Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Pokój na piętrze
W małym pokoju na piętrze Sheila z Nealą ułożyły przyniesione koce i śpiwory. Miękkie materiały miały być wykorzystane dopiero pod koniec imprezy, kiedy nadejdzie zmęczenie i wszyscy zapragną pójść spać, ale przyniesione przez Isabellę kadzidło zaniesiono właśnie tam. Każdy, kto miał ochotę na chwilę odpoczynku mógł położyć się na ziemi i wdychając kadzidło uspokajające odprężyć się chwilę i nastroić.
Kadzidło pachnie suszonymi morelami i koniakiem.
Aby sprawdzić efekty kadzidła na swój organizm, podczas sylwestrowej nocy poddany specyficznym próbom wytrzymałościowym, należy rzucić kością k3.
- Efekty kadzidła:
Aby umilić odpoczynek i wzmocnić nastrój w pomieszczeniu Steffen i James postanowili dodać pokojowi nieco magii. Dawny gabinet profesor Bagshot został przyciemniony — nie paliły się w nim żadne świece, nie docierało także światło z zewnątrz. Jedynym źródłem blasku były drobniutkie, iskrzące na suficie gwiazdy. Migoczące, bezchmurne niebo było prostą sztuczką, ale każdy kto zdecydował się położyć na śpiworach i odpocząć, wdychając dym z kadzideł mógł zobaczyć, że gwiazdy na niebie poruszały się, przybierając rozmaite kształty, budując opowiadane Steffenowi przez Jamesa cygańskie historie.
Aby sprawdzić, co pokazuje niebo nad głowami należy rzucić kością k6.
- Historie na nieboskłonie:
Każdy kolejny krok nawet nie próbował skrywać pośpiechu; stawiała je coraz szybciej i szybciej, finalnie decydując się na bieg po nieco oblodzonej nawierzchni. Dolina Godryka skryta w chłodzie i delikatnej mgle wydawała się uśpiona, choć wewnątrz domostw zapewne każdy przygotowywał się do ostatniej nocy roku – dla niej być może jednego z najgorszych w życiu, choć teraz, kiedy dreptała z szybko dudniącym sercem, starała się o tym nie myśleć.
Nie myśleć o wojnie, o ucieczce, o nieustającym strachu i zimnie, które zaglądało nie tylko w komórki ciała, co w umysł. Nie tłamsić samej siebie uciekającą jak piasek przez palce nadzieją, coraz mniejszą wiarą w to, że w końcu znajdzie brata. Że wróci to, co pamiętała sprzed wielu miesięcy.
Że znów będzie normalnie.
Tamto życie wydawało się niebywale odległe, jakby należało do kogoś zupełnie innego, a ona wcale nie była już tą samą Anią, która witała rok pięćdziesiąty siódmy w murach Hogwartu – czym był Hogwart teraz, gdy trzeba było martwić się o nocleg, jedzenie, i przede wszystkim przeżycie kolejnego dnia?
Ale teraz, z rozwiewanymi przez mroźny wicher włosami i z paczuszką przyciśniętą do piersi, zdawała się nie pamiętać o troskach. List od Neali wywołał uśmiech; przywołał wspomnienia i rzeczywistą chęć zrobienia czegoś dobrego; nie dla siebie, a dla innych.
Nie wiedziała co prawda jak zakończy się sylwestrowy wieczór, czy wróci do Makówki, czy może zawędruje do innego domostwa; ale Dolina Godryka zapewniała namiastkę bezpieczeństwa i tylko na tym Beddow chciała się dzisiaj skupić. Poza tym, kiedyś słyszała, że jak się bardzo, bardzo mocno na czymś skupi – na pozytywnych myślach – to naprawdę zacznie dziać się lepiej.
Wchodząc do domostwa, kończyła zaplatać włosy w praktyczny warkocz; obszerny płaszcz spoczął na jednym z krzeseł, pospiesznie rzucone powitania dla tych których znała, i których chyba widziała po raz pierwszy, wywołały drobny rumieniec zawstydzenia na jej twarzy. Dopiero znajome płomienie kosmyków włosów młodej Weasley przyniosły radość i spokój.
Po wymianie pospiesznych zdań została oddelegowana do swojego zadania, co przyjęła z wyraźnym zadowoleniem; werwa w ruchach znalazła swoje odzwierciedlenie także w uniesionych kącikach ust, kiedy Anne z pośpiechem stawiała kolejne kroki w górę drewnianych, nieco skrzypiących schodów.
Pomieszczenie na piętrze wymagało odpowiedniego przygotowania, o czym dowiedziała się już w korytarzu, mijając rozrzucone luzem meble, później także te, które bez przemyślenia zagracały pokój. To na nich skupiła większość swojej uwagi, wchodząc do środka; dopiero zakryta pstrokatym, starym kocem kanapa, a raczej to – raczej kto – co ją szczyciło, wywołało krótkie westchnięcie i niezbyt zgrabne spotkanie się z masywnym stołem, co poniosło po pokoiku głuchy łoskot.
– Och, cześć, ja.... – nie zauważyłam cię? Urwała w pół zdania, dostrzegając przymknięte powieki jegomościa rozłożonego na zakurzonym legowisku; chłopca, widocznie jakże strudzonego przemeblowaniem.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
Po odnalezieniu rodziny nie przestał kłamać. Kłamał w Tower, żeby uciec od egzekucji. Kłamał ludziom w porcie, że szlachta przygotowała zupę na trupach - kłamał swoich przyjaciół, że jego żona żyła.
Okłamywał wszystkich, że będzie dobrze.
Nie wiedział tego, nie mógł wiedzieć czy dożyję połowy stycznia, wiedząc że ma się zjawić w Tower na początku roku. Ale nie musiał o tym informować nikogo, nie teraz. Ludzie nie potrzebowali takich nagłych informacji, takich nieprzyjemnych informacji...
Tym bardziej, że dzisiaj był Sylwester i wszyscy powinni się bawić. No, pierw rzecz jasna trzeba było wszystko przygotować, ale Thomas stanowczo wolał się nie przemęczać, tym bardziej że wiedział jakie atrakcje wraca z Jamesem zaplanowali dla siebie na ten wieczór. Musieli być pełni sił!
Dość szybko, kiedy pomógł reszcie przenieść ostatnie rzeczy z Wrzosowiska, zaszył się na piętrze, aby uciąć sobie drzemkę. Krótką, dopóki nie zaczną świętować. Nikt raczej nie będzie go szukał, prawda?
Chociaż nie był w stanie też tak do końca powiedzieć, ile udało mu się zażyć snu, zanim obudził go głuchy stukot. Przeciągnął się na kanapie, zaraz też słysząc obcy mu głos. Gdyby była to jego siostra, bratowa lub Nelka, z pewnością ta pobudka nie byłaby aż tak przyjemna. Jednak tutaj nikt go nie zaatakował...
Uniósł się na przedramionach, wciąż nieco zaspany.
- Cześć... - rzucił, przecierając po chwili oczy, aby po tym utkwić wzrok w dziewczynie. - Czy ja jeszcze śnię czy zaszczyciła mnie właśnie sama pani snów, bogini Caer Ibormeith i to nie w łabędziej a ludzkiej postaci... - rzucił z uśmiechem, zaraz po tym podnosząc się dalej do siadu na kanapie, bo chyba jeśli został przyłapany już na drzemce, to słabo było, aby mógł wrócić do spania.
Widziała zmęczenie na twarzach ludzi, widziała że jej najbliższym jej coraz ciężej – co dziwne, to obcy stawali się dla niej rodziną, tą, za którą skłonna była iść daleko, niemal bez celu, choć z tyłu głowy zawsze miała jeden, niezmienny i wyraźny – brata.
Od lata minęło już bardzo dużo czasu, a sprawę zdała sobie z tego dopiero kiedy letnie dni zmieniły się w szarugę, później mróz, a finalnie lód zmieniono siłą w krew. Nie zaglądała już do Londynu, ze zwyczajnego strachu i przezorności; tam było już zbyt niebezpiecznie.
Informację od Neali o Dolinie Godryka Annie traktowała niemal jak spóźniony prezent bożonarodzeniowy; w miejscu, które stało się azylem i za każdym razem witało ją otwartymi ramionami pojawiła się i panna Weasley, a to do niej coraz częściej było jej tęskno. Tęskno i przykro, bo poza zwyczajną nostalgią, do głosu dobierał się strach. Bo nawet jeśli Neala była dobrze urodzona, równocześnie samym pochodzeniem, według niektórych, wychylała się za bardzo.
Ale nie było tego po niej widać, kiedy natknęła się na nią w salonie; strachu czy niepokoju nie było także widać po chłopcu, któremu jak najwidoczniej przerwała w urządzaniu sobie drzemki. Pamiętała tylko jego imię wypowiedziane przez rudowłosą przyjaciółkę, choć twarz była obca, ewentualnie widziana przypadkiem – nieco zażenowana własną nieporadnością, chcąc ukryć zmieszanie, rozejrzała się po pomieszczeniu kiedy przecierał zaspane oczy.
Ale wędrówki spojrzeniem po nieciekawej okolicy prędko odeszły w niepamięć, kiedy coś powiedział – wypaplał zapewne, na granicy jeszcze snu i jawy.
– Bogini? – powtórzyła za nim jedynie to, bo imię tejże było zbyt trudne do wymówienia. Pierw pojawiło się zdziwienie, później płynnie przeszło w zwyczajną wesołość, kiedy Beddow pozwoliła sobie na ciche, krótkie parsknięcie śmiechem – Chyba jeszcze się nie obudziłeś. Thomas, tak? – z rozbawieniem pokręciła głową, przechodząc nieco bliżej, by podać mu rękę – słyszała już, że to ponoć okropnie nieeleganckie, ale ten tutaj nie wyglądał na nikogo z wyższych sfer, a ona przecież wychowała się wśród zwyczajnych dzieciaków, które nie stosowały wobec siebie wzniosłych ceregieli.
– Jestem Annie. Ponoć mamy poustawiać razem meble. No wiesz, stoły, siedzenia, może uda się zrobić tutaj więcej miejsca, co? – zaproponowała, odkładając własne szpargały na bok stołu, by znów orientacyjnie obrzucić pokój spojrzeniem.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
- Och, oczywiście, bogini! - od razu zawtórował, wesoło się uśmiechając. W końcu zawsze był tą osobą w grupie, która była radosna i pełna energii. Nawet jeśli wciąż był w krainie Morfeusza, powinien się przed nieznajomą zaprezentować z najlepszej strony, prawda? - Caer Ibormeith wyraźnie nie chce mnie wypuścić ze swoich objęć. Eh… Jesteś pewna, że to nie ty? Widzę mnóstwo podobieństw, a kto nie wie czy urodą jej nawet nie przewyższasz? Chociaż lepiej tego nie mówić na głos, niektóre boginie tego nie lubią słyszeć i gotowe są gonić wtedy za mugolkami i czarodziejkami, tylko po to aby je pożreć i pozbyć się ich urody z tego świata… - powiedział jakby nigdy nic, chyba już naturalnie opowiadając bajki. W końcu czym one się różniły od kłamstw, poza tym, że nie musiał ich wymyślać na bieżąco, a zwyczajnie w świecie je znał?
Chociaż część wymyślał. W końcu wiele baśni i legend miało schematy, któreś czasem dostrzegł. I morały… Ale nikomu nie będzie zdradzał swoich sekretów jak można opowiadać takie historie przecież!
- Tak, Thomas. Brat Sheili i Jamesa - potwierdził, chociaż z pewnością wiedząc jak wygląda jego rodzeństwo, dało się dostrzec między nimi podobieństwo. Rysy twarzy, kształt oczu, ciemniejsza karnacja, ciemne loki. Postawieni obok siebie byli podobni. - Miło mi, Annie. Pięknie imię - dodał, zaraz pewnie ściskając jej dłoń na przywitanie. Po tym już podniósł się z kanapy, przeciągając się porządnie i sięgając po koc, który zaczął niechlujnie składać.
- A, tak, tak… W końcu po to przyszliśmy. Wczoraj chłoszczyśliśmy, a niektóre rzeczy po prostu sprzątaliśmy, więc raczej jest czysto… Ale stanowczo ilość mebli i to jak są poukładane sprawia problem. Mamy śpiwory, więc myśleliśmy nad zrobieniem miejsca tak, żeby potencjalnie dało się spać na podłodze… Chociaż dla pań mamy chyba wystarczającą ilość łóżek czy kanap - dodał z uśmiechem, odkładając złożony koc, a po tym już wyminął dziewczynę i skierował się do stołu, o który ta jeszcze kilka chwil wcześniej się odbiła, aby zacząć go przesuwać bardziej pod ścianę - i żeby już nikt na niego nie wpadł.
- Mieszkasz w Dolinie? Czy jak Aidan i Nelka przyjechałaś na sylwestra? Ja z rodzeństwem siedzimy w Londynie… Chociaż to jest stanowczo paskudne miasto to przynajmniej jest tam jakaś praca, no wiesz, trochę ciężko jest wybrzydzać w tych czasach, bo wszędzie może być okropnie. Mam nadzieję, ze nie trafiłaś na dementory czy inne paskudy po drodze tutaj…
Naznaczonych odrazą, czasem strachem, czasem zwyczajną, brzydką wyższością – a przecież tacy ludzie zawsze byli i będą, czy była wojna, czy kiedy na terenach Anglii panował jeszcze względny spokój. I choć nie rozumiała, poniekąd była do nich przyzwyczajona. Bo przecież przewijały się od zawsze, już odkąd była dzieckiem, nie do końca przyswajającym surowe zasady sierocińca, w którym trzeba było zasłużyć na szacunek, nikt nie dostawał go z góry. Później w Hogwarcie, kiedy słowo na sz przewijało się tak często jak każde codzienne słówko, prawie jak praca domowa; niektóry zwracali uwagę, inni nawet stawali w jej obronie, kilkukrotnie jakiś młokos dostał nawet szlaban, sama też pewnego razu nie wytrzymała i dała...ponieść się emocjom.
Ale teraz brzydkie słowa nie czyniły tylko infantylnej, głupiej krzywdy – mogły faktycznie pozbawić kogoś życia. Teraz, kiedy świat podzielono na czerń i biel, na dobrych i złych; naprawdę nie potrafiła zrozumieć, co takiego zrobiła, że trafiła do tej drugiej grupy.
Może nosiła w sobie jakieś plamy, może dopuściła się przewinień, a może to było czymś na kształt grzechu pierworodnego?
Ilu było takich jak ona?
Ale w jego oczach nie była tą, którą widzieli w niej mieszkańcy Londynu; wyobrażenie bogini, sennej mary okraszonej żartami i jej cichym śmiechem, dalekie były od czegoś niemiłego. Wraz z chichotem, bladą buzię nawiedził drobny rumieniec.
– Często masz takie sny? – zapytała, wznosząc jedną z brwi – Żadna ze mnie bogini, Thomasie, wierz mi – bo boginie miały urodę, potęgę i wzniosłość, a ona była przecież tylko młodą, zagubioną w świecie i wobec samej siebie, kobietą.
Wciąż roześmiana mogła na szczęście porzucić nieco krępujący temat komplementów, jakże wyszukanych i dość dziwnych, bo kiedy chłopak zdradził swoją tożsamość, Beddow westchnęła głośno, momentalnie rozpromieniona. No tak, to było niemal oczywiste, kiedy z większą uwagą przyjrzała się specyficznym rysom twarzy i punktom wyglądu.
– Racja! – zawołała, niemal ucieszona; James wspominał jej, już dawno temu, o szukaniu rodzeństwa; widocznie je znalazł. Uśmiech na twarzy dziewczyny zdradzał faktyczne szczęście z ów faktu – Thomas Doe, cóż za spotkanie – wśród kurzu i mebli i dziwnych komplementów; świat faktycznie był mały. Ale w tym wszystkim, odrobinie speszenia i niezręczności, poczuła faktyczną ulgę.
– Całe szczęście. A jedwabne pościele? – dopytała, udając, dość kulawo, powagę; prędko zdradzona przez kolejny uśmiech, pokręciła przecząco głową – Coś wymyślimy, szybko nam pójdzie wspólnie – kilka poprawek i roszad w te i we wte, nie powinno zająć to dużo czasu, na pewno zdążą jeszcze odpocząć przed samym wieczorem.
– Och, no nie do końca – stwierdziła, wzruszając nieco ramionami, w międzyczasie rozpoczynając wędrówkę po pomieszczeniu, rozglądając się i chcąc obmyślić strategię ich przemeblowań – Jestem z Londynu. Byłam, to znaczy. Mój... dom tak jakby, no....nie istnieje już – sierociniec zamienił się w gruzowisko kilka miesięcy temu, a samo miasto wypędziło ją tylko za sprawą nienawiści – Pomieszkuję w Dolinie, przez jakiś czas byłam też u Neali... Tu i tam, zawsze coś się znajdzie, no nie? – miejsce do spania, po prostu niektóre...dłużej trzeba szukać.
Marszcząc odrobinę brwi sięgnęła po jedno z krzeseł, z zamiarem przeniesienia go na kąt pokoju.
– Gdzie mieszkacie? W porcie? W trójkę, czy...? – nie potrafiła wyobrazić sobie powrotu tam, każde nieuniknione pojawienie się w stolicy dudniło przestrachem w żołądku.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
Tak samo teraz przecież komplementy dla panny niczego go nie kosztowały, a mogły poprawić komuś humor - a kto nie potrzebował poprawy humoru w trakcie wojny? Wszyscy myśleli o tym, co było złe i co gorszego się zaraz stanie, a on w pewnym momencie chyba przestał się tym przejmować. Nie powinien myśleć długo nad tym, na co nie miał wpływu, a nie miał tego wpływu na wiele rzeczy - praktycznie całe swoje życie. Może właśnie dlatego stanowczo należał do lekkoduchów? I może też to była przyczyna, dlaczego tak często pakował się w kłopoty?
- Mmm… Takie miłe sny? Chyba tak. Czasem pomagają miłe wspomnienia przed zaśnięciem, żeby mieć takie sny - stwierdził, kiwając lekko głową, a po tym spojrzał na nią przez moment poważniej. - Już, wypnij pierś, podbródek do góry i powiedz, że jesteś boginią. Nawet jeśli to nie prawda, to komu to szkodzi, że tak się nazwiesz? - zachęcił dziewczynę. Drobne kłamstwo nikomu nie robiło krzywdy, a poprawiało humory.
- Poszukamy, pomyślimy, mogę zawsze coś transmutować - rzucił z uśmiechem, dosuwając stół do ściany, a po tym kierując się do pozostałych krzeseł, aby je złapać i również przenieść. - W końcu piękne panie zasługują na najlepsze pościele do spania, prawda? Sen działa doskonale na urodę, chociaż przy damach w tym domu to odrobina więcej urody powinna być już przestępstwem - znów kontynuował pewny siebie, nie mając zamiaru przepuszczać okazji do komplementowania czy poprawiania innym humoru. Tym bardziej, że przez tyle lat już się nauczył jak mówić to naturalnie i odruchowo - może dlatego też tak uwielbiał rozmawiać z innymi ludźmi? Bo uczył się tego podświadomie? Tego, na co inni reagowali dobrze, a czego nie lubili?
Dostrzegając na komodzie lusterko, kiedy odniósł krzesła do stołu, zaraz je pochwycił i ruszył do dziewczyny, stając przed nią i zaraz ustawiając przedmiot tak, aby mogła zobaczyć swoje odbicie.
- No patrz, ja tutaj widzę tylko boginię. Nawet to lustro tylko ją pokazuje. Boginie też są czasem zmęczone i smutne, albo głodne. Po prostu o tym nie czytasz w książkach ani bajkach, ani nikt ci nie mówi, bo by to zniszczyło ich wizerunek - rzucił, wesoło, kiwając odkładając jednak lustro, kiedy dziewczyna zdecydowała się opowiedzieć, gdzie dokładnie się zatrzymuje - chociaż dokładnie nie było chyba właściwym słowem, bo bardziej się włóczyła tak jak on zanim w listopadzie odnalazł swoją rodzinę.
Uśmiechnął się wesoło do niej, jakby chciał ją pocieszyć.
- Ciężko jak się nie ma stałego domu, szczególnie teraz. Eh… Rozumiem, sam podróżowałem dość sporo przez ostatnie dwa lata. Chociaż głównie po Szkocji. Mam nadzieję, że masz ciepły kąt na zimę? I tak. Mieszkamy w dokach, tak właściwie to we czwórkę, bo również z żoną Jamesa, Eve. Piękna dziewczyna, również będzie dzisiaj na sylwestrze. No i z Marsem, i Dynią. Sheila już ich przyprowadziła? Zabraliśmy ich na Wrzosowisko z Londynu. Mars to pies Sheili, a Dynia to kociak, którego znalazłem kilka miesięcy temu. Swoją drogą to właśnie w Dolinie go znalazłem - zaczął opowiadać, a widząc że wszystkie meble są już w tym pomieszczeniu przesunięte, zaraz ruszył do drzwi, aby przejść do kolejnego pomieszczenia.
Zerknął u progu jeszcze na Annie.
- To co? Następny pokój? - rzucił z uśmiechem. - Masz jakiś plan na nowy rok? Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej… chociaż aktualnie to ciężko, żeby było gorzej, kiedy dzieje się aż tak źle - rzucił, otwierając drzwi i wchodząc do pokoju, wręcz od razu wpadając na większy fotel i mało się z nim nie przewracając.
Wyraźnie poprzednia właścicielka tego domu nie patrzyła na to czy da się przechodzić bez wyrządzenia sobie krzywdy między meblami i pomieszczeniami.
Ale chyba nie taka góra liczyła się dzisiaj.
– Macie to rodzinne, zdecydowanie, te.... sama nie wiem co – komplementy, sposoby dobierania słów? Na pewno ciemne włosy i charakterystyczny błysk w spojrzeniu.
Podążyła za nim wzrokiem, a kiedy w młodzieńczej dłoni pojawiło się lustro, brwi Annie zawędrowały w górę; mieli chyba sprzątać, nie przyglądać się swoim odbiciom?
Być może też dlatego niemal automatycznie zasłoniła twarz dłońmi, roześmiana i rzeczywiście zawstydzona, kiedy tafla pokazała zmęczone dziewczątko, a cały obrazek dopełniły słowa Thomasa; nie była boginią, choć słowa które wypowiadał naprawdę brzmiały...miło. Na moment oddalały wszystko to, co znajdowało się poza starą chatką, oddalały w siną dal pogrążony w zawierusze wojny Londyn; roześmiana dopiero po dłuższej chwili przyjrzała się samej sobie.
– Zastanawiałeś się nad jakimś własnym biznesem? Gadkę bajeranta to ty masz, Doe – wciąż nieco speszona, pozwoliła sobie na żart, zerkając na niego przez ramię z nutą politowania, którą okrasiła kolejnym uśmiechem – Już, koniec samozachwytu, mamy robotę – która wcale nie wydawała się taka męcząca; kilka przesuniętych mebli faktycznie powiększyło przestrzeń w pomieszczeniu, tak, że bez problemu można było zrobić z pokoju miejsce do spania, parkiet, albo nawet kameralną salę jadalnianą.
– Taaaaak – przedłużona odpowiedź miała w sobie nutę niepewności, bo prawdę mówiąc jeszcze nie zdecydowała; choć Julien pozwalał jej korzystać z wolnego pokoju ile tylko miała na to ochotę, przeświadczenie o braku odwdzięczenia się naprawdę potrafiło ugryźć dotkliwie. Nie chciała się narzucać.
– O proszę! – kiedy wspomniał o zwierzętach, znów uśmiechnęła się szeroko – Ja mam szczura, ale został w domu. Wiesz, nie lubi głośnej muzyki... – z parsknięciem pokręciła głową, przenosząc dwa ostatecznie krzesła w międzyczasie w róg pokoju, miejsce idealne na chwilowy odpoczynek czy długą rozmowę.
– Plan? Cóż, ja... – zmarszczone brwi zwiastowały krótką ciszę; finalnie Anne odchrząknęła cicho i razem z Thomasem przeszła do pomieszczenia obok – Szukam brata. Już... dłuższą chwilę. To chyba mój jedyny plan. Każdy następny związany jest z nim, więc pierw muszę go odnaleźć, a potem... potem zobaczymy.
Potem chciałaby go zabrać i wyjechać, daleko, bardzo daleko, tam, gdzie żadne zło ich nie dosięgnie.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
Zaśmiał się, słysząc pomysł o własnym biznesie, tym bardziej mając na uwadze, że dziadkowi pomagał przekonywać klientów na konie - i prowadzić inne interesy z gadziami. Najwyraźniej to była jedyna rzecz, w której był dobry. Ile razy kłamanie i gadanie ratowało go z opresji? A czasem pakowało go w kłopoty, ale była to jedyna rzecz, której potrafił się trzymać.
- Może kiedyś, za kilka lat? Gadka to jedno, ale trzeba jeszcze tym zarządzać i zajmować się - stwierdził z uśmiechem, kiwając jednak głową. No cóż, mieli trochę pracy do zrobienia, nawet jeśli była ona niezwykle lekka i niczym nie podoba do tej, którą czasem musiał się trudzić. Chociaż nikt nie miał w dzisiejszych czasach łatwo, jeśli nie urodził się bogatym. A mimo to mieli moment na to, aby zapomnieć. Dzisiaj mieli się bawić i cieszyć, nie myśleć o tym złym co ich minęło, ani o tym złym co ich czeka. Mieli wejść w nowy rok z uśmiechami i z dobrymi myślami - w końcu podobno jaki był ostatni dzień grudnia, taki miał być cały następny rok? O ile wierzyć takim przesądom i bajkom, a Tomek w nie wierzył dość wybiórczo.
- Szczura? To rzeczywiście lepiej go zostawić. Dobrze, że go nie przyniosłaś! Dynia by go jeszcze pogonił, albo zjadł… Chociaż chyba jest całkiem leniwy jak na kota. No i zaczepia Marsa - stwierdził, a słysząc o tym, że dziewczyna szuka brata, na moment zamilkł. Odwrócił się specjalnie do niej tyłem, zajmując odsuwaniem fotela pod okno. Chyba sam nie chciał myśleć o tym czasie, kiedy nie miał rodzeństwa przy sobie. Rozumiał to aż za dobrze. Ta świadomość… a raczej brak świadomości, gdzie się znajdują czy żyją, czy nie są głodni i zmarznięci. Czy są bezpieczni.
- Jak się nazywa? - zapytał spokojnie, po chwili odwracając się do dziewczyny z uśmiechem i podchodząc do niej. Niepewnie, ale ułożył jej dłonie na policzkach na moment tak, żeby patrzyła na niego. - Znajdzie się. Cały i zdrowy, jeśli na niego wpadnę to dostanie po głowie, że nie znalazł się szybciej, okej? My szukaliśmy się z Jamesem i Sheilą ponad dwa lata… Ale w końcu znaleźliśmy i na pewno ty znajdziesz swojego brata - zapewnił, po tym ją puszczając i odsuwając się, tylko po to, aby złapać pobliskie krzesło i przenieść pod ścianę.
Sam wtedy, kiedy podróżował bez rodzeństwa, nie mówił nigdy co się stało ani gdzie jest jego rodzina. Ale chyba chciałby takiego zapewnienia. Nawet jeśli było puste, to wiedział że ludzie ich potrzebowali - pustych kłamstw, które pomagały przetrwać taki trudny okres, taką rozłąkę. Dlatego wtedy kłamał Jamesowi i Sheili, kiedy byli mali. Było łatwiej powiedzieć, że mama ich nie wyrzuciła z domu, a po prostu chroniła, bo tata był chory i mógł im zrobić krzywdę. Chociaż dzisiaj Thomas chyba coraz mniej wierzył w to kłamstwo - w końcu ich matka związała się z tym potworem na własną rękę, i na własne życzenie sprowadziła na nich takie, a nie inne niebezpieczeństwo…
A później ich porzuciła. Piętnaście lat temu. Mimo obietnicy, że wróci.
Odłożył krzesło pod ścianę, zaraz podchodząc do szafy i z ciekawości zaglądając do niej. Aż szok brał, że ten dom nie został jeszcze rozkradziony, kiedy przez tyle lat stał już opustoszały.
Zaraz wyciągnął z szafy trochę koców.
- Może wyniesiemy je na dół? Jeśli zrobi się komuś chłodniej w trakcie nocy…
– Znajdziesz sobie ludzi od zarządzania, założycie spółkę, może z Jimmym? – rzuciła luźno z nutą rozbawienia, wzruszając nieco ramionami. Mogła to sobie nawet wyobrazić – zakład pod szyldem braci Doe, pełen świateł i roziskrzonych barw, kuszący dźwiękiem i zapachem, nieważne czym tak naprawdę by się zajmowali. Smykałkę do takiego czegoś miało się we krwi.
Szkoda, że zostali zmuszeni do martwienia się o inne sprawy.
– To przybłęda. Wzięłam go ze sobą bo uparcie nie chciał się odczepić, dasz wiarę? – gryzonie bywały dziwne, to prawda, ale szczurzy pupil okazujący tak wielką lojalność był dla Beddow niemal ewenementem. Z rozbawieniem kiwnęła głową na kolejne słowa Thomasa; w chwilach takich jak te, nawet tak niespodziewane błahostki jak przygarnięte zwierzaki potrafiły dodać otuchy.
Nagły gest, choć delikatny i subtelny, nieco zbił ją z tropu; pierw zamrugała kilkukrotnie, później w akompaniamencie drobnego rumieńca i zakłopotania, rozchyliła usta. Finalnie wzrok powędrował w dół, kiedy cień nostalgii znów przemknął przez myśli.
– Peter – proste imię brata wypłynęło niemal szeptem, skubnięcie zębami dolnej wargi zdradziło zdnerwowanie; odważyła się podnieść wzrok dopiero po dłuższej chwili, ostatecznie pozwalając by drobny cień uśmiechu przedarł się do ust. Dwa lata to sporo czasu, a jednak byli tutaj – cali i zdrowi, razem; przede wszystkim razem.
Peter też musiał gdzieś być, bliżej lub dalej, i choć wciąż nie dostała od niego osobiście żadnej wiadomości, przecież znajomy Marcela go widział – to musiała być tylko kwestia czasu. Musieli się odnaleźć.
Pierw nieco niepewnie, później z odrobiną zawziętości pokiwała głową. Skoro tak mówił, tak musiało być. W końcu miał doświadczenie w szukaniu zagubionego rodzeństwa.
Słowa jakby zdawały się zagubić w gardle; z nutą ciężkości w krtani nie mówiła już nic, pomagając mu z ostatnimi rzeczami, gruchotami walającymi się po pomieszczeniu i pokrytymi grubą warstwą kurzu meblami.
– Masz rację, na pewno się przydadzą – zgodziła się, kiedy Thomas zdążył już sprawdzić zapasy szafy; koce mogły oddalić chłód lub sprawdzić się nawet jako ewentualne dywany na skrzypiącej podłodze.
Annie zamknęła jeszcze kilka szafek, przesunęła bok ciężkiej komody bliżej ściany, na samym końcu uważnym spojrzeniem obejmując całe pomieszczenie – nieco zatęchłe, dość ciemne, ale względnie czyste. Kilka lampionów napędzanych światłem, świeczki i dekoracje powinny pomóc. Legowisko mogło wieczorem wyglądać naprawdę przytulnie, a o to im przecież chodziło.
– Chodź już, może na dole się do czegoś jeszcze przydamy – rzuciła przez ramię, skierowawszy się w stronę klatki schodowej.
W tym wszystkim znów przemknęła we wspomnieniach do Petera; niemal jak na zawołanie widziała jak on radzi sobie z tym wszystkim, z codziennymi obowiązkami i przesuwaniem mebli po drewnianej podłodze. Na pewno by mu się podobało.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
- To szczęśliwiec jakiś, że na ciebie trafił - skomentował z szerokim uśmiechem, nie mając zamiaru przepuścić okazji do skompelenmntowania dziewczyny. Nawet jeśli mogła tego nie dostrzec, nawet jeśli było to tylko w domyśle - nie byłby sobą przepuszczając taką okazję. Zresztą, sam uwielbiał bawić się słowem. To było czasem lepsze i łatwiejsze niż mówienie prawdy, bo prawda lubiła boleć.
Co by dało, gdyby powiedział jej, że może nie znaleźć już brata? Że mógł zginąć, mógł zostać zamordowany, może ktoś go sprzedał, może sam wyjechał i uciekł? Rozpłakałaby się? Byłoby jej ciężko? Byłaby w szoku? Prawdopodobnie wszystko po trochu. Ale zamiast tego, wolał jej powiedzieć kłamstwa, które mogły jej pomóc myśleć o tym, że coś tam dalej jest - że ktoś w tym świecie jest i czeka na nią. Każdy w tych czasach potrzebował miejsca, do którego będzie uciekał myślami - przyjemnego i cichego zaułku. Dla jednych będą to wspomnienia o tym jak wspólnie siadali przy kominku czy ognisku, jak tańczyli i się bawili, a dla pozostałych nadzieja, że te dni wrócą - i że będą mieli kogoś do dzielenia się tym wszystkim, co było dobre i na nich czekało.
- Peter - powtórzył spokojnie i powoli, jakby ważąc to imię. Spokojnie się jej przyglądał, uśmiechając delikatnie. W końcu nie chciał jej płoszyć, ani robić niczego złego. Ale może potrzebowała tego zapewnienia? A kiedy byli sam na sam było o to łatwiej. Kto wie czy Neala by nie chciała zaraz go zaatakować, uznając że chce Annie wyrządzić krzywdę? Tak było zdecydowanie łatwiej dla wszystkich, bez burdy i hałasu. - Zapamiętam to imię i jeśli go spotkam, przekażę mu, że jego siostra na niego czeka - zapewnił dziewczynę z uśmiechem. Nie musiał wiedzieć jak on wyglądał, czy byli do siebie podobni. Czasem… czasem takie rzeczy się po prostu wiedziało, kiedy kogoś się spotykało. Kiedy kogoś szukałeś, pytałeś o tę osobę.
Dokończyli sprzątanie, a Thomas jeszcze na koniec wyciągnął różdżkę i użył chłoszczyść na pozostały kurz. Zaraz po tym zebrał koce i ruszył do drzwi, przepuszczając w nich nowo poznaną dziewczynę.
Delikatnie wyciągnął też do niej dłoń, głaszcząc ją po plecach pocieszająco. Jakby tym prostym gestem chciał jej dać znać, że jest dobrze - że będzie dobrze. Tak samo przecież zapewniał młodszą siostrę czy Jamesa - drobnymi gestami, które mówiły o tym, że ktoś jest obok. Czasem nie było potrzeby słów czy prezentów, wielkich gestów które zapadały w pamięć, bo to właśnie te drobiazgi potrafiły to zrobić.
- Na pewno. Daj tylko moment mojej siostrze, a znajdzie nam milion zajęć, bo ten dom nie był sprzątany chyba od miesięcy… A kto jak kto, ale prawdziwa Cyganka na takie rzeczy zwraca uwagę - powiedział, może też po części chwaląc się tym, bo w końcu to uważał za jeden z wielu atutów Sheili - to w jaki sposób była oddana i wierna swojej kulturze. On sam, jak to lubiła powtarzać, był miłośnikiem gadziów. Po prostu go ciągnęło do obcych, ta dziecięca ciekawość mu nigdy nie przeminęła ich względem.
- Paprotko, mamy więcej koców jeszcze! - zawołał, kiedy już schodzili na dół i znajdywali się na schodach. Uśmiechnął się jeszcze raz do Annie, żałując że nie mógł zrobić nic więcej w kwestii pomocy jej bratu.
Zt x2
W małym pokoju na piętrze Sheila z Nealą ułożyły przyniesione koce i śpiwory. Miękkie materiały miały być wykorzystane dopiero pod koniec imprezy, kiedy nadejdzie zmęczenie i wszyscy zapragną pójść spać, ale przyniesione przez Isabellę kadzidło zaniesiono właśnie tam. Każdy, kto miał ochotę na chwilę odpoczynku mógł położyć się na ziemi i wdychając kadzidło uspokajające odprężyć się chwilę i nastroić.
Kadzidło pachnie suszonymi morelami i koniakiem.
Aby sprawdzić efekty kadzidła na swój organizm, podczas sylwestrowej nocy poddany specyficznym próbom wytrzymałościowym, należy rzucić kością k3.
- Efekty kadzidła:
Aby umilić odpoczynek i wzmocnić nastrój w pomieszczeniu Steffen i James postanowili dodać pokojowi nieco magii. Dawny gabinet profesor Bagshot został przyciemniony — nie paliły się w nim żadne świece, nie docierało także światło z zewnątrz. Jedynym źródłem blasku były drobniutkie, iskrzące na suficie gwiazdy. Migoczące, bezchmurne niebo było prostą sztuczką, ale każdy kto zdecydował się położyć na śpiworach i odpocząć, wdychając dym z kadzideł mógł zobaczyć, że gwiazdy na niebie poruszały się, przybierając rozmaite kształty, budując opowiadane Steffenowi przez Jamesa cygańskie historie.
Aby sprawdzić, co pokazuje niebo nad głowami należy rzucić kością k6.
- Historie na nieboskłonie:
Wszystko się sypało i jak już myślała, że jakoś dają sobie radę, okazywało się, że to przekonanie było jednak fałszem i poczucie jakiejkolwiek stabilności albo jakieś poczucie bezpieczeństwa od razu znikało. Może jednak James absolutnie miał rację, wtedy, kiedy spotkali się po rozłące i mówił o babci, może ona rzeczywiście rozumiała, że nad nimi ciąży jakieś fatum, które nie pozwoli im na spokojniejsze życie. Już nawet nie chodziło o wojnę, a o to, jak sami łatwo potrafili wyciągnąć wszystkie problemy, bez żadnego powiązania z obecną sytuacją. Chociaż w momencie kiedy Thomas sobie znikał, kto wiedział, co postanowił zrobić, zwłaszcza że na głowy sprowadził im ludzi, którzy krzycząc, jak bardzo powiązania z nimi są niebezpieczne, jednocześnie dawali znać, że cokolwiek zrobione nie tak, jak chcą, będzie poddawane ich ocenie. Już nawet nie wiedziała czy się załamywać, płakać, czy co innego powinna robić, że może jednak nie była tak dobrą siostrą jak obiecywała, że będzie…czemu wszystko szło nie tak?
Wstała o wiele wcześniej, zanim ktokolwiek mógł wstać, tak aby przynajmniej napalić w domu i sprawić, żeby jednak było cieplej kiedy reszta osób już wstanie, samej też wychodząc na spacer z Marsem zanim nie wróciła aby przygotować posiłku dla wszystkiego. Jedzenia w tym momencie nie starczało na nic porządnego, nie mówiąc już o tym, żeby mogli się najeść do pełna, dlatego zdarzało jej się opuszczać niektóre posiłki, starając się jeszcze zrobić to tak, aby nikt tego nie zauważałam. Z Thomasem było łatwiej, bo najprędzej zajmował się jedzeniem, ale James i Eve to była nieco inna para kaloszy. Mimo to, po ostatnich dniach ciężko w ogóle było jej zmotywować się do czegoś więcej, skupiała się więc na szyciu wszystkiego co miała pod ręką i czytania książek które pożyczyła od Steffena, ucząc się nieco bardziej o numerologii i jej możliwościach jeżeli chodziło o magiczne tkaniny. Może jakby udało jej się taką zdobyć, to uszyła by coś, co przynajmniej pomogło by im w tych wszystkich kłopotach, w które wpadali.
Teraz jednak dopasowywała przestrzeń pokoju do siebie i Thomasa. Starszy z Doe nie martwił się, jakie dokładnie sprawia wrażenie ani o to, czy jego skarpety walają się tylko po połowie czy jednak po całej podłodze, dlatego potrzebowała przygotować sobie miejsce, gdzie mogłaby pracować i brat nie wrzucałby jej tam rzeczy. Mimo wszystko sprzątnie też było dla niej wymówką wobec tego, że sprzątanie pozwalało jej układać swoje własne rzeczy i myśli. I przemyśleć swoje zachowanie.
Nie zwróciła nawet uwagi, że stając na krześle nie stała zbyt stabilnie, starając się zamiast tego odłożyć książki z niższych regałów na wyższe aby odłożyć ją na wyższe półki i zrobić miejsce na swoje rzeczy. Sprzątali nieco na sylwestra, ale piętrem zajął się akurat Thomas z…Anne chyba. Za to teraz Sheila starała się przygotować chociaż trochę przestrzeni dla siebie, mogąc potem odłożyć rzeczy tam, gdzie je sięgała, czego nie robiła u Adeli, a mieszkaniu w dokach nie było na to miejsca.
Nie poczuła że coś jest nie tak dopóki nóżka krzesła nie przechyliła się ostatecznie, sprawiając, że ciężar jej ciała nie przechylił większości tego, na czym stała, ostatecznie sprawiając, że wylądowała na ziemi otoczona książkami. Krzyknęła cicho z bólu, łapiąc się ostrożnie za nogę, a chociaż była przekonana, że nic się nie stało, leżała jeszcze moment aby nieprzyjemne uczucie zniknęło.
- Jimmy! – Nie wiedziała nawet, czy jest w domu, nie wiedziała nawet, czy to jakiś większy problem, bo pewnie wstałaby zaraz. Ale to był już odruch, że kiedykolwiek czuła jakiś ból albo problem, wołała brata. Bo przecież Jimmy zawsze był przy niej, obiecując, że się nie rozstaną, prawda? Jej kochany Jimmy…
Wrócił z Londynu, choć tak jak od mieszkania jak i miejsc wspólnie odwiedzanych trzymał się z dala, świadom, że jeśli dojrzy jej cień, pukiel włosów, nie przestanie jej szukać, za nią iść, będzie próbował znów, jak przez ostatnie dwa lata, kurczowo trzymać się czegoś, co nigdy nie powinno do niego należeć. Do domu wrócił z wypchaną kieszenią. Miał coś dla siostry. Kuchnia świeciła pustkami, jedzenia nie starczało dla nich wszystkich. Nie na tyle, by mogli czuć spokój. Zima była trudna, mroźna. Brak jedzenia sprawiał, że byli słabsi. A ona, gdzieś tam, głodna i całkiem sama.
Kiedy usłyszał wołanie siostry zawahał się — choć nie wahał się nigdy. Chwilowe otępienie spowalniało jego reakcje, zamyślał się częściej. Ale przecież to była jego siostra. Wołała go. Wołała go potrzebowała. Kiedy już ruszył, szybko wspiął się na schody, szukając w niewielkim domu zaginionej dziewczyny.
— Sheila! — wyrzucił z siebie, widząc ją na podłodze, obok przewróconego stołka, w rozsypanym stosie książek. Doskoczył do niej świadomie, patrząc na nią z wyciągniętymi rekami, choć nie był pewien czy mógł ją dotknąć. — Co... co się stało? Mam poszukać uzdrowicielki? — spytał niepewnie, oglądając jej po chwili w oczy. Zaraz jednak wyciągnął do niej ręce, by pomóc jej się podnieść do pozycji siedzącej, przy sobie, by mogła wesprzeć się na nim. — Coś sobie zrobiłaś? Co się stało? — spytał cicho, zerkając na te wszystkie woluminy.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
A jak miało być teraz? Nie wiedziała ostatecznie, jaki był wynik kłótni pomiędzy Marcelem i Jamesem, nie miała pojęcia, co teraz będzie z Thomasem, biegającym jak kurczak z obciętą głową, a i tak wcale nie gorzej radzącym sobie od niej, która już kompletnie się zagubiła. Słowa Jamesa podczas pamiętnego dnia wyrywały się w jej pamięci jak ślady pazurów w korze, raz po raz pojawiając się gdy tylko coś innego zwróciło jej uwagę, przypominały jej, jak bardzo winna się czuła, a jednocześnie zderzały się z pozostałymi myślami. Jak niemal cały dzień spędzała przy oknie, czekając nieustannie na powrót Jamesa, ledwie podnosząc się ze swojego miejsca dla czegokolwiek, jak obydwoje czekali na Thomasa, którego zabrali z placu w ich tylko znane miejsce, jak Eve ponaglała ją do ucieczki, wciskając w dłoń walizkę byle by tylko opuściła już Londyn. Ich wcześniejsze życie nie opływało w luksusy, a i sama nie dziwiła się, że liche zapasy zdobyte przez nią w tym miesiącu odbiją się na jej wadze, a mimo to, nie czuła się tak źle od kiedy wojna i w ich kierunku nie postanowiła spojrzeć, a obydwie strony próbować wydzierać ich sobie jak szmaciane lalki. Tak jakby samym istnieniem byli winni.
Spojrzenie uciekło na brata – nie przestraszone, jak to często można było wywnioskować z jej twarzy, ale raczej takie które wypełniał jakiś ból i smutek. Nie z powodu upadku – ten, chociaż bolał, nie był groźny i mogła wyczuć, że nie stanowi w sobie żadnego dla niej zagrożenia – ale raczej z podsumowania tej sytuacji. Pozwoliła mu podnieść się z ziemi, chociaż jednocześnie lekko przygarbiła się, jakby optymistycznych rokowań wobec rozmowy nie miała żadnych.
- Nie jest dobrze… - westchnęła, ostrożnie siadając i spoglądając. Jedno miejsce pulsowało lekko, tak jakby dokładnie można było już wskazać ewentualnego siniaka, ale nie była to nowość, postanowiła więc nie poświęcać temu więcej uwagi niż to było potrzebne.
- Znaczy…nic mi się nie stało. Ale sytuacyjnie nie jest dobrze. Najpierw tobie robią krzywdę, przez co masz koszmary, potem Thomas kończy w Tower, potem wybiegacie w niebezpieczeństwo i znów zabierają Thomasa, potem kończycie trzeci raz, tym razem wszyscy, przez co Marcel stracił dłoń, a teraz…teraz nagle chcą, aby Thomas walczył, tak jakby którekolwiek z nas miło smykałkę do zaklęć. Nasz Tommy… - westchnęła na nowo, tym razem nogi podciągając do brody i spoglądając na brata z rezygnacją, szukając na jego twarzy oznak emocji które mogłyby jej zdradzić co myśli, chociaż na twarz głównie wybijało się zmęczenie.
- I jeszcze Aidan i Marcel się pobili? Nie rozumiem tego… - Brązowe warkocze opadły na jej kolana kiedy pokręciła głową, zaraz też lekko zaciskając usta. – Nie radzę sobie z tym dobrze, Jimmy…nie chcę oglądać was kiedy cierpicie. Nawet nie wiem, co mogę zrobić aby wam ulżyć, a składników na eliksiry czy kadzidła nie rozdają za darmo. Martwię się…
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot