Morsmordre :: Devon :: Okolice
Port Torquay
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Port Torquay
Urokliwa miejscowość Torquay jest jednym z najpiękniejszych brytyjskich wybrzeży i również popularnym celem turystów, kiedy na półwyspie kornwalijskim pogoda nieco się polepsza. Aktualnie miasto skupia się głównie na transporcie morskim. Do portu dobijają statki różnego z różnych zakątków świata, z różnymi interesami. Portowe miasto za dnia żyje wyładunkami, a w nocy można usłyszeć głośnych marynarzy, spędzających czas w karczmach na stałym lądzie często pierwszy raz od wielu tygodni. Jest to jednak idealne miejsce dla osób szukających szybkiego zarobku czy tych odważnych chcących porzucić życie szczurów lądowych i dołączyć do załogi jednego ze staktów.
Widząc co zamierza kobieta przez chwilę się wahał czy jednak nie pozwolić jej spać na cztery łapy skoro taką obrała sobie strategię, ale w ostatecznym rozrachunku uznał, że pobawi się galanterią. Ot miał dobry humor. Złapał skaczącą Thalię pewnym chwytem mocnych dłoni, które nie jedną linę trzymały w trakcie sztormu, nie jeden raz mocowały się ze sterem. Kobieta zdawała się być lekka niczym piórko i pachniała morzem. Poprawił ma głowie piracki kapelusz, który został mu nagle podarowany i zrobił groźną minę wywołując salwę śmiechu.
-Pozostajemy na razie na etapie fantów, prawda Lizzy? - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko pokazując szparę po świeżo wypadniętych mleczakach. Po czym wróciła do rysowania zawzięcie po mapie, jaką otrzymała jeszcze przed chwilą od mężczyzny. -Czarne żagle wyszły z mody? - Zapytał z żalem w głosie. -Masz ci los, obstalowałem sobie właśnie nowe.
-Chce pan być piratem?
-Nie. - Pokręcił głową przybierając poważny wyraz twarzy. -To forma kamuflażu. Mając czarne żagle piraci wezmą mnie za jednego z nich. - Oznajmił konspiracyjnym szeptem. Poczuł jak Billy właśnie przy kolegował się do jego nogi i małą rączką zaczyna grzebać w torbie. Fernsby położył mu dłoń na głowie i odsunął chłopaka na długość swojego ramienia. Dzieciak mocował się z nim przez chwilę aż w końcu sapnął zrezygnowany.
-Mówił pan, że przyniesie.. - Oznajmił obrażonym głosem.
-Ty cwaniuro. - Kenneth puścił go i zaśmiał się w głos ciepłym barytonem wyciągając z torby paczkę landrynek. -Kto chce?
Okrzyki i wrzaski oznajmiające, że dzieciaki nie odmówią słodkością wibrowały w powietrzu strasząc okoliczne ptaki, które zerwały się z drzew do odlotu. Grupka łasuchów zajęte mandarynkami i landrynkami przez chwilę nie zwracała uwagi na dwójkę dorosłych, która mogła w spokoju porozmawiać. Przekrzywił zawadiacko kapelusz na bok i uśmiechnął się krzywo do Thali.
-Udzielam się społecznie. - Odpowiedział swobodnie trochę zaczepnie ewidentnie się z nią drażniąc, sprawdzając jej reakcję. -Ty?
Nigdy wcześniej jej tu nie spotkał, a przecież bywał często.
-Pozostajemy na razie na etapie fantów, prawda Lizzy? - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko pokazując szparę po świeżo wypadniętych mleczakach. Po czym wróciła do rysowania zawzięcie po mapie, jaką otrzymała jeszcze przed chwilą od mężczyzny. -Czarne żagle wyszły z mody? - Zapytał z żalem w głosie. -Masz ci los, obstalowałem sobie właśnie nowe.
-Chce pan być piratem?
-Nie. - Pokręcił głową przybierając poważny wyraz twarzy. -To forma kamuflażu. Mając czarne żagle piraci wezmą mnie za jednego z nich. - Oznajmił konspiracyjnym szeptem. Poczuł jak Billy właśnie przy kolegował się do jego nogi i małą rączką zaczyna grzebać w torbie. Fernsby położył mu dłoń na głowie i odsunął chłopaka na długość swojego ramienia. Dzieciak mocował się z nim przez chwilę aż w końcu sapnął zrezygnowany.
-Mówił pan, że przyniesie.. - Oznajmił obrażonym głosem.
-Ty cwaniuro. - Kenneth puścił go i zaśmiał się w głos ciepłym barytonem wyciągając z torby paczkę landrynek. -Kto chce?
Okrzyki i wrzaski oznajmiające, że dzieciaki nie odmówią słodkością wibrowały w powietrzu strasząc okoliczne ptaki, które zerwały się z drzew do odlotu. Grupka łasuchów zajęte mandarynkami i landrynkami przez chwilę nie zwracała uwagi na dwójkę dorosłych, która mogła w spokoju porozmawiać. Przekrzywił zawadiacko kapelusz na bok i uśmiechnął się krzywo do Thali.
-Udzielam się społecznie. - Odpowiedział swobodnie trochę zaczepnie ewidentnie się z nią drażniąc, sprawdzając jej reakcję. -Ty?
Nigdy wcześniej jej tu nie spotkał, a przecież bywał często.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jej myśli szybko analizowały sytuację, jak to będzie wyglądać, czy jednak otoczą ją ramiona, czy może zamiast tego jednak poczuje twardość ziemi pod stopami. A mimo to jednak poczuła zaraz zapach morza i portowych przystani otaczający Fernsby’ego, a błękitne tęczówki spotkały te brązowe, w pewnym uśmiechu i rozbawieniu. Zęby błysnęły gdy Thalia wyszczerzyła je w uśmiechu, ostrożnie stając już na własnych nogach i pochylając się aby sprezentować całusa wprost w policzek młodszego żeglarza, czym wywołała śmiech i piski u dziewczynek, wraz z podążającymi za nimi wyrazami niezadowolenia chłopców, którzy skrzywili się na ten widok. Thalia za to parsknęła lekko, spoglądając już na dzieciaki które śmiały się obecnie z miny Kennetha.
- Cóż za poświęcenie, co przehandlowałeś w zamian? – parsknęła, patrząc lekko na mapę która nabierała nieco kolorytów – i to niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Zaraz też szturchnęła towarzysza rozmowy łokciem między żebra, spoglądając na niego kiedy dramatycznie rozmawiał o kolorze nowych żagli. – Przykro mi w takim razie, ale będziesz musiał poczekać do następnego sezonu.
Skrzyżowała ręce na piersi, spoglądając jak tłumaczył się przed dzieciakami ze swoich powodów. Uśmiechnęła się na nowo, tym razem pozwalając, aby dzieciaki złapały ją z zaciekawieniem za poły płaszcza – wiele z nich pewnie nawet nie wiedziała, czym jest skóra tebo, a co dopiero mowa o tym, aby mogły ją trzymać w dłoniach. Mimo wszystko powstrzymała małego Johna przed sięgnięciem do noża przy jej pasie – tego lepiej nie było dawać dzieciom.
- Brakuje ci jeszcze papugi do tego, Fernsby. Widziałam ostatnio taką różową, niezwykle pasowałaby do twojego stylu. – Stwierdzenie z jej strony padło wyjątkowo poważnym tonem, chociaż rzeczywiście sama przed sobą musiałaby przyznać, że najpewniej Kenneth nawet i z różową papugą na ramieniu znalazłby sposób aby wyglądać niezawodnie. I pewnie poderwałby na nią jeszcze więcej panienek.
Gdy tylko landrynki pojawiły się na widoku, dzieciaki skoczyły jak opętane, przepychając się jedno przez drugie aby jednak złapać coś dla siebie, nie patrząc już na kolegów i koleżanki – słodkości w ich życiu były dość rzadko spotykane, o ile przynajmniej któreś z nich nie „zapewniło” ich sobie w ten mniej kulturalny sposób, dlatego też Thalia starała się czasem dostarczać im co mogła. Ostatecznie jednak skupiła się na skierowanym w jej stronę pytaniu, unosząc brwi. Czasem uświadamiała sobie, że Kenneth nie wiedział o niej zbyt wiele – a miała wrażenie, że była i tak już jak otwarta księga, z której czytać mógł każdy.
- Jesteś w moim domu, Fernsby. – Spojrzenie powiodła na widoczne w cegłach pęknięcia. – A przynajmniej z tego, co z niego zostało. Więc proszę się postarać nie robić mi tutaj złej renomy przed kolegami i koleżankami – rzuciła żartem, rozglądając się jeszcze po okolicy.
- Gdyby to przerobić nieco…mogłyby tu mieszkać. – Nie chciała nazywać tego miejsca sierocińcem, bo źle odbijało się to w jej pamięci, ale gdyby tak lekko podrasować to miejsce, dać kogoś DOBREGO do opieki…to przynajmniej dzieciaki by miały gdzie sypiać niż na zapaskudzonej i zabrudzonej ulicy. Ale nie miała wykonać tego w pojedynkę, brak jej było na to pieniędzy i czasu. – Nie sądziłam, że tak bardzo lubisz dzieci? – Wydawała się nie tyle zdziwiona, co zainteresowana, rzucając mu jeszcze mandarynkę. – Też dostanę jedną? – wskazała na landrynkę, czekając na jego odpowiedzi.
- Cóż za poświęcenie, co przehandlowałeś w zamian? – parsknęła, patrząc lekko na mapę która nabierała nieco kolorytów – i to niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Zaraz też szturchnęła towarzysza rozmowy łokciem między żebra, spoglądając na niego kiedy dramatycznie rozmawiał o kolorze nowych żagli. – Przykro mi w takim razie, ale będziesz musiał poczekać do następnego sezonu.
Skrzyżowała ręce na piersi, spoglądając jak tłumaczył się przed dzieciakami ze swoich powodów. Uśmiechnęła się na nowo, tym razem pozwalając, aby dzieciaki złapały ją z zaciekawieniem za poły płaszcza – wiele z nich pewnie nawet nie wiedziała, czym jest skóra tebo, a co dopiero mowa o tym, aby mogły ją trzymać w dłoniach. Mimo wszystko powstrzymała małego Johna przed sięgnięciem do noża przy jej pasie – tego lepiej nie było dawać dzieciom.
- Brakuje ci jeszcze papugi do tego, Fernsby. Widziałam ostatnio taką różową, niezwykle pasowałaby do twojego stylu. – Stwierdzenie z jej strony padło wyjątkowo poważnym tonem, chociaż rzeczywiście sama przed sobą musiałaby przyznać, że najpewniej Kenneth nawet i z różową papugą na ramieniu znalazłby sposób aby wyglądać niezawodnie. I pewnie poderwałby na nią jeszcze więcej panienek.
Gdy tylko landrynki pojawiły się na widoku, dzieciaki skoczyły jak opętane, przepychając się jedno przez drugie aby jednak złapać coś dla siebie, nie patrząc już na kolegów i koleżanki – słodkości w ich życiu były dość rzadko spotykane, o ile przynajmniej któreś z nich nie „zapewniło” ich sobie w ten mniej kulturalny sposób, dlatego też Thalia starała się czasem dostarczać im co mogła. Ostatecznie jednak skupiła się na skierowanym w jej stronę pytaniu, unosząc brwi. Czasem uświadamiała sobie, że Kenneth nie wiedział o niej zbyt wiele – a miała wrażenie, że była i tak już jak otwarta księga, z której czytać mógł każdy.
- Jesteś w moim domu, Fernsby. – Spojrzenie powiodła na widoczne w cegłach pęknięcia. – A przynajmniej z tego, co z niego zostało. Więc proszę się postarać nie robić mi tutaj złej renomy przed kolegami i koleżankami – rzuciła żartem, rozglądając się jeszcze po okolicy.
- Gdyby to przerobić nieco…mogłyby tu mieszkać. – Nie chciała nazywać tego miejsca sierocińcem, bo źle odbijało się to w jej pamięci, ale gdyby tak lekko podrasować to miejsce, dać kogoś DOBREGO do opieki…to przynajmniej dzieciaki by miały gdzie sypiać niż na zapaskudzonej i zabrudzonej ulicy. Ale nie miała wykonać tego w pojedynkę, brak jej było na to pieniędzy i czasu. – Nie sądziłam, że tak bardzo lubisz dzieci? – Wydawała się nie tyle zdziwiona, co zainteresowana, rzucając mu jeszcze mandarynkę. – Też dostanę jedną? – wskazała na landrynkę, czekając na jego odpowiedzi.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wszystko rozumiał, naprawdę wiele, ale żeby robić sobie z niego teatr? Piski dziewczynek świdrowały niemiłosiernie umysł, a reakcja chłopców była mu tak bardzo dobrze znana. Zerknął na Thalię.
-Nie prowokuj jak nie jesteś gotowa przyjąć odwet. - Posłała jej zaczepny uśmiech i puścił pozwalając brylować wśród dzieciaków. A te uczepiły się ich niczym rzepy psiego ogona. Dobrze się bawił drocząc się z nimi, podsycając wyobraźnie nie prawdziwymi opowieściami tak jak jego nimi karmiono gdy za dzieciaka biegał do portu, wierząc wtedy jeszcze, że jego ojciec zaginął na morzu i być może pewnego dnia zjawi się na jakimś statku i weźmie syna w ramiona. Niestety nigdy tak się nie stało, a on poznał okrutną prawdę o swoim pochodzeniu. Prawdę, której się wyparł i nie chciał przyjmować do wiadomości. -Papugi? - Zapytał wielce urażony takim pomysłem. -Myślałem, że bardziej do mnie pasuje małpa. - Mówiąc to zaśmiał się sam z siebie, a potem nastąpił jazgot związany z mandarynkami i landrynkami jakie przynieśli. Wiedział całkiem sporo o Thalii, nie zapomni dnia kiedy dowiedział się, że Olivier tak naprawdę jest kobietą, a wtedy wyszło na jaw parę innych, starych historii. Jedną z nich było to, że wychowała się w sierocińcu, ale nie wiedział gdzie, a może mu to umknęło, nie przykładał do tego aż takiego wagi. Dla niego liczyło się to jakim człowiekiem było się teraz, a nie co działo się w przeszłości. -Czyli to tutaj… - Skomentował wciskając dłonie w kieszenie i rozejrzał się na nowo po okolicy, która teraz nabrała zupełnie innego znaczenia. -Nałykałaś się chyba słonej wody, Wellers. -Odparł z lekką ironią w głosie i wskazał na rozpadający się budynek. -To rudera, potrzebujesz srającego złotem Rosiera aby to postawić na nogi. - Wygodniej i taniej by było postawić coś nowego, a elementy nadające się do wykorzystania ponownego zabrać ze starego budynku i rozebrać go do końca nim komuś zawali się na głowę. To zresztą było zaledwie kwestią czasu. Z tego co się orientował to bogacze uwielbiali robić wielkie gesty, za którymi nie szła dobroć serca a zwykła pycha i chęć pokazania się; niezależnie po której stronie stali każdy bogacz był taki sam. -Bywają znośne. - Skomentował jej stwierdzenie. Nie wiedział czy je lubił, ale na nie były mu obojętne, te konkretnie dzieciaki. Innych nie znał i ich los nie za bardzo go obchodził. Nie był filantropem i jak to się mówiło: dobrym człowiekiem. We wszystkim co robił miał biznes i interes. Dzieci zaś były zawsze wdzięczne i chętne do pomocy aby spłacić swoje długi, jak chociażby te landrynkowe. -Poproś mnie grzecznie. - Odparł z cwanym uśmiechem na twarzy wyciągając papierową torbę z paroma landrynkami, a drugą dłonią złapał sprawnie rzuconą mu mandarynkę. -Z piratami trzeba się targować. - Z tymi słowami potrząsnął torebką, a w środku zaszeleściły łakocie, o które poprosiła Thalia.
-Nie prowokuj jak nie jesteś gotowa przyjąć odwet. - Posłała jej zaczepny uśmiech i puścił pozwalając brylować wśród dzieciaków. A te uczepiły się ich niczym rzepy psiego ogona. Dobrze się bawił drocząc się z nimi, podsycając wyobraźnie nie prawdziwymi opowieściami tak jak jego nimi karmiono gdy za dzieciaka biegał do portu, wierząc wtedy jeszcze, że jego ojciec zaginął na morzu i być może pewnego dnia zjawi się na jakimś statku i weźmie syna w ramiona. Niestety nigdy tak się nie stało, a on poznał okrutną prawdę o swoim pochodzeniu. Prawdę, której się wyparł i nie chciał przyjmować do wiadomości. -Papugi? - Zapytał wielce urażony takim pomysłem. -Myślałem, że bardziej do mnie pasuje małpa. - Mówiąc to zaśmiał się sam z siebie, a potem nastąpił jazgot związany z mandarynkami i landrynkami jakie przynieśli. Wiedział całkiem sporo o Thalii, nie zapomni dnia kiedy dowiedział się, że Olivier tak naprawdę jest kobietą, a wtedy wyszło na jaw parę innych, starych historii. Jedną z nich było to, że wychowała się w sierocińcu, ale nie wiedział gdzie, a może mu to umknęło, nie przykładał do tego aż takiego wagi. Dla niego liczyło się to jakim człowiekiem było się teraz, a nie co działo się w przeszłości. -Czyli to tutaj… - Skomentował wciskając dłonie w kieszenie i rozejrzał się na nowo po okolicy, która teraz nabrała zupełnie innego znaczenia. -Nałykałaś się chyba słonej wody, Wellers. -Odparł z lekką ironią w głosie i wskazał na rozpadający się budynek. -To rudera, potrzebujesz srającego złotem Rosiera aby to postawić na nogi. - Wygodniej i taniej by było postawić coś nowego, a elementy nadające się do wykorzystania ponownego zabrać ze starego budynku i rozebrać go do końca nim komuś zawali się na głowę. To zresztą było zaledwie kwestią czasu. Z tego co się orientował to bogacze uwielbiali robić wielkie gesty, za którymi nie szła dobroć serca a zwykła pycha i chęć pokazania się; niezależnie po której stronie stali każdy bogacz był taki sam. -Bywają znośne. - Skomentował jej stwierdzenie. Nie wiedział czy je lubił, ale na nie były mu obojętne, te konkretnie dzieciaki. Innych nie znał i ich los nie za bardzo go obchodził. Nie był filantropem i jak to się mówiło: dobrym człowiekiem. We wszystkim co robił miał biznes i interes. Dzieci zaś były zawsze wdzięczne i chętne do pomocy aby spłacić swoje długi, jak chociażby te landrynkowe. -Poproś mnie grzecznie. - Odparł z cwanym uśmiechem na twarzy wyciągając papierową torbę z paroma landrynkami, a drugą dłonią złapał sprawnie rzuconą mu mandarynkę. -Z piratami trzeba się targować. - Z tymi słowami potrząsnął torebką, a w środku zaszeleściły łakocie, o które poprosiła Thalia.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Mówisz tak, bo się wstydzisz albo boisz zadać rzeczony odwet? – Być może trafili właśnie na impas, bo jej się bardzo podobał moment, w którym Kenneth robił za centrum tego małego przedstawienia. Nie musieli się martwić teraz polityką czy najnowszymi wydarzeniami, nie musieli martwić się o to, co trzeba było zgarnąć w pierwszej kolejności bo być może druga strona już była tym zainteresowana. Teraz byli oni, dzieciaki i chwila patrzenia sobie na dłonie ale bardziej z przymrużeniem oka. Ale mimo to, wciąż chciała go drażnić. Tak już chyba po prostu w ramach ich znajomości. Chociaż nie zrobiłaby mu krzywdy o ile by sam nie zaczął.
- Oh, zdecydowanie papugi. I koniecznie różowej. Może chciałbyś sprawdzić, jak to jest, gdybyś miał różowe włosy, co, Fernsby? A może przepadasz za innymi kolorami? – Wiedziała, że takie uwagi były dla niego niczym szum fal, które można było zignorować. Sama też spoglądała na niego raczej z zaciekawieniem, zwłaszcza kiedy oglądała jak dzieci obskakiwały go dookoła. Miała wrażenie, że sam tego nie zauważał tak do końca, ale wydawał się mimo wszystko zachwycony obecnością dzieciaków, tak jakby przy nich czuł się po prostu swobodnie. A może po prostu jej się wydawało i chciała, aby miał w sobie coś łagodniejszego? Czasem brakowało jej tej strony w ludziach.
- Zrobić ci zwiedzanie z przewodnikiem? – Uśmiechnęła się, nieco kwaśno kiedy wciąż wpatrywała się w popękaną ścianę. Nic nie wydawało się w tym miejscu interesującego, a jednak, było jak niepoprawnie zaleczona rana. Taka, której sama zaleczyć nawet nie umiała, ale co to oznaczało dokładnie? Nie miała pojęcia, bo to dopiero miało się najpewniej okazać, zwłaszcza jeżeli miała uczyć się zostawiać swoją przeszłość za sobą. Komentarz jednak przywołał ją do rzeczywistości.
- A tobie chyba ktoś za mało razy poprawił twarz sierpowym, Fernsby. Nie mówię przecież o mieszkaniu na stałe, ale lepiej chyba, aby miały dach nad głową. Jakoś nie widzę abyś sam chętnie odmrażał dupę w zimę stulecia – odburknęła, marszcząc gniewnie brwi, co w połączeniu ze skupioną mimiką dość dziwacznie ściągało blizny na jej twarzy. Kolejne spojrzenie jednak sprawiło, że złagodniała nieco, woląc nie kłócić się przy dzieciakach. – Jak znasz jakiegoś, co sra złotem to wiesz gdzie go skierować. – Wywróciła oczyma, rozglądając się jeszcze po zafascynowanych jedzeniem dzieciach. Znała to, miała wrażenie, że Kenneth również. To uczucie tej jednej, jedynej, tej dobrej przekąski. Jak skarb wyłowiony na powierzchnię.
- Nie musisz się bać, że jak powiesz im coś miłego, to przestaną cię słuchać. – Parsknęła, słuchając odpowiedzi która mówiła niewiele, ale miała też jakieś znaczenie. Zerknęła na dzieciaki z ciekawością, ale nie przeszkadzała im w posiłku, dając im czas na zachwyt. Mandarynki, landrynku, wszystko fascynujące, ale jednocześnie tak smaczne, że jadłoby się to jak najdłużej. Uniosła za to brwi kiedy postawił warunek, zbliżając się do niego i przysuwając się bliżej, tak aby dłonie spleść dookoła jego szyi. Uśmiechnęła się, niemal zalotnie, a potem otworzyła usta.
- Nie wiem czy cię prosić, czy jednak cię uderzyć, Fernsby.
- Oh, zdecydowanie papugi. I koniecznie różowej. Może chciałbyś sprawdzić, jak to jest, gdybyś miał różowe włosy, co, Fernsby? A może przepadasz za innymi kolorami? – Wiedziała, że takie uwagi były dla niego niczym szum fal, które można było zignorować. Sama też spoglądała na niego raczej z zaciekawieniem, zwłaszcza kiedy oglądała jak dzieci obskakiwały go dookoła. Miała wrażenie, że sam tego nie zauważał tak do końca, ale wydawał się mimo wszystko zachwycony obecnością dzieciaków, tak jakby przy nich czuł się po prostu swobodnie. A może po prostu jej się wydawało i chciała, aby miał w sobie coś łagodniejszego? Czasem brakowało jej tej strony w ludziach.
- Zrobić ci zwiedzanie z przewodnikiem? – Uśmiechnęła się, nieco kwaśno kiedy wciąż wpatrywała się w popękaną ścianę. Nic nie wydawało się w tym miejscu interesującego, a jednak, było jak niepoprawnie zaleczona rana. Taka, której sama zaleczyć nawet nie umiała, ale co to oznaczało dokładnie? Nie miała pojęcia, bo to dopiero miało się najpewniej okazać, zwłaszcza jeżeli miała uczyć się zostawiać swoją przeszłość za sobą. Komentarz jednak przywołał ją do rzeczywistości.
- A tobie chyba ktoś za mało razy poprawił twarz sierpowym, Fernsby. Nie mówię przecież o mieszkaniu na stałe, ale lepiej chyba, aby miały dach nad głową. Jakoś nie widzę abyś sam chętnie odmrażał dupę w zimę stulecia – odburknęła, marszcząc gniewnie brwi, co w połączeniu ze skupioną mimiką dość dziwacznie ściągało blizny na jej twarzy. Kolejne spojrzenie jednak sprawiło, że złagodniała nieco, woląc nie kłócić się przy dzieciakach. – Jak znasz jakiegoś, co sra złotem to wiesz gdzie go skierować. – Wywróciła oczyma, rozglądając się jeszcze po zafascynowanych jedzeniem dzieciach. Znała to, miała wrażenie, że Kenneth również. To uczucie tej jednej, jedynej, tej dobrej przekąski. Jak skarb wyłowiony na powierzchnię.
- Nie musisz się bać, że jak powiesz im coś miłego, to przestaną cię słuchać. – Parsknęła, słuchając odpowiedzi która mówiła niewiele, ale miała też jakieś znaczenie. Zerknęła na dzieciaki z ciekawością, ale nie przeszkadzała im w posiłku, dając im czas na zachwyt. Mandarynki, landrynku, wszystko fascynujące, ale jednocześnie tak smaczne, że jadłoby się to jak najdłużej. Uniosła za to brwi kiedy postawił warunek, zbliżając się do niego i przysuwając się bliżej, tak aby dłonie spleść dookoła jego szyi. Uśmiechnęła się, niemal zalotnie, a potem otworzyła usta.
- Nie wiem czy cię prosić, czy jednak cię uderzyć, Fernsby.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Niektóre komentarze i zaczepki puszczał mimo uszu. Wiedział jaki jest ich cel. Czasami reagował, a czasami udawał, że nie słyszy obserwując reakcję drugiej osoby, która specjalnie rzucała w niego takimi słowami. Dzisiaj taką osobą była Thalia, która wyraźnie sprawdzała jak daleko może się posunąć. Kenneth nigdy nie opowiedział się po żadnej ze stron, działając po środku. Nie wyrażał swoich opinii zbyt głośno zdając sobie sprawę dla kogo pracuje. Musiał uważać co mówi oraz co robi i z kim się zadaje. I choć z Thalią się znali już jakiś czas tak teraz każdy każdemu patrzył na ręce, ale starali się nie wchodzić sobie w drogę. I działać na polu, gdzie żadne z nich nie otrzyma zbyt wielu ran.
Te przepychanki i uszczypliwości sprawiały mu swego rodzaju radość, jeden ze stałych elementów ich relacji, której nie potrafił określić jednako.
-Czerwony. - Odparł zgodnie z prawdą, bo rzeczywiście miał słabość do tego koloru. Zawsze kojarzyło mu się zachodzącym słońcem tuż nad linią wody. -Chcesz bić tę twarz? - Zapytał z udawanym oburzeniem w głosie masując swój podbródek, na którym wystąpił już jednodniowy zarost. -Tyleż panien się zapłacze jak zobaczy sińce pod oczami. - Zakpił jawnie z samego siebie i swoich przygód. W końcu przy ich pierwszym spotkaniu to słodka Mery wydała go w ręce oszukanych marynarzy. Nigdy też nie ukrywał, że korzystał z usług panienek w domach uciech kiedy schodził na ląd. -I lepiej żadnego Rosiera nie zapraszaj jak nie chcesz mieć na sumieniu czyjegoś życia. - Dodał gorzko zerkając na bawiące się dzieciaki. Nie było wiadomo jakiego są pochodzenia, połowa z nich pewnie była półkrwi, część mugolakami, ot dziećmi mało kto się interesował w czasie wojny, ale do czasu. Któraś ze stron w końcu stwierdzi, że należy kształcić młode umysły i odpowiednio je ukierunkowywać, ale wcześniej trzeba spomiędzy nich wyplenić chwasty. Skrzywił się mimowolnie do własnych myśli, ale coś czuł, że gdyby przyszło co do czego to stanąłby w ich obronie, nie patrząc na pochodzenie. Spojrzał ponownie na rozpadający się budynek, do którego Thalia miała ewidentnie sentyment i wyczuł to w jej głosie od razu. Podejrzewał, że rozprawiała się na swój sposób ze swoimi demonami z przeszłości. O ironio doskonale to rozumiał. Dzieciaki nie zwracały uwagi na dorosłych skupione całkowicie na swoich zdobyczach, śmiejące się i dokuczające sobie nawzajem. Nie miały świadomości, że ponura rzeczywistość wyciąga po nie swojej szpony, a tacy jak on i Wellers są ledwie małym promykiem w tym życiu. Promykiem, który zaraz zgaśnie wraz z ich odejściem z tego miejsca.
Nie drgnął kiedy zbliżyła się do niego i objęła szyję swoimi dłońmi. Czekał spokojnie na to co zrobi, albo na to co on mógł sobie pozwolić. Schował mandarynkę do kieszeni i wolną ręką objął kobietę w pasie przyciągając do siebie z cwaną miną, która nie schodziła z jego twarzy.
-Za dużo mówisz, Wellers. - Powiedział cicho tak że tylko ona mogła słyszeć jego słowa. Był ledwo parę centymetrów wyższy od niej więc nie musiał patrzeć na twarz kobiety z góry. Ciemne, prawie czarne oczy spojrzały głęboko w te błękitne niczym morskie fale. Przysunął się bliżej i powoli nachylił w jej stronę. -To co z tym oprowadzaniem? - Wyszeptał Thalii do ucha muskając oddech skórę jej szyi.
Te przepychanki i uszczypliwości sprawiały mu swego rodzaju radość, jeden ze stałych elementów ich relacji, której nie potrafił określić jednako.
-Czerwony. - Odparł zgodnie z prawdą, bo rzeczywiście miał słabość do tego koloru. Zawsze kojarzyło mu się zachodzącym słońcem tuż nad linią wody. -Chcesz bić tę twarz? - Zapytał z udawanym oburzeniem w głosie masując swój podbródek, na którym wystąpił już jednodniowy zarost. -Tyleż panien się zapłacze jak zobaczy sińce pod oczami. - Zakpił jawnie z samego siebie i swoich przygód. W końcu przy ich pierwszym spotkaniu to słodka Mery wydała go w ręce oszukanych marynarzy. Nigdy też nie ukrywał, że korzystał z usług panienek w domach uciech kiedy schodził na ląd. -I lepiej żadnego Rosiera nie zapraszaj jak nie chcesz mieć na sumieniu czyjegoś życia. - Dodał gorzko zerkając na bawiące się dzieciaki. Nie było wiadomo jakiego są pochodzenia, połowa z nich pewnie była półkrwi, część mugolakami, ot dziećmi mało kto się interesował w czasie wojny, ale do czasu. Któraś ze stron w końcu stwierdzi, że należy kształcić młode umysły i odpowiednio je ukierunkowywać, ale wcześniej trzeba spomiędzy nich wyplenić chwasty. Skrzywił się mimowolnie do własnych myśli, ale coś czuł, że gdyby przyszło co do czego to stanąłby w ich obronie, nie patrząc na pochodzenie. Spojrzał ponownie na rozpadający się budynek, do którego Thalia miała ewidentnie sentyment i wyczuł to w jej głosie od razu. Podejrzewał, że rozprawiała się na swój sposób ze swoimi demonami z przeszłości. O ironio doskonale to rozumiał. Dzieciaki nie zwracały uwagi na dorosłych skupione całkowicie na swoich zdobyczach, śmiejące się i dokuczające sobie nawzajem. Nie miały świadomości, że ponura rzeczywistość wyciąga po nie swojej szpony, a tacy jak on i Wellers są ledwie małym promykiem w tym życiu. Promykiem, który zaraz zgaśnie wraz z ich odejściem z tego miejsca.
Nie drgnął kiedy zbliżyła się do niego i objęła szyję swoimi dłońmi. Czekał spokojnie na to co zrobi, albo na to co on mógł sobie pozwolić. Schował mandarynkę do kieszeni i wolną ręką objął kobietę w pasie przyciągając do siebie z cwaną miną, która nie schodziła z jego twarzy.
-Za dużo mówisz, Wellers. - Powiedział cicho tak że tylko ona mogła słyszeć jego słowa. Był ledwo parę centymetrów wyższy od niej więc nie musiał patrzeć na twarz kobiety z góry. Ciemne, prawie czarne oczy spojrzały głęboko w te błękitne niczym morskie fale. Przysunął się bliżej i powoli nachylił w jej stronę. -To co z tym oprowadzaniem? - Wyszeptał Thalii do ucha muskając oddech skórę jej szyi.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Lubiła zaczepiać kogoś innego, pamiętając, że w dawnych czasach było to dla niej jedną z rozrywek. Nawet jeżeli ktoś był od niej silniejszy, większy, sprawniejszy, nigdy nie przeszkadzało jej to, aby jednak się postawić i spróbować nagadać komuś. Miała wrażenie, że w tym wszystkim chodziło tez o to, żeby się postawić. Oczywiście w grę wchodziła jej niewyparzona gęba, ale nie umiała po prostu nic nie mówić w takich prostych wypadkach. W końcu jeżeli przestanie się stawiać za siebie i jeżeli nie będzie już reagować, zjedzą ją żywcem na śniadanie i tyle będzie z jej obecności gdziekolwiek. A przynajmniej tak sobie powtarzała. Walczyła już ze światem tak długo, że przyzwyczajona była do stawania się kiedy nawet nie było potrzeba. Tak zresztą wspomniała ostatnią wymianę listowną z Haroldem – gdzie jej wątpliwości spotkały się z zimnym przyjęciem.
Kenneth był jakąś dziwną stałą sytuacją, w której obydwoje mogli poczuć się jakby mijały lata, ale coś jednak było stałego. Oprócz tego, że dowiadywali się więcej na swój temat.
- Czerwony, zapamiętam więc. – Co prawda teraz nie sięgnęła po różdżkę, ale przy okazji dobrze wycelowany Capillus na pewno pozwoli jej na przekonanie się, czy Fernsy’emu pasuje ta sama barwa włosów co jej. Uniosła brwi na jego komentarz, przekrzywiając głowę kiedy z żałością prosił o powstrzymanie się od uderzenia przez wzgląd na kobiety. – Błagam cię, pewnie opowiedziałbyś im o dzielnej walce albo jakiejś bijatyce, w której obroniłeś piękną i zlęknioną niewiastę, po czym same zaciągną cię do łóżka. Myślisz, że nie znam takich jak ty? – Parsknęła, przeczuwając, że nawet jeżeli coś by się jednak stało Kennethowi, ten jedynie wykorzystałby to na własną korzyść, pokazując siebie jako dzielnego wojownika albo ofiarę, w zależności co miało zadziałać na tę konkretną naiwną dziewczynkę.
- O to nie musisz się martwić, raczej żaden nie przyjdzie na moje zaproszenie na popołudniową herbatę. – Wiedziała bardzo dobrze, co miał na myśli, bo jeżeli coś mogła zrobić i chciała zrobić, to zdecydowanie było to powstrzymywanie Rosiera przed przyjściem tutaj. Ludzie takiego pokroju dla chorej idei gotowi byli nawet zabijać dzieci, dlatego nie zdziwiłaby się, gdyby część uznali za „odpadki” nieodpowiedniego sortu. A ona chciała, aby dzieciaki po prostu nie musiały zaznawać więcej bólu niż to było konieczne. Aby życie było dla nich lepsze niż było dla Thalii i Kennetha. To jednak nie było proste, bo wszystkim dzieciom pomóc się nie dało.
Zerknęła jeszcze na nie, uśmiechając się w ich kierunku kiedy tylko dostrzegała radość na ich oczach, zaraz jednak skupiając się jeszcze na jednym, nieco większym dziecku, tym razem tym, które swoją rękę owinęło dookoła jej talii. Sama nie mogła się powstrzymać przed próbą złapania torebki landrynek, tak aby jednak dopiąć swojego skoro obecnie znajdowała się o wiele bliżej Kennetha.
- Znasz mnie tyle czasu i wciąż się temu dziwisz, Fernsby? – Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego z rozbawieniem kiedy tak pochylał się w jej kierunku. Jedna z dłoni, którą trzymała dookoła jego szyi, przesunęła się naprzód, niemal leniwie, tak aby sięgnąć w stronę jego kołnierzyka i rozpiąć pierwszy guzik od płaszcza. Taki prosty gest, prawda? Kątem oka dostrzegła, że niektóre dzieciaki zaczynają na nich spoglądać, chichotając między sobą i robiąc miny w ich kierunku. – Już chcesz zostawić swoich znajomych, Fernsby? Nie chcę, aby potem dopadła mnie jakaś zazdrosna kobieta. – Dłoń zjechała, odpinając drugi guzik z jego płaszcza.
Kenneth był jakąś dziwną stałą sytuacją, w której obydwoje mogli poczuć się jakby mijały lata, ale coś jednak było stałego. Oprócz tego, że dowiadywali się więcej na swój temat.
- Czerwony, zapamiętam więc. – Co prawda teraz nie sięgnęła po różdżkę, ale przy okazji dobrze wycelowany Capillus na pewno pozwoli jej na przekonanie się, czy Fernsy’emu pasuje ta sama barwa włosów co jej. Uniosła brwi na jego komentarz, przekrzywiając głowę kiedy z żałością prosił o powstrzymanie się od uderzenia przez wzgląd na kobiety. – Błagam cię, pewnie opowiedziałbyś im o dzielnej walce albo jakiejś bijatyce, w której obroniłeś piękną i zlęknioną niewiastę, po czym same zaciągną cię do łóżka. Myślisz, że nie znam takich jak ty? – Parsknęła, przeczuwając, że nawet jeżeli coś by się jednak stało Kennethowi, ten jedynie wykorzystałby to na własną korzyść, pokazując siebie jako dzielnego wojownika albo ofiarę, w zależności co miało zadziałać na tę konkretną naiwną dziewczynkę.
- O to nie musisz się martwić, raczej żaden nie przyjdzie na moje zaproszenie na popołudniową herbatę. – Wiedziała bardzo dobrze, co miał na myśli, bo jeżeli coś mogła zrobić i chciała zrobić, to zdecydowanie było to powstrzymywanie Rosiera przed przyjściem tutaj. Ludzie takiego pokroju dla chorej idei gotowi byli nawet zabijać dzieci, dlatego nie zdziwiłaby się, gdyby część uznali za „odpadki” nieodpowiedniego sortu. A ona chciała, aby dzieciaki po prostu nie musiały zaznawać więcej bólu niż to było konieczne. Aby życie było dla nich lepsze niż było dla Thalii i Kennetha. To jednak nie było proste, bo wszystkim dzieciom pomóc się nie dało.
Zerknęła jeszcze na nie, uśmiechając się w ich kierunku kiedy tylko dostrzegała radość na ich oczach, zaraz jednak skupiając się jeszcze na jednym, nieco większym dziecku, tym razem tym, które swoją rękę owinęło dookoła jej talii. Sama nie mogła się powstrzymać przed próbą złapania torebki landrynek, tak aby jednak dopiąć swojego skoro obecnie znajdowała się o wiele bliżej Kennetha.
- Znasz mnie tyle czasu i wciąż się temu dziwisz, Fernsby? – Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego z rozbawieniem kiedy tak pochylał się w jej kierunku. Jedna z dłoni, którą trzymała dookoła jego szyi, przesunęła się naprzód, niemal leniwie, tak aby sięgnąć w stronę jego kołnierzyka i rozpiąć pierwszy guzik od płaszcza. Taki prosty gest, prawda? Kątem oka dostrzegła, że niektóre dzieciaki zaczynają na nich spoglądać, chichotając między sobą i robiąc miny w ich kierunku. – Już chcesz zostawić swoich znajomych, Fernsby? Nie chcę, aby potem dopadła mnie jakaś zazdrosna kobieta. – Dłoń zjechała, odpinając drugi guzik z jego płaszcza.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
-Ranisz moje serce Wellers. - Odparł z ogromną powagą wypisaną na twarzy, a dłońmi wskazał miejsce gdzie znajdował się rzeczony organ. -Prawie jakbyś wbiła mi sztylet w sam środek. - Głos był rozdarty, ale ciemne oczy śmiały się w jej stronę i jawnie prowokowały kobietę. Zerknął na dzieciaki dokazujące obok nich. -Jeszcze koleżanki utrą ci nosa za takie traktowanie. - Drażnił się z nią i miał niezłą zabawę z tego powodu. Wypili razem nie jedno piwo, brali udział w niejednej akcji na morzu oraz w porcie. Znali się parę lat, ale wciąż poznawali na nowo. Przekraczali jedną granicę aby zmierzać ku kolejnej śmiałym krokiem, tak jak statek niezłomnie pruje morskie fale. Wiedział też, że dodałby opowieści nieco barw mówiąc o tym jak pokonał potwora morskiego, jak zmagał się z jego niszczycielską siłą i uratował życie kolegi. Takie opowieści kupowały słuchaczy, którzy chcieli oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Każdy lubił bajki, nawet dorośli. Trochę go ubodło jej prztyk, ale nie dał po sobie tego poznać. Zamiast tego uznał, że czas się odwdzięczyć pięknym za nadobne. -Czy mi się zdaje, czy słyszę nutę żalu w twoim głosie? - Zapytał niefrasobliwie, a w kącikach ust pojawiła się pewność siebie, która mogła zarówno drażnić jak i pociągać.
Gra w kotka i myszkę zawsze dodawała dreszczyku emocji i sprawiała, że krew szybciej płynęła w żyłach, tak jak teraz kiedy uniósł wyżej rękę aby nie mogła dosięgnąć torebki z landrynkami.
-Stwierdzam fakt. - Odparł niezrażony, a w oczach pojawił się błysk zaintrygowania kiedy rozpięła pierwszy guzik. Uniósł brwi nieznacznie ku górze zadając nieme pytanie, odpowiedzią było rozpięcie kolejnego guzika jego płaszcza. Kątem oka dostrzegł dzieciaki, które zainteresowały się tym co robią właśnie dorośli. Sięgnął dłonią z landrynkami ku czapie pirackiej, którą wcześniej Thalia nałożyła mu na głowę. -Ten kto złapie kapelusz staje się królem piratów i zbiera załogę. Macie czas do wieczora! - Zawołał do dzieciaków rzucając kapelusz najdalej jak mógł, co spotkało się z ogólnym okrzykiem radości i śmiechu, gdy zachęcona gromadka pobiegła w pogoń za nakryciem głowy. -Teraz są zajęte. - Odparł wzmacniając uścisk w tali, ale zaraz go poluzował bo sięgnął po landrynkę z torebki i podsunął ją pod usta kobiety.
Gra w kotka i myszkę zawsze dodawała dreszczyku emocji i sprawiała, że krew szybciej płynęła w żyłach, tak jak teraz kiedy uniósł wyżej rękę aby nie mogła dosięgnąć torebki z landrynkami.
-Stwierdzam fakt. - Odparł niezrażony, a w oczach pojawił się błysk zaintrygowania kiedy rozpięła pierwszy guzik. Uniósł brwi nieznacznie ku górze zadając nieme pytanie, odpowiedzią było rozpięcie kolejnego guzika jego płaszcza. Kątem oka dostrzegł dzieciaki, które zainteresowały się tym co robią właśnie dorośli. Sięgnął dłonią z landrynkami ku czapie pirackiej, którą wcześniej Thalia nałożyła mu na głowę. -Ten kto złapie kapelusz staje się królem piratów i zbiera załogę. Macie czas do wieczora! - Zawołał do dzieciaków rzucając kapelusz najdalej jak mógł, co spotkało się z ogólnym okrzykiem radości i śmiechu, gdy zachęcona gromadka pobiegła w pogoń za nakryciem głowy. -Teraz są zajęte. - Odparł wzmacniając uścisk w tali, ale zaraz go poluzował bo sięgnął po landrynkę z torebki i podsunął ją pod usta kobiety.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Doprawdy? – spojrzała z zainteresowaniem na miejsce, które wskazywał, tak jakby w ogóle zastanawiała się, czy rzeczywiście miał serce. - W takim razie co poradzisz? Mam pocałować aby było lepiej? – Sama przeniosła dłoń na okolice jego klatki piersiowej, przez moment muskając jego własną dłoń, uśmiechając się jednak na komentarz o koleżankach. – Rozumiem, boisz się, że sam mi nie dasz rady i chcesz zawołać o wsparcie? – Zaśmiała się jeszcze, spoglądając na dzieciaki dookoła.
Musiała przyznać, że naprawdę nie spodziewała się, że akurat Kennetha spotka tutaj na zajmowaniu się wesołą gromadką, ale z drugiej strony bardzo dobrze rozumiała, dlaczego wybrał to miejsce. Dzieci z portu miały w końcu te same marzenia, co one – zobaczyć świat i wyrwać się z tego miejsca, być może odnaleźć rodzica który znajdował się gdzieś, daleko za oceanem, a może po prostu przetrwać z jednego dnia do drugiego. Opowieści pomagały. Nie na długo, ale węże morskie czy groźne wiedźmy pozwalały skupić się na jakimś innym zagrożeniu niż te dnia życia codziennego. Przez chwilę spojrzała na dzieciaki, które tłoczyły się w okolicy, spoglądając na nie z czułością godną siostry albo matki. Dopiero kolejne pytanie Fersnby’ego przywróciło ją do rzeczywistości.
- Zazdrosna o ciebie? Lepiej uważaj, nawet nie wiesz co się dzieje, jak jestem zazdrosna. – Dumnie uniosła podbródek, uśmiechając się palcem lekko wodząc po brodzie żeglarza aby ostatecznie również unieść i jego podbródek, tak jakby właśnie przyglądała się mu ze skupieniem godnym drapieżnika, który zastanawiał się jak jeszcze może pobawić się ze swoją ofiarą.
- Jeżeli ci to przeszkadza to chyba wiesz, jak mnie uciszyć. – Dłoń zjechała do kolejnego guzika, ale nie rozpięła go, bawiąc się nim pomiędzy palcami kiedy obserwowała, jak kapelusz z jego głowy polecał gdzieś dalej, ciągnąc za sobą gromadę dzieciaków i zostawiając ich samych pod budynkiem. – Nie myślałeś o zmianie życiowej kariery? Byłbyś doskonałą opiekunką.
Spojrzenie powędrowało na oferowaną jej landrynkę – pochyliła się odrobinę, ustami obejmując cukierek i łapiąc jeszcze koniuszki jego palców aby ostatecznie posmakować słodkości na języku kiedy landrynka w pełni trafiła do jej ust.
- Co chcesz zobaczyć najpierw, Fernsby?
Musiała przyznać, że naprawdę nie spodziewała się, że akurat Kennetha spotka tutaj na zajmowaniu się wesołą gromadką, ale z drugiej strony bardzo dobrze rozumiała, dlaczego wybrał to miejsce. Dzieci z portu miały w końcu te same marzenia, co one – zobaczyć świat i wyrwać się z tego miejsca, być może odnaleźć rodzica który znajdował się gdzieś, daleko za oceanem, a może po prostu przetrwać z jednego dnia do drugiego. Opowieści pomagały. Nie na długo, ale węże morskie czy groźne wiedźmy pozwalały skupić się na jakimś innym zagrożeniu niż te dnia życia codziennego. Przez chwilę spojrzała na dzieciaki, które tłoczyły się w okolicy, spoglądając na nie z czułością godną siostry albo matki. Dopiero kolejne pytanie Fersnby’ego przywróciło ją do rzeczywistości.
- Zazdrosna o ciebie? Lepiej uważaj, nawet nie wiesz co się dzieje, jak jestem zazdrosna. – Dumnie uniosła podbródek, uśmiechając się palcem lekko wodząc po brodzie żeglarza aby ostatecznie również unieść i jego podbródek, tak jakby właśnie przyglądała się mu ze skupieniem godnym drapieżnika, który zastanawiał się jak jeszcze może pobawić się ze swoją ofiarą.
- Jeżeli ci to przeszkadza to chyba wiesz, jak mnie uciszyć. – Dłoń zjechała do kolejnego guzika, ale nie rozpięła go, bawiąc się nim pomiędzy palcami kiedy obserwowała, jak kapelusz z jego głowy polecał gdzieś dalej, ciągnąc za sobą gromadę dzieciaków i zostawiając ich samych pod budynkiem. – Nie myślałeś o zmianie życiowej kariery? Byłbyś doskonałą opiekunką.
Spojrzenie powędrowało na oferowaną jej landrynkę – pochyliła się odrobinę, ustami obejmując cukierek i łapiąc jeszcze koniuszki jego palców aby ostatecznie posmakować słodkości na języku kiedy landrynka w pełni trafiła do jej ust.
- Co chcesz zobaczyć najpierw, Fernsby?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
-Słyszałem, że to idealne remedium na wszystko. - Odparł z pełną powagą w głosie zastanawiając się jak daleko przekraczą kolejną granicę. I czy chcą to robić. Brał życie takim jakie jest, okazji nie odmawiał, węszył w czymś dobry biznes. Ulegał swoim zachciankom uważając, że życie jest zbyt krótkie aby umartwiać się i zastanawiać “co jeśli”.
-Doprawdy? - Zapytał tak jak ona szczerze powątpiewając, że Wellers mogła być zazdrosna o niego. Nie taki mieli układ, nie taka była ich relacja. Czasami burzliwa jak sztorm, czasami spokojna jak gładka tafla morza, nie zmącona ani jednym podmuchem wiatru. Pozwalał na oględziny, na tą próbę siłę, które każde z nich właśnie podjęło. Nie odrywając od niej spojrzenia ciemnych oczu sięgnął ku jej twarzy zgarniając spokojny ruchem kosmyk rudych włosów za ucho. Uśmiechnął się przy tym przebiegle nie komentując sposobu jej ucieszenia, samo spojrzenie wystarczało. Wymowne i pełne pewności siebie zmieszanej z buńczucznością, którą nabył w trakcie żeglarskiego życia. -Wolę inne formy opieki, innych podopiecznych. - Odparł niezrażony jej zaczepką, a następnie czekał aż pochwyci delikatnie podaną jej słodycz. Miękkość jej warg musnęło jego palec, a on uśmiechnął się drapieżnie. Kim byli w tym momencie, drażniąc siebie nawzajem i testując swoje możliwości, sprawdzając czy postawiony krok nie będzie ostatnim. -Zacznijmy od miejsca twojej ucieczki. - Każde dziecko posiadało kąt, do którego się udawało w chwilach zwątpienia, by pomarzyć w ciszy, tak aby nikt nie przeszkadzał w tej jakże ważnej czynności. Znał Thalię dość dobrze, ale byli w miejscu, w którym wiele się wydarzyło, rzutowało na jej dalsze życie i podejmowanie decyzje. -Czy może zbytnio się boisz?
Rzucał jej kolejne wyzwanie, sprawdzając czy je podejmie, a może spławi i ustawi w kącie jak niegrzecznego dzieciaka. Należała do osób pewnych siebie i nie pozwalających aby inni za nią decydowali, nie od parady pływała na pełnych morzach i przetrwała niejeden sztorm. Była dzieckiem morza, tak jak i on.
-Doprawdy? - Zapytał tak jak ona szczerze powątpiewając, że Wellers mogła być zazdrosna o niego. Nie taki mieli układ, nie taka była ich relacja. Czasami burzliwa jak sztorm, czasami spokojna jak gładka tafla morza, nie zmącona ani jednym podmuchem wiatru. Pozwalał na oględziny, na tą próbę siłę, które każde z nich właśnie podjęło. Nie odrywając od niej spojrzenia ciemnych oczu sięgnął ku jej twarzy zgarniając spokojny ruchem kosmyk rudych włosów za ucho. Uśmiechnął się przy tym przebiegle nie komentując sposobu jej ucieszenia, samo spojrzenie wystarczało. Wymowne i pełne pewności siebie zmieszanej z buńczucznością, którą nabył w trakcie żeglarskiego życia. -Wolę inne formy opieki, innych podopiecznych. - Odparł niezrażony jej zaczepką, a następnie czekał aż pochwyci delikatnie podaną jej słodycz. Miękkość jej warg musnęło jego palec, a on uśmiechnął się drapieżnie. Kim byli w tym momencie, drażniąc siebie nawzajem i testując swoje możliwości, sprawdzając czy postawiony krok nie będzie ostatnim. -Zacznijmy od miejsca twojej ucieczki. - Każde dziecko posiadało kąt, do którego się udawało w chwilach zwątpienia, by pomarzyć w ciszy, tak aby nikt nie przeszkadzał w tej jakże ważnej czynności. Znał Thalię dość dobrze, ale byli w miejscu, w którym wiele się wydarzyło, rzutowało na jej dalsze życie i podejmowanie decyzje. -Czy może zbytnio się boisz?
Rzucał jej kolejne wyzwanie, sprawdzając czy je podejmie, a może spławi i ustawi w kącie jak niegrzecznego dzieciaka. Należała do osób pewnych siebie i nie pozwalających aby inni za nią decydowali, nie od parady pływała na pełnych morzach i przetrwała niejeden sztorm. Była dzieckiem morza, tak jak i on.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Po płaszczu cię nie będę całować, Fernsby, kto wie, gdzie dokładnie leżał. – Podobne rozmyślania odnaleźć można było pod rudą czupryną, chociaż Thalia póki co postępowała wciąż dość ostrożnie i łagodnie jak na siebie. Czy to po prostu nieufność, którą miała na ten moment w stronę Kennetha; chociaż nieufnością ciężko było to nazwać, bo po prostu byli obydwoje jak koty uliczne, które czasem natykały się na siebie. Każdy miał swoje zadania, ale te krótkie spotkania były intensywne.
- Nie – odpowiedziała szybko i neutralnie. Nie, nie w takim stanie, nie w ich obecnej relacji. Byli póki co przynależni do morza, a póki co nie wiedziała, czy u Kennetha coś zamierza się w tej kwestii zmienić, ona jednak wciąż chciała pływać i odkrywać miejsca poza horyzontami, ciężko więc było nagle przerzucić sobie Fernsby’ego przez ramię, zamknąć w domu i liczyć, że czekałby na jej powrót, bo wyśmiałby ją nawet na samą myśl, kiedy ta by się pojawiła w jej głowię. Wywróciła za to lekko oczyma na ten jego komentarz, dłońmi za to zjeżdżając do jego pasa aby przytrzymać go blisko siebie.
- Ah, wiecznie niezadowolony, jeden komplement dostaje to już narzeka, że woli coś innego. – Zaczepne spojrzenie nie opuszczało jej twarzy, zwłaszcza kiedy przesunęła landrynką po ustach, nadając im na chwilę błyszczącego wyglądu i słodkiego posmaku. Uniosła brwi, kiedy wspomniał o miejscu ucieczki, parskając cicho kiedy dodał ostatni komentarz.
- Patrzcie go, wlazł na teren i już próbuje podburzać i wyszukiwać i dowiadywać się wszystkiego. Mało ci przygód, Fernsby? – Mimo to wysunęła się z tego uścisku, przyjmując to z lekkim rozczarowaniem, bo chłód na nowo zagościł dookoła, a chcąc nie chcąc, nie skupiała się już na ciemnych tęczówkach tylko na otoczeniu pełnym dusz, których widzieć wcale nie chciała. Wsunęła się za to do środka budynku przez tylne drzwi do kuchni, nie czekając na niego – miał długie nogi, nadążyć na pewno da rade - kierując się po schodach w dół, sprawnie przeskakując stopnie, już wymęczone czasem, kiedy nie zatrzymała się przed wejściem, pchając drzwi do jednego z mniejszych pomieszczeń – nie zapalała światła, co sprawiało, że nie dało się dostrzec wnętrza, a i cała okolica piwnicy była dość ciemna.
- Witamy w suszarni prania. To nie moja główna kryjówka, ale sekretów wszystkich zdradzać ci od razu nie będę.
- Nie – odpowiedziała szybko i neutralnie. Nie, nie w takim stanie, nie w ich obecnej relacji. Byli póki co przynależni do morza, a póki co nie wiedziała, czy u Kennetha coś zamierza się w tej kwestii zmienić, ona jednak wciąż chciała pływać i odkrywać miejsca poza horyzontami, ciężko więc było nagle przerzucić sobie Fernsby’ego przez ramię, zamknąć w domu i liczyć, że czekałby na jej powrót, bo wyśmiałby ją nawet na samą myśl, kiedy ta by się pojawiła w jej głowię. Wywróciła za to lekko oczyma na ten jego komentarz, dłońmi za to zjeżdżając do jego pasa aby przytrzymać go blisko siebie.
- Ah, wiecznie niezadowolony, jeden komplement dostaje to już narzeka, że woli coś innego. – Zaczepne spojrzenie nie opuszczało jej twarzy, zwłaszcza kiedy przesunęła landrynką po ustach, nadając im na chwilę błyszczącego wyglądu i słodkiego posmaku. Uniosła brwi, kiedy wspomniał o miejscu ucieczki, parskając cicho kiedy dodał ostatni komentarz.
- Patrzcie go, wlazł na teren i już próbuje podburzać i wyszukiwać i dowiadywać się wszystkiego. Mało ci przygód, Fernsby? – Mimo to wysunęła się z tego uścisku, przyjmując to z lekkim rozczarowaniem, bo chłód na nowo zagościł dookoła, a chcąc nie chcąc, nie skupiała się już na ciemnych tęczówkach tylko na otoczeniu pełnym dusz, których widzieć wcale nie chciała. Wsunęła się za to do środka budynku przez tylne drzwi do kuchni, nie czekając na niego – miał długie nogi, nadążyć na pewno da rade - kierując się po schodach w dół, sprawnie przeskakując stopnie, już wymęczone czasem, kiedy nie zatrzymała się przed wejściem, pchając drzwi do jednego z mniejszych pomieszczeń – nie zapalała światła, co sprawiało, że nie dało się dostrzec wnętrza, a i cała okolica piwnicy była dość ciemna.
- Witamy w suszarni prania. To nie moja główna kryjówka, ale sekretów wszystkich zdradzać ci od razu nie będę.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Drażniła się z nim, toczyła bitwę, którą tylko jedno mogło wygrać albo obydwoje by padli na dno oceanu. Ostatnia opcja kusiła go ostatnio coraz bardziej. Zawsze balansował na krawędzi starając się nie spaść, a co w sytuacji gdyby jednak spadł i roztrzaskał się jak statek o wystające skały? Na zaczepki odpowiedział jedynie uniesieniem brwi i krzywym uśmiechem, który zdradzał, że świetnie się bawi choć ust jego nie opuściło żadne słowo. Czekał aż się odsunie i zacznie mu być przewodnikiem. Uciekała, szła przed siebie jakby nie miała za sobą mężczyzny, który za nią kroczył. Dobrze, że długie nogi umożliwiały mu robienie dużych korków, dzięki temu za nią nadążał. Uciekała czy dalej prowadziła swoją grę? O tym miał przekonać się za chwilę. Schody w dół, szybkie przeskoki pomiędzy stopniami i znaleźli się w całkowitej ciemności; gęstej i wręcz namacalnej. Głos Thalii brzmiał gdzieś obok niczym zjawa, która nagle się zjawia aby nastraszyć nieostrożnego badacza. Ciemność zaś była jego sprzymierzeńcem. Słysząc jej głos i oddech sięgnął dłonią ku niej i wyczuwając łokieć chwycił pewnie acz nie mocno i przyciągnął do siebie.
-Małymi kroczkami, Wellers. - Powiedział cicho z ustami tuż przy jej wargach i śmiałym gestem przygarnął ją dla siebie w pełnym pasji pocałunku. Czuł posmak landrynki, którą jeszcze nie tak dawno go kusiła. Krew rozpaliła się żywym ogniem i zaczęła przyjemnie szumieć w uszach niczym morze, które ostrzegało przed zbytnią śmiałością. Nie zwracał teraz na to uwagi pochłonięty pocałunkiem, który skradał właśnie kobiecie. Liczył się z tym, że zaraz go znokautuje, powali na ziemię i zacznie wyzywać. Ryzyko było tego warte, a Kenneth kiedy już coś postanowił to ciężko go było od pomysłu odwieść i przyjmował wszelkie konsekwencje swoich działań. Żyjąc wciąż na morzu liczył się z tym, że z kolejnej morskiej wyprawy może już nie wrócić, a co za tym idzie nie roztrząsał długo i często wszystkich za i przeciw, biorąc życie takim jakie było. Sięgając po okazję rękoma, tak jak teraz sięgnął po Thalię w ciemności piwnicy starego sierocińca.
-Małymi kroczkami, Wellers. - Powiedział cicho z ustami tuż przy jej wargach i śmiałym gestem przygarnął ją dla siebie w pełnym pasji pocałunku. Czuł posmak landrynki, którą jeszcze nie tak dawno go kusiła. Krew rozpaliła się żywym ogniem i zaczęła przyjemnie szumieć w uszach niczym morze, które ostrzegało przed zbytnią śmiałością. Nie zwracał teraz na to uwagi pochłonięty pocałunkiem, który skradał właśnie kobiecie. Liczył się z tym, że zaraz go znokautuje, powali na ziemię i zacznie wyzywać. Ryzyko było tego warte, a Kenneth kiedy już coś postanowił to ciężko go było od pomysłu odwieść i przyjmował wszelkie konsekwencje swoich działań. Żyjąc wciąż na morzu liczył się z tym, że z kolejnej morskiej wyprawy może już nie wrócić, a co za tym idzie nie roztrząsał długo i często wszystkich za i przeciw, biorąc życie takim jakie było. Sięgając po okazję rękoma, tak jak teraz sięgnął po Thalię w ciemności piwnicy starego sierocińca.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
To wszystko była gra, nie dziwniejsza od tej, którą rozgrywały dzieci, goniące właśnie za kapeluszem, który wypożyczony został z opery. Tym razem to Kenneth gonił ją a ona się oddalała, chociaż musiała przyznać, że nie pierwszy raz i nie ostatni. Najczęściej uciekała przed zagrożeniem, wiedząc, że woli przetrwać, niż zostać przeciągniętą po coś problematycznego, ale teraz raczej oddalała się, oglądając się przez ramię, czy podąża za nią, ciekawa, czy podejmie ślad. I czy również chciał zagrać w tę grę.
Piwnica wyglądała zupełnie inaczej niż pamiętała, ale może po prostu nie chciała tego miejsca pamiętać? Czasem trafiała do tego miejsca jak nie zachowywała się odpowiednio, czasem po prostu uciekała do pralni, bo tam przeważnie nikt się nie zapuszczał, a między prześcieradłami szło się dobrze schować, wciskając się pomiędzy balie do prania a zawieszone materiały. Lubiła ich zapach świeżości (chociaż nie przepadała za pomocą przy praniu), po którym w tym momencie nie pozostał nawet ślad, a nie była pewna, czy w ogóle znajdowałaby się w tym miejscu żarówka, którą mogłaby ponownie zapalić. Zresztą, lumos byłoby lepsze biorąc pod uwagę, że prądu na pewno nie było.
Nie musiała jednak widzieć aby czuć jego obecność obok siebie – poruszał się miękko, pewnie łapiąc za jej łokieć, przybliżając się do niej kiedy jego ramiona obejmowały ją mocno. Uśmiechnęła się, kiedy wyczuła jego oddech przy swojej skórze, pochylając się lekko aby dostrzec go wyraźniej w otaczających ją ciemnościach.
- Absolutnie żadnych ma- nie dane jej było jednak dokończyć, bo ciepłe usta przerwały jej wypowiedź kiedy Fernsby przyciągnął ją do pocałunku. Skłamałaby, gdyby miała przyznać, że nie rozważała różnych alternatyw, ale w końcu wiedziała, do czego sama go kusiła i gdzie mogą prowadzić „konsekwencje”. Sama też uśmiechnęła się lekko, jedną dłonią sięgając wzdłuż jego ciała aby wpleść ją w jego włosy, drugą przytrzymując go pewniej w miejscu aby nie uciekł jej z uścisku. Oddała pocałunek, ciesząc się chwilą kiedy przez chwilę nie liczyło się nic poza tym miejscem, nic poza pocałunkami, nic poza…czymkolwiek.
Odsunęła się na chwilę, spoglądając na niego z kącikami ust uniesionymi kiedy spoglądała na ginącą w mroku sylwetkę.
- Teraz nie wiem, czy jednak znów mówię za dużo, czy może jednak chciałeś tę landrynkę.
Piwnica wyglądała zupełnie inaczej niż pamiętała, ale może po prostu nie chciała tego miejsca pamiętać? Czasem trafiała do tego miejsca jak nie zachowywała się odpowiednio, czasem po prostu uciekała do pralni, bo tam przeważnie nikt się nie zapuszczał, a między prześcieradłami szło się dobrze schować, wciskając się pomiędzy balie do prania a zawieszone materiały. Lubiła ich zapach świeżości (chociaż nie przepadała za pomocą przy praniu), po którym w tym momencie nie pozostał nawet ślad, a nie była pewna, czy w ogóle znajdowałaby się w tym miejscu żarówka, którą mogłaby ponownie zapalić. Zresztą, lumos byłoby lepsze biorąc pod uwagę, że prądu na pewno nie było.
Nie musiała jednak widzieć aby czuć jego obecność obok siebie – poruszał się miękko, pewnie łapiąc za jej łokieć, przybliżając się do niej kiedy jego ramiona obejmowały ją mocno. Uśmiechnęła się, kiedy wyczuła jego oddech przy swojej skórze, pochylając się lekko aby dostrzec go wyraźniej w otaczających ją ciemnościach.
- Absolutnie żadnych ma- nie dane jej było jednak dokończyć, bo ciepłe usta przerwały jej wypowiedź kiedy Fernsby przyciągnął ją do pocałunku. Skłamałaby, gdyby miała przyznać, że nie rozważała różnych alternatyw, ale w końcu wiedziała, do czego sama go kusiła i gdzie mogą prowadzić „konsekwencje”. Sama też uśmiechnęła się lekko, jedną dłonią sięgając wzdłuż jego ciała aby wpleść ją w jego włosy, drugą przytrzymując go pewniej w miejscu aby nie uciekł jej z uścisku. Oddała pocałunek, ciesząc się chwilą kiedy przez chwilę nie liczyło się nic poza tym miejscem, nic poza pocałunkami, nic poza…czymkolwiek.
Odsunęła się na chwilę, spoglądając na niego z kącikami ust uniesionymi kiedy spoglądała na ginącą w mroku sylwetkę.
- Teraz nie wiem, czy jednak znów mówię za dużo, czy może jednak chciałeś tę landrynkę.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pocałunek trwał w najlepsze, a on delektował się bliskością kobiety, która zagrała w grę. Nie było oczekiwań, nie było górnolotnych słów i wielkich obietnic. Było łapanie okazji, tak jak łapali wiatr w żagle i obierali kurs wytoczony na mapach, a czasami dali się ponieść przygodzie; tak jak teraz. Powietrze zadrżało wokół nich, zgęstniało niczym morze przed ogromnym sztormem. Zacisnął mocniej Thalię w objęciach ciesząc się krótką chwilą zapomnienia, a w tle rozgrywała się zaciekła walka o piracki kapelusz.
Widział jej zarys w ciemnościach, uśmiechnął się tuż nad jej ustami.
-Na dziś wystarczy tajemnic, Wellers. - Z tymi słowami ją puścił i skierował się do wyjścia aby wrócić na powierzchnię do rozbieganych dzieciaków, które właśnie wyrywały sobie kapelusz z rąk. Posmak landrynki wciąż miał na wargach, tak samo jak czuł jeszcze zapach jej włosów i skóry. Poprawił płaszcz i zapiął guziki, które tak sprawnie rozpięła, uśmiechał się przy tym bezczelnie, z chłopięcą zadziornością i pewnością siebie, z miną jakby udał mu się jeden z lepszych przemytów.
-Wybaczcie szanowni piraci, ale na mnie już czas! - Zawołał do dzieciaków, które jęknęły z zawodu.-Królowa piratów wyznaczyła mi bardzo ważne zadanie. Jak go nie wykonam skróci mnie o głowę! - Ukłonił się przed dziećmi teatralnie rozkładając ramiona na boki. Gdy dojrzał Thalię puścił jej oczko nadal szeroko i bezczelnie się uśmiechając. Obrócił się napięcie tak, że aż poły płaszcza za nim zafurkotały. -Niedługo do was wrócę! Piraci! - Zasalutował od niechcenia na pożegnanie i po chwili trzask teleportacji oznajmił, że Kenneth Fernsby właśnie zniknął i udał się do miejsca tylko jemu znanego. Mógł być to statek, jego skromny dom lub towarzystwo panien nieznanej konduity jak się to mówiło jeszcze pół wieku temu. Zostawił dzieciakom landrynki, stare mapy i inne pamiątki, które stały się dla nich prawdziwymi skarbami i jednocześnie obietnicą, że Fernsby znów do nich wróci wraz z nowymi morskimi opowieściami i kolejnymi skarbami, które będą mogły schować w swoich skrytkach.
|zt dla Kennetha
Widział jej zarys w ciemnościach, uśmiechnął się tuż nad jej ustami.
-Na dziś wystarczy tajemnic, Wellers. - Z tymi słowami ją puścił i skierował się do wyjścia aby wrócić na powierzchnię do rozbieganych dzieciaków, które właśnie wyrywały sobie kapelusz z rąk. Posmak landrynki wciąż miał na wargach, tak samo jak czuł jeszcze zapach jej włosów i skóry. Poprawił płaszcz i zapiął guziki, które tak sprawnie rozpięła, uśmiechał się przy tym bezczelnie, z chłopięcą zadziornością i pewnością siebie, z miną jakby udał mu się jeden z lepszych przemytów.
-Wybaczcie szanowni piraci, ale na mnie już czas! - Zawołał do dzieciaków, które jęknęły z zawodu.-Królowa piratów wyznaczyła mi bardzo ważne zadanie. Jak go nie wykonam skróci mnie o głowę! - Ukłonił się przed dziećmi teatralnie rozkładając ramiona na boki. Gdy dojrzał Thalię puścił jej oczko nadal szeroko i bezczelnie się uśmiechając. Obrócił się napięcie tak, że aż poły płaszcza za nim zafurkotały. -Niedługo do was wrócę! Piraci! - Zasalutował od niechcenia na pożegnanie i po chwili trzask teleportacji oznajmił, że Kenneth Fernsby właśnie zniknął i udał się do miejsca tylko jemu znanego. Mógł być to statek, jego skromny dom lub towarzystwo panien nieznanej konduity jak się to mówiło jeszcze pół wieku temu. Zostawił dzieciakom landrynki, stare mapy i inne pamiątki, które stały się dla nich prawdziwymi skarbami i jednocześnie obietnicą, że Fernsby znów do nich wróci wraz z nowymi morskimi opowieściami i kolejnymi skarbami, które będą mogły schować w swoich skrytkach.
|zt dla Kennetha
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przez krótki moment nie liczyło się nic innego – nic więcej ponad tę krótką chwilę, w której przekroczyli pewną granicę, a czego żadne z nich nie miało żałować. Mieli tę krótką chwilę, w której każde z nich mogło się wycofać, ale nie uciekali, bo kim by byli, gdyby jednak się wycofali? Teraz nie było nic dookoła, nawet jej duchy zniknęły w ciemnościach, liczyła się więc tylko jego obecność, jego objęcia, jego usta na jej własnych. Chociaż przez chwilę.
- Następnym razem nie dostaniesz kolejnych tak łatwo – mruknęła jeszcze, pozwalając mu odejść i zniknąć, stojąc jeszcze przez chwilę w miejscu kiedy powietrze dookoła pachniało jeszcze Fernsbym. Dopiero po chwili, nieśpiesznie skierowała się za nim na powierzchnię, nie oglądając się nawet na to, aby spojrzeć na pomieszczenie, które opuszczała. Pozostawiając za sobą coś, czego się nie spodziewała – kryjówkę, w której kiedyś była bezpieczna.
Spojrzała jeszcze za teleportującym się marynarzem, potrząsając lekko głową, jakby z rozczarowaniem.
- Tak to jest z tymi mężczyznami, nie zabiorą się do pracy chyba że akurat pali im się… - miała ochotę powiedzieć coś innego, kiedy nagle wyczuła wpatrzone w nią oczy dzieciaków, przyglądających się jej z zaciekawieniem. Ugryzła się więc szybko w język, gotowa zmienić swoją wypowiedź. -…płaszcz. – Zakończyła z chrząknięciem, podchodząc jeszcze bliżej do wszystkich znajdujących się na miejscu dzieciaków i spoglądając na nie z zaciekawieniem, przypatrując się jeszcze każdemu z nich osobna.
- Nasz niedzielny do końca pirat który nie jest piratem sobie uciekł, ale co wy na to, abyśmy jednak zbudowali załogę? Pokażę wam, jak się zawiązuje węzły na prawdziwych statkach, więc następnym razem, kiedy pan Fernsby będzie próbował uciec za szybko, będziecie umieli go przywiązać do jednego miejsca. – Było coś satysfakcjonującego, kiedy wyobrażała sobie bandę dzieciaków owijających linę dookoła Kennetha, aby jednak nie pozwolić mu odejść. Pewnie by się teleportował, drań jeden, ale wciąż była to niejako miła perspektywa. Zajęła się więc dzieciakami, odprowadzając je potem bezpiecznie zanim sama nie zniknęła.
zt
- Następnym razem nie dostaniesz kolejnych tak łatwo – mruknęła jeszcze, pozwalając mu odejść i zniknąć, stojąc jeszcze przez chwilę w miejscu kiedy powietrze dookoła pachniało jeszcze Fernsbym. Dopiero po chwili, nieśpiesznie skierowała się za nim na powierzchnię, nie oglądając się nawet na to, aby spojrzeć na pomieszczenie, które opuszczała. Pozostawiając za sobą coś, czego się nie spodziewała – kryjówkę, w której kiedyś była bezpieczna.
Spojrzała jeszcze za teleportującym się marynarzem, potrząsając lekko głową, jakby z rozczarowaniem.
- Tak to jest z tymi mężczyznami, nie zabiorą się do pracy chyba że akurat pali im się… - miała ochotę powiedzieć coś innego, kiedy nagle wyczuła wpatrzone w nią oczy dzieciaków, przyglądających się jej z zaciekawieniem. Ugryzła się więc szybko w język, gotowa zmienić swoją wypowiedź. -…płaszcz. – Zakończyła z chrząknięciem, podchodząc jeszcze bliżej do wszystkich znajdujących się na miejscu dzieciaków i spoglądając na nie z zaciekawieniem, przypatrując się jeszcze każdemu z nich osobna.
- Nasz niedzielny do końca pirat który nie jest piratem sobie uciekł, ale co wy na to, abyśmy jednak zbudowali załogę? Pokażę wam, jak się zawiązuje węzły na prawdziwych statkach, więc następnym razem, kiedy pan Fernsby będzie próbował uciec za szybko, będziecie umieli go przywiązać do jednego miejsca. – Było coś satysfakcjonującego, kiedy wyobrażała sobie bandę dzieciaków owijających linę dookoła Kennetha, aby jednak nie pozwolić mu odejść. Pewnie by się teleportował, drań jeden, ale wciąż była to niejako miła perspektywa. Zajęła się więc dzieciakami, odprowadzając je potem bezpiecznie zanim sama nie zniknęła.
zt
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zdecydowanie nie pachniała zbyt dobrze – ale to chyba nikt z załogi nie mógł powiedzieć o sobie, w momencie kiedy dzień pełen pracy zbliżał się ku końcowi.
Nie mogła narzekać, bo przecież nie zaczynało się aż tak źle, kiedy wraz z innymi stawiła się tuż po świcie, a jedyne co na tym ucierpiało to jej sen. Nie miała nawet pojęcia, czy to przebywanie na stałym lądzie ją tak rozleniwiło, czy najzwyczajniej w świecie robiła to, co nakazywało jej przyzwyczajenie. Mimo to nie narzekała, może co najwyżej ciut wewnętrznie, ziewając gdzieś w rękaw płaszcza, a przynajmniej zanim nie natknęła się na Jenkinsa, któremu puściła rozbawione spojrzenie. Dopiero wtedy zwróciła też uwagę na to, że dookoła nich znajdowali się niemal sami marynarze z ich statku. Cóż, najwidoczniej tylko im zebrało się dziś na naprawianie statku i zajmowanie się wszystkim co dookoła niego nie było potrzebne. W sumie nie mogła się temu dziwić, bo prawda była jednak taka, że wojna nie sprzyjała aż tak wielu rejsom – a przynajmniej nie z poziomu Półwyspu.
Korki zwróciły jej uwagę, a wszyscy zamilkli kiedy starszy Wellers pojawił się w ich polu widzenia, dzierżąc w dłoni listy na dzisiejsze zadania. Jego wzrok był równie zmęczony, ale starał się tego nie okazywać, dla marynarzy mając surowe oblicze, ale na statku zawsze działał sprawiedliwie. Chyba za to go lubiła jeszcze bardziej, niż do tej pory, bo wiedziała, że cokolwiek by się nie zadziało, może polegać na jego osądzie, nawet jeżeli ona z tego nie korzystała w pozytywnym tego znaczeniu. Uwagę jednak zwróciła teraz na wyczytywane nazwiska i obowiązki, w których miała się również odnaleźć, uśmiechając się do swojego dobrego towarzysza kiedy okazało się, że dostali jeden przydział i będą mieli ze sobą cały dzień na rozmowę. O ile oczywiście nie rzuci w nią ukradkiem (bądź nie) Silencio aby jednak się wyciszyła, co, w jej mniemaniu, nawet nie byłoby takie dziwne.
Pierwszym zadaniem było oczywiście zajęcie się pąklami, które nie były jakimś nadzwyczajnym problemem, nie można było ich pozostawić jednak samym sobie, zwłaszcza, że potem mogły stanowić realne niebezpieczeństwo podczas morskich wypraw. Na całe szczęście, magia w tym wypadku była niezwykłą pomocą, a dodatkową zaletą oczywiście była możliwość sprzedania pąkli potem na targu z dodatkowym zyskiem. Dlatego też podstawiła sobie wiaderko, gotowa od razu wrzucać tam odczepione skorupiaki i szykować je potem do sprzedania. Unosząc lekko brwi, ciekawa była jak to może smakować – nie mogła sobie przypomnieć, aby kiedyś je jadła, chyba że to było bardzo, bardzo temu, w sierocińcu gdzie nikt nie interesował się aby dzieciom przyznawać się, co właśnie jedzą. Wtedy dlatego ostrożnie szturchała rzeczy widelcem, upewniając się, że na pewno nie wstanie i nie ucieknie z jej talerza.
Śmieszne odgłosy wrzucania białych skorupiaków do wiadra wydawały się przez jej zmęczenie wyjątkowo zabawne, dlatego niemal w szampańskim humorze złapała parę wiader, wraz z Jenkinsem udając się na targ znajdujący się w pełnej odległości. Przeciskali się pomiędzy już wcześniej zgromadzonym tłumkiem, próbując dotrzeć do znajdujących się gdzieś w połowie sprzedawców z którymi kapitan miał umowę. Nie męczyło jej to, w tych miejscach zawsze można było znaleźć coś nowego, coś stymulującego, mogła patrzeć na towar (mocno przetrzebiony przez wojnę, ale wciąż istniejący, zwłaszcza kiedy chodziło o nadmorskie miejscowości), na kupców, którzy pochodzili teraz z tak wielu różnych miejsc, że nawet ich stroje wyglądały dość ciekawie, z klientami którzy przemykali pomiędzy straganami, pochylając się nad towarem i wąchając jak świeży jest towar.
Dopiero kiedy dostarczyli wszystkie wiadra, mogli odłożyć wszystko i wrócić do statku, przekomarzając się na temat dzisiejszego dnia oraz tego, jakie mieli plany. Wyprawa na Islandię w końcu dała się wszystkim we znaki, ale czuli że najpewniej czeka ich jeszcze trochę pracy. Dużo czasu spędzali jeszcze ze sobą na statkach, nikt jednak nie narzekał na to, co robili. Czuli po prostu satysfakcję i radość, radość która pochodziła z wolności. Czy on czuł się tak samo? Miała nadzieję, że tak samo, tak jak ona.
Wejście na pokład zadziało się już w bardziej poważnej atmosferze kiedy od razu musieli się skierować do pracy. Na drugi rzut w całodniowym zdaniu zabrali się za liny. Jak zawsze po każdej wyprawie trzeba było zajmować się dobrze, bo jeżeli lina puści w trakcie podróży, mogło się to skończyć tragedią i to nie tylko dla jednej osoby, ale dla wszystkich zainteresowanych. A śmierć przez własną głupotę, lenistwo i niedopilnowanie nikt nie chciał ginąć, bo to byłoby jakiś sposób na dostanie się na karty Czekoladowych Żab. „Zginęli bo byli tak leniwi, że potem zabrali starą linę na podróż i potem umarli”. Tak, przepiękny nagłówek, który nie można było nie kochać. Pewnie trafią też na pierwsze strony gazet i w ogóle. Mało chwalebna śmierć. Ale może w czasach wojny mogli mieć dużo nowych okazji, podczas których na pewno ciężej będzie ich uratować.
Każda lina była dokładnie sprawdzana, najpierw pod względem tego, czy w żaden sposób nie jest uszkodzona, potem czy nic nie się nie zamierza zerwać. Gdy lina pomyślnie przechodziła test, zwijali ją razem aby była w odpowiednim kształcie, albo zaraz też montowali, gdy mieli pewność, że inna ekipa zajęła się już odpowiednimi pracami nad oczyszczeniem masztu. Zachwycona z tego, że praca szła im tak sprawnie, wiedziała, że czeka ich jeszcze jeden z gorszych przydziałów. I to wcale nie dlatego, że wszystko było tak brudne…ale w sumie było. Mieszkanie z mało dbającymi o swoją higienę mężczyznami wcale nie pomagało jeżeli chodziło o czyszczenie statku.
Musieli jednak to przetrwać, dlatego już z mniejszym rozbawieniem i mniejszym entuzjazmem zebrali się aby złapać wiadra z wodą i szczotki, kierując się do miejsc mieszkalnych. Zaczęli od zdejmowania hamaków, zaraz odkładając je gdzieś na bok, tak aby nie przeszkadzały w sprzątaniu. Dopiero wtedy zabrali się za mycie ścian i podłogi, chociaż Thalia bardzo nie chciała znać pochodzenia niektórych plam. Spodziewała się, że mimo wszystko będzie gorzej, ale chyba mogła spodziewać się, że życie w takich warunkach sprawi, że w jakiś sposób się na to uodporni. Dlatego też z uporem pochylała się nad podłogą, szorując tak, jakby ten statek miał nie zobaczyć jutra. Może i będzie pływać z mężczyznami, którzy jej nienawidzili, ale przynajmniej będzie to cholernie czysty statek.
Zabrali potem wszystkie materiały hamaków, kierując się na zewnątrz gdzie wszyscy już siedzieli, w tym momencie zajmując się żaglami. Dobry humor na nowo zagościł w Thalii kiedy oglądała jak mężczyźni skupiali się na praniu, bo było to całkiem piękne odmienienie ról. Niektórzy z nich siedzieli jeszcze w grupie, plotąc wspólnie sieci, a inni jeszcze zabierali się za zszywanie żagli. Nagle magicznie zajęcia, które zawsze przypisywali kobietom, nie były takie damskie i nie były poniżej ich godności. Korzystając z dużej ilości szarego mydła, tarki i wiadra, niemal wściekle szorując wszystko i mając nadzieję, że potem będzie to jakoś lepiej pachniało, a przynajmniej, że nikt nie będzie śmierdział bardziej od spania na hamaku. Kiedy skończyła zajmować się wszystkimi hamakami, dokładnie wyżęła wszystkie z wody, zaraz potem rozwieszając je tam, gdzie mogły się wysuszyć. Dłonie miała poczerwieniałe od pracy, a pot spływał jej po skórze, wiedziała jednak, że już niebawem koniec i będzie mogła odpocząć.
Dopiero kiedy skończyła pomagać przy zszywaniu żagli, co szło bardzo opornie, ale wydawało się, że wytrzyma. Przynajmniej wiatr tego nie rozpruje, tego akurat była pewna, a teraz przynajmniej mogła trwać w satysfakcji, że praca całkowicie jest skończona. Dopiero wtedy podniosła się z miejsca, kierując się w stronę miasta po pożegnaniach – potrzebowała załatwić jeszcze jedną rzecz, ale potem mogła już wrócić do domu i w końcu odpocząć po dobrej kąpieli.
zt, 1213
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Port Torquay
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Okolice