Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hampshire
Kaplica
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kaplica
Stara kaplica znajduje się w środku zdziczałego lasu. Dawniej było to miejsce chętnie uczęszczane przez okolicznych mieszkańców. Piękna, biała, drewniana kaplica przynosiła ludziom ulgę w trudnych czasach. Aż do dnia, w którym kaplicę zaczął nawiedzać niesforny duch. Uniemożliwiał on odprawianie wszelkich rytuałów, a mugole zaczęli nazywać go Starym Marynarzem, bo swym wyglądem właśnie jego przypominał. Od lat do starej kaplicy się nikt nie zapuszczał. Dopiero niedawno pojawiły się pogłoski, że pod nawiedzoną świątynią gromadzą się ludzie. Lecz nikt nie wie, czego tam właściwie szukają.
Wszyscy ci ludzie wokół padli martwi. Obryzgane krwią wnętrze kaplicy wzbudzi grozę w ludziach, którzy się tu znajdą, bo żadna ze zbrodni nie wyglądała, jakby dokonał jej zwykły śmiertelnik. Morrigan nie była śmiertelniczką, a naczynie, które jej usługiwało było potężne, mocne, silne i piękne. Podobało jej się. Było jej w nim wygodnie — Tristan to czuł, choć zaczynał też odnosić wrażenie, że męskie ciało wydawało się dla niej powoli zbyt ciasne. Jego ruchy zaczynały być łagodniejsze, bardziej płynne. Kiedy uniósł oczy, w pękniętym witrażu naprzeciw siebie dostrzegł własną twarz. Opryskaną krwią, jak wszystko inne, ale o oczach innych niż jego własne, wyrazie twarzy niepasującym do niego, manierze uśmiechu, której nie poznawał. Spojrzenie błyszczało złowieszczo. Błyszczało głosem, wielkością i żądzą. Spełnienie, które czuli oboje było krótkie. Mało sycące.
Tristan podjął walkę, a jego ciało zastygło na chwilę. Był pewien, że poczuł znów własną krew w żyłach i jej szum w uszach; serce, które dudniło w jego własnej piersi, ale ścisnęło go również coś mocno, nie pozwalając mu się ruszyć. Jakby niewidzialna dłoń olbrzyma zamknęła się na nim i zaciskała palce gniewnie, próbując wycisnąć ze ściskanego owocu ostatnie soki, wycisnąć życie, wnętrzności. Ciśnienie w jego ciele rosło. Poczuł coś — i to był ból. Ból wewnątrz ciała.
Nie. Nie, mój drogi. Nie, mój kochany głupcze, usłyszał cichy, słodki szept, poczuł dotyk — delikatny, kobiecy. Sunący od jego podbrzusza wyżej, na pierś, szyję, twarz. Widział jednak w witrażu, że nic takiego nie miało miejsca. To wszystko działo się w środku, w jego środku. Nie walcz. Nie opieraj mi się. To nieprawda, że najsłodsze maliny rosną wśród ostrych cierni. Pamiętaj. Lord Kentu, Tristan Rosier podniósł się z ziemi. Materiał na kolanie przesiąkł już krwią z poszerzającej się plamy na drewnianej podłodze, która spływała między szczelinami.
— Razem możemy wszystko — powiedział głośno, ale to były słowa Morrigan kierowane do Tristana. Ciało czarnoksiężnika oparło się jego woli i chęci powrotu. Morrigan była silniejsza, z każdą chwilą stawała się coraz potężniejsza. Odwróciła się powoli i wolnym krokiem opuściła kaplicę, rozglądając się wokół. To nie był koniec To dopiero początek wspólnej przygody. W tym czasie cień, który pojawił się w kaplicy dobił wszystkich, którzy przetrwali — dobił także tych, z którymi na zewnątrz walkę podejmował Mathieu.
Tristanie, nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji do czasu ponownego uśpienia pradawnego ducha. Mistrz Gry będzie kontynuował rozgrywkę.
music
Tristan podjął walkę, a jego ciało zastygło na chwilę. Był pewien, że poczuł znów własną krew w żyłach i jej szum w uszach; serce, które dudniło w jego własnej piersi, ale ścisnęło go również coś mocno, nie pozwalając mu się ruszyć. Jakby niewidzialna dłoń olbrzyma zamknęła się na nim i zaciskała palce gniewnie, próbując wycisnąć ze ściskanego owocu ostatnie soki, wycisnąć życie, wnętrzności. Ciśnienie w jego ciele rosło. Poczuł coś — i to był ból. Ból wewnątrz ciała.
Nie. Nie, mój drogi. Nie, mój kochany głupcze, usłyszał cichy, słodki szept, poczuł dotyk — delikatny, kobiecy. Sunący od jego podbrzusza wyżej, na pierś, szyję, twarz. Widział jednak w witrażu, że nic takiego nie miało miejsca. To wszystko działo się w środku, w jego środku. Nie walcz. Nie opieraj mi się. To nieprawda, że najsłodsze maliny rosną wśród ostrych cierni. Pamiętaj. Lord Kentu, Tristan Rosier podniósł się z ziemi. Materiał na kolanie przesiąkł już krwią z poszerzającej się plamy na drewnianej podłodze, która spływała między szczelinami.
— Razem możemy wszystko — powiedział głośno, ale to były słowa Morrigan kierowane do Tristana. Ciało czarnoksiężnika oparło się jego woli i chęci powrotu. Morrigan była silniejsza, z każdą chwilą stawała się coraz potężniejsza. Odwróciła się powoli i wolnym krokiem opuściła kaplicę, rozglądając się wokół. To nie był koniec To dopiero początek wspólnej przygody. W tym czasie cień, który pojawił się w kaplicy dobił wszystkich, którzy przetrwali — dobił także tych, z którymi na zewnątrz walkę podejmował Mathieu.
music
Ramsey Mulciber
Choć otaczającego go dzieło zniszczenia i śmierci było zaiste dziełem sztuki, nie opuszczało go dojmujące poczucie niepokoju wzmocniony poczuciem obcości we własnym ciele. W odbiciu mozaiki barwionych szybek dostrzegł własną twarz, lecz nie należała do niego; uśmiech ust nie był jego, blask w oku nie należał do niego, nie potrafił też sam przekierować spojrzenia. Jego ruchy, krok, Morrigan próbowała zabrać coś, co należało do niego, od zawsze na zawsze. Nie pozwolę ci na to, słodka Morrigan. To jest moje. Twoje miejsce jest za mną, słyszysz? Krok do tyłu. Ale już.
Ale ona pozostawała na te słowa głucha, ona nie chciała go słuchać, ale gdyby wciąż był w stanie odnależć czucie we własnych ustach, syknąłby teraz z boku, gdy coś, ktoś, przypiekło jego wnętrzności; co bolało go, gdy nie miał ciała, czy dusza czy coś, co go od ciała oddzierało? Co ty robisz, cwana wiedźmo? Poczuł, coś, nie był w stanie identyfikować uczuć i emocji, dotyku dziejącego się gdzieś poza nim, poza jego własnym ciałem - jakże dziwne czucie, jak dziwne doświadczenie - co ty wyprawiasz?, dopytywał pradawnego bytu, choć przecież jego świadomość, jej odmęty, znały odpowiedź, której nie chciał przyjąć. Nie, moja słodka Morrigan. Nie. Razem możemy wszystko, owszem, ale wracaj, gdzie byłaś. Razem zrobimy wszystko i uczynimy, co nakaże Czarny Pan. My, ty ze mną, nie ja z tobą. Ciało należy do mnie. Pozwoliłem ci się pożywić, to wszystko. Nazwij mnie jeszcze raz głupcem, a będziesz znosiła ten palący głód tygodniami. Nie zaspokoisz się już nigdy.
Dostrzegał ruch własnego ciała, lecz nie mógł go poczuć; poczuł świeże powietrze, dostrzegł osamotnionego Mathieu. Stój, Morrigan. Zatrzymaj się, nakazuję ci. Nakazuję.
Próbował odnaleźć siebie - własną krew - poczuć bicie własnego serca, krzykiem rozedrzeć ściskającą serce pięść, czy ty chcesz się pozbyć więzienia, Morrigan? Nie zabijesz mnie. Nie w ten sposób. Zatrzymaj się, nakazuję ci. Wracaj, skąd przyszłaś, powtarzał jak mantrę, szukając tego bólu, mimo bólu, koncentrując się na miejscach, w których go wyczuwał. Chciał poczuć go mocniej, chciał poczuć go sobą, chciał poczuć go własnym ciałem; zacisnąć pięści, własną manierą zadrzeć brodę unieść dłonie przed siebie, wierzchem ku górze. Każda cząstka duszy szukała połączenia z ciałem, czucia skóry, krwi, oddechu, otarć ubrań, smagnięć wiatru, powietrza. Żył i będzie żył.
Znikaj, Morrigan. Ale już. Oddaj, co należy do mnie.
Nakazuję ci, ty stara prukwo.
Ale ona pozostawała na te słowa głucha, ona nie chciała go słuchać, ale gdyby wciąż był w stanie odnależć czucie we własnych ustach, syknąłby teraz z boku, gdy coś, ktoś, przypiekło jego wnętrzności; co bolało go, gdy nie miał ciała, czy dusza czy coś, co go od ciała oddzierało? Co ty robisz, cwana wiedźmo? Poczuł, coś, nie był w stanie identyfikować uczuć i emocji, dotyku dziejącego się gdzieś poza nim, poza jego własnym ciałem - jakże dziwne czucie, jak dziwne doświadczenie - co ty wyprawiasz?, dopytywał pradawnego bytu, choć przecież jego świadomość, jej odmęty, znały odpowiedź, której nie chciał przyjąć. Nie, moja słodka Morrigan. Nie. Razem możemy wszystko, owszem, ale wracaj, gdzie byłaś. Razem zrobimy wszystko i uczynimy, co nakaże Czarny Pan. My, ty ze mną, nie ja z tobą. Ciało należy do mnie. Pozwoliłem ci się pożywić, to wszystko. Nazwij mnie jeszcze raz głupcem, a będziesz znosiła ten palący głód tygodniami. Nie zaspokoisz się już nigdy.
Dostrzegał ruch własnego ciała, lecz nie mógł go poczuć; poczuł świeże powietrze, dostrzegł osamotnionego Mathieu. Stój, Morrigan. Zatrzymaj się, nakazuję ci. Nakazuję.
Próbował odnaleźć siebie - własną krew - poczuć bicie własnego serca, krzykiem rozedrzeć ściskającą serce pięść, czy ty chcesz się pozbyć więzienia, Morrigan? Nie zabijesz mnie. Nie w ten sposób. Zatrzymaj się, nakazuję ci. Wracaj, skąd przyszłaś, powtarzał jak mantrę, szukając tego bólu, mimo bólu, koncentrując się na miejscach, w których go wyczuwał. Chciał poczuć go mocniej, chciał poczuć go sobą, chciał poczuć go własnym ciałem; zacisnąć pięści, własną manierą zadrzeć brodę unieść dłonie przed siebie, wierzchem ku górze. Każda cząstka duszy szukała połączenia z ciałem, czucia skóry, krwi, oddechu, otarć ubrań, smagnięć wiatru, powietrza. Żył i będzie żył.
Znikaj, Morrigan. Ale już. Oddaj, co należy do mnie.
Nakazuję ci, ty stara prukwo.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Nie popadał z panikę, choć to dziwne uczucie pulsowało w nim od kiedy tylko znaleźli się niedaleko Kaplicy, a dokładniej od momentu gdy Tristan nie zareagował na jego słowa i wypuścił z dłoni różdżkę, która teraz bezpiecznie spoczywała w kieszeni Mathieu. Nie do końca świadom zagrożenia, ani tym bardziej nie mając pojęcia, że Tristanem kieruje coś zupełnie innego, niezrozumiałego i niepojętego jednocześnie… starał się reagować szybko, unosząc różdżkę przeciwko dwójce czarodziei, którzy właśnie stali przeciwko niemu, stali na drodze do wnętrza Kaplicy, do której kilka chwil temu wszedł Tristan. Lojalność i oddanie wobec własnej rodziny były dla niego najważniejsze, dlatego starał się działać szybko, aby w możliwie jak najkrótszym czasie znaleźć się obok niego i móc być mu wsparciem, nie wiedząc, że doskonale radził sobie bez jego pomocy.
Cień zamknął życia tych, którzy unosili różdżkę przeciwko niemu. Cisza trwała ledwie kilka sekund, a on słyszał jedynie niemiarowy oddech, który mu towarzyszył. Ruszył w stronę wejścia do Kaplicy, widząc krew otworzył szerzej oczy, dostrzegł jednak w końcu sylwetkę Tristana. Posadzka spłynęła krwią, jak kuzyn dokonał tego bez użycia różdżki? Był potężnym czarodziejem, czy jednak aż tak, że Mathieu wcześniej nie zauważyłby, że jest w stanie dokonać takich czynów bez jej użycia?
- Tristan. – powiedział głośniej niż zakładał. Był cały, to najważniejsze. A może jednak nie? Co takiego właśnie się stało? Czy na pewno wszystko było z nim w porządku. Zrobił kilka kroków w jego stronę, krew rozbryzgiwała się pod naciskiem jego stóp, kiedy stawiał kolejne kroki. – Co tu się stało? – spytał. Nie wiedział, ile kroków od niego się zatrzymał. Nie spuszczał z niego wzroku. Krew na jego twarzy nie była zaskakującym widokiem, biorąc pod uwagę fakt, że była wszędzie. Budziła strach, grozę… Nie byłby w stanie tego zrobić. A może jednak był? Setki pytań, żadne jednak nie znalazło jeszcze żadnej odpowiedzi. Przesunął palce po arganowym drewnie własnej różdzki, dziwne uczucie zagrożenia nie zniknęło, ciągle gdzieś w jego głowie cichy głos podpowiadał, że coś jest wyraźnie nie w porządku.
- Bracie… – dodał, robiąc znów kilka małych kroków w jego stronę. Ostrożnie, powoli. Nie spuszczając z niego wzroku nawet na krótki ułamek sekundy. Nie wyglądał tak, jak zawsze… Nic nie wyglądało tutaj zupełnie normalne.
Cień zamknął życia tych, którzy unosili różdżkę przeciwko niemu. Cisza trwała ledwie kilka sekund, a on słyszał jedynie niemiarowy oddech, który mu towarzyszył. Ruszył w stronę wejścia do Kaplicy, widząc krew otworzył szerzej oczy, dostrzegł jednak w końcu sylwetkę Tristana. Posadzka spłynęła krwią, jak kuzyn dokonał tego bez użycia różdżki? Był potężnym czarodziejem, czy jednak aż tak, że Mathieu wcześniej nie zauważyłby, że jest w stanie dokonać takich czynów bez jej użycia?
- Tristan. – powiedział głośniej niż zakładał. Był cały, to najważniejsze. A może jednak nie? Co takiego właśnie się stało? Czy na pewno wszystko było z nim w porządku. Zrobił kilka kroków w jego stronę, krew rozbryzgiwała się pod naciskiem jego stóp, kiedy stawiał kolejne kroki. – Co tu się stało? – spytał. Nie wiedział, ile kroków od niego się zatrzymał. Nie spuszczał z niego wzroku. Krew na jego twarzy nie była zaskakującym widokiem, biorąc pod uwagę fakt, że była wszędzie. Budziła strach, grozę… Nie byłby w stanie tego zrobić. A może jednak był? Setki pytań, żadne jednak nie znalazło jeszcze żadnej odpowiedzi. Przesunął palce po arganowym drewnie własnej różdzki, dziwne uczucie zagrożenia nie zniknęło, ciągle gdzieś w jego głowie cichy głos podpowiadał, że coś jest wyraźnie nie w porządku.
- Bracie… – dodał, robiąc znów kilka małych kroków w jego stronę. Ostrożnie, powoli. Nie spuszczając z niego wzroku nawet na krótki ułamek sekundy. Nie wyglądał tak, jak zawsze… Nic nie wyglądało tutaj zupełnie normalne.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Tristan ruszył przed siebie, zostawiając na ściółce krwawe ślady, podeszwy jego butów zostawiały plamy przelanej w kaplicy krwi w zagłębieniach. Nie zdawał się przejmować niczym, nie odwracając się na zawołanie kuzyna. Mathieu musiał widzieć, że ruchy Tristana zrobiły się odrobinę płynniejsze, bardziej skąpe. Gdyby okalała go opończa, nie dostrzegłby z pewnością żadnego ruchu a on zdawałby się unosić nad ziemią. Nie zareagował na jego wołanie — idąc toczyła się wewnątrz znacznie poważniejsza i trudniejsza walka. Rosier nie potrafił odzyskać nad sobą kontroli, potęga Morrigan go powstrzymała. Ale szepty, które go otoczyły wydawały się coraz głośniejsze. A wśród nich jeden głos rozbrzmiał najwyraźniej.
Chcesz mnie przepędzić? Marna istoto, niedoskonała, słaba. Nie wiesz z czym się mierzysz.
Skupiony na biciu własnego serca i szumie płynącej w żyłach krwi; skoncentrowany na ruchach, których ni był sprawcą i inicjatorem nie poddawał się. Potęga umysłu, którą osiągnął była większa, niż spodziewała się sama Morrigan. Sprawiająca ból bitwa w ludzkim ciele robiła się coraz bardziej zacięta, ale czarnoksiężnik spychał pradawną siłę w czeluście własnej psychiki.
Szepty słyszane tylko przez Tristana opuściły jego samego —m mógł je usłyszeć także zbliżający się Mathieu. Drzewa powoli poruszyły się pod wpływem wiatru — a może ich samych, nim niesionych. Kobiece głosy szepczące nieznane inkantacje jak mantrę, powielające się, powtarzające, niezrozumiałe robiły się stopniowo coraz głośniejsze. Lord Kentu zaczynał odzyskiwać władzę w swym ciele. Wpierw poczuł możliwość podążenia spojrzeniem, później poczuł w nozdrzach zapach lasu, nadchodzącego lata, krwi. Mógł się nim zaciągnąć sam — dalej wrażenia niosły się po dłoniach i stopach, aż odzyskał kontrolę nad całym sobą — a przynajmniej tak mogło mu się zdawać.
Głośny krzyk — a może pisk — przedarł się przez wszystko inne w zwielokrotnieniu i dalekim echu. Ból rozdarł pierś Tristana razem z szatą i skórą, chłód owiał ranę wywołując nieprzyjemny dreszcz. Stało się to tak szybko, że nikt, ani Mathieu, ani Tristan nie byli w stanie tego zobaczyć. Pierś starszego Rosiera wydawała się rozdarta — rana czterech szponów prowadziła od mostka na zewnątrz w stronę żeber. Dziwne ułożenie wyjaśniała jednak krew za paznokciami, którą mógł dostrzec Tristan. Własną krew na własnych palcach. Wściekły demon, zamknięty, zepchnięty i uciszony, próbując utrzymać się w ciele i dominującej pozycji, zostawił ślad nim w ostatnim momencie zniknął.
Tristan, udało ci się uwolnić od wpływów Morrigan. Rany na piersi są powierzchowne, płytkie i nawet bez interwencji uzdrowiciela zagoją się same w przeciągu kilku dni, nie pozostawiając po sobie żadnych blizn. Mistrz Gry dziękuję za rozgrywkę i opuszcza temat.
Chcesz mnie przepędzić? Marna istoto, niedoskonała, słaba. Nie wiesz z czym się mierzysz.
Skupiony na biciu własnego serca i szumie płynącej w żyłach krwi; skoncentrowany na ruchach, których ni był sprawcą i inicjatorem nie poddawał się. Potęga umysłu, którą osiągnął była większa, niż spodziewała się sama Morrigan. Sprawiająca ból bitwa w ludzkim ciele robiła się coraz bardziej zacięta, ale czarnoksiężnik spychał pradawną siłę w czeluście własnej psychiki.
Szepty słyszane tylko przez Tristana opuściły jego samego —m mógł je usłyszeć także zbliżający się Mathieu. Drzewa powoli poruszyły się pod wpływem wiatru — a może ich samych, nim niesionych. Kobiece głosy szepczące nieznane inkantacje jak mantrę, powielające się, powtarzające, niezrozumiałe robiły się stopniowo coraz głośniejsze. Lord Kentu zaczynał odzyskiwać władzę w swym ciele. Wpierw poczuł możliwość podążenia spojrzeniem, później poczuł w nozdrzach zapach lasu, nadchodzącego lata, krwi. Mógł się nim zaciągnąć sam — dalej wrażenia niosły się po dłoniach i stopach, aż odzyskał kontrolę nad całym sobą — a przynajmniej tak mogło mu się zdawać.
Głośny krzyk — a może pisk — przedarł się przez wszystko inne w zwielokrotnieniu i dalekim echu. Ból rozdarł pierś Tristana razem z szatą i skórą, chłód owiał ranę wywołując nieprzyjemny dreszcz. Stało się to tak szybko, że nikt, ani Mathieu, ani Tristan nie byli w stanie tego zobaczyć. Pierś starszego Rosiera wydawała się rozdarta — rana czterech szponów prowadziła od mostka na zewnątrz w stronę żeber. Dziwne ułożenie wyjaśniała jednak krew za paznokciami, którą mógł dostrzec Tristan. Własną krew na własnych palcach. Wściekły demon, zamknięty, zepchnięty i uciszony, próbując utrzymać się w ciele i dominującej pozycji, zostawił ślad nim w ostatnim momencie zniknął.
Ramsey Mulciber
Słowa Morrigan budziły lęk, trwogę, wwiercające się w ciało złowieszcze szepty niosły jej pradawną moc, którą odbierał całym sobą, utraciwszy ciało. Jego uszy nie słyszały nim, jego oczy nie widziały nim, Morrigan zdołała go opętać i zepchnąć, wymienić się z nim miejscem, spychając gdzieś w chaotyczne odmęty podświadomości. Czy w ten sposób trwała w nim przez cały ten czas, sfrustrowana własną niemocą? Czy bezczynność z czasem ją usypiała, czy uśpi i jego? Miała rację, Tristan nie miał pojęcia, z czym się mierzył - i wiedział, że próbuje stanąć naprzeciw potędze znacznie potężniejszej od jego. Znał możliwości Morrigan. Ale musiał podjąć walkę, uczynić, co w jego mocy, by odnaleźć w sobie siłę, która pozwoli mu na zachowanie samego siebie. Czy uwięziony w ciele, które posiadła zjawa, zachowałby cokolwiek z siebie? Szukał, całym sobą, bicia serca i zaczerpniętego oddechu, ciepła własnej krwi, dotyku skóry, szukał zawzięcie i nieustępliwie, w końcu czując, że zjawa zaczyna się uginać jego woli. Palce ugięły się w końcu pod koncentracją jego woli, zaciśnięte w pieści opadły wzdłuż ciała, gdy powieki ciasno osłoniły zmęczone oczy. Pokręcił głową, upewniając się, że jest w stanie nią poruszyć - zaczerpnąwszy głębokiego oddechu jakby wynurzył się spod tafli wody jak tonący.
Krzyknął i odruchowo osłonił dłonią własną pierś, gdy wzmógł się w niej ból - co ona robiła? Wyciągnął dłoń przed siebie, dostrzegając krew pod paznokciami, sączyła się z jego piersi boleśnie. Syknął, raz i drugi, pieprzona suka, wyzwał ją w myślach, niepewny, czy te myśli mogła jeszcze usłyszeć; odkąd byli razem, ona w nim, nie otarł się jeszcze tak blisko o utratę całkowitej kontroli. Dotąd trzymał ją w ryzach, czy zaczynała się buntować? Zawsze lubiła ostre pieszczoty, wyklął ją mimo kolejnego przeszywającego go spazmu bólu, gdy w miarę odzyskania własnego ciała odzyskiwał także własną butę. Wyciągnął dłoń na ślepo, za głosem zwracającego się do niego Mathieu, wspierając się dłonią o jego ramię; zacisnął wokół niego palce mocno, na kilka chwil wspierając o nim ciężar własnego ciała. Jego wzrok stracił gniewne iskry, był zmęczony. Już po wszystkim, mógł odpocząć.
- Nie został tu nikt żywy - odparł na jego pytanie, biorąc głęboki oddech. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że broczył w karmazynowej krwi, wytoczonej z tych wszystkich ciał jak z rzuconych na rzeź jagniąt. Ktokolwiek odnajdzie tę rzeź, na długo zapamięta, czym grozi opór. Wciąż ściskając ramię Mathieu odebrał od niego swoją różdżkę i pochylił się, wkładając w tę kałużę dłoń. - Nikt... nie wyjdzie stąd żywy - wymamrotał, usiłując odpędzić z głowy upiorne szepty pradawnego bytu. Chwiejnym krokiem podszedł pod ołtarz kaplicy, na blacie którego krwią wykreślił słowa: strzeżcie się, wrogowie dziedzica. To dla ciebie, Morrigan, wsparł się dłońmi o ołtarz, zbierając siły, by po chwili kucnąć przy najbliższym, mniej zmasakrowanym przy czaszce ciele. Poruszył różdżkę, chcąc zostawić w jego ustach pośmiertną wiadomość dla tych, którzy go odnajdą:
- Chwała niech będzie Czarnemu Panu - nakazał, ocierając resztę krwi z dłoni o jego usta, zostawiając na jego wargach pionowy znak, znak ciszy. Krwawy znak, od niego i od Morrigan. Powstał po chwili, ciężko, powracając w kierunku Mathieu, wolnym krokiem, z dziwnym znużeniem na twarzy.
Krzyknął i odruchowo osłonił dłonią własną pierś, gdy wzmógł się w niej ból - co ona robiła? Wyciągnął dłoń przed siebie, dostrzegając krew pod paznokciami, sączyła się z jego piersi boleśnie. Syknął, raz i drugi, pieprzona suka, wyzwał ją w myślach, niepewny, czy te myśli mogła jeszcze usłyszeć; odkąd byli razem, ona w nim, nie otarł się jeszcze tak blisko o utratę całkowitej kontroli. Dotąd trzymał ją w ryzach, czy zaczynała się buntować? Zawsze lubiła ostre pieszczoty, wyklął ją mimo kolejnego przeszywającego go spazmu bólu, gdy w miarę odzyskania własnego ciała odzyskiwał także własną butę. Wyciągnął dłoń na ślepo, za głosem zwracającego się do niego Mathieu, wspierając się dłonią o jego ramię; zacisnął wokół niego palce mocno, na kilka chwil wspierając o nim ciężar własnego ciała. Jego wzrok stracił gniewne iskry, był zmęczony. Już po wszystkim, mógł odpocząć.
- Nie został tu nikt żywy - odparł na jego pytanie, biorąc głęboki oddech. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że broczył w karmazynowej krwi, wytoczonej z tych wszystkich ciał jak z rzuconych na rzeź jagniąt. Ktokolwiek odnajdzie tę rzeź, na długo zapamięta, czym grozi opór. Wciąż ściskając ramię Mathieu odebrał od niego swoją różdżkę i pochylił się, wkładając w tę kałużę dłoń. - Nikt... nie wyjdzie stąd żywy - wymamrotał, usiłując odpędzić z głowy upiorne szepty pradawnego bytu. Chwiejnym krokiem podszedł pod ołtarz kaplicy, na blacie którego krwią wykreślił słowa: strzeżcie się, wrogowie dziedzica. To dla ciebie, Morrigan, wsparł się dłońmi o ołtarz, zbierając siły, by po chwili kucnąć przy najbliższym, mniej zmasakrowanym przy czaszce ciele. Poruszył różdżkę, chcąc zostawić w jego ustach pośmiertną wiadomość dla tych, którzy go odnajdą:
- Chwała niech będzie Czarnemu Panu - nakazał, ocierając resztę krwi z dłoni o jego usta, zostawiając na jego wargach pionowy znak, znak ciszy. Krwawy znak, od niego i od Morrigan. Powstał po chwili, ciężko, powracając w kierunku Mathieu, wolnym krokiem, z dziwnym znużeniem na twarzy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Niezrozumienie dla obecnej sytuacji było dla niego zaskakujące. Nie wiedział co właściwie miało miejsce, jak doszło do całej tej sytuacji, a co najważniejsze… wcześniej nie zauważył, że coś z Tristanem jest nie w porządku. Nagła zmiana, podmuch wiatru i brak reakcji na jego słowa, teraz masakra, która właśnie dobiegła końca, a do której nie miał nawet możliwości się przyczynić. Nie kiwnął palcem, a Tristan bez użycia różdżki pozbawił życia tych wszystkich ludzi. Mathieu zatrzymał się, uważnym spojrzeniem przebiegając po ciałach, które bez życia i bez ruchu leżały na posadzce, pozbawione ostatnich tchnień własnej egzystencji. Nie żałował ich, powinni być martwi, jednak zastanawiał się jak to wszystko było możliwe. Nie wiedział… Skąd miał wiedzieć? Tristan nie powiedział mu ani słowa, może nie chciał powiedzieć, a może nie ufał mu na tyle, żeby powiedzieć, że coś jest nie tak.
Szepty… Słyszał już podobne, wiedział co mogły oznaczać. Choć czy na pewno wiedział? Mógł się jedynie domyślać. Powiódł wzrokiem za ręką Tristana, która dotknęła jego ramienia, zaciskając mocno palce. Wsparł się na nim, a Mathieu w naturalnym odruchu asekurował go, dla jego własnego bezpieczeństwa. Wziął oddech, kiedy Tristan w końcu odezwał się głosem tak dobrze mu znanym. Zanotował fakt, że jedynymi żyjącymi w tym miejscu byli oni sami. Gorzej brzmiały słowa, które zapowiadały, że nikt żywy stąd nie wyjdzie. Co zamierzał, co planował, co miał tak dokładnie na myśli. Stał w milczeniu, patrząc jak wkłada dłoń w kałużę krwi, jak powoli, chwiejnym krokiem zmierza w stronę ołtarza, jak kreśli na blacie słowa, wspiera się na nim. Nie rozumiał co właśnie miało miejsce, ale najwyraźniej nie musiał tego wszystkiego rozumieć. A jeśli nie pohamowałby się w odpowiednim momencie? Beznamiętne spojrzenie ponownie powiodło za kuzynem. Zostawił znak, ślad dla tych, którzy odważyliby się znaleźć właśnie tutaj. Śmierć wyczuwalna była w tym miejscu niezwykle intensywnie, namacalnie wręcz, kusząc swoją potęga, a metaliczny zapach krwi był o wiele przyjemniejszy niż setki innych zapachów, które kiedykolwiek wydał świat. Znużenie na twarzy Tristana było dla niego nieodgadnione. Uniósł wyżej podbródek starając się skupić właśnie na osobie kuzyna, żeby nie myśleć o tym, co działo się wokół, nie doprowadzić do utraty barw świata, nie skupiać się tylko na zapachu śmierci, na zapachu potęgi… Mimowolnie zamknął oczy, biorąc głęboki oddech. Krzyk w głowie, pamiętał go doskonale z cmentarza… Kiedy ponownie otworzył oczy obraz był jakby malowany w odcieniach czerni i szarości. Nie ważne jak bardzo starał się odtrącać to od własnej duszy, zawsze pojawiało się ponownie.
- Wracajmy. – powiedział krótko, zwracając się do niego. Dość szeptów na dziś, dość niewiadomych…
Szepty… Słyszał już podobne, wiedział co mogły oznaczać. Choć czy na pewno wiedział? Mógł się jedynie domyślać. Powiódł wzrokiem za ręką Tristana, która dotknęła jego ramienia, zaciskając mocno palce. Wsparł się na nim, a Mathieu w naturalnym odruchu asekurował go, dla jego własnego bezpieczeństwa. Wziął oddech, kiedy Tristan w końcu odezwał się głosem tak dobrze mu znanym. Zanotował fakt, że jedynymi żyjącymi w tym miejscu byli oni sami. Gorzej brzmiały słowa, które zapowiadały, że nikt żywy stąd nie wyjdzie. Co zamierzał, co planował, co miał tak dokładnie na myśli. Stał w milczeniu, patrząc jak wkłada dłoń w kałużę krwi, jak powoli, chwiejnym krokiem zmierza w stronę ołtarza, jak kreśli na blacie słowa, wspiera się na nim. Nie rozumiał co właśnie miało miejsce, ale najwyraźniej nie musiał tego wszystkiego rozumieć. A jeśli nie pohamowałby się w odpowiednim momencie? Beznamiętne spojrzenie ponownie powiodło za kuzynem. Zostawił znak, ślad dla tych, którzy odważyliby się znaleźć właśnie tutaj. Śmierć wyczuwalna była w tym miejscu niezwykle intensywnie, namacalnie wręcz, kusząc swoją potęga, a metaliczny zapach krwi był o wiele przyjemniejszy niż setki innych zapachów, które kiedykolwiek wydał świat. Znużenie na twarzy Tristana było dla niego nieodgadnione. Uniósł wyżej podbródek starając się skupić właśnie na osobie kuzyna, żeby nie myśleć o tym, co działo się wokół, nie doprowadzić do utraty barw świata, nie skupiać się tylko na zapachu śmierci, na zapachu potęgi… Mimowolnie zamknął oczy, biorąc głęboki oddech. Krzyk w głowie, pamiętał go doskonale z cmentarza… Kiedy ponownie otworzył oczy obraz był jakby malowany w odcieniach czerni i szarości. Nie ważne jak bardzo starał się odtrącać to od własnej duszy, zawsze pojawiało się ponownie.
- Wracajmy. – powiedział krótko, zwracając się do niego. Dość szeptów na dziś, dość niewiadomych…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
- Czekaj - odpowiedział Mathieu, kiedy zaproponował powrót; pochylił się nad jednym z ciałem, dostrzegając, że zmarły trzymał w zaciśniętej dłoni świstek papieru, wysunął mu go spomiędzy palców i przemknął po jego treści wzrokiem, po czym wsunął list do kieszeni płaszcza. - Trasa przejazdu posłańca. Sprawdzę ją potem - rzucił do Mathieu, jakby już wracał do rzeczywistości, czyżby? Złożył lewą dłoń, otwartą, na piersi tajemniczego nieboszczyka, który widocznie wiedzę miał szerszą, niżeli pozostali. Obrócił w dłoni różdżkę, wypowiadając bezwzględną inkantację: - Inferni - zażądał, ostro, zdecydowanie, z powodzeniem. Czy inferiusy w tym miejscu mogły stanowić zagrożenie? Tylko dla wroga, mugolska kaplica nie przyciągała porządnych czarodziejów, zaś tych, którzy będą szukać tu swoich bliskich, spotka zasłużona niespodzianka. Jednak blask jego zaklęcia błysnął oślepiającym, mocnym światłem, znacznie większym, niż powinien. Dostrzegł siedem przerażających postaci, aż w końcu jeden z nich spojrzał wprost na niego, w jego duszę, w jego serce, nieprzenikliwym, przerażającym wzrokiem upiornego snu; kim, czym jesteś, Morrigan? Rozpoznawał ją, czuł, pamiętał kształt, który przyjmowała tamtego dnia, dlaczego stała mu się tak bliska? Dlaczego trwała wciąż przy nim, w nim? Dlaczego kłębiąca się w niej moc przerażała tak bardzo? Dłonie Tristana wspięły się po twarzy, po skroni, we włosy, usiłując odegnać ten widok, lecz na nic to się stało; Morrigan odeszła dopiero wtedy, kiedy odejść zapragnęła, a on nie potrafił przepędzić tego widoku sprzed oczu. Była przerażająca. Potężna. Makabryczna. I dawno już przestała być człowiekiem. Mimo tej mary jego zaklęcie okazało się sukcsesem, zmasakrowane zwłoki ożywiły się i powstały, choć zamiast głowy miały tylko zmiażdżoną czaszkę, z której sączyła się krew. Powłóczyły obrzydliwym ciałem przed siebie, w tępym marszu donikąd, w pustkę, jak i pusty był otaczający ich świat. Musiał zebrać siły, znaleźć w sobie odwagę. Powstał, powoli, nieśpiesznie, chwiejnie. Ledwie sam utrzymywał ciężar własnego ciała.
- Inferni! - zażądał po raz drugi, chcąc wyrwać się z tego przedziwnego transu, lecz z jego różdżki nie błysnęła nawet iskra - Inferni - Nie dawał za wygraną, lecz opuściły go już wszelkie siły, przeniósł ciężar z nogi na nogę, przekrzywiając spojrzenie w kierunku kuzyna. Zaraz odwrócił się gwałtownie za siebie, mając poczucie, że gdzieś tam, za nim, obok, była Morrigan. Ale kaplica była pusta, dął w niej tylko wiatr. Ale Morrigan tkwiła uwięziona w jego połamanej duszy. To na nic, szeptały jego myśli, a on nie potrafił już odróżnić własnych od tych pochodzących od prastarej czarownicy. Przymknął oczy, na sekundę, dwie, aż w końcu skinął głową, by wraz z Mathieu opuścić ten teren.
rzuty do posta
/zt x2
- Inferni! - zażądał po raz drugi, chcąc wyrwać się z tego przedziwnego transu, lecz z jego różdżki nie błysnęła nawet iskra - Inferni - Nie dawał za wygraną, lecz opuściły go już wszelkie siły, przeniósł ciężar z nogi na nogę, przekrzywiając spojrzenie w kierunku kuzyna. Zaraz odwrócił się gwałtownie za siebie, mając poczucie, że gdzieś tam, za nim, obok, była Morrigan. Ale kaplica była pusta, dął w niej tylko wiatr. Ale Morrigan tkwiła uwięziona w jego połamanej duszy. To na nic, szeptały jego myśli, a on nie potrafił już odróżnić własnych od tych pochodzących od prastarej czarownicy. Przymknął oczy, na sekundę, dwie, aż w końcu skinął głową, by wraz z Mathieu opuścić ten teren.
rzuty do posta
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kaplica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hampshire