Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Przytułek dla ubogich w Coventry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przytułek dla ubogich
Założony w 1529 roku z inicjatywy Williama Forda, czarodzieja półkrwi, który postanowił wspomóc bezdomnych mieszkańców zapewniając im ciepły kąt oraz miskę gorącej zupy. W murach przytułku schronienie mogli znaleźć wszyscy członkowie magicznej społeczności, którzy z różnych powodów utracili dach nad głową oraz mugole. Obowiązkiem stałych mieszkańców była praca w budynku, aby jego funkcjonowanie nie zostało naruszone i mógł działać przez kolejne lata.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
|17.04.1958
Wozy z materiałami budowlanymi stały przed budynkiem ochronki, w której wnętrzu wrzało do okrzyków i radosnych pisków. Zdawało się, że wszyscy zapomnieli o wydarzeniach jakie miały tu miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Złudne wrażenie, które zaraz znikało jak tylko lady Burke przekraczała próg przybytku. Brakowało uprzejmego do bólu zarządcy i jego żony, nie było też dziewczynki od Kapitana. To wszystko sprawiało, że wspomnienia z ostatnich wydarzeń wracały ze zdwojoną siłą.
Primrose skierowała swoje kroki do podziemi skąd dochodziły odgłosy pracy i działań budowlanych.
-Lady Burke! - Zawołał głośno mężczyzna dostrzegając osobę kobiety, która schodził po schodach. Pomieszczenie było rozświetlone za pomocą świetlików, które wybudowano w ścianach, a nad jej głową wyzierała dziura, którą miały zostać poprowadzone schody z głównego pomieszczenia. -Zapraszamy szanowną panią. Miło lady widzieć.
Czarownica podeszła wymijając stanowiska pracy na których trwał szał tworzenia. Narzędzia same piłowały drewno, wbijały gwoździe, a budowniczy nadzorowali cały ten proces i pilnowali aby magia nie wyrwała się spod kontroli.
-Jak idzie budowa, panie Warren? - Zagadnęła Primrose podchodząc do niego bliżej.
-Pełną parą.- Oznajmił zadowolony mężczyzna. -Stan podziemi jest lepszy niż się spodziewałem, choć mocno zaniedbany, ale to nic z czym byśmy sobie nie poradzili. - Uśmiechnął się. -Nie ukrywam, że przyda mi się pani pomoc w paru sprawach.
-Jak mogę panu pomóc?
-Chodzi o przestrzeń, lady Burke. - Zaczął główny budowniczy wyciągając plany budowy.-Rozumiem, że chcemy aby zmieściło się tutaj jak najwięcej ludzi, ale będzie to kosztem przestrzeni i prywatności. Myślałem o tym aby rozdzielić te przestrzenie… tutaj i tu. - Mówiąc to wskazywał na wykusze i wnęki jakie mieściły się w podziemiach. Przy wyjściu z budynku nie chciał stawiać żadnych mebli co było słuszną koncepcją, gdyż czarownica pamiętała, że korytarz był dość wąski. -Jednak, to tworzy bardzo dużo małych pokoi, czy nie lepiej by było, trochę rozbudować górę i tam przenieść część łóżek?
-Jak wygląda stan góry? - Zapytała od razu, ponieważ chcieli mieć miejsce, ale nie mogło to być też kosztem zdrowia pensjonariuszy ochronki.
-Całkiem dobry, nic czego nie dalibyśmy naprawić w jeden dzień.
Primrose zmarszczyła lekko brwi. Nie była budowniczym, nie znała się na tym, pozwalając aby bieglejsi od niej zajęli się tą kwestią.
-Panie Warren, zależy nam przede wszystkim na tym aby każdy kto przyjdzie po pomoc i możliwość schronienia otrzymał godne warunki. Nie chcemy aby cisnęli się tutaj niczym szczury. - Słysząc te słowa mężczyzna od razu spoważniał chyba rozumiejąc, że kobieta nie jest w nastroju na pogaduszki czy też zajmowanie jej głowy trywialnymi sprawami. -Jeżeli uważa pan, że macie na tyle sił oraz mocy przerobowych aby zrealizować podobne założenia na poddaszu, proszę to zrobić. Wtedy też proszę aby poinformował mnie ile miejsc dodatkowych doszło. Od tego zależy ilość pracowników w Ochronce. - Potoczyła spojrzenie jeszcze raz po pomieszczeniu, które niedawno było miejscem istnej bitwy oraz tortur. Pamiętała też jak prawdziwy labirynt odciął ją i Rigela powodując ataki paniki, doprowadzając do szaleństwa. Runy już nie jaśniały na murach, nie jarzyły się niebezpieczeństwem. Usunięte nie stanowiły już zagrożenia, choć lady Burke nadal miała zamiar je badać by dowiedzieć się więcej na ten temat.
Nim zleciła przebudowę podziemi poradziła się Evandry na co warto zwrócić uwagę.
Najdroższa Przyjaciółko,
Twój zmysł estetyczny jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a twoja świadomość kolorystyczna i przestrzenna potrafi zdziałać cuda. Potrzebuję twojej porady odnośnie przebudowy Ochronki i stworzenia w niej enklawy dla wszystkich potrzebujących. Nie chcę aby to miejsce stało się kolejnym zimnym i chłodnym przybytkiem ucieczki, w którym brakuje wizji na lepsze jutro. Mam dość tego, że ludzie uciekają z jednego nieprzyjaznego miejsca do drugiego. Pragnę aby Ochronka w Warwickshire była przykładem dla innych jak należy troszczyć się o potrzebujących naszego wsparcia. Twój mąż zalecił mi zajęcie się tym i nie mogłabym złożyć mu pełnego raportu z zakończenia działań wiedząc, że na samym końcu poległam. Doradź mi proszę jak sprawić aby to miejsce tchnęło nadzieją i ciepłem domowego ogniska.
Twoja,
Prim.
Odpowiedź od lady Rosier przybyła tego samego dnia, a przyjaciółka rozwodziła się nad tkaninami, doborem kolorów i rozlokowaniem mebli tak aby każdemu było wygodnie. Zaleciła dobre komniki oraz doświetlenie aby każdy czuł się przytulnie w pomieszczeniach.
-Damy radę umiejscowić odpowiednią ilość kominków i piecyków, panie Warren? Oraz proszę pamiętać o kąciku wypoczynkowym. To nie jest tylko sypialnia, ale ochronka, która ma dawać poczucie bezpieczeństwa, niczym dom. - Zerknęła uważnie na mężczyznę, który pospiesznie wyciągnął kolejne plany aby wskazać lady Burke gdzie zamierza rzeczone pomieszczenie zorganizować. Kobieta pokiwała z uznaniem głową, ponieważ nie zrobił z niego klitki tylko po to aby było i zaistniało. Widziała na planach miejsca na kanapy, fotele, kominek i regały, co bardzo ją zadowoliło. Klimat domu miał sprawić, że przebywający w środku potrzebujący pomocy poczują się swobodnie i zaopiekowani, ale przede wszystkim bezpiecznie.
-Jak wygląda sytuacja z zabezpieczeniami? - Dopytała jeszcze kierując się powoli w stronę korytarza, który kończył się drzwiami wychodzącymi poza terenem ochronki. To właśnie przez nie weszli zdrajcy, którzy zajmowali się przeprowadzaniem mugoli i rebeliantów, to tutaj rozegrał się cały horror, który wciąż ją nawiedzał, a z którym musiała się uporać jak najszybciej. -Te drzwi są najsłabszym punktem tego miejsca. Nie wiem czy są niezbędne, ale jeżeli tak to muszą być obłożone dużą ilością zabezpieczeń. - Wskazała na rzeczone drzwi, a następnie na głównego budowniczego.
-Oczywiście lady Burke, ośmielę się zauważyć, że drzwi są potrzebne w razie ewakuacji więc musimy je zostawić.
-W takim razie proszę zatroszczyć się o odpowiednie ich zabezpieczenie. - Powtórzyła swoje zalecenie i wróciła do głównego pomieszczenia w podziemiach. -Ile czasu jeszcze prace zajmą? Pan Mulciber chciałby wiedzieć jak idą postępy i nie ukrywam, że zależy mu na czasie. - Nic takiego z nim nie utaliła, ale śmiało powoływała się na jego osobę wiedząc, że to wywoła o wiele lepszy efekt niż tylko jej oczekiwania. Podobało się jej to czy nie, ale nadal mężczyźni budzili większych respekt, a ona swój miała ze względu na nazwisko i tytuł, a nie profesjonalizm własnej osoby. Co nie zmieniało faktu, że wykorzystywała to do swoich celów. Nazwisko Śmierciożercy wywarło odpowiedni efekt, a główny budowniczy złapał gwałtownie powietrze w płuca jakby za plecami lady Burke ujrzał ów czarodzieja.
-Droga lady Burke zrobię wszystko aby do końca tygodnia budynek był oddany i zdatny do użytku. Wszystko będzie dopracowane do perfekcji.
-Na to liczę, inaczej bym pana nie zatrudniała, panie Warren, gdybym nie wiedziała, że jest pan najlepszy. - Odrobina pochlebstwa sprawiała, że nie mógł pozwolić sobie na byle jaką jakość i musiał wypełnić powierzone mu zadanie by nie spotkać się z gniewem silniejszych od nich. -Jeżeli czego panu potrzeba, prosze od razu pisać, a dostarczymy odpowiednie surowce. Pod koniec tygodnia przybędę aby odebrać gotowe prace.
Warren ukłonił się na sam koniec, ale dostrzegła w jego spojrzeniu lekką nerwowość, którą spowodowała wcześniej. Trochę jej na tym zależało aby mężczyzna odczuł wagę jego zadania oraz jak wiele od niego zależy. Warwickshire było kolejnym ważnym punktem w programie działalności na rzecz społeczności magicznej, musieli podejść do tego na równi poważnie co do walk z buntownikami. Walki kiedyś ustaną ale potrzeby ludzkie pozostaną niezmienne.
Wychodząc na zewnątrz spojrzała jak własnie jest naprawiany dach oraz jak grupa czarodziejów skupiła się wokół drzwi by omówić kwestie zabezpieczeń tego budynku. Uśmiechnęła się do własnych myśli na twarzy nadal pozostając poważną i skupioną. Przez okna w jej stronę wyglądały twarze dzieci wielce zaciekawione tym co się dzieje. Miały zapewne zakaz schodzenia niżej kiedy trwały prace budowlane. Być może opiekunowie się bali do czego jest zdolna lady Burke. To oni sprzątali plamy krwi po jej ostatniej wizycie. To oni widzieli ślady masakry jaka miała miejsce w pomieszczeniach, które teraz na jej zlecenie przerabiano na przytulne i miłe. Nie było jej z tym łatwo, ale rozumiała jakimi prawami rządzi się wojna, a ona mogła robić wszystko by polepszyć byt tych ludzi, by sprawić, że po wojnie szybko staną na nogi i będą mogli wieść spokojne życie. Żniwo, które w tej chwili zbierali barwiło dłonie na czerwono i chciała tej czerwieni się pozbyć jak najszybciej.
Patrząc dłużej na budynek stwierdziła, że przydałoby się również zadbać o zieleń wokół, ale tym powinien już zająć się zarządca jakiego ustawi Ramsey Mulciber.
Nie pozostało jej nic innego jak wrócić do Durham i zjawić się ponownie po odbiór prac budowlanych tym samym kończąc w pełni powierzone jej zadanie.
|zt
Wozy z materiałami budowlanymi stały przed budynkiem ochronki, w której wnętrzu wrzało do okrzyków i radosnych pisków. Zdawało się, że wszyscy zapomnieli o wydarzeniach jakie miały tu miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Złudne wrażenie, które zaraz znikało jak tylko lady Burke przekraczała próg przybytku. Brakowało uprzejmego do bólu zarządcy i jego żony, nie było też dziewczynki od Kapitana. To wszystko sprawiało, że wspomnienia z ostatnich wydarzeń wracały ze zdwojoną siłą.
Primrose skierowała swoje kroki do podziemi skąd dochodziły odgłosy pracy i działań budowlanych.
-Lady Burke! - Zawołał głośno mężczyzna dostrzegając osobę kobiety, która schodził po schodach. Pomieszczenie było rozświetlone za pomocą świetlików, które wybudowano w ścianach, a nad jej głową wyzierała dziura, którą miały zostać poprowadzone schody z głównego pomieszczenia. -Zapraszamy szanowną panią. Miło lady widzieć.
Czarownica podeszła wymijając stanowiska pracy na których trwał szał tworzenia. Narzędzia same piłowały drewno, wbijały gwoździe, a budowniczy nadzorowali cały ten proces i pilnowali aby magia nie wyrwała się spod kontroli.
-Jak idzie budowa, panie Warren? - Zagadnęła Primrose podchodząc do niego bliżej.
-Pełną parą.- Oznajmił zadowolony mężczyzna. -Stan podziemi jest lepszy niż się spodziewałem, choć mocno zaniedbany, ale to nic z czym byśmy sobie nie poradzili. - Uśmiechnął się. -Nie ukrywam, że przyda mi się pani pomoc w paru sprawach.
-Jak mogę panu pomóc?
-Chodzi o przestrzeń, lady Burke. - Zaczął główny budowniczy wyciągając plany budowy.-Rozumiem, że chcemy aby zmieściło się tutaj jak najwięcej ludzi, ale będzie to kosztem przestrzeni i prywatności. Myślałem o tym aby rozdzielić te przestrzenie… tutaj i tu. - Mówiąc to wskazywał na wykusze i wnęki jakie mieściły się w podziemiach. Przy wyjściu z budynku nie chciał stawiać żadnych mebli co było słuszną koncepcją, gdyż czarownica pamiętała, że korytarz był dość wąski. -Jednak, to tworzy bardzo dużo małych pokoi, czy nie lepiej by było, trochę rozbudować górę i tam przenieść część łóżek?
-Jak wygląda stan góry? - Zapytała od razu, ponieważ chcieli mieć miejsce, ale nie mogło to być też kosztem zdrowia pensjonariuszy ochronki.
-Całkiem dobry, nic czego nie dalibyśmy naprawić w jeden dzień.
Primrose zmarszczyła lekko brwi. Nie była budowniczym, nie znała się na tym, pozwalając aby bieglejsi od niej zajęli się tą kwestią.
-Panie Warren, zależy nam przede wszystkim na tym aby każdy kto przyjdzie po pomoc i możliwość schronienia otrzymał godne warunki. Nie chcemy aby cisnęli się tutaj niczym szczury. - Słysząc te słowa mężczyzna od razu spoważniał chyba rozumiejąc, że kobieta nie jest w nastroju na pogaduszki czy też zajmowanie jej głowy trywialnymi sprawami. -Jeżeli uważa pan, że macie na tyle sił oraz mocy przerobowych aby zrealizować podobne założenia na poddaszu, proszę to zrobić. Wtedy też proszę aby poinformował mnie ile miejsc dodatkowych doszło. Od tego zależy ilość pracowników w Ochronce. - Potoczyła spojrzenie jeszcze raz po pomieszczeniu, które niedawno było miejscem istnej bitwy oraz tortur. Pamiętała też jak prawdziwy labirynt odciął ją i Rigela powodując ataki paniki, doprowadzając do szaleństwa. Runy już nie jaśniały na murach, nie jarzyły się niebezpieczeństwem. Usunięte nie stanowiły już zagrożenia, choć lady Burke nadal miała zamiar je badać by dowiedzieć się więcej na ten temat.
Nim zleciła przebudowę podziemi poradziła się Evandry na co warto zwrócić uwagę.
Najdroższa Przyjaciółko,
Twój zmysł estetyczny jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a twoja świadomość kolorystyczna i przestrzenna potrafi zdziałać cuda. Potrzebuję twojej porady odnośnie przebudowy Ochronki i stworzenia w niej enklawy dla wszystkich potrzebujących. Nie chcę aby to miejsce stało się kolejnym zimnym i chłodnym przybytkiem ucieczki, w którym brakuje wizji na lepsze jutro. Mam dość tego, że ludzie uciekają z jednego nieprzyjaznego miejsca do drugiego. Pragnę aby Ochronka w Warwickshire była przykładem dla innych jak należy troszczyć się o potrzebujących naszego wsparcia. Twój mąż zalecił mi zajęcie się tym i nie mogłabym złożyć mu pełnego raportu z zakończenia działań wiedząc, że na samym końcu poległam. Doradź mi proszę jak sprawić aby to miejsce tchnęło nadzieją i ciepłem domowego ogniska.
Twoja,
Prim.
Odpowiedź od lady Rosier przybyła tego samego dnia, a przyjaciółka rozwodziła się nad tkaninami, doborem kolorów i rozlokowaniem mebli tak aby każdemu było wygodnie. Zaleciła dobre komniki oraz doświetlenie aby każdy czuł się przytulnie w pomieszczeniach.
-Damy radę umiejscowić odpowiednią ilość kominków i piecyków, panie Warren? Oraz proszę pamiętać o kąciku wypoczynkowym. To nie jest tylko sypialnia, ale ochronka, która ma dawać poczucie bezpieczeństwa, niczym dom. - Zerknęła uważnie na mężczyznę, który pospiesznie wyciągnął kolejne plany aby wskazać lady Burke gdzie zamierza rzeczone pomieszczenie zorganizować. Kobieta pokiwała z uznaniem głową, ponieważ nie zrobił z niego klitki tylko po to aby było i zaistniało. Widziała na planach miejsca na kanapy, fotele, kominek i regały, co bardzo ją zadowoliło. Klimat domu miał sprawić, że przebywający w środku potrzebujący pomocy poczują się swobodnie i zaopiekowani, ale przede wszystkim bezpiecznie.
-Jak wygląda sytuacja z zabezpieczeniami? - Dopytała jeszcze kierując się powoli w stronę korytarza, który kończył się drzwiami wychodzącymi poza terenem ochronki. To właśnie przez nie weszli zdrajcy, którzy zajmowali się przeprowadzaniem mugoli i rebeliantów, to tutaj rozegrał się cały horror, który wciąż ją nawiedzał, a z którym musiała się uporać jak najszybciej. -Te drzwi są najsłabszym punktem tego miejsca. Nie wiem czy są niezbędne, ale jeżeli tak to muszą być obłożone dużą ilością zabezpieczeń. - Wskazała na rzeczone drzwi, a następnie na głównego budowniczego.
-Oczywiście lady Burke, ośmielę się zauważyć, że drzwi są potrzebne w razie ewakuacji więc musimy je zostawić.
-W takim razie proszę zatroszczyć się o odpowiednie ich zabezpieczenie. - Powtórzyła swoje zalecenie i wróciła do głównego pomieszczenia w podziemiach. -Ile czasu jeszcze prace zajmą? Pan Mulciber chciałby wiedzieć jak idą postępy i nie ukrywam, że zależy mu na czasie. - Nic takiego z nim nie utaliła, ale śmiało powoływała się na jego osobę wiedząc, że to wywoła o wiele lepszy efekt niż tylko jej oczekiwania. Podobało się jej to czy nie, ale nadal mężczyźni budzili większych respekt, a ona swój miała ze względu na nazwisko i tytuł, a nie profesjonalizm własnej osoby. Co nie zmieniało faktu, że wykorzystywała to do swoich celów. Nazwisko Śmierciożercy wywarło odpowiedni efekt, a główny budowniczy złapał gwałtownie powietrze w płuca jakby za plecami lady Burke ujrzał ów czarodzieja.
-Droga lady Burke zrobię wszystko aby do końca tygodnia budynek był oddany i zdatny do użytku. Wszystko będzie dopracowane do perfekcji.
-Na to liczę, inaczej bym pana nie zatrudniała, panie Warren, gdybym nie wiedziała, że jest pan najlepszy. - Odrobina pochlebstwa sprawiała, że nie mógł pozwolić sobie na byle jaką jakość i musiał wypełnić powierzone mu zadanie by nie spotkać się z gniewem silniejszych od nich. -Jeżeli czego panu potrzeba, prosze od razu pisać, a dostarczymy odpowiednie surowce. Pod koniec tygodnia przybędę aby odebrać gotowe prace.
Warren ukłonił się na sam koniec, ale dostrzegła w jego spojrzeniu lekką nerwowość, którą spowodowała wcześniej. Trochę jej na tym zależało aby mężczyzna odczuł wagę jego zadania oraz jak wiele od niego zależy. Warwickshire było kolejnym ważnym punktem w programie działalności na rzecz społeczności magicznej, musieli podejść do tego na równi poważnie co do walk z buntownikami. Walki kiedyś ustaną ale potrzeby ludzkie pozostaną niezmienne.
Wychodząc na zewnątrz spojrzała jak własnie jest naprawiany dach oraz jak grupa czarodziejów skupiła się wokół drzwi by omówić kwestie zabezpieczeń tego budynku. Uśmiechnęła się do własnych myśli na twarzy nadal pozostając poważną i skupioną. Przez okna w jej stronę wyglądały twarze dzieci wielce zaciekawione tym co się dzieje. Miały zapewne zakaz schodzenia niżej kiedy trwały prace budowlane. Być może opiekunowie się bali do czego jest zdolna lady Burke. To oni sprzątali plamy krwi po jej ostatniej wizycie. To oni widzieli ślady masakry jaka miała miejsce w pomieszczeniach, które teraz na jej zlecenie przerabiano na przytulne i miłe. Nie było jej z tym łatwo, ale rozumiała jakimi prawami rządzi się wojna, a ona mogła robić wszystko by polepszyć byt tych ludzi, by sprawić, że po wojnie szybko staną na nogi i będą mogli wieść spokojne życie. Żniwo, które w tej chwili zbierali barwiło dłonie na czerwono i chciała tej czerwieni się pozbyć jak najszybciej.
Patrząc dłużej na budynek stwierdziła, że przydałoby się również zadbać o zieleń wokół, ale tym powinien już zająć się zarządca jakiego ustawi Ramsey Mulciber.
Nie pozostało jej nic innego jak wrócić do Durham i zjawić się ponownie po odbiór prac budowlanych tym samym kończąc w pełni powierzone jej zadanie.
|zt
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
24.08
________________________________________________________________________
Obraz wydarzeń wstrząsał okolicą jak echo rozlegające się po górach. Niezliczone doniesienia o stratach, o ilości ofiar, wciąż powracały, nie pozwalając zapomnieć o przeszłych cierpieniach. Wszędzie krążyły opowieści o niezwykłej liczbie śmierci i rannych, których ból wymagał natychmiastowej pomocy, aby przynieść choćby chwilową ulgę i zatamować strumień krwi. Dni zdawały się nie mieć końca, a praca górowała nad wszystkim. Nawet krótkie chwile spokoju były wypoczynkiem tylko na chwilę niczym oddech wśród szalejącego sztormu. Tę chwilę wolności wykorzystywano na wsłuchanie się w cichy oddech natury, na rozluźnienie spiętych mięśni i na ukojenie bólu, choćby na moment. Zakasane rękawy, symbol nie tylko zakazu, lecz także niemocy w obliczu tragedii, stały się znakiem rozpoznawczym wśród chaosu. Pierwsze dni po katastrofie przypominały wyścig z czasem, gdy medycy biegali od jednego rannego do kolejnego, starając się ratować każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Liczba ofiar zdawała się niekończąca, a cierpienie dotknęło każdego, bez względu na status społeczny czy bogactwo. To, co wydawało się odległą możliwością, nagle stało się rzeczywistością dla wszystkich. Vesna zastanawiała się nad tym, czy to fatum, czy przypadkowa zbieżność okoliczności przyniosła tę katastrofę. Pomimo braku wiedzy na temat przyczyn, które prowadziły do tragedii, czuła, że musi być silna dla dobra innych. Choć chroniona przed bólem ze strony brata, była gotowa okazać swoją siłę i wsparcie wszystkim tym, którzy tego potrzebowali.
Krew została dokładnie zmyta z powierzchni użytkowej szpitala, który stał się miejscem nadziei i uzdrowienia. Vesna mogła kontynuować swoją praktykę adepta pośród murów szpitala, co było dla niej niezmiernie ważne. Była wdzięczna każdemu, kto wyciągnął do niej pomocną dłoń, wspierając ją w dążeniu do rozwoju i doskonalenia swoich umiejętności. Jednak pośród codzienności tutejszej społeczności, doświadczała niekiedy uczucia niewygody i nieprzychylnego spojrzenia. Pomimo że zachowywała się przyzwoicie i starannie wypełniała swoje obowiązki, była nazywana dzikuską. To sprawiało, że czuła się obco i nieakceptowana, pomimo że starała się wnosić to, co najlepsze z bułgarskiego dziedzictwa kulturowego do życia codziennego młodej panienki. Siedziała spokojnie, skupiając się na każdym powierzonym jej zadaniu. Mimo że jej znajomość języka angielskiego pozostawiała wiele do życzenia, starannie słuchała, obserwując i zadając pytania, gdy tylko ciekawość ją kusiła. Choć nieustannie poddawana była nauczaniu angielskiego, który pozostawał jej obcym, starała się jak najlepiej, z uznaniem spoglądając na pracę swojej mentorki. W oczach Vesny jej mentorka jawiła się jako wyjątkowa kobieta, chociaż niekiedy wymagająca w kwestiach, które dla niej były istotne. Pomimo tych wyzwań, nadal trwała w swoim wysiłku, gotowa do nauki i doskonalenia się pod jej czujnym okiem. Wolne chwile spędzała z dala od szpitala, korzystając z krótkich okresów zwolnienia z obowiązków. Choć takie momenty nie zdarzały się często, nie pozwalała sobie na zbyt długie odpoczynki. Zamiast tego, wyruszała na własną rękę na tereny hrabstwa Warwickshire, gotowa do udzielenia pomocy potrzebującym, gdy tylko nadarzała się okazja. Tak było i tego dnia, gdy spontanicznie zdecydowała się zgłosić do pomocy, uprzednio informując swoją mentorkę o wszelkich potrzebach, jakie usłyszała od ludzi. Życie w cieniu katastrofy niosło ze sobą ciężar i trudności, którym trzeba było stawić czoła. Poświęcała się, aby złagodzić ból i cierpienie innych, dając im jasność w czasach ciemności. Tym razem jednak było inaczej, nie przemierzała terenów sama.
- Skończyłam — uśmiechnęła się subtelnie do dziewczynki, gdy ukończyła ostatnie splątanie kosmyków jej włosów w warkocz. Tyle przynajmniej mogła zrobić dla tych ludzi, jakże boleść przeszyła jej serce. - Następnym razem wymyślimy coś bardziej skomplikowanego — jeśli nadejdzie kolejne spotkanie. Pogłaskała dziewczynę po głowie, wstając z dotychczasowego miejsca. Nigdy nie przybywało tutaj tak wiele osób, jak przez ostatnie dni. Skinęła głową do obecnej obok matki, odchodząc przez kolejne korytarze przytułku. - Do zobaczenia.
Dostrzegła swoją mentorkę, gdy tylko przekroczyła główne drzwi. Właściwie kończyła rozmowę, co wywnioskowała po odchodzącym od jej osoby rozmówcy. Spoważniała, pokornie zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Nie lubiła przeszkadzać innym, miała świadomość swojego miejsca w szeregu i starała się nie naruszać granic. Z cichym szacunkiem oczekiwała, aż jej mentorka zakończy swoje sprawy.
- Wykonałam zlecone mi zadania, proszę Pani — szepnęła cicho, gdy dostrzegła swoją kolej. Rozglądała się przez chwilę po tutejszym otoczeniu; spokój. - Jednak pozwoliłam sobie poświęcić dłuższą uwagę dziewczynce, siedzącej w ciszy — wytłumaczyła niemal natychmiast. - Chciałam jej dodać otuchy, zwykłym spleceniem włosów, przepraszam za problem.
________________________________________________________________________
Obraz wydarzeń wstrząsał okolicą jak echo rozlegające się po górach. Niezliczone doniesienia o stratach, o ilości ofiar, wciąż powracały, nie pozwalając zapomnieć o przeszłych cierpieniach. Wszędzie krążyły opowieści o niezwykłej liczbie śmierci i rannych, których ból wymagał natychmiastowej pomocy, aby przynieść choćby chwilową ulgę i zatamować strumień krwi. Dni zdawały się nie mieć końca, a praca górowała nad wszystkim. Nawet krótkie chwile spokoju były wypoczynkiem tylko na chwilę niczym oddech wśród szalejącego sztormu. Tę chwilę wolności wykorzystywano na wsłuchanie się w cichy oddech natury, na rozluźnienie spiętych mięśni i na ukojenie bólu, choćby na moment. Zakasane rękawy, symbol nie tylko zakazu, lecz także niemocy w obliczu tragedii, stały się znakiem rozpoznawczym wśród chaosu. Pierwsze dni po katastrofie przypominały wyścig z czasem, gdy medycy biegali od jednego rannego do kolejnego, starając się ratować każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Liczba ofiar zdawała się niekończąca, a cierpienie dotknęło każdego, bez względu na status społeczny czy bogactwo. To, co wydawało się odległą możliwością, nagle stało się rzeczywistością dla wszystkich. Vesna zastanawiała się nad tym, czy to fatum, czy przypadkowa zbieżność okoliczności przyniosła tę katastrofę. Pomimo braku wiedzy na temat przyczyn, które prowadziły do tragedii, czuła, że musi być silna dla dobra innych. Choć chroniona przed bólem ze strony brata, była gotowa okazać swoją siłę i wsparcie wszystkim tym, którzy tego potrzebowali.
Krew została dokładnie zmyta z powierzchni użytkowej szpitala, który stał się miejscem nadziei i uzdrowienia. Vesna mogła kontynuować swoją praktykę adepta pośród murów szpitala, co było dla niej niezmiernie ważne. Była wdzięczna każdemu, kto wyciągnął do niej pomocną dłoń, wspierając ją w dążeniu do rozwoju i doskonalenia swoich umiejętności. Jednak pośród codzienności tutejszej społeczności, doświadczała niekiedy uczucia niewygody i nieprzychylnego spojrzenia. Pomimo że zachowywała się przyzwoicie i starannie wypełniała swoje obowiązki, była nazywana dzikuską. To sprawiało, że czuła się obco i nieakceptowana, pomimo że starała się wnosić to, co najlepsze z bułgarskiego dziedzictwa kulturowego do życia codziennego młodej panienki. Siedziała spokojnie, skupiając się na każdym powierzonym jej zadaniu. Mimo że jej znajomość języka angielskiego pozostawiała wiele do życzenia, starannie słuchała, obserwując i zadając pytania, gdy tylko ciekawość ją kusiła. Choć nieustannie poddawana była nauczaniu angielskiego, który pozostawał jej obcym, starała się jak najlepiej, z uznaniem spoglądając na pracę swojej mentorki. W oczach Vesny jej mentorka jawiła się jako wyjątkowa kobieta, chociaż niekiedy wymagająca w kwestiach, które dla niej były istotne. Pomimo tych wyzwań, nadal trwała w swoim wysiłku, gotowa do nauki i doskonalenia się pod jej czujnym okiem. Wolne chwile spędzała z dala od szpitala, korzystając z krótkich okresów zwolnienia z obowiązków. Choć takie momenty nie zdarzały się często, nie pozwalała sobie na zbyt długie odpoczynki. Zamiast tego, wyruszała na własną rękę na tereny hrabstwa Warwickshire, gotowa do udzielenia pomocy potrzebującym, gdy tylko nadarzała się okazja. Tak było i tego dnia, gdy spontanicznie zdecydowała się zgłosić do pomocy, uprzednio informując swoją mentorkę o wszelkich potrzebach, jakie usłyszała od ludzi. Życie w cieniu katastrofy niosło ze sobą ciężar i trudności, którym trzeba było stawić czoła. Poświęcała się, aby złagodzić ból i cierpienie innych, dając im jasność w czasach ciemności. Tym razem jednak było inaczej, nie przemierzała terenów sama.
- Skończyłam — uśmiechnęła się subtelnie do dziewczynki, gdy ukończyła ostatnie splątanie kosmyków jej włosów w warkocz. Tyle przynajmniej mogła zrobić dla tych ludzi, jakże boleść przeszyła jej serce. - Następnym razem wymyślimy coś bardziej skomplikowanego — jeśli nadejdzie kolejne spotkanie. Pogłaskała dziewczynę po głowie, wstając z dotychczasowego miejsca. Nigdy nie przybywało tutaj tak wiele osób, jak przez ostatnie dni. Skinęła głową do obecnej obok matki, odchodząc przez kolejne korytarze przytułku. - Do zobaczenia.
Dostrzegła swoją mentorkę, gdy tylko przekroczyła główne drzwi. Właściwie kończyła rozmowę, co wywnioskowała po odchodzącym od jej osoby rozmówcy. Spoważniała, pokornie zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Nie lubiła przeszkadzać innym, miała świadomość swojego miejsca w szeregu i starała się nie naruszać granic. Z cichym szacunkiem oczekiwała, aż jej mentorka zakończy swoje sprawy.
- Wykonałam zlecone mi zadania, proszę Pani — szepnęła cicho, gdy dostrzegła swoją kolej. Rozglądała się przez chwilę po tutejszym otoczeniu; spokój. - Jednak pozwoliłam sobie poświęcić dłuższą uwagę dziewczynce, siedzącej w ciszy — wytłumaczyła niemal natychmiast. - Chciałam jej dodać otuchy, zwykłym spleceniem włosów, przepraszam za problem.
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czasem wciąż patrzyła w niebo - w skrzące na firmamencie gwiazdy, które tamtego dnia nie spadły, rozdarta między strachem a nadzieją. W powietrzu unosił się dziwny niepokój, aura, która winna zakończyć oczekiwanie, jakiego doświadczali w jasnym blasku złowieszczej komety, trudno było jednak w pełni wyzbyć się niepewności, czy ta straszna tragedia już się zakończyła, czy los wygrał do niej dopiero gorzkie preludium. Ocalała, ocalały też jej dzieci, nie sprawiało to wcale, że czuła się bezpiecznie. Wojna trwała, kto mógł się spodziewać, że wydarzy się coś straszliwszego od niej?
Przypominały o tym brutalnie miejsca takie jak to - miejsca, które były przeludnione jeszcze przed dniem tragedii, dziś panujący w nich chaos trudno było opisać słowami. Nie często, ale zdarzało jej się pojawiać w przytułku w Coventry, przebywało tu wiele kobiet, które nie miały gdzie szukać pomocy, pomagała im. Widok jeszcze kilka tygodni temu nie był tak zatrważający, teraz zagubionych przybyło. Tak wiele ludzi straciło swoje dachy - martwili się wojną, która miała rozstrzygnąć o losach kraju, lecz jakie miała ona znaczenie, jeśli kraj nie przetrwa wcale?
Długa spódnica ze zwiewnego materiału odcinała się skórzanym pasem od lekkiej jedwabnej koszuli o szerokich rękawach i skromnym dekolcie przysłoniętym kwiecistym haftem - szyję eksponowało wysokie upięcie kruczych włosów. Nie przywykła do jedwabi, większość życia spędziła w biedzie, lecz odnalazła się pośród nich szybko, łatwo odnajdując w droższych tkaninach własne słabości - i tak je też nosiła, z dumą, z wyczuciem, które utrudniały przyuważenie, że spowijająca ją czerń była w istocie czernią żałobną. Spadające gwiazdy i jej odebrały bliskich, nie miała na sobie tego dnia żadnej biżuterii prócz błyszczącej na palcu obrączki, usta zostały ledwie muśnięte czerwoną pomadką - nie powinna używać jej teraz wcale - zmęczenie i bladość twarzy zakryte dokładnie nałożonym pudrem. Zwykła podkreślać oczy mocno, pozbawione węgielka musiały wydać się znużone, przerzedzona kurtyna naturalnych rzęs skrywały opuszczone szmaragdowe spojrzenie, gdy wysłuchiwała słów opiekuna tego przybytku. To do niego wybrała się jako pierwszego, pozostawiając Vesnę z kilkoma czarownicami potrzebującymi pomocy. Wymagała tego grzeczność. Wymiany uprzejmości, pytań o stan ośrodka, jakby ten mógł ją czymkolwiek zaskoczyć, kondolencji i słownego wsparcia wygłoszonego w imieniu namiestnika, słowem kilka chwil marnowania czasu, nim mogli przejść do rzeczy i pomówić o aktualnych rezydentach i ich potrzebach. Zaczynała przywiązywać się do tego miejsca, w zmęczonych twarzach brzemiennych dziewcząt widziała samą siebie, uciekającą przed światem z małą Lysą rozwijającą się pod jej sercem. Nie było jej łatwo, choć przechodziła przez to w znacznie spokojniejszych czasach. To u matki znalazła pomoc - u matki, po której żałobę dziś nosiła.
- Dziękuję za pana czas - zwróciła się do mężczyzny, pożegnalnym gestem, po ośrodku zamierzała przejść się bez jego asysty. Za pierwszym razem nie opuszczał jej na krok, ale dziś znała już rozkład pomieszczeń i zawiłości korytarzy. Sylwetkę swojej uczennicy spostrzegła jeszcze nim skończyła z rozmówcą, ale nie dała tego po sobie poznać - obdarzyła ją spojrzeniem dopiero, gdy zostały same. Słowa mężczyzny pokrywały się z jej słowami, była nie tylko czujna, ale i spostrzegawcza, a te cechy należało docenić. - Umyłaś ręce, kiedy skończyłaś? - spytała, kątem oka spozierając w opisanym przez nią kierunku, przyjrzała się dziewczynce w milczeniu. - Bardzo rozsądnie - pochwaliła ją, choć nie spodziewała się, by był to wybór przemyślany. Nietrudno było dostrzec empatię w jej sercu, szczerze współczuła tym dzieciom i zawsze traktowała je z dużym wyczuciem, czy wiedziała, jak wiele dobrego zrobiła dziś dla tego dziecka? - Im mniej kosmyków odstaje od głowy, tym lepiej. Im więcej włosów jest splecionych, tym lepiej. Im wyżej znajduje się fryzura, tym lepiej. W miejscu takim jak to łatwo zarazić się gnidami, pełno tu robactwa. Ułożenie włosów musi utrudniać pasożytom przemieszczanie się. Następnym razem spróbuj z warkoczem dobieranym - podpowiedziała, przynosząc wzrok na Vesnę. Była z niej zadowolona, była mądra i potrafiła słuchać, a to oznaczało, że skora była - w przyszłości - swój potencjał słusznie wykorzystać. Miło było móc pomóc jej rozłożyć skrzydła.
- Chodź ze mną - rzuciła, ruszając w głąb korytarza. - Kilka chwil temu schronienia szukała tu dwójka chłopców, zostali przyjęci. Oczekują przybycia uzdrowiciela w odizolowaniu, przyśpieszymy to. Mają ponoć ślady, które przypominają ślady poparzeń po wodzie skażonej gwiezdnym pyłem. - Ich widok tylko to potwierdził, chłopcy nie mogli mieć jeszcze dziesięciu lat, a ślady poparzeń czerwieniły ich dłonie, ręce i twarze, reszta ciała skryta była pod ubraniami. Przyglądali się obu kobietom ponurymi spojrzeniami, rzucanymi spod byka umorusanych buzi. Strach i nieufność były dziś naturalne, lecz oni sprawiali wrażenie, jakby przeszli dostatecznie wiele, by emocje te usprawiedliwić dodatkowo. Kiwnęła Veśnie głowę, dając jej znak, by ich obejrzała, sama zdjęła z ramienia skórzaną torbę, którą położyła na drewnianej podłodze i kucnęła przy niej, przebierając w szklanych fiolkach, nie odezwała się do dzieci.
Przypominały o tym brutalnie miejsca takie jak to - miejsca, które były przeludnione jeszcze przed dniem tragedii, dziś panujący w nich chaos trudno było opisać słowami. Nie często, ale zdarzało jej się pojawiać w przytułku w Coventry, przebywało tu wiele kobiet, które nie miały gdzie szukać pomocy, pomagała im. Widok jeszcze kilka tygodni temu nie był tak zatrważający, teraz zagubionych przybyło. Tak wiele ludzi straciło swoje dachy - martwili się wojną, która miała rozstrzygnąć o losach kraju, lecz jakie miała ona znaczenie, jeśli kraj nie przetrwa wcale?
Długa spódnica ze zwiewnego materiału odcinała się skórzanym pasem od lekkiej jedwabnej koszuli o szerokich rękawach i skromnym dekolcie przysłoniętym kwiecistym haftem - szyję eksponowało wysokie upięcie kruczych włosów. Nie przywykła do jedwabi, większość życia spędziła w biedzie, lecz odnalazła się pośród nich szybko, łatwo odnajdując w droższych tkaninach własne słabości - i tak je też nosiła, z dumą, z wyczuciem, które utrudniały przyuważenie, że spowijająca ją czerń była w istocie czernią żałobną. Spadające gwiazdy i jej odebrały bliskich, nie miała na sobie tego dnia żadnej biżuterii prócz błyszczącej na palcu obrączki, usta zostały ledwie muśnięte czerwoną pomadką - nie powinna używać jej teraz wcale - zmęczenie i bladość twarzy zakryte dokładnie nałożonym pudrem. Zwykła podkreślać oczy mocno, pozbawione węgielka musiały wydać się znużone, przerzedzona kurtyna naturalnych rzęs skrywały opuszczone szmaragdowe spojrzenie, gdy wysłuchiwała słów opiekuna tego przybytku. To do niego wybrała się jako pierwszego, pozostawiając Vesnę z kilkoma czarownicami potrzebującymi pomocy. Wymagała tego grzeczność. Wymiany uprzejmości, pytań o stan ośrodka, jakby ten mógł ją czymkolwiek zaskoczyć, kondolencji i słownego wsparcia wygłoszonego w imieniu namiestnika, słowem kilka chwil marnowania czasu, nim mogli przejść do rzeczy i pomówić o aktualnych rezydentach i ich potrzebach. Zaczynała przywiązywać się do tego miejsca, w zmęczonych twarzach brzemiennych dziewcząt widziała samą siebie, uciekającą przed światem z małą Lysą rozwijającą się pod jej sercem. Nie było jej łatwo, choć przechodziła przez to w znacznie spokojniejszych czasach. To u matki znalazła pomoc - u matki, po której żałobę dziś nosiła.
- Dziękuję za pana czas - zwróciła się do mężczyzny, pożegnalnym gestem, po ośrodku zamierzała przejść się bez jego asysty. Za pierwszym razem nie opuszczał jej na krok, ale dziś znała już rozkład pomieszczeń i zawiłości korytarzy. Sylwetkę swojej uczennicy spostrzegła jeszcze nim skończyła z rozmówcą, ale nie dała tego po sobie poznać - obdarzyła ją spojrzeniem dopiero, gdy zostały same. Słowa mężczyzny pokrywały się z jej słowami, była nie tylko czujna, ale i spostrzegawcza, a te cechy należało docenić. - Umyłaś ręce, kiedy skończyłaś? - spytała, kątem oka spozierając w opisanym przez nią kierunku, przyjrzała się dziewczynce w milczeniu. - Bardzo rozsądnie - pochwaliła ją, choć nie spodziewała się, by był to wybór przemyślany. Nietrudno było dostrzec empatię w jej sercu, szczerze współczuła tym dzieciom i zawsze traktowała je z dużym wyczuciem, czy wiedziała, jak wiele dobrego zrobiła dziś dla tego dziecka? - Im mniej kosmyków odstaje od głowy, tym lepiej. Im więcej włosów jest splecionych, tym lepiej. Im wyżej znajduje się fryzura, tym lepiej. W miejscu takim jak to łatwo zarazić się gnidami, pełno tu robactwa. Ułożenie włosów musi utrudniać pasożytom przemieszczanie się. Następnym razem spróbuj z warkoczem dobieranym - podpowiedziała, przynosząc wzrok na Vesnę. Była z niej zadowolona, była mądra i potrafiła słuchać, a to oznaczało, że skora była - w przyszłości - swój potencjał słusznie wykorzystać. Miło było móc pomóc jej rozłożyć skrzydła.
- Chodź ze mną - rzuciła, ruszając w głąb korytarza. - Kilka chwil temu schronienia szukała tu dwójka chłopców, zostali przyjęci. Oczekują przybycia uzdrowiciela w odizolowaniu, przyśpieszymy to. Mają ponoć ślady, które przypominają ślady poparzeń po wodzie skażonej gwiezdnym pyłem. - Ich widok tylko to potwierdził, chłopcy nie mogli mieć jeszcze dziesięciu lat, a ślady poparzeń czerwieniły ich dłonie, ręce i twarze, reszta ciała skryta była pod ubraniami. Przyglądali się obu kobietom ponurymi spojrzeniami, rzucanymi spod byka umorusanych buzi. Strach i nieufność były dziś naturalne, lecz oni sprawiali wrażenie, jakby przeszli dostatecznie wiele, by emocje te usprawiedliwić dodatkowo. Kiwnęła Veśnie głowę, dając jej znak, by ich obejrzała, sama zdjęła z ramienia skórzaną torbę, którą położyła na drewnianej podłodze i kucnęła przy niej, przebierając w szklanych fiolkach, nie odezwała się do dzieci.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Przytułek dla ubogich w Coventry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire