Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Farma owiec
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Farma owiec
Nieopodal wzgórz znajduje się jedna z największych farm owiec na terenach hrabstwa Warwickshire. Niegdyś właściciel farmy nastawiony był jedynie na opiekę nad zwierzętami i czerpanie zysków z pozyskiwanej owczej strzyży. Zakład znajdujący się przy farmie produkował wyjątkowej jakości produkty z owczej wełny, wspomagane magią zapewniały ciepło nawet w najmroźniejsze wieczory. Kilka pokoleń później farma zajęła się również handlem żywym towarem, a sprzedaż owiec okazała się być równie dochodowa. Dopiero w ostatnich latach właściciel urozmaicił prowadzoną działalność o rekreację, pozwalając gościom odwiedzać farmę, zapoznawać się z działalnością tego miejsca oraz odpocząć na łonie natury, ciesząc się smakiem owczych serów i lokalnych miodów pitnych.
Koszmar się rozmył, rozpadł na kawałki, roztrzaskał o podłoże - a wszystko to działo się zaskakująco fizycznie. W jednej chwili szalał z emocjonalnego bólu, obserwując iszczącą się najpodlejszą wizję, w jakiej tracił swych najbliższych, w drugiej leżał na ziemi sam, w obcym miejscu, a swąd palonego ludzkiego ciała ustępował dlawiącym oparom kurzu. Drżał z opuszczającego go przerażenia, trząsł się jak w febrze...albo to otaczający go świat zwariował, sypiąc się w posadach. Nie pamiętał, kiedy osunął się z krzesła, zimna podłoga dotykająca poranionego policzka przyniosła ulgę i otrzeźwienie, chwilowe, bowiem z trudem odnajdywał się w sytuacji. Zniknęła dychotomia przesłuchania, stracił z oczu swój puchar, Mulciber również przestał nad nim górować, a budynek zdawał się walić im na głowy. Wszędzie walały się kamienie, elementy stropu, cegły; na Merlina, co się właściwie działo? Nie czuł paniki, tylko dezorientację, ciągle powracały do niego urywki koszmarnych obrazów a zdarte od wrzasków gardło piekło żywym ogniem przy każdym spazmatycznym wdechu. Dudniącym równie głośno, co szepty. Obce, szalone, narastały wokół niego, niezrozumiałe, groźne jednak, nieludzkie - i równie przerażające, co zesłane przez Ramseya okrutne koszmary. Wright jęknął cicho, gdy ściany i sufit budynku zaczęły drżeć jeszcze mocniej, odruchowo chciał osłonić się ręką przed uderzeniem i...udało się, widocznie brzdęk, który ledwo usłyszał przed momentem, świadczył o rozerwaniu kajdan. Miał wolną rękę, mógł nią ruszyć, przesunąć ją do przodu, już nie był przykuty do krzesła, teraz przewróconego - spróbował więc podczołgać się w bok i zorientować się w przestrzeni, zignorować te pęczniejące szepty, zdające się wślizgiwać mu pod czaszkę. Szukał wyjścia, przebłysku jasności, wskazującego na wyjście z tej matni; byle z dala od tych szeptów, tego mroku i pieprzonego Mulcibera. Nagle poczuł kolejne uderzenie, ziemia pod nim zdawała się rozpadać, podłoga niszczyć, a ostre krawędzie kamieni i cegieł raniły ręce, gdy próbował podczołgać się jeszcze kilka metrów dalej.
[https://www.morsmordre.net/t11487p150-rzuty-koscia-viii#357131]spada kamulec, a tutaj rzut na odczołganie się [?]
[https://www.morsmordre.net/t11487p150-rzuty-koscia-viii#357131]spada kamulec, a tutaj rzut na odczołganie się [?]
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Czy coś mogło uciszyć gniew tak wielki i potężny, że był w stanie niszczyć budynki? Czy coś było w stanie powstrzymać moce tak silne i pradawne? Czy miał w sobie choć trochę tej wielkości, którą sobie przypisywał każdego dnia? Wszystko wokół drżało, trzęsło się, będąc jednocześnie wyraźnym i ostatecznym sygnałem do tego, by się wycofać, by uciec. Nie przed Wrightem, leżał na ziemi, bezbronny i skazany na to, co sprowadzą cienie. Głodny i wykończony był słabszy, ale nim się teraz przejmował. Jego myśli koncentrowały się na pradawnym demonie, na przestrzeni wokół, rozszalałych cieniach, które sprowadził. Nie on to sprowadził. Ogma nie przejął nad nim dziś kontroli, nie przejął jego ciała i nie ściągnął na nich katastrofy. To, co rozgrywało się wokół jeszcze wczoraj było poza zasięgiem jego wyobraźni; nie spodziewał się tego, zaskoczony naprędce analizował to co się działo, co widział, co czuł każdą komórką własnego ciała. Cienie, które czarna magia zesłała do ich świata były bytami, których nie znali, których nie potrafili kontrolować, były poza nimi. A może nie?
Złote łańcuchy zaczęły przerażać także jego, stając się symbolem braku kontroli jaką stracił, zdrady, której się nie spodziewał; pomimo mocy, którą posiadał i narcystycznej pewności o własnej sile. Ciężar wspomnień Ogmy go przytłaczał, drażnił i dręczył. Utrata lojalności, próba pokonania ze strachu przed potęgą — czy to mogły być i jego własne skrywane bolączki? Czy zaczęły mieszać się z cudzymi, z gniewem i bólem Ogmy? Ja to ty, a ty to ja. Nagły, ostry ból ściągnął go na ziemię, ta osunęła mu się spod stóp. jakby tysiące igieł, sztyletów wbijało mu się w głowę z różnych stron. Upadł, ale dopiero ból go o tym uświadomił. Ból rozpływający się od boku, zalewający go całego. Cierpiał, ale zawsze wierzył, że cierpienie buduje charakter. Zawsze tak było. I zawsze tak już będzie. Ból paraliżował, ale był czymś, co w końcu przeminie. A on pozostanie, musiał tylko przeżyć. Podniósł się z ziemi, otwierając oczy i unosząc spojrzenie na rozszalałe wokół cienie.
— Dość! — Krzyknął tak, jak nie krzyczał nigdy. Gniew Ogmy uwolnił jego własny. Rozpalił go od środka, rozpalił serce, krew w nim wrzała, nerwy w całym ciele piekły. Rozszalałe cienie próbowały uwolnić się ze złotych łańcuchów. Jak musiały być silne i potężne, by spętać takie istoty? Czy istniały jakiekolwiek zaklęcia, którymi mógłby je przełamać, jeśli sam Ogma nie potrafił? Magiczne kajdany, łańcuchy. Więzy, które cię spętały przytrzymały cię niczym kotwica, przytwierdziły, zatrzymały w miejscu. Zatrzymany w szponach przeszłości, skuty, unieruchomiony — całkiem bezbronny. Raz pozbawiłeś mnie tego — złotych łańcuchów, które przytwierdzały mnie do tej rzeczywistości, oplatały ciasno i krępo, zatrzymując w miejscu. Teraz ja zrobię dla ciebie to samo, uwolnię cię spod jarzma przeszłości, gniewu i ubezwłasnowolnienia.
Strop trząsł się, trzęsła się także ziemia. Kawałek sufity runął tuż obok niego, minął go o włos. Dość już tego. Nie dbając o Zakonnika, o jego los i życie na ten moment, wycofał się znów w stronę drzwi, gdzie sufit podpierały ściany. Jeśli runą, zawalą już wszystko i pogrzebią go tu na zawsze. Uniósł lwa dłoń z różdżką, czując ból w każdym fragmencie własnego ciała, pulsujący ból w skroni, boku. Skierował jej kraniec w cieniste istoty. Czarna magia je wyzwoliła, czarna magia je znów spęta. Ziemia musiała przestrzec drżeć, a one musiały przestać walczyć z łańcuchami, inaczej nigdy nie zaznają wolności.
| próbuję raz jeszcze przejąć kontrolę nad cieniami; celuję w 8 a to stop
Złote łańcuchy zaczęły przerażać także jego, stając się symbolem braku kontroli jaką stracił, zdrady, której się nie spodziewał; pomimo mocy, którą posiadał i narcystycznej pewności o własnej sile. Ciężar wspomnień Ogmy go przytłaczał, drażnił i dręczył. Utrata lojalności, próba pokonania ze strachu przed potęgą — czy to mogły być i jego własne skrywane bolączki? Czy zaczęły mieszać się z cudzymi, z gniewem i bólem Ogmy? Ja to ty, a ty to ja. Nagły, ostry ból ściągnął go na ziemię, ta osunęła mu się spod stóp. jakby tysiące igieł, sztyletów wbijało mu się w głowę z różnych stron. Upadł, ale dopiero ból go o tym uświadomił. Ból rozpływający się od boku, zalewający go całego. Cierpiał, ale zawsze wierzył, że cierpienie buduje charakter. Zawsze tak było. I zawsze tak już będzie. Ból paraliżował, ale był czymś, co w końcu przeminie. A on pozostanie, musiał tylko przeżyć. Podniósł się z ziemi, otwierając oczy i unosząc spojrzenie na rozszalałe wokół cienie.
— Dość! — Krzyknął tak, jak nie krzyczał nigdy. Gniew Ogmy uwolnił jego własny. Rozpalił go od środka, rozpalił serce, krew w nim wrzała, nerwy w całym ciele piekły. Rozszalałe cienie próbowały uwolnić się ze złotych łańcuchów. Jak musiały być silne i potężne, by spętać takie istoty? Czy istniały jakiekolwiek zaklęcia, którymi mógłby je przełamać, jeśli sam Ogma nie potrafił? Magiczne kajdany, łańcuchy. Więzy, które cię spętały przytrzymały cię niczym kotwica, przytwierdziły, zatrzymały w miejscu. Zatrzymany w szponach przeszłości, skuty, unieruchomiony — całkiem bezbronny. Raz pozbawiłeś mnie tego — złotych łańcuchów, które przytwierdzały mnie do tej rzeczywistości, oplatały ciasno i krępo, zatrzymując w miejscu. Teraz ja zrobię dla ciebie to samo, uwolnię cię spod jarzma przeszłości, gniewu i ubezwłasnowolnienia.
Strop trząsł się, trzęsła się także ziemia. Kawałek sufity runął tuż obok niego, minął go o włos. Dość już tego. Nie dbając o Zakonnika, o jego los i życie na ten moment, wycofał się znów w stronę drzwi, gdzie sufit podpierały ściany. Jeśli runą, zawalą już wszystko i pogrzebią go tu na zawsze. Uniósł lwa dłoń z różdżką, czując ból w każdym fragmencie własnego ciała, pulsujący ból w skroni, boku. Skierował jej kraniec w cieniste istoty. Czarna magia je wyzwoliła, czarna magia je znów spęta. Ziemia musiała przestrzec drżeć, a one musiały przestać walczyć z łańcuchami, inaczej nigdy nie zaznają wolności.
| próbuję raz jeszcze przejąć kontrolę nad cieniami; celuję w 8 a to stop
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2, 2, 2
'k3' : 2, 2, 2
Benjamin odczołgał się pod zimną, wilgotną i nieco zagrzybioną ścianę. Ziemia wnet osuneła się w miejscu, w którym wspierał się dłonią, przewracając go ponownie. Wright upadł na bok, uderzając skronią o kamień - i nadziewając swój język na własne zęby. Determinacja była w nim silna, mimo słabości i dojmującego bólu - Benjamin był w stanie znieść naprawdę wiele - uniósł spojrzenie, by przyjrzeć się pomieszczeniu. Cieniste istoty przerażały, a zmagający się z nimi Mulciber niewątpliwie wiedział o nich więcej od niego. Mogło wydawać się, że dostrzegał obok czarodzieja zarys beczek, które równie dobrze mogły zawierać proch, alkohol, co żywność. Mogły podpowiadać, że znajdował się w piwnicy jakiegoś budynku, lecz to również nie było teraz pewne: ktoś mógł je przecież gromadzić w jaskini. By ujrzeć więcej Benjamin musiał wyminąć jedną z istot lub samego Mulcibera, który znajdował się przed nim - i zaczynał się wycofywać w drugą stronę tajemniczego pomieszczenia.
Dość, głuche echo poniosło krzyk Ramseya głębiej, niż powinno. Obaj czarodzieje słyszeli, jak jego głos odbija się od ścian, nie tracąc wcale na sile, jak dźwięk jego głosu miesza się z innym, jak Oghma krzyczy razem z nim: dość. Wilki zaskowyczały, szamocząc się pod ciężarem złotych łańcuchów, echo mknęło dalej, w końcu cichnąć, a w ciszy mieszając się z szeptami szeptanymi przez tysiąc ust, w języku, którego żadne z was nie rozumiało, a który Ramsey rozpoznawał jako znajomy. Ramsey czuł ból ducha Oghmy. Czuł jego gniew. Całym sobą czuł jego wspomnienie zdrady, jakby on sam został zdradzony, jakby był nim samym.
Ściany przy drzwiach trzymały się lepiej niż pozostała część pomieszczenia - lecz dopiero zwrócenie różdżki ku najbliższemu mu cienistemu wilkowi powstrzymało jej drżenie w pobliżu. Istota zaskamlała żałośnie, pochyliła pysk nisko przed Mulciberem, spozierając w jego oczy własnymi, kryjącymi zajadły gniew. Ale też, teraz mógł to dostrzec, strach. Ten sam strach, który czuł Oghma, który sam Ramsey czuł już w sobie. Cieniste istoty Oghmy musiały być częścią tych emocji - złote łańcuchy oplatały smoliste łapy, ale nie wyglądały, jakby pozostawiały rany. Wilk mimowolnie zaszamotał pyskiem, jakby chciał uciec od swoich pętów, ale złoty łańcuch tylko zadzwonił. Dwie pozostałe istoty skamlały złowieszczo, a z każdym ich wściekłym skokiem drgania przybierały na sile. Wzdłuż sufitu pojawiło się pęknięcie - rozprzestrzeniające się wzdłuż pomieszczenia w przerażającym tempie.
Obok Wrighta znów osypał się gruz. Jeden z niespokojnych wilków zaskamlał, gdy łańcuchy pociągnęły go bliżej wilgotnego podłoża, zmuszając go do ugięcia łap. Jego pysk uderzył o osunięty z gruzów kamień.
Żywotność:
Benjamin: 230/370; 50 - psychiczne, 20 - oparzenia, 60 - tłuczone; kara -15
Ramsey: 131/201; 30 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -15
Benjamin rzuca kością k3 przed napisaniem kolejnego posta:
1 - jeden z kamieni z opadającego stropu spadł prosto na ciebie i uderzył cię w skroń (15 obrażeń tłuczonych);
2 - ziemia osunęła się spod twoich nóg, w razie upadku otrzymujesz o 20 obrażeń więcej
3 - strop opadł obok, szczęśliwie cię omijając
Możecie wykonać do trzech akcji w kolejnym poście.
Dość, głuche echo poniosło krzyk Ramseya głębiej, niż powinno. Obaj czarodzieje słyszeli, jak jego głos odbija się od ścian, nie tracąc wcale na sile, jak dźwięk jego głosu miesza się z innym, jak Oghma krzyczy razem z nim: dość. Wilki zaskowyczały, szamocząc się pod ciężarem złotych łańcuchów, echo mknęło dalej, w końcu cichnąć, a w ciszy mieszając się z szeptami szeptanymi przez tysiąc ust, w języku, którego żadne z was nie rozumiało, a który Ramsey rozpoznawał jako znajomy. Ramsey czuł ból ducha Oghmy. Czuł jego gniew. Całym sobą czuł jego wspomnienie zdrady, jakby on sam został zdradzony, jakby był nim samym.
Ściany przy drzwiach trzymały się lepiej niż pozostała część pomieszczenia - lecz dopiero zwrócenie różdżki ku najbliższemu mu cienistemu wilkowi powstrzymało jej drżenie w pobliżu. Istota zaskamlała żałośnie, pochyliła pysk nisko przed Mulciberem, spozierając w jego oczy własnymi, kryjącymi zajadły gniew. Ale też, teraz mógł to dostrzec, strach. Ten sam strach, który czuł Oghma, który sam Ramsey czuł już w sobie. Cieniste istoty Oghmy musiały być częścią tych emocji - złote łańcuchy oplatały smoliste łapy, ale nie wyglądały, jakby pozostawiały rany. Wilk mimowolnie zaszamotał pyskiem, jakby chciał uciec od swoich pętów, ale złoty łańcuch tylko zadzwonił. Dwie pozostałe istoty skamlały złowieszczo, a z każdym ich wściekłym skokiem drgania przybierały na sile. Wzdłuż sufitu pojawiło się pęknięcie - rozprzestrzeniające się wzdłuż pomieszczenia w przerażającym tempie.
Obok Wrighta znów osypał się gruz. Jeden z niespokojnych wilków zaskamlał, gdy łańcuchy pociągnęły go bliżej wilgotnego podłoża, zmuszając go do ugięcia łap. Jego pysk uderzył o osunięty z gruzów kamień.
Benjamin: 230/370; 50 - psychiczne, 20 - oparzenia, 60 - tłuczone; kara -15
Ramsey: 131/201; 30 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -15
Benjamin rzuca kością k3 przed napisaniem kolejnego posta:
1 - jeden z kamieni z opadającego stropu spadł prosto na ciebie i uderzył cię w skroń (15 obrażeń tłuczonych);
2 - ziemia osunęła się spod twoich nóg, w razie upadku otrzymujesz o 20 obrażeń więcej
3 - strop opadł obok, szczęśliwie cię omijając
Możecie wykonać do trzech akcji w kolejnym poście.
Szczerze gardził czarną magią, wiedział, jak plugawa była, jak wiele cierpienia przynosiła i jak wysyła z ludzi z niej korzystających jakąkolwiek godność, nie mógł więc powstrzymać nieprzyjemnego dreszczu, przeszywającego całe jego ciało, gdy spoglądał na otaczający Ramseya chaos. Mroczny, niezrozumiany, trudny do ubrania w jakiekolwiek ramy; skąd wzięły się tu te koszmarne bestie? Komu podlegały? Kto miał odejść? Czy okrutna tortura, na jaką skazał go Mulciber, przywlokła tutaj, do tej zatęchłej dziury, jakieś ohydne jestestwa spomiędzy światów? Cienie uwypuklone w ten wilczy, upiorny sposób? To nie była przecież zwykła transmutacja - no chyba, że cały ten rozlewający się coraz szerzej, niszczycielski mrok, tylko mu się wydawał.
Może to był sen? Sen gorszy od rzeczywistości, w której jego bliscy płonęli żywcem? Ben poczuł w ustach krew, uderzył się o podłoże ponownie, a dotychczasowe więzienie rozpadało się na jego oczach, tak samo jak kontrola Ramseya. Musiał się wziąć w garść, wykorzystać sytuację, nawet jeśli ta miałaby doprowadzić go do śmierci; wszystko było lepsze niż gnicie tutaj pod butem Mulcibera, w brudzie, bezradności i rozpaczy. Kolejny kamień uderzył go w skroń, boleśnie, Wright nie zawył jednak z bólu, próbując w końcu zapanować nad strachem, dezorientacją i nienawiścią.
Wyobraź sobie, że to po prostu kolejny mecz. Mecz Quidditcha. Musisz wydostać się z pola przeciwników, unikając tych pieprzonych kamiennych tłuczków. Przedostać się przez wątłą linię obrony, złożoną z popieprzonych, piekielnych wilków, a w międzyczasie znokautować, jak najbardziej boleśnie, tego śmierdzącego typa z Armat...nie, z Śmierdzieli Zza Ministerialnego Biurka. Tak, tak było łatwiej się zmotywować, zmusić do ruchu, pomimo bólu, osłabienia, krwi i lęku. Jest zmęczony, tak, ale czy nie był taki po jednym z meczów z Osami? Wtedy, gdy dostał w głowę pałką przeciwnika? Da radę, Musi. A jedyne dobre, czyste wspomnienie, jakie przychodziło mu w tej chwili do głowy, musiało wystarczyć mu za motywacyjne paliwo.
Zebrał w sobie wszystkie dostępne siły, po czym zerwał się z drżącej podłogi. Chciał dobiec do miejsca, z którego na początku spotkania wyszedł Mulciber; dobiec jak najszybciej, ale jak najbezpieczniej, omijając łańcuchy, gruz i wilki, jeśli nie było to możliwe, musiał przeskoczyć nad przeszkodami. Był słaby, poruszał się chaotycznie, ale bazował na adrenalinie, działał na niej tak wiele razy, wśród smoków i graczy Quidditcha, starał się więc nie myśleć - tylko biec. Po drodze całą pozostałą siłę wkładając w silne uderzenie pięścią stojącego mu na drodze Ramseya. Celował w twarz, wiedząc, że nawet nieidealne uderzenie pozwoli go na chwilę zamroczyć. A przynajmniej taką miał nadzieję, kierując się uparcie w stronę wyjścia.
| strop, a poniżej 1. biegnę do wyjścia, 2. walę ramzeja 3. biegnę jeszcze trochę, na wszelki wypadek
Może to był sen? Sen gorszy od rzeczywistości, w której jego bliscy płonęli żywcem? Ben poczuł w ustach krew, uderzył się o podłoże ponownie, a dotychczasowe więzienie rozpadało się na jego oczach, tak samo jak kontrola Ramseya. Musiał się wziąć w garść, wykorzystać sytuację, nawet jeśli ta miałaby doprowadzić go do śmierci; wszystko było lepsze niż gnicie tutaj pod butem Mulcibera, w brudzie, bezradności i rozpaczy. Kolejny kamień uderzył go w skroń, boleśnie, Wright nie zawył jednak z bólu, próbując w końcu zapanować nad strachem, dezorientacją i nienawiścią.
Wyobraź sobie, że to po prostu kolejny mecz. Mecz Quidditcha. Musisz wydostać się z pola przeciwników, unikając tych pieprzonych kamiennych tłuczków. Przedostać się przez wątłą linię obrony, złożoną z popieprzonych, piekielnych wilków, a w międzyczasie znokautować, jak najbardziej boleśnie, tego śmierdzącego typa z Armat...nie, z Śmierdzieli Zza Ministerialnego Biurka. Tak, tak było łatwiej się zmotywować, zmusić do ruchu, pomimo bólu, osłabienia, krwi i lęku. Jest zmęczony, tak, ale czy nie był taki po jednym z meczów z Osami? Wtedy, gdy dostał w głowę pałką przeciwnika? Da radę, Musi. A jedyne dobre, czyste wspomnienie, jakie przychodziło mu w tej chwili do głowy, musiało wystarczyć mu za motywacyjne paliwo.
Zebrał w sobie wszystkie dostępne siły, po czym zerwał się z drżącej podłogi. Chciał dobiec do miejsca, z którego na początku spotkania wyszedł Mulciber; dobiec jak najszybciej, ale jak najbezpieczniej, omijając łańcuchy, gruz i wilki, jeśli nie było to możliwe, musiał przeskoczyć nad przeszkodami. Był słaby, poruszał się chaotycznie, ale bazował na adrenalinie, działał na niej tak wiele razy, wśród smoków i graczy Quidditcha, starał się więc nie myśleć - tylko biec. Po drodze całą pozostałą siłę wkładając w silne uderzenie pięścią stojącego mu na drodze Ramseya. Celował w twarz, wiedząc, że nawet nieidealne uderzenie pozwoli go na chwilę zamroczyć. A przynajmniej taką miał nadzieję, kierując się uparcie w stronę wyjścia.
| strop, a poniżej 1. biegnę do wyjścia, 2. walę ramzeja 3. biegnę jeszcze trochę, na wszelki wypadek
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 36
--------------------------------
#3 'k100' : 52
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 36
--------------------------------
#3 'k100' : 52
Nie zadra, a otwarta dawna rana, zionąca zdradą i zawodem ogarnęła go całego. Czuł ją tak dobrze, jak czuł ogień pożogi, który o mały włos nie strawił go wciągając za zasłonę śmierci. To było nie do zniesienia. Wykańczające, trudne, bolesne — nie był na to gotów; nigdy nie sądził, że to poczuje, tak mocno, tak intensywnie i pogrąży się w chaosie, braku kontroli, własnych emocjach, które — jak czuł — pożerały go żywcem. Nie chciał tego. Nie chciał tego czuć. Tęsknił za kontrolą, żądał od samego siebie opanowania, ale nie potrafił się powstrzymać. Siebie, Ogmę, czy tego wszystkiego wokół, co zrodziło się nagle? Czym był i co sobie myślał, by pragnąć podporządkować sobie bóstwa i istoty nie z tej ziemi? A jednak ta myśl nie wzbudziła w nim ani żalu ani krzty pokory. Jeśli umrze, umrze na własnych warunkach, zniszczony mocą, którą — naiwnie wierzył — była dla niego. Echo jego krzyku, donośnego, podszytego emocjami, niosło się od ścian do ścian. Spojrzał w oczu cienistemu wilkowi z mocą i żądaniem. Wymagał, by to ucichło. Z arogancją, pewnością, ale jednocześnie nie wolny od lęku i niepokoju wewnątrz siebie. Nie dopuszczał do siebie bowiem myśli, że przesadził, chciał zbyt wiele. Wilk przestał się szarpać. Jeden, reszta wciąż wiła się w amoku, wciąż walczyła. On też walczył, nie zamierzał przestać.
— Dość — powtórzył. Skierował różdżkę w stronę kolejnego z wilków. Siłą woli, korzystając z arkanów mrocznej mocy, którą posiadał spróbował podporządkować sobie kolejną istotę, kolejny cień. Dość, wystarczy tego — jeśli pogrzebią go żywcem nic z tego nie wyjdzie. Zaraz potem jednak zobaczył podnoszącego się z kolan Wrighta, lecącego wprost na niego, niczym taran. Mając z plecami ścianę nie cofnął się już bardziej, stał twardo na nogach w drżącej, walącej się piwnicy. Zacisnął palce na różdżce. — Protego!— wyartykułował prędko, żądając od swojej różdżki natychmiastowego posłuszeństwa i skuteczności. Nie czekał, sekundy po tym wykonał kolejny ruch lewym nadgarstkiem.— Locomotor mortis — wyrecytował, celując różdżka w jego nogi, chcąc go zatrzymać. Zacisnął mocniej palce na różdżce, kolejny ruch, obronny.
| na kontrolę nad cieniem, celuję w 7, protego na silny cios Bena i zaklęcie w Bena
— Dość — powtórzył. Skierował różdżkę w stronę kolejnego z wilków. Siłą woli, korzystając z arkanów mrocznej mocy, którą posiadał spróbował podporządkować sobie kolejną istotę, kolejny cień. Dość, wystarczy tego — jeśli pogrzebią go żywcem nic z tego nie wyjdzie. Zaraz potem jednak zobaczył podnoszącego się z kolan Wrighta, lecącego wprost na niego, niczym taran. Mając z plecami ścianę nie cofnął się już bardziej, stał twardo na nogach w drżącej, walącej się piwnicy. Zacisnął palce na różdżce. — Protego!— wyartykułował prędko, żądając od swojej różdżki natychmiastowego posłuszeństwa i skuteczności. Nie czekał, sekundy po tym wykonał kolejny ruch lewym nadgarstkiem.— Locomotor mortis — wyrecytował, celując różdżka w jego nogi, chcąc go zatrzymać. Zacisnął mocniej palce na różdżce, kolejny ruch, obronny.
| na kontrolę nad cieniem, celuję w 7, protego na silny cios Bena i zaklęcie w Bena
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 100
--------------------------------
#3 'k100' : 80
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 100
--------------------------------
#3 'k100' : 80
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2, 3
'k3' : 2, 3
Opadający strop znów uderzył w Benjamina, kamień spadł na ramię, ostrą krawędzią rozcinając tkaninę jego koszuli i skórę, której materiał zabarwił się czerwienią. W amoku Benajmin niemal nie czuł bólu, rzucił się przed siebie chcąc znaleźć w sobie siły, które mogłyby pozwolić mu na ucieczkę, jednak zemsta wzięła nad nim górę. W momencie, w którym rzucił się na mijanego pośród szamoczących się cienistych bestii czarnoksiężnika, ten zdołał się ochronić: jasna, potężna biała tarcza osłoniła Mulcibera ze świstem, promieniejąc tak potężnie, że jej blask oślepiał. Pięść Benjamina natrafiła na jej powłokę, boleśnie, nadgarstki przeszedł potężny ból, nie tylko związany z samym uderzeniem, jasna bariera zdawała się palić, pozostawiając na jego dłoni drażniące kłujące oparzenia. Pojmany czarodziej znów upadł, a ból przeszywał jego ciało na wskroś - znalazłszy się bliżej Ramseya był mniej narażony na walący się strop. Wkrótce pomknęła ku niemu kolejna klątwa, locomotor mortis. Benjamin nie miał przy sobie różdżki, nie był też w stanie się poruszyć; zaklęcie trafiło w go w pierś i całkowicie sparaliżowało mu nogi. Wright stracił czucie w dolnych kończynach od pasa w dół.
Drugi z cieni, ku któremu zwrócił się Ramsey, niechętnie, lecz posłusznie, spuścił łeb i położył się pod pętającymi go złotymi łańcuchami. Szamoczący się cień pozostał jeden, sam nie miał już takiej siły - choć spod jego łap wciąż rozbiegało się wibrowanie.
Żywotność:
Benjamin: 195/370; 50 - psychiczne, 20 - oparzenia, 80 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - oparzenia; kara -20
Ramsey: 131/201; 30 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -15
Możecie wykonać do trzech akcji w kolejnym poście (nie musicie). Kolejność odpisów w turze nie ma znaczenia.
K10 za użycie czarnej magii przez Ramseya zostało dorzucone tutaj. Benjamin, nie możesz wykonać uniku przed zaklęciem rzuconym z mocą powyżej 100 oczek.
Drugi z cieni, ku któremu zwrócił się Ramsey, niechętnie, lecz posłusznie, spuścił łeb i położył się pod pętającymi go złotymi łańcuchami. Szamoczący się cień pozostał jeden, sam nie miał już takiej siły - choć spod jego łap wciąż rozbiegało się wibrowanie.
Benjamin: 195/370; 50 - psychiczne, 20 - oparzenia, 80 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - oparzenia; kara -20
Ramsey: 131/201; 30 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -15
Możecie wykonać do trzech akcji w kolejnym poście (nie musicie). Kolejność odpisów w turze nie ma znaczenia.
K10 za użycie czarnej magii przez Ramseya zostało dorzucone tutaj. Benjamin, nie możesz wykonać uniku przed zaklęciem rzuconym z mocą powyżej 100 oczek.
Uderzenie, stukot, rumor, krew barwiąca lepiąca się od brudu koszulę, piekący ból promieniujący od ramienia. Wszystkie bodźce zlewały się w jedno, nieustające pasmo niepokoju, z trudem ukrywane pod chaotyczną metaforą pałkarskiego starcia z przeciwnikami. Przegrywał, czuł to, biegł jednak tak szybko, jak tylko mógł, wkładając całą siłę w uderzenie Mulcibera. Cios, który nigdy nie dotarł do celu. Spodziewał się znajomego z bójek bólu nadgarstka, łagodzonego słodyczą dźwięku pękanej kości nosa lub żuchwy, lecz zamiast względnie miękkiej tkanki ciała natrafił na nienaruszalną barierę. Krzyknął nie tyle z bólu, ten nadszedł nieco później, co z zaskoczenia; nie miał jednak czasu na analizę porażki, kolejne zaklęcie uderzyło go z całą mocą i znaim się zorientował, padał na posadzkę. Nie mógł ustać na nogach, dlaczego? W pierwszej chwili był pewien, że Mulciber po prostu odciął mu nogi - przerażony, spojrzał w dół, te były na miejscu, martwe.
- Ty śmierdzący tchórzu - wychrypiał z całej siły, wściekły i przerażony, próbując zmusić nogi do współpracy. Bezskutecznie, nie czuł ani zmarzniętych stóp, ani obitych kolan, ani nawet obolałych ud, nie czuł nic i to wywoływało w nim pełną agresji panikę. Absurdalną, nic nowego; Ramsey powinien przyjąć cios jak mężczyzna, a nie chronić się przed nim tarczą jak jakaś ostatnia lafirynda. Myśl ta dała mu paliwo do kolejnej obelgi, tym razem wykrzyczanej jednak z jakąś rozpaczliwą, prymitywną wręcz nienawiścią. - Twoja matka była kurwą, skurwysynie - tautologiczna obelga rodem z miotlarskiej szatni nie ulżyła mu ani w ściskającym serce strachu ani w gniewie, sączącym się z każdej głoski. Został uziemiony, dosłownie, a jego plany ucieczki spełzły na niczym. Ciągle mógł jednak, nomen omen, pełzać - i to właśnie zrobił, próbując wykorzystać całe zamieszanie. Upadł na ziemię tuż obok atakowanego wcześniej Mulcibera, zrobił więc jedyne, co przyszło mu do głowy. Sięgnął długimi ramionami do nogi Ramseya, która znajdowała się bliżej niego, by szarpnąć go za łydkę z całej siły na ziemię, chcąc ugryźć go jak najmocniej w łydkę a później, uderzając go pięścią pod kolanem, pociągnąć go na ziemię, przewrócić, sprowadzić do parteru. Jeśli miał walczyć, zamierzał robić to wszystkimi sposobami. Nawet przy wykorzystaniu zębów, paznokci i śliny.
| 1. gryzę ramzeja
2. przewracam ramzeja?
- Ty śmierdzący tchórzu - wychrypiał z całej siły, wściekły i przerażony, próbując zmusić nogi do współpracy. Bezskutecznie, nie czuł ani zmarzniętych stóp, ani obitych kolan, ani nawet obolałych ud, nie czuł nic i to wywoływało w nim pełną agresji panikę. Absurdalną, nic nowego; Ramsey powinien przyjąć cios jak mężczyzna, a nie chronić się przed nim tarczą jak jakaś ostatnia lafirynda. Myśl ta dała mu paliwo do kolejnej obelgi, tym razem wykrzyczanej jednak z jakąś rozpaczliwą, prymitywną wręcz nienawiścią. - Twoja matka była kurwą, skurwysynie - tautologiczna obelga rodem z miotlarskiej szatni nie ulżyła mu ani w ściskającym serce strachu ani w gniewie, sączącym się z każdej głoski. Został uziemiony, dosłownie, a jego plany ucieczki spełzły na niczym. Ciągle mógł jednak, nomen omen, pełzać - i to właśnie zrobił, próbując wykorzystać całe zamieszanie. Upadł na ziemię tuż obok atakowanego wcześniej Mulcibera, zrobił więc jedyne, co przyszło mu do głowy. Sięgnął długimi ramionami do nogi Ramseya, która znajdowała się bliżej niego, by szarpnąć go za łydkę z całej siły na ziemię, chcąc ugryźć go jak najmocniej w łydkę a później, uderzając go pięścią pod kolanem, pociągnąć go na ziemię, przewrócić, sprowadzić do parteru. Jeśli miał walczyć, zamierzał robić to wszystkimi sposobami. Nawet przy wykorzystaniu zębów, paznokci i śliny.
| 1. gryzę ramzeja
2. przewracam ramzeja?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k100' : 77
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k100' : 77
Jasna, połyskująca tarcza rozbłysnęła w trzęsących się podziemiach, osłaniając go przed bestialskim atakiem zdziczałego Wrighta. Serce zadudniło mu w piersi, echo tamtego gniewu i złości wciąż odbijały się w jego głowie. Oddychał ciężko, ale choć ramiona unosiły się wraz z klatką piersiową przy każdym wdechu, lewa ręka nie zadrżała, posyłając w kierunku Benjamina klątwę. Niczego mu nie dał, niczego się od niego nie dowiedział. Nie wiedział, a może chroniła go nadzwyczaj silna magia. Dom pośrodku niczego nie niósł żadnych informacji, odpowiedzi — był bezużyteczny, powinien umrzeć — ale przecież nie podejmował takich decyzji pochopnie. Jeśli umrze tu, nikt się o tym nie dowie i będzie to kolejna bezsensowna śmierć.
— Była — odpowiedział mu od razu, patrząc mu prosto w oczy, niewzruszony jego obelgami ani wcześniej ani teraz — ale wizja fizycznego ataku nie mogła być zlekceważona, był świadom, że nawet słaby i zraniony półtonowy kolos miał nad nim druzgoczącą przewagę. Kiedy więc tylko wyciągnął ku niemu ręce spiął się i instynktownie zacisnął palce na różdżce, by rozmyć się w powietrzu; mgle, której nie miał jak utrzymać, której nie mógł szarpnąć.
| będę jeszcze pisać, proszę tylko MG o informację, czy się udało, czy jednak leżę; korzystam ze zdolności cień
— Była — odpowiedział mu od razu, patrząc mu prosto w oczy, niewzruszony jego obelgami ani wcześniej ani teraz — ale wizja fizycznego ataku nie mogła być zlekceważona, był świadom, że nawet słaby i zraniony półtonowy kolos miał nad nim druzgoczącą przewagę. Kiedy więc tylko wyciągnął ku niemu ręce spiął się i instynktownie zacisnął palce na różdżce, by rozmyć się w powietrzu; mgle, której nie miał jak utrzymać, której nie mógł szarpnąć.
| będę jeszcze pisać, proszę tylko MG o informację, czy się udało, czy jednak leżę; korzystam ze zdolności cień
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Przemknął nad nim, by znaleźć się i zmaterializować za jego plecami — choć trudno było to określić w ten sposób, kiedy leżał ze sparaliżowanym tułowiem; dwa kroki od jego bosych, sinych, stóp, wciąż trzymając się bliżej drzwi. Choć jeden z wilków wciąż wydawał się dziki, wciąż walczył, wciąż ujadał; zajmie się nim zaraz; dopiero jak Wright przestanie zagrażać. Nabrał powietrza w płuca i wycelował różdżką w leżącą na ziemi, ciężką i masywną sylwetkę.
— Petrificus totalus!— wyrecytował, wykonując lekki ruch nadgarstkiem, a zaraz po tym, uczynił kolejny, w odwrotną stronę, zakończony szarpnięciem.—Adolebitque!
Nie spodziewał się, że będzie sprawiał problemy. Zachowywał się przecież tak, jakby życie mu było niemiłe, jakby gotów był aby to skończyć. Mógł to zrobić wcześniej, a jednak ludzkie pogodzenie się z losem zawsze odwodzi od takich zamiarów, zniechęca. Zrezygnowany, gotowy na śmierć Benjamin był marną rozrywką, nie mając mu nic do powiedzenia był beznadziejnym źródłem. Dlatego wciąż to ciągnął, aż obudził coś, co zmusiło go do walki. Co zobaczyłeś, Ben? Co cię tak ubodło?
— Bierz go— warknął go wilka, pierwszego, którego poskromił. Widział w jego oczach uległość i posłuszeństwo, wierzył, że jeśli tylko sięgnie Wrighta skutecznie odwiedzie go od kolejnych głupstw.
|za zgodą mg piszę dalej;
— Petrificus totalus!— wyrecytował, wykonując lekki ruch nadgarstkiem, a zaraz po tym, uczynił kolejny, w odwrotną stronę, zakończony szarpnięciem.—Adolebitque!
Nie spodziewał się, że będzie sprawiał problemy. Zachowywał się przecież tak, jakby życie mu było niemiłe, jakby gotów był aby to skończyć. Mógł to zrobić wcześniej, a jednak ludzkie pogodzenie się z losem zawsze odwodzi od takich zamiarów, zniechęca. Zrezygnowany, gotowy na śmierć Benjamin był marną rozrywką, nie mając mu nic do powiedzenia był beznadziejnym źródłem. Dlatego wciąż to ciągnął, aż obudził coś, co zmusiło go do walki. Co zobaczyłeś, Ben? Co cię tak ubodło?
— Bierz go— warknął go wilka, pierwszego, którego poskromił. Widział w jego oczach uległość i posłuszeństwo, wierzył, że jeśli tylko sięgnie Wrighta skutecznie odwiedzie go od kolejnych głupstw.
|za zgodą mg piszę dalej;
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Farma owiec
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire