Gabinet Szefa Biura Informacji
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Szefa Biura Informacji
Gabinet Szefa Biura Informacji jest zajmowany przez Corneliusa Sallow oraz jego asystentkę. Znajduje się na tym samym piętrze, co gabinet samego Ministra Magii, z którym Sallow często się konsultuje. Bywają tutaj również goście zaproszeni przez Corneliusa, od niektórych zagranicznych dygnitarzy zapoznających się z kulturą Anglii (za ustaleniem z Departamentem Międzynarodowej Współpracy), po dziennikarzy "Walczącego Maga" i specjalistów z innych działów Ministerstwa. Sallow odziedziczył gabinet na początku wojny po innym pracowniku Ministerstwa i choć zachował staromodne meble, to utrzymuje swoją przestrzeń pracy w pedantycznym porządku, starannie katalogując wszystkie dokumenty oraz notatki do artykułów. Na biurku znajdują się jedynie niezbędne rzeczy, a gabinet jest regularnie sprzątany. Na regałach spoczywają książki o tematyce historii magii oraz propagandy, a jedynym osobistym akcentem jest zabrany z domu ulubiony dywan matki Corneliusa.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.01.24 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Zabębnił palcami w biurko, zastanawiając się, czy zdążą zorganizować wernisaż w miesiąc - czy czarodziejskie galerie w Londynie posłuchałyby nagłego nacisku? (Zanotował w myślach, by podpytać o sztukę Karkaroffa Pewnie tak, choć... możliwe, że słowa Nicholasa podsunęły mu jeszcze lepszy pomysł.
-Mogę napisać w sprawie wernisażu do znajomych galerii, ale czy myślisz, że zaimponowałaby im wizyta w całkowicie czarodziejskim British Museum? - zastanowił się. -To mniejszy nakład pracy niż wernisaż od podstaw, oczywiście fachowcy mogą tam wpleść jakieś dzieła przekazujące przekaz polityczny - ale nie wiem czy samemu tam ostatnio byłeś, a po oczyszczeniu Londynu całkowicie wyeliminowaliśmy bariery ukrywające magiczną część muzeum. Czarodzieje wreszcie mogą się cieszyć antycznym magicznym dziedzictwem bez skrępowania, mając do dyspozycji całą architekturę budynku. Z tego co wiem, wciąż trwają prace nad rearanżacją lub usunięciem całkowicie mugolskich artefaktów - część zbiorów miała zresztą wartość zarówno dla mugoli, jak i dla czarodziejów -ale pokazałoby to Francuzom potencjał oczyszczonych miast. Myślisz, że by się im to spodobało? - słyszał o dumie Francuzów, czy wzgardzą angielskim (a raczej antycznym,zrabowanym ) dziedzictwem, czy może wyobrażą sobie Luwr tylko dla czarodziejów, Paryż oczyszczony ze szlamu? Czarodziejskie enklawy istniały do tej pory jedynie w wioskach i małych miasteczkach niczym Hogsmeade, Londyn mógłby być dla świata pierwszym modelem oczyszczonego miasta. -Namiestnik Londynu, Deirdre Mericourt, miała męża Francuza. - dodał, starając się utrzymać możliwie neutralny wyraz twarzy. Kilka lat temu Deirdre Tsagairt miała narzeczonego Anglika - i miała zostać Deirdre Sallow. Wyleczył się już z tamtego uczucia, ale nadal był irracjonalnie zazdrosny o mężczyznę, który zajął we Francji jego miejsce - całkowicie nieświadomy tego, że była wdową po kimś, kto nie istniał.
-Nie wiem, czy znalazłaby czas w swoich obowiązkach, ale warto to podkreślać. A hrabia nazywa się de Montmercy. A co do wina... - zawahał się, zastanawiając się na ile przyznać się do realiów kryzysu ekonomicznego. -...Anglia sprowadza te najlepsze zza granicy, ale obecnie nieco... trudno z handlem. Nie chciałbym zaserwować delegacji czegoś, czego nie uznają za wykwintne. - na pewno organizatorzy zadbaliby o dobre wino, ale czy dość dobre dla francuskich podniebień?
Poweselał wyraźnie na temat Sabatu, choć okazał to jedynie nieco radośniejszym spojrzeniem. Wciąż rozpierała go duma na myśl o tym, że dołączył do zaszczyconych gości.
-Dziękuję. - (nie)skromnie skinął głową w odpowiedzi na uznanie Nicholasa. Kiwał głową, słuchając o zasługach Rosierów. Podziwiał zarówno sposób, w jaki ród ustabilizował bezpieczeństwo w Kent, jak i wojenne czyny samego nestora. W przeszłości, nie mając dostępu do świata elit, bywał człowiekiem zazdrosnym, jednak obecnie - jako bohater wojenny zapraszany na Sabat - znajdował w takich historiach.
-Wojna stwarza nowe możliwości. - podsumował, spoglądając Nicholasowi prosto w oczy. Wymownie. Dla nas wszystkich. On miał okazję podbudować pozycję swoją i własnej rodziny, młody lord mógł się wsławić w długiej historii własnego rodu. Obydwoje mieli okazję zapisać się na kartach historii Anglii - Śmierciożercy, laureaci Orderów Merlina, zostali już w końcu unieśmiertelnieni.
Rok temu samemu dopiero zaczynał działać w szeregach organizacji, wizja czynnej walki wywoływała w nim mieszankę obrzydzenia i lęku, mugole i rebelianci nie budzili w nim jeszcze nienawiści, a raczej przykrą obojętność, ale wciągnął się w machinę wojny szybciej i płynniej niż się spodziewał. Przede wszystkim dlatego, że był oportunistą, a każdy udany wysiłek był nagradzany - szczodrzej i bardziej spektakularnie niż w czasach pokoju. Nastawał czas chaosu, czas rewolucji, a perfekcjoniści pokroju Corneliusa i Nicholasa mieli szansę odnaleźć się w nim doskonale i budować coś nowego, coś swojego. Wyczulony na ludzkie emocje, widział strach w oczach Notta - ale nie wątpił, że i on odnajdzie się bez problemu, że to tylko przejściowy etap po powrocie do kraju. Tylko głupcy nie czuli lęku, tylko głupcy narażali się bez potrzeby - za to ambitni ludzie, tacy jak on i Nott, potrafili dobrze poprowadzić bilans zysków i strat.
-Nie ma czego wybaczać, Nicholasie, przyspieszyliśmy nieco ślub z uwagi na wojnę. - odpowiedział, kurtuazyjnie podsuwając Nottowi usprawiedliwienie jego przeoczenia, usprawiedliwienie delikatniejsze niż "nie dziwię się, że jako wdowiec nie miałeś do tego głowy". -Służy. - przytaknął, uśmiechając się nieco szerzej niż zwykle. Mężczyznom nie wypadało wszak rozmawiać o uczuciach.
-Jesteśmy zbyt rozpoznawalni, zleć to zaufanym ludziom. Mam ochroniarza, byłego policjanta, którego twarzy nikt nie kojarzy. Tropił już rebeliantów i mogę go wysłać na kilka dni do Nottingshire - ale potrzebowałby towarzystwa kogoś, kto zna hrabstwo. - zaproponował. -Potem, gdy się czegoś dowiedzą, możemy przystąpić do działania. Czasem dobrze jest pokazać się ludziom. - uśmiechnął się łagodnie, próbując dyskretnie zasugerować Nottowi, że o ile nikt nie wygra za nich wojny i nie zbuduje za nich pozycji - o tyle pewnych walk nie musieli toczyć sami. Zwłaszcza Nott, który dysponował wiernymi sobie ludźmi jako lord. Cornelius przez kilka miesięcy musiał radzić sobie bez Dirka, ale zapewnił sobie ochronę gdy zaczął dostawać listy z pogróżkami.
Przytaknął na słowa o nienaruszalności Skorowidzu, bo inaczej nie wypadało - i faktycznie, nic innego nie spodziewał się usłyszeć od Notta - ale stłumił ukłucie rozczarowania. Bolało go, że Sallowowie rozrzedzili swoją krew i nigdy nie dostąpili zaszczytu szlachectwa, że niezliczone inne patriotyczne rodziny dzieliły ten sam los, a tymczasem wśród dwudziestu ośmiu rodów znajdowali się zdrajcy tacy jak Weasleyowie. Buntownicy, którzy zachowali czystą krew jedynie jakimś chorym przypadkiem, aberracją, nie szanując tradycji, do których należeli.
-Oczywiście. Faktycznie, zbyt wiele rewolucji może być trudne do okiełznania propagandowo. - zgodził się z Nicholasem, choć w głębi ducha nie zgadzał się z nieomylnością jego krewnego i liczył na jakiś błąd obliczeń, który wyjdzie choćby po latach. Twórca skorowidzu wciąż żył, obecna wersja historycznego dokumentu nie miała kilku wieków, a kilkadziesiąt lat - na Festiwalu Lata przywrócą do życia tradycje zapomniane w średniowieczu, więc kiedyś mogliby zaktualizować te zaktualizowane przed pokoleniem, no ale nic. To wszak jego prywatne poglądy, a nie zmieni tych arystokracji - i wolał przyjaźń Nicholasa od sporów ideologicznych.
Z zainteresowaniem słuchał perspektywy szlachcica na dwa Festiwale - faktycznie, bez prestiżowych gości impreza w Weymouth będzie jedynie wiejskim festynem, ale z drugiej strony Prewett miał za sobą tradycję. Sallow musiał przemyśleć jak ściągnąć plebs do Londynu.
-Nazwiskiem i doświadczeniem. - przytaknął z uśmiechem. -Zbliża się pora na popołudniową herbatę, co ty na to abyśmy przenieśli się do kawiarni Ministerstwa? - zaproponował. -Mogę tam opowiedzieć o obecnych planach na uroczystości w Londynie i ich promocję, albo możemy przejść do mniej zawodowych tematów. - podsunął. Wiedział, że przestaną tam mówić sobie na "ty" i swobodnie omawiać sytuację wojenną, ale o Festiwalu wciąż mogli rozprawiać - ściszonymi głosami.
/zt (x2?)
-Mogę napisać w sprawie wernisażu do znajomych galerii, ale czy myślisz, że zaimponowałaby im wizyta w całkowicie czarodziejskim British Museum? - zastanowił się. -To mniejszy nakład pracy niż wernisaż od podstaw, oczywiście fachowcy mogą tam wpleść jakieś dzieła przekazujące przekaz polityczny - ale nie wiem czy samemu tam ostatnio byłeś, a po oczyszczeniu Londynu całkowicie wyeliminowaliśmy bariery ukrywające magiczną część muzeum. Czarodzieje wreszcie mogą się cieszyć antycznym magicznym dziedzictwem bez skrępowania, mając do dyspozycji całą architekturę budynku. Z tego co wiem, wciąż trwają prace nad rearanżacją lub usunięciem całkowicie mugolskich artefaktów - część zbiorów miała zresztą wartość zarówno dla mugoli, jak i dla czarodziejów -ale pokazałoby to Francuzom potencjał oczyszczonych miast. Myślisz, że by się im to spodobało? - słyszał o dumie Francuzów, czy wzgardzą angielskim (a raczej antycznym,
-Nie wiem, czy znalazłaby czas w swoich obowiązkach, ale warto to podkreślać. A hrabia nazywa się de Montmercy. A co do wina... - zawahał się, zastanawiając się na ile przyznać się do realiów kryzysu ekonomicznego. -...Anglia sprowadza te najlepsze zza granicy, ale obecnie nieco... trudno z handlem. Nie chciałbym zaserwować delegacji czegoś, czego nie uznają za wykwintne. - na pewno organizatorzy zadbaliby o dobre wino, ale czy dość dobre dla francuskich podniebień?
Poweselał wyraźnie na temat Sabatu, choć okazał to jedynie nieco radośniejszym spojrzeniem. Wciąż rozpierała go duma na myśl o tym, że dołączył do zaszczyconych gości.
-Dziękuję. - (nie)skromnie skinął głową w odpowiedzi na uznanie Nicholasa. Kiwał głową, słuchając o zasługach Rosierów. Podziwiał zarówno sposób, w jaki ród ustabilizował bezpieczeństwo w Kent, jak i wojenne czyny samego nestora. W przeszłości, nie mając dostępu do świata elit, bywał człowiekiem zazdrosnym, jednak obecnie - jako bohater wojenny zapraszany na Sabat - znajdował w takich historiach.
-Wojna stwarza nowe możliwości. - podsumował, spoglądając Nicholasowi prosto w oczy. Wymownie. Dla nas wszystkich. On miał okazję podbudować pozycję swoją i własnej rodziny, młody lord mógł się wsławić w długiej historii własnego rodu. Obydwoje mieli okazję zapisać się na kartach historii Anglii - Śmierciożercy, laureaci Orderów Merlina, zostali już w końcu unieśmiertelnieni.
Rok temu samemu dopiero zaczynał działać w szeregach organizacji, wizja czynnej walki wywoływała w nim mieszankę obrzydzenia i lęku, mugole i rebelianci nie budzili w nim jeszcze nienawiści, a raczej przykrą obojętność, ale wciągnął się w machinę wojny szybciej i płynniej niż się spodziewał. Przede wszystkim dlatego, że był oportunistą, a każdy udany wysiłek był nagradzany - szczodrzej i bardziej spektakularnie niż w czasach pokoju. Nastawał czas chaosu, czas rewolucji, a perfekcjoniści pokroju Corneliusa i Nicholasa mieli szansę odnaleźć się w nim doskonale i budować coś nowego, coś swojego. Wyczulony na ludzkie emocje, widział strach w oczach Notta - ale nie wątpił, że i on odnajdzie się bez problemu, że to tylko przejściowy etap po powrocie do kraju. Tylko głupcy nie czuli lęku, tylko głupcy narażali się bez potrzeby - za to ambitni ludzie, tacy jak on i Nott, potrafili dobrze poprowadzić bilans zysków i strat.
-Nie ma czego wybaczać, Nicholasie, przyspieszyliśmy nieco ślub z uwagi na wojnę. - odpowiedział, kurtuazyjnie podsuwając Nottowi usprawiedliwienie jego przeoczenia, usprawiedliwienie delikatniejsze niż "nie dziwię się, że jako wdowiec nie miałeś do tego głowy". -Służy. - przytaknął, uśmiechając się nieco szerzej niż zwykle. Mężczyznom nie wypadało wszak rozmawiać o uczuciach.
-Jesteśmy zbyt rozpoznawalni, zleć to zaufanym ludziom. Mam ochroniarza, byłego policjanta, którego twarzy nikt nie kojarzy. Tropił już rebeliantów i mogę go wysłać na kilka dni do Nottingshire - ale potrzebowałby towarzystwa kogoś, kto zna hrabstwo. - zaproponował. -Potem, gdy się czegoś dowiedzą, możemy przystąpić do działania. Czasem dobrze jest pokazać się ludziom. - uśmiechnął się łagodnie, próbując dyskretnie zasugerować Nottowi, że o ile nikt nie wygra za nich wojny i nie zbuduje za nich pozycji - o tyle pewnych walk nie musieli toczyć sami. Zwłaszcza Nott, który dysponował wiernymi sobie ludźmi jako lord. Cornelius przez kilka miesięcy musiał radzić sobie bez Dirka, ale zapewnił sobie ochronę gdy zaczął dostawać listy z pogróżkami.
Przytaknął na słowa o nienaruszalności Skorowidzu, bo inaczej nie wypadało - i faktycznie, nic innego nie spodziewał się usłyszeć od Notta - ale stłumił ukłucie rozczarowania. Bolało go, że Sallowowie rozrzedzili swoją krew i nigdy nie dostąpili zaszczytu szlachectwa, że niezliczone inne patriotyczne rodziny dzieliły ten sam los, a tymczasem wśród dwudziestu ośmiu rodów znajdowali się zdrajcy tacy jak Weasleyowie. Buntownicy, którzy zachowali czystą krew jedynie jakimś chorym przypadkiem, aberracją, nie szanując tradycji, do których należeli.
-Oczywiście. Faktycznie, zbyt wiele rewolucji może być trudne do okiełznania propagandowo. - zgodził się z Nicholasem, choć w głębi ducha nie zgadzał się z nieomylnością jego krewnego i liczył na jakiś błąd obliczeń, który wyjdzie choćby po latach. Twórca skorowidzu wciąż żył, obecna wersja historycznego dokumentu nie miała kilku wieków, a kilkadziesiąt lat - na Festiwalu Lata przywrócą do życia tradycje zapomniane w średniowieczu, więc kiedyś mogliby zaktualizować te zaktualizowane przed pokoleniem, no ale nic. To wszak jego prywatne poglądy, a nie zmieni tych arystokracji - i wolał przyjaźń Nicholasa od sporów ideologicznych.
Z zainteresowaniem słuchał perspektywy szlachcica na dwa Festiwale - faktycznie, bez prestiżowych gości impreza w Weymouth będzie jedynie wiejskim festynem, ale z drugiej strony Prewett miał za sobą tradycję. Sallow musiał przemyśleć jak ściągnąć plebs do Londynu.
-Nazwiskiem i doświadczeniem. - przytaknął z uśmiechem. -Zbliża się pora na popołudniową herbatę, co ty na to abyśmy przenieśli się do kawiarni Ministerstwa? - zaproponował. -Mogę tam opowiedzieć o obecnych planach na uroczystości w Londynie i ich promocję, albo możemy przejść do mniej zawodowych tematów. - podsunął. Wiedział, że przestaną tam mówić sobie na "ty" i swobodnie omawiać sytuację wojenną, ale o Festiwalu wciąż mogli rozprawiać - ściszonymi głosami.
/zt (x2?)
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
19.07.1958 r.
Niektórzy uważają, by sprawować władze trzeba mieć sobie coś z potwora. Drapieżnika, który węszy i wyłapuje zapach krwi z kilometrów. Zbrodniarza, który zdolny jest do okrucieństwa, tylko dla sobie wyznaczonych celów. Potwór, mała kreatura stworzona przez głód i pragnienie. Idee były piękne, pochłaniające tłumy złamanych serc, lecz nie miały miejsca w prawdziwej władzy. Mogły być potężne, mogły wywracać stary porządek, lecz równie łatwo traciły swe znaczenie, gdy polityka zaczynała domagać się swoich ofiar. Cywilizowany świat ujarzmił to zwierzę, założył mu kajdany, domagał się człowieczeństwa. Kultura ubrała ludzi w swe piękne stroje i słowa, nauczyła ich śpiewać i pisać, stworzyła humanitaryzm. Śmieszny, żałośny, piękny i niemożliwy do zrealizowania na pełną skale. Zgodnie z homo duplex, ludzie wyszli poza zwierzę. Stali się czymś więcej, a przy tym wraz z tym rozwojem, zabijanie stało się coraz prostsze i efektywniejsze. Ironia losu, że wszyscy miłują pokój, przygotowując się do wojny.
Zrobił pauzę. Od kilku godzin skupiał się na nocie werbalnej od włoskiego ministerstwa; delikatnym, lecz wyczuwalnym zażaleniem dotyczącym wydawania wiz. Było w tym lekkie ponaglenie do zmian, chęć wywarcia presji. Nota nie była podpisana, jedynie parafowana, więc nie możnym było ustalenie autora. Była odezwą samego ministerstwa, może wykonał ją równie pospolity stażysta co on. Analizował i przygotowywał notatkę z jej treści oraz opracowywał możliwe drogi rozwiązania problemu, wszystko musiał następnie przekazać starszemu urzędnikowi. Dyplomacja stanowiła słodką grę, niezwykle ukulturalnioną oraz uczłowieczoną. Ubrana w najelegantsze słowa, skrojona pod protokół dyplomatyczny, będący swoistą świętością. Kurtuazyjna rozgrywka, w której wszyscy chowają swą zwierzęcą stronę, silą się na wyniosłość godną urzędu, którą reprezentują. Istnym faux pas byłoby złamanie protokoły dyplomatycznego, pokazującym, że dana osoba nie zna zasad obowiązujących w tym niebezpiecznym światku słów. Taki przedstawiciel był słabym ogniwem, łatwym do wykorzystania oraz wprowadzenia w błąd. Nie ma nic gorszego niż niesprawny urzędnik, zwłaszcza dla samego urzędu. Machiavelli twierdził, że nie tytuły zdobią ludzi, lecz ludzie tytuły i nigdy nie było to równie prawdziwe, jak w dyplomacji.
Zbliżała się jednak godzina spotkania, doskonale zdawał sobie sprawę, jakże cennym czasem operował Cornelius. Im większa odpowiedzialność spoczywa na twoich barkach, tym doba stawała się krótsza. Niepotrzebna była nawet magia, by czas leciał szybciej. Zabezpieczył notę oraz swoje opracowanie czarami, nie ważąc się zaufać komukolwiek w kwestiach dyplomatycznych. Zwłaszcza innym stażystom, zbyt dobrze rozumiał głód, który wypełniał ich jestestwa. Politycy rzadko kiedy mogli powiedzieć, że byli syci, było im to obce. Zwłaszcza Ci, którzy nie dotarli jeszcze do głównego dania. Po drodze witał się kurtuazyjnie ze wszystkimi, niektórym poświęcając dłuższą chwilę, dając im szczyptę uwagi lorda Croucha. Wszystkie jego ruchy były automatyczne, został stworzony do takiej gry. Przywitał się równie serdecznie z asystentką Corneliusa, dawno przyswajając lekcje swojego dziadka o przydatności ciała administracyjnego. Krótka wymiana zdań, kilka uśmiechów, wykazanie prawdziwego lub sztucznego zainteresowania, tworzenie pewnego obrazu, który miał zaistnieć w ich głowach. Gabinet pozbawiony był swego właściciela, gdy przekroczył jego próg. Asystentka poinformowała go o ważnym spotkaniu, które musiało się przedłużyć. Było oznaką dużego zaufania, że został wpuszczony tutaj w samotną wędrówkę. Podszedł do regału z książkami, śledząc wzrokiem znane sobie tytułu. Nie trwało długo, gdy usłyszał charakterystyczny kroków.
– Im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą – zacytował książkę dumnie spoczywającą w jego dłoniach. – Zgadzasz się?
Odłożył dzieło na miejsce, pośród ksiąg równie prawdomównych treścią. Nikt nie wiedział więcej o pięknie kłamstwa i okrucieństwie prawdy niż Cornelius. Kiedy jedno przechodzi w drugie w odpowiednio dobranym momencie, by symfonia zabrzmiała w duszach społeczeństwa. Delikatna sztuka przekazu, której nadal uczył się od swojego mentora.
Usiadł na fotelu dla gości, wygodnym, lecz nie pozostawiającym złudzeń, że to gospodarz decyduje o długości spotkania.
– Od pewnego czasy rozmyślam nad pewnym projektem – rozpoczął, pozostawiając małe pogawędki i drobne uroczystości poza ich spotkaniem. Znali się zbyt dobrze, by tracić na nie czas. – Edukacja zawsze była dla mnie istotnym tematem, w końcu to ona kreuje duszę.
Światopoglądy, wizje i ideę. To ona kształci nowego obywatela, a ich świat potrzebował odpowiednio dobranych metod przekazywania wiedzy. Skrojonych pod nową wizję, nowe jutro.
Ostatnio zmieniony przez Bartemius Crouch dnia 25.11.23 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
19.07
Wychowany w surowym domu, wśród pokoleń mężczyzn o dumnie zadartych głowach, przez całe życie pragnął dorównać—nie, nie dorównać, prześcignąć—przodkom z chłodnych portretów. Pędząc do przodu, nie nauczył się nigdy łagodności dla młodszych od siebie stażystów, propagandzistów, czy urzędników. Liczył się jego czas, najważniejsze były jego zadania, a do celu dochodziło się po trupach.
Od tej zasady istniał jednak szlachetny wyjątek—ambitni młodzieńcy o błękitnej krwi, którzy w przyszłości mogli stanowić cennych sojuszników. Lubił zaskarbiać sobie ich wdzięczność i wymieniać przysługi. Dla niektórych możnych przyjaciół był nawet w stanie sięgnąć po zakazaną sztukę legilimencji, związać się wspólnym sekretem podczas wydzierania sekretów z innych. Zawodowe znajomości też przewijały się przez jego karierę, od tłumaczy i dyplomatów, po znawców prawa i aspirujących propagandzistów. Ci zdarzali się najrzadziej, w Biurze (Dez)Informacji prym wiódł on i nie było tu miejsca ani dla dumnych szlachciców ani dla arystokratów, z którymi ojcowie nie mieli co zrobić. Czasami poznawał w innych działach Ministerstwa kompanów o zbliżonych poglądach oraz podobnej smykałce i to ich towarzystwo cenił. Od dawna nie trafił na nikogo takiego, jego dawny protegowany Nicholas Nott robił już własną karierę—ale w Bartemiusie Crouch widział to coś, iskrę w oku, filozoficzne zacięcie, umiejętność kłamania bez zająknięcia i z pięknym uśmiechem.
Widział w nim też coś jeszcze, trudnego do nazwania i uchwycenia, coś nad czym wolał się nie zastanawiać. Do niedawna miał po prostu młodszych kolegów, ale tylko trochę młodszych. O dekadę, o parę lat. Bartemius mógłby jednak być w wieku jego syna. I choć do niedawna zdawało się to abstrakcją, to zeszłej jesieni Cornelius spojrzał wreszcie w oczy swojego dorosłego bękarta, zastąpił wspomnienia o czteroletnim chłopcu myślą o młodzieńcu o hardym spojrzeniu.
Marcelius, o czym przekonał się z bólem Sallow senior, był jednak po prostu...naiwny, nazbyt szlachetny w romantycznym znaczeniu tego słowa, porywczy, butny, idealistyczny głupi i nieostrożny, wyrzucając z siebie emocje i słowa zdecydowanie zbyt prędko. Bartemius był zupełnie inny. Był wszystkim, czym powinien być Sallow junior. Co Cornelius miał nadzieję ujrzeć w swoim nienarodzonym synu, którego od kilku miesięcy nosiła pod sercem Valerie. Urodzi się wcześniakiem, poczęty kilka tygodni przed ślubem.
Rozciągnął usta w lisim uśmiechu.
-Sam bym tego lepiej nie ujął. Co to za książka? - zza biurka nie był w stanie dojrzeć obwoluty.
Asystentka przygotowała dla Bartemiusa wygodny fotel, kwadrans przed wizytą. Wcześniej Cornelius musiał zreprymendować krnąbrnego stażystę i podsunął mu pod biurko bardzo niewygodne krzesło.
-Jakim projekcie? - zaciekawił się, splatając palce. Edukacja. Przechylił lekko głowę, uśmiech nie schodził z jego warg, ale oczy pozostały poważne. -Edukacja. Jak wspominasz ostatnie lata w Hogwarcie? Program nauczania, kwestie mugolskie? - zaciekawił się. Samemu obwiniał nauczyciela historii magii za własne błędy młodości i nazbyt tolerancyjne podejście do mugolek (oraz do jednej konkretnej, o cudownym uśmiechu i rozłożonych nogach), ale był zainteresowany doświadczeniem kogoś młodszego. -Widziałeś ostatnie statystyki w Walczącym Magu? Odkąd do szkoły nie wrócili mugolacy, wyniki egzaminów są o wiele lepsze. - zagaił, choć trudno było powiedzieć, czy mówi poważnie i faktycznie w to wierzy. Ani czy statystyki są prawdziwe, nikt nie cytował ich źródła.
Wychowany w surowym domu, wśród pokoleń mężczyzn o dumnie zadartych głowach, przez całe życie pragnął dorównać—nie, nie dorównać, prześcignąć—przodkom z chłodnych portretów. Pędząc do przodu, nie nauczył się nigdy łagodności dla młodszych od siebie stażystów, propagandzistów, czy urzędników. Liczył się jego czas, najważniejsze były jego zadania, a do celu dochodziło się po trupach.
Od tej zasady istniał jednak szlachetny wyjątek—ambitni młodzieńcy o błękitnej krwi, którzy w przyszłości mogli stanowić cennych sojuszników. Lubił zaskarbiać sobie ich wdzięczność i wymieniać przysługi. Dla niektórych możnych przyjaciół był nawet w stanie sięgnąć po zakazaną sztukę legilimencji, związać się wspólnym sekretem podczas wydzierania sekretów z innych. Zawodowe znajomości też przewijały się przez jego karierę, od tłumaczy i dyplomatów, po znawców prawa i aspirujących propagandzistów. Ci zdarzali się najrzadziej, w Biurze (Dez)Informacji prym wiódł on i nie było tu miejsca ani dla dumnych szlachciców ani dla arystokratów, z którymi ojcowie nie mieli co zrobić. Czasami poznawał w innych działach Ministerstwa kompanów o zbliżonych poglądach oraz podobnej smykałce i to ich towarzystwo cenił. Od dawna nie trafił na nikogo takiego, jego dawny protegowany Nicholas Nott robił już własną karierę—ale w Bartemiusie Crouch widział to coś, iskrę w oku, filozoficzne zacięcie, umiejętność kłamania bez zająknięcia i z pięknym uśmiechem.
Widział w nim też coś jeszcze, trudnego do nazwania i uchwycenia, coś nad czym wolał się nie zastanawiać. Do niedawna miał po prostu młodszych kolegów, ale tylko trochę młodszych. O dekadę, o parę lat. Bartemius mógłby jednak być w wieku jego syna. I choć do niedawna zdawało się to abstrakcją, to zeszłej jesieni Cornelius spojrzał wreszcie w oczy swojego dorosłego bękarta, zastąpił wspomnienia o czteroletnim chłopcu myślą o młodzieńcu o hardym spojrzeniu.
Marcelius, o czym przekonał się z bólem Sallow senior, był jednak po prostu...
Rozciągnął usta w lisim uśmiechu.
-Sam bym tego lepiej nie ujął. Co to za książka? - zza biurka nie był w stanie dojrzeć obwoluty.
Asystentka przygotowała dla Bartemiusa wygodny fotel, kwadrans przed wizytą. Wcześniej Cornelius musiał zreprymendować krnąbrnego stażystę i podsunął mu pod biurko bardzo niewygodne krzesło.
-Jakim projekcie? - zaciekawił się, splatając palce. Edukacja. Przechylił lekko głowę, uśmiech nie schodził z jego warg, ale oczy pozostały poważne. -Edukacja. Jak wspominasz ostatnie lata w Hogwarcie? Program nauczania, kwestie mugolskie? - zaciekawił się. Samemu obwiniał nauczyciela historii magii za własne błędy młodości i nazbyt tolerancyjne podejście do mugolek (oraz do jednej konkretnej, o cudownym uśmiechu i rozłożonych nogach), ale był zainteresowany doświadczeniem kogoś młodszego. -Widziałeś ostatnie statystyki w Walczącym Magu? Odkąd do szkoły nie wrócili mugolacy, wyniki egzaminów są o wiele lepsze. - zagaił, choć trudno było powiedzieć, czy mówi poważnie i faktycznie w to wierzy. Ani czy statystyki są prawdziwe, nikt nie cytował ich źródła.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak wychować polityka? Jak stworzyć osobę godną dzierżonego nazwiska? Podstawą oczywiście były geny, pewne dziedzictwo pokoleń skumulowane w ciele małego człowieka. Prawdą było, że większość szlachty była ze sobą spokrewniona, co miało zarówno swoje wady, jak i zalety. Choroby genetyczne kontra utrwalenie pożądanych cech, które mogłyby zostać utracone w wyniku wybujałości mieszanek krwi. Brudzenie krwi dodatkiem czystych, lecz nie szlachetnych, było rzadką praktyką, gdyż nie dawało to dużych korzyści politycznych. To one miały decydujący wpływ, jeśli chodzi o politykę mariażu.
Pojawienie się na świecie dziecka, świadectwa politycznego aktu, było dopiero początkiem. Nie znał się na dzieciach, choć zmuszony był czasem do brania odpowiedzialności za swoje młodsze rodzeństwo, to jednak Hogwart uchronił go przed najtrudniejszymi zadaniami. Wiedział jednak jak sam był wychowywany, jakiego rodzaju restrykcje i wymagania wpajano do dziecięcego umysłu. Wielkie ambicje, które musiał próbować urzeczywistnić i zawsze do nich dążyć, wierny wiekopomności nazwiska. Całkowita lojalność wobec rodziny, wręcz monstrualna obsesja na punkcie jej dobrobytu. Gdzie umiejscowić jednostkę wśród tych dostojności? Gdzie postawić Bartemiusa wśród Crouchów? Nie zawsze te dwa fundamentalne czynniki dawały pozytywne efekty. Czasem zdarzały się przypadki takie jak jego ojciec, wpadki, które uderzały prosto w twarz. Wykonano każdy krok odpowiednio, zgodnie ze prastarymi zasadami wychowywania arystokratów, lecz nadal nie dało to satysfakcjonującego wyniku. Nazwisko znaczyło nic, jeśli nie umiało się go wykorzystać. Przy wielkim człowieku, nazwisko to tylko laur, któremu przynosi się część. Pospolity szlachcic nie był nikim więcej niż nieudacznikiem z nazwiskiem.
Tym bardziej doceniał persony jak Cornelius, które wielkości osoby przebiły swoje nazwisko. Osiągnął tyle ile mógł, ile pozwolił mu system. Pamiętne odznaczenia, słodkie sukcesy, awanse, które uhonorowały jego osobę. Cornelius był większy niż jego nazwisko, zapracował na to i dlatego zasługiwał na szacunek.
Spojrzał jeszcze raz na półkę z książkami, gdzie niewinnie spoczywał obiekt ich rozmowy. Z pozycji fotela ledwo była zauważalna, szybka do zapomnienia.
– Sztuka argumentacji – odpowiedział, pozwalając sobie na lekkie prychnięcie. Rzadką oznakę rozbawienia, krótkiego rozluźnienia. Może nawet sztucznego, gdyż nigdy w ministerstwie nie powinno się relaksować, nie wśród piranii. – Co zabawne do dzisiaj trwają dyskusje na temat jego autora. Niektórzy mówią, że to szlachcic piszący pod pseudonimem. Inni, że jest to pospolita szlama. Nie zmienia to faktu, że oznajmił coś, co wielu boi się przyznać.
Zajrzeć w duszę człowieka i opisać wszelkie plugastwa, które się tam znajdzie. Spojrzeć w lustro i powiedzieć – widzę Cię. Rozumiem, znam i pojmuje w całości, akceptuje ze wszelkimi brudami (prócz krwi). Wziął głęboki oddech, jego mały, uroczy projekt.
– Trzeba zająć się kwestią małych szlam, a główną ideą naszych działań powinna być kontrola – rozpoczął spokojnie, lekkim i wyważonym głosem. Długo o tym myślał, w końcu zawsze był pasjonatem rozwiązań systemowych. – Z niezrozumiałego powodu, pewnego defektu magii, zawsze będą się pojawiać, póki nie znajdziemy możliwości tego zatrzymać. Każdy taki osobnik może być bronią, zagrożeniem dla spokoju i dobrobytu społeczeństwa. Pozostają dwie opcje jak szybka eliminacja lub indoktrynacja, znaczy edukacja. Oczywiście, na poziomie dostosowanym dla nich.
Nie był dużym zwolennikiem pierwszego rozwiązania z wielu powodów. Mimo, że trwała wojna, to można było zauważyć, że zabicie czarodzieja przynosi pewne konsekwencje. Masowe zabójstwo były trudne dla wojowników, zwłaszcza jakby mieli zabijać dzieci. Edukacja, choć trudniejsza, daję też szanse dla pozyskania ich potencjałów. Nie byli równie zdolni, co czystokrwiści czarodzieje, lecz zdarzały się wśród nich wybitne (jak na nich) jednostki. Człowiek to największy zasób państwa, potencjał, który powinni umieć wykorzystać.
– Hogwart powinien pozostać szkołą skierowaną tylko dla dzieci z odpowiednim potencjałem magicznych, zbyt długo trawiły go nonsensowne ideę równości. Moja edukacja przyszła na czas rządów obcych dyrektur, czarna magia wracała na swoje miejsce, lecz nadal popełniane były błędy. Teraz je naprawiamy – zakończył posyłając mu ten triumfalny uśmiech. Całkowicie nie wierzył w żądne bzdurne statystyki dotyczące polepszenia wyników w ciągu jednego roku, statystyka nie była aż dobrodziejska, lecz wytyczone zostały odpowiednie kroki, by stan ten utrzymać. Hogwart musiał pozostać najlepszą szkołą, konkurencja z innych ośrodków akademickich pozostała duża, napierali na nich. Zwłaszcza, że wojna powodowała pewien odpływ intelektu, zagraniczne wybitności nie chciały ryzykować swoim życiem, gdy Amerykanie oferowali o wiele większy spokój. Trzeba było znajdywać rozwiązania skuteczne, lecz niezbyt zatrważające dla zagranicznych opinii publicznych. Czasami miały one paskudnie duży wpływ na politykę. Żałosne jednostki tworzące głośny tłum.
Pojawienie się na świecie dziecka, świadectwa politycznego aktu, było dopiero początkiem. Nie znał się na dzieciach, choć zmuszony był czasem do brania odpowiedzialności za swoje młodsze rodzeństwo, to jednak Hogwart uchronił go przed najtrudniejszymi zadaniami. Wiedział jednak jak sam był wychowywany, jakiego rodzaju restrykcje i wymagania wpajano do dziecięcego umysłu. Wielkie ambicje, które musiał próbować urzeczywistnić i zawsze do nich dążyć, wierny wiekopomności nazwiska. Całkowita lojalność wobec rodziny, wręcz monstrualna obsesja na punkcie jej dobrobytu. Gdzie umiejscowić jednostkę wśród tych dostojności? Gdzie postawić Bartemiusa wśród Crouchów? Nie zawsze te dwa fundamentalne czynniki dawały pozytywne efekty. Czasem zdarzały się przypadki takie jak jego ojciec, wpadki, które uderzały prosto w twarz. Wykonano każdy krok odpowiednio, zgodnie ze prastarymi zasadami wychowywania arystokratów, lecz nadal nie dało to satysfakcjonującego wyniku. Nazwisko znaczyło nic, jeśli nie umiało się go wykorzystać. Przy wielkim człowieku, nazwisko to tylko laur, któremu przynosi się część. Pospolity szlachcic nie był nikim więcej niż nieudacznikiem z nazwiskiem.
Tym bardziej doceniał persony jak Cornelius, które wielkości osoby przebiły swoje nazwisko. Osiągnął tyle ile mógł, ile pozwolił mu system. Pamiętne odznaczenia, słodkie sukcesy, awanse, które uhonorowały jego osobę. Cornelius był większy niż jego nazwisko, zapracował na to i dlatego zasługiwał na szacunek.
Spojrzał jeszcze raz na półkę z książkami, gdzie niewinnie spoczywał obiekt ich rozmowy. Z pozycji fotela ledwo była zauważalna, szybka do zapomnienia.
– Sztuka argumentacji – odpowiedział, pozwalając sobie na lekkie prychnięcie. Rzadką oznakę rozbawienia, krótkiego rozluźnienia. Może nawet sztucznego, gdyż nigdy w ministerstwie nie powinno się relaksować, nie wśród piranii. – Co zabawne do dzisiaj trwają dyskusje na temat jego autora. Niektórzy mówią, że to szlachcic piszący pod pseudonimem. Inni, że jest to pospolita szlama. Nie zmienia to faktu, że oznajmił coś, co wielu boi się przyznać.
Zajrzeć w duszę człowieka i opisać wszelkie plugastwa, które się tam znajdzie. Spojrzeć w lustro i powiedzieć – widzę Cię. Rozumiem, znam i pojmuje w całości, akceptuje ze wszelkimi brudami (prócz krwi). Wziął głęboki oddech, jego mały, uroczy projekt.
– Trzeba zająć się kwestią małych szlam, a główną ideą naszych działań powinna być kontrola – rozpoczął spokojnie, lekkim i wyważonym głosem. Długo o tym myślał, w końcu zawsze był pasjonatem rozwiązań systemowych. – Z niezrozumiałego powodu, pewnego defektu magii, zawsze będą się pojawiać, póki nie znajdziemy możliwości tego zatrzymać. Każdy taki osobnik może być bronią, zagrożeniem dla spokoju i dobrobytu społeczeństwa. Pozostają dwie opcje jak szybka eliminacja lub indoktrynacja, znaczy edukacja. Oczywiście, na poziomie dostosowanym dla nich.
Nie był dużym zwolennikiem pierwszego rozwiązania z wielu powodów. Mimo, że trwała wojna, to można było zauważyć, że zabicie czarodzieja przynosi pewne konsekwencje. Masowe zabójstwo były trudne dla wojowników, zwłaszcza jakby mieli zabijać dzieci. Edukacja, choć trudniejsza, daję też szanse dla pozyskania ich potencjałów. Nie byli równie zdolni, co czystokrwiści czarodzieje, lecz zdarzały się wśród nich wybitne (jak na nich) jednostki. Człowiek to największy zasób państwa, potencjał, który powinni umieć wykorzystać.
– Hogwart powinien pozostać szkołą skierowaną tylko dla dzieci z odpowiednim potencjałem magicznych, zbyt długo trawiły go nonsensowne ideę równości. Moja edukacja przyszła na czas rządów obcych dyrektur, czarna magia wracała na swoje miejsce, lecz nadal popełniane były błędy. Teraz je naprawiamy – zakończył posyłając mu ten triumfalny uśmiech. Całkowicie nie wierzył w żądne bzdurne statystyki dotyczące polepszenia wyników w ciągu jednego roku, statystyka nie była aż dobrodziejska, lecz wytyczone zostały odpowiednie kroki, by stan ten utrzymać. Hogwart musiał pozostać najlepszą szkołą, konkurencja z innych ośrodków akademickich pozostała duża, napierali na nich. Zwłaszcza, że wojna powodowała pewien odpływ intelektu, zagraniczne wybitności nie chciały ryzykować swoim życiem, gdy Amerykanie oferowali o wiele większy spokój. Trzeba było znajdywać rozwiązania skuteczne, lecz niezbyt zatrważające dla zagranicznych opinii publicznych. Czasami miały one paskudnie duży wpływ na politykę. Żałosne jednostki tworzące głośny tłum.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jak wychować dzieci, które nie są głupie? Cornelius był wychowany porządnie, w odpowiednich wartościach, w jednym z najbardziej konserwatywnych hrabstw Anglii. A jednak coś się kiedyś popsuło, popełnił w młodości błąd - błąd rozciągnięty na kilka lat podwójnego życia i zmieniania pieluch i uczenia się zawiłości mugolskiej gotówki - i po latach przemyśleń przypisał winę nauczycielom z Hogwartu. Bo przecież nie własnym hormonom, to byłoby upokarzające!
Gdy po latach poznał dorosłego syna, Marcelius okazał się rozczarowaniem. Butnym, głupim idealistą - czy nauczyła go tego matka? Nie, Layla nie miała przecież pojęcia o zawiłościach magicznego świata. I zawsze tak mocno cieszyła się życiem (Sallow nie wiedział, że samemu odebrał jej tą radość) - nie zachęcałaby przecież syna, by wyrzekał się tego życia i pieniędzy od ojca i szansy na ucieczkę z kraju (którą Marcelius z pogardą odrzucił, by potem wylądować w Tower, jak można być tak durnym?). Co poszło nie tak? To szkoła musiała zasiać w nim ziarna chwastów.
Bartemius, dla odmiany, wydawał się tak rozsądnym i ułożonym młodym człowiekiem. A chodził do tej samej szkoły. Czy rodzina była dla niego dostateczną ostoją?
-Niedługo arystokraci nie będą musieli zasłaniać mądrych wniosków pseudonimami, a Kodeks Tajności pozwala już nam nie kryć się w cieniu. - uznał, odprężony. W leniwym uśmieszku czaiło się niewypowiedziane uzupełnienie tego zdania: niedługo szlamy nie będą mogły pisać. Nie, żeby szczególnie mu to przeszkadzało. Już w dawnym systemie mugolakom niełatwo było zrobić karierę, więc pnący się po jej szczeblach Cornelius ogniskował swoją nienawiść i zazdrość na tych, którym wszystko podawano na srebrnej tacy. Abbottowie, Prewettowie, Greengrassowie, Macmillanowie, Longbottomowie, no i Weasleyowie, ale oni przynajmniej utracili swój majątek. Miał nadzieję, że doczeka dnia, w którym powieszą ich wszystkich na Connaught Square za zdradę stanu - albo że dorwie jakiegoś na wojnie, bo był już świadkiem jak Śmierciożerczyni zakatowała Artura Longbottoma i podobał mu się ten widok.
-Jak widziałbyś indoktrynację na poziomie dostosowanym dla brudnej krwi? - uniósł lekko brwi. Czy to mugolska krew Marceliusa uniemożliwiła mu przyswojenie lekcji, które tak ładnie demonstrował teraz elokwentny lord Crouch? Ale - krew Corneliusa, choć nieszlachetna, była czysta. I nie uchroniła go przed błędami młodości.
-W trakcie mojej edukacji historyk magii nie kładł dostatecznego nacisku na kwestie czystości krwi. Idee równości, nawet nie nazwane wprost, przesiąkły do narracji, do aluzji, do tego, co przemilczane. Opisy okrucieństw mugoli uznano za zbyt drastyczne dla młodzieży, nikt nie kwestionował kodeksu Tajności, nie zastanawiano się nad zdrajcami wśród naszych władz i na tym jak samowolność lordów w promugolskich hrabstwach doprowadza do powolnej degrengolady. - opowiedział, opierając się wygodniej w fotelu. -Jak wyglądały błędy za twoich czasów w Hogwarcie?
Gdy po latach poznał dorosłego syna, Marcelius okazał się rozczarowaniem. Butnym, głupim idealistą - czy nauczyła go tego matka? Nie, Layla nie miała przecież pojęcia o zawiłościach magicznego świata. I zawsze tak mocno cieszyła się życiem (Sallow nie wiedział, że samemu odebrał jej tą radość) - nie zachęcałaby przecież syna, by wyrzekał się tego życia i pieniędzy od ojca i szansy na ucieczkę z kraju (którą Marcelius z pogardą odrzucił, by potem wylądować w Tower, jak można być tak durnym?). Co poszło nie tak? To szkoła musiała zasiać w nim ziarna chwastów.
Bartemius, dla odmiany, wydawał się tak rozsądnym i ułożonym młodym człowiekiem. A chodził do tej samej szkoły. Czy rodzina była dla niego dostateczną ostoją?
-Niedługo arystokraci nie będą musieli zasłaniać mądrych wniosków pseudonimami, a Kodeks Tajności pozwala już nam nie kryć się w cieniu. - uznał, odprężony. W leniwym uśmieszku czaiło się niewypowiedziane uzupełnienie tego zdania: niedługo szlamy nie będą mogły pisać. Nie, żeby szczególnie mu to przeszkadzało. Już w dawnym systemie mugolakom niełatwo było zrobić karierę, więc pnący się po jej szczeblach Cornelius ogniskował swoją nienawiść i zazdrość na tych, którym wszystko podawano na srebrnej tacy. Abbottowie, Prewettowie, Greengrassowie, Macmillanowie, Longbottomowie, no i Weasleyowie, ale oni przynajmniej utracili swój majątek. Miał nadzieję, że doczeka dnia, w którym powieszą ich wszystkich na Connaught Square za zdradę stanu - albo że dorwie jakiegoś na wojnie, bo był już świadkiem jak Śmierciożerczyni zakatowała Artura Longbottoma i podobał mu się ten widok.
-Jak widziałbyś indoktrynację na poziomie dostosowanym dla brudnej krwi? - uniósł lekko brwi. Czy to mugolska krew Marceliusa uniemożliwiła mu przyswojenie lekcji, które tak ładnie demonstrował teraz elokwentny lord Crouch? Ale - krew Corneliusa, choć nieszlachetna, była czysta. I nie uchroniła go przed błędami młodości.
-W trakcie mojej edukacji historyk magii nie kładł dostatecznego nacisku na kwestie czystości krwi. Idee równości, nawet nie nazwane wprost, przesiąkły do narracji, do aluzji, do tego, co przemilczane. Opisy okrucieństw mugoli uznano za zbyt drastyczne dla młodzieży, nikt nie kwestionował kodeksu Tajności, nie zastanawiano się nad zdrajcami wśród naszych władz i na tym jak samowolność lordów w promugolskich hrabstwach doprowadza do powolnej degrengolady. - opowiedział, opierając się wygodniej w fotelu. -Jak wyglądały błędy za twoich czasów w Hogwarcie?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Inteligencja według Platona miała być najwyższą doskonałością duszy, choć Arystoteles nazywał ją również najdoskonalszą formą życia. Niby podobne definicje, lecz kładące akcent na dwa różne aspekty. Niewątpliwym było, że czarodzieje byli najbardziej rozwiniętymi stworzeniami na ziemi, charakteryzujący się pięknem tworzenia i nadzwyczajną możliwością zmieniania świata wokół nich. Jeśli warunki, które znaleźli były niezadawalające, mogli je zmienić i sam ten fakt wywyższał je ponad inne istoty. Otwarcie uznaje się, że inteligencja jest dziedziczna, przynajmniej w pewnym stopniu. Życie osobnicze, zwłaszcza jego początki, dopełniało tworzenia jednostki. Bystrość oraz znawstwo zależne był od wielu czynników, lecz naturalne predyspozycje zawsze uprzywilejowały grupę na szczycie, gdyż istniały naturalne powody czemu się tam znaleźli. Szlacheckie dziecko dostawało najlepsze warunki do rozwoju – pieniądze rodziny zapewniały, że widmo głodu nigdy nie objawiało się w ich domach, zamiast tego spędzało dzieciństwo na wczesnej nauce. Poprzez edukacje było stymulowane do rozwoju od samego początku. Miało również większą szansę na przeżycie, niezagrożone brudem oraz chorobami; trzeba pamiętać, że kilkanaście lat temu co dziesiąty Brytyjczyk nie dożywał piętnastego roku życia. Były to beznamiętne fakty, które trzeba oswoić i zrozumieć, by pojąć w pełni jak funkcjonuje społeczeństwo. Nikt nie istniał w próżni, został ukształtowany na wzór przodków i świata jaki zastał, a ubóstwo naznaczało trwale.
– Nowy, wspaniały świat – potwierdził, pozwalając sekretnemu uśmiechowi zaistnieć na jego twarzy. Wizja nowego jutra, która była tlącą się nadziejom narodu. Rewolucja, która miała zmienić bieg historii i ostatecznie uwolnić ich przed cichym zabójstwem ich kultury. Musiało im się udać, musieli dać przykład. Jeśli osiągnęliby sukces magiczne społeczności z innych państw dołączyłyby do nich. Jednak, gdyby zaznali porażkę to czekałaby na nich samotność oraz ostracyzm, wyśmianie za godne marzenia i siłę, by dokonywać zmian. Przyglądają się, zbyt często wymieniał się uwagami z czarodziejami z całego świata, by nie zauważyć zainteresowania. W końcu dokonywali czegoś spektakularnego, niezależnie od ostatecznego wyniku.
– Po pierwsze musimy na nich naprawdę spojrzeć, szczerze ocenić. Nie wolno nam deprecjonować zagrożenia dla własnego dobrego samopoczucia – zauważył, pozwalając sobie na znalezienie wygodniejszej pozycji. Nie wolno im było wierzyć we własne kłamstwa, nawet mugolaki mogły posiadać umiejętności i wiedzę, która destabilizowała ich społeczeństwo. – Najważniejszym aspektem będzie ich wczesna przeniesie do ośrodka. Oderwanie od rodziny, wczesnych wzorców, których mogli, by od nich się nauczyć. Wtedy masz carte blanche, możliwość wpojenia odpowiednich doktryn - pracą, karą, nagrodą.
Nie był pedagogiem, nie zwykł wiedzieć o dzieciach więcej niż wiele statystyk prezentowało. Był jednak świadom, że potrzebne było rozwiązanie długoterminowe, które nie będzie nadwerężać morale sojuszników, a byłoby również akceptowalne w świecie dyplomacji. Cicha, czysta robota, na którą mało kto będzie zwracać uwagę. Jeśli okażę się ona mało korzystna zawsze będzie można wrócić do bardziej brudnych rozwiązań.
– Największym błędem było przekonanie ich, że są nam równi, że znaczą tyle samo. Hogwart sprzedawał im to kłamstwo, które wywołało krzywdę nam, ale jeszcze bardziej im. Wprowadzenie owej idei do obiegu spowodowało, że wszelkie podstawy naszego życia społecznego, kultywowanego od setek lat, zaczęły ulegać rozpadowi. Napięcie społeczne wyczuwalne było od bardzo dawna, ale ignorancja pozostaje złotem urzędnika – zakończył, a delikatne prychnięcie, jakże nieprzyzwoite, opuściło jego osobę. Hogwart to najwspanialsza ze szkół, lecz równie nieperfekcyjna jak każdy ludzki produkt. Edukacja musi być ciągle zmieniana i naprawiana, by móc nadążać za nowymi czasami. Zawsze zmieniają się ona szybciej niż podręczniki w szkołach. Spojrzał ponownie na Corneliusa, rozpoczął lekko, jakby od niechcenia.
– Nie mogło umknąć mojej uwadze, że wakat młodszego asystenta ministra magii pozostaje wolny – osobom takim jak Bartemius takie informacje nigdy nie umykają, wręcz naturalnie wpadają w ich ręce. Czy minister nie pragnął poszerzać swych wpływów? A może już teraz czuł presje zarządzania krajem, zwłaszcza, gdy tak niewiele możliwości się posiadało?
– Nowy, wspaniały świat – potwierdził, pozwalając sekretnemu uśmiechowi zaistnieć na jego twarzy. Wizja nowego jutra, która była tlącą się nadziejom narodu. Rewolucja, która miała zmienić bieg historii i ostatecznie uwolnić ich przed cichym zabójstwem ich kultury. Musiało im się udać, musieli dać przykład. Jeśli osiągnęliby sukces magiczne społeczności z innych państw dołączyłyby do nich. Jednak, gdyby zaznali porażkę to czekałaby na nich samotność oraz ostracyzm, wyśmianie za godne marzenia i siłę, by dokonywać zmian. Przyglądają się, zbyt często wymieniał się uwagami z czarodziejami z całego świata, by nie zauważyć zainteresowania. W końcu dokonywali czegoś spektakularnego, niezależnie od ostatecznego wyniku.
– Po pierwsze musimy na nich naprawdę spojrzeć, szczerze ocenić. Nie wolno nam deprecjonować zagrożenia dla własnego dobrego samopoczucia – zauważył, pozwalając sobie na znalezienie wygodniejszej pozycji. Nie wolno im było wierzyć we własne kłamstwa, nawet mugolaki mogły posiadać umiejętności i wiedzę, która destabilizowała ich społeczeństwo. – Najważniejszym aspektem będzie ich wczesna przeniesie do ośrodka. Oderwanie od rodziny, wczesnych wzorców, których mogli, by od nich się nauczyć. Wtedy masz carte blanche, możliwość wpojenia odpowiednich doktryn - pracą, karą, nagrodą.
Nie był pedagogiem, nie zwykł wiedzieć o dzieciach więcej niż wiele statystyk prezentowało. Był jednak świadom, że potrzebne było rozwiązanie długoterminowe, które nie będzie nadwerężać morale sojuszników, a byłoby również akceptowalne w świecie dyplomacji. Cicha, czysta robota, na którą mało kto będzie zwracać uwagę. Jeśli okażę się ona mało korzystna zawsze będzie można wrócić do bardziej brudnych rozwiązań.
– Największym błędem było przekonanie ich, że są nam równi, że znaczą tyle samo. Hogwart sprzedawał im to kłamstwo, które wywołało krzywdę nam, ale jeszcze bardziej im. Wprowadzenie owej idei do obiegu spowodowało, że wszelkie podstawy naszego życia społecznego, kultywowanego od setek lat, zaczęły ulegać rozpadowi. Napięcie społeczne wyczuwalne było od bardzo dawna, ale ignorancja pozostaje złotem urzędnika – zakończył, a delikatne prychnięcie, jakże nieprzyzwoite, opuściło jego osobę. Hogwart to najwspanialsza ze szkół, lecz równie nieperfekcyjna jak każdy ludzki produkt. Edukacja musi być ciągle zmieniana i naprawiana, by móc nadążać za nowymi czasami. Zawsze zmieniają się ona szybciej niż podręczniki w szkołach. Spojrzał ponownie na Corneliusa, rozpoczął lekko, jakby od niechcenia.
– Nie mogło umknąć mojej uwadze, że wakat młodszego asystenta ministra magii pozostaje wolny – osobom takim jak Bartemius takie informacje nigdy nie umykają, wręcz naturalnie wpadają w ich ręce. Czy minister nie pragnął poszerzać swych wpływów? A może już teraz czuł presje zarządzania krajem, zwłaszcza, gdy tak niewiele możliwości się posiadało?
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Organizmy czarodziejów były silniejsze i odporniejsze od ciał niemagicznych. Edukowani w Hogwarcie, zaopiekowani w szkole, otrzymywali lepsze warunki do rozwoju od rzesz mugolskich dzieci, biedoty, czy młodocianych górników. Statystyki śmiertelności były dla nich łaskawsze niż dla przeciętnego Brytyjczyka, ale problem biedoty i tak istniał. Cornelius niechętnie zapuszczał się do londyńskiego portu, ale wymagała tego od niego wojna i z pogardą patrzył na czarodziejów, którzy zajmowali się tam obscenicznymi popijawami lub niecnymi kradzieżami i nie rozumieli, że w porównaniu do mugoli mają całe spektrum możliwości. Przed wojną unikał też Śmiertelnego Nokturnu, ale dzięki zdobytej pozycji mógł się tam poruszać nieniepokojony i zaczął nabierać respektu do czarnoksiężników i do głodnych pieniądza ludzi, których można było wyszkolić na szmalcowników. Ci, którzy byli głodni jedynie jedzenia, jawili mu się jako gnuśni i pozbawieni ambicji.
A jego syn obracał się w takim plebejskim towarzystwie. Może to ludzie, z jakimi przestawało się w młodości, wpływali na potencjał jednostki? W takim razie Hogwart należało z nich oczyścić, jak najprędzej.
Skinął lekko głową, nie mając w zwyczaju okazywać aprobaty ekspresyjniej, gdy Bartemius powiedział o zrozumieniu mugoli i mugolaków. Młody arystokrata dał mu tym samym do zrozumienia, że można z nim owocnie współpracować, bez uprzedzeń i bez potrzeby ukrywania zainteresowania niemagicznym światem pod płaszczykiem ideologii. Niektórzy z gruntu uznawali mugoli za niewartych uwagi, tak jak muszka nie jest warta atencji człowieka, który zgniata ją ręką. Wrogowie zadawali im jednak straty, dysponowali technologią, której wielu czarodziejów nie rozumiało. Cornelius zdążył poznać ich świat, najpierw z przypadku, dzięki miesiącom spędzonym z kochanką w jej świecie. W trakcie wojny zaczął odświeżać pamięć o tamtych latach, chcąc wiedzieć jak najwięcej i wyciągnąć z nich coś użytecznego.
-Planujemy wymóc na dyrektorze Hogwartu wprowadzenie podstaw obrony przed mugolami. Mugoloznastwo w dawnej formie jest całkowicie bezużyteczne, niepotrzebnie gloryfikując ich historię, a ignorując zagrożenia płynące z broni palnej. Mój artykuł w "Walczącym Magu" streszcza te podstawy, ale uczniowie potrzebują praktyki. Powiedz mi, czy ktokolwiek na lekcjach uroków uczył was, że prosty czar może zatrzymać mugolski pocisk? Refleks trzeba jednak wyćwiczyć, aż wiedza zamieni się w odruch. - odniósł się do słów szlachcica. -Kwestia izolowania mugolaków to odleglejsza przyszłość, ale na razie pozbyliśmy się ich ze szkoły. We wrześniu trzeba przypomnieć o tym obywatelom - spisz mi proszę swoje wnioski, argumentując jak Hogwart wyrządził młodzieży krzywdę i jak nieobecność mugolaków pomoże w dalszej edukacji. Jeśli masz przyjaciół spoza szlachetnych rodzin, którzy zechcieliby udzielić świadectwa, będzie to pomocne. - a mnie odciąży, Cornelius miał mnóstwo tematów do opracowania w nadchodzącej jesiennej propagandzie. Choć Bartemius nie pracował dla Biura Dezinformacji, jego żywe zainteresowanie tematem i nie-tak-dawne-jak-Corneliusa doświadczenia ze szkoły będą pomocne.
Poza tym - przysługa za przysługę. A młody Crouch chyba właśnie nazwał własną.
-Tak, wciąż pozostaje nieobsadzone. - przytaknął. -Po Festiwalu udam się z wizytą propagandową do Wiltshire, w rodzinne strony Ministra. Zajmę się propagandą, lord Malfoy uściśnie kilka dłoni. - przechylił lekko głowę. -Mógłbyś nam towarzyszyć. Jeśli pozwalają ci na to obowiązki. - był świadom, że Bartemius jest stażystą w innym departamencie, ale miło było go mieć przy sobie. A jeśli spełni jego życzenie - lub po prostu pokaże mu ten świat, a młody szlachcic uzna, że to jednak nie dla niego - zaskarbi sobie sympatię kolejnego arystokraty.
A jego syn obracał się w takim plebejskim towarzystwie. Może to ludzie, z jakimi przestawało się w młodości, wpływali na potencjał jednostki? W takim razie Hogwart należało z nich oczyścić, jak najprędzej.
Skinął lekko głową, nie mając w zwyczaju okazywać aprobaty ekspresyjniej, gdy Bartemius powiedział o zrozumieniu mugoli i mugolaków. Młody arystokrata dał mu tym samym do zrozumienia, że można z nim owocnie współpracować, bez uprzedzeń i bez potrzeby ukrywania zainteresowania niemagicznym światem pod płaszczykiem ideologii. Niektórzy z gruntu uznawali mugoli za niewartych uwagi, tak jak muszka nie jest warta atencji człowieka, który zgniata ją ręką. Wrogowie zadawali im jednak straty, dysponowali technologią, której wielu czarodziejów nie rozumiało. Cornelius zdążył poznać ich świat, najpierw z przypadku, dzięki miesiącom spędzonym z kochanką w jej świecie. W trakcie wojny zaczął odświeżać pamięć o tamtych latach, chcąc wiedzieć jak najwięcej i wyciągnąć z nich coś użytecznego.
-Planujemy wymóc na dyrektorze Hogwartu wprowadzenie podstaw obrony przed mugolami. Mugoloznastwo w dawnej formie jest całkowicie bezużyteczne, niepotrzebnie gloryfikując ich historię, a ignorując zagrożenia płynące z broni palnej. Mój artykuł w "Walczącym Magu" streszcza te podstawy, ale uczniowie potrzebują praktyki. Powiedz mi, czy ktokolwiek na lekcjach uroków uczył was, że prosty czar może zatrzymać mugolski pocisk? Refleks trzeba jednak wyćwiczyć, aż wiedza zamieni się w odruch. - odniósł się do słów szlachcica. -Kwestia izolowania mugolaków to odleglejsza przyszłość, ale na razie pozbyliśmy się ich ze szkoły. We wrześniu trzeba przypomnieć o tym obywatelom - spisz mi proszę swoje wnioski, argumentując jak Hogwart wyrządził młodzieży krzywdę i jak nieobecność mugolaków pomoże w dalszej edukacji. Jeśli masz przyjaciół spoza szlachetnych rodzin, którzy zechcieliby udzielić świadectwa, będzie to pomocne. - a mnie odciąży, Cornelius miał mnóstwo tematów do opracowania w nadchodzącej jesiennej propagandzie. Choć Bartemius nie pracował dla Biura Dezinformacji, jego żywe zainteresowanie tematem i nie-tak-dawne-jak-Corneliusa doświadczenia ze szkoły będą pomocne.
Poza tym - przysługa za przysługę. A młody Crouch chyba właśnie nazwał własną.
-Tak, wciąż pozostaje nieobsadzone. - przytaknął. -Po Festiwalu udam się z wizytą propagandową do Wiltshire, w rodzinne strony Ministra. Zajmę się propagandą, lord Malfoy uściśnie kilka dłoni. - przechylił lekko głowę. -Mógłbyś nam towarzyszyć. Jeśli pozwalają ci na to obowiązki. - był świadom, że Bartemius jest stażystą w innym departamencie, ale miło było go mieć przy sobie. A jeśli spełni jego życzenie - lub po prostu pokaże mu ten świat, a młody szlachcic uzna, że to jednak nie dla niego - zaskarbi sobie sympatię kolejnego arystokraty.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy w życiu nie rozmawiał z mugolem. Obserwował ich tylko z daleka w tych nielicznych okazjach, gdy zmuszony był do przebywania obok nich. Było tych okazji dokładnie czternaście, gdyż tylko na dworcu przed odjazdem pociągu do Hogwartu świadkiem był ich istnienia. Ich twarz, ciała zdawały się irytująco podobne, lecz posiadające o wiele więcej niedoskonałości. Ich ubrania wyróżniały ich wśród tłumów czarodziejów, tak nieestetyczne i niepasujące, niszczące cały magiczny krajobraz. Obce elementy w ich przestrzeni nawiedzające ich świat, tak inne. Różnili się również między sobą, fenotypowo możliwi do rozróżnienia na pierwszy rzut oka. Nie rozumiał, jak potrafili przetrwać bez magii, jak sobie dawali radę, a przyszłość pokazała, że nie dawali tak naprawdę. Prawdą pozostawało, że nie chciał wiedzieć, była to wiedza niepotrzebna i nieprzydatna, na pewien sposób brudna.
Jednak w tej niewiedzy było niebezpieczeństwo. Nie znał ich zdolności, prócz prostego założenia, że byli od nich gorsi i głupsi. Takie uproszczenie nie uchroni ich przed drapieżną bandą, głodną zemsty i wolności. Posiadali mechanizmy, która zupełnie nie współpracowały z ich magią, systemy, które wykraczały poza proste, zwierzęce możliwości. Byli gdzieś w połowie drogi między czarodziejami a zwierzętami. Potrzebowali informacji na ich temat, by móc przygotować się na ich niecne odwety. Czarodzieje byli silniejsi, zdrowsi, potężniejsi, lecz nikt nie był nieśmiertelny, każdego można zabić. Mimo swojej mocy, czarodziejskie serca pozostawały zależne od fizjologicznych odruchów.
– Mugolski pocisk? Nie spodziewam się, żeby profesor uczący nas uroków świadom był istnienia czegoś takiego. Zawsze szukał zagrożenia wśród nas – stwierdził, próbując wyobrazić sobie jak wyglądają mugolskie pociski. Czytał artykuł Corneliusa, lecz mugolska technologia pozostawała dla niego niezrozumiałą paplaniną. Broń palna, pociski, strzelby – nie wiedział, co się dzieje. Przytaknął słysząc następne słowa, choć nie do końca zgodził się z daleką perspektywą jego planów. To w czasie wojny trzeba planować pokój, w czasie walk pracować nad nowym ładem. Trzeba wyprzedzać sytuację, być kilka kroków do przodu, by transformacja przebiegała bezboleśnie (lub boleśnie, jeśli to konieczne). – Nie mam za dużo przyjaciół nieszlachetnej krwi, którzy uczęszczali do Hogwartu. Nie przejmuj się jednak, zdobędę ich. Jestem pewny, że ich przeżycia będą na pewno pomocne – dodał, tworząc już w głowie plan działania. Odpowiednie nazwisko pozwala na szybkie nawiązywanie znajomości, dodatkowo ludzie naturalnie pragnęli uwagi. Zwłaszcza od osób, które rzadko poświęcają im czas. Poświęcenie swojego czasu temu zadaniu zdecydowanie będzie korzystne, zwłaszcza, gdy zapłata byłaby tak intratna. Cornerlius był bliskim współpracownikiem obecnego ministra, co miało swoje zalety oraz wady. Obydwie można było wykorzystać.
– Na pewno uda mi się znaleźć czas – podsumował neutralnie, nie pozwalając by zadowolenie objawiło się w jego głosie. Jego twarz się nie zmieniła, uśmiech pozostał ukryty, lecz niema satysfakcja wypełniła jego osobę. – Wiltshire to wyjątkowo urocze miejsce.
Niczym nie wyróżniające się na mapie Anglii, stosunkowo nudne i płaskie, lecz stanowiące jedno z centrów ich przełomowej historii. Wydarzenia, które miały miejsce w Stonehenge zdefiniowały ich politykę na najbliższą dekadę, a może nawet dłużej. Żyli teraz w świecie, który był laurką tamtego epizodu. Cornelius Malfoy wygodnie rozsiadł się na fotelu ministra, trwale utrzymując się na pozycji. Musiał jednak wystrzegać się błędów, ostatecznie nikt nie był niezastąpiony.
Jednak w tej niewiedzy było niebezpieczeństwo. Nie znał ich zdolności, prócz prostego założenia, że byli od nich gorsi i głupsi. Takie uproszczenie nie uchroni ich przed drapieżną bandą, głodną zemsty i wolności. Posiadali mechanizmy, która zupełnie nie współpracowały z ich magią, systemy, które wykraczały poza proste, zwierzęce możliwości. Byli gdzieś w połowie drogi między czarodziejami a zwierzętami. Potrzebowali informacji na ich temat, by móc przygotować się na ich niecne odwety. Czarodzieje byli silniejsi, zdrowsi, potężniejsi, lecz nikt nie był nieśmiertelny, każdego można zabić. Mimo swojej mocy, czarodziejskie serca pozostawały zależne od fizjologicznych odruchów.
– Mugolski pocisk? Nie spodziewam się, żeby profesor uczący nas uroków świadom był istnienia czegoś takiego. Zawsze szukał zagrożenia wśród nas – stwierdził, próbując wyobrazić sobie jak wyglądają mugolskie pociski. Czytał artykuł Corneliusa, lecz mugolska technologia pozostawała dla niego niezrozumiałą paplaniną. Broń palna, pociski, strzelby – nie wiedział, co się dzieje. Przytaknął słysząc następne słowa, choć nie do końca zgodził się z daleką perspektywą jego planów. To w czasie wojny trzeba planować pokój, w czasie walk pracować nad nowym ładem. Trzeba wyprzedzać sytuację, być kilka kroków do przodu, by transformacja przebiegała bezboleśnie (lub boleśnie, jeśli to konieczne). – Nie mam za dużo przyjaciół nieszlachetnej krwi, którzy uczęszczali do Hogwartu. Nie przejmuj się jednak, zdobędę ich. Jestem pewny, że ich przeżycia będą na pewno pomocne – dodał, tworząc już w głowie plan działania. Odpowiednie nazwisko pozwala na szybkie nawiązywanie znajomości, dodatkowo ludzie naturalnie pragnęli uwagi. Zwłaszcza od osób, które rzadko poświęcają im czas. Poświęcenie swojego czasu temu zadaniu zdecydowanie będzie korzystne, zwłaszcza, gdy zapłata byłaby tak intratna. Cornerlius był bliskim współpracownikiem obecnego ministra, co miało swoje zalety oraz wady. Obydwie można było wykorzystać.
– Na pewno uda mi się znaleźć czas – podsumował neutralnie, nie pozwalając by zadowolenie objawiło się w jego głosie. Jego twarz się nie zmieniła, uśmiech pozostał ukryty, lecz niema satysfakcja wypełniła jego osobę. – Wiltshire to wyjątkowo urocze miejsce.
Niczym nie wyróżniające się na mapie Anglii, stosunkowo nudne i płaskie, lecz stanowiące jedno z centrów ich przełomowej historii. Wydarzenia, które miały miejsce w Stonehenge zdefiniowały ich politykę na najbliższą dekadę, a może nawet dłużej. Żyli teraz w świecie, który był laurką tamtego epizodu. Cornelius Malfoy wygodnie rozsiadł się na fotelu ministra, trwale utrzymując się na pozycji. Musiał jednak wystrzegać się błędów, ostatecznie nikt nie był niezastąpiony.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Niewiedza potrafiła kosztować czarodziejów życie. Niewiedza na temat tego, jak działają ich pociski i jak prosto można je zatrzymać, o ile zna się odpowiedni czar i ma dobry refleks. A nawet niewiedza na temat ich obyczajów, strojów, umiejętności wtopienia się w tłum. Cornelius spędził wśród mugoli prawie pięć lat - oczywiście nie nieprzerwanie, nie wytrzymałby tego, ale najpierw na schadzkach z Laylą, a potem w jej mieszkaniu. Potrafił z nimi rozmawiać i potrafił wtopić się w tłum. A gdy Czarny Pan zlecił mu i lordowi Edgarowi Burke zrabowanie artefaktów z mugolskiego muzeum, umiejętność przebrania się za niemagicznych (Burke wyglądał komicznie i nie był zachwycony, ale zrobił swoje) i wtopienia się w tłum oszczędziła im pojedynku, pozwalając uderzyć znienacka.
Młodzież w Hogwarcie była zaś do wojny z mugolami zupełnie nieprzygotowana. Nie wiedzieli nic na temat samoobrony przed napastnikami, a młodzież chodząca na zajęcia z mugoloznastwa uczyła się bezużytecznych ciekawostek. Reszta, jak Bartemius, nie wiedziała zupełnie nic.
-A powinien, bo to mugole są teraz zagrożeniem. Są zbyt prymitywni i zbyt pełni nienawiści do nas, by objęło ich nawet zawieszenie broni - osobiście proponowałem Prewettowi - to z Archibaldem Prewettem, organizatorem Festiwalu w Weymouth, rozmawiał w imieniu uzurpatoma-Longbottoma i Ministra Malfoay -by rebelianci przekonali mugoli to uszanowania świątecznego sojuszu, ale przyznał, że nie mają nad nimi kontroli. - parsknął, bo jak można sprzymierzać się z sojusznikiem, z którym nie prowadzi się skutecznego dialogu? Część negocjacji pozostała tajemnicą, ale tym upokorzeniem Prewetta chętnie się dzielił.
-Traher może uratować życie, zadziałać prędzej od Protego. Jest też prostsze, rzucone szybko zawodzi niewprawnego czarodzieja rzadziej niż potencjalnie niestabilna tarcza. Powinno być uczone na podstawach samoobrony, a ignorancja profesorów nie jest usprawiedliwieniem. Ba, można nawet pokusić się o narrację - fałszywą, ale był propagandzistą -w której to promugolskie sympatie wykładowcy sprawiają, że tai on wiedzę niezbędną do walki z niemagicznymi. - uśmiechnął się lisio.
-Doskonale, będę czekał na notatki. - skwitował, gdy Crouch obiecał sukces. Podobało mu się to podejście, podobnie jak deklaracja wspomożenia działań propagandowych w Wiltshire.
-Po Festiwalu Lata ustalę konkretną datę i wyślę szczegóły, a w razie potrzeby pismo do twoich przełożonych z Międzynarodowego Urzędu Przestrzegania Prawa. - zadeklarował, świadom, że jego osobiste wstawiennictwo może pomóc Bartemiusowi wziąć dzień wolny. Zerknął jeszcze na niego pytająco, bo nie zamierzał się wtrącać w jego relacje z przełożonymi.
Współpraca zapowiadała się owocnie.
Młodzież w Hogwarcie była zaś do wojny z mugolami zupełnie nieprzygotowana. Nie wiedzieli nic na temat samoobrony przed napastnikami, a młodzież chodząca na zajęcia z mugoloznastwa uczyła się bezużytecznych ciekawostek. Reszta, jak Bartemius, nie wiedziała zupełnie nic.
-A powinien, bo to mugole są teraz zagrożeniem. Są zbyt prymitywni i zbyt pełni nienawiści do nas, by objęło ich nawet zawieszenie broni - osobiście proponowałem Prewettowi - to z Archibaldem Prewettem, organizatorem Festiwalu w Weymouth, rozmawiał w imieniu uzurpatoma-Longbottoma i Ministra Malfoay -by rebelianci przekonali mugoli to uszanowania świątecznego sojuszu, ale przyznał, że nie mają nad nimi kontroli. - parsknął, bo jak można sprzymierzać się z sojusznikiem, z którym nie prowadzi się skutecznego dialogu? Część negocjacji pozostała tajemnicą, ale tym upokorzeniem Prewetta chętnie się dzielił.
-Traher może uratować życie, zadziałać prędzej od Protego. Jest też prostsze, rzucone szybko zawodzi niewprawnego czarodzieja rzadziej niż potencjalnie niestabilna tarcza. Powinno być uczone na podstawach samoobrony, a ignorancja profesorów nie jest usprawiedliwieniem. Ba, można nawet pokusić się o narrację - fałszywą, ale był propagandzistą -w której to promugolskie sympatie wykładowcy sprawiają, że tai on wiedzę niezbędną do walki z niemagicznymi. - uśmiechnął się lisio.
-Doskonale, będę czekał na notatki. - skwitował, gdy Crouch obiecał sukces. Podobało mu się to podejście, podobnie jak deklaracja wspomożenia działań propagandowych w Wiltshire.
-Po Festiwalu Lata ustalę konkretną datę i wyślę szczegóły, a w razie potrzeby pismo do twoich przełożonych z Międzynarodowego Urzędu Przestrzegania Prawa. - zadeklarował, świadom, że jego osobiste wstawiennictwo może pomóc Bartemiusowi wziąć dzień wolny. Zerknął jeszcze na niego pytająco, bo nie zamierzał się wtrącać w jego relacje z przełożonymi.
Współpraca zapowiadała się owocnie.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 04.12.23 0:39, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Filozofia była najbardziej uniwersalna z nauk znanych człowiekowi. Z definicji była to najbardziej ogólna, fundamentalna, racjonalna i krytyczna wiedzą o wszystkim, co istnieje. Czyste umiłowanie mądrości, czyli trwałe dążenie do wiedzy i pewności. Będąc jej pasjonatem, trwałym bywalcem jej dyskusji, winien był zawsze szukać prawdy i pewności. Głód wiedzy powinien dotyczyć każdej jednostki, która chwaliła się swą edukacją i doświadczeniem. To odróżniało ich od prostych pachołków, którzy pracowali całe życie mięśniami, nie kwapiąc się rozmyślaniem nad sensem. Zgadzał się z Corneliusem, w ich interesie było znać i rozumieć przynajmniej podstawy życia mugoli, gdyż tylko tak będzie można zrozumieć niebezpieczeństwo, które szło za nimi. Nie istniała wiedza niekomfortowa lub niegodna, choć czasem nieprzydatna. Całe życie wzdrygał się od kontaktów z niemagicznymi, lecz obecnie żałował własnego niedouczenia. Te małe, parszywe stworzenia były niebezpieczne, więc trzeba było szukać rozwiązań.
Uniósł lekko głowę słysząc o wzmiankę o negocjacjach. Okazały się one sukcesem, moment pauzy operacyjnej był wytchnieniem dla wszystkich, zwłaszcza cywili, którzy radzili sobie z wojenną rzeczywistością. Głód, śmierć i niepewna przyszłość wpływała na eskalacja zachowań dewiacyjnych oraz kryminalnych. To oni ponosili największe straty, w milczeniu jednostki stawały się statystyką.
– Musisz mi wybaczyć, lecz nigdy nie interesowałem się mugolską polityką. Nigdy nie wydawała się... istotna – był to swego rodzaju eufemizm, słodka prawda. Teorie polityczne, spodziewał się, były podobne, gdyż natura pozostawała stosunkowo brudna po obu stronach (choć słabsza w ich wykonaniu), lecz nie było w nim nawet szczypty chęci zgłębiania się w ich świat – Mugole mają jeszcze swój rząd w Anglii czy stworzyli go na uchodźctwie? Spodziewam się, że uciekli. Pasuję to do nich.
Gdyby Bartemius znalazł się ich sytuacji, to już teraz odnajdywałby pokój duszy i spełnienia na słonecznych plażach Majorki, lecz tego też nie zdecydował się powiedzieć. Każdy ślizgon miał w swoim bycie wpisaną chłodną kalkulacje, szybki rachunek zysków i strat. Taktyczny odwrót był czasem koniecznym posunięciem, by zyskać lepszą pozycje odwetową.
Wysłuchał krótkiego, acz ważnego wykładu Corneliusa z zakresu obrony, co jakiś czas afirmatywnie potwierdzając skinieniem głowy. Trzeba było przyznać, że posiadał on rozległą wiedzę na temat mugoli, ochrony przed nimi. Aż chciało się przerwać i zapytać, skąd to wiesz? Jednak maska Croucha pozostawała kamienna, z szacunku i potrzeby. Jego pomysł na przygotowanie dla niego notatek z działania szkoły miał zamiar wcielić w życie zaraz po festiwalu, gdyż do tego momentu cały ich świat skupiony będzie na zabawie.
– Wierzę, że nie będą mieć problemów z tą propozycją, Im też zależy na rozwoju stażystów – przynajmniej tak szumnie twierdzili, lecz było to hasło tak idealnie propagandowe, jakby stworzone przed Corneliusa. Brzmi prawię, jak wyjęte z jego ust. Miał zamiar oczywiście skorzystać z propozycji, choć personalnie nie był sympatykiem ministra Malfoya. Żaden Crouch po wydarzeniach z kwietnia i momentem odebrania im praw do części ziem nie był. Zapamiętali te wydarzenia, zostały z nimi, a nie należeli do rodów, które szybko wybaczają. Istniała szansa, że nigdy. Nie miał jednak zamiaru poślubić Cronusa Malfoya, a z nim pracować. Nie każdego współpracownika trzeba lubić, na szczęście, a pozycja była jego nową ambicją, niezależnie od tego kto piastował to stanowisko.
Zt
Uniósł lekko głowę słysząc o wzmiankę o negocjacjach. Okazały się one sukcesem, moment pauzy operacyjnej był wytchnieniem dla wszystkich, zwłaszcza cywili, którzy radzili sobie z wojenną rzeczywistością. Głód, śmierć i niepewna przyszłość wpływała na eskalacja zachowań dewiacyjnych oraz kryminalnych. To oni ponosili największe straty, w milczeniu jednostki stawały się statystyką.
– Musisz mi wybaczyć, lecz nigdy nie interesowałem się mugolską polityką. Nigdy nie wydawała się... istotna – był to swego rodzaju eufemizm, słodka prawda. Teorie polityczne, spodziewał się, były podobne, gdyż natura pozostawała stosunkowo brudna po obu stronach (choć słabsza w ich wykonaniu), lecz nie było w nim nawet szczypty chęci zgłębiania się w ich świat – Mugole mają jeszcze swój rząd w Anglii czy stworzyli go na uchodźctwie? Spodziewam się, że uciekli. Pasuję to do nich.
Gdyby Bartemius znalazł się ich sytuacji, to już teraz odnajdywałby pokój duszy i spełnienia na słonecznych plażach Majorki, lecz tego też nie zdecydował się powiedzieć. Każdy ślizgon miał w swoim bycie wpisaną chłodną kalkulacje, szybki rachunek zysków i strat. Taktyczny odwrót był czasem koniecznym posunięciem, by zyskać lepszą pozycje odwetową.
Wysłuchał krótkiego, acz ważnego wykładu Corneliusa z zakresu obrony, co jakiś czas afirmatywnie potwierdzając skinieniem głowy. Trzeba było przyznać, że posiadał on rozległą wiedzę na temat mugoli, ochrony przed nimi. Aż chciało się przerwać i zapytać, skąd to wiesz? Jednak maska Croucha pozostawała kamienna, z szacunku i potrzeby. Jego pomysł na przygotowanie dla niego notatek z działania szkoły miał zamiar wcielić w życie zaraz po festiwalu, gdyż do tego momentu cały ich świat skupiony będzie na zabawie.
– Wierzę, że nie będą mieć problemów z tą propozycją, Im też zależy na rozwoju stażystów – przynajmniej tak szumnie twierdzili, lecz było to hasło tak idealnie propagandowe, jakby stworzone przed Corneliusa. Brzmi prawię, jak wyjęte z jego ust. Miał zamiar oczywiście skorzystać z propozycji, choć personalnie nie był sympatykiem ministra Malfoya. Żaden Crouch po wydarzeniach z kwietnia i momentem odebrania im praw do części ziem nie był. Zapamiętali te wydarzenia, zostały z nimi, a nie należeli do rodów, które szybko wybaczają. Istniała szansa, że nigdy. Nie miał jednak zamiaru poślubić Cronusa Malfoya, a z nim pracować. Nie każdego współpracownika trzeba lubić, na szczęście, a pozycja była jego nową ambicją, niezależnie od tego kto piastował to stanowisko.
Zt
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-Wybaczam, ale... - spojrzał Bartemiusowi prosto w oczy, pozwolił sobie na nieco szerszy uśmiech. -Wszystko jest istotne. - zaznaczył, prawdę tak prostą, ale dla niektórych tak trudną do przyjęcia. Lord Crouch był inny, demonstrował swój otwarty umysł i ciekawość świata - a niespełnione mentorskie pragnienia Corneliusa pchały go w kierunku podzielenia się z nim nieco bardziej szczerymi przemyśleniami niż z resztą świata. -Niektórzy lękają się wiedzy. - stwierdził cicho, jak rasowy Krukon. Czy legilimencja, czy mugoloznastwo, to wszystko budziło w przeciętnych czarodziejach lęk. Mieli jednak być ponadprzeciętni, a fanatyzm nie prowadził do niczego dobrego, jeśli odrzucał zarazem strategiczne i przydatne informacje. -A w walce, czy to pojedynku - jak często pojedynkował się lord Crouch? -czy w walce na argumenty, przydaje się każde ziarno wiedzy. Jeśli myślałbyś że wytknięcie Prewettowi losu i imion jego dzieci byłoby poniżej w słownej walce o bezpieczny Festiwal, myliłbyś się. - mruknął cicho. Honor schodził na dalszy plan, gdy liczyło się osiągnięcie celu - nie własnego, a tego wytyczonego przez Czarnego Pana i Ministra. Interesowanie się mugolami też było niehonorowe, ale mogło być kluczem w zwycięstwie, czy to zbrojnym czy nad ich morale.
-Nie wszyscy zdołali uciec. A tych, którzy nie zdołali, kiedyś - niedługo -złapiemy. Po nitce do kłębka. - od marca tropił zawzięcie nazwiska, które poznał przy okazji przesłuchań w Suffolk, licząc, że jedno z nich doprowadzi go w końcu do wiadomości o losie mugolskiego premiera. Deirdre z kolei zorganizuje im pewnie piękną, pokazową egzekucję, choć nie ustalili jeszcze planów. Wysiłki musiały zostać wstrzymane na czas zawieszenia - choć mugoli nie obejmował rozejm, to tyczyło się to samoobrony, a nie skoordynowanego ataku.
-Jeśli interesuje cię ich los Bartemiusie i masz... mocny żołądek, będę miał dla ciebie jeszcze kilka propozycji. - zaproponował i przestrzegł razem, odprowadzając młodego lorda do drzwi. W notesie, który zdobył od jednego z polityków, znajdował się adres w Surrey - dobrze byłoby mieć poparcie Crouchów do obławy. A Bartemius, młody i ambitny, powinien wiedzieć więcej o działaniach Rycerzy Walpurgii - Sallowa dziwiło, że nie wspierał jeszcze otwarcie ich sprawy i z tego powodu nie mógł mu zdradzić nic więcej o trwającej operacji. Na razie.
/zt
-Nie wszyscy zdołali uciec. A tych, którzy nie zdołali, kiedyś - niedługo -złapiemy. Po nitce do kłębka. - od marca tropił zawzięcie nazwiska, które poznał przy okazji przesłuchań w Suffolk, licząc, że jedno z nich doprowadzi go w końcu do wiadomości o losie mugolskiego premiera. Deirdre z kolei zorganizuje im pewnie piękną, pokazową egzekucję, choć nie ustalili jeszcze planów. Wysiłki musiały zostać wstrzymane na czas zawieszenia - choć mugoli nie obejmował rozejm, to tyczyło się to samoobrony, a nie skoordynowanego ataku.
-Jeśli interesuje cię ich los Bartemiusie i masz... mocny żołądek, będę miał dla ciebie jeszcze kilka propozycji. - zaproponował i przestrzegł razem, odprowadzając młodego lorda do drzwi. W notesie, który zdobył od jednego z polityków, znajdował się adres w Surrey - dobrze byłoby mieć poparcie Crouchów do obławy. A Bartemius, młody i ambitny, powinien wiedzieć więcej o działaniach Rycerzy Walpurgii - Sallowa dziwiło, że nie wspierał jeszcze otwarcie ich sprawy i z tego powodu nie mógł mu zdradzić nic więcej o trwającej operacji. Na razie.
/zt
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
02.09.1958
Polityka, jak kapryśna bogini, tańczy swój nieprzewidywalny taniec, zmieniając zasady gry bez wcześniejszego ostrzeżenia. Jest jak wicher, niezważający na to, kogo porwie w wir swoich decyzji. Ofiary jej kaprysów nie zawsze są przewidywalne, a rzeczywistość polityczna kształtuje się jak nieokiełznane fale na burzliwym morzu. Człowiek w polityce, jak marynarz na szalupie, musi być gotowy na każdą zmianę wiatru. To gra pełna intryg, sojuszy i zdrad, gdzie lojalność i uczciwość często stają się pojęciami elastycznymi. Tylko ten, kto potrafi zatańczyć na labiryncie politycznych gier, może przetrwać w tej nieprzewidywalnej rzeczywistości. W polityce decyzje zapadają szybko, czasem bez zastanowienia się nad konsekwencjami, a ofiary stają się tylko pionkami na szachownicy politycznych manewrów. Takie bywało też życie w obecnych czasach, nieobliczalne. Jeden zły ruch, zła myśl poruszona w umyśle — zgubne pragnienie czegoś odmiennego. Gdyby któreś z podwładnych, szpiegów usłyszał Twe pragnienia, giniesz w zapomnieniu. Rano zdawałeś się budzić, skory do uniżenia, wykonania założonych sobie zadań, trzymając się usilnie wzorców. A co potem? Rodzina, czekająca na Ciebie każdego popołudnia, więcej nie zobaczy uśmiechu. Tego głosu, powodującego przyspieszenie serca. Znak, że rodzina pokonała wszelkie przeciwności, pozostawało na swoim miejscu. Każdy pragnął odrobiny spokoju w czasach, gdzie każdy krok mógł zostać posądzony o zdradę. Obłudne wrażenie. Może dlatego uciekałem tak od wyspiarskiej codzienności, pragnąc się skryć pośród lasów. Pragnąłem więcej i więcej, pochwycić to, co było dla mnie ulotne. Jednak musiałem wrócić, bez tego nie mogłem nic zdziałać. Mogłem stracić więcej, w oczach rodziny, przyjaciół, wśród dygnitarzy grzejących stołki w tutejszym ministerstwie. Choć nie słyszałem typowej tonacji dla tamtych stron Europy, nadal miałem część siebie — politykę i knowania. Z czasem przebywając na znajomych korytarzach preludium polityki, zdawałem się być potrzebny. Zwykłą prośbę o wyrażenie zdania, traktowałem priorytetowo i poważnie. Błahe napisanie noty dyplomatycznej, czy poruszenie pewnych kontaktów, zdawało się być dla mnie najprostszą formą uczucia, że robię coś znaczącego.
W tym zawodzie ważne było utrzymanie dobrych kontaktów, stosunków na odpowiednim poziomie. Większość kwestii zdawała się być dobrze prowadzone, listy od zagranicznych dygnitarzy i dalekiej rodziny nadal przychodziły. Choć zdziwienie zawarte między zdaniami psuło odrobinę humor, zapewniałem, że jeszcze wrócę. Yaxley z krwi i kości nigdy nie oddawał niczego tak łatwo, nie dawał chować się w cień. Nigdy nie zamierzałem i nigdy tego nie uczynię. Drobnostka ze sprawami rodzinnymi była kroplą w morzu moich ambicji, odrobinę pochylenia się nad problemem i zamierzone efekty dostawałem na tacy.
Zdawałem się być pod wrażeniem, jaką siłą sprawczą miała siła plotki, tym bardziej cały mechanizm propagandy. Niesamowite. Przechadzając się ulicami Londynu, czy samą ulicą Śmiertelnego Nokturnu budziło zdumienie. Katastrofa budziła ziarno niepewności, atakowało naród niczym pasożyt. Jedna histeria pośród rodziny, atakowała okolice. Moc plotki w szybkim tempie mogła owinąć kraj, powodując zaburzenie powstałych fundamentów na wiecznie zmieniających się prawach, założeniach i sposobie myślenia. Coś niesamowitego, jednak zastanawiałem się, czemu byłem potrzebny komuś tak znaczącemu. Byłem politykiem działającym na arenie międzynarodowej, niewnoszącym możliwości w problemach zwykłych ludzi, a raczej tysięcy istnień. Miałem szacunek do większości znaczących elementów prosperowania dzisiejszego świata, jednak niczym każdy człowiek, pewne kwestie wolałem przemilczeć. Koszula tego dnia wręcz dusiła, wymagając nieprzerwanie ukrytego rozluźnienie, cichego westchnienia. Wypełnienia płuc tak potrzebnym dymem nikotyny, uspokajające nerwy, powołując stan ukojenia. Trzeźwość umysły, odpowiednie zawzięcie do tak ważnych kwestii na prosperującym stanowisku. Dzisiejszego dnia spostrzegłem niewielkie poruszenie, czyż ominąłem przez ostatnie godziny coś ważnego? Jakieś sugestie?
Zatrzymałem się przed drzwiami, powoli, znacząco nieśpiesznie. Nie za szybko, też nie spóźniony, wszystko należycie. Okazując szacunek tak znaczącej osobistości. Poprawienie przydługich już włosów, zajęło kilka chwil. Dostatecznie długo, by wejść odpowiednio. Dać znać o przybyciu tutaj i odpowiedzi, z czym mogę tak pomóc. Ciekawość odrobinę mnie zjadała, zajmując dodatkowe chwile. Pragnąłem wyzwań, chłonąłem każdą możliwość dalszego przysposobienia. Tego oczekiwałem od dawna, zasługi ojca pozostawiły mocno utrwalony ślad. Zapukał wystarczająco głośno, informując, dodatkowo z wyczuciem, by nie przerywać pracy innym. Szanował obowiązki tak samo, jak szanowano jego samego i oddawany wkład.
- Przepraszam za wtargnięcie i znaczny łoskot z moim przybyciem, Panie Sallow — Skłonił subtelnie głową na przywitanie, zamykając drzwi za swoimi plecami. Wszystko w tym miejscu chodziło jak w zegarku, było iście bez skazy. Najwidoczniej nic nie zmieniło się w tym człowieku, mimo że widzieli się kilka miesięcy wstecz. Niemcy, mimo że tak znacząco odległe, łączyły ludzi. Nie musiał się bać, martwić o drobnostki, doceniał takie oddanie i ambicje, skrywane pod lekkim uśmiechem. Omiótł wzrokiem najpewniej pomocną dłoń mistrza plotek i nikczemnej machiny, przywracając się do natychmiastowego spokoju. - Zdziwiła mnie iście wiadomość od Pana, jednak to swoisty zaszczyt. Chodź swoje kompetencje nie oceniam tak wygórowanie, by wspomóc. Obecne czasy są bardziej tragicznie, niż ktokolwiek mógł to przewidzieć.
Pokusił się o uniesienia kącika ust, powolutku i subtelnie, nie zdradzając wiele po samym sobie. Nie musiałem, legilimenci nie potrzebowali słów, by wedrzeć się w odmęty czyjegoś umysłu. Byłem spokojny, mimo iż umiejętności w blokowaniu własnego umysły, swoistej obrony nie wychodziły mi jeszcze, jakbym chciał. Byłem jeszcze tak słabą jednostką, mocny w charyzmie, przekazywaniu swoich racji i sposobności. Tak daleko w tyle, w kwestiach tak znaczących dla ambicji.
- Skłamałbym, gdyby ciekawość nie zjadała mnie od środka, niczym najbardziej pożerający kwas. Składam do Pana dłoni moje umiejętności i kontakty, by zaradzić kolejnej fali pytań i rozchwiania społeczeństwa — Rozluźniłem ramiona, spoglądając wyczekująco w całej sposobności na rozmówcę.
Polityka, jak kapryśna bogini, tańczy swój nieprzewidywalny taniec, zmieniając zasady gry bez wcześniejszego ostrzeżenia. Jest jak wicher, niezważający na to, kogo porwie w wir swoich decyzji. Ofiary jej kaprysów nie zawsze są przewidywalne, a rzeczywistość polityczna kształtuje się jak nieokiełznane fale na burzliwym morzu. Człowiek w polityce, jak marynarz na szalupie, musi być gotowy na każdą zmianę wiatru. To gra pełna intryg, sojuszy i zdrad, gdzie lojalność i uczciwość często stają się pojęciami elastycznymi. Tylko ten, kto potrafi zatańczyć na labiryncie politycznych gier, może przetrwać w tej nieprzewidywalnej rzeczywistości. W polityce decyzje zapadają szybko, czasem bez zastanowienia się nad konsekwencjami, a ofiary stają się tylko pionkami na szachownicy politycznych manewrów. Takie bywało też życie w obecnych czasach, nieobliczalne. Jeden zły ruch, zła myśl poruszona w umyśle — zgubne pragnienie czegoś odmiennego. Gdyby któreś z podwładnych, szpiegów usłyszał Twe pragnienia, giniesz w zapomnieniu. Rano zdawałeś się budzić, skory do uniżenia, wykonania założonych sobie zadań, trzymając się usilnie wzorców. A co potem? Rodzina, czekająca na Ciebie każdego popołudnia, więcej nie zobaczy uśmiechu. Tego głosu, powodującego przyspieszenie serca. Znak, że rodzina pokonała wszelkie przeciwności, pozostawało na swoim miejscu. Każdy pragnął odrobiny spokoju w czasach, gdzie każdy krok mógł zostać posądzony o zdradę. Obłudne wrażenie. Może dlatego uciekałem tak od wyspiarskiej codzienności, pragnąc się skryć pośród lasów. Pragnąłem więcej i więcej, pochwycić to, co było dla mnie ulotne. Jednak musiałem wrócić, bez tego nie mogłem nic zdziałać. Mogłem stracić więcej, w oczach rodziny, przyjaciół, wśród dygnitarzy grzejących stołki w tutejszym ministerstwie. Choć nie słyszałem typowej tonacji dla tamtych stron Europy, nadal miałem część siebie — politykę i knowania. Z czasem przebywając na znajomych korytarzach preludium polityki, zdawałem się być potrzebny. Zwykłą prośbę o wyrażenie zdania, traktowałem priorytetowo i poważnie. Błahe napisanie noty dyplomatycznej, czy poruszenie pewnych kontaktów, zdawało się być dla mnie najprostszą formą uczucia, że robię coś znaczącego.
W tym zawodzie ważne było utrzymanie dobrych kontaktów, stosunków na odpowiednim poziomie. Większość kwestii zdawała się być dobrze prowadzone, listy od zagranicznych dygnitarzy i dalekiej rodziny nadal przychodziły. Choć zdziwienie zawarte między zdaniami psuło odrobinę humor, zapewniałem, że jeszcze wrócę. Yaxley z krwi i kości nigdy nie oddawał niczego tak łatwo, nie dawał chować się w cień. Nigdy nie zamierzałem i nigdy tego nie uczynię. Drobnostka ze sprawami rodzinnymi była kroplą w morzu moich ambicji, odrobinę pochylenia się nad problemem i zamierzone efekty dostawałem na tacy.
Zdawałem się być pod wrażeniem, jaką siłą sprawczą miała siła plotki, tym bardziej cały mechanizm propagandy. Niesamowite. Przechadzając się ulicami Londynu, czy samą ulicą Śmiertelnego Nokturnu budziło zdumienie. Katastrofa budziła ziarno niepewności, atakowało naród niczym pasożyt. Jedna histeria pośród rodziny, atakowała okolice. Moc plotki w szybkim tempie mogła owinąć kraj, powodując zaburzenie powstałych fundamentów na wiecznie zmieniających się prawach, założeniach i sposobie myślenia. Coś niesamowitego, jednak zastanawiałem się, czemu byłem potrzebny komuś tak znaczącemu. Byłem politykiem działającym na arenie międzynarodowej, niewnoszącym możliwości w problemach zwykłych ludzi, a raczej tysięcy istnień. Miałem szacunek do większości znaczących elementów prosperowania dzisiejszego świata, jednak niczym każdy człowiek, pewne kwestie wolałem przemilczeć. Koszula tego dnia wręcz dusiła, wymagając nieprzerwanie ukrytego rozluźnienie, cichego westchnienia. Wypełnienia płuc tak potrzebnym dymem nikotyny, uspokajające nerwy, powołując stan ukojenia. Trzeźwość umysły, odpowiednie zawzięcie do tak ważnych kwestii na prosperującym stanowisku. Dzisiejszego dnia spostrzegłem niewielkie poruszenie, czyż ominąłem przez ostatnie godziny coś ważnego? Jakieś sugestie?
Zatrzymałem się przed drzwiami, powoli, znacząco nieśpiesznie. Nie za szybko, też nie spóźniony, wszystko należycie. Okazując szacunek tak znaczącej osobistości. Poprawienie przydługich już włosów, zajęło kilka chwil. Dostatecznie długo, by wejść odpowiednio. Dać znać o przybyciu tutaj i odpowiedzi, z czym mogę tak pomóc. Ciekawość odrobinę mnie zjadała, zajmując dodatkowe chwile. Pragnąłem wyzwań, chłonąłem każdą możliwość dalszego przysposobienia. Tego oczekiwałem od dawna, zasługi ojca pozostawiły mocno utrwalony ślad. Zapukał wystarczająco głośno, informując, dodatkowo z wyczuciem, by nie przerywać pracy innym. Szanował obowiązki tak samo, jak szanowano jego samego i oddawany wkład.
- Przepraszam za wtargnięcie i znaczny łoskot z moim przybyciem, Panie Sallow — Skłonił subtelnie głową na przywitanie, zamykając drzwi za swoimi plecami. Wszystko w tym miejscu chodziło jak w zegarku, było iście bez skazy. Najwidoczniej nic nie zmieniło się w tym człowieku, mimo że widzieli się kilka miesięcy wstecz. Niemcy, mimo że tak znacząco odległe, łączyły ludzi. Nie musiał się bać, martwić o drobnostki, doceniał takie oddanie i ambicje, skrywane pod lekkim uśmiechem. Omiótł wzrokiem najpewniej pomocną dłoń mistrza plotek i nikczemnej machiny, przywracając się do natychmiastowego spokoju. - Zdziwiła mnie iście wiadomość od Pana, jednak to swoisty zaszczyt. Chodź swoje kompetencje nie oceniam tak wygórowanie, by wspomóc. Obecne czasy są bardziej tragicznie, niż ktokolwiek mógł to przewidzieć.
Pokusił się o uniesienia kącika ust, powolutku i subtelnie, nie zdradzając wiele po samym sobie. Nie musiałem, legilimenci nie potrzebowali słów, by wedrzeć się w odmęty czyjegoś umysłu. Byłem spokojny, mimo iż umiejętności w blokowaniu własnego umysły, swoistej obrony nie wychodziły mi jeszcze, jakbym chciał. Byłem jeszcze tak słabą jednostką, mocny w charyzmie, przekazywaniu swoich racji i sposobności. Tak daleko w tyle, w kwestiach tak znaczących dla ambicji.
- Skłamałbym, gdyby ciekawość nie zjadała mnie od środka, niczym najbardziej pożerający kwas. Składam do Pana dłoni moje umiejętności i kontakty, by zaradzić kolejnej fali pytań i rozchwiania społeczeństwa — Rozluźniłem ramiona, spoglądając wyczekująco w całej sposobności na rozmówcę.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
2.09
Ojciec od zawsze przygotowywał mnie na to, że jedno niewłaściwe słowo potrafi skończyć czyjąś karierę. Nie przygotował jednak ani mnie ani mojego starszego brata na to, że jeden niewłaściwy krok może kosztować nas życie.
Solas Sallow wszedł prosto w pole rażenia śmiercionośnej, ognistej klątwy, a płomienie podpatrzone we wspomnieniach jedynego świadka do dziś prześladują mnie w koszmarach. Nie piję eliksiru odpędzającego złe sny, bo to jedyne, co mi po bracie pozostało. Nic nie pozostało z jego ciała, a popioły rozwiał wiatr. Zawsze sądziłem, że jestem ostrożniejszy od niego, ale niewiele brakowało, a i ja skończyłbym jako napis na pustym grobie. Trzynastego sierpnia ziemia zapadła mi się pod stopami, cudem umknąłem z płonącego lasu, a nawet w domu lękałem się o to, czy gwiazdy nie pogrzebią mnie żywcem.
Widziałem, jak zginęło tylu innych, czytałem raporty o spalonych miasteczkach i nekrologi martwych czarodziejów. Mój poprzedni szef i rywal stracił głowę—dosłownie—nie sprostawszy chaosowi, jaki rozlewał się po kraju. Ludzie nie mogli obwiniać nieba w nieskończoność, a mnie polityka nie przygotowała do walki z gwiazdami. Gdy minie szok, zwrócą się przeciwko nam—władzom, Rycerzom Walpurgii, lordom, politykom, komukolwiek, kto ich zdaniem udzieli im niedostatecznej pomocy (a w obliczu zniszczeń tej zawsze będzie za mało), komukolwiek czyje położenie wyda się im lepsze od własnego. Ministerstwo Magii i mój gabinet nie ucierpiały, czułem się tutaj jak w szklanej wieży, górującej nad zniszczonym miastem. Metaforycznej, bo z okna widziałem tylko dziedziniec Ministerstwa, prawie nietknięty po katastrofie, która odebrała nam nawet Hogwart. Nie podaliśmy jeszcze oficjalnie wiadomości o opóźnieniu roku szkolnego, ale spodziewałem się kolejnej fali niepokoju wśród rodziców i znudzonych nastolatków. Może trzeba będzie im znaleźć jakieś zajęcie przy odbudowie kraju.
Ale najpierw musiałem znaleźć winnego. W takich sytuacjach ludzie potrzebują kozła ofiarnego, zawsze. Nauczył mnie tego dziadek, który wymierzył mi pierwsze w życiu lanie nie za to, że stłukłem przypadkiem rodzinną pamiątkę, ale za to, że nie zrzuciłem winy na syna służącej choć okazja była ku temu idealna. Opanowałem obwinianie innych do perfekcji, choć skala obecnej katastrofy stawiała przede mną nowe wyzwania. W trakcie wojny propaganda uczyniła z mugoli potwory, nieludzi, tłuszczę gotową palić czarodziejów na stosach; a z rebeliantów szaleńców i zdrajców. W tej narracji łatwo było jednak zabrnąć za daleko i nie mogłem kontynuować jej bez ryzyka. Wiosną daliśmy ludziom nadzieję na zwycięstwo, uśmierciliśmy propagandowo członków Zakonu Feniksa (prawdopodobnie wciąż żyli, ale wolałem myśleć, że ciał nigdy nie znaleziono), przedwcześnie ogłosiliśmy nadchodzące zwycięstwo. Zawieszenie broni miało nam dać czas na przegrupowanie sił, a jesień ostateczny triumf. Nikt nie przewidział spadających gwiazd, a obarczenie winą niemagicznych i rebeliantów dałoby naszym wrogom zbyt wielką siłę. Nasi żołnierze potrzebowali motywacji i nadziei, a nikt nie zechce walczyć z wrogiem zdolnym zrzucić z nieba gwiazdy. Zamiast na przyczynie katastrofy, postanowiłem skupić się początkowo na tych, którzy jej nie przewidzieli, a powinni. Ukarać ludzi nie za czyny, a za zaniedbania. W moim rodzinnym hrabstwie już krążyły niepochlebne plotki o stowarzyszeniu astronomicznym, które skorzystało z charytatywnej zbiórki mieszkańców, a nie zdołało ostrzec nikogo przed złowieszczą kometą. "Horyzonty Magii", czasopismo naukowe, opublikowały w lipcu trochę naukowego bełkotu, bez żadnej wzmianki o tym, że wisząca na niebie gwiazda może rozpaść się na kawałki i spopielić nasz kraj.
Nie obchodziło mnie, czy dało się to przewidzieć. Musiałem po prostu sprawić, by ludzie uwierzyli, że naukowcy nie dopełnili swojego obowiązku, by przez moment obwiniali kogoś innego niż nas. Historię piszą zwycięzcy, a my musieliśmy kupić sobie trochę czasu. Za kilka wieków niech Anglia zapamięta naukowych zdrajców i heroicznych polityków i lordów, którzy zdołali podnieść kraj z kryzysu. Zdołamy. Kiedyś. Oby.
Problem w tym, że nie interesowałem się prasą naukową na tyle, by podołać wyzwaniu samodzielnie. Na szczęście, po awansie miałem sztab ludzi do pomocy. Moi pracownicy zajęli się już przeglądem angielskiej prasy, szukając haków i znaków niekompetencji. Mnie ciekawiło porównanie z sytuacją europejską. Nieznajomość języków obcych nieco utrudniała sytuację, ale na szczęście miałem zaufanych znajomych, którzy spędzili za granicą więcej czasu.
Lorda Efrema Yaxleya poznałem na delegacji w Niemczech. Towarzystwo rodaka było mi miłe w obcym kraju, a jego szlachecki tytuł skłaniał mnie wtedy do przesadnej uprzejmości, zawsze szukałem wszak względów wśród wyżej postawionych. Wiedziałem, że jest sojusznikiem Rycerzy Walpurgii i tym razem to mój dłuższy staż w organizacji działał na moją korzyść—domyślałem się, że po powrocie do kraju może zechcieć się wykazać. Szukanie propagandowego kozła ofiarnego nie było może równie malowniczym bohaterstwem jak udział w bitwie z mugolami, ale bez wątpienia było przyjemniejsze i bezpieczniejsze (nie lubiłem brudzić sobie rąk, choć lubiłem wślizgiwać się legilimencją do umysłów ledwo żywych ofiar) i bardziej potrzebne.
-Ależ nie ma za co. Dziękuję za pański czas, lordzie Yaxley. - uśmiechnąłem się lekko i wstałem zza biurka, by powitać go uściskiem ręki. -Może w zaciszu gabinetu pora przejść na "ty"? - zaproponowałem. Choć byłem starszy, do niedawna propozycja nie przeszłaby mi przez usta wobec syna arystokratycznej rodziny, ale awans zawodowy i wspólne poparcie dla Czarnego Pana dodawały pewnej śmiałości. -Czy ktokolwiek z nas ma kompetencje, by mierzyć się ze spadającymi gwiazdami? - zażartowałem ponuro. -Przychodzi mi na myśl jedynie jedna grupa zawodowa, która tych kompetencji nie wykorzystała. Badacze nieba, naukowcy, astronomowie. - zająłem miejsce za biurkiem, i odłożyłem szkic służbowej notatki na pedantyczny stosik. -Mam zamiar publicznie wytknąć ich brak kompetencji w ochronie naszej ojczyzny. Być może ostrzeżenie ze środowisk naukowych nie powstrzymałoby lawiny meteorytów, ale pomogłoby nam się przygotować, ocaliło niezliczone życia. - gdyby ewakuacja na Festiwalu Lata działała sprawniej, gdybyśmy zrezygnowali z bariery uniemożliwiającej teleportację w Londynie na jedną dobę, gdyby droga do schronień była oznakowana, gdyby, gdyby, gdyby... Byłem w epicentrum wydarzeń na obchodach święta, które okazały się katastrofą. Ludzie wciąż byli oszołomieni, ale nie mogłem dopuścić, by zaczęli obwiniać o utracone życia organizatorów Festiwalu (w tym mnie). -Moi ludzie już się tym zajmują, jednak katastrofa dotknęła całą Europę. Muszę być ostrożny, nie mogę wszak twierdzić, że zdrajcy znajdują się na całym kontynencie. - chciałbym kiedyś osiągnąć taką pozycję, by móc to stwierdzić i nie napotkać sprzeciwu. Oczyma wyobraźni widziałem wojnę rozprzestrzeniającą się na resztę krajów, Czarnego Pana umacniającego swą potęgę na całym świecie. Coś w tej wizji niewygodnie kłuło moje sumienie—może wspomnienie kobiety, którą kiedyśkochałem ceniłem i którą szmalcownicy zarżnęli na tej wojnie jak zwierzę, bezsprzecznie podpierając się moją własną propagandą o mugolach—ale wolałem skupić się na ambicji i na pozytywach. -Spędziłeś w Niemczech tyle czasu, że lepiej orientujesz się w sytuacji w tamtym kraju, a może i u sąsiadów. Czytałeś prasę, byłeś w kontakcie ze swoimi znajomymi? Znasz tamtejsze środowisko naukowe? - przeszedłem do rzeczy prędko, w odpowiedzi na ciekawość Efrema. Dopiero po przedstawieniu sprawy urwałem i spojrzałem na młodszego mężczyznę z łagodniejszym, smutnym uśmiechem. -Jak sytuacja w Huntingtonshire i Cambridgeshire? - zagaiłem lorda tych ziem kurtuazyjnie, choć wiedziałem, że jest źle, szczególnie w Cambridge.
Ojciec od zawsze przygotowywał mnie na to, że jedno niewłaściwe słowo potrafi skończyć czyjąś karierę. Nie przygotował jednak ani mnie ani mojego starszego brata na to, że jeden niewłaściwy krok może kosztować nas życie.
Solas Sallow wszedł prosto w pole rażenia śmiercionośnej, ognistej klątwy, a płomienie podpatrzone we wspomnieniach jedynego świadka do dziś prześladują mnie w koszmarach. Nie piję eliksiru odpędzającego złe sny, bo to jedyne, co mi po bracie pozostało. Nic nie pozostało z jego ciała, a popioły rozwiał wiatr. Zawsze sądziłem, że jestem ostrożniejszy od niego, ale niewiele brakowało, a i ja skończyłbym jako napis na pustym grobie. Trzynastego sierpnia ziemia zapadła mi się pod stopami, cudem umknąłem z płonącego lasu, a nawet w domu lękałem się o to, czy gwiazdy nie pogrzebią mnie żywcem.
Widziałem, jak zginęło tylu innych, czytałem raporty o spalonych miasteczkach i nekrologi martwych czarodziejów. Mój poprzedni szef i rywal stracił głowę—dosłownie—nie sprostawszy chaosowi, jaki rozlewał się po kraju. Ludzie nie mogli obwiniać nieba w nieskończoność, a mnie polityka nie przygotowała do walki z gwiazdami. Gdy minie szok, zwrócą się przeciwko nam—władzom, Rycerzom Walpurgii, lordom, politykom, komukolwiek, kto ich zdaniem udzieli im niedostatecznej pomocy (a w obliczu zniszczeń tej zawsze będzie za mało), komukolwiek czyje położenie wyda się im lepsze od własnego. Ministerstwo Magii i mój gabinet nie ucierpiały, czułem się tutaj jak w szklanej wieży, górującej nad zniszczonym miastem. Metaforycznej, bo z okna widziałem tylko dziedziniec Ministerstwa, prawie nietknięty po katastrofie, która odebrała nam nawet Hogwart. Nie podaliśmy jeszcze oficjalnie wiadomości o opóźnieniu roku szkolnego, ale spodziewałem się kolejnej fali niepokoju wśród rodziców i znudzonych nastolatków. Może trzeba będzie im znaleźć jakieś zajęcie przy odbudowie kraju.
Ale najpierw musiałem znaleźć winnego. W takich sytuacjach ludzie potrzebują kozła ofiarnego, zawsze. Nauczył mnie tego dziadek, który wymierzył mi pierwsze w życiu lanie nie za to, że stłukłem przypadkiem rodzinną pamiątkę, ale za to, że nie zrzuciłem winy na syna służącej choć okazja była ku temu idealna. Opanowałem obwinianie innych do perfekcji, choć skala obecnej katastrofy stawiała przede mną nowe wyzwania. W trakcie wojny propaganda uczyniła z mugoli potwory, nieludzi, tłuszczę gotową palić czarodziejów na stosach; a z rebeliantów szaleńców i zdrajców. W tej narracji łatwo było jednak zabrnąć za daleko i nie mogłem kontynuować jej bez ryzyka. Wiosną daliśmy ludziom nadzieję na zwycięstwo, uśmierciliśmy propagandowo członków Zakonu Feniksa (prawdopodobnie wciąż żyli, ale wolałem myśleć, że ciał nigdy nie znaleziono), przedwcześnie ogłosiliśmy nadchodzące zwycięstwo. Zawieszenie broni miało nam dać czas na przegrupowanie sił, a jesień ostateczny triumf. Nikt nie przewidział spadających gwiazd, a obarczenie winą niemagicznych i rebeliantów dałoby naszym wrogom zbyt wielką siłę. Nasi żołnierze potrzebowali motywacji i nadziei, a nikt nie zechce walczyć z wrogiem zdolnym zrzucić z nieba gwiazdy. Zamiast na przyczynie katastrofy, postanowiłem skupić się początkowo na tych, którzy jej nie przewidzieli, a powinni. Ukarać ludzi nie za czyny, a za zaniedbania. W moim rodzinnym hrabstwie już krążyły niepochlebne plotki o stowarzyszeniu astronomicznym, które skorzystało z charytatywnej zbiórki mieszkańców, a nie zdołało ostrzec nikogo przed złowieszczą kometą. "Horyzonty Magii", czasopismo naukowe, opublikowały w lipcu trochę naukowego bełkotu, bez żadnej wzmianki o tym, że wisząca na niebie gwiazda może rozpaść się na kawałki i spopielić nasz kraj.
Nie obchodziło mnie, czy dało się to przewidzieć. Musiałem po prostu sprawić, by ludzie uwierzyli, że naukowcy nie dopełnili swojego obowiązku, by przez moment obwiniali kogoś innego niż nas. Historię piszą zwycięzcy, a my musieliśmy kupić sobie trochę czasu. Za kilka wieków niech Anglia zapamięta naukowych zdrajców i heroicznych polityków i lordów, którzy zdołali podnieść kraj z kryzysu. Zdołamy. Kiedyś. Oby.
Problem w tym, że nie interesowałem się prasą naukową na tyle, by podołać wyzwaniu samodzielnie. Na szczęście, po awansie miałem sztab ludzi do pomocy. Moi pracownicy zajęli się już przeglądem angielskiej prasy, szukając haków i znaków niekompetencji. Mnie ciekawiło porównanie z sytuacją europejską. Nieznajomość języków obcych nieco utrudniała sytuację, ale na szczęście miałem zaufanych znajomych, którzy spędzili za granicą więcej czasu.
Lorda Efrema Yaxleya poznałem na delegacji w Niemczech. Towarzystwo rodaka było mi miłe w obcym kraju, a jego szlachecki tytuł skłaniał mnie wtedy do przesadnej uprzejmości, zawsze szukałem wszak względów wśród wyżej postawionych. Wiedziałem, że jest sojusznikiem Rycerzy Walpurgii i tym razem to mój dłuższy staż w organizacji działał na moją korzyść—domyślałem się, że po powrocie do kraju może zechcieć się wykazać. Szukanie propagandowego kozła ofiarnego nie było może równie malowniczym bohaterstwem jak udział w bitwie z mugolami, ale bez wątpienia było przyjemniejsze i bezpieczniejsze (nie lubiłem brudzić sobie rąk, choć lubiłem wślizgiwać się legilimencją do umysłów ledwo żywych ofiar) i bardziej potrzebne.
-Ależ nie ma za co. Dziękuję za pański czas, lordzie Yaxley. - uśmiechnąłem się lekko i wstałem zza biurka, by powitać go uściskiem ręki. -Może w zaciszu gabinetu pora przejść na "ty"? - zaproponowałem. Choć byłem starszy, do niedawna propozycja nie przeszłaby mi przez usta wobec syna arystokratycznej rodziny, ale awans zawodowy i wspólne poparcie dla Czarnego Pana dodawały pewnej śmiałości. -Czy ktokolwiek z nas ma kompetencje, by mierzyć się ze spadającymi gwiazdami? - zażartowałem ponuro. -Przychodzi mi na myśl jedynie jedna grupa zawodowa, która tych kompetencji nie wykorzystała. Badacze nieba, naukowcy, astronomowie. - zająłem miejsce za biurkiem, i odłożyłem szkic służbowej notatki na pedantyczny stosik. -Mam zamiar publicznie wytknąć ich brak kompetencji w ochronie naszej ojczyzny. Być może ostrzeżenie ze środowisk naukowych nie powstrzymałoby lawiny meteorytów, ale pomogłoby nam się przygotować, ocaliło niezliczone życia. - gdyby ewakuacja na Festiwalu Lata działała sprawniej, gdybyśmy zrezygnowali z bariery uniemożliwiającej teleportację w Londynie na jedną dobę, gdyby droga do schronień była oznakowana, gdyby, gdyby, gdyby... Byłem w epicentrum wydarzeń na obchodach święta, które okazały się katastrofą. Ludzie wciąż byli oszołomieni, ale nie mogłem dopuścić, by zaczęli obwiniać o utracone życia organizatorów Festiwalu (w tym mnie). -Moi ludzie już się tym zajmują, jednak katastrofa dotknęła całą Europę. Muszę być ostrożny, nie mogę wszak twierdzić, że zdrajcy znajdują się na całym kontynencie. - chciałbym kiedyś osiągnąć taką pozycję, by móc to stwierdzić i nie napotkać sprzeciwu. Oczyma wyobraźni widziałem wojnę rozprzestrzeniającą się na resztę krajów, Czarnego Pana umacniającego swą potęgę na całym świecie. Coś w tej wizji niewygodnie kłuło moje sumienie—może wspomnienie kobiety, którą kiedyś
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cień uśmiechu na twarzy Efrema szybko przemienił się w wyraz powagi, charakterystyczny dla niego w sytuacjach ważnych kwestii i poważnych zadań. Choć starannie starał się ukryć, niezadowolenie z pozostałości katastrofy było wyczuwalne, choć przez sekundę widoczne w drobnych zmarszczkach na jego czole. Mięśnie twarzy nie wydały żadnych oznak ruchu, pozostając nieruchome, zgodnie z surowym wizerunkiem, który zawsze prezentował jako polityk i reprezentant swojej wpływowej rodziny. To zimne, kontrolowane wyrażenie zdradzało głęboko skrywane uczucia, podkreślając jednocześnie jego zdolność do utrzymania opanowania w każdej sytuacji.
Niekompetencja znawców niebios mogła z pewnością przyczynić się do przerażających zniszczeń, ale czy było to główne źródło problemu? Być może nie. Jednak jedna informacja, nawet ta najbardziej niepewna, mogła dać cenną przewagę czasową. Możliwość przygotowania się, zabezpieczenia najważniejszych struktur i infrastruktury, oraz zapewnienie bezpieczeństwa społeczeństwu czarodziejów. Strata wielu istnień była bolesna dla każdego, a cała Europa opłakiwała zmarłych. W międzyczasie politycy, schowani w zaciszu swoich ministerstw, gorączkowo toczyli walki o władzę, atakując uczonych i eksperckie środowisko. To był czas nie tylko żałoby, ale i chaosu, gdzie ogniwa władzy starły się ze sobą, starając się wykorzystać tragiczne wydarzenia w swoim interesie. Propaganda musiała zostać przeprowadzona sprytnie, aby odniosła skutek. Chociaż wszyscy ci uczeni i naukowcy byli podziwiani, trzeba było znaleźć subtelny sposób na ich zaangażowanie. Mężczyzna zmrużył lekko oczy, głęboko zastanawiając się nad planem. Musiał nawiązać pewien kontakt, być może z uczonym z samego Berlina. Choćby był on specjalistą od starogermańskich manuskryptów i historii, mógł dostarczyć klucz do rozwiązania problemu. Oczywiście, wszystko to musiało być przeprowadzone z odpowiednią delikatnością, by nie naruszyć delikatnych równowag politycznych i nie sprowokować niepotrzebnych kontrowersji.
- Oboje raczej nie nadajemy się na specjalistów naukowych, jedynie myszkowałem pośród humanistycznych nauk. Stare manuskrypty i starogermańskie języki to wręcz nakaz zainteresowania pośród mojej rodziny, ale widzę światełko w tunelu niepewności — przyznał rację, nadal próbując sobie przypomnieć nazwisko swoistego pustelnika. Choć często wychodził pośród wydźwięk publiczny, większość czasu spędzał zamknięty w najbardziej wyspecjalizowanych zbiorach narodowych germańskiego pułapu krajów. - Poruszę ziemię, która doprowadzi nas ku niebu. Skierujemy siłę tamtejszych naukowców, dotąd dość przyćmiewanych przez tutejszych astronomów. Chyba znajdziemy szybko klucz do pańskiego zwycięstwa i pozbędziemy się problemu.
W Departamencie, w którym pracował, skoncentrował się głównie na utrzymaniu łączności między Niemcami a sąsiadującymi krajami na kontynencie. Nadzorował przepływ informacji, wysyłał wiadomości, sporządzał statystyki i utrzymywał ład w zawiłym świecie ministerstwa, gdzie stażyści biegali dookoła jak oszołomione wiosną pszczoły.
- Mimo wiecznego skierowania mnie do współpracy na łączności z byłym pracodawcą, pracowałem również przy problemach krajów sąsiednich. Dam panu wszelkie potrzebne ekspertyzy i tezy uczonych, wykorzystamy to przeciwko naszej inteligencji. Nawet ich tutaj ochoczo sprowadzę… Jednak robię tą z przykrością, nie zwykłem działać na niekorzyść własnego kraju — spostrzegł, nie musząc się martwić o nic więcej. Zdawał sobie sprawę doskonale, kto w tym pomieszczeniu był mistrzem manipulacji słowem i czynem. Mężczyzna przed nim był bardziej cwany, niż niejeden polityk, Efrem spotkał na swojej drodze. A znali się znacząco, spotykania się poza murami niemieckiego ministerstwa. Początek niezobowiązujący, zaś obecnie chronili tamtejsze, wspólne interesy. To był dobry układ zapewnień bezpieczeństwa, by nie zostać względnie o coś posądzonym. Jednak też nie dlatego okazywał temu człowiekowi szacunek, zwyczajnie był pod wrażeniem rozmachu kwestii, jakie zdołał dokonać po swoim poprzedniku. Co jednak działo się za granicami Anglii, tam pozostało. Spochmurniał jedna, gdy usłyszał tak delikatne dla niego poruszenie tematu. - Potrzebuję kilka dni, podesłania kilku listów do tamtejszych polityków z prośbą. Z chęcią zaciągnę z tamtejszymi jednostkami zobowiązania, będę miał podstawy do wyrównania zamierzchłych rachunków i tymczasowego wyjazdu tam.
W wyjątkowo nieprzyjemnym stylu szefa departamentu widział przeszkodę w wyjeździe na teren kontynentalny. Musiał jednak sprytnie zawrzeć kilka układów i zobowiązań, które wziął na swoje barki. W polityce nauczył się, że gra toczy się na wielu frontach jednocześnie, a umiejętne manewrowanie może zbudować równie mocne kontakty i zdobyć szacunek. Skoncentrował się więc na efektywności swojej pracy, starając się równocześnie utrzymać równowagę między wymaganiami swojego szefa a własnymi ambicjami.
- Huntingdonshire utrzymało się zadziwiająco doskonale, choć starty wśród ludności nas nie ominęły. Gdy obrazy wspomnień kumulują się w moim umyśle, nadal widzę szczątki ukochanego Cambridge — skrzywił się, robiąc to jednak umyślnie. Stracili swoistą dumę hrabstwa, księgozbiory tamtejszej biblioteki i naukowe badania. Archiwum też nie przetrwało, dostrzegł to na swoje oczy, gdy tylko przybył do palących się jeszcze ruin. - Inni także znacząco odczuli negatywy katastrofy, nie zamierzam tylko swoich ziem rodzinnych opłakiwać. Straciliśmy w połowie hutę magicznego szkła, nasze realia już to najpewniej odczuwają. Świat jakkolwiek zatacza kręgi i trzeba żyć dalej, działamy. Tyle mogę napomknąć.
Niekompetencja znawców niebios mogła z pewnością przyczynić się do przerażających zniszczeń, ale czy było to główne źródło problemu? Być może nie. Jednak jedna informacja, nawet ta najbardziej niepewna, mogła dać cenną przewagę czasową. Możliwość przygotowania się, zabezpieczenia najważniejszych struktur i infrastruktury, oraz zapewnienie bezpieczeństwa społeczeństwu czarodziejów. Strata wielu istnień była bolesna dla każdego, a cała Europa opłakiwała zmarłych. W międzyczasie politycy, schowani w zaciszu swoich ministerstw, gorączkowo toczyli walki o władzę, atakując uczonych i eksperckie środowisko. To był czas nie tylko żałoby, ale i chaosu, gdzie ogniwa władzy starły się ze sobą, starając się wykorzystać tragiczne wydarzenia w swoim interesie. Propaganda musiała zostać przeprowadzona sprytnie, aby odniosła skutek. Chociaż wszyscy ci uczeni i naukowcy byli podziwiani, trzeba było znaleźć subtelny sposób na ich zaangażowanie. Mężczyzna zmrużył lekko oczy, głęboko zastanawiając się nad planem. Musiał nawiązać pewien kontakt, być może z uczonym z samego Berlina. Choćby był on specjalistą od starogermańskich manuskryptów i historii, mógł dostarczyć klucz do rozwiązania problemu. Oczywiście, wszystko to musiało być przeprowadzone z odpowiednią delikatnością, by nie naruszyć delikatnych równowag politycznych i nie sprowokować niepotrzebnych kontrowersji.
- Oboje raczej nie nadajemy się na specjalistów naukowych, jedynie myszkowałem pośród humanistycznych nauk. Stare manuskrypty i starogermańskie języki to wręcz nakaz zainteresowania pośród mojej rodziny, ale widzę światełko w tunelu niepewności — przyznał rację, nadal próbując sobie przypomnieć nazwisko swoistego pustelnika. Choć często wychodził pośród wydźwięk publiczny, większość czasu spędzał zamknięty w najbardziej wyspecjalizowanych zbiorach narodowych germańskiego pułapu krajów. - Poruszę ziemię, która doprowadzi nas ku niebu. Skierujemy siłę tamtejszych naukowców, dotąd dość przyćmiewanych przez tutejszych astronomów. Chyba znajdziemy szybko klucz do pańskiego zwycięstwa i pozbędziemy się problemu.
W Departamencie, w którym pracował, skoncentrował się głównie na utrzymaniu łączności między Niemcami a sąsiadującymi krajami na kontynencie. Nadzorował przepływ informacji, wysyłał wiadomości, sporządzał statystyki i utrzymywał ład w zawiłym świecie ministerstwa, gdzie stażyści biegali dookoła jak oszołomione wiosną pszczoły.
- Mimo wiecznego skierowania mnie do współpracy na łączności z byłym pracodawcą, pracowałem również przy problemach krajów sąsiednich. Dam panu wszelkie potrzebne ekspertyzy i tezy uczonych, wykorzystamy to przeciwko naszej inteligencji. Nawet ich tutaj ochoczo sprowadzę… Jednak robię tą z przykrością, nie zwykłem działać na niekorzyść własnego kraju — spostrzegł, nie musząc się martwić o nic więcej. Zdawał sobie sprawę doskonale, kto w tym pomieszczeniu był mistrzem manipulacji słowem i czynem. Mężczyzna przed nim był bardziej cwany, niż niejeden polityk, Efrem spotkał na swojej drodze. A znali się znacząco, spotykania się poza murami niemieckiego ministerstwa. Początek niezobowiązujący, zaś obecnie chronili tamtejsze, wspólne interesy. To był dobry układ zapewnień bezpieczeństwa, by nie zostać względnie o coś posądzonym. Jednak też nie dlatego okazywał temu człowiekowi szacunek, zwyczajnie był pod wrażeniem rozmachu kwestii, jakie zdołał dokonać po swoim poprzedniku. Co jednak działo się za granicami Anglii, tam pozostało. Spochmurniał jedna, gdy usłyszał tak delikatne dla niego poruszenie tematu. - Potrzebuję kilka dni, podesłania kilku listów do tamtejszych polityków z prośbą. Z chęcią zaciągnę z tamtejszymi jednostkami zobowiązania, będę miał podstawy do wyrównania zamierzchłych rachunków i tymczasowego wyjazdu tam.
W wyjątkowo nieprzyjemnym stylu szefa departamentu widział przeszkodę w wyjeździe na teren kontynentalny. Musiał jednak sprytnie zawrzeć kilka układów i zobowiązań, które wziął na swoje barki. W polityce nauczył się, że gra toczy się na wielu frontach jednocześnie, a umiejętne manewrowanie może zbudować równie mocne kontakty i zdobyć szacunek. Skoncentrował się więc na efektywności swojej pracy, starając się równocześnie utrzymać równowagę między wymaganiami swojego szefa a własnymi ambicjami.
- Huntingdonshire utrzymało się zadziwiająco doskonale, choć starty wśród ludności nas nie ominęły. Gdy obrazy wspomnień kumulują się w moim umyśle, nadal widzę szczątki ukochanego Cambridge — skrzywił się, robiąc to jednak umyślnie. Stracili swoistą dumę hrabstwa, księgozbiory tamtejszej biblioteki i naukowe badania. Archiwum też nie przetrwało, dostrzegł to na swoje oczy, gdy tylko przybył do palących się jeszcze ruin. - Inni także znacząco odczuli negatywy katastrofy, nie zamierzam tylko swoich ziem rodzinnych opłakiwać. Straciliśmy w połowie hutę magicznego szkła, nasze realia już to najpewniej odczuwają. Świat jakkolwiek zatacza kręgi i trzeba żyć dalej, działamy. Tyle mogę napomknąć.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Efrem Yaxley miał pokerową twarz godną oklumenty, choć na prawdziwe opanowanie tej trudnej sztuki był chyba odrobinę za młody. Choć może? Samemu stawiałem pierwsze kroki w legilimencji tuż po skończeniu szkoły. Tak czy siak, mina Efrema kojarzyła mi się czasami z nieprzeniknioną mimiką własnego ojca. W czytaniu niuansów ludzkiego zachowania wprawiałem się od najmłodszych lat i przez całą polityczną karierę, a jednak miałem wrażenie, że o prawdziwych emocjach lorda Yaxley mogłaby mi powiedzieć jedynie wciąż nielegalna magia. Nie zamierzałem po nią sięgać dla własnego kaprysu, rzecz jasna. To robiłem jedynie przy niżej urodzonych, a poza tym emocje nas wszystkich wydawały się raczej oczywiste. Katastrofa, koniec świata, wstrząs. Plany na jesień w dosłownych gruzach. Czy, poza zniszczeniami w hrabstwach, meteoryty zgruchotały również ambicje lorda Yaxley? Pamiętałem o rycerskim, wojowniczym dziedzictwie jego przodków i domyślałem się, że do Anglii mógł sprowadzić go patriotyzm oraz chęć wykazania się w nadchodzącej wojnie. Ta wciąż trwała, ale równie pilna stała się odbudowa, której konieczności żadnej z nas się nie spodziewał. Jakby kraj nie był dość zmęczony wojną i atakami rebeliantów, jakby spokój i chwilowy dostatek na Festiwalu Lata zdawały się jedynie pięknym snem.
Kiwnąłem lekko głową, żaden z nas nie był naukowcem. Organizacja Rycerzy Walpurgii, do której należeliśmy, kreowała jednak władzę i prawdę w kraju; niezależnie od tego czy nasza narracja trzymała się faktów. Zamierzałem skonsultować się z zaufaną sojuszniczką, prawdziwie znającą się na astronomii, ale nie tylko wiedza była mi potrzebna. Nazwiska, haki, wpływy—tym wygrywało się propagandowe wojny.
-Wspaniale. Będę zobowiązany. - szczerze usatysfakcjonowała mnie jego prędka gotowość do pracy, pomysł na kontakt z zagranicznymi naukowcami, i co najważniejsze pewność, że wszystko się uda. Takich ludzi teraz potrzebowałem, konkretnych i silnych. Nazwisko Yaxley stanowiło renomę samą w sobie, krewniacy Efrema mieli reputację nieporuszonych jak skały, ale i tak nasza rozmowa była miłą i niespodziewaną odmianą po chaosie, z jakim użerałem się we własnym Biurze. Właściwie każdy z moich pracowników i stażystów stracił kogoś albo coś podczas Nocy Tysiąca Gwiazd, a ja nie wybaczałem—nawet teraz—źle postawionych przecinków, literówek, niechlujnie ułożonych teczek, ani asystentki łkającej po południu. Już w pierwszych dniach musiałem zwolnić sekretarkę poprzedniego Szefa Biura Informacji (być może płakała po nim, został ścięty za niekompetencję, co jakże optymistycznie zakomunikowano mi wraz z wiadomością o awansie) i zatrudnić konkretniejszą od niej pannę Umbridge o stalowym spojrzeniu.
-Plan brzmi dobrze i proszę się nie obawiać o kwestię patriotyzmu. To niekompetencja obecnych elit naukowych zadziałała na niekorzyść naszego kraju. Proszę sobie wyobrazić, że kilka miesięcy temu miałem okazję uczestniczyć w sympozjum naukowym—zorganizowanym z pewnym niesmakiem i brakiem wyczucia, podczas pierwszych miesięcy wojny—podczas którego organizator zbierał pieniądze na koło młodych astronomów. Nie przyszło mu nawet do głowy, by przekazać część datków, pochodzących również od ignoranckich dam, przeznaczyć na ofiary wojny i rodziny poległych w hrabstwie, którego gościnność zapewniła naukowcom miejsce na sympozjum. - ze zdumieniem obserwowałem, jak lady Parkinson wrzucała znaczną kwotę do skarbonki aroganckiego astronoma, tłumacząc to sobie wątpliwą błyskotliwością panny, której rodzina zajmowała się głownie modą. Nie zapomniałem jednak, że głos, który zabrałem w obronie wojennych sierot, został zignorowany; zupełnie jakby naukowcy uważali się za ważniejszych lub lepszych od polityków. Nie potrafiłem wybaczać, a choć nie mogłem dorwać tamtego konkretnego astronoma, to udowodnię środowisku naukowego, że nigdy nie powinno było zachować neutralności wobec wojny, a za niechęć do otwartego wsparcia Rycerzy Walpurgii przyjdzie im sporo zapłacić. -Czyż podobna obojętność wobec własnego kraju nie jest zdradą? Osobiście widziałem tamten pierwszy sygnał ostrzegawczy, który kosztował nas tylko—lub aż—pieniądze. Ci sami astronomowie, których wtedy dofinansowano, nie zagłębili się dostatecznie nad kwestią komety. Nawet jeśli nie znali odpowiedzi, nie ostrzegli nikogo z nas. Przecież nie świętowalibyśmy Festiwalu bez planu ewakuacji, gdybyśmy wiedzieli, przecież nie pozostawilibyśmy schronów i tuneli po wyplenionych mugolach bez żadnego zagospodarowania. Dlatego nasze uderzenie jedynie oczyści Anglię z jednostek biernych i szkodliwych, a pozwoli zabrać głos energiczniejszym patriotom. Z przyjemnością otworzymy nasz kraj dla naukowców, najlepiej czystej krwi, popierających nasze wartości. Mam też na oku pewnego młodego, ambitnego Anglika, który wdał się w dawny konflikt ze skostniałym środowiskiem naukowym. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to on zostanie twarzą "Horyzontów Zaklęć", a wpływy pozostaną wśród naszych obywateli. - uspokoiłem Efrema. Zdradzałem mu sporo, ale nie widziałem powodu, by tego nie robić. Nie był moim pracownikiem, wyświadczał mi przysługę, a jego nazwisko i zaangażowanie w sprawy Rycerzy dowodziło, że był godny zaufania. W przeciwieństwie do moich stażystów, powinien w pełni rozumieć nasze cele i móc poprzeć je bez ukłucia sumienia.
-Kilka dni będzie odpowiednie. Masz zamiar odwiedzić Niemcy? - upewniłem się. -Mój szwagier mieszkał tam podczas mugolskiej wojny. - obwieściłem jak najneutralniej, zduszając niepokój o życie, zdrowie i kruchą psychikę Septimusa. Gdy powrócił do Anglii, wplątany w dziwne interesy i zżerany tamtymi wspomnieniami, nie był już taki sam. -Wspominał, że z nieba nie leciały wtedy co prawda meteoryty, ale dziwne mugolskie pociski. - na Londyn też spadały, ale to Drezno i Berlin bombardowano najbardziej bezlitośnie. Wiedziałem o tym zresztą nie tylko od szwagra, ale i z własnego, starannie zatajanego doświadczenia. Związałem się kiedyś z mugolką i dowiedziałem się od niej więcej o ich świecie, niż wypada czarodziejowi wiedzieć. -Pewnie było łatwiej się przed nimi obronić niż przed gwiazdami, ale niemieccy czarodzieje mogą mieć większe doświadczenie w odbudowywaniu miast z gruzów niż my. W Niemczech ucierpiała podobno nie tylko stolica, ale i miasteczka i inne miasta. Domyślam się, że nie zdołamy zaprosić do nas ich architektów, bo i tam spadły meteoryty, ale choćby sugestie rozwiązań bardzo nam się przydadzą. - zasugerowałem, mając nadzieję, że lord Yaxley zdoła wykorzystać swój wyjazd jak najpełniej. Nie zazdrościłem mu intensywnych dni i bezsennych nocy, ale samemu też prawie nie sypiałem.
-Cambridge było symbolem, to ogromna strata. - przytaknąłem, również pozwalając sobie na opuszczenie pokerowej maski i smutną minę. -Czy ocalało cokolwiek, na czym można budować dalej? O ile mi wiadomo, Oksford ma się dobrze, ale Anglia nie będzie taka sama bez rywalizacji tych dwóch centrów naukowych. - dyplomatycznie przemilczałem myśl o tym, że bez mugoli—których nauka również kwitła w tamtych ośrodkach—Oksford i Cambridge i tak nie będą już takie same. -Straty w przemyśle dotknęły cały kraj, Ministerstwo dopiero opracowuje plan kryzysowi-pomocowy, ale... jeśli mógłbym osobiście wesprzeć jakoś kwestię Cambridge, propagandową przemową dla ocalałych lub udokumentowaniem strat, znajdę na to czas i środki Biura Informacji. - z uwagi na swoją wartość symboliczną, zniszczone miasto w hrabstwie Yaxleyów leżało w kręgu zainteresowań propagandy. Chciałem też odwdzięczyć się przysługą za przysługę, wdzięczny za jego pomoc z zagranicznymi naukowcami.
Kiwnąłem lekko głową, żaden z nas nie był naukowcem. Organizacja Rycerzy Walpurgii, do której należeliśmy, kreowała jednak władzę i prawdę w kraju; niezależnie od tego czy nasza narracja trzymała się faktów. Zamierzałem skonsultować się z zaufaną sojuszniczką, prawdziwie znającą się na astronomii, ale nie tylko wiedza była mi potrzebna. Nazwiska, haki, wpływy—tym wygrywało się propagandowe wojny.
-Wspaniale. Będę zobowiązany. - szczerze usatysfakcjonowała mnie jego prędka gotowość do pracy, pomysł na kontakt z zagranicznymi naukowcami, i co najważniejsze pewność, że wszystko się uda. Takich ludzi teraz potrzebowałem, konkretnych i silnych. Nazwisko Yaxley stanowiło renomę samą w sobie, krewniacy Efrema mieli reputację nieporuszonych jak skały, ale i tak nasza rozmowa była miłą i niespodziewaną odmianą po chaosie, z jakim użerałem się we własnym Biurze. Właściwie każdy z moich pracowników i stażystów stracił kogoś albo coś podczas Nocy Tysiąca Gwiazd, a ja nie wybaczałem—nawet teraz—źle postawionych przecinków, literówek, niechlujnie ułożonych teczek, ani asystentki łkającej po południu. Już w pierwszych dniach musiałem zwolnić sekretarkę poprzedniego Szefa Biura Informacji (być może płakała po nim, został ścięty za niekompetencję, co jakże optymistycznie zakomunikowano mi wraz z wiadomością o awansie) i zatrudnić konkretniejszą od niej pannę Umbridge o stalowym spojrzeniu.
-Plan brzmi dobrze i proszę się nie obawiać o kwestię patriotyzmu. To niekompetencja obecnych elit naukowych zadziałała na niekorzyść naszego kraju. Proszę sobie wyobrazić, że kilka miesięcy temu miałem okazję uczestniczyć w sympozjum naukowym—zorganizowanym z pewnym niesmakiem i brakiem wyczucia, podczas pierwszych miesięcy wojny—podczas którego organizator zbierał pieniądze na koło młodych astronomów. Nie przyszło mu nawet do głowy, by przekazać część datków, pochodzących również od ignoranckich dam, przeznaczyć na ofiary wojny i rodziny poległych w hrabstwie, którego gościnność zapewniła naukowcom miejsce na sympozjum. - ze zdumieniem obserwowałem, jak lady Parkinson wrzucała znaczną kwotę do skarbonki aroganckiego astronoma, tłumacząc to sobie wątpliwą błyskotliwością panny, której rodzina zajmowała się głownie modą. Nie zapomniałem jednak, że głos, który zabrałem w obronie wojennych sierot, został zignorowany; zupełnie jakby naukowcy uważali się za ważniejszych lub lepszych od polityków. Nie potrafiłem wybaczać, a choć nie mogłem dorwać tamtego konkretnego astronoma, to udowodnię środowisku naukowego, że nigdy nie powinno było zachować neutralności wobec wojny, a za niechęć do otwartego wsparcia Rycerzy Walpurgii przyjdzie im sporo zapłacić. -Czyż podobna obojętność wobec własnego kraju nie jest zdradą? Osobiście widziałem tamten pierwszy sygnał ostrzegawczy, który kosztował nas tylko—lub aż—pieniądze. Ci sami astronomowie, których wtedy dofinansowano, nie zagłębili się dostatecznie nad kwestią komety. Nawet jeśli nie znali odpowiedzi, nie ostrzegli nikogo z nas. Przecież nie świętowalibyśmy Festiwalu bez planu ewakuacji, gdybyśmy wiedzieli, przecież nie pozostawilibyśmy schronów i tuneli po wyplenionych mugolach bez żadnego zagospodarowania. Dlatego nasze uderzenie jedynie oczyści Anglię z jednostek biernych i szkodliwych, a pozwoli zabrać głos energiczniejszym patriotom. Z przyjemnością otworzymy nasz kraj dla naukowców, najlepiej czystej krwi, popierających nasze wartości. Mam też na oku pewnego młodego, ambitnego Anglika, który wdał się w dawny konflikt ze skostniałym środowiskiem naukowym. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to on zostanie twarzą "Horyzontów Zaklęć", a wpływy pozostaną wśród naszych obywateli. - uspokoiłem Efrema. Zdradzałem mu sporo, ale nie widziałem powodu, by tego nie robić. Nie był moim pracownikiem, wyświadczał mi przysługę, a jego nazwisko i zaangażowanie w sprawy Rycerzy dowodziło, że był godny zaufania. W przeciwieństwie do moich stażystów, powinien w pełni rozumieć nasze cele i móc poprzeć je bez ukłucia sumienia.
-Kilka dni będzie odpowiednie. Masz zamiar odwiedzić Niemcy? - upewniłem się. -Mój szwagier mieszkał tam podczas mugolskiej wojny. - obwieściłem jak najneutralniej, zduszając niepokój o życie, zdrowie i kruchą psychikę Septimusa. Gdy powrócił do Anglii, wplątany w dziwne interesy i zżerany tamtymi wspomnieniami, nie był już taki sam. -Wspominał, że z nieba nie leciały wtedy co prawda meteoryty, ale dziwne mugolskie pociski. - na Londyn też spadały, ale to Drezno i Berlin bombardowano najbardziej bezlitośnie. Wiedziałem o tym zresztą nie tylko od szwagra, ale i z własnego, starannie zatajanego doświadczenia. Związałem się kiedyś z mugolką i dowiedziałem się od niej więcej o ich świecie, niż wypada czarodziejowi wiedzieć. -Pewnie było łatwiej się przed nimi obronić niż przed gwiazdami, ale niemieccy czarodzieje mogą mieć większe doświadczenie w odbudowywaniu miast z gruzów niż my. W Niemczech ucierpiała podobno nie tylko stolica, ale i miasteczka i inne miasta. Domyślam się, że nie zdołamy zaprosić do nas ich architektów, bo i tam spadły meteoryty, ale choćby sugestie rozwiązań bardzo nam się przydadzą. - zasugerowałem, mając nadzieję, że lord Yaxley zdoła wykorzystać swój wyjazd jak najpełniej. Nie zazdrościłem mu intensywnych dni i bezsennych nocy, ale samemu też prawie nie sypiałem.
-Cambridge było symbolem, to ogromna strata. - przytaknąłem, również pozwalając sobie na opuszczenie pokerowej maski i smutną minę. -Czy ocalało cokolwiek, na czym można budować dalej? O ile mi wiadomo, Oksford ma się dobrze, ale Anglia nie będzie taka sama bez rywalizacji tych dwóch centrów naukowych. - dyplomatycznie przemilczałem myśl o tym, że bez mugoli—których nauka również kwitła w tamtych ośrodkach—Oksford i Cambridge i tak nie będą już takie same. -Straty w przemyśle dotknęły cały kraj, Ministerstwo dopiero opracowuje plan kryzysowi-pomocowy, ale... jeśli mógłbym osobiście wesprzeć jakoś kwestię Cambridge, propagandową przemową dla ocalałych lub udokumentowaniem strat, znajdę na to czas i środki Biura Informacji. - z uwagi na swoją wartość symboliczną, zniszczone miasto w hrabstwie Yaxleyów leżało w kręgu zainteresowań propagandy. Chciałem też odwdzięczyć się przysługą za przysługę, wdzięczny za jego pomoc z zagranicznymi naukowcami.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet Szefa Biura Informacji
Szybka odpowiedź