dół
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Dół mieszkania
Ogromny, jasny pokój. Na półkach są porozstawiane pamiątki z podróży lub rodzinne. W kącie stoi biurko, zazwyczaj zawalone pergaminami, przy którym również dosyć często przesiaduje. Listy pisząc. Lub swój dziennik. Znajduje się tutaj kominek podłączony pod sieć, a także schody na górę, które prowadzą do sypialni oraz łazienki. Z salonu można bezpośrednio przejść do kuchni, nierzadko potykając się o porozsuwane krzesła od stołu, który stoi na drodze. Sama kuchnia nie ma drzwi, a jedyne framugi, toteż właściwie jest jedną wielką izbą wraz z pokojem dziennym i niewielką jadalnią. Przez pokój dzienny można się wydostać na balkon, z którego prowadzą alternatywne schody na piętro.
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 05.01.17 21:27, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
/Początek, może już wczesny listopad? Po teoretycznym spotkaniu z Aaronem, które zostanie rozegrane po ostatnich niedobitkach sesji.
Aurelia nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich działań. Nie brała pod uwagę, w jaki sposób wpływa to na ludzi w jej bezpośrednim otoczeniu. Po prostu o tym nie myślała. Spychała temat gdzieś na granicę podświadomości, opatrzony karteczką z napisem „rozważę to później” i dopóki później nie zamieniało się w gryzące wyrzuty sumienia – co trzeba przyznać, że następowało niezwykle rzadko i na ogół w sprawach dotyczących brata – trzymała się ulotnej chwili, doskonale ślepa na resztę świata. Po czym następowało bolesne zderzenie z rzeczywistością. Świat z założenia nie stał tam, gdzie go ostatnio zostawiła. Odnalezienie się po nagłym powrocie do domu mogło trochę poczekać. Nie poukładała sobie tego, tak jak nie przeszła jeszcze do porządku dziennego nad informacją, że Aaron zdążył się zaręczyć. Ani nad całą resztą mniejszych i większych zmian, których istnienia nie była do tej pory świadoma, a które nawarstwiły się na przestrzeni niespełna ośmiu lat. O tym również nie myślała, gdy ponownie wywiało ją z domu. Ubrana stosownie do pogody i otulona płaszczem, który wyszedł z mody w zamierzchłych czasach, ale wciąż spełniał swoją podstawową rolę i zapewniał ciepło, zmierzała w jasno określonym kierunku. A przynajmniej wydawało jej się, że właśnie w takim zmierza. Za wskazówkę miała przecież adres korespondencyjny. Nie sprawdziła, czy na pewno aktualny i nawet nie przyszło jej do głowy zapowiedzieć się z wizytą – z dużym prawdopodobieństwem zastałaby zamknięte drzwi – ale wolała przyjąć, że Selina nie zmieniła miejsca zamieszkania. Zdana na własne nogi i inne, równie konwencjonalne środki transportu, uciekła się w końcu do podróży Błędnym Rycerzem. Podjętej poniewczasie, gdy już zdała sobie sprawę, że kompletnie pobłądziła. Do tego czasu przewieszona przez ramię torebka, cięższa odpowiednio o dwie butelki kremowego piwa i butelkę ognistej whiskey zdążyła z nadspodziewanie uciążliwego dodatku zamienić się w balast. Balast złośliwy i nieustannie wymagający uwagi, bo zwyczajnie się zsuwał. W chwili, w której Lovegood znalazła się na progu mieszkania kuzynki popołudnie płynnie przechodziło w wieczór, a pomysł niezapowiedzianych odwiedzin nie wydawał się aż taki dobry, jak na samym początku. Może lepiej byłoby poczekać z tym do rana? Wiedziała, że dość poważnie zawaliła kilka spraw. Takich jak, powiedzmy, regularne odpowiadanie na listy. Na ile znała Selinę, raczej nie była to mała rzecz. O ile miała jeszcze jakiekolwiek prawo żeby twierdzić, że ją znała. Wątpliwości zakiełkowały, jednak nie dane im było dalej się rozrastać. Chciała przede wszystkim zobaczyć ją na własne oczy – bo zdjęcia pojawiające się w plotkarskich i poświęconych Quidditchowi gazetach Aurelia na miarę swoich możliwości regularnie śledziła i traktowała jako stabilny wyznacznik tego, że kuzynka żyje i jej kariera rozkwita. Panującą na klatce ciszę przerwało energiczne pukanie do drzwi.
Aurelia nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich działań. Nie brała pod uwagę, w jaki sposób wpływa to na ludzi w jej bezpośrednim otoczeniu. Po prostu o tym nie myślała. Spychała temat gdzieś na granicę podświadomości, opatrzony karteczką z napisem „rozważę to później” i dopóki później nie zamieniało się w gryzące wyrzuty sumienia – co trzeba przyznać, że następowało niezwykle rzadko i na ogół w sprawach dotyczących brata – trzymała się ulotnej chwili, doskonale ślepa na resztę świata. Po czym następowało bolesne zderzenie z rzeczywistością. Świat z założenia nie stał tam, gdzie go ostatnio zostawiła. Odnalezienie się po nagłym powrocie do domu mogło trochę poczekać. Nie poukładała sobie tego, tak jak nie przeszła jeszcze do porządku dziennego nad informacją, że Aaron zdążył się zaręczyć. Ani nad całą resztą mniejszych i większych zmian, których istnienia nie była do tej pory świadoma, a które nawarstwiły się na przestrzeni niespełna ośmiu lat. O tym również nie myślała, gdy ponownie wywiało ją z domu. Ubrana stosownie do pogody i otulona płaszczem, który wyszedł z mody w zamierzchłych czasach, ale wciąż spełniał swoją podstawową rolę i zapewniał ciepło, zmierzała w jasno określonym kierunku. A przynajmniej wydawało jej się, że właśnie w takim zmierza. Za wskazówkę miała przecież adres korespondencyjny. Nie sprawdziła, czy na pewno aktualny i nawet nie przyszło jej do głowy zapowiedzieć się z wizytą – z dużym prawdopodobieństwem zastałaby zamknięte drzwi – ale wolała przyjąć, że Selina nie zmieniła miejsca zamieszkania. Zdana na własne nogi i inne, równie konwencjonalne środki transportu, uciekła się w końcu do podróży Błędnym Rycerzem. Podjętej poniewczasie, gdy już zdała sobie sprawę, że kompletnie pobłądziła. Do tego czasu przewieszona przez ramię torebka, cięższa odpowiednio o dwie butelki kremowego piwa i butelkę ognistej whiskey zdążyła z nadspodziewanie uciążliwego dodatku zamienić się w balast. Balast złośliwy i nieustannie wymagający uwagi, bo zwyczajnie się zsuwał. W chwili, w której Lovegood znalazła się na progu mieszkania kuzynki popołudnie płynnie przechodziło w wieczór, a pomysł niezapowiedzianych odwiedzin nie wydawał się aż taki dobry, jak na samym początku. Może lepiej byłoby poczekać z tym do rana? Wiedziała, że dość poważnie zawaliła kilka spraw. Takich jak, powiedzmy, regularne odpowiadanie na listy. Na ile znała Selinę, raczej nie była to mała rzecz. O ile miała jeszcze jakiekolwiek prawo żeby twierdzić, że ją znała. Wątpliwości zakiełkowały, jednak nie dane im było dalej się rozrastać. Chciała przede wszystkim zobaczyć ją na własne oczy – bo zdjęcia pojawiające się w plotkarskich i poświęconych Quidditchowi gazetach Aurelia na miarę swoich możliwości regularnie śledziła i traktowała jako stabilny wyznacznik tego, że kuzynka żyje i jej kariera rozkwita. Panującą na klatce ciszę przerwało energiczne pukanie do drzwi.
Gość
Gość
Impuls. Działanie instynktowne. Czy był sens zastanawiać się nad czynami, stale rozważać za i przeciw, żyć dla innych zamiast dla siebie? Kogo chciano uszczęśliwić? Siebie czy innych? I teoretycznie obie Lovegoodówny wychodziły z tego samego założenia, trzymając się podobnych zasad. Selina była wolną duszą - nie przyjmowała kajdan małżeństwa, oczekiwań społeczeństwa co do jej manier i słów, których powinna używać, stale zaskakując wszystkich niewyparzoną buzią i językiem, który jej raczej nie przysługiwał. Częściej działała zanim zdołała cokolwiek przemyśleć, nieczęsto sprowadzając na siebie i innych prawdziwą klęskę z udziałem swoim w roli głównej. Czy miała więc prawo osądzać kogokolwiek innego z podobnych czynów i lekkomyślności? Podstawową różnicą była jednak pewna zasadnicza sprawa: ścigająca była namacalna, wiadomo było, że żyła, mimo że często zaniedbywała kontakt z rodziną, a nierzadko spotkania z nimi nie należały do najprzyjemniejszych, bo nie bawiła się w słodkie pogawędki i owijanie w bawełnę. Typowo, oczywiście, że czuła się lepsza od innych. Czy to takie dziwne? Nie powinno też nikogo szokować to, że z łatwością ometkuje działania osoby trzeciej, daleka jednak od wypowiadania pochlebnych opinii. Prędzej przez gardło przechodziła jej pogarda aniżeli pochwała.
Jesienny wieczór. Co ona właściwie robiła w domu? Od pustych pomieszczeń wolała szum knajpy i ohydne piwo, jakie tam podawano. Od tej oszałamiającej ciszy preferowała zatłoczony bar. Wyżej stawiała ryzyko bycia zaczepioną przez kogoś jak oszałamiającą samotność, która dokuczała jej ostatnio niesamowicie. Poza tym zaczęła się w niej rodzić abstrakcyjna obawa - co jeśli zapije się na śmierć i nikt jej nie zauważy? Jej śmierć przejdzie bez echa, niechlubna, podczas gdy gwiazdka Harpii została wychwalona w pieprzonej Czarownicy, bo przez swój brak umiejętności skazała się na niebyt?
Pukanie do drzwi. Taki niecodzienny dźwięk. Goście raczej objawiali się u niej kaszląc po pojawieniu się obok kominka. Kto używał tak mugolskich sposobów jak kołatki? Może... cholera jasna, znowu niosło tu jakiegoś sąsiada? Co ją wzięło, by zamieszkać w niemagicznej dzielnicy?! Myślała, że będzie mieć spokój? Tak, jasne!
-Nikogo nie ma w domu!-krzyknęła naprędce, nawet nie udając gościnnej. Zebrała się jednak z salonowego, głębokiego fotelu, nie rozstając się z lampką wina, którą dzierżyła dzielnie w ręku od godziny, trudniąc się tylko stopniowym jej zapełnianiem i czytaniem starych listów, które prowokowały w niej godne powstydzenia się uczucia, o których istnieniu wolałaby nie wspominać.
Głośne klapanie oświadczyło jej podejście do drzwi, jednak minęła chwila zanim w końcu je otworzyła. Zmrużyła oczy, gwałtownie wychylając się zza otworu i patrząc podejrzliwie na intruza. Chwilę potem powieki automatycznie się rozszerzyły i wpatrywały w oniemieniu w odwiedzającego, nie potrafiąc zmyć tej emocji z twarzy.
-Aurelia?-wydukała, nie mogąc zdobyć się na mniej sztampową reakcję. Nie widziała jej już od... jak dawno? To jakiś żart? Dopiero po chwili szturmem wparowały w nią inne odczucia i wyostrzyły jej się rysy twarzy, a usta zacisnęły w wąską linię. Potem jednak, kompletnie rozedrgana i niezdecydowana jak właściwie się powinna zachować, zaśmiała się.-Zgubiłaś się?-zakpiła, kołysząc brunatnym płynem w szkle. Nie szczędziła sobie okrutności, nie ustępując miejsca, by przepuścić ją w progu. Trzymała ją na zewnątrz, mierząc ją - specjalnie - nieprzychylnym wzrokiem. Nie rzucała jej się w ramiona - to zrobiłby Aaron. Nie robiła jej wyrzutów - od tego była Harriett. Ona była od tworzenia najgorszej rzeczywistości.
Jesienny wieczór. Co ona właściwie robiła w domu? Od pustych pomieszczeń wolała szum knajpy i ohydne piwo, jakie tam podawano. Od tej oszałamiającej ciszy preferowała zatłoczony bar. Wyżej stawiała ryzyko bycia zaczepioną przez kogoś jak oszałamiającą samotność, która dokuczała jej ostatnio niesamowicie. Poza tym zaczęła się w niej rodzić abstrakcyjna obawa - co jeśli zapije się na śmierć i nikt jej nie zauważy? Jej śmierć przejdzie bez echa, niechlubna, podczas gdy gwiazdka Harpii została wychwalona w pieprzonej Czarownicy, bo przez swój brak umiejętności skazała się na niebyt?
Pukanie do drzwi. Taki niecodzienny dźwięk. Goście raczej objawiali się u niej kaszląc po pojawieniu się obok kominka. Kto używał tak mugolskich sposobów jak kołatki? Może... cholera jasna, znowu niosło tu jakiegoś sąsiada? Co ją wzięło, by zamieszkać w niemagicznej dzielnicy?! Myślała, że będzie mieć spokój? Tak, jasne!
-Nikogo nie ma w domu!-krzyknęła naprędce, nawet nie udając gościnnej. Zebrała się jednak z salonowego, głębokiego fotelu, nie rozstając się z lampką wina, którą dzierżyła dzielnie w ręku od godziny, trudniąc się tylko stopniowym jej zapełnianiem i czytaniem starych listów, które prowokowały w niej godne powstydzenia się uczucia, o których istnieniu wolałaby nie wspominać.
Głośne klapanie oświadczyło jej podejście do drzwi, jednak minęła chwila zanim w końcu je otworzyła. Zmrużyła oczy, gwałtownie wychylając się zza otworu i patrząc podejrzliwie na intruza. Chwilę potem powieki automatycznie się rozszerzyły i wpatrywały w oniemieniu w odwiedzającego, nie potrafiąc zmyć tej emocji z twarzy.
-Aurelia?-wydukała, nie mogąc zdobyć się na mniej sztampową reakcję. Nie widziała jej już od... jak dawno? To jakiś żart? Dopiero po chwili szturmem wparowały w nią inne odczucia i wyostrzyły jej się rysy twarzy, a usta zacisnęły w wąską linię. Potem jednak, kompletnie rozedrgana i niezdecydowana jak właściwie się powinna zachować, zaśmiała się.-Zgubiłaś się?-zakpiła, kołysząc brunatnym płynem w szkle. Nie szczędziła sobie okrutności, nie ustępując miejsca, by przepuścić ją w progu. Trzymała ją na zewnątrz, mierząc ją - specjalnie - nieprzychylnym wzrokiem. Nie rzucała jej się w ramiona - to zrobiłby Aaron. Nie robiła jej wyrzutów - od tego była Harriett. Ona była od tworzenia najgorszej rzeczywistości.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyglądasz, jakbyś właśnie zobaczyła ducha.
Gama emocji, które odmalowały się na twarzy kuzynki natychmiast odciągnęła uwagę Aurelii od mugolskiego powiedzonka - a takich naleciałości siłą rzeczy dziewczyna przyswoiła sobie sporo, skoro nie trzymała się wyłącznie magicznego świata - i skojarzyła się z Seliną, którą kiedyś znała. Gniew byłby o wiele naturalniejszy od zaskoczenia, a ona podświadomie spodziewała się tu czegoś więcej, niż zwyczajnej burzy w szklance wody. Uśmiech wywołany głośnym zapewnieniem, że nikogo nie ma w domu teraz w przyspieszonym tempie spływał z twarzy, by po chwili zaniknąć zupełnie. Brązowe oczy wodziły od lampki wina do twarzy kuzynki, znacznie starszej niż ją zapamiętała. Ruchome fotografie zamieszczane w gazetach były jak pozłota, zapewne niewiele mająca wspólnego z życiem zawodniczki Os.
- Masz gości? - wyrwało jej się, nim choćby pomyślała o panującej w mieszkaniu ciszy. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że Selina może tam sobie siedzieć w samotności i pić wino, jeszcze nie dopasowała tego elementu do obrazka. Stała przy wejściu, nadal wpatrując się w kuzynkę, teraz już w niezakłóconym w żaden sposób milczeniu i przez kilka sekund miała wrażenie, że drzwi się nagle zatrzasną. Czy się zgubiła?
- Po drodze więcej niż raz - odpowiedziała zgodnie z prawdą, słysząc w pytaniu nieskrywaną kpinę - i pobłądziłam kompletnie, ale ze wskazywaniem mi drogi powrotnej nie musisz się spieszyć, zapewniam.
Osiem lat temu przedłużająca się cisza byłaby dla niej zwyczajnie nieznośna. Wystarczyłaby nie więcej niż minuta, by wymusić jakiś efekt, jakiekolwiek działanie, sprowokować młodszą Lovegoodównę do nagłego zadawania pytań. Naturalna kolej rzeczy, że "to może w końcu wpuścisz mnie do środka?" byłoby wówczas pierwszym z nich. Tym razem nie padło. Poprawiła zsuwającą się z ramienia torebkę, w której zagrzechotały butelki i jak zaklęta wpatrywała się w kuzynkę, nawet przez chwilę nie rozważając, jak może to wyglądać z perspektywy jej sąsiadów. Miała czas, nie spieszyła się. Selina niczego jej nie ułatwi. Aurelia sama była sobie winna, ale między myśleniem o tym a przyznaniem się do ewentualnego błędu nadal ziała przepaść. Kąciki ust ponownie uniosły się w uśmiechu. Prawdopodobnie wkładała właśnie łeb w paszczę smoka. Co gorsza, w tej chwili wcale jej to nie przeszkadzało. Radość spowodowana widokiem starszej kuzynki akurat taki moment wybrała, żeby objawić się światu. Czyżby za chwilę miały trzasnąć drzwi?
- Przyniosłam kremowe piwo.
Gama emocji, które odmalowały się na twarzy kuzynki natychmiast odciągnęła uwagę Aurelii od mugolskiego powiedzonka - a takich naleciałości siłą rzeczy dziewczyna przyswoiła sobie sporo, skoro nie trzymała się wyłącznie magicznego świata - i skojarzyła się z Seliną, którą kiedyś znała. Gniew byłby o wiele naturalniejszy od zaskoczenia, a ona podświadomie spodziewała się tu czegoś więcej, niż zwyczajnej burzy w szklance wody. Uśmiech wywołany głośnym zapewnieniem, że nikogo nie ma w domu teraz w przyspieszonym tempie spływał z twarzy, by po chwili zaniknąć zupełnie. Brązowe oczy wodziły od lampki wina do twarzy kuzynki, znacznie starszej niż ją zapamiętała. Ruchome fotografie zamieszczane w gazetach były jak pozłota, zapewne niewiele mająca wspólnego z życiem zawodniczki Os.
- Masz gości? - wyrwało jej się, nim choćby pomyślała o panującej w mieszkaniu ciszy. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że Selina może tam sobie siedzieć w samotności i pić wino, jeszcze nie dopasowała tego elementu do obrazka. Stała przy wejściu, nadal wpatrując się w kuzynkę, teraz już w niezakłóconym w żaden sposób milczeniu i przez kilka sekund miała wrażenie, że drzwi się nagle zatrzasną. Czy się zgubiła?
- Po drodze więcej niż raz - odpowiedziała zgodnie z prawdą, słysząc w pytaniu nieskrywaną kpinę - i pobłądziłam kompletnie, ale ze wskazywaniem mi drogi powrotnej nie musisz się spieszyć, zapewniam.
Osiem lat temu przedłużająca się cisza byłaby dla niej zwyczajnie nieznośna. Wystarczyłaby nie więcej niż minuta, by wymusić jakiś efekt, jakiekolwiek działanie, sprowokować młodszą Lovegoodównę do nagłego zadawania pytań. Naturalna kolej rzeczy, że "to może w końcu wpuścisz mnie do środka?" byłoby wówczas pierwszym z nich. Tym razem nie padło. Poprawiła zsuwającą się z ramienia torebkę, w której zagrzechotały butelki i jak zaklęta wpatrywała się w kuzynkę, nawet przez chwilę nie rozważając, jak może to wyglądać z perspektywy jej sąsiadów. Miała czas, nie spieszyła się. Selina niczego jej nie ułatwi. Aurelia sama była sobie winna, ale między myśleniem o tym a przyznaniem się do ewentualnego błędu nadal ziała przepaść. Kąciki ust ponownie uniosły się w uśmiechu. Prawdopodobnie wkładała właśnie łeb w paszczę smoka. Co gorsza, w tej chwili wcale jej to nie przeszkadzało. Radość spowodowana widokiem starszej kuzynki akurat taki moment wybrała, żeby objawić się światu. Czyżby za chwilę miały trzasnąć drzwi?
- Przyniosłam kremowe piwo.
Gość
Gość
Widokiem ducha byłaby definitywnie mniej zszokowana niż jej. Przecież nawet w Beauxbatons miała lekcje etykiety i herbaciane podwieczorki z Czerwoną Damą i podobne spotkania z dawnymi cieniami ludzi nie były przecież takie niespotykane w ich świecie. Widziała choć jednego minimum raz w miesiącu. Ile czasu minęło, gdy ostatni raz widziała swoją kuzynkę?
Czuła się przez nią zdradzona. Jak mogła zniknąć bez słowa, zmuszając ją do tak abstrakcyjnych uczuć jak niepokój i zmartwienie? Kim była, by dręczyć jej myśli, by wpadać do jej głowy, by powodować powstawanie bruzdy na jej czole, by powodować złość na jej zapomnienie oraz wściekłość na oskarżenia rzucane w jej kierunku w związku z takim wyborem - bronić czy obwiniać? Teraz, gdy stała tutaj przed nią, chciała to wszystko na nią zrzucić. Poza tym wszystkim czuła jeszcze zazdrość. To Selina miała być tą, którą nic nie wiąże, która bez żadnych sznurów, bez konsekwencji, frywolnie, jak wolny duch, porusza się po świecie, nie przejmując się niczym ani nikim. Dlaczego więc Aurelia zajęła jej miejsce? Dlaczego to ją tak łatwo było znaleźć, osiadła się w stałym miejscu, gdy ta druga pozostawała nieuchwytna? Miało być na odwrót. To na ścigającej miała skupiać się uwaga, to ona miała budzić emocje i kontrowersje.
Wino zakołysało się w szkle. Brwi zmarszczyły się gwałtownie, nie widząc związku pytania z czymkolwiek. Dlaczego miałaby mieć gości? Nie powiązała alkoholu z musem posiadania towarzysza do jego wypicia. Tyle zmieniło się od kiedy ostatni raz się widziały...
-Całe mnóstwo.-zadrwiła, parskając. Upiła gwałtownie trunku ze szklanki, opróżniając ją jednym haustem. I chyba pustość naczynia wywołała w niej niecierpliwość. Do czego ucieknie, gdy zrobi się niewygodnie? Zastukała paznokciami w szklane ścianki, nie ruszając się z miejsca.
-To twoje wytłumaczenie?-zapytała od razu, beznamiętnie, unosząc nieco brwi do góry.-I co? Odnalazłaś siebie? Swoje wewnętrzne ja? Przebyłaś drogę oczyszczenia? Jakim pieprzeniem mnie uraczysz?-zaatakowała ją, robiąc krok w jej stronę, gniewnie mrużąc przy tym oczy. Po chwili jednak się rozluźniła, kręcąc głową, jakby zauważając bezcelowość podobnego zagrania. Czy siostra Aarona zauważy powód zachowania kuzynki czy też instynktownie na nie zareaguje? Mało kto był w końcu rozsądny w jej towarzystwie.
Chwila ciszy. Pokuta? Próba cierpliwości? Kto pierwszy odpuści? Selina nie otworzyła ponownie ust, dalej opierając się o próg. Uśmiech na twarzy obieżyświata ją zirytował. Kolejne stwierdzenie jeszcze bardziej.
-Masz ze sobą też zabawki?-prychnęła, odwracając się na pięcie. Drzwi zostawiła uchylone, nie robiąc żadnego gestu, by zaprosić osobę do środka.-Mam wino. Czas przerzucić się na coś, czego nie produkują dla dzieci.-mruknęła, w swojej ofercie przemycając nieprzychylny komentarz i mini-przytyk.
Zignorowała listy, które leżały rozrzucone na podłodze w pokoju, przechodząc po nich tak, jakby nie istniały i nie czuła żadnego przywiązania do ich treści, mimo że jeszcze jakiś czas temu wylewała hektolitry łez, uzupełniając płyny czerwonym trunkiem.
-Więc?-odezwała się, gdy objawiła się z czeluści kuchni, wracając z drugą lampką, którą - już napełnioną - podała kobiecie.
Czuła się przez nią zdradzona. Jak mogła zniknąć bez słowa, zmuszając ją do tak abstrakcyjnych uczuć jak niepokój i zmartwienie? Kim była, by dręczyć jej myśli, by wpadać do jej głowy, by powodować powstawanie bruzdy na jej czole, by powodować złość na jej zapomnienie oraz wściekłość na oskarżenia rzucane w jej kierunku w związku z takim wyborem - bronić czy obwiniać? Teraz, gdy stała tutaj przed nią, chciała to wszystko na nią zrzucić. Poza tym wszystkim czuła jeszcze zazdrość. To Selina miała być tą, którą nic nie wiąże, która bez żadnych sznurów, bez konsekwencji, frywolnie, jak wolny duch, porusza się po świecie, nie przejmując się niczym ani nikim. Dlaczego więc Aurelia zajęła jej miejsce? Dlaczego to ją tak łatwo było znaleźć, osiadła się w stałym miejscu, gdy ta druga pozostawała nieuchwytna? Miało być na odwrót. To na ścigającej miała skupiać się uwaga, to ona miała budzić emocje i kontrowersje.
Wino zakołysało się w szkle. Brwi zmarszczyły się gwałtownie, nie widząc związku pytania z czymkolwiek. Dlaczego miałaby mieć gości? Nie powiązała alkoholu z musem posiadania towarzysza do jego wypicia. Tyle zmieniło się od kiedy ostatni raz się widziały...
-Całe mnóstwo.-zadrwiła, parskając. Upiła gwałtownie trunku ze szklanki, opróżniając ją jednym haustem. I chyba pustość naczynia wywołała w niej niecierpliwość. Do czego ucieknie, gdy zrobi się niewygodnie? Zastukała paznokciami w szklane ścianki, nie ruszając się z miejsca.
-To twoje wytłumaczenie?-zapytała od razu, beznamiętnie, unosząc nieco brwi do góry.-I co? Odnalazłaś siebie? Swoje wewnętrzne ja? Przebyłaś drogę oczyszczenia? Jakim pieprzeniem mnie uraczysz?-zaatakowała ją, robiąc krok w jej stronę, gniewnie mrużąc przy tym oczy. Po chwili jednak się rozluźniła, kręcąc głową, jakby zauważając bezcelowość podobnego zagrania. Czy siostra Aarona zauważy powód zachowania kuzynki czy też instynktownie na nie zareaguje? Mało kto był w końcu rozsądny w jej towarzystwie.
Chwila ciszy. Pokuta? Próba cierpliwości? Kto pierwszy odpuści? Selina nie otworzyła ponownie ust, dalej opierając się o próg. Uśmiech na twarzy obieżyświata ją zirytował. Kolejne stwierdzenie jeszcze bardziej.
-Masz ze sobą też zabawki?-prychnęła, odwracając się na pięcie. Drzwi zostawiła uchylone, nie robiąc żadnego gestu, by zaprosić osobę do środka.-Mam wino. Czas przerzucić się na coś, czego nie produkują dla dzieci.-mruknęła, w swojej ofercie przemycając nieprzychylny komentarz i mini-przytyk.
Zignorowała listy, które leżały rozrzucone na podłodze w pokoju, przechodząc po nich tak, jakby nie istniały i nie czuła żadnego przywiązania do ich treści, mimo że jeszcze jakiś czas temu wylewała hektolitry łez, uzupełniając płyny czerwonym trunkiem.
-Więc?-odezwała się, gdy objawiła się z czeluści kuchni, wracając z drugą lampką, którą - już napełnioną - podała kobiecie.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wszędzie była krew. Lepka, kleista, czuł jej metaliczny zapach; wsiąkła w pogniecioną koszulę, cieniutką warstwą skrzepu zlepiła brodę, zastygła kilkoma kroplami na nabrzmiałym od uderzenia policzku. Nie czuł do siebie wstrętu ani potrzeby zmycia jej z siebie, z całkowitą świadomością i bystrością umysłu przyznając się do swego czynu. Tak, upił się późnym wieczorem w podłym barze, odwiedzanym także (w szczególności?) przez mugolskie szumowiny. Tak, zionąc alkoholowym oddechem przypadł do ściany Selinę Lovegood i całował ją zachłannie, owładnięty wyłącznie pijackim pragnieniem tego szczupłego, wręcz chłopięcego ciałka. Tak, okładał się pięściami z nieznajomym żeglarzem, brał udział w haniebnej bójce i zdarł swoją arystokratyczną skórę na czerepie draba, niegodnego patrzenia mu w oczy. I nie, nie poczuwał się do kłamania, ukrywania bitewnych blizn albo udawania przed Seliną, że mocna whisky odłączyła mu zmysły, że nie wiedział co robi, że działał w pijackim amoku. Zdarte knykcie napawały do śmieszną, męską dumą. Podbite oko pulsowało bólem, zwężało kąt widzenia, ale też mógł się nim pochwalić. Złamany nos przestał już boleć, a po ostrym nastawieniu wyglądał już zupełnie normalnie. Do niczego nie doszło, nic się nie zdarzyło, to nie przestępstwo, to nie morderstwo. Nie tłumaczył się, kiedy patrzył na bezwładne ciało zakapiora, leżące na podłodze wśród drzazg pozostałych z chwiejnego krzesła. Obezwładnił go, pobił, unieszkodliwił, los zwyczajny, z jakim musiał liczyć się każdy, wszczynający burdę w portowej tawernie, tak rzadko odwiedzanej przez kobiety.
Kibicowała mu?
Irracjonalne pytanie przemknęło mu przez myśl, więc zwrócił się ku niej, machinalnie ścierając z policzka stróżkę krwi, aby sprawdzić, czy została przy tych kotłujących się męskich ciałach. Jak widziała tę walkę? Ciosy frunęły równomiernie, który przyjął na siebie większą chłostę? Powalił go jedynie dzięki szybkości, czy miałby też szansę w starciu z prawdziwym atletą? Których kilkoro właśnie powstawało z drewnianych ław, niebezpiecznie szczerząc zęby. Avery też je obnażył, ale nie wyglądało to upiornie: zachował je wszystkie, usta nie zalały się krwią, więc jak widać nie udowodnił tym parszywcom, że wbrew pozorom to on tutaj jest alfą. Bohatersko (a może raczej: zaborczo?) zasłonił Selinę własnym ciałem, nieco chwiejnym krokiem idąc w przód, ku nim, ku tym bestiom. Podwinął na powrót rękawy koszuli, splunął na podłogę, ale oni już byli daleko. Drobna dłoń zaciskająca się na jego ramieniu, ciepło kominka łaskoczące odkrytą skórę, wirowanie wśród zielonych płomieni...
-Co to ma być, kurwa, jakiś żart? - warknął, wytaczając się z kominka wprost do niewielkiego, nieznanego mu pomieszczenia. Tutaj mieszkała? Zachwiał się, opierając dłonie na kamiennym gzymsie, po czym otaksował ostrym spojrzeniem Selinę, sprawiającą wrażenie nabuzowanej emocjami. W tym stanie nie umiał ich odróżnić, więc uśmiechnął się beztrosko i prawie szczerze, postępując kilka kroków w przód - szminka ci się rozmazała - zauważył bezczelnie, szepcząc to do jej ucha i owiewając ciepłym oddechem szyję. Wyprostował się: podobało mu się patrzenie na nią z góry, więc znieruchomiał, kpiąco, oceniająco przyglądając się Lovegood. Jeszcze miała szansę mu się znudzić.
Kibicowała mu?
Irracjonalne pytanie przemknęło mu przez myśl, więc zwrócił się ku niej, machinalnie ścierając z policzka stróżkę krwi, aby sprawdzić, czy została przy tych kotłujących się męskich ciałach. Jak widziała tę walkę? Ciosy frunęły równomiernie, który przyjął na siebie większą chłostę? Powalił go jedynie dzięki szybkości, czy miałby też szansę w starciu z prawdziwym atletą? Których kilkoro właśnie powstawało z drewnianych ław, niebezpiecznie szczerząc zęby. Avery też je obnażył, ale nie wyglądało to upiornie: zachował je wszystkie, usta nie zalały się krwią, więc jak widać nie udowodnił tym parszywcom, że wbrew pozorom to on tutaj jest alfą. Bohatersko (a może raczej: zaborczo?) zasłonił Selinę własnym ciałem, nieco chwiejnym krokiem idąc w przód, ku nim, ku tym bestiom. Podwinął na powrót rękawy koszuli, splunął na podłogę, ale oni już byli daleko. Drobna dłoń zaciskająca się na jego ramieniu, ciepło kominka łaskoczące odkrytą skórę, wirowanie wśród zielonych płomieni...
-Co to ma być, kurwa, jakiś żart? - warknął, wytaczając się z kominka wprost do niewielkiego, nieznanego mu pomieszczenia. Tutaj mieszkała? Zachwiał się, opierając dłonie na kamiennym gzymsie, po czym otaksował ostrym spojrzeniem Selinę, sprawiającą wrażenie nabuzowanej emocjami. W tym stanie nie umiał ich odróżnić, więc uśmiechnął się beztrosko i prawie szczerze, postępując kilka kroków w przód - szminka ci się rozmazała - zauważył bezczelnie, szepcząc to do jej ucha i owiewając ciepłym oddechem szyję. Wyprostował się: podobało mu się patrzenie na nią z góry, więc znieruchomiał, kpiąco, oceniająco przyglądając się Lovegood. Jeszcze miała szansę mu się znudzić.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/kontynuacja wątku, połowa marca
Rzucając proszek Fiuu na ziemię i wypowiadając cicho miejsce docelowe, trzymała już różdżkę w pogotowiu, mając wrażenie, że alkohol momentalnie wyparował z jej organizmu. Ledwo uchyliła powieki, z trzaskiem pojawiając się w znajomych ścianach, kiedy zaatakowała ją ciemność. Już podskórnie czuła, jak cienie owijają się wokół niej, wyciągając ręce do szaleńczego, morderczego tańca. Zrobiła niepewny krok, czując, jak starzeje się o przynajmniej kilka lat, kiedy te ciężkie opończe raz jeszcze zawinęły się wokół niej, przywracając do życia każdego pojedynczego demona. Jeden ruch nadgarstka wystarczył, by rozświetlić spore pomieszczenie. Miała wrażenie, że pomimo martwego powietrza, płomyki zawalczyły o tlen, na moment gasnąc, jakby coś próbowało je zdmuchnąć, by w końcu rozpalić się na nowo z prawowitą mocą. Być może to mieszanka alkoholu, problemów ze snem, słabości emocjonalnej i samotności sprawiała, że była znerwicowana i rozdrażniona, szukając w codzienności czegoś, czego wcale tam nie było. Nie zmieniało to faktu, że z każdym dniem coraz większą powierzchnię jej mieszkania zajmował wosk mnożących się świec, które żarzyły się ku jej pocieszeniu, dając jej tak upragniony blask i źródło światła.
Przejęta, czująca czarnomagiczny przedmiot jak dym, który wolno porusza się po jej skórze, łaskocząc ją i drażniąc, by w końcu wedrzeć się do jej nozdrzy i zawładnąć całym ciałem, prawie zapomniała o tym, co kazało jej szukać spokoju. O zachłannym, brutalnym pocałunku, o równie okrutnej, krwawej walce, która rozbawiła jej pijany umysł do nieprzytomności z powodu swego absurdu, o tym, że mimo wszystko, z tyłu jej głowy czaiła się myśl, że dużo lepsze było znane zło od tego obcego. I co za ironia, że postanowiła odnaleźć tą ostoję i bezpieczeństwo w domu, który stawał się coraz bardziej obcy. Nigdy nie bywała tutaj często. Zazwyczaj służył za przechowalnię trofeów oraz pamiątek przywożonych z podróży, czasem był jej sypialnią i nic poza tym. Jedynym miejscem, do którego wracała z utęsknieniem, był balkon i ogród, gdzie siedziała niezależnie od pory roku.
Nie potrafiła odpowiedzieć co tchnęło ją do tego, by pociągnąć za sobą Avery'ego. Może to, co pośrednio rzuciło ją w jego objęcia - chłód, który boleśnie przejmował jej ciało, strach, który napinał mięśnie, ciekawość, która nie pozwalała myślom znaleźć ukojenia w niczym innym.
Odwróciła się, zaskoczona, jakby zapominając o obecności jej gościa, kiedy rzucił komentarz pełen oburzenia.-Jakkolwiek cudowne to nie było widowisko, Avery, czasem trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym.-stwierdziła z niepodobnym do siebie rozsądkiem, zmuszając ramiona do obojętnego wzruszenia.-Poza tym o wiele bardziej lubię dokonywać pewne rzeczy samodzielnie.-dokończyła, przypominając sobie o czymś. Gniew zawsze był nośnikiem, który potrafił zatopić ją całkowicie w tej jednej emocji i być może tylko dzięki niemu Selina mogła zapewnić sobie jakąś ciągłość w swoim charakterze.
Wzdrygnęła się, kiedy oddech owinął jej szyję i tylko świadomość tego, że tym razem nie była sama, a z kimś, kazała jej opanować rosnącą panikę. Tym razem nie były to wyimagowane ruchy powietrza, tylko czyn namacalnej osoby. Mogła odetchnąć - w końcu największe niebezpieczeństwa czyhają na człowieka w jego głowie, a nie z ręki innych ludzi.
-Niemożliwe.-odpowiedziała mu, wlewając w głos tyle ironii, ile była w stanie, nie ruszając się o centymetr. Cierpliwie czekała. Samael zmniejszył dzielący ich dystans za nią, więc wykorzystała to, kiedy unosiła dłoń, by wymierzyć mu siarczysty policzek.-Nie myl mnie ze swoją zabawką, Avery.-warknęła ostrzegawczo, mrużąc wściekle oczy, chcąc dać mu swego rodzaju przestrogę. Dopiero chwilę potem wyraz jej twarzy się rozluźnił, zupełnie męskim zwyczajem, gdzie rachunki są wyrównywane fizyczną przemocą, by potem powrócić do porządku codziennego, jakby nic się nie wydarzyło.
Coś lekko wylądowało na dywanie, miękkim krokiem przebiegając przez pokój, by jednak się zatrzymać i nastroszyć sierść, kiedy zobaczyło nieznajomego. Obruszone odskoczyło i uciekło, chowając się pod jednym z mebli, by stamtąd obserwować sytuację.
-Ognista?-zapytała, wyciągając tylko szyję, nie ruszając się zanim nie zyskała jego akceptacji.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Już prawie o niej zapomniał. O niej. O niej. O n i e j. Którą miał na myśli? Tę kobietę, opuszczającą go już na zawsze, zostawiającą go z krwawiącym sercem na bruku, z wnętrznościami wyrzuconymi przed rozprute ciało, z wiecznym głodem Tantala, jaki nigdy nie miał zostać nasycony, z wywleczonym językiem, jakim jeszcze skamlał o łaskę? Czy drugą; nawinęła mu się pod rękę przypadkowo, ale była dość dobra, by przez chwilę skupić na sobie jego wzrok. I dłonie, i usta. Pijany nie był wybredny, ale żywił nadzieję, że zachował choć szczątkową klasę. Lubił wzbudzać pragnienie i pożądanie, stanowić czyiś przedmiot, podmiot, obiekt. Wyłącznie snów i fantazji, złudzeń i wyobrażeń: realnie pozostawał władcą, także na obcym gruncie i nieznanej ziemi, uciekającej mu spod stóp. Czy to kołysanie jej ciała, czy zamglona percepcja ulegała zmęczeniu, czy wypita whisky uczyniła z twardej podłogi falujący ocean? Zaśmiewał się naiwnie, usiłując zachować się w tym sztormie: nieco emocjonalnym, nieco lubieżnym, nieco bezsensownym i nieco rubasznym, zaprzeczając zupełnie swojemu istnieniu. To nie był przecież on, Avery tak się nie zachowywał, Avery nie podnosił do ust kieliszka z winem, Avery brzydził się kobietami, Avery nie dotknąłby jakiegoś mieszańca kijem od miotły. Uniósł do twarzy swe dłonie - wyglądały znajomo. Mocne ręce o długich, smukłych palcach, silne ramiona o widocznych żyłach przebijających cienką skórę. Już nie wiedział, czy był sobą, czy jednak kimś innym. Nie pamiętał, co działo się przed tym, jak przyciskał ją do ściany i całował odbierając dech (ale niedokładnie, miała przeżyć), musiał doznać ogromnego szoku, by bez skrępowania wchodzić w pokrętne układy z pariasami.
Obrzęk na twarzy narastał, łącznie z rozdrażnieniem. Był cierpliwy, ale ona przekroczyła już wszystkie granice i już dawno powinna albo zrzucać ubranie, albo klęczeć. Nie zamierzał do tego sprowadzić jej roli, ale skoro sama postanowiła poczynić zmiany w skrypcie, póki co nie protestował, ostatkiem tlącego się w głowie rozsądku, zastanawiając się, co nastąpi później. Na razie jednak pora ta wydawała się mityczna, niczym bajkowa północ, która chyba już dawno minęła. W mieszkaniu było ciemno, co wiele ułatwiało, bo nie skupiał się na niepotrzebnych bodźcach, a jedynie na tych najbliższych. Huk serca w klatce piersiowej (bała się? urocze), ostry zapach alkoholu oraz nikła woń potu, skraplającego się na jej czole; w pubie było duszno i gorąco, adrenalina zaś zrosiła ją niepokojem. Martwiła się, przejmowała? Zależało jej, czy po prostu nie chciała zbierać stamtąd jego trupa?
Drgnęła. Zadrżała. Zatrzęsła się. Ostatni dreszcz umierającego człowieka. Możliwe, że jeszcze żyła, kiedy ją zakopywał, bo nadal pozostawała ciepła. Szczelnie w jego ramionach, pod fałdami ciężkiej, pochlapanej krwią peleryny. Mógłby się przyzwyczaić do takiego widoku: idealnie sprawdziłaby się, nosząc za nim jego rzeczy. Utkwiły mu w pamięci jej zabawy kajdankami, czegoś takiego nie widział wcześniej, więc inwencja została doceniona.
-Myśl - przekazał jej bełkotliwie, zdobywając się na ogromny wysiłek, by przekazać Selinie treść. Nie było samodzielnych kobiet, ale przy tej odrobinie wysiłku umysłowego, mogła zdobyć trochę niezależności. Dla niego, naturalnie, nie stanowiło to żadnego wyzwania, ale dla tych zabiedzonych istotek mogło się to okazać wysiłkiem nadludzkim i niedostępnym. W przeciwieństwie do słabej fizycznej obrony, lichym uderzeniem. Oblizał spierzchnięte wargi, ostatni policzek smakował mu bardziej, ponieważ tamtą kobietę kochał ponad życie.
-A teraz grzecznie przeproś - zarządził niewzruszony, robiąc krok w przód. Zderzył się z nią swoją klatką piersiową, zakleszczając ręce w bolesnym uścisku. Nie wywinie mu się, nie umknie, a jeśli będzie trzeba, to w końcu i tak ją złapie.
Obrzęk na twarzy narastał, łącznie z rozdrażnieniem. Był cierpliwy, ale ona przekroczyła już wszystkie granice i już dawno powinna albo zrzucać ubranie, albo klęczeć. Nie zamierzał do tego sprowadzić jej roli, ale skoro sama postanowiła poczynić zmiany w skrypcie, póki co nie protestował, ostatkiem tlącego się w głowie rozsądku, zastanawiając się, co nastąpi później. Na razie jednak pora ta wydawała się mityczna, niczym bajkowa północ, która chyba już dawno minęła. W mieszkaniu było ciemno, co wiele ułatwiało, bo nie skupiał się na niepotrzebnych bodźcach, a jedynie na tych najbliższych. Huk serca w klatce piersiowej (bała się? urocze), ostry zapach alkoholu oraz nikła woń potu, skraplającego się na jej czole; w pubie było duszno i gorąco, adrenalina zaś zrosiła ją niepokojem. Martwiła się, przejmowała? Zależało jej, czy po prostu nie chciała zbierać stamtąd jego trupa?
Drgnęła. Zadrżała. Zatrzęsła się. Ostatni dreszcz umierającego człowieka. Możliwe, że jeszcze żyła, kiedy ją zakopywał, bo nadal pozostawała ciepła. Szczelnie w jego ramionach, pod fałdami ciężkiej, pochlapanej krwią peleryny. Mógłby się przyzwyczaić do takiego widoku: idealnie sprawdziłaby się, nosząc za nim jego rzeczy. Utkwiły mu w pamięci jej zabawy kajdankami, czegoś takiego nie widział wcześniej, więc inwencja została doceniona.
-Myśl - przekazał jej bełkotliwie, zdobywając się na ogromny wysiłek, by przekazać Selinie treść. Nie było samodzielnych kobiet, ale przy tej odrobinie wysiłku umysłowego, mogła zdobyć trochę niezależności. Dla niego, naturalnie, nie stanowiło to żadnego wyzwania, ale dla tych zabiedzonych istotek mogło się to okazać wysiłkiem nadludzkim i niedostępnym. W przeciwieństwie do słabej fizycznej obrony, lichym uderzeniem. Oblizał spierzchnięte wargi, ostatni policzek smakował mu bardziej, ponieważ tamtą kobietę kochał ponad życie.
-A teraz grzecznie przeproś - zarządził niewzruszony, robiąc krok w przód. Zderzył się z nią swoją klatką piersiową, zakleszczając ręce w bolesnym uścisku. Nie wywinie mu się, nie umknie, a jeśli będzie trzeba, to w końcu i tak ją złapie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Miała predyspozycje do bardzo kiepskich decyzji oraz do stałego pogarszania swojej sytuacji, jakby nie mogła ciągle zaakceptować, że czyny posiadały swoje konsekwencje. Być może faktycznie panicznie obawiała się samotności, a upity umysł podpowiedział nie do końca rozsądne rozwiązanie swojego problemu. Nie zwykła kogokolwiek tutaj zapraszać i właściwie tylko najbliższa rodzina stawiała tutaj od czasu do czasu swoją stopę. Jej mieszkanie było raczej galerią porozrzucanych części jej osobowości, które niekoniecznie były wyeksponowane w sposób nadający im odpowiednią wagę, ale posiadało intymne cząstki, które nie powinny być przeznaczone dla obcych oczu. Gość wolno przeradzał się w intruza, nabierając charakteru, który kazał jej rywalizować z nim o dominację.
Nigdy nie poszukiwała w drugiej osobie zalążku czułości ani pocieszenia, za każdym razem reagując zaskoczeniem na namiętność lub intymność, która nagle wytwarzała się pomiędzy dwojgiem ludzi. Nie była pewna czy posiadła na to recepturę bądź potrafiła to jakkolwiek kontrolować. Bez wątpienia jednak sprawy seksualności stawały jej się wolno coraz bliższe, kiedy coraz śmielszymi krokami odnajdywała swoją pozycję jako kobieta. I niekoniecznie była to rola, w której ją widziano. Zaczęła postępować dosyć nieostrożnie z mężczyznami, pokazując im lekkomyślnie tą bardziej zmysłową stronę, próbując przekuć to na broń jak prawdziwa femme fatale. Sztuka uwodzenia i flirtu opierała się jednak na pokorze, której nie potrafiła z siebie wydobyć. I chyba właśnie stała się ofiarą własnej nierozwagi, wykazując się naiwnością, z której - jak była przekonana - zdołała się już przecież wyleczyć.
Pijana, skupiona sylwetka poruszała się za nią krok w krok, wyraźnie zdeterminowana i gotowa poczynić wszystkie przygotowania, by osiągnąć swój cel. W Lovegood zniecierpliwienie mieszało się z irytacją. Lekceważyła go w tym momencie, jakby zapomniała o jego pozycji, przewagi płci, o wszystkim, co powinno jej uświadomić, że winna była trzymać większy dystans. Nie czuła jednak wobec niego pogardy dla stanu, w jakim aktualnie był, co miało swoje dziwne, niewytłumaczalne źródła.
Nie miała pojęcia jak daleko sięgała jego percepcja, bo zdawał się zwracać uwagę tylko na pojedyncze sprawy, co dawało jej złudne poczucie przewagi.
Zmrużyła oczy, kiedy wydał jej p o l e c e n i e.
-Pierdol się, Avery.-odpowiedziała mu z uśmiechem, który zszedł jej z twarzy dopiero w momencie, kiedy się do niej zbliżył, próbując zagrozić jej swoją przewagą fizyczną. Skrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. Pot strachu, wspomnienie niepokoju, cały lęk zdawał się wyparować, kiedy mężczyzna rozbudził w niej niepokornego ducha, który rozbudził się do zacietrzewiającej go walki.-Chcesz mnie zastraszyć? Zmusić?-prychnęła śmiechem, nie czując realnego zagrożenia z jego strony. Zacisnęła usta, czując złość.-Żałujesz, że nie zrobiłeś tego ostatnim razem czy tak ciężko jest ci się poradzić z brakiem kompletnego poddaństwa?-zapytała, wkładając w to w końcu garść pogardy, by choć spróbować wpłynąć na inne rejony jego mózgu.
Może to właśnie ich ostatnie spotkanie, kiedy widziała psychiatrę w stanie kompletnej rozsypki, bezradnego, zagubionego, pochłoniętego bez pamięci cierpieniem, że uważała jego zachowania jako nieudolne próby poczucia się lepiej. Zupełnie tak, jakby liczyła na to, że ponownie się skruszy i sama będzie mogła również opuścić gardę. Zamiast tego rozpoczęła bitwę o utrzymanie się na powierzchni.
Stan upojenia Samaela nie zdołał utrzymać ją na długo w bezruchu, bo wystarczyło jedno szarpnięcie*, by uwolniła rękę. Wystarczająco, by wypowiedzieć cicho jedną inkantację:-Immobulus.-tylko tyle, by go spowolnić i sprawić, by był mniej szkodliwy dla jej osoby. Spróbowała się odsunąć, wzrokiem śledząc uważnie jego twarz.-Przekroczyłeś granicę i gnasz szaleńczo do następnej. Ty powinieneś wiedzieć lepiej.-zmarszczyła czoło, opuszczając różdżkę. Być może właśnie kopała sobie grób. Być może. Ale nigdy nie była osobą, która przesadnie zastanawiała się nad konsekwencjami własnych czynów.
*Selina bez rzutu kością ma wyższą sprawność niż Samael z tym rzutem
Nigdy nie poszukiwała w drugiej osobie zalążku czułości ani pocieszenia, za każdym razem reagując zaskoczeniem na namiętność lub intymność, która nagle wytwarzała się pomiędzy dwojgiem ludzi. Nie była pewna czy posiadła na to recepturę bądź potrafiła to jakkolwiek kontrolować. Bez wątpienia jednak sprawy seksualności stawały jej się wolno coraz bliższe, kiedy coraz śmielszymi krokami odnajdywała swoją pozycję jako kobieta. I niekoniecznie była to rola, w której ją widziano. Zaczęła postępować dosyć nieostrożnie z mężczyznami, pokazując im lekkomyślnie tą bardziej zmysłową stronę, próbując przekuć to na broń jak prawdziwa femme fatale. Sztuka uwodzenia i flirtu opierała się jednak na pokorze, której nie potrafiła z siebie wydobyć. I chyba właśnie stała się ofiarą własnej nierozwagi, wykazując się naiwnością, z której - jak była przekonana - zdołała się już przecież wyleczyć.
Pijana, skupiona sylwetka poruszała się za nią krok w krok, wyraźnie zdeterminowana i gotowa poczynić wszystkie przygotowania, by osiągnąć swój cel. W Lovegood zniecierpliwienie mieszało się z irytacją. Lekceważyła go w tym momencie, jakby zapomniała o jego pozycji, przewagi płci, o wszystkim, co powinno jej uświadomić, że winna była trzymać większy dystans. Nie czuła jednak wobec niego pogardy dla stanu, w jakim aktualnie był, co miało swoje dziwne, niewytłumaczalne źródła.
Nie miała pojęcia jak daleko sięgała jego percepcja, bo zdawał się zwracać uwagę tylko na pojedyncze sprawy, co dawało jej złudne poczucie przewagi.
Zmrużyła oczy, kiedy wydał jej p o l e c e n i e.
-Pierdol się, Avery.-odpowiedziała mu z uśmiechem, który zszedł jej z twarzy dopiero w momencie, kiedy się do niej zbliżył, próbując zagrozić jej swoją przewagą fizyczną. Skrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. Pot strachu, wspomnienie niepokoju, cały lęk zdawał się wyparować, kiedy mężczyzna rozbudził w niej niepokornego ducha, który rozbudził się do zacietrzewiającej go walki.-Chcesz mnie zastraszyć? Zmusić?-prychnęła śmiechem, nie czując realnego zagrożenia z jego strony. Zacisnęła usta, czując złość.-Żałujesz, że nie zrobiłeś tego ostatnim razem czy tak ciężko jest ci się poradzić z brakiem kompletnego poddaństwa?-zapytała, wkładając w to w końcu garść pogardy, by choć spróbować wpłynąć na inne rejony jego mózgu.
Może to właśnie ich ostatnie spotkanie, kiedy widziała psychiatrę w stanie kompletnej rozsypki, bezradnego, zagubionego, pochłoniętego bez pamięci cierpieniem, że uważała jego zachowania jako nieudolne próby poczucia się lepiej. Zupełnie tak, jakby liczyła na to, że ponownie się skruszy i sama będzie mogła również opuścić gardę. Zamiast tego rozpoczęła bitwę o utrzymanie się na powierzchni.
Stan upojenia Samaela nie zdołał utrzymać ją na długo w bezruchu, bo wystarczyło jedno szarpnięcie*, by uwolniła rękę. Wystarczająco, by wypowiedzieć cicho jedną inkantację:-Immobulus.-tylko tyle, by go spowolnić i sprawić, by był mniej szkodliwy dla jej osoby. Spróbowała się odsunąć, wzrokiem śledząc uważnie jego twarz.-Przekroczyłeś granicę i gnasz szaleńczo do następnej. Ty powinieneś wiedzieć lepiej.-zmarszczyła czoło, opuszczając różdżkę. Być może właśnie kopała sobie grób. Być może. Ale nigdy nie była osobą, która przesadnie zastanawiała się nad konsekwencjami własnych czynów.
*Selina bez rzutu kością ma wyższą sprawność niż Samael z tym rzutem
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Nie znał tego stanu ducha, który był dlań dziwnie obcy, popychający go do podejmowania decyzji nieoczekiwanych, bardzo spontanicznych. Właściwie nie panował nad mięśniami - ramion, nóg, a nawet i mimiką twarzy, krzywiącą się w automatycznym wyrazie zgrozy narzuconym przez podpity umysł. Nie wiedział, że alkohol potrząśnie nim z tak ogromną siłą, uświadamiając mu, że mylił się zupełnie sądząc o swej kontroli. Pierdolenie.
Niewielka dawka płynu szumiącego w brudnym kufle. Twarda ława, lepiąca się podłoga, skrzypiące drzwi. Napuchnięte nogi brzydkich tancerek i nierówna muzyka o zgrzytliwym rytmie wydobywająca się ze starego gramofonu. Suma tych mizernych bodźców wystarczyła, by Avery odpłynął i pojawił się znowu. Z wyczyszczoną pamięcią. Bladymi blankietami wspomnień. Żadnych śladów osobowości, po prostu czysta esencja istnienia. Męskiego, a jakże, bo kiedy tylko wzrokiem wyłowił z tłumu znajomą twarz, natychmiast przyciągnął ją do siebie, nie czekając na zachętę.
Nie usłyszał ani jej, ani protestów, w zasadzie wszelkie słowa uważając za byty nieważne. Mogli porozumiewać się doskonale bez nich, nie mącąc ciszy bzdurnymi dźwiękami. Te wysokie, z pełnych ust przeważnie były dla Avery'ego irytujące, zwłaszcza, kiedy nie panował nad żadnymi odruchami. Gdyby ją pochwycił, mógł przez przypadek skręcić jej kark, wciąż tuląc w zachłannym uścisku. Mógłby wyrwać jej usta przy krwawym pocałunku. Nie docierało do niego nic, więc robił wszystko, aby poczucie czegoś wróciło. Obojętnie, z której strony: czy miał to być ból, czy coś równie przeszywającego. Dyszał ciężko patrząc na Selinę jak na ofiarę, jakby zastanawiał się, z której strony zacząć konsumpcję. W gruncie rzeczy żałował, że tutaj stoi, ale nie drgnął ani o cal, aby wycofać się z zapyziałego mieszkania. Otóż nie chciał zostawiać jej samej, prozaiczny powód i idiotyczne wytłumaczenie, dlaczegóż nie przestawał wyciągać ku niej swych dłoni. Lubił posiadać i mieć rzeczy na wyłączność, nawet przez chwilę i ubzdurał sobie, że teraz Lovegood należy do niego.
-Byłem w pracy - wytłumaczył spokojnie, w pijackiej malignie opowiadając o swych obowiązkach. Uwydatnił jej różnicę, wskazał dysonans; tutaj nie miał powinności, nie łączyło ich zupełnie nic, niczego nie musiał, nic nie było wzbronione. Pełna swoboda, urojona wolność ograniczona do czterech ścian pustego mieszkania. Dwie osoby, iskrzące między nimi napięcie. Dlaczego czuł, że jeśli ponownie ją dotknie, porazi go prąd i do reszty straci czucie? Żałosne majaki pijanego człowieka: gardził sobą, ledwo trzymającym się na nogach, ale tabula rasa zastępująca pękający w szwach umysł wynagradzała delikatny dyskomfort. Mógł więcej, a przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy szarpał się z Lovegood, nie tylko poprzez okazywanie fizycznej dominacji. Zerwanej stanowczo zbyt szybko, ale nie chciał jej połamanej, więc tylko wzruszył ramionami. Oczekująco. Co takiego mu dziś pokaże, dokąd go zabierze? I czemu tyle szczeka, zamiast uszanować jego pragnienie ciszy?
Błagał o głębszy oddech, zaczerpnięty powietrzem z jej płuc, ale zamiast tego pojawiały się kolejne słowa, budujący szaleńczy dystans. Chyba już mógł zmienić się w szaleńca, bo nie dostał tego, czego chciał - natychmiast - więc wybuch furii miał szansę do ustawienie jej do pionu.
-Servio - syknął, kiedy to ona pierwsza wyciągnęła różdżkę; marne iskry nie poczyniły mu krzywdy, ale poczuł silne rozdrażnienie. Zawód. Równie mocny, kiedy czarnomagiczne zaklęcie świsnęło o kilka cali od piersi Seliny. Wydawało mu się, czy wcześniej stała bliżej? Wzruszył ramionami, odrzucając różdżkę na blat i parsknął pijackim rechotem - tobie też to radzę, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę - zasugerował, zsuwając z ramion szatę i przewieszając ją przez najbliższe krzesło. Zdjął zakrwawioną koszulę - mogę zostać? - spytał, spoglądając przez ramię na Selinę.
Niewielka dawka płynu szumiącego w brudnym kufle. Twarda ława, lepiąca się podłoga, skrzypiące drzwi. Napuchnięte nogi brzydkich tancerek i nierówna muzyka o zgrzytliwym rytmie wydobywająca się ze starego gramofonu. Suma tych mizernych bodźców wystarczyła, by Avery odpłynął i pojawił się znowu. Z wyczyszczoną pamięcią. Bladymi blankietami wspomnień. Żadnych śladów osobowości, po prostu czysta esencja istnienia. Męskiego, a jakże, bo kiedy tylko wzrokiem wyłowił z tłumu znajomą twarz, natychmiast przyciągnął ją do siebie, nie czekając na zachętę.
Nie usłyszał ani jej, ani protestów, w zasadzie wszelkie słowa uważając za byty nieważne. Mogli porozumiewać się doskonale bez nich, nie mącąc ciszy bzdurnymi dźwiękami. Te wysokie, z pełnych ust przeważnie były dla Avery'ego irytujące, zwłaszcza, kiedy nie panował nad żadnymi odruchami. Gdyby ją pochwycił, mógł przez przypadek skręcić jej kark, wciąż tuląc w zachłannym uścisku. Mógłby wyrwać jej usta przy krwawym pocałunku. Nie docierało do niego nic, więc robił wszystko, aby poczucie czegoś wróciło. Obojętnie, z której strony: czy miał to być ból, czy coś równie przeszywającego. Dyszał ciężko patrząc na Selinę jak na ofiarę, jakby zastanawiał się, z której strony zacząć konsumpcję. W gruncie rzeczy żałował, że tutaj stoi, ale nie drgnął ani o cal, aby wycofać się z zapyziałego mieszkania. Otóż nie chciał zostawiać jej samej, prozaiczny powód i idiotyczne wytłumaczenie, dlaczegóż nie przestawał wyciągać ku niej swych dłoni. Lubił posiadać i mieć rzeczy na wyłączność, nawet przez chwilę i ubzdurał sobie, że teraz Lovegood należy do niego.
-Byłem w pracy - wytłumaczył spokojnie, w pijackiej malignie opowiadając o swych obowiązkach. Uwydatnił jej różnicę, wskazał dysonans; tutaj nie miał powinności, nie łączyło ich zupełnie nic, niczego nie musiał, nic nie było wzbronione. Pełna swoboda, urojona wolność ograniczona do czterech ścian pustego mieszkania. Dwie osoby, iskrzące między nimi napięcie. Dlaczego czuł, że jeśli ponownie ją dotknie, porazi go prąd i do reszty straci czucie? Żałosne majaki pijanego człowieka: gardził sobą, ledwo trzymającym się na nogach, ale tabula rasa zastępująca pękający w szwach umysł wynagradzała delikatny dyskomfort. Mógł więcej, a przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy szarpał się z Lovegood, nie tylko poprzez okazywanie fizycznej dominacji. Zerwanej stanowczo zbyt szybko, ale nie chciał jej połamanej, więc tylko wzruszył ramionami. Oczekująco. Co takiego mu dziś pokaże, dokąd go zabierze? I czemu tyle szczeka, zamiast uszanować jego pragnienie ciszy?
Błagał o głębszy oddech, zaczerpnięty powietrzem z jej płuc, ale zamiast tego pojawiały się kolejne słowa, budujący szaleńczy dystans. Chyba już mógł zmienić się w szaleńca, bo nie dostał tego, czego chciał - natychmiast - więc wybuch furii miał szansę do ustawienie jej do pionu.
-Servio - syknął, kiedy to ona pierwsza wyciągnęła różdżkę; marne iskry nie poczyniły mu krzywdy, ale poczuł silne rozdrażnienie. Zawód. Równie mocny, kiedy czarnomagiczne zaklęcie świsnęło o kilka cali od piersi Seliny. Wydawało mu się, czy wcześniej stała bliżej? Wzruszył ramionami, odrzucając różdżkę na blat i parsknął pijackim rechotem - tobie też to radzę, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę - zasugerował, zsuwając z ramion szatę i przewieszając ją przez najbliższe krzesło. Zdjął zakrwawioną koszulę - mogę zostać? - spytał, spoglądając przez ramię na Selinę.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 06.01.17 11:59, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Dla Lovegood wieczór się dopiero zaczął, w głowie dopiero zaczynało nieśmiało szumieć morze alkoholu, ale jego ilość niezdolna była jeszcze do uczynienia sztormu, który zawładnąłby jej słowem i gestem, wprowadzając w przyjemny stan odrętwienia. Trwała w bolesnej świadomości, zawieszona między pełną percepcją a pijańskim zachwianiem rzeczywistości, które rozluźniłoby zszarpane nerwy i pozwoliły dryfować na falach lekkomyślności i chwili - tu i teraz.
Podczas ich ostatniego spotkania znajdywali się na tak przeciwnych pozycjach w stosunku do aktualnego, a zaburzenie ról wywoływało pewien dysonans i brak akceptacji oczekiwanego stanu. Oboje spodziewali się po sobie czegoś innego i zetknęli się z rozczarowaniem. Osa pozostawała zbyt nieufna, kiedy jej umysł zmącony był dodatkowo strachem, który tylko wyżej unosił jej mury obronne, grubą kreską naznaczając własne granice, które w stanie upojenia były tak ruchome i elastyczne, że być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Teraz sztywna, znerwicowana, reagująca na najmniejszy bodziec jak poparzona, niezwykle reaktywna i obostrzona jakimś dziwnym tchnieniem, tak bardzo obca i nieobecna, jakby nie potrafiła zmusić się do zaangażowania w chwilę.
Mieszały się w niej dwie postawy - słaba, która desperacko szukała czegoś namacalnego, co mogło ją przytrzymać przy zmysłach, jednocześnie nie chcąca przekroczyć granicy, by zatrzymać go przy sobie i ta druga, obronna, która nie chciała dać się pochłonąć przez inną siłę, jakby własne jestestwo było jej najcenniejszą rzeczą na świecie, więc broniła tego zaciekle, nie potrafiąc funkcjonować inaczej jak na własnych warunkach. Podobno w oczach odbijała się każda emocja - ile było widać? Ile mógł wyczytać ktoś, kto specjalizował się w podobnych analizach? Ile zamazał mu smak alkoholu?
Przełknęła ślinę, marszcząc lekko brwi na jego wytłumaczenie.
-Sadystyczne zabawy urządzasz po godzinach?-zapytała, chcąc sprawić, by zapiekło, by sprowokować go do czegoś innego jak monosylab i zająć jego nietrzeźwy umysł wyszukiwaniem odpowiednich słów, tylko po trosze ryzykując jego większym gniewem i kolejną szarżą. Nie spuszczała go z oka, wylewając z siebie bardziej jad niż pogardę. Jej samej błysnęło wspomnienie tamtej nocy, kiedy patrzyła na jego roztrzęsiony profil z dołu, kiedy sama emanowała podobną słabością i marnością, zużywając oddech na głębokie, bezcelowe rozważania. Zabawne, że w obecności wilka przebranego za owcę czuła się tak bezpiecznie. Nie mogła jednak powiedzieć, by nagle pożałowała kompletnie jego obecności w tych ścianach. Traktowała to bardziej jak chwilową scysję i stan przejściowy, trwając w swojej przekornej naiwności. A może to była desperacja? Cokolwiek, poza jej samotnym głosem odbijającym się od pustych ścian, po których, przy blasku świec, galopowało tysiąc cieni, zamykając ją w ciasnym kręgu i umyśle, który wolno stawał się miejscem tortur i prawdziwą klatką. Potrzebowała rozproszenia. Pożywki dla myśli.
Zamarła, kiedy gęste powietrze zdawało się być przecięte ostrym nożem, kiedy wybrzmiała na głos klątwa. Oczy rozchyliły się mimowolnie, zezwalając twarzy na wyraz pełen niedowierzania. Żadna kończyła ani drgnęła, kiedy serce rozpoczęło swój szaleńczy rytm. Coś w jej głowie pisnęło z dziką radością, jakaś tama runęła w wodę z pluskiem. Ucichła, jakby moc czaru odebrała jej nawet siłę do uniesienia różdżki (co byłoby naturalną reakcją), mimo że minął ją o kilka cali. Głuchy odgłos drewnianego przedmiotu uderzającego o płaską, twardą powierzchnię wybudził ją, a wzrok wolno zaczął podążać za mężczyzną, wyłapując jak rozchyla usta, a jabłko Adama porusza się w górę i dół, kiedy z jego gardła wydobywa się tak nieodpowiedni dźwięk.
Powinna się wściec, powinna uciec, powinna się wystraszyć, powinna się chociaż bronić, a nie zezwolić sobie na kolejną bierność. Patrzyła bez ruchu jak lejący się materiał spływa na podłogę i opada z cichym szelestem. Obserwowała, jak całe napięcie pryska, jak obce ciało obnaża się przed nią, jakby nagle jedynym problemem i głównym skupieniem był dyskomfort spowodowany ubrudzonym odzieniem. Wpatrywała się w jego plecy, kiedy wybrzmiało pytanie, pozwalając ciszy się przeciągnąć. Jej własne palce wykonały mechaniczne poruszenie, odwiązując sznur przy szyi, by zrzucić z siebie ciężki płaszcz.
-Tak.-przytrzymana jego spojrzeniem, wypowiedziała łagodnym tonem słowa zgody, nie przerywając przez dłuższą chwilę ich kontaktu wzrokowego. Podążyła za nim, wybierając okrężną drogę. Aksamitny materiał ciemnej sukni ciasno przylegał do jej ciała, rozszerzając się dopiero od kolan - jej dół, nieschowany pod tkaniną wierzchniego odzienia, nosił znaki wydarzeń rozgrywanych w barze. Nieważny detal.
Stanęła przy kominku, rozpalając w nim ogień machnięciem różdżki. Przymknęła na moment oczy, kiedy trzaskanie drewna dotarło do jej uszu, działając na nią niezwykle kojąco. W trakcie tych kilkunastu sekund zmieniła nastawienie jakby pod wpływem Amicusa, mimo że podobna inkantacja nie została wypowiedziana tego wieczoru. Kolejny ruch nadgarstka, by przywołać butelkę z bursztynową cieczą i szklanki.
-Zawsze lubiłam blask. Noc bez gwiazd jest strasznie ponura, nie uważasz?-pozwoliła abstrakcji raz jeszcze zaistnieć, kiedy spokojny głos przedstawił światu zupełnie nieistotny pogląd, który wydał jej się w tym momencie tak fascynujący. W głowie dzwoniła jej cisza, jakby wszystko momentalnie zniknęło, a ona sama była pusta jak wysuszona studnia bez dna. Chwyciła za zapisany pergamin, by zbliżyć go do ognia i obserwować jak wolno daje się trawić płomieniom, językami zagrabiając coraz więcej powierzchni. Odbicie tego tańca odtwarzało się na jej twarzy.
Podczas ich ostatniego spotkania znajdywali się na tak przeciwnych pozycjach w stosunku do aktualnego, a zaburzenie ról wywoływało pewien dysonans i brak akceptacji oczekiwanego stanu. Oboje spodziewali się po sobie czegoś innego i zetknęli się z rozczarowaniem. Osa pozostawała zbyt nieufna, kiedy jej umysł zmącony był dodatkowo strachem, który tylko wyżej unosił jej mury obronne, grubą kreską naznaczając własne granice, które w stanie upojenia były tak ruchome i elastyczne, że być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Teraz sztywna, znerwicowana, reagująca na najmniejszy bodziec jak poparzona, niezwykle reaktywna i obostrzona jakimś dziwnym tchnieniem, tak bardzo obca i nieobecna, jakby nie potrafiła zmusić się do zaangażowania w chwilę.
Mieszały się w niej dwie postawy - słaba, która desperacko szukała czegoś namacalnego, co mogło ją przytrzymać przy zmysłach, jednocześnie nie chcąca przekroczyć granicy, by zatrzymać go przy sobie i ta druga, obronna, która nie chciała dać się pochłonąć przez inną siłę, jakby własne jestestwo było jej najcenniejszą rzeczą na świecie, więc broniła tego zaciekle, nie potrafiąc funkcjonować inaczej jak na własnych warunkach. Podobno w oczach odbijała się każda emocja - ile było widać? Ile mógł wyczytać ktoś, kto specjalizował się w podobnych analizach? Ile zamazał mu smak alkoholu?
Przełknęła ślinę, marszcząc lekko brwi na jego wytłumaczenie.
-Sadystyczne zabawy urządzasz po godzinach?-zapytała, chcąc sprawić, by zapiekło, by sprowokować go do czegoś innego jak monosylab i zająć jego nietrzeźwy umysł wyszukiwaniem odpowiednich słów, tylko po trosze ryzykując jego większym gniewem i kolejną szarżą. Nie spuszczała go z oka, wylewając z siebie bardziej jad niż pogardę. Jej samej błysnęło wspomnienie tamtej nocy, kiedy patrzyła na jego roztrzęsiony profil z dołu, kiedy sama emanowała podobną słabością i marnością, zużywając oddech na głębokie, bezcelowe rozważania. Zabawne, że w obecności wilka przebranego za owcę czuła się tak bezpiecznie. Nie mogła jednak powiedzieć, by nagle pożałowała kompletnie jego obecności w tych ścianach. Traktowała to bardziej jak chwilową scysję i stan przejściowy, trwając w swojej przekornej naiwności. A może to była desperacja? Cokolwiek, poza jej samotnym głosem odbijającym się od pustych ścian, po których, przy blasku świec, galopowało tysiąc cieni, zamykając ją w ciasnym kręgu i umyśle, który wolno stawał się miejscem tortur i prawdziwą klatką. Potrzebowała rozproszenia. Pożywki dla myśli.
Zamarła, kiedy gęste powietrze zdawało się być przecięte ostrym nożem, kiedy wybrzmiała na głos klątwa. Oczy rozchyliły się mimowolnie, zezwalając twarzy na wyraz pełen niedowierzania. Żadna kończyła ani drgnęła, kiedy serce rozpoczęło swój szaleńczy rytm. Coś w jej głowie pisnęło z dziką radością, jakaś tama runęła w wodę z pluskiem. Ucichła, jakby moc czaru odebrała jej nawet siłę do uniesienia różdżki (co byłoby naturalną reakcją), mimo że minął ją o kilka cali. Głuchy odgłos drewnianego przedmiotu uderzającego o płaską, twardą powierzchnię wybudził ją, a wzrok wolno zaczął podążać za mężczyzną, wyłapując jak rozchyla usta, a jabłko Adama porusza się w górę i dół, kiedy z jego gardła wydobywa się tak nieodpowiedni dźwięk.
Powinna się wściec, powinna uciec, powinna się wystraszyć, powinna się chociaż bronić, a nie zezwolić sobie na kolejną bierność. Patrzyła bez ruchu jak lejący się materiał spływa na podłogę i opada z cichym szelestem. Obserwowała, jak całe napięcie pryska, jak obce ciało obnaża się przed nią, jakby nagle jedynym problemem i głównym skupieniem był dyskomfort spowodowany ubrudzonym odzieniem. Wpatrywała się w jego plecy, kiedy wybrzmiało pytanie, pozwalając ciszy się przeciągnąć. Jej własne palce wykonały mechaniczne poruszenie, odwiązując sznur przy szyi, by zrzucić z siebie ciężki płaszcz.
-Tak.-przytrzymana jego spojrzeniem, wypowiedziała łagodnym tonem słowa zgody, nie przerywając przez dłuższą chwilę ich kontaktu wzrokowego. Podążyła za nim, wybierając okrężną drogę. Aksamitny materiał ciemnej sukni ciasno przylegał do jej ciała, rozszerzając się dopiero od kolan - jej dół, nieschowany pod tkaniną wierzchniego odzienia, nosił znaki wydarzeń rozgrywanych w barze. Nieważny detal.
Stanęła przy kominku, rozpalając w nim ogień machnięciem różdżki. Przymknęła na moment oczy, kiedy trzaskanie drewna dotarło do jej uszu, działając na nią niezwykle kojąco. W trakcie tych kilkunastu sekund zmieniła nastawienie jakby pod wpływem Amicusa, mimo że podobna inkantacja nie została wypowiedziana tego wieczoru. Kolejny ruch nadgarstka, by przywołać butelkę z bursztynową cieczą i szklanki.
-Zawsze lubiłam blask. Noc bez gwiazd jest strasznie ponura, nie uważasz?-pozwoliła abstrakcji raz jeszcze zaistnieć, kiedy spokojny głos przedstawił światu zupełnie nieistotny pogląd, który wydał jej się w tym momencie tak fascynujący. W głowie dzwoniła jej cisza, jakby wszystko momentalnie zniknęło, a ona sama była pusta jak wysuszona studnia bez dna. Chwyciła za zapisany pergamin, by zbliżyć go do ognia i obserwować jak wolno daje się trawić płomieniom, językami zagrabiając coraz więcej powierzchni. Odbicie tego tańca odtwarzało się na jej twarzy.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
dół
Szybka odpowiedź