Południowe ogrody
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Południowe ogrody
Jest to najbardziej reprezentacyjna część ogrodów otaczających Hampton Court. Ich centralną część stanowi elegancki placyk pokaźnych rozmiarów, na którym często odbywają się spektakle bądź innego rodzaju fantastyczne pokazy. Za granicami placyku rozciąga się natomiast jeden z najwspanialszych na Wyspach Brytyjskich ogrodów w stylu angielskim. Spacerujący alejkami czarodzieje mogą podziwiać zapierające dech w piersiach okazy magicznej flory, pomiędzy którymi skrywają całkiem niegroźne dla gości lady Adelaide gargulce, którym zimą towarzyszą kunsztowne lodowe rzeźby.
Uciekła z głównej sali, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Nawet jej w końcu znudziło się obserwowanie wirujących taft materiału czy rzucanych ukradkiem spojrzeń. Czuła rosnącą irytację gdy tylko dostrzegała kolejny pusty gest czy gdy do jej uszu dolatywały urywki zdań tak niewinnych i tak wieloznacznych, jak tylko można było sobie wyobrazić. I wszystko to w sytuacji, gdy najprawdopodobniej mąż czy narzeczony właśnie robił coś podobnego z damą znajdującą się na drugim końcu sali. Czy naprawdę ta hipokryzja nigdy nie miała się skończyć? Czy wszyscy arystokraci musieli być tak przeraźliwie zakłamani i dwulicowi. Juno w głębi serca tęskniła za dobrymi i szczerymi duszami przyjaciół, których nazwisk nie wolno było nawet teraz wypowiedzieć. Zupełnie tak jakby świat przed wojną nigdy nie istniał.
W tej chwili za żadne skarby nie przyznałaby się do tego, że jeszcze parę dni temu cieszyła się na myśl o sabacie. Była niemal pewna, że któraś ze służących matki dolała jej wówczas eliksiru na poprawę nastroju do porannej herbaty. Dlaczego przecież miałaby tracić swoją cenną energię na coś tak nieistotnego, jak myślenie o arystokratycznych rozrywkach? Żałowała tylko, że przed wyjazdem nie skorzystała z propozycji Grannusa, by wypalić z nim jedno z jego specjalnych papierosów. Może wówczas lepiej zniosłaby cały ten harmider. Nikim nie musiałaby się wówczas przejmować. Niczyje słowa nie robiłby wówczas na niej nawet najmniejszego wrażenia. Tak musiał wystarczyć drugi drink, który opróżniła niemal od razu, gdy podniosła go z jednej z tac. Cóż przecież to bal maskowy, można było się nawet bezceremonialnie upić. Właśnie dlatego, zanim opuściła mury zamkowe wypiła kolejnego. Nawet jej przez głowę nie przyszło by zastanowić się co się może stać jeśli przesadzi. Nałożyła na siebie gruby płaszcz estetyką pasujący do reszty kreacji i wyszła do ogrodu. Młodą czarownicę uderzyła zaskakująca cisza panująca na zewnątrz. Jeszcze przez drobną chwilę będzie mogła nacieszyć się tak upragnioną samotnością. Powoli kroczyła przez lekko zaśnieżoną ścieżkę wystawiając rozgrzane policzki na działanie chłodnego wiatru. Zdołała się uspokoić jednak jej nastrój nie uległ większej poprawie. Miała ochotę w końcu pozbyć się tej przeklętej maski, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że byłby to spory nietakt z jej strony. W końcu doszła do miejsca, w którym znajdowały się lodowe rzeźby. Juno przyglądała im się przez chwilę. Zwłaszcza jednej, która najprawdopodobniej przedstawiała zakochanego Erosa albo jeszcze innego bożka, od których roiło się w podobnych miejsca. W końcu przykucnęłaby wziąć w nagie dłonie sporo śniegu i ulepić z niego kulę. Podniosła się a ów pocisk wylądował prosto w twarz owego zakochanego. - Teraz wyglądasz dużo lepiej!- Odparła wesoło i zaraz obróciła się w stronę kolejnej rzeźby. - Kto następny? Ja mam czas.- Śmiejąc się pod nosem schyliła się po kolejny pocisk.
W tej chwili za żadne skarby nie przyznałaby się do tego, że jeszcze parę dni temu cieszyła się na myśl o sabacie. Była niemal pewna, że któraś ze służących matki dolała jej wówczas eliksiru na poprawę nastroju do porannej herbaty. Dlaczego przecież miałaby tracić swoją cenną energię na coś tak nieistotnego, jak myślenie o arystokratycznych rozrywkach? Żałowała tylko, że przed wyjazdem nie skorzystała z propozycji Grannusa, by wypalić z nim jedno z jego specjalnych papierosów. Może wówczas lepiej zniosłaby cały ten harmider. Nikim nie musiałaby się wówczas przejmować. Niczyje słowa nie robiłby wówczas na niej nawet najmniejszego wrażenia. Tak musiał wystarczyć drugi drink, który opróżniła niemal od razu, gdy podniosła go z jednej z tac. Cóż przecież to bal maskowy, można było się nawet bezceremonialnie upić. Właśnie dlatego, zanim opuściła mury zamkowe wypiła kolejnego. Nawet jej przez głowę nie przyszło by zastanowić się co się może stać jeśli przesadzi. Nałożyła na siebie gruby płaszcz estetyką pasujący do reszty kreacji i wyszła do ogrodu. Młodą czarownicę uderzyła zaskakująca cisza panująca na zewnątrz. Jeszcze przez drobną chwilę będzie mogła nacieszyć się tak upragnioną samotnością. Powoli kroczyła przez lekko zaśnieżoną ścieżkę wystawiając rozgrzane policzki na działanie chłodnego wiatru. Zdołała się uspokoić jednak jej nastrój nie uległ większej poprawie. Miała ochotę w końcu pozbyć się tej przeklętej maski, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że byłby to spory nietakt z jej strony. W końcu doszła do miejsca, w którym znajdowały się lodowe rzeźby. Juno przyglądała im się przez chwilę. Zwłaszcza jednej, która najprawdopodobniej przedstawiała zakochanego Erosa albo jeszcze innego bożka, od których roiło się w podobnych miejsca. W końcu przykucnęłaby wziąć w nagie dłonie sporo śniegu i ulepić z niego kulę. Podniosła się a ów pocisk wylądował prosto w twarz owego zakochanego. - Teraz wyglądasz dużo lepiej!- Odparła wesoło i zaraz obróciła się w stronę kolejnej rzeźby. - Kto następny? Ja mam czas.- Śmiejąc się pod nosem schyliła się po kolejny pocisk.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
po tarociku, sabat cz 3.
Junona biegająca pomiędzy lodowymi rzeźbami, nie zauważyła towarzystwa. A ono stało po drugiej stronie żywopłotu. Byłem tym towarzystwem ja, który poprawiałem kołnierzyk od czarnej koszuli. Powód niechlujstwa niech pozostanie ulotnym wspomnieniem, do którego nie powrócę dzisiejszego wieczora. Już zawiązuję spowrotem maskę na oczach i jeszcze raz wyprostowuję palcami koszulę przy szyji, kiedy słyszę rozbawiony głos młodej Travers. I gdybym usłyszał głos kogokolwiek innego, to nawet bym się nie zastanowił, ale przecież był to jej głos. I nagle wyprostowałem się, przypominając cel tegorocznego Sabatu. Zaraz przebijam spojrzeniem iglasty żywopłot, by dojrzeć moją zgubę .
Dotąd nie widziałem jej w tłumie, a czas do sylwestrowego dzwonu obwieszczającego nowy rok wciąż uciekał. I przyznam, że powoli zaczynałem utwierdzać się w przekonaniu, że Juno nawet nie przyszła na ten cały bal. A przecież jej nieobecność nieco utrudniała mi osiągnięcie celu, który sobie na dziś wieczór wyznaczyłem. Rozproszony przez sytuację na parkiecie i przedziwne spotkanie przy tarocie, dopiero teraz zdaje się, przypomniałem sobie co ja właściwie miałem robić. Opisałem memu bratu w najmniejszych szczegółach, jak zamierzam doprowadzić do tego, co wydawało się dotąd niemożliwe i wziąć wreszcie ślub. Jako, że do ślubu niezbędna była małżonka, to właśnie ją wytypowałem do tej roli. A dziś na sabacie, dziś miałem zrobić wszystko, by Lady Travers zechciała mi w przyszłości oddać swoją rękę.
Zostawiam kołnierzyk i przestępuję kilka kroków po wymalowanych śniegiem ścieżkach ogrodów Hapmton Court. Już wydaje mi się, że zaraz stanę twarzą w twarz z Junoną (a raczej maska w maskę), ale wtedy zamiast rudych włosów dostrzegam tę tajemniczą kobietę ubraną na wschodnią modę., kobietę ktora przecież już któryś raz miga mi w tle. I zastygam w bezruchu, niepewny jeszcze czy to zjawa w typie tokijskiej maiko, która niczym bogin, zna dobrze moje wnętrze i dlatego przybrała odpowiednią barwę głosu, czy na prawdę Juno tym razem zaskoczyła wszystkich i ubrała sie tak... by nikt jej nie rozpoznał. Ale czy to nie świadczy o tym jak bystrą jest osobą? Wszak jak lepiej zniknąć w tłumie, niż po przebraniem.
Nim rozważań tych dobiegł kres, w mojej ręce była już różdżka, którą czarowałem właśnie śniegowe kule, by poleciały wprost w plecy amatorki wschodu. Nie ma to jak atak z zaskoczenia, prawda? Niech więc to będzie przedsmak tego, co szykuje się dla Juno w kolejnych dniach.
Chociaż, gdyby się teraz zastanowić, to i mnie czeka zaskakujący rozwój wydarzeń po sabacie w tej relacji. Bo to już za kilka dni dostanę list, które się wcale nie spodziewałem.
Junona biegająca pomiędzy lodowymi rzeźbami, nie zauważyła towarzystwa. A ono stało po drugiej stronie żywopłotu. Byłem tym towarzystwem ja, który poprawiałem kołnierzyk od czarnej koszuli. Powód niechlujstwa niech pozostanie ulotnym wspomnieniem, do którego nie powrócę dzisiejszego wieczora. Już zawiązuję spowrotem maskę na oczach i jeszcze raz wyprostowuję palcami koszulę przy szyji, kiedy słyszę rozbawiony głos młodej Travers. I gdybym usłyszał głos kogokolwiek innego, to nawet bym się nie zastanowił, ale przecież był to jej głos. I nagle wyprostowałem się, przypominając cel tegorocznego Sabatu. Zaraz przebijam spojrzeniem iglasty żywopłot, by dojrzeć moją zgubę .
Dotąd nie widziałem jej w tłumie, a czas do sylwestrowego dzwonu obwieszczającego nowy rok wciąż uciekał. I przyznam, że powoli zaczynałem utwierdzać się w przekonaniu, że Juno nawet nie przyszła na ten cały bal. A przecież jej nieobecność nieco utrudniała mi osiągnięcie celu, który sobie na dziś wieczór wyznaczyłem. Rozproszony przez sytuację na parkiecie i przedziwne spotkanie przy tarocie, dopiero teraz zdaje się, przypomniałem sobie co ja właściwie miałem robić. Opisałem memu bratu w najmniejszych szczegółach, jak zamierzam doprowadzić do tego, co wydawało się dotąd niemożliwe i wziąć wreszcie ślub. Jako, że do ślubu niezbędna była małżonka, to właśnie ją wytypowałem do tej roli. A dziś na sabacie, dziś miałem zrobić wszystko, by Lady Travers zechciała mi w przyszłości oddać swoją rękę.
Zostawiam kołnierzyk i przestępuję kilka kroków po wymalowanych śniegiem ścieżkach ogrodów Hapmton Court. Już wydaje mi się, że zaraz stanę twarzą w twarz z Junoną (a raczej maska w maskę), ale wtedy zamiast rudych włosów dostrzegam tę tajemniczą kobietę ubraną na wschodnią modę., kobietę ktora przecież już któryś raz miga mi w tle. I zastygam w bezruchu, niepewny jeszcze czy to zjawa w typie tokijskiej maiko, która niczym bogin, zna dobrze moje wnętrze i dlatego przybrała odpowiednią barwę głosu, czy na prawdę Juno tym razem zaskoczyła wszystkich i ubrała sie tak... by nikt jej nie rozpoznał. Ale czy to nie świadczy o tym jak bystrą jest osobą? Wszak jak lepiej zniknąć w tłumie, niż po przebraniem.
Nim rozważań tych dobiegł kres, w mojej ręce była już różdżka, którą czarowałem właśnie śniegowe kule, by poleciały wprost w plecy amatorki wschodu. Nie ma to jak atak z zaskoczenia, prawda? Niech więc to będzie przedsmak tego, co szykuje się dla Juno w kolejnych dniach.
Chociaż, gdyby się teraz zastanowić, to i mnie czeka zaskakujący rozwój wydarzeń po sabacie w tej relacji. Bo to już za kilka dni dostanę list, które się wcale nie spodziewałem.
Czy stałoby się coś złego, gdyby na chwilę zatrzymać w czasie tę scenę? Ona wesoła i rozluźniona, z dziecięcą zawziętością wyżywająca swe frustracje na lodowych rzeźbach. On przyglądający się jej z oddalenia, zastanawiający się czy to na pewno, może nawet odczuwający ulgę, że w końcu trafił na nią w miejscu gdzie żadne z nich nie musiało się przejmować narzuconymi konwenansami.
Juno mierzyła właśnie w kolejną rzeźbę gdy poczuła, że coś trafia ją prosto w plecy. Zachwiała się na nogach, ale na szczęście utrzymała równowagę. Lekko zaskoczona przeszukiwała wzrokiem otoczenia. Czyżby to któraś ze statu urażona zachowaniem dziewczyny postanowiła się odegrać? W końcu dostrzegła jakąś postać stojącą w cieniu żywopłotu. Z tej odległości nie była wstanie dostrzec jego twarzy, czy też maski, którą ją zasłaniała. Wiedziała, że ma do czynienia z mężczyzną trzymającym w dłoni różdżkę. - To chyba niesprawiedliwe. - Rzuciła w powietrze słabo udając oburzenie.- Czy to podeszły wiek, czy zwykła próżność nie pozwala ci schylić? Oszustwo nie przystoi gentlemanowi - Uniosła dumnie brodę pozwalając sobie na moralizatorski ton głosu. Po czym zrobiła kilka kroków w stronę nieznajomego, tak by móc mu się lepiej przyjrzeć. Jednak dopiero gdy stała tuż przed nim uniosła wzrok, by zobaczyć tak dobrze znaną jej muszelkę wtopioną w strukturę maski. Nie odezwała się nawet słowem. Uniosła lekko zaczerwienioną dłoń i opuszkami placów dotknęła niegdysiejszą własność. Właśnie wtedy pozwoliła sobie, by choć na chwilę spojrzeć prosto w oczy Aresa. Myśli, które powinny towarzyszyć tej chwili tłumił alkohol wciąż utrzymujący się w jej żyłach. Milczała a w tym czasie jej dłoń sięgnęła wyżej, tak by mogła chwycić znajdującą się nad nimi gałąź. Jednym szarpnięciem zrzuciła na mężczyznę drobny śnieg. Odgłos śmiechu Juno wypełnił przestrzeń wokół nich. Sama czarownica odsunęła się do niego, by chwycić w dłonie kolejną porcję śniegu i ulepić z niej nieregularną kulę. Zachowywałaby się tak, gdyby wiedziała jaki list otrzyma za parę dni? Najprawdopodobniej nie przekroczyłaby progu Hampton Court. Żadna groźba i krzyki nie byłby w stanie zmusić jej do wyściubienia nosa z własnych komnat. Najpewniej przyzna wówczas, że jej życie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby nigdy nie pojawiła się na sabacie. Tyle że to wszystko będzie miało miejsce dopiero za kilka dni. Dajmy jej jeszcze ten moment by mogła się nacieszyć własną wolnością. Zamachnęła się, by trafić go mniej więcej w ramię. Problem polegał na tym, że śnieżka uderzyła o ziemię gdzieś w połowie drogi a sama Juno poślizgnąwszy się na oblodzonej ścieżce własne unosiła się na łokciach próbując się wyswobodzić w kolejnych warstw śniegu. Radosny śmiech młodej czarownicy ponownie wypełnił przestrzeń ogrodu. - Ja tu chyba zostaje- Zakomunikowała zdecydowanym tonem ponownie opadając na ziemię.
Juno mierzyła właśnie w kolejną rzeźbę gdy poczuła, że coś trafia ją prosto w plecy. Zachwiała się na nogach, ale na szczęście utrzymała równowagę. Lekko zaskoczona przeszukiwała wzrokiem otoczenia. Czyżby to któraś ze statu urażona zachowaniem dziewczyny postanowiła się odegrać? W końcu dostrzegła jakąś postać stojącą w cieniu żywopłotu. Z tej odległości nie była wstanie dostrzec jego twarzy, czy też maski, którą ją zasłaniała. Wiedziała, że ma do czynienia z mężczyzną trzymającym w dłoni różdżkę. - To chyba niesprawiedliwe. - Rzuciła w powietrze słabo udając oburzenie.- Czy to podeszły wiek, czy zwykła próżność nie pozwala ci schylić? Oszustwo nie przystoi gentlemanowi - Uniosła dumnie brodę pozwalając sobie na moralizatorski ton głosu. Po czym zrobiła kilka kroków w stronę nieznajomego, tak by móc mu się lepiej przyjrzeć. Jednak dopiero gdy stała tuż przed nim uniosła wzrok, by zobaczyć tak dobrze znaną jej muszelkę wtopioną w strukturę maski. Nie odezwała się nawet słowem. Uniosła lekko zaczerwienioną dłoń i opuszkami placów dotknęła niegdysiejszą własność. Właśnie wtedy pozwoliła sobie, by choć na chwilę spojrzeć prosto w oczy Aresa. Myśli, które powinny towarzyszyć tej chwili tłumił alkohol wciąż utrzymujący się w jej żyłach. Milczała a w tym czasie jej dłoń sięgnęła wyżej, tak by mogła chwycić znajdującą się nad nimi gałąź. Jednym szarpnięciem zrzuciła na mężczyznę drobny śnieg. Odgłos śmiechu Juno wypełnił przestrzeń wokół nich. Sama czarownica odsunęła się do niego, by chwycić w dłonie kolejną porcję śniegu i ulepić z niej nieregularną kulę. Zachowywałaby się tak, gdyby wiedziała jaki list otrzyma za parę dni? Najprawdopodobniej nie przekroczyłaby progu Hampton Court. Żadna groźba i krzyki nie byłby w stanie zmusić jej do wyściubienia nosa z własnych komnat. Najpewniej przyzna wówczas, że jej życie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby nigdy nie pojawiła się na sabacie. Tyle że to wszystko będzie miało miejsce dopiero za kilka dni. Dajmy jej jeszcze ten moment by mogła się nacieszyć własną wolnością. Zamachnęła się, by trafić go mniej więcej w ramię. Problem polegał na tym, że śnieżka uderzyła o ziemię gdzieś w połowie drogi a sama Juno poślizgnąwszy się na oblodzonej ścieżce własne unosiła się na łokciach próbując się wyswobodzić w kolejnych warstw śniegu. Radosny śmiech młodej czarownicy ponownie wypełnił przestrzeń ogrodu. - Ja tu chyba zostaje- Zakomunikowała zdecydowanym tonem ponownie opadając na ziemię.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trafiona w plecy panna rzeczywiście zauważyła moją obecność. Chowam różdżkę za pazuchę, bo nie wypada tak celować w nieuzbrojoną damę i czekam aż przestąpi te klka kroków. Wydawała się być radosna i świeża, niewinna i dziecięca i w żadnym wypadku nie skojarzyłem, że powodem może być po prostu o kilka lampek szampana za dużo.
Kiedy znalazła się na tyle blisko, że już bez trudu zajrzałem w przestrzeń za maską w okolicy oczu,pojąłem, że to nie zjawa, ale Lady Travers. Ta sama, która zakazała mi mówić do siebie w oficjalnym tonie i nazywać sie lady i która twierdziła, że jesteśmy przyjaciółmi. Cóż, ta niewinna owieczka nie spodziewa się nawet tego, ze niedługo zostaniemy nawet czymś więcej.
- A więc to na prawdę ty - witam się z nią tym romantycznie brzmiącym tekstem, który niestety został w komiczny strój ubrany, kiedy dziewczyna tryka mnie w czoło a później rozsypuje na moją głowę kilogram śniegu. No dobrze, trochę przesadzam, ale nagle zrobiło mi się biało przed oczami ( i to nie z jakiegoś uniesienia miłosnego) i kiedy przetarłem oczy, ona już odskakiwała ze śmiechem. Wyglądała tak rozkosznie śmiesznie, kiedy w japońskim stroju brodziła w śniegu. A potem upadła i chociaż może to nawet zabawne, to s ię przeraziłem, bo poza tym, że ona chce by nie mówiono do niej Lady, to jednak Lady jest. A one nie leżą na ziemi podczas balu. Pędzę ratować/zbierać z ziemi jej godność.
- Nie ma mowy, jak w przemoczonej sukni zamierzasz ze mną tańczyć? - pytam, stanąwszy już nad nią. Wyłożona w śniegu Lady wyraźnie się już poddała, bo wcale nie śpieszy z podniesieniem się z zaspy. Wyciągam do niej rękę, chociaż w tym wypadku chyba nawet bardziej wygodne byłoby, gdybym ją podniósł jak małe zwierzątko, nie czekając aż sama zgodzi się przyjąć pomocną dłoń. Bo wydaje się, jakby chciała wszystkim na złość zrobić, tańcząc w zimnym ogrodzie pełnym lodowych rzeźb. - Uprzedzam, że jeżeli będziesz się upierała, to i tak cię podniosę - zagroziłem no i jeśli nie weźmie tego na poważnie, to już chwilę później będę się schylać, żeby ją podnieść za plecy i pod kolanami. I koniec tego wylegiwania się!
Kiedy znalazła się na tyle blisko, że już bez trudu zajrzałem w przestrzeń za maską w okolicy oczu,pojąłem, że to nie zjawa, ale Lady Travers. Ta sama, która zakazała mi mówić do siebie w oficjalnym tonie i nazywać sie lady i która twierdziła, że jesteśmy przyjaciółmi. Cóż, ta niewinna owieczka nie spodziewa się nawet tego, ze niedługo zostaniemy nawet czymś więcej.
- A więc to na prawdę ty - witam się z nią tym romantycznie brzmiącym tekstem, który niestety został w komiczny strój ubrany, kiedy dziewczyna tryka mnie w czoło a później rozsypuje na moją głowę kilogram śniegu. No dobrze, trochę przesadzam, ale nagle zrobiło mi się biało przed oczami ( i to nie z jakiegoś uniesienia miłosnego) i kiedy przetarłem oczy, ona już odskakiwała ze śmiechem. Wyglądała tak rozkosznie śmiesznie, kiedy w japońskim stroju brodziła w śniegu. A potem upadła i chociaż może to nawet zabawne, to s ię przeraziłem, bo poza tym, że ona chce by nie mówiono do niej Lady, to jednak Lady jest. A one nie leżą na ziemi podczas balu. Pędzę ratować/zbierać z ziemi jej godność.
- Nie ma mowy, jak w przemoczonej sukni zamierzasz ze mną tańczyć? - pytam, stanąwszy już nad nią. Wyłożona w śniegu Lady wyraźnie się już poddała, bo wcale nie śpieszy z podniesieniem się z zaspy. Wyciągam do niej rękę, chociaż w tym wypadku chyba nawet bardziej wygodne byłoby, gdybym ją podniósł jak małe zwierzątko, nie czekając aż sama zgodzi się przyjąć pomocną dłoń. Bo wydaje się, jakby chciała wszystkim na złość zrobić, tańcząc w zimnym ogrodzie pełnym lodowych rzeźb. - Uprzedzam, że jeżeli będziesz się upierała, to i tak cię podniosę - zagroziłem no i jeśli nie weźmie tego na poważnie, to już chwilę później będę się schylać, żeby ją podnieść za plecy i pod kolanami. I koniec tego wylegiwania się!
Gdy stanął nad nią ona wciąż uśmiechała się wesoło co niestety zakrywała ta przeklęta maska. Przeszło jej nawet przez myśl by może w końcu ją zdjąć, ale to mogłoby zburzyć dziwny charakter tej sceny. Tylko ta wzmianka o tańcach sprawiały, że westchnęła z irytacją. - Mój rycerze w lśniącej zbroi przybywa na ratunek.- Podsunęła zmarznięte dłonie pod głowę i przeniosła wzrok na rozgwieżdżone niebo. - Uprzejmie informuje, że nie tańczę. Zrobiłam to raz podczas własnego debiutu i na resztę życia mam dość. - Poinformowała zainteresowaną stronę, choć przecież to była tylko niewinna wymówka, by nakłonić ją do wstania. Lady nie turlają się w śniegu, nawet te wychowane przez brodatych dzikusów zawijających swe dzieci w sieci rybackie. - Nie chcę tam wracać. - Ton głosu już znacznie łagodniejszy to wciąż ukrywał w sobie mieszaninę niechęci i chyba smutku. - Tu jest tak pięknie. Nie wiesz czemu nigdy nie urządzamy sabatów na świeżym powietrzu? Nawet w środku lata kisimy się w tych starych salach balowych jakby to miało nam dać schronienie przed całym złym światem. Nie, ja tu zostaje. - Dla podkreślenia swych słów wyciągnęła ręce spod głowy i związała je na piersi dodatkową tupiąc przy tym stopą o podłoże co dało słaby efekt przez cały ten otaczający ich śnieg. Słysząc groźbę, która zawisła w powietrzu spojrzała na niego przymykając jedno oko. - No dobrze. - Uniosła rękę, by chwycić go za dłoń. Iskra, która błyskawicznie rozeszła się wzdłuż jej ciała otrzeźwiła nieco dziewczynę. W pierwszej sekundzie niemal każda komórka jej chciała krzyczała by natychmiast wycofała rękę. Mimo to zacisnęła drobne palce wokół jego dłoni. Gdyby ktoś ją spytał, dlaczego nie potrafiłaby jednak odpowiedzieć. Przecież dopiero nadejdzie czas gdy będzie uciekała nawet przed jednym jego spojrzeniem. Za nim jednak dała się podnieść jak przystało na dobrą dziewczynę to lekko pociągnęła go w swoją stronę. - Ale ja mam lepszy pomysł. Położysz się koło mnie i oboje przemokniemy. Jak już będziemy chorzy to będziesz mógł złorzeczyć ile tylko będziesz chciał a ja pokornie to zniosę. Obiecuję nawet, że jeśli to wywoła skandal, który zmusi cię byś się ze mną ożenił to będę dobrą żoną i przyznam, że to wszystko moja wina. - Błogo nieświadoma wszystkiego, co planował dla niej los mogła przecież sobie pozwolić na tak niewinne żarty. Cóż było w nich złego, jeśli oboje byli przyjaciółmi, a on dobrze wiedział jak niechętna był całej tej idei.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ciekawa koncepcja, ale zaręczam Ci że nie dość, że dziś będziesz jeszcze tańczyć, to na pewno czeka cię jeszcze kilka tańców w życiu -wymądrzam się, chociaż widzę, że kłótnia z tą uparciuchą może wcale nie mieć sensu, szczególnie kiedy jej ręce zamiast wyciągać się w moją stronę, to splatają się ze sobą w wyraźnym geście.
Dopiero jej kolejne słowa nieco ostudziły moje twarde postanowienie, że trzeba ją jak najprędzej spowrotem zabrać do środka. To prawda, i ja nie lubiłem tego, że podczas Sabatu byliśmy najczęściej uwięzieni w salach balowych, szczególnie że na przykład podczas tych letnich, nie dało się wytrzymać niekiedy w tych lustrzanych przestrzeniach. O wiele lepiej myślało się na zewnątrz. Ale to miało też swoje zalety, bo kiedy większość osób siedziała w środku, na zewnątrz była bezpieczna przestrzeń.
- Pomyśl o tym tak, żeby przynajmniej mamy gdzie się wymykać - kiedy się wreszcie zdecydowała i złapała moją rękę, zdało mi się, że jakiś dreszcz przeszedł mi po plecach. Niespotykane zjawisko, które zdarzyło się może kilka razy w życiu, ale tym razem to niepokojący dreszcz, jakby to co za nim szło, wcale nie zwiastowało samych jednorazowych przyjemności. Zastygliśmy w tym dziwnym momencie, kiedy trzymamy się za rękę i ona ciągnie mnie, a ja jestem na to jakby obojętny, ale nie daję sobie wyrwać jej ręki z mojej. Nie mogę się nadziwić potokowi słów, które właśnie wypłynęły z jej ust, powoli do mnie dociera, że może ich powodem wcale nie jest dobra zabawa, ale... trochę wstawiona Lady? Najbardziej zdumiewa mnie ich sens i to, że jasno dała mi do zrozumienia, że zaczyna mnie mieć w swoich oczach już nie tylko jako przyjaciela, ale ewentualnego męża. Uczepię się tych pijackich wizji jeszcze na długo, bo teraz jak nigdy jestem pewny tego, że alkohol ujawnia najskrytsze marzenia. A skoro mała buntowniczka zaczyna sugerować, że jest mną zainteresowana, no to w to mi graj. Zielone światło zobaczyłem i idę w jego kierunku.
- Nie sądziłem, że jesteś jedną z tych Lady, które chciałyby swoje małżeństwo rozpocząć od skandalu - nie zastanawiając się dłużej, chwyciłem jej rękę mocniej niż ona mnie i tym samym chociaż bardzo chciała, bym wylądował na ziemi, drugą ręką łapię ją w locie za plecy i powoli podciągam do pozycji stojącej. - Ale jeżeli chcesz, to mam coś, co też wywoła skandal - i nie przestając wcale trzymać jej ręki tą którą przed chwilą trzymałem na jej plecach, sięgam do wnętrza marynarki, gdzieś gdzie wcześniej schowaną miałem jagodę. Junona na pewno wie, że te jagody były pewnego rodzaju przepustka, na którą pozwalali dzisiejsi organizatorzy, ale czy sądziła, że ktokolwiek będzie jej właśnie chciał ofiarować jedną? I ja zastanawiałem się, czy nie byłoby wygodniej dać jej komuś, kto na pewno by z niej skorzystał. Miałem jednak w pamięci misję, którą sobie sam zaprojektowałem. I chociaż dziś wygląda ona niewinnie i całkiem prawdopodobnie, to niebawem wszystkie te starania zostaną zniszczone przez kilka listów i rozmowy, które właśnie teraz się toczą w kuluarach.
Kiedy jagoda pojawiła się w moich palcach przed twarzą Juno, uśmiecham się do niej lekko.
- Co powiesz na to?
Dopiero jej kolejne słowa nieco ostudziły moje twarde postanowienie, że trzeba ją jak najprędzej spowrotem zabrać do środka. To prawda, i ja nie lubiłem tego, że podczas Sabatu byliśmy najczęściej uwięzieni w salach balowych, szczególnie że na przykład podczas tych letnich, nie dało się wytrzymać niekiedy w tych lustrzanych przestrzeniach. O wiele lepiej myślało się na zewnątrz. Ale to miało też swoje zalety, bo kiedy większość osób siedziała w środku, na zewnątrz była bezpieczna przestrzeń.
- Pomyśl o tym tak, żeby przynajmniej mamy gdzie się wymykać - kiedy się wreszcie zdecydowała i złapała moją rękę, zdało mi się, że jakiś dreszcz przeszedł mi po plecach. Niespotykane zjawisko, które zdarzyło się może kilka razy w życiu, ale tym razem to niepokojący dreszcz, jakby to co za nim szło, wcale nie zwiastowało samych jednorazowych przyjemności. Zastygliśmy w tym dziwnym momencie, kiedy trzymamy się za rękę i ona ciągnie mnie, a ja jestem na to jakby obojętny, ale nie daję sobie wyrwać jej ręki z mojej. Nie mogę się nadziwić potokowi słów, które właśnie wypłynęły z jej ust, powoli do mnie dociera, że może ich powodem wcale nie jest dobra zabawa, ale... trochę wstawiona Lady? Najbardziej zdumiewa mnie ich sens i to, że jasno dała mi do zrozumienia, że zaczyna mnie mieć w swoich oczach już nie tylko jako przyjaciela, ale ewentualnego męża. Uczepię się tych pijackich wizji jeszcze na długo, bo teraz jak nigdy jestem pewny tego, że alkohol ujawnia najskrytsze marzenia. A skoro mała buntowniczka zaczyna sugerować, że jest mną zainteresowana, no to w to mi graj. Zielone światło zobaczyłem i idę w jego kierunku.
- Nie sądziłem, że jesteś jedną z tych Lady, które chciałyby swoje małżeństwo rozpocząć od skandalu - nie zastanawiając się dłużej, chwyciłem jej rękę mocniej niż ona mnie i tym samym chociaż bardzo chciała, bym wylądował na ziemi, drugą ręką łapię ją w locie za plecy i powoli podciągam do pozycji stojącej. - Ale jeżeli chcesz, to mam coś, co też wywoła skandal - i nie przestając wcale trzymać jej ręki tą którą przed chwilą trzymałem na jej plecach, sięgam do wnętrza marynarki, gdzieś gdzie wcześniej schowaną miałem jagodę. Junona na pewno wie, że te jagody były pewnego rodzaju przepustka, na którą pozwalali dzisiejsi organizatorzy, ale czy sądziła, że ktokolwiek będzie jej właśnie chciał ofiarować jedną? I ja zastanawiałem się, czy nie byłoby wygodniej dać jej komuś, kto na pewno by z niej skorzystał. Miałem jednak w pamięci misję, którą sobie sam zaprojektowałem. I chociaż dziś wygląda ona niewinnie i całkiem prawdopodobnie, to niebawem wszystkie te starania zostaną zniszczone przez kilka listów i rozmowy, które właśnie teraz się toczą w kuluarach.
Kiedy jagoda pojawiła się w moich palcach przed twarzą Juno, uśmiecham się do niej lekko.
- Co powiesz na to?
Kolejne zapewnianie dotyczące jej przyszłości wydawały się przeraźliwie irytujące. Nic więc dziwnego, że westchnęła jedynie pozwalając sobie przy tym na przewrócenie oczami. Nawet jeśli Ares nie był wstanie tego dostrzec naprawdę nie trzeba było wiele by domyśleć się jaka była reakcja dziewczyny. Później było tylko gorzej. - Nie cierpię, gdy brzmisz tak rozsądnie. Mam wrażenie, że odbierasz mi wówczas moją rolę. - Było to jedyna forma przyznania racji, na jaką Juno, nawet pozbawiona zbawiennego działania alkoholu była wstanie sobie pozwolić. Przecież nie mogła dopuścić by przyzwyczaił się zbyt szybko do tego, że może wygrywać. Wydawało się, że głównym rdzenie tej dziwnej znajomości było ciągłe przekomarzanie się, przerzucanie się argumentami aż któraś ze stron postanowi na chwilę zawiesić broń. Podobne rozmowy nie dawały im niczego poza chwilową możliwością oderwania się od realiów świata, w którym żyli, ale może właśnie to było im najbardziej potrzebne.
Juno dostrzegła zaskoczenie malujące się w brązowych oczach Aresa. Obraz ten, zamiast wywołać niepokój jedynie pogłębił rozbawienie. Spora część ich ostatniej rozmowy zeszła na temat ewentualnego zamążpójścia młodej lady Travers. Założyła zwyczajnie, że Ares nie sądził by mogła żartować ze spraw co do, których jak się jej przynajmniej wydawało, miała mocno ugruntowane stanowisko. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że w ten sposób dała mu jakąkolwiek formę nadziei. Jeszcze chwila błogiej nieświadomości i niczym niezmąconego spokoju.
- Tak przynajmniej byłoby dużo ciekawiej…- Zaczęła i skupiwszy się na wypowiadanych słowach nawet nie zauważyła, że Ares wzmacnia uścisk i już za chwilę ponownie stała na nogach. Popatrzyła na niego na wpół zaskoczona na wpół urażona z powodu odrzuconej propozycji. - Znów na stojąco. To ani trochę nie jest ciekawe. - Burknęła pod nosem wolną dłonią poprawiając kosmyków włosów, który wysunął się z jej fryzury. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co się właściwie stało. Świadomość niebezpiecznej bliskości Aresa zaczęła do niej coraz mocniej docierać. Mimo to nie odsunęła się od niego, nie zrobiła nic, by uwolnić dłoń z jego uścisku. Uczepiła się iluzorycznej myśli, że przy nim nic jej nie grozi. Ten rodzaj naiwności mógł ją naprawdę wiele kosztować, a mimo to wciąż stała w miejscu z ciekawością przyglądając się temu co robi. Spodziewała się praktycznie wszystkiego, ale z całą pewnością nie tego, co właśnie pojawiło się w jego dłoni. Juno przyglądała się małej białej kulce jakby jeszcze nie wiedziała czy ją przeraża, czy też może fascynuje. Tysiące myśli coraz brutalniej obijało się w jej głowie. Z jednej strony wiedziała, że powinna stamtąd jak najszybciej uciec natomiast z drugiej w końcu przecież kiedyś musiało do tego dojść. Dlaczego przez ten dziwny moment nie mógł jej pomóc przejść kto komu ufała. Nie miała pojęcia czy Ares wie, że nigdy wcześniej nie robiła czegoś podobnego czy też jedynie się tego domyśla, ale wierzyła, że nigdy nie wykorzystałby tej wiedzy przeciwko niej. Niby co zyskałby w ten sposób? Ostrożnie uwolniła swoją dłoń tylko po to, by móc swobodnie odwiązać tasiemki maski Aresa lub też cokolwiek co przytrzymywało ją przy twarzy. - Tylko czy to przypadkiem nie jest zbyt duża droga na skróty? - Spytała swym naturalnym, nieco pyskatym tonem głosu próbując tym samym udowodnić, że wcale nie przejmuje się całą sytuacją. W końcu trzymała już w dłoniach jego maskę przenosząc na nią lekko zbłąkane spojrzenie.
Juno dostrzegła zaskoczenie malujące się w brązowych oczach Aresa. Obraz ten, zamiast wywołać niepokój jedynie pogłębił rozbawienie. Spora część ich ostatniej rozmowy zeszła na temat ewentualnego zamążpójścia młodej lady Travers. Założyła zwyczajnie, że Ares nie sądził by mogła żartować ze spraw co do, których jak się jej przynajmniej wydawało, miała mocno ugruntowane stanowisko. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że w ten sposób dała mu jakąkolwiek formę nadziei. Jeszcze chwila błogiej nieświadomości i niczym niezmąconego spokoju.
- Tak przynajmniej byłoby dużo ciekawiej…- Zaczęła i skupiwszy się na wypowiadanych słowach nawet nie zauważyła, że Ares wzmacnia uścisk i już za chwilę ponownie stała na nogach. Popatrzyła na niego na wpół zaskoczona na wpół urażona z powodu odrzuconej propozycji. - Znów na stojąco. To ani trochę nie jest ciekawe. - Burknęła pod nosem wolną dłonią poprawiając kosmyków włosów, który wysunął się z jej fryzury. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co się właściwie stało. Świadomość niebezpiecznej bliskości Aresa zaczęła do niej coraz mocniej docierać. Mimo to nie odsunęła się od niego, nie zrobiła nic, by uwolnić dłoń z jego uścisku. Uczepiła się iluzorycznej myśli, że przy nim nic jej nie grozi. Ten rodzaj naiwności mógł ją naprawdę wiele kosztować, a mimo to wciąż stała w miejscu z ciekawością przyglądając się temu co robi. Spodziewała się praktycznie wszystkiego, ale z całą pewnością nie tego, co właśnie pojawiło się w jego dłoni. Juno przyglądała się małej białej kulce jakby jeszcze nie wiedziała czy ją przeraża, czy też może fascynuje. Tysiące myśli coraz brutalniej obijało się w jej głowie. Z jednej strony wiedziała, że powinna stamtąd jak najszybciej uciec natomiast z drugiej w końcu przecież kiedyś musiało do tego dojść. Dlaczego przez ten dziwny moment nie mógł jej pomóc przejść kto komu ufała. Nie miała pojęcia czy Ares wie, że nigdy wcześniej nie robiła czegoś podobnego czy też jedynie się tego domyśla, ale wierzyła, że nigdy nie wykorzystałby tej wiedzy przeciwko niej. Niby co zyskałby w ten sposób? Ostrożnie uwolniła swoją dłoń tylko po to, by móc swobodnie odwiązać tasiemki maski Aresa lub też cokolwiek co przytrzymywało ją przy twarzy. - Tylko czy to przypadkiem nie jest zbyt duża droga na skróty? - Spytała swym naturalnym, nieco pyskatym tonem głosu próbując tym samym udowodnić, że wcale nie przejmuje się całą sytuacją. W końcu trzymała już w dłoniach jego maskę przenosząc na nią lekko zbłąkane spojrzenie.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozjuszona Lady Travers prawie roztapiała cały śnieg w którym leżała, tymi niezadowolonymi wzdychaniami. Można by podejrzewać, że z jej uszu parowało złością, co zresztą zakomunikowała, nie widząc problemu w tym, by kontunuować te przekomarzanki. Tak na prawdę, to nie liczyłem na nic innego, a te ciągłe gry nawet mnie cieszyły i czerpałem z nich pewną satysfakcję. Chyba pierwszy raz w życiu nie miałem ochoty uciekać przed szlachetnie urodzoną panną do biblioteki, gdzie zasnąłbym z nudów. No chyba, że bym dorwał tom interesującej encyklopedii, która bardziej by mnie porwała niż rozmowa z damą.
- To ciekawe, bo mi to akurat bardzo pasuje - obnoszę się tym małym zwycięstwem, które sobie przywłaszczam, a przecież mam nad nią przewagę kilku lat, więc to jasne, że częściej niż ona będę miał rację. Pewnie nie w kwestiach ludzi i relacji, ale akurat takich, które sam przeżywam i zdązyłem przemyśleć, to tak. Tryumfalny uśmieszek maluje mi się na ustach i wtedy przypominam sobie jak Vivienne określiła to, gdzie może być panna Travers. To dopiero teraz do mnie wróciło i pochwaliłem w głowie przyjaciółkę za jej talent do wymyślania rebusów.
- Przed chwilą proponowałaś, żebyśmy spędzili resztę wieczoru wylegując się obok siebie. Czy to nie jest nieco bardziej subtelne? - zadaję pytanie w odpowiedzi na pytanie. Kiedy Juno jeszcze nigdy wcześniej nie całowala się z nikim, ja jak się okazuje, uświadomiłem sobie, że w sumie to nigdy wcześniej nie całowałem żadnej szlachcianki. A przynajmniej tak mi się wydaje, tak pamiętam. Więc kiedy moja zaoferowana jagoda została w pewien sposób zaakceptowana, bo tak zrozumiałem jej gest odwiązywania mojej maski, złapała mnie chwila zastanowienia. Ale też powrócił ten dreszczyk, do którego chyba bedę się przyzwyczajać.
Spoglądam za swoją maską i czekam aż zrobi to samo ze swoją. Cała Junona jednak dalej pogrywa, jakby na prawdę zastanawiała się, czy to nie będzie zbyt łatwe. Ale w stosunku do czego? Przecież chyba nie podejrzewała, jakie mam wobec niej zamiary? A może od samego początku tak mną manipulowała, żebym wpadł na ten pomysł? Nie.. w to nie uwierzę, przecież do tego musiałaby być mastermindem pokroju Vivienne. Niby się przyjaźniły, ale z drugiej strony nasze pierwsze spotkanie było niczym poza przypadkiem, a już wtedy musiałaby w mojej głowie zaszczepić ten pomysł.
- Nie bój się, ja się cieszę, że to się może zdarzyć prędzej niż później. Jeżeli przyjmiesz tę jagodę oczywiście - oferuję ją jej, oczekując chyba jakiegoś bardzo wyraźnego potwierdzenia. Bo jeżeli go nie będzie, to już możemy mówić o skandalu, prawda?
- To ciekawe, bo mi to akurat bardzo pasuje - obnoszę się tym małym zwycięstwem, które sobie przywłaszczam, a przecież mam nad nią przewagę kilku lat, więc to jasne, że częściej niż ona będę miał rację. Pewnie nie w kwestiach ludzi i relacji, ale akurat takich, które sam przeżywam i zdązyłem przemyśleć, to tak. Tryumfalny uśmieszek maluje mi się na ustach i wtedy przypominam sobie jak Vivienne określiła to, gdzie może być panna Travers. To dopiero teraz do mnie wróciło i pochwaliłem w głowie przyjaciółkę za jej talent do wymyślania rebusów.
- Przed chwilą proponowałaś, żebyśmy spędzili resztę wieczoru wylegując się obok siebie. Czy to nie jest nieco bardziej subtelne? - zadaję pytanie w odpowiedzi na pytanie. Kiedy Juno jeszcze nigdy wcześniej nie całowala się z nikim, ja jak się okazuje, uświadomiłem sobie, że w sumie to nigdy wcześniej nie całowałem żadnej szlachcianki. A przynajmniej tak mi się wydaje, tak pamiętam. Więc kiedy moja zaoferowana jagoda została w pewien sposób zaakceptowana, bo tak zrozumiałem jej gest odwiązywania mojej maski, złapała mnie chwila zastanowienia. Ale też powrócił ten dreszczyk, do którego chyba bedę się przyzwyczajać.
Spoglądam za swoją maską i czekam aż zrobi to samo ze swoją. Cała Junona jednak dalej pogrywa, jakby na prawdę zastanawiała się, czy to nie będzie zbyt łatwe. Ale w stosunku do czego? Przecież chyba nie podejrzewała, jakie mam wobec niej zamiary? A może od samego początku tak mną manipulowała, żebym wpadł na ten pomysł? Nie.. w to nie uwierzę, przecież do tego musiałaby być mastermindem pokroju Vivienne. Niby się przyjaźniły, ale z drugiej strony nasze pierwsze spotkanie było niczym poza przypadkiem, a już wtedy musiałaby w mojej głowie zaszczepić ten pomysł.
- Nie bój się, ja się cieszę, że to się może zdarzyć prędzej niż później. Jeżeli przyjmiesz tę jagodę oczywiście - oferuję ją jej, oczekując chyba jakiegoś bardzo wyraźnego potwierdzenia. Bo jeżeli go nie będzie, to już możemy mówić o skandalu, prawda?
- Subtelność nie jest moją najmocniejszą stroną. - Przyznała z typową dla niej rozbrajającą szczerością. W końcu sięgnęła do własnej twarzy, by zdjąć z niej maskę. Wszystko wydawało się przerażająco realne, a ostatnie krople wypitego alkoholu właśnie zaczęły opuszczać organizm panny Travers. Na chwilę przymknęła oczy czując serce bijające w jej piersi niebezpiecznie zwalnia. - Wcześniej lub nigdy. - Poprawiła go próbując tym samym usilnie trzymać się myśli, że po tym wszystkim wciąż będą dla siebie przyjaciółmi. Przecież nie pozwoli by ta jedna chwila słabości zaważyła na wszystkim? Tylko właściwie, na czym konkretnie? Przecież gdyby się postarali mogliby się już nigdy więcej nie zobaczyć. Nawet w ich świecie nie było to takie trudne. Chciała go zapewnić, że przecież niczego się nie boi, ale te słowa nie były wstanie przecisnąć się przez cienkie gardło. Nie byłaby wstanie przekonać nawet siebie nie mówiąc już o Aresie. - Przyjmuje.- Dziwnie smakowało to słowo. Pozbawiona ochrony, jaką dawała jej maska czuła się przeraźliwie słaba, odsłonięta. Chęć natychmiastowej ucieczki rosła z każdym słabym uderzeniem serca. W końcu jagoda znalazła się w jej przemarzniętej dłoni, a ona nie czekając już nawet sekundy uniosła się na palcach i ostrożnie musnęła jego usta. Gdyby to on wykonał pierwszy ruch pewnie rozpadłaby się na milion kawałków czując, że traci panowanie nad całą sytuacją. Bardzo możliwe, że właśnie znikałaby między żywopłotami, by możliwie jak najszybciej uciec z tego miejsca. Zamiast tego stała przed nim z wyciągniętą do przodu dłonią, by w ten sposób zagrodzić mu drogę do siebie. Błękitne oczy wpatrywały się w ścieżkę pod ich stopami. Juno zapadała się w sobie próbując zrozumieć wszystko co właśnie zaszło. Skoro to trwało tak, krótko, dlaczego jej serce tak nagle przyspieszyło? Czym było to dziwne uczucie, które zdawało się nagle wypełniać niemal każdą komórkę? Dlaczego to wszystko wydawało się nagle słuszne i konieczne skoro miało być jedynie mało znaczącym gestem? Może powinna zwrócić większą uwagę na opisy w książkach czy zdradzane szeptem opowieści. Teraz nie czułaby się tak bardzo zagubiona. Juno znów przeniosła na niego wzrok zupełnie tak jakby dopiero sobie przypomniała, że wciąż przy niej jest. Patrzyła na niego z ciekawością, zupełnie jak gdyby jego postać miała udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania. Może chciała by zignorował wyciągniętą dłoń i pokazał jej jak to ma naprawdę wyglądać. Drugi raz nie odważy się przecież na podobny ruch.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czyli panna Travers jest przekonana, że Lord Carrow ze wszystkich panien na balu wybrał właśnie ją, swoją przyjaciółkę od miesiąca, żeby jej dać jagodę bo taki był jego kaprys, albo lepiej: bo bał się dać ją innej damie? A czy w takim razie nie powinien jagody ofiarować komuś, komu mogłoby mocniej serce zabić na samą myśl, że lord Carrow chciałby jej wdzięki podziwiać? Czy na prawdę jakieś logiczne wytłumaczenie znajduje młoda Junona w tym, że trzydziestoletni mężczyzna przychodzi na event na którym jest tylko jeden job do zrobienia - znalezienie żony - i zamiast go robić, to się kryje po kątach i chce całować przyjaciółkę, żeby przypadkiem nie musieć całować kogoś kto mu się podoba? Chociaż Juno może się zapierać rękami i nogami, chociaż pewnie marzy o tym, żeby jej marzenia się ziściły, to nie może dalej wypierać się tego, co na pewno sama przeczuwa. Że wcale nie zostaną po tym tylko przyjaciółmi .
- Przecież obiecałaś, że jeżeli wywołamy skandal, to będziesz dobrą żoną - przypomnieć jej najwyraźniej musi, kiedy tak uparcie twierdzi, że nigdy więcej to się nie zdarzy, że to jednorazowy wyskok. Na który, tak swoją drogą, zgodziła się bez większych oporów. Ares zdaje się być sam tym zdumiony, ale jakże miło połechtane jest jego ego, kiedy już w trzech zdaniach zdobył zgodę na całowanie Junony. Może ta cała misja ze zdobyciem jej serca i ręki wcale nie będzie aż taka trudna, jak przewidywał?
Te słowa, które teraz wymieniają, są tylko ich. On ofiarowujący jej jagodę, ona oszukująca ich oboje, on wreszcie upierający się, że przed chwilą dopiero co , mówiła o tym, że jeżeli wywołają skandal to zostanie jego żoną. Na to miał nadzieję, chociaż i bez skandalu mogłoby się odbyć.
Bo przecież nikt prócz nich nie musi wiedzieć. O tych ustaleniach, o tej wymianie, biznesie który się tutaj odbywa. Może nawet, gdyby nie zdjeli mask, to nikt nigdy nie wiedziałby, kto się w ogrodzie całował podczas Sabatu.
Ale całował to też słowa nad wyrost. Nim pocałunek się zaczął, to się skończył, a ręka Lady pomiędzy nimi odseparowała Aresa od jego należności, którą miał odebrać za ofiarowaną jagodę. Cień rozczarownaia przeszył jego spojrzenie, kiedy zamiast twarzy Juno ma przed sobą jej czarny japoński kok. Czy to co wydawało mu się tak łatwo osiągalne, nagle okazało się być jedynie grą, w którą jak kiedyś, dawno dawno temu, nie potrafił grać? Jakaś niepewność wdarła się w ten moment, kiedy Juno trzymała go na dystans. Trwało to chwilę i prawdę mówiąc obawiał się, że kiedy znów ją zobaczy, to będzie wyśmianym. To zresztą byłoby tak bardzo w jej stylu... tak jakby wiedział jaki jest jej styl i jakby znał ją dość dobrze. Wyprostował się i nagle Juno unosi spojrzenie. Jest milczące i wyraża coś czego się chyba nie spodziewał zaraz po tym, jak się tak od niego odsunęła. Przesuwa rękę w stronę tej, którą chce go trzymać na dystans, żeby ją sprawdzić jak bardzo jest zdecydowana dalej to kontynuować. I chyba faktycznie to co widział w jej oczach to była ciekawość i cicha zgoda na to, żeby jednak poddać się kolejnej próbie całusów, bo jej dłoń już nie była taka naprężona i zmiękła, kiedy przychylił się tym razem do niej.
Tym razem pocałunek trwał dłużej i mógł się tym razem podobać nie tylko debiutantce, ale też jemu. Wolną ręką podtrzymał jej głowę, ale wciąż drugą trzymał jej obie ręce, którymi jak tylko się zorientuje, pewnie będzie się zaraz od niego odsuwać. Nie posunął się jednak zbyt daleko i wkrótce pocałunek zakończył się nienasyceniem. Ale to było wyliczone. Ares jest na tyle już obeznany z tą sztuką, że nie będzie się zachłannie cieszył jedym całusem. Tym razem stawka była bardziej lukratywna, więc należało zadbać o to, żeby pozostawić po sobie niedopowiedzenie. Obserwuje jej twarz, która jeszcze przez chwile ma zamknięte oczy i dopiero teraz przyjmuje tę pozę zadowolonego szlachcica, który osiągnął właśnie to co chciał. Junona musiała sobie sama przełożyć w głowie to, czy ten słodki moment, który przed chwilą przeżyli, to jest coś do czego będzie tęskniła, czy tylko się denerowała. Ale kiedy powiedział:
- A resztę dostaniesz po ślubie - to miał taką nadzieję, że przynajmniej jedno jest już pewne: panna Travers nie zapomni o tym pocałunku i będzie o nim myślała coraz częściej, intensywniej, aż sama się zgodzi, że ten cały ślub to nie jest taki zły pomysł.
I jak na chłopca, który dziesięć lat temu był zagubionym w realiach sabatu młodym mężczyzną, dziś Ares to nieźle wykalkulowany drań, tak by można było rzec.
Odpuścił jej ręce i odsuwa się, z lekkim uśmieszkiem. Jego plan póki co szedł idealnie. Porady Selwyna się opłaciły, jednak ten to się znał na kobietach.
- To jak będzie z tym tańcem? - pyta, chociaż widzi, że Juno to chyba wcale nie wie czy chce dalej tu być z nim sam na sam.
- Przecież obiecałaś, że jeżeli wywołamy skandal, to będziesz dobrą żoną - przypomnieć jej najwyraźniej musi, kiedy tak uparcie twierdzi, że nigdy więcej to się nie zdarzy, że to jednorazowy wyskok. Na który, tak swoją drogą, zgodziła się bez większych oporów. Ares zdaje się być sam tym zdumiony, ale jakże miło połechtane jest jego ego, kiedy już w trzech zdaniach zdobył zgodę na całowanie Junony. Może ta cała misja ze zdobyciem jej serca i ręki wcale nie będzie aż taka trudna, jak przewidywał?
Te słowa, które teraz wymieniają, są tylko ich. On ofiarowujący jej jagodę, ona oszukująca ich oboje, on wreszcie upierający się, że przed chwilą dopiero co , mówiła o tym, że jeżeli wywołają skandal to zostanie jego żoną. Na to miał nadzieję, chociaż i bez skandalu mogłoby się odbyć.
Bo przecież nikt prócz nich nie musi wiedzieć. O tych ustaleniach, o tej wymianie, biznesie który się tutaj odbywa. Może nawet, gdyby nie zdjeli mask, to nikt nigdy nie wiedziałby, kto się w ogrodzie całował podczas Sabatu.
Ale całował to też słowa nad wyrost. Nim pocałunek się zaczął, to się skończył, a ręka Lady pomiędzy nimi odseparowała Aresa od jego należności, którą miał odebrać za ofiarowaną jagodę. Cień rozczarownaia przeszył jego spojrzenie, kiedy zamiast twarzy Juno ma przed sobą jej czarny japoński kok. Czy to co wydawało mu się tak łatwo osiągalne, nagle okazało się być jedynie grą, w którą jak kiedyś, dawno dawno temu, nie potrafił grać? Jakaś niepewność wdarła się w ten moment, kiedy Juno trzymała go na dystans. Trwało to chwilę i prawdę mówiąc obawiał się, że kiedy znów ją zobaczy, to będzie wyśmianym. To zresztą byłoby tak bardzo w jej stylu... tak jakby wiedział jaki jest jej styl i jakby znał ją dość dobrze. Wyprostował się i nagle Juno unosi spojrzenie. Jest milczące i wyraża coś czego się chyba nie spodziewał zaraz po tym, jak się tak od niego odsunęła. Przesuwa rękę w stronę tej, którą chce go trzymać na dystans, żeby ją sprawdzić jak bardzo jest zdecydowana dalej to kontynuować. I chyba faktycznie to co widział w jej oczach to była ciekawość i cicha zgoda na to, żeby jednak poddać się kolejnej próbie całusów, bo jej dłoń już nie była taka naprężona i zmiękła, kiedy przychylił się tym razem do niej.
Tym razem pocałunek trwał dłużej i mógł się tym razem podobać nie tylko debiutantce, ale też jemu. Wolną ręką podtrzymał jej głowę, ale wciąż drugą trzymał jej obie ręce, którymi jak tylko się zorientuje, pewnie będzie się zaraz od niego odsuwać. Nie posunął się jednak zbyt daleko i wkrótce pocałunek zakończył się nienasyceniem. Ale to było wyliczone. Ares jest na tyle już obeznany z tą sztuką, że nie będzie się zachłannie cieszył jedym całusem. Tym razem stawka była bardziej lukratywna, więc należało zadbać o to, żeby pozostawić po sobie niedopowiedzenie. Obserwuje jej twarz, która jeszcze przez chwile ma zamknięte oczy i dopiero teraz przyjmuje tę pozę zadowolonego szlachcica, który osiągnął właśnie to co chciał. Junona musiała sobie sama przełożyć w głowie to, czy ten słodki moment, który przed chwilą przeżyli, to jest coś do czego będzie tęskniła, czy tylko się denerowała. Ale kiedy powiedział:
- A resztę dostaniesz po ślubie - to miał taką nadzieję, że przynajmniej jedno jest już pewne: panna Travers nie zapomni o tym pocałunku i będzie o nim myślała coraz częściej, intensywniej, aż sama się zgodzi, że ten cały ślub to nie jest taki zły pomysł.
I jak na chłopca, który dziesięć lat temu był zagubionym w realiach sabatu młodym mężczyzną, dziś Ares to nieźle wykalkulowany drań, tak by można było rzec.
Odpuścił jej ręce i odsuwa się, z lekkim uśmieszkiem. Jego plan póki co szedł idealnie. Porady Selwyna się opłaciły, jednak ten to się znał na kobietach.
- To jak będzie z tym tańcem? - pyta, chociaż widzi, że Juno to chyba wcale nie wie czy chce dalej tu być z nim sam na sam.
Gdyby tylko ktoś odważyłby się zapytać czego właściwie chciała Juno przyznałaby bez cienia zawahania, że wcale nie chce by ktokolwiek podziwiał jej wdzięki. Nigdy nie marzyła, jeśli faktycznie kiedykolwiek poświęciła temu, choć chwilę by czyjeś spojrzenie śledziło każdy jej ruch z uwielbieniem równym największym boginiom. Juno chciała tylko czuć się bezpiecznie, być akceptowana w każdym calu, czuć, że wciąż jest przytomna i czyjaś dłoń za wszelką cenę utrzyma ją właśnie w tym stanie. Ares jeszcze nie był tym człowiekiem. Nie wiedział o niej wszystkiego, nie nauczył się jeszcze jak przekonać Juno, że widzi w niej coś więcej poza połamanym zwierzątkiem wymagającym opieki. Co najgorsze to właśnie przez niego coraz głębiej tonęła w odmętach własnych myśli. Już niemal błagała by pojawił się ktokolwiek kto wyrwie ją z tej dziwnej sceny. Może któreś z rodzeństwa, Vi, Mat czy choćby Mani usłyszą to bezgłośne wołanie i pozbierają rozrzucone kawałki, zanim zmęczony intensywnością tej chwili umysł znajdzie ukojenie w ciemnej otchłani do której już nikt nie będzie miał dostępu.
Gdy tylko już było po wszystkim. Gdy tylko wypuścił ją ze swoich objęć ona wiedziała, że to był błąd. Dziwna fala uczuć zalewające całe jej ciało, endorfiny, które uparcie próbowała zawładnąć jej umysłem nie były warte tego co przyjdzie później. Niepewności, niekończących się rozmyślań co to wszystko miało znaczyć. Vivianne mogłaby jej w tym wszystkim pomóc, ale Juno nie była pewna czy chce dzielić się z nią tym wspomnieniem, wspomnień, które przy odrobinie szczęścia zniknie rozmyte przez problemy dnia codziennego. Słowa, które padły zaraz potem były błędem. W niebieskich oczach zamglonych uczuciem ekscytacji pojawił się niepokój. Niewinny żart wypowiedziany w chwili dziecięcej radości zaczął nabierać dziwnie poważnego brzmienia. Niemożliwe, żeby to wszystko było takie proste. Niemożliwe, żeby tak łatwo dała się wepchnąć do tak chętnie powielanej kliszy. A może chodziło o coś zupełnie innego. Juno miała być zdobyczą? Ofiarą zabawy służącej zabiciu czasu na dłużących się sabatach? Boleśnie wybrzmiewało w jej uszach ostatnie zdanie, jakie padło z ust Aresa, gdy opuszczała jego rodzinną rezydencji. Nigdy, nie powinna mu ufać. Nigdy nie powinna się już znaleźć w jego pobliżu. Gdyby teraz uciekła? Czy mogłaby udawać, że to wszystko nigdy nie miało miejsca? Na hasło taniec uniosła brwi, a na twarz wypłynął ironiczny uśmiech. - Czy ty przypadkiem nie oczekujesz zbyt wiele? Średnio podoba mi się perspektywa bycia trofeum - Od razu uderzyła w odpowiedni ton celowo próbując rozpędzić tą dziwną aurę, która wciąż ich otaczała. - Bycie hipokrytą to twoja rola. - Przygryzła dolną wargę powstrzymując tym samym nerwowy śmiech. Gdzie są ci wszyscy obrońcy, gdy tak bardzo ich potrzebowała. Odsunęła się od niego o kilka kroków powoli budując mór pomiędzy nimi. Błękitne oczy zaczęły błądzić gdzieś w ciemności. Trzeba było się wycofać, póki jeszcze mogła, ale…no właśnie ale.
Gdy tylko już było po wszystkim. Gdy tylko wypuścił ją ze swoich objęć ona wiedziała, że to był błąd. Dziwna fala uczuć zalewające całe jej ciało, endorfiny, które uparcie próbowała zawładnąć jej umysłem nie były warte tego co przyjdzie później. Niepewności, niekończących się rozmyślań co to wszystko miało znaczyć. Vivianne mogłaby jej w tym wszystkim pomóc, ale Juno nie była pewna czy chce dzielić się z nią tym wspomnieniem, wspomnień, które przy odrobinie szczęścia zniknie rozmyte przez problemy dnia codziennego. Słowa, które padły zaraz potem były błędem. W niebieskich oczach zamglonych uczuciem ekscytacji pojawił się niepokój. Niewinny żart wypowiedziany w chwili dziecięcej radości zaczął nabierać dziwnie poważnego brzmienia. Niemożliwe, żeby to wszystko było takie proste. Niemożliwe, żeby tak łatwo dała się wepchnąć do tak chętnie powielanej kliszy. A może chodziło o coś zupełnie innego. Juno miała być zdobyczą? Ofiarą zabawy służącej zabiciu czasu na dłużących się sabatach? Boleśnie wybrzmiewało w jej uszach ostatnie zdanie, jakie padło z ust Aresa, gdy opuszczała jego rodzinną rezydencji. Nigdy, nie powinna mu ufać. Nigdy nie powinna się już znaleźć w jego pobliżu. Gdyby teraz uciekła? Czy mogłaby udawać, że to wszystko nigdy nie miało miejsca? Na hasło taniec uniosła brwi, a na twarz wypłynął ironiczny uśmiech. - Czy ty przypadkiem nie oczekujesz zbyt wiele? Średnio podoba mi się perspektywa bycia trofeum - Od razu uderzyła w odpowiedni ton celowo próbując rozpędzić tą dziwną aurę, która wciąż ich otaczała. - Bycie hipokrytą to twoja rola. - Przygryzła dolną wargę powstrzymując tym samym nerwowy śmiech. Gdzie są ci wszyscy obrońcy, gdy tak bardzo ich potrzebowała. Odsunęła się od niego o kilka kroków powoli budując mór pomiędzy nimi. Błękitne oczy zaczęły błądzić gdzieś w ciemności. Trzeba było się wycofać, póki jeszcze mogła, ale…no właśnie ale.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdzie byli ci jej wszyscy ratownicy? Najpewniej świetnie bawili się wewnątrz starej sali balowej z której Juno tak chętnie chciała uciekać. Najwyraźniej przyzwyczaili się do tego, że Junona zwykle się urywa i nawet nie podejrzewali, że tym razem mogłaby chcieć ich pomocy.
Widoczny w jej oczach błysk, zachowa w pamięci jeszcze na jakiś czas. Bo to świadectwo tego, że jednak jej się podobało. Zgasł on, zamiast rozbłysnąć, a więc Ares jeszcze nie zna na tyle Junony, by wiedzieć jak z nią pogrywać. Tym razem sparzy się lodowatym murem, na który są zadatki w momencie w którym odsuwają się od siebie. Jeszcze nie zapomniał jak słodki cieżar miały jej usta na jego, kiedy zgasiła jego propozycję tańca. W głowie wywraca oczami na własną głupotę, bo pewny był, że młoda dziewczyna nie będzie mogła oprzeć się, by nie spędzić z nim reszty wieczoru, ale jednak się pomylił.
- A więc nie chcesz być trofeum? - upewnia się, powtarzając dokładnie jej słowa. - Więc...
nie chcesz, żeby ktokolwiek widział że ze mną tańczysz, bo mógłby pomyśleć, że się zgodziłaś... ale przed chwilą raczej nie miałaś oporów, żeby wziąć odemnie jagodę? - przechyla głowę to na jedną stronę ramienia, to na drugą, pokazując swój punkt widzenia w którym to nie on był hipokrytą. Wyszło trochę zołzowato i zaczynała wychodzić z niego ta niezbyt chlubna natura mężczyzny, który nie jest gotowy na odrzucenie. Na szczęście jeszcze nie ujawnił się do końca, zakopując ją głęboko pod szatami z drogiego materiału szlachcica.
- Czy Tobie się wydaje, że ja cię do czegoś zmuszałem? - to pytanie miało nieco więcej sensu, teraz kiedy Juno wydaje się być z niezrozumianego powodu chętna do jak najprędszej ucieczki. Ares nie przywykł do tego. A więc tym odróżniają się panny szlachcianki od mieszczanek? W odpowiedzi na romantyczny gest, zamiast się cieszyć, to chcą zawinąć kiecę i odejść, żeby przypadkiem ktoś ich nie posądził o dobrą zabawę? Mężczyzna mruży oczy i unosi spojrzenie na górę, jakby szukając w balkonie za ich plecami tego ratownika, który mógłby teraz posłużyć Juno jako jej wymówka.
- Jeżeli nie chcesz tańczyć, to nie tańcz. Tylko nie obrażaj się, jeżeli poproszę kogoś innego - mówi cicho, jakby chciał ją tym skrzywdzić.
Widoczny w jej oczach błysk, zachowa w pamięci jeszcze na jakiś czas. Bo to świadectwo tego, że jednak jej się podobało. Zgasł on, zamiast rozbłysnąć, a więc Ares jeszcze nie zna na tyle Junony, by wiedzieć jak z nią pogrywać. Tym razem sparzy się lodowatym murem, na który są zadatki w momencie w którym odsuwają się od siebie. Jeszcze nie zapomniał jak słodki cieżar miały jej usta na jego, kiedy zgasiła jego propozycję tańca. W głowie wywraca oczami na własną głupotę, bo pewny był, że młoda dziewczyna nie będzie mogła oprzeć się, by nie spędzić z nim reszty wieczoru, ale jednak się pomylił.
- A więc nie chcesz być trofeum? - upewnia się, powtarzając dokładnie jej słowa. - Więc...
nie chcesz, żeby ktokolwiek widział że ze mną tańczysz, bo mógłby pomyśleć, że się zgodziłaś... ale przed chwilą raczej nie miałaś oporów, żeby wziąć odemnie jagodę? - przechyla głowę to na jedną stronę ramienia, to na drugą, pokazując swój punkt widzenia w którym to nie on był hipokrytą. Wyszło trochę zołzowato i zaczynała wychodzić z niego ta niezbyt chlubna natura mężczyzny, który nie jest gotowy na odrzucenie. Na szczęście jeszcze nie ujawnił się do końca, zakopując ją głęboko pod szatami z drogiego materiału szlachcica.
- Czy Tobie się wydaje, że ja cię do czegoś zmuszałem? - to pytanie miało nieco więcej sensu, teraz kiedy Juno wydaje się być z niezrozumianego powodu chętna do jak najprędszej ucieczki. Ares nie przywykł do tego. A więc tym odróżniają się panny szlachcianki od mieszczanek? W odpowiedzi na romantyczny gest, zamiast się cieszyć, to chcą zawinąć kiecę i odejść, żeby przypadkiem ktoś ich nie posądził o dobrą zabawę? Mężczyzna mruży oczy i unosi spojrzenie na górę, jakby szukając w balkonie za ich plecami tego ratownika, który mógłby teraz posłużyć Juno jako jej wymówka.
- Jeżeli nie chcesz tańczyć, to nie tańcz. Tylko nie obrażaj się, jeżeli poproszę kogoś innego - mówi cicho, jakby chciał ją tym skrzywdzić.
-Ja…to znaczy…nie o to chodziło-- Zaczęła, choć nie była wstanie wydusić z siebie jednego pełnego zdania. W uszach już rozbrzmiewał sztorm, z którym później będzie musiała sobie poradzić. Gdyby nie mieszanka strachu i gniewu wypełniająca całe jej ciało już pewnie próbowałaby odnaleźć spokój w odrobinie bólu, który sama by sobie zadała. Wciąż stałą jednak w tym samym miejscu próbując skupić się na czymkolwiek. Jakiejś prostej linii, która pozwoliłaby pozbierać myśli w jedną całość. Kolejne słowa Aresa pomogły. Cichy głos rozsądku w końcu przybrał na sile. No właśnie Juno. On cię do niczego nie zmuszał. Sama tego chciała, to ty wykorzystałaś jego. . Choć może ta myśli wydawała się pozbawiona logiki pozwoliła na względne odzyskanie równowagi. Ciało przygotowane do odwrotu zaczęło się stopniowo rozluźniać. Juno pozwoliła sobie nawet na głębszy wdech, by zaraz po tym uśmiechnąć się pod nosem. - Czyli jestem aż takim tchórzem? - Retoryczne pytanie, którego adresatem była przecież ona sama. Travers myślała o tych wszystkich radach, które nakłaniały ją by sama mierzyła się z oczekiwaniami społecznymi. Miała próbować, by w końcu odnaleźć własną ścieżkę, by sobie z nimi poradzić. Spróbowała a odpowiedzią na konsekwencje podejmowanych działań był próba obarczania winą drugiej strony. Wstydziła się sama za siebie. - Nie, to ja cię wykorzystałam i za to przepraszam - Była spokojniejsza, choć nie na tyle, by zastanowić się nad tym, jak Ares odbierze jej słowa. - Chciałam spróbować choć raz zachować się jak ludzka istota. Spełnić choć jeden z wymogów na niekończącej się liście. Chciałam poczuć się normalna, ale okazuje się, że chyba nie jestem wstanie grać w to dalej. Nie znam zasad idących za tym gestem- odsłoniła jagodę, którą wciąż trzymała w dłoni- I nie mam w sobie tyle…siły, by chcieć je poznać. Nie chce brać udziału w czymś co ma być…konieczną do odegrania sceną - Słowa siła czy konieczna scena nie były najlepszymi określeniami. Zresztą bardzo możliwe, że Ares nie zrozumie tego co próbowała mu przekazać. Może przynajmniej przestanie być na nią zły. To właśnie złość dostrzegała teraz w jego obliczu i to właśnie ona sprawiła, że na bladą twarz wystąpił lekki rumieniec. W pewnym momencie pokiwała przecząco głową. - Nie, już i tak powiedziałam za dużo. Nie mam prawa obarczać cię moimi przemyśleniami, gdy straciłeś przeze mnie już tyle czasu. - Chciała go uwolnić od brzemienia tej chwili. Przynajmniej jedno z nich powinno zapomnieć o wszystkim i móc dalej cieszyć się tą niezwykłą nocą. Tak to właśnie wyglądało, Juno czuła, że nie zasłużyła na to by ktokolwiek poświęcał jej aż tyle uwagi. Nawet jeśli to Ares jej szukał.
Nie wiedziała, czy chce ją zranić słowami o zainteresowaniu inną dziewczyną, ale i tak mu się udało. Ucisk w okolicy klatki piersiowej sprawiła, że ledwo mogła oddychać. - Wciąż jesteśmy przyjaciółmi prawda? - Znów zmniejszyła dystans pomiędzy nimi. Sięgnęła po jego dłoń i włożyła do nich ponownie jagodę. Nie wiedziała, czy działa to w ten sposób. Czy może ją tak po prostu oddać. To i tak miał być tylko gest. Niema prośba by to zostało między nami i by już nigdy do tego nie wracali. - Jako przyjaciele powinnyśmy dać sobie prawo do robienia wielu głupich rzecz.- Zamknęła jego dłoń uśmiechając się przy tym w dość niejednoznaczny sposób. Kierowana głównie instynktem dotknęła jego policzka delikatnie go gładząc. Ostatni czuły gest, ostatnia próba by rozstali się w spokoju. Opuściła dłoń i zmuszając się do lekkiego tonu głosu dodała. -Chciałabym wrócić już do domu. Odprowadzisz mnie do mojego powozu? - Sięgnęła po swoją maskę, by ponownie ją założyć.
Nie wiedziała, czy chce ją zranić słowami o zainteresowaniu inną dziewczyną, ale i tak mu się udało. Ucisk w okolicy klatki piersiowej sprawiła, że ledwo mogła oddychać. - Wciąż jesteśmy przyjaciółmi prawda? - Znów zmniejszyła dystans pomiędzy nimi. Sięgnęła po jego dłoń i włożyła do nich ponownie jagodę. Nie wiedziała, czy działa to w ten sposób. Czy może ją tak po prostu oddać. To i tak miał być tylko gest. Niema prośba by to zostało między nami i by już nigdy do tego nie wracali. - Jako przyjaciele powinnyśmy dać sobie prawo do robienia wielu głupich rzecz.- Zamknęła jego dłoń uśmiechając się przy tym w dość niejednoznaczny sposób. Kierowana głównie instynktem dotknęła jego policzka delikatnie go gładząc. Ostatni czuły gest, ostatnia próba by rozstali się w spokoju. Opuściła dłoń i zmuszając się do lekkiego tonu głosu dodała. -Chciałabym wrócić już do domu. Odprowadzisz mnie do mojego powozu? - Sięgnęła po swoją maskę, by ponownie ją założyć.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bolesne było słuchanie tego, że dla Junony ta chwila magiczna była takim ciężarem. Przyjęcie tego do świadomości najpewniej obudzi w Aresie urażoną dumę, niepewność i poczucie winy, że doprowadził do tego. Ale póki co jest zdezorientowany, a kolejne słowa Traverski zaklinają jego usta w bezruchu.
Odrzucenie. Nagle przypomina sobie każdą z twarzy, która na przestrzeni życia go odrzuciła. Pojawiają się, jedna po drugiej, jak za sprawą zaklecia priori incantantem. Ostatnią twarz miała panna Burke, wcześniej twarze te były czasami egzotyczne, czasami całkiem angielskie, blade okolone złotymi lokami, rudymi puklami i wszystkie tak samo zadowolone z siebie. Niektóre widział dziś, kiedy do połowy zasłonięte maskami, posyłały mu grzecznie krótkie spojrzenie. Ich ilość namnaża się - nie ma co kłamać, jeżeli chce się zdobyć damską uwagę, wiele razy napotka się na niechętności i przeszkody. Co było ich powodem? Ares był przekonany, że to siła, którą miała kobieta samodzielna. Niestety, ta sama przeszkoda zwykle dodawała im tej pociągającej nuty, której dotąd bezskutecznie chciał posmakować. Obarczał winą je , bo nie potrafił sobie uświadomić tego, że to w nim może tkwić problem. Powrót do tych nieprzyjemnych wspomnień przeniósł go znów w mury Hogwartu, gdzie czuł się wyobcowany, aż w końcu do domu gdzie wmówił sobie, że jego macocha go nienawidzi. I nagle eliksir uspojajający, który wypił przed wyjściem na Sabat przestaje działać. Demony rozgościły się w jego głowie i urządzały sobie pogawędki, nie pozwalając mu skupić się na teraźniejszości.
-Ale, żeby to była scena to potrzebni byliby widzowie - tu spojrzał w pustą przestrzeń ogrodu, która ich otaczała, znacząco zaznaczając, że jak dla niego, to nie ma tu żadnego widza, który by potwierdził, albo zaprzeczył, że cokolwiek się dzisiejszego wieczora w ogrodach południowych zadziało. Tylko, że nagle wydało mu się, że wokół nich zaciska się krąg wspomnianych demonów, które kpią z jego męskości. Kto by takiego chciał na poważnie śmieją się i wspominają, że nawet nie nadaje się do uczestniczenia w wojnie, więc nie będzie nikt go nigdy brał na poważnie. Ta przerażająca myśl dziś skopała jego pewność siebie, celując w brzuch i po twarzy. Jeżeli był gotów na poważne kroki, to musiał zdecydować się na ruch o którym mówił mu Ikar i zaangażować sie w działania, które podniosą jego wartość. Przecież jeżeli tego nie zrobi, jaką ma przyszłość?
Dopiero, kiedy poczuł jej rękę na swoim policzku, jego spojrzenie wraca z odchłani przemyśleń. Zbudził się i widzi Juno zatroskaną i gładzącą go po twarzy. Ten żałośnie litościwy gest jak gwóźdź to trumny. I może to karma przyszła wyrównać rachunki, bo przecież dotąd był tak pewny siebie, tak pomiatał uczuciami niektórych panien, nawet dopiero co podczas tego Sabatu.
- Tak.. - przytaknął jakby nie wiedząc na co odpowiada. Juno twierdzi, że musi iść do powozu, on zaciska rękę na jagodzie, pewnie ją rozgniatając do końca. - Tak, wybacz, muszę już iść. Miłej zabawy, wypij sobie za nowy rok - i zostawia jej jeszcze jedno zdumione spojrzenie, a później przechodzi obok i dość szybko udaje się na postój powozów. Tylko chyba zapomniał jej tam odprowadzić. Czy w ogóle zapomniał o czym do niego mówiła, bo sam wsiadł w swój i nie czekając na resztę wieczoru, opuścił teren Hampton Court.
/zt
Odrzucenie. Nagle przypomina sobie każdą z twarzy, która na przestrzeni życia go odrzuciła. Pojawiają się, jedna po drugiej, jak za sprawą zaklecia priori incantantem. Ostatnią twarz miała panna Burke, wcześniej twarze te były czasami egzotyczne, czasami całkiem angielskie, blade okolone złotymi lokami, rudymi puklami i wszystkie tak samo zadowolone z siebie. Niektóre widział dziś, kiedy do połowy zasłonięte maskami, posyłały mu grzecznie krótkie spojrzenie. Ich ilość namnaża się - nie ma co kłamać, jeżeli chce się zdobyć damską uwagę, wiele razy napotka się na niechętności i przeszkody. Co było ich powodem? Ares był przekonany, że to siła, którą miała kobieta samodzielna. Niestety, ta sama przeszkoda zwykle dodawała im tej pociągającej nuty, której dotąd bezskutecznie chciał posmakować. Obarczał winą je , bo nie potrafił sobie uświadomić tego, że to w nim może tkwić problem. Powrót do tych nieprzyjemnych wspomnień przeniósł go znów w mury Hogwartu, gdzie czuł się wyobcowany, aż w końcu do domu gdzie wmówił sobie, że jego macocha go nienawidzi. I nagle eliksir uspojajający, który wypił przed wyjściem na Sabat przestaje działać. Demony rozgościły się w jego głowie i urządzały sobie pogawędki, nie pozwalając mu skupić się na teraźniejszości.
-Ale, żeby to była scena to potrzebni byliby widzowie - tu spojrzał w pustą przestrzeń ogrodu, która ich otaczała, znacząco zaznaczając, że jak dla niego, to nie ma tu żadnego widza, który by potwierdził, albo zaprzeczył, że cokolwiek się dzisiejszego wieczora w ogrodach południowych zadziało. Tylko, że nagle wydało mu się, że wokół nich zaciska się krąg wspomnianych demonów, które kpią z jego męskości. Kto by takiego chciał na poważnie śmieją się i wspominają, że nawet nie nadaje się do uczestniczenia w wojnie, więc nie będzie nikt go nigdy brał na poważnie. Ta przerażająca myśl dziś skopała jego pewność siebie, celując w brzuch i po twarzy. Jeżeli był gotów na poważne kroki, to musiał zdecydować się na ruch o którym mówił mu Ikar i zaangażować sie w działania, które podniosą jego wartość. Przecież jeżeli tego nie zrobi, jaką ma przyszłość?
Dopiero, kiedy poczuł jej rękę na swoim policzku, jego spojrzenie wraca z odchłani przemyśleń. Zbudził się i widzi Juno zatroskaną i gładzącą go po twarzy. Ten żałośnie litościwy gest jak gwóźdź to trumny. I może to karma przyszła wyrównać rachunki, bo przecież dotąd był tak pewny siebie, tak pomiatał uczuciami niektórych panien, nawet dopiero co podczas tego Sabatu.
- Tak.. - przytaknął jakby nie wiedząc na co odpowiada. Juno twierdzi, że musi iść do powozu, on zaciska rękę na jagodzie, pewnie ją rozgniatając do końca. - Tak, wybacz, muszę już iść. Miłej zabawy, wypij sobie za nowy rok - i zostawia jej jeszcze jedno zdumione spojrzenie, a później przechodzi obok i dość szybko udaje się na postój powozów. Tylko chyba zapomniał jej tam odprowadzić. Czy w ogóle zapomniał o czym do niego mówiła, bo sam wsiadł w swój i nie czekając na resztę wieczoru, opuścił teren Hampton Court.
/zt
Strona 1 z 2 • 1, 2
Południowe ogrody
Szybka odpowiedź