Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Ruiny opuszczonej osady
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ruiny opuszczonej osady
Niewiele wiadomo o osadzie, po której pozostały zaledwie fragmenty kamiennych, porośniętych bujną roślinnością ścian oraz wąskie wydrążenia w ziemi. Spostrzegawcze oko mogło dojrzeć, iż wyżłobienia rozciągały się wzdłuż ruin domów, co mogło sugerować, iż w przeszłości znajdowały się tu drogi.
Okoliczni mieszkańcy zwykli omijać to miejsce z dwóch powodów. Pierwszym były przekazywane z ust do ust przestrogi, jakoby w przeszłości odbywały się tu liczne, czarnomagiczne praktyki, jakie pochłonęły wiele ofiar. Drugi stanowiła mroczna historia, bowiem przeszło pięćdziesiąt lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła tu trójka młodzieńców, którzy wiedzieni ciekawością rozpoczęli wykopaliska. Niewiele jednak udało im się zbadać, gdyż zaledwie po kilku dniach pracy ślad po nich zaginął. Podobno byli w posiadaniu wartościowych, archiwalnych dokumentów oraz mapy, która przywiodła ich na te tereny, jednakże nikt do tej pory takowych nie odnalazł.
Mimo tragicznej historii zdarzało się tutaj widzieć poszukiwaczy artefaktów tudzież wprawionych archeologów, lecz rychło tracili nadzieję na odnalezienie czegokolwiek wartościowego.
Okoliczni mieszkańcy zwykli omijać to miejsce z dwóch powodów. Pierwszym były przekazywane z ust do ust przestrogi, jakoby w przeszłości odbywały się tu liczne, czarnomagiczne praktyki, jakie pochłonęły wiele ofiar. Drugi stanowiła mroczna historia, bowiem przeszło pięćdziesiąt lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła tu trójka młodzieńców, którzy wiedzieni ciekawością rozpoczęli wykopaliska. Niewiele jednak udało im się zbadać, gdyż zaledwie po kilku dniach pracy ślad po nich zaginął. Podobno byli w posiadaniu wartościowych, archiwalnych dokumentów oraz mapy, która przywiodła ich na te tereny, jednakże nikt do tej pory takowych nie odnalazł.
Mimo tragicznej historii zdarzało się tutaj widzieć poszukiwaczy artefaktów tudzież wprawionych archeologów, lecz rychło tracili nadzieję na odnalezienie czegokolwiek wartościowego.
- W rzeczy samej, sława, jaką został owiany ten pierścień, w połączeniu z odpowiednią narracją w zupełności wystarczy do zyskania popularności w Warwickshire; niezależnie od tego czy faktycznie jest ona należna artefaktowi, czy zaledwie została wyolbrzymiona na przestrzeni kolejnych wieków - zgodził się z Ramseyem, wciąż dopuszczając do siebie możliwość, że podania mogły się mylić, że ktoś przed wieloma laty w celu umocnienia pozycji władcy nordyckiego przypisał jego pierścieniowi właściwości, których ten w istocie nie posiadał, a gdy przedmiot zaginął, rozdmuchano jego historię niewspółmiernie. Nie byłby to pierwszy raz w jego karierze, gdy owiany mistycyzmem artefakt okazywał się być niewiele wart, lecz o tym mogli się przekonać dopiero w momencie odnalezienia pierścienia - a jeśli był pozbawiony mocy lub miała się ona okazać wyjątkowo licha, nikt poza nimi nie musiał o tym wiedzieć, wystarczyło wypłynąć na otwarte wody, rozwijając do końca żagle propagandy i łapiąc w nie wiatr przekazywanych z ust do ust wieści.
Maghnusa nie peszyła wizja konfrontacji, niezależnie od tego, czy po przeciwległej stronie ruin czekali na nich władający magią krwi druidzi, czy zaledwie zwyczajni do bólu czarodzieje, którzy postanowili wziąć na swe wątłe barki obowiązek obrony miejsca otoczonego kultem. Władał czarną magią coraz pewniej, a nabierając stopniowo coraz większego doświadczenia w bezpośrednich starciach, zaczął w nich odkrywać ekscytację w najczystszej formie. Pycha kroczy przed upadkiem, był pomny tych słów, nie pozwalając sobie nigdy na poczucie się zbyt pewnie i podejmowanie ryzyka, którego nie byłby w stanie udźwignąć, jednak w towarzystwie Śmierciożercy biegle władającego mrocznymi arkanami, osławionego artefakciarza i przerażającego upiora z pięcioma parami rąk czuł wyraźnie, że porażka nie wchodzi w grę.
Przytaknął, nie próbując nawet powstrzymać uśmiechu, gdy w krótkim przerywniku pomiędzy łamaniem klątwy a walką z nieznanymi przeciwnikami deliberowali nad urokiem osobistym oraz imieniem mary godnej najgorszych horrorów. - Urodą dorównuje Haroldowi, lecz pewny jestem, że skutecznością bije go na głowę - stwierdził pogodnie, zastanawiając się przez chwilę. - Zobaczmy go w akcji, a wtedy nie omieszkam powrócić do ciebie z odpowiednimi koncepcjami - zawyrokował ostatecznie, zakańczając drobną dywagację. Przyswoił sobie informację o wyłączeniu ognia z ich arsenału i z tym większym zapałem ruszył do zdejmowania klątwy, która mogła w mgnieniu oka zmienić ziemię, po której stąpali w jeden wielki stos.
Pełne skupienia minuty przeciągały się, Maghnus pracował z należytą ostrożnością, bazując na całej swej wiedzy z dziedziny starożytnych run, aż w końcu moc zaklęta w Othali ustąpiła. Odczekał jeszcze chwilę dla pewności, lecz nic się nie wydarzyło, odwrócił się więc w stronę towarzyszy. - Droga wolna, na terenie nie ciąży już żadna klątwa - obwieścił, dając jednocześnie znać, że mogli przystąpić do otwartego ataku, nie obawiając się już przypadkowej aktywacji pułapek. Xavier rozgonił mgłę, a gdy zwietrzałe kamienie przestały spadać na śnieg, oczom Rycerzy ukazały się trzy sylwetki. Upiór ruszył w ich stronę wraz z potężnymi zaklęciami Mulcibera, a przeciwnicy płynnie przeszli do obrony.
- Protego Horribilis! - wybrzmiało słabym echem, lecz przywołana tarcza okazała się być za słaba, a pierwszy z mężczyzn padł na ziemię niczym mucha.
- Protego Maxima! - zawtórował mu drugi osobnik, skutek jednak odniósł lepszy i wybronił się przed podzieleniem losu kolegi.
- Sectumsempra - zainkantował Bulstrode z pełnym przekonaniem, wyraźnie wypowiadając zlepek zgłosek, które przyjemnie tańczyły na języku i celując w trzeciego z mężczyzn. - Decollatio - rzucił chwilę później, nie czekając na efekty, a końcówkę zitanu kierując w kolano środkowego mężczyzny, który ledwie co o włos uniknął śmierci. Czy tym razem będzie miał równie dużo szczęścia?
udana maxima i nieudane horribilis npców, #1 sectumsempra (III), #2 decollatio (II), magicus +22 do rzutów, EM: 38/50
Maghnusa nie peszyła wizja konfrontacji, niezależnie od tego, czy po przeciwległej stronie ruin czekali na nich władający magią krwi druidzi, czy zaledwie zwyczajni do bólu czarodzieje, którzy postanowili wziąć na swe wątłe barki obowiązek obrony miejsca otoczonego kultem. Władał czarną magią coraz pewniej, a nabierając stopniowo coraz większego doświadczenia w bezpośrednich starciach, zaczął w nich odkrywać ekscytację w najczystszej formie. Pycha kroczy przed upadkiem, był pomny tych słów, nie pozwalając sobie nigdy na poczucie się zbyt pewnie i podejmowanie ryzyka, którego nie byłby w stanie udźwignąć, jednak w towarzystwie Śmierciożercy biegle władającego mrocznymi arkanami, osławionego artefakciarza i przerażającego upiora z pięcioma parami rąk czuł wyraźnie, że porażka nie wchodzi w grę.
Przytaknął, nie próbując nawet powstrzymać uśmiechu, gdy w krótkim przerywniku pomiędzy łamaniem klątwy a walką z nieznanymi przeciwnikami deliberowali nad urokiem osobistym oraz imieniem mary godnej najgorszych horrorów. - Urodą dorównuje Haroldowi, lecz pewny jestem, że skutecznością bije go na głowę - stwierdził pogodnie, zastanawiając się przez chwilę. - Zobaczmy go w akcji, a wtedy nie omieszkam powrócić do ciebie z odpowiednimi koncepcjami - zawyrokował ostatecznie, zakańczając drobną dywagację. Przyswoił sobie informację o wyłączeniu ognia z ich arsenału i z tym większym zapałem ruszył do zdejmowania klątwy, która mogła w mgnieniu oka zmienić ziemię, po której stąpali w jeden wielki stos.
Pełne skupienia minuty przeciągały się, Maghnus pracował z należytą ostrożnością, bazując na całej swej wiedzy z dziedziny starożytnych run, aż w końcu moc zaklęta w Othali ustąpiła. Odczekał jeszcze chwilę dla pewności, lecz nic się nie wydarzyło, odwrócił się więc w stronę towarzyszy. - Droga wolna, na terenie nie ciąży już żadna klątwa - obwieścił, dając jednocześnie znać, że mogli przystąpić do otwartego ataku, nie obawiając się już przypadkowej aktywacji pułapek. Xavier rozgonił mgłę, a gdy zwietrzałe kamienie przestały spadać na śnieg, oczom Rycerzy ukazały się trzy sylwetki. Upiór ruszył w ich stronę wraz z potężnymi zaklęciami Mulcibera, a przeciwnicy płynnie przeszli do obrony.
- Protego Horribilis! - wybrzmiało słabym echem, lecz przywołana tarcza okazała się być za słaba, a pierwszy z mężczyzn padł na ziemię niczym mucha.
- Protego Maxima! - zawtórował mu drugi osobnik, skutek jednak odniósł lepszy i wybronił się przed podzieleniem losu kolegi.
- Sectumsempra - zainkantował Bulstrode z pełnym przekonaniem, wyraźnie wypowiadając zlepek zgłosek, które przyjemnie tańczyły na języku i celując w trzeciego z mężczyzn. - Decollatio - rzucił chwilę później, nie czekając na efekty, a końcówkę zitanu kierując w kolano środkowego mężczyzny, który ledwie co o włos uniknął śmierci. Czy tym razem będzie miał równie dużo szczęścia?
udana maxima i nieudane horribilis npców, #1 sectumsempra (III), #2 decollatio (II), magicus +22 do rzutów, EM: 38/50
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 1, 3, 8, 2
--------------------------------
#4 'k100' : 18
--------------------------------
#5 'k10' : 2
--------------------------------
#6 'k8' : 3, 8, 5, 1, 4
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 1, 3, 8, 2
--------------------------------
#4 'k100' : 18
--------------------------------
#5 'k10' : 2
--------------------------------
#6 'k8' : 3, 8, 5, 1, 4
Wsłuchał się w słowa swoich towarzyszy odnośnie pierścienia i na moment się zamyślił. Mieli racje, przy odpowiedniej narracji, przy pięknie ubranej w słowa historii, zrobieniu naturalnie odpowiedniej otoczki, wszystko to mogło sprzedać się naprawdę dobrze wśród zamieszkującej to hrabstwo społeczności. Nie powinni potem już mieć żadnych wątpliwości, za którą stroną się powołać, kto jest najpotężniejszym czarodziejem i przed kim mają złamać karki i na czyj rozkaz być. Naprawdę miał nadzieję, że znajdą tutaj pierścień i okaże się on być TYM pierścieniem.
- Zanim przekażemy nasze znalezisko Czarnemu Panu, chciałbym go dokładnie zbadać. Nie chciałbym aby okazało się, że będzie to najzwyklejsza w świecie błyskotka. Jestem przekonany, że nie takich „podarków” spodziewa się od nas nasz Pan. - odezwał się po dłuższej chwili milczenia – A co do ubrania wszystkiego w pięknie, górnolotne słowa, myślę, że można by to zadanie śmiało powierzyć lordowi Malfoyowi. W Staffordshire dał wyśmienity popis swoich umiejętności oratorskich. - zaproponował mimochodem, przypominają sobie przemówienie ministrowego syna na kilka dni przed egzekucją na Stoke-On-Tent.
Słyszał, że tego samego dnia, wraz z lordem Rosierem również wygłosili płomienną przemowę do mieszkańców. Żałował, że nie mógł jej wtedy usłyszeć, jednak w tamtym momencie rozprawiał się wraz z bratem i Hannibalem z mugolami w lesie, co również było ważnym aspektem tego dnia.
- Jeśli potrzebujesz kogoś kto umie nadawać imiona, mogę z czystym sercem zarekomendować moją 6-letnią córkę. Myślę jednak, że imię ‘Rączuś” czy coś w tym stylu nie koniecznie będzie odpowiadało twoim wymaganiom. - powiedział z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Oj tak, Melody miała dziwny dar do nadawania imion różnym rzeczom. Przeważnie były to jej lalki czy inne zabawki. Pamiętał doskonale jak się o mało co nie obraziła kiedy Xavier zapowiedział, że nie pozwoli jej nazwać swojego psa. Zdecydowanie nie chciał by jego pupil nazywał „Miluś” czy „Pan Wielkouchy”. Hades zdecydowanie pasowało lepiej do wielkiego Doga Niemieckiego.
Pomysł z rozgonieniem mgły był zdecydowanie na miejscu. Kilka kamieni spadło na ziemie, jednak tym się kompletnie nie przejmował. Teraz widzieli co przed nimi. Przede wszystkim mogli dokładniej przyjrzeć się otoczeniu i łatwiej zlokalizować miejsce pochówku celtyckiego władcy. Teraz jednak nie mogli się tym zająć. Teraz należało zająć się trójką obrońców tego miejsca, którzy zdecydowanie postanowili zrobić wszystko by uniemożliwić im wypełnienie ich dzisiejszej misji.
Kątem oka zauważył jak Ramsey, a następnie Magnus rzucają zaklęcia w kierunku przeciwników, nie dając m wykonać pierwszego ruchu. To był z pewnością bardzo dobra strategia. Sam również nie zamierzał pozostać w żaden sposób w tyle. Teraz kiedy Maghnus zniwelował klątwę, która była na to miejsce nałożona będzie im o wiele łatwiej. Wziął jednak pod uwagę słowa Mulcibera, która napomknął aby nie używać ognia.
Uniósł zitanowe drewo, celując w trzeciego druida, który jeszcze nie zdążył mieć przyjemności spotkania się z którymkolwiek zaklęciem.
- Locuste – wypowiedział inkantacje wyraźnie, skupiając się na zaklęciu, aby moment później, nie chcąc dać możliwości reakcji przeciwnikowi, jego usta wypowiedziały kolejne zaklęcie – Distorsio! - tym razem różdżkę skierował dokładnie w kierunku ręki wiodącej druida, chcąc uniemożliwić mu nią władanie.
#1 Locuste (II), #2 Distorsio (II), magicus +22 3/3, EM: 43/50
- Zanim przekażemy nasze znalezisko Czarnemu Panu, chciałbym go dokładnie zbadać. Nie chciałbym aby okazało się, że będzie to najzwyklejsza w świecie błyskotka. Jestem przekonany, że nie takich „podarków” spodziewa się od nas nasz Pan. - odezwał się po dłuższej chwili milczenia – A co do ubrania wszystkiego w pięknie, górnolotne słowa, myślę, że można by to zadanie śmiało powierzyć lordowi Malfoyowi. W Staffordshire dał wyśmienity popis swoich umiejętności oratorskich. - zaproponował mimochodem, przypominają sobie przemówienie ministrowego syna na kilka dni przed egzekucją na Stoke-On-Tent.
Słyszał, że tego samego dnia, wraz z lordem Rosierem również wygłosili płomienną przemowę do mieszkańców. Żałował, że nie mógł jej wtedy usłyszeć, jednak w tamtym momencie rozprawiał się wraz z bratem i Hannibalem z mugolami w lesie, co również było ważnym aspektem tego dnia.
- Jeśli potrzebujesz kogoś kto umie nadawać imiona, mogę z czystym sercem zarekomendować moją 6-letnią córkę. Myślę jednak, że imię ‘Rączuś” czy coś w tym stylu nie koniecznie będzie odpowiadało twoim wymaganiom. - powiedział z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Oj tak, Melody miała dziwny dar do nadawania imion różnym rzeczom. Przeważnie były to jej lalki czy inne zabawki. Pamiętał doskonale jak się o mało co nie obraziła kiedy Xavier zapowiedział, że nie pozwoli jej nazwać swojego psa. Zdecydowanie nie chciał by jego pupil nazywał „Miluś” czy „Pan Wielkouchy”. Hades zdecydowanie pasowało lepiej do wielkiego Doga Niemieckiego.
Pomysł z rozgonieniem mgły był zdecydowanie na miejscu. Kilka kamieni spadło na ziemie, jednak tym się kompletnie nie przejmował. Teraz widzieli co przed nimi. Przede wszystkim mogli dokładniej przyjrzeć się otoczeniu i łatwiej zlokalizować miejsce pochówku celtyckiego władcy. Teraz jednak nie mogli się tym zająć. Teraz należało zająć się trójką obrońców tego miejsca, którzy zdecydowanie postanowili zrobić wszystko by uniemożliwić im wypełnienie ich dzisiejszej misji.
Kątem oka zauważył jak Ramsey, a następnie Magnus rzucają zaklęcia w kierunku przeciwników, nie dając m wykonać pierwszego ruchu. To był z pewnością bardzo dobra strategia. Sam również nie zamierzał pozostać w żaden sposób w tyle. Teraz kiedy Maghnus zniwelował klątwę, która była na to miejsce nałożona będzie im o wiele łatwiej. Wziął jednak pod uwagę słowa Mulcibera, która napomknął aby nie używać ognia.
Uniósł zitanowe drewo, celując w trzeciego druida, który jeszcze nie zdążył mieć przyjemności spotkania się z którymkolwiek zaklęciem.
- Locuste – wypowiedział inkantacje wyraźnie, skupiając się na zaklęciu, aby moment później, nie chcąc dać możliwości reakcji przeciwnikowi, jego usta wypowiedziały kolejne zaklęcie – Distorsio! - tym razem różdżkę skierował dokładnie w kierunku ręki wiodącej druida, chcąc uniemożliwić mu nią władanie.
#1 Locuste (II), #2 Distorsio (II), magicus +22 3/3, EM: 43/50
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Xavier Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'k100' : 47
--------------------------------
#4 'k10' : 7
--------------------------------
#5 'k8' : 2, 7, 8
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'k100' : 47
--------------------------------
#4 'k10' : 7
--------------------------------
#5 'k8' : 2, 7, 8
Zaklęcia pomknęły w kierunku przeciwników, podobnie jak jego nowy przyjaciel oddalił się od niego, by przemknąć przez ostatnie jardy rozganiającej się porannej mgły i zaatakować jednego z nich. Salwa zaklęć okazała się zabójcza dla wszystkich trzech. Klątwa torturująca uderzyła w pierwszego z mężczyzn — bo teraz, kiedy mleczne kłęby coraz bardziej się rozrzedzały, wszyscy mogli być już pewni, że byli to mężczyźni. Upadł na ziemię, krzycząc i wijąc się w konwulsjach. Cierpiał i dogorywał. Nie umarł od razu. Odchodził przez kolejne minuty, z ust wytoczyła mu się krew i piana, ale żaden z Rycerzy Walpurgii nie był w stanie tego z daleka dostrzec. Drugi z nich się obronił tarczą, trzeci zaaferowany sytuacją i duszą, która pojawiła się tuż obok nie zdołał nawet zareagować. Silne zaklęcie Bulstrode'a, a potem przywołane przez Burke'a stado szarańczy zaatakowały go, nie dając szans na przeżycie. Upadł na ziemię. Wciąż żył, ale kąsające go robactwo w przeciągu kolejnych kilkum minut pozbawi go ostatnich oddechów. Ten, który zdołał obronić się świetlistą tarczą przed jego klątwą nie podołał demonicznej bestii, która znalazła się tuż przy nim i dokończyła jego dzieło. Dwa ciosy pomiędzy wyczarowywanymi barierami, którymi się tak zacięcie chronił wystarczyły by pozbawić go życia. Dwa celne uderzenia, w głowę i w rękę. Upadł na ziemię. Obserwował ten krótki akt z odległości, stojąc wciąż przy dwóch towarzyszach, Maghnusie i Xavierze. Wszyscy trzej mieli wyciągnięte różdżki przed siebie, gotowi do obrony lub kontrataku, ale to okazało się zbędne.
Opuścił lewą rękę i dopiero teraz odpowiedział na słowa Maghnusa, spoglądając na niego.
— Gdyby Longbottom miał tyle kończyn wygrałby tę wojnę i bez tych swoich zakonników... — mruknął z drwiną i spojrzał w kierunku dogorywających ciał. Był przekonany, że napastnicy jeszcze im czymś zaskoczą, ale po kilku chwilach wszystko wokół zaczęło się uspokajać, wokół ponownie zalęgła się cisza. Informacja o tym, że wokół teren był bezpieczny sprawiła, że przeniósł wzrok na Xaviera, który wciąż miał mapę. Skinął mu głowa w odpowiedzi — miał rację, co do tego, że pierścień powinni sprawdzić, upewnić się, że jest cokolwiek wart, tym bardziej, jeśli wokół niego wyrosło mnóstwo legend. — Musimy upewnić się, co do terenu. — Już wystarczająco czasu stracili przez tych czarodziejów; jeśli tamto drzewo mogło być tym, które ruszali, mieliby dziś mnóstwo szczęścia. — Sprawdzę ich — poinformował obu mężczyzn, nim ruszył przed siebie.
Powietrze wokół było rześkie, świeże. Mgła była coraz rzadsza, lada moment zniknie całkiem, ale o słońcu nie mogli nawet marzyć. Gdy zbliżył się, zerknął na istotę, która lekko lewitowała nad ziemią. Wyciągnął filakterium i przywołał ją z powrotem do niewielkiego puzderka. Wokół wzmógł się wiatr, a z naczynia znów wykipiał szmaragdowy dym, który pochłonął duszę do siebie.
Czarodzieje, których pokonali wyglądali normalnie. Nie przyglądał im się szczególnie, mieli długie brody, włosy, zapewne byli młodsi niż mógł oszacować na podstawie wyglądu zwłok. Teraz, to było już bez znaczenia. Butem odsunął różdżki od ich rąk, ale byli już nieruchomi, wokół nich krew zabarwiała śnieg szkarłatem, szybko wchłaniając się w ziemię.
— Inferni— wycelował różdżką w jedno ciało, kiedy już upewnił się, że czarodziej był martwi, a następnie to samo uczynił względem drugiego. — Inferni . — Miękki ruch nadgarstka zakończył lekkim szarpnięciem do siebie. — Inferni. Trzy ciała, trzy inferiusy. Nie czekał na efekty swoich działań, wiedział, że tu zostaną, jeśli się przepoczwarzą. Nie musiał, nie miał czasu oglądać całego procesu. Ruszył w stronę drzewa, chcąc spotkać się pod nim z czarodziejami, którzy z pewnością zdążyli rozeznać cię już w otoczeniu.
| Pojedynek dusza vs 1npc (OPCM 25, U:30, hp: 100) udany atak zjawy i nieudana obrona, udany atak (z tej tury), i udana obrona, udany atak i nieudana obrona - wyeliminowany (obrażenia)
NPC 2: wyeliminowany (przeze mnie)
NPC 3: wyeliminowany (przez Maghnusa i Xaviera)
Opuścił lewą rękę i dopiero teraz odpowiedział na słowa Maghnusa, spoglądając na niego.
— Gdyby Longbottom miał tyle kończyn wygrałby tę wojnę i bez tych swoich zakonników... — mruknął z drwiną i spojrzał w kierunku dogorywających ciał. Był przekonany, że napastnicy jeszcze im czymś zaskoczą, ale po kilku chwilach wszystko wokół zaczęło się uspokajać, wokół ponownie zalęgła się cisza. Informacja o tym, że wokół teren był bezpieczny sprawiła, że przeniósł wzrok na Xaviera, który wciąż miał mapę. Skinął mu głowa w odpowiedzi — miał rację, co do tego, że pierścień powinni sprawdzić, upewnić się, że jest cokolwiek wart, tym bardziej, jeśli wokół niego wyrosło mnóstwo legend. — Musimy upewnić się, co do terenu. — Już wystarczająco czasu stracili przez tych czarodziejów; jeśli tamto drzewo mogło być tym, które ruszali, mieliby dziś mnóstwo szczęścia. — Sprawdzę ich — poinformował obu mężczyzn, nim ruszył przed siebie.
Powietrze wokół było rześkie, świeże. Mgła była coraz rzadsza, lada moment zniknie całkiem, ale o słońcu nie mogli nawet marzyć. Gdy zbliżył się, zerknął na istotę, która lekko lewitowała nad ziemią. Wyciągnął filakterium i przywołał ją z powrotem do niewielkiego puzderka. Wokół wzmógł się wiatr, a z naczynia znów wykipiał szmaragdowy dym, który pochłonął duszę do siebie.
Czarodzieje, których pokonali wyglądali normalnie. Nie przyglądał im się szczególnie, mieli długie brody, włosy, zapewne byli młodsi niż mógł oszacować na podstawie wyglądu zwłok. Teraz, to było już bez znaczenia. Butem odsunął różdżki od ich rąk, ale byli już nieruchomi, wokół nich krew zabarwiała śnieg szkarłatem, szybko wchłaniając się w ziemię.
— Inferni— wycelował różdżką w jedno ciało, kiedy już upewnił się, że czarodziej był martwi, a następnie to samo uczynił względem drugiego. — Inferni . — Miękki ruch nadgarstka zakończył lekkim szarpnięciem do siebie. — Inferni. Trzy ciała, trzy inferiusy. Nie czekał na efekty swoich działań, wiedział, że tu zostaną, jeśli się przepoczwarzą. Nie musiał, nie miał czasu oglądać całego procesu. Ruszył w stronę drzewa, chcąc spotkać się pod nim z czarodziejami, którzy z pewnością zdążyli rozeznać cię już w otoczeniu.
| Pojedynek dusza vs 1npc (OPCM 25, U:30, hp: 100) udany atak zjawy i nieudana obrona, udany atak (z tej tury), i udana obrona, udany atak i nieudana obrona - wyeliminowany (obrażenia)
NPC 2: wyeliminowany (przeze mnie)
NPC 3: wyeliminowany (przez Maghnusa i Xaviera)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'k100' : 74
--------------------------------
#4 'k10' : 7
--------------------------------
#5 'k100' : 80
--------------------------------
#6 'k10' : 8
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'k100' : 74
--------------------------------
#4 'k10' : 7
--------------------------------
#5 'k100' : 80
--------------------------------
#6 'k10' : 8
- Oczywiście, Xavierze, grzechem byłoby przekazanie pierścienia Czarnemu Panu bez uprzedniego sprawdzenia jakie faktycznie moce posiada - potwierdził swoją aprobatę dla planu Burke'a; szczerze mówiąc liczył na to, że artefakciarz weźmie na swoje barki ciężar dokonania profesjonalnej ekspertyzy. - Lord Malfoy doskonale sprawdził się w Staffordshire, jednak moim zdaniem w przypadku Warwickshire lepiej odnalazłby się Cornelius Sallow, pozbawiony piętna syna Ministra Magii - oznajmił po chwili namysłu, biorąc pod uwagę różne czynniki i uznając, że pan Sallow jest nie mniej biegły w szerzeniu propagandy na rzecz jedynej, słusznej sprawy, a prosty gmin z tego hrabstwa może przychylniej spojrzeć na człowieka bez tytułu i bez wysoko postawionej rodziny. Chwilę później po przeciwległej stronie ruin rozegrały się iście dantejskie sceny, a czarnomagiczne klątwy do spółki ze zjawą podległą Mulciberowi nie pozostawiły pozostałym przy życiu dwóm mężczyznom najmniejszych szans. Bulstrode z uwagą śledził ten spektakl, po części rozżalony faktem, że dzieląca ich odległość pozbawia ich w dużej mierze ogromu wrażeń wizualnych - zarówno w przypadku brutalnych zaklęć, rozcinających klatkę piersiową druida i ściągających stado wściekłych szarańczy, jak i w przypadku istoty roboczo zwanej Rączusiem, w paru ruchach kończącej żywot drugiego z mężczyzn.
- Doprawdy, imponujące - przyznał, kiwając głową z uznaniem, gdy było już po wszystkim, gdy ostatni z druidów padł na ziemię bez ruchu, a dłuższa chwila oczekiwania nie wykazała żadnych kolejnych niespodzianek. Więc to był już koniec? Miejsca strzegła po prostu trójka czarodziejów, którzy - chociaż może biegli - nijak nie mogli się równać z potęgą popleczników Lorda Voldemorta? - Sprawdzimy teren - potwierdził w odpowiedzi Ramseyowi, który chwilę później wziął na siebie skontrolowanie stanu ich przeciwników. Maghnus odprowadził go kawałek wzrokiem, nim spojrzał ponownie na lorda Burke. Mgła wokół przerzedziła się już wyraźnie, Bulstrode nie zamierzał poświęcać cennego czasu na zbędne deliberacje, zamierzał jak najszybciej odnaleźć święty gaj, to konkretne drzewo i ostatecznie grób pradawnego władcy, wciąż będącego w posiadaniu owianego złą sławą pierścienia. - Odnajdźmy więc naszego bezimiennego przyjaciela. Festivo - zainkantował zaklęcie, mające na celu wykazać skupiska czarnej magii i powiązane z nią przedmioty. Zitan dzierżony w jego dłoni zadrżał delikatnie, rozżarzona końcówka zaczęła prowadzić lekko w prawą stronę, pomiędzy kolejne ruiny, na skraj kamiennych fragmentów kamiennych ścian, w kierunku samotnego drzewa, które wcześniej wyłoniło się ze mgły i zostało wskazane przez Mulcibera. Maghnus spojrzał porozumiewawczo na Xaviera i podążył w tym kierunku, idąc ostrożnie krok za krokiem, pozostając czujnym na subtelne wskazówki różdżki dążącej do źródła czarnomagicznej mocy. Przez kilka minut był pewny, że działające zaklęcie nakaże im zatrzymać się właśnie u podłoża rozłożystego drzewa, prowadziło ich jednak dalej, jeszcze kawałek na wschód, a tam pod warstwą śniegu znajdował się pień o szerokim przekroju. Właśnie tam, u podnóży korzeni różdżka wskazała największe skupisko magii, a Bulstrode przystanął w miejscu. Rozejrzał się uważnie wokół, jednak nie dostrzegł niczego pozornie alarmującego. - Hexa Revelio - zainkantował ponownie, pragnąc sprawdzić czy w tym miejscu nie znajduje się kolejna klątwa. Powietrze wokół nie zaczęło jednak ciążyć, nie zafalowało, nie zmieniła barwy na mlecznobiałą. Czy to możliwe, że miejsce nie zostało zabezpieczone w żaden inny sposób? - To tutaj.
rzuty: festivo, hexa revelio, magicus +22 do rzutów (3/3), EM: 36/50
- Doprawdy, imponujące - przyznał, kiwając głową z uznaniem, gdy było już po wszystkim, gdy ostatni z druidów padł na ziemię bez ruchu, a dłuższa chwila oczekiwania nie wykazała żadnych kolejnych niespodzianek. Więc to był już koniec? Miejsca strzegła po prostu trójka czarodziejów, którzy - chociaż może biegli - nijak nie mogli się równać z potęgą popleczników Lorda Voldemorta? - Sprawdzimy teren - potwierdził w odpowiedzi Ramseyowi, który chwilę później wziął na siebie skontrolowanie stanu ich przeciwników. Maghnus odprowadził go kawałek wzrokiem, nim spojrzał ponownie na lorda Burke. Mgła wokół przerzedziła się już wyraźnie, Bulstrode nie zamierzał poświęcać cennego czasu na zbędne deliberacje, zamierzał jak najszybciej odnaleźć święty gaj, to konkretne drzewo i ostatecznie grób pradawnego władcy, wciąż będącego w posiadaniu owianego złą sławą pierścienia. - Odnajdźmy więc naszego bezimiennego przyjaciela. Festivo - zainkantował zaklęcie, mające na celu wykazać skupiska czarnej magii i powiązane z nią przedmioty. Zitan dzierżony w jego dłoni zadrżał delikatnie, rozżarzona końcówka zaczęła prowadzić lekko w prawą stronę, pomiędzy kolejne ruiny, na skraj kamiennych fragmentów kamiennych ścian, w kierunku samotnego drzewa, które wcześniej wyłoniło się ze mgły i zostało wskazane przez Mulcibera. Maghnus spojrzał porozumiewawczo na Xaviera i podążył w tym kierunku, idąc ostrożnie krok za krokiem, pozostając czujnym na subtelne wskazówki różdżki dążącej do źródła czarnomagicznej mocy. Przez kilka minut był pewny, że działające zaklęcie nakaże im zatrzymać się właśnie u podłoża rozłożystego drzewa, prowadziło ich jednak dalej, jeszcze kawałek na wschód, a tam pod warstwą śniegu znajdował się pień o szerokim przekroju. Właśnie tam, u podnóży korzeni różdżka wskazała największe skupisko magii, a Bulstrode przystanął w miejscu. Rozejrzał się uważnie wokół, jednak nie dostrzegł niczego pozornie alarmującego. - Hexa Revelio - zainkantował ponownie, pragnąc sprawdzić czy w tym miejscu nie znajduje się kolejna klątwa. Powietrze wokół nie zaczęło jednak ciążyć, nie zafalowało, nie zmieniła barwy na mlecznobiałą. Czy to możliwe, że miejsce nie zostało zabezpieczone w żaden inny sposób? - To tutaj.
rzuty: festivo, hexa revelio, magicus +22 do rzutów (3/3), EM: 36/50
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko potoczyło się zdecydowanie szybciej niż przypuszczał. Wiedział, że z pewnością czeka ich walka, jednak podejrzewał, że będzie ona trwała dłużej. Chociaż Xavier uważał się za kogoś kto dobrze włada magią i z dnia na dzień coraz lepiej idzie mu również posługiwanie się czarną magią, nie nazwałby siebie mimo wszystko czempionem. Był więc bardziej niż zadowolony, kiedy zauważył, że jego zaklęcie dotarło do celu, a po chwili, po połączeniu się z zaklęciem Maghnusa doprowadziło do końca jednego z ich przeciwników. Kolejnych dwóch pięknie wykończył Ramsey, ja również i Rączuś po mistrzowsku pozbawił trzeciego nędznego żywota. Po odczekaniu chwili, dla upewnienia się, że nie czyha na nich już nikt więcej, Xavier opuścił dłoń, w której trzymał różdżkę.
Spojrzał na Magnusa, kiedy ten wspomniał o Sallow’ie. Nie znał go osobiście, nie miał z nim nigdy przyjemności. Słyszał jedynie o nim co nieco, przeważnie były to pochlebne opinie. Zamyślił się dosłownie na moment nad słowami swojego towarzysza i pokiwał lekko głową.
- Coś w tym jest. - odparł spokojnie zgadzając się z nią, po czym kącik jego warg uniósł się lekko ku górze – Z przyjemnością zajmę się zbadaniem pierścienia jak tylko go znajdziemy. - dodał po chwili.
Aż go coś mrowiło w palcach na samą myśl, że będzie mógł zbadać ten legendarny przedmiot. Oczywiście, nadal jego największym marzeniem i zawodowym celem było odnalezienie laski Neftydy, jednak możliwość zbadania, jak twierdzą legendy, potężnego artefaktu, napawało go ekscytacją. Był przekonany, że jego badania będą drobiazgowe i dokładne, zawsze takie były. Nie mógł i nie chciał w żaden sposób zawieść Czarnego Pana. Kto wie, może po tym co stało się z jego bratem, gdy dostarczą mu sprawdzony przez niego pierścień, ich Pan spojrzy na rodzinę Burków przychylniej. Xavier zdawał sobie sprawę, że aktualnie był tym, który najwięcej działał na rzecz Rycerzy, nie chciał jednak by brat i kuzyn popadli przez to w jakąś niełaskę.
Odprowadził Ramsey’a wzrokiem kiedy ten ruszył w kierunku pokonanych przeciwników, po czym sam ruszył na spokojnie za Maghnus’em, jednocześnie rozglądając się po okolicy. Choć widział, że Bulstrode kieruje się za pomocą zaklęcia, on sam wolał się również przyjrzeć wszystkiemu dokładnie. Znajdowali się w miejscu, które pod pewnym względem było historyczne. To tutaj został w końcu pochowany tyraniczny celtycki władca, kto wie, może i tutaj zginął. Podania nie wspominały o miejscu jego zguby, ale kto wie.
Gdy jego towarzysz zatrzymał się i sprawdził otoczenie na okoliczność jakichkolwiek klątw, Xavier wyprzedził go, po czym ukucnął przy pniu. Odgarnął śnieg z drzewa i przyjrzał mu się. Nie znał się na drzewach, ale miał jako taką wiedzę o Nemetonach.
- Tak, zobacz. - zgodził się z Magnusem, po czym wskazał na pień – Został czysto ścięte, najprawdopodobniej zaklęciem. Miało być uważane za martwe, ale nie przemyśleli tego... - strzepał znów śnieg z lewej strony pnia, gdzie zostały wyraźni wyryte trzy runy – To runy celtyckie, celtowie oznaczali tylko te ważne drzewa...ten napis to nazwa drzewa… - przyjrzał się jeszcze raz i zasięgnął do pamięci – Ido… czyli cis. Nasz władca spoczywa pod Nemetonem z cisu. - uśmiechnął się do przyjaciela.
Starożytne runy II
Spojrzał na Magnusa, kiedy ten wspomniał o Sallow’ie. Nie znał go osobiście, nie miał z nim nigdy przyjemności. Słyszał jedynie o nim co nieco, przeważnie były to pochlebne opinie. Zamyślił się dosłownie na moment nad słowami swojego towarzysza i pokiwał lekko głową.
- Coś w tym jest. - odparł spokojnie zgadzając się z nią, po czym kącik jego warg uniósł się lekko ku górze – Z przyjemnością zajmę się zbadaniem pierścienia jak tylko go znajdziemy. - dodał po chwili.
Aż go coś mrowiło w palcach na samą myśl, że będzie mógł zbadać ten legendarny przedmiot. Oczywiście, nadal jego największym marzeniem i zawodowym celem było odnalezienie laski Neftydy, jednak możliwość zbadania, jak twierdzą legendy, potężnego artefaktu, napawało go ekscytacją. Był przekonany, że jego badania będą drobiazgowe i dokładne, zawsze takie były. Nie mógł i nie chciał w żaden sposób zawieść Czarnego Pana. Kto wie, może po tym co stało się z jego bratem, gdy dostarczą mu sprawdzony przez niego pierścień, ich Pan spojrzy na rodzinę Burków przychylniej. Xavier zdawał sobie sprawę, że aktualnie był tym, który najwięcej działał na rzecz Rycerzy, nie chciał jednak by brat i kuzyn popadli przez to w jakąś niełaskę.
Odprowadził Ramsey’a wzrokiem kiedy ten ruszył w kierunku pokonanych przeciwników, po czym sam ruszył na spokojnie za Maghnus’em, jednocześnie rozglądając się po okolicy. Choć widział, że Bulstrode kieruje się za pomocą zaklęcia, on sam wolał się również przyjrzeć wszystkiemu dokładnie. Znajdowali się w miejscu, które pod pewnym względem było historyczne. To tutaj został w końcu pochowany tyraniczny celtycki władca, kto wie, może i tutaj zginął. Podania nie wspominały o miejscu jego zguby, ale kto wie.
Gdy jego towarzysz zatrzymał się i sprawdził otoczenie na okoliczność jakichkolwiek klątw, Xavier wyprzedził go, po czym ukucnął przy pniu. Odgarnął śnieg z drzewa i przyjrzał mu się. Nie znał się na drzewach, ale miał jako taką wiedzę o Nemetonach.
- Tak, zobacz. - zgodził się z Magnusem, po czym wskazał na pień – Został czysto ścięte, najprawdopodobniej zaklęciem. Miało być uważane za martwe, ale nie przemyśleli tego... - strzepał znów śnieg z lewej strony pnia, gdzie zostały wyraźni wyryte trzy runy – To runy celtyckie, celtowie oznaczali tylko te ważne drzewa...ten napis to nazwa drzewa… - przyjrzał się jeszcze raz i zasięgnął do pamięci – Ido… czyli cis. Nasz władca spoczywa pod Nemetonem z cisu. - uśmiechnął się do przyjaciela.
Starożytne runy II
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Kiedy zaproponował na miejsce Macnaira Xaviera był pewien, że i ten doskonale sprawdzi się w ocenie artefaktu, o którym wspominał Maghnus. Jego wiedza i umiejętności miały się przydać — jeśli nie bezpośrednio dzisiejszego poranka to z pewnością później, kiedy przyjdzie przebadać pod wieloma kątami czarnomagiczny artefakt. Jeszcze nim ruszył przed siebie, aby sprawdzić nieboszczyków, zerknął na towarzyszy krótko. Nie uważał, by bycie synem Ministra Magii przeszkadzało w działaniu. Jedyne w czym mogło przeszkodzić to samolubne przywłaszczanie sobie nieodpowiednich pochlebstw, przypisując je zamiast Czarnemu Panu to swoim krewnym. W lojalność Abraxasa jednak nie miał powodu wątpić. Jego ojciec objął to stanowisko wyłącznie dzięki Czarnemu Panu, z pewnością i on sam był mu za to wdzięczny.
— Myślę, że lord Malfoy ma w tej chwili istotniejsze sprawy na głowie.— Sallow wystarczy, sprawdzi się zapewnię równie dobrze. Co do jego działań nie miał żadnych zastrzeżeń, a jego pomoc w rozszerzaniu odpowiednich pogłosek mogła być nieoceniona.
Dwa z trzech ciał przepoczwarzyły się w coś prawie tak samo upiornego, jak duch mieszkający w filakterium. Zniszczone, przeobrażone ludzkie zwłoki w coś, co praktycznie w niczym nie przypominało już człowieka ruszyły powoli za Mulciberem, czołgając się po śniegu, zostawiając za sobą brzydkie smugi na ziemi. Temperatura, rozrzedzająca się mgła, pokrywa na gruncie z pewnością odpowiadały im bardziej niż ciepły, dotkliwy ogień. Sam Ramsey ruszył śladem dwóch czarodziejów, którzy byli w posiadaniu zarówno mapy, jak i nieocenionej magii. Dołączył do nich, kiedy przyglądali się drzewu. Był pewien, że Xavier sprawdził także mapę i położenie Xa na niej.
— Jesteśmy na miejscu? — spytał, zerkając, jak Xavier przygląda się runom. Rozejrzał się dookoła. Wyobrażał to sobie mimo wszystko inaczej. Kamienny grobowiec łatwiej było otworzyć, czyżby ten władca został zwyczajnie zakopany głęboko w ziemi, a jego miejsce pochówku nie tylko zapomniane, ale także doszczętnie zniszczone? Jeśli miały ich czekać wykopaliska na całym tym obszarze, powinni udać się do najbliższej wioski i ściągnąć tu ludzi, którzy odsuną ziemię. Tchnięte magią łopaty powinny poradzić sobie z twardym, zmrożonym gruntem i nie ułatwiającą pogodą. Nim jednak cokolwiek postanowił, dostrzegł coś dziwnego. Kucnął przy Xavierze, dłonią okrytą skórzaną rękawiczką odgarnął śnieg u podstawy drzewa. Z ziemi, po pniu pięło się coś, co wyglądało jak sieć drobnych żyłek, korzeni — rosnących jednak w górę, a nie tak jak powinny, w dół. Prócz śniegu zgarnął nieco ziemi, pod palcami natrafiając na coś twardego. Kilku kolejnych ruchów wystarczyło, by zyskał pewność, że to coś było jakąś kamienną płytą, osadzoną jednak głębiej w ziemi — dokopał się ledwie do wierzchołka. Ale to wystarczyło. Czubek kamienia, który się ujawnił był opleciony takimi samymi żyłkami, jak te na pniu. Zwrócił na nie uwagę dlatego, że podobny mechanizm ujrzał w podziemiach Banku Gringotta. Pomiędzy plątaniną korzeni, które wyrastały z płyty, czarne jak smoła i twarde jak sam kamień, znajdowały się kamienie — ulokowane w zagłębieniu, lewitujące, a jednak niemożliwe do ruszenia. Na każdym z nich znajdowała się cyfra. Legendy Locus Nihil także dotykały druidów, także sięgały pradawnego, wszechpotężnego artefaktu. To nie mógł być przypadek — musiało to działać w ten sam sposób. Zastanowił się chwilę. Otrzepał rękawiczki z mokrej ziemi, która za sprawą śniegu przylepiła mu się do rękawiczek, a następnie obrócił kamienie. Było ich w sumie czternaście. Drobnych, maleńkich. Nieporównywalnie mniejszych od tych, które znajdowały się pod podobizną Ogmy; były jak żołędzie. W końcu zaczął je przewracać. — Fàinne Cumhachd — szepnął sam do siebie, obracać poszczególne kamyki, a których cyfry był ledwie widoczne. Jedna po drugiej, aż numerologiczne zgrały się w nazwę pierścienia, o którym mówił Xavier. Gdyby nie on, nie pomyślałby nawet o tym.
Kiedy przekręcił ostatni, tak by właściwe cyfry miał tuż przed sobą, ziemia wokół zaczęła drżeć. Zerknął na Maghnusa, a następnie Xaviera i wyprostował się, czyniąc krok w tył, gdzie poczuł już znikome wibracje gruntu. Zmarszczył brwi, patrząc, na to, co się działo, a ziemia się przed nimi zapadała. Śnieg wpadał w szczelinę, aż w końcu cały grunt przed nimi zniknął, ukazując kamienne schody prowadzące do podziemi. — Więc jednak zbudowali mu grobowiec. — I to taki, do którego rzeczywiście nikt nigdy miał się nie dostać. Klątwy, obecność czarodziejów, potomków tamtych ludzi, może nawet druidów, kamienny grób zabezpieczający ciało i zapewne spoczywający przy nim pierścień. — Maghnusie, czyń honory — ruchem dłoni zaprosił lorda Bulstrode'a do zbadania zejścia — jeśli miało być obłożone pułapkami lub klątwami to właśnie te drugie on był w stanie zdjąć.
— Myślę, że lord Malfoy ma w tej chwili istotniejsze sprawy na głowie.— Sallow wystarczy, sprawdzi się zapewnię równie dobrze. Co do jego działań nie miał żadnych zastrzeżeń, a jego pomoc w rozszerzaniu odpowiednich pogłosek mogła być nieoceniona.
Dwa z trzech ciał przepoczwarzyły się w coś prawie tak samo upiornego, jak duch mieszkający w filakterium. Zniszczone, przeobrażone ludzkie zwłoki w coś, co praktycznie w niczym nie przypominało już człowieka ruszyły powoli za Mulciberem, czołgając się po śniegu, zostawiając za sobą brzydkie smugi na ziemi. Temperatura, rozrzedzająca się mgła, pokrywa na gruncie z pewnością odpowiadały im bardziej niż ciepły, dotkliwy ogień. Sam Ramsey ruszył śladem dwóch czarodziejów, którzy byli w posiadaniu zarówno mapy, jak i nieocenionej magii. Dołączył do nich, kiedy przyglądali się drzewu. Był pewien, że Xavier sprawdził także mapę i położenie Xa na niej.
— Jesteśmy na miejscu? — spytał, zerkając, jak Xavier przygląda się runom. Rozejrzał się dookoła. Wyobrażał to sobie mimo wszystko inaczej. Kamienny grobowiec łatwiej było otworzyć, czyżby ten władca został zwyczajnie zakopany głęboko w ziemi, a jego miejsce pochówku nie tylko zapomniane, ale także doszczętnie zniszczone? Jeśli miały ich czekać wykopaliska na całym tym obszarze, powinni udać się do najbliższej wioski i ściągnąć tu ludzi, którzy odsuną ziemię. Tchnięte magią łopaty powinny poradzić sobie z twardym, zmrożonym gruntem i nie ułatwiającą pogodą. Nim jednak cokolwiek postanowił, dostrzegł coś dziwnego. Kucnął przy Xavierze, dłonią okrytą skórzaną rękawiczką odgarnął śnieg u podstawy drzewa. Z ziemi, po pniu pięło się coś, co wyglądało jak sieć drobnych żyłek, korzeni — rosnących jednak w górę, a nie tak jak powinny, w dół. Prócz śniegu zgarnął nieco ziemi, pod palcami natrafiając na coś twardego. Kilku kolejnych ruchów wystarczyło, by zyskał pewność, że to coś było jakąś kamienną płytą, osadzoną jednak głębiej w ziemi — dokopał się ledwie do wierzchołka. Ale to wystarczyło. Czubek kamienia, który się ujawnił był opleciony takimi samymi żyłkami, jak te na pniu. Zwrócił na nie uwagę dlatego, że podobny mechanizm ujrzał w podziemiach Banku Gringotta. Pomiędzy plątaniną korzeni, które wyrastały z płyty, czarne jak smoła i twarde jak sam kamień, znajdowały się kamienie — ulokowane w zagłębieniu, lewitujące, a jednak niemożliwe do ruszenia. Na każdym z nich znajdowała się cyfra. Legendy Locus Nihil także dotykały druidów, także sięgały pradawnego, wszechpotężnego artefaktu. To nie mógł być przypadek — musiało to działać w ten sam sposób. Zastanowił się chwilę. Otrzepał rękawiczki z mokrej ziemi, która za sprawą śniegu przylepiła mu się do rękawiczek, a następnie obrócił kamienie. Było ich w sumie czternaście. Drobnych, maleńkich. Nieporównywalnie mniejszych od tych, które znajdowały się pod podobizną Ogmy; były jak żołędzie. W końcu zaczął je przewracać. — Fàinne Cumhachd — szepnął sam do siebie, obracać poszczególne kamyki, a których cyfry był ledwie widoczne. Jedna po drugiej, aż numerologiczne zgrały się w nazwę pierścienia, o którym mówił Xavier. Gdyby nie on, nie pomyślałby nawet o tym.
Kiedy przekręcił ostatni, tak by właściwe cyfry miał tuż przed sobą, ziemia wokół zaczęła drżeć. Zerknął na Maghnusa, a następnie Xaviera i wyprostował się, czyniąc krok w tył, gdzie poczuł już znikome wibracje gruntu. Zmarszczył brwi, patrząc, na to, co się działo, a ziemia się przed nimi zapadała. Śnieg wpadał w szczelinę, aż w końcu cały grunt przed nimi zniknął, ukazując kamienne schody prowadzące do podziemi. — Więc jednak zbudowali mu grobowiec. — I to taki, do którego rzeczywiście nikt nigdy miał się nie dostać. Klątwy, obecność czarodziejów, potomków tamtych ludzi, może nawet druidów, kamienny grób zabezpieczający ciało i zapewne spoczywający przy nim pierścień. — Maghnusie, czyń honory — ruchem dłoni zaprosił lorda Bulstrode'a do zbadania zejścia — jeśli miało być obłożone pułapkami lub klątwami to właśnie te drugie on był w stanie zdjąć.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej miał okazję tak uważnie i z tak bliska przyjrzeć się inferiusom. Te były wyjątkowo świeże, ledwie przemienione z zabitych przed paroma minutami przeciwników, wrażenie jednak robiły piorunujące, w niewielkim stopniu przypominając żywych ludzi - ludzi w ogóle. Czołgały się po zamarzniętej pokrywie śnieżnej niczym obrzydliwe pędraki, ciągnąc za sobą smród śmierci i posokę jątrzącą się z ran objętych zaawansowanym procesem gnilnym, a jednak, Bulstrode nie odwracał spojrzenia w bok, nie przytykał do nosa jedwabnej chusteczki z wyszywanym złotą nitką herbem rodowym, zamiast tego chłonąć całym sobą każdy bodziec z fascynacją godną najzagorzalszego naukowca. Szybko powrócił jednak do spraw bieżących; zimowe słońce szybko wędrowało po widnokręgu, w okolicach ruin spędzili już wiele czasu i chociaż bez problemu pokonali obrońców tego miejsca, nie było wcale pewnym to, że wkrótce nie zjawią się tu kolejne jednostki, a oni wszak nie przybyli tu po to, by walczyć w nieskończoność, lecz by odnaleźć artefakt i jemu poświęcić resztę uwagi, już w zupełnie innym, bezpiecznym otoczeniu, mając na celu zbadanie jego magicznych właściwości przed przekazaniem w ręce Czarnego Pana. Xavier również nie tracił czasu, otarł ścięty pień ze śniegu, by odnaleźć oznaczenie runiczne drzewa. Maghnus przyjrzał się uważnie wskazywanym przez Burke'a znakom, bez trudu je odczytując. - Czyli jednak cis - cis, a nie dąb i szczęśliwie nie potrzebowali wygrzebywać z odmętów swej pamięci zamierzchłych wspomnień dawno zatartych lekcji zielarstwa, by dojść do takiego wniosku. Uśmiechnął się krótko, czując, jak kolejne elementy układanki wskakiwały na swoje miejsca; oprócz jednego. - To doprawdy nieodżałowana szkoda, że w zacieraniu wszelkich śladów po imieniu władcy poradzili sobie o wiele skuteczniej niż w maskowaniu Nemetonu - stwierdził, przesuwając palcami po drobnych żłobieniach. Tajemnicza tożsamość tego, którego grobowca poszukiwali, ta zagadka bez rozwiązania miała go zapewne męczyć jeszcze przez długi czas. Spojrzał w dół, na wybrzuszenia utworzone przez wiekowe korzenie drzewa, zastanawiając się czy faktycznie możliwym jest to, żeby legendarnego władcę pochowali po prostu w ziemi niczym bezpańskiego psa. Pochylił się, a po chwili zgiął kolana i kucnął, dłonią omiatając śnieg i przyglądał się działaniom Ramseya, który studiował układ korzeni i żyłek oplatających pień. Bulstrode lubił uważać siebie za człowieka spostrzegawczego, a jednak ukryty mechanizm umknął jego spojrzeniu; uznanie zalśniło w piwnych tęczówkach wbitych w Mulcibera, gdy zdecydowanym ruchem zaczął przewracać drobne kamyczki naznaczone wytartymi przez upływ czasu cyferkami, a jego działania odniosły upragniony skutek.
Maghnus cofnął się automatycznie, gdy ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć i jeszcze krok, gdy zaczęła się zapadać, ukazując ostatecznie prowadzące w dół schody. - Chapeau bas, Ramseyu - wyrzekł zupełnie szczerze, zachwycony dokonanym odkryciem, które w istocie było o wiele lepsze od zwykłego grobu kilka stóp pod ziemią. Skinął głową w podzięce, zaproszenia nie trzeba było powtarzać. Stanął na pierwszym stopniu, spoglądając w dół kamiennych schodów oświetlanych miękkim światłem zamglonego słońca. - Carpiene - szepnął do uniesionej różdżki, ta jednak nie zadrżała posłusznie, wywołując ściągnięcie brwi w konsternacji. Być może zmęczenie brało już górę? - Nie wyczuwam pułapek, choć mogę być w błędzie - rzucił przez ramię, zastrzegając tym samym, że być może lepiej by było, by któryś z towarzyszy dodatkowo zbadał tę kwestię. - Hexa Revelio - zażądał już po raz kolejny tego dnia, schodząc powoli w dół śliskich stopni, by uważnie śledzić reakcje zitanu i falującego, ciężkiego powietrza. Odkryty przez nich grobowiec nie był duży, po dotarciu na sam dół schodów nie mieli właściwie zbyt wielkiego pola do manewru, stając tuż naprzeciwko wyciosanego z kamienia sarkofagu, niezbyt zdobnego, lecz solidnego i przybranego serią runicznych znaków charakterystycznych zarówno dla ludów nordyckich, przybyłych z Północy, jak i dla zamieszkujących rodzime tereny Celtów. Powietrze zdawało się być coraz cięższe, im bliżej sarkofagu się znajdował, poruszał się więc z namysłem i uwagą, by nie popełnić zgubnego błędu. Bielejąca gwałtownie poświata pojaśniała u szczytu wieka, w miejscu, w którym serie run zbiegały się we wzór tworzący łódź wikińską. To był sprytny zamysł, ukryć przeklętą runę pośród tych niepozornych, mających walory wyłącznie ozdobne. Przerwał działanie zaklęcia, by rozświetlić końcówkę różdżki szybkim Lumos i przyjrzeć się dokładnie temu punktowi. Dostrzegł w końcu Thurisaz w pozycji odwróconej i przeszperał zakamarki swej pamięci w poszukiwaniu przekleństwa, które zawarte było w tej runie. - Rzekłbym, że druidzi zabezpieczający to miejsce szczególnie ukochali sobie żywioł ognia - oznajmił po chwili namysłu, identyfikując Klątwę Mściwego Płomienia, która była w stanie doprowadzić do samozapłonu nieuważnego śmiałka. Bulstrode przymknął powieki na chwilę, skupiając myśli na mechanizmie działania klątwy oraz na samym zapisie runy, by ostatecznie przytknąć różdżkę do odkrytego punktu i przywołać w umyśle słowa Finite Incantatem. Minęło kilka uderzeń serca nim poczuł rozstępujące się strzępy magii, jakby kra pękała na rzece w słoneczny dzień i miał już pewność, że niebezpieczeństwo zostało zneutralizowane. - Gotowe.
rzuty: hexa, nieudane carpiene, finite na klątwę, EM: 31/50
Maghnus cofnął się automatycznie, gdy ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć i jeszcze krok, gdy zaczęła się zapadać, ukazując ostatecznie prowadzące w dół schody. - Chapeau bas, Ramseyu - wyrzekł zupełnie szczerze, zachwycony dokonanym odkryciem, które w istocie było o wiele lepsze od zwykłego grobu kilka stóp pod ziemią. Skinął głową w podzięce, zaproszenia nie trzeba było powtarzać. Stanął na pierwszym stopniu, spoglądając w dół kamiennych schodów oświetlanych miękkim światłem zamglonego słońca. - Carpiene - szepnął do uniesionej różdżki, ta jednak nie zadrżała posłusznie, wywołując ściągnięcie brwi w konsternacji. Być może zmęczenie brało już górę? - Nie wyczuwam pułapek, choć mogę być w błędzie - rzucił przez ramię, zastrzegając tym samym, że być może lepiej by było, by któryś z towarzyszy dodatkowo zbadał tę kwestię. - Hexa Revelio - zażądał już po raz kolejny tego dnia, schodząc powoli w dół śliskich stopni, by uważnie śledzić reakcje zitanu i falującego, ciężkiego powietrza. Odkryty przez nich grobowiec nie był duży, po dotarciu na sam dół schodów nie mieli właściwie zbyt wielkiego pola do manewru, stając tuż naprzeciwko wyciosanego z kamienia sarkofagu, niezbyt zdobnego, lecz solidnego i przybranego serią runicznych znaków charakterystycznych zarówno dla ludów nordyckich, przybyłych z Północy, jak i dla zamieszkujących rodzime tereny Celtów. Powietrze zdawało się być coraz cięższe, im bliżej sarkofagu się znajdował, poruszał się więc z namysłem i uwagą, by nie popełnić zgubnego błędu. Bielejąca gwałtownie poświata pojaśniała u szczytu wieka, w miejscu, w którym serie run zbiegały się we wzór tworzący łódź wikińską. To był sprytny zamysł, ukryć przeklętą runę pośród tych niepozornych, mających walory wyłącznie ozdobne. Przerwał działanie zaklęcia, by rozświetlić końcówkę różdżki szybkim Lumos i przyjrzeć się dokładnie temu punktowi. Dostrzegł w końcu Thurisaz w pozycji odwróconej i przeszperał zakamarki swej pamięci w poszukiwaniu przekleństwa, które zawarte było w tej runie. - Rzekłbym, że druidzi zabezpieczający to miejsce szczególnie ukochali sobie żywioł ognia - oznajmił po chwili namysłu, identyfikując Klątwę Mściwego Płomienia, która była w stanie doprowadzić do samozapłonu nieuważnego śmiałka. Bulstrode przymknął powieki na chwilę, skupiając myśli na mechanizmie działania klątwy oraz na samym zapisie runy, by ostatecznie przytknąć różdżkę do odkrytego punktu i przywołać w umyśle słowa Finite Incantatem. Minęło kilka uderzeń serca nim poczuł rozstępujące się strzępy magii, jakby kra pękała na rzece w słoneczny dzień i miał już pewność, że niebezpieczeństwo zostało zneutralizowane. - Gotowe.
rzuty: hexa, nieudane carpiene, finite na klątwę, EM: 31/50
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Xavier nigdy wcześniej nie miał przyjemności widzieć Infernusa na żywo, o ile można tak powiedzieć. Pamiętał, że podczas interwencji w Durham, Drew próbował stworzyć kilka po tym jak uporali się z obozem mugoli stworzonym w starym składzie amunicji, ale niekoniecznie mu wyszło. Tak naprawdę dzisiaj pierwszy raz był świadkiem tworzenia tych obrzydliwych, ale zarazem fascynujących stworów. Widok nie był przyjemny dla oka w żadnym razie, ale nie brzydzili go to. Widywał już zwłoki, chociaż te w najmniejszym stopniu nie przypominały ludzkich zwłok. Przez moment złapał się na myśli, że Infernusy pod jakimś względem przypominają mu Rączusia. Tą uwagę jednak pozostawił tylko w swojej głowie.
Słysząc po chwili pytanie Ramseya uniósł na niego wzrok i skinął głową.
- Tak, zdecydowanie jesteśmy na miejscu. - odparł spokojnie po czym mimowolnie uśmiechnął się pod nosem na swoją Maghnusa - Sam Nemeton nigdy nie był ukryty, bo jakby nie patrzeć, pomimo osobnika pod nim pochowanego, to nadal jest miejsce święte, miejsce kultu. - powiedział spokojnie, po czym podniósł się z kucków i zrobił miejsce dla Mulcibera, który zdecydowanie wpadł na jakoś trop odnośnie dostania się do grobu.
Obserwował go z niemałym zainteresowaniem. Sam nie przepadał kiedy ktoś mu zagląda przez ramię, więc starał się nie być natarczywy w żaden sposób. Zastanawiał się przez moment czy wpadłby na to, aby w ten sposób otworzyć grobowiec i doszedł do wniosku, że pewnie nie. Mulciber był zdecydowanie w posiadaniu wiedzy, której Burke’owi nie było dane poznać.
- Jestem pod wrażeniem. - pokiwał głową z uznaniem, kiedy ziemia zadrżała im pod nogami, a po chwili ich oczom ujawniło się wejście do grobowca.
Xavier w tym momencie ucieszył się, że nie cierpi na klaustrofobię, bo z pewnością byłoby mu ciężko zejść w dół, a potem przebywać w małym grobowcu. Pozwolił sobie również po Maghnusie rzucić Carpiene jednak jego różdżka odmówiła mu tym razem posłuszeństwa nie pozwalając się dowiedzieć swojemu właścicielowi czy czmychają na nich jakieś pułapki. Miał jednak nadzieję, że klątwa na powierzchni, strażnicy i, jak się po chwili okazało, klątwa na sarkofagu były jedynymi, a i tak wymagającymi zabezpieczeniami.
- Bardzo możliwe, że druidzi, którzy nakładali zabezpieczenia byli wyspecjalizowani właśnie w magii ognia, to by sporo tłumaczyło. - odparł spokojnie dając Bulstorde’owi czas i sposobność do zdjęcia klątwy.
Naprawdę cieszył się, że Magnus posiada umiejętności nakierowane na tą konkretna dziedzinę, którą było łamanie klątw. On sam nigdy tego nie próbował, może by mu się udało, ale warto było podkreślić, że niestety nie posiadał wymaganej wiedzy w tym zakresie.
- Świetnie, w takim razie nie pozostaje nam nim więcej jak tylko otworzyć sarkofag. - odezwał się po chwili po czym na spokojnie skierował różdżkę na wieko - Sezam Materio. - wypowiedział spokojnie inkantacje zaklęcia, a po chwili poczuł jak magia mrowi to w palce, a wieko pękło na tyle sprawnie, że mogli bez problemu już unieść jego fragmenty.
nieudane Carpiene, Udane Sezam Materio, EM 40/50
Słysząc po chwili pytanie Ramseya uniósł na niego wzrok i skinął głową.
- Tak, zdecydowanie jesteśmy na miejscu. - odparł spokojnie po czym mimowolnie uśmiechnął się pod nosem na swoją Maghnusa - Sam Nemeton nigdy nie był ukryty, bo jakby nie patrzeć, pomimo osobnika pod nim pochowanego, to nadal jest miejsce święte, miejsce kultu. - powiedział spokojnie, po czym podniósł się z kucków i zrobił miejsce dla Mulcibera, który zdecydowanie wpadł na jakoś trop odnośnie dostania się do grobu.
Obserwował go z niemałym zainteresowaniem. Sam nie przepadał kiedy ktoś mu zagląda przez ramię, więc starał się nie być natarczywy w żaden sposób. Zastanawiał się przez moment czy wpadłby na to, aby w ten sposób otworzyć grobowiec i doszedł do wniosku, że pewnie nie. Mulciber był zdecydowanie w posiadaniu wiedzy, której Burke’owi nie było dane poznać.
- Jestem pod wrażeniem. - pokiwał głową z uznaniem, kiedy ziemia zadrżała im pod nogami, a po chwili ich oczom ujawniło się wejście do grobowca.
Xavier w tym momencie ucieszył się, że nie cierpi na klaustrofobię, bo z pewnością byłoby mu ciężko zejść w dół, a potem przebywać w małym grobowcu. Pozwolił sobie również po Maghnusie rzucić Carpiene jednak jego różdżka odmówiła mu tym razem posłuszeństwa nie pozwalając się dowiedzieć swojemu właścicielowi czy czmychają na nich jakieś pułapki. Miał jednak nadzieję, że klątwa na powierzchni, strażnicy i, jak się po chwili okazało, klątwa na sarkofagu były jedynymi, a i tak wymagającymi zabezpieczeniami.
- Bardzo możliwe, że druidzi, którzy nakładali zabezpieczenia byli wyspecjalizowani właśnie w magii ognia, to by sporo tłumaczyło. - odparł spokojnie dając Bulstorde’owi czas i sposobność do zdjęcia klątwy.
Naprawdę cieszył się, że Magnus posiada umiejętności nakierowane na tą konkretna dziedzinę, którą było łamanie klątw. On sam nigdy tego nie próbował, może by mu się udało, ale warto było podkreślić, że niestety nie posiadał wymaganej wiedzy w tym zakresie.
- Świetnie, w takim razie nie pozostaje nam nim więcej jak tylko otworzyć sarkofag. - odezwał się po chwili po czym na spokojnie skierował różdżkę na wieko - Sezam Materio. - wypowiedział spokojnie inkantacje zaklęcia, a po chwili poczuł jak magia mrowi to w palce, a wieko pękło na tyle sprawnie, że mogli bez problemu już unieść jego fragmenty.
nieudane Carpiene, Udane Sezam Materio, EM 40/50
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Pradawne mechanizmy nie leżały ani w kręgu jego zainteresowań, ani nie były czymś, co szczególnie ambitnie i wnikliwie studiował. Znał się jednak na magii, jej sposobach działania, przepływach i strumieniach. Znał się na liczbach, wzorach, a przez to trudnych do rozwiązania przez przeciętnych czarodziejów numerologicznych szyfrach. To zabezpieczenie nie było dla niego już nowością. Sposób, w jaki funkcjonowało poznał zgłębiając tajemne cyfry w podziemiach Londynu. Liczby odpowiadały literom, te zaś kluczowi, który prowadził do otwarcia zapomnianego grobowca, zapomnianego na odwiecznych kartach historii władcy. Liczył w pamięci szybko, podał hasło przekonany o swej nieomylności i nieprzerażony ewentualną porażką. Nie brał jej przecież nawet pod uwagę. Wyraz uznania od towarzyszy przyjął w niemalże ignoranckim milczeniu; nie było to dla niego już żadne wielkie osiągnięcie, nic odkrywczego, nic czym mógłby się szczycić. Na chłodno podszedł do tej czynności, traktując ją niczym otwarcie najzwyklejszych drzwi, najbanalniejszym z zaklęć, nawet jeśli nie było takie ani dla nich, ani jeszcze do niedawna jego samego. Dopiero po chwili zerknął na Maghnusa i skinął mu głową, tuż przed tym, jak znalazł się na pierwszym ze stopni, by sprawdzić, czy zejście było bezpieczne, czy mogli czuć się pewnie i swobodnie. To, co mogli znaleźć w zakopanym grobowcu nie miało być tajemnicą. Spodziewali się odnaleźć to, co pozostało po tamtym czarodzieju, jego szczątki i pierścień, który zdołał przez tyle lat stać się niemalże legendarnym artefaktem, wokół którego mogło obrosnąć setki mitów.
Niepewność Maghnusa sprawiła, że zerknął na niego ponownie. Uniósł różdżkę z wężowego drewna i wykonał miękki ruch lewą dłonią. Tańcząca w powietrzu różdżka nie wykazała niczego.
— Nie mylisz się — poparł go, obracając się jeszcze przez ramię, by upewnić, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ich zaskoczyć kiedy wejdą do krypty. Powietrze było rześkie i przyjemne, mgła już całkiem się rozrzedziła, odsłaniając połyskujące między śniegiem ruiny. W takim miejscu ludzka sylwetka od razu musiałaby być widoczna, odcinając się od śnieżnobiałego puchu wyraźnym kształtem.
— Zostaniecie tu. Zaatakujecie każdego czarodzieja, który pojawi się w pobliżu — przekazał dwóm truchłom leżącym na ziemi, inferiusom, które były gotowe do ataku, z pewnością wystarczająco silne i wypełnione czarną magią, by stanowić solidny opór dla każdego, kto je napotka na swej drodze. Zszedł po śliskich, kamiennych schodach lekko osypanych zmrożoną ziemią jako ostatni. Jego różdżka niczego nie wykazała, lord Bulstrode czuwał nad ich bezpieczeństwem. Ostatnie, co było mu dziś potrzebne to klątwa na karku. Rozejrzał się po surowym wnętrzu, które interesowało go znacznie bardziej niż runy widniejące na sarkofagu. Nie był w stanie ich rozczytać, chociaż był pewien, że część znaków znał — a może to było tylko złudzenie, wszystkie wydawały mu się podobne i nie był już w stanie odróżnić najprostszych symboli.
Światło, które rozbłysło z różdżki Maghnusa pozwoliło na krótką eksplorację po pradawnym pochówku. Znalazł się na ostatnim stopniu, w odległości uznanej przez siebie za stosunkowo bezpieczną, kiedy zgasło, a czarnoksiężnik przystąpił do łamania klątwy. W tym czasie machnął własną różdżka, by z jej końca wyczarować kulę lumos maximy. Nie tylko po to, aby pomóc lordowi w pracy, ale też sobie umilić dłużące się czekanie.
— Beltane — mruknął lekkim, tonem. — To święto ognia.— Celtyckie święto. — Ogień, który ma niszczącą, ostateczną siłę oczyszcza z mroku i ciemności. Pozwala urodzić się na nowo — powiedział w odpowiedzi na słowa Maghnusa o umiłowaniu do ognistych klątw. Spojrzał też na lorda Burke'a, to wydało mu się nie bez znaczenia, że dawni czarodzieje, druidzi, właśnie takie zaklęcia obrali za odpowiednie. Ogień niszczył istoty ciemności. Zerknął przez ramię w górę, na szczyt schodów. Gdzieś tam pozostały dwie, dwa służące im inferiusy.
Kiedy klątwa została zdjęta, a Xavier rzucił zaklęcie, kamieni sarkofag najpierw wydał z siebie dziwny, trudny do określenia dźwięk, a następnie pękł. Pajęczyna pęknięć rozlała się po obrzeżach, a następnie wzdłuż i w poprzek kamiennego wieka. Kamień rozkruszył się z głuchym trzaskiem, drobne elementy posypały się na ziemię, a środek zapadł do wewnątrz. Dopiero wtedy zszedł z ostatniego stopnia i zbliżył się, przystając obok Xaviera. Ruchem różdżki podniósł kilka kamieni i odrzucił je na bok, by na wysokości, gdzie mogła być pierś odszukać szczątki rąk. Światło iskrząca kuli nad ich głowami dokładnie rozświetliło wnętrze sarkofagu. Ich oczy ujrzały to, czego szukali. Pierścień, który miał okazać się tym, który przekażą Czarnemu Panu.
— Doskonale — przyznał z aprobatą i jednoczesną pochwałą swoich towarzyszy, spoglądając na leżący w środku sygnet. Nie odważył się po niego sięgnąć. Wiedza o czarnomagicznych artefaktach sprawiała, że nie sięgał bezmyślnie po niezidentyfikowane przedmioty. Z pozoru pierścień wyglądał przeciętnie, jak każdy rodowy sygnet. Nawet jego, malachitowy, który wzmacniał go, z którym nie rozstawał się nawet podczas kąpieli. Liczył jednak, że będzie skrywał w sobie wielką moc, okaże się użyteczny — a plotki zmienią się w prawdę.
— Xavierze, z pewnością ze swoją wiedzą i możliwościami będziesz w stanie wiele się o nim dowiedzieć.— Zawrócił się do lorda Burke, spoglądając na niego na chwilę. — Maghnusie, wspomniałeś o Corneliusie. Skontaktuj się z nim. Niech się o tym dowiedzą, cokolwiek ten pierścień miałby oznaczać. Niech plotki niosą wskazówkę, co do grobowca. Niech niedowiarki przybędą tu osobiście i przekonają się, że Czarny Pan posiadł ogromną moc. I niech wiedzą, że jedyną szansą na życie w spokoju i dobrobycie jest oddanie mu czci. Czas mugoli w Warwickshire dobiega końca.— Zerknął na pierścień. Nawet jeśli miałby okazać się bezużyteczny, niech mity, które krążyły pośród poszukiwaczy i okolicznej ludności odżyją na nowo. — Jeśli pierścień okaże się wartościowy, przekażę go Czarnemu Panu. Nie zapomnę o waszych zasługach. — Dowiedli dzisiaj, że potrafili działać, a posiadania przez nich wiedza i to, co czynili było godne podziwu. I choć on sam emocje trzymał na wodzy, nie musząc przybierać żadnej z masek, charakteryzując się chłodną obojętnością, czuł satysfakcję na widok imponującej wiedzy i umiejętności jego towarzyszy. I nawet jeśli nie okazywał aprobaty i podziwu, czuł, że obecni tu czarodzieje byli wartościowi, przydatni i wpływowi, a przed nimi rozciągała się wyjątkowo mroczna i wspaniała przyszłość.
Skinął Xavierowi głową, na znak, że może zabrać z sobą znalezisko. To właśnie on dokona oględzin i wyda werdykt, co do jego wartości. Kryptę opuścił jako pierwszy, by poczekać na czarnoksiężników na powierzchni, delektując się przyjemnym, świeżym powietrzem, nim ostatecznie się rozdzielą.
| Carpiene, lumos maxima
Niepewność Maghnusa sprawiła, że zerknął na niego ponownie. Uniósł różdżkę z wężowego drewna i wykonał miękki ruch lewą dłonią. Tańcząca w powietrzu różdżka nie wykazała niczego.
— Nie mylisz się — poparł go, obracając się jeszcze przez ramię, by upewnić, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ich zaskoczyć kiedy wejdą do krypty. Powietrze było rześkie i przyjemne, mgła już całkiem się rozrzedziła, odsłaniając połyskujące między śniegiem ruiny. W takim miejscu ludzka sylwetka od razu musiałaby być widoczna, odcinając się od śnieżnobiałego puchu wyraźnym kształtem.
— Zostaniecie tu. Zaatakujecie każdego czarodzieja, który pojawi się w pobliżu — przekazał dwóm truchłom leżącym na ziemi, inferiusom, które były gotowe do ataku, z pewnością wystarczająco silne i wypełnione czarną magią, by stanowić solidny opór dla każdego, kto je napotka na swej drodze. Zszedł po śliskich, kamiennych schodach lekko osypanych zmrożoną ziemią jako ostatni. Jego różdżka niczego nie wykazała, lord Bulstrode czuwał nad ich bezpieczeństwem. Ostatnie, co było mu dziś potrzebne to klątwa na karku. Rozejrzał się po surowym wnętrzu, które interesowało go znacznie bardziej niż runy widniejące na sarkofagu. Nie był w stanie ich rozczytać, chociaż był pewien, że część znaków znał — a może to było tylko złudzenie, wszystkie wydawały mu się podobne i nie był już w stanie odróżnić najprostszych symboli.
Światło, które rozbłysło z różdżki Maghnusa pozwoliło na krótką eksplorację po pradawnym pochówku. Znalazł się na ostatnim stopniu, w odległości uznanej przez siebie za stosunkowo bezpieczną, kiedy zgasło, a czarnoksiężnik przystąpił do łamania klątwy. W tym czasie machnął własną różdżka, by z jej końca wyczarować kulę lumos maximy. Nie tylko po to, aby pomóc lordowi w pracy, ale też sobie umilić dłużące się czekanie.
— Beltane — mruknął lekkim, tonem. — To święto ognia.— Celtyckie święto. — Ogień, który ma niszczącą, ostateczną siłę oczyszcza z mroku i ciemności. Pozwala urodzić się na nowo — powiedział w odpowiedzi na słowa Maghnusa o umiłowaniu do ognistych klątw. Spojrzał też na lorda Burke'a, to wydało mu się nie bez znaczenia, że dawni czarodzieje, druidzi, właśnie takie zaklęcia obrali za odpowiednie. Ogień niszczył istoty ciemności. Zerknął przez ramię w górę, na szczyt schodów. Gdzieś tam pozostały dwie, dwa służące im inferiusy.
Kiedy klątwa została zdjęta, a Xavier rzucił zaklęcie, kamieni sarkofag najpierw wydał z siebie dziwny, trudny do określenia dźwięk, a następnie pękł. Pajęczyna pęknięć rozlała się po obrzeżach, a następnie wzdłuż i w poprzek kamiennego wieka. Kamień rozkruszył się z głuchym trzaskiem, drobne elementy posypały się na ziemię, a środek zapadł do wewnątrz. Dopiero wtedy zszedł z ostatniego stopnia i zbliżył się, przystając obok Xaviera. Ruchem różdżki podniósł kilka kamieni i odrzucił je na bok, by na wysokości, gdzie mogła być pierś odszukać szczątki rąk. Światło iskrząca kuli nad ich głowami dokładnie rozświetliło wnętrze sarkofagu. Ich oczy ujrzały to, czego szukali. Pierścień, który miał okazać się tym, który przekażą Czarnemu Panu.
— Doskonale — przyznał z aprobatą i jednoczesną pochwałą swoich towarzyszy, spoglądając na leżący w środku sygnet. Nie odważył się po niego sięgnąć. Wiedza o czarnomagicznych artefaktach sprawiała, że nie sięgał bezmyślnie po niezidentyfikowane przedmioty. Z pozoru pierścień wyglądał przeciętnie, jak każdy rodowy sygnet. Nawet jego, malachitowy, który wzmacniał go, z którym nie rozstawał się nawet podczas kąpieli. Liczył jednak, że będzie skrywał w sobie wielką moc, okaże się użyteczny — a plotki zmienią się w prawdę.
— Xavierze, z pewnością ze swoją wiedzą i możliwościami będziesz w stanie wiele się o nim dowiedzieć.— Zawrócił się do lorda Burke, spoglądając na niego na chwilę. — Maghnusie, wspomniałeś o Corneliusie. Skontaktuj się z nim. Niech się o tym dowiedzą, cokolwiek ten pierścień miałby oznaczać. Niech plotki niosą wskazówkę, co do grobowca. Niech niedowiarki przybędą tu osobiście i przekonają się, że Czarny Pan posiadł ogromną moc. I niech wiedzą, że jedyną szansą na życie w spokoju i dobrobycie jest oddanie mu czci. Czas mugoli w Warwickshire dobiega końca.— Zerknął na pierścień. Nawet jeśli miałby okazać się bezużyteczny, niech mity, które krążyły pośród poszukiwaczy i okolicznej ludności odżyją na nowo. — Jeśli pierścień okaże się wartościowy, przekażę go Czarnemu Panu. Nie zapomnę o waszych zasługach. — Dowiedli dzisiaj, że potrafili działać, a posiadania przez nich wiedza i to, co czynili było godne podziwu. I choć on sam emocje trzymał na wodzy, nie musząc przybierać żadnej z masek, charakteryzując się chłodną obojętnością, czuł satysfakcję na widok imponującej wiedzy i umiejętności jego towarzyszy. I nawet jeśli nie okazywał aprobaty i podziwu, czuł, że obecni tu czarodzieje byli wartościowi, przydatni i wpływowi, a przed nimi rozciągała się wyjątkowo mroczna i wspaniała przyszłość.
Skinął Xavierowi głową, na znak, że może zabrać z sobą znalezisko. To właśnie on dokona oględzin i wyda werdykt, co do jego wartości. Kryptę opuścił jako pierwszy, by poczekać na czarnoksiężników na powierzchni, delektując się przyjemnym, świeżym powietrzem, nim ostatecznie się rozdzielą.
| Carpiene, lumos maxima
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Mechanizmy numerologiczne odpowiadające za większość teorii ogólnomagicznych, za rozumienie magii jako takiej, a nie tylko bierne i bezrefleksyjne posługiwanie się nią żywo interesowały Maghnusa, ten jednak czas swój poświęcił dziedzinie starożytnych run, których znajomość niezbędna była zarówno do łamania klątw, jak i samodzielnego zaklinania przedmiotów, osób i miejsc - w chwilach takich jak ta, gdy obserwował, jak Mulciber kierując się swoją wiedzą i wieloletnim doświadczeniem z niebywałą łatwością rozwiązuje zagadkę, nad którą niejeden łamał by sobie głowę, żałował odrobinę, że sam nie poświęcił zagadnieniu więcej uwagi, pozwalając tym samym na to, by tyle tajemnic pozostało przez niego nieodkrytych. Kiedyś, obiecywał samemu sobie, kiedyś zapozna się porządnie z numerologią, planowi temu wciąż brakowało jednak doprecyzowanej daty realizacji zamierzeń.
Przytaknął głową w potwierdzeniu przyjęcia do wiadomości słów Xaviera, odnotowując jednocześnie jak obca była mu kultura celtycka, z której korzenie brał jego własny ród. Nie przyjął tego z zaskoczeniem, zbyt zapalonym historykiem nigdy nie był, bardziej wybierając interesujące go zagadnienia, niż całościowo zgłębiając nauki, lecz od pewnego czasu wyraźniej dostrzegał niektóre kwestie, bardziej krytycznie podchodził do własnej wiedzy i tego, co powinien wiedzieć i umieć z tego czy innego powodu i właśnie w momencie takich szczerych przemyśleń kilkakrotnie już powracała kwestia pradawnych przodków Bulstrode'ów - dziś po raz wtóry, udowadniając jednocześnie, że ten fragment historii okolicznych ziem wciąż pozostawał żywy, daleki od zapomnienia, o jakie śmiał posądzać podania o druidach i krwawych obrządkach sprzed wieków.
Z zadowoleniem odnotował potwierdzenie Mulcibera, że w rzeczy samej, zabezpieczenia już nie czekały na niż żadne inne. Być może Celtowie, którzy przed stuleciami odpowiedzialni byli za zadbanie o to, by żaden śmiałek nie naruszył spoczynku skrytego przed światem władcy, nie byli obeznani z technikami popularnymi w późniejszych wiekach, bazowali najwidoczniej na podstępności i brutalności klątw nierozerwalnie powiązanych z czarną magią. Śliskie stopnie zaprowadziły ich w dół, do zatęchłej krypty, ożywione truchła zostały z kolei zobowiązane przez czarnoksiężnika do strzeżenia ruin, które miały na nowo zapisać się na mapie regionu jako miejsce, w którym dokonano rzeczy wielkiej, w którym zdobyto potężny (prawdziwie lub propagandowo - bez znaczenia) artefakt, udowadniając tym samym po raz kolejny supremację Rycerzy Walpurgii. Przywołana przez Ramseya świetlista kula w pełni ukazała wyryte w ścianach grobowca zdobienia charakterystyczne dla Celtów, Maghnus nie zwracał na nie jednak większej uwagi, całkowicie pochłonięty znakami runicznymi oplatającymi sarkofag, skupiając się na odnalezieniu tego jednego konkretnego symbolu, który mógł sprowadzić na nich katastrofę w najczystszej formie.
Beltane, święto ognia. Kolejne hasła krążyły w eterze, łącząc się w sensowną i kuszącą całość, z której z pewnością Xavier był w stanie pozyskać kolejne cenne informacje, mające przysłużyć się do późniejszej analizy pozyskanego artefaktu. Oczyszcza z mroku i ciemności. Czy i to pragnęli więc uczynić druidzi, oblekając sarkofag, jak i całą okolicę klątwami przywołującymi śmiertelnie niebezpieczne płomienie? Czy uważali, że śmiałkowie, którzy z pewnością mieli się tu pojawić w późniejszych latach, nie zdołają dostać się do grobu bez aktywacji którejś z klątw, a wtedy siła ognia zniszczy i potencjał drzemiący w przedmiocie pożądanym przez tak wielu? Bulstrode ciekaw był tych wszystkich odpowiedzi, tym uważniej więc śledził rozchodzącą się coraz szerzej sieć pęknięć obejmujących kamienne wieko sarkofagu. Gdy kamień rozkruszył się na części, krótkimi gestami różdżki usunął kilka części, by nie przesłaniały widoku, a po paru chwilach w kuli światła wiszącej pod sklepieniem krypty dostrzegli wysuszone kości rąk i paliczki dłoni, na której spoczywał sygnet. Na pierwszy rzut oka nie wzbudzał grozy jak niektóre artefakty, nie napawał niczym nieuzasadnionym lękiem, co jednak wcale nie oznaczało, że był bezwartościowy. - Hexa Revelio - zainkantował Bulstrode ponownie, by zitan przesuwać polowi i stopniowo, najpierw wzdłuż świeżo odkrytego wnętrza sarkofagu, by ostrożnie zbliżać się do pierścienia w poszukiwaniu kolejnej klątwy. Tej jednak nie wyczuł, powietrze nie zafalowało ciężko, ni nie przybrało mlecznobiałej barwy. Dłuższą chwilę krążył końcówką różdżki nad samym artefaktem, lecz to również nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Był pewny swoich umiejętności, właśnie tych, od których niejednokrotnie wcześniej w czasach wypraw z ramienia Gringotta zależało życie jego i jego współtowarzyszy. Schował różdżkę w rękaw, by bez lęku sięgnąć ku trupiej dłoni i ściągnąć z niej sygnet. Był dość ciężki, chłodny w dotyku, kamień wieńczący koronę pobłyskiwał niezmętniałym blaskiem. Bulstrode dobył z kieszeni drobną sakiewkę z jagnięcej skóry i wrzucił doń pierścień. Następnie zaciągnął rzemyki i wręczył zawiniątko Xavierowi.
- Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało w pracy, chętnie towarzyszyłbym ci w trakcie badania pierścienia - zwrócił się do Burke'a, nie wątpiąc w to, że dokładnej analizy znacznie wygodniej będzie mu dokonywać w zaciszu sklepu przy Alei Śmiertelnego Nokturnu niż w partyzanckich warunkach w otoczeniu ruin; stąd zresztą powinni wynieść się jak najszybciej. - Niezwłocznie poślę sowę do Corneliusa. W Hertfordshire bez problemu zyskał posłuch gminu, z pewnością na sąsiedzkich ziemiach powtórzy ten wyczyn z podobną łatwością - odparł ze zdecydowaniem, zgadzając się z koniecznością okraszenia dzisiejszych wydarzeń odpowiednią otoczką propagandy. Miał zaufanie do pracy Sallowa, który jeszcze ani razu go nie zawiódł - oby i tym razem sprostał zadaniu, które Bulstrode miał zamiar złożyć na jego barki. Skinął głową w niemym potwierdzeniu, szczerze licząc na to, że legendarna wartość zdobytego pierścienia okaże się być prawdą i już wkrótce zostanie zaprezentowana Czarnemu Panu. Powściągał jednak zbyteczny i przedwczesny entuzjazm, nakazując sobie kierowanie się pragmatycznym zdrowym rozsądkiem, a nie wielkimi nadziejami, które często okazywały się płonne. Jako ostatni wyszedł z krypty, zostawiając za sobą zbezczeszczony grób i nieznane mu w znaczeniach celtyckie symbole. - Panowie, prawdziwą przyjemnością było z wami współpracować. Pozostaniemy w kontakcie - zarówno co do badań artefaktu, jak i przekazania go Mulciberowi, jeśli jego moc okaże się być rzeczywista. To wciąż nie był koniec ich zadania, tego dnia zrobili jednak milowy krok i najtrudniejszą część mieli już za sobą; oby tylko trud ten okazał się być opłacalny. Wyminął inferiusy pełzające przy kamiennych schodach, po czym wymienił z czarodziejami ostatnie uprzejmości, nim na dobre opuścili ruiny przy Hawkesbury.
rzut na hexa revelio, starożytne runy III (+60 do st 100 na wykrycie klątwy)
zt x 3 ku chwale CP
Przytaknął głową w potwierdzeniu przyjęcia do wiadomości słów Xaviera, odnotowując jednocześnie jak obca była mu kultura celtycka, z której korzenie brał jego własny ród. Nie przyjął tego z zaskoczeniem, zbyt zapalonym historykiem nigdy nie był, bardziej wybierając interesujące go zagadnienia, niż całościowo zgłębiając nauki, lecz od pewnego czasu wyraźniej dostrzegał niektóre kwestie, bardziej krytycznie podchodził do własnej wiedzy i tego, co powinien wiedzieć i umieć z tego czy innego powodu i właśnie w momencie takich szczerych przemyśleń kilkakrotnie już powracała kwestia pradawnych przodków Bulstrode'ów - dziś po raz wtóry, udowadniając jednocześnie, że ten fragment historii okolicznych ziem wciąż pozostawał żywy, daleki od zapomnienia, o jakie śmiał posądzać podania o druidach i krwawych obrządkach sprzed wieków.
Z zadowoleniem odnotował potwierdzenie Mulcibera, że w rzeczy samej, zabezpieczenia już nie czekały na niż żadne inne. Być może Celtowie, którzy przed stuleciami odpowiedzialni byli za zadbanie o to, by żaden śmiałek nie naruszył spoczynku skrytego przed światem władcy, nie byli obeznani z technikami popularnymi w późniejszych wiekach, bazowali najwidoczniej na podstępności i brutalności klątw nierozerwalnie powiązanych z czarną magią. Śliskie stopnie zaprowadziły ich w dół, do zatęchłej krypty, ożywione truchła zostały z kolei zobowiązane przez czarnoksiężnika do strzeżenia ruin, które miały na nowo zapisać się na mapie regionu jako miejsce, w którym dokonano rzeczy wielkiej, w którym zdobyto potężny (prawdziwie lub propagandowo - bez znaczenia) artefakt, udowadniając tym samym po raz kolejny supremację Rycerzy Walpurgii. Przywołana przez Ramseya świetlista kula w pełni ukazała wyryte w ścianach grobowca zdobienia charakterystyczne dla Celtów, Maghnus nie zwracał na nie jednak większej uwagi, całkowicie pochłonięty znakami runicznymi oplatającymi sarkofag, skupiając się na odnalezieniu tego jednego konkretnego symbolu, który mógł sprowadzić na nich katastrofę w najczystszej formie.
Beltane, święto ognia. Kolejne hasła krążyły w eterze, łącząc się w sensowną i kuszącą całość, z której z pewnością Xavier był w stanie pozyskać kolejne cenne informacje, mające przysłużyć się do późniejszej analizy pozyskanego artefaktu. Oczyszcza z mroku i ciemności. Czy i to pragnęli więc uczynić druidzi, oblekając sarkofag, jak i całą okolicę klątwami przywołującymi śmiertelnie niebezpieczne płomienie? Czy uważali, że śmiałkowie, którzy z pewnością mieli się tu pojawić w późniejszych latach, nie zdołają dostać się do grobu bez aktywacji którejś z klątw, a wtedy siła ognia zniszczy i potencjał drzemiący w przedmiocie pożądanym przez tak wielu? Bulstrode ciekaw był tych wszystkich odpowiedzi, tym uważniej więc śledził rozchodzącą się coraz szerzej sieć pęknięć obejmujących kamienne wieko sarkofagu. Gdy kamień rozkruszył się na części, krótkimi gestami różdżki usunął kilka części, by nie przesłaniały widoku, a po paru chwilach w kuli światła wiszącej pod sklepieniem krypty dostrzegli wysuszone kości rąk i paliczki dłoni, na której spoczywał sygnet. Na pierwszy rzut oka nie wzbudzał grozy jak niektóre artefakty, nie napawał niczym nieuzasadnionym lękiem, co jednak wcale nie oznaczało, że był bezwartościowy. - Hexa Revelio - zainkantował Bulstrode ponownie, by zitan przesuwać polowi i stopniowo, najpierw wzdłuż świeżo odkrytego wnętrza sarkofagu, by ostrożnie zbliżać się do pierścienia w poszukiwaniu kolejnej klątwy. Tej jednak nie wyczuł, powietrze nie zafalowało ciężko, ni nie przybrało mlecznobiałej barwy. Dłuższą chwilę krążył końcówką różdżki nad samym artefaktem, lecz to również nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Był pewny swoich umiejętności, właśnie tych, od których niejednokrotnie wcześniej w czasach wypraw z ramienia Gringotta zależało życie jego i jego współtowarzyszy. Schował różdżkę w rękaw, by bez lęku sięgnąć ku trupiej dłoni i ściągnąć z niej sygnet. Był dość ciężki, chłodny w dotyku, kamień wieńczący koronę pobłyskiwał niezmętniałym blaskiem. Bulstrode dobył z kieszeni drobną sakiewkę z jagnięcej skóry i wrzucił doń pierścień. Następnie zaciągnął rzemyki i wręczył zawiniątko Xavierowi.
- Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało w pracy, chętnie towarzyszyłbym ci w trakcie badania pierścienia - zwrócił się do Burke'a, nie wątpiąc w to, że dokładnej analizy znacznie wygodniej będzie mu dokonywać w zaciszu sklepu przy Alei Śmiertelnego Nokturnu niż w partyzanckich warunkach w otoczeniu ruin; stąd zresztą powinni wynieść się jak najszybciej. - Niezwłocznie poślę sowę do Corneliusa. W Hertfordshire bez problemu zyskał posłuch gminu, z pewnością na sąsiedzkich ziemiach powtórzy ten wyczyn z podobną łatwością - odparł ze zdecydowaniem, zgadzając się z koniecznością okraszenia dzisiejszych wydarzeń odpowiednią otoczką propagandy. Miał zaufanie do pracy Sallowa, który jeszcze ani razu go nie zawiódł - oby i tym razem sprostał zadaniu, które Bulstrode miał zamiar złożyć na jego barki. Skinął głową w niemym potwierdzeniu, szczerze licząc na to, że legendarna wartość zdobytego pierścienia okaże się być prawdą i już wkrótce zostanie zaprezentowana Czarnemu Panu. Powściągał jednak zbyteczny i przedwczesny entuzjazm, nakazując sobie kierowanie się pragmatycznym zdrowym rozsądkiem, a nie wielkimi nadziejami, które często okazywały się płonne. Jako ostatni wyszedł z krypty, zostawiając za sobą zbezczeszczony grób i nieznane mu w znaczeniach celtyckie symbole. - Panowie, prawdziwą przyjemnością było z wami współpracować. Pozostaniemy w kontakcie - zarówno co do badań artefaktu, jak i przekazania go Mulciberowi, jeśli jego moc okaże się być rzeczywista. To wciąż nie był koniec ich zadania, tego dnia zrobili jednak milowy krok i najtrudniejszą część mieli już za sobą; oby tylko trud ten okazał się być opłacalny. Wyminął inferiusy pełzające przy kamiennych schodach, po czym wymienił z czarodziejami ostatnie uprzejmości, nim na dobre opuścili ruiny przy Hawkesbury.
rzut na hexa revelio, starożytne runy III (+60 do st 100 na wykrycie klątwy)
zt x 3 ku chwale CP
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ruiny osady od lat kojarzone były ze śmiercią oraz zagadką, jakiej nikt nie mógł tudzież nie odważył się rozwiązać, dlatego wieść o zdjęciu ciążącym na tym miejscu przekleństwie rozeszła się niezwykle szybko. Mieszkańcy Hawkesbury fetowali i dziękowali czarodziejom, albowiem to właśnie w głównej mierze ich dzieci narażone były na niebezpieczeństwo. Pociechami kierowała ciekawość, a bliskość owianych niesławnymi legendami ruin nierzadko była głównym celem ich wybryków. Odnalezienie pierścienia również rozeszło się szerokim echem - jedni patrzyli na to z podziwem oraz uznaniem, zaś inni z wyraźną zazdrością, ale okraszoną strachem. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ten kto wejdzie w jego posiadanie stanie ponad wszystkimi innymi wszak tak głosiła przekazywana z ust do ust historia.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki
W drugiej połowie lipca nad Warwickshire zgromadziły się burzowe chmury. Ciężkie, szare, ołowiane, na kilka dni niemal zupełnie przesłoniły niebo, oświetlone jedynie blaskiem zawieszonej ponad nimi komety – przebijającym się pomimo niepogody i rzucającym dziwne, mgliste światło na wilgotną od letniego deszczu ziemię. Głuche grzmoty wyładowań przetoczyły się nad okolicą w jedną z lipcowych nocy, a jasne wstążki błyskawic zmieszały się z blaskami zaklęć, które podobno można było dostrzec ponad owianymi legendami ruinami opuszczonej osady. Mieszkańcy pobliskiej wioski byli w stanie obserwować je z daleka, widoczne jak na dłoni, ponoć tworzyły widok równie fascynujący co przerażający – mimo że nikt tak naprawdę nie potrafił jednoznacznie określić, czego właściwie był świadkiem, wyglądając przez przesłonięte spływającymi kroplami okno. Jedni twierdzili, że pod gołym niebem i pod osłoną nocy odbył się pojedynek czarodziejów, inni że widzieli płonącą ponad horyzontem łunę pożaru – po którym na kilka godzin nastąpiła zupełna ciemność. Wywabione z mroku istoty wypełniły uliczki miasteczka, przechodząc nimi niczym szepczący, czarny korowód, szukając ofiar wśród samotnych wędrowców i nieuważnych mieszkańców, którzy w porę nie zdążyli zaryglować drzwi. Powietrze przeszyły krzyki, wybrzmiewające nagle i jakby zbyt szybko – a ich echa ucichły dopiero wczesnym rankiem, rozwiewając się razem z chmurami, zza których wyszło jasne, letnie słońce.
Teren w pobliżu opuszczonej osady przypominał pogorzelisko: ziemia, rozmoknięta od deszczu, miejscami była czarna i zwęglona, popękana niczym wysuszona skorupa. Poczerniałe fragmenty miały kształt idealnych okręgów, zupełnie jakby jeszcze do niedawna płonęły w tym miejscu ogniska – wprawne, zaznajomione z magią oko byłoby jednak w stanie stwierdzić, że w istocie powstały od silnych zaklęć. Trawa wokół nich była stratowana, zielone do niedawna źdźbła wgniecione w błoto, częściowo wyrwane, zdążyły zżółknąć, powoli zaczynając też gnić. Lecz to nie ona, ani nawet nie ciemne okręgi zwracały uwagę najbardziej: pośrodku polany, szeroki na około dziesięć metrów, znajdował się krąg zbudowany z rozstawionych blisko siebie kamieni, płaskich, na których kredą wyrysowano numerologiczne symbole. Ziemia wewnątrz kręgu była zupełnie rozmoknięta, przemieszana z czymś, co przypominało smołę; czarna substancja lśniła matowo w słonecznym świetle, częściowo oblepiając też kamienie – a w jednym miejscu wylewając się poza krąg i długą smugą ciągnąc dalej, ku otaczającym ruiny drzewom. Pomiędzy nimi ślad się urywał, a smoliste ślady niknęły w leśnym poszyciu. Przestrzeń pośród ruin – od dawna owianych złą sławą, przesiąkniętych magią równie czarną co plugawą – wydawała się drżeć lekko, falując niczym rozgrzane powietrze ponad parującym kociołkiem; echo magicznych wyładowań wciąż dało się zobaczyć, zaburzona energia cichła jednak z każdą chwilą, rozpraszając się – wkrótce miała zniknąć zupełnie, póki co możliwa do rozczytania wyłącznie przez czarodzieja obdarzonego bystrym okiem, wiedzą i doświadczeniem. Później jedynymi świadkami wydarzenia pozostaliby mieszkańcy niedalekiej wioski… Ale czy na pewno? Przyglądając się stratowanej ziemi, dało się dostrzec kilka par odbitych w błocie stóp – drobne, mniejsze niż u dorosłego lecz większe niż u dziecka, zaczynały się w pewnym oddaleniu, odchodząc od zarośli w pobliżu ruin, kierowały się ku miasteczku – wpadając na główną drogą i na niej znikając, rozmyte innymi, cięższymi odciskami, rozjechane kołami ciągniętych przez konie pojazdów.
Mistrz gry nie prowadzi rozgrywki, ale się nią opiekuje i może zainterweniować w trakcie (na prośbę graczy - lub jeśli uzna to za potrzebne). Wątek nie zagraża życiu i zdrowiu biorących w nim udział postaci, może jednak zmienić rangę na skutek podjętych przez nie działań.
Wszelkie pytania lub wątpliwości należy kierować do Williama.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ruiny opuszczonej osady
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire