Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Bagna Minsmere
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Bagna Minsmere
Bagna Minsmere to niezwykła, naturalna kompozycja terenów podmokłych, wrzosowisk, trzciny i żwirowych plaż ciągnących się przeszło siedem mil wzdłuż wschodniego wybrzeża Anglii. Przez bagna prowadzą drewniane kładki i pomosty umożliwiające spokojne spacery i podziwianie wyjątkowej przyrody. Na miejscu można natknąć się na rozmaite ptactwo, bujną i dziką roślinność. Minsmere uznawane jest za największe siedlisko błotoryjów w całej Anglii. Na południu wrzosowiska przecina rzeka Blyth, która w porach obfitych opadów deszczu zmienia tereny bagienne w obszerne zalewisko.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.02.22 15:07, w całości zmieniany 4 razy
Kolejny dzień lutego nie różnił się niczym innym od pozostałych. Zimny, wietrzny, ponury. Na niebie nad bagnami Minsmere kłębiły się chmury, z których prószył śnieg. Sigrun przed chłodem chroniła się grubym, ciepłym odzieniem i szalem, którym owinęła szyję i część twarzy; wystawały z niej jedynie nos, oczy i jasne włosy, splecione z tyłu w ciasny warkocz. Aby porozmawiać w ciszy z Maghnusem i Wren, których wezwała na pomoc, jaką zadeklarowali wcześniej, schroniła się wraz z nimi w płytkiej jaskini w ścianie kamiennej skarpy, gdzie wiatr nie zagłuszał jej słów. Pora była wyjątkowo wczesna, słońce niedawno wzeszło, lecz jak udało się Rookwood dowiedzieć - była to jedna z godzin na patrol po bagnach dla strażników Minsmere.
Wiedźma wyciągnęła zza pazuchy podszytego futrem płaszcza złożoną, pergaminową mapę, którą rozciągnęła przed sobą tak, aby zarówno lord Bulstrode, jak i panna Chang mogli dokładnie się temu przyjrzeć, choć czyniła to już zaledwie informacyjnie, by mieli orientację w terenie. Lada chwila mieli zacząć zmierzać w kierunku ścieżki, którą wskazała im na tej mapie, przytknąwszy doń opuszek palca w skórzanej rękawiczce.
- To jeden z ich szlaków na patrole - wyrzekła cichym tonem Sigrun, wiodąc palcem po pergaminie, po linii, która wiodła koło bagien Minsmere, później rzeki wpływającej do Morza Północnego. - To największe siedlisko błotoryjów w Wielkiej Brytanii. Każde z was wie, że należy na nie uważać? - spytała wiedźma, a ton jej głosu pozostał poważny; ostatnie czego potrzebowała, to żeby któreś z nich, nieistotne czy Maghnus, czy Wren, pomyliło błotoryję z kłodą i padło ofiarą ich uzębienia. - Mogą być niebezpieczne. Bywa tak, że atakują ludzi, jeśli poczują się zagrożone, a mają ostre zęby i całkiem chwytne płetwy - wyjaśniła gwoli ścisłości, by mieć pewność, że będą na to uważać. Spojrzawszy na lorda Bulstrode, bo ostatnimi czasy wypytywał ją o magiczne stworzenia, dodała na wszelki wypadek: - Nieruchome przypominają kłody drewna.
Złożywszy mapę schowała ją do kieszeni; nie ruszyła jednak wciąż w las, gdzie w ukryciu mieli czyhać na strażników tych terenów łowieckich. - Wartowników jest kilku. Musimy się ich pozbyć. Raz na zawsze. Wyprowadzimy atak z ukrycia, lecz musimy być gotowi na otwartą walkę, nie są głupi. A kiedy już się ich pozbędziemy, to trzeba będzie odciąć te tereny, zabezpieczyć je. Mugole muszą stąd odejść.
Zastanawiała się nad tym, czy nie zlecić lordowi Bulstrode, aby wybrał przekleństwo, którym można by obłożyć najpopularniejsze łowiska ryb u wybrzeża Morza Północnego oraz ścieżki prowadzące do polan i inszych zakamarków, gdzie można było zdobyć cenne ingrediencje. To wystraszyłoby mugoli, zmusiło do odejścia. Temat ten mógł jednak zaczekać; w pierwszej kolejności musieli pozbyć się wartowników.
- Czy wszystko jest jasne? Jakieś pytania? - upewniła się Sigrun, spoglądając to na zaklinacza, to na handlarkę krwią, po czym wyciągnęła z rękawa płaszcza swą cisową różdżkę. Ona była gotowa.
Sigrun w trakcie drogi machnęła różdżką i wyszeptała: - Magicus Extremos - z nadzieją, że zdoła część swojej magii i mocy przenieść na dwójkę swych towarzyszy.
opętanie
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Wezwanie Sigrun nadeszło szybciej, niż zakładała, a fakt, że obecność pośród Rycerzy Walpurgii nie pozwalała się nudzić satysfakcjonował. Wyposażona w płaszcz od utalentowanej krawcowej Wren teleportowała się nieopodal skarpy, a potem odnalazła drogę do jaskini, w której mieli spotkać się wraz ze Śmierciożerczynią i, jak się okazało, lordem z szanowanego rodu zdecydowanym wesprzeć czarownice w działaniu. Dobrze - na zgromadzeniu w Białej Wywernie temat Minsmere wydawał się przejść bez echa, a dodatkowa różdżka utalentowanego maga właściwie zawsze była na wagę złota.
Czerwień leniwie rozlewała się po niebie wraz z budzącym się słońcem, kiedy odnaleźli schronienie przed wiatrem wśród zmrożonego kamienia; ziemię wciąż pokrywała łuna mlecznej mgły, w mniemaniu Azjatki tworząc im dziś piękną scenę, na jakiej już niebawem rozegra się spektakl wśród szlam i błotoryjów. Cóż za osobliwy temat.
Palce sięgnęły do krawędzi grubego szalu połowicznie przysłaniającego twarz i zsunęły materiał niżej, kiedy z uwagą przyjrzała się mapie rozłożonej przez Rookwood, machinalnie odszukując wzrokiem zarówno mocnych, jak i słabych punktów terenów oraz osady zajmowanej przez niegodne ścierwa przeznaczone do rozmycia się we krwi i miazdze własnych narządów. Kiwnęła lekko w kwestii błotoryjów, które bezruchem były w stanie sprowadzić na manowce nawet bardzo doświadczonych magizoologów; ich sztuka kamuflażu z pewnością okaże się dziś pewnym problemem, byle tylko nieprzesądzającym o wyniku całego przedsięwzięcia. To byłoby już smutne. - Mam nadzieję, że przydadzą się na coś jeśli wartownicy ruszą do odwrotu - wymamrotała. Ucieczka w popłochu niwelowała wszelką ostrożność, a nie ukrywała, że z chęcią przyjrzałaby się ostrym zębiskom tych poczwar oddzielających kończynę od korpusu. - Wszystko jasne. Chociaż mugolom też można by dać nauczkę - zasugerowała, spoglądając uważnie na Sigrun, ciekawa jej reakcji, by potem zerknąć także na lorda Bulstrode. Odmówią? Pozwolą szlamom odejść samodzielnie, w spokoju zebrawszy dorobek? Rozjątrzona czarnomagiczną toksyną nienawiść sprawiała, że Wren chciała wymierzać im sprawiedliwość - za to, że byli bezużyteczni i za to, że sądzili inaczej.
Droga z groty do lasów była cicha, Azjatka kroki stawiała ostrożnie, pozwalając by podeszwy ocieplanych butów miękko opadały w świeżym śniegu; gęstwina przybagiennych lasów zapewniała kamuflaż, a nawet ciemne sylwetki nie były tak dobrze widoczne podczas wciąż wczesnego poranka jak być może powinny; osłaniały ich grube gałęzie pokryte igłą, pozwalały śledzić wzrokiem nadchodzących czarodziejów. Raz jeszcze spojrzała na widoczną w oddali Rookwood. Nadszedł czas.
- Timoria - szeptem zainkantowała Wren, kierując kasztanowe drewno w stronę jednego z patrolujących okolicę mężczyzn. Był silnie zbudowany, przewyższał ją przynajmniej o trzy głowy, dlatego też musiała się upewnić, że nie będzie w stanie odpowiedzieć jej ofensywą. Jeszcze tego by brakowało. - Commotio - wystosowała prędko następny czar, ale nie poprzestała na tym, czując, jak w jej wnętrzu zaczyna budzić się przyjemne zadowolenie. Nie musiała dziś sięgać po czarną magię, by zadać ból. Nie byli warci tego, by prezentowała im swoje wciąż rozwijane umiejętności - przynajmniej na razie. - Caeruleusio - syknęła więc z krzywym uśmiechem.
Wren: 45/50 EM
Czerwień leniwie rozlewała się po niebie wraz z budzącym się słońcem, kiedy odnaleźli schronienie przed wiatrem wśród zmrożonego kamienia; ziemię wciąż pokrywała łuna mlecznej mgły, w mniemaniu Azjatki tworząc im dziś piękną scenę, na jakiej już niebawem rozegra się spektakl wśród szlam i błotoryjów. Cóż za osobliwy temat.
Palce sięgnęły do krawędzi grubego szalu połowicznie przysłaniającego twarz i zsunęły materiał niżej, kiedy z uwagą przyjrzała się mapie rozłożonej przez Rookwood, machinalnie odszukując wzrokiem zarówno mocnych, jak i słabych punktów terenów oraz osady zajmowanej przez niegodne ścierwa przeznaczone do rozmycia się we krwi i miazdze własnych narządów. Kiwnęła lekko w kwestii błotoryjów, które bezruchem były w stanie sprowadzić na manowce nawet bardzo doświadczonych magizoologów; ich sztuka kamuflażu z pewnością okaże się dziś pewnym problemem, byle tylko nieprzesądzającym o wyniku całego przedsięwzięcia. To byłoby już smutne. - Mam nadzieję, że przydadzą się na coś jeśli wartownicy ruszą do odwrotu - wymamrotała. Ucieczka w popłochu niwelowała wszelką ostrożność, a nie ukrywała, że z chęcią przyjrzałaby się ostrym zębiskom tych poczwar oddzielających kończynę od korpusu. - Wszystko jasne. Chociaż mugolom też można by dać nauczkę - zasugerowała, spoglądając uważnie na Sigrun, ciekawa jej reakcji, by potem zerknąć także na lorda Bulstrode. Odmówią? Pozwolą szlamom odejść samodzielnie, w spokoju zebrawszy dorobek? Rozjątrzona czarnomagiczną toksyną nienawiść sprawiała, że Wren chciała wymierzać im sprawiedliwość - za to, że byli bezużyteczni i za to, że sądzili inaczej.
Droga z groty do lasów była cicha, Azjatka kroki stawiała ostrożnie, pozwalając by podeszwy ocieplanych butów miękko opadały w świeżym śniegu; gęstwina przybagiennych lasów zapewniała kamuflaż, a nawet ciemne sylwetki nie były tak dobrze widoczne podczas wciąż wczesnego poranka jak być może powinny; osłaniały ich grube gałęzie pokryte igłą, pozwalały śledzić wzrokiem nadchodzących czarodziejów. Raz jeszcze spojrzała na widoczną w oddali Rookwood. Nadszedł czas.
- Timoria - szeptem zainkantowała Wren, kierując kasztanowe drewno w stronę jednego z patrolujących okolicę mężczyzn. Był silnie zbudowany, przewyższał ją przynajmniej o trzy głowy, dlatego też musiała się upewnić, że nie będzie w stanie odpowiedzieć jej ofensywą. Jeszcze tego by brakowało. - Commotio - wystosowała prędko następny czar, ale nie poprzestała na tym, czując, jak w jej wnętrzu zaczyna budzić się przyjemne zadowolenie. Nie musiała dziś sięgać po czarną magię, by zadać ból. Nie byli warci tego, by prezentowała im swoje wciąż rozwijane umiejętności - przynajmniej na razie. - Caeruleusio - syknęła więc z krzywym uśmiechem.
Wren: 45/50 EM
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Luty mijał w zastraszającym wręcz tempie, wypełniony po brzegi coraz to kolejnymi eskapadami w imię jedynej słusznej sprawy, w której pokładali nadzieje tak wielkie, by ochoczo chwycić za różdżki w imię chwały i potęgi Czarnego Pana. Bulstrode ani razu nie pożałował chociażby szczątkowo swojej decyzji o wsparciu Rycerzy Walpurgii, pierw jako żywo zainteresowany sojusznik, a następnie zaangażowany poplecznik, swoimi czynami zasługujący ostatecznie na pełnoprawne dołączenie do ich szeregów i zajęcie miejsca przy stole w Białej Wywernie. Krótkie, mroźne dni pełne były wyzwań, wymagały od niego najwyższego stopnia zdyscyplinowania i przełamywania barier narzuconych przez marznące ciało, buntujące się przeciwko wielogodzinnemu zabezpieczaniu chłodnych, wilgotnych tuneli, odczuwające zmęczenie wyczerpującymi inkantacjami i podświadomie domagające się powrotu do ciepłego i przyjemnego zacisza domowego. A jednak, nie zaciskał szczęk ze zgryzoty, nie użalał się nad sobą, dostrzegając w tym wszystkim nadrzędny cel, wart wszystkich trudów i poświęceń. Kryjący w sobie pradawną potęgę pierścień, odzyskiwanie dawno utraconej posiadłości Gauntów, zapewnianie wzrostu popularności Lorda Voldemorta na terenach zdestabilizowanych - to wszystko było niezwykle istotne, nie zamierzał jednak umniejszać ważności wyrwania bogatych w faunę i florę bagien z rąk mugoli, doskonale zdając sobie sprawę, że w czasach wojny ingrediencje mogące posłużyć do tworzenia eliksirów bojowych czy leczniczych były na wagę złota, a i niejeden trawiony głodem człowiek pragnąłby mieć dostęp do gęsto zarybionych wód. Nie należało tego deprecjonować. Odziany w gruby, zimowy płaszcz obszyty futrem czarnych lisów, z szyją i uszami owiniętymi wełnianym szalem i dłońmi skrytymi w ocieplanych rękawiczkach ze skóry jagnięcej chował się przed wiatrem w jaskini ulokowanej w kamiennej skarpie, by po wywiązaniu się ze zwyczajowych i ograniczonych do minimum uprzejmości pochylić się nad mapą rozkładaną przez Sigrun z należytą uwagą. Brzask wschodzącego słońca ledwie przebijał się przez mgłę spowijającą bagna, to był idealny moment na uderzenie w niczego się nie spodziewających strażników. Przyswajał kolejne informacje, śledząc wzrokiem wskazywany szlak, na którym odbywały się patrole i przysłuchując się opisom błotoryjów. - Pomny twych uwag zadbam o to, by jedynymi osobami mającymi styczność z tymi przyjemnymi stworzeniami byli strażnicy - oznajmił przyciszonym głosem, nie zamierzając jednak wykazywać się zbyteczną pyszałkowatością. Rookwood z pewnością wiedziała jak zakurzona była wiedza z zakresu magicznych zwierząt, łaskawie więc wyjaśniła w czym rzecz, a on pokiwał głową, postanawiając zachować ostrożność i nie zbliżać się zanadto do niczego, co przypomina kłodę - niezależnie od tego, czy było błotoryjem czy prawdziwą kłodą. - Rozprawimy się z wartownikami i zabezpieczymy teren. Jeśli czasu wystarczy, możemy pomyśleć nad dodatkowym utrudnieniem życia mugoli - potwierdził powzięty przez dwójkę czarownic plan, podłapując spojrzenie protegowanej Deirdre. - Tymczasem skupmy się na tym, co najważniejsze. Samo odcięcie dostępu do tego miejsca i obłożenie go pułapkami zmusi okolicznych mieszkańców do opuszczenia terenu. Głód jest jednym z silniejszych motywatorów do migracji - nigdy nie odmawiał tępienia plugastwa tego świata, musieli jednak mierzyć siły na zamiary i mądrze dysponować swoimi możliwościami. Rozdzielili się po wyjściu z jaskini, by ostrożnie i jak najmniej inwazyjnie przemykać pomiędzy drzewami. Stąpał ostrożnie, uważając na to, by żaden fałszywy dźwięk nie zdradził ich obecności i do spółki z Sigrun oraz Wren z wolna otaczając wyznaczony teren. W sumie naliczył trójkę wartowników, dłuższe obserwacje nie przyniosły żadnych innych spostrzeżeń w kwestii dodatkowych sylwetek majaczących w okolicy. Gdy dostrzegł, że jego towarzyszki zajęły odpowiednie pozycje, uniósł wyżej chłodny zitan, by wycelować w mężczyznę znajdującego się najbliżej. - Sectumsempra - szepnął do różdżki, lecz zamiast przypływu zabójczej mocy poczuł tępy ból pulsujący w głowie i metaliczny smak w ustach, smak krwi, której gęsta strużka zaczęła spływać z jego nosa. Otarł twarz pospiesznie chusteczką dobytą z kieszeni, szczęśliwie krwotok nie okazał się być poważny. - Sectumsempra - ponowił próbę, jednak i tym razem narzędzie go nie usłuchało, sprawiając tym samym, że jego usta wygięły się w wąską, pełną niezadowolenia linię. Cóż miał znaczyć ten koncert niepowodzeń? - Sectumsempra - zainkantował prawie że bezgłośnie, choć z pełnią jadu tańczącego w kolejnych zgłoskach, a zitan drgnął posłusznie, posyłając w kierunku mężczyzny wyjątkowo silne zaklęcie. Nie widział tego już jednak, gdy czerń przesłoniła mu nagle widok, by zwrócić mu po chwili świat w czarno-białych barwach i zbierając żniwo w postaci nieoczekiwanego osłabienia. Ziemia zdawała się dosłownie uciekać mu spod stóp, oparł się dłonią o pień pobliskiego drzewa, by nie upaść, oczami wciąż jednak szukał swojego przeciwnika, starając się być gotowym na reakcję.
bonus z magicusa +18 (tura 1 z 3), obrażenia k10 część 1 i część 2, PŻ: 235/254 (-6 psychiczne, -13 osłabienie), EM: 45/50 (w tym bonusowe -1 z pierwszej kości k10), udane zaklęcie ma moc 122
bonus z magicusa +18 (tura 1 z 3), obrażenia k10 część 1 i część 2, PŻ: 235/254 (-6 psychiczne, -13 osłabienie), EM: 45/50 (w tym bonusowe -1 z pierwszej kości k10), udane zaklęcie ma moc 122
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pełni zgadzała się z tym, że na pierwszy plan powinny wysunąć się sprawy inne, niż łowiska ryb oraz największe siedlisko błotoryjów w kraju; z wszystkich tych, których temat poruszono na obradach Rycerzy Walpurgii jedną z najważniejszych wydawała się Sigrun kwestia odbicia z mugolskich rąk Kentwell Hall, twierdzy niegdyś należącej do Gauntów. Sigrun wzięła sobie za punkt honoru, aby uczynić to jak najszybciej i zwrócić w ręce prawowitego właściciela, jedynego potomka tego starożytnego rodu - Czarnemu Panu. Tym starała się zająć w pierwszej kolejności, nie zaniedbywała jednak innych; zwłaszcza, że zabezpieczenie okolic Minsmere wydawało się czarownicy mimo wszystko więcej niż istotne. Te okolice wybrzeża Morza Północnego były bogato zarybione, obfitowały w doskonałe miejsca do połowów, zaś bagna, łąki i lasy pełne były cennych ingrediencji. Nie tylko mugole mieli problem z pozyskaniem żywności i zapasów; czarodzieje opowiadający się po słusznej stronie także tego doświadczali, chociażby ona i Wren. Lorda Bulstrode problem ten mógł niejako ominąć, lecz to nie miało dla Sigrun znaczenia, kiedy kreśliła do niego list z wezwaniem, by spełnił swą obietnicę wsparcia. Ingrediencje jakie można było znaleźć w tych okolicach mogły przydać się do eliksirów potrzebnych im wszystkim.
- Obawiam się, że ci wartownicy doskonale znają te okolice, lepiej niż my, dlatego mogą mieć przewagę, trzeba zachować czujność - odpowiedziała na słowa Wren. Szczerze wątpiła, aby akurat to właśnie strażnicy padli przypadkową ofiarą błotoryjów. Obawiała się, że prędzej stworzenia te zatopią sobie ostre zęby w łydce panny Chang, lorda Bulstrode, bądź jej własnej. - Jest jedno zaklęcie, które wymusza atak stworzenia na wskazany cel. Pamiętam, że zadziałało nawet na garboroga. Można je wykorzystać, jeśli faktycznie zauważysz błotoryja - odparła Maghnusowi, choć nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w jego głosie wyczuła nutkę ironii. Przestanie mu być do śmiechu, kiedy faktycznie nadzieje się na tę kłodę. Wolała jednak oboje ich przestrzec, aby przez swą nieuwagę, bądź niewiedzę nie spartaczyli całej akcji - a liczyła na nich oboje. W przeciągu minionych miesięcy przy stole Rycerzy Walpurgii siadało wiele nowych twarzy i wiele spośród nich milczało, zawodziło, bądź jedynie mówiło i nie przekuwało słów w czyn. Z tą dwójką było inaczej, dotychczas nie zawodzili i używali swych różdżek jak należy. Miała wobec Wren i Maghnusa wyższe oczekiwania; nie mogła też zaprzeczyć, że była ciekawa jak arystokrata, wychowany w silnie patriarchalnym środowisku, przyzwyczajony do tego, że każda kobieta jest na jego skinienie i powinna słuchać jego słów, będzie z nimi współpracował.
- Właściwie, jeśli uda nam się ich pozbyć, możemy udać się do najbliższej wioski rybackiej. Dowiedzieć się, czy nie ma tam czarodziejów, ich ewentualnie wypędzić, resztę wybić. To mogłoby wystraszyć innych, rzeczywiście zmusić do odejścia. Maghnus ma słuszność - zastanowiła się, dołączając do swych towarzyszy, po czym schowała mapę.
Na dyskusję o tym jak przepędzić z wybrzeża mugoli i ich obrońców miał jednak przyjść jeszcze czas. W pierwszej kolejności musieli pozbyć się tych, którzy mieli im pomóc. Strażników - na pewno było ich więcej, niż kilku. Będą musieli odnaleźć także inne szlaki jakie przemierzali, ale Sigrun miała już trop. Wielu łowców przekazywało jej cenne informacje.
Bez zbędnej zwłoki ruszyli przed siebie, trzymając odpowiedni dystans, przemierzając lasy cicho i ostrożnie, we wcześniej ustalonym szyku. Później, ukryci w zaroślach, czekali cierpliwie. Mroźny wiatr wdzierał się pod szal, lecz Sigrun trwała nieruchomo, w miejscu, dopóki także nie dostrzegła ludzkich sylwetek. Spodziewała się większej ilości strażników, było ich jednak tylko troje. Wren zaatakowała pierwsza, sięgając po uroki. Rookwood nie miała w sobie tyle litości.
- Vulnerario - wyrzekła z mocą, kiedy zauważyła w którą stronę mkną wiązki zaklęć Chang i Bulstrode'a; za cel obrała ostatniego z wartowników. Zaraz po tym starała się posłać w ślad za czarnomagicznym promieniem kolejny: - Adolebitque.
Wyprowadzili atak z zaskoczenia, lecz nie mieli do czynienia z niedoświadczonymi bałwanami. Strażnicy, nie bez powodu strzegący tych miejsc, byli czujni, mieli różdżki w rękach. Każdy z nich podjął próbę obrony.
EM: 45/50
wartownik 1: 100/100 pż, 10 w opcm, 15 w uroki; broni się Protego Maxima przed czarami Wren
wartownik 2: 100/100 pż, 10 w opcm, 15 w uroki; broni się Protego Horribilis przed czarami Maghnusa
wartownik 3: 100/100 pż, 10 w opcm, 15 w uroki; broni się Protego Horribilis przed czarami Sigrun
- Obawiam się, że ci wartownicy doskonale znają te okolice, lepiej niż my, dlatego mogą mieć przewagę, trzeba zachować czujność - odpowiedziała na słowa Wren. Szczerze wątpiła, aby akurat to właśnie strażnicy padli przypadkową ofiarą błotoryjów. Obawiała się, że prędzej stworzenia te zatopią sobie ostre zęby w łydce panny Chang, lorda Bulstrode, bądź jej własnej. - Jest jedno zaklęcie, które wymusza atak stworzenia na wskazany cel. Pamiętam, że zadziałało nawet na garboroga. Można je wykorzystać, jeśli faktycznie zauważysz błotoryja - odparła Maghnusowi, choć nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w jego głosie wyczuła nutkę ironii. Przestanie mu być do śmiechu, kiedy faktycznie nadzieje się na tę kłodę. Wolała jednak oboje ich przestrzec, aby przez swą nieuwagę, bądź niewiedzę nie spartaczyli całej akcji - a liczyła na nich oboje. W przeciągu minionych miesięcy przy stole Rycerzy Walpurgii siadało wiele nowych twarzy i wiele spośród nich milczało, zawodziło, bądź jedynie mówiło i nie przekuwało słów w czyn. Z tą dwójką było inaczej, dotychczas nie zawodzili i używali swych różdżek jak należy. Miała wobec Wren i Maghnusa wyższe oczekiwania; nie mogła też zaprzeczyć, że była ciekawa jak arystokrata, wychowany w silnie patriarchalnym środowisku, przyzwyczajony do tego, że każda kobieta jest na jego skinienie i powinna słuchać jego słów, będzie z nimi współpracował.
- Właściwie, jeśli uda nam się ich pozbyć, możemy udać się do najbliższej wioski rybackiej. Dowiedzieć się, czy nie ma tam czarodziejów, ich ewentualnie wypędzić, resztę wybić. To mogłoby wystraszyć innych, rzeczywiście zmusić do odejścia. Maghnus ma słuszność - zastanowiła się, dołączając do swych towarzyszy, po czym schowała mapę.
Na dyskusję o tym jak przepędzić z wybrzeża mugoli i ich obrońców miał jednak przyjść jeszcze czas. W pierwszej kolejności musieli pozbyć się tych, którzy mieli im pomóc. Strażników - na pewno było ich więcej, niż kilku. Będą musieli odnaleźć także inne szlaki jakie przemierzali, ale Sigrun miała już trop. Wielu łowców przekazywało jej cenne informacje.
Bez zbędnej zwłoki ruszyli przed siebie, trzymając odpowiedni dystans, przemierzając lasy cicho i ostrożnie, we wcześniej ustalonym szyku. Później, ukryci w zaroślach, czekali cierpliwie. Mroźny wiatr wdzierał się pod szal, lecz Sigrun trwała nieruchomo, w miejscu, dopóki także nie dostrzegła ludzkich sylwetek. Spodziewała się większej ilości strażników, było ich jednak tylko troje. Wren zaatakowała pierwsza, sięgając po uroki. Rookwood nie miała w sobie tyle litości.
- Vulnerario - wyrzekła z mocą, kiedy zauważyła w którą stronę mkną wiązki zaklęć Chang i Bulstrode'a; za cel obrała ostatniego z wartowników. Zaraz po tym starała się posłać w ślad za czarnomagicznym promieniem kolejny: - Adolebitque.
Wyprowadzili atak z zaskoczenia, lecz nie mieli do czynienia z niedoświadczonymi bałwanami. Strażnicy, nie bez powodu strzegący tych miejsc, byli czujni, mieli różdżki w rękach. Każdy z nich podjął próbę obrony.
EM: 45/50
wartownik 1: 100/100 pż, 10 w opcm, 15 w uroki; broni się Protego Maxima przed czarami Wren
wartownik 2: 100/100 pż, 10 w opcm, 15 w uroki; broni się Protego Horribilis przed czarami Maghnusa
wartownik 3: 100/100 pż, 10 w opcm, 15 w uroki; broni się Protego Horribilis przed czarami Sigrun
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23, 92, 40
'k100' : 23, 92, 40
Skinęła głową zarówno lordowi Bulstrode, jak i Sigrun, gdy ci odnieśli się od jej słów. Oczywiście - pierwszorzędnym ich zadaniem było rozprawienie się z patrolem stacjonującym na ziemiach Minsmere, później, jeśli starczy czasu i sił, mogli zabawić się ze szlamami zamieszkującymi tutejszą nadwodną osadę. Niestety sama Wren zabezpieczeń znała niewiele, ale niewykluczone, że dwa z nich, które była zdolna nakładać, pomogą dostatecznie; rozmowę o tym zachowała jednak na później, rozbudzona przyjemnym migotaniem adrenaliny pod skórą, gdy mapa została schowana, a oni mogli wyruszyć w ścianę drzew, gdzie na śniegu widoczne były ślady stóp przemierzających gęstwinę czarodziejów. Zaczaili się w bezpiecznych od siebie odstępach, by jeden strażnik nie alarmował drugiego, zakładając oczywiście, że nie dojdzie do wrzasków; i już niebawem Wren patrzyła, jak smagnięty timorią mężczyzna kuli się w sobie, wyglądając na przynajmniej dwukrotnie mniejszego. W dłoni trzymał różdżkę, ale nie był w stanie jeszcze skierować jej przeciw czarownicy, choć zmysły pracowały pełną parą, by wydostać się z kajdan paraliżującego umysł zaklęcia. Mógł jedynie spróbować obronić się przed inkantacjami, które posłała w jego kierunku.
- Protego maxma! - skierował różdżkę w stronę, z której, jak się domyślał, dobiegł atak, choć nie mógł być tego stuprocentowo pewien. Słyszał jedynie szept niesiony przez wiatr; nie drgnęły nawet gałęzie sosny, by zrzucić z siebie pierzynę śniegu. Mimo to - nie zamierzał poddawać się napastnikowi, napastnikom, nieważne jak wielki strach konsumował myśli.
- Caeruleusio - powtórzyła Wren; fakt, że ukorzył się przed nią tak wielki osiłek, zaszczepiał w tkankach satysfakcję, której potrzebowała szczególnie po wydarzeniach z młyna we Flatford. Głód rósł przecież w miarę jedzenia, a ona, przez skrupulatne nauki Deirdre, głodu ostatnio miała w sobie wiele. - Lamino - wciąż decydowała się na uroki, pewna, że nie nadszedł jeszcze czas na potężniejszą ofensywę, która w wyjątkowo nieprzychylnym scenariuszu mogła okazać się dla niej mieczem obosiecznym, odwdzięczywszy się krwią wypełniającą własne usta. - Lamino - powtórzyła warkliwie. Kątem oka dostrzegła wtedy kolejną sylwetkę zbliżającą się w kierunku trwającego teraz na kolanach strażnika; drugi czarodziej zatrzymał się w zdumieniu, po czym uniósł przed siebie różdżkę i z mocą wypowiedział, - Homenum revelio!
- Perturbo - warknęła z kolei Azjatka, chcąc posłać w jego kierunku czar zdolny oszołomić go na tyle, by przez moment niemal w pełni zniwelować zagrożenie płynące z jego nadprogramowej obecności. Nie powinno go tu być; zmienił trasę swojego patrolu? Jakimś cudem usłyszał niepokojące dźwięki i zdecydował się je sprawdzić? Nieistotne, Wren spojrzała przez ramię, by upewnić się co do poczynań skrytych między drzewami towarzyszy, a potem postąpiła kilka uważnych kroków do przodu, chcąc zbliżyć się do kolejnego nieznajomego szlamoluba; miała przed sobą naturalną kurtynę w postaci rozległych gałęzi drzew, więc jeśli jego zaklęcie okazało się nieudane, wciąż nie zdawał sobie sprawy z jej położenia. Tak byłoby najlepiej - dla niej i dla niego, którego tym razem zamierzała ugościć pokazem czarnomagicznych zdolności. Wciąż niedoskonałych, wciąż nie tak potężnych, lecz szlifowanych z uczciwością i starannością.
Wren: 37/50 EM
wartownik 1: 40/100 pż (34 za commotio, 26 za caeruleusio), -40 do rzutu
poniżej rzucam za homenum revelio nadchodzącego wartownika 4
- Protego maxma! - skierował różdżkę w stronę, z której, jak się domyślał, dobiegł atak, choć nie mógł być tego stuprocentowo pewien. Słyszał jedynie szept niesiony przez wiatr; nie drgnęły nawet gałęzie sosny, by zrzucić z siebie pierzynę śniegu. Mimo to - nie zamierzał poddawać się napastnikowi, napastnikom, nieważne jak wielki strach konsumował myśli.
- Caeruleusio - powtórzyła Wren; fakt, że ukorzył się przed nią tak wielki osiłek, zaszczepiał w tkankach satysfakcję, której potrzebowała szczególnie po wydarzeniach z młyna we Flatford. Głód rósł przecież w miarę jedzenia, a ona, przez skrupulatne nauki Deirdre, głodu ostatnio miała w sobie wiele. - Lamino - wciąż decydowała się na uroki, pewna, że nie nadszedł jeszcze czas na potężniejszą ofensywę, która w wyjątkowo nieprzychylnym scenariuszu mogła okazać się dla niej mieczem obosiecznym, odwdzięczywszy się krwią wypełniającą własne usta. - Lamino - powtórzyła warkliwie. Kątem oka dostrzegła wtedy kolejną sylwetkę zbliżającą się w kierunku trwającego teraz na kolanach strażnika; drugi czarodziej zatrzymał się w zdumieniu, po czym uniósł przed siebie różdżkę i z mocą wypowiedział, - Homenum revelio!
- Perturbo - warknęła z kolei Azjatka, chcąc posłać w jego kierunku czar zdolny oszołomić go na tyle, by przez moment niemal w pełni zniwelować zagrożenie płynące z jego nadprogramowej obecności. Nie powinno go tu być; zmienił trasę swojego patrolu? Jakimś cudem usłyszał niepokojące dźwięki i zdecydował się je sprawdzić? Nieistotne, Wren spojrzała przez ramię, by upewnić się co do poczynań skrytych między drzewami towarzyszy, a potem postąpiła kilka uważnych kroków do przodu, chcąc zbliżyć się do kolejnego nieznajomego szlamoluba; miała przed sobą naturalną kurtynę w postaci rozległych gałęzi drzew, więc jeśli jego zaklęcie okazało się nieudane, wciąż nie zdawał sobie sprawy z jej położenia. Tak byłoby najlepiej - dla niej i dla niego, którego tym razem zamierzała ugościć pokazem czarnomagicznych zdolności. Wciąż niedoskonałych, wciąż nie tak potężnych, lecz szlifowanych z uczciwością i starannością.
Wren: 37/50 EM
wartownik 1: 40/100 pż (34 za commotio, 26 za caeruleusio), -40 do rzutu
poniżej rzucam za homenum revelio nadchodzącego wartownika 4
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
The member 'Wren Chang' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Być może samego Maghnusa, tak samo jak i pozostałych szlachetnie urodzonych, omijał problem z pozyskaniem żywności i zgromadzeniem zapasów pozwalających na życie nie tyle w komforcie, co bez nieustannego lęku o zabezpieczenie sobie produktów spożywczych na następny dzień, lecz nie pozostawał głuchy i ślepy na to, co działo się wokół. O ziemie podległe Bulstrode'om dbał należycie z ramienia nestora rodu, regularnie doglądał miasteczek i wiosek, by reagować w miarę możliwości na ich potrzeby - przed świętami wraz z kuzynostwem i młodszą siostrą, w przedłużeniu niejako akcji charytatywnej zorganizowanej przez lady Aquilę Black, podjął się wykarmienia społeczności Dunstable własnymi zapasami, a mieszkańcy chętnie udawali się do burmistrza, by ten spisywał najpilniejsze ich troski. Głód zaglądał w oczy coraz większej ilości ludzi, policzki mieli zapadnięte, twarze poszarzałe, a ubrania wisiały na nich jak worki, lecz niestety niewiele wskazywało na to, by w przeciągu najbliższych miesięcy stan ten miał się zmienić.
- Mówisz o Animatoris? Faktycznie, może okazać się przydatne - to nie ironia wybrzmiewała w jego głosie, chociaż wolał polegać na własnej różdżce i znajomości zabójczo skutecznych zaklęć ofensywnych niż na szczątkowej wiedzy z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie zbliżać się do brzegu bagna, tak było po prostu najrozsądniej. O dziwo, chociaż nie zamierzał się do tego przyznawać na głos, uznawał Sigrun za dobrego dowódcę, potrafiącego powściągnąć niegdyś nieokiełznane emocje, by myśleć strategicznie i pragmatycznie - dostrzegając w niej te cechy, nie zamierzał podważać jej oczywistego autorytetu ani odmawiać jej zasług, za które poniosła odpowiednio wysoką cenę. Jej służba u boku Czarnego Pana zacierała granice wpajanego mu od dziecka patriarchatu, tak samo jak i supremacji błękitnej krwi - Mulciberowi brakowało jej w żyłach, a jednak bił na głowę niejedną salonową flegmę. Skinął głową, przyznając słuszność Sigrun. Jeśli czas pozwoli, odwiedzą rybacką wioskę i po upewnieniu się czy nie ma w niej czarodziejów, wybiją ją co do nogi, ewentualnych zdrajców krwi karząc przykładnie. To jednak był plan na później, teraz musieli się zająć siłowym przejęciem terenu.
Poruszając się wskazanym szlakiem szybko znaleźli swoich przeciwników i chociaż atakowali z zaskoczenia, skryci pomiędzy pniami i zaroślami przysłoniętych pokrywą śnieżną, strażnicy zachowali należytą czujność, udowadniając tym samym, że z wartownikiem sprzed stróżówki w Suffolk nie mieli zbyt wiele wspólnego. Maghnus nie rozpaczał jednak, przekonany o tym, że niezależnie od wytracenia przewagi, jaką był w stanie dać niespodziewany atak, zdołają w krótkim czasie ich rozgromić.
- Lancea - zaatakował wartownik, obroniwszy się niestety przed zaklęciem szlachcica.
- Protego - Bulstrode przywołał momentalnie świetlistą tarczę, o którą rozprysła się wiązka uroku. Nie trwał ani chwili w bezczynności. - Vulnerario - wyrzekł inkantację, pragnąc przeszyć ciało zdrajcy krwi ostrym, niewidzialnym mieczem, zaklęcie jednak pomknęło bokiem. - Ad Medusa - kontynuował ofensywę ze zdecydowaniem, lecz i ta wiązka minęła cel o włos.
bonus z magicusa +18 (tura 2 z 3), ale i tak jestem charłakiem, PŻ: 235/254 (-6 psychiczne, -13 osłabienie), EM: 39/50
- Mówisz o Animatoris? Faktycznie, może okazać się przydatne - to nie ironia wybrzmiewała w jego głosie, chociaż wolał polegać na własnej różdżce i znajomości zabójczo skutecznych zaklęć ofensywnych niż na szczątkowej wiedzy z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie zbliżać się do brzegu bagna, tak było po prostu najrozsądniej. O dziwo, chociaż nie zamierzał się do tego przyznawać na głos, uznawał Sigrun za dobrego dowódcę, potrafiącego powściągnąć niegdyś nieokiełznane emocje, by myśleć strategicznie i pragmatycznie - dostrzegając w niej te cechy, nie zamierzał podważać jej oczywistego autorytetu ani odmawiać jej zasług, za które poniosła odpowiednio wysoką cenę. Jej służba u boku Czarnego Pana zacierała granice wpajanego mu od dziecka patriarchatu, tak samo jak i supremacji błękitnej krwi - Mulciberowi brakowało jej w żyłach, a jednak bił na głowę niejedną salonową flegmę. Skinął głową, przyznając słuszność Sigrun. Jeśli czas pozwoli, odwiedzą rybacką wioskę i po upewnieniu się czy nie ma w niej czarodziejów, wybiją ją co do nogi, ewentualnych zdrajców krwi karząc przykładnie. To jednak był plan na później, teraz musieli się zająć siłowym przejęciem terenu.
Poruszając się wskazanym szlakiem szybko znaleźli swoich przeciwników i chociaż atakowali z zaskoczenia, skryci pomiędzy pniami i zaroślami przysłoniętych pokrywą śnieżną, strażnicy zachowali należytą czujność, udowadniając tym samym, że z wartownikiem sprzed stróżówki w Suffolk nie mieli zbyt wiele wspólnego. Maghnus nie rozpaczał jednak, przekonany o tym, że niezależnie od wytracenia przewagi, jaką był w stanie dać niespodziewany atak, zdołają w krótkim czasie ich rozgromić.
- Lancea - zaatakował wartownik, obroniwszy się niestety przed zaklęciem szlachcica.
- Protego - Bulstrode przywołał momentalnie świetlistą tarczę, o którą rozprysła się wiązka uroku. Nie trwał ani chwili w bezczynności. - Vulnerario - wyrzekł inkantację, pragnąc przeszyć ciało zdrajcy krwi ostrym, niewidzialnym mieczem, zaklęcie jednak pomknęło bokiem. - Ad Medusa - kontynuował ofensywę ze zdecydowaniem, lecz i ta wiązka minęła cel o włos.
bonus z magicusa +18 (tura 2 z 3), ale i tak jestem charłakiem, PŻ: 235/254 (-6 psychiczne, -13 osłabienie), EM: 39/50
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W tej chwili, wydając rozkazy, podejmując ostateczne decyzje podczas wybierania najodpowiedniejszej strategii, Sigrun czuła się więcej, niż pewnie. Uważała samą siebie za dobrego dowódcę, coraz lepszego; zarówno grupy łowców wilkołaków, jak i Rycerzy Walpurgii, choć ich cele i obowiązki mieli inne. Droga do tego miejsca była jednak daleka i mało kto przypuszczał, że Sigrun Rookwood zdoła do niego dojść - a niekiedy wręcz się czołgała. Za każdym razem uparcie się jednak podnosiła i parła dalej. Zanim zyskała władzę musiała nauczyć się działać pod cudzym rozkazem. Najpierw jako Brygadzistka w Ministerstwie Magii, później zaczynała od samego dołu hierarchii Rycerzy Walpurgii. Obserwowała innych, uczyła się, nabierała doświadczenia. Mało kto też wiedział jak wiele ciężkiej trudu włożyła w pracę nad własnymi przywarami - impulsywności charakteru nie zdołała całkiem wyplenić, to było wręcz niemożliwe, wciąż jednak uczyła się panować nad własnymi wybuchami. A przynajmniej dobrze je wykorzystywać, przekierowywać swój gniew w magię, czarną magię - ją zaś we wroga. Po drodze zdarzały się Rookwood błędy, porażki, wpadki - dopięła jednak swego. Wypracowała sobie szacunek, nawet od tych, którzy wcześniej nią gardzili przez wzgląd na płeć i krew, choć czysta, to naznaczoną lekką skazą, nieszlachetną.
Nie pozostawała jednak głucha na cudze sugestie, pomysły, propozycje. Miała zamiar wysłuchać propozycji zarówno panny Chang, jak i lorda Bulstrode, gdy nadejdzie pora, aby zająć się rozprawieniem z mugolami. Oboje mieli łby na karku, a przy tym byli zupełnie inni, pochodzili z różnych światów (a nawet części tego świata), przyda się zatem różna perspektywa.
- Tak, dokładnie to - przytaknęła Sigrun na pytanie Maghnusa, kiedy upewnił się które zaklęcie wiedźma miała na myśli. Nie używała go często, choć wydawało się interesujące i praktyczne, zwłaszcza dla kogoś, kto miał tak wiele do czynienia z magicznymi stworzeniami jak Sigrun - nie była jednak zbyt biegła w urokach.
W tej dziedzinie zdawała się błyszczeć za to Wren Chang. Znalazłszy się za ścianą zarośli, ukryci przed wzrokiem wartowników, przynajmniej przez pierwsze chwile ataku z zaskoczenia, posyłała w ich kierunku zaklęcia celnie i sprawnie. Nie były tak brutalne i okrutne jak czarna magia, po którą zdecydował się się sięgnąć Maghnus, najważniejsze jednak, że skuteczne. Wartownicy unieśli swoje różdżki, by się bronić, lecz jedynie jednemu udało się odeprzeć atak Maghnusa i odpowiedzieć ogniem. Tarcze dwóch pozostałych ugięły się pod naporem zaklęć czarownic. W mężczyznę, w którego celowała Rookwood, wbił się niewidzialny miecz, zaklęcie było tak potężne, ze powaliło go na ziemię właściwie od razu, zaś śnieg wokół zabarwił się szkarłatem krwi.
- Betula - rzuciła Sigrun, aby dokończyć swego dzieła, zaś wiązka czarnej magii pomknęła w kierunku wartownika zranionego niewidzialnym mieczem.
- Protego - spróbował wyczarować tarczę mężczyzna, lecz bezskutecznie. Oberwawszy czarnomagiczną energią osunął się na ziemię pozbawiony przytomności.
Wiedźma szarpnęła więc różdżką, aby przekierować ją na mężczyznę, który obronił się przed zaklęciem Maghnusa: - Avada Kedavra - wyrzekła, lecz promień okazał się za słaby. Powtórzyła więc inkantację raz jeszcze, za drugim razem jednak mordercza klątwa chybiła celu. - Avada Kedavra - powtórzyła z mocą po raz trzeci Rookwood i wtedy zielony promień pomknął celnie w stronę rebelianta.
On uniósł różdżkę w obronnym geście, lecz nie potrafił wyczarować tak mocnej tarczy, by zatrzymać zaklęcie niewybaczalne. Osunął się na ziemię pozbawiony życia.
Sigrun spojrzała w kierunku ostatniego pozostałego przy życiu czarodzieja, który jeszcze trzymał się na nogach. Uniosła wysoko lewą rękę, wybiegając przed drzewa, aby zauważył ją zarówno Maghnus, jak i Wren. - Potrzebujemy go żywego - zadecydowała, a różdżkę wymierzyła w wartownika. - Esposas! - zawołała, chcąc skuć jego kostki i nadgarstki magicznymi kajdanami. - Esposas - powtórzyła gniewnie, widząc jak pierwszy promień minął rebelianta o włos. Drugi okazał się celniejszy, choć nie tak mocny jak chciała.
- Protego - warknął, wyczarowawszy przed sobą tarczę.
- Esposas - powiedziała z mocą Rookwood, nie mając zamiaru odpuścić i zaczęła kroczyć w stronę mężczyzny.
- Protego
- Twój opór jest bezsensowny, mój drogi, poddaj się, bo inaczej skończysz jak twoi przyjaciele. Esposas.
Tym razem tarcza wartownika zawiodła. Trafiło go zaklęcie Rookwood, skuło jego nadgarstki i kostki, nie pozwoliło się ruszyć.
Gestem dała znać dwójce Rycerzy, aby również się zbliżyli. - Wyciągniemy z niego tyle, ile się da o pozostałych patrolach. Może wie, czy w okolicznych wioskach mieszkają czarodzieje. Nie mam przy sobie Veritaserum, musimy wydrzeć to z niego inaczej - wyrzekła do nich, gdy znaleźli się odpowiednio blisko - na tyle cicho, by te słowa dotarły jedynie do ich uszu. Wtedy też wycelowała różdżką gdzieś za martwymi wartownikami i tym jednym, żywym, który miotał się w kajdanach. - Salvio hexia - wyszeptała. Na wypadek, gdyby mieli mieć towarzystwo; chciała ich ukryć. - Macie życzenie zacząć, czy mam czynić honory? - spytała, ogniskując spojrzenie najpierw na Wren, później na Maghnusie. Skoro sprawy ułożyły się tak, że mieli szansę się wykazać, zamierzała dać im z niej skorzystać. Wymierzenie kary rebeliantom było wszak nie tylko obowiązkiem, ale i czystą przyjemnością - i okazją do praktyki.
Sama zbliżyła się do skutego kajdanami czarodzieja i pochyliła nad nim lekko.
- Kiedy ma odbyć się następny patrol? Ilu was jest? - spytała stanowczo, zawieszając świdrujące spojrzenie na zakrwawionej twarzy mężczyzny.
EM: 24/50
Nie pozostawała jednak głucha na cudze sugestie, pomysły, propozycje. Miała zamiar wysłuchać propozycji zarówno panny Chang, jak i lorda Bulstrode, gdy nadejdzie pora, aby zająć się rozprawieniem z mugolami. Oboje mieli łby na karku, a przy tym byli zupełnie inni, pochodzili z różnych światów (a nawet części tego świata), przyda się zatem różna perspektywa.
- Tak, dokładnie to - przytaknęła Sigrun na pytanie Maghnusa, kiedy upewnił się które zaklęcie wiedźma miała na myśli. Nie używała go często, choć wydawało się interesujące i praktyczne, zwłaszcza dla kogoś, kto miał tak wiele do czynienia z magicznymi stworzeniami jak Sigrun - nie była jednak zbyt biegła w urokach.
W tej dziedzinie zdawała się błyszczeć za to Wren Chang. Znalazłszy się za ścianą zarośli, ukryci przed wzrokiem wartowników, przynajmniej przez pierwsze chwile ataku z zaskoczenia, posyłała w ich kierunku zaklęcia celnie i sprawnie. Nie były tak brutalne i okrutne jak czarna magia, po którą zdecydował się się sięgnąć Maghnus, najważniejsze jednak, że skuteczne. Wartownicy unieśli swoje różdżki, by się bronić, lecz jedynie jednemu udało się odeprzeć atak Maghnusa i odpowiedzieć ogniem. Tarcze dwóch pozostałych ugięły się pod naporem zaklęć czarownic. W mężczyznę, w którego celowała Rookwood, wbił się niewidzialny miecz, zaklęcie było tak potężne, ze powaliło go na ziemię właściwie od razu, zaś śnieg wokół zabarwił się szkarłatem krwi.
- Betula - rzuciła Sigrun, aby dokończyć swego dzieła, zaś wiązka czarnej magii pomknęła w kierunku wartownika zranionego niewidzialnym mieczem.
- Protego - spróbował wyczarować tarczę mężczyzna, lecz bezskutecznie. Oberwawszy czarnomagiczną energią osunął się na ziemię pozbawiony przytomności.
Wiedźma szarpnęła więc różdżką, aby przekierować ją na mężczyznę, który obronił się przed zaklęciem Maghnusa: - Avada Kedavra - wyrzekła, lecz promień okazał się za słaby. Powtórzyła więc inkantację raz jeszcze, za drugim razem jednak mordercza klątwa chybiła celu. - Avada Kedavra - powtórzyła z mocą po raz trzeci Rookwood i wtedy zielony promień pomknął celnie w stronę rebelianta.
On uniósł różdżkę w obronnym geście, lecz nie potrafił wyczarować tak mocnej tarczy, by zatrzymać zaklęcie niewybaczalne. Osunął się na ziemię pozbawiony życia.
Sigrun spojrzała w kierunku ostatniego pozostałego przy życiu czarodzieja, który jeszcze trzymał się na nogach. Uniosła wysoko lewą rękę, wybiegając przed drzewa, aby zauważył ją zarówno Maghnus, jak i Wren. - Potrzebujemy go żywego - zadecydowała, a różdżkę wymierzyła w wartownika. - Esposas! - zawołała, chcąc skuć jego kostki i nadgarstki magicznymi kajdanami. - Esposas - powtórzyła gniewnie, widząc jak pierwszy promień minął rebelianta o włos. Drugi okazał się celniejszy, choć nie tak mocny jak chciała.
- Protego - warknął, wyczarowawszy przed sobą tarczę.
- Esposas - powiedziała z mocą Rookwood, nie mając zamiaru odpuścić i zaczęła kroczyć w stronę mężczyzny.
- Protego
- Twój opór jest bezsensowny, mój drogi, poddaj się, bo inaczej skończysz jak twoi przyjaciele. Esposas.
Tym razem tarcza wartownika zawiodła. Trafiło go zaklęcie Rookwood, skuło jego nadgarstki i kostki, nie pozwoliło się ruszyć.
Gestem dała znać dwójce Rycerzy, aby również się zbliżyli. - Wyciągniemy z niego tyle, ile się da o pozostałych patrolach. Może wie, czy w okolicznych wioskach mieszkają czarodzieje. Nie mam przy sobie Veritaserum, musimy wydrzeć to z niego inaczej - wyrzekła do nich, gdy znaleźli się odpowiednio blisko - na tyle cicho, by te słowa dotarły jedynie do ich uszu. Wtedy też wycelowała różdżką gdzieś za martwymi wartownikami i tym jednym, żywym, który miotał się w kajdanach. - Salvio hexia - wyszeptała. Na wypadek, gdyby mieli mieć towarzystwo; chciała ich ukryć. - Macie życzenie zacząć, czy mam czynić honory? - spytała, ogniskując spojrzenie najpierw na Wren, później na Maghnusie. Skoro sprawy ułożyły się tak, że mieli szansę się wykazać, zamierzała dać im z niej skorzystać. Wymierzenie kary rebeliantom było wszak nie tylko obowiązkiem, ale i czystą przyjemnością - i okazją do praktyki.
Sama zbliżyła się do skutego kajdanami czarodzieja i pochyliła nad nim lekko.
- Kiedy ma odbyć się następny patrol? Ilu was jest? - spytała stanowczo, zawieszając świdrujące spojrzenie na zakrwawionej twarzy mężczyzny.
EM: 24/50
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obecność podporządkowanego arystokraty istotnie dziwiła, lecz to fakt, że bez wahania zdolny był wykonywać polecenia przewodzącej im Śmierciożerczyni przyjemnie zaskakiwał. Oboje z nich okazali się wartościowymi sojusznikami - w lesie raz po raz rozlegały się szepty zaklęć słanych w kierunku zmęczonych zimą wartowników, a w Minsmere zaczął dokonywać się wyrok ku chwale Czarnego Pana. Dostatecznie długo szlamy zajmowały nienależne sobie tereny, łowiły w rzekach obfitujących w ryby, deptały cenne ingrediencje, które wspomóc mogły czarodziejską społeczność, ale dziś nadszedł tego kres. Zgodnie słali wiadomość tutejszej ludności; nie ma tu dla was miejsca, zginiecie jak czarodzieje próbujący was chronić.
Zarówno Sigrun, jak i lord Maghnus zdecydowali się od razu przejść do ostrej, czarnomagicznej ofensywy, podczas gdy Wren z początku działała zachowawczo. Jej magia bywała kapryśna, różdżka nie zawsze reagowała tak, jak powinna, planowała więc wyczuć swą magiczną energię, zanim przeszłaby do konkretów. Szczęśliwie uroki w odpowiednich rękach także były w stanie wyrządzić krzywdę, a o to przecież chodziło: o przelanie tej bezwartościowej krwi w imię towarzyszącej im idei, możliwie szybko i sprawnie. Jeden z wartowników padł martwy na ziemię, lecz drugi, ten, który nieszczęśliwie znalazł się w pobliżu by pomóc towarzyszom, zaskarbił sobie uwagę Rookwood, a to oznaczać mogło jedno - długi, niekoniecznie przyjemny koniec, jeśli zawiedzie oczekiwaniom; i coś podpowiadało Wren, że tak właśnie się stanie.
- Protego! - zakrzyknął wartownik, ale nie zdołał obronić się przed jedyną wiązką udanego zaklęcia posłaną w jego kierunku. Znów poczuł mróz. Dojmujący, pożerający go od środka mróz...
- Lancea - warknęła za to jakby od niechcenia czarownica, kiedy zauważyła, że przywołana przez mężczyznę tarcza okazała się zbyt słaba, by obronić go przed niefortunnym losem; znów próbował się obronić, ale potężna włócznia ugodziła go w pierś, na zawsze odbierając dech. Z uniesioną przed siebie różdżką ruszyła potem w kierunku unieszkodliwionego, rozbrojonego mężczyzny spętanego kajdanami, krzywym uśmiechem odpowiadając Sigrun; spojrzała jeszcze przez ramię na lorda, ale przecież damy mają pierwszeństwo. Chyba tego uczono go w domu? Bez słowa pochyliła się nad nieszczęśnikiem nieopodal Śmierciożerczyni, jedną dłoń opierając na jego klatce piersiowej, by drugą przyciągnąć szpic drewna kasztanowca do jego policzka. - Flammare - wyszeptała niemal z lubieżną przyjemnością, na co ten, niezdolny całkowicie do obrony, syknął, mocno zacisnąwszy zęby, by nie krzyknąć. Czarnomagiczna inkantacja musnęła skórę niczym płomień ze świecy, a dłoń Azjatki przesunęła się niżej, na podbrzusze szlamoluba. - Organus dolor - zainkantowała, tym razem celując w jego tors, w brzuch, jelita. Nie miała zamiaru wyrządzić mu przesadnej krzywdy - ale satysfakcję sprawiał jej widok twarzy wykrzywionej w bolesnych ukłuciach i wreszcie rozwierające się usta, które wypluły z siebie potok słów. On mówił, ona natomiast tonęła w czerni - w eterze chwilowego otępienia, wszechogarniającego zmęczenia, jakie liznęło kręgosłup, zmuszając głowę na lekkiego pochylenia się w dół.
- D-dziś wieczorem - wyrzucił na płytkim wydechu, wyraźnie wściekły na siebie samego, że nie wytrzymał dłużej. Że wydawał swoich braci w tej wojnie. - O dwudziestej... dwudziestej pierwszej - nienawistnie wpatrywał się w swoich oprawców; Wren przechyliła głowę do boku jak zaintrygowany nową zabawką kot, po czym spojrzała w górę, wzrokiem odnajdując Sigrun. - Dostatecznie, kurwa, dużo, żeby posłać was do piachu - warknął potem czarodziej, kłamał; Azjatka, zmuszona okolicznością, poruszyła się wtedy niespokojnie i przytknęła kraniec różdżki do jego gardła, mocno, głęboko, po czym zacmokała z niezadowoleniem.
- Co za język... - mruknęła i przeniosła spojrzenie na Maghnusa, ciekawa, czy zamierzał przyłączyć się do przesłuchania; udowodnił już, że dysponował wspaniałą magią, dlaczego nie? - Sir? - jeden z kącików ust uniósł się ku górze, a gniewne, przestraszone oczy mężczyzny powędrowały instynktownie do szlachcica.
- Nie musicie tego robić - zaczął znacznie bardziej już drżącym tonem wartownik. Wiedział, że był na przegranej pozycji, mógł jedynie spróbować uratować ludzi mieszkających w okolicy i przemówić barbarzyńcom do rozsądku. - Oni nic wam nie zrobili! Nie wtrącają się, oni... Zostawcie ich - mówił, nie, prosił. - Odejdziemy stąd - zapowiedział po chwili, przepełniony płonną nadzieją. - Znikniemy wam z oczu, z Minsmere, wszyscy, przysięgam, kurwa, no obiecuję na całą magię!
Wren: 181/192 (-11 osłabienie), 34/50 EM
wartownik 1: 0/100 pż (34 za commotio, 26 za caeruleusio, 25 za caeruleusio, 20 za lanceę), martwy
Zarówno Sigrun, jak i lord Maghnus zdecydowali się od razu przejść do ostrej, czarnomagicznej ofensywy, podczas gdy Wren z początku działała zachowawczo. Jej magia bywała kapryśna, różdżka nie zawsze reagowała tak, jak powinna, planowała więc wyczuć swą magiczną energię, zanim przeszłaby do konkretów. Szczęśliwie uroki w odpowiednich rękach także były w stanie wyrządzić krzywdę, a o to przecież chodziło: o przelanie tej bezwartościowej krwi w imię towarzyszącej im idei, możliwie szybko i sprawnie. Jeden z wartowników padł martwy na ziemię, lecz drugi, ten, który nieszczęśliwie znalazł się w pobliżu by pomóc towarzyszom, zaskarbił sobie uwagę Rookwood, a to oznaczać mogło jedno - długi, niekoniecznie przyjemny koniec, jeśli zawiedzie oczekiwaniom; i coś podpowiadało Wren, że tak właśnie się stanie.
- Protego! - zakrzyknął wartownik, ale nie zdołał obronić się przed jedyną wiązką udanego zaklęcia posłaną w jego kierunku. Znów poczuł mróz. Dojmujący, pożerający go od środka mróz...
- Lancea - warknęła za to jakby od niechcenia czarownica, kiedy zauważyła, że przywołana przez mężczyznę tarcza okazała się zbyt słaba, by obronić go przed niefortunnym losem; znów próbował się obronić, ale potężna włócznia ugodziła go w pierś, na zawsze odbierając dech. Z uniesioną przed siebie różdżką ruszyła potem w kierunku unieszkodliwionego, rozbrojonego mężczyzny spętanego kajdanami, krzywym uśmiechem odpowiadając Sigrun; spojrzała jeszcze przez ramię na lorda, ale przecież damy mają pierwszeństwo. Chyba tego uczono go w domu? Bez słowa pochyliła się nad nieszczęśnikiem nieopodal Śmierciożerczyni, jedną dłoń opierając na jego klatce piersiowej, by drugą przyciągnąć szpic drewna kasztanowca do jego policzka. - Flammare - wyszeptała niemal z lubieżną przyjemnością, na co ten, niezdolny całkowicie do obrony, syknął, mocno zacisnąwszy zęby, by nie krzyknąć. Czarnomagiczna inkantacja musnęła skórę niczym płomień ze świecy, a dłoń Azjatki przesunęła się niżej, na podbrzusze szlamoluba. - Organus dolor - zainkantowała, tym razem celując w jego tors, w brzuch, jelita. Nie miała zamiaru wyrządzić mu przesadnej krzywdy - ale satysfakcję sprawiał jej widok twarzy wykrzywionej w bolesnych ukłuciach i wreszcie rozwierające się usta, które wypluły z siebie potok słów. On mówił, ona natomiast tonęła w czerni - w eterze chwilowego otępienia, wszechogarniającego zmęczenia, jakie liznęło kręgosłup, zmuszając głowę na lekkiego pochylenia się w dół.
- D-dziś wieczorem - wyrzucił na płytkim wydechu, wyraźnie wściekły na siebie samego, że nie wytrzymał dłużej. Że wydawał swoich braci w tej wojnie. - O dwudziestej... dwudziestej pierwszej - nienawistnie wpatrywał się w swoich oprawców; Wren przechyliła głowę do boku jak zaintrygowany nową zabawką kot, po czym spojrzała w górę, wzrokiem odnajdując Sigrun. - Dostatecznie, kurwa, dużo, żeby posłać was do piachu - warknął potem czarodziej, kłamał; Azjatka, zmuszona okolicznością, poruszyła się wtedy niespokojnie i przytknęła kraniec różdżki do jego gardła, mocno, głęboko, po czym zacmokała z niezadowoleniem.
- Co za język... - mruknęła i przeniosła spojrzenie na Maghnusa, ciekawa, czy zamierzał przyłączyć się do przesłuchania; udowodnił już, że dysponował wspaniałą magią, dlaczego nie? - Sir? - jeden z kącików ust uniósł się ku górze, a gniewne, przestraszone oczy mężczyzny powędrowały instynktownie do szlachcica.
- Nie musicie tego robić - zaczął znacznie bardziej już drżącym tonem wartownik. Wiedział, że był na przegranej pozycji, mógł jedynie spróbować uratować ludzi mieszkających w okolicy i przemówić barbarzyńcom do rozsądku. - Oni nic wam nie zrobili! Nie wtrącają się, oni... Zostawcie ich - mówił, nie, prosił. - Odejdziemy stąd - zapowiedział po chwili, przepełniony płonną nadzieją. - Znikniemy wam z oczu, z Minsmere, wszyscy, przysięgam, kurwa, no obiecuję na całą magię!
Wren: 181/192 (-11 osłabienie), 34/50 EM
wartownik 1: 0/100 pż (34 za commotio, 26 za caeruleusio, 25 za caeruleusio, 20 za lanceę), martwy
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nie czuł wstydu, podejmując się działań u boku dwóch kobiet, bo i dlaczego by miał? Żadna z nich nie trafiła w to miejsce przypadkowo, żadna z nich nie dostała tych zadań niezasłużenie, pracując na swoją pozycję i rozwijając swoje umiejętności wytrwale i wkładając w nie dokładnie tyle samo trudu, ile musiał uczynić to on sam. Dotychczasowa współpraca układała się gładko i satysfakcjonująco, zaakceptowany przez całą trójkę plan ułożyli bez nieporozumień czy sprzeczek, akceptując wzajemnie swoje zdanie i rozumiejąc dokładnie jasno przyświecający im cel. Pochodzili z różnych światów, z różnych warstw społecznych, lecz wiara w łączącą ich ideę była silniejsza niż rysujący się pomiędzy dysonans.
Wartownik, który przypadł mu w udziale, miał jednak albo niewiarygodną ilość szczęścia, albo był szalenie zdolny w wyślizgiwaniu się objęciom śmierci, nawet gdy do ofensywy dołączyła Sigrun. Zaklęciu Niewybaczalnemu nie zdołał się jednak wymknąć, ostatecznie padł rażony na ziemię, gdzie zastygł w bezruchu już na zawsze, pozwalając ich uwadze skupić się na ostatnim z mężczyzn.
Potrzebujemy go żywego. Słuszna uwaga, mógł mieć dla nich jeszcze jakąś wartość większą niż truchło, w które za chwilę się zmieni. Maghnus opuścił nieco różdżkę, nie tracąc czujności na wypadek, gdyby jacyś niedostrzeżeni przez nich strażnicy postanowili się jednak niespodziewanie objawić, chociaż sam zaprzestał juz bezkompromisowej ofensywy. Wyminął przerzedzającą się linię drzew, rozglądając się czujnie i nasłuchując, niczego alarmującego jednak nie napotkał, zbliżył się więc do Rookwood i spętanego zaklęciem mężczyzny, który od tego momentu był już całkowicie zdany na ich łaskę i niełaskę. - Veritaserum będzie zbędne, znamy wszak sposoby, by zachęcić go do śpiewania - oznajmił z lekkim uśmiechem tańczącym na ustach, nie dostrzegając potrzeby używania eliksiru, którym w chwili obecnej nie dysponowali. Może byłoby to rozwiązanie bardziej eleganckie, czystsze i prostsze, gdy usta strażnika zmuszone by były do mówienia wszystkiego tego, co pragnął zachować tylko dla siebie, to jednak nie było istotne - kluczową kwestią była skuteczność przesłuchania, a tę byli zdolni osiągnąć w inny sposób. Ten z pewnością miał przypaść do gustu pannie Chang, która wcześniej sprawnie szafowała urokami, lecz teraz miała otrzymać sposobność sięgnięcia po mroczniejszą dziedzinę, brutalniejszą i przepełniającą dziką satysfakcją, która uzależniała stopniowo, choć nieodwołalnie. - Panie przodem - wyrzekł, wykonując jednocześnie zapraszający gest dłonią, by protegowana Deirdre miała szansę się wykazać i poćwiczyć rzucanie mniej lub bardziej wyszukanych klątw - nie nazwał jej jednak damą, nie pozwalając samemu sobie na aż tak dotkliwe pogwałcenie będącej w użyciu tytulatury.
Okrążył strażnika wokół, krokiem miarowym i niespiesznym, niczym drapieżnik okrążający ofiarę i obserwował działania Wren, sięgającej ostatecznie po czarną magię, bezsprzecznie najskuteczniejszą w przypadku uciekania się do tortur. Nieszczęśnik wił się i sapał, wykrzywiał twarz w wyrazie bólu i rozpaczy, nie pękł jednak za szybko, a wypowiadane przez niego słowa nie do końca miały wydźwięku, jakiego oczekiwał Bulstrode, nie brzmiały szczerze. - Wielkie słowa jak na człowieka, który znalazł się w równie nieszczęśliwym położeniu co ty - orzekł z dezaprobatą, ponownie znajdując się naprzeciwko strażnika, skinieniem głowy dziękując Azjatce za zaproszenie dołączenia do zabawy. - Tu się mylisz, mój drogi, zrobili wiele nam i naszym przodkom, teraz i wieki wcześniej... lecz już dość - pokręcił głową z niezadowoleniem, dostrzegając wyraźnie, że tępy szlamolub niczego nie rozumiał. - Jedyne zniknięcie, jakie nas interesuje, to zniknięcie siedem stóp pod ziemią, ale tego chyba nie możesz nam obiecać? - czujne spojrzenie piwnych tęczówek zakotwiczyło w jego twarzy, ten jednak usta zaciskał w wąską linię. - Wioska na zachód stąd, czy są tam jacyś czarodzieje? Ilu mugoli tam mieszka? Coccineus - szepnął do różdżki z pełnią przekonania, celując w pobliskie zwłoki, które pod wpływem magii zawrzały gotującą się krwią. Strażnik krzyknął, szarpiąc się na boki, lecz bezskutecznie; nie był w stanie uciec przed skutkami zaklęcia, strumień parującej juchy uderzył w jego ciało, nie tylko parząc go dotkliwie, ale i zaskakując impetem uderzenia.
- Nie... błagam, nie... Powiem wszystko - wystękał w spazmach, a Maghnus wspaniałomyślnie powstrzymał zitan, dając mężczyźnie dosłownie chwilę na złapanie oddechu. - Nie więcej niż trzydziestu, to mała społeczność, większość młodych zbiegła do Kornwalii.
- Sami mugole? Czy znajduje się gdzieś ukryte przejście do wioski? - pytał dalej, wciąż nie uzyskawszy wszystkich informacji, jakie usłyszeć planował. Strażnik był wycieńczony i zrezygnowany, jego spojrzenie traciło powoli ostrość, a on sam ledwie trzymał głowę w pionie, wciąż jednak wzbraniał się przed wyjawieniem wszystkiego. - Crepito - rzucił pogardliwie, kierując w prawe jego oko, które momentalnie napęczniało i eksplodowało wewnątrz oczodołu, pozostawiając po sobie smętne fragmenty tkanek zwisające na wątłym nerwie. Mężczyzna krzyczał z bólu, szarpiąc się bezskutecznie, by następnie żebrać o litość i łkać jak małe dziecko.
- S-sami mug-gole, my t-tylko pa-patrolu-jemy oko-olicę... Proszę, j-już nie - w całym swym stanie godny był pożałowania, lecz nie spotykał go wcale, natrafiając na trójkę nieporuszoną jego losem; skazał się na niego zresztą z pełną świadomością swoich czynów, za które teraz powinien ponieść odpowiednią karę.
- Przejście do wioski? Nie lubię się powtarzać - lecz powtórzyć się musiał, a jękliwe zawodzenie wartownika nie przypominało odpowiedzi, jaką chciał uzyskać. - Crucio - wybrzmiała nienawistna inkantacja, a mężczyzna zawył niczym wilk do księżyca. Mięśnie jego ciała napięły się i zesztywniały, wygiął kręgosłup w łuk, nie znajdując jednak żadnej ulgi.
- T-tak, za złama-manym drzewem w l-lewo, p-prosto między do-domy - wyjęczał z trudem, gdy działanie zaklęcia za sprawą Maghnusa zelżało na chwilę, lecz gdy tylko wypowiedział ostatnią zgłoskę, ponownie zadrżał w bólu, łypiąc białkami oczu. To był moment, by odpuścić, by odjąć różdżkę, zakończyć działanie brutalnej klątwy, Bulstrode nie zrobił tego jednak, nie potrzebując już dłużej strażnika. Ten po paru chwilach osunął się na ziemię nieprzytomny, a szlachcic kopnął go skórzanym butem w stronę bagna, ciało przetoczyło się, by wylądować w mazi z przytłumionym pluskiem, a brudna substancja objęła je łapczywie. - Tak porządnego obiadu błotoryje z pewnością nie odpuszczą - zwrócił się do swych towarzyszek, opuszczając zitan wzdłuż ciała i poprawiając kołnierz płaszcza, by ściślej zakrywał szyję. - Nałóżmy na dojście do bagien podstawowe zabezpieczenia, by niczego nie pozostawiać w rękach przypadku - zaproponował, zerkając ku swoim towarzyszkom. Upewniwszy się, że nie pozostawili śladów zdradzających ich obecność w tym miejscu, ruszyli przez las na zachód, w kierunku wioski, by zgodnie z instrukcjami skręcić za złamanym drzewem w lewo.
Maghnus: PŻ: 235/254 (-6 psychiczne, -13 osłabienie), EM: 32/50, bonus z magicusa +18 (tura 3 z 3)
wartownik nr 4:PŻ: 0/100 (-15 oparzenia, -46 psychiczne, -10 tłuczone, -47 utrata gałki ocznej), martwy [bylobrzydkobedzieladnie]
Wartownik, który przypadł mu w udziale, miał jednak albo niewiarygodną ilość szczęścia, albo był szalenie zdolny w wyślizgiwaniu się objęciom śmierci, nawet gdy do ofensywy dołączyła Sigrun. Zaklęciu Niewybaczalnemu nie zdołał się jednak wymknąć, ostatecznie padł rażony na ziemię, gdzie zastygł w bezruchu już na zawsze, pozwalając ich uwadze skupić się na ostatnim z mężczyzn.
Potrzebujemy go żywego. Słuszna uwaga, mógł mieć dla nich jeszcze jakąś wartość większą niż truchło, w które za chwilę się zmieni. Maghnus opuścił nieco różdżkę, nie tracąc czujności na wypadek, gdyby jacyś niedostrzeżeni przez nich strażnicy postanowili się jednak niespodziewanie objawić, chociaż sam zaprzestał juz bezkompromisowej ofensywy. Wyminął przerzedzającą się linię drzew, rozglądając się czujnie i nasłuchując, niczego alarmującego jednak nie napotkał, zbliżył się więc do Rookwood i spętanego zaklęciem mężczyzny, który od tego momentu był już całkowicie zdany na ich łaskę i niełaskę. - Veritaserum będzie zbędne, znamy wszak sposoby, by zachęcić go do śpiewania - oznajmił z lekkim uśmiechem tańczącym na ustach, nie dostrzegając potrzeby używania eliksiru, którym w chwili obecnej nie dysponowali. Może byłoby to rozwiązanie bardziej eleganckie, czystsze i prostsze, gdy usta strażnika zmuszone by były do mówienia wszystkiego tego, co pragnął zachować tylko dla siebie, to jednak nie było istotne - kluczową kwestią była skuteczność przesłuchania, a tę byli zdolni osiągnąć w inny sposób. Ten z pewnością miał przypaść do gustu pannie Chang, która wcześniej sprawnie szafowała urokami, lecz teraz miała otrzymać sposobność sięgnięcia po mroczniejszą dziedzinę, brutalniejszą i przepełniającą dziką satysfakcją, która uzależniała stopniowo, choć nieodwołalnie. - Panie przodem - wyrzekł, wykonując jednocześnie zapraszający gest dłonią, by protegowana Deirdre miała szansę się wykazać i poćwiczyć rzucanie mniej lub bardziej wyszukanych klątw - nie nazwał jej jednak damą, nie pozwalając samemu sobie na aż tak dotkliwe pogwałcenie będącej w użyciu tytulatury.
Okrążył strażnika wokół, krokiem miarowym i niespiesznym, niczym drapieżnik okrążający ofiarę i obserwował działania Wren, sięgającej ostatecznie po czarną magię, bezsprzecznie najskuteczniejszą w przypadku uciekania się do tortur. Nieszczęśnik wił się i sapał, wykrzywiał twarz w wyrazie bólu i rozpaczy, nie pękł jednak za szybko, a wypowiadane przez niego słowa nie do końca miały wydźwięku, jakiego oczekiwał Bulstrode, nie brzmiały szczerze. - Wielkie słowa jak na człowieka, który znalazł się w równie nieszczęśliwym położeniu co ty - orzekł z dezaprobatą, ponownie znajdując się naprzeciwko strażnika, skinieniem głowy dziękując Azjatce za zaproszenie dołączenia do zabawy. - Tu się mylisz, mój drogi, zrobili wiele nam i naszym przodkom, teraz i wieki wcześniej... lecz już dość - pokręcił głową z niezadowoleniem, dostrzegając wyraźnie, że tępy szlamolub niczego nie rozumiał. - Jedyne zniknięcie, jakie nas interesuje, to zniknięcie siedem stóp pod ziemią, ale tego chyba nie możesz nam obiecać? - czujne spojrzenie piwnych tęczówek zakotwiczyło w jego twarzy, ten jednak usta zaciskał w wąską linię. - Wioska na zachód stąd, czy są tam jacyś czarodzieje? Ilu mugoli tam mieszka? Coccineus - szepnął do różdżki z pełnią przekonania, celując w pobliskie zwłoki, które pod wpływem magii zawrzały gotującą się krwią. Strażnik krzyknął, szarpiąc się na boki, lecz bezskutecznie; nie był w stanie uciec przed skutkami zaklęcia, strumień parującej juchy uderzył w jego ciało, nie tylko parząc go dotkliwie, ale i zaskakując impetem uderzenia.
- Nie... błagam, nie... Powiem wszystko - wystękał w spazmach, a Maghnus wspaniałomyślnie powstrzymał zitan, dając mężczyźnie dosłownie chwilę na złapanie oddechu. - Nie więcej niż trzydziestu, to mała społeczność, większość młodych zbiegła do Kornwalii.
- Sami mugole? Czy znajduje się gdzieś ukryte przejście do wioski? - pytał dalej, wciąż nie uzyskawszy wszystkich informacji, jakie usłyszeć planował. Strażnik był wycieńczony i zrezygnowany, jego spojrzenie traciło powoli ostrość, a on sam ledwie trzymał głowę w pionie, wciąż jednak wzbraniał się przed wyjawieniem wszystkiego. - Crepito - rzucił pogardliwie, kierując w prawe jego oko, które momentalnie napęczniało i eksplodowało wewnątrz oczodołu, pozostawiając po sobie smętne fragmenty tkanek zwisające na wątłym nerwie. Mężczyzna krzyczał z bólu, szarpiąc się bezskutecznie, by następnie żebrać o litość i łkać jak małe dziecko.
- S-sami mug-gole, my t-tylko pa-patrolu-jemy oko-olicę... Proszę, j-już nie - w całym swym stanie godny był pożałowania, lecz nie spotykał go wcale, natrafiając na trójkę nieporuszoną jego losem; skazał się na niego zresztą z pełną świadomością swoich czynów, za które teraz powinien ponieść odpowiednią karę.
- Przejście do wioski? Nie lubię się powtarzać - lecz powtórzyć się musiał, a jękliwe zawodzenie wartownika nie przypominało odpowiedzi, jaką chciał uzyskać. - Crucio - wybrzmiała nienawistna inkantacja, a mężczyzna zawył niczym wilk do księżyca. Mięśnie jego ciała napięły się i zesztywniały, wygiął kręgosłup w łuk, nie znajdując jednak żadnej ulgi.
- T-tak, za złama-manym drzewem w l-lewo, p-prosto między do-domy - wyjęczał z trudem, gdy działanie zaklęcia za sprawą Maghnusa zelżało na chwilę, lecz gdy tylko wypowiedział ostatnią zgłoskę, ponownie zadrżał w bólu, łypiąc białkami oczu. To był moment, by odpuścić, by odjąć różdżkę, zakończyć działanie brutalnej klątwy, Bulstrode nie zrobił tego jednak, nie potrzebując już dłużej strażnika. Ten po paru chwilach osunął się na ziemię nieprzytomny, a szlachcic kopnął go skórzanym butem w stronę bagna, ciało przetoczyło się, by wylądować w mazi z przytłumionym pluskiem, a brudna substancja objęła je łapczywie. - Tak porządnego obiadu błotoryje z pewnością nie odpuszczą - zwrócił się do swych towarzyszek, opuszczając zitan wzdłuż ciała i poprawiając kołnierz płaszcza, by ściślej zakrywał szyję. - Nałóżmy na dojście do bagien podstawowe zabezpieczenia, by niczego nie pozostawiać w rękach przypadku - zaproponował, zerkając ku swoim towarzyszkom. Upewniwszy się, że nie pozostawili śladów zdradzających ich obecność w tym miejscu, ruszyli przez las na zachód, w kierunku wioski, by zgodnie z instrukcjami skręcić za złamanym drzewem w lewo.
Maghnus: PŻ: 235/254 (-6 psychiczne, -13 osłabienie), EM: 32/50, bonus z magicusa +18 (tura 3 z 3)
wartownik nr 4:
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Ostatnio zmieniony przez Maghnus Bulstrode dnia 31.10.21 0:02, w całości zmieniany 1 raz
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia Sigrun oraz Wren podczas współpracy z arystokratami, ich podejrzenia, że lord Bulstrode także może być nie do końca zadowolony z kobiecego towarzystwa w podobnych okolicznościach nie były bezpodstawne. On wykazywał się znacznie większym rozsądkiem i racjonalną oceną sytuacji, podczas gdy podobni jemu bynajmniej. Sigrun przez lata musiała radzić sobie z presją patriarchalnego otoczenia, umniejszania jej talentom i umiejętnościom wyłącznie przez wzgląd na to, że urodziła się kobietą; przywykła zatem do tego, że nieustannie musiała udowadniać, że jest inna, że może więcej. Nawet kiedy Czarny Pan wywyższył ją, wypalił na przedramieniu Mroczny Znak, wciąż musiała znosić pełne zdziwienia i wzgardy spojrzenia posyłane przez arystokratów zasiadających przy wspólnym stole Rycerzy Walpurgii. Dziwiło ich to - jak to, kobieta? Czy nie podważali jednako zdania Czarnego Pana? Uważali się za mądrzejszych od niego? Maghnus Bulstrode wydawał się mieć więcej oleju w głowie.
Wszystkie te wątpliwości i ewentualne podejrzenia przestały mieć znaczenie, kiedy wszyscy troje stanęli do walki z wartownikami, mającymi strzec tych terenów; zawiedli jednak, nie okazali się dość silni, by stawić czoła trójce Rycerzy Walpurgii. Nie odpuściliby, Sigrun by na to nie pozwoliła i miała dziwną pewność, że ani Wren, ani Maghnus nie zdecydowaliby się wycofać. Okolice Minsmere, tak bogate w magiczną florę i faunę, z pełnym ryb wybrzeżem, ważnym dla magicznego dziedzictwa siedliskiem błotoryjów, były warte trudu i otrzymanych ran. Będą należały do Czarnego Pana, tak jak całe Suffolk oraz Warwickshire, szanse na to rosły z każdą chwilą i zaklęciem jakie trafiały wartowników.
Wreszcie przy życiu pozostał tylko jeden, którego Sigrun - chwilowo - nakazała oszczędzić, uznawszy, że może zdradzić im więcej. Łowcy, z jakimi pozostawała w kontakcie, przekazała wiedźmie wiele, lecz żaden z nich nie zinfiltrował grupy strażników Minsmere. Warto było więc przekonać się co można z niego wyciągnąć. Na zapewnienie Maghnusa, że Veritaserum będzie w tej chwili zbędne odpowiedziała szelmowskim uśmiechem. Takiej właśnie odpowiedzi od nich obojga oczekiwała.
Stanąwszy z boku, obok skutego Esposas mężczyzny, do którego zbliżyła się jako pierwsza panna Chang, rozglądała się wokół, pilnując, czy ktoś się nie zbliża; mogli nie zauważyć w chaosie mknących zaklęć jakie między sobą wymieniali jak któryś z wartowników wzywa posiłki. Rebelianci mieli potajemne sposoby komunikacji, wolała więc pozostać ostrożna, upewnić się, że nie mają nieproszonego towarzystwa w czasie, gdy Wren oraz Maghnus ciągnęli mężczyznę za język, zmuszając go do śpiewania. Veritaserum w istocie okazało się po prostu zbędne.
- Nie musimy, lecz chcemy - wtrąciła się pogodnym tonem, jakby mówiła o tym, że pragną odwiedzić w sobotę Miodowe Królestwo i napełnić kieszenie czekoladowymi żabami.
Cisową różdżkę trzymała w pogotowiu i kusiło ją, by dołączyć do swych towarzyszy; obawiała się jednak, że organizm wartownika nie wytrzyma ciężaru tylu zaklęć. Na jego twarzy i tak malował się ból, a kiedy lord Bulstroide sięgnął po jedno z najrozkoszniejszych zaklęć, Cruciatusa, krzyk rebelianta okazał się tak głośny, że ptactwo z okolic zerwało się z gałęzi drzew.
- Pora z nim skończyć - oznajmiła z uśmiechem, spoglądając na Maghnusa; niech dokończy swe wspólne dzieło z Chang do pary. Sigrun wyciągnęła z kieszeni niewielki, złoty zegarek. Do wieczora pozostało mnóstwo czasu. - Nie będziemy tu czekać na kolejny patrol. Udajmy się do tej wioski. Mieszkają tam sami mugole, więc ich wypędzimy, a domy zniszczymy. Posłuży jako przykład dla innych. Jednego poślemy z ostrzeżeniem, by reszta lepiej wyniosła się sama, zanim spotka ich podobny los - wyrzekła Rookwood; skoro byli już na miejscu, powinni dokończyć swego dzieła. Dzień był wciąż młody.
Lord Bulstrode pierwszy zajął się jednym z ciał, wtrącając je w otchłań niezamarzniętych jeszcze bagien, Rookwood zaś ruszyła ku kolejnym. Nie chcieli pozostawiać po sobie śladów. Wszystkie truchła wylądowały w mule. Krew wartowników zaś zaraz miał przysypać śnieg.
- Z pewnością. Nasze zasługi dla ochrony magicznej flory i fauny w Minsmere z pewnością zostaną docenione - zaśmiała się Rookwood, wyobrażając sobie błotoryje, które bynajmniej nie były aż tak krwiożercze, by żywić się padliną, rzucające się na wartowników. Rozkoszna wizja.
Bez zbędnej zwłoki, ukrywszy ślady walki i ciała, cała trójka ruszyła w kierunku opisywanym przez wartownika, gdzie mieli znaleźć niewielką, mugolską wioskę. Nie okłamał ich. Jego słowa okazały się prawdziwe. Kilkadziesiąt minut później spomiędzy drzew wyłoniły się łąki, niecałą milę dalej zaś majaczyło kilkanaście domów zbudowanych z czerwonej cegły; wioska niczym nie różniła się od wielu innych w Anglii. Może poza jednym - nie wydawała się tak opuszczona jak większość miasteczek w hrabstwach, które popierały Czarnego Pana.
- Zafundujmy szlamom miłe popołudnie - zaproponowała pogodnym tonem, po czym pewnym krokiem ruszyła do przodu, by pokonać ostatnią odległość.
Ich sylwetki na horyzoncie musiały wzbudzić podejrzenia, wątpliwości. Naprzeciw im od razu wyszedł mężczyzna w grubym kożuchu, wysoki, postawny, po mugolsku ubrany; najwyraźniej zamierzał im przeszkodzić w wkroczeniu między domy.
- Kim jeste... - zagrzmiał; wątpliwości w nim musiały wzbudzić różdżki w dłoniach trójki Rycerzy Walpurgii oraz ich magiczne szaty. Nie zdołał jednak dokończyć zdania.
- Serpensortia - wyrzekła Sigrun. Chciała wyczarować węża i to nie jednego. Niech rozpełzną się po wiosce.
EM 22/50
Wszystkie te wątpliwości i ewentualne podejrzenia przestały mieć znaczenie, kiedy wszyscy troje stanęli do walki z wartownikami, mającymi strzec tych terenów; zawiedli jednak, nie okazali się dość silni, by stawić czoła trójce Rycerzy Walpurgii. Nie odpuściliby, Sigrun by na to nie pozwoliła i miała dziwną pewność, że ani Wren, ani Maghnus nie zdecydowaliby się wycofać. Okolice Minsmere, tak bogate w magiczną florę i faunę, z pełnym ryb wybrzeżem, ważnym dla magicznego dziedzictwa siedliskiem błotoryjów, były warte trudu i otrzymanych ran. Będą należały do Czarnego Pana, tak jak całe Suffolk oraz Warwickshire, szanse na to rosły z każdą chwilą i zaklęciem jakie trafiały wartowników.
Wreszcie przy życiu pozostał tylko jeden, którego Sigrun - chwilowo - nakazała oszczędzić, uznawszy, że może zdradzić im więcej. Łowcy, z jakimi pozostawała w kontakcie, przekazała wiedźmie wiele, lecz żaden z nich nie zinfiltrował grupy strażników Minsmere. Warto było więc przekonać się co można z niego wyciągnąć. Na zapewnienie Maghnusa, że Veritaserum będzie w tej chwili zbędne odpowiedziała szelmowskim uśmiechem. Takiej właśnie odpowiedzi od nich obojga oczekiwała.
Stanąwszy z boku, obok skutego Esposas mężczyzny, do którego zbliżyła się jako pierwsza panna Chang, rozglądała się wokół, pilnując, czy ktoś się nie zbliża; mogli nie zauważyć w chaosie mknących zaklęć jakie między sobą wymieniali jak któryś z wartowników wzywa posiłki. Rebelianci mieli potajemne sposoby komunikacji, wolała więc pozostać ostrożna, upewnić się, że nie mają nieproszonego towarzystwa w czasie, gdy Wren oraz Maghnus ciągnęli mężczyznę za język, zmuszając go do śpiewania. Veritaserum w istocie okazało się po prostu zbędne.
- Nie musimy, lecz chcemy - wtrąciła się pogodnym tonem, jakby mówiła o tym, że pragną odwiedzić w sobotę Miodowe Królestwo i napełnić kieszenie czekoladowymi żabami.
Cisową różdżkę trzymała w pogotowiu i kusiło ją, by dołączyć do swych towarzyszy; obawiała się jednak, że organizm wartownika nie wytrzyma ciężaru tylu zaklęć. Na jego twarzy i tak malował się ból, a kiedy lord Bulstroide sięgnął po jedno z najrozkoszniejszych zaklęć, Cruciatusa, krzyk rebelianta okazał się tak głośny, że ptactwo z okolic zerwało się z gałęzi drzew.
- Pora z nim skończyć - oznajmiła z uśmiechem, spoglądając na Maghnusa; niech dokończy swe wspólne dzieło z Chang do pary. Sigrun wyciągnęła z kieszeni niewielki, złoty zegarek. Do wieczora pozostało mnóstwo czasu. - Nie będziemy tu czekać na kolejny patrol. Udajmy się do tej wioski. Mieszkają tam sami mugole, więc ich wypędzimy, a domy zniszczymy. Posłuży jako przykład dla innych. Jednego poślemy z ostrzeżeniem, by reszta lepiej wyniosła się sama, zanim spotka ich podobny los - wyrzekła Rookwood; skoro byli już na miejscu, powinni dokończyć swego dzieła. Dzień był wciąż młody.
Lord Bulstrode pierwszy zajął się jednym z ciał, wtrącając je w otchłań niezamarzniętych jeszcze bagien, Rookwood zaś ruszyła ku kolejnym. Nie chcieli pozostawiać po sobie śladów. Wszystkie truchła wylądowały w mule. Krew wartowników zaś zaraz miał przysypać śnieg.
- Z pewnością. Nasze zasługi dla ochrony magicznej flory i fauny w Minsmere z pewnością zostaną docenione - zaśmiała się Rookwood, wyobrażając sobie błotoryje, które bynajmniej nie były aż tak krwiożercze, by żywić się padliną, rzucające się na wartowników. Rozkoszna wizja.
Bez zbędnej zwłoki, ukrywszy ślady walki i ciała, cała trójka ruszyła w kierunku opisywanym przez wartownika, gdzie mieli znaleźć niewielką, mugolską wioskę. Nie okłamał ich. Jego słowa okazały się prawdziwe. Kilkadziesiąt minut później spomiędzy drzew wyłoniły się łąki, niecałą milę dalej zaś majaczyło kilkanaście domów zbudowanych z czerwonej cegły; wioska niczym nie różniła się od wielu innych w Anglii. Może poza jednym - nie wydawała się tak opuszczona jak większość miasteczek w hrabstwach, które popierały Czarnego Pana.
- Zafundujmy szlamom miłe popołudnie - zaproponowała pogodnym tonem, po czym pewnym krokiem ruszyła do przodu, by pokonać ostatnią odległość.
Ich sylwetki na horyzoncie musiały wzbudzić podejrzenia, wątpliwości. Naprzeciw im od razu wyszedł mężczyzna w grubym kożuchu, wysoki, postawny, po mugolsku ubrany; najwyraźniej zamierzał im przeszkodzić w wkroczeniu między domy.
- Kim jeste... - zagrzmiał; wątpliwości w nim musiały wzbudzić różdżki w dłoniach trójki Rycerzy Walpurgii oraz ich magiczne szaty. Nie zdołał jednak dokończyć zdania.
- Serpensortia - wyrzekła Sigrun. Chciała wyczarować węża i to nie jednego. Niech rozpełzną się po wiosce.
EM 22/50
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z uwagą przyglądała się magii wypływającej z różdżki lorda Bulstrode, ciekawa jego umiejętności, jego władania czarnymi arkanami, które, jak się okazało, odpowiadały na jego wezwanie z niewymuszoną łatwością. Spojrzenie ciemnych oczu wędrowało więc do twarzy wartownika wykrzywionej w bólu, w niemym błaganiu o litość, a to sprawiało dodatkową przyjemność. Przepadała za tym, kiedy mężczyznom łamały się kręgosłupy. Tak często dotychczas pokazywali, że była od nich gorsza, słabsza - nawet śmiał to robić Francis Lestrange, którego za sprawą przychylności Merlina nie wiedziała od dawna, od dnia, kiedy zbiegiem okoliczności spotkali się w szpitalu świętego Munga. To głównie przez niego, tego przeklętego szlachciura spod ciemnej gwiazdy, taką satysfakcję czerpała z widoku wijącego się w kajdanach czarodzieja, torturowanego przez sir Maghnusa. Nie dołączyła do niego jednak, kiedy ten upewnił się, że wydarł ostatni oddech z piersi mężczyzny; nie musiała tego robić, przecież sam koncertowo dał sobie radę, potężniejszy od niej, domykający epilog życia tego parszywego karalucha, podczas gdy ona zajęła się wcześniej jego prologiem.
- Świetny pomysł - przytaknęła na sugestię arystokraty odnośnie pułapek. - Co prawda sama potrafię nałożyć jedynie strach na gremliny, cicho-sza zajęłaby zbyt dużo czasu - ale niewykluczone, że wystarczy na bardziej bojaźliwych - przyznała bez zażenowania, nigdy dotąd niezmuszona żadną okolicznością by pielęgnować w sobie zdolności nakładania zabezpieczeń, aż do teraz. Po drodze do wioski, na ścieżce patrolu zajęli się pułapkami. Wren zatrzymała się na jednym odcinku, deklarując, że tutaj pozostawi po sobie rzeczoną niespodziankę bazującą stricte na urokach, dziedzinie, z której biegłością przewyższała zarówno Śmierciożerczynię, jak i ich dzisiejszego towarzysza; drewno kasztanowca dzierżone w dominującej dłoni wypełniło się magią gdy uniosła je przed siebie, przymknąwszy oczy, z intencją wykorzystując posiadane wiadomości do tego, by na obszarze przejścia między drzewami, tej wydeptanej przez strażników ścieżce, wywołać skumulowaną energię nastawioną przeciwko szlamulobom - i szlamom, rzecz jasna. Wylewała z siebie tę nienawiść, formowała ją w postać niewidzialnego zabezpieczenia, by chwilę po kwadransie wyprostować łopatki i otworzyć oczy, pewna, że pułapka była aktywna. Doskonale. Kości pleców chrupnęły cicho, sprawiły, że na moment ścisnął się żołądek, ale Wren nie mogła dziś pozwolić sobie na słabostki. O nie. Odrzuciła od siebie myśli o rozroście i ruszyła w stronę Sigrun i Maghnusa, ostrożnym, cichym krokiem. - Gotowi? - spytała, by po chwili razem już ruszyli w kierunku osady.
Nadejście rosłego mężczyzny nie zrobiło na niej przesadnego wrażenia, nie kiedy stawał naprzeciwko Rookwood, która była zdolna powalić go jednym zaklęciem, zredukować do majaczącej w niedoli masy mięśni i mięsa; zamiast tego Azjatka skupiła się na jednym z pobliskich domów.
- Deprimo - warknęła, chcąc przedziurawić - lub nawet powalić jedną ze ścian konstrukcji na tyle skutecznie, by przygniotła przebywających w środku mugoli. Inkantacja jednak zawiodła i dopiero jej bliźniacza wiązka dopełniła zadania. Kilka zimowo odzianych postaci wracających z drewnianego pomostu na rzece zatrzymało się, by spojrzeć na nadchodzących napastników, a potem czym prędzej cofnęło się w popłochu, kiedy zawaliła się ściana ceglanego domostwa; echem niosły się krzyki mające ostrzec pozostałych. - Hibrudo - wycelowała w plecy jednej ze szlam, po czym wycelowała w następną. - Bucco.
Wrażliwsi na magię mugole nie byli w stanie zbyt długo opierać się czarnej magii. Padali od niej jak muchy, smagnięci byle udanym zaklęciem - i dobrze, to miało jedynie przyspieszyć nieuniknione. - Cadevaribo Effudio - syknęła, wskazując na jedną z zalegających na ziemi sylwetek zmrożoną w bezruchu, krwawiącą w brudny od podeszw butów śnieg - przez wcześniej wyczarowaną pijawkę.
Wren: 181/192 (-11 osłabienie), 25/50 EM
- Świetny pomysł - przytaknęła na sugestię arystokraty odnośnie pułapek. - Co prawda sama potrafię nałożyć jedynie strach na gremliny, cicho-sza zajęłaby zbyt dużo czasu - ale niewykluczone, że wystarczy na bardziej bojaźliwych - przyznała bez zażenowania, nigdy dotąd niezmuszona żadną okolicznością by pielęgnować w sobie zdolności nakładania zabezpieczeń, aż do teraz. Po drodze do wioski, na ścieżce patrolu zajęli się pułapkami. Wren zatrzymała się na jednym odcinku, deklarując, że tutaj pozostawi po sobie rzeczoną niespodziankę bazującą stricte na urokach, dziedzinie, z której biegłością przewyższała zarówno Śmierciożerczynię, jak i ich dzisiejszego towarzysza; drewno kasztanowca dzierżone w dominującej dłoni wypełniło się magią gdy uniosła je przed siebie, przymknąwszy oczy, z intencją wykorzystując posiadane wiadomości do tego, by na obszarze przejścia między drzewami, tej wydeptanej przez strażników ścieżce, wywołać skumulowaną energię nastawioną przeciwko szlamulobom - i szlamom, rzecz jasna. Wylewała z siebie tę nienawiść, formowała ją w postać niewidzialnego zabezpieczenia, by chwilę po kwadransie wyprostować łopatki i otworzyć oczy, pewna, że pułapka była aktywna. Doskonale. Kości pleców chrupnęły cicho, sprawiły, że na moment ścisnął się żołądek, ale Wren nie mogła dziś pozwolić sobie na słabostki. O nie. Odrzuciła od siebie myśli o rozroście i ruszyła w stronę Sigrun i Maghnusa, ostrożnym, cichym krokiem. - Gotowi? - spytała, by po chwili razem już ruszyli w kierunku osady.
Nadejście rosłego mężczyzny nie zrobiło na niej przesadnego wrażenia, nie kiedy stawał naprzeciwko Rookwood, która była zdolna powalić go jednym zaklęciem, zredukować do majaczącej w niedoli masy mięśni i mięsa; zamiast tego Azjatka skupiła się na jednym z pobliskich domów.
- Deprimo - warknęła, chcąc przedziurawić - lub nawet powalić jedną ze ścian konstrukcji na tyle skutecznie, by przygniotła przebywających w środku mugoli. Inkantacja jednak zawiodła i dopiero jej bliźniacza wiązka dopełniła zadania. Kilka zimowo odzianych postaci wracających z drewnianego pomostu na rzece zatrzymało się, by spojrzeć na nadchodzących napastników, a potem czym prędzej cofnęło się w popłochu, kiedy zawaliła się ściana ceglanego domostwa; echem niosły się krzyki mające ostrzec pozostałych. - Hibrudo - wycelowała w plecy jednej ze szlam, po czym wycelowała w następną. - Bucco.
Wrażliwsi na magię mugole nie byli w stanie zbyt długo opierać się czarnej magii. Padali od niej jak muchy, smagnięci byle udanym zaklęciem - i dobrze, to miało jedynie przyspieszyć nieuniknione. - Cadevaribo Effudio - syknęła, wskazując na jedną z zalegających na ziemi sylwetek zmrożoną w bezruchu, krwawiącą w brudny od podeszw butów śnieg - przez wcześniej wyczarowaną pijawkę.
Wren: 181/192 (-11 osłabienie), 25/50 EM
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Bagna Minsmere
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk