Krużganki
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krużganki
Krużganki wychodzące na rozległe ogrody Durham Castle pamiętają czasy kiedy wprowadzali się tu pierwsi przedstawiciele rodu. Jako jedne z nielicznych nie ulegały kolejnym przebudową czynionym przez pokolenia rodu Burke. Długie i kamienne były równie surowe co okolica, ale w swym wyglądzie miały pewien urok i tajemniczość. Stanowiły miejsce zabaw dzieci, treningów szermierczych bronią białą jak i różdżką, oazą artystów, którzy rozstawiając sztalugi pragnęli oddać piękno dzikich ogrodów wokół zamku. Nie raz odbywały się w nich ważne rozmowy i spotkania, gdyż spacer nimi uspokajał pozwalając zebrać rozbiegane myśli. Miejsce zadumy i wielu ucieczek zarówno młodych jak i starszych. Ponoć, jeżeli dobrze się przyjrzysz niektórym kamieniom widać na nich wyryte inicjały budowniczych zamku oraz poprzednich pokoleń, które w radosnym porywie zostawiły po sobie jakiś ślad.
Kiedyś Edgar regularnie starał się jeździć po Durham, pomagając w ten sposób ówczesnemu lordowi nestorowi. Lubił wiedzieć co się dzieje w hrabstwie, ale nie do końca ufał opowieściom innych osób. Czasem odnosił wrażenie, że próbowano zatuszować niektóre wydarzenia, żeby tylko nikogo nie zezłościć. Czasem zastanawiał się jak często jego oszukiwano, szczególnie teraz, kiedy wojna przybrała na sile. Miał jednak nadzieję, że otacza się na tyle zaufanymi ludźmi, którzy widzieliby więcej szkody niż pożytku w takich kłamstwach.
– O, proszę. East Hedleyhope? Natknęłaś się na coś ciekawego? – Podpytał, nie wątpiąc w spostrzegawczość siostry. Zwracała uwagę na inne rzeczy niż on, lubił słuchać jej opowieści. Pomimo młodego wieku i kobiecej wrażliwości, cenił jej spostrzeżenia. W dodatku naprawdę przejęła się tym, co działo się wokół nich. Sam fakt, że została zaproszona do Rycerzy Walpurgii dużo o tym mówił.
– Ostatnio mam wrażenie, że jego jeździec też na nią zasłużył – zażartował, wyciągając nogi. Był dopiero w połowie drogi do swoich czterdziestych urodzin, ale przez chorobę genetyczną zdarzało mu się czuć dwukrotnie starszym. – Wiem, że masz rację, ale i tak szkoda mi tego konia. Niełatwo będzie go zastąpić – Primrose miała racje. Edgar przywiązywał się do swojej rutyny, przez co na początku każdej takiej zmiany chodził zadumany, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł. Ostatecznie rozsądek najczęściej mu podpowiadał, że tak. Tak samo miało być w przypadku Berberysa.
– Prawda? Zdecydowanie robią postępy. Choć i tak wolniej niż się spodziewałem, nie są to najmądrzejsze psy na świecie – westchnął, spoglądając na wyrośniętego dobermana, leżącego u jego stóp. Był czujny, głowę miał uniesioną, a uszy skierowane w stronę drzwi. Wkrótce służba przyniosła posiłek: bagietki pokrojone w ćwiartki, część posmarowana na słono warzywnymi pastami, pozostała na słodko domowymi konfiturami. W półmisku leżały podgrzane kiełbaski i obrane już jajka. – Smacznego – Nalał kawy do dwóch filiżanek, swoją dodatkowo słodząc. Nie zapomniał o urodzinach siostry, w kieszeni spodni cały czas bezpiecznie leżał upominek, który dla niej przygotował.
– O, proszę. East Hedleyhope? Natknęłaś się na coś ciekawego? – Podpytał, nie wątpiąc w spostrzegawczość siostry. Zwracała uwagę na inne rzeczy niż on, lubił słuchać jej opowieści. Pomimo młodego wieku i kobiecej wrażliwości, cenił jej spostrzeżenia. W dodatku naprawdę przejęła się tym, co działo się wokół nich. Sam fakt, że została zaproszona do Rycerzy Walpurgii dużo o tym mówił.
– Ostatnio mam wrażenie, że jego jeździec też na nią zasłużył – zażartował, wyciągając nogi. Był dopiero w połowie drogi do swoich czterdziestych urodzin, ale przez chorobę genetyczną zdarzało mu się czuć dwukrotnie starszym. – Wiem, że masz rację, ale i tak szkoda mi tego konia. Niełatwo będzie go zastąpić – Primrose miała racje. Edgar przywiązywał się do swojej rutyny, przez co na początku każdej takiej zmiany chodził zadumany, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł. Ostatecznie rozsądek najczęściej mu podpowiadał, że tak. Tak samo miało być w przypadku Berberysa.
– Prawda? Zdecydowanie robią postępy. Choć i tak wolniej niż się spodziewałem, nie są to najmądrzejsze psy na świecie – westchnął, spoglądając na wyrośniętego dobermana, leżącego u jego stóp. Był czujny, głowę miał uniesioną, a uszy skierowane w stronę drzwi. Wkrótce służba przyniosła posiłek: bagietki pokrojone w ćwiartki, część posmarowana na słono warzywnymi pastami, pozostała na słodko domowymi konfiturami. W półmisku leżały podgrzane kiełbaski i obrane już jajka. – Smacznego – Nalał kawy do dwóch filiżanek, swoją dodatkowo słodząc. Nie zapomniał o urodzinach siostry, w kieszeni spodni cały czas bezpiecznie leżał upominek, który dla niej przygotował.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Role się odmieniły, teraz Edgar był nestorem, a młodsza siostra jeździła po Durham starając się mu pomóc najlepiej jak potrafiła. Hrabstwo było jej domem i pragnęła dla niego dobrobytu, ale gdyby nie zarządcy danych miasteczek nie wiedziałaby połowy rzeczy jaka miał miejsce na ich ziemiach, a przecież ich ziemie nie należały do największych w hrabstwie. Wiosna była w miarę łaskawa dla mieszkańców, ale pod skórnie czuła, że coś się czai większego i groźniejszego niż sądziła. Liczyła, że to tylko czarne myśli, a nie zapowiedź kolejnych problemów. Nie wiedziała jeszcze, że nad jej głową zbiorą się gradowe chmury, a ona będzie wyklinać własną słabość.
-Rzeka ostatnio mocno wylała, zalewając część upraw, ale zarządca zapewniał mnie, że spichlerze są nienaruszone i rodziny, które najbardziej ucierpiały otrzymają pomoc. - Nie miała podstaw, aby mu nie wierzyć. Ufała ludziom, którym rodzina powierzyła opiekę nad mieszkańcami Durham. Ostatnie wydarzenia tym bardziej przekonywały ją, aby uruchomić kopalnię, chciała stworzyć w Durham miejsce, w którym warto zamieszkać i zakładać rodziny. Kochała ten ponury krajobraz, który wiosną rozkwitał kwieciem sprawiając, że stawało się miejscem idealnym dla malarzy. Dzieci z ochronki miały przyjechać na makowe wzgórza, aby tworzyć obrazy, spróbować sprawić, aby namalowane kwiaty lekko poruszały się na płótnie, trącane powiewem wiatru.
Zerknęła z ukosa na brata, jej udało się uniknąć choroby genetycznej, poza mikrym wzrostem i niezbyt zachwycającą urodą, nie mogła narzekać na swoje zdrowie.
-Weź parę dni wolnego, wraz z żoną i dziećmi wyjedźcie na jakiś czas. - Zaproponowała podejrzewając, że odpoczynek może być zbawienny. -Zostaw nam zadania i wróć jak odpoczniesz. - Nie miała wątpliwości co do tego, że wraz z kuzynami da radę zająć się wszystkim pod jego nieobecność. -Chciałbyś ułożyć młodego konia pod siebie od źrebaka, czy wolisz już zakupić jakiegoś? - Zagadnęła brata spoglądając co jakiś czas na dobermana, który ułożył się u nóg nestora. Na widok śniadania uśmiechnęła się delikatnie, dawno nie miała tak spokojnego poranka. Ciągle w biegu wpadła do jadalni prywając grzankę z powidłami, aby wybiec do stajni skąd gnała ku wzgórzom Durham lub do kopalni celem omówienia dalszych prac i planów rozwoju nie tylko samej inwestycji ale również miasteczka wokół. Ujęła filiżankę z kawą, upiła łyk i poczuła przyjemną błogość wokół serca; wspomnienia wracały.
-Pamiętasz jak wracałeś ze swoich wypraw? Zawsze wtedy mieliśmy wspólne śniadanie lub podwieczorek.
-Rzeka ostatnio mocno wylała, zalewając część upraw, ale zarządca zapewniał mnie, że spichlerze są nienaruszone i rodziny, które najbardziej ucierpiały otrzymają pomoc. - Nie miała podstaw, aby mu nie wierzyć. Ufała ludziom, którym rodzina powierzyła opiekę nad mieszkańcami Durham. Ostatnie wydarzenia tym bardziej przekonywały ją, aby uruchomić kopalnię, chciała stworzyć w Durham miejsce, w którym warto zamieszkać i zakładać rodziny. Kochała ten ponury krajobraz, który wiosną rozkwitał kwieciem sprawiając, że stawało się miejscem idealnym dla malarzy. Dzieci z ochronki miały przyjechać na makowe wzgórza, aby tworzyć obrazy, spróbować sprawić, aby namalowane kwiaty lekko poruszały się na płótnie, trącane powiewem wiatru.
Zerknęła z ukosa na brata, jej udało się uniknąć choroby genetycznej, poza mikrym wzrostem i niezbyt zachwycającą urodą, nie mogła narzekać na swoje zdrowie.
-Weź parę dni wolnego, wraz z żoną i dziećmi wyjedźcie na jakiś czas. - Zaproponowała podejrzewając, że odpoczynek może być zbawienny. -Zostaw nam zadania i wróć jak odpoczniesz. - Nie miała wątpliwości co do tego, że wraz z kuzynami da radę zająć się wszystkim pod jego nieobecność. -Chciałbyś ułożyć młodego konia pod siebie od źrebaka, czy wolisz już zakupić jakiegoś? - Zagadnęła brata spoglądając co jakiś czas na dobermana, który ułożył się u nóg nestora. Na widok śniadania uśmiechnęła się delikatnie, dawno nie miała tak spokojnego poranka. Ciągle w biegu wpadła do jadalni prywając grzankę z powidłami, aby wybiec do stajni skąd gnała ku wzgórzom Durham lub do kopalni celem omówienia dalszych prac i planów rozwoju nie tylko samej inwestycji ale również miasteczka wokół. Ujęła filiżankę z kawą, upiła łyk i poczuła przyjemną błogość wokół serca; wspomnienia wracały.
-Pamiętasz jak wracałeś ze swoich wypraw? Zawsze wtedy mieliśmy wspólne śniadanie lub podwieczorek.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Edgar czasem żałował, że Primrose nie urodziła się mężczyzną. Ze swoim sprytem i jasnością umysłu mogłaby dojść do wielkich rzeczy, które raczej są niedostępne dla młodych panien. Miała zaskakująco dobry zmysł zarządczy, była spostrzegawcza i radziła sobie z ludźmi często lepiej od samego Edgara. Ufał jej osądom – rzadko okazywały się chybione. – W takim razie trzeba będzie kontrolować sytuację. Mam nadzieję, że zarządca faktycznie sobie z tym poradzi, ale wyznaję zasadę ograniczonego zaufania. Musi być świadomy, że wszystko widzimy – pokładał niewielką wiarę w ludzi, szczególnie tych zupełnie nieznajomych. Lubił trzymać rękę na pulsie – może stąd to ciągłe zmęczenie, nie potrafił odpuścić. Najchętniej sam jeździłby po całym hrabstwie i osobiście wszystkiego doglądał, ale na to nigdy nie starczyłoby mu czasu.
– Nie mogę od tak wyjechać, Prim – teoretycznie na swoim stanowisku mógł wszystko, a jednocześnie nie mógł się oprzeć wrażeniu, że tak naprawdę nie może jednak nic. Wypracowany przez lata pracoholizm podpowiadał mu, że bez niego w hrabstwie zapadnie chaos. Jakkolwiek nie ufał Prim, wciąż nie miała wystarczająco dużo doświadczenia, żeby poradzić sobie ze wszystkim sama, a wśród braci nie mógł ostatnio liczyć na pewne wsparcie. Craig nigdy nie palił się do tego typu obowiązków, a Xavier jeszcze nie myślał trzeźwo po śmierci żony. Zdecydowanie brakowało mu wsparcia wśród najbliższego kuzynostwa – osobą, której najszybciej by zaufał, był jego ojciec. I czasem odnosił wrażenie, że ojciec rzeczywiście chętnie by zasiadł w jego gabinecie. Może właśnie z przekory lord Caractacus powierzył nestorski pierścień Edgarowi.
– Ale może masz rację, zastanowię się – dodał po chwili, czując jak pomału dostaje gorączki. Na szczęście w zamku miał pełen zestaw odpowiednich eliksirów i uzdrowiciela na zawołanie – nie zawsze przebywał w miejsach z takim luksusem. Aż dziwne, że wśród tylu wypraw dla Rycerzy choroba dopadła go tylko raz. Chyba mógł to nazwać szczęściem, ale dobra passa nie trwała wiecznie.
– Wolę kupić nowego. Odezwę się do Carrowów, może mają coś ciekawego – już niejednokrotnie korzystał z ich hodowli i jeszcze nie zdarzyło się, żeby żałował swojego zakupu. Można wiele o nich powiedzieć, ale dbają o swoje zwierzęta.
Upił łyk kawy, zastanawiając się czy w ogóle ma ochotę dzisiaj na śniadanie. Wszystko wyglądało smacznie, ale już obudził się bez apetytu. – Pamiętam. Ciężko było się od ciebie opędzić, wszędzie mnie znalazłaś – zauważył, wracając wspomnieniami do tamtych czasów. Wiele rzeczy wydawało się wtedy prostszych. O sprawach, które teraz zaprzątają mu głowę, wtedy w ogóle nie myślał. Był bardziej beztroski i skupiony głównie na swojej karierze klątwołamacza. Wojna, choć słuszna, zmusiła go do przewartościowania kilku rzeczy.
- Ale skoro już o wyprawach mowa, mam dla ciebie prezent urodzinowy - uśmiechnął się lekko, wyciągając z kieszeni małe drewniane pudełeczko. Sprawnie powiększył je zaklęciem i podał siostrze. W środku znajdowały się trzy bilety na zagraniczną podróż, zalakowany list i zwój mapy.
Doskonale wiedział jak bardzo marzyła o podróży poza granice Wielkiej Brytanii, a konflikt na tyle się uspokoił, że Edgar nie obawiał się już tak mocno o jej bezpieczeństwo. Wyjazd może nie był ciężką i skomplikowaną wyprawą, w jakich zazwyczaj brał udział, a raczej lekkim tego ekwiwalentem, dopasowanym do sił młodszej siostry. – Wszystkiego najlepszego
- I dopóki pamiętam – uniósł rękę do góry, samemu chcąc złapać się tej myśli. Ostatnie przeżycia uświadomiły mu, że pamięci nigdy nie można ufać w stu procentach – lubiła zawodzić. – W gabinecie przygotowałem odliczoną kwotę na kopalnię. Pieniądze leżą na moim biurku w drewnianej skrzynce. Możesz je przekazać komu trzeba – powiedział, upijając łyk ciepłej jeszcze kawy.
Przekazuję Primrose 3 bilety na podróż do San Marino (150 PM)
Przekazuję 2000 PM na inicjatywę kopalni
– Nie mogę od tak wyjechać, Prim – teoretycznie na swoim stanowisku mógł wszystko, a jednocześnie nie mógł się oprzeć wrażeniu, że tak naprawdę nie może jednak nic. Wypracowany przez lata pracoholizm podpowiadał mu, że bez niego w hrabstwie zapadnie chaos. Jakkolwiek nie ufał Prim, wciąż nie miała wystarczająco dużo doświadczenia, żeby poradzić sobie ze wszystkim sama, a wśród braci nie mógł ostatnio liczyć na pewne wsparcie. Craig nigdy nie palił się do tego typu obowiązków, a Xavier jeszcze nie myślał trzeźwo po śmierci żony. Zdecydowanie brakowało mu wsparcia wśród najbliższego kuzynostwa – osobą, której najszybciej by zaufał, był jego ojciec. I czasem odnosił wrażenie, że ojciec rzeczywiście chętnie by zasiadł w jego gabinecie. Może właśnie z przekory lord Caractacus powierzył nestorski pierścień Edgarowi.
– Ale może masz rację, zastanowię się – dodał po chwili, czując jak pomału dostaje gorączki. Na szczęście w zamku miał pełen zestaw odpowiednich eliksirów i uzdrowiciela na zawołanie – nie zawsze przebywał w miejsach z takim luksusem. Aż dziwne, że wśród tylu wypraw dla Rycerzy choroba dopadła go tylko raz. Chyba mógł to nazwać szczęściem, ale dobra passa nie trwała wiecznie.
– Wolę kupić nowego. Odezwę się do Carrowów, może mają coś ciekawego – już niejednokrotnie korzystał z ich hodowli i jeszcze nie zdarzyło się, żeby żałował swojego zakupu. Można wiele o nich powiedzieć, ale dbają o swoje zwierzęta.
Upił łyk kawy, zastanawiając się czy w ogóle ma ochotę dzisiaj na śniadanie. Wszystko wyglądało smacznie, ale już obudził się bez apetytu. – Pamiętam. Ciężko było się od ciebie opędzić, wszędzie mnie znalazłaś – zauważył, wracając wspomnieniami do tamtych czasów. Wiele rzeczy wydawało się wtedy prostszych. O sprawach, które teraz zaprzątają mu głowę, wtedy w ogóle nie myślał. Był bardziej beztroski i skupiony głównie na swojej karierze klątwołamacza. Wojna, choć słuszna, zmusiła go do przewartościowania kilku rzeczy.
- Ale skoro już o wyprawach mowa, mam dla ciebie prezent urodzinowy - uśmiechnął się lekko, wyciągając z kieszeni małe drewniane pudełeczko. Sprawnie powiększył je zaklęciem i podał siostrze. W środku znajdowały się trzy bilety na zagraniczną podróż, zalakowany list i zwój mapy.
Doskonale wiedział jak bardzo marzyła o podróży poza granice Wielkiej Brytanii, a konflikt na tyle się uspokoił, że Edgar nie obawiał się już tak mocno o jej bezpieczeństwo. Wyjazd może nie był ciężką i skomplikowaną wyprawą, w jakich zazwyczaj brał udział, a raczej lekkim tego ekwiwalentem, dopasowanym do sił młodszej siostry. – Wszystkiego najlepszego
- I dopóki pamiętam – uniósł rękę do góry, samemu chcąc złapać się tej myśli. Ostatnie przeżycia uświadomiły mu, że pamięci nigdy nie można ufać w stu procentach – lubiła zawodzić. – W gabinecie przygotowałem odliczoną kwotę na kopalnię. Pieniądze leżą na moim biurku w drewnianej skrzynce. Możesz je przekazać komu trzeba – powiedział, upijając łyk ciepłej jeszcze kawy.
Przekazuję Primrose 3 bilety na podróż do San Marino (150 PM)
Przekazuję 2000 PM na inicjatywę kopalni
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wielokrotnie zastanawiała się, jakby to było, gdyby urodziła się chłopcem. Jak świat by wyglądał, kim teraz by była, co osiągnęła i o czym rozmawiała ze starszym bratem. Świat nie był sprawiedliwy, ani dla mężczyzn ani dla kobiet. Na jednych nakładając za dużo obowiązków, by na innym całkowicie ich pozbawiać, sprowadzając do roli, której nie chciała pełnić. Buntowała się i wiedząc, że wychodzi przed szereg starała się pokazać, że można zmienić świat, można kształtować go na nowo, należało mieć w sobie odrobinę odwagi i nie obawiać się zmian. Ród Burke pozwalał kobietom sięgać po więcej, wychowywał je na równi z chłopcami, co niestety odbijało się czasami czkawką. Jak teraz, kiedy wielu patrzyło na nią krzywym wzrokiem, ale była przekonana, że trafiła na mężczyznę, który akceptował to jaka jest i widział potencjał jaki może wnieść do jego rodziny. Nie spodziewała się tego, sądziła, że nestor jego rodu odmówi, postawi twardą granicę, ale skoro Mathieu nadal był obok niej, oznaczało to, że przekonał lorda Rosiera. Jak bardzo się myliła miała się przekonać za jakiś czas, ale w tym momencie nie miała żadnych powodów, aby sądzić inaczej.
-Będę cię o wszystkim informować - zapewniła brata, wiedząc, że ten lubił trzymać rękę na pulsie. Nie dziwiła się temu, będąc nestorem musiał wiedzieć co się dzieje w jego hrabstwie, a ona miała zamiar mu w tym pomóc.
Pokręciła lekko głową.
-Postaramy się, aby w najbliższym czasie, mógł. - Odparła jedynie. Rozumiała go, sama też miała problem, aby odpuścić, pozwolić sobie choć na jeden dzień spokoju i wolności od obowiązków. Czuła wtedy wewnętrzne poczucie winy, że tyle zadań czeka, a ona pozwala sobie na dzień lenistwa. Musieli mieć to wrodzone, obydwoje, byli nieodrodnymi przedstawicielami rodu Burke i choć dzieliła ich spora różnica wieku, to nadal pozostawali rodzeństwem, dziećmi z tych samych rodziców, więc nabrali podobnych cech. Nie dało się jednak ukryć, że Edgar miał więcej w sobie z rodu ojca, a Primrose odziedziczyła sporo cech matki ze Sloughornów. -Zrób tak. - Choć wiedziała, że tak się nie stanie. Wróci do swojego gabinetu i pochyli się od razu nad sprawami hrabstwa. Nie będzie czasu na odpoczynek. Pomysł zakupienia konia od sąsiadów był rozsądny i miał pokrycie w poprzednich, trafionych transakcjach, bo choć nie doszło do połączenia ich rodów, tak pozytywne stosunki nadal pozostały. Jednak o Aresie, nie potrafiła ciepło myśleć, nie wtedy kiedy okazało się, że ją okłamywał i przypisywał jej okrucieństwo oraz chłód, kiedy sam wykazywał się całkowitym brakiem chęci poznania przyszłej żony. Dlatego też nie ciągnęła dalej tego tematu, zaś zaśmiała się cicho na wspomnienie przeszłości.
-Byłam nieznośna. - Zgodziła się, pamiętając doskonale jak chodziła za starszym bratem zalewając go falą pytań, na które musiał odpowiadać. -Cóż to takiego? - Zainteresowała się od razu i sięgnęła po podane jej pudełeczko. Otworzyła wieko, a to co ujrzała odebrało jej na chwilę mowę. -Braciszku! - Zawołała uradowana nie potrafiąc ukryć swojego zachwytu zmieszanego ze wzruszeniem. -Dziękuję! To wspaniały prezent. - Posłała mu pełen szczęścia uśmiech, za którym kryła się cała wdzięczność i radość jaką jej sprawił tym prezentem. Podróżowanie i odkrywanie nieznanego było jej odwiecznym marzeniem, którego miała nigdy nie spełnić, ponieważ dla młodej kobiety przeznaczona była inna przyszłość. Nie miała móc zagłębiać się w starożytne ruiny, podążać szlakiem starych map. I choć prezent od brata nie był wyprawą w nieznane, tak stanowił tego substytut, który rozgrzał jej serce. Kolejne słowa sprawiły zaś, że miała ochotę rzucić się bratu w ramiona, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Zamknęła wieko pudełka i odłożyła je na bok. -Dziękuję. - Powiedziała ciepło. -Wiele to dla mnie znaczy.
Wierzył w nią, w jej pomysły i działania. Pokazywał, że zaufa temu co chce zrobić, pozwoli jej na rozwój i wykazanie się, a właśnie tego potrzebowała. Taki gest sprawiał, że miała ochotę przenosić góry, walczyć jeszcze bardziej zajadle o mieszkańców Durham. Nie zatrzyma się, tylko będzie pędzić dalej, ku kolejnym celom.
Dostrzegła, że mało jadł, głównie pił kawę, a to oznaczało, że stracił apetyt, co mogło być wynikiem choroby na jaką cierpiał. Skinęła sprawnie na służbę, aby ta przyniosła domową apteczkę. Nie należy ignorować pierwszych symptomów, że schorzenie znów uderza. Parę razy to zrobili, a potem czuwała wraz z bratową przy jego łóżku, martwiąc się o zdrowie nestora.
zt x 2
-Będę cię o wszystkim informować - zapewniła brata, wiedząc, że ten lubił trzymać rękę na pulsie. Nie dziwiła się temu, będąc nestorem musiał wiedzieć co się dzieje w jego hrabstwie, a ona miała zamiar mu w tym pomóc.
Pokręciła lekko głową.
-Postaramy się, aby w najbliższym czasie, mógł. - Odparła jedynie. Rozumiała go, sama też miała problem, aby odpuścić, pozwolić sobie choć na jeden dzień spokoju i wolności od obowiązków. Czuła wtedy wewnętrzne poczucie winy, że tyle zadań czeka, a ona pozwala sobie na dzień lenistwa. Musieli mieć to wrodzone, obydwoje, byli nieodrodnymi przedstawicielami rodu Burke i choć dzieliła ich spora różnica wieku, to nadal pozostawali rodzeństwem, dziećmi z tych samych rodziców, więc nabrali podobnych cech. Nie dało się jednak ukryć, że Edgar miał więcej w sobie z rodu ojca, a Primrose odziedziczyła sporo cech matki ze Sloughornów. -Zrób tak. - Choć wiedziała, że tak się nie stanie. Wróci do swojego gabinetu i pochyli się od razu nad sprawami hrabstwa. Nie będzie czasu na odpoczynek. Pomysł zakupienia konia od sąsiadów był rozsądny i miał pokrycie w poprzednich, trafionych transakcjach, bo choć nie doszło do połączenia ich rodów, tak pozytywne stosunki nadal pozostały. Jednak o Aresie, nie potrafiła ciepło myśleć, nie wtedy kiedy okazało się, że ją okłamywał i przypisywał jej okrucieństwo oraz chłód, kiedy sam wykazywał się całkowitym brakiem chęci poznania przyszłej żony. Dlatego też nie ciągnęła dalej tego tematu, zaś zaśmiała się cicho na wspomnienie przeszłości.
-Byłam nieznośna. - Zgodziła się, pamiętając doskonale jak chodziła za starszym bratem zalewając go falą pytań, na które musiał odpowiadać. -Cóż to takiego? - Zainteresowała się od razu i sięgnęła po podane jej pudełeczko. Otworzyła wieko, a to co ujrzała odebrało jej na chwilę mowę. -Braciszku! - Zawołała uradowana nie potrafiąc ukryć swojego zachwytu zmieszanego ze wzruszeniem. -Dziękuję! To wspaniały prezent. - Posłała mu pełen szczęścia uśmiech, za którym kryła się cała wdzięczność i radość jaką jej sprawił tym prezentem. Podróżowanie i odkrywanie nieznanego było jej odwiecznym marzeniem, którego miała nigdy nie spełnić, ponieważ dla młodej kobiety przeznaczona była inna przyszłość. Nie miała móc zagłębiać się w starożytne ruiny, podążać szlakiem starych map. I choć prezent od brata nie był wyprawą w nieznane, tak stanowił tego substytut, który rozgrzał jej serce. Kolejne słowa sprawiły zaś, że miała ochotę rzucić się bratu w ramiona, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Zamknęła wieko pudełka i odłożyła je na bok. -Dziękuję. - Powiedziała ciepło. -Wiele to dla mnie znaczy.
Wierzył w nią, w jej pomysły i działania. Pokazywał, że zaufa temu co chce zrobić, pozwoli jej na rozwój i wykazanie się, a właśnie tego potrzebowała. Taki gest sprawiał, że miała ochotę przenosić góry, walczyć jeszcze bardziej zajadle o mieszkańców Durham. Nie zatrzyma się, tylko będzie pędzić dalej, ku kolejnym celom.
Dostrzegła, że mało jadł, głównie pił kawę, a to oznaczało, że stracił apetyt, co mogło być wynikiem choroby na jaką cierpiał. Skinęła sprawnie na służbę, aby ta przyniosła domową apteczkę. Nie należy ignorować pierwszych symptomów, że schorzenie znów uderza. Parę razy to zrobili, a potem czuwała wraz z bratową przy jego łóżku, martwiąc się o zdrowie nestora.
zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
09.07.1958
Elvira miała zjawić się popołudniem więc poranek lady Burke mogła wykorzystać na codzienne obowiązki. Codziennie była w kopalni, aby doglądać postępu prac i omówić kolejne działania z zarządzającymi. Wdzięczna była im za pomoc, ponieważ ich wiedza okazywała się niezbędna oraz popychała wszystko do przodu. Pierwszą godzinę spędziła na omawianiu tego co udało się wykonać poprzedniego dnia. Jeden z szybów się zawalił, na szczęście nikomu nic się nie stało, poza drobnymi ranami wszyscy wrócili do domów. To jednak oznaczało, że cały proces się wydłuża, a otwarcie kopalni zostanie przesunięte, ponieważ należało zająć się nowym szybem. Nie mogą nic na to zaradzić, Primrose skupiła się na dalszych pracach oraz pierwszym wydobyciom, te zaś były całkiem owocne, co wróżyło dobrze na przyszłość.
Zaraz po spotkaniach przy kopalni, udała się na spotkanie z burmistrzami, dowiadując się tym samym, że doszło do paru tragedii i należy się nimi jak najszybciej zająć. Poprosiła o przesłanie wszystkich informacji jakie posiadali. Wkraczając do Durham dowiedziała się, że panna Multon już jej oczekuje. Primrose spojrzała na zegarek i westchnęła głucho, nie było czasu na przebranie, a nie mogła pozwolić, aby Elvira czekała na nią dłużej. Oddając służbie rękawiczki oraz kapelusz udała się szybkim krokiem w stronę krużganków. Z ulgą dowiedziała się, że czarownicy została już podana zimna lemoniada, która idealnie pasowała na te upały oraz różane wino. To ostatnie bardzo smakowało samej Evandrze, lady Burke preferowała bardziej wytrawne trunki, choć musiała przyznać, że w trakcie lata różane wino przyjemnie gasiło pragnienie.
-Proszę wybacz moje spóźnienie. - Oznajmiła wkraczając na krużganki i uśmiechnęła się przepraszająco. -Pochłonęły mnie inne obowiązki, nie zdawałam sobie sprawy, że tak wiele tematów zostanie przede mną postawionych.
Ubrana w letni strój jeździecki prezentowała się jak człowiek czynu, jasne spodnie, kontrastowały z granatem koszuli. Ciemne włosy zebrane w gruby spływały na plecy, a parę kosmyków wiło się wokół twarzy. Przeczesała dłonią grzywkę i sięgnęła zaraz po szklankę zimnego napoju. -Mam nadzieję, że nie czekałaś za długo. - Szczerze na to liczyła, ponieważ nie lubiła się spóźniać i nigdy nie hołubiła spóźnialskim, którzy twierdzili, że chwila opóźnienia jest w dobrym guście. Nie miała pojęcia, kto wpadł na taki absurdalny pomysł. Usiadła na jednej z ław. Krużganki zrobione z kamienia oddawały chłód i stanowiły oazę w trakcie upałów. Prim uważnie przyjrzała się Elvirze. -Jak mogę ci pomóc?
Zakładała, że czarownica zdecydowała się na odwiedziny, ponieważ szukała jakiegoś rozwiązania. List zaś wskazywał, że jego autorka ostatnio czuje się, jakby celowo prześladował ją pech. Czy podejrzewała jakąś klątwę? Lady Burke była w stanie wymienić co najmniej trzy, potencjalne, klątwy jakie mogły trawić Elvirę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 25.07.23 21:15, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Will you lay yourself down and dig your grave
Or will you rail against the dying day?
Or will you rail against the dying day?
Przez ostatnie tygodnie następujące po przyjęciu w jej posiadłości (właściwie domku, który posiadłością nazywała wyłącznie we własnej głowie) pozostawała sztywną abstynentką. Bezpośrednio ze wzgląd na zalecenie Valerie, a pośrednio ponieważ sama instynktownie oskarżała swoją swobodę w napełnianiu kieliszka o wiele błędów popełnionych na przestrzeni roku. Początki nie należały do prostych, odczuwała ustawiczne zmęczenie, rozdrażnienie, które równie łatwo byłoby zrzucić na karb upokorzeń. Więcej się pociła i częściej wpadała w gniew, lecz z czasem wszystko zaczęło przychodzić jej łatwo. Od odsuwania od siebie szklanek z whisky do posyłania sztucznych uśmiechów kobietom w głównych dzielnicach Londynu. Kiedy pozostawała we własnym domu, błyskawicznie zrzucała szaty i wracała do surowego zaciśnięcia ust i postępującego latami okrutnego pragmatyzmu. Ale umiała się przecież zachować, umiała konwersować i mieć grację, i wszystkie te inne rzeczy, które kobietom wpajano od dziecka. Teraz bardziej niż kiedykolwiek, a jednak raz za razem coś w jej życiu gwałtownie zmieniało tory, udowadniając, że nadal - dla wielu - nie znaczy zupełnie nic.
To wzbudzało w niej agresję. Agresję tak pierwotną i zimną, że w Evesham czuła czasem impulsywną chęć zamordowania własnej pomocniczki, Katyi, tylko dlatego, że ta nie mogłaby się obronić.
Ta złość i pogarda nie wyparowała z niej od poprzedniego tygodnia, w którym Valerie Sallow z satysfakcją małolaty udowodniła jej, że może zrobić z jej reputacją co tylko zechce, bo nadano jej do tego prawo. Nie zrobiła niczego, aby przynieść komukolwiek wstyd, ale i tak... ale i tak.
Dlatego, gdy zastała ją Primrose, była już w połowie drugiego kieliszka z winem. Było słodkie, lekko musujące, niemal wcale nie paliło i nijak się miało do mocnej whisky. Ale było alkoholem i mogła kołysać tym kieliszkiem obojętnie w smukłej dłoni i nikt nie mógł jej tego zabronić. Dostrzegając jednak zbliżającą się przyjaciółkę natychmiast wstała z ławeczki, zaproponowanej przez służbę, aby pokonać dzielące je metry i wciąż z kieliszkiem w dłoni uściskać ją na powitanie. Musiała się w tym celu pochylić, nie wątpiła jednak, że obie zdążyły przyzwyczaić się do różnicy we wzroście.
- Nie przejmuj się, doskonale to rozumiem, masz wiele na głowie. Bardzo dobrze cię widzieć - Wyglądała doskonale w jeździeckich spodniach i koszuli, do tego stopnia, że Elvira z niemałą przyjemnością przesunęłaby dłońmi po jej udach. Rzecz jasna, zrobiła to tylko w wyobraźni, odsuwając się prędko i racząc Primrose uśmiechem, który nie do końca współgrał z jej, należało przyznać, dramatycznym listem. - Nie, a gdybym nawet, to wino umiliło mi czas. Mogłabym prosić o jakieś szczegóły? Jest wyborne.
Usiadła dopiero wtedy, gdy zrobiła to Prim, ciesząc się chłodem w cieniu krużganek. Jej własny warkocz kołysał się na wysokości talii, luźna szara szata przewiązana szarfą w pasie bardziej potęgowała niż niwelowała widoczne zwykle na kościstej twarzy zmęczenie. Dzisiaj wyjątkowo nie przykładała wagi do tego, by prezentować się nienagannie. Len był przyjemny na skórze podczas upałów, a biżuteria wyłącznie by jej zawadzała.
- Cieszę się, że przechodzimy od razu do rzeczy. Jestem już zmęczona, powiedziałabym nawet; wyczerpana. Twoja wiedza na temat przekleństw i czarów opartych na runach i krwi jest rozległa, tobie też najprędzej zaufam. Chciałabym dowiedzieć się, czy istnieje sposób, by zbadać, czy jest się przeklętym. Umyślnie. - Mogła wyobrazić sobie wielu ludzi, którzy mogliby chcieć ją przekląć, a wyjątkowo nieprzyjemną była myśl, że niemała część z nich wcale nie należała do jednostek terrorystycznych. Obawiała się jednak, że gdyby przeklął ją, choćby, Drew, Primrose nie byłaby w stanie przejrzeć jego wyjątkowo potężnej magii. Nic dziwnego, że o nim pomyślała w pierwszej kolejności; ostatecznie na jej oczach zachował sobie próbkę jej krwi. Czy jednak byłby do tego zdolny? Chciałaby wierzyć, że nie. Wszak służyli jednej sprawie, nawet jeśli wciąż mógł mieć do niej żal. - Gdyby jednak okazało się, że w istocie coś za mną podąża, wątpię, by Valerie Sallow była tego narzędziem. - Upiła kolejny łyk wina, uśmiech spełzł z jej warg. Gdy obejrzała się na ogrody, jej twarz przyjęła wyraz, któremu najbliżej było chłodnej zadumie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zdążyła poznać już Elvirę Multon na tyle, aby stwierdzić, że przyciągała nieszczęścia i to nie takie, które spadają na innych, a na samą siebie. Dostrzegła, że w swoich działaniach blondynka zwykle nie miała złych intencji, wręcz przeciwnie, kierowała się szeroko rozumianym dobrobytem ogółu. Miała w sobie pasję i chęć działania, a szkodziła samej sobie. Zbyt pochopnie wypowiedziane słowo, zbyt szybkie działanie nim przemyślała jego skutki, co zaowocowało ostracyzmem społecznym i irytacją ze strony samej czarownicy. Nie winiła jej za to, miała zwyczajnie pecha, a może przedziwną przypadłość, której nie znali? List jaki otrzymała napawał niepokojem, świadczył o tym, że w życiu panny Multon zebrały się gradowe chmury, z którymi przyszło jej zmierzyć się samą. Tak nie powinno być, dlatego też bez wahania zaprosiła ją do siebie licząc na to, że uda im się znaleźć rozwiązanie problemu jaki dręczył czarownicę.
Widząc ją siedzącą na ławce pozwoliła sobie na szybkie zerknięcie na jej twarz i posturę. Znacznie chudsza, do tego z postępna miną, nie zaś wojowniczą jaką zwykle przejawiała. Do tego lekkie zgarbienie mówiące wiele o jej samopoczuciu.
Uprzejmość oraz uśmiech, tak dobrze jej znany, wyrobiony zapewne przez lekcje z Valerie potrafiły ukryć prawdziwe myśli, ale dla tych, którzy nie znali zasad. Jak długo potrafiła nakładać tę maskę, czy może męczyła się przy tym dwa razy bardziej?
-Burmistrzowie miasteczek mają ręce pełne roboty, a po jarmarkach wiele się dzieje. To zaś sprawia, że jest wiele tematów, które wymagają mojej uwagi. - Wyjaśniła pokrótce nie chcąc zanudzać Elviry sprawami wypasu owiec, odbudowy kruszących się budynków wokół rynku czy potencjalnej sprzedaży nalewek poza hrabstwo. Sięgnęła po kieliszek wina i usiadła na ławce czekając aż to samo uczyni Elvira.
Fakt, że kobieta uważała iż może być przeklęta sprawił, że przyjrzała się jej uważnie.
-To bardzo poważny wniosek. Musi za nim podążać coś więcej. - Zauważyła, ponieważ człowiek ot tak nie stwierdza, że jest przeklęty. -Powiedz mi proszę coś więcej o tym wyczerpaniu. - Istniało parę klątw, które miały na celu osłabienie drugiej osoby, ale bez poznania dokładnie symptomów nie mogła nic orzec. -Jak długo już się utrzymuje? Czy dobrze sypiasz? Dręczą cię koszmary czy może bezsenność? Czy to zmęczenie objawia się w jakiś momentach bardziej lub mniej? Czy otrzymałaś ostatnio jakiś prezent? Gościłaś kogoś nowego w domu? - Miała jeszcze więcej pytań, ale na razie te powinny ją naprowadzić dalej. Przy określeniu klątwy należało dokładnie się wywiedzieć wszelkich szczegółów. Wtedy będzie możliwe jej zdjęcie, jeżeli rzeczywiście Elvira została przez nią dotknięta.
-Rozumiem, że pani Sallow podnosi poprzeczkę każdego dnia. - Zagadnęła spokojnie. -Czy wiadomo ile jeszcze potrwa twoja nauka?
Elvira nie wydawała się dobrze dogadywać ze swoją nauczycielką, tak jakby od ostatniej ich rozmowy absolutnie nic się nie zmieniło, a sama czarownica wręcz gasła w oczach. Czy należało w związku z tym interweniować?
Widząc ją siedzącą na ławce pozwoliła sobie na szybkie zerknięcie na jej twarz i posturę. Znacznie chudsza, do tego z postępna miną, nie zaś wojowniczą jaką zwykle przejawiała. Do tego lekkie zgarbienie mówiące wiele o jej samopoczuciu.
Uprzejmość oraz uśmiech, tak dobrze jej znany, wyrobiony zapewne przez lekcje z Valerie potrafiły ukryć prawdziwe myśli, ale dla tych, którzy nie znali zasad. Jak długo potrafiła nakładać tę maskę, czy może męczyła się przy tym dwa razy bardziej?
-Burmistrzowie miasteczek mają ręce pełne roboty, a po jarmarkach wiele się dzieje. To zaś sprawia, że jest wiele tematów, które wymagają mojej uwagi. - Wyjaśniła pokrótce nie chcąc zanudzać Elviry sprawami wypasu owiec, odbudowy kruszących się budynków wokół rynku czy potencjalnej sprzedaży nalewek poza hrabstwo. Sięgnęła po kieliszek wina i usiadła na ławce czekając aż to samo uczyni Elvira.
Fakt, że kobieta uważała iż może być przeklęta sprawił, że przyjrzała się jej uważnie.
-To bardzo poważny wniosek. Musi za nim podążać coś więcej. - Zauważyła, ponieważ człowiek ot tak nie stwierdza, że jest przeklęty. -Powiedz mi proszę coś więcej o tym wyczerpaniu. - Istniało parę klątw, które miały na celu osłabienie drugiej osoby, ale bez poznania dokładnie symptomów nie mogła nic orzec. -Jak długo już się utrzymuje? Czy dobrze sypiasz? Dręczą cię koszmary czy może bezsenność? Czy to zmęczenie objawia się w jakiś momentach bardziej lub mniej? Czy otrzymałaś ostatnio jakiś prezent? Gościłaś kogoś nowego w domu? - Miała jeszcze więcej pytań, ale na razie te powinny ją naprowadzić dalej. Przy określeniu klątwy należało dokładnie się wywiedzieć wszelkich szczegółów. Wtedy będzie możliwe jej zdjęcie, jeżeli rzeczywiście Elvira została przez nią dotknięta.
-Rozumiem, że pani Sallow podnosi poprzeczkę każdego dnia. - Zagadnęła spokojnie. -Czy wiadomo ile jeszcze potrwa twoja nauka?
Elvira nie wydawała się dobrze dogadywać ze swoją nauczycielką, tak jakby od ostatniej ich rozmowy absolutnie nic się nie zmieniło, a sama czarownica wręcz gasła w oczach. Czy należało w związku z tym interweniować?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Poza, w jakiej mogła zastać ją Primrose - z posępną twarzą, oczami błądzącymi od zamyślenia, z plecami zgarbionymi i łokciami podpartymi na kolanach - była w istocie pozą, która była dla niej najbardziej naturalna. Kiedyś, kiedy pracowała w Mungu i poza szpitalem przebywała wyłącznie we własnym mikroskopijnym mieszkaniu, czasem jedynie odwiedzając biblioteki i puby, zwykle nie przejawiała sobą żadnej atrakcyjności. Bo była wszak szczupła, ale koścista, wysoka, ale niezgrabna, jej włosy były długie i miękkie, ale nie umiała o nie zadbać, zwykle też niweczyła całą dziewczęcą niewinność swojej twarzy skrzywieniem ust i nosa świadczących o wiecznym niezadowoleniu. Taka była zazwyczaj i taka była również dziś. Przez krótką chwilę choć, tu, w Durham, chciała zaprzestać udawania, że skromny uśmiech jest jej naturalnym odruchem, że może poruszać się z gracją i mówić ze spokojem.
Bo przecież, jak długo można by to jeszcze ukrywać - gdy rozmawiała z kimś bez skrupułów, jej barwa głosu zwykle oscylowała między wyrzutem a kpiną. Ludziom, z którymi spędzała czas dawniej, nie zwykło to też przeszkadzać. Drew, Cillian, Wren, Tatiana. Nawet Cass. Utrata przyjaciół paliła ją bardziej niż byłaby skłonna przyznać. A mimo to nie tak dotkliwie jak mogłaby, gdyby potrafiła też dojrzeć w tym własną winę.
- Och, rozumiem. Nigdy nie przestanę podziwiać cię za twoją wielozadaniowość. Przede wszystkim za skłonność do tego, by wysłuchiwać ludzi, ich potrzeb, próśb i narzekań. - Popatrzyła na swój kieliszek, niepokojąco niewielką ilość wina, jaka w nim pozostała. Dopiła ją jednym łykiem. - Ja nigdy nie lubiłam pracować z ludźmi. W szpitalu doprowadzali mnie do szału. Chętnie słuchałam o ich objawach, kochałam przeprowadzać badania i drobiazgowe zabiegi, widzieć jak wracają do zdrowia, czasem z tragicznych chorób, dzięki mnie. Ale nie cierpiałam, kiedy próbowali wyciągnąć ze mnie coś więcej. Opowiadać o sobie, o swoich rodzinach. Wyłudzać pocieszenie. - Nie czekała aż Primrose jej to zaoferuje, sama sięgnęła po butelkę, żeby dolać sobie więcej. Słońce wciąż świeciło wysoko, było gorąco, nic dziwnego, że odczuwała pragnienie. - Nigdy im nie współczułam. No, może przesadzam. Może nie nigdy. Zdarzało się... ale rzadko. To był jeden z powodów, dla którego zwolnili mnie z Munga. Jeden, ale... to już stare dzieje. Teraz lepiej sobie radzę. Kiedy mam mniej pacjentów, mogę się lepiej na nich skupić. Kiedy widzę ciągle tych samych ludzi, zaczyna mnie nawet obchodzić co się z nimi stanie, kiedy opuszczą mój gabinet. Czasem. - Przygryzła wargę, żałując, że nie ma przy sobie żadnych papierosów. Nigdy nie paliła przy Primrose, właściwie nie zamierzała zaczynać. Ale w chwilach takich jak te, gdy wypiła nieco i zaskakująco otwierała się na rozmowę, tęskniła za uspokajającym smakiem dymu na języku, za ciężarem w płucach, który odwracał uwagę.
Uśmiechnęła się kątem ust, gdy Prim rozsądnie i zadaniowo podeszła do problemu; zadawała pytanie niemalże jak z karty wywiadu. Tak jak ona zwykła to robić, kiedy jeszcze musiała trzymać się algorytmów.
- Od bardzo dawna miałam problemy ze zmęczeniem, choć zwykłam sypiać dobrze. Krótko bo krótko, nie miałam czasu na więcej niż pięć godzin snu w ciągu doby, ale nie potrzebowałam też więcej. Ostatnio jednak w ogóle nie chce mi się spać, dużo czasu spędzam w prosektorium... nie przypominam sobie, bym dostała specjalne prezenty. Matka czasem wysyła mi... ale to nie ma znaczenia - zrezygnowała z opowiadania Primrose o tym, że stara Miriam Multon nadal przesyłała córce konfitury, ciastka albo kwiaty. Miała prawie trzydzieści lat, Merlinie. Nigdy nie odpisywała matce na te puste listy, ale ona i tak się nie poddawała. Skoro przesyłała jej jedzenie, równie dobrze mogła je jeść; kwiaty zwykle lądowały w kominku. Wątpiła jednak w to, by jej głupia matka wiedziała cokolwiek o klątwach czy jakichkolwiek skomplikowanych odłamach magii. - Od paru tygodni przychodzi do mnie Katya, młoda czarownica, która dorabia u mnie jako pomoc. Ale zajmuje się tylko sprzątaniem prosektorium i transportem ciał - Gdyby okazało się, że to jej wina, spotkałyby ją konsekwencje, jakich nie mogłaby się spodziewać. Niemniej jednak, w to również powątpiewała. To dziewczę było tępe i nadawało się tylko do robienia tego czego od niej oczekiwano. - Bardziej niż zmęczenie doskwiera mi niechęć innych ludzi... nawet zwierząt. Moja sowa jest ze mną od lat, a teraz większość czasu spędza w altanie i atakuje mnie, kiedy próbuję dać jej list. Czasami muszę ją dyscyplinować zaklęciem - Nie precyzowała jakim, ale wyciągnęła dłonie, by pokazać białawe blizny najświeższych ran; tych, które jeszcze w pełni nie znikły, bo też niewystarczająco o nie dbała, nie miała na to czasu. - Zdarza się, że inne sowy, ptaki, nawet wróble, atakują mnie znienacka, po prostu wplątują mi się we włosy. Koty w mieście syczą, kiedy mnie widzą. Konie w Suffolk prawie mnie staranowały, chociaż nic im nie zrobiłam. A teraz Cassandra obraziła się na mnie z dnia na dzień. Bo podobno rozsiewam o niej plotki. Nie robię nic takiego, Prim - Nie zauważyła momentu, w którym jej kieliszek na powrót stał się pusty. Skrzywiła usta i odstawiła go na stolik. Czuła już, że pod kołnierzem lnianej sukienki na skórę wstępuje jej róż. Bezwiednie, jak to miała w zwyczaju, sięgnęła do maleńkiego odłamka kryształu na posrebrzanym łańcuszku. Nie rozstawała się z nim nigdy.
Gdy padło pytanie o Valerie, nie mogła się powstrzymać przed krótkim, pogardliwym śmiechem. Pogarda ta jednak nijak nie była skierowana w stronę Primrose; więcej w niej było zgorzknienia niż urazy.
- Pani Sallow uznała mnie za stracony przypadek. Kazała mi napisać list do nestora Rosierów o tym jak stosowałam się do jej zakazów i nakazów, i patrzyła mi na ręce, gdy to robiłam. Na tym nasze drogi się rozeszły. Wcześniej napisała mi, że jestem niefrasobliwa i brak mi pokory, ponieważ zignorowałam fakt, że nie wydała mi pozwolenia na pojawianie się w przestrzeni publicznej. Zdaje się, że chodziło o wyjścia do galerii sztuki z Belviną i zaproszenie na herbatę, które otrzymałam od lady Evandry. Ach, utajniłam również przed nią okoliczności przyjęcia, które odbyło się w moim własnym domu. - Uśmiech spełzł jej z ust do wyrazu sugerującego wyłącznie nienawiść. - Najpierw odebrała mi zaproszenie na uroczystości kwietniowe, a potem powiedziała, że to moja wina, bo mogłam przyjść i wtopić się w tłum. Te wszystkie potwarze napisała w liście, ale nie umiała powtórzyć w cztery oczy. I dobrze. Gdyby spróbowała... - Nie dokończyła, zmarszczyła brwi. - Czy ja jestem wariatką, Primrose? - spytała niższym, poważniejszym tonem.
Bo przecież, jak długo można by to jeszcze ukrywać - gdy rozmawiała z kimś bez skrupułów, jej barwa głosu zwykle oscylowała między wyrzutem a kpiną. Ludziom, z którymi spędzała czas dawniej, nie zwykło to też przeszkadzać. Drew, Cillian, Wren, Tatiana. Nawet Cass. Utrata przyjaciół paliła ją bardziej niż byłaby skłonna przyznać. A mimo to nie tak dotkliwie jak mogłaby, gdyby potrafiła też dojrzeć w tym własną winę.
- Och, rozumiem. Nigdy nie przestanę podziwiać cię za twoją wielozadaniowość. Przede wszystkim za skłonność do tego, by wysłuchiwać ludzi, ich potrzeb, próśb i narzekań. - Popatrzyła na swój kieliszek, niepokojąco niewielką ilość wina, jaka w nim pozostała. Dopiła ją jednym łykiem. - Ja nigdy nie lubiłam pracować z ludźmi. W szpitalu doprowadzali mnie do szału. Chętnie słuchałam o ich objawach, kochałam przeprowadzać badania i drobiazgowe zabiegi, widzieć jak wracają do zdrowia, czasem z tragicznych chorób, dzięki mnie. Ale nie cierpiałam, kiedy próbowali wyciągnąć ze mnie coś więcej. Opowiadać o sobie, o swoich rodzinach. Wyłudzać pocieszenie. - Nie czekała aż Primrose jej to zaoferuje, sama sięgnęła po butelkę, żeby dolać sobie więcej. Słońce wciąż świeciło wysoko, było gorąco, nic dziwnego, że odczuwała pragnienie. - Nigdy im nie współczułam. No, może przesadzam. Może nie nigdy. Zdarzało się... ale rzadko. To był jeden z powodów, dla którego zwolnili mnie z Munga. Jeden, ale... to już stare dzieje. Teraz lepiej sobie radzę. Kiedy mam mniej pacjentów, mogę się lepiej na nich skupić. Kiedy widzę ciągle tych samych ludzi, zaczyna mnie nawet obchodzić co się z nimi stanie, kiedy opuszczą mój gabinet. Czasem. - Przygryzła wargę, żałując, że nie ma przy sobie żadnych papierosów. Nigdy nie paliła przy Primrose, właściwie nie zamierzała zaczynać. Ale w chwilach takich jak te, gdy wypiła nieco i zaskakująco otwierała się na rozmowę, tęskniła za uspokajającym smakiem dymu na języku, za ciężarem w płucach, który odwracał uwagę.
Uśmiechnęła się kątem ust, gdy Prim rozsądnie i zadaniowo podeszła do problemu; zadawała pytanie niemalże jak z karty wywiadu. Tak jak ona zwykła to robić, kiedy jeszcze musiała trzymać się algorytmów.
- Od bardzo dawna miałam problemy ze zmęczeniem, choć zwykłam sypiać dobrze. Krótko bo krótko, nie miałam czasu na więcej niż pięć godzin snu w ciągu doby, ale nie potrzebowałam też więcej. Ostatnio jednak w ogóle nie chce mi się spać, dużo czasu spędzam w prosektorium... nie przypominam sobie, bym dostała specjalne prezenty. Matka czasem wysyła mi... ale to nie ma znaczenia - zrezygnowała z opowiadania Primrose o tym, że stara Miriam Multon nadal przesyłała córce konfitury, ciastka albo kwiaty. Miała prawie trzydzieści lat, Merlinie. Nigdy nie odpisywała matce na te puste listy, ale ona i tak się nie poddawała. Skoro przesyłała jej jedzenie, równie dobrze mogła je jeść; kwiaty zwykle lądowały w kominku. Wątpiła jednak w to, by jej głupia matka wiedziała cokolwiek o klątwach czy jakichkolwiek skomplikowanych odłamach magii. - Od paru tygodni przychodzi do mnie Katya, młoda czarownica, która dorabia u mnie jako pomoc. Ale zajmuje się tylko sprzątaniem prosektorium i transportem ciał - Gdyby okazało się, że to jej wina, spotkałyby ją konsekwencje, jakich nie mogłaby się spodziewać. Niemniej jednak, w to również powątpiewała. To dziewczę było tępe i nadawało się tylko do robienia tego czego od niej oczekiwano. - Bardziej niż zmęczenie doskwiera mi niechęć innych ludzi... nawet zwierząt. Moja sowa jest ze mną od lat, a teraz większość czasu spędza w altanie i atakuje mnie, kiedy próbuję dać jej list. Czasami muszę ją dyscyplinować zaklęciem - Nie precyzowała jakim, ale wyciągnęła dłonie, by pokazać białawe blizny najświeższych ran; tych, które jeszcze w pełni nie znikły, bo też niewystarczająco o nie dbała, nie miała na to czasu. - Zdarza się, że inne sowy, ptaki, nawet wróble, atakują mnie znienacka, po prostu wplątują mi się we włosy. Koty w mieście syczą, kiedy mnie widzą. Konie w Suffolk prawie mnie staranowały, chociaż nic im nie zrobiłam. A teraz Cassandra obraziła się na mnie z dnia na dzień. Bo podobno rozsiewam o niej plotki. Nie robię nic takiego, Prim - Nie zauważyła momentu, w którym jej kieliszek na powrót stał się pusty. Skrzywiła usta i odstawiła go na stolik. Czuła już, że pod kołnierzem lnianej sukienki na skórę wstępuje jej róż. Bezwiednie, jak to miała w zwyczaju, sięgnęła do maleńkiego odłamka kryształu na posrebrzanym łańcuszku. Nie rozstawała się z nim nigdy.
Gdy padło pytanie o Valerie, nie mogła się powstrzymać przed krótkim, pogardliwym śmiechem. Pogarda ta jednak nijak nie była skierowana w stronę Primrose; więcej w niej było zgorzknienia niż urazy.
- Pani Sallow uznała mnie za stracony przypadek. Kazała mi napisać list do nestora Rosierów o tym jak stosowałam się do jej zakazów i nakazów, i patrzyła mi na ręce, gdy to robiłam. Na tym nasze drogi się rozeszły. Wcześniej napisała mi, że jestem niefrasobliwa i brak mi pokory, ponieważ zignorowałam fakt, że nie wydała mi pozwolenia na pojawianie się w przestrzeni publicznej. Zdaje się, że chodziło o wyjścia do galerii sztuki z Belviną i zaproszenie na herbatę, które otrzymałam od lady Evandry. Ach, utajniłam również przed nią okoliczności przyjęcia, które odbyło się w moim własnym domu. - Uśmiech spełzł jej z ust do wyrazu sugerującego wyłącznie nienawiść. - Najpierw odebrała mi zaproszenie na uroczystości kwietniowe, a potem powiedziała, że to moja wina, bo mogłam przyjść i wtopić się w tłum. Te wszystkie potwarze napisała w liście, ale nie umiała powtórzyć w cztery oczy. I dobrze. Gdyby spróbowała... - Nie dokończyła, zmarszczyła brwi. - Czy ja jestem wariatką, Primrose? - spytała niższym, poważniejszym tonem.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gdyby znała całą historię Elviry, zapewne spojrzałaby na jej los odmiennie, jednak nie miała w zwyczaju wyciągać zwierzeń z przeszłości. Wychodziła z założenia, że jak ktoś będzie chciał to sam powie. Lady Burke też nie należała do osób, które każdemu wylewają swoje żale. To by była oznaka słabości, pokazanie gdzie można ją uderzyć i gdzie zadać największy ból. Nie mogła pozwolić, aby ostre szpilki slow raiły ją i zostawiały niewidoczne blizny. Najbliżsi widzieli łzy, chwile zniechęcenia, momenty kiedy myślała, że świat się wali pod jej nogami. Im mogła zaufać, im mogła powierzyć swoje troski.
Cała reszta miała widzieć inny obraz lady Burke, ten który chciała im pokazać. Nie był on kłamstwem ani fasadą, był częścią niej samej.
-Rola opiekuna ziem niesie wiele przywilejów jak i obowiązków. - Odparła i upła łyk wina. Lubiła to co robiła, choć nie raz pod koniec dnia czuła już zmęczenie połączone z bólem głowy. Każdy w rodzinie miał swoje zadania do wykonania, a ona chciała jak najbardziej odciążyć Edgara i być dla niego wsparciem. Na szczęście Xavier powrócił do domu po pobycie poza Anglią. Od razu rzucił się w wir pracy i zdjął parę obowiązków z jej barków, co przyjęła z niemałą ulgą. Słuchała panny Multon ze spokojem wypisanym na twarzy choć dziwiła się z każdym kolejnym słowem jaki wypowiadała. Aż dziw brał, że zdecydowała się być uzdrowicielem, skoro nie lubiła ludzi. Dostrzegała czasami w jej zachowaniu i słowie pogardę dla innych, ale sądziła, że dla mugoli, szlam i mieszańców, nie zaś do czarodziei, którymi miała się opiekować. -Wyłudzać pocieszenie? - Tym razem nie potrafiła się powstrzymać od komentarza, w tych dwóch słowach wybrzmiało całe zdumienie i lekkie niedowierzanie. Z każdym kolejnym spotkaniem poznawała kobietę coraz bardziej i utwierdzała się w przekonaniu, że jest ona bardzo pokrzywdzona przez życie, ale też sama sobie niczego nie ułatwia. Wydawało się czasami, że sabotuje samą siebie. Nie chciała jednak wdawać się w dyskusję, która niczego nie wnosiła, więc skupiła się na tym co dolega czarownicy. Nie uszło też jej uwadze jak szybko opróżnia jeden kieliszek za drugim, kiedy jeszcze jakiś czas temu deklarowała wstrzemięźliwość od jakichkolwiek alkoholi. Co też takiego działo się w życiu blondynki, że wkraczała na drogę autodestrukcji?
-Sen normalny, choć krótki, jednak ostatnio bezsenność, brak prezentów od kogoś innego niż rodzina. Jedyna osoba mająca dostęp bezpośrednio to pomocnica. - Powtarzała po Elvirze starając się zebrać wszystkie najważniejsze informacje. Jak na razie nie widziała w tym nic co by choć trochę wskazywało na klątwę. Ataki ze strony zwierząt można było wytłumaczyć jakąś złą wolą ze strony kogoś zawistnego, urazę Cassandry, cóż, tego nie mogła kłaść na karb zaklęcia. Upiła kolejny łyk wina i w zamyśleniu zerknęła na blizny Elviry. Przychodziła jej jedna klątwa do głowy, która powodowała depresję, ale to nie tłumaczyło zachowania zwierząt. -To nie klątwa obszarowa ani z przedmiotu, to może być jedynie klątwa rzucona bezpośrednio na ciebie. - Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. -Problem w tym, że nie znam żadnej, która wyjaśnia wszystkie sytuacje, o jakich wspominasz. - Zmarszczyła nieznacznie brwi intensywnie nad czymś myśląc. -Wspominałaś, że nosisz przy sobie cały czas odłamek z Locus Nihil, czyż nie? - Zapytała po chwili i odstawiła na bok kieliszek. -Czy masz go może przy sobie? Czy mogę go zobaczyć?- Mógł być to ślepy trop, ale nie szkodziło zobaczyć i sprawdzić. Zdaje się, że relacja Elviry i pani Sallow od początku była skazana na porażkę. Przymuszona Elvira jednak nie potrafiła wykrzesać z siebie woli zmiany pod dyktando Valerie, a sama nauczycielka chciała złamać Elvirę, co dla obydwu się skończyło to zszarganymi nerwami. Patrząc na całą sytuację z boku nie widziała żadnych korzyści, a jedynie większe szkody.
-Jesteś zmęczona. - Odpowiedziała stanowczo. -Potrzebujesz przede wszystkim odpoczynku i kogoś kto o ciebie zadba i zatroszczy się o twoje potrzeby. - Elvira została odrzucona i upokorzona, a wszyscy wokół dziwili się, że kąsa, gryzie i zachowuje się jeszcze bardziej irracjonalnie. Pogardzana i odpychana nie miała żadnej motywacji, aby coś w sobie zmienić, za to pielęgnowała urazę. Nie pomagał w niczym upór samej czarownicy, jej nieprzejednany charakter oraz zbytnia pewność siebie i impulsywność. Wszystko to stanowiło mieszankę wybuchową i nie wiedziała czy sama by dała sobie z nią radę w kulminacyjnym momencie.
Cała reszta miała widzieć inny obraz lady Burke, ten który chciała im pokazać. Nie był on kłamstwem ani fasadą, był częścią niej samej.
-Rola opiekuna ziem niesie wiele przywilejów jak i obowiązków. - Odparła i upła łyk wina. Lubiła to co robiła, choć nie raz pod koniec dnia czuła już zmęczenie połączone z bólem głowy. Każdy w rodzinie miał swoje zadania do wykonania, a ona chciała jak najbardziej odciążyć Edgara i być dla niego wsparciem. Na szczęście Xavier powrócił do domu po pobycie poza Anglią. Od razu rzucił się w wir pracy i zdjął parę obowiązków z jej barków, co przyjęła z niemałą ulgą. Słuchała panny Multon ze spokojem wypisanym na twarzy choć dziwiła się z każdym kolejnym słowem jaki wypowiadała. Aż dziw brał, że zdecydowała się być uzdrowicielem, skoro nie lubiła ludzi. Dostrzegała czasami w jej zachowaniu i słowie pogardę dla innych, ale sądziła, że dla mugoli, szlam i mieszańców, nie zaś do czarodziei, którymi miała się opiekować. -Wyłudzać pocieszenie? - Tym razem nie potrafiła się powstrzymać od komentarza, w tych dwóch słowach wybrzmiało całe zdumienie i lekkie niedowierzanie. Z każdym kolejnym spotkaniem poznawała kobietę coraz bardziej i utwierdzała się w przekonaniu, że jest ona bardzo pokrzywdzona przez życie, ale też sama sobie niczego nie ułatwia. Wydawało się czasami, że sabotuje samą siebie. Nie chciała jednak wdawać się w dyskusję, która niczego nie wnosiła, więc skupiła się na tym co dolega czarownicy. Nie uszło też jej uwadze jak szybko opróżnia jeden kieliszek za drugim, kiedy jeszcze jakiś czas temu deklarowała wstrzemięźliwość od jakichkolwiek alkoholi. Co też takiego działo się w życiu blondynki, że wkraczała na drogę autodestrukcji?
-Sen normalny, choć krótki, jednak ostatnio bezsenność, brak prezentów od kogoś innego niż rodzina. Jedyna osoba mająca dostęp bezpośrednio to pomocnica. - Powtarzała po Elvirze starając się zebrać wszystkie najważniejsze informacje. Jak na razie nie widziała w tym nic co by choć trochę wskazywało na klątwę. Ataki ze strony zwierząt można było wytłumaczyć jakąś złą wolą ze strony kogoś zawistnego, urazę Cassandry, cóż, tego nie mogła kłaść na karb zaklęcia. Upiła kolejny łyk wina i w zamyśleniu zerknęła na blizny Elviry. Przychodziła jej jedna klątwa do głowy, która powodowała depresję, ale to nie tłumaczyło zachowania zwierząt. -To nie klątwa obszarowa ani z przedmiotu, to może być jedynie klątwa rzucona bezpośrednio na ciebie. - Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. -Problem w tym, że nie znam żadnej, która wyjaśnia wszystkie sytuacje, o jakich wspominasz. - Zmarszczyła nieznacznie brwi intensywnie nad czymś myśląc. -Wspominałaś, że nosisz przy sobie cały czas odłamek z Locus Nihil, czyż nie? - Zapytała po chwili i odstawiła na bok kieliszek. -Czy masz go może przy sobie? Czy mogę go zobaczyć?- Mógł być to ślepy trop, ale nie szkodziło zobaczyć i sprawdzić. Zdaje się, że relacja Elviry i pani Sallow od początku była skazana na porażkę. Przymuszona Elvira jednak nie potrafiła wykrzesać z siebie woli zmiany pod dyktando Valerie, a sama nauczycielka chciała złamać Elvirę, co dla obydwu się skończyło to zszarganymi nerwami. Patrząc na całą sytuację z boku nie widziała żadnych korzyści, a jedynie większe szkody.
-Jesteś zmęczona. - Odpowiedziała stanowczo. -Potrzebujesz przede wszystkim odpoczynku i kogoś kto o ciebie zadba i zatroszczy się o twoje potrzeby. - Elvira została odrzucona i upokorzona, a wszyscy wokół dziwili się, że kąsa, gryzie i zachowuje się jeszcze bardziej irracjonalnie. Pogardzana i odpychana nie miała żadnej motywacji, aby coś w sobie zmienić, za to pielęgnowała urazę. Nie pomagał w niczym upór samej czarownicy, jej nieprzejednany charakter oraz zbytnia pewność siebie i impulsywność. Wszystko to stanowiło mieszankę wybuchową i nie wiedziała czy sama by dała sobie z nią radę w kulminacyjnym momencie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Żyła na tym świecie już dostatecznie długo, by wiedzieć, że słowa, które kierowała do Primrose - jej skryte zazwyczaj przemyślenia i niechęci - nie były, w tym zawodzie zwłaszcza, rzeczą społecznie akceptowaną. Nauczyła się tego już od swoich pierwszych mentorów uzdrowicielstwa, a choć do dziś nie opuszczało jej silne przekonanie, że jest fantastyczna w swoim fachu - zawsze wisiało nad nią widmo braku profesjonalizmu wynikające z obojętności. Władza nad życiem i śmiercią, władza nad człowiekiem w najbardziej wrażliwych chwilach jego istnienia dawały poczucie satysfakcji przede wszystkim jej samej. Bo wiedziała, że jest im potrzebna, że są od niej zależni - że to ona może im pomóc i robi to dlatego, że tak zdecydowała. Upajała się tą świadomością siły przez większą część własnej kariery, ale wymagało to od niej wprawy w kłamstwie i iluzji. Szczyciła się tym, że potrafi gładko oszukiwać pacjentów. Niemal wszystkie jej potknięcia wynikały z jakiejś formy maniakalnej irytacji, z impulsów, nad którymi sporadycznie traciła kontrolę.
Czasem też otwierała się, tak po prostu, bo komuś ufała. Ufała Primrose, ale i przed nią nie zamierzała odsłaniać każdej części swojej ciemnej duszy. Nawet ona nie mogła wiedzieć, jakim w rzeczywistości paskudnym człowiekiem była Elvira Multon.
- Rolę pocieszyciela pełni rodzina, przyjaciele, czasem pielęgniarki. Gdybym każdemu oferowała swój czas i skupienie tylko na to, by zgodnie z ich wolą wypełniać głowy chorych fałszywymi wizjami nadziei, nigdy nie znalazłabym siły, by pomagać im naprawdę. Nie jestem dobrym mówcą i nie umiem oferować... ciepłego słowa - Zagryzła policzek, by nie wypluć z siebie tych słów z pogardą, którą czuła głęboko. Kolejny dłuższy oddech sprawił, że na powrót nabrała dystansu, zmusiła się nawet do niewielkiego uśmiechu. - Ale to nie jest moje zadanie, moim zadaniem było zawsze znajdowanie prawdziwych, pragmatycznych rozwiązań. Planowanie. Może i nazywali mnie oschłą, ale nigdy nikogo nie zostawiłam bez pomocy. - Była to prawda, którą nawet sama przed sobą odkrywała ze zdziwieniem. Nigdy nie żałowała zmarłych, ale ratowanie ludzi stanowiło dla niej punkt honoru. Tak jakby naprawdę prowadziła jakąś uświęconą wojnę ze śmiercią. Swoim wrogiem i przyjaciółką.
Opróżniła kolejny kieliszek i postawiła go na krawędzi stolika, by chwytał światło wpadające przez szczeliny w krużgankach. Dała Primrose czas, by przeanalizowała odpowiedzi, które dała jej do tej pory. Obserwowała ją przy tym spod rzęs, gdyż miała podejrzenie, że Burke może jej nie uwierzyć. Sama nie była pewna, czy sobie wierzy, choć gdyby okazała się przeklęta, może od roku, nawet więcej - o ile łatwiejsze okazałoby się wtedy jej życie, o ile łatwiej mogłaby wytłumaczyć błędy. Prawie liczyła na to, że Prim znajdzie rozwiązanie, które dałoby się zamknąć w jednej inkantacji, jednym rytuale. Które pozwoliłoby jej odzyskać ten obraz siebie, którym upajała się przed lustrem.
Niestety, jak dotąd przyszło jej się zawieść.
- Rozumiem. - wymruczała, zerkając w bok. - Rozumiem, że to nie oznacza, że nie jestem przeklęta. Co najwyżej, że, jak zwykle, możliwe jest wszystko. - Być może w oczy Primrose rzuciły się jej mimowolne zabawy łańcuszkiem, a może ostatnie badania nie opuszczały jej myśli nawet podczas pozornie koleżeńskich rozmów. Gdy jednak wspomniała o kamieniu z Locus Nihil, Elvira nie wahała się przed wysunięciem go spod szaty. Uśmiech, który wykrzywił kącik jej ust był niemal złośliwy, choć może po wypiciu wina nie potrafiła już uśmiechać się inaczej. - Oczywiście, że możesz go zobaczyć. Mogę ci go nawet dać, ale tylko na chwilę. Jestem do niego przywiązana. Jest już częścią mnie. - Kamień nie świecił, co najwyżej lekko połyskiwał. Miał łagodnie szmaragdowy odcień, kilka zarysowań i łatwo było zamknąć go w zaciśniętej pięści. W chwili obecnej był zimny. Martwy. - Nie znam jego działania, nie w pełni, ale czuję, że jest dla mnie ważny. Musi mi pomagać. Otrzymałam go w marcu i od tamtej pory żaden cień, żadna mara, którą spotkałam, nie stanowiła dla mnie zagrożenia. Jakby mnie rozpoznawały - powiedziała cicho, wspominając choćby feralny dzień nad mostem, o którym nigdy nie opowiedziała Primrose. - Myślę... hmm? - Kolejne słowa Prim sprawiły, że na krótką chwilę przestała oddychać, zamarła w przestrzeni z dłonią zaciśniętą na odłamku. Potem, niemal w zwolnionym tempie, zmarszczyła brwi. - Nie jestem zmęczona. Nie w taki sposób. I nikogo nie mam. Może poza Marią, ale to ja się nią opiekuję - powiedziała to wszystko tonem dość zimnym, by jasne stało się, że nie ma najmniejszego pojęcia o tym jak smutna była rzeczywistość, do której właśnie się przyznała.
Czasem też otwierała się, tak po prostu, bo komuś ufała. Ufała Primrose, ale i przed nią nie zamierzała odsłaniać każdej części swojej ciemnej duszy. Nawet ona nie mogła wiedzieć, jakim w rzeczywistości paskudnym człowiekiem była Elvira Multon.
- Rolę pocieszyciela pełni rodzina, przyjaciele, czasem pielęgniarki. Gdybym każdemu oferowała swój czas i skupienie tylko na to, by zgodnie z ich wolą wypełniać głowy chorych fałszywymi wizjami nadziei, nigdy nie znalazłabym siły, by pomagać im naprawdę. Nie jestem dobrym mówcą i nie umiem oferować... ciepłego słowa - Zagryzła policzek, by nie wypluć z siebie tych słów z pogardą, którą czuła głęboko. Kolejny dłuższy oddech sprawił, że na powrót nabrała dystansu, zmusiła się nawet do niewielkiego uśmiechu. - Ale to nie jest moje zadanie, moim zadaniem było zawsze znajdowanie prawdziwych, pragmatycznych rozwiązań. Planowanie. Może i nazywali mnie oschłą, ale nigdy nikogo nie zostawiłam bez pomocy. - Była to prawda, którą nawet sama przed sobą odkrywała ze zdziwieniem. Nigdy nie żałowała zmarłych, ale ratowanie ludzi stanowiło dla niej punkt honoru. Tak jakby naprawdę prowadziła jakąś uświęconą wojnę ze śmiercią. Swoim wrogiem i przyjaciółką.
Opróżniła kolejny kieliszek i postawiła go na krawędzi stolika, by chwytał światło wpadające przez szczeliny w krużgankach. Dała Primrose czas, by przeanalizowała odpowiedzi, które dała jej do tej pory. Obserwowała ją przy tym spod rzęs, gdyż miała podejrzenie, że Burke może jej nie uwierzyć. Sama nie była pewna, czy sobie wierzy, choć gdyby okazała się przeklęta, może od roku, nawet więcej - o ile łatwiejsze okazałoby się wtedy jej życie, o ile łatwiej mogłaby wytłumaczyć błędy. Prawie liczyła na to, że Prim znajdzie rozwiązanie, które dałoby się zamknąć w jednej inkantacji, jednym rytuale. Które pozwoliłoby jej odzyskać ten obraz siebie, którym upajała się przed lustrem.
Niestety, jak dotąd przyszło jej się zawieść.
- Rozumiem. - wymruczała, zerkając w bok. - Rozumiem, że to nie oznacza, że nie jestem przeklęta. Co najwyżej, że, jak zwykle, możliwe jest wszystko. - Być może w oczy Primrose rzuciły się jej mimowolne zabawy łańcuszkiem, a może ostatnie badania nie opuszczały jej myśli nawet podczas pozornie koleżeńskich rozmów. Gdy jednak wspomniała o kamieniu z Locus Nihil, Elvira nie wahała się przed wysunięciem go spod szaty. Uśmiech, który wykrzywił kącik jej ust był niemal złośliwy, choć może po wypiciu wina nie potrafiła już uśmiechać się inaczej. - Oczywiście, że możesz go zobaczyć. Mogę ci go nawet dać, ale tylko na chwilę. Jestem do niego przywiązana. Jest już częścią mnie. - Kamień nie świecił, co najwyżej lekko połyskiwał. Miał łagodnie szmaragdowy odcień, kilka zarysowań i łatwo było zamknąć go w zaciśniętej pięści. W chwili obecnej był zimny. Martwy. - Nie znam jego działania, nie w pełni, ale czuję, że jest dla mnie ważny. Musi mi pomagać. Otrzymałam go w marcu i od tamtej pory żaden cień, żadna mara, którą spotkałam, nie stanowiła dla mnie zagrożenia. Jakby mnie rozpoznawały - powiedziała cicho, wspominając choćby feralny dzień nad mostem, o którym nigdy nie opowiedziała Primrose. - Myślę... hmm? - Kolejne słowa Prim sprawiły, że na krótką chwilę przestała oddychać, zamarła w przestrzeni z dłonią zaciśniętą na odłamku. Potem, niemal w zwolnionym tempie, zmarszczyła brwi. - Nie jestem zmęczona. Nie w taki sposób. I nikogo nie mam. Może poza Marią, ale to ja się nią opiekuję - powiedziała to wszystko tonem dość zimnym, by jasne stało się, że nie ma najmniejszego pojęcia o tym jak smutna była rzeczywistość, do której właśnie się przyznała.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czarownica zdawała się być chodzącą sprzecznością. Wykonywała zawód, w którym lubiła naprawiać chorych, rozpoznawać chorobę i ją zdiagnozować, ale zdawało się, że sam chory jej w tym przeszkadzał. Obydwie zdaje się też, rozumiały zupełnie inaczej rolę uzdrowiciela, ponieważ nikt nie mówił, że oczekiwano od niej fałszywej nadziei, którą chętnie zrzucała na wszystkich dookoła. Primrose jednak uznała, że zachowa te myśli dla siebie, przeczuwając, że swoja opinią niczego nie zmieni. Nie w tym przypadku. Pozostało jej jedynie upić trunku z kieliszka i słuchać dalej.
-Tego co nie zarzucam. - Dodała kiedy padły kolejne słowa, a Elvira starała się wytłumaczyć, pokazać jakąś część siebie, bo szczerze wątpiła, aby otwierała się przed lady Burke całkowicie. Od jakiegoś czasu zastanawiało ją co takiego pannę Multon ciągnęło ku niej. Nie były blisko, do czego młoda czarownica nigdy nie dążyła starając się trzymać od blondynki odpowiedni dystans. Mimo to, ta ciągle lgnęła niczym ćma do cienia. Mogła jedynie podejrzewać, że to samotność czy uczucie porzucenia. Tyle wglądu dawały jej słowa kobiety. Chciała pomóc, ale im dłużej słuchała tym bardziej była przekonana, że na Elvirze nie ciąży żadna klątwa, a zwyczajne fatum, pech, który uczepił się jej i nie chciał opuścić. -Nie chcę go zabrać. - Zapewniła sięgając ku kamieniu, nietypowej ozdobie, która towarzyszyła blondynce od jakiegoś czasu. Nałożyła wcześniej rękawiczkę, woląc nie ryzykować zetknięcia skóry z przedmiotem. Nie miała pewności, czy jednak nie posiadał właściwości przekleństwa. Przyjrzała się dokładnie, ale niczego nie wyczuła, niczego nie dostrzegła co mogłoby ją naprowadzić na trop. Choć chętnie pochyliłaby się nad nim znacznie dłużej, ale niosło się to z ryzykiem zniszczenia kamienia, a tego nie chciała, skoro Elvira była tak bardzo do niego przywiązana. -Niestety. - Westchnęła cicho. -Obawiam się, że w tej chwili nie mogę pomóc. Możliwe, że ktoś użył złego oka. - Oparła się na powrót o ławkę plecami. -Tak mówi się na magię natury, czy też pierwotną magię. Ktoś mógł ci źle życzyć, na tyle, że jego złość i emocje przerodziły się w pewien rodzaj uroku złej woli. - Spojrzała na Elvirę czujnie. -Tak jak kształtują się nie raz zaklęcia, pod wpływem wyrzutu magii i silnych emocji. - W końcu jej przodkini w taki sposób stworzyła avadę, jedno z bardziej niebezpiecznych zaklęć znanych w świecie magicznym. Elvira była samotna i sama, bo choć była Maria, to jednak za mało, aby nie być porzuconą w tłumie ludzi. Primrose wzięła głębszy wdech, bo nie zwykła nieść pocieszenia i być tą, na której ramiona można złożyć własne troski. Daleko jej było to osoby, która teraz będzie nieść wsparcie i otuchę pannie Multon. -W takim razie, nie za wiele mogę tu pomóc. - Oznajmiła ostatecznie zdejmując rękawiczkę, która chroniła dłoń. - Możesz dalej zaprzeczać i uginać się pod ciężarem zaprzeczenia, a możesz przyznać się otwarcie, że jest ci źle, nie masz na kim polegać i potrzebujesz odpoczynku. Jako uzdrowicielka zapewne kazałabyś pacjentowi o siebie dbać. Czemu więc nie postępujesz tak samo wobec siebie?
-Tego co nie zarzucam. - Dodała kiedy padły kolejne słowa, a Elvira starała się wytłumaczyć, pokazać jakąś część siebie, bo szczerze wątpiła, aby otwierała się przed lady Burke całkowicie. Od jakiegoś czasu zastanawiało ją co takiego pannę Multon ciągnęło ku niej. Nie były blisko, do czego młoda czarownica nigdy nie dążyła starając się trzymać od blondynki odpowiedni dystans. Mimo to, ta ciągle lgnęła niczym ćma do cienia. Mogła jedynie podejrzewać, że to samotność czy uczucie porzucenia. Tyle wglądu dawały jej słowa kobiety. Chciała pomóc, ale im dłużej słuchała tym bardziej była przekonana, że na Elvirze nie ciąży żadna klątwa, a zwyczajne fatum, pech, który uczepił się jej i nie chciał opuścić. -Nie chcę go zabrać. - Zapewniła sięgając ku kamieniu, nietypowej ozdobie, która towarzyszyła blondynce od jakiegoś czasu. Nałożyła wcześniej rękawiczkę, woląc nie ryzykować zetknięcia skóry z przedmiotem. Nie miała pewności, czy jednak nie posiadał właściwości przekleństwa. Przyjrzała się dokładnie, ale niczego nie wyczuła, niczego nie dostrzegła co mogłoby ją naprowadzić na trop. Choć chętnie pochyliłaby się nad nim znacznie dłużej, ale niosło się to z ryzykiem zniszczenia kamienia, a tego nie chciała, skoro Elvira była tak bardzo do niego przywiązana. -Niestety. - Westchnęła cicho. -Obawiam się, że w tej chwili nie mogę pomóc. Możliwe, że ktoś użył złego oka. - Oparła się na powrót o ławkę plecami. -Tak mówi się na magię natury, czy też pierwotną magię. Ktoś mógł ci źle życzyć, na tyle, że jego złość i emocje przerodziły się w pewien rodzaj uroku złej woli. - Spojrzała na Elvirę czujnie. -Tak jak kształtują się nie raz zaklęcia, pod wpływem wyrzutu magii i silnych emocji. - W końcu jej przodkini w taki sposób stworzyła avadę, jedno z bardziej niebezpiecznych zaklęć znanych w świecie magicznym. Elvira była samotna i sama, bo choć była Maria, to jednak za mało, aby nie być porzuconą w tłumie ludzi. Primrose wzięła głębszy wdech, bo nie zwykła nieść pocieszenia i być tą, na której ramiona można złożyć własne troski. Daleko jej było to osoby, która teraz będzie nieść wsparcie i otuchę pannie Multon. -W takim razie, nie za wiele mogę tu pomóc. - Oznajmiła ostatecznie zdejmując rękawiczkę, która chroniła dłoń. - Możesz dalej zaprzeczać i uginać się pod ciężarem zaprzeczenia, a możesz przyznać się otwarcie, że jest ci źle, nie masz na kim polegać i potrzebujesz odpoczynku. Jako uzdrowicielka zapewne kazałabyś pacjentowi o siebie dbać. Czemu więc nie postępujesz tak samo wobec siebie?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie chciała się z Primrose kłócić, nie dzisiaj i - najlepiej - nigdy. Zraziła do siebie już wystarczająca liczbę ludzi dlatego, że nie potrafiła trzymać języka za zębami i gdyby Primrose zdecydowała się rozwiać ten starannie tkany, a wątły, obraz uzdrowiciela, który Elvira wykreowała we własnej głowie, prawdopodobnie przyznałaby jej rację dla zasady. Byłoby to nie mniej gorzkie od magicznego laudanum, gdyż w przyjaźni z Primrose ceniła najbardziej to, że zazwyczaj nie musiała przed nią udawać.
Być może nie dostrzegła do tej pory, że Primrose wcale nie ma tak otwartego umysłu jak Elvira chciałaby sądzić? A może rzecz miała się jeszcze inaczej - może była i miała już być do końca życia ślepa na to, że jej własne irracjonalne zachowania były tylko przejawem dobrze zaakcentowanej socjopatii.
Wzruszyła więc lekko ramieniem, w geście tak samo spiętym jak nieeleganckim, gdy Prim zaznaczyła, że niczego jej nie zarzuca. Po ostatnim łyku wina odstawiła pusty kieliszek na krawędź stołu, powstrzymując wszelkie impulsy, by poprosić o więcej. Nie piła większych ilości alkoholu od bardzo dawna, jej żołądek był pusty, bo nie znalazła dziś czasu na śniadanie - podejrzewała, że upicie byłoby kwestią czasu.
A przecież umiała się kontrolować.
Uśmiechnęła się kątem ust i złagodziła nieco wyraz twarzy, widząc rękawiczkę, którą Primrose w ostatniej chwili wsunęła na dłoń. To było właściwie rozsądne, biorąc jednak pod uwagę fakt, że Elvira nosiła kamień cały czas na szyi - chłodna magia na rozpalonej skórze - miało też poniekąd ślady ironii.
- Myślisz, że on może mieć z tym coś wspólnego? W jakimś stopniu też tak myślę, ale nie ma w chwili obecnej nikogo kto rozumiałby ten konkretny rodzaj magii na tyle dobrze, by mi to wyjaśnić. - Zmarszczyła brwi, dochodząc do wniosku, że to co mówi, może się wydawać ze sobą sprzeczne. - Może najrozsądniej byłoby go zdjąć i zostawić, fakt, ale... nie potrafię. Kiedy wychodzę z domu i zostawiam go tam, czuję się... niekompletna. Bardzo odsłonięta, jakbym wyruszyła gdzieś bez ubrań. Czy to ma sens? - Skupiła wzrok na oczach Primrose i zmrużyła powieki. Opinii i ocenie Burke zazwyczaj była skłonna zaufać.
Na dłuższą chwilę wstrzymała oddech, gdy czarownica zaczęła klarować przed nią wizję uroku złej woli.
- To musi być naprawdę trudna, złożona i stara dziedzina magii, bo przy ilości gniewu, który czułam w ostatnim roku, masa ludzi już by się z tym męczyła. Dzięki mnie. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Mam kilka pomysłów, ale podejrzewam, że są niesprawdzalne. To wszak niemożliwe, żebym wyruszyła teraz w odwiedziny do każdego kogo kiedykolwiek zraniłam i poprosiła, by przestał się na mnie gniewać. - Nie była pewna, czy wyrobiłaby się w ciągu jednej doby.
Jej najmocniejszym podejrzeniem pozostawała Cassandra. Tak stara, wiedźmia magia zdawała się doskonale pasować do jej charakterystycznych cech. Po Drew nie spodziewała się takiego wyrachowania, a gdyby zresztą chciał się zemścić, miałby na to tysiąc innych sposobów. Pewnie nadal nie mógł wybaczyć jej stycznia, ale po prawdzie; wciąż była przekonana, że jest temu równie winny co ona.
Początkowo stanowczo zaprzeczyła tezie, że potrzebuje odpoczynku. Wciąż miała bardzo wiele do zrobienia i odbudowania, nie wyobrażała sobie porzucenia któregokolwiek z projektów, choćby świat rozpadał jej się pod obcasami. Zawsze była pracoholiczką; kiedyś mogła zostawać w szpitalu przez dwie, trzy doby bez przerwy, teraz jej pragnienia objawiały się raczej porywaniem się na misje, które ją przerastały.
Nie żeby miała się do tego kiedykolwiek przyznać.
- Jest mi źle? - powtórzyła cicho. Prawie była gotowa zaprzeczyć w cyniczny, podły sposób, który z pewnością by Primrose uraził. W ostateczności jednak ugryzła się w język aż zabolało. - Dlaczego powinnam na kimś polegać skoro nikt nie zamierza polegać na mnie? Wszystkie moje zasługi zostały zbyte, za większość z nich nigdy nie usłyszałam nawet pochwały. Moja praca jest uznawana za brudną, a granice magii, które przekraczam - niepotrzebne kobietom. A teraz mam udowodnić sobie i otoczeniu, że naprawdę jestem tylko zwykłą, kruchą czarownicą, która musi na kimś się oprzeć, bo inaczej nie da sobie rady?
Myśl o tym, że to samotność mogłaby ją tak wewnętrznie męczyć była absurdalna. Niemniej jednak po chwili zawahania zmieniła zdanie i sama dolała sobie kolejny kieliszek wina. Przestała oszukiwać się, że ją do niego nie ciągnie.
Być może nie dostrzegła do tej pory, że Primrose wcale nie ma tak otwartego umysłu jak Elvira chciałaby sądzić? A może rzecz miała się jeszcze inaczej - może była i miała już być do końca życia ślepa na to, że jej własne irracjonalne zachowania były tylko przejawem dobrze zaakcentowanej socjopatii.
Wzruszyła więc lekko ramieniem, w geście tak samo spiętym jak nieeleganckim, gdy Prim zaznaczyła, że niczego jej nie zarzuca. Po ostatnim łyku wina odstawiła pusty kieliszek na krawędź stołu, powstrzymując wszelkie impulsy, by poprosić o więcej. Nie piła większych ilości alkoholu od bardzo dawna, jej żołądek był pusty, bo nie znalazła dziś czasu na śniadanie - podejrzewała, że upicie byłoby kwestią czasu.
A przecież umiała się kontrolować.
Uśmiechnęła się kątem ust i złagodziła nieco wyraz twarzy, widząc rękawiczkę, którą Primrose w ostatniej chwili wsunęła na dłoń. To było właściwie rozsądne, biorąc jednak pod uwagę fakt, że Elvira nosiła kamień cały czas na szyi - chłodna magia na rozpalonej skórze - miało też poniekąd ślady ironii.
- Myślisz, że on może mieć z tym coś wspólnego? W jakimś stopniu też tak myślę, ale nie ma w chwili obecnej nikogo kto rozumiałby ten konkretny rodzaj magii na tyle dobrze, by mi to wyjaśnić. - Zmarszczyła brwi, dochodząc do wniosku, że to co mówi, może się wydawać ze sobą sprzeczne. - Może najrozsądniej byłoby go zdjąć i zostawić, fakt, ale... nie potrafię. Kiedy wychodzę z domu i zostawiam go tam, czuję się... niekompletna. Bardzo odsłonięta, jakbym wyruszyła gdzieś bez ubrań. Czy to ma sens? - Skupiła wzrok na oczach Primrose i zmrużyła powieki. Opinii i ocenie Burke zazwyczaj była skłonna zaufać.
Na dłuższą chwilę wstrzymała oddech, gdy czarownica zaczęła klarować przed nią wizję uroku złej woli.
- To musi być naprawdę trudna, złożona i stara dziedzina magii, bo przy ilości gniewu, który czułam w ostatnim roku, masa ludzi już by się z tym męczyła. Dzięki mnie. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Mam kilka pomysłów, ale podejrzewam, że są niesprawdzalne. To wszak niemożliwe, żebym wyruszyła teraz w odwiedziny do każdego kogo kiedykolwiek zraniłam i poprosiła, by przestał się na mnie gniewać. - Nie była pewna, czy wyrobiłaby się w ciągu jednej doby.
Jej najmocniejszym podejrzeniem pozostawała Cassandra. Tak stara, wiedźmia magia zdawała się doskonale pasować do jej charakterystycznych cech. Po Drew nie spodziewała się takiego wyrachowania, a gdyby zresztą chciał się zemścić, miałby na to tysiąc innych sposobów. Pewnie nadal nie mógł wybaczyć jej stycznia, ale po prawdzie; wciąż była przekonana, że jest temu równie winny co ona.
Początkowo stanowczo zaprzeczyła tezie, że potrzebuje odpoczynku. Wciąż miała bardzo wiele do zrobienia i odbudowania, nie wyobrażała sobie porzucenia któregokolwiek z projektów, choćby świat rozpadał jej się pod obcasami. Zawsze była pracoholiczką; kiedyś mogła zostawać w szpitalu przez dwie, trzy doby bez przerwy, teraz jej pragnienia objawiały się raczej porywaniem się na misje, które ją przerastały.
Nie żeby miała się do tego kiedykolwiek przyznać.
- Jest mi źle? - powtórzyła cicho. Prawie była gotowa zaprzeczyć w cyniczny, podły sposób, który z pewnością by Primrose uraził. W ostateczności jednak ugryzła się w język aż zabolało. - Dlaczego powinnam na kimś polegać skoro nikt nie zamierza polegać na mnie? Wszystkie moje zasługi zostały zbyte, za większość z nich nigdy nie usłyszałam nawet pochwały. Moja praca jest uznawana za brudną, a granice magii, które przekraczam - niepotrzebne kobietom. A teraz mam udowodnić sobie i otoczeniu, że naprawdę jestem tylko zwykłą, kruchą czarownicą, która musi na kimś się oprzeć, bo inaczej nie da sobie rady?
Myśl o tym, że to samotność mogłaby ją tak wewnętrznie męczyć była absurdalna. Niemniej jednak po chwili zawahania zmieniła zdanie i sama dolała sobie kolejny kieliszek wina. Przestała oszukiwać się, że ją do niego nie ciągnie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Panna Multon zjawiła się w życiu Primrose kiedy ta zaczęła aktywnie działać w szeregach Rycerzy Walpurgii. Młoda kobieta od początku jawiła się jej jako dumna, pewna siebie osoba, z pewnym niepokojącym manieryzmem, którego nie potrafiła nazwać. Czuła podskórnie, że czarownica bardzo chce pokazać swoja siłę, ale w sposób, którego sama lady Burke by się nie podjęła. Nie teraz. Czasami zdawało się, że starsza wiekiem od niej kobieta, znajduje się w punkcie, w którym Primrose była parę lat temu. Poczucie niesprawiedliwości, skłonności do buntu i wyrażania swojej dezaprobaty poprzez groźne spojrzenie i niechętne odpowiedzi. Cała postawa Elviry wskazywała na to, że czuje się pokrzywdzona, ale nie dostrzegła w tym swojej roli.
Lady Burke miała okazję przeprowadzić z nią wiele rozmów i widziała blondynkę, w różnych stadiach. Teraz miała możliwość zobaczyć kolejny. Utwierdzała się przy tym w przekonaniu, że to kim jest Elvira stanowi połączenie jej doświadczeń życiowych oraz tego jak traktuje ją otoczenie. Stworzyła zbroje, której nie potrafiła zdjąć. Zamknięta w swoim wyobrażeniu świata nie chciała przyjąć, że ten nie zatańczy tak jak ona zagra. Należało się nauczyć kroków i umiejętnie je wykorzystać. Nauka ta zajmowała dużo czasu, a panna Multon chciała przeskoczyć etap nauki.
Lekcje z panią Sallow, raczej nie przyniosły efektu, choć Prim starała się wytłumaczyć upartej czarownicy, że ta nigdy nie stanie się damą taką jaką była Evandra czy ona sama. Brakowało jej urodzenia i odpowiedniego wychowania. Mogła jednak nauczyć się być. Mogła nauczyć się jak się zachowywać, ale chyba nie do końca rozumiała, że damą w czystego tego słowa znaczeniu, nigdy nie będzie.
-Jest to jedno z moich podejrzeń. - Przytaknęła twierdzeniu kobiety. Skupiła wzrok na odłamku, starając się zrozumieć czym jest i czy działania podobnie jak artefakty, które badał Xavier. Ona sama miała z nimi styczność, kiedy uczyła się o talizmanach, ich działaniach i zależnościach wynikających z kultury w jakiej zostały stworzone. Jak rozumiała był powiązany z Locus Nihil, a w tym wydarzyło się wiele. Układanka nadal miała wiele luk, puzzli brakowało, ale zdobywała ich coraz więcej. Między innymi dzięki temu co opowiedziała jej sama Elvira oraz Ramsey. Potrzebowała jednak jeszcze więcej informacji, więc na razie nie wyciągała pochopnych wniosków, nim nie porozmawia ze wszystkimi, z którymi miała zamiar. Odsunęła się puszczając kamień, zdjęła rękawiczki odkładając je na bok. -Tak powstają klątwy. Wiele zaklęć, w tym to najbardziej znane, avada, powstało z powodu nagromadzenia się emocji, ich kumulacji. - W końcu nie kto inny, a jej przodkini z rodu Burke stworzyła to zaklęcie. Nie była ekspertem od klątw, dopiero raczkowała w tym temacie, uczyła się, a brat podarował jej parę składników, aby mogła trenować swoje umiejętności. Ostatnio jednak skupiła swoją uwagę na czym innym. Jednak nie miała zamiaru porzucać nauki. -Skoro o tym mówisz, to musiałaś mocno zapracować na gniew innych. - Zauważyła bez cienia ironii w głosie. Ot, stwierdziła fakt. Kolejne słowa jakie padły i zawisły między nimi wprowadziły ją w oniemiałe osłupienie. Wpatrywała się w Elvirę, jakby ta była nowym tworem, kimś kogo nigdy wcześniej nie spotkała. Wygięte w łuk brwi powędrowały ku górze, a na jasnej, ozdobionej piegami twarzy odmalowało się dobrze i tak, maskowane zaskoczenie. -Czy ty siebie samą słyszysz? Czy z premedytacją udajesz nieświadomą własnej krótkowzroczności? - Zapytała nie mogą powstrzymać słów jakie cisnęły się jej na usta. Panna Multon postanowiła się nad sobą użalać i ponownie patrzeć na świat przez pryzmat krzywego zwierciadła, które sama powiesiła na ścianie. -Opowiadasz bzdury i chyba zapomniałaś poprzednich naszych rozmów. Czy może nigdy nie chciałaś przyjmować moich słów, a pytałaś jedynie dla zasady, lepiej wiedząc, jaką powinnaś wyrobić sobie opinię. - Ciężko jej było pojąć, że można być tak zaślepionym i przeświadczonym o własnej krzywdzie. Czyżby to wszystko to była gra i teraz pod wpływem alkoholu Elvira ukazywała swoje prawdziwe ja, to którego lady Burke nie dostrzegła? -Oparcie się na kimś, poleganie na drugiej osobie nie jest udowadnianie sobie i innym, że jesteś kruchą istotą. Świadomość własnej słabości. Przyznanie się, że potrzebujesz oddechu jest siłą. - Pokręciła głową. -Nikt ci nie nakazuje biec teraz do każdego z osobna celem oznajmienia, że masz gorszy dzień. Więc przestań się nad sobą użalać i narzekać, że cały świat tobą pogardza i uważa za zbrukaną. - Lekka irytacja pojawiła się w głosie młodej czarownicy. -Życie jest ciężkie, dla każdego. Niezależnie czy śpię w Durham, a druga osoba w kamienicy w Londynie w mieszkaniu, w którym ma ledwo dwa pokoje. Każdy z nas ma swoje problemy i bolączki, z którymi musi się uporać. Ty masz przywilej, że obracasz się w kręgu znamienitych osób. Ludzi, którzy mają koneksje i środki. Zamiast z tego skorzystać, zobaczyć szansę dla siebie, zamiast zobaczyć w szerszej perspektywie co na tym zyskasz, wolisz siedzieć i wściekać się, że nikt cię nie docenia. - Nie miała zamiaru pochylać się ze współczuciem nad Elvirą. Nie wtedy kiedy miała możliwość pochwycenia, już nie raz, swojego życia. Wykorzystania tego w jakiej sytuacji się znalazła, nawet tej niezbyt jej miłej, a zamiast tego, przychodziła po raz kolejny i pokazywała jak wszyscy dookoła są źli, ale w sobie nie widziała powodu do zmiany. Primrose należała do upartych osób, do tych, które widziały cel i dążyły do niego różnymi środkami. Szybko zrozumiała, że musi zacząć grać w grę jaką tworzyli mężczyźni, zaczęła dzięki temu zyskiwać więcej. Zagryzła zęby i parła dalej na przód. Na Merlina, odrzuciła człowieka, który poruszył jej serce rozumiejąc, że to nie jest los dla niej. To była zarówno jej decyzja jak i Mathieu. Nie miała zamiaru tylko jego obarczać konsekwencjami tego wyboru. Ponosili je obydwoje. -Co z tym zrobisz, zależy wyłącznie od ciebie. Od nikogo innego. - Zakończyła surowym tonem.
Lady Burke miała okazję przeprowadzić z nią wiele rozmów i widziała blondynkę, w różnych stadiach. Teraz miała możliwość zobaczyć kolejny. Utwierdzała się przy tym w przekonaniu, że to kim jest Elvira stanowi połączenie jej doświadczeń życiowych oraz tego jak traktuje ją otoczenie. Stworzyła zbroje, której nie potrafiła zdjąć. Zamknięta w swoim wyobrażeniu świata nie chciała przyjąć, że ten nie zatańczy tak jak ona zagra. Należało się nauczyć kroków i umiejętnie je wykorzystać. Nauka ta zajmowała dużo czasu, a panna Multon chciała przeskoczyć etap nauki.
Lekcje z panią Sallow, raczej nie przyniosły efektu, choć Prim starała się wytłumaczyć upartej czarownicy, że ta nigdy nie stanie się damą taką jaką była Evandra czy ona sama. Brakowało jej urodzenia i odpowiedniego wychowania. Mogła jednak nauczyć się być. Mogła nauczyć się jak się zachowywać, ale chyba nie do końca rozumiała, że damą w czystego tego słowa znaczeniu, nigdy nie będzie.
-Jest to jedno z moich podejrzeń. - Przytaknęła twierdzeniu kobiety. Skupiła wzrok na odłamku, starając się zrozumieć czym jest i czy działania podobnie jak artefakty, które badał Xavier. Ona sama miała z nimi styczność, kiedy uczyła się o talizmanach, ich działaniach i zależnościach wynikających z kultury w jakiej zostały stworzone. Jak rozumiała był powiązany z Locus Nihil, a w tym wydarzyło się wiele. Układanka nadal miała wiele luk, puzzli brakowało, ale zdobywała ich coraz więcej. Między innymi dzięki temu co opowiedziała jej sama Elvira oraz Ramsey. Potrzebowała jednak jeszcze więcej informacji, więc na razie nie wyciągała pochopnych wniosków, nim nie porozmawia ze wszystkimi, z którymi miała zamiar. Odsunęła się puszczając kamień, zdjęła rękawiczki odkładając je na bok. -Tak powstają klątwy. Wiele zaklęć, w tym to najbardziej znane, avada, powstało z powodu nagromadzenia się emocji, ich kumulacji. - W końcu nie kto inny, a jej przodkini z rodu Burke stworzyła to zaklęcie. Nie była ekspertem od klątw, dopiero raczkowała w tym temacie, uczyła się, a brat podarował jej parę składników, aby mogła trenować swoje umiejętności. Ostatnio jednak skupiła swoją uwagę na czym innym. Jednak nie miała zamiaru porzucać nauki. -Skoro o tym mówisz, to musiałaś mocno zapracować na gniew innych. - Zauważyła bez cienia ironii w głosie. Ot, stwierdziła fakt. Kolejne słowa jakie padły i zawisły między nimi wprowadziły ją w oniemiałe osłupienie. Wpatrywała się w Elvirę, jakby ta była nowym tworem, kimś kogo nigdy wcześniej nie spotkała. Wygięte w łuk brwi powędrowały ku górze, a na jasnej, ozdobionej piegami twarzy odmalowało się dobrze i tak, maskowane zaskoczenie. -Czy ty siebie samą słyszysz? Czy z premedytacją udajesz nieświadomą własnej krótkowzroczności? - Zapytała nie mogą powstrzymać słów jakie cisnęły się jej na usta. Panna Multon postanowiła się nad sobą użalać i ponownie patrzeć na świat przez pryzmat krzywego zwierciadła, które sama powiesiła na ścianie. -Opowiadasz bzdury i chyba zapomniałaś poprzednich naszych rozmów. Czy może nigdy nie chciałaś przyjmować moich słów, a pytałaś jedynie dla zasady, lepiej wiedząc, jaką powinnaś wyrobić sobie opinię. - Ciężko jej było pojąć, że można być tak zaślepionym i przeświadczonym o własnej krzywdzie. Czyżby to wszystko to była gra i teraz pod wpływem alkoholu Elvira ukazywała swoje prawdziwe ja, to którego lady Burke nie dostrzegła? -Oparcie się na kimś, poleganie na drugiej osobie nie jest udowadnianie sobie i innym, że jesteś kruchą istotą. Świadomość własnej słabości. Przyznanie się, że potrzebujesz oddechu jest siłą. - Pokręciła głową. -Nikt ci nie nakazuje biec teraz do każdego z osobna celem oznajmienia, że masz gorszy dzień. Więc przestań się nad sobą użalać i narzekać, że cały świat tobą pogardza i uważa za zbrukaną. - Lekka irytacja pojawiła się w głosie młodej czarownicy. -Życie jest ciężkie, dla każdego. Niezależnie czy śpię w Durham, a druga osoba w kamienicy w Londynie w mieszkaniu, w którym ma ledwo dwa pokoje. Każdy z nas ma swoje problemy i bolączki, z którymi musi się uporać. Ty masz przywilej, że obracasz się w kręgu znamienitych osób. Ludzi, którzy mają koneksje i środki. Zamiast z tego skorzystać, zobaczyć szansę dla siebie, zamiast zobaczyć w szerszej perspektywie co na tym zyskasz, wolisz siedzieć i wściekać się, że nikt cię nie docenia. - Nie miała zamiaru pochylać się ze współczuciem nad Elvirą. Nie wtedy kiedy miała możliwość pochwycenia, już nie raz, swojego życia. Wykorzystania tego w jakiej sytuacji się znalazła, nawet tej niezbyt jej miłej, a zamiast tego, przychodziła po raz kolejny i pokazywała jak wszyscy dookoła są źli, ale w sobie nie widziała powodu do zmiany. Primrose należała do upartych osób, do tych, które widziały cel i dążyły do niego różnymi środkami. Szybko zrozumiała, że musi zacząć grać w grę jaką tworzyli mężczyźni, zaczęła dzięki temu zyskiwać więcej. Zagryzła zęby i parła dalej na przód. Na Merlina, odrzuciła człowieka, który poruszył jej serce rozumiejąc, że to nie jest los dla niej. To była zarówno jej decyzja jak i Mathieu. Nie miała zamiaru tylko jego obarczać konsekwencjami tego wyboru. Ponosili je obydwoje. -Co z tym zrobisz, zależy wyłącznie od ciebie. Od nikogo innego. - Zakończyła surowym tonem.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Jeśli kiedykolwiek pozwalała sobie na otwarte okazywanie smutku, były to sytuacje skrajnie rzadkie. Obnażanie przed innymi wrażliwych emocji nigdy nie leżało w jej naturze - unikała tego jak ognia odkąd tylko dojrzała na tyle, by zacząć rozumieć co właściwie czuje. Robiła to na złość matce, która zachęcała ją do tego, by ubierała swoją duszę w malownicze obrazy poezji i muzyki. Robiła to, bo właściwie nigdy nie usłyszała od nikogo, że emocje są rzeczą ludzką i trzeba je właśnie takimi przeżywać - w ich domu, w oczach Miriam Multon, emocje dziecka zawsze były czymś nadludzkim, czymś z wymiaru fantazji. I kiedy z obłędem w oczach sadzała ją na taborecie i kazała opowiadać z zatrważającymi szczegółami o tym co czuje płacząc po zdarciu sobie kolana - co jej to dało, co ma ochotę powiedzieć światu, co zrobi z tymi emocjami dalej - Elvira nauczyła się uciekać i zbywać. Bo matka była ostatnią osobą, która pamiętałaby, ze poza łzami ma jeszcze kolano do opatrzenia. Prozaiczne, przyziemne rzeczy musiała zawsze robić sama. Odkąd była dzieckiem, dokąd tylko sięgała jej zawodna pamięć.
I może i wielokrotnie zdarzało się, że nie rozumiała własnego smutku, własnego żalu, własnego zmęczenia - że tłamsiła je gdzieś pod skorupą, bo zawsze radziła sobie całkiem sama, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej. Tak, ale był od tego wyjątek.
Tym wyjątkiem był gniew.
Nie czuła go z początku, bo zwykł nachodzić ją z zaskoczenia, bez żadnej zapowiedzi, od razu z mocą pożogi, której nie umiała pohamować. Nie zawsze uciekała się do przemocy, czasem odstręczała innych złym słowem, podłością, groźbą, wyrazem twarzy. Gniew był jedynym przejawem smutku, który potrafiła zaakceptować, który nie sprawiał, że czuła się bezradna i bezbronna.
- Tak myślisz? - spytała cierpko, gdy Prim zasugerowała, że zapracowała sobie, o ironio, na wrogość innych ludzi. Także Elvirze trudno było udawać, że nie jest to prawda. Z nieprawdopodobną wprawą przychodziło jej jednak odnajdywanie wymówek, by uzasadnić, że jej wina w tych wszystkich zdarzeniach była znikoma. Popełniała błędy, czasem. Ale była też wyjątkowa, inna, trudna do zniesienia dla tych, którzy byli od niej... właściwie jacy? Gorsi? - Masa ludzi zapracowała sobie na mój gniew. I nie próbuję ich zamordować ani nie rzucam na nich klątw - powiedziała, odrzucając głowę w tył i parskając krótkim, zupełnie niewesołym śmiechem, tak jakby w ten sposób stawiała samą siebie w jakimś anielsko dobrym świetle.
Nie przeszły jej przez myśl obrazy rywalek ze szkół torturowanych w ciemności prosektorium ani żywa krew cieknąca spod skóry wroga, gdy cięła ją skalpelem. Nie poczuła znów zapachu krwi ani swądu palonych ciał na stosach, nie usłyszała nawet krzyków. To wszystko było jej częścią, jej grzechami, ale tutaj, w spokojnym Durham, wydawały się one oderwane od jaźni.
Och, powinna dostrzec to już wcześniej, ale była zbyt zapatrzona w samą siebie. Nie wyłapała marszczących się brwi Primrose ani drobnych drgnięć w kącikach jej ust. Nie wyłapała gęstniejącej atmosfery ani ponurej aury, która opadła na nie obie. Gdy Primrose wreszcie pękła i wyrzuciła jej wszystko o czym musiała myśleć od dawna, Elvira z początku patrzyła na nią z niewinnym zainteresowaniem, jakby nie była przekonana, czy to wszystko naprawdę jej dotyczy. Każde kolejne słowo sięgało jednak głębiej i głębiej, każda uwaga, każdy zarzut, gorsze i boleśniejsze od klątw, bo przecież teraz, znowu, kiedy w końcu myślała, że znalazła przyjaciółkę, że może na kimś...
Polegać?
I jak zawsze, to gniew był jej pierwszą reakcją. Gniew był bezpieczny.
Nie zauważyła nawet, kiedy zerwała się z krzesła, górując nad Primrose bardziej nawet niż wtedy gdy stały ramię w ramię. Dopiero widząc jej spojrzenie - nie wystraszone, może zaskoczone, przecież była u siebie, Elvira nie mogłaby jej tu zrobić nic choćby chciała - zdała sobie sprawę, że stoi.
- Jak śmiesz... - wycedziła, gestykulując dłonią z kieliszkiem, z którego zaczęło wylewać się wino. - Twierdzisz, że się nad sobą użalam? Nie masz najmniejszego pojęcia! O absolutnie niczym! Wydaje ci się, że kiedy do ciebie przychodzę... kiedy ci ufam. Podziwiam cię i... i... szanuję. Mówię ci o rzeczach, o których... Że możesz mnie tak po prostu obrażać? Zarzucać mi słabość i tępotę? Zdradzić mnie? - Nie podniosła głosu, ale musiała mocno zaciskać palce na nóżce od kieliszka, żeby zwalczyć w sobie chęć sięgnięcia po różdżkę. Bo to byłoby najprostsze, ulec czarnej magii, która jak narkotyk dawała ukojenie chwilowe, krótkie, ulotne i zwykle z olbrzymią ceną do zapłacenia później. Wciąż pamiętała jaką euforię czuła, gdy pierwszy raz dręczyła Lavinię przy pomocy Crucio. Ale ta myśl, Primrose w agonii pod jej różdżką, różdżką, którą miała ją ochraniać, ją i wszystkie swoje czarownice, sprawiła, że zachwiała się w dreszczu złego przeczucia. Kieliszek wypadł jej z palców i nadłamał się o krawędź stolika, staczając po kamieniu z brzękiem.
Przygryzała usta i próbowała jeszcze, mimo szumu w uszach, znaleźć w sobie jakieś słowo, jakiś argument, którego mogłaby użyć przeciwko, którym mogłaby udowodnić Primrose, że ogłupła i oślepła. Ale jaką właściwie zdradę mogła jej jeszcze zarzucić? Między nią a Burke nie stał żaden potężny mężczyzna, na którego mogłaby zrzucić odpowiedzialność. Nie mogła powiedzieć, że tak jak Cass popełniła niewybaczalną w jej mniemaniu zbrodnię.
Zbrodnię odrzucenia.
- Ja... ja przepraszam - wydukała nagle, nie wiedząc właściwie za co przeprasza, bo wcale nie czuła się winna. Może za ten kieliszek? Może nie chciała, żeby Primrose wyrzuciła ją z zamku? A może to był już po prostu odruch?
Szara jak papier, nie mogła dłużej patrzeć czarownicy w oczy, więc zgarbiła się i skrzyżowała ramiona na piersiach, zaciskając mocno kościste palce na własnych łokciach. Trzęsła się, choć nie czuła już gniewu. Nie była pewna, czy czuje jeszcze cokolwiek. Ale nie mogła przestać się trząść.
- Szlag, Primrose. Wybacz. Ja myślę, że... albo nieistotne. Powinnam iść do domu - stwierdziła niższym i bardziej chrapliwym głosem, którym dawniej posługiwała się na co dzień. W czasach kiedy nie odzywała się do nikogo poza pacjentami, bo nikt na nią poza szpitalem nie czekał. W czasach, kiedy potrafiła być z tego zadowolona.
Zamiast dać się wyrzucić przysiadła jednak na skraju krzesła i schowała twarz w dłoniach.
Nie płakała, była pewna, że nie płacze. Ale oddech urwał jej się w piersiach, a powieki zapiekły, jakby to ona, tym razem, została oślepiona.
I może i wielokrotnie zdarzało się, że nie rozumiała własnego smutku, własnego żalu, własnego zmęczenia - że tłamsiła je gdzieś pod skorupą, bo zawsze radziła sobie całkiem sama, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej. Tak, ale był od tego wyjątek.
Tym wyjątkiem był gniew.
Nie czuła go z początku, bo zwykł nachodzić ją z zaskoczenia, bez żadnej zapowiedzi, od razu z mocą pożogi, której nie umiała pohamować. Nie zawsze uciekała się do przemocy, czasem odstręczała innych złym słowem, podłością, groźbą, wyrazem twarzy. Gniew był jedynym przejawem smutku, który potrafiła zaakceptować, który nie sprawiał, że czuła się bezradna i bezbronna.
- Tak myślisz? - spytała cierpko, gdy Prim zasugerowała, że zapracowała sobie, o ironio, na wrogość innych ludzi. Także Elvirze trudno było udawać, że nie jest to prawda. Z nieprawdopodobną wprawą przychodziło jej jednak odnajdywanie wymówek, by uzasadnić, że jej wina w tych wszystkich zdarzeniach była znikoma. Popełniała błędy, czasem. Ale była też wyjątkowa, inna, trudna do zniesienia dla tych, którzy byli od niej... właściwie jacy? Gorsi? - Masa ludzi zapracowała sobie na mój gniew. I nie próbuję ich zamordować ani nie rzucam na nich klątw - powiedziała, odrzucając głowę w tył i parskając krótkim, zupełnie niewesołym śmiechem, tak jakby w ten sposób stawiała samą siebie w jakimś anielsko dobrym świetle.
Nie przeszły jej przez myśl obrazy rywalek ze szkół torturowanych w ciemności prosektorium ani żywa krew cieknąca spod skóry wroga, gdy cięła ją skalpelem. Nie poczuła znów zapachu krwi ani swądu palonych ciał na stosach, nie usłyszała nawet krzyków. To wszystko było jej częścią, jej grzechami, ale tutaj, w spokojnym Durham, wydawały się one oderwane od jaźni.
Och, powinna dostrzec to już wcześniej, ale była zbyt zapatrzona w samą siebie. Nie wyłapała marszczących się brwi Primrose ani drobnych drgnięć w kącikach jej ust. Nie wyłapała gęstniejącej atmosfery ani ponurej aury, która opadła na nie obie. Gdy Primrose wreszcie pękła i wyrzuciła jej wszystko o czym musiała myśleć od dawna, Elvira z początku patrzyła na nią z niewinnym zainteresowaniem, jakby nie była przekonana, czy to wszystko naprawdę jej dotyczy. Każde kolejne słowo sięgało jednak głębiej i głębiej, każda uwaga, każdy zarzut, gorsze i boleśniejsze od klątw, bo przecież teraz, znowu, kiedy w końcu myślała, że znalazła przyjaciółkę, że może na kimś...
Polegać?
I jak zawsze, to gniew był jej pierwszą reakcją. Gniew był bezpieczny.
Nie zauważyła nawet, kiedy zerwała się z krzesła, górując nad Primrose bardziej nawet niż wtedy gdy stały ramię w ramię. Dopiero widząc jej spojrzenie - nie wystraszone, może zaskoczone, przecież była u siebie, Elvira nie mogłaby jej tu zrobić nic choćby chciała - zdała sobie sprawę, że stoi.
- Jak śmiesz... - wycedziła, gestykulując dłonią z kieliszkiem, z którego zaczęło wylewać się wino. - Twierdzisz, że się nad sobą użalam? Nie masz najmniejszego pojęcia! O absolutnie niczym! Wydaje ci się, że kiedy do ciebie przychodzę... kiedy ci ufam. Podziwiam cię i... i... szanuję. Mówię ci o rzeczach, o których... Że możesz mnie tak po prostu obrażać? Zarzucać mi słabość i tępotę? Zdradzić mnie? - Nie podniosła głosu, ale musiała mocno zaciskać palce na nóżce od kieliszka, żeby zwalczyć w sobie chęć sięgnięcia po różdżkę. Bo to byłoby najprostsze, ulec czarnej magii, która jak narkotyk dawała ukojenie chwilowe, krótkie, ulotne i zwykle z olbrzymią ceną do zapłacenia później. Wciąż pamiętała jaką euforię czuła, gdy pierwszy raz dręczyła Lavinię przy pomocy Crucio. Ale ta myśl, Primrose w agonii pod jej różdżką, różdżką, którą miała ją ochraniać, ją i wszystkie swoje czarownice, sprawiła, że zachwiała się w dreszczu złego przeczucia. Kieliszek wypadł jej z palców i nadłamał się o krawędź stolika, staczając po kamieniu z brzękiem.
Przygryzała usta i próbowała jeszcze, mimo szumu w uszach, znaleźć w sobie jakieś słowo, jakiś argument, którego mogłaby użyć przeciwko, którym mogłaby udowodnić Primrose, że ogłupła i oślepła. Ale jaką właściwie zdradę mogła jej jeszcze zarzucić? Między nią a Burke nie stał żaden potężny mężczyzna, na którego mogłaby zrzucić odpowiedzialność. Nie mogła powiedzieć, że tak jak Cass popełniła niewybaczalną w jej mniemaniu zbrodnię.
Zbrodnię odrzucenia.
- Ja... ja przepraszam - wydukała nagle, nie wiedząc właściwie za co przeprasza, bo wcale nie czuła się winna. Może za ten kieliszek? Może nie chciała, żeby Primrose wyrzuciła ją z zamku? A może to był już po prostu odruch?
Szara jak papier, nie mogła dłużej patrzeć czarownicy w oczy, więc zgarbiła się i skrzyżowała ramiona na piersiach, zaciskając mocno kościste palce na własnych łokciach. Trzęsła się, choć nie czuła już gniewu. Nie była pewna, czy czuje jeszcze cokolwiek. Ale nie mogła przestać się trząść.
- Szlag, Primrose. Wybacz. Ja myślę, że... albo nieistotne. Powinnam iść do domu - stwierdziła niższym i bardziej chrapliwym głosem, którym dawniej posługiwała się na co dzień. W czasach kiedy nie odzywała się do nikogo poza pacjentami, bo nikt na nią poza szpitalem nie czekał. W czasach, kiedy potrafiła być z tego zadowolona.
Zamiast dać się wyrzucić przysiadła jednak na skraju krzesła i schowała twarz w dłoniach.
Nie płakała, była pewna, że nie płacze. Ale oddech urwał jej się w piersiach, a powieki zapiekły, jakby to ona, tym razem, została oślepiona.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Emocje były czymś naturalnym w posiadłości rodowej Burke. Zwykle chłodni i opanowani przedstawiciele rodu, wewnątrz bezpiecznych murów domostwa pozwalali sobie na okazywanie pełen gamy uczuć jakie nimi targały każdego dnia. Opuszczając Durham przybierali maski powagi oraz spokoju, choć wewnątrz potrafili gotować się ze złości. Opanowanie było ich cechą charakterystyczną, wpojoną od dzieciństwa. Mieli się jej nauczyć, tak samo jak opanowywali szermierkę, jazdę konną czy taniec. Okazywanie emocji publicznie było słabością, wręczenie przeciwnikowi oręża bezpośrednio do dłoni. Dlatego przy spotkaniu z Mathieu Rosierem w maju chciała krzyczeć, ale zamiast tego stała chłodna i niewzruszona nie pozwalając sobie na okazanie bólu jaki jej zadał. Nie wtedy kiedy zarzucał jej kłamstwo. Uczucia wylały się falą kiedy zniknął za drzwiami, kiedy mogła w bezsilnej złości miotać przekleństwami i wszystkim co wpadło jej w dłonie. Zaraz potem zaś wzięła parę głębszych wdechów, aby się uspokoić. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie zachowanie publicznie. Nawet przy jednej osobie, która nie była rodziną lub bliską jej osobą.
-Każdy jest inny. - Odpowiedziała spokojnie. -Każdy z nas inaczej przeżywa emocje. - Banał, ale przecież tak było. Różnili się od siebie diametralnie i nigdy nie było wiadome, co siedzi w głowie drugiej osoby. Jakie myśli kotłując się tworzą teorie i zapisują te najbardziej bolesne słowa. Podejrzewała, że panna Multon może nawet sobie nie zdawać sprawy, że sama pielęgnuje jakiej urazy, jakie w niej narastały przez lata. Nie znała jej, aż tak dobrze. Po prawdzie, lady Burke nie znała czarownicy w ogóle. Nigdy nie rozmawiały o sobie, zawsze skupione na działaniu na rzecz organizacji, na wspieraniu własnych celi. Zaproszenie do domu na przyjęcie, było dla niej niemałym zaskoczeniem. Jednak nadal ich znajomość pozostała na bardzo podstawowym poziomie. Różniły się i choć Primrose nie miała zamiaru odsuwać się od blondynki, tak postrzegała ją jako znajomą. Kiedy ta potrzebowała porady i wsparcia, udzieliła jej, choć teraz zdawało się jej, że na próżno.
Pokaz gniewu i furii był zabarwiony kropelkami czerwonego wina, jakie rozlewało się właśnie z kieliszka. Panna Multon zerwała się z miejsca, jej twarz wyostrzyła się, a ona sama dyszała we wściekłości. Kolejne słowa wypływały z ust czarownicy potokiem zdań i oskarżeń. Zdawało się, że nie tylko wymierzonych w samą Primrose. Ona zaś siedziała niewzruszona na swoim miejscu, jedynie obserwując zmiany jakie zachodzą w rozmówczyni. Drżenie ręki zaciśniętej na nóżce, już pustego kieliszka, czarne od wściekłości oczy. Ewidentnie kobieta walczyła ze sobą, z jakimś podszeptem, który kusił, ale mu nie uległa.
-Skończyłaś? - Zapytała lodowatym tonem, ostrym jak szpilka. Spojrzenie szaro zielonych oczu zostało opanowane. Tak jak uczyła ją matka. Zerknęła na resztki kieliszka, który rozbił się z cichym trzaskiem na kamiennej podłodze. Szkoda, to był całkiem dobry kryształ. Nagła przemiana. Z agresji w rezygnację, wręcz załamanie. Krew odpłynęła z twarzy panny Multon, a ta usiadła i skryła twarz w dłoniach. Odczekała chwilę, trwała przez jakiś czas w ciszy. -Moja matka nosi takie samo imię jak twoje. - Odezwała się cicho, głos stracił już swój chłód. Powrócił do ciepłej barwy z tą, jedną twardszą nutą. -Elvira Burke, pochodzi ze Slughornów. Choć nosicie to samo imię, jesteście diametralnie różne. Matka to inteligentna kobieta, niezwykła czarownica. Powiedziała kiedyś, że jeżeli czyjeś słowa cię zabolały, oznacza to, że w jakieś części uważasz je za prawdę. - Każdy z nich miał lęki i nosił w sobie pewien strach. Mogli posiadać magię, mogli władać mocami, ale nadal pozostawali ludźmi, a ci nigdy nie byli idealni. Wstała powoli ze swojego miejsca, aby znaleźć się naprzeciwko Elviry. Położyła dłoń na jej ramieniu. -Okazanie strachu, zmęczenia nie jest niczym złym. Jeżeli tylko masz odwagę przyjąć pomoc innych. - Celowo użyła słowa “odwaga” zdając sobie sprawę, że nie jest łatwo przyznać się do własnych słabości. -Już ci to mówiłam. Dopóki nie zdecydujesz, że chcesz coś zrobić dla siebie, nie da innych, to nigdy tego nie osiągniesz.
Zawołała po służbę, a skrzat domowy zjawił się natychmiast, aby posprzątać zniszczone szkło, Primrose zaś posłała po herbatę. Elvira mogła się nabijać, że lady Burke chciała wesprzeć ją ciepłym naparem, ale chciał czy nie chciał, filiżanka ciepłej herbaty, potrafiła zdziałać istne cuda. Przede wszystkim pozwalała zebrała myśli, wyciszyć niespokojny umysł.
-Każdy jest inny. - Odpowiedziała spokojnie. -Każdy z nas inaczej przeżywa emocje. - Banał, ale przecież tak było. Różnili się od siebie diametralnie i nigdy nie było wiadome, co siedzi w głowie drugiej osoby. Jakie myśli kotłując się tworzą teorie i zapisują te najbardziej bolesne słowa. Podejrzewała, że panna Multon może nawet sobie nie zdawać sprawy, że sama pielęgnuje jakiej urazy, jakie w niej narastały przez lata. Nie znała jej, aż tak dobrze. Po prawdzie, lady Burke nie znała czarownicy w ogóle. Nigdy nie rozmawiały o sobie, zawsze skupione na działaniu na rzecz organizacji, na wspieraniu własnych celi. Zaproszenie do domu na przyjęcie, było dla niej niemałym zaskoczeniem. Jednak nadal ich znajomość pozostała na bardzo podstawowym poziomie. Różniły się i choć Primrose nie miała zamiaru odsuwać się od blondynki, tak postrzegała ją jako znajomą. Kiedy ta potrzebowała porady i wsparcia, udzieliła jej, choć teraz zdawało się jej, że na próżno.
Pokaz gniewu i furii był zabarwiony kropelkami czerwonego wina, jakie rozlewało się właśnie z kieliszka. Panna Multon zerwała się z miejsca, jej twarz wyostrzyła się, a ona sama dyszała we wściekłości. Kolejne słowa wypływały z ust czarownicy potokiem zdań i oskarżeń. Zdawało się, że nie tylko wymierzonych w samą Primrose. Ona zaś siedziała niewzruszona na swoim miejscu, jedynie obserwując zmiany jakie zachodzą w rozmówczyni. Drżenie ręki zaciśniętej na nóżce, już pustego kieliszka, czarne od wściekłości oczy. Ewidentnie kobieta walczyła ze sobą, z jakimś podszeptem, który kusił, ale mu nie uległa.
-Skończyłaś? - Zapytała lodowatym tonem, ostrym jak szpilka. Spojrzenie szaro zielonych oczu zostało opanowane. Tak jak uczyła ją matka. Zerknęła na resztki kieliszka, który rozbił się z cichym trzaskiem na kamiennej podłodze. Szkoda, to był całkiem dobry kryształ. Nagła przemiana. Z agresji w rezygnację, wręcz załamanie. Krew odpłynęła z twarzy panny Multon, a ta usiadła i skryła twarz w dłoniach. Odczekała chwilę, trwała przez jakiś czas w ciszy. -Moja matka nosi takie samo imię jak twoje. - Odezwała się cicho, głos stracił już swój chłód. Powrócił do ciepłej barwy z tą, jedną twardszą nutą. -Elvira Burke, pochodzi ze Slughornów. Choć nosicie to samo imię, jesteście diametralnie różne. Matka to inteligentna kobieta, niezwykła czarownica. Powiedziała kiedyś, że jeżeli czyjeś słowa cię zabolały, oznacza to, że w jakieś części uważasz je za prawdę. - Każdy z nich miał lęki i nosił w sobie pewien strach. Mogli posiadać magię, mogli władać mocami, ale nadal pozostawali ludźmi, a ci nigdy nie byli idealni. Wstała powoli ze swojego miejsca, aby znaleźć się naprzeciwko Elviry. Położyła dłoń na jej ramieniu. -Okazanie strachu, zmęczenia nie jest niczym złym. Jeżeli tylko masz odwagę przyjąć pomoc innych. - Celowo użyła słowa “odwaga” zdając sobie sprawę, że nie jest łatwo przyznać się do własnych słabości. -Już ci to mówiłam. Dopóki nie zdecydujesz, że chcesz coś zrobić dla siebie, nie da innych, to nigdy tego nie osiągniesz.
Zawołała po służbę, a skrzat domowy zjawił się natychmiast, aby posprzątać zniszczone szkło, Primrose zaś posłała po herbatę. Elvira mogła się nabijać, że lady Burke chciała wesprzeć ją ciepłym naparem, ale chciał czy nie chciał, filiżanka ciepłej herbaty, potrafiła zdziałać istne cuda. Przede wszystkim pozwalała zebrała myśli, wyciszyć niespokojny umysł.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Krużganki
Szybka odpowiedź