Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hampshire
Kaplica
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kaplica
Stara kaplica znajduje się w środku zdziczałego lasu. Dawniej było to miejsce chętnie uczęszczane przez okolicznych mieszkańców. Piękna, biała, drewniana kaplica przynosiła ludziom ulgę w trudnych czasach. Aż do dnia, w którym kaplicę zaczął nawiedzać niesforny duch. Uniemożliwiał on odprawianie wszelkich rytuałów, a mugole zaczęli nazywać go Starym Marynarzem, bo swym wyglądem właśnie jego przypominał. Od lat do starej kaplicy się nikt nie zapuszczał. Dopiero niedawno pojawiły się pogłoski, że pod nawiedzoną świątynią gromadzą się ludzie. Lecz nikt nie wie, czego tam właściwie szukają.
Pozwolił emocjom opaść, choć mierziło go nieznośnie i spędzało sen z powiek. Oddanie zaufania w jego dotychczasowym życiu kończyło się fiaskiem, raz za razem dochodził więc do wniosku, że zaufanie mógł pokładać jedynie we własnej rodzinie, bo to oni są wobec siebie lojalni bezwarunkowo. Informacja, że Tristan planuje wyruszyć do Hampshire i oczekuje, że Mathieu będzie mu towarzyszył była… zbawienna. Na niczym bardziej nie pragnął się teraz skupić, jak na działaniach. To odprężało jego myśli, kierunkowało je we właściwą stronę. Idiotyczne uczucia nie powinny brać udziału w jego postrzeganiu świata, ani tym bardziej kierować jego decyzjami. Był tu i teraz, oddany sprawie i pochłonięty w swe działania bez reszty. Nie bagatelizował problemów, które można było nazwać naturalnym postępem wojennych ścieżek. Zwolennicy szlamu wciąż egzystowali pośród nich, a ich zadaniem było pilnowanie terenów, które trafiły pod ich władania, aby każdy objaw niesubordynacji, buntu czy wahania został zdławiony już na wstępie. Blady świt orzeźwiał umysł, a on był gotów.
Milczenie. To odpowiednie, kiedy kierowali swoje kroki w stronę źródła, które było ich dzisiejszym celem. Nie miał litości dla tych, którzy bezcześcili i hańbili czarodziejów, którzy nie zasługiwali choćby na jeden oddech więcej. Szedł w milczeniu, będąc przygotowanym do podjęcia wszelkich działań. Różdżka trzymana mocno w jego dłoni była w pełni gotowości. Ciemny materiał płaszcza powiewał za jego plecami, raz za razem zahaczając o wyższą trawę czy liście. Nie wstydził się tego kim był, swojego pochodzenia i tego, że w przeciwieństwie do niektórych miał więcej. To nie powód do wstydu, a dumy, jak to, że każde jego działanie miało za zadanie chronić dobre imię i przyszłość ich wszystkich.
- Gotów. – odparł cicho, skupiając uwagę na otoczeniu. Wziął lekko oddech i zacisnął palce na arganowym drewnie swojej różdżki. – Homenum Revelio - wypowiedział zaklęcie, skupiając się na efekcie, który chciał osiągnąć. Po co pakować się w paszczę lwa, musieli być przygotowani na każdą okazję i każdy problem, który mógł stanąć na ich drodze. - W centralnym punkcie jest kilkanaście osób, stoją w skupisku, nie jestem w stanie ich policzyć. Dwóch stoi bardziej z brzegu, od lewej. Kolejnych dwóch bardziej w prawo od naszej strony. Możemy zakładać, że pilnują wejść. - mruknął cicho, usatysfakcjonowany działaniem zaklęcia. Co prawda nie wiedzieli nadal ile osób dokładnie gromadziło się wewnątrz, ich łuna zlewała się ze sobą w jedną całość i problemem było zliczenie ich w jednej krótkiej chwili. - Rozdzielmy się. - mruknął, zerkając na brata, ale nie usłyszał odpowiedzi. - Tristan?
Milczenie. To odpowiednie, kiedy kierowali swoje kroki w stronę źródła, które było ich dzisiejszym celem. Nie miał litości dla tych, którzy bezcześcili i hańbili czarodziejów, którzy nie zasługiwali choćby na jeden oddech więcej. Szedł w milczeniu, będąc przygotowanym do podjęcia wszelkich działań. Różdżka trzymana mocno w jego dłoni była w pełni gotowości. Ciemny materiał płaszcza powiewał za jego plecami, raz za razem zahaczając o wyższą trawę czy liście. Nie wstydził się tego kim był, swojego pochodzenia i tego, że w przeciwieństwie do niektórych miał więcej. To nie powód do wstydu, a dumy, jak to, że każde jego działanie miało za zadanie chronić dobre imię i przyszłość ich wszystkich.
- Gotów. – odparł cicho, skupiając uwagę na otoczeniu. Wziął lekko oddech i zacisnął palce na arganowym drewnie swojej różdżki. – Homenum Revelio - wypowiedział zaklęcie, skupiając się na efekcie, który chciał osiągnąć. Po co pakować się w paszczę lwa, musieli być przygotowani na każdą okazję i każdy problem, który mógł stanąć na ich drodze. - W centralnym punkcie jest kilkanaście osób, stoją w skupisku, nie jestem w stanie ich policzyć. Dwóch stoi bardziej z brzegu, od lewej. Kolejnych dwóch bardziej w prawo od naszej strony. Możemy zakładać, że pilnują wejść. - mruknął cicho, usatysfakcjonowany działaniem zaklęcia. Co prawda nie wiedzieli nadal ile osób dokładnie gromadziło się wewnątrz, ich łuna zlewała się ze sobą w jedną całość i problemem było zliczenie ich w jednej krótkiej chwili. - Rozdzielmy się. - mruknął, zerkając na brata, ale nie usłyszał odpowiedzi. - Tristan?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Tristan usłyszał cichy szept w języku, którego zdecydowanie nie znał. Należał do kobiety, a może do kilku kobiet, nie był pewien, wydawał się cichy a zwielokrotniony. Kiedy obrócił się w jedną stronę, podążając za jego źródłem, usłyszał go z drugiej, ale nigdzie wokół niego nie dostrzegł kobiety, do której mógł należeć. Podskórnie czuł już jednak, że szept usłyszał tylko on, Mathieu zdawał się nie zdawać z niczego sprawy. Kilka kolejnych słów zakończył cichy chichot, a wraz z nim pojawił się lekki ból skroni i dreszcz, który samoistnie przebiegł mu po plecach. Przypominał delikatne muśnięcie kobiecych palców przeskakujące od kręgu do kręgu. Różdżka wypadła z dłoni Rosiera. Wypuścił ją, choć czuł, że nie z własnej woli jego palce rozchylały się powoli, a ręką obracała wnętrzem dłoni ku górze. Wraz z nią zadzierała się broda mężczyzny, a na twarzy, bezwolnie choć wciąż świadomie, pojawił się szeroki, pełen zadowolenia i satysfakcji uśmiech. Nawet jeśli Tristan próbował to zatrzymać, nie był w stanie. Ciało odmawiało posłuszeństwa, zupełnie stracił nad nim kontrolę. Cokolwiek czuł wewnątrz, na zewnątrz nie dał po sobie niczego poznać. Wyglądał jak zawsze, ale Mathieu, który dobrze go znał wiedział, że spojrzenie, które błysnęło dzikością i żądzą nie przypominało spojrzenia nestora. Mglisty podmuch wiatru, który pojawił się w chwili, gdy różdżka upadła na ziemię niosł w sobie metaliczny zapach krwi, ale także paskudny odór śmierci. Miał tez ledwie widoczną barwę. Coś, co przypominało rozdmuchane opary mgły nie miało srebrzystej poświaty, a szkarłatną. Powietrze wokół zrobiło się ciężkie, lepkie — poczuł to nawet kuzyn Tristana; a on sam wziął głęboki wdech, z przyjemnością zaciągając się jego zapachem. Śmierciożerca czuł wokół siebie narastający chaos, nad którym nie potrafił zapanować, wiedział jednak z czym, kim ma do czynienia. Czuł doskonale narastającą w nim moc i potęgę, ale tak samo zdawał sobie sprawę nad traconą kontrolę. Magii, która w nim się budziła nie był w stanie nawet pojąć. Morrigan była niezwykle silna, zdecydowana, żądna krwi, mordu. Była stworzona do masakry, a ostatnie co błysnęło w świadomości Tristana nim całkowicie stracił swoją więź z ciałem był zwiastun rzezi, która miała lada chwila nastąpić.
Tristanie, nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji do czasu ponownego uśpienia pradawnego ducha. Mistrz Gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Ramsey Mulciber
Słowa Mathieu docierały do niego jak przez mgłę, spojrzał na niego, usiłując wychwycić sens rzeczowego raportu, lecz pojedyncze słowa umykały gdzieś w kobiecych szeptach. Słyszał ją, jakiś czas zastanawiał się już, czy pokaz jej potężnej siły w Warwick nie wyczerpał jej sił w pełni, milczała przecież tak długo, ale cały czas czuł ją gdzieś przy popękanej duszy, jak pasożyta, który wypełniał wyszczerbienia. Nie był pewien, kim była, czym była, lecz w tamtym miejscu odnaleźli ze sobą więź, pomogła mu osiągnąć jego cele, nazywając osiągnięty sukces ich wspólnym. Czy przebudziwszy się, czy pragnęła wolności? Czy nie był jej ją winien po tym, co razem przeszli? Słyszysz mnie, moja słodka? Jesteś przecież mną, moje serce bije w tobie, myśli dzielą jedno ciało. Przez szepty nie przenikało nic, co byłby w stanie rozpoznać, lecz w ich chaosie - wysłuchiwał brzmienia jej dobrze znanego sobie głosu. Czy znów nie była sama? Przymknął oczy, gdy objawił się ból skroni, niechętny grymas przemknął przez jego twarz, obawiając się tego, co miało nadejść. Dobrze wiedział, że igrał z mocami, których nie potrafił pojąć. Że duch, który go opętał, jest potężny i podstępny - narcystyczna część jego wierzyła, że jest w stanie nad nią zapanować. Miała wiele okazji, by uczynić mu krzywdę, a jednak nigdy nie zdołała - nie licząc równych linii blizn ciągnących się wzdłuż pleców. Upuścił różdżkę, nie wiedział nawet kiedy - umknęła mu z dłoni, wyślizgując się spomiędzy palców, którymi nie był w stanie już poruszyć. Kiedy uniosła przed spojrzenie, przez które wciąż widział, jego dłoń, czuł - czuł potęgę, która nie należała do niego, ale której przecież pragnął. To należy teraz do nas obu, moja słodka, ale każde z nas poświęcić musi coś swojego.
Bezwiedny ruch głowy był nieprzyjemny. Jakby znajdował się w niewoli, w potrzasku, na cudzym łańcuchu. Napiętym jak struna, wcale go nie chciał, ale i nie rwał: odrętwieniem zmuszając się do tego, by nie podjąć z nią walki. Tam, pod zamkiem, pojął, że wcale nie chciał z nią walczyć. Że mógł jej po prostu pozwolić - rozpętać rzeź i nasycić się krwią, której pragnęła. Że jego własna moc ni trochę nie mogła równać się z jej. Że on - nie był zdolny uczynić tego, co mogła uczynić ona. Nie znał myśli Czarnego Pana, lecz to on związał ich losy razem - i nie uczynił tego bez powodu.
Nasyć się tą wolnością, moja piękna. Nie musimy stać naprzeciw siebie. Możemy to zrobić jak wtedy - razem. Kaplica jest pełna mięsa, które można rozszarpać. Wytoczyć z niego krew. Morze krwi. Młodej i starej, pięknej i brzydkiej. Miejscowi nigdy nie zapomną tej masakry.
Bezwiedny ruch głowy był nieprzyjemny. Jakby znajdował się w niewoli, w potrzasku, na cudzym łańcuchu. Napiętym jak struna, wcale go nie chciał, ale i nie rwał: odrętwieniem zmuszając się do tego, by nie podjąć z nią walki. Tam, pod zamkiem, pojął, że wcale nie chciał z nią walczyć. Że mógł jej po prostu pozwolić - rozpętać rzeź i nasycić się krwią, której pragnęła. Że jego własna moc ni trochę nie mogła równać się z jej. Że on - nie był zdolny uczynić tego, co mogła uczynić ona. Nie znał myśli Czarnego Pana, lecz to on związał ich losy razem - i nie uczynił tego bez powodu.
Nasyć się tą wolnością, moja piękna. Nie musimy stać naprzeciw siebie. Możemy to zrobić jak wtedy - razem. Kaplica jest pełna mięsa, które można rozszarpać. Wytoczyć z niego krew. Morze krwi. Młodej i starej, pięknej i brzydkiej. Miejscowi nigdy nie zapomną tej masakry.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czasem sytuacja mniej lub bardziej komplikowała się, stawała się trudniejsza i mniej przewidywalna. W ostatnim czasie widzieli wiele nietypowych sytuacji, które kompletnie nie wpasowywały się w normalność otaczającego ich świata. Krocząc zaraz za Tristanem nie spodziewał się, że ten właśnie zatraca się, oddając pod władanie czegoś zupełnie innego i kompletnie niezrozumiałego. Jego dusza została ledwie muśnięta, naznaczona w pewien sposób, splamiona… wkroczył w cień i nie zamierzał się z niego wycofywać, dlatego każde postępowanie kierował ku jednemu. Teraz, pomimo turbulencji i problemów był kompletnie skupiony na tym, co mieli zrobić. Porządek musiał trwać, a jego bezpieczeństwa należało pieczołowicie strzec. Każda pogłoska, każda plotka niosła w sobie ziarno prawdy, które należało dostrzec, sprawdzić i zniwelować, jeśli zachodziła taka konieczność. To właśnie musieli czynić.
Przystanął, obserwując Tristana. Nie odpowiadał, nie wróżyło to niczego dobrego. Brak reakcji był nieprzyjemną wróżbą, której w zasadzie dziś się nie spodziewał. Przez krótki moment obserwował jak różdżka wypada powoli z jego dłoni, zmrużył oczy i wyprostował się. Nie był pewien czy powinien mówić do niego, bo nie wiedział do końca co się dzieje. Zdał mu raport, który pozostał bez odzewu, mówił do niego, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a teraz różdżka, która wypadła z jego dłoni. Później spojrzenie, nie takie widywał u niego, nie było tym spojrzeniem, jakby nie należało do niego. Metaliczny zapach krwi i odór śmierci sprawiły, że zamknął oczy zaciskając mocniej szczękę. Zapach potęgi. Dokładnie taki sam, jak zdarzało mu się miewać w przebłyskach, które zostały z nim od kiedy Arawn splamił jego duszę.
Schylił się, różdżka nie powinna leżeć na ziemi, tym bardziej nie różdżka Tristana. W ciemności czarno białe barwy świata zdawały się być mniej intensywne. Ciężar powietrza zaczynał być coraz bardziej odczuwalny. To zwiastun czegoś naprawdę niezwykłego i wiedział, że nijak nie można z tym walczyć, to naturalne i potrzebne, bo takie były koleje losu, który wiązał ich od długiego czasu. Wziął głęboki oddech, choć nadal jakby brakowało mu powietrza. Zacisnął palce na arganowym drewnie własnej różdżki. Był gotów, żeby dalej działać.
Przystanął, obserwując Tristana. Nie odpowiadał, nie wróżyło to niczego dobrego. Brak reakcji był nieprzyjemną wróżbą, której w zasadzie dziś się nie spodziewał. Przez krótki moment obserwował jak różdżka wypada powoli z jego dłoni, zmrużył oczy i wyprostował się. Nie był pewien czy powinien mówić do niego, bo nie wiedział do końca co się dzieje. Zdał mu raport, który pozostał bez odzewu, mówił do niego, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a teraz różdżka, która wypadła z jego dłoni. Później spojrzenie, nie takie widywał u niego, nie było tym spojrzeniem, jakby nie należało do niego. Metaliczny zapach krwi i odór śmierci sprawiły, że zamknął oczy zaciskając mocniej szczękę. Zapach potęgi. Dokładnie taki sam, jak zdarzało mu się miewać w przebłyskach, które zostały z nim od kiedy Arawn splamił jego duszę.
Schylił się, różdżka nie powinna leżeć na ziemi, tym bardziej nie różdżka Tristana. W ciemności czarno białe barwy świata zdawały się być mniej intensywne. Ciężar powietrza zaczynał być coraz bardziej odczuwalny. To zwiastun czegoś naprawdę niezwykłego i wiedział, że nijak nie można z tym walczyć, to naturalne i potrzebne, bo takie były koleje losu, który wiązał ich od długiego czasu. Wziął głęboki oddech, choć nadal jakby brakowało mu powietrza. Zacisnął palce na arganowym drewnie własnej różdżki. Był gotów, żeby dalej działać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ciało Tristana nawet nie drgnęło. Przez kilka przeciągających się sekund stało nieruchomo niczym piękny pociąg wyciosany z marmuru. Nie oddychał nawet przez ten czas, a kiedy w końcu drgnął, nabrał w płuca powietrza, zaciągnął się jego zapachem obracając głowę, jak drapieżnik, który zwęszył zapach swojej ofiary. Ignorował obecność krewniaka tuż obok, pomiędzy drzewami szukając czegoś, co tylko on wiedział. Rosier zdawał sobie sprawę, czego szukał, choć nie panował nad najmniejszym ruchem, jakie wykonywało jego ciało. Miał też przeczucie, że żadna pojedynczego myśl nie była już całkiem jego, była wspólna. Jego i Morrigan. Wciąż w dzikim, zarośniętym lesie prócz naturalnego szmeru słyszał jej szept — i tylko on.
Dłoń, którą wyciągnął zamknęła się w końcu. Tristan przyznał powieki i powoli ruszył do siebie, przyciągając ją zamkniętą ku sobie. Wiedziony zapachem krwi pulsującej w ludzkich żyłach przebrnął przez chaszcze z zaskakującą gracją, nie uchylając się pomiędzy gałęziami i stojąca na drodze wysoką ściółką. Ruch dłoni sprawiał, że wszystkie przeszkody przed nim ustępowały mu z drogi, a jego kroki były bezszelestne. Nikt nie spodziewał się przybycia, nikt nie usłyszał go zanim jego sylwetka nie pojawiła się na skraju, tuż przed kaplicą. Nikogo nie zaalarmował, nikogo nie zainteresował. Szedł, widząc jak przed kaplicą dwóch mężczyzn pozostaje zajętych sobą, cichą, choć żywą rozmową. Zobaczyli go dopiero jak się zbliżył. ich wzrok zastygł na nim, nie sposób go było pomylić z przypadkową osobą. Jego elegancki i wytworny ubiór zwrócił ich uwagę, lecz bardziej niż strój, skupili się wyraźnie na jego twarzy. Kamiennej a jednocześnie przyozdobionej upiornym, pustym uśmiechem i martwym spojrzeniem. Ze środka wydobywały się głosy, ale nie wychwycił pojedynczych słów i zdań, te nikły w przestrzeni, która go otaczała.
Dłoń Tristana, którą wciąż trzymał wyciągniętą przed sobą, zaciśniętą w pięść blisko piersi otwarła się nagle, pomiędzy jednym a drugim krokiem. Twarze dwóch mężczyzn pękły, bryzgła z nich krew nim zdążyli wypowiedzieć choćby słowo. Czaszki przełamały się w pół, krew bryzgnęła na boki, mózg spłynął częściowo na otwarty tors. Lord Rosier wspiął się po stopniach tak, jakby sunął kilka cali nad ziemią, a kiedy przechodził obok dwóch mężczyzn, nieruchome ciała, w których dudniły ostatnie uderzenia serc, bezwładnie opadły na drewnianą werandę, brudząc ją krwią, resztkami roztrzaskanych kości twarzy.
Tristanie, nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji do czasu ponownego uśpienia pradawnego ducha. Mistrz Gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Dłoń, którą wyciągnął zamknęła się w końcu. Tristan przyznał powieki i powoli ruszył do siebie, przyciągając ją zamkniętą ku sobie. Wiedziony zapachem krwi pulsującej w ludzkich żyłach przebrnął przez chaszcze z zaskakującą gracją, nie uchylając się pomiędzy gałęziami i stojąca na drodze wysoką ściółką. Ruch dłoni sprawiał, że wszystkie przeszkody przed nim ustępowały mu z drogi, a jego kroki były bezszelestne. Nikt nie spodziewał się przybycia, nikt nie usłyszał go zanim jego sylwetka nie pojawiła się na skraju, tuż przed kaplicą. Nikogo nie zaalarmował, nikogo nie zainteresował. Szedł, widząc jak przed kaplicą dwóch mężczyzn pozostaje zajętych sobą, cichą, choć żywą rozmową. Zobaczyli go dopiero jak się zbliżył. ich wzrok zastygł na nim, nie sposób go było pomylić z przypadkową osobą. Jego elegancki i wytworny ubiór zwrócił ich uwagę, lecz bardziej niż strój, skupili się wyraźnie na jego twarzy. Kamiennej a jednocześnie przyozdobionej upiornym, pustym uśmiechem i martwym spojrzeniem. Ze środka wydobywały się głosy, ale nie wychwycił pojedynczych słów i zdań, te nikły w przestrzeni, która go otaczała.
Dłoń Tristana, którą wciąż trzymał wyciągniętą przed sobą, zaciśniętą w pięść blisko piersi otwarła się nagle, pomiędzy jednym a drugim krokiem. Twarze dwóch mężczyzn pękły, bryzgła z nich krew nim zdążyli wypowiedzieć choćby słowo. Czaszki przełamały się w pół, krew bryzgnęła na boki, mózg spłynął częściowo na otwarty tors. Lord Rosier wspiął się po stopniach tak, jakby sunął kilka cali nad ziemią, a kiedy przechodził obok dwóch mężczyzn, nieruchome ciała, w których dudniły ostatnie uderzenia serc, bezwładnie opadły na drewnianą werandę, brudząc ją krwią, resztkami roztrzaskanych kości twarzy.
Ramsey Mulciber
Nie słyszał dziś jej głosu, lecz czuł jej obecność, jakby po tych tygodniach stali się sobie jeszcze bliżsi, w jednym ciele scalając się w jedność. Czym była posiadana przez nią potęgą i dokąd sięgały jej granice? Wciąż nie wiedział, czym była, nikt tego przecież nie wiedział, czuł ją jednak nieprzerwanie tak blisko siebie. Brak kontroli nad własnym ciałem był nieprzyjemnym uczuciem, a byt tak potężny jak Morrigan nie mógł zadowolić się ledwie ochłapami. Pragnął wolności. Nie mógł się temu dziwić, więziony latami zamienił jedne kajdany na drugie - miał tylko nadzieję, że ten łańcuch nie pęknie równie łatwo. Jakie były konsekwencje dla niego? Wątpliwości i obawy umknęły, gdy ich myśli splotły się jednym strumieniem, wiedzione instynktem drapieżcy. Uginająca się przed nim - przed nimi? - przyroda robiła wrażenie, nie mniejsze od skierowanych ku nim spojrzeń strażników. Czuł, że jego usta się uśmiechały, lecz nie miał na to żadnego wpływu. Czuł za to uczucia Morrigan, przenikające i w jego serce; ich celem tutaj było dokonanie rzezi, którą miejscowi popamiętają - dzięki której pojmą, że działanie wbrew władzy przyniesie opłakane i dramatyczne konsekwencje. Z pomocą jego towarzyszki mógł osiągnąć tylko większy sukces. Chodziło o pokaz siły - czy mógł prosić o lepszy? Imponowały mu jej - ich? - zdolności, gdy ledwie jednym ruchem ręki doprowadzili do śmierci dwójki strażników; głuchy odgłos pękniętej czaszki, przełamanej w pół niby dwie połówki pomarańczy; nie czuł współczucia, ni litości, ni żalu po zmarłych. Zasłużyli na wszystko, co dostali. Te ziemie miały stać się już wolne od mugolskich wpływów - jaką musieli miec w sobie butę, wciaż się tu panosząc? Pomoc w tych zgromadzeniach mogła spotkać się z jednym tylko odzewem - podczas gdy widowiskowość tych wyczynów miała zapewnić rozgłos, który poniesie trwogę pod każdą strzechę domu, w którym wciąż czaili się zdrajcy.
W środku jest ich więcej, słodka Morrigan. Nasyć się, pozwól nam się nasycić.
W środku jest ich więcej, słodka Morrigan. Nasyć się, pozwól nam się nasycić.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Utracił kontakt z Tristanem, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Cały otaczający ich świat stał się… inny. Niespotykane uczucie, które towarzyszyło mu w takich momentach napawało niepokojem. Nie wiedział czy cała sytuacja może wymknąć się spod kontroli tak bardzo, że nie będą w stanie tego zatrzymać. Czasem wystarczył moment, krótka chwila która odgrywała ogromną rolę. Mówienie do kuzyna zatraciło swój sens, choć w zasadzie nie różnił się od tego jak wyglądał na co dzień, coś diametralnie uległo zmianie. Jakby był nieobecny, a wszystko dookoła niego zniknęło. Nie wiedział co właśnie miało miejsce, ale z pewnością w odpowiednim momencie zada mu pytanie. Nie zauważył tego wcześniej? A może po prostu taka sytuacja nie miała do tej pory miejsca? Niemniej jednak, musiał skupić się na zadaniu. Przybyli tutaj w konkretnym celu, a tym celem było sprawdzenie Kaplicy i pozbycie się z niej każdego, kto stanowił jakiekolwiek zagrożenie. Najlepiej szybko i skutecznie.
Widział Tristana ruszającego w stronę jednego z wejść. Pozostawało to drugie, do którego postanowił się przemieścić. Jedynym wyjściem było podjęcie działania, które od razu unieszkodliwiłoby przeciwników, którzy właśnie tam się znajdują. Różdżka Tristana była schowana bezpiecznie w jego odzieniu, swoją zaś trzymał pewnie w dłoni, zaciskając palce na drewnie, czując jak współgra z jego magiczną mocą, jak wzajemnie dopełnia się.
- Sectumsempra – kiedy tylko zaczął wypowiadać zaklęcie, zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Tępy ból, pulsujący w głowie pojawił się nagle. Czarna magia zostawiała czasem wyraźny ślad. Poczuł metaliczny smak krwi, która stróżką wypłynęła z jego nosa. Otarł ją rękawem. Przeciwnicy wiedzieli już, że ktoś tu jest, że coś się dzieje wokół nich. Jeśli nie zauważyli zmieniającej się aury i nie odczuli tego, co odczuwał on, może byli nie dość rozważni i nie pojmowali zagrożenia, które na nich czyhało. On sam odczuł to dotkliwie na własnej skórze. Wiedział, że nic dobrego nie wydarzy się dziś w kaplicy, wiedział, że może być tylko gorzej. Tak jak sam w tym momencie poczuł te dziwne uczucie, które w takich chwilach pojawiało się zupełnie znikąd. Wziął wdech, zacisnął palce mocniej. Musiał się skupić, musiał być gotów na wszystko.
Żywotność: 206/211 [-5 obrażenia psychiczne;]
Energia Magiczna: 44/50
Widział Tristana ruszającego w stronę jednego z wejść. Pozostawało to drugie, do którego postanowił się przemieścić. Jedynym wyjściem było podjęcie działania, które od razu unieszkodliwiłoby przeciwników, którzy właśnie tam się znajdują. Różdżka Tristana była schowana bezpiecznie w jego odzieniu, swoją zaś trzymał pewnie w dłoni, zaciskając palce na drewnie, czując jak współgra z jego magiczną mocą, jak wzajemnie dopełnia się.
- Sectumsempra – kiedy tylko zaczął wypowiadać zaklęcie, zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Tępy ból, pulsujący w głowie pojawił się nagle. Czarna magia zostawiała czasem wyraźny ślad. Poczuł metaliczny smak krwi, która stróżką wypłynęła z jego nosa. Otarł ją rękawem. Przeciwnicy wiedzieli już, że ktoś tu jest, że coś się dzieje wokół nich. Jeśli nie zauważyli zmieniającej się aury i nie odczuli tego, co odczuwał on, może byli nie dość rozważni i nie pojmowali zagrożenia, które na nich czyhało. On sam odczuł to dotkliwie na własnej skórze. Wiedział, że nic dobrego nie wydarzy się dziś w kaplicy, wiedział, że może być tylko gorzej. Tak jak sam w tym momencie poczuł te dziwne uczucie, które w takich chwilach pojawiało się zupełnie znikąd. Wziął wdech, zacisnął palce mocniej. Musiał się skupić, musiał być gotów na wszystko.
Żywotność: 206/211 [-5 obrażenia psychiczne;]
Energia Magiczna: 44/50
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wewnątrz kaplicy panował spokój, w środku wokół stołu tłoczyło się kilku mężczyzn, jedna kobieta, jeszcze dwie osoby krzątały się gdzieś z boku. Ci na środku, zajęci byli rozmową, pokazywaniem sobie czegoś przed sobą. Rozmawiali swobodnie, ale w pierwszej chwili trudno było zrozumieć o czym dyskutowali. Pochyleni nad blatem rozjaśnionym metalową lampą nie widzieli, że znajdują się w pułapce. Nie zdawali sobie sprawy, że właśnie próg kaplicy przekraczała śmierć. Dopiero kiedy Tristan wszedł do środka, usłyszał ich rozmowę — a dyskutowali o transporcie i najlepszej, najbezpieczniejszej drodze do portu. Drewniana, stara podłoga nie zaskrzypiała pod Tristanem, nikt początkowo nie zauważył jego nadejścia. Dopiero kiedy kobieta krzątająca się z boku, pakująca dotąd butelki do drewnianej skrzyni wyprostowała się i odwróciła, zwolniony dotąd czas gwałtownie przyspieszył.
Kobieta na widok Tristana krzyknęła, a z jej głosem podniosły się wszystkie sylwetki zgromadzone nad stołem. Nim jednak ktokolwiek zdążył podjąć jakiekolwiek kroki, Morrigan w ciele lorda Kentu uśmiechnęła się uprzejmie, rozchyliła męskie wargi, by wziąć głęboki wdech. Skierowała otwartą, prostopadle ułożoną do podłogi dłoń w kierunku kobiety i obróciła ją nagle w prawą stronę w jednym, gwałtownym i krótkim ruchu. Głowa mugolki, przekręciła się w bliźniaczy sposób, a ciało bezwładnie upadło na podłogę z głuchym łoskotem.
Ludzie wokół stołu poderwali się do działania w akompaniamencie krzyków i donośnych rozkazów. Jeden z nich wyciągnął zza spodni małą, mugolską broń, którą wycelował prosto w lorda Rosiera, dwóch ruszyło w stronę zamkniętych skrzyni w kącie, dwóch wycofało się w cień, a kobieta i mężczyzna wyciągnęli przed siebie różdżki.
— Petrificus Totalus!— krzyknął mężczyzna.
— Regressio! — krzyknęła kobieta.
Zaklęcia pomknęły prosto w czarodzieja. Jednocześnie rozbrzmiał głośny, ogłuszający huk, światło z mogolskiej broni błysnęło. Czarnoksiężnik zareagował jednak szybko, z nienaturalna, nieludzką prędkością, obracając się w stronę swoich celów i ruchem drugiej dłoni, tym razem skierowanej wnętrzem do siebie zatrzymał mknące ku niemu zaklęcia i pocisk, który zawirował tuż przed jego ręką. Światło dwóch mknących ku niemu zaklęć zgasło, a nabój upadł z łoskotem na drewnianą podłogę.
Tristanie, nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji do czasu ponownego uśpienia pradawnego ducha. Mistrz Gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Kobieta na widok Tristana krzyknęła, a z jej głosem podniosły się wszystkie sylwetki zgromadzone nad stołem. Nim jednak ktokolwiek zdążył podjąć jakiekolwiek kroki, Morrigan w ciele lorda Kentu uśmiechnęła się uprzejmie, rozchyliła męskie wargi, by wziąć głęboki wdech. Skierowała otwartą, prostopadle ułożoną do podłogi dłoń w kierunku kobiety i obróciła ją nagle w prawą stronę w jednym, gwałtownym i krótkim ruchu. Głowa mugolki, przekręciła się w bliźniaczy sposób, a ciało bezwładnie upadło na podłogę z głuchym łoskotem.
Ludzie wokół stołu poderwali się do działania w akompaniamencie krzyków i donośnych rozkazów. Jeden z nich wyciągnął zza spodni małą, mugolską broń, którą wycelował prosto w lorda Rosiera, dwóch ruszyło w stronę zamkniętych skrzyni w kącie, dwóch wycofało się w cień, a kobieta i mężczyzna wyciągnęli przed siebie różdżki.
— Petrificus Totalus!— krzyknął mężczyzna.
— Regressio! — krzyknęła kobieta.
Zaklęcia pomknęły prosto w czarodzieja. Jednocześnie rozbrzmiał głośny, ogłuszający huk, światło z mogolskiej broni błysnęło. Czarnoksiężnik zareagował jednak szybko, z nienaturalna, nieludzką prędkością, obracając się w stronę swoich celów i ruchem drugiej dłoni, tym razem skierowanej wnętrzem do siebie zatrzymał mknące ku niemu zaklęcia i pocisk, który zawirował tuż przed jego ręką. Światło dwóch mknących ku niemu zaklęć zgasło, a nabój upadł z łoskotem na drewnianą podłogę.
Ramsey Mulciber
Dostrzegał, słyszał przecież wzniecony raban; kobiecy krzyk, urwany tak szybko i bez żadnego wysiłku, co jest źródłem twojej potęgi, Morrigan? Czy zdradzisz mi kiedyś swój sekret? Kroczyła między nimi jak pani życia i śmierci, gotowa wymierzyć bezlitosną karę. Wystarczy spojrzeć na ciało, pozbawione obrażeń, śladów zaklęć, dotyku, z głową przetrąconą jak u szmacianej lalki. Był tym zafascynowany, tym co potrafiła część niego, tym, co potrafiła ona, co dzięki niej potrafił dziś on. Nad niczym nie miał kontroli, ale jej nie szukał, wierząc, że w trakcie ostatnich wydarzeń zdołał z najbliższym sobie duchem odnaleźć wątłą więź porozumienia i to mimo niewoli, w jakiej oboje tkwili, dzieląc między sobą jedno ciało, jego ciało. Potrafiła tak wiele - a nie potrafiła go opuścić. Czy to Lord Voldemort związał ją z nią magią, której nie rozumiał, czy sama Morrigan została pozostawiona w sytuacji bez wyjścia, nie mógł tego wiedzieć; liczyło się tu i teraz, a tu i teraz stanowili jedność. Jej moc wzbudzała jego podziw, reakcja mugoli niepokój. Stał naprzeciw nich, niezdolny się poruszyć, nie mogąc wiedzieć, czy jeśli spróbuje siłować się z duchem zdoła tę potyczkę wygrać, gdy mierzono do niego z różdżek i mugolskiego oręża, które tak łatwo mogło pozbawić mu tchu. Nie było łatwo jej zaufać, lecz to zrobił - nie próbując nawet zmusić jej do obrony. Sama najwyraźniej doskonale wiedziała, co robić. Czy jeśli zginie jego ciało - czy zginą wtedy oboje?
Inkantacje zaklęć budziły instynkt, chęć sięgnięcia po różdżkę - której przecież nawet przy sobie nie miał, odzyskawszy kontrolę byłby bezradny - trzymaną jednak na wodzy wysiłkiem umysłu. To, co wydarzyło się później, budziło już tylko niepokój - i oczekiwanie na to, co mogło się zdarzyć. Blaski zaklęć zgasły tak po prostu, pocisk upadł, zapadła cisza, cisza przed burzą. Daj jej wybrzmieć, słodka Morrigan. Niech wszyscy wiedzą co spotyka tych, którzy stają naprzeciw nam. Cokolwiek miało to oznaczać.
Inkantacje zaklęć budziły instynkt, chęć sięgnięcia po różdżkę - której przecież nawet przy sobie nie miał, odzyskawszy kontrolę byłby bezradny - trzymaną jednak na wodzy wysiłkiem umysłu. To, co wydarzyło się później, budziło już tylko niepokój - i oczekiwanie na to, co mogło się zdarzyć. Blaski zaklęć zgasły tak po prostu, pocisk upadł, zapadła cisza, cisza przed burzą. Daj jej wybrzmieć, słodka Morrigan. Niech wszyscy wiedzą co spotyka tych, którzy stają naprzeciw nam. Cokolwiek miało to oznaczać.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czarodziej A {Uroki 20, OPCM 20, Żywotność 110, EM: 48/50}
Czarodziej B {Uroki 15, OPCM 15, Żywotność 110, EM: 49/50}
Nie wiedział co działo się w środku, ale miał pewność, że powinien jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Tristana. Nie mógł sobie pozwolić na żadne uchybienia, ani tym bardziej na rozproszenie, które sprawiało, że jego magia była nieskuteczna, zawodna. Wiedział, że potrafi. Zdradził jednak swoją pozycję, wiedzieli, że ktoś był tutaj po to, aby przeprowadzić atak i sami dobyli różdżek. Dla nich sytuacja również nie była łatwa, pewnie obracając się za siebie widzieli i słyszeli to, co działo się w wnętrzu kaplicy. Musiał być skuteczny, sam przeciwko dwójce, która właśnie dobyła różdżek.
- Commotio – inkantacja zaklęcia, które nie przyniosło żadnego efektu, wypowiedziane przez jednego z nich przerwało ciszę.
- Lancea – z drugiej różdżki wydobyła się wiązka czaru. Mathieu nie zamierzał ryzykować, od razu zacisnął mocniej palce, pozwolił sobie na to, aby magia swobodnie przemieszczała się, w skupieniu wypowiadając zaklęcie.
- Protego – wypowiedział je wyraźnie, na tyle silnie tworząc przed samym sobą tarczę, która była na tyle mocna, aby odbić lecące w jego stronę zaklęcie Lancea. Musiał przyspieszyć, działać o wiele szybciej i sprawniej. Tristan go potrzebował. Wiedział, że na tym etapie działań natkną się na pewnego rodzaju komplikacje, turbulencje, których nie będą mogli od tak puścić wolno. Gromadzenie się w takich miejscach i ochrona mugoli nie była niczym dobrym, ani odpowiednim. Powinni działać i to też robili.
- Locuste – powiedział wyraźnie, celując w czarodzieja, którego zaklęcie okazało się nieskutecznym. Znów to poczuł, znów wiedział, że Czarna Magia odbierała swoją nagrodę za korzystanie z niej. Warknął, kiedy tępy, pulsujący ból nasilił się jeszcze bardziej, a kolejna stróżka krwi opuściła jego ciało, gęsto spływając z nosa prosto na usta. Metaliczny posmak. Niemniej jednak, wiedział, że posłał zaklęcie w jego stronę i oby okazało się skuteczne w skutkach. Szarańcza była złośliwa, kąsająca, doprowadzająca do szału i miał nadzieję, że to pozwoli mu na szybkie pozbycie się choć jednego z nich. Z drugim z pewnością sobie poradzi, pomimo turbulencji i problemów, które napotykał na drodze. Otarł krew z twarzy, był gotów dalej działać, byleby zakończyć to wszystko i rozwiązać problem, którego na tych terenach nie chcieli.
Żywotność: 200/211 [-5 obrażenia psychiczne; -6 obrażenia psychiczne; ]
Energia Magiczna: 42/50
Czarodziej B {Uroki 15, OPCM 15, Żywotność 110, EM: 49/50}
Nie wiedział co działo się w środku, ale miał pewność, że powinien jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Tristana. Nie mógł sobie pozwolić na żadne uchybienia, ani tym bardziej na rozproszenie, które sprawiało, że jego magia była nieskuteczna, zawodna. Wiedział, że potrafi. Zdradził jednak swoją pozycję, wiedzieli, że ktoś był tutaj po to, aby przeprowadzić atak i sami dobyli różdżek. Dla nich sytuacja również nie była łatwa, pewnie obracając się za siebie widzieli i słyszeli to, co działo się w wnętrzu kaplicy. Musiał być skuteczny, sam przeciwko dwójce, która właśnie dobyła różdżek.
- Commotio – inkantacja zaklęcia, które nie przyniosło żadnego efektu, wypowiedziane przez jednego z nich przerwało ciszę.
- Lancea – z drugiej różdżki wydobyła się wiązka czaru. Mathieu nie zamierzał ryzykować, od razu zacisnął mocniej palce, pozwolił sobie na to, aby magia swobodnie przemieszczała się, w skupieniu wypowiadając zaklęcie.
- Protego – wypowiedział je wyraźnie, na tyle silnie tworząc przed samym sobą tarczę, która była na tyle mocna, aby odbić lecące w jego stronę zaklęcie Lancea. Musiał przyspieszyć, działać o wiele szybciej i sprawniej. Tristan go potrzebował. Wiedział, że na tym etapie działań natkną się na pewnego rodzaju komplikacje, turbulencje, których nie będą mogli od tak puścić wolno. Gromadzenie się w takich miejscach i ochrona mugoli nie była niczym dobrym, ani odpowiednim. Powinni działać i to też robili.
- Locuste – powiedział wyraźnie, celując w czarodzieja, którego zaklęcie okazało się nieskutecznym. Znów to poczuł, znów wiedział, że Czarna Magia odbierała swoją nagrodę za korzystanie z niej. Warknął, kiedy tępy, pulsujący ból nasilił się jeszcze bardziej, a kolejna stróżka krwi opuściła jego ciało, gęsto spływając z nosa prosto na usta. Metaliczny posmak. Niemniej jednak, wiedział, że posłał zaklęcie w jego stronę i oby okazało się skuteczne w skutkach. Szarańcza była złośliwa, kąsająca, doprowadzająca do szału i miał nadzieję, że to pozwoli mu na szybkie pozbycie się choć jednego z nich. Z drugim z pewnością sobie poradzi, pomimo turbulencji i problemów, które napotykał na drodze. Otarł krew z twarzy, był gotów dalej działać, byleby zakończyć to wszystko i rozwiązać problem, którego na tych terenach nie chcieli.
Żywotność: 200/211 [-5 obrażenia psychiczne; -6 obrażenia psychiczne; ]
Energia Magiczna: 42/50
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zgromadzeni ludzie z przerażeniem spojrzeli w kierunku Tristana. Czarnoksiężnik pozostał poważny, prawie obojętny. Kąciki jego ust były wygięte w czarującym wyrazie dżentelmena, który wchodząc na salony witał się z przybyłymi gośćmi. Bacznym spojrzeniem obserwował wszystkich zgromadzonych, choć trwało to ledwie tyle, ile ich bezczynność wywołana szokiem i dezorientacją. Ktoś wykonał dłonią znak, począwszy od czoła przez pierś i ramiona, ktoś zaklął pod nosem, cofając się pod przeciwległą ścianę. Ktoś rzucił się do ucieczki. Czarodziej, który posłał w Tristana zaklęcie spróbował raz jeszcze.
— Lamino! — krzyknął zajadle, celując różdżką prosto w pierś potężnego czarnoksiężnika. Mugol, który celował w niego bronią nacisnął za spust znów, lecz robiąc krok w tył stracił go z celownika. Pocisk, szybszy niż promień zaklęcia, wstrzelił się w drewnianą podłogę, zaś błysk zamarł znów w powietrzu — i znów zgasł w tej samej chwili, w której kobieta spróbowała kolejnej próby, ale w pół słowa zamarła.
— Regr...
Wypuściła z dłoni różdżkę, chwyciła się za szyję. Morrigan było w tym ciele wygodnie, było dobrze, a Tristan czuł z nią więź. Wiedział także, że z każda upływającą chwilą coraz śmielej mościła się w jego ciele, powoli odsuwając go coraz dalej. Wizja powrotu kontroli nad własnym ciałem oddalała się z każdą upływającą sekundą. Wystarczył ruch palcami, by dusząca się kobieta zaczęła pluć krwią i pluła nią tak obwicie, że zaczęło przypominać to wymioty. Te nie miały końca. Z żołądka czarownicy wylewała się gęsta ciecz zmieszają ze śliną i kwasami żołądkowymi. Płakała, między spazmami pragnęła krzyknąć, ale nie miała ku temu sposobności. Jej skóra zaczynała blednąć, sinieć. Upadła na kolana, a później z trudem się na nich utrzymała walcząc o pozycję na klęczkach. Ale słabnąć, nie potrafiła się utrzymać nawet tak. Upadła na bok krztusząc się własną krwią, która wciąż w wymiotnych odruchach wylewała się z jej trzewi. I nie ustawało nawet wtedy, gdy jej oczy zrobiły się wyłupiaste i nieruchome, nogi zaczęły wierzgać, a później wszystko zastygło w bezruchu. Mężczyzna, który próbował zaatakować Morrigan krzyknął, a jego strój zabarwił się szkarłatem. Koszula na brzuchu rozdarła się, a z napęczniałego bebecha, który przypominał nadmuchany balon nagle wypadły wnętrzności. Jelita, wątroba, żołądek, trzusta. Tristan nie był w stanie ich nazwać i wymienić, choć wypadały mu na ręce kolejno. Mugol upuścił broń, próbując zerwać się do ucieczki, ale jego nogi pękły, a bielejące kości przebiły skórę i ciało niczym włócznie ustawione szpicem ku górze. Padł na deski, a gdy gruchnął przez cienki swetry przebiły się żebra i kości przedramienia. Krzyknął z bólu, załkał — a wokół rozbrzmiał krzyk i panika. Już nikt nie próbował stawiać oporu, każdy pragnął ucieczki, ratunku — ale Morrigan nie miała litości dla nikogo. Wystarczyło, że przesunęła spojrzenie na kolejnego człowieka, by padł na ziemię zwijając się niczym sznurek, człowiek pozbawiony kości, z pokruszonym kręgosłupem. Krew trysnęła z oczu innego czarodzieja. trysnęła z nosa, ust, kiedy próbował krzyknąć. Innemu czaszka pękła, zalewając skronie i czoło szkarłatem.
Kaplica skąpana była we krwi, padali jedno po drugim. Tristan podszedł do kobiety, która udusiła się własną krwią, minął ją. Podszedł do mugola. Nogą odepchnął broń, która leżała na ziemi i kucnął przy nim, palcami dotykając zakrwawionej rany. Opuszkiem palca nacisnął na ostrą jak brzytwa i twardą kość piszczelową, a potem przesunął dłonią niżej. Zabrudzoną dłoń przystawił do twarzy. Metaliczny zapach wypełnił jego nozdrza, a potem smak usta. Oblizał palce z cichym pomrukiem satysfakcji i zaśmiał się. Głośno, wyraźnie z dumą i radością.
Tristanie, nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji do czasu ponownego uśpienia pradawnego ducha. Mistrz Gry będzie kontynuował rozgrywkę.
— Lamino! — krzyknął zajadle, celując różdżką prosto w pierś potężnego czarnoksiężnika. Mugol, który celował w niego bronią nacisnął za spust znów, lecz robiąc krok w tył stracił go z celownika. Pocisk, szybszy niż promień zaklęcia, wstrzelił się w drewnianą podłogę, zaś błysk zamarł znów w powietrzu — i znów zgasł w tej samej chwili, w której kobieta spróbowała kolejnej próby, ale w pół słowa zamarła.
— Regr...
Wypuściła z dłoni różdżkę, chwyciła się za szyję. Morrigan było w tym ciele wygodnie, było dobrze, a Tristan czuł z nią więź. Wiedział także, że z każda upływającą chwilą coraz śmielej mościła się w jego ciele, powoli odsuwając go coraz dalej. Wizja powrotu kontroli nad własnym ciałem oddalała się z każdą upływającą sekundą. Wystarczył ruch palcami, by dusząca się kobieta zaczęła pluć krwią i pluła nią tak obwicie, że zaczęło przypominać to wymioty. Te nie miały końca. Z żołądka czarownicy wylewała się gęsta ciecz zmieszają ze śliną i kwasami żołądkowymi. Płakała, między spazmami pragnęła krzyknąć, ale nie miała ku temu sposobności. Jej skóra zaczynała blednąć, sinieć. Upadła na kolana, a później z trudem się na nich utrzymała walcząc o pozycję na klęczkach. Ale słabnąć, nie potrafiła się utrzymać nawet tak. Upadła na bok krztusząc się własną krwią, która wciąż w wymiotnych odruchach wylewała się z jej trzewi. I nie ustawało nawet wtedy, gdy jej oczy zrobiły się wyłupiaste i nieruchome, nogi zaczęły wierzgać, a później wszystko zastygło w bezruchu. Mężczyzna, który próbował zaatakować Morrigan krzyknął, a jego strój zabarwił się szkarłatem. Koszula na brzuchu rozdarła się, a z napęczniałego bebecha, który przypominał nadmuchany balon nagle wypadły wnętrzności. Jelita, wątroba, żołądek, trzusta. Tristan nie był w stanie ich nazwać i wymienić, choć wypadały mu na ręce kolejno. Mugol upuścił broń, próbując zerwać się do ucieczki, ale jego nogi pękły, a bielejące kości przebiły skórę i ciało niczym włócznie ustawione szpicem ku górze. Padł na deski, a gdy gruchnął przez cienki swetry przebiły się żebra i kości przedramienia. Krzyknął z bólu, załkał — a wokół rozbrzmiał krzyk i panika. Już nikt nie próbował stawiać oporu, każdy pragnął ucieczki, ratunku — ale Morrigan nie miała litości dla nikogo. Wystarczyło, że przesunęła spojrzenie na kolejnego człowieka, by padł na ziemię zwijając się niczym sznurek, człowiek pozbawiony kości, z pokruszonym kręgosłupem. Krew trysnęła z oczu innego czarodzieja. trysnęła z nosa, ust, kiedy próbował krzyknąć. Innemu czaszka pękła, zalewając skronie i czoło szkarłatem.
Kaplica skąpana była we krwi, padali jedno po drugim. Tristan podszedł do kobiety, która udusiła się własną krwią, minął ją. Podszedł do mugola. Nogą odepchnął broń, która leżała na ziemi i kucnął przy nim, palcami dotykając zakrwawionej rany. Opuszkiem palca nacisnął na ostrą jak brzytwa i twardą kość piszczelową, a potem przesunął dłonią niżej. Zabrudzoną dłoń przystawił do twarzy. Metaliczny zapach wypełnił jego nozdrza, a potem smak usta. Oblizał palce z cichym pomrukiem satysfakcji i zaśmiał się. Głośno, wyraźnie z dumą i radością.
Ramsey Mulciber
The member 'Mistrz gry' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Cienie' :
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Cienie' :
Dokonaną przez Morrigan - przez nich wspólnie - masakrę obserwował własnymi oczyma, nie chciał myśleć o tym, co by było, gdyby prastary duch przebudził się do życia w jakichkolwiek innych okolicznościach, lecz czy to nie dlatego ją dziś słyszał? Czy nie wyczuła, że była tu potrzebna? Ich działania, kara na zebranych pod kaplica mugoli, miały stanowić przestrogę dla żywych. Przestrogę przed tym, co działo się ze zdrajcami i kolaborantami. Ciała zmiażdżone i zmasakrowane tak, że nie uczyniłaby tego żadna magia znana nawet jemu, robiły wrażenie i zrobią wrażenie na tych, którzy je - pewnie niebawem - odnajdą. Nie mieli żadnych szans, byli jak jagnięta przyprowadzone na rzeź. Nie mogły mu zaszkodzić. Nie stanowiły żadnego zagrożenia. Moc bytu, który w nim zamieszkał, wydawała się wszechpotężna, a jego intrygował fakt, że wciąż nie poznał jego granic. Czy pozna je kiedykolwiek? Czy istniały? Makabryczne widoki go nie obrzydzały, już nie, fascynacja w oku wynikała z zachwycającego pokazu nieskończonej potęgi. Śmierć tych ludzi była długa i bolesna. Pokazowa. Dokładnie taka, jakiej potrzebował. Czuł smak krwi kosztowanej przez Morrigan, lecz nie był to smak, który czuć chciał. Zaczynał czuć się wypierany. Spychany we własnym ciele do roli, jaką dotąd pełnił pętający go duch. I po raz pierwszy pojawiła się w nim myśl - jak wyglądałoby jego życie, gdyby Morrigan zwyciężyła z nim tę walkę o dominację? Gdyby przejęła jego cielesność, życie, codzienność? Czuł z nią więź, była mu bliska odkąd scaliła się z jego duszą, ale jednocześnie wiedział, że byłby głupcem, gdyby jej tak naprawdę zaufał. Koniec z tym, Morrigan. Wykonałaś swoje zadanie, rozerwałaś się. Zrobiłaś to cholernie dobrze. Ale teraz wracaj tam, skąd przyszłaś. No już.
Skoncentrowany umysł, tkwiący gdzieś w niebycie, nie mógł poruszyć ciałem, jednak Tristan skupił się na mięśniach ramion, rąk i dłoni, usiłując odnaleźć w nich czucie i poruszyć nią choć o cal własną siłą woli. Skupił się na swoich nogach, chcąc przypomnieć sobie jak to było czuć je, odnaleźć w nich siłę, świadomość, móc nimi poruszyć. Skupił się na własnym oddechu, chcąc przejąć nad nim kontrolę, wsłuchał w bicie własnego serca i pragnął odnaleźć tkwiącą w nim - nim, nie w niej - moc. Każdy oddech, każde uderzenie serca, należały przecież do niego, przedziwne uczucie zawrotu głowy nie mogło przegnać go z jego własnej czaszki. Krążący w nim krwiobieg należał do niego, to jego serce go napędzało. Musiał to tylko poczuć, bliskość, ciepło, życie. Czy był jedyny, czy Morrigan zechce stanąć z nim w szranki i zawalczyć o pozostanie w ludzkiej formie? Dawała większe możliwości, ale ona nie była głupia i - podobnie jak on - walczyła o przetrwanie. Pozostawanie pasożytem było wygodne tylko do czasu. Chciał poruszyć własnymi oczami, obrócić wzrok w kierunku Mathieu, odsunąć od ust obkrwawioną dłoń. Wykrzywić usta w niezadowolonym grymasie znakującym powrót do własnej formy. Pamiętał, kim był. Pamiętał, kim chciał się stać. Ten świat, ten wiek, te czasy i to ciało należało do niego. Poszukując odpowiednich gestów w pamięci własnych mięśni spróbował zgiąć palce rąk, by zacisnąć je w pięść. Samodzielnie. Świadomie. Musiał, nim będzie zbyt późno.
Stój, Morrigan. Nie idź dalej. Zatrzymaj się. Oddaj mi ciało, nakazuję.
Chciał zatrzymać się i cofnąć do kobiety, ktora wciąż wymiotowała krwią, nieprzerwanie poszukując więzi z samym sobą.
Skoncentrowany umysł, tkwiący gdzieś w niebycie, nie mógł poruszyć ciałem, jednak Tristan skupił się na mięśniach ramion, rąk i dłoni, usiłując odnaleźć w nich czucie i poruszyć nią choć o cal własną siłą woli. Skupił się na swoich nogach, chcąc przypomnieć sobie jak to było czuć je, odnaleźć w nich siłę, świadomość, móc nimi poruszyć. Skupił się na własnym oddechu, chcąc przejąć nad nim kontrolę, wsłuchał w bicie własnego serca i pragnął odnaleźć tkwiącą w nim - nim, nie w niej - moc. Każdy oddech, każde uderzenie serca, należały przecież do niego, przedziwne uczucie zawrotu głowy nie mogło przegnać go z jego własnej czaszki. Krążący w nim krwiobieg należał do niego, to jego serce go napędzało. Musiał to tylko poczuć, bliskość, ciepło, życie. Czy był jedyny, czy Morrigan zechce stanąć z nim w szranki i zawalczyć o pozostanie w ludzkiej formie? Dawała większe możliwości, ale ona nie była głupia i - podobnie jak on - walczyła o przetrwanie. Pozostawanie pasożytem było wygodne tylko do czasu. Chciał poruszyć własnymi oczami, obrócić wzrok w kierunku Mathieu, odsunąć od ust obkrwawioną dłoń. Wykrzywić usta w niezadowolonym grymasie znakującym powrót do własnej formy. Pamiętał, kim był. Pamiętał, kim chciał się stać. Ten świat, ten wiek, te czasy i to ciało należało do niego. Poszukując odpowiednich gestów w pamięci własnych mięśni spróbował zgiąć palce rąk, by zacisnąć je w pięść. Samodzielnie. Świadomie. Musiał, nim będzie zbyt późno.
Stój, Morrigan. Nie idź dalej. Zatrzymaj się. Oddaj mi ciało, nakazuję.
Chciał zatrzymać się i cofnąć do kobiety, ktora wciąż wymiotowała krwią, nieprzerwanie poszukując więzi z samym sobą.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Czarodziej A {Uroki 20, OPCM 20, Żywotność 110, EM: 45/50}
Czarodziej B {Uroki 15, OPCM 15, Żywotność 110, EM: 47/50}
Nie miał pojęcia co działo się wewnątrz kaplicy, jaka makabra właśnie miała tam miejsce. W pełni skupiony na dwóch osobach dobywających różdżki, które stały przeciwko niemu, broniąc kaplicy i tych, którzy zgromadzeni byli w środku. Mathieu musiał jak najszybciej wyeliminować tych, którzy stali mu na drodze i dostać się do Tristana. Drogi brat znajdował się wewnątrz tego miejsca i nie posiadał swojej różdżki. Dlaczego wypuścił ją z ręki? Co takiego poprowadziło go prosto do środka kaplicy nieuzbrojonego, pod wpływem czego właśnie się znalazł. To nie było normalne, naturalne i choć gdzieś z tyłu głowy kłębiła się cała lista pytań, teraz musiał działać. Odbił jedno z zaklęć, a kolejne posłał właśnie w nich. Musieli się bronić, a on miał szansę wykorzystać ich chwilę słabości. Słyszał wyraźnie i jednego i drugiego.
- Protego - wykrzyknął pierwszy z nich, a wiązka Locuste rozbiła się o wytworzoną przez niego tarczę. Od razu podjął kolejną reakcję i zaatakował Mathieu. - Ignitio. Drugi w tym czasie podjął skuteczną obronę przed własnym zaklęciem, również wykrzykując Protego, a potem sprawnie przeszedł do ataku kierując w Rosiera Everte Stati.
Nie mógł czekać, od razu zareagował, mając świadomość, że dwa zaklęcia pędzą w jego kierunku. Skupił się w pełni, zaciskając palce na arganowym drewnie własnej różdżki. - Protego! - tarcza pojawiła się przed nim i w skuteczny sposób ochroniła przed zaklęciami pędzącymi w jego kierunku. Był coraz bardziej zirytowany tym, że powinien być teraz w środku, zaraz obok Tristana, ale na drodze stanęło mu dwóch przeciwników, którzy też nie zamierzali odpuścić. Wyprowadził atak w tego, który właśnie usiłował go oparzyć. - Sangelio - wypowiedział wyraźnie, akcentując zaklęcie w odpowiedni sposób. Czuł jak magia opuszcza jego różdżkę i szybuje prosto w stronę pierwszego z nich. Niech i plac przed wejściem do kaplicy spłynie krwią... Nie mógł pozwolić na to, aby coś takiego miało miejsce na ziemiach, które obejmowali swoją ochroną. Musieli tłumić każdy objaw buntu, każdy przejaw przeciwstawiania się panującym zasadom. Nie było ważne ile krwi musiałoby spłynąć, ważne było, aby świat był oczyszczony z brudów i mętów, które zakłócały jego porządek.
Żywotność: 200/211 [-5 obrażenia psychiczne; -6 obrażenia psychiczne; ]
Energia Magiczna: 39/50
Czarodziej B {Uroki 15, OPCM 15, Żywotność 110, EM: 47/50}
Nie miał pojęcia co działo się wewnątrz kaplicy, jaka makabra właśnie miała tam miejsce. W pełni skupiony na dwóch osobach dobywających różdżki, które stały przeciwko niemu, broniąc kaplicy i tych, którzy zgromadzeni byli w środku. Mathieu musiał jak najszybciej wyeliminować tych, którzy stali mu na drodze i dostać się do Tristana. Drogi brat znajdował się wewnątrz tego miejsca i nie posiadał swojej różdżki. Dlaczego wypuścił ją z ręki? Co takiego poprowadziło go prosto do środka kaplicy nieuzbrojonego, pod wpływem czego właśnie się znalazł. To nie było normalne, naturalne i choć gdzieś z tyłu głowy kłębiła się cała lista pytań, teraz musiał działać. Odbił jedno z zaklęć, a kolejne posłał właśnie w nich. Musieli się bronić, a on miał szansę wykorzystać ich chwilę słabości. Słyszał wyraźnie i jednego i drugiego.
- Protego - wykrzyknął pierwszy z nich, a wiązka Locuste rozbiła się o wytworzoną przez niego tarczę. Od razu podjął kolejną reakcję i zaatakował Mathieu. - Ignitio. Drugi w tym czasie podjął skuteczną obronę przed własnym zaklęciem, również wykrzykując Protego, a potem sprawnie przeszedł do ataku kierując w Rosiera Everte Stati.
Nie mógł czekać, od razu zareagował, mając świadomość, że dwa zaklęcia pędzą w jego kierunku. Skupił się w pełni, zaciskając palce na arganowym drewnie własnej różdżki. - Protego! - tarcza pojawiła się przed nim i w skuteczny sposób ochroniła przed zaklęciami pędzącymi w jego kierunku. Był coraz bardziej zirytowany tym, że powinien być teraz w środku, zaraz obok Tristana, ale na drodze stanęło mu dwóch przeciwników, którzy też nie zamierzali odpuścić. Wyprowadził atak w tego, który właśnie usiłował go oparzyć. - Sangelio - wypowiedział wyraźnie, akcentując zaklęcie w odpowiedni sposób. Czuł jak magia opuszcza jego różdżkę i szybuje prosto w stronę pierwszego z nich. Niech i plac przed wejściem do kaplicy spłynie krwią... Nie mógł pozwolić na to, aby coś takiego miało miejsce na ziemiach, które obejmowali swoją ochroną. Musieli tłumić każdy objaw buntu, każdy przejaw przeciwstawiania się panującym zasadom. Nie było ważne ile krwi musiałoby spłynąć, ważne było, aby świat był oczyszczony z brudów i mętów, które zakłócały jego porządek.
Żywotność: 200/211 [-5 obrażenia psychiczne; -6 obrażenia psychiczne; ]
Energia Magiczna: 39/50
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Kaplica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hampshire