Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cheshire
Katedra w Chester
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
opuszczone
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katedra w Chester
Majestatyczna katedra postawiona na miejscu dawnego anglosaskiego klasztoru datowana jest na XI wiek, lecz historia tego miejsca sięga jeszcze dalej. Jeśli wierzyć legendom, wieki temu mieściła się tu świątynia celtyckich druidów. W swojej obecnej formie katedra została ufundowana przez króla Willhelma Zdobywcę, kilkakrotnie jednak w wyniku mniejszych i większych tragedii ulegała renowacjom. W jej wnętrzu zachwycają gotyckie łuki i wysokie okna oraz mozaiki w nawie bocznej, przedstawiające najważniejsze sceny biblijne.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:57, w całości zmieniany 2 razy
Leonhard starał się roztoczyć przed swoją ofiarą złudzenie wyboru, kiedy tak naprawdę ten chłopak był zdany na jego łaskę. Istniał jednak gorszy los od śmierci, nawet jeśli miałaby to być śmierć w okrutnych męczarniach - bycie więźniem wojennym. Na nich także przyjdzie śmierć, choć zostanie rozciągnięta w czasie. Wspomnienie zbrodniarza, terrorysty i zdrajcy krwi wzbudziło w nim stosowną pogardę, ale też podtrzymywało odczuwane przez niego okrutne zadowolenie albo nawet wywołało dreszcz ekscytacji. Wiele o nim można powiedzieć: to, że jest szlachetnym człowiekiem swojego stanu, to że jest potworem w ludzkiej skórze, ale nie to, że jest głupcem. Dwa słowa zmieniły wszystko - nadal na niekorzyść ukrywającej za ławami ofiary, której dane będzie pożyć trochę dłużej.
Wymienienie personaliów Harolda Longbottoma mogło świadczyć o tym, że on ma z nim coś wspólnego i odpowiednio zmotywowany zechce podzielić się z nim swoją wiedzą. Z kolei zdobycie takich informacji przysłuży się pozostałym poplecznikom Czarnego Pana, a zarazem jego pozycji. To zbyt piękna wizja, aby mogła się tak łatwo ziścić. Gdyby dopadł Longbottoma to najchętniej wymierzyłby mu karę odpowiednią dla zdrajców krwi - zaostrzony pal, na który zostałby nabity, kazałby umieścić na zamkowym przedpolu. Nie byłby zwolennikiem pokazowej, publicznej egzekucji - nic tak nie podsyca ognia promugolskiej rewolucji jak męczeńska śmierć kogoś, kogo obwołali bohaterem.
— Harold Longbottom? Jeśli go nie ukrywasz pod płaszczem to na tę sprawiedliwość będę musiał długo poczekać. — Wypowiedziane przez niego słowa, pełne drwiny, dowodziły, że nie potraktował poważnie przepełnionych złością słów tego chłopaka, do którego być może jeszcze nie dotarło, jaki właśnie sobie los zgotował. Nieroztropnie szturchnął smoka w oko i będzie musiał ponieść tego wszystkie konsekwencje, zanim opuści ten padół - kiedy mu na to pozwoli.
Doskonale wiedział, że szarańcze potrafią wyrządzić ogromne szkody na polach. Atakowanie żywego człowieka było wbrew ich istnieniu, jednak stały się doskonałym narzędziem we wprawnych rękach i to nawet pomimo stania się poślednią chmarą. To, co robił nie tylko dotykała ciała, ale umysłu - nie bez powodu owady wszelkiej maści budziły w ludziach lęk. Przynajmniej częściowo osiągnął swój cel, jakim było wykurzenie ofiary ze swojej kryjówki. Pozostawało mu poczekać na jakąkolwiek deklarację ze strony tego chłopaka, który podczas gnania na oślep potknął się i upadł na kolana. Zamiast tego, czego chciał usłyszeć, otrzymał.... pełną desperacji prośbę albo nawet polecenie o zabranie atakującego go robactwa.
— Jeśli podniesiesz na mnie rękę to ją stracisz. Jeśli spróbujesz uciec, zmiażdżę ci kości nóg i powiodę za koniem. To, co z ciebie zostanie, rzucę psom na pożarcie. Rusz się. — Poinstruował swojego jeńca, po tym jak zdecydował się przełamać swoje wcześniejsze zaklęcie za pomocą lekkiego ruchu dłonią dzierżącą różdżkę. Wartość pokonanego przez niego młokosa wzrosła przez potencjalne związki z terrorystami i zamierzał poświęcić czas na ich zgłębienie. Nie zamierzał tego robić tutaj.
Wymienienie personaliów Harolda Longbottoma mogło świadczyć o tym, że on ma z nim coś wspólnego i odpowiednio zmotywowany zechce podzielić się z nim swoją wiedzą. Z kolei zdobycie takich informacji przysłuży się pozostałym poplecznikom Czarnego Pana, a zarazem jego pozycji. To zbyt piękna wizja, aby mogła się tak łatwo ziścić. Gdyby dopadł Longbottoma to najchętniej wymierzyłby mu karę odpowiednią dla zdrajców krwi - zaostrzony pal, na który zostałby nabity, kazałby umieścić na zamkowym przedpolu. Nie byłby zwolennikiem pokazowej, publicznej egzekucji - nic tak nie podsyca ognia promugolskiej rewolucji jak męczeńska śmierć kogoś, kogo obwołali bohaterem.
— Harold Longbottom? Jeśli go nie ukrywasz pod płaszczem to na tę sprawiedliwość będę musiał długo poczekać. — Wypowiedziane przez niego słowa, pełne drwiny, dowodziły, że nie potraktował poważnie przepełnionych złością słów tego chłopaka, do którego być może jeszcze nie dotarło, jaki właśnie sobie los zgotował. Nieroztropnie szturchnął smoka w oko i będzie musiał ponieść tego wszystkie konsekwencje, zanim opuści ten padół - kiedy mu na to pozwoli.
Doskonale wiedział, że szarańcze potrafią wyrządzić ogromne szkody na polach. Atakowanie żywego człowieka było wbrew ich istnieniu, jednak stały się doskonałym narzędziem we wprawnych rękach i to nawet pomimo stania się poślednią chmarą. To, co robił nie tylko dotykała ciała, ale umysłu - nie bez powodu owady wszelkiej maści budziły w ludziach lęk. Przynajmniej częściowo osiągnął swój cel, jakim było wykurzenie ofiary ze swojej kryjówki. Pozostawało mu poczekać na jakąkolwiek deklarację ze strony tego chłopaka, który podczas gnania na oślep potknął się i upadł na kolana. Zamiast tego, czego chciał usłyszeć, otrzymał.... pełną desperacji prośbę albo nawet polecenie o zabranie atakującego go robactwa.
— Jeśli podniesiesz na mnie rękę to ją stracisz. Jeśli spróbujesz uciec, zmiażdżę ci kości nóg i powiodę za koniem. To, co z ciebie zostanie, rzucę psom na pożarcie. Rusz się. — Poinstruował swojego jeńca, po tym jak zdecydował się przełamać swoje wcześniejsze zaklęcie za pomocą lekkiego ruchu dłonią dzierżącą różdżkę. Wartość pokonanego przez niego młokosa wzrosła przez potencjalne związki z terrorystami i zamierzał poświęcić czas na ich zgłębienie. Nie zamierzał tego robić tutaj.
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wcale nie długo, warknął w myślach, nie ośmielając się jednak wypowiedzieć tych słów na głos. Po części dlatego, że wcale nie był ich pewien; jego groźby wybrzmiewały pustką, wiedział o tym – i wiedział o tym również morderca Emmy, otwarcie drwiąc z każdego butnie rzuconego zapewnienia. Może miał rację – tacy jak on byli przecież bezkarni, widział ich w Londynie; bez względu na to, jak paskudnych zbrodni by się nie dopuścili, nosili się dumnie, nie obawiając się niczego i nikogo. Ministerstwo Magii odznaczyło ich jak bohaterów, ubierając bestialstwo w złote szaty idei czystości krwi. Czy za zabicie jej na mężczyznę również miały spłynąć laury? Pochwali się tym przy rodzinnej kolacji? Czy może była dla niego tak nieistotna, że zapomni o niej, ledwie opuści progi katedry?
Krew szumiała mu głośno w uszach, uciszana jedynie bezsilnością. Zdawał sobie sprawę, że nie mógł zrobić nic – poza ucieczką, której żałosną próbę udaremnił bolesny upadek na posadzkę. Nie spodziewał się, że czarodziej go posłucha, że faktycznie cofnie zaklęcie; sądził, że brzęczący rój go pożre, kawałek po kawałku. Gdy owady zniknęły, przez parę sekund się nie poruszył, oddychając ciężko; czując, jak zalewa go fala upokorzenia. Pot skapywał mu z twarzy i szyi, włosy przykleiły się do karku i czoła; skóra boleśnie pulsowała mu od ukąszeń, ale chyba bardziej od bólu, sparaliżował go strach. Było mu niedobrze i kręciło mu się w głowie, ale dźwignął się z podłogi, żeby powoli odwrócić się w stronę oprawcy – z premedytacją przeciągając ten moment, żeby zdążyć zlokalizować wyjście z budynku. Dostrzegł dwuskrzydłowe drzwi na końcu nawy, inne niż te, którymi wszedł. Nie miał pojęcia, czy były otwarte – czy wystarczyło je pchnąć, żeby wydostać się na zewnątrz – ale wiedział, że musiał zaryzykować. Groźba zmiażdżenia kości nie wydawała mu się straszniejsza niż to, co miało go spotkać, jeśli ten potwór go dopadnie; nie chciał nawet o tym myśleć. – Spróbuj – warknął, w ostatnim zrywie karmionej wściekłością odwagi. Po drugiej stronie pomieszczenia, za plecami mężczyzny, dostrzegł znów bezwładne ciało Emmy, jej krew zaschniętą na posadzce – i to na nowo rozpaliło w jego trzewiach gniew. Uchwycił się go, wiedząc, że jeżeli pozwoli mu zgasnąć, zwyczajnie się podda. Musiał wytrzymać jeszcze chwilę, musiał znaleźć siły na ucieczkę. – Zapłacisz za to – poprzysiągł, zaciskając mocniej dłonie w pięści. Tylko tyle mógł zrobić, walka była przegrana; spojrzał czarodziejowi w oczy, po czym – ignorując jego ostrzeżenie – obrócił się na pięcie i rzucił w stronę drzwi, modląc się, żeby nie okazały się pułapką; i żeby zdążył do nich dobiec, nim w plecy trafi go jakiekolwiek zaklęcie.
Krew szumiała mu głośno w uszach, uciszana jedynie bezsilnością. Zdawał sobie sprawę, że nie mógł zrobić nic – poza ucieczką, której żałosną próbę udaremnił bolesny upadek na posadzkę. Nie spodziewał się, że czarodziej go posłucha, że faktycznie cofnie zaklęcie; sądził, że brzęczący rój go pożre, kawałek po kawałku. Gdy owady zniknęły, przez parę sekund się nie poruszył, oddychając ciężko; czując, jak zalewa go fala upokorzenia. Pot skapywał mu z twarzy i szyi, włosy przykleiły się do karku i czoła; skóra boleśnie pulsowała mu od ukąszeń, ale chyba bardziej od bólu, sparaliżował go strach. Było mu niedobrze i kręciło mu się w głowie, ale dźwignął się z podłogi, żeby powoli odwrócić się w stronę oprawcy – z premedytacją przeciągając ten moment, żeby zdążyć zlokalizować wyjście z budynku. Dostrzegł dwuskrzydłowe drzwi na końcu nawy, inne niż te, którymi wszedł. Nie miał pojęcia, czy były otwarte – czy wystarczyło je pchnąć, żeby wydostać się na zewnątrz – ale wiedział, że musiał zaryzykować. Groźba zmiażdżenia kości nie wydawała mu się straszniejsza niż to, co miało go spotkać, jeśli ten potwór go dopadnie; nie chciał nawet o tym myśleć. – Spróbuj – warknął, w ostatnim zrywie karmionej wściekłością odwagi. Po drugiej stronie pomieszczenia, za plecami mężczyzny, dostrzegł znów bezwładne ciało Emmy, jej krew zaschniętą na posadzce – i to na nowo rozpaliło w jego trzewiach gniew. Uchwycił się go, wiedząc, że jeżeli pozwoli mu zgasnąć, zwyczajnie się podda. Musiał wytrzymać jeszcze chwilę, musiał znaleźć siły na ucieczkę. – Zapłacisz za to – poprzysiągł, zaciskając mocniej dłonie w pięści. Tylko tyle mógł zrobić, walka była przegrana; spojrzał czarodziejowi w oczy, po czym – ignorując jego ostrzeżenie – obrócił się na pięcie i rzucił w stronę drzwi, modląc się, żeby nie okazały się pułapką; i żeby zdążył do nich dobiec, nim w plecy trafi go jakiekolwiek zaklęcie.
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it
OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Podjęta przez niego decyzja o przerwaniu działania własnego zaklęcia nie była popełnionym błędem, a środkiem do celu. Ponowne przywołanie chmary szarańczy nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu, tak jak sięgnięcie po wszystkie znane mu inkantacje z dziedziny czarnej magii. To miało służyć jego obecnym planom związanym z przesłuchaniem tego chłopaka. Po tym wszystkim, co miało miejsce, on byłby głupcem gdyby podjął ostatnią, desperacką próbę ucieczki. Leonhard nie rzucał słów na wiatr i podczas podjęcia przez swoją ofiarę próby ucieczki zamierzał mu to uświadomić.
Jeśli jednak zdołałby uciec to zamierzał go znaleźć. Musiał brać też pod uwagę ten fakt, że ten chłopak mógł powrócić do katedry po szczątki zamordowanej przez niego dziewczyny i z tego właśnie względu powinien nakazać dyskretną obserwację tego miejsca. Polowanie z użyciem odpowiedniej przynęty było znane od wieków, chociaż odbierało przyjemność płynącą z poszukiwania śladów i tropów zwierzyny łownej oraz wyruszenia za nią w pogoń. Wprawny myśliwy powinien dostosować metodę polowań do zwierzyny, którą pragnął upolować.
— Nie jestem zaskoczony tym, że próbujesz wciąż stawiać opór. Ten jest daremny. — Sytuacja, w której się właśnie znaleźli w tym momencie, była tą, w której większość ludzi się po prostu poddaje, zaprzestaje wszelakiej walki i godzi się ze swoim losem ofiary w obliczu przegranej walki. Nie uznał za zasadne komentować tego zapłacisz za to. Możliwe, że w dalekiej przyszłości dosięgnie go sprawiedliwość i zapłaci za wszystko, tak jak mu poprzysiągł ten młokos.
W chwili, w której chłopak rzucił się w stronę drzwi, wycelował swoją różdżkę na wysokości prawej nogi przed kolanem. Celowanie w konkretne miejsce w przypadku ruchomego celu nie należało do łatwych zadań, nawet dla kogoś z sokolim wzrokiem jak on posiadał.
— Ictusosio. Ictusosio — Po pierwszym nieudanym trafieniu, wiązka zaklęcia pozostawiła po sobie wyżłobiony ślad na kamiennej posadzce. Powtórzył inkantację, celując tym razem w lewą nogę. Lecz i tym razem nie udało mu się dosięgnąć biegnącego ku znajdującym się na końcu nawy dwuskrzydłowym drzwiom. Rzucone przez niego zaklęcie pozostawiło po sobie podobny ślad, co poprzednie. Podczas inkantowania pierwszego zaklęcia nie doświadczył konsekwencji wpływu mrocznej magii na swoje ciało. Powtórzenie znanej mu formuły wywołało u niego tępy, pulsujący ból głowy i przywołało metaliczny posmak własnej krwi, wypływającej z nosa. Machinalnie otarł posokę wierzchem prawej dłoni.
Rzut na Ictusosio (ST 80) - świstoklik
Rzut na Ictusosio (ST 80) - świstoklik + obrażenia od CM
| 221/232 (11 - psychiczne)
Jeśli jednak zdołałby uciec to zamierzał go znaleźć. Musiał brać też pod uwagę ten fakt, że ten chłopak mógł powrócić do katedry po szczątki zamordowanej przez niego dziewczyny i z tego właśnie względu powinien nakazać dyskretną obserwację tego miejsca. Polowanie z użyciem odpowiedniej przynęty było znane od wieków, chociaż odbierało przyjemność płynącą z poszukiwania śladów i tropów zwierzyny łownej oraz wyruszenia za nią w pogoń. Wprawny myśliwy powinien dostosować metodę polowań do zwierzyny, którą pragnął upolować.
— Nie jestem zaskoczony tym, że próbujesz wciąż stawiać opór. Ten jest daremny. — Sytuacja, w której się właśnie znaleźli w tym momencie, była tą, w której większość ludzi się po prostu poddaje, zaprzestaje wszelakiej walki i godzi się ze swoim losem ofiary w obliczu przegranej walki. Nie uznał za zasadne komentować tego zapłacisz za to. Możliwe, że w dalekiej przyszłości dosięgnie go sprawiedliwość i zapłaci za wszystko, tak jak mu poprzysiągł ten młokos.
W chwili, w której chłopak rzucił się w stronę drzwi, wycelował swoją różdżkę na wysokości prawej nogi przed kolanem. Celowanie w konkretne miejsce w przypadku ruchomego celu nie należało do łatwych zadań, nawet dla kogoś z sokolim wzrokiem jak on posiadał.
— Ictusosio. Ictusosio — Po pierwszym nieudanym trafieniu, wiązka zaklęcia pozostawiła po sobie wyżłobiony ślad na kamiennej posadzce. Powtórzył inkantację, celując tym razem w lewą nogę. Lecz i tym razem nie udało mu się dosięgnąć biegnącego ku znajdującym się na końcu nawy dwuskrzydłowym drzwiom. Rzucone przez niego zaklęcie pozostawiło po sobie podobny ślad, co poprzednie. Podczas inkantowania pierwszego zaklęcia nie doświadczył konsekwencji wpływu mrocznej magii na swoje ciało. Powtórzenie znanej mu formuły wywołało u niego tępy, pulsujący ból głowy i przywołało metaliczny posmak własnej krwi, wypływającej z nosa. Machinalnie otarł posokę wierzchem prawej dłoni.
Rzut na Ictusosio (ST 80) - świstoklik
Rzut na Ictusosio (ST 80) - świstoklik + obrażenia od CM
| 221/232 (11 - psychiczne)
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna nie pozwoli mu odejść tak po prostu; widział, do czego był zdolny – obraz martwego ciała Emmy miał wyryć się w jego umyśle już na zawsze, wyżłobiony w pamięci tak głęboko, że świeże jeszcze kontury zdawały się krwawić – ale w sekundzie, w której zdecydował się na ucieczkę, nie było już odwrotu. Pobiegł tak szybko, na ile pozwalały mu własne nogi, nie tracąc czasu na próby uniknięcia zaklęć, które niechybnie miały za nim podążyć. Serce prawie wyrwało mu się z klatki piersiowej, gdy dotarł do niego dźwięk pierwszej inkantacji, i musiał wykorzystać całą swoją silną wolę, żeby się nie odwrócić. Wzrok skupił na dwuskrzydłowych drzwiach, w myślach wzywając Merlina, Rowenę Ravenclaw i samego Albusa Dumbledore’a, żeby pomogli mu do nich dobiec. Przyspieszył, gdy za jego plecami promień zaklęcia roztrzaskał posadzkę; najpierw raz, potem drugi. Nie rozpoznając inkantacji, mógł jedynie się domyślać, jakiego losu właśnie uniknął – ale na rozmyślania, szczęśliwie, nie miał czasu.
Dopadł do drzwi w pełnym pędzie, z całej siły napierając ramionami na jedno ze skrzydeł; zdając sobie sprawę, że wystawiał się właśnie na atak niczym rozciągnięta na drzewie zwierzyna. Obejrzał się za siebie tylko raz – nie dał rady się powstrzymać – ale nie przypatrywał się oprawcy na tyle długo, żeby dostrzec, co robił. Nie miało to znaczenia, kolejne posłane w jego kierunku zaklęcie było kwestią czasu. Pewnie by go nawet nie usłyszał, ogłuszony szumiącą w uszach krwią i głośnym biciem własnego serca. – No dalej – wydyszał, popychając drzwi. Poruszyły się, do środka wdarł się blask dnia – już prawie zapomniał, że na zewnątrz wciąż było jasno – ale radość była przedwczesna. Zdołał popchnąć drzwi zaledwie o paręnaście centymetrów, gdy te się zatrzymały. Zgrzytnął przytrzymujący je łańcuch; szpara pomiędzy skrzydłami zmniejszyła się nieznacznie. – Nie, nie, nie – wyrwało mu się; wnętrzności zalała panika. Spojrzał na prześwit, czy był w stanie się nim przecisnąć? Nie był pewien, ryzykował utknięciem – a tym samym wepchnięciem samego siebie w pułapkę. Ale czy miał czas na szukanie innego wyjścia? Czy w ogóle inne istniało? To, którym dostał się do katedry, znajdowało się za plecami mordercy; nie miał szans przebiec obok niego. Nie miał innej możliwości. Musiał spróbować.
Wypchnął z płuc całe powietrze, jakby licząc na to, że stanie się przez to mniejszy, po czym wcisnął się w szparę pomiędzy skrzydłami drzwi – z całej siły zapierając się nogami o posadzkę, kątem oka dostrzegając już linię drzew. Jeżeli udałoby mu się wydostać z katedry, potrzebowałby zaledwie paru sekund, żeby między nimi zniknąć – ale teraz wydawały mu się znajdować nieskończenie wręcz daleko. Sapnął z wysiłku, przesuwając ciało o kolejne milimetry, przez cały czas wystawiony na ewentualne zaklęcie. Zaklęcie, przed którym nie będzie już w stanie uskoczyć.
| tu rzuciłem k3...
Dopadł do drzwi w pełnym pędzie, z całej siły napierając ramionami na jedno ze skrzydeł; zdając sobie sprawę, że wystawiał się właśnie na atak niczym rozciągnięta na drzewie zwierzyna. Obejrzał się za siebie tylko raz – nie dał rady się powstrzymać – ale nie przypatrywał się oprawcy na tyle długo, żeby dostrzec, co robił. Nie miało to znaczenia, kolejne posłane w jego kierunku zaklęcie było kwestią czasu. Pewnie by go nawet nie usłyszał, ogłuszony szumiącą w uszach krwią i głośnym biciem własnego serca. – No dalej – wydyszał, popychając drzwi. Poruszyły się, do środka wdarł się blask dnia – już prawie zapomniał, że na zewnątrz wciąż było jasno – ale radość była przedwczesna. Zdołał popchnąć drzwi zaledwie o paręnaście centymetrów, gdy te się zatrzymały. Zgrzytnął przytrzymujący je łańcuch; szpara pomiędzy skrzydłami zmniejszyła się nieznacznie. – Nie, nie, nie – wyrwało mu się; wnętrzności zalała panika. Spojrzał na prześwit, czy był w stanie się nim przecisnąć? Nie był pewien, ryzykował utknięciem – a tym samym wepchnięciem samego siebie w pułapkę. Ale czy miał czas na szukanie innego wyjścia? Czy w ogóle inne istniało? To, którym dostał się do katedry, znajdowało się za plecami mordercy; nie miał szans przebiec obok niego. Nie miał innej możliwości. Musiał spróbować.
Wypchnął z płuc całe powietrze, jakby licząc na to, że stanie się przez to mniejszy, po czym wcisnął się w szparę pomiędzy skrzydłami drzwi – z całej siły zapierając się nogami o posadzkę, kątem oka dostrzegając już linię drzew. Jeżeli udałoby mu się wydostać z katedry, potrzebowałby zaledwie paru sekund, żeby między nimi zniknąć – ale teraz wydawały mu się znajdować nieskończenie wręcz daleko. Sapnął z wysiłku, przesuwając ciało o kolejne milimetry, przez cały czas wystawiony na ewentualne zaklęcie. Zaklęcie, przed którym nie będzie już w stanie uskoczyć.
| tu rzuciłem k3...
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it
OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Wypływająca z nosa, otarta dłonią krew wciąż pozostawiła po sobie metaliczny posmak w jego ustach. Pozostawał mu bardzo dobrze znany, tak samo jak odczuwana przez niego żądza krwi. W lesie istniał wyraźny podział - na myśliwych i zwierzynę. Uciekający przed nim chłopak pozostawał zwierzyną, zającem próbującym umknąć wilkowi sprzed pyska. On, jako jeden z panów tych ziem, pozostawał drapieżnikiem i jeszcze nie znużył się pogonią za swoją zdobyczą, która w dalszym ciągu pozostawała w zasięgu jego rąk.
Na uprzednio rzuconych zaklęciach nie zamierzał poprzestać, nawet jeśli w obecnej sytuacji najchętniej sięgnąłby po swoją czarodziejską kuszę. Posłużenie się nią niosło za sobą całkiem realne ryzyko poważnego uszczerbku na zdrowiu młokosa, który mógł posiadać związki z terrorystami albo nawet jego śmierci. Pozostając słownym będzie musiał spełnić swoje obietnice, zważywszy że chłopak postawił wszystko na jedną kartę i podjął desperacką próbę ucieczki. Odstąpienie od tego zamiaru nie byłoby korzystne dla jego wizerunku.
Zaistniała sytuacja wymagała zmiany strategii. Kolejne zaklęcie, jakie rzucił w następnej chwili, było zupełnie z innej dziedziny magii. Znacznie bardziej znanej dopadającemu do drzwi młodzianowi.
— Esposas. — Wypowiadając tę inkantację wycelował różdżką w sylwetkę chłopaka, próbującego zmusić jedno ze skrzydeł tych drzwi. Posłana ku niemu wiązka zaklęcia nie sięgnęła swojego celu, naruszając jedynie drewnianą konstrukcję jaka dzieliła tego czarodzieja od upragnionej wolności. Odetchnął głębiej, wiedząc o tym doskonale, że poddanie się irytacji może całkiem zaprzepaścić wszystkie jego plany względem swojej ofiary.
— Esposas. — Ponowił swój poprzedni czar, nie zamierzając tym razem chybić. Możliwe, że tym uda mu skutecznie spętać tego chłopaka i uniemożliwić mu już całkowicie ucieczkę przez ledwie uchylone wrota. To była dla niego szansa, aby w końcu dopiąć swego.
Rzucam k100 na Esposas (ST 70) + Esposas (ST 70)
Na uprzednio rzuconych zaklęciach nie zamierzał poprzestać, nawet jeśli w obecnej sytuacji najchętniej sięgnąłby po swoją czarodziejską kuszę. Posłużenie się nią niosło za sobą całkiem realne ryzyko poważnego uszczerbku na zdrowiu młokosa, który mógł posiadać związki z terrorystami albo nawet jego śmierci. Pozostając słownym będzie musiał spełnić swoje obietnice, zważywszy że chłopak postawił wszystko na jedną kartę i podjął desperacką próbę ucieczki. Odstąpienie od tego zamiaru nie byłoby korzystne dla jego wizerunku.
Zaistniała sytuacja wymagała zmiany strategii. Kolejne zaklęcie, jakie rzucił w następnej chwili, było zupełnie z innej dziedziny magii. Znacznie bardziej znanej dopadającemu do drzwi młodzianowi.
— Esposas. — Wypowiadając tę inkantację wycelował różdżką w sylwetkę chłopaka, próbującego zmusić jedno ze skrzydeł tych drzwi. Posłana ku niemu wiązka zaklęcia nie sięgnęła swojego celu, naruszając jedynie drewnianą konstrukcję jaka dzieliła tego czarodzieja od upragnionej wolności. Odetchnął głębiej, wiedząc o tym doskonale, że poddanie się irytacji może całkiem zaprzepaścić wszystkie jego plany względem swojej ofiary.
— Esposas. — Ponowił swój poprzedni czar, nie zamierzając tym razem chybić. Możliwe, że tym uda mu skutecznie spętać tego chłopaka i uniemożliwić mu już całkowicie ucieczkę przez ledwie uchylone wrota. To była dla niego szansa, aby w końcu dopiąć swego.
Rzucam k100 na Esposas (ST 70) + Esposas (ST 70)
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Katedra w Chester
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cheshire