Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Kuchnia
Picie na pusty żołądek jest nie tylko niezdrowe, ale grozi także katastrofą i ogromnym kacem. Właśnie dlatego najlepsi kucharze w całkiej Wielkiej Brytanii postanowili zebrać to, co mieli w swoich kuchennych szafkach i przygotować z tego wybitne specjały. Castor, Finley, Sheila, Demelza i Neala zadbali o pełne brzuchy wszystkich gości sylwestrowej zabawy.
W kuchni, na stole wyłożonym czystym, gładkim obrusem, na różnej wielkości talerzach wyłożono talerzyki, choć z różnych kompletów i sztućce, zduplikowane magią tak, aby każdy mógł nabrać dla siebie pyszności:
▲ Królik pieczony w ziołach razem z pieczonymi ziemniakami i cebulą.
▲ Sałatka z sałaty masłowej, przypraw i jadalnych kasztanów.
▲ Małe bułeczki drożdżowe z suszonymi śliwkami w środku.
Dodatkowo, przez wzgląd na szczególny charakter imprezy i jej gościa specjalnego — szanownego jubilata, kucharze własnoręcznie przygotowali wyśmienity tort biszkoptowy przekładany frużeliną zrobioną z mandarynek i żelatyny, ozdabiany migdałami.
Wiedząc, kiedy zjawi się Neala, od samego rana czuła lekkie zdenerwowanie. Sama nie wiedziała, co ją niepokoi, ale próbowała to zdusić w sobie, ogarniając cały dom. Zajmując się wszystkim, byle nie móc usiąść i zastanawiać się. W końcu jednak siadła przy stole w kuchni, czując to nieprzyjemne napięcie w ciele, które ostatnio dokuczało jakoś bardziej, im więcej stresu kumulowało się w niej. Zamknęła oczy, ukrywając twarz w dłoniach, by na moment odciąć się od świata. Słuchała własnego oddechu, płytszego niż zwykle. Odsunęła dłonie, słysząc charakterystyczny dźwięk, jaki towarzyszył wskakiwaniu kota na blat. Przyglądała się kocurowi, kiedy ten jak gdyby nigdy nic zaczął ocierać się o jej przedramiona. Zapominała o nim często, był tym najbardziej pomijanym przez nią stworzeniem w domu. Może dlatego nie pojmowała, czemu sam z siebie przychodził i szukał kontaktu. Wyciągnęła dłoń, by pogłaskać miękką sierść, ale zatrzymała się w pół gestu słysząc pukanie do drzwi wejściowych. Zamiast pieszczoty, zgoniła kota ze stołu i podniosła się z miejsca. Otworzyła chwilę później, posyłając dziewczynie lekki uśmiech.
- Cześć.- przywitała się z pogodnością, która przylegała do niej, gdy tylko była w towarzystwie. Kąciki ust unosiły się odruchowo, ukrywając wiele emocji, które pozostawały jedynie dla niej.- Śmiało... wejdź.- dodała z lekkim rozbawieniem, zauważając, że Weasley stała nieco dalej od drzwi niż normalnie.- Usiądziemy w salonie, nikt nie będzie nam przeszkadzał, bo wszystkich wywiało z domu.- zamknęła drzwi za dziewczyną, by zaraz przejść do wskazanego pomieszczenia. Nie pytała, czy ta wiedziała, gdzie jest salon... czy pamiętała. gdzie się znajdował. Odruchowo wskazała kierunek i poczekała, aż Neala zajmie sobie miejsce.
Use what you have.
Do what you can.
Stop. Przestań. Skończ, Neala. To nic takiego, przecież powiedziałaby wcześniej, gdyby tak myślała. Prawda? Prawda. Tak, na pewno właśnie tak. Wzięłam kolejny wdech, już na następny szykując powietrze, kiedy drzwi otworzyły się przede mną a ja wyrwana z własnych myśli podskoczyłam lekko. Spoglądając z kompletnie niepasującym zaskoczeniem.
- Oh. Tak. Cześć. - odpowiedziałam, niewyraźnie dźwigając kąciki ust. - Zamyśliłam się. - przyznałam zgodnie z prawdą, przesuwając spojrzeniem po Evem od góry do dołu. Mimowolnie poprawiłam czerwoną spódnicę, nie chcąc chociaż wyglądać niechlujnie, choć i tak nie miałam wyglądać tak pięknie. Wyglądała na… szczęśliwą? Może Jim znalazł jakiś sposób - przemknęło mi przez myśl krótko. - Oh... Hm... - rozejrzałam się kiedy padła jej propozycja na chwilę marszcząc brwi, by w końcu skinąć głową. - Dobrze. - zgodziłam się, zafalowałam w miejscu by zebrać się przekraczając próg domu, który już znałam. Ten fakt ścisnął mi serce kiedy przypomniałam sobie słowa Marcela. Kiedy przypomniałam sobie, że tak naprawdę o tym, że mieszkają tutaj dowiedziałam się dopiero od niego. NIEWAŻNE, NEALA. Wzięłam wdech w płuca. - Jesteś pewna, możemy… iść na dwór. - zaproponowałam. Było w sumie ładnie. Ale nie kłóciłam pozostawiając jej decyzję, jako gospodyni. A kiedy ta zapadła już, zajęłam swoje miejsce, poprawiając spódnicę. Splatając nogi w kostkach i układając na bok. Wyprostowałam się, mimowolnie, jakbym w ten sposób miała zebrać więcej odwagi nagle odkrywając, że nie wiem jak zacząć. Wypuściłam powietrze z płuc. Po prostu zacznij, Neala. To nie takie trudne. Nie wiedziałam, nie rozumiałam, czemu jej obecność tak mnie peszyła. Przy Celine tak nie miałam. Może powinnam była przyjść z nią?
- Erupcja. - rzuciłam jako pierwsze. Świetnie. Genialnie. Tak. No. - Znaczy wulkan. - spróbowałam ponownie, bez większego sensu. Wzięłam wdech w płuca. - Ja jestem jak wulkan, w którym często dochodzi do erupcji. - zaczęłam po raz trzeci. Lepiej, Neala. Tylko właściwie po co? - I wtedy zalewam wszystko, co znajdzie się obok. - tłumaczyłam się dalej spoglądając w jej stronę. - Nie zawsze nad tym panuje. Ale… - zawiesiłam głos, czując łomoczące się w piersi serce. - … tocozrobiłaśbyłoniekulturalne. - wyrzuciłam na jednym wydechu łącząc przypadkiem ze sobą słowa.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Korzystała z chwili, gdy w środku nie było nikogo, dlatego nawet nie pomyślała, by wyszły do ogrodu. Dopiero propozycja, jaka padła do Weasley sprawiła, że zawahała się, ale dziewczyna zajęła już miejsce. Właśnie dlatego nie zmieniła planu, a jedynie usiadła na drugim skraju kanapy, tak dla wygody obydwu. Poprawiła materiał blado brzoskwiniowej sukienki, by zasłaniał długie nogi i ułożyła dłonie na udach. W domu nie dbała, by ukryć postępująca ciążę, często zapominała o tym, czując się tutaj swobodniej niż poza pozornie bezpiecznymi ścianami. Poza tym nadal nie było to po niej wyjątkowo widoczne, zawsze była chuda, smukła.
- Jeśli chcesz, możemy faktycznie przenieść się do ogrodu, ale nie jest tam najładniej. Trzeba byłoby tam trochę popracować, a nikt nie ma na to czasu albo chęci.- wyjaśniła, nawet jeśli nie było to istotne.
Obserwowała dziewczynę, czekając, aż ta powie coś, bo wyraźnie zbierała się w sobie. Nie pospieszała jej, czekała cierpliwie, co ostatnio wchodziło jej w nawyk. Uniosła lekko brew, kiedy padło pierwsze słowo, a zaraz kolejne. Nie rozumiała o co chodziło Neali.
Rozchyliła usta, chcąc się już odezwać, uspokoić dziewczynę, że to nic złego i nie musi się przed nią z tego tłumaczyć. Ludziom czasami puszczały nerwy, coś odbierało spokój i doprowadzało do wybuchu. Rozumiała to chyba dość dobrze, czasami słuchając takiej złości, a innym razem dając się temu ponieść.
Pozostała jednak milcząca, kiedy wybrzmiały ostatnie słowa. Szybko wypowiedziane, jakoś tak bez przerwy. Cisza przedłużała się, gdy nie wiedziała w pierwszej chwili, co mogłaby powiedzieć. To co zrobiła, było niekulturalne? Próbowała rozmawiać z mężem, zamienić z nim kilka słów, by upewnić się, że da sobie radę. Martwiła się. To było tak złe? Tak ciężko było Weasley strawić, że nie rozumiała o czym rozmawiali? Czy James też usłyszał ten absurd? Czy jemu też miała za złe, że rozmawiał z Nią po romsku? Czy chodziło, że poszła stamtąd, nie chcąc kontynuować tej farsy? Może szukała winy w złym momencie tamtego ogniska?
- Niekulturalne… co dokładnie? - spytała ze spokojem, trochę wymuszonym. Tym, którym broniła się od pewnego czasu przed kłótniami, przed bezsensownymi sporami, które do niczego nie prowadziły.
Use what you have.
Do what you can.
- Zostańmy. To… bez znaczenia. - powiedziałam więc, bo żadna różnica to dla mnie była. Czy tu wszystko powiem, czy na zewnątrz. Ułożyłam dłonie na kolanach. Właśnie, powiedzieć, wyjaśnić, rozwiać wątpliwości i iść do domu. Sheila chyba jednak nic Eve nie mówiła o tych rzepach. Bo gdyby Eve wiedziała, to by albo już na mnie krzyczała, albo w ogóle rozmawiać nie chciała i tłumaczenie i tak by nie pomogło. Nawet, jeśli to wcale prawdą nie było. Sheila w to wierzyła aż za mocno. Nie o tym, nie o tym, Neala. Skup się. Skup… no nie bardzo mi to skupianie poszło, skoro tą erupcją zaczęłam. Potem nie szło wcale lepiej. Ale powoli mozolnie jakoś dobrnęłam do brzegu, jeśli zlepek kilku słów w jedno jakimkolwiek brzegiem można było nazwać. Cisza zakwitła między nami a powietrze wyraźnie stężało. W końcu uniosłam spojrzenie z końcówki wstążki, którą się bawiłam spoglądając prosto na Eve. Mrużąc odrobinę oczy, unosząc brodę.
- Zignorowałaś moją prośbę. Musiałaś słyszeć, jak prosiłam na początku, żebyście rozmawiali w języku, który każdy potrafi zrozumieć. Skierowałam wtedy słowa do Jamesa i Sheilii, ale byłaś obok. Potem, tą samą prośbę skierowałam prosto do ciebie. Zignorowałaś je, Eve - zignorowałaś je obie. Świadomie i z wyboru. - broda mimowolnie uniosła mi się jeszcze trochę. Jakby miało mi to pomóc. Palce nie bawiły się już nerwowo. Niebieskie tęczówki wpatrywały się prosto w te ciemne Eve. - I to było niekulturalne. Nieposzanowanie zasad i próśb gospodarza. Mówienie w obcym języku przy wszystkich, ignorując to w jaki sposób mogli się poczuć - czy może nie interesując się tym, jak się poczują. Ja się interesowałam, dlatego się uniosłam. Alkohol… tylko w tym pomógł. Za wybuch się kajam, a me serce krwawi na myśl, że znów dałam ponieść się emocjom. - wiele pracy było przede mną jeszcze samą. Może nigdy nie miałam stać się spokojem, zawsze być ogniem i wulkanem, który sam na koniec zostanie. - Ale za powód, nie mogę, nie będę. - zapowiedziałam od razu. Nadal nie czułam się jakoś pewnie, ale wiedziałam, że mam rację. Zamilkłam, nie dodając na razie nic więcej. Może zaraz mnie wyrzuci po prostu. Nadal też nie umiałam nie zastanawiać się, czy Sheila nie podzieliła się z nią własnymi odczuciami w moim własnym temacie. Znaczy tego biegania. Jej słowa rozdzwoniły się w mojej głowie na nowo. Zacisnęłam trochę usta.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Bez nacisku wyczekiwała wyjaśnień dziewczyny, mimo że powoli sama odczuwała tą napiętą atmosferę. W ciszy, jaka zapadła po pytaniu, zmierzyła wzrokiem swą rozmówczynię, a ciemne tęczówki zawisły na wstążce, którą bawiła się Neala. Patrzyła na czerwień materiału, gdy powoli docierała do niej pewna myśl. Poczucie, że wyglądała znajomo. Na krótką chwilę czuła jak oddech grzęźnie jej w płucach. To głupota, przypadkowe podobieństwo, prawda? Próbowała odtrącić tą myśl. Takie wstążki nie wyróżniały się niczym, mogło być ich setki lub tysiące. Poza tym, dlaczego Jimmy miałby kryć w swoich rzeczach durny czerwony skrawek od Neali? Nieco nerwowo zacisnęła palce na materiale sukienki, by zaraz wygładzić. Uniosła wzrok na twarz Weasley, podejrzliwie i niechętnie. Jednak te emocje wymalował się w oczach na krótko, stłamszone przez sztuczny spokój. Przekrzywiła głowę odrobinę, swoboda zniknęła z jej sylwetki, lecz wątpiła, aby było to mocno widoczne. Kąciki ust drgnęły lekko, ale zaraz namiastka uśmiechu zniknęła.
Nie pamiętała czy słyszała wtedy słowa dziewczyny. Nie potrafiła sobie tego przypomnieć i chyba nawet nie chciała skupiać się na tym. Nie miało to żadnego znaczenia, bo dotarły do niej późniejsze, które puściła mimo uszu.
- Masz rację, zignorowałam. Nie powinnam, skoro byłaś tam gospodarzem, ale nie cofnę czasu. Jeśli chcesz przeprosin, dobrze. Przepraszam.– nie dawała się porwać emocjom. Nauczyła się tego w ostatnich tygodniach, szczere emocje nie były jej sprzymierzeńcem, przynajmniej nie w otoczeniu w którym dotąd sądziła, że może mówić więcej.- Zaskakuje mnie tylko twój żal, gdy nikt inny nie wydawał się poruszony tą krótką wymianą zdań między mną a Jamesem. Z ciekawości, też usłyszał, że zachował się niekulturalnie? – spytała, nawet jeśli przypuszczała, że nie.- Kiedy uniosłaś się podczas ogniska, nikt ci nie przytaknął, że poczuł się urażony... chyba nikt do tego momentu nawet nie zauważył, że w tle brzmi język romski. Chociaż może dlatego, że część zna Nas dłużej i wiedzą, że cokolwiek pada między nami, nie jest obrazą dla nikogo w pobliżu.- dodała z delikatnym wzruszeniem ramionami.- Przykro, że najwyraźniej za takich nas masz. Czy może mnie?- nie wiedziała sama, czy chce tej odpowiedzi. Odwróciła na chwilę wzrok, gdzieś ponad ramieniem dziewczyny. Zastanowiła się nad tamtym wieczorem, nad tym, co działo później.
- Skoro jednak jesteśmy przy tym, co niekulturalne, pozwolisz, że przypomnę jedną rzecz? – spytała, ale wcale nie oczekiwała potwierdzenia. Nie chciała też jej dopiec ani tym bardziej atakować, nie takie intencje nią kierowały. Skoro teraz była chwila szczerości, cóż jej szkodziło.- Równie niekulturalne jest chodzenie gdzieś na bok z cudzym mężem. Nie wygląda to dobrze ani wśród Anglików, ani wśród Romów.- wytknęła.- Nie odbieraj tego jako atak. Lubię cię, od stycznia niewiele się w tej kwestii zmieniło i nie chciałabym nadal, aby coś się zmieniło.- słowa dobierała nieco ostrożniej, ale tak to przecież wyglądało.
Use what you have.
Do what you can.
- Nie przyszłam tutaj, po przeprosiny. Nie noszę też w sobie żalu. Przyszłam wyjaśnić Ci sytuację, bo wtedy zdawałaś się nie rozumieć powodu mojego uniesienia i mam wrażenie, że nie pojmujesz go nadal. - odezwałam się w końcu zadzierając nos, otwierając oczy, które skupiłam na niej. - Nie ma znaczenia, czy przytaknął mi tłum, czy nie odezwała się żadna żywa istota. Nie potrzebuje potwierdzenia innych, żeby wiedzieć co właściwie. - orzekłam trochę zbyt dramatycznie i może zbyt buńczucznie, ale na to nic poradzić nie mogłam. Po kolei, Neala. Powtórzyłam sobie. Wzięłam wdech. Rozprostowałam palce zaciśniętej w pięść ręki. Kiedy ją zacisnęłam? Nie byłam pewna. Jeszcze nie skończyłam. Teraz wytłumaczę to dobrze. - Zmieniając język w grupie osób która go nie zna, świadomie wykluczacie ich z rozmowy. Nie ma znaczenia, czy zdradzacie sobie największe sekrety, czy chwalicie obiad na stole. Nie ma znaczenia jak bardzo ich lubicie, albo jak bardzo oni lubią was. Ktoś zostaje pominięty, a wy zdajecie sobie sprawę z tego, że nie każdy jest was w stanie zrozumieć. Coś postanawiacie przekazać tylko sobie, ale nie na osobności tylko w obecności innych. I to, nie jest właściwie. Na pewno nie wśród grupy przyjaciół. - oznajmiłam z pewnością. Nie dało się budować między sobą, jeśli stawiało tam się ściany. - To tak nie działa Eve - że jeśli nikt nic nie mówi, to wszystko jest w porządku. Niektórych rzeczy ludzie nie mówią, żeby kogoś nie urazić. Nawet jeśli sprawiają, że czują się nieswojo. Może wtedy nikt nie zwrócił na to uwagi, a może nikt inny nie miał odwagi przyznać, że mu to nie odpowiada. Może ktoś uznał, że tak już się sprawy mają. Ale niestety dla mnie samej, ja mówię co czuję i jak myślę. - wzięłam wdech w płuca. Kolejna sprawa. - Jimmy nie jest wyjątkiem. Usłyszał na początku. I usłyszy za każdym razem kiedy będę mieć mu coś za złe albo zachowa się nie tak. Taka jestem i prawdopodobnie taka będę. Inaczej nie umiem funkcjonować. - dodałam jeszcze marszcząc odrobinę brwi w rozdrażnieniu i niezadowoleniu, zaspokajając jej ciekawość. Przy nim mówiłam co czułam i jak uważałam. On robił to samo. Czasem. Mówiliśmy, dyskutowaliśmy, sprzeczaliśmy się, krzyczeliśmy, czasem milczeliśmy. Tak było i mi to nie przeszkadzało.
Jej pytanie o przypomnienie czegoś mnie sprawiło, że zamarłam na chwilę marszcząc na nowo brwi. Celine mówiła, że nie zrobiłam nic złego. Zrobiłam? W końcu przytaknęłam niepewnie głową. I bardzo szybko pożałowałam, że wyraziłam na to zgodę. Chodzić gdzieś na bok?! GDZIEŚ? Z cudzym mężem? Nie potrafiłam nic poradzić na to, że moją twarz wykrzywił wyraz gorzkiego zaskoczenia. Powariowały obie? A może… Może Eve jednak wiedziała o wszystkim co myślała Sheila. Mieszkały razem, rozmawiały przecież. Brwi poszybowały mi tak wysoko, że wyżej już nie mogły. Usta otworzyły się i zamknęły kilka razy, w końcu nabrałam powietrza w płuca. Właściwie nabierałam go, nabierałam i nabierałam i myślałam że nie skończę. W końcu wypuściłam powietrze. I wypuszczałam je równie długo, co nabierałam.
- C-chodzić na bok?! - powtórzyłam po niej a głos mimowolnie mi się uniósł. - Z cudzym m-mężem?! - pokręciłam głową z niedowierzaniem. Poczułam że zachodzę czerwienią. Absurdalne. - Powariowałyście. - szepnęłam rozwierając oczy w niedowierzaniu. Uniosłam ręce i przetarłam sobie nimi twarz. Po kolei Neala. Po kolei. Przymknęłam na chwilę oczy, ale nie potrafiłam nic poradzić na rodzącą się wewnątrz mnie złość. - Co ma do tego wszystkiego bycie mężem? To z mężami nie można rozmawiać? Czego jeszcze nie wolno? Dajcie mi listę najlepiej. - wzięłam wdech, czując że gorąc rozpala mnie od środka. Irytacja osiadła na ramionach. Oszalały, obie oszalały. Nagle okazywało się że z mężami nie można było chodzić, tańczyć, być miłym nawet - dopuszczalne było tylko powitanie. A może chodziło tylko o niego? Spokój, Neala, tylko spokój cię uratuje. Chociaż po nim, nie było nawet śladu. - Odeszłam z nim - uprzednio was przepraszając - poza zasięg waszego słuchu, jednocześnie pozostając w zasięgu waszego wzroku, tylko i wyłącznie - te trzy słowa podkreśliłam dokładnie. - po to, żeby uzyskać odpowiedzi co do tego jakim cudem moje Ognisko Wyzwolenia stało się koedukacyjną imprezą. - wyjaśniłam całą sytuację nie potrafiąc zrozumieć tych zarzutów, uznać ich i się z nimi pogodzić. Nie zniknęliśmy z zasięgu wzroku. A nawet z daleka musiało być widać jak się piekle. - Z całą pewnością, niezależnie od przynależności o wiele bardziej nieprzyjemnie i nieodpowiednie byłoby zrobienie mu wyrzutów przy wszystkich. Wprawiłoby to w niezręczny nastrój nie tylko jego, ale i wszystkich gości. Jeśli Anglicy i Romowie, wolą zawstydzać ludzi w towarzystwie, to wolę pozostać sobą i prywatne sprawy załatwiać w obrany przeze mnie sposób. - zadarłam nos wyżej. Brew mi się uniosła w niezrozumieniu na to lubienie i nie atakowanie. Nie odbierać tego jako atak? Lubiła mnie mimo, że chodziłam gdzieś na bok z jej mężem? Na bok, dobre sobie. - Właśnie zarzuciłaś mi, że łażę na boki z twoim mężem. Jak to powinnam odebrać? Co to lubienie właściwie w tym kontekście znaczy? - chciałam wiedzieć i oczekiwałam odpowiedzi. Pogubiłam się. Lubiła mnie kiedy? Kiedy Jim nie stał obok? Kiedy z nim nie rozmawiałam, albo nie chodziłam na te boki, bo jak pójdę - nawet jeśli po to, żeby zrobić awanturę, unieść się znowu - to już mniej, bo świat uważa że to nie takie być powinno? O co chodziło i jak do tego doszło? Nie byłam już pewna. Ze zmarszczonymi brwiami i niezbyt zadowoloną miną spoglądałam ku niej w oczekiwaniu. Nie opuszczając brody.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Skąd było w niej takie przeświadczenie, że to co uznawała za właściwe, właśnie takie było? Dlaczego to ona miała mieć racje, a nie ktoś inny?
- Skąd ta pewność, że to właśnie twoje racje są właściwe? – spytała w końcu, bez nawet cienia zaczepki. Nie chodziło o podburzenie jeszcze bardziej, nie miała ochoty robić z tego gruntu pod spór. Właśnie dlatego w jej głosie pobrzmiewał spokój, bez żądania odpowiedzi. Nie zamierzała naciskać, jeśli dziewczyna postanowi to przemilczeć. Nie zależało jej aż tak bardzo na wyjaśnieniu. Słuchając jej teraz, chyba nawet domyślała się, co usłyszy w kontrze i wolała się jednak pomylić.
- Może masz rację, a może nie. Nie chce się o to wykłócać. Racja, że nie rozumiem, gdy parę zdań, które padły, kiedy inni byli zajęci sobą wyciągnęłaś do poziomu katastrofy. Coś, co przeszłoby niezauważone lub bez poświęcenia więcej niż paru sekund, tknęło cię, by zrobić scenę i przyciągnąć uwagę każdego na tamtym ognisku. Masz prawo do swojego zdania, ale w tej kwestii nie szukaj u mnie zgody. Mówisz o grupie przyjaciół, ale przyjaciele nie zachowują się w podobny sposób, nie próbują linczować innych za coś takiego. Rozumiem, gdybyśmy przez większość czasu rozmawiali po romsku, siedząc jeszcze przy ognisku wspólnie... w takim gronie, jak podczas gry. Wtedy to byłoby wykluczenie i to dość bezczelne. Wtedy zrozumiałabym twoje zarzuty i już tamtego wieczoru przytaknęła ci oraz przeprosiła, że zapomniałam się.- nie była pewna, skąd ta naiwność, że jej słowa trafią, że nie odbiją się od dziewczyny, która usilnie chciała postawić na swoim.
- Nikt inny nie miał odwagi? Naprawdę? Dlaczego mieliby jej nie mieć, jeśli coś im nie pasowało? Skąd w ogóle pomysł, że mogliby jej nie mieć? Tak bardzo nie pasuje ci myśl, że po prostu nie miało to dla nich żadnego znaczenia? – argument odwagi, nie trafiał już do niej kompletnie. Brzmiał jak wymysł na szybko, byle na czymś oprzeć swoje słowa. Przemilczała już kwestię Jamesa i jego reprymendy. Nie chciała jednak w to brnąć, nie było sensu czepiać się tego tematu i drążyć z zaciekłością.
Kiedy przyszła jej kolej, by dać Weasley posmakować podobnych zarzutów, wcale nie oczekiwała na jej zgodę. Mając okazję, zamierzała i tak o tym wspomnieć, wyjaśnić, co jej się nie podobało.
Uniosła lekko brew, a w ciemnych tęczówkach zawitało zaskoczenie.
- Powariowałyśmy? – spytała z niezrozumieniem. Nie była jedyną żoną, której nie podobało się zachowanie Neali? Wokół ilu jeszcze mężów kręciła się i zachowywała w podobny sposób? Spięła się lekko, czekając na wyjaśnienie. Jakąkolwiek odpowiedź na niewypowiedziane pytania.
- Wszystko. Gdyby to był jakiś przypadkowy chłopak, jakikolwiek inny, nie obchodziłoby mnie, co robisz i jak. To twoja sprawa, jak później patrzą na ciebie inni.- odparła ze spokojem, lecz coraz mocniej był on już tylko pozorny.
- To niewiele zmienia, że odeszliście tylko poza zasięg słuchu, zostając w zasięgu wzroku innych. Mówisz mi, że wymieniając parę zdań po romsku, mogłam urazić innych i fakt, że nikt się nie odezwał, nie zmienia, że jest to złe. Jednak Ty w swoim zachowaniu nie widzisz nic złego? Odchodzenie na bok z żonatym facetem, jest w tej chwili tak samo złe albo tylko gorsze i nietaktowne. Nie istotne jest po co, to zrobiłaś.- miała wrażenie, że wyjaśnianie tej kwestii to strata czasu, że złudnie liczyła na zrozumienie.- Cudownie, bądź jaka chcesz i rób co chcesz, Nealo, ale nie z moim mężem.- dodała poważnie z naciskiem na ostatnie słowa.- Poza tym, czy ty słyszysz, co mówisz? Zamierzasz pozostać taka, jak teraz i swoje prywatne sprawy załatwiać po swojemu, jednak nie pozwalasz na to innym? Uznajesz, że inni robią źle, będąc sobą i mając własne zdanie oraz metody działania, ale Ty wręcz przeciwnie? – nie wierzyła wręcz w to, co słyszy. Mogła zachować te słowa dla siebie, ale irytacja sięgnęła poziomu w którym zwyczajnie się przelała.
Milczała chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Parę słów wcześniej, wiedziała, jak to skontrować, ale teraz nie miała ani odrobiny pewności. Odetchnęła, by opanować emocję, zejść z tonu i nie brzmieć tak ostro, jak przed momentem. Nerwowym ruchem potarła kark dłonią, chłodne palce zetknęły się z gorącym karkiem, niosąc ze sobą dreszcz i w końcu ukojenie.
- Jak prośbę, byś tego nie robiła. Nie chcę się denerwować i skupiać na takich kwestiach, nie w obecnym stanie. To najpewniej nie jest dobre ani dla mnie, ani dla dziecka.- wyjaśniła nieco łagodniej. Nie miała pojęcia czy Neala wiedziała o tym... o ciąży. James jej się pochwalił, że zostanie ojcem? Wątpiła. Zawsze była jeszcze szansa, że wspomniała o tym Sheila, ale i tutaj nie było pewności.
Use what you have.
Do what you can.
Otworzyłam oczy w zdumieniu i zamrugałam kilka razy. Może mam rację, a może jej nie mam? Ona mówiła tak na poważnie, czy żartowała? Brwi uniosły mi się jeszcze bardziej. Wyniosłam do poziomu katastrofy? Cóż, trochę wyniosłam, ale za swoje uniesienie przeprosiłam - coraz mocniej czułam, że z tego wyjaśniania, wyjdzie coś jeszcze gorszego niż w ogóle zakładałam. Zmarszczyłam brwi.
- L-linczować? - powtórzyłam po niej niedowierzająco rozwierając znów szerzej oczy. Wzięłam wdech zaciskając drżące dłonie w pięści. Zagarniając materiał sukienki, którą miałam na kolanach. Jeśli w ten sposób wyglądały rozmowy Jamesa, powoli zaczynałam rozumieć, o co mu chodziło. Uspokój się Neala. Nie unoś się. Przyszłaś jedynie wyjaśnić to co wiedziałaś. I to dlaczego się uniosłaś. Przymknęłam oczy. Nie twoją winą jest, że ktoś po prostu nie rozumiał co szło i jak. Wzięłam wdech w płuca. Spokój, Neala. Klasa. Zachowaj się, jak mama by chciała.
- Nie wiem, Eve. Co za różnica kto miał odwagę a kto jej nie miał, kiedy byliście zwyczajnie niekulturalni. Tylko tyle. Wytłumaczyłam dokładnie, dlaczego wasze zachowanie takie było chwilę wcześniej. Sytuacja w jakiej to było nie ma znaczenia. Fakt, że było bliżej ciebie mniej osób też nie. Ile ona trwała też nie. Nie dlatego, że sobie to wymyśliłam. Tak zwyczajnie nie wypada. Po romsku, francusku, trytońsku czy prywatnie wymyślonym kodem. Uniosłam się, bo mnie zignorowałaś Eve, stałam obok i chwilę wcześniej poprosiłam żebyś tego nie robiła. I to było bezczelne. Nie rozumiem, jak możesz tego nie pojmować. Fakt, powinnam zachować się lepiej, odpowiedniej, poprosić was na bok i od razu wyjaśnić sprawę. - spojrzałam za okno, rozluźniając palce, wygładzając materiał sukienki. Tego jednego wina, leżała całkiem na moich barkach. - Zachowałam się karygodnie, to prawda. I brzemię własnego występku nosić będę w pamięci pilnując, by następnym razem zachować się odpowiednio. - orzekłam, składając przed nią swojego rodzaju przysięgę. Alkohol niczego nie tłumaczył. Tak powiedziałam Marcelowi, więc i sama nie zamierzałam za nim się schować. - Po prostu… jakieś zachowanie jest albo kulturalne, albo nie. Nie zależy od jakiś… jakiś wyjątków. - wzięłam wdech w płuca. - Nie przyszłam cię tu linczować. Wręcz przeciwnie, przyszłam w dobrej wierze, chcąc ci to wyjaśnić jeśli nikt wcześniej nie zwrócił wam na to uwagi, teraz już posiadłaś świadomość, że takie zachowanie jest zwyczajnie nieodpowiednie. Czy postanowisz z tej wiedzy skorzystać, to już nie moja dola. - oznajmiłam, zamierzając zakończyć temat. Nic więcej nie mogłam zrobić. Trochę zrobiło mi się smutno, że Eve nie rozumiała tego po prostu. Może rodzice jej tego nie wyjaśnili, może cyganów wychowywano inaczej. Mieli inną kulturę, może też inne zachowania społeczne? Może nie obchodziło ich, czy ich zachowanie kulturalne było, czy nie. Dużo tych może, ale zrobiłam już to, co chciałam. Mimo to rozmowa nie szła dobrze, atmosfera robiła się coraz gorsza.
Ale to nie było wszystko. Prawie się zadławiłam słuchając podających zarzutów. Wszystko? WSZYSTKO? Co to za niewymierny absurd?! Teraz rozumiałam jeszcze bardziej, jeszcze mocniej ból w jego głosie, żal, kiedy mówił o tym, że chciał mieć rodzinę, ale też przyjaciół. Zaczynałam coraz mocniej pojmować, dlaczego brzmiał jakby czuł że nie mógł. Powód siedział naprzeciw mnie wprost to przyznając. Jedna z najpiękniejszych kobiet jakie poznałam, obwiniała mnie za jedną rozmowę z jej mężem. Jedną rozmowę, nic nie znaczącą, miała wszystko do wszystkiego widocznie. Brwi zaczęły mi wędrować ku górze. A potem padło zdanie, które sprawiło, że rozchyliłam w zaskoczeniu usta. Zamarłam, jakby fizycznie strzeliła mi w twarz. Musiałam najpierw poblednąć, bo zrobiło mi się zimno. Mrugnęłam raz, a potem drugi. Oszalała kompletnie.
- JAK PATRZĄ NA MNIE INNI?! - zapowietrzyłam się tak, że właściwie nadęłam się cała. Czerwona byłam jak cegła. Zrobiło mi się ciepło. Oczy wybałuszyłam całkowicie w niedowierzaniu i niewypowiedzianej, niemożliwej aż do ubrania w słowa emocji. - KTO I JAK NIBY NA MNIE PATRZY? - chciałam wiedzieć nie potrafiąc powstrzymać unoszącego się głosu. Dobrze wiedziałam, o co jej chodziło. Już było za późno. Erupcja raz. Podano do stołu.
Ale nie skończyła tylko na tym. Niewiele zmienia?! Zmówiły się tak? Siedziały i wymyślały te całkowicie abstrakcyjne oskarżenia. Otwierałam i zamykałam usta na przemian. Czułam że ze złości zaczynam trząść się cała.
- DOŚĆ. - powiedziałam, unosząc brodę. Zaciskając wargi. Spoglądając na nią już bez wcześniejszego speszenia. Tego było już za wiele. Miałam okropny charakter. Unosiłam się czasem niepotrzebnie. Dzisiaj jednak przyszłam tu w dobrej wierze. Nie miałam zamiaru pozwolić jednak na to, żeby ktoś mnie tak znieważał. - Jak świat stoi, ludzie odchodzą na bok, przekazać sobie poufne informacje, wyjaśnić sprawy. Stan cywilny nic do tego nie ma i mieć nie będzie. Na Rowenę! Mężczyzna - mąż nawet - ma prawo rozmawiać z innymi, wymieniać się informacjami a NAWET sekretami, i to uwaga - niebywałe kto by się spodziewał - też z kobietami. - mimowolnie zaczęłam ironizować. - I to nie stawia w złym świetle ani jego, ani żadnej kobiety której nie przyrzekł a z którą spędzi chwilę! - lawina poszła, wulkan wybuchł, nie dało się już z tym nic zrobić. - A z niego? Z niego co robi to chodzenie na boki, hm? Don Juana jakiegoś? Czy może tylko biednego męża, którego jakieś natrętne dzierlatki na boki zaczęły ciągać? Taki biedny, siły nie ma, żeby na miejscu zostać. - mówiłam, trzęsąc się ze złości. Niebywałe. Niezrozumiałe. Cudownie wybrzmiało wcześniej dokładnie, było kolejnym policzkiem. - To jakieś bzdury wierutne. - zapiałam, podniesionym głosem. Świat stawał na głowie przez jednego cygana. - Nie jestem jakąś… w-wy-wywłoką! I Celine też nie! - z przejęcia aż się zacięłam na słowie, które nie chciało wyjść mi przez gardło obleczone w nieprzyjemną nutę. Wytykała mi chodzenie na bok z jej mężem, nie zamierzałam pozwolić, żeby ten sam absurdalny absurd usłyszała Celine. Rozmawiali z Jamesem na Ognisku, sami, o niej też tak myślała? Czy chodziło tylko o mnie? Nie wiedziałam, nie byłam pewna. O mnie mogła myśleć co chciała, Celine była łagodna, dobra i miła, nie zasługiwała na takie słowa. - I nie zgadzam się, żeby ktokolwiek próbował z nas zrobić jakąś. Bo… - co, są zazdrosne? Wzięłam wdech w płuca. Uspokój się. Ale… Może naprawdę o to chodziło? Tylko o co? O mnie? To przecież było niebywałe i było po prostu śmiesznie. Siedziałam naprzeciw pięknej kobiety, przy niej byłam blada, nijaka, zwykła, mogłabym stopić się ze ścianą. Irracjonalne. Do domu, Neala. Im dłużej ta rozmowa będzie trwała, tym gorzej będzie. Właśnie to zrozumiałam. Dlatego zamilkłam, przymykając na chwilę oczy, oddychając ciężko. - Powiedziałam co miałam do powiedzenia. - strzepnęłam w złości jakiś pyłek ze spódnicy zamierzając się już podnieść, ale jej słowa sprawiły że zostałam w miejscu unosząc na nią tęczówki. Zamarłam lekko uniesiona nad siedzeniem na kilka długich sekund, rozszerzając w zdziwieniu oczy.
- Odrzucam tą prośbę. - powiedziałam od razu w złości podnosząc się. Co to miało znaczyć właściwie. O co mnie prosiła? O to, żebym więcej nie rozmawiała z Jamesem, czy tylko nie chodziła z nim na boki? Może żeby nie przystawała obok, tak na wszelki wypadek. JAKI WYPADEK NA MERLINA ZNOWU, NEALA? Bądź poważna. Chociaż co to miało w ogóle za znaczenie jak nie obchodziło jej co o mnie myślą, tak? Nieważne, nie zamierzałam spełnić tej prośby. Pójdę z nim na tyle boków na ile będę chciała. Postanowiłam. - Na TAKICH kwestiach? - nie wierzyłam, pokręciłam głową. Wiedziałam dokładnie co insynuuje, dlatego pozostawałam nadal nieprzyjemnie czerwona. Co oczywiście musiało gryźć się strasznie z rdzawą barwą moich włosów. NIEWAŻNE. Ale ruch zatrzymał się na chwilę kiedy zmarszczyłam brwi odrobinę. Stanie? Była chora? Jak Sheila? Dziecka? Jakiego znów dziecka? Nie wiedziałam. Rozejrzałam się na boki - nie dostrzegając żadnego. Nie zrozumiałam zbyt zajęta tym jak mnie obraziła i jak poniżona się czułam. Uniosłam brwi, ale to było najmniej ważne. Wzięłam wdech w płuca. - Zamierzam przyjaźnić się z Jamesem. - powiedziałam do niej unosząc brodę, spoglądając na nią z góry. - Bo poza tym, że jest twoim mężem, jest też moim przyjacielem. Nie zamierzam z tego zrezygnować. Myślałam, że możemy przyjaźnić się wszyscy razem, ale oszalałyście z Sheilą obie, Eve. - przeszłam kilka kroków w kierunku wyjścia. Ale odwróciłam się gwałtownie zawracając na pięcie. Oddychając ciężko. Będziesz tego żałować, Neala. - Nie zrobiłam nic złego. - za wiele, tego było już za wiele po prostu. Teraz już wiedziałam, byłam pewna - sam mi powiedział. Pomogłam mu, wtedy w sylwestra i potem w lutym. Chciał mnie znać i nie sprawiałam mu problemów. No, może do dziś. - Myśl sobie o mnie co chcesz, cały świat niech sobie myśli, nie zrezygnuje z przyjaciela przez jakieś banialuki. - rozłożyłam dłonie bezradnie marszcząc brwi. Odwróciłam się mając wyjść, ale nie skończyłam jednak. Wróciłam się. - A denerwować to możesz się zacząć, jak pójdziemy razem na romantyczny spacer w świetle księżyca, a nie - na Merlina - za wymienienie kilku zdań na TWOICH oczach. Na Godryka, gdyby to jeszcze boższyszcze jakieś było co piękna duszy i ciała w słowa ubrać się nie da. - wyrzuciłam z siebie słowa, coś we mnie pękło. Pokręciłam głową, wyprostowałam się. - Nie odbieraj tego jako atak. Nadal cię lubię Eve, tylko nie dzisiaj. Odprowadzę się do wyjścia sama. - powiedziałam na koniec z rozmysłem używając praktycznie tych samych słów co ona wcześniej, odwracając się na pięcie. Nie dam sobie wmówić kolejny raz, że zrobiłam coś nie tak. Znaczy zrobiłam, znów się uniosłam, dałam ponieść wybuchłam. Za chwilę będę tego żałować. Ale nie względem Jamesa.
Wykrzywiłam lekko usta. Może powinnam sprawie po prostu się rozwiać? Znów coś psułam.
To mój nowy firmowy znak.
| ja chyba zt
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Dalej było jednak gorzej, spadały w dół, ku coraz gorszej atmosferze. Straciła cierpliwość, kiedy Weasley najwyraźniej nie widziała nic złego w swoim zachowaniu. Punktowała innych za brak kultury, ale siebie widziała w ideałach. Oceniała, ale nie radziła sobie z oceną innych. Nie miała pojęcia, dlaczego spodziewała się po dziewczynie czegoś innego. Nie odpowiedziała na jej pytanie, nie zamierzała się z nią przekrzykiwać. Nie miała pięciu lat, by się dawać wciągnąć w krzyki. Obserwując Nealę, zastanawiała się, kiedy ta zacznie tupać nogami, wyrażając tylko więcej złości. Zachowywała się, jak rozzłoszczone dziecko, a w tym nie zamierzała jej dotrzymywać towarzystwa.
Grymas wykrzywił jej usta, kiedy zaczęła mówić o Jamesie. To była inna kwestia, ale taki był zawsze. Pierwszy był do dotrzymywania towarzystwa panną, ale przecież o tym dobrze wiedziała. Przez lata szkoły słuchała o kolejnych, które wpadały mu w oko, w których się zakochiwał i które finalnie go zawodziły. Nie liczyła na jego rozsądek w tej kwestii. Jednak o tym nie musiała wiedzieć Ona. Uniosła nieco brew, kiedy usłyszała o półwili. Tak nagle, chociaż jej temat nie wyszedł ani razu.
- A co Celina ma do tego? – spytała z nieukrywanym zdziwieniem.- I nie nazywam Ciebie ani jej wywłoką. Proszę jedynie, abyś...- urwała, kiedy ta odrzuciła prośbę. Niech i tak będzie. Nie miała na to nerwów ani chęci.
- Cieszę się, bo najlepiej będzie, jak stąd pójdziesz i darujesz sobie jakiekolwiek odwiedziny tutaj... kiedykolwiek.- odparła, kiedy usłyszała, że Neala sama odprowadzi się do wyjścia. Nie chciała jej tu widzieć, nie teraz, najlepiej nigdy. Nie powinna się denerwować, a teraz czuła, jak gotuje się wewnątrz. Nie pojmowała skąd w niej te pokłady fałszywego spokoju, dzięki którym opanowała się na tyle, aby nie podnieść głosu. Wypuściła powietrze z płuc, gdy trzasnęły drzwi i została sama. Ukryła twarz w dłoniach, czując, jak ciało drży jeszcze ze złości. Może za dzień czy dwa tego pożałuje, ostrości i pewnych słów, oskarżeń, jakie padły. Teraz jednak była tego pewna, ktoś musiał w końcu uświadomić Neali, że nie była chodzącym ideałem, który wszystko mógł, a któremu nie można było powiedzieć nic w zamian, bo zaczynała krzyczeć.
Wróciła do przerwanych zajęć, chcąc jak najszybciej wyprzeć z pamięci to spotkanie.
| zt
Use what you have.
Do what you can.
Usiadła na podłodze, bliżej miejsce, gdzie kiedyś, musiały być suszone zioła. Z jakimś smutkiem otoczyła spojrzeniem już do niczego nie nadające się składniki, które uprzątnęła, by wirujący pył, nie przeszkodził a procesie warzenia. Podwinęła spódnicę dla wygody. Kociołek przed nią, postawiła bezpośrednio na podstawce i przenośnym podgrzewaczu. Z lekkim przejęciem, z wykorzystaniem gestu różdżką, rozpaliła pod wypełnionym czystą wodą - kociołku. Odetchnęła głąbiej, gdy sięgnęła po mieszadło w postaci muszli wieżycznika, jaką udało jej się zdobyć jeszcze podczas festiwalu lata. Obróciła w palcach, sprawdzając, czy żaden niepotrzebny proch nie osiadł we wnętrzu, po czym zanurzyła go w źródle, zataczając kilka wolnych kręgów. Nim skończyła mieszać, początkowe spięcie opuszczało ramiona, wypłukiwało niespokojność myśli. Pozwoliło jej to przesunąć się na bok, gdzie na wyczyszczonych wcześniej deskach znajdowały się wybrane ingrediencje. Musiała zacząć od wodnej gwiazdy, znalezisku, które w pobliżu plaży i podczas wodnych atrakcji, jakie zapewniało lato - mogła zdobyć. palcami rozdarła na części kruche listki, by finalnie wrzucić całość do moździerza i dokładnie zgnieść. Żywo zieloną papkę zabarwiła półprzeźroczystą zawartością słoiczka, w którym znajdował się zabezpieczony żabi skrzek. Wymieszała dokładnie i odstawiła do lekkiego zwarcia.
Tymczasem woda, zdawała się lekko parować, dlatego Aisha wykorzystała moment, by na powierzchnię sypnąć garść suszonych niezapominajek. Kwiaty zatańczyły w gorącej toni, gdy zakręciła koło mieszadłem i pozostawiła je wirujące, powoli też opadające niżej, przy czym, nadając wodzie lekkiego poblasku niebieskiego koloru. Uśmiechnęła się na ten widok, ale nie dała sobie miejsca na roztargnienie. Nie, kiedy ostrożnie musiała wyjąć pijawki, które oczyszczone, ale w całości, wrzuciła do powoli bulgoczącego wywaru. Czarne, obłe obiekty, zwinęły się, gdy tylko opadły na dno kociołka, ale cyganka nie czekała na efekt, sięgając w końcu po serce eliksiru, jakim były jagody jemioły. Każdą kolejno, zgniatała w palcach, trzymając dłonie tuż nad parą unoszącą się z naczynia i wrzucała do środka. Patrzyła przez moment, jak zawartość drgała lekko, nabierała konsystencji, gęstniała lekko. I tymi samymi palcami, wybrała zieloną papkę z moździerza, tym samym - miała nadzieję, finalizując proces. Pozwoliła, by ciepło skropliło z palców resztki pasty, a wilgotne dłonie otarła w materiał, który znajdował się obok, na tę okazję.
Zmniejszyła ogień niemal do delikatnego pełgania, mieszała gęstniejącą maść nie dając czasu na powstanie grudek, które w ostatnim etapie, miały tendencję się pojawiać. Gorąc, pomagał w ich rozbiciu. Na koniec, zgasiła płomyk, a kociołek odstawiła, czekając na pierwszy efekt jej pracy.
| zt
| Maść z wodnej gwiazdy, ST 50, Ast I, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
|Ingrediencje:
jagody jemioły, wodna gwiazda, suszone kwiaty niezapominajki
żabi skrzek, pijawki
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
But don’t make a sound
'k100' : 46
Dni gubiły się jej między palcami, podobne do ziaren piasku, które próbowała pochwycić raz za razem, bez większego skutku. Gdzieś pomiędzy tamtym feralnym dniem, powrotem do Londynu, pogrzebem, próbami normalnego życia, wszystko zlewało się w jeden, przymglony obraz. Instynkty wzięły górę nad umysłem — nie pozwalały jej zgubić rytmu dnia, mięśnie i kości, całe ciało poruszało się jakby bez szczególnego impulsu z jej myśli czy chęci, dlatego wciąż ranki rozpoczynała od mycia się i rozczesywania skołtunionych we śnie włosów, od niechcenia wciskała w siebie mierną namiastkę śniadania, najczęściej owsiankę, na wodzie, bo mleka było szkoda, bez przypraw, bo przydadzą się kiedy indziej, bez owoców, bo nie było czasu ich zbierać. Wszystkie sukienki, które miała w szafie, poddane zostały bezwzględnemu działaniu Coloritum. Zniknęły więc kolory pasteli, zniknęły biele, tak bardzo z nią kojarzone, że niemal wrośnięte w jej osobowość. Została tylko czerń, żałobna czerń, czerń ekspansywna, zabierająca coraz to więcej przestrzeni, im bardziej opadały emocje. Prosto było żyć w szoku. W niedowierzaniu, że to stało się naprawdę. Chyba tylko dlatego w jakiś sposób wytrzymała całe to zamieszanie, nawet jeżeli częściej płakała, niż mówiła. Powrót do zmysłów był podobny do wybudzenia się z koszmaru.
Tylko koszmar nie przestawał trwać.
Miała wokół siebie kilka życzliwych osób. Była im wdzięczna za troskę, ale przede wszystkim, niemalże niezmiennie, trwała w groteskowym sporze o to, czy chciała ich towarzystwa, czy wolała pozostać sama. Nie znała odpowiedzi na to pytanie, wydawało jej się, że każda z nich była zła na swój własny sposób. Czy tak wyglądały początki szaleństwa? Przecież podskórnie, gdzieś na dnie swego serca, zawsze marzyła o tym, by nie zostać samej. Wrażenie, że była dla innych ciężarem, że gdzie nie przychodziła, wraz ze swoją czernią rozsiewała smutek, ból, żal, niemalże ostentacyjnie — przecież nie tylko ona straciła bliskich, nie tylko ją osierocono — krępowało ją jeszcze bardziej, przechylając szalę ku zamknięciu się w domu, późnym odpisywaniu na listy, próbie jak największej izolacji. A jednak wciąż i wciąż pojawiał się ktoś, kto do tego ciemnego kąta wpuszczał promyk światła. Kto naprawdę chciał się z nią widzieć, komu zależało na jej obecności.
Takim kimś była Eve Vause. Właściwie to Eve, na razie tylko Eve, przecież tylko listownie zdradziła, że już nie była panną, w dodatku od trzech lat. Reszty miała się Maria dowiedzieć już na miejscu, w Dolinie Godryka.
W Dolinie Godryka, którą odwiedzała już kilka razy. Mgliście kojarzyła okolice domu, który miała odwiedzić, dlatego też spacer po uliczkach niewielkiej mieściny zajął jej trochę czasu. Co jakiś czas poprawiała zawiązaną pod brodą, czarną chustę, która skrywała jej jasne włosy. Nie chciała dodatkowo przyciągać spojrzeń, przez większość czasu patrzyła więc pod nogi, tylko na kolejnych skrzyżowaniach dróg rozglądając się za domem, który wreszcie ukazał się jej oczom, zupełnie jakby dotarcie do niego wymagało pewnej szczególnej wiary, że owo przedsięwzięcie w ogóle mogło się udać.
Pokonała schodki przed wejściem do domu z zaskakującą szybkością, choć od niemalże dwóch tygodni wydawało jej się, że jest na przemian coraz to bardziej ociężała lub odwrotnie — traciła czucie w nogach. Zatrzymała się jednak przed drzwiami, z ręką uniesioną w górę, knykciami skierowaną w stronę drewna. Może nie powinna przychodzić? Może Evie nie obrazi się, gdy przełożą termin ich spotkania, za miesiąc albo dwa, gdy wszystko się uspokoi? Może, gdy wreszcie ją zobaczy, okaże się, że nie były już tymi samymi dziewczynkami, których losy poplątały gwiazdy w trakcie pewnego upalnego lata? Czy w ogóle mogła rościć sobie jakiekolwiek prawa do takiej wizyty, jeżeli przez trzy lata nie miały ze sobą żadnego kontaktu? Eve... Eve sama ją zaprosiła, chciała, aby doszło do tego spotkania, aby mogły spędzić trochę czasu w swym towarzystwie i porozmawiać. A jednak czerń myśli nie odstepowała Marii nawet o krok.
Stuk, stuk, stuk.
Knykcie zderzyły się z drewnem, aby następnie oddać się kojącemu dotykowi opuszków palców z drugiej dłoni. Serce przyspieszyło bicie, wzrok znów wbił się w ziemię. Ostatnie sekundy na podjęcie ostatecznej decyzji mijały prędzej, niż blondynka była tego świadoma.
Jak rozpocząć rozmowę? Jak dobrze cię widzieć? Przepraszam, że milczałam tyle czasu? Cieszę się, że jesteś...?
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
Uniosła wzrok na drzwi, kiedy usłyszała stukot o drewnianą powierzchnię. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i odłożyła córeczkę do kołyski. Przykryła ją kocykiem, by oddzielić od chłodu, który mógł dostać się do środka przez nieszczelne okna. To był jeden z mankamentów tego domu, lecz mimo usilnych prób, nie potrafiła nic z tym zrobić, aż w końcu zaakceptowała ten stan rzeczy.
Zeszła po schodach, dłonią muskając delikatnie poręcz w obawie, że wszystko znów przewróci się przed jej oczami, zawiruje niebezpiecznie i pociągnie ją niekontrolowanie w dół. To mogło skończyć się tragedią, której wypadało uniknąć.
Nacisnęła na klamkę, przywołując na usta lekki uśmiech, który jakoś naturalniej przychodził, odkąd bliskie jej duszy osoby, pojawiały się w wejściu do domu. Dziś jednak poza uśmiechem, młodą twarz wątpliwie zdobiły sińce pod oczami, niepodważalny dowód zmęczenia, które starała się zignorować.
- Maria.- odezwała się dźwięcznie, chociaż nie dała rady nadać głosu dawnej pogodności. Takiej beztroskiej, zwyczajnej.- Dobrze cię widzieć.- dodała, zanim przyjrzała się dziewczynie. Ciemne tęczówki objęły powoli całą drobną sylwetkę, czarne ubrania, chustę na głowie i pociemniałe spojrzenie. Nie widziały się długo, lecz wiedziała dobrze, jak na twarzy odciska swe piętno ból płynący z duszy. Spoważniała, pozwalając, by na wierzch wypłynął smutek i zrozumienie. Nie musiała słyszeć, co się wydarzyło, kogo straciła dziewczyna. Mogła za to przypuszczać, kiedy i jak te okropne wydarzenia, które dotknęły kraj, połamały to delikatne serce.
- Promyczku.- szepnęła, wyciągając do niej ramiona, po prostu i tak zwyczajnie.- Nie musiałaś przychodzić w takich okolicznościach. Mogłyśmy to przełożyć.- dodała również szeptem, zamykając ją już w uścisku.- Wejdź do środka. Chodź, usiądziemy.- szepnęła przy jej uchu.
Use what you have.
Do what you can.
I wtedy otworzyły się drzwi, ukazując jej zagubioną gdzieś w czasie przyjaciółkę. Dorosłą kobietę, tylko trochę przypominającą jej podlotka, którym była, gdy widziały się po raz pierwszy. Dorosłą, zmęczoną kobietę, widok sińców pod oczami sprawił, że od razu chciała sięgnąć do jej twarzy, przesunąć kciukiem po śniadym policzku z czułością, jaką znała wyłącznie w gestach swej matki, spytać się, czy coś jej przypadkiem nie dolegało i czy nie mogłaby jej pomóc. Powstrzymał ją jedynie wstyd — bo prawdziwa przyjaciółka powinna takie rzeczy wiedzieć, a ona ledwie wkraczała do życia Eve ponownie. Nie mogła przekraczać pewnych granic, nie bez wyraźnej zgody tej drugiej.
— Evie, niemal cię nie poznałam — odpowiedziała jej tonem, który wyraźnie pragnął brzmieć jak najbardziej szczęśliwie, choć w oczach już zakręciły się łzy. Wzruszenia? Oczywiście. Trudno było jej nazwać teraz, czy wzruszenie było dobre, czy może czerpało ono z nieprzebranego przecież źródła żałoby. Pociągnęła tylko nosem, nim dokończyła myśl. — To znaczy, że będziesz bogata — dodała, zmuszając usta do uśmiechu. Nie wiedziała kiedy ramiona Eve objęły jej ciało, ale przytulenie przyjęła z zaskakującą łatwością, niemalże od razu wtulając się w nią i obejmując mocno w pasie. Chciała pozostać tak przez moment, w tej pozycji, w cudownie śmiesznym dla świata, ale jakże istotnym dla niej bezpieczeństwie dziewczęcej jedności. Nie odzywała się długo, może zbyt długo, skoro Eve postanowiła szepnąć jej do ucha następne słowa. Wcale nie besztające za brak wcześniejszego kontaktu, wręcz przeciwnie. Ośmielające, utwardzające Marię w przekonaniu, że dobrze zrobiła, przychodząc tu i teraz, ponad własny żal wybierając chęć uczynienia kogoś szczęśliwszym swoim towarzystwem, a i samej czerpiąc z niego jak najwięcej. W rezerwacie czuła się przytłaczająco samotna. A wszystkie strachy, które towarzyszyły jej przez całą drogę do Doliny Godryka powoli od niej odpływały, prawie tak, jakby ich lód topiony był gorącem ciała Eve, znajdującego się tak blisko niej.
— Nie, Evie — zaprotestowała wreszcie, ostrożnie unosząc głowę tak, aby mogły spojrzeć sobie w oczy. Te należące do Eve były piękne, brązowe i ciemne, w świetle sierpniowego słońca uzyskiwały swój największy potencjał. Nie dziwiła się, że chłopcy nie mogli oderwać od niej wzroku, nawet zmęczona zapierała dech w piersiach. — Chciałam cię zobaczyć — dodała po chwili, raz jeszcze pociągając nosem. — I cię przeprosić. Za to, że tak długo mnie nie było... — dopowiedziała, gdy już znalazły się w środku, bowiem dała się poprowadzić do wnętrza domu bez większego oporu. Dom wydawał się być stary, w środku było chłodniej, niż na zewnątrz, co dla odmiany przyjęła z ulgą. Dopiero w nim uświadomiła sobie, że kilka łez pociekło po jej policzkach, w związku z czym prędko uniosła do nich dłoń, ocierając je z wilgoci. Niedługo później uśmiechnęła się, szerzej, cieplej, wyplątując się z objęć gospodyni. Wszystko będzie dobrze. — Dosyć o mnie, Evie. Pisałaś, że masz sporo do opowiedzenia, a ja zamieniam się w słuch.
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot