Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchniosalon
AutorWiadomość
Kuchniosalon [odnośnik]22.07.21 20:35
First topic message reminder :

Kuchniosalon

-
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095

Re: Kuchniosalon [odnośnik]25.02.24 1:13
Im obydwojgu pisane było ciągłe sprzężenie świeżości ze starością, zmian z paskudną monotonią, spokoju z absurdalnym odczuciem chaosu; mogliby więc bez ustanku poznawać się i zapominać, ciągle na nowo, ciągle od początku, bo nigdy sprawy nie nosiły się torem jakiejś bezpiecznej jednolitości. Zamiast tego, w trwodze albo zmęczeniu, w ignorancji albo z pozornej wygody, wybierali te parszywe półśrodki, doraźnie zaspokajające umysły byle wytchnieniem, doraźnie kojące styrane ciała krótkim snem, wiedzionym wizjami nierealnych cudów. Pięknych, wytwornych fantazji, gaszących pożary koszmaru codzienności, które wracały do świadomości wraz z nagłym rozwarciem się ciężkich powiek. Te spragnione były innych obrazków, te odrzucać chciały ponurość przylegającej do skóry jaźni, na rzecz jakiejś innej, lepszej, rozgrywającej się na deskach bliżej niedookreślonej przyszłości. Prosta kalkulacja podszeptywała jednak parę cierpkich prawd, nazywając te marzenia mianem obłudnych kłamstw; dobrze było się nimi najadać, dziecięco nawet cieszyć zastałą w wyobrażeniach zjawą, choć istotnie ich treść nie przynosiła przecież nigdy stosownego nasycenia. I tak dalej byli głodni, dalej zniszczeni i do reszty już obcy; i tak niezmiennie dogorywali w matni osobistych przekonań, niezmiennie obchodzili się smakiem, na krańcach języków czując już tylko sztywny odcień goryczy. Rozczarowanie z wolna rozłaziło się po sfatygowanych kościach, przebijając się na wierzch w wymianie bladych spojrzeń, do reszty już chyba beznamiętnych i suchych, do reszty już chyba nieludzkich i skamieniałych, jakby na przekór duszom, które swoją leciwością nijak przypominały bowiem twardość okolicznych skał. On, on odzyskiwał przy niej resztki porzuconej w eterze godziwości, ale już wkrótce wracać miał przecież w obleczone ciemnością mury ciasnego mieszkania, do samego centrum własnych lęków, gdzie wszystko było jednocześnie za głośne i nazbyt ciche, gdzie wszystko dławione było przenikającym wstydem grzechów ostatnich i dawniejszych. Zostało więc tylko te parę godzin, zaledwie efemeryczny moment bezczynnej regeneracji, by z kątów jej urokliwej twarzyczki, jakże egoistycznie, wyciągnąć zadowalające pokrzepienie, by z cichych słów znaczących jej wargi, jakże samolubnie, wyrwać pokrzepiającą normalność. Taka już chyba była cała ta złodziejska maniera ― zdradliwie zawłaszczył wszakże jej czas, jej sekrety i kryzysy, by w geście spodziewanego zawodu zniknąć znowu, na całe tygodnie albo i miesiące, w wymownie niemym pożegnaniu, zupełnie jak tamci, po których zostały już tylko nieufność i sceptycyzm. Chciałby wyleczyć tę niepewność, chciałby obiecać i swojego słowa solidarnie dotrzymać, ale nazbyt dobrze rozumiał chyba wagę takiej deklaracji. Więc milczał i tylko tenże bezgłos splatać miał teraz drżące od natłoku myśli usta.
Na pewno. Na Argusa nawet nie spojrzał ― stwierdził w tonie niby prześmiewczej prowokacji, ale to wszystko, cały ten skrzętnie moderowany, beztroski i lekki sposób bycia, nijak się miał do kotłujących przesadą we łbie chorób istnienia; jak te zabawkowe kukiełki dzielili się nieszczerymi uśmiechami i jeszcze leciwszymi grami pozorów, ale gdzieś wreszcie czaił się ostatni akt tej żałosnej tragifarsy, gdzieś wreszcie donośnym echem powinien wybrzmieć gromki aplauz audytorium, zaśmiewającego się z ironii losu oglądanego spektaklu. Bieguny tej relacji odwróciły się w swojej dynamice, teraz to on zaczepiał i mącił, teraz to on wodził krańcem palca pomiędzy wybrzuszeniami jej przekonań, niedoczekanie chyba wnosząc w ich kształty to, czego rzeczywiście mogła odeń wymagać. Zdawał się o tym tak cynicznie wiedzieć, tak po prostu, może nawet wyjątkowo, rozumieć niefortunność ich położenia, a przy tym dalej, bez lapidarnego choćby zająknięcia zwątpienia, szukać w tym przedstawieniu pierwiastków dogadzających tylko jemu, tylko egocentrycznemu degeneratowi z portu. Zastawiona trochę mimowolnie pułapka szczerzyła kły, ale nie rysowała się kolorem wybitnej precyzji; w zasłużonej powściągliwości powiedziała wczoraj to krótkie bez sensu, w prostej sugestii wyznała zostańmy tak, ja tutaj, a ty tam i tylko ta obojętność zmyć mogła powidok jego zachłannej intencji. Intencji nęcącej cichym pozwól mi, intencji wyrażającej nienadzwyczajną potrzebę ucieczki od samotności i dojmującego gówna, w którym od dawna już siedział po uszy. Złożył na jej barkach przebrzydłą odpowiedzialność, której wcale nie potrzebowała.
Że nie jesteś sobą ― odpowiedział bez znaczniejszego namysłu, słowa te kwitując leniwym westchnieniem szczerego rozgoryczenia. Dusisz się w tym, Philppa. Że z każdym dniem gaśniesz... ― dodał wkrótce, pozwalając jej wreszcie na rozwarcie zamkniętego serca, pozwalając jej na wyznanie, którego charakter tak naprawdę znał chyba już wcześniej. Ale powiedzenie tego na głos, wyrzucenie z siebie toksyny tego miejsca i nie tak wcale dawnych przeżyć miało zasklepić niegojące się już zbyt długo rany. A on, on po to właśnie pytał ― by powiedziała, by odkryła te słabe fragmenty własnego ja, przed nim, ale chyba też przed samą sobą. ― Więc wróć. Wróć do Londynu, do doków, tam gdzie twoje miejsce. ― Tak po prostu znalazł banalne rozwiązanie, racząc ją najprymitywniejszym chyba panaceum na zastałe tu bolączki. Wszakże co innego jej pozostało? ― Przecież nic cię tu nie trzyma ― po chwili stwierdzał już w odważnej konstatacji, spoglądając w piwne głębiny rozpostartych tuż pod nosem tęczówek. ― A tam... tam zapomnisz o tym, co było. Zaczniesz od nowa i zarazem cofniesz się do tego, co znasz najlepiej.
Bo przecież wszystko się jeszcze ułoży, na pewno.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kuchniosalon [odnośnik]17.03.24 20:24
Że nie jesteś sobą, że gaśniesz…
Słowa, które zamknęły mi oczy, emocja, która wcisnęła się głęboko, od dawna karmiona już tą jedną znaną, przebrzydłą rzeczywistością. Od dawna. Odkąd znowu komuś zaufałam i wszystko się spierdoliło. Bo przecież nie mogło być inaczej, bo przecież świat pełen był płytko zakorzenionych w codzienności kompanów i albumach pustych, albo zagrzebanych w ziemi. Albo kompletnie nieznanych, kiedy było się sierotą bez przeszłości… i, jak widać, także przyszłości. W poważaniu miałam takie historie, w poważaniu miałam teraz nawet samą siebie. Pozwalałam sobie na to gnicie, czułam w środku smród wyniszczenia, rozchodził się od zaszytego już tyle razy serca, przez wszystkie zatruwające się kwasem niedoli organy i wreszcie wychudzone ciało, krótkie nogi i coraz krócej sięgające oczy. Umierałam? Zbladłam, wypłowiałam, włosy zmatowiały, niekiedy wyciągałam spomiędzy kosmyków całą wyliniała garść mojego nieszczęścia. Innym razem łapałam się na durnym zobojętnieniu wobec wszystkich dawnych priorytetów. Nie byłam sobą. Diagnoza wypowiedziana głośno w pierwszej fali zdołowała kompletnie. Wiedziałam, że to cholerna prawda, przed którą nijak nie dało się uciec. Że wszystkie dawne zagrywki przestały karmić moją codzienność, przestały prezentować moją siłę, moją kobiecość, moją zaradność. Nie było niczego, tylko ja, ta sama ja wynurzona w beznadziei. Kurwa, nie chciałam przecież, żeby właśnie tak bezmyślnie się to potoczyło. A jednak widmo małej Annie nie dawało mi spokoju, panoszyło się, by te kilka miesięcy temu złapać wreszcie idealną okazję i cofnąć mnie na sam początek. Do tych dni, kiedy nie miałam niczego i nikogo.  
- Scaletta – wymruczałam, łapiąc rozpaczliwie w palce materiał na jego plecach. Przysunełam się jeszcze, bardziej, wcisnęłam się w niego, jak w swoją ostatnią szansę. Był wspomnieniem, które ożyło, przypominał o dobrych latach, tych krzykliwych chwilach, kiedy szanty porywały do tańca, kiedy krople piwa z podrygujących kufli wkradały się pod sukienkę, zraszając bezwstydnie piersi, kiedy burda goniła burdę, a mimo to wszyscy byli zadowoleni. Nikt nie umierał. Czasem tylko ktoś zasypiał zachlany w zaułku. Nie miałam siły wierzyć, że to wróci, nie miałam siły wierzyć, że on mógł mnie tam znów zabrać, że moglibyśmy… - Zabierz mnie do domu – wydusiłam wreszcie, łaskocząc niespokojnym oddechem jego ciało. Znajome zapachy pętały moje zmysły, poddawałam się temu spragniona zaznania choćby najmniejszej porcji ulubionej dawności. W nią się wtulałam,  w niego. Wczepiające się kurczowo ciało demonstrowało bezsprzeczność tej podłej agonii. A w demonstracjach byłam całkiem niezła, tych perfidnych i tych subtelnych. Tym razem chciałam po prostu jego, tego, co mi dawał, tego, co ożywiał. – Nie chcę zaczynać od nowa, nie mam siły zaczynać od nowa. Niczego nie wyrzucę i niczego nie zapomnę. Rozumiesz? – Poruszyłam głową, by móc na niego spojrzeć. Przeszklone oczy próbowały roziskrzyć się zgodnie ze starą manierą, ale nie była to właściwa ku temu pora. – Będziesz tam ze mną? – zapytałam, przykładając dłoń do jego policzka. Pytałam poważnie, cholernie poważnie, chciałam po powrocie mieć choć jednego pewnego sojusznika. Przyjaciela, który rozumiał, nawet gdy ja błądziłam frustrująco pozbawiona prawdy o sobie samej. Nie wiedziałam przecież, z czym przyjdzie mi się mierzyć. A byłam wyniszczona. Podejrzewałam, że niełatwo będzie w dawnym stylu zawojować portowym światem. Wypadłam z drogi. Zostawiłam ich wszystkich. Na pewno to zapamiętali, zapite łby gubiły dni tygodnia, ale moje porzucenie mogło zostać dobitnie zanotowane przez dokowych krzykaczy. Tego się spodziewałam. Wieszczyłam najgorsze. Niesiona fantazjami płynęłam z prądem, ale to było kiedyś. Dziś sprawy miały się inaczej. Wolałam zakładać przykry scenariusz. Broniłam się przed kolejnym rozczarowaniem. Minie chwila, nim zdołam w takt obcasów uporządkować sobie świat. Wziąć się do kupy, pomalować usta i raz jeszcze roztoczyć ponad dokami figlarne spojrzenie. Mogłam, wiedziałam, że mogłam. Chyba nawet nie było innego wyjścia.
– Naprawdę myślałam wtedy, że tym razem się uda… -
mruknęłam, opadając lekko głową na poduszkę. Zbliżała się pora pożegnania.
Wierzyłam. A teraz, wierzę?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Kuchniosalon [odnośnik]05.04.24 0:51
Świt zapukał do murów tego domostwa już jakiś czas temu, w postawie co najmniej nęcącego pokrzepienia, nad nimi ciągle jednak wisiała wieczorna mgła przytłaczających prawd, jakieś potworne zaślepienie wizji; w tejże mlecznej matni nieprzejrzystości snuli się bezwładnie, trochę po omacku, gubiąc niefortunnie prowadzący naprzód tor, więc nogi plątały się chaosem jak u portowej moczymordy, wciąż poszukując tego pieprzonego rozwiązania, wciąż umykając docelowemu sednu. Ale w toku jawiącego się niewinnością sprzężenia skrzywdzonych padło wreszcie to niezaprzeczalne przypuszczenie, ta parszywa wizja nijak pasująca do obrazka utęsknionej Philippy, ulepiona z miałkich obserwacji dolegającego jej kryzysu, ulepiona z suchych łez cierpienia i niemego wołania o pomoc. Serce, albo raczej jego marne pozostałości, mimowolnie drgnęło szczerym poruszeniem, wydobywając się z rozleniwionego wiecznym obłędem rytmu, tym razem bijąc jakoś szybciej, jakoś po ludzku. Bo przecież nieprzerwanie byli sobie tym widmem sprzymierzeńca, po długich nawet nieobecnościach wracającym z powrotem w łaski tego drugiego, po wymownym niekiedy milczeniu wznawiającym tok lapidarnych wymian słów; bo przecież w mroku obecnej rzeczywistości, niesionej smrodem przelewanej krwi i niegojącymi się ranami postapokaliptycznych jarzm, obydwoje dogorywali w dojmującym wrażeniu samotności. Nie znali się właściwie dobrze, niekiedy sczeźli nawet w fatalnym przejawie obcości, pozornie wiedząc o sobie tyle co nic, istotnie jednak odnajdując w parze brązowawych oczu motywy przewodnie tych (nie)skomplikowanych sensów. Potrzebujesz mnie, mógłby skonstatować w zaistniałej tu jedności oddechów, ale ona, ona mogłaby wyszeptać to samo, odważnie i bezpardonowo wnikając w zamkniętą na cudze spojrzenia przestrzeń. Dramat, jako ten śliski film, zdawał się wszakże tkwić wszędzie ― w środku i na wierzchu, na skórze i we włosach, najpewniej też i w samym tynku stojącej pośrodku niczego chaty, ale też tam, gdzie sięgały jego londyńskie, zagracone kąty. Bezwstydnie wyrwał się z tych murów, przywdziewając koszulę i uśmiech, które skrupulatnie wyprał z reminiscencji trwającej weń goryczy, ale tutaj nasiąknął nimi z powrotem, tutaj znaczniej jeszcze odczuwał chyba ich ciężar. Egoistycznie zapragnął ucieczki od samego siebie, z zabłoconymi butami wstępując w szeregi niezapraszającego go wcale progu, a to wszystko, to wszystko od razu zdawał się uznać już chyba za niepotrzebne, zbyteczne. Bo aktorsko nie błyskała bielą zębów, w postawie wystawnej laleczki, konwencjonalnie zabawiając audytorium? Bo nie tańczyła, nie emanowała kobiecością, wbrew oczekiwaniom nie była już jakaś?
Zabiorę ― obiecał tonem pewnym, wibrującym od determinacji, choć w deklaracji tej najpewniej znowu spoczywało to skurwiałe do reszty kłamstwo. W ciasnym objęciu słowem i ramieniem przygarnął ją bliskością, z wolna sycił też najwyraźniej umarłą dotąd nadzieją, po to tylko, by wkrótce znów ją pogrzebać? By znów okazać się dla niej rozczarowaniem, tak samo rozlazłym jak kanty innych twarzy, które rozpłynęły się już dawno w jej podświadomości? Urzeczony poświatą słońca, uporczywie dobijającą się przez przykurzone firany do jej oblicza, urzeczony niegdysiejszym wspomnieniem jej lekkości, wreszcie też niewątpliwie urzeczony myślą, że na przekór wczorajszym uznaniom coś jednak dla niej znaczył, dzierżył w duchu pokłady stoickości, po części może chociaż uskrzydlającej skuloną w trwodze posturę. Gasił pożar, który niechybnie strawić mógł całe kobiece jestestwo; jak długo jeszcze trwać miał w tej roli?
Nie musisz zapominać, ale... ― zaczął cicho, zaraz przerwał, w sennej afonii doszukując się lepszego przybrania dla nasuwających się na usta słów. Wybrał jednak te, którymi w starciu z własnym odbiciem w zwierciadle powtarzał dyskrecją bez powodzenia. Jej musiało się udać, jej łatwiej przychodziło zwalczanie mar osobistych demonów. W to przynajmniej chciał wierzyć, dla niej i po części też dla siebie. ― Ale nie powinnaś też wspominać. ― Bo przeszłość pożre w całości potencjał twojej przyszłości, bo przeszłość odejmie kolor całej teraźniejszości. Rozumiesz?
Będę ― zarzekł się znowu tym brzmieniem fantazji, niespecjalnie omamił fałszem i złudą, na dłużej zastygając w cieple jej ciała; Nochal wiercił się tu i ówdzie, w niezmienionej zaborczości, ale ta nie pozwoliła odebrać im należnego skupienia. Nadeszła chwila żałoby, stosowny moment lamentu, którego nie należało przerywać psim kaprysem. ― Przestań gonić, przestań rozliczać się z porażek, przestań karać się za cudze błędy ― stwierdził w końcu, z dziwaczną dlań niepowściągliwością, niemalże w formule dyrektywy, ostatecznie jednak całkiem pragmatycznej, błagalnie wyrażającej wszakże nie gaśnij, nie znowu. ― Po włosku mawia się dare tempo al tempo, dosłownie ― dać czasowi czas ― skwitował z bladym westchnieniem, całkiem czule odgarniając opadający na jej czoło kosmyk.
Choć raz mnie posłuchaj.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kuchniosalon [odnośnik]21.05.24 17:13
Był jak ostatnia ocalała łódź pośrodku dawności portowych spraw. Łapałam się go więc kurczowo, by nie utracić już żadnej szansy, by nie zgubić jedynej osoby, która zdawała się istnieć wczoraj i dzisiaj, a przy tym powracać, kiedy ja być może nigdy nie miałam zostać odnaleziona. Nie przez stary, porzucony pół roku temu świat. On nim był. Wystarczało posunąć po miękkości poduszki policzek, by dosięgnąć spojrzeniem do twarzy, w której kryły się wszelkie przebyte wspólnie sceny, portowe historie, zwyczajne i jednocześnie tak cholernie dobre. Od pierwszego wbitego młotka ponad dymnymi oparami, przez wszędobylskie moje dłonie, próbujące poprzestawiać jego zmarkotniały świat, aż wreszcie i… wspólne wydłubywanie wspomnień ze ścian spalonego sierocińca. Miał to wszystko, miał w sobie, gdy na niego patrzyłam. Pieprzony Scaletta. Skąd się go tyle tam wzięło? Dlaczego ze wszystkich tych ludzi wrócić miał po mnie właśnie on? Wrócić i w szaleństwie jego marudnej metody szybko rozbroić wszelkie moje pułapki. Przejrzeć. Mogłam być naga we wszelkiej pospolitej formie, ograbiona z ubrania, przyzwoitości czy ostatniego knuta – i nie byłby to pierwszy raz, ale on wyciągał jeszcze coś innego, złodziejską łapą penetrując mnie jakże zuchwałe, jakże trafnie. Dlatego byłam gotowa powlec za nim na grząski teren przeszłości – tej ulubionej i tej porzuconej. Nie chciałam sama, a on wydawał się stabilnie dryfować na powierzchni. Zachłyśnięta własnym melodramatem niezdolna byłam rozejrzeć się wnikliwej i pogrzebać w jego myślach. Nie teraz, gdy wczepiałam się w znajome zapachy, pierwszy raz od dawna zbliżając się do szansy, wierząc, że wybawienie wciąż może nadejść. Wystarczyło przejść dalej, miał mnie tylko pchnąć, sprowokować, raz jeszcze umieścić w gablocie najlepszym życiem. Wiedziałam, że gdy wrócę, duma butnie rozleje się po portowych alejach, a doki ujrzą dawną Philippę Moss, która nie przegrywa. I wraca mocniejsza niż kiedyś. Potrzebowałam tylko raz na zawsze porzucić lichą chatkę leśną i wszystkie zaklęte w niej twarze. Najlepiej błyskawicznie.
- Z tobą może się udać – mruknęłam, a ciepłe powietrze spomiędzy warg połaskotało kawałek jego ciała tuż przy piersi. Obietnica czy może zaklęcie – coś zostało zasiane w krótkim słowie, nawet jeżeli na pozór wydawało się płaskie i zbyt naiwne. Nieważne. Otaczał mnie spokojem, pozwalał prawdziwe wydostać się z zamulonych głębin, wyczekiwał cierpliwie, służąc czymś więcej niż opiekuńczym ramieniem. Rozżalone serce zwalniało, dogasał się w nim gniew, wietrzyła ciasna przestrzeń nieproszonych myśli. Wyczekiwana deklaracja sprowokowała westchnięcie, niby z ulgą, niby z podejrzanym wzruszeniem, które dawniej rzadko miało miejsce. Przy nim już szczególnie. Tym razem dobrze było jednak usłyszeć, upewnić się, że nie zostawi mnie w dokach i nasza historia miała mieć jeszcze jakaś kontynuację. Szczególnie że wrócił, choć nigdy nie musiał, że został na noc, że teraz tarzaliśmy się w mojej żałosnej bolączce, a przecież mógł mieć sto innych rzeczy do roboty. Kogoś przecież trzeba było okraść, ktoś czekał, by wspólnie z nim rozegrać partię życia. Może ja też. Czekałam? – Od kiedy stałeś się takim filozofem, Scaletta? – Uniosłam się na łokciu, a brew podskoczyła, jakbym co najmniej podejrzewała, że ktoś mi skurczybyka właśnie podmienił. Głos zrzucił swój ciężar, spojrzenie jakby się rozjaśniło. Odżywałam. – Podoba mi się, gdy mówisz po włosku… mógłbyś mówić więcej, wiesz? – wymruczałam nieco zaczepnie, gdy kręcił się z palcem przy moich włosach. – Mam wtedy ochotę… - urwałam, by głębiej napełnić pierś powietrzem. – we wszystko ci uwierzyć – skończyłam, posuwając szeroko rozłożoną dłoń po całej jego klatce.
Wracamy do domu.


zt x2
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Kuchniosalon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach