Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Pokój na piętrze
W małym pokoju na piętrze Sheila z Nealą ułożyły przyniesione koce i śpiwory. Miękkie materiały miały być wykorzystane dopiero pod koniec imprezy, kiedy nadejdzie zmęczenie i wszyscy zapragną pójść spać, ale przyniesione przez Isabellę kadzidło zaniesiono właśnie tam. Każdy, kto miał ochotę na chwilę odpoczynku mógł położyć się na ziemi i wdychając kadzidło uspokajające odprężyć się chwilę i nastroić.
Kadzidło pachnie suszonymi morelami i koniakiem.
Aby sprawdzić efekty kadzidła na swój organizm, podczas sylwestrowej nocy poddany specyficznym próbom wytrzymałościowym, należy rzucić kością k3.
- Efekty kadzidła:
Aby umilić odpoczynek i wzmocnić nastrój w pomieszczeniu Steffen i James postanowili dodać pokojowi nieco magii. Dawny gabinet profesor Bagshot został przyciemniony — nie paliły się w nim żadne świece, nie docierało także światło z zewnątrz. Jedynym źródłem blasku były drobniutkie, iskrzące na suficie gwiazdy. Migoczące, bezchmurne niebo było prostą sztuczką, ale każdy kto zdecydował się położyć na śpiworach i odpocząć, wdychając dym z kadzideł mógł zobaczyć, że gwiazdy na niebie poruszały się, przybierając rozmaite kształty, budując opowiadane Steffenowi przez Jamesa cygańskie historie.
Aby sprawdzić, co pokazuje niebo nad głowami należy rzucić kością k6.
- Historie na nieboskłonie:
Zgodnie z życzeniem Liddy podałem jej butelkę, po czym wsunąłem obie dłonie pod głowę i wygodnie wyciągnąłem się na kocu. Nie spodziewałem się, że odpowie na zadane pytanie, bo domyślałem się co było problemem. Nikt z naszej trójki nie zdawał się chcieć mówić o tym głośno, wracać do tamtych wydarzeń, poddawać ich analizie oraz narazić się na komentarze. Może i ktoś z boku oceniłby nasze zamartwianie się krytycznie, ale nie dało się ukryć, że uratowało nas szczęście i wola życia, wola cholernego przetrwania – nie umiejętności, nie logiczne myślenie oraz odpowiedzialność. Tych nam zabrakło, a szczególnie mnie.
-Czas podobno leczy rany- odparłem z cichym westchnięciem. -Nie spodziewałem się, że będziesz chciała ze mną jeszcze rozmawiać po tym, jaki widok zobaczyłaś na barce. Wstyd mi za to, naprawdę nie chciałem byś to oglądała- wlepiłem wzrok w sufit byle tylko się na czymś skupić; na czymś, nie na kimś, a mianowicie Liddy, bo po prostu byłem sobą zażenowany. Swoim zachowaniem, tamtym upadkiem – inaczej nie dało się tego nazwać. -Byłaś dzielna- dodałem, po czym nerwowo zaśmiałem się na jej słowa. Fakt, mieliśmy tam naprawdę sporo czasu.
Ściągnąłem brwi słysząc panikę w głosie. O co u licha chodziło? Obróciłem wolno głowę w jej kierunku i przemknąłem spojrzeniem po twarzy finalnie skupiając się na oczach. Nim zdążyłem zaprzeczyć, bo naprawdę wbrew jej – na to wychodzi – przekonaniu cieszyłem się z jej towarzystwa, zaczęła festiwal obwiniania się za zmarnowanie mi wieczoru. Żartowała? Nic na to nie wskazywało. Otworzyłem usta, żeby cokolwiek wtrącić, ale… zaczęła mnie przepraszać. -Hej- mruknąłem zdezorientowany. -Liddy, stop- wyciągnąłem rękę i zacisnąłem palce na przegubie jej dłoni. -Dawno tak dobrze nie spędziłem czasu- uśmiechnąłem się lekko, trochę niepewnie. Nie no kurwa, bardzo niepewnie. -Przecież wygraliśmy w chowanego, powinniśmy świętować- dodałem może trochę na rozluźnienie atmosfery, chociaż akurat w tym byłem beznadziejny. -I nie byłaś jak rzep, o czym ty mówisz- westchnąłem. -Ale wino już możesz oddać- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu wciąż trzymając jej dłoń. Chyba się zapomniałem, albo chciałem się zapomnieć.
kim tak naprawdę jest
Czemu w ogóle o tym mówił? O mojej wizycie na barce? Fakt… też nie byłam pewna jak to dzisiaj będzie. Czy nie będzie między nami jakoś… dziwnie i sztywno w związku z tą sytuacją. Ale no, wyglądał w porządku, przemilczeliśmy temat i wszystko było ok… Do tego momentu. Teraz zaś atmosfera momentalnie zgęstniała, a mi jakoś magicznie przeszła ochota na picie. Odsunęłam butelkę od warg i pokręciłam głową patrząc na Freda poważnie.
- Daj spokój… To… to nic, naprawdę – skłamałam gładko głównie po to, żeby go uspokoić. – Byłeś pijany… każdemu się zdarza – dodałam starając się, żeby zabrzmiało to lekko, niemal niewinnie, choć jednocześnie poczułam jak zimny dreszcz przebiega po całym moim ciele na wspomnienie tamtego dnia. Bo prawda była taka, że to wcale nie było „nic”, a jego stan wtedy naprawdę mnie przejął. Ale no to przecież wcale nie…
- Freddy… pomagamy sobie, tak? Jesteśmy kumplami. Ty też mnie widziałeś… – urwałam.
"…w opłakanym stanie? Dosłownie. Ryczącą? Płaczącą?” Uch!
- Też nie zawsze jestem z siebie dumna, tak? – podjęłam. I tak na pewno doskonale wiedział do czego (hehe) piłam. – Nie przejmuj się tym, ok? – tym razem dodałam całkiem stanowczo. – Nie przestaniemy się do siebie odzywać z takich bzdurnych powodów – zapewniłam z mocą i wreszcie się zamknęłam, a po chwili przeniosłam spojrzenie na butelkę, którą wciąż trzymałam w ręce.
„Byłaś dzielna” – kąciki moich ust mimowolnie uniosły się lekko ku górze na te słowa, choć nie odwróciłam wzroku od wina. Nie, właściwie to nie byłam dzielna. Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Każdy z nas na moim miejscu zrobiłby dokładnie to sa…
Dopiero w tym momencie do mnie dotarło dlaczego tak naprawdę poruszył ten cały temat. Spojrzałam na Freda, jakbym chciała się upewnić co do swojego domysłu, choć nie zdobyłam się na zadanie tego pytania. Czy to dlatego wtedy tak pił? Bo miał ten sam problem, co ja? To przecież było wysoce prawdopodobne - przeszliśmy przez to samo. Gdybym siedziała sama na statku i miała dostęp do alkoholu i innych rzeczy, a jednocześnie dostawała świra z bezsenności i koszmarów… Ale nim to do końca przeanalizowałam, Fred zadał to pytanie, a potem zaczął się mój festiwal wyrzutów sumienia i przepraszania i… urwałam dopiero kiedy chwycił mnie za rękę.
- C-co? – wyjąkałam teraz chyba równie zdezorientowana jak on minutę temu. Dawno tak dobrze się nie bawił? Ale przecież dzisiaj… Z drugiej strony ja też się dobrze bawiłam, tak? Nawet to przyznałam. Więc skoro sam tak mówił, to…
Kąciki ust drgnęły mi ku górze na wspomnienie gry w chowanego. Fakt, to było super… A mimo to wymsknęło mi się pytanie:
- Naprawdę?
Panika ustąpiła miejsca przyjemnej lekkości. Ulżyło mi, naprawdę poczułam błogą ulgę. Chyba za bardzo się już przejmowałam i za dużo myślałam, a naprawdę… byłam już bardzo zmęczona.
- Ja też, naprawdę – przyznałam szczerze, uśmiechając się nieśmiało, a potem bez choćby słowa sprzeciwu podałam mu butelkę wina, którego z tego wszystkiego nawet nie tknęłam. I nie miałam już na nie ochoty.
- Świętuj, zasłużyłeś… dywanie – zażartowałam cicho, po czym… po chwili wahania… wreszcie położyłam się obok na kocu. Tylko się położyłam, ok? To wcale jeszcze nie oznaczało, że szłam spać, czy coś, chociaż faktycznie moje powieki stawały się coraz cięższe.
- Ale Marcelowi będzie jutro głupio, że przegrał, cnie? – parsknęłam cicho spoglądając na rozmywający mi się przed oczami sufit. To przez półmrok panujący w pokoju oczywiście.
A ręki… ręki nie uwalniałam z jego uścisku. Nie przeszkadzało mi, że ją trzymał…
...a może nawet…
1, 2, 3
I'll be there
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot