Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Ruiny opuszczonej osady
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ruiny opuszczonej osady
Niewiele wiadomo o osadzie, po której pozostały zaledwie fragmenty kamiennych, porośniętych bujną roślinnością ścian oraz wąskie wydrążenia w ziemi. Spostrzegawcze oko mogło dojrzeć, iż wyżłobienia rozciągały się wzdłuż ruin domów, co mogło sugerować, iż w przeszłości znajdowały się tu drogi.
Okoliczni mieszkańcy zwykli omijać to miejsce z dwóch powodów. Pierwszym były przekazywane z ust do ust przestrogi, jakoby w przeszłości odbywały się tu liczne, czarnomagiczne praktyki, jakie pochłonęły wiele ofiar. Drugi stanowiła mroczna historia, bowiem przeszło pięćdziesiąt lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła tu trójka młodzieńców, którzy wiedzieni ciekawością rozpoczęli wykopaliska. Niewiele jednak udało im się zbadać, gdyż zaledwie po kilku dniach pracy ślad po nich zaginął. Podobno byli w posiadaniu wartościowych, archiwalnych dokumentów oraz mapy, która przywiodła ich na te tereny, jednakże nikt do tej pory takowych nie odnalazł.
Mimo tragicznej historii zdarzało się tutaj widzieć poszukiwaczy artefaktów tudzież wprawionych archeologów, lecz rychło tracili nadzieję na odnalezienie czegokolwiek wartościowego.
Okoliczni mieszkańcy zwykli omijać to miejsce z dwóch powodów. Pierwszym były przekazywane z ust do ust przestrogi, jakoby w przeszłości odbywały się tu liczne, czarnomagiczne praktyki, jakie pochłonęły wiele ofiar. Drugi stanowiła mroczna historia, bowiem przeszło pięćdziesiąt lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła tu trójka młodzieńców, którzy wiedzieni ciekawością rozpoczęli wykopaliska. Niewiele jednak udało im się zbadać, gdyż zaledwie po kilku dniach pracy ślad po nich zaginął. Podobno byli w posiadaniu wartościowych, archiwalnych dokumentów oraz mapy, która przywiodła ich na te tereny, jednakże nikt do tej pory takowych nie odnalazł.
Mimo tragicznej historii zdarzało się tutaj widzieć poszukiwaczy artefaktów tudzież wprawionych archeologów, lecz rychło tracili nadzieję na odnalezienie czegokolwiek wartościowego.
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Był powolny, strach działał jak wstrętna kula u nogi. Wydeptywane podeszwy natrętnie czepiały się drewnianych desek. Ciągnął stopami po ziemi, obawiając się tego, co nadejdzie, gdy stanie przy moich pozostałych towarzyszach. Gdy wydobędziemy z niego prawdę o tym postępku. Bardzo dobrze. Niech opowiada wylewnie, obawy potrafiły rozwiązywać język bardzo skutecznie. Możliwe, że on i jego alchemiczny atrybut stanowili klucz do rozwiązania sprawy. Wszystkim nam zależało na tym, by doprowadzić to do końca.
Gdy Ramsey przemówił, szkło w dłoni goblina drgnęło, maź wzniosła się i spłynęła po ściankach, co bystre oko mogło bez trudu wypatrzeć. Uniosłam wyżej brodę, na dłużej zatrzymując spojrzenie na kuzynie. Zapewne zdołał już dobrze przyjrzeć się rannemu. Miał rację, wytargany z prowizorycznego laboratorium goblin mógł dać im wreszcie rozwiązanie. Pytanie tylko, jak bardzo skory będzie do współpracy. Nie sądziłam, by przed postacią namiestnika zdołał cokolwiek jeszcze ukryć, ale powiadali, że te istoty były nadzwyczaj przebiegłe. I jak się wkrótce okazało, wcale nie chciał mówić. Zignorowałam wymowne, nieprzyjemne spojrzenie, które posłał w moim kierunku. Nie musiałam wchodzić jego oczom w drogę, by widzieć, jak te małe, cwane oczy próbują mnie rozbroić. Niestety był bezsilny wobec naszej trójki, choć… choć pozostawał zamieszany w sprawę tajemnego wybuchu magii. Moje usta otwierały się, by odpyskować niewdzięcznikowi, ale Ramsey kontynuował. Nie zamierzałam przerywać. Podglądałam, jak z każdym kolejnym głośno wypowiedzianym faktem, palce goblina mocniej zaciskały się na fiolce. Zdawało się, że objętość czarnej substancji w szkle wzrosła, sięgając prawie do szczytu. Zdawało się, że mrok w niej zamknięty stał się nagle jakby półprzezroczysty? Stałam za niską postacią gotowa w każdej chwili do odebrania mu naczynia, albo złapania, gdy panika już całkiem odbierze mu rozum. Gdy po ostatnim pytaniu zbyt długo milczał, uczyniłam krok w jego stronę.
– Powiedz nam – wymówiłam powoli, opuszczając nieco brodę. Wykręcił głowę, by ku mnie spojrzeć z nieskrytą niechęcią, a potem ścisnął usta w wąską linię. Wcale nie chciał współpracować. Wcale nie chciał…
- Nie ufam wam. Swój to swój – bąknął oskarżycielsko i popatrzył po całej trójce, a potem wyruszył bliżej rannego, wciąż mocno ściskając fiolkę. – Tylko wam się wydaje, że wiecie. – Obraził się? Czy po prostu trwale ubrał to zgryźliwe, szorstkie spojrzenie? Założyłam dłonie na ramionach i zmrużyłam lekko oczy. Potem jednak usiadł ciężko na stołku i westchnął zmarnowany, jeszcze raz obejmując nas podejrzliwym okiem. Kompletnie nie rozumiałam tego goblina. – Cienie były, jeszcze zanim obudziła się tamta magia. Gdy to nastało, przybyło ich jeszcze więcej. Były wszędzie – oznajmił w końcu i charakterystycznie machnął ręką. – Jakby… były z nią połączone. Nie dało się tego powstrzymać – opowiedział i westchnieniem obrócił się do leżącego. – Niewiele brakowało – oznajmił ciszej. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wciąż nie mówił wszystkiego. - Pomożecie mu?
Gdy Ramsey przemówił, szkło w dłoni goblina drgnęło, maź wzniosła się i spłynęła po ściankach, co bystre oko mogło bez trudu wypatrzeć. Uniosłam wyżej brodę, na dłużej zatrzymując spojrzenie na kuzynie. Zapewne zdołał już dobrze przyjrzeć się rannemu. Miał rację, wytargany z prowizorycznego laboratorium goblin mógł dać im wreszcie rozwiązanie. Pytanie tylko, jak bardzo skory będzie do współpracy. Nie sądziłam, by przed postacią namiestnika zdołał cokolwiek jeszcze ukryć, ale powiadali, że te istoty były nadzwyczaj przebiegłe. I jak się wkrótce okazało, wcale nie chciał mówić. Zignorowałam wymowne, nieprzyjemne spojrzenie, które posłał w moim kierunku. Nie musiałam wchodzić jego oczom w drogę, by widzieć, jak te małe, cwane oczy próbują mnie rozbroić. Niestety był bezsilny wobec naszej trójki, choć… choć pozostawał zamieszany w sprawę tajemnego wybuchu magii. Moje usta otwierały się, by odpyskować niewdzięcznikowi, ale Ramsey kontynuował. Nie zamierzałam przerywać. Podglądałam, jak z każdym kolejnym głośno wypowiedzianym faktem, palce goblina mocniej zaciskały się na fiolce. Zdawało się, że objętość czarnej substancji w szkle wzrosła, sięgając prawie do szczytu. Zdawało się, że mrok w niej zamknięty stał się nagle jakby półprzezroczysty? Stałam za niską postacią gotowa w każdej chwili do odebrania mu naczynia, albo złapania, gdy panika już całkiem odbierze mu rozum. Gdy po ostatnim pytaniu zbyt długo milczał, uczyniłam krok w jego stronę.
– Powiedz nam – wymówiłam powoli, opuszczając nieco brodę. Wykręcił głowę, by ku mnie spojrzeć z nieskrytą niechęcią, a potem ścisnął usta w wąską linię. Wcale nie chciał współpracować. Wcale nie chciał…
- Nie ufam wam. Swój to swój – bąknął oskarżycielsko i popatrzył po całej trójce, a potem wyruszył bliżej rannego, wciąż mocno ściskając fiolkę. – Tylko wam się wydaje, że wiecie. – Obraził się? Czy po prostu trwale ubrał to zgryźliwe, szorstkie spojrzenie? Założyłam dłonie na ramionach i zmrużyłam lekko oczy. Potem jednak usiadł ciężko na stołku i westchnął zmarnowany, jeszcze raz obejmując nas podejrzliwym okiem. Kompletnie nie rozumiałam tego goblina. – Cienie były, jeszcze zanim obudziła się tamta magia. Gdy to nastało, przybyło ich jeszcze więcej. Były wszędzie – oznajmił w końcu i charakterystycznie machnął ręką. – Jakby… były z nią połączone. Nie dało się tego powstrzymać – opowiedział i westchnieniem obrócił się do leżącego. – Niewiele brakowało – oznajmił ciszej. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wciąż nie mówił wszystkiego. - Pomożecie mu?
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Goblin leżący pod zakrwawionym, odwiniętym przez starszego czarodzieja prześcieradłem, był nieprzytomny - i wszystko wskazywało na to, że jeżeli szybko nie otrzyma pomocy, umrze. Jego koszula była w strzępach, skrawki podartej tkaniny przesiąkły krwią; klatkę piersiową stanowiła jedna wielka rana, wyglądająca tak, jakby ktoś - lub coś - próbowało rozpłatać nieszczęśnika na pół. Skóra i tkanki były poszarpane, jak przez atak wściekłego zwierzęcia, ale Varya, spoglądając na goblina, nie była w stanie przypisać rozkładu obrażeń do żadnego znanego sobie stworzenia. Brzegi rany zdawały się przypalone, pokryte tą samą smolistą substancją, którą widzieliście wcześniej na pobojowisku. Goblin oddychał płytko, nierówno - a przy każdym wydechu na jego rozchylonych wargach tworzył się i pękał krwisty pęcherzyk powietrza.
Jego towarzysz, który niechętnie przyszedł za Varyą z sąsiedniego pomieszczenia, miał chytrą twarz i kaprawe oko, ale ubiór i złoty kolczyk tkwiący w dużym, porośniętym długimi włosami uchu, zdradzał, że nie brakowało mu pieniędzy. - Rytuał? - powtórzył po Ramseyu; w jego spojrzeniu błysnął mimowolny respekt, musiał zdawać sobie sprawę z tego, z kim rozmawiał. Łypnął niechętnie na Varyę i Arsentiy'ego, po czym znów przeniósł uwagę na namiestnika. - Nic nie wiem o rytuale, jesteśmy tylko uczciwymi biznesmenami, panie - zapewnił, rozchylając ręce na boki i skłaniając się nisko. W jego uniżoności było coś nieszczerego. - Widzieliśmy znaki na kamieniach, ale to nie nasze dzieło. Krwawy Theo musiał je wysmarować - kontynuował; w tonie jego głosu zadźwięczała pogarda. Odwrócił się przez ramię, żeby przez nie splunąć. - Niech mu robaki oczy wyżrą, psidwacza mać. To on nas tam ściągnął - twierdził, że ma na sprzedaż coś, co chcieliśmy... mieć w posiadaniu, powinienem był się domyślić, że to jakieś szachrajstwo, kiedy wyznaczył miejsce spotkania. Jak tam dotarliśmy, to nie było po nim śladu, znaleźliśmy tylko jego różdżkę - za to wszędzie kotłowały się te... cienie, tak je nazywacie? - Wzdrygnął się, widocznie coś sobie przypominając. - Całe niebo zaszło chmurami, zrobiło się ciemno jak w jaskini. Nie było widać ani jednej gwiazdy, ani księżyca. I zimno, przeraźliwie zimno. Zaczęliśmy uciekać, ale cienie nas zaatakowały, były tam, jeszcze zanim obudziła się tamta magia. Gdy to nastało, przybyło ich jeszcze więcej. Były wszędzie. Jakby… były z nią połączone. Nie dało się tego powstrzymać. Dopadły Gorka - wskazał głową na nieprzytomnego goblina. - Mnie udało się dobiec do wioski i załatwić pomoc, ale niewiele brakowało. - Łypnął krótko na starszego mężczyznę, który spoglądał to na Ramseya i jego towarzyszy, to na goblina, jakby nie mógł się doczekać, aż wszyscy sobie stąd pójdą. - Pomożecie mu? - zapytał goblin, choć nie wyglądał na przejętego losem wspomnianego Gorka. Bardziej zainteresowały go słowa Ramseya, kiedy ten zwrócił uwagę na trzymaną w długich palcach fiolkę. - To - zakołysał czarną, wypełniającą czynie mazią - zabrałem z tego kręgu. Jest wartościowe? - zapytał; pomiędzy głoskami zadźwięczała nadzieja.
To post uzupełniający, jeśli będzie potrzeba - pojawią się kolejne. Mistrz gry pozwolił sobie lekko rozbudować wypowiedź goblina - na podstawie posta Varyi.
W razie pytań - zapraszam.
Jego towarzysz, który niechętnie przyszedł za Varyą z sąsiedniego pomieszczenia, miał chytrą twarz i kaprawe oko, ale ubiór i złoty kolczyk tkwiący w dużym, porośniętym długimi włosami uchu, zdradzał, że nie brakowało mu pieniędzy. - Rytuał? - powtórzył po Ramseyu; w jego spojrzeniu błysnął mimowolny respekt, musiał zdawać sobie sprawę z tego, z kim rozmawiał. Łypnął niechętnie na Varyę i Arsentiy'ego, po czym znów przeniósł uwagę na namiestnika. - Nic nie wiem o rytuale, jesteśmy tylko uczciwymi biznesmenami, panie - zapewnił, rozchylając ręce na boki i skłaniając się nisko. W jego uniżoności było coś nieszczerego. - Widzieliśmy znaki na kamieniach, ale to nie nasze dzieło. Krwawy Theo musiał je wysmarować - kontynuował; w tonie jego głosu zadźwięczała pogarda. Odwrócił się przez ramię, żeby przez nie splunąć. - Niech mu robaki oczy wyżrą, psidwacza mać. To on nas tam ściągnął - twierdził, że ma na sprzedaż coś, co chcieliśmy... mieć w posiadaniu, powinienem był się domyślić, że to jakieś szachrajstwo, kiedy wyznaczył miejsce spotkania. Jak tam dotarliśmy, to nie było po nim śladu, znaleźliśmy tylko jego różdżkę - za to wszędzie kotłowały się te... cienie, tak je nazywacie? - Wzdrygnął się, widocznie coś sobie przypominając. - Całe niebo zaszło chmurami, zrobiło się ciemno jak w jaskini. Nie było widać ani jednej gwiazdy, ani księżyca. I zimno, przeraźliwie zimno. Zaczęliśmy uciekać, ale cienie nas zaatakowały, były tam, jeszcze zanim obudziła się tamta magia. Gdy to nastało, przybyło ich jeszcze więcej. Były wszędzie. Jakby… były z nią połączone. Nie dało się tego powstrzymać. Dopadły Gorka - wskazał głową na nieprzytomnego goblina. - Mnie udało się dobiec do wioski i załatwić pomoc, ale niewiele brakowało. - Łypnął krótko na starszego mężczyznę, który spoglądał to na Ramseya i jego towarzyszy, to na goblina, jakby nie mógł się doczekać, aż wszyscy sobie stąd pójdą. - Pomożecie mu? - zapytał goblin, choć nie wyglądał na przejętego losem wspomnianego Gorka. Bardziej zainteresowały go słowa Ramseya, kiedy ten zwrócił uwagę na trzymaną w długich palcach fiolkę. - To - zakołysał czarną, wypełniającą czynie mazią - zabrałem z tego kręgu. Jest wartościowe? - zapytał; pomiędzy głoskami zadźwięczała nadzieja.
W razie pytań - zapraszam.
Przyglądał się przybyłemu goblinowi beznamiętnie, ale jego wyraźna niechęć do współpracy wywołała w nim wewnętrzną irytację. Nie reagował jednak przez chwilę, udając spokojnego, cierpliwego i gotowego na dalsze pertraktacje. Uczciwi biznesmeni? Mrugnął powoli, cichym szelestem wciągając powietrze w płuca. Rzadko pozwalał na wyprowadzenie siebie z równowagi a przez lata wypracował sobie umiejętność podchodzenia do większości spraw z chłodną głową, ale łatwiej i szybciej poszłoby z czarodziejami. Gobliny były cwane i interesowne, siłą i pozycją nie przekona ich do niczego. Goblin wydawał się nieszczery, a jego wyraz twarzy i spojrzenie niepokojące, ale nie spotkał dotąd żadnego, który wzbudziłby w nim zaufanie. Nie musiał kłamać, co do rytuału, mógł naprawdę nie wiedzieć o niczym takim — a może to było coś zupełnie innego.
— Oczywiście, w to nie wątpię — przytaknął mu, w krótkiej pauzie po stronie goblina. — Uczciwi biznesmeni nie mają czego się obawiać w Warwick.— Nie dawał po sobie poznać, że podchodził do goblina z taką samą nieszczerością. Pragnął go uspokoić. Nie interesowały go brudne interesy, przemyty i handel artefaktami tak długo, póki nie były to ruchy związane z Zakonem. Przechylił głowę z zainteresowaniem, ukrywając jednak jak bardzo zainteresowała go sprawa, o której zaczął mówić. Postać Krwawego Theo nie była już legendą, a on anonimowym marynarzem. Drew opowiedział mu o nim nieco. Miał słynąć z niebezpiecznych magicznych przedmiotów. Ściągnął gobliny do Warwick żeby uhandlować z nimi przedmiot.
— Cienie — przytaknął powoli, powstrzymując się przed zerknięciem na kuzynkę. Historia opisana przez goblina zgadzała się z tym, co widział i co usłyszał nad ranem. Potworna burza, ciskające z ruin zaklęcia, a potem absolutna ciemność i korowód cieni, który ostatecznie przeszedł przez miasto. — Cienie były tam zanim nastała ciemność — powtórzył po nim powoli i ostrożnie, upewniając się co do chronologii zdarzeń. — I namnożyły się kiedy nastała.— Były z nimi związane, ale pojawiły się nieprzypadkowo. To Krwawy Theo był wspólnym mianownikiem. — Słyszałem, że jego okręt się rozbił na początku lipca i nikt nie przeżył — podjął podejrzliwie, nie spuszczając wzroku z goblina. — Jesteś absolutnie pewien, że to z nim mieliście się spotkać, a nie kimś innym? — Łatwo było się pod niego podszyć, a jednak był absolutnie pewien, że nikt z załogi okrętu Krwawego Theo nie ocalał. Wszyscy, jak jeden, pod wpływem potwornego uroku wyskoczyli do morza. — Wśród tych cieni widzieliście węża? — To być symbol, mogła być tylko jedna z form utkanych z mroku. Widział już przecież wilki, które okazały mu po długiej walce posłuszeństwo. — Nie znaleźliśmy różdżki na miejscu, a to musi oznaczać, że ją macie.— Wyciągnął rękę po różdżkę kapitana, ale też nie udzielił odpowiedzi co do pomocy nim nie otrzymał to, czego chciał. — Varya i Arsentiyi pomogą ci zapakować Gorka na wóz. Niech właściciel przygotuje konia — spojrzał na starszego mężczyznę, który im towarzyszył. — Zabiorą go do lecznicy, w której otrzyma pomoc, a ty zapłatę za współpracę. Koń i wóz wrócą tu po wszystkim — obiecał, ale prawą rękę wysunął na bok lekko uniesioną, dając znak Varyi i jej bratu by nie ruszali się jeszcze z miejsca, dopóki nie sfinalizują transakcji. Głównie do nich się zwracał, ale nie spuszczał wzroku z goblina, bo to jemu stawiał warunek. To miała być umowa, z goblinami nie dało się inaczej. — To — Spojrzał na fiolkę z czarną mazią, robiąc krok w stronę goblina. — Jest esencja cieni, które dopadały twojego przyjaciela. Nie wspomoże ani w klątwach ani w eliksirach, nie ma żadnej wartości magicznej i nie da się jej rozłożyć na ingrediencje, ale jest toksyczne. Pojawia się w wyniku rozpadu ładunku magicznego w starciu z białą magią. Rozbija się na dziesięć lub dwadzieścia mniejszych cząstek, które rozbijają się na kolejne dziesiątki i setki, wytrącając przy tym wodę, zwiększającą wilgotność powietrza, co zwiększa uczucie chłodu w otoczeniu. Emisja magitronów, która temu towarzyszy negatywnie oddziałuje na samopoczucie, działa degradująca na otoczenie— kłamał gładko, nie odejmując od niego wzroku. Nie miał pojęcia czym była ta maź. Miał to sprawdzić i zweryfikować, wracając między kromlech, ale to co znajdowało się w ruinach mogło wyglądać i zachowywać się już inaczej od tego, co zebrał goblin tuż po całej akcji. Owszem, naukowo dla niego ta fiolka była wyjątkowo cenna. — Ponieważ dla nas to, co zabrałeś to zanieczyszczenie, którego trzeba się pozbyć wrócisz do ruin, wylejesz to z powrotem tam, skąd to wziąłeś, żebyśmy mogli to wypalić, a my zapomnimy o szkodzie, jaką próbowałeś wyrządzić zabierając toksyny z osady, ale nie wiem, czy zdążysz wtedy trafić na moją żonę w lecznicy, która miałaby ci zapłacić za informacje. Jeśli wolisz udać się jednak do Asfodela z Gorkiem, ja to załatwię. — Wyciągnętą po różdżkę Krwawego Theo dłoń podsunął bliżej, sugerując, że fiolkę też ze sobą weźmie. Obiecał mu już zapłatę, nie musiał kurczowo trzymać się czegoś, co nie miało mu przynieść zysku. Wymiana wydawała się uczciwa. Gobliny były chytre, zależało im na zyskach. Nigdy wcześniej nie miał okazji dobijać z nimi targów, doświadczyć tego na własnej skórze, ale od mogli się dogadać zanim podejmą radykalniejsze środki.
| kłamstwo III i eeee perswazja, wielki morsie, nie wiem, nie mam ekonomii żeby dobić targu
— Oczywiście, w to nie wątpię — przytaknął mu, w krótkiej pauzie po stronie goblina. — Uczciwi biznesmeni nie mają czego się obawiać w Warwick.— Nie dawał po sobie poznać, że podchodził do goblina z taką samą nieszczerością. Pragnął go uspokoić. Nie interesowały go brudne interesy, przemyty i handel artefaktami tak długo, póki nie były to ruchy związane z Zakonem. Przechylił głowę z zainteresowaniem, ukrywając jednak jak bardzo zainteresowała go sprawa, o której zaczął mówić. Postać Krwawego Theo nie była już legendą, a on anonimowym marynarzem. Drew opowiedział mu o nim nieco. Miał słynąć z niebezpiecznych magicznych przedmiotów. Ściągnął gobliny do Warwick żeby uhandlować z nimi przedmiot.
— Cienie — przytaknął powoli, powstrzymując się przed zerknięciem na kuzynkę. Historia opisana przez goblina zgadzała się z tym, co widział i co usłyszał nad ranem. Potworna burza, ciskające z ruin zaklęcia, a potem absolutna ciemność i korowód cieni, który ostatecznie przeszedł przez miasto. — Cienie były tam zanim nastała ciemność — powtórzył po nim powoli i ostrożnie, upewniając się co do chronologii zdarzeń. — I namnożyły się kiedy nastała.— Były z nimi związane, ale pojawiły się nieprzypadkowo. To Krwawy Theo był wspólnym mianownikiem. — Słyszałem, że jego okręt się rozbił na początku lipca i nikt nie przeżył — podjął podejrzliwie, nie spuszczając wzroku z goblina. — Jesteś absolutnie pewien, że to z nim mieliście się spotkać, a nie kimś innym? — Łatwo było się pod niego podszyć, a jednak był absolutnie pewien, że nikt z załogi okrętu Krwawego Theo nie ocalał. Wszyscy, jak jeden, pod wpływem potwornego uroku wyskoczyli do morza. — Wśród tych cieni widzieliście węża? — To być symbol, mogła być tylko jedna z form utkanych z mroku. Widział już przecież wilki, które okazały mu po długiej walce posłuszeństwo. — Nie znaleźliśmy różdżki na miejscu, a to musi oznaczać, że ją macie.— Wyciągnął rękę po różdżkę kapitana, ale też nie udzielił odpowiedzi co do pomocy nim nie otrzymał to, czego chciał. — Varya i Arsentiyi pomogą ci zapakować Gorka na wóz. Niech właściciel przygotuje konia — spojrzał na starszego mężczyznę, który im towarzyszył. — Zabiorą go do lecznicy, w której otrzyma pomoc, a ty zapłatę za współpracę. Koń i wóz wrócą tu po wszystkim — obiecał, ale prawą rękę wysunął na bok lekko uniesioną, dając znak Varyi i jej bratu by nie ruszali się jeszcze z miejsca, dopóki nie sfinalizują transakcji. Głównie do nich się zwracał, ale nie spuszczał wzroku z goblina, bo to jemu stawiał warunek. To miała być umowa, z goblinami nie dało się inaczej. — To — Spojrzał na fiolkę z czarną mazią, robiąc krok w stronę goblina. — Jest esencja cieni, które dopadały twojego przyjaciela. Nie wspomoże ani w klątwach ani w eliksirach, nie ma żadnej wartości magicznej i nie da się jej rozłożyć na ingrediencje, ale jest toksyczne. Pojawia się w wyniku rozpadu ładunku magicznego w starciu z białą magią. Rozbija się na dziesięć lub dwadzieścia mniejszych cząstek, które rozbijają się na kolejne dziesiątki i setki, wytrącając przy tym wodę, zwiększającą wilgotność powietrza, co zwiększa uczucie chłodu w otoczeniu. Emisja magitronów, która temu towarzyszy negatywnie oddziałuje na samopoczucie, działa degradująca na otoczenie— kłamał gładko, nie odejmując od niego wzroku. Nie miał pojęcia czym była ta maź. Miał to sprawdzić i zweryfikować, wracając między kromlech, ale to co znajdowało się w ruinach mogło wyglądać i zachowywać się już inaczej od tego, co zebrał goblin tuż po całej akcji. Owszem, naukowo dla niego ta fiolka była wyjątkowo cenna. — Ponieważ dla nas to, co zabrałeś to zanieczyszczenie, którego trzeba się pozbyć wrócisz do ruin, wylejesz to z powrotem tam, skąd to wziąłeś, żebyśmy mogli to wypalić, a my zapomnimy o szkodzie, jaką próbowałeś wyrządzić zabierając toksyny z osady, ale nie wiem, czy zdążysz wtedy trafić na moją żonę w lecznicy, która miałaby ci zapłacić za informacje. Jeśli wolisz udać się jednak do Asfodela z Gorkiem, ja to załatwię. — Wyciągnętą po różdżkę Krwawego Theo dłoń podsunął bliżej, sugerując, że fiolkę też ze sobą weźmie. Obiecał mu już zapłatę, nie musiał kurczowo trzymać się czegoś, co nie miało mu przynieść zysku. Wymiana wydawała się uczciwa. Gobliny były chytre, zależało im na zyskach. Nigdy wcześniej nie miał okazji dobijać z nimi targów, doświadczyć tego na własnej skórze, ale od mogli się dogadać zanim podejmą radykalniejsze środki.
| kłamstwo III i eeee perswazja, wielki morsie, nie wiem, nie mam ekonomii żeby dobić targu
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie wtrącałam się w rozmowę mojego namiestnika z goblinem. W oczach nieznajomego odbijała się podejrzana poświata, nie widziałam w nim postaci godnej zaufania. Obserwowałam ciało, kurczące się do pięści krótkie, grube palce, podczas gdy drugie pilnowały mglistej toni zatrzaśniętej w szklanym pojemniku. Patrzył na nas, wydawał się niespłoszony, a kiedy mówił biło, od niego coś jeszcze, coś co przeżerało myśli, wyłapywało je i ściskało tylko mocniej i mocniej. Jego intencji i prawdy kryjącej się za opowieściami domyślać się mógł kuzyn najlepiej. Z mowy wysp brytyjskich pojmował więcej, a i zdawał się biegle poruszać po tajemniczej sprawie, która nas tutaj doprowadziła. Ja byłam ostrożna w wysuwaniu wniosków, choć pojmowane części wypowiedzi powoli składały się ze sobą - mimo to istniały dziury trudne do załatania. Nieznajomy mógł dostarczyć więcej odpowiedzi, czy było to już wszystko, co mogliśmy od niego otrzymać?
Goblin prędko przytaknął, kiedy kuzyn zapytał o rzekomego Krwawego Theo. Co to była za postać? Słuchałam, porządkując w myśli chronologię, dopasowując wzmianki do zanotowanych w pamięci widoków ruin i śladów, które zdołaliśmy wydobyć z poburzowego krajobrazu. Wyglądało na to, że podążenie tropem przyniosło nam dodatkowe informacje. Czy Ramsey uznawał je za wartościowe? Popatrzyłam w bok, kiedy przemówił, żywiej zareagowałam na wzmiankę o wężu i nieco szerzej otworzyłam oczy. - Może i wąż był, albo stwór jakiś o podobnym kształcie, w tamtej trawie.... - goblin przerwał i podrapał się po brodzie, a potem tylko wzruszył ramionami. - Wtedy, w ciemności wszystko działo się prędko... - dodał, jakby pragnął usprawiedliwić brak precyzyjnej odpowiedzi. Kłamał? Czy mogli przeoczyć stworzenie tak spore? Pozostawione tropy wyraźnie zdawały się nakierunkowywać na węża. Czułam jednak, że goblin nie powie nam na ten temat już wiele więcej.
I tym razem to ja kiwnęłam głową, kiedy poruszono kwestię wsparcia poszkodowanych i transportu do lecznicy. - Najpierw różdżka - wystąpiłam z cienia, by zbliżyć się do niskiej postaci i podkreślić nasz wymóg. Kilka kosmyków przysłoniło moją twarz, lecz nie na tyle, by odebrać mu widok moich wyczekujących oczu. Z ust namiestnika padł komunikat. – Potem twój przyjaciel dostanie pomoc – powtórzyłam gotowa przystąpić do działania, jak tylko spełni się wola Ramseya. Czekałam jednak spokojnie, bez trudu pojmując znaczenie wzniesionej dłoni. Nie zareagowałam w żaden sposób, kiedy wreszcie z wnętrza szaty nasz rozmówca wydostał magiczne drewno i powoli wręczył je Mulciberowi. Nie tylko moje oczy z najwyższą czujnością rejestrowały najmniejszy gest tego niziołka. Choć nie miał wielkich szans z nami wszystkimi i ewentualne próby buntu były kompletnie nieopłacalne, wciąż pozostawał goblinem, a te nie od dziś lubiły kombinować.
Potem obróciłam lekko głowę, by przyjrzeć się przemawiającemu kuzynowi. Nie szczędził szczegółów. Zaś ja, pozbawiona możliwości kompletnego przyswojenia tych informacji, błądziłam przy pierwszych wygłoszonych zdaniach, bo przecież nie było powodu, dla którego ten mężczyzna miał otrzymać aż tak wiele szczegółów. Sens jednak napływał wolno, mieliłam w myślach każdy zwrot, wyłapując pojęcia trudne, pojęcia dość rzadko słyszane. Zapytać jednak mogłam później. Ufałam mądrości kuzyna. W jego słowa wkradał się dramatyzm, który przecież nie mógł być przypadkowy. Nie ośmieliłam się wtrącić – to było niepotrzebne, szczególnie że wciąż brakowało mi słow. Pozostawałam obecna i usłużna, gotowa działać w myśl jego woli. W umyśle jednak piętrzyły się pytania.
Zaś goblin, choć sprawiał wrażenie z początku dość zaangażowanego w pojęcie całego procederu i kwestię zamkniętej we fiolce czerni, później wydawał się coraz bardziej zmęczony szeregiem prezentowanych czynności. Aż wreszcie nieco się zgarbił i opuścił głowę. – A weźcie to, panie. Zostanę z Gorkiem, jemu jestem potrzebny bardziej – oświadczył w końcu niby z empatią i wyciągnął kolejny raz dłoń w stronę Ramseya. Trudno było uwierzyć, że to dobro towarzysza pozostawało jedynym argumentem. Fiolka jednak miała trafić do nas i tak też się stało. Goblin, o ile w ogóle miał jakieś nadzieje na realizację własnych, skrytych zamierzeń, zrezygnował z wszelkich sztuczek, z uległością reagując na sugestię czarodzieja. Poszło łatwo. On dostał obietnicę zapłaty i opieki uzdrowiciela, a my kolejne cenne elementy składające się na wielką tajemnicę.
Gdy ładowaliśmy na wóz Gorka, gdy jechaliśmy do lecznicy, ja wciąż przed oczami miałam ślizgający się po trawie czarny kształt. Obietnica bestii wydawała się interesująca. Nie wiedziałam tylko, czy będzie nam dane rozpocząć prawdziwe łowy.
zt Varya i Ramsey,
Ramsey otrzymuje od goblina różdżkę Krwawego Theo oraz fiolkę z tajemniczą, czarną mazią - uzgodnione z Mistrzem Gry.
Goblin prędko przytaknął, kiedy kuzyn zapytał o rzekomego Krwawego Theo. Co to była za postać? Słuchałam, porządkując w myśli chronologię, dopasowując wzmianki do zanotowanych w pamięci widoków ruin i śladów, które zdołaliśmy wydobyć z poburzowego krajobrazu. Wyglądało na to, że podążenie tropem przyniosło nam dodatkowe informacje. Czy Ramsey uznawał je za wartościowe? Popatrzyłam w bok, kiedy przemówił, żywiej zareagowałam na wzmiankę o wężu i nieco szerzej otworzyłam oczy. - Może i wąż był, albo stwór jakiś o podobnym kształcie, w tamtej trawie.... - goblin przerwał i podrapał się po brodzie, a potem tylko wzruszył ramionami. - Wtedy, w ciemności wszystko działo się prędko... - dodał, jakby pragnął usprawiedliwić brak precyzyjnej odpowiedzi. Kłamał? Czy mogli przeoczyć stworzenie tak spore? Pozostawione tropy wyraźnie zdawały się nakierunkowywać na węża. Czułam jednak, że goblin nie powie nam na ten temat już wiele więcej.
I tym razem to ja kiwnęłam głową, kiedy poruszono kwestię wsparcia poszkodowanych i transportu do lecznicy. - Najpierw różdżka - wystąpiłam z cienia, by zbliżyć się do niskiej postaci i podkreślić nasz wymóg. Kilka kosmyków przysłoniło moją twarz, lecz nie na tyle, by odebrać mu widok moich wyczekujących oczu. Z ust namiestnika padł komunikat. – Potem twój przyjaciel dostanie pomoc – powtórzyłam gotowa przystąpić do działania, jak tylko spełni się wola Ramseya. Czekałam jednak spokojnie, bez trudu pojmując znaczenie wzniesionej dłoni. Nie zareagowałam w żaden sposób, kiedy wreszcie z wnętrza szaty nasz rozmówca wydostał magiczne drewno i powoli wręczył je Mulciberowi. Nie tylko moje oczy z najwyższą czujnością rejestrowały najmniejszy gest tego niziołka. Choć nie miał wielkich szans z nami wszystkimi i ewentualne próby buntu były kompletnie nieopłacalne, wciąż pozostawał goblinem, a te nie od dziś lubiły kombinować.
Potem obróciłam lekko głowę, by przyjrzeć się przemawiającemu kuzynowi. Nie szczędził szczegółów. Zaś ja, pozbawiona możliwości kompletnego przyswojenia tych informacji, błądziłam przy pierwszych wygłoszonych zdaniach, bo przecież nie było powodu, dla którego ten mężczyzna miał otrzymać aż tak wiele szczegółów. Sens jednak napływał wolno, mieliłam w myślach każdy zwrot, wyłapując pojęcia trudne, pojęcia dość rzadko słyszane. Zapytać jednak mogłam później. Ufałam mądrości kuzyna. W jego słowa wkradał się dramatyzm, który przecież nie mógł być przypadkowy. Nie ośmieliłam się wtrącić – to było niepotrzebne, szczególnie że wciąż brakowało mi słow. Pozostawałam obecna i usłużna, gotowa działać w myśl jego woli. W umyśle jednak piętrzyły się pytania.
Zaś goblin, choć sprawiał wrażenie z początku dość zaangażowanego w pojęcie całego procederu i kwestię zamkniętej we fiolce czerni, później wydawał się coraz bardziej zmęczony szeregiem prezentowanych czynności. Aż wreszcie nieco się zgarbił i opuścił głowę. – A weźcie to, panie. Zostanę z Gorkiem, jemu jestem potrzebny bardziej – oświadczył w końcu niby z empatią i wyciągnął kolejny raz dłoń w stronę Ramseya. Trudno było uwierzyć, że to dobro towarzysza pozostawało jedynym argumentem. Fiolka jednak miała trafić do nas i tak też się stało. Goblin, o ile w ogóle miał jakieś nadzieje na realizację własnych, skrytych zamierzeń, zrezygnował z wszelkich sztuczek, z uległością reagując na sugestię czarodzieja. Poszło łatwo. On dostał obietnicę zapłaty i opieki uzdrowiciela, a my kolejne cenne elementy składające się na wielką tajemnicę.
Gdy ładowaliśmy na wóz Gorka, gdy jechaliśmy do lecznicy, ja wciąż przed oczami miałam ślizgający się po trawie czarny kształt. Obietnica bestii wydawała się interesująca. Nie wiedziałam tylko, czy będzie nam dane rozpocząć prawdziwe łowy.
zt Varya i Ramsey,
Ramsey otrzymuje od goblina różdżkę Krwawego Theo oraz fiolkę z tajemniczą, czarną mazią - uzgodnione z Mistrzem Gry.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Historia, którą karmił nas mężczyzna, nie mogła być w pełni prawdziwa - kierowany strachem łgał, wplatając między słowa kilka ziaren prawdy. Nie rozumiałem tego w języku, którym przemawiał, a dostrzegałem w ciele - nerwowym oblizywaniu warg, rozbieganym spojrzeniu. Świat był dziki, a siła stała po naszej stronie wraz z bystrością umysłów i witalnością ciał. Kłamstwa nie miały jednak znaczenia, nieznajomy i tak doprowadził nas bliżej prawdy - ale ta nadal nie formowała się w ostatecznym kształcie. Zarówno Krwawy Theo jak i przepełniona czernią fiolka mogli stanowić odpowiedź, lub jedynie kolejną wskazówkę w historii, którą dopiero poznawałem. Kątem oka spojrzałem na siostrę, równie osieroconą w niewiedzy co ja sam, a jednak równie niewzruszoną, działającą bez cienia zawahania. Zimna Syberia wyciosała w nas pewność siebie, czyniąc żywymi posągami. Oboje mieliśmy tę samą łatwość w płynnym poruszaniu się po nieznanych ścieżkach, obcych językach, zagmatwanych tropach. Nie musiałem rozumieć każdego słowa Ramseya, by wiedzieć, że i on zwodził naszych świadków. Nie znałem go długo, ale wystarczająco, by wiedzieć, że nie lub wdawać się w szczegóły. Nie miał w zwyczaju składać wyjaśnień, a już z pewnością nie obcym. Liczyły się tylko dowody, a życie goblina stanowiło najmniejszą wartość. Jeśli jednak nieznajomy mówił prawdę i jego obrażenia powstały w wyniku ataku cieni, Gorek mógł stanowić kolejny cenny element układanki. Pomoc w dostaniu się do lecznicy wydawała się aktem dobroduszności, tymczasem była jedynie kolejną monetą na złotym stosie. Kuzyn mylił się w twierdzeniu, że niewiele wie na temat ekonomii - a jeśli rzeczywiście tak było, umiejętność ta przychodziła mu naturalnie.
W głowie kłębiły się pytania i sugestie, na nie jednak miał przyjść czas później - z dala od obcych, zwiedzionych fałszywym tropem z dala od niedźwiedziego leża, od niedźwiedzich tajemnic i ścieżek, którymi chadzał. Varya również musiała je mieć, zwykle dostrzegała więcej niż ja. Cień i cisza były jej królestwem, ja za to nie bałem się światła i głosu - ale tu, na angielskiej ziemi cichł, grzązł w gardle, wywołując frustrację i poczucie wstydu. Nie lubiłem czekać, lubiłem widzieć efekty natychmiast, a choć z dnia na dzień rozumiałem i mówiłem coraz więcej - nadal niewystarczająco i nadal za mało. Tym razem był z nami Ramsey, dziś on był naszym głosem, a my przedłużeniem jego rąk, parą ostrych pazurów. Mimo tego czułem, że sam również dotarłby dziś do gospodarstwa i bez naszej pomocy, a jednak musiał mieć jakiś plan, skoro pozwalał nam uczestniczyć w swojej bajce. Nie wymyśliłem tego ładując wóz, nie wymyśliłem tego jadąc do lecznicy, a Anglia być może jeszcze długo miała pozostać dla mnie tajemnicą.
Nie szkodzi. Miałem czas.
zt
W głowie kłębiły się pytania i sugestie, na nie jednak miał przyjść czas później - z dala od obcych, zwiedzionych fałszywym tropem z dala od niedźwiedziego leża, od niedźwiedzich tajemnic i ścieżek, którymi chadzał. Varya również musiała je mieć, zwykle dostrzegała więcej niż ja. Cień i cisza były jej królestwem, ja za to nie bałem się światła i głosu - ale tu, na angielskiej ziemi cichł, grzązł w gardle, wywołując frustrację i poczucie wstydu. Nie lubiłem czekać, lubiłem widzieć efekty natychmiast, a choć z dnia na dzień rozumiałem i mówiłem coraz więcej - nadal niewystarczająco i nadal za mało. Tym razem był z nami Ramsey, dziś on był naszym głosem, a my przedłużeniem jego rąk, parą ostrych pazurów. Mimo tego czułem, że sam również dotarłby dziś do gospodarstwa i bez naszej pomocy, a jednak musiał mieć jakiś plan, skoro pozwalał nam uczestniczyć w swojej bajce. Nie wymyśliłem tego ładując wóz, nie wymyśliłem tego jadąc do lecznicy, a Anglia być może jeszcze długo miała pozostać dla mnie tajemnicą.
Nie szkodzi. Miałem czas.
zt
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przychodzimy stąd
Rzadko kiedy zmieniała zdanie - głównie dlatego, że podejmowała je przeważnie dopiero po tym, jak przemyślała całość dokładnie. Wysnuła kolejne możliwe rozwiązania, rozpatrzyła hipotetycznie inne opcje spośród nich wybierając tą, która wydawała jej się najskuteczniejsza - przynajmniej jeśli szło o dobór rozwiązań, dla osiągnięcia celu, którego się podejmowała. Ramsey znał ją właściwie chyba przez całe jej życie - razem dorastali i choć czas nieubłaganie płynął dalej wpychając ich w objęcia dorosłości nadal pozostawali sobie bliscy. Czas który mogli spędzić razem stał się nieporównywalnie krótszy, ale jednocześnie za każdym razem był niesamowicie obfity. Zdawała sobie sprawę, że z nim jeśli chciało się odpowiedzi należało zadać właściwie pytanie. Wiedziała też że nie każda wiedza dostępna była dla niej, ale ani Ramsey, ani Tristan nigdy nie dali jej odczuć że wstrzymują ją w sprawie ważnej. Ostatnio zawiodła pokładane w nią zaufanie, ale jeśli coś przyniósł jej błąd - poza goryczą rozlewającą się na języku - to pewność, by drugi raz nie popełnić jeszcze raz tego samego błędu. Kącik warg Melisande uniósł się na padające z jego ust słowa. Głowa potakując przyznała rację temu, co powiedział. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą której się oddał - wiedziała, że nie było inaczej. Wypowiadane dalej słowa sprawiły, że najpierw jej oczy zalśniły w rozbawieniu, by chwilę później odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
- Ciężko wyobrazić mi sobie ciebie ociekającego nudą. - przyznała swobodnie. W tym zdawali się Melisande podobni, zawsze znajdując zagadnienie warte przyjrzenia mu się - pochylenia, rozpracowania. A może dzielili świadomość, że czas który mają, jest ograniczony ramami życia, które przeżyją. Nie chciała żałować, że nie sięgnęła ku temu, co ją interesowało. - Ale z przyjemnością dołączę z tobą do fety wznosząc swój kielich - choć jeśli mam być szczera liczę na to, że nadejdzie ona szybciej, niż kiedy starość upomni się o nas oboje. - zgodziła się, choć może mimowolnie wypowiedziała pomiędzy słowami życzenie szybszej możliwości na wspólne świętowanie. Wszak ta, znajdowała się zaraz przed nimi.
- Nie musiałam. - zgodziła się z nim pozwalając by jej ręka niemal nonszalancko machnęła obok. Wiedziała, że nie. Ale nie wręczała mu tego podarku bez powodu - miał być świadectwem jej nowej umiejętności. Możliwością, którą pozostawiała w jego dłoniach. Potaknęła łagodnie głową rozciągając wargi w uroczo zadowolonym uśmiechu. - Prowadzi na moje tarasy. - wypadło z jej warg jeszcze w ramach wyjaśnienia. - O tym, że potrafię je stworzyć wie niewiele osób. Nie wszyscy muszą. - odnalazła plecami oparcie krzesła, przekrzywiając w krótkim rozbawieniu głowę, spoglądając ku Mulciberowi. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie każdy był świadom umiejętności które posiadała - nie każdy chciał to dojrzeć a niektórym sama nie pozwoliła zajrzeć za kurtynę własnego jestestwa. Pozycja słabej, mało inteligentnej kobiety, czasami była na rękę - ci na których zdaniu jej zależało, potrafili dostrzec to, kim naprawdę była.
Zamilkła na trochę dłużej, kiedy Śmierciożerca podjął się wyjaśnień. Ciemne brwi uniosły się łagodnie w zainteresowaniu na wiadomość, sekret, który skrywał od lat. Zaplotła dłonie na kolanach wpatrując się w niego, kiedy mówił dalej, ale nie przerywając ani razu w pewnym momencie pozwalając sobie jedynie założyć nogę na nogę. A kiedy zamilkł, pozwoliła by na chwilę objęła ich cisza. W końcu nabrała powietrza w wargi wypuszczając je powoli w krótkim niemal westchnieniu. - Nie bez powodów milczałeś. - orzekła w końcu odwracając na chwilę tęczówki. - Cieszy mnie, że znalazłeś kobietę którą chcesz widzieć u swojego boku. Rodzinę. - powróciła do niego tęczówkami rozciągając wargi w uśmiechu, pełnym prawdziwej radości na to, po udało mu się sięgnąć. - Jesteśmy? - zapytała w krótkim zaciekawieniu do czego konkretnie się odnosił. Choć skłamałaby mówiąc, że jego słowa mile nie połechtały jej ego.
Odciągnęła tęczówki od jego twarzy, kwestia badania tej sprawy znaczyła tyle, że nie posiadał żadnych pewnych informacji. Wróciła nimi, kiedy kontynuował ciemne - podobne do Tristana - spojrzenie zawieszając znów na nim.
- Zaatakowały kogoś? Istoty o których wcześniej wspomniałeś. - dopytała, pozwalając by jedna z jej dłoni znalazła się bliżej twarzy, a palce przesunęły po brodzie. - Sądzisz że użył piorunów do walki z gadem? Czy że walka - jak i obecność niezidentyfikowanego węża choć zbiegające się w czasie wcale nie muszą łączyć się tak dokładnie ze sobą. - zapytała, marszcząc odrobinę brwi. Jej tęczówki błądziły nieobecnie, kiedy przemykała przez potencjalnie możliwe scenariusze. Wracając do Ramseya kiedy wspomniał o wizji. Brwi zmarszczyły się mocniej. Zaraz jednak wargi ubrały coś na kształt uśmiechu. - Zawsze odrobinę ci tego zazdrościłam - przyznała - możliwości zerknięcia w przyszłość. - Tak jak i wilom ich czaru. - nie miała oporów by się do tego przyznać przed nim, odwróciła na rozpościerający się za oknem widok. Ale to chwilowe zastanowienie zostało równie szybko za nią, jak się pojawiało. - Ale… magia ochronna… - zastanowiła się. - czy jest możliwym, by chroniła czoś w jego wnętrzu? - zapytała, czy może raczej dumała na głos. Odebrała od skrzata sok niemal machinalnie myślami będąc już w całkowicie innym miejscu. Napiła się go, odstawiając na stolik przed sobą. Wsłuchując się w brakującą w słowach Tristana historii.
- Czy bezpiecznym jest założyć, że możliwość zapanowania nad nimi zależna jest od stopnia zgłębienia czarnej magii? Choć w tym wypadku, myślisz że mógł mieć na to wpływ fakt, że wyszły z cienia Craiga? - postawiła kolejne z pytań marszcząc lekko brwi. - Słyszałam, że istnieje możliwość nad zapanowania nad nimi. - podniosła się, sięgając po szklankę by upić jeszcze trochę napoju, nim skierowali się do wyjścia. - i że nie atakują wszystkich. - snuła dalej obok. - Zastanawia mnie czemu pragną krwi i ofiar. Co warunkuje ich działania. - przyznała po chwili. - Myślisz, że ma znaczenie jakiego rodzaju pokarm otrzymają? - nie bała się stawiać pytań - przy Ramseyu czuła się nie tylko swobodnie ale i bezpiecznie. I choć pewne z jej pytań mogły nawet wydawać się nieczułe - czy niemoralne - to sama nie spoglądała na nigdy w ten sposób. Rozprawiali po prostu nad sprawą, badając wszystkie możliwości; rozważając je, by móc pochwycić wnioski. A jeśli na któreś z pytań miała nie dostać odpowiedzi, wiedziała, że to jeszcze nie ta pora - choć w większości przypadków, podczas naukowych rozważań nigdy nie wstrzymywał jej przed otrzymaniem wiedzy. Ruszyła obok pozwalając się prowadzić w obranym kierunku. Błękitna suknia mknęła wraz z nią, krok za krokiem.
- Sprawdziłeś wcześniej to miejsce pod względem żył magicznych? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę. Sama nie znała się na tym właściwie wcale, ale wiedziała że żyły i miejsca obfite w magię mogły stanowić odpowiednie miejsca dla niektórych rytuałów. - Wspominałeś o magii ochronnej, powiesz mi o tym więcej? - dodała kolejne, kromlech majaczył już na horyzoncie. Przechodząc przez niego minęli kilkoro ludzi, którzy zawieszali na nich zaciekawione spojrzenia - czasem speszone, innym razem niepewne. Ramsey z pewnością nadal budził zainteresowanie, ciekawość ale i w niektórych przypadkach niechęć. Zadanie które przed nim stało nie było łatwe ale wiedziała, że poradzi sobie ze wszystkim, czego się podejmie. A obecność kogokolwiek z rodów od lat sprawujących pieczę nad innymi rejonami Anglii nie mogła mu zaszkodzić. - Oh, mam jeszcze jedną kwestię, zanim skupimy się całkiem na tym do czego zmierzamy. Mam w zwyczaju w odwiedzać różne rejony moich ziem - nie było to zaskakujące, choć teraz pokazywała się w Norfolku, jako że to to hrabstwo miała otoczyć opieką. Wierzyła, że musi je poznać, by je rozumieć - móc odpowiednio reagować na pojawiające się problemy, ale też poznać ludzi i ich mentalność. - ostatnio zdecydowałam się zwiedzić Leśny Park Niespodzianek. Jako jedyny w Europie jest legowiskiem dla pewnego rodzaju jelenia, którego chciałam zobaczyć, choć nie był to jedyny powód dla którego udałam się do niego - domyślasz się jakie było moje zdziwienie, kiedy pośród zarośli natrafiłam na Rigela Blacka - zerknęła na Ramseya - który twierdził, że bada sprawy niecodziennych incydentów spowodowanych pojawieniem się komety na zlecenie Departamentu Tajemnic, nie posiadając na to żadnych dowodów. Natknęliśmy się na kilka prawdopodobnie toczonych wścieklizną kugucharów - choć Black upierał się że ich stan powodowany jest przez kwiaty, które rzekomo rosną na moich ziemiach choć nie powinny a ich pyłki doprowadzają organizmy do tego, na co przyszło nam się natknąć. - zamilkła na chwilę, brwi Melisande zeszły się w krótkim grymasie. Nabrała powietrze w usta by wypuścić je chwilę później. - Z pewnością możesz zrozumieć, że nie jestem zadowolona z faktu że pozostaliśmy bez informacji w tej kwestii. Zwłaszcza, jeśli owa roślina naprawdę istnieje. - przyznała, nie wykluczając tej opcji jednak nie skreślając jej całkiem. - Zakładam, że nie wszystkie informacje mogły do mnie dotrzeć a Departament Tajemnic badający kometę nie jest czymś nad wyraz zaskakującym, obawiam się jednak, czy Black nie wykorzystuje renomy tego miejsca na własny użytek. Zamierzałam napisać list do Departamentu - sam rozumiesz, jeśli istotnie w Norfolku pyli roślina, która wpływa na organizmy wokół trzeba coś z tym zrobić - poprosić o raporty i zająć się sprawą. Uznałam jednak, że najpierw pomówię z tobą - a właściwie zapytam, czy mógłbyś zorientować się w tej sprawie. - zakończyła wywód ze spokojem. Z Ramseyem mogła uniknąć zbędnej papierologii - nigdy właściwie nie rozmawiali o tym, czym zajmuje się w Ministerstwie. Ona nie pytała za wiele (przynajmniej teraz) - a on sam nie wyciągał sprawy na wierzch. Poruszali się gdzieś obok, ale teraz nie mogła zostawić spraw samym sobie, Norfolk stało się jej domem o który zamierzała dbać na miarę własnych możliwości i umiejętności.
Rzadko kiedy zmieniała zdanie - głównie dlatego, że podejmowała je przeważnie dopiero po tym, jak przemyślała całość dokładnie. Wysnuła kolejne możliwe rozwiązania, rozpatrzyła hipotetycznie inne opcje spośród nich wybierając tą, która wydawała jej się najskuteczniejsza - przynajmniej jeśli szło o dobór rozwiązań, dla osiągnięcia celu, którego się podejmowała. Ramsey znał ją właściwie chyba przez całe jej życie - razem dorastali i choć czas nieubłaganie płynął dalej wpychając ich w objęcia dorosłości nadal pozostawali sobie bliscy. Czas który mogli spędzić razem stał się nieporównywalnie krótszy, ale jednocześnie za każdym razem był niesamowicie obfity. Zdawała sobie sprawę, że z nim jeśli chciało się odpowiedzi należało zadać właściwie pytanie. Wiedziała też że nie każda wiedza dostępna była dla niej, ale ani Ramsey, ani Tristan nigdy nie dali jej odczuć że wstrzymują ją w sprawie ważnej. Ostatnio zawiodła pokładane w nią zaufanie, ale jeśli coś przyniósł jej błąd - poza goryczą rozlewającą się na języku - to pewność, by drugi raz nie popełnić jeszcze raz tego samego błędu. Kącik warg Melisande uniósł się na padające z jego ust słowa. Głowa potakując przyznała rację temu, co powiedział. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą której się oddał - wiedziała, że nie było inaczej. Wypowiadane dalej słowa sprawiły, że najpierw jej oczy zalśniły w rozbawieniu, by chwilę później odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
- Ciężko wyobrazić mi sobie ciebie ociekającego nudą. - przyznała swobodnie. W tym zdawali się Melisande podobni, zawsze znajdując zagadnienie warte przyjrzenia mu się - pochylenia, rozpracowania. A może dzielili świadomość, że czas który mają, jest ograniczony ramami życia, które przeżyją. Nie chciała żałować, że nie sięgnęła ku temu, co ją interesowało. - Ale z przyjemnością dołączę z tobą do fety wznosząc swój kielich - choć jeśli mam być szczera liczę na to, że nadejdzie ona szybciej, niż kiedy starość upomni się o nas oboje. - zgodziła się, choć może mimowolnie wypowiedziała pomiędzy słowami życzenie szybszej możliwości na wspólne świętowanie. Wszak ta, znajdowała się zaraz przed nimi.
- Nie musiałam. - zgodziła się z nim pozwalając by jej ręka niemal nonszalancko machnęła obok. Wiedziała, że nie. Ale nie wręczała mu tego podarku bez powodu - miał być świadectwem jej nowej umiejętności. Możliwością, którą pozostawiała w jego dłoniach. Potaknęła łagodnie głową rozciągając wargi w uroczo zadowolonym uśmiechu. - Prowadzi na moje tarasy. - wypadło z jej warg jeszcze w ramach wyjaśnienia. - O tym, że potrafię je stworzyć wie niewiele osób. Nie wszyscy muszą. - odnalazła plecami oparcie krzesła, przekrzywiając w krótkim rozbawieniu głowę, spoglądając ku Mulciberowi. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie każdy był świadom umiejętności które posiadała - nie każdy chciał to dojrzeć a niektórym sama nie pozwoliła zajrzeć za kurtynę własnego jestestwa. Pozycja słabej, mało inteligentnej kobiety, czasami była na rękę - ci na których zdaniu jej zależało, potrafili dostrzec to, kim naprawdę była.
Zamilkła na trochę dłużej, kiedy Śmierciożerca podjął się wyjaśnień. Ciemne brwi uniosły się łagodnie w zainteresowaniu na wiadomość, sekret, który skrywał od lat. Zaplotła dłonie na kolanach wpatrując się w niego, kiedy mówił dalej, ale nie przerywając ani razu w pewnym momencie pozwalając sobie jedynie założyć nogę na nogę. A kiedy zamilkł, pozwoliła by na chwilę objęła ich cisza. W końcu nabrała powietrza w wargi wypuszczając je powoli w krótkim niemal westchnieniu. - Nie bez powodów milczałeś. - orzekła w końcu odwracając na chwilę tęczówki. - Cieszy mnie, że znalazłeś kobietę którą chcesz widzieć u swojego boku. Rodzinę. - powróciła do niego tęczówkami rozciągając wargi w uśmiechu, pełnym prawdziwej radości na to, po udało mu się sięgnąć. - Jesteśmy? - zapytała w krótkim zaciekawieniu do czego konkretnie się odnosił. Choć skłamałaby mówiąc, że jego słowa mile nie połechtały jej ego.
Odciągnęła tęczówki od jego twarzy, kwestia badania tej sprawy znaczyła tyle, że nie posiadał żadnych pewnych informacji. Wróciła nimi, kiedy kontynuował ciemne - podobne do Tristana - spojrzenie zawieszając znów na nim.
- Zaatakowały kogoś? Istoty o których wcześniej wspomniałeś. - dopytała, pozwalając by jedna z jej dłoni znalazła się bliżej twarzy, a palce przesunęły po brodzie. - Sądzisz że użył piorunów do walki z gadem? Czy że walka - jak i obecność niezidentyfikowanego węża choć zbiegające się w czasie wcale nie muszą łączyć się tak dokładnie ze sobą. - zapytała, marszcząc odrobinę brwi. Jej tęczówki błądziły nieobecnie, kiedy przemykała przez potencjalnie możliwe scenariusze. Wracając do Ramseya kiedy wspomniał o wizji. Brwi zmarszczyły się mocniej. Zaraz jednak wargi ubrały coś na kształt uśmiechu. - Zawsze odrobinę ci tego zazdrościłam - przyznała - możliwości zerknięcia w przyszłość. - Tak jak i wilom ich czaru. - nie miała oporów by się do tego przyznać przed nim, odwróciła na rozpościerający się za oknem widok. Ale to chwilowe zastanowienie zostało równie szybko za nią, jak się pojawiało. - Ale… magia ochronna… - zastanowiła się. - czy jest możliwym, by chroniła czoś w jego wnętrzu? - zapytała, czy może raczej dumała na głos. Odebrała od skrzata sok niemal machinalnie myślami będąc już w całkowicie innym miejscu. Napiła się go, odstawiając na stolik przed sobą. Wsłuchując się w brakującą w słowach Tristana historii.
- Czy bezpiecznym jest założyć, że możliwość zapanowania nad nimi zależna jest od stopnia zgłębienia czarnej magii? Choć w tym wypadku, myślisz że mógł mieć na to wpływ fakt, że wyszły z cienia Craiga? - postawiła kolejne z pytań marszcząc lekko brwi. - Słyszałam, że istnieje możliwość nad zapanowania nad nimi. - podniosła się, sięgając po szklankę by upić jeszcze trochę napoju, nim skierowali się do wyjścia. - i że nie atakują wszystkich. - snuła dalej obok. - Zastanawia mnie czemu pragną krwi i ofiar. Co warunkuje ich działania. - przyznała po chwili. - Myślisz, że ma znaczenie jakiego rodzaju pokarm otrzymają? - nie bała się stawiać pytań - przy Ramseyu czuła się nie tylko swobodnie ale i bezpiecznie. I choć pewne z jej pytań mogły nawet wydawać się nieczułe - czy niemoralne - to sama nie spoglądała na nigdy w ten sposób. Rozprawiali po prostu nad sprawą, badając wszystkie możliwości; rozważając je, by móc pochwycić wnioski. A jeśli na któreś z pytań miała nie dostać odpowiedzi, wiedziała, że to jeszcze nie ta pora - choć w większości przypadków, podczas naukowych rozważań nigdy nie wstrzymywał jej przed otrzymaniem wiedzy. Ruszyła obok pozwalając się prowadzić w obranym kierunku. Błękitna suknia mknęła wraz z nią, krok za krokiem.
- Sprawdziłeś wcześniej to miejsce pod względem żył magicznych? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę. Sama nie znała się na tym właściwie wcale, ale wiedziała że żyły i miejsca obfite w magię mogły stanowić odpowiednie miejsca dla niektórych rytuałów. - Wspominałeś o magii ochronnej, powiesz mi o tym więcej? - dodała kolejne, kromlech majaczył już na horyzoncie. Przechodząc przez niego minęli kilkoro ludzi, którzy zawieszali na nich zaciekawione spojrzenia - czasem speszone, innym razem niepewne. Ramsey z pewnością nadal budził zainteresowanie, ciekawość ale i w niektórych przypadkach niechęć. Zadanie które przed nim stało nie było łatwe ale wiedziała, że poradzi sobie ze wszystkim, czego się podejmie. A obecność kogokolwiek z rodów od lat sprawujących pieczę nad innymi rejonami Anglii nie mogła mu zaszkodzić. - Oh, mam jeszcze jedną kwestię, zanim skupimy się całkiem na tym do czego zmierzamy. Mam w zwyczaju w odwiedzać różne rejony moich ziem - nie było to zaskakujące, choć teraz pokazywała się w Norfolku, jako że to to hrabstwo miała otoczyć opieką. Wierzyła, że musi je poznać, by je rozumieć - móc odpowiednio reagować na pojawiające się problemy, ale też poznać ludzi i ich mentalność. - ostatnio zdecydowałam się zwiedzić Leśny Park Niespodzianek. Jako jedyny w Europie jest legowiskiem dla pewnego rodzaju jelenia, którego chciałam zobaczyć, choć nie był to jedyny powód dla którego udałam się do niego - domyślasz się jakie było moje zdziwienie, kiedy pośród zarośli natrafiłam na Rigela Blacka - zerknęła na Ramseya - który twierdził, że bada sprawy niecodziennych incydentów spowodowanych pojawieniem się komety na zlecenie Departamentu Tajemnic, nie posiadając na to żadnych dowodów. Natknęliśmy się na kilka prawdopodobnie toczonych wścieklizną kugucharów - choć Black upierał się że ich stan powodowany jest przez kwiaty, które rzekomo rosną na moich ziemiach choć nie powinny a ich pyłki doprowadzają organizmy do tego, na co przyszło nam się natknąć. - zamilkła na chwilę, brwi Melisande zeszły się w krótkim grymasie. Nabrała powietrze w usta by wypuścić je chwilę później. - Z pewnością możesz zrozumieć, że nie jestem zadowolona z faktu że pozostaliśmy bez informacji w tej kwestii. Zwłaszcza, jeśli owa roślina naprawdę istnieje. - przyznała, nie wykluczając tej opcji jednak nie skreślając jej całkiem. - Zakładam, że nie wszystkie informacje mogły do mnie dotrzeć a Departament Tajemnic badający kometę nie jest czymś nad wyraz zaskakującym, obawiam się jednak, czy Black nie wykorzystuje renomy tego miejsca na własny użytek. Zamierzałam napisać list do Departamentu - sam rozumiesz, jeśli istotnie w Norfolku pyli roślina, która wpływa na organizmy wokół trzeba coś z tym zrobić - poprosić o raporty i zająć się sprawą. Uznałam jednak, że najpierw pomówię z tobą - a właściwie zapytam, czy mógłbyś zorientować się w tej sprawie. - zakończyła wywód ze spokojem. Z Ramseyem mogła uniknąć zbędnej papierologii - nigdy właściwie nie rozmawiali o tym, czym zajmuje się w Ministerstwie. Ona nie pytała za wiele (przynajmniej teraz) - a on sam nie wyciągał sprawy na wierzch. Poruszali się gdzieś obok, ale teraz nie mogła zostawić spraw samym sobie, Norfolk stało się jej domem o który zamierzała dbać na miarę własnych możliwości i umiejętności.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
On nie potrafił sobie tego wyobrazić. Bezczynności, niezależnie od tego czy wynikała z braku sił do zgłębiania kolejnych zagadnień, czy opieszałości i poczucia, że wie już wszystko, co powinien. Był jednak młody, wkraczał w pewną dojrzałość, mając przed sobą jeszcze dziesiątki lat, które pozwolą mu zostać legendą, ale zapominał o werwie, którą traci się z czasem. Trudno było mu wyobrazić sobie siebie jako człowieka, któremu nie chce się już dokonywać pewnych osiągnięć.
— Doprawdy? — spytał z rozbawieniem, spoglądając w jej stronę. Wypili za to, choć oboje wcale nie chcieli tego momentu. On go nie dożyje, prędzej zabije go ślepa pogoń za potęgą. Ona z czasem zmieni swoje zainteresowania, z pewnością więcej czasu poświęcając społecznym wyzwaniom niż naukowym. Taka będzie jej rola, kiedy starość nadejdzie. Świstoklik, który mu podarowała był wspaniałym prezentem. Bardzo praktycznym, a on cenił sobie takie podarki ponad wszystko. Szczególnie teraz, kiedy podzielił się z nią ta bajką o bezpieczeństwie własnej rodziny strzeżonym przez lata, prezent zdawał się idealnie wpasować w czas i przestrzeń, podkreślając swą wyjątkowość. — To wiele dla mnie znaczy — przyznał, łapiąc spojrzenie Melisande. — Czy twój mąż wie? — spytał, unosząc brew. Ruchem dłoni wyznaczył kierunek, kiedy opuścili mury Niedźwiedziej Jamy. Owczarek, który leżał na trawie z wyciszonym jęzorem podniósł głowę wyżej i postawił uszy, zamykając pysk na chwilę. Poderwał się, kiedy Ramsey cmoknął na niego i uderzeniem dłoni w udo przywołał go do siebie. — O tym, że podarowałaś mi świstoklik prowadzący do twojego królestwa, nie o tym, że robisz świstokliki, rzecz jasna — dodał z rozbawieniem przelotnie głaskając głowę psa, który od tej pory kroczył mu koło nogi. Cenił robi Manannana. Spytał o to, nie chcąc go zaskoczyć swoją obecnością, gdyby kiedyś zaszła taka potrzeba. Pytał też tonem prowokującym, choć w głębi siebie doskonale wiedział, że jeśli z niego skorzysta to tylko po to, by przenieść w bezpieczne miejsce swoją rodzinę. Teraz był za nią odpowidzialny, od jego decyzji mogła zależeć ich przyszłość. Uśmiechnął się lekko, kurtuazyjnie. Nikt nie odważył się go skrytykować, nikt nie odważył się zadrwić, że przecież nigdy nie zależało mu na takich rzeczach, a tym bardziej na kobiecie. Ile osób, spośród wąskiego grona, które wspaniałomyślnie nazywał przyjaciółmi mogłoby jednak podważyć tę sprawę? Nie miał w sobie knuta przyzwoitości, knuta ciepła. Nie pielęgnował w sobie potrzeby przedłużenia rodziny, bo kryzys tożsamości, który przeżył nie pozostawił w nim silnych przekonań. A jednak pielęgnowane przez lata kreacje, tajemnice, zachowawczość nie pozwalają zadawać podstawowych pytań. Ukłucie związane z nieobdarzeniem kogoś zaufaniem dla takich sekretów to niewielka cena, jeśli na takim kłamstwie buduje się własne życie. Nagle okazuje się, że nikt nie może być zdziwiony, bo tak niewiele się o nim wie.
— Wybacz, że nie powiedziałem o tym wcześniej — powiedział, czując w chwilowej ciszy nutę skrytego żalu. — Że zataiłem to przed tobą. Twój brat też nie wiedział — wyjaśnił z nieszczerym smutkiem. Zmarszczył brwi, spoglądając przed siebie, na horyzont, gdzie majaczył — znacznie bliżej niż jego linia — zamek w Warwick. Kozera szturchnął go pyskiem, palcami przemknął po jego puszystym, lśniącym futrze. Wielkie tłumaczenia nie miały sensu i nie pasowały do niego, wiedział to w takim samym stopniu, jak ona. Nie zwykł tłumaczyć się ze swoich decyzji, jakiekolwiek by one nie były, a jednak musiał załagodzić zawód. — Mógłbym ci o tym opowiedzieć, ale kiedy ją poznasz zrozumiesz sama — zapowiedział, nie zdradzając zbyt wiele.
— Owszem. Pozbawiły życia każdego, kto stanął im na drodze. Nikogo istotnego, włóczęgów, żebraków, pijaków wracających do domu nad ranem.
Spacer kończył się w pobliżu ruin, teraz wokół wciąż przypominał pogorzelisko, miejsce bójki. Ziemia miejscami była zwęglona, błoto mieszało się z czarną, smolistą substancją. Gdzieniegdzie zaś była wysuszona i popękana. Niewielkie wgłębienia przypominały ślady po uderzeń bardzo silnych zaklęć, ale najbardziej nietypowy wokół wydawał się kromlech stworzony z płaskich kamieni. Na nich, od środka kredą wyrysowane były cyfry, numerologiczne znaki i symbole, które dopiero po odczytaniu całości spajały się w potężne zaklęcie. — Zostań — zwrócił się do psa surowym tonem, kiedy podchodzili do miejsca, o którym jej opowiadał. Obrócił się jeszcze za psem, by zobaczyć, czy go usłuchał i choć nie usiadł, zajął się obwąchiwaniem otoczenia, dostatecznie daleko, by nie wejść w obszar ich zainteresowania. — Właściwie to zakładam, że walka wynikała z pojawienia się węża. Spójrz — powiedział, zatrzymując się przy kamieniach. — Kamienne kręgi buduje się w konkretnych celach, mają moc tworzenia zamkniętego koła, zaginają łańcuchy zaklęć. Ten powstał niedawno. Najprawdopodobniej z ręki tego samego czarodzieja, który stoczył tu pojedynek z bestią, którą próbował w środku zamknąć. Ta substancja — wskazał na smolistą maź wewnątrz okręgu. — Emanuje czarną magią, nie radzę ci jej dotykać. Moi krewniacy ustalili, że to coś umknęło w las. Z martwym lub żywym czarodziejem.— Wyprostował się, wygładzając przy tym materiał czarodziejskiej szaty na piersi. — Nie zawsze było czego zazdrościć. Wizje nachodzą ci w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego nigdy nie umiałem latać na miotle — odparł na jej komplement częściowym rozbawieniem, które na moment przeniosło ich z ruin w Warwickshire do szkoły. — Kiedy nie potrafisz kontrolować swojej własnej magii i nie jesteś jeszcze w stanie wyczuć momentu, w którym za moment twoja magia odetnie ci świadomość, możesz zginąć i nie zdążyć podzielić się tym z kimkolwiek — spoważniał nieco, wzrokiem przeczesując pobojowisko przed sobą. Wiatr rozwiał mu włosy, które wykręcały się we wszystkie strony. Spojrzenie miał jednak tak samo stateczne jak ciało. — Bez wątpienia — przytaknął, kiedy spytała o możliwość panowania nad nimi. — Byłbym zawiedziony, gdyby każdy adept czarnej magii mógł nad nimi panować, a jednocześnie pozwoliłoby nam to wykończyć wrogów w ułamku sekundy. To nie jest takie proste. Ale da się je sobie podporządkować. A raczej nagiąć do własnej woli— sprostował. Pod koniec czerwca próbował wykorzystać moc cieni, ale sytuacja zrobiła się dramatycznie trudna. Zjednał je sobie dopiero po czasie, ostatecznie rzucając swojego więźnia na pożarcie cienistym wilkom. Był pewny swoich umiejętności, swojej potęgi, a jednak nie przyszło mu to tak łatwo jak mógłby się tego spodziewać. — Każdy musi się czymś posilić. Mrok także — dodał po chwili, spoglądając na Melisande. — Nie sprawdzałem. Kiedy pojawiłem się tu z moimi krewnymi, tuż po zdarzeniu wokół unosiła się... pewna aura. Dało się wyczuć w powietrzu zaburzoną magię, pozbawioną równowagi. Powietrze drżało tak jak drży powietrze w kłębach pary nad kotłem. Widziałem echo magicznych wyładowań, ale teraz tego już nie ma — stwierdził z konsternacją, rozglądając się dookoła.
Kiedy wspomniała o pojawianiu się w różnych miejscach, spojrzał na nią z większym zaintrygowaniem, a kącik ust drgnął mu na moment, kiedy wspomniała o Leśnym Parku Niespodzianek. Ta nazwa brzmiała jakby była krainą przeznaczoną dla dzieci, światem, w którym nie czeka na nie nic złego.
— Rigela Blacka? — powtórzył po niej z niegasnącym zaciekawieniem. Obrócił się ku niej bardziej, poświęcając jej znacznie więcej uwagi niż przed chwilą. — Rigel Black jest stażystą, zajmuje się nudną papierologią, dostarczaniem woluminów do i z biblioteki i noszeniem herbaty. Cokolwiek robił na twoich ziemiach, Melisande, z pewnością nie robił na zlecenie Departamentu Tajemnic. Poza tym — urwał na chwilę. — Usprawiedliwić swoją obecność prowadzeniem badań departamentu jest jak wyznanie, że szpieguje się kogoś dla wiedźmie straży — dodał z pobłażliwym uśmiechem. Nie miał wątpliwości, co do tego, że Rigel wyraźnie próbował podeprzeć swoje działania awansem, którego nie otrzymał. Nawet jeśli prowadził własne badania, przyłapany chwycił się najidiotyczniejszej wymówki, jaką mógł wykreować na poczekaniu. Nie sądził, by w ogóle musiał się zwierzać Melisande z tego, co tam robił, ale z pewnością jak na dobrze wychowanego człowieka przystało, powinien. — Nie uwierzyłaś mu, hm? — spytał, al nie potrzebował odpowiedzi. Sam fakt, że kazała się wytłumaczyć młodemu arystokracie z obecności w Norfolku — co nie wymagało od niego szczególnego uzasadnienia — oznaczało, że nie darzyła młodego czarodzieja szacunkiem i poważaniem. — Departament nie poinformowałby cię o tym, nawet gdyby takie badania się toczyły, co muszę przyznać z przykrością — Badania były tajne, a to znaczyło, że tajna była zarówno działalność jak i obecność Niewymownych w niektórych miejscach. — I nawet jeśli napiszesz nie udzielą ci ani informacji ani raportów ze sowich badań, nawet jeśli na waszych ziemiach pyli roślina niebezpieczna dla fauny i flory, a nawet was. Niemniej, oczywiście możesz złożyć skargę na samego Rigela, jeśli masz ochotę. A co do reszt — postaram się czegoś dowiedzieć.— Obiecał bz mrugnięcia okiem, wiedząc, że jeśli w jego ręce trafia notatki Rigela śmiało mógł przekazać ich treść czarownicy. Nie uczyni tego, jeśli rzeczywiście toczyły się podobne badania na wyższym szczeblu, choć w takim wypadku Rigel powinien podlega takiej samej karze jak każdy Niewymowny, który złożył śluby milczenia.
— Doprawdy? — spytał z rozbawieniem, spoglądając w jej stronę. Wypili za to, choć oboje wcale nie chcieli tego momentu. On go nie dożyje, prędzej zabije go ślepa pogoń za potęgą. Ona z czasem zmieni swoje zainteresowania, z pewnością więcej czasu poświęcając społecznym wyzwaniom niż naukowym. Taka będzie jej rola, kiedy starość nadejdzie. Świstoklik, który mu podarowała był wspaniałym prezentem. Bardzo praktycznym, a on cenił sobie takie podarki ponad wszystko. Szczególnie teraz, kiedy podzielił się z nią ta bajką o bezpieczeństwie własnej rodziny strzeżonym przez lata, prezent zdawał się idealnie wpasować w czas i przestrzeń, podkreślając swą wyjątkowość. — To wiele dla mnie znaczy — przyznał, łapiąc spojrzenie Melisande. — Czy twój mąż wie? — spytał, unosząc brew. Ruchem dłoni wyznaczył kierunek, kiedy opuścili mury Niedźwiedziej Jamy. Owczarek, który leżał na trawie z wyciszonym jęzorem podniósł głowę wyżej i postawił uszy, zamykając pysk na chwilę. Poderwał się, kiedy Ramsey cmoknął na niego i uderzeniem dłoni w udo przywołał go do siebie. — O tym, że podarowałaś mi świstoklik prowadzący do twojego królestwa, nie o tym, że robisz świstokliki, rzecz jasna — dodał z rozbawieniem przelotnie głaskając głowę psa, który od tej pory kroczył mu koło nogi. Cenił robi Manannana. Spytał o to, nie chcąc go zaskoczyć swoją obecnością, gdyby kiedyś zaszła taka potrzeba. Pytał też tonem prowokującym, choć w głębi siebie doskonale wiedział, że jeśli z niego skorzysta to tylko po to, by przenieść w bezpieczne miejsce swoją rodzinę. Teraz był za nią odpowidzialny, od jego decyzji mogła zależeć ich przyszłość. Uśmiechnął się lekko, kurtuazyjnie. Nikt nie odważył się go skrytykować, nikt nie odważył się zadrwić, że przecież nigdy nie zależało mu na takich rzeczach, a tym bardziej na kobiecie. Ile osób, spośród wąskiego grona, które wspaniałomyślnie nazywał przyjaciółmi mogłoby jednak podważyć tę sprawę? Nie miał w sobie knuta przyzwoitości, knuta ciepła. Nie pielęgnował w sobie potrzeby przedłużenia rodziny, bo kryzys tożsamości, który przeżył nie pozostawił w nim silnych przekonań. A jednak pielęgnowane przez lata kreacje, tajemnice, zachowawczość nie pozwalają zadawać podstawowych pytań. Ukłucie związane z nieobdarzeniem kogoś zaufaniem dla takich sekretów to niewielka cena, jeśli na takim kłamstwie buduje się własne życie. Nagle okazuje się, że nikt nie może być zdziwiony, bo tak niewiele się o nim wie.
— Wybacz, że nie powiedziałem o tym wcześniej — powiedział, czując w chwilowej ciszy nutę skrytego żalu. — Że zataiłem to przed tobą. Twój brat też nie wiedział — wyjaśnił z nieszczerym smutkiem. Zmarszczył brwi, spoglądając przed siebie, na horyzont, gdzie majaczył — znacznie bliżej niż jego linia — zamek w Warwick. Kozera szturchnął go pyskiem, palcami przemknął po jego puszystym, lśniącym futrze. Wielkie tłumaczenia nie miały sensu i nie pasowały do niego, wiedział to w takim samym stopniu, jak ona. Nie zwykł tłumaczyć się ze swoich decyzji, jakiekolwiek by one nie były, a jednak musiał załagodzić zawód. — Mógłbym ci o tym opowiedzieć, ale kiedy ją poznasz zrozumiesz sama — zapowiedział, nie zdradzając zbyt wiele.
— Owszem. Pozbawiły życia każdego, kto stanął im na drodze. Nikogo istotnego, włóczęgów, żebraków, pijaków wracających do domu nad ranem.
Spacer kończył się w pobliżu ruin, teraz wokół wciąż przypominał pogorzelisko, miejsce bójki. Ziemia miejscami była zwęglona, błoto mieszało się z czarną, smolistą substancją. Gdzieniegdzie zaś była wysuszona i popękana. Niewielkie wgłębienia przypominały ślady po uderzeń bardzo silnych zaklęć, ale najbardziej nietypowy wokół wydawał się kromlech stworzony z płaskich kamieni. Na nich, od środka kredą wyrysowane były cyfry, numerologiczne znaki i symbole, które dopiero po odczytaniu całości spajały się w potężne zaklęcie. — Zostań — zwrócił się do psa surowym tonem, kiedy podchodzili do miejsca, o którym jej opowiadał. Obrócił się jeszcze za psem, by zobaczyć, czy go usłuchał i choć nie usiadł, zajął się obwąchiwaniem otoczenia, dostatecznie daleko, by nie wejść w obszar ich zainteresowania. — Właściwie to zakładam, że walka wynikała z pojawienia się węża. Spójrz — powiedział, zatrzymując się przy kamieniach. — Kamienne kręgi buduje się w konkretnych celach, mają moc tworzenia zamkniętego koła, zaginają łańcuchy zaklęć. Ten powstał niedawno. Najprawdopodobniej z ręki tego samego czarodzieja, który stoczył tu pojedynek z bestią, którą próbował w środku zamknąć. Ta substancja — wskazał na smolistą maź wewnątrz okręgu. — Emanuje czarną magią, nie radzę ci jej dotykać. Moi krewniacy ustalili, że to coś umknęło w las. Z martwym lub żywym czarodziejem.— Wyprostował się, wygładzając przy tym materiał czarodziejskiej szaty na piersi. — Nie zawsze było czego zazdrościć. Wizje nachodzą ci w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego nigdy nie umiałem latać na miotle — odparł na jej komplement częściowym rozbawieniem, które na moment przeniosło ich z ruin w Warwickshire do szkoły. — Kiedy nie potrafisz kontrolować swojej własnej magii i nie jesteś jeszcze w stanie wyczuć momentu, w którym za moment twoja magia odetnie ci świadomość, możesz zginąć i nie zdążyć podzielić się tym z kimkolwiek — spoważniał nieco, wzrokiem przeczesując pobojowisko przed sobą. Wiatr rozwiał mu włosy, które wykręcały się we wszystkie strony. Spojrzenie miał jednak tak samo stateczne jak ciało. — Bez wątpienia — przytaknął, kiedy spytała o możliwość panowania nad nimi. — Byłbym zawiedziony, gdyby każdy adept czarnej magii mógł nad nimi panować, a jednocześnie pozwoliłoby nam to wykończyć wrogów w ułamku sekundy. To nie jest takie proste. Ale da się je sobie podporządkować. A raczej nagiąć do własnej woli— sprostował. Pod koniec czerwca próbował wykorzystać moc cieni, ale sytuacja zrobiła się dramatycznie trudna. Zjednał je sobie dopiero po czasie, ostatecznie rzucając swojego więźnia na pożarcie cienistym wilkom. Był pewny swoich umiejętności, swojej potęgi, a jednak nie przyszło mu to tak łatwo jak mógłby się tego spodziewać. — Każdy musi się czymś posilić. Mrok także — dodał po chwili, spoglądając na Melisande. — Nie sprawdzałem. Kiedy pojawiłem się tu z moimi krewnymi, tuż po zdarzeniu wokół unosiła się... pewna aura. Dało się wyczuć w powietrzu zaburzoną magię, pozbawioną równowagi. Powietrze drżało tak jak drży powietrze w kłębach pary nad kotłem. Widziałem echo magicznych wyładowań, ale teraz tego już nie ma — stwierdził z konsternacją, rozglądając się dookoła.
Kiedy wspomniała o pojawianiu się w różnych miejscach, spojrzał na nią z większym zaintrygowaniem, a kącik ust drgnął mu na moment, kiedy wspomniała o Leśnym Parku Niespodzianek. Ta nazwa brzmiała jakby była krainą przeznaczoną dla dzieci, światem, w którym nie czeka na nie nic złego.
— Rigela Blacka? — powtórzył po niej z niegasnącym zaciekawieniem. Obrócił się ku niej bardziej, poświęcając jej znacznie więcej uwagi niż przed chwilą. — Rigel Black jest stażystą, zajmuje się nudną papierologią, dostarczaniem woluminów do i z biblioteki i noszeniem herbaty. Cokolwiek robił na twoich ziemiach, Melisande, z pewnością nie robił na zlecenie Departamentu Tajemnic. Poza tym — urwał na chwilę. — Usprawiedliwić swoją obecność prowadzeniem badań departamentu jest jak wyznanie, że szpieguje się kogoś dla wiedźmie straży — dodał z pobłażliwym uśmiechem. Nie miał wątpliwości, co do tego, że Rigel wyraźnie próbował podeprzeć swoje działania awansem, którego nie otrzymał. Nawet jeśli prowadził własne badania, przyłapany chwycił się najidiotyczniejszej wymówki, jaką mógł wykreować na poczekaniu. Nie sądził, by w ogóle musiał się zwierzać Melisande z tego, co tam robił, ale z pewnością jak na dobrze wychowanego człowieka przystało, powinien. — Nie uwierzyłaś mu, hm? — spytał, al nie potrzebował odpowiedzi. Sam fakt, że kazała się wytłumaczyć młodemu arystokracie z obecności w Norfolku — co nie wymagało od niego szczególnego uzasadnienia — oznaczało, że nie darzyła młodego czarodzieja szacunkiem i poważaniem. — Departament nie poinformowałby cię o tym, nawet gdyby takie badania się toczyły, co muszę przyznać z przykrością — Badania były tajne, a to znaczyło, że tajna była zarówno działalność jak i obecność Niewymownych w niektórych miejscach. — I nawet jeśli napiszesz nie udzielą ci ani informacji ani raportów ze sowich badań, nawet jeśli na waszych ziemiach pyli roślina niebezpieczna dla fauny i flory, a nawet was. Niemniej, oczywiście możesz złożyć skargę na samego Rigela, jeśli masz ochotę. A co do reszt — postaram się czegoś dowiedzieć.— Obiecał bz mrugnięcia okiem, wiedząc, że jeśli w jego ręce trafia notatki Rigela śmiało mógł przekazać ich treść czarownicy. Nie uczyni tego, jeśli rzeczywiście toczyły się podobne badania na wyższym szczeblu, choć w takim wypadku Rigel powinien podlega takiej samej karze jak każdy Niewymowny, który złożył śluby milczenia.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Potaknęła głową, rozciągając wargi w krótkim uśmiechu wypijając z nim wzniesiony toast. Chociaż oboje pewnie zdawali sobie sprawę z tego, że nie wszystko mogło być takie, jakim by pragnęli. Melisande przekonywała się o tym już teraz, zmuszona odsuwać się od magii, która przyciągała ją mimowolnie. Kącik jej ust drgnął w zadowoleniu na padające podziękowania. A kolejne pytanie sprawiło, że jej brwi uniosły się w krótkim zaskoczeniu kiedy myślała, że pyta ją o to, czy zdawała sprawozdanie o odbywanych spotkaniach Manannowni, ale kolejne słowa rozwiały wszelkie nieścisłości sprawiając, że odrzuciła głowę do tyłu, uniosła rękę, by zasłonić odrobinę usta i zaśmiała się lekko, melodyjnie w rozbawieniu.
- Na dniach nic nie pozostanie dla niego tajemnicą. - odpowiedziała stawiając kolejne kroki. - Sam pewnie wiesz, że sposób przekazania informacji też ma znaczenie. A ta, musi trafić celnie i dokładnie. - zerknęła na Ramseya rozciągając wargi w urzekającym uśmiechu. - Jakiś czas temu napomknęłam mu, że zamierzam pochylić się nad świtoklikami, wątpię, by wziął wtedy moje słowa jako poważną deklarację. - nie miała mu tego za złe, jeszcze wiele o niej nie wiedział. Ale miał zrozumieć już za chwilę, że słowa dobierała dokładnie. Nie obiecywała czegoś, czego wiedziała, że nie jest w stanie. - Tak samo jak wątpię, by nie zaoferował ci wszystkiego, co może zaoferować nasz zamek. - co do tego, miała bardziej przeczucie - niźli niebywałą pewność. Ale Manannan - co zdążyła zauważyć, był człowiekiem honorowym, respektującym nie tylko hierarchię, ale i potęgę, którą operowali śmierciożercy.
Ciemne spojrzenie przesunęło się na twarz mężczyzny, kiedy pomknęła z nich prośba przebaczenia. Wyraz jej twarzy nie zmienił się bardzo - wcale, może byłoby bardziej adekwatne. Czy chciałaby wiedzieć wcześniej? Skłamałaby mówiąc, że nie. Ale czy było to niezbędne albo konieczne? Odpowiedź, znali oboje. Ich relacja funkcjonowała w taki sposób - swój własny - już od lat, może dlatego, że gdzieś pomiędzy wszystkim Melisande potrafiła dostrzec pewne granice - nie przekraczała ich przeważnie, chyba że nadepnięcie na swoistego rodzaju nakreśloną wyraźnie linie mogło ją doprowadzić do tego, po co sięgała - wtedy ryzykowała, gotowa na konsekwencje. Z Ramseyem nie musiała przyjmując do wiadomości jego powodu i akceptując w cichym spokoju. Gdyby nie był sobą, gdyby była jedyną która nie wiedziała wcześniej może poczułaby by coś na kształt urazy - tylko, czy warto byłoby ją utrzymywać, kiedy otrzymywała od niego zawsze tyle, by czuć się zaspokojoną?
Potaknęła krótko, powoli głową w milczącej akceptacji, nie odsuwając tęczówek jeszcze przez chwilę, obserwując profil Śmierciożercy, patrząc jak marszczy brwi spoglądając przed siebie. Pozwoliła by spomiędzy różanych warg wydobyło się krótkie, łagodne, ni to westchnienie.
- Jedno, czego jestem pewna z całkowitą pewnością, Ramseyu, to to, że nie imasz się rzeczy kiedy nie mają one określonego celu. - orzekła odciągając od niego tęczówki. - A jako twoja siostra - słowa te owinęła łagodną, żartobliwą manierą, bo choć tak naprawdę nie łączyła ich krew, to Ramsey zawsze był dla niej jak starszy brat. Nie mógł być Tristanem - i nigdy nim nie miał być - ale był jednym z niewielu mężczyzn którym ufała naprawdę i którym gotowa była się podporządkować, fakt, że pomagał jej zrozumieć jedynie wzmacniał jej lojalność i wiarę. - odetchnęłam z ulgą słysząc, że porzuciłeś stan kawalerstwa. - zerknęła ku niemu z rozbawieniem, unosząc wymownie brwi ku górze, kącik jej ust drgnął. - Dobrze więc - będę wyglądać naszego spotkania. - zgodziła się, nie ciągnąć go dalej za język. W kwestii spraw prywatnych Ramseya i tak dowiedziała się dzisiaj więcej - niźli w ogóle zakładała się dowiedzieć. A nie miała wątpliwości, że ich spotkanie - prędzej czy później - z pewnością się odbędzie. Przeniosła swoje spojrzenie na owczarka, który pojawił się obok, wyciągając ku niemu ręką, pozwalając, by zaznajomił się z jej zapachem. - Piękny pies. - powiedziała stwierdzając po prostu fakt. Zadbany i wytresowany, przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
Spoważniała, łagodny i uprzejmy wyraz twarzy zmienił się na skupienie, kiedy tęczówki przesuwały się po miejscu do którego dotarli. Do zwęglonych miejscami fragmentów ziemi, do ciemnego błota mieszającego się z czarną, smolistą substancją. Wysunęła się do przodu, przystając przy kawałki popękanej ziemi, żeby kucnąć obok i dotknąć jej opuszkami palców. Ledwie na chwilę, zaraz podnosząc się wyżej spojrzenie przenosząc na kromlech na znajdujące się na nich liczby i znaki. Zadała pierwsze z pytań wędrując za Ramseyem.
- Więc głównym założeniem jest że kromlech powstał stricte dla węża. - podsumowała nie przerywając mu wcześniej, słuchając go z uwagą, nie chcąc przegapić żadnej z informacji. Jeśli tak, to znaczyło, że twórca tego miejsca wiedział o stworzeniu wcześniej. Ciemne tęczówki przesuwały się oceniając wszystko, na co padło jej spojrzenie, próbując dostrzec wzory, albo możliwe odpowiedzi - potwierdzenia złożonego wniosku. Smolista maź przyciągnęła jej spojrzenie na dłużej. Palce zaswędziały w mimowolnej potrzebie by sprzeciwić się logicznemu ostrzeżeniu. Zacisnęła jedną z dłoni w pięść, drugą łapiąc za nadgarstek pierwszej, czy utrzymać ręce w spleceniu przed sobą. - Prawdopodobnie zebraliście już jej próbki do badań, skłamałabym mówiąc, że mnie nie zaintrygowała. - mruknęła powoli rozprostowując palce zaciśniętej dłoni. Uniosła spojrzenie wyżej, odrywając je od mazi na linię lasu. Do Ramseya jej wzrok przyciągnęły jego słowa. Milcząco wysłuchała wyjaśnień.
- Cóż, jedyny moment w którym mogłam polatać na miotle to czasy szkolne. Myślę, że wymieniłabym to bez żalu. - orzekła niemal pogodnie. - Ale przyjmuję i wierzę, że opanowanie tej umiejętności nie było łatwe. Czy warte? - zawiesiła łagodne pytanie między nimi - sądziła, że tak. Możliwość (nawet jeśli nie zawsze oczywistego) spojrzenia w przyszłość pozwalała na skonstruowanie lepszych planów. Jasnowidztwo jako jedna z genetycznych umiejętności jawiła się Melisande równie użyteczna - jeśli nie bardziej - co gen wili. Cóż, los jednak nie podarował jej żadnej, musiała grać kartami, które miała we własnej talii.
- Tylko ci co potrafią wykazać się determinacją, są w stanie pojąć niektóre schematy przyjmowane przez magię. - powiedziała wracając spojrzeniem na linię lasu. Nie dziwiło jej to, że nie każdy był w stanie zapanować nad mocą, bo wiedza jak to robić, mogła nie być dostępna dla tych, którzy danej energii nie zgłębili dostatecznie mocno. Nie mogła kłócić się z padającym stwierdzeniem - nierozważnym było zakładać, że cienie jako takie nie potrzebowały jakiegoś nośnika energii. Wróciła tęczówkami do Ramseysa. - Hmm… - wypadło w krótkim pomruku. Zaburzenia magii czasem się zdarzały, ale przeważnie nie powstawały same z siebie. - Możemy wykluczyć istnienie jakiś zabezpieczeń, choć równie dobrze, nie jesteśmy rozpatrywani jako intruzi. - odciągnęła tęczówki, przesuwając nimi wokół, stawiając krok głębiej. - Jeśli kromlech istotnie powstał by schwytać węża prawdopodobnie nie znajdziemy tu nic więcej. Ale, sprawdzić nie zaszkodzi. - myślała dalej. - Carpiene, Dissensdium przychodzą mi na myśl, może oddziałanie magią na sam kromlech - podzieliła się myślami nadal nie sięgając po różdżkę.
- Rigela Blacka. - powtórzyła potakując głową, mimowolnie wyginając wargi na krótką chwilę w milczeniu wsłuchując tłumaczeń Ramseya pozwalając, by jej brwi uniosły się ku górze. Zaraz jednak rozciągając wargi w uśmiechu, ale bliżej było mu do krótkiej goryczy, niźli rozbawienia. Dobrze zrobiła, nie ufając mu od samego początku. Na zadane pytanie, choć brzmiało retorycznie, mimowolnie wydęła wargi i pokręciła głową. Padające dalej słowa sprawiły że ciemne brwi zeszły się ku sobie, dłonie zaplotły na ramionach a z warg wypadło westchnienie. Zamilkła na chwilę odciągając jedną z dłoni pozwalając by jej ręka uniosła się, kciuk znalazł pod wargą, a palec wskazujący przejechał pod niej, kiedy widocznie się nad czymś zastanawiała. Westchnęła raz jeszcze, opuszczając dłonie. - Cóż, nawinie nieodpowiednim byłoby zakładać, że Departament Tajemnic, swoją nazwę nosi tylko po to by brzmieć dumnie, czyż nie? Choć łatwość z jaką Rigel dzielił się informacjami, wprowadziła mnie w pewnego rodzaju skonfundowanie. - spojrzała uważnie na Ramseya. - Nie ukrywam jednak, że jakakolwiek informacja pomoże mi zniwelować ilość działań których po słowach Blacka zmuszona będę się podjąć. Wszak, dobro moich krain jest dla mnie priorytetem - sam rozumiesz. - odnalazła spojrzenie Ramseya. Nie była głupia, wiedziała, że jeśli coś istniało, dostanie tyle ile Ramsey zdecyduje się jej powiedzieć. Ale nawet informacja o tym, że nie ma się czym martwić, albo istotnie jest pozwalała jej odpowiedniej skierować swoje kroki. - Dobrze więc. - zakończyła ten temat, zaplatając dłonie przed sobą. - Myślałeś o tym, by spróbować oszukać wspomnianego węża? - zapytała powracając na urwany wcześniej tor, spoglądając znów na granicę lasu. - Ostatnio zgłębiałam sporo informacji na temat różnych gatunków, jeśli dzięki śladom, albo - przy szczęściu - wylinie udałoby się zebrać trochę danych, mogłabym poszukać informacji o tym konkretnym przypadku. - zaproponowała. Oddawała się ostatnio obserwacji gatunków sprowadzonych z otrzymanej wyspy. Zgłębiała księgi o gatunkach gadów i ich cechach szczególnych. Wiedząc więcej możliwe, że była w stanie znaleźć konkretną odpowiedź.
- Na dniach nic nie pozostanie dla niego tajemnicą. - odpowiedziała stawiając kolejne kroki. - Sam pewnie wiesz, że sposób przekazania informacji też ma znaczenie. A ta, musi trafić celnie i dokładnie. - zerknęła na Ramseya rozciągając wargi w urzekającym uśmiechu. - Jakiś czas temu napomknęłam mu, że zamierzam pochylić się nad świtoklikami, wątpię, by wziął wtedy moje słowa jako poważną deklarację. - nie miała mu tego za złe, jeszcze wiele o niej nie wiedział. Ale miał zrozumieć już za chwilę, że słowa dobierała dokładnie. Nie obiecywała czegoś, czego wiedziała, że nie jest w stanie. - Tak samo jak wątpię, by nie zaoferował ci wszystkiego, co może zaoferować nasz zamek. - co do tego, miała bardziej przeczucie - niźli niebywałą pewność. Ale Manannan - co zdążyła zauważyć, był człowiekiem honorowym, respektującym nie tylko hierarchię, ale i potęgę, którą operowali śmierciożercy.
Ciemne spojrzenie przesunęło się na twarz mężczyzny, kiedy pomknęła z nich prośba przebaczenia. Wyraz jej twarzy nie zmienił się bardzo - wcale, może byłoby bardziej adekwatne. Czy chciałaby wiedzieć wcześniej? Skłamałaby mówiąc, że nie. Ale czy było to niezbędne albo konieczne? Odpowiedź, znali oboje. Ich relacja funkcjonowała w taki sposób - swój własny - już od lat, może dlatego, że gdzieś pomiędzy wszystkim Melisande potrafiła dostrzec pewne granice - nie przekraczała ich przeważnie, chyba że nadepnięcie na swoistego rodzaju nakreśloną wyraźnie linie mogło ją doprowadzić do tego, po co sięgała - wtedy ryzykowała, gotowa na konsekwencje. Z Ramseyem nie musiała przyjmując do wiadomości jego powodu i akceptując w cichym spokoju. Gdyby nie był sobą, gdyby była jedyną która nie wiedziała wcześniej może poczułaby by coś na kształt urazy - tylko, czy warto byłoby ją utrzymywać, kiedy otrzymywała od niego zawsze tyle, by czuć się zaspokojoną?
Potaknęła krótko, powoli głową w milczącej akceptacji, nie odsuwając tęczówek jeszcze przez chwilę, obserwując profil Śmierciożercy, patrząc jak marszczy brwi spoglądając przed siebie. Pozwoliła by spomiędzy różanych warg wydobyło się krótkie, łagodne, ni to westchnienie.
- Jedno, czego jestem pewna z całkowitą pewnością, Ramseyu, to to, że nie imasz się rzeczy kiedy nie mają one określonego celu. - orzekła odciągając od niego tęczówki. - A jako twoja siostra - słowa te owinęła łagodną, żartobliwą manierą, bo choć tak naprawdę nie łączyła ich krew, to Ramsey zawsze był dla niej jak starszy brat. Nie mógł być Tristanem - i nigdy nim nie miał być - ale był jednym z niewielu mężczyzn którym ufała naprawdę i którym gotowa była się podporządkować, fakt, że pomagał jej zrozumieć jedynie wzmacniał jej lojalność i wiarę. - odetchnęłam z ulgą słysząc, że porzuciłeś stan kawalerstwa. - zerknęła ku niemu z rozbawieniem, unosząc wymownie brwi ku górze, kącik jej ust drgnął. - Dobrze więc - będę wyglądać naszego spotkania. - zgodziła się, nie ciągnąć go dalej za język. W kwestii spraw prywatnych Ramseya i tak dowiedziała się dzisiaj więcej - niźli w ogóle zakładała się dowiedzieć. A nie miała wątpliwości, że ich spotkanie - prędzej czy później - z pewnością się odbędzie. Przeniosła swoje spojrzenie na owczarka, który pojawił się obok, wyciągając ku niemu ręką, pozwalając, by zaznajomił się z jej zapachem. - Piękny pies. - powiedziała stwierdzając po prostu fakt. Zadbany i wytresowany, przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
Spoważniała, łagodny i uprzejmy wyraz twarzy zmienił się na skupienie, kiedy tęczówki przesuwały się po miejscu do którego dotarli. Do zwęglonych miejscami fragmentów ziemi, do ciemnego błota mieszającego się z czarną, smolistą substancją. Wysunęła się do przodu, przystając przy kawałki popękanej ziemi, żeby kucnąć obok i dotknąć jej opuszkami palców. Ledwie na chwilę, zaraz podnosząc się wyżej spojrzenie przenosząc na kromlech na znajdujące się na nich liczby i znaki. Zadała pierwsze z pytań wędrując za Ramseyem.
- Więc głównym założeniem jest że kromlech powstał stricte dla węża. - podsumowała nie przerywając mu wcześniej, słuchając go z uwagą, nie chcąc przegapić żadnej z informacji. Jeśli tak, to znaczyło, że twórca tego miejsca wiedział o stworzeniu wcześniej. Ciemne tęczówki przesuwały się oceniając wszystko, na co padło jej spojrzenie, próbując dostrzec wzory, albo możliwe odpowiedzi - potwierdzenia złożonego wniosku. Smolista maź przyciągnęła jej spojrzenie na dłużej. Palce zaswędziały w mimowolnej potrzebie by sprzeciwić się logicznemu ostrzeżeniu. Zacisnęła jedną z dłoni w pięść, drugą łapiąc za nadgarstek pierwszej, czy utrzymać ręce w spleceniu przed sobą. - Prawdopodobnie zebraliście już jej próbki do badań, skłamałabym mówiąc, że mnie nie zaintrygowała. - mruknęła powoli rozprostowując palce zaciśniętej dłoni. Uniosła spojrzenie wyżej, odrywając je od mazi na linię lasu. Do Ramseya jej wzrok przyciągnęły jego słowa. Milcząco wysłuchała wyjaśnień.
- Cóż, jedyny moment w którym mogłam polatać na miotle to czasy szkolne. Myślę, że wymieniłabym to bez żalu. - orzekła niemal pogodnie. - Ale przyjmuję i wierzę, że opanowanie tej umiejętności nie było łatwe. Czy warte? - zawiesiła łagodne pytanie między nimi - sądziła, że tak. Możliwość (nawet jeśli nie zawsze oczywistego) spojrzenia w przyszłość pozwalała na skonstruowanie lepszych planów. Jasnowidztwo jako jedna z genetycznych umiejętności jawiła się Melisande równie użyteczna - jeśli nie bardziej - co gen wili. Cóż, los jednak nie podarował jej żadnej, musiała grać kartami, które miała we własnej talii.
- Tylko ci co potrafią wykazać się determinacją, są w stanie pojąć niektóre schematy przyjmowane przez magię. - powiedziała wracając spojrzeniem na linię lasu. Nie dziwiło jej to, że nie każdy był w stanie zapanować nad mocą, bo wiedza jak to robić, mogła nie być dostępna dla tych, którzy danej energii nie zgłębili dostatecznie mocno. Nie mogła kłócić się z padającym stwierdzeniem - nierozważnym było zakładać, że cienie jako takie nie potrzebowały jakiegoś nośnika energii. Wróciła tęczówkami do Ramseysa. - Hmm… - wypadło w krótkim pomruku. Zaburzenia magii czasem się zdarzały, ale przeważnie nie powstawały same z siebie. - Możemy wykluczyć istnienie jakiś zabezpieczeń, choć równie dobrze, nie jesteśmy rozpatrywani jako intruzi. - odciągnęła tęczówki, przesuwając nimi wokół, stawiając krok głębiej. - Jeśli kromlech istotnie powstał by schwytać węża prawdopodobnie nie znajdziemy tu nic więcej. Ale, sprawdzić nie zaszkodzi. - myślała dalej. - Carpiene, Dissensdium przychodzą mi na myśl, może oddziałanie magią na sam kromlech - podzieliła się myślami nadal nie sięgając po różdżkę.
- Rigela Blacka. - powtórzyła potakując głową, mimowolnie wyginając wargi na krótką chwilę w milczeniu wsłuchując tłumaczeń Ramseya pozwalając, by jej brwi uniosły się ku górze. Zaraz jednak rozciągając wargi w uśmiechu, ale bliżej było mu do krótkiej goryczy, niźli rozbawienia. Dobrze zrobiła, nie ufając mu od samego początku. Na zadane pytanie, choć brzmiało retorycznie, mimowolnie wydęła wargi i pokręciła głową. Padające dalej słowa sprawiły że ciemne brwi zeszły się ku sobie, dłonie zaplotły na ramionach a z warg wypadło westchnienie. Zamilkła na chwilę odciągając jedną z dłoni pozwalając by jej ręka uniosła się, kciuk znalazł pod wargą, a palec wskazujący przejechał pod niej, kiedy widocznie się nad czymś zastanawiała. Westchnęła raz jeszcze, opuszczając dłonie. - Cóż, nawinie nieodpowiednim byłoby zakładać, że Departament Tajemnic, swoją nazwę nosi tylko po to by brzmieć dumnie, czyż nie? Choć łatwość z jaką Rigel dzielił się informacjami, wprowadziła mnie w pewnego rodzaju skonfundowanie. - spojrzała uważnie na Ramseya. - Nie ukrywam jednak, że jakakolwiek informacja pomoże mi zniwelować ilość działań których po słowach Blacka zmuszona będę się podjąć. Wszak, dobro moich krain jest dla mnie priorytetem - sam rozumiesz. - odnalazła spojrzenie Ramseya. Nie była głupia, wiedziała, że jeśli coś istniało, dostanie tyle ile Ramsey zdecyduje się jej powiedzieć. Ale nawet informacja o tym, że nie ma się czym martwić, albo istotnie jest pozwalała jej odpowiedniej skierować swoje kroki. - Dobrze więc. - zakończyła ten temat, zaplatając dłonie przed sobą. - Myślałeś o tym, by spróbować oszukać wspomnianego węża? - zapytała powracając na urwany wcześniej tor, spoglądając znów na granicę lasu. - Ostatnio zgłębiałam sporo informacji na temat różnych gatunków, jeśli dzięki śladom, albo - przy szczęściu - wylinie udałoby się zebrać trochę danych, mogłabym poszukać informacji o tym konkretnym przypadku. - zaproponowała. Oddawała się ostatnio obserwacji gatunków sprowadzonych z otrzymanej wyspy. Zgłębiała księgi o gatunkach gadów i ich cechach szczególnych. Wiedząc więcej możliwe, że była w stanie znaleźć konkretną odpowiedź.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miał wątpliwości, że Manannan Travers był człowiekiem honoru, ale stworzenie portalu prowadzącego do komnat jego małżonki — nawet jeśli miał być tylko ratunkiem w nagłej sytuacji — niezależnie od tego jakie łączyły ich niegdyś relacje, było absolutną próbą zaufania i cierpliwości. Jako Śmierciożerca mógł wiele, mógł właściwie wszystko i swoją pozycję wykorzystywał każdego dnia przed tymi, dla których jego dokonania i osiągnięcia to za mało, aby okazać mu nie tylko szacunek, ale i uległość. Czy nie dlatego właśnie ofiarował Czarnemu Panu swoją duszę? Obietnica wiedzy kusiła najmocniej, bo był człowiekiem światłym, ale wiązała się z nią nierozerwalnie potęga, pozycja i możliwości, które go skusiły znacznie bardziej niż ślepa wiara w idee. Bez nich i fanatycznego oddania nie zyskałby tego, co dziś miał. Człowiek był z natury istotą wygodną, niepowodzenia zniechęcały, podobnie jak trudy. Wierzył głęboko, że Lord Voldemort był mądrzejszy od nich — jak mógłby nie być gromadząc pod sobą i wokół siebie najbystrzejsze umysły świata, najdzielniejszych żołnierzy, najbardziej oddanych czarnoksiężników?
— Miejmy nadzieję, że twoje osiągnięcia i kunszt wywoła w nim wyłącznie pozytywne zaskoczenie. Raz jeszcze dziękuję za ten podarek. Naprawdę wiele znaczy dla mnie. — Będzie znaczył także dla jego bliskich, jeśli wykorzystają go w nagłej potrzebie. — Mój domniemany stan kawalerstwa był tak uciążliwy i niepokojący? — Podłapał jej ton, żartobliwy, frywolny i swobodny i odbił piłeczkę w jej stronę w podobny sposób. Odkąd opuścił Kent zaczynając żyć po swojemu, już nie jako bękart Rosierów, a potomek rodziny, o której niewiele wiedział zaczął dbać o to, by jego sprawy pozostawały wyłącznie jego. Stawał się skryty, nie mówił więcej niż musiał o sprawach prywatnych, zawodowych, nie miewał gości w mieszkaniu na Pokątnej. Był pewien, że to z czasem przyczyniło się do jego przetrwania pośród depczących mu po piętach aurorów. Nie miał niczyjej protekcji, nie chronił go wielki ród, znane nazwisko, mariaż i koneksje. Posiadanie wielu tajemnic pozwoliło na swobodę w kreowaniu dzisiejszej rzeczywistości i nie miał ani cienia wyrzutów sumienia, odkrywając przed bliskimi sojusznikami zakryte, fałszowane karty. Kozera zbliżył się do czarownicy i obwąchał ją ostrożnie. Nie był nerwowym, agresywnym psem, ale nie był zbyt poufały. Popatrzył na Melisande ciemnymi ślepiami i ruszył dalej miedzy nimi. Powoli zaczął obwąchiwać obszar, zatrzymując się, kiedy mu nakazano postój. Popatrzył na Melisande, gdy wspomniała o czasach lataniu na miotle. Całe życie brak tej umiejętności kojarzył mu się z ułomnością. Każdy szanujący się czarodziej powinien to potrafić, to było idź dziedzictwem, ale w oczywistym rozrachunku nie żałował. Umiejętność patrzenia w przyszłość była dla niego rzeczywiście istotniejsza, lata zajęło mu poszukiwanie zrozumienia własnych wizji. Uśmiechnął się lekko do Melisande — czy to było tego warte? Było. Nigdy nie uważał swojej przypadłości za przekleństwo, choć ograniczała go często, choć napady stawiały go w świetle przerażającego dziwadła, choć doświadczenia z wizji wpływały na niego mocniej niż otoczenie w prawdziwym świecie. Nie mógłby korzystać z daru nie uodporniwszy się na to wszystko, nie pozbywając się głębokich uczuć i emocji, odrzucając gwałtowne emocje, których doświadczanie stawało się sensem życia dla wielu jego towarzyszy. Poświęcenie. Dla wielkości należało umieć poświęcić siebie.
– Zakładam, że powstał po to, by go spętać. Nie udało się — ktoś albo przeliczył swoje siły, albo nie docenił potęgi bestii. — I tak, mam próbkę tej substancji przygotowaną do badań. Nie zaoferuje ci jej, bo wiem, że nigdy nie nie interesowała cię alchemia. Jeśli jednak masz pod ręką wybitnego alchemika to z przyjemnością przekaże mu materiał do sprawdzenia.— Nie krępuj się [/b]— Zasugerował, wskazując na to miejsce delikatnym ruchem dłoni. Miała możliwość uczynienia tutaj wszystkiego, co tylko przychodziło jej do głowy, nie zamierzał zbierać laurów za jej pomysłu. Zaprosił ją tutaj ceniąc sobie bardziej jej spojrzenie i perspektywę niż wiedzę — nie zakładał, by miała go więcej od niego. — Rigel Black jest młody, lata żył w cieniu Alpharda. Nieumiejętność trzymania języka za zębami zapewne jest próbą zdobycia poklasku i uznania, udowodnienia sobie i całemu światu, że ma swoją wartość. — Traktował go pobłażliwie, choć nie powinien. Nie był już młodym i nieświadomym mężczyzną, który dopiero rozpoczynał swoją wędrówkę. Był dorosłym mężczyzną, od którego oczekiwało się naprawdę wiele, a on na przekór wszystkiemu planował kroczyć własną śnieżką, niezbyt zadowalająca wszystkich wokół. Skinął głową z rozumieniem, przyjmując jej słowa — choć nie do końca się z nimi zgadzał. Rigel Black był nieostrożny, ale przecież żaden niewymowny nie zjawi się na terenie cudzych ziem z prośbą o pozwolenie zbadania gnębiącej go sprawy. Czarodzieje nie mieli świadomości jak wiele się wokół nich rozgrywa i to tuż pod ich nosem, ale właśnie dlatego Departament Tajemnic działał w tajemnicy, a o tym, czym zajmowali się niewymowni nie wiedział nawet sam Minister Magii.
— Co się zaś tyczy wspomnianego węża... Nie jestem pewien, czy znajomość gatunków w czymkolwiek pomoże, Melisande. To nie był taki wąż, którego można sklasyfikować, zbadać jego zwyczaje lub ścieżki. Ale tak, powinniśmy za nim podążyć. Wytropienie go jednak wydaje się kłopotem. Zdaje się, że rozpłynął się w powietrzu.
— Miejmy nadzieję, że twoje osiągnięcia i kunszt wywoła w nim wyłącznie pozytywne zaskoczenie. Raz jeszcze dziękuję za ten podarek. Naprawdę wiele znaczy dla mnie. — Będzie znaczył także dla jego bliskich, jeśli wykorzystają go w nagłej potrzebie. — Mój domniemany stan kawalerstwa był tak uciążliwy i niepokojący? — Podłapał jej ton, żartobliwy, frywolny i swobodny i odbił piłeczkę w jej stronę w podobny sposób. Odkąd opuścił Kent zaczynając żyć po swojemu, już nie jako bękart Rosierów, a potomek rodziny, o której niewiele wiedział zaczął dbać o to, by jego sprawy pozostawały wyłącznie jego. Stawał się skryty, nie mówił więcej niż musiał o sprawach prywatnych, zawodowych, nie miewał gości w mieszkaniu na Pokątnej. Był pewien, że to z czasem przyczyniło się do jego przetrwania pośród depczących mu po piętach aurorów. Nie miał niczyjej protekcji, nie chronił go wielki ród, znane nazwisko, mariaż i koneksje. Posiadanie wielu tajemnic pozwoliło na swobodę w kreowaniu dzisiejszej rzeczywistości i nie miał ani cienia wyrzutów sumienia, odkrywając przed bliskimi sojusznikami zakryte, fałszowane karty. Kozera zbliżył się do czarownicy i obwąchał ją ostrożnie. Nie był nerwowym, agresywnym psem, ale nie był zbyt poufały. Popatrzył na Melisande ciemnymi ślepiami i ruszył dalej miedzy nimi. Powoli zaczął obwąchiwać obszar, zatrzymując się, kiedy mu nakazano postój. Popatrzył na Melisande, gdy wspomniała o czasach lataniu na miotle. Całe życie brak tej umiejętności kojarzył mu się z ułomnością. Każdy szanujący się czarodziej powinien to potrafić, to było idź dziedzictwem, ale w oczywistym rozrachunku nie żałował. Umiejętność patrzenia w przyszłość była dla niego rzeczywiście istotniejsza, lata zajęło mu poszukiwanie zrozumienia własnych wizji. Uśmiechnął się lekko do Melisande — czy to było tego warte? Było. Nigdy nie uważał swojej przypadłości za przekleństwo, choć ograniczała go często, choć napady stawiały go w świetle przerażającego dziwadła, choć doświadczenia z wizji wpływały na niego mocniej niż otoczenie w prawdziwym świecie. Nie mógłby korzystać z daru nie uodporniwszy się na to wszystko, nie pozbywając się głębokich uczuć i emocji, odrzucając gwałtowne emocje, których doświadczanie stawało się sensem życia dla wielu jego towarzyszy. Poświęcenie. Dla wielkości należało umieć poświęcić siebie.
– Zakładam, że powstał po to, by go spętać. Nie udało się — ktoś albo przeliczył swoje siły, albo nie docenił potęgi bestii. — I tak, mam próbkę tej substancji przygotowaną do badań. Nie zaoferuje ci jej, bo wiem, że nigdy nie nie interesowała cię alchemia. Jeśli jednak masz pod ręką wybitnego alchemika to z przyjemnością przekaże mu materiał do sprawdzenia.— Nie krępuj się [/b]— Zasugerował, wskazując na to miejsce delikatnym ruchem dłoni. Miała możliwość uczynienia tutaj wszystkiego, co tylko przychodziło jej do głowy, nie zamierzał zbierać laurów za jej pomysłu. Zaprosił ją tutaj ceniąc sobie bardziej jej spojrzenie i perspektywę niż wiedzę — nie zakładał, by miała go więcej od niego. — Rigel Black jest młody, lata żył w cieniu Alpharda. Nieumiejętność trzymania języka za zębami zapewne jest próbą zdobycia poklasku i uznania, udowodnienia sobie i całemu światu, że ma swoją wartość. — Traktował go pobłażliwie, choć nie powinien. Nie był już młodym i nieświadomym mężczyzną, który dopiero rozpoczynał swoją wędrówkę. Był dorosłym mężczyzną, od którego oczekiwało się naprawdę wiele, a on na przekór wszystkiemu planował kroczyć własną śnieżką, niezbyt zadowalająca wszystkich wokół. Skinął głową z rozumieniem, przyjmując jej słowa — choć nie do końca się z nimi zgadzał. Rigel Black był nieostrożny, ale przecież żaden niewymowny nie zjawi się na terenie cudzych ziem z prośbą o pozwolenie zbadania gnębiącej go sprawy. Czarodzieje nie mieli świadomości jak wiele się wokół nich rozgrywa i to tuż pod ich nosem, ale właśnie dlatego Departament Tajemnic działał w tajemnicy, a o tym, czym zajmowali się niewymowni nie wiedział nawet sam Minister Magii.
— Co się zaś tyczy wspomnianego węża... Nie jestem pewien, czy znajomość gatunków w czymkolwiek pomoże, Melisande. To nie był taki wąż, którego można sklasyfikować, zbadać jego zwyczaje lub ścieżki. Ale tak, powinniśmy za nim podążyć. Wytropienie go jednak wydaje się kłopotem. Zdaje się, że rozpłynął się w powietrzu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie zdawała sobie sprawy - że Ramsey nieopacznie zrozumiał sformułowanie ktorego użyła, choć możliwe, że nie zdziwiłoby to jej bardziej gdyby zrozumiała powstałe nieporozumienie kwitując je jedynie perlistym śmiechem wypełnionym rozbawieniem. Całe Corbenic Castle było już jej miejscem - w tym i zamkowe tarasy. Choć znów, do dziś pamiętała gdy znalazł się wprost w jej komnatach na jej wezwanie. Niezmiennie - nie miało to znaczenia, mężczyzna był jej jak brat i wiedziała, że złożonego w dłonie podarku użyje w momencie w którym istotnie będzie zmuszała go do tego sytuacja. Właśnie dla takich je stworzyła o swoich umiejętnościach, nowych, dopiero nabywanych informując tych którzy mieli dla niej największe znaczenie. Świstokliki były tylko częścią jej planu, powolnego czasochłonnego przeobrażenia w kobietę którą się stanie wraz z nową barwą.
- Nie będzie inaczej. - zapewniła go z butną niezmąconą pewnością że tak właśnie będzie dłonie splatając ze sobą. Stawiając kilka wolniejszych kroków pozwalając by jej ciała zafalowało z taneczną niemal gracją. - Czyny, a nie słowa. - podsunęła uśmiechając się porozumiewawczo pochylając na krótką chwilę głowę, nim skierowała ciemne tęczówki przed siebie. Potaknęła krótko głową. Uśmiech nie zszedł z malinowych warg, tęczówki odnalazły profil mężczyny. - To dobrze, mogłabym uznać że źle ulokowałam swe zaufanie, gdybyś stwierdził inaczej. - mówiła spokojnie, z łagodnie żartobliwą manierą a jednak całkowicie poważnie. Ufała Ramseyowi. Wychowali się razem i zawsze był gotów wspomóc ją wiedzą czy własną siłą. Nie nadużywała tego - ani jego obecności wiedząc, że funkcjonował w inny sposób, ani umiejętności - nie chcąc, by stwierdził że robi to w nieodpowiednich momentach. Zaśmiała się melodyjnie kiedy odbił piłęczkę w jej kierunku nie rozsłuchując dłoni które złączyła za plecami na krótką chwilę odrzucając głowę do tyłu.
- Mógłbyś, Ramseyu, spędzić życie w samotności jeśli na właśnie taki rytm własnej melodii byś się zdecydował. Wierzę jednak, że dobra żona, może być zarówno pomocą jak i towarzyszem który sprosta tempu którym podążasz. - spojrzała w jego kierunku niezmiennie wyginając ku górze wargi. - I przypomni ci, kiedy na moment przystanąć by zyskać siłę do dalszej drogi. - pochyliła lekko głowę wysuwając twarz w jego stronę rozplątując ręce by jedną z dłoni zacisnąć na jego ramieniu. - Cieszy mnie, że taka przecięła twoją drogę. Bo właśnie takiej od zawsze życzyłam sobie dla ciebie. - przez chwilę utrzymała z nim kontakt wzrokowy, pośród rozbawienia i frywolności przekazując mu część prawdziwej troski. Chciała dla niego szczęścia - czymkolwiek ono miałoby nie być.
- Na wybitnych ciężko trafić ostatnimi czasy. - westchnęła z własną manierą, jednak jej brwi schodziły się ku sobie, kiedy rozglądała się w okół we właściwym sobie zamyśleniu. - Ale nie ufałabym Wendelinie Selwyn - jedynie co potrafi to mówić o mocy nauki i opowiadać nie niosące niczego frazesy. Gdybyś uzyskał jakieś wyniki, chętnie dowiedziałabym się jakie wnioski udało mu się wysnuć. - wypowiadając te słowa sięgnęła do kieszeni wszytej w spódnicę sukienki, którą miała na sobie wyciągając z niej różdżkę. - Carpiene. - wybrała jako pierwsze nie zamierzała wejść w środek okregu nie upewniwszy się wcześniej że było to bezpieczne. Różdżka jednak nie wydała się zaalarmowana.
Podchodząc do jednego z kamieniu w kręgu przyglądając mu się krótką chwilę nim weszła do kręgu odnajdując jego pozorny środek. Kwestię Rigela Blacka pozostawiając za sobą, skupiona teraz na kromlechu. Uniosła tęczówki na Ramseya unosząc w zaskoczeniu łagodnie brwi.
- Nie był taki…? - powtórzyła po nim obracając się wokół własnej osi. - Masz na myśli, że mógł być stworzoną istotą z magii? - dopytała zatrzymując się znów w jego kierunku przekrzywiając lekko głowę pozwalając brwią ponownie zejść się ze sobą. Kucając, by tęczówkami przesunąć po ziemi wokół jakby próbując samej przekonać się że istotnie nie odnajdzie żadnych śladów które gad powinien pozostawić. - Słyszałam kiedyś o Invenito visum - podjęła nie podnosząc głowy. - Miałam we Francji znajomą, która zarzekała się, że jej kuzyn był w stanie dzięki temu zaklęciu i znajomości wróżbiarstwa wyśledzić jej zaginionego kota. Brzmi… mało imponująco, ale zastanawiam się, czy istniałaby szansa podążenia śladem magii samej w sobie. - snuła, wyrzucając z siebie postępujące w jej głowie myśli, tworzące się tezy, które należało spróbować wykonać, albo obalić. - W końcu, każda magia, pozostawia po sobie ślady. - dodała, mrużąc mocniej brwi, przykładając oliwne drzewo do ziemi, rzucając zaklęcie identyfikacyjne. Poszukując możliwych odpowiedzi, śladów, o których mówiła, zrozumienie tego co miał kromlech sam w sobie czynić mogło być przecież pierwszym krokiem w kierunku odpowiedzi.
- Znasz Prior incantato, Ramseyu? - zapytała spoglądając na niego, podnosząc się do pionu, opuszczając rękę z różdżką. Widocznie pierwsze zdanie wyrzucając w formie retorycznego zapytania kontynuując od razu. - Zastanawia mnie, czy próbowałeś kiedyś rzucić je na coś innego, niźli różdżkę samą w sobie. Może przy odpowiednio zmienionej inkantacji, mogłoby nam pokazać co stało się tutaj wcześniej. - zastanowiła się na głos. Dywagowała poszukując rozwiązań w rozważaniach uwzględniając też fakt, że wiedział i widział więcej niż ona kiedykolwiek wcześniej. - Dissendium. - wybrała jako kolejne, mogło nie mieć żadnej użyteczności, ale może kromlech posiadał ukryte miejsca w których mogli odnaleźć więcej.
- Nie będzie inaczej. - zapewniła go z butną niezmąconą pewnością że tak właśnie będzie dłonie splatając ze sobą. Stawiając kilka wolniejszych kroków pozwalając by jej ciała zafalowało z taneczną niemal gracją. - Czyny, a nie słowa. - podsunęła uśmiechając się porozumiewawczo pochylając na krótką chwilę głowę, nim skierowała ciemne tęczówki przed siebie. Potaknęła krótko głową. Uśmiech nie zszedł z malinowych warg, tęczówki odnalazły profil mężczyny. - To dobrze, mogłabym uznać że źle ulokowałam swe zaufanie, gdybyś stwierdził inaczej. - mówiła spokojnie, z łagodnie żartobliwą manierą a jednak całkowicie poważnie. Ufała Ramseyowi. Wychowali się razem i zawsze był gotów wspomóc ją wiedzą czy własną siłą. Nie nadużywała tego - ani jego obecności wiedząc, że funkcjonował w inny sposób, ani umiejętności - nie chcąc, by stwierdził że robi to w nieodpowiednich momentach. Zaśmiała się melodyjnie kiedy odbił piłęczkę w jej kierunku nie rozsłuchując dłoni które złączyła za plecami na krótką chwilę odrzucając głowę do tyłu.
- Mógłbyś, Ramseyu, spędzić życie w samotności jeśli na właśnie taki rytm własnej melodii byś się zdecydował. Wierzę jednak, że dobra żona, może być zarówno pomocą jak i towarzyszem który sprosta tempu którym podążasz. - spojrzała w jego kierunku niezmiennie wyginając ku górze wargi. - I przypomni ci, kiedy na moment przystanąć by zyskać siłę do dalszej drogi. - pochyliła lekko głowę wysuwając twarz w jego stronę rozplątując ręce by jedną z dłoni zacisnąć na jego ramieniu. - Cieszy mnie, że taka przecięła twoją drogę. Bo właśnie takiej od zawsze życzyłam sobie dla ciebie. - przez chwilę utrzymała z nim kontakt wzrokowy, pośród rozbawienia i frywolności przekazując mu część prawdziwej troski. Chciała dla niego szczęścia - czymkolwiek ono miałoby nie być.
- Na wybitnych ciężko trafić ostatnimi czasy. - westchnęła z własną manierą, jednak jej brwi schodziły się ku sobie, kiedy rozglądała się w okół we właściwym sobie zamyśleniu. - Ale nie ufałabym Wendelinie Selwyn - jedynie co potrafi to mówić o mocy nauki i opowiadać nie niosące niczego frazesy. Gdybyś uzyskał jakieś wyniki, chętnie dowiedziałabym się jakie wnioski udało mu się wysnuć. - wypowiadając te słowa sięgnęła do kieszeni wszytej w spódnicę sukienki, którą miała na sobie wyciągając z niej różdżkę. - Carpiene. - wybrała jako pierwsze nie zamierzała wejść w środek okregu nie upewniwszy się wcześniej że było to bezpieczne. Różdżka jednak nie wydała się zaalarmowana.
Podchodząc do jednego z kamieniu w kręgu przyglądając mu się krótką chwilę nim weszła do kręgu odnajdując jego pozorny środek. Kwestię Rigela Blacka pozostawiając za sobą, skupiona teraz na kromlechu. Uniosła tęczówki na Ramseya unosząc w zaskoczeniu łagodnie brwi.
- Nie był taki…? - powtórzyła po nim obracając się wokół własnej osi. - Masz na myśli, że mógł być stworzoną istotą z magii? - dopytała zatrzymując się znów w jego kierunku przekrzywiając lekko głowę pozwalając brwią ponownie zejść się ze sobą. Kucając, by tęczówkami przesunąć po ziemi wokół jakby próbując samej przekonać się że istotnie nie odnajdzie żadnych śladów które gad powinien pozostawić. - Słyszałam kiedyś o Invenito visum - podjęła nie podnosząc głowy. - Miałam we Francji znajomą, która zarzekała się, że jej kuzyn był w stanie dzięki temu zaklęciu i znajomości wróżbiarstwa wyśledzić jej zaginionego kota. Brzmi… mało imponująco, ale zastanawiam się, czy istniałaby szansa podążenia śladem magii samej w sobie. - snuła, wyrzucając z siebie postępujące w jej głowie myśli, tworzące się tezy, które należało spróbować wykonać, albo obalić. - W końcu, każda magia, pozostawia po sobie ślady. - dodała, mrużąc mocniej brwi, przykładając oliwne drzewo do ziemi, rzucając zaklęcie identyfikacyjne. Poszukując możliwych odpowiedzi, śladów, o których mówiła, zrozumienie tego co miał kromlech sam w sobie czynić mogło być przecież pierwszym krokiem w kierunku odpowiedzi.
- Znasz Prior incantato, Ramseyu? - zapytała spoglądając na niego, podnosząc się do pionu, opuszczając rękę z różdżką. Widocznie pierwsze zdanie wyrzucając w formie retorycznego zapytania kontynuując od razu. - Zastanawia mnie, czy próbowałeś kiedyś rzucić je na coś innego, niźli różdżkę samą w sobie. Może przy odpowiednio zmienionej inkantacji, mogłoby nam pokazać co stało się tutaj wcześniej. - zastanowiła się na głos. Dywagowała poszukując rozwiązań w rozważaniach uwzględniając też fakt, że wiedział i widział więcej niż ona kiedykolwiek wcześniej. - Dissendium. - wybrała jako kolejne, mogło nie mieć żadnej użyteczności, ale może kromlech posiadał ukryte miejsca w których mogli odnaleźć więcej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Melisande czuła jak zaklęcie wykrywające tajne przejścia omiotło teren wokół niej. Jego magia była tak silna, że nawet i Ramsey wyczuł je na swojej skórze. Nieopodal dwójki czarodziejów coś się przesunęło. Brzmiało jak przesuwający się kamień. Podążając za dźwiękiem mogli zauważyć ukryte wejście do piwnicy, teraz odsłonięte. Podziemia były ciemne, a ich rozświetlenie ukazałoby ludzkie szczątki, teraz już jedynie kości rozrzucone na stopniach. Były stare, a sądząc po pamiętniku schowanym w torbie obok, należały do Wilfreda Durina, poszukiwacza przygód, który ugrzązł w ukrytej piwnicy w XIX wieku. Jego pamiętnik opowiadał wiele ciekawych historii o okolicznych ruinach, jednak niewiele z wpisów traktowało o magii. Prezentowało za to z pewnością nietuzinkową wartość historyczną. Zastanawiający i nieco niepokojący mógł za to być ostatni wpis. Napisany w pospiechu, krzywo, zapewne już po ugrzęźnięciu w ciemnej piwnicy. Nie sposób było ocenić czy Wilfred Durin w mroku postradał zmysły, czy rzeczywiście słyszał głosy dobiegające z głębi. Wpis brzmiał: Nie możemy się wydostać. Nie możemy wyjść. Nie możemy się wydostać. Nadchodzi koniec... bębny, bębny w głębinach... ...nadchodzą. Jedno było pewne, ani Melisande, ani Ramsey żadnych bębnów nie słyszeli.
Możecie kontynuować rozgrywkę i odnieść się do znaleziska. W piwnicy nic wam nie grozi. Jeżeli chcecie ją bardziej szczegółowo zbadać, możecie przyjąć, że znajdujecie w niej rzeczy typowe dla zapomnianych piwnic w ruinach, nie natraficie jednak na skarby czy artefakty.
Oprócz powyższego, Melisande, niesiona wyjątkowym odkryciem, otrzymujesz bonus +10 do rzutów do końca wątku.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, ale pozostaje do dyspozycji w razie wątpliwości.
Waszym Mistrzem Gry był Caradog.
Oprócz powyższego, Melisande, niesiona wyjątkowym odkryciem, otrzymujesz bonus +10 do rzutów do końca wątku.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, ale pozostaje do dyspozycji w razie wątpliwości.
Waszym Mistrzem Gry był Caradog.
Lubiła spotkania z Ramseyem, szanowała jego wiedzę i lubiła to, że nie traktował jej jak głupiutkiej lady, a - w jakiś sposób - doceniał i zauważał umiejętności, które posiadała. Obchodził się z nią w odpowiedni sposób od zawsze traktując w sposób, któy bardzo jej odpowiadał. Nie próbował ułagodzić przekazu, a kiedy zadawała pytania odpowiadał jeśli był w stanie nie drażniąc jej nigdy stwierdzeniemi odnoszącymi się do jej stanu, albo tego czy jakaś wiedza jej wypadała. Nie obawiała się przy nim głośno myśleć, bo jeśli jej wnioski i tezy nie były poprawne wskazywał ich nielogiczność, a jeśli podejścia odpowiednie, pozwalał sprawdzić czy istotnie działały, tak jak działo się teraz. Wcale nie musiał zabierać jej ze sobą, pokazywać kromlechu, pozwalać spróbować czegoś, co przyszło jej na myśl. Odrobinę wątpiła, że mogła wpaść na coś, co jemu samemu nie przeszło już przez myśl, ale mimo to uniosła różdżkę rzucając zaklęcie. To zadrżało w różdżce po jej palcami omiatając teren wokół niej. I wtedy do niej dotarł, dźwięk przesuwających się kamieni był wyraźni, odwróciła za nim głowę chcąc go odnaleźć i wtedy je dostrzegła - zejście do piwnicy którego w ogóle się nie spodziewała. Spojrzała na swojego kompana, stawiając powoli kroki w kierunku zejścia.
- Cóż kłamstwem byłoby stwierdzenie, że tego się spodziewałam. - przyznała z rozbawioną manierą. - Jak mniemam sprawdzimy, co znajduje się w środku? Zechcesz przodem? - zapytała, cóż choć to była jedynie kurtuazja, sama i bez obrońcy u swego boku nie zeszłaby tam sama. Rozświetlenie pomieszczenie ukazały szczątki na których widok mimowolnie wykrzywiła wargi - nie prezentowały się zbyt imponująco. I wtedy go dostrzegła, notes, który szybko okazał się pamiętnikiem w który zajrzała niemal od razu przesuwając spojrzeniem po ostatnim wpisie, czytając go na głos.
- Bębny w głębinach nadchodzą. - powtórzyła na głos unosząc tęczówki ku mężczyźnie, ale nic nie przychodziło jej na myśl - Pozwolisz, że zabiorę go ze sobą, sprawdzę, czy zawiera w sobie coś, co może okazać się pomocą. - zapytała kiedy opuścili już podziemia a otrzymując zgodę uniosła wargi w charakterystycznym dla siebie uśmiechu. Ruszyli w drogę powrotną do domu a kiedy znaleźli się przy nim wiedziała, że na dzisiaj to było już wszystko.
- Wspaniale było móc się z tobą zobaczyć. - powiedziała w krótkim pożegnaniu nim skrzat zabrał ją do jej zamku. Tego wieczoru planowała zająć się lekturą.
| zt x2
- Cóż kłamstwem byłoby stwierdzenie, że tego się spodziewałam. - przyznała z rozbawioną manierą. - Jak mniemam sprawdzimy, co znajduje się w środku? Zechcesz przodem? - zapytała, cóż choć to była jedynie kurtuazja, sama i bez obrońcy u swego boku nie zeszłaby tam sama. Rozświetlenie pomieszczenie ukazały szczątki na których widok mimowolnie wykrzywiła wargi - nie prezentowały się zbyt imponująco. I wtedy go dostrzegła, notes, który szybko okazał się pamiętnikiem w który zajrzała niemal od razu przesuwając spojrzeniem po ostatnim wpisie, czytając go na głos.
- Bębny w głębinach nadchodzą. - powtórzyła na głos unosząc tęczówki ku mężczyźnie, ale nic nie przychodziło jej na myśl - Pozwolisz, że zabiorę go ze sobą, sprawdzę, czy zawiera w sobie coś, co może okazać się pomocą. - zapytała kiedy opuścili już podziemia a otrzymując zgodę uniosła wargi w charakterystycznym dla siebie uśmiechu. Ruszyli w drogę powrotną do domu a kiedy znaleźli się przy nim wiedziała, że na dzisiaj to było już wszystko.
- Wspaniale było móc się z tobą zobaczyć. - powiedziała w krótkim pożegnaniu nim skrzat zabrał ją do jej zamku. Tego wieczoru planowała zająć się lekturą.
| zt x2
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ruiny opuszczonej osady
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire