Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Bowland Fells
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Bowland Fells
Zbudowane z piaskowca, pokryte wrzosowiskami torfowymi wzgórza stanowią część rozległej krainy, zwanej Forest of Bowland, rozciągającej się na obszarze północno-wschodniej części hrabstwa Lancashire i zachodnim skraju North Yorkshire. Wzniesienia przecinają liczne doliny, którymi spływają rzeki, m.in. Hodder i Wyre. Najwyższym szczytem na terenie Forest of Bowland jest Ward's Stone, liczący 560 m n.p.m. Obszar charakteryzuje się niewielkim zaludnieniem, a podstawę lokalnej gospodarki stanowi hodowla owiec i bydła. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się kilka większych miast, jak chociażby Lancaster.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.11.23 1:22, w całości zmieniany 2 razy
przychodzimy stąd - dzień później
Następnego dnia, Lucinda razem z Thalią wróciły do lecznicy by sprawdzić jak czuje się kobieta, którą uratowały dzień wcześniej. Na szczęście rana została na czas opatrzona i kobieta z minuty na minutę odzyskiwała siłę. Kiedy młoda czarownica zrozumiała co tak naprawdę mogło się wydarzyć gdyby nie obecność członkiń Zakonu Feniksa była przerażona. Od samego progu zaczęła dziękować kobietom za ratunek, a największe z podziękowań spłynęły na ręce Rose, bo przecież to ona finalnie uratowała ją przed śmiercią lub ciężkim losem kaleki. Blondynka nie miała zamiaru naciskać na czarownicę. Jeśli ta potrzebowała dodatkowego czasu na odpoczynek, to Lucinda była gotowa wrócić kolejnego dnia i kolejnego jeśli będzie trzeba. Szybko jednak się okazało, że czarownica nie chce dłużej zwlekać. Czuła się wystarczająco dobrze by wrócić już do swoich. Blondynka nie była co do tego faktu całkowicie przekonana, ale nie mogła się z tym sprzeczać. Prawdopodobnie w takiej sytuacji postąpiłaby tak samo. Pewnie już wszyscy w obozie postawili na niej krzyżyk. Myśleli, że nie żyje. – Musimy się na coś umówić – zaczęła spoglądając na mieszkankę obozu. – Wybrałyśmy najkrótszą drogę, ale to i tak będzie w pewnym sensie przeprawa. Musi pani nam obiecać, że jeśli coś się zacznie dziać, jeśli poczuje się pani gorzej to od razu nam o tym pani powie. Nie jesteśmy uzdrowicielami, nie będziemy w stanie udzielić pani żadnej pomocy. Musimy wszystko wiedzieć. – dodała. Ludzie są uparci, sama taka była. Niejednokrotnie miała potrzebę udać się do uzdrowiciela, niejednokrotnie było z nią naprawdę źle, ale tego nie robiła. Bo szkoda jej było czasu, bo uważała, że świetnie sobie poradzi. W takich sytuacjach ryzyko było zbyteczne. Wiedział o tym tylko ten, kto miał z nim do czynienia każdego dnia. Kiedy kobieta skinęła głową na znak zrozumienia, Lucinda ruszyła przed siebie do najbliższego świstoklika. Tym będą mogły przenieść się trochę bliżej ich miejsca docelowego. Zimowa pora nie ułatwiała im wędrówki.
Czarownica po drodze starała się streścić im to jak wygląda obóz. Lucinda dowiedziała się już, że mieszka tam ponad trzydzieści osób z czego 6 to małe dzieci. Mieli dostęp do wody, ograniczone zapasy i jakieś tam możliwości ogrzewania, ale to było wciąż zbyt mało. Blondynkę przerażał fakt jak wiele jest takich ludzi. Jak wiele ludzi potrzebuje schronienia, pomocy, opieki. Po dwóch godzinach udało im się w końcu dotrzeć na skraj lasu. To tam znajdował się obóz. Byli już bardzo blisko.
Następnego dnia, Lucinda razem z Thalią wróciły do lecznicy by sprawdzić jak czuje się kobieta, którą uratowały dzień wcześniej. Na szczęście rana została na czas opatrzona i kobieta z minuty na minutę odzyskiwała siłę. Kiedy młoda czarownica zrozumiała co tak naprawdę mogło się wydarzyć gdyby nie obecność członkiń Zakonu Feniksa była przerażona. Od samego progu zaczęła dziękować kobietom za ratunek, a największe z podziękowań spłynęły na ręce Rose, bo przecież to ona finalnie uratowała ją przed śmiercią lub ciężkim losem kaleki. Blondynka nie miała zamiaru naciskać na czarownicę. Jeśli ta potrzebowała dodatkowego czasu na odpoczynek, to Lucinda była gotowa wrócić kolejnego dnia i kolejnego jeśli będzie trzeba. Szybko jednak się okazało, że czarownica nie chce dłużej zwlekać. Czuła się wystarczająco dobrze by wrócić już do swoich. Blondynka nie była co do tego faktu całkowicie przekonana, ale nie mogła się z tym sprzeczać. Prawdopodobnie w takiej sytuacji postąpiłaby tak samo. Pewnie już wszyscy w obozie postawili na niej krzyżyk. Myśleli, że nie żyje. – Musimy się na coś umówić – zaczęła spoglądając na mieszkankę obozu. – Wybrałyśmy najkrótszą drogę, ale to i tak będzie w pewnym sensie przeprawa. Musi pani nam obiecać, że jeśli coś się zacznie dziać, jeśli poczuje się pani gorzej to od razu nam o tym pani powie. Nie jesteśmy uzdrowicielami, nie będziemy w stanie udzielić pani żadnej pomocy. Musimy wszystko wiedzieć. – dodała. Ludzie są uparci, sama taka była. Niejednokrotnie miała potrzebę udać się do uzdrowiciela, niejednokrotnie było z nią naprawdę źle, ale tego nie robiła. Bo szkoda jej było czasu, bo uważała, że świetnie sobie poradzi. W takich sytuacjach ryzyko było zbyteczne. Wiedział o tym tylko ten, kto miał z nim do czynienia każdego dnia. Kiedy kobieta skinęła głową na znak zrozumienia, Lucinda ruszyła przed siebie do najbliższego świstoklika. Tym będą mogły przenieść się trochę bliżej ich miejsca docelowego. Zimowa pora nie ułatwiała im wędrówki.
Czarownica po drodze starała się streścić im to jak wygląda obóz. Lucinda dowiedziała się już, że mieszka tam ponad trzydzieści osób z czego 6 to małe dzieci. Mieli dostęp do wody, ograniczone zapasy i jakieś tam możliwości ogrzewania, ale to było wciąż zbyt mało. Blondynkę przerażał fakt jak wiele jest takich ludzi. Jak wiele ludzi potrzebuje schronienia, pomocy, opieki. Po dwóch godzinach udało im się w końcu dotrzeć na skraj lasu. To tam znajdował się obóz. Byli już bardzo blisko.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Umówiła się z Lucindą na to, że się zjawi i słowa zamierzała dotrzymać. Nie była ekspertem od takich akcji – przychodziła aby pomagać ludziom i zostawiała im towar, upewniając się, czy nie potrzebowali czegoś więcej. Brzmiało to głupio ale…nie lubiła zostawać na bycie docenianym. Dziwnie się czuła w takich sytuacjach, bo nie dlatego to robiła. Miała inne cele i powody, dlatego ponad wszystko starała się po prostu zaistnieć mniej jako osoba. Może to tez poczucie pewnego rodzaju długu, który niektórzy mieli wobec tych, którzy chcieli im pomagać. Teraz chyba głównie dlatego pozostawiała część miejsca do działania Lucindzie, tak aby to ona prowadziła wszystko, idąc gdzieś za nimi. Zdobyte naprędce koce (głupio było okradać towar, który już wcześniej był kradziony, ale dziwacznie po prostu to czuła) pomniejszyła, biorąc ze sobą jeszcze pasztet mięsny, zapas sucharów i jedną małą dynię. Na pewno nie było im łatwo w tych czasach, dlatego złapała parę rzeczy, których nie musiała przyrządzać.
- Jeżeli będzie pani czuła się gorzej, proszę też dać znać. Może się pani też oprzeć na nas w razie czego. Jestem silniejsza niż wyglądam. – Starała się tez humorem podejść kobietę, jednocześnie wspierając ją jak tylko mogła i stawiając się w lepszym świetle. A przynajmniej w tym mniej groźnym. Kobieta zdecydowanie nie chciała im powiedzieć, co ją spotkało, można więc było podejrzewać, że powodem jest magia. Nic dziwnego, że nie chciała im się zwierzać, ale Wellers zamierzała pokazać, że niektórzy nie byli zagrożeniem. Nie musiała ich lubić, jedyne co potrzebowali to to, aby im teraz zaufała.
Sama podeszła do świstoklika, łapiąc je kiedy cała trójka zdecydowała się na przemieszczenie – znajome szarpnięcie sprawiło, że przez chwilę zacisnęła zęby, zaraz też oddychając i lądując miękko na kolanach, starając się jak najlepiej aby wylądować na ugiętych kolanach. Nigdy nie przepadała za takim sposobem transportu, ale teraz zdecydowanie nie miała co być wybredną.
- Jakby co, proszę stawać za nami. Jeżeli coś się zacznie dziać poważniejszego, Lucinda powinna dać znać. – A przynajmniej taką miała nadzieję. Mugolka miała szanse, mogła jeszcze zacząć uciekać. Przy odrobinie szczęścia, we dwójkę obydwie panie dadzą sobie radę tak aby kupić nieco czasu dla kobiety. To było takie dziwne…ale musiały dążyć przed siebie i robić to, co mogły, aby zapewnić tym ludziom chociaż minimalną ilość bezpieczeństwa.
- Jeżeli będzie pani czuła się gorzej, proszę też dać znać. Może się pani też oprzeć na nas w razie czego. Jestem silniejsza niż wyglądam. – Starała się tez humorem podejść kobietę, jednocześnie wspierając ją jak tylko mogła i stawiając się w lepszym świetle. A przynajmniej w tym mniej groźnym. Kobieta zdecydowanie nie chciała im powiedzieć, co ją spotkało, można więc było podejrzewać, że powodem jest magia. Nic dziwnego, że nie chciała im się zwierzać, ale Wellers zamierzała pokazać, że niektórzy nie byli zagrożeniem. Nie musiała ich lubić, jedyne co potrzebowali to to, aby im teraz zaufała.
Sama podeszła do świstoklika, łapiąc je kiedy cała trójka zdecydowała się na przemieszczenie – znajome szarpnięcie sprawiło, że przez chwilę zacisnęła zęby, zaraz też oddychając i lądując miękko na kolanach, starając się jak najlepiej aby wylądować na ugiętych kolanach. Nigdy nie przepadała za takim sposobem transportu, ale teraz zdecydowanie nie miała co być wybredną.
- Jakby co, proszę stawać za nami. Jeżeli coś się zacznie dziać poważniejszego, Lucinda powinna dać znać. – A przynajmniej taką miała nadzieję. Mugolka miała szanse, mogła jeszcze zacząć uciekać. Przy odrobinie szczęścia, we dwójkę obydwie panie dadzą sobie radę tak aby kupić nieco czasu dla kobiety. To było takie dziwne…ale musiały dążyć przed siebie i robić to, co mogły, aby zapewnić tym ludziom chociaż minimalną ilość bezpieczeństwa.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Droga nie była łatwa i w jej połowie Lucinda zwątpiła czy aby na pewno kobieta da radę. Była wciąż osłabiona, a po jej skroniach spływała stróżka potu. Czarownica kalkulowała w głowie za i przeciw, nawet w pewnym momencie podjęła decyzję o powrocie do lecznicy, ale kobieta nie dała się przekonać. Ciągle powtarzała, że to już blisko, że zaraz będą na miejscu. Szlachcianka potrafiła to zrozumieć. Sama pewnie też w takiej sytuacji zrobiłaby wszystko by znaleźć się już w domu, wśród bliskich jej osób. Blondynka co jakiś czas przenosiła spojrzenie na swoją towarzyszkę. Miała wrażenie, że ta odczuwa podobne niepewności. Obie nie chciały mieć nikogo na sumieniu, nie po to uratowały kobietę by teraz tak długą trasą ją dobić. Nie mogły też decydować o jej losie. W końcu ona sama doskonale znała swoje siły, wiedziała do czego jest zdolna i ile jest w stanie znieść. Czasem za bardzo chciała być bohaterką, uratować wszyscy. Zapominała, że nie wszyscy tego ratunku potrzebują.
W końcu droga zaczęła się zwężać, a one przekroczyły skraj lasu. Drzewa rosły tu bardzo blisko siebie, musiały iść gęsiego, a i tak gałęzie dotykały ich ramion. – Już naprawdę blisko – powiedziała kobieta, a w jej głosie pojawiła się nadzieja. Lucinda potrafiła to zrozumieć, znała podobną ekscytację, wiedziała czym jest nadzieja. Nagle kobieta zaczęła wydawać z siebie dźwięki. Te w dużej mierze przypominały ćwierkanie ptaków. Blondynka była zaskoczona, ale niemal od razu zrozumiała przekaz. To był ich własny szyfr, dźwięk informujący o tym, że zbliża się ktoś znajomy, przyjazny. Nie minęła minuta, a zza drzewa wyłonił się mężczyzna. Najpierw swój wzrok zatrzymał na Thalii jakby próbując zrozumieć kim jest i skąd zna tajemny szyfr. Dopiero przenosząc spojrzenie na kolejną z kobiet zrozumiał. Jego oczy poszerzyły się jakby w zaskoczeniu, a uśmiech zalała ulga. – Mary – wypowiedział z radością w głosie mężczyzna, a po chwili pokonał dzielącą ich odległość i przytulił kobietę do siebie. – Gdzie ty się podziewałaś? – czarownica szybko streściła mężczyźnie to co jej się przydarzyło. Opowiedziała też o ratunku i o pobycie w lecznicy. Jak szybko się okazało ów mężczyzna był mężem czarownicy. Szukał jej po lasach, ale nie znalazł żadnego śladu. Myślał już o najgorszym z najgorszych scenariuszy. Teraz był niemal cały w skowronkach.
Kiedy czarownica zaprosiła ich do swojego obozu Lucinda się nie sprzeciwiła. Chciała zobaczyć jak sobie radzą. Zobaczyć jak mogą im pomóc. Kilkaset metrów dalej znajdowała się polana, a na niej stały rozstawione namioty, z których unosił się lekki dym. Dookoła gromadzili się ludzie. – Uwaga – krzyknął mężczyzna obejmując żonę w pasie. – Mary żyje. Uratowały ją te dwie młode kobiety! – dodał mężczyzna, a reszta obozowiczów zaczęła podchodzić do kobiety z ulgą wymalowaną na twarzy. Zbudowali tu jakąś społeczność. Jakiś dom. Lucinda nie miała zamiaru im tego zabierać. – Pomogłyśmy Mary, ale chcemy pomóc też wam. Jeśli jest coś czego potrzebujecie, czegoś wam brakuje nie bójcie się prosić. Wrócimy tu ze wszystkim co potrzebne. – dodała, a gdy jedna z kobiet podeszła do niej z darami, blondynka pokręciła głową. – Nie, nic nie potrzebujemy, nic nie chcemy naprawdę. To my mamy coś dla was. – dodała i wyciągnęła z torby to co udało jej się zgromadzić. Kilka koców, jakaś ciepła kurtka, znoszone buty, które jeszcze mogą się przydać i jedzenie. – Przyda wam się. – dodała i spojrzała na swoją towarzyszkę.
Oddaje: kura (jedna sztuka, świeża), słonina (100g), mleko krowie (jeden litr, po 4 razy)
W końcu droga zaczęła się zwężać, a one przekroczyły skraj lasu. Drzewa rosły tu bardzo blisko siebie, musiały iść gęsiego, a i tak gałęzie dotykały ich ramion. – Już naprawdę blisko – powiedziała kobieta, a w jej głosie pojawiła się nadzieja. Lucinda potrafiła to zrozumieć, znała podobną ekscytację, wiedziała czym jest nadzieja. Nagle kobieta zaczęła wydawać z siebie dźwięki. Te w dużej mierze przypominały ćwierkanie ptaków. Blondynka była zaskoczona, ale niemal od razu zrozumiała przekaz. To był ich własny szyfr, dźwięk informujący o tym, że zbliża się ktoś znajomy, przyjazny. Nie minęła minuta, a zza drzewa wyłonił się mężczyzna. Najpierw swój wzrok zatrzymał na Thalii jakby próbując zrozumieć kim jest i skąd zna tajemny szyfr. Dopiero przenosząc spojrzenie na kolejną z kobiet zrozumiał. Jego oczy poszerzyły się jakby w zaskoczeniu, a uśmiech zalała ulga. – Mary – wypowiedział z radością w głosie mężczyzna, a po chwili pokonał dzielącą ich odległość i przytulił kobietę do siebie. – Gdzie ty się podziewałaś? – czarownica szybko streściła mężczyźnie to co jej się przydarzyło. Opowiedziała też o ratunku i o pobycie w lecznicy. Jak szybko się okazało ów mężczyzna był mężem czarownicy. Szukał jej po lasach, ale nie znalazł żadnego śladu. Myślał już o najgorszym z najgorszych scenariuszy. Teraz był niemal cały w skowronkach.
Kiedy czarownica zaprosiła ich do swojego obozu Lucinda się nie sprzeciwiła. Chciała zobaczyć jak sobie radzą. Zobaczyć jak mogą im pomóc. Kilkaset metrów dalej znajdowała się polana, a na niej stały rozstawione namioty, z których unosił się lekki dym. Dookoła gromadzili się ludzie. – Uwaga – krzyknął mężczyzna obejmując żonę w pasie. – Mary żyje. Uratowały ją te dwie młode kobiety! – dodał mężczyzna, a reszta obozowiczów zaczęła podchodzić do kobiety z ulgą wymalowaną na twarzy. Zbudowali tu jakąś społeczność. Jakiś dom. Lucinda nie miała zamiaru im tego zabierać. – Pomogłyśmy Mary, ale chcemy pomóc też wam. Jeśli jest coś czego potrzebujecie, czegoś wam brakuje nie bójcie się prosić. Wrócimy tu ze wszystkim co potrzebne. – dodała, a gdy jedna z kobiet podeszła do niej z darami, blondynka pokręciła głową. – Nie, nic nie potrzebujemy, nic nie chcemy naprawdę. To my mamy coś dla was. – dodała i wyciągnęła z torby to co udało jej się zgromadzić. Kilka koców, jakaś ciepła kurtka, znoszone buty, które jeszcze mogą się przydać i jedzenie. – Przyda wam się. – dodała i spojrzała na swoją towarzyszkę.
Oddaje: kura (jedna sztuka, świeża), słonina (100g), mleko krowie (jeden litr, po 4 razy)
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czekała jak na szpilach, nie będąc pewną, czy doprowadzą kobietę w całości i czy, co chyba najważniejsze, znajdujący się tam wcześniej ludzie wciąż będą tam mieszkać. Nie trzeba było rozumieć zbyt wiele aby wiedzieć, że jednak nie jest najłatwiejsze w tych czasach utrzymać się w jednym miejscu i wiele grup chciało też podróżować, aby trudniej było ich namierzyć, zwłaszcza że nie każdy miał do dyspozycji magię. Kiedy jednak kobieta wydała z siebie przenikliwe dźwięki, Thalia nie mogła powstrzymać drobnego uśmiechu wkradającego się na jej twarz. Kojarzyła bardzo dobrze tajne języki, samej kiedyś tworząc szyfr na własny użytek czy ucząc się tego, jak towary i miejsca oznaczają przemytnicy. Dobrze, że coś takiego funkcjonowało obecnie pomiędzy grupą zamieszkującą las – to znaczyło, że cenili sobie bezpieczeństwo. Kiedy mężczyzna spojrzał na nią, Wellers głową wskazała towarzyszącą im kobietę, uśmiechając się jeszcze szerzej kiedy mężczyzna uścisnął kobietę. Mary.
Poszła za Lucindą do obozu, samej też sprawdzając, jak się usadzili i czy wszystko było w porządku, a także czy nie potrzeba innych usprawnień. Nawykiem zaczęła już robić swoją listę, przygotowując się do ewentualnych „zakupów” tego, co mogła dostarczyć tym ludziom aby tylko ułatwić im życie. W takich warunkach nawet głupi sznurek mógł pomóc o wiele bardziej, niż by się można było tego spodziewać.
- Jeżeli też trzeba by było dla was kogoś, kto mógłby was wyleczyć albo innej osoby do zajęć w obozie też dajcie znać. Wiemy, że lepiej by było aby zbyt wiele osób nie wiedziało o tym miejscu dla waszego bezpieczeństwa, ale znamy zaufanych ludzi którzy pomogą w czym tylko będzie potrzeba. – Sama przekazała wszystkie swoje produkty, koce oddając też jednemu z mężczyzn który z ulgą przyjął to co mógł, sięgając po nie aby zaraz po tym zacząć je rozdawać odpowiednim osobą. Rzeczy od Lucindy również dość szybko zostały przekazane kolejnym osobom i miło było widzieć jak młoda matka może cieszyć się lepszą kurtą w zimowy czas.
- Dziękujemy za wszystko, gdyby tylko było nam potrzeba czegoś, odezwiemy się jak tylko będziemy mogli. Prosżę, odwiedzajcie nas jak tylko będziecie mogły. – Słowa mężczyzny wciąż brzmiały radośnie, kiedy trzymał blisko siebie soją żonę, nie oddalając się od niej ani na chwilę. Na Thalię i na Lucindę była jednak pora – każda z nich miała swoje obowiązki, których nie mogły zaniedbać i wydawało się, że czas najwyższy aby obydwie udały się w drogę.
Przekazano: pasztet mięsny 300g, mała dynia, zapas sucharów na dwa tygodnie, ztx2
Poszła za Lucindą do obozu, samej też sprawdzając, jak się usadzili i czy wszystko było w porządku, a także czy nie potrzeba innych usprawnień. Nawykiem zaczęła już robić swoją listę, przygotowując się do ewentualnych „zakupów” tego, co mogła dostarczyć tym ludziom aby tylko ułatwić im życie. W takich warunkach nawet głupi sznurek mógł pomóc o wiele bardziej, niż by się można było tego spodziewać.
- Jeżeli też trzeba by było dla was kogoś, kto mógłby was wyleczyć albo innej osoby do zajęć w obozie też dajcie znać. Wiemy, że lepiej by było aby zbyt wiele osób nie wiedziało o tym miejscu dla waszego bezpieczeństwa, ale znamy zaufanych ludzi którzy pomogą w czym tylko będzie potrzeba. – Sama przekazała wszystkie swoje produkty, koce oddając też jednemu z mężczyzn który z ulgą przyjął to co mógł, sięgając po nie aby zaraz po tym zacząć je rozdawać odpowiednim osobą. Rzeczy od Lucindy również dość szybko zostały przekazane kolejnym osobom i miło było widzieć jak młoda matka może cieszyć się lepszą kurtą w zimowy czas.
- Dziękujemy za wszystko, gdyby tylko było nam potrzeba czegoś, odezwiemy się jak tylko będziemy mogli. Prosżę, odwiedzajcie nas jak tylko będziecie mogły. – Słowa mężczyzny wciąż brzmiały radośnie, kiedy trzymał blisko siebie soją żonę, nie oddalając się od niej ani na chwilę. Na Thalię i na Lucindę była jednak pora – każda z nich miała swoje obowiązki, których nie mogły zaniedbać i wydawało się, że czas najwyższy aby obydwie udały się w drogę.
Przekazano: pasztet mięsny 300g, mała dynia, zapas sucharów na dwa tygodnie, ztx2
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Tego dnia również wyruszył na polowanie. Tym razem nie zabrał ze sobą córki, choć może powinien. Tym bardziej, że wyraźnie chciała nauczyć się polować albo po prostu to był zwyczajny pretekst do spędzenia z nim czasu. Jednego ani drugiego nie mógł wykluczyć. Podczas spożywanego bardzo wcześnie śniadania był sam w kuchni zajazdu. Nawet dla Cynthii musiało być zbyt wcześnie na wstawanie i rozpoczęcie codziennej krzątaniny. Po spożytym posiłku posprzątał po sobie, a następnie pozostawił na stole kawałek pergaminu z napisaną pośpiesznie notatką o udanie się na polowanie.
Po tym jak opuścił kuchnię skierował się do przedsionka, by tam ubrać myśliwskie buty i kożuch z barwionej na czarno skóry owiec. Nałożony na gruby, wełniany sweter skutecznie chronił przed zimnem. Podobnie jak wełniane spodnie, rękawice ze smoczej skóry, podbijana wełną czapka czy szalik. Przed wyjściem z domu, nazywanego także zajazdem, zabrał nie tylko różdżkę, ale również kuszę i bełty, a także nóż myśliwski. Nie rozstawał się też ze swoim pierścieniem, pozwalającym mu widzieć plamy ciepła typowe dla istot żywych. Bywało przydatne podczas polowań i także w czasach, gdy wszędzie nie było bezpiecznie. Sytuacja panująca w świecie czarodziejów w dalszym ciągu nieszczególnie go obchodziła, jednak dbał o swoje bezpieczeństwo. Tak samo jak starał się by jego rodzina była bezpieczna.
Osiodłał konia, po czym wsiadł na jego grzbiet i pewnie chwyciwszy jego wodze, kierował się w stronę Bowland Fells. Dopiero tam zsiadł ze swojego wierzchowca i prowadząc go zaczął tropić zwierzynę. W tym celu co rusz przystawał, to wznawiał wędrówkę w poszukiwaniu śladów i tropów zwierzyny łownej. Liczył na to, że uda mu się wytropić coś większego, niż podczas polowania z córką. Gołąb w jego oczach stanowił zdobycz typową dla kota, nie dla doświadczonego myśliwego. Za takiego zdecydowanie się postrzegał. Jednym gołębiem nie napełni domowej spiżarni. Dlatego w szczególności wypatrywał śladów bytowania kopytnych.
Rzut k100 na tropienie zwierzyny (ST 40) + spostrzegawczość III (+60)
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Sebastian Bartius' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
The member 'Sebastian Bartius' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Lubię, łączyć pracę i rekreację. Kurwa, kiedy to ostatni raz byłam na polowaniu na zwierzynę? Pięć? Sześć lat temu? Pamiętam zimne lasy i jeziora Karelii, gdzie śnieg potrafił dotrwać do maja. Cisza, spokój i brak ludzi. Mijałam opuszczone wsie, zapomniane jeszcze chyba od czasów rewolucji, zostawione na pastwę przyrody. Te stare domy nadawały się idealnie na nocleg przed kolejną częścią podróży albo zaimprowizowania sobie przestrzeni na oskórowanie oraz przygotowanie zdobyczy do transportu.
Polowanie pozwalało skupić się i odpocząć. Przypominało o dobrych chwilach, kiedy to rodzice uczyli nas fachu. Pamiętam, że brat okropnie kręcił nosem i zawsze znajdywał wymówki, żeby nie uczestniczyć w rodzinnym wypadzie… ale on to zawsze był specyficzny.
Brakowało mi domu. Brakowało chwili wytchnienia.
Dlatego też, kiedy dostałam zlecenie, żeby zorganizować trochę konkretnych składników zwierzęcych pod eliksiry, nie myślałam ani chwili dłużej i ruszyłam w las. Klient dostanie bebechy, a ja mięso i może skórę, o ile za bardzo się nie uszkodzi. Całkiem przyzwoita umowa.
Na kuszę jeszcze musiałam sobie zarobić, ale uznałam, że podejdę do tematu kreatywnie. W końcu zawsze umiałam sobie poradzić w trudnych warunkach.
Zaczęłam od zakładania odpowiednich pułapek. Nie magicznych, bo te robią zbędny hałas. Wszystko można wykonać o wiele prościej. Wilcze doły na przykład. Niby głupie, ale za to jakie efektywne. Miałam na tyle dobry nastrój, że nawet babranie się w zamarzniętej ziemi i struganie drewnianych pali niespecjalnie mnie wymęczyło. Pozostawało tylko odpowiednio zamaskować dół... no i rozpocząć tropienie.
Bardzo cicho przekradałam się pomiędzy ośnieżonymi krzakami, zamierałam, nasłuchiwałam. I dalej. Musiałam tylko znaleźć stadko stworów i zacząć je zaganiać prosto w zastawioną pułapkę.
W pewnym momencie, kiedy siedziałam gdzieś w chaszczach, usłyszałam, kroki - trzeszczał pod nogami śnieg. Na wszelki wypadek ostrożnie wyjrzałam zza krzaka, żeby zorientować się w sytuacji… i zobaczyłam kogoś, kogo ostatni raz widziałam jakby w innym życiu. Pomyłka nie wchodziła w grę, bo mam kurewsko dobra pamięć. Istniała jeszcze taka możliwość, że może właśnie dopadły mnie halucynacje, nawiedziły duchy przeszłości. Ale nie... Tym razem nie.
-Bartius? - zapytałam głośno. Koleś miał w rękach kuszę, a nie chciałam zostać pomylona z jakimś pieprzonym garborogiem. - Typie, to ty?
|przy sobie: szabla, amulet zastraszający, wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, 300g suszonej ramory
Polowanie pozwalało skupić się i odpocząć. Przypominało o dobrych chwilach, kiedy to rodzice uczyli nas fachu. Pamiętam, że brat okropnie kręcił nosem i zawsze znajdywał wymówki, żeby nie uczestniczyć w rodzinnym wypadzie… ale on to zawsze był specyficzny.
Brakowało mi domu. Brakowało chwili wytchnienia.
Dlatego też, kiedy dostałam zlecenie, żeby zorganizować trochę konkretnych składników zwierzęcych pod eliksiry, nie myślałam ani chwili dłużej i ruszyłam w las. Klient dostanie bebechy, a ja mięso i może skórę, o ile za bardzo się nie uszkodzi. Całkiem przyzwoita umowa.
Na kuszę jeszcze musiałam sobie zarobić, ale uznałam, że podejdę do tematu kreatywnie. W końcu zawsze umiałam sobie poradzić w trudnych warunkach.
Zaczęłam od zakładania odpowiednich pułapek. Nie magicznych, bo te robią zbędny hałas. Wszystko można wykonać o wiele prościej. Wilcze doły na przykład. Niby głupie, ale za to jakie efektywne. Miałam na tyle dobry nastrój, że nawet babranie się w zamarzniętej ziemi i struganie drewnianych pali niespecjalnie mnie wymęczyło. Pozostawało tylko odpowiednio zamaskować dół... no i rozpocząć tropienie.
Bardzo cicho przekradałam się pomiędzy ośnieżonymi krzakami, zamierałam, nasłuchiwałam. I dalej. Musiałam tylko znaleźć stadko stworów i zacząć je zaganiać prosto w zastawioną pułapkę.
W pewnym momencie, kiedy siedziałam gdzieś w chaszczach, usłyszałam, kroki - trzeszczał pod nogami śnieg. Na wszelki wypadek ostrożnie wyjrzałam zza krzaka, żeby zorientować się w sytuacji… i zobaczyłam kogoś, kogo ostatni raz widziałam jakby w innym życiu. Pomyłka nie wchodziła w grę, bo mam kurewsko dobra pamięć. Istniała jeszcze taka możliwość, że może właśnie dopadły mnie halucynacje, nawiedziły duchy przeszłości. Ale nie... Tym razem nie.
-Bartius? - zapytałam głośno. Koleś miał w rękach kuszę, a nie chciałam zostać pomylona z jakimś pieprzonym garborogiem. - Typie, to ty?
|przy sobie: szabla, amulet zastraszający, wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, 300g suszonej ramory
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
The member 'Zlata Raskolnikova' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Przemierzał ten rozległy teren, dzierżąc kuszę. Skradał się rozważnie stawiając przy tym każdy krok. Tym bardziej, że dostrzegł charakterystyczne ślady łapek dzikiego ptactwa oraz leżące na śniegu pióra. Liczył na ślady i tropy kopytnych. Poszukiwał ich rzez wzgląd na ilość członków rodziny, którym niczego nie powinno brakować. Przeszkadzało mu coraz bardziej, że owoce jego ciężkiej pracy trafiają na stoły dla gości zajazdu. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał rodzinę, co teraz miało szczególne znaczenie. Mógł jedynie robić to, co potrafił najlepiej – polować. Nie tylko to było coś, co lubił robić. Stanowiło to istotny element jego codziennej rutyny, stanowiło pewien sposób na zaspokojenie części instynktów drapieżnika. Wilk musiał polować. Wilkołak również. Przez te wszystkie lata też jego stanowisko na temat ataków wilkołaków pozostawało niezmienne. Człowiek to zdobycz jak każda inna. To jednak nie było coś, o czym mógł mówić głośno przy każdej osobie.
Na stałe mieszkał w zajeździe, ale gdy wyruszał na polowanie to nieraz nie wracał do domu przez kilka dni. Zimą było z tym gorzej, gdyż przez warunki nie do końca dawało się spać w pod gołym niebem. Tak jak lubił najbardziej. Dlatego też wyczekiwał nadejścia wiosny. W zimie zawsze dłużył mu się czas, zwłaszcza wieczorami. To było najgorsze.
Niczego nieświadomy, a zwłaszcza istnienia wilczych dołów, nadal podążał znalezionym tropem tropem. Od zastawionych pułapek najpewniej dzieliło go kilka albo metrów. Stawiając rozważnie kolejny krok, jego uwagę przykuł ruch w krzakach. Wzniósł kuszę, nakładając wyuczonym ruchem dłoni bełt. Był przekonany, że za tym krzakiem kryło się tropiona przez niego gromada dzikiego ptactwa. Zza krzaków wyłoniła się zdawać by się mogło ludzka twarz. Zdecydowanie zbyt nisko osadzona nad ziemią. Przewidziało mu się? To niemożliwe, pozostawał teraz trzeźwy. Potrząsnął lekko głową, słysząc głośny, zarazem znajomy głos. Kobieta zdawała go znać z nazwiska. Zmarszczył brwi, powoli łącząc kropki.
— Psidwacza mać... Raskolnikova?! Nie tak głośno, spłoszysz ptactwo. Prawie pomyliłem cię ze zwierzyną — Zaklął pod nosem. Wolał się upewnić. Upomniał ją. Jednocześnie to był niezaprzeczalny fakt. Kogoś mającego ponad metr trzydzieści wzrostu było łatwo pomylić ze zwierzyną.
Na stałe mieszkał w zajeździe, ale gdy wyruszał na polowanie to nieraz nie wracał do domu przez kilka dni. Zimą było z tym gorzej, gdyż przez warunki nie do końca dawało się spać w pod gołym niebem. Tak jak lubił najbardziej. Dlatego też wyczekiwał nadejścia wiosny. W zimie zawsze dłużył mu się czas, zwłaszcza wieczorami. To było najgorsze.
Niczego nieświadomy, a zwłaszcza istnienia wilczych dołów, nadal podążał znalezionym tropem tropem. Od zastawionych pułapek najpewniej dzieliło go kilka albo metrów. Stawiając rozważnie kolejny krok, jego uwagę przykuł ruch w krzakach. Wzniósł kuszę, nakładając wyuczonym ruchem dłoni bełt. Był przekonany, że za tym krzakiem kryło się tropiona przez niego gromada dzikiego ptactwa. Zza krzaków wyłoniła się zdawać by się mogło ludzka twarz. Zdecydowanie zbyt nisko osadzona nad ziemią. Przewidziało mu się? To niemożliwe, pozostawał teraz trzeźwy. Potrząsnął lekko głową, słysząc głośny, zarazem znajomy głos. Kobieta zdawała go znać z nazwiska. Zmarszczył brwi, powoli łącząc kropki.
— Psidwacza mać... Raskolnikova?! Nie tak głośno, spłoszysz ptactwo. Prawie pomyliłem cię ze zwierzyną — Zaklął pod nosem. Wolał się upewnić. Upomniał ją. Jednocześnie to był niezaprzeczalny fakt. Kogoś mającego ponad metr trzydzieści wzrostu było łatwo pomylić ze zwierzyną.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Odkąd przybyłam na te pierdolone wyspy, moje życie zaczęło przypominać spacer podziemiami Durmstrangu, gdzie na każdym kroku dało się przypadkiem wleźć w kolejnego przechadzającego się tam bez większego sensu ducha. Gdzie bym nie poszła, co bym nie robiła - przeszłość ciągnęła się za mną jak nici z rozprutego swetra. W sumie... Nie, żebym zawsze miała coś przeciwko. Czasami może być to całkiem przydatne. Po prostu… Przeszłość zasadniczo nigdy, ale to przenigdy nie była moim przyjacielem. I gdyby nie to, że musiałam być skuteczna, za każdym pieprzonym razem, kiedy wyruszałam do pracy w Gringottcie oraz do tej innej - bardziej satysfakcjonującej, prawdopodobnie wyciągnęłabym te wszystkie obrazy ze swojej głowy, przywiązała do ciężkiego kamienia i utopiła w morzu na dobre. Tak, to właściwe miejsce dla tego całego syfu. Ale niestety, takie rozwiązanie nie wchodziło w grę, tak że pozostawało jedynie topić to wszystko w morzu alkoholu.
Co za jebane życie.
-A ja myślałam, że celujesz w coś większego, niż jakieś chujowe gołębie.- uśmiechnęłam się do niego. Trochę przyjaźnie, a trochę krzywo, jak to miałam w zwyczaju. - Tylko mi nie mów, że wyszedłeś z wprawy, Sebastianie.
Od naszego ostatniego spotkania upłynęło wiele lat. Wtedy i on był młodszy i chyba mniej wymiętoszony przez życie, a ja byłam dumną właścicielką pięknego, grubego warkocza, sięgającego aż do pasa. Wtedy wszystko było prostsze i świat nie przypominał rynsztoka, wypełnionego gównem po brzegi. Kompletnie inne życie.
Kurwa, kiedy ten czas zdążył tak szybko minąć?
-Pracujesz dla kogoś, czy dalej sam sobie jesteś sterem, żeglarzem, okrętem i rybą?
Trudno jest zaczynać rozmowy z kimś, kogo się nie widziało tyle lat. Kto wie, jak teraz wygląda sytuacja. Może typkowi odjebało i robi dla szlachty? Albo odjebalo w drugą stronę i wspiera miotających się bez celu oraz sensu mugoli razem z tym całym Zakonem?
-Tak w ogóle to całkiem milutko w tej Anglii macie. Niezmiernie… ciekawie. - ostatnie słowo wypowiedziałam powoli. Ironia sama cisnęła mi się na język, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. - Nigdy nie sądziłam, że zawitam tu na dłużej, ale los to potrafi całkiem nieźle lecieć w chuja.
Co za jebane życie.
-A ja myślałam, że celujesz w coś większego, niż jakieś chujowe gołębie.- uśmiechnęłam się do niego. Trochę przyjaźnie, a trochę krzywo, jak to miałam w zwyczaju. - Tylko mi nie mów, że wyszedłeś z wprawy, Sebastianie.
Od naszego ostatniego spotkania upłynęło wiele lat. Wtedy i on był młodszy i chyba mniej wymiętoszony przez życie, a ja byłam dumną właścicielką pięknego, grubego warkocza, sięgającego aż do pasa. Wtedy wszystko było prostsze i świat nie przypominał rynsztoka, wypełnionego gównem po brzegi. Kompletnie inne życie.
Kurwa, kiedy ten czas zdążył tak szybko minąć?
-Pracujesz dla kogoś, czy dalej sam sobie jesteś sterem, żeglarzem, okrętem i rybą?
Trudno jest zaczynać rozmowy z kimś, kogo się nie widziało tyle lat. Kto wie, jak teraz wygląda sytuacja. Może typkowi odjebało i robi dla szlachty? Albo odjebalo w drugą stronę i wspiera miotających się bez celu oraz sensu mugoli razem z tym całym Zakonem?
-Tak w ogóle to całkiem milutko w tej Anglii macie. Niezmiernie… ciekawie. - ostatnie słowo wypowiedziałam powoli. Ironia sama cisnęła mi się na język, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. - Nigdy nie sądziłam, że zawitam tu na dłużej, ale los to potrafi całkiem nieźle lecieć w chuja.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Parsknął na te słowa, choć w zupełności się z nimi zgadzał. Poszukiwał śladów grubej zwierzyny, z której po upolowaniu dałoby się zapełnić spiżarnię na kilka dni. Ptactwo nie spełniało tych kryteriów.
— A jakże by inaczej. Póki co zostały mi te chujowe gołębie — Żachnął się, będąc wyraźnie niepocieszonym z niesatysfakcjonującego wyniku poszukiwania śladów i tropów. — Nie wyszedłem z wprawy, do tego jestem trzeźwy. To ta pieprzona zima — Skwitował z przekąsem słowa półgoblinki. Polował tak często jak to możliwe, nawet pomimo obecnie trwającej zimy. Po pierwsze, on i jego najbliższa rodzina musieli coś jeść. Po to drugie to stanowiło istotną część jego codziennej rutyny, swoisty sposób na zaspokojenie części jego natury wolnej od człowieczeństwa. Jeszcze nie dotarł do takiego etapu w swoim żywocie przeklętego, że rozsmakował się w ludzkim mięsie poza pełnią księżyca. Nie było tak, że szukał sobie ofiar z premedytacją. Niemniej nie zamierzał żałować zjedzenia kogoś, przemienienia kogoś w wilkołaka, gdyż ludzie byli w tym czasie dla niego tym, czym upolowana sarna jest dla wygłodniałego wilka. Nie było to nic osobistego.
Nie mógł powiedzieć, że życie go rozpieszczało. Podejmowanie błędnych decyzje to jedno, ale były rzeczy, na które nie miał wpływu. Jak zawsze, kiedy Merlin postanowi nasrać mu w życie. Metaforycznie. Stary dziad dawno odwrócił się pył.
— Tylko dla siebie. Nadal wyduszasz ostatniego knuta z biedaków? — W przeszłości pracował dla innych. A po tych wszystkich latach, na starość znacznie lepiej było pracować dla siebie. Szlachta stanowiła klientelę adekwatną do wykonywanego przez niego fachu, pełne kieszenie brzęczących galeonów. Za to on nie miał zakorzenionej służalczej postawy. Słowa typu "tak, sir" lub "nie, sir" nie chciały przejść mu przez gardło. Nie pasował do tych wszystkich salonów i dłuższego bytowania wśród nadętych jak świńskie pęcherze szlachciurów. Starego psa nie można nauczyć nowych sztuczek.
— Po chuju — Skwitował bez cienia entuzjazmu w głosie. Mógł mówić, co chciał, ale trudności z dostępem do żywotności dotykały również go i jego rodziny. — Jestem zaskoczony tym, że tu zostałaś. Takie szczury jak my jako pierwsze uciekają z tonącego okrętu — Dodał z tym zaskoczeniem i niezrozumieniem wypisanym na twarzy. On również to zrobił. W pewnym sensie.
— Wracam do polowania — W tym momencie zakończył obecną wymianę zdań między nimi, zaczynając się skradać. Niespełna trzydzieści metrów dalej dostrzegł stado gęsi krótkodziobych. Nie posiadał się z radości, gdyż to nie był upragniona zdobycz. Przyczaił się w dogodnym miejscu do strzału, wypuszczając z kuszy bełt pomimo uderzeniami serca. Oby sięgnął celu.
Rzut na odległość od zwierzyny - Klik
Strzelam z kuszy do gęsi, rzucam k100 na rzut do celu (ST 80) + spostrzegawczość III (+60)
— A jakże by inaczej. Póki co zostały mi te chujowe gołębie — Żachnął się, będąc wyraźnie niepocieszonym z niesatysfakcjonującego wyniku poszukiwania śladów i tropów. — Nie wyszedłem z wprawy, do tego jestem trzeźwy. To ta pieprzona zima — Skwitował z przekąsem słowa półgoblinki. Polował tak często jak to możliwe, nawet pomimo obecnie trwającej zimy. Po pierwsze, on i jego najbliższa rodzina musieli coś jeść. Po to drugie to stanowiło istotną część jego codziennej rutyny, swoisty sposób na zaspokojenie części jego natury wolnej od człowieczeństwa. Jeszcze nie dotarł do takiego etapu w swoim żywocie przeklętego, że rozsmakował się w ludzkim mięsie poza pełnią księżyca. Nie było tak, że szukał sobie ofiar z premedytacją. Niemniej nie zamierzał żałować zjedzenia kogoś, przemienienia kogoś w wilkołaka, gdyż ludzie byli w tym czasie dla niego tym, czym upolowana sarna jest dla wygłodniałego wilka. Nie było to nic osobistego.
Nie mógł powiedzieć, że życie go rozpieszczało. Podejmowanie błędnych decyzje to jedno, ale były rzeczy, na które nie miał wpływu. Jak zawsze, kiedy Merlin postanowi nasrać mu w życie. Metaforycznie. Stary dziad dawno odwrócił się pył.
— Tylko dla siebie. Nadal wyduszasz ostatniego knuta z biedaków? — W przeszłości pracował dla innych. A po tych wszystkich latach, na starość znacznie lepiej było pracować dla siebie. Szlachta stanowiła klientelę adekwatną do wykonywanego przez niego fachu, pełne kieszenie brzęczących galeonów. Za to on nie miał zakorzenionej służalczej postawy. Słowa typu "tak, sir" lub "nie, sir" nie chciały przejść mu przez gardło. Nie pasował do tych wszystkich salonów i dłuższego bytowania wśród nadętych jak świńskie pęcherze szlachciurów. Starego psa nie można nauczyć nowych sztuczek.
— Po chuju — Skwitował bez cienia entuzjazmu w głosie. Mógł mówić, co chciał, ale trudności z dostępem do żywotności dotykały również go i jego rodziny. — Jestem zaskoczony tym, że tu zostałaś. Takie szczury jak my jako pierwsze uciekają z tonącego okrętu — Dodał z tym zaskoczeniem i niezrozumieniem wypisanym na twarzy. On również to zrobił. W pewnym sensie.
— Wracam do polowania — W tym momencie zakończył obecną wymianę zdań między nimi, zaczynając się skradać. Niespełna trzydzieści metrów dalej dostrzegł stado gęsi krótkodziobych. Nie posiadał się z radości, gdyż to nie był upragniona zdobycz. Przyczaił się w dogodnym miejscu do strzału, wypuszczając z kuszy bełt pomimo uderzeniami serca. Oby sięgnął celu.
Rzut na odległość od zwierzyny - Klik
Strzelam z kuszy do gęsi, rzucam k100 na rzut do celu (ST 80) + spostrzegawczość III (+60)
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Sebastian Bartius' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
-To chyba mam coś, co może ci pomóc. - słowa “za trzeźwy” brzmiały jak wyrok, jak okrutna kara, na którą nie zasługuje żaden porządny czarodziej. A tak się składało, że Bartius do nich należał… należy? Nie wiem, zapamiętałam go jako porządnego typa i dobrego profesjonalistę. Tak więc ktoś taki zasługiwał na to, by być uratowanym z obecnego stanu.
-Masz, chlapnij se. - zza pazuchy wyciągnęłam piersiówkę, którą przed ucieczką z kraju podarował mi kuzyn Daniel, jak i tę piękną szablę, wiszącą sobie dostojnie przy moim pasie. - Nie jest to może ta wasza dziwaczna gadzia wóda, ale, słowo daję, stawia na nogi.
No bo nigdy przez całe swoje życie nie widziałam takiego człowieka, który by nie dostał kopa od rozcieńczonego spirtu. Owszem, niektórzy padają potem dość szybko, no ale liczy się sam impuls i wstrząs.
Trąciłam czubkiem buta przysypany śniegiem rosnący tuż obok krzak. Śnieg widowiskowo osypał się na ziemię, a ja dałam sobie chwilę, by się zastanowić, co by tu odpowiedzieć. Czy może nie zaryzykować i tym razem przedstawić tę mniej legalną stronę mojej pracy? Przecież Sebastian wiedział, że moja rodzina słynie z różnych krzywych biznesów, w szczególności handlem różnym gównem na czarnym rynku. Tylko że ja poszłam o krok dalej w tym wszystkim. Z drugiej strony… kto jak nie przeklęty może podejść na spokojnie do tematów morderstw za hajs?
-Ta, powiedzmy, że nadal w tym siedzę. Ale, no, wpadnie czasem coś nadprogramowo. Wiesz, jak to teraz jest, sporo się namnożyło ludzi, którzy obsypią złotem każdego, kto za nich pójdzie uwalić się po łokcie w różnym gównie. - mimowolnie zmierzyłam mężczyznę spojrzeniem, bo w głowie zaczął klarować mi się pewien pomysł. - Słuchaj, a nie chciałbyś może czasem coś dorobić? Pracy jest dużo, a przyda mi się ktoś sprawdzony. Co myślisz?
Sama też zrobiłam oszczędny łyk z piersiówki. Pieczenie w przełyku i rozlewające się po ciele przyjemnie ciepło przyjemnie kontrastowało z mrozem, który skuwał lodem płuca przy każdym oddechu.
-Ja wiem, że logika każe spierdalać… i tym podobne… No tylko, że sam dobrze wiesz, jak to w świecie działa. - kaszlnęłam. - Na chaosie i wojnie najlepiej się wzbogacić. Tacy jak ja, no i jak ty, muszą sobie radzić sami, bo na władzę - jaka by nie była - nie możemy liczyć. A właściwie, to dlaczego ty nie uciekłeś?
Oparłam się o drzewo, żeby nie przeszkadzać i przypadkiem nie spłoszyć ptaka, którego zauważył Sebastian. I tak narobiłam już wystarczająco hałasu.
Strzała wypuszczona z kuszy pomknęła w stronę celu, po czym ugodziła zdobycz, a ta upadła gdzieś w śnieg.
-No, no. Gratuluję. - uśmiechnęłam się i wskazałam na kuszę. - Dasz mi też się przyjrzeć temu cacku? Zastanawiam się, czy sobie też takiej nie sprawię.
-Masz, chlapnij se. - zza pazuchy wyciągnęłam piersiówkę, którą przed ucieczką z kraju podarował mi kuzyn Daniel, jak i tę piękną szablę, wiszącą sobie dostojnie przy moim pasie. - Nie jest to może ta wasza dziwaczna gadzia wóda, ale, słowo daję, stawia na nogi.
No bo nigdy przez całe swoje życie nie widziałam takiego człowieka, który by nie dostał kopa od rozcieńczonego spirtu. Owszem, niektórzy padają potem dość szybko, no ale liczy się sam impuls i wstrząs.
Trąciłam czubkiem buta przysypany śniegiem rosnący tuż obok krzak. Śnieg widowiskowo osypał się na ziemię, a ja dałam sobie chwilę, by się zastanowić, co by tu odpowiedzieć. Czy może nie zaryzykować i tym razem przedstawić tę mniej legalną stronę mojej pracy? Przecież Sebastian wiedział, że moja rodzina słynie z różnych krzywych biznesów, w szczególności handlem różnym gównem na czarnym rynku. Tylko że ja poszłam o krok dalej w tym wszystkim. Z drugiej strony… kto jak nie przeklęty może podejść na spokojnie do tematów morderstw za hajs?
-Ta, powiedzmy, że nadal w tym siedzę. Ale, no, wpadnie czasem coś nadprogramowo. Wiesz, jak to teraz jest, sporo się namnożyło ludzi, którzy obsypią złotem każdego, kto za nich pójdzie uwalić się po łokcie w różnym gównie. - mimowolnie zmierzyłam mężczyznę spojrzeniem, bo w głowie zaczął klarować mi się pewien pomysł. - Słuchaj, a nie chciałbyś może czasem coś dorobić? Pracy jest dużo, a przyda mi się ktoś sprawdzony. Co myślisz?
Sama też zrobiłam oszczędny łyk z piersiówki. Pieczenie w przełyku i rozlewające się po ciele przyjemnie ciepło przyjemnie kontrastowało z mrozem, który skuwał lodem płuca przy każdym oddechu.
-Ja wiem, że logika każe spierdalać… i tym podobne… No tylko, że sam dobrze wiesz, jak to w świecie działa. - kaszlnęłam. - Na chaosie i wojnie najlepiej się wzbogacić. Tacy jak ja, no i jak ty, muszą sobie radzić sami, bo na władzę - jaka by nie była - nie możemy liczyć. A właściwie, to dlaczego ty nie uciekłeś?
Oparłam się o drzewo, żeby nie przeszkadzać i przypadkiem nie spłoszyć ptaka, którego zauważył Sebastian. I tak narobiłam już wystarczająco hałasu.
Strzała wypuszczona z kuszy pomknęła w stronę celu, po czym ugodziła zdobycz, a ta upadła gdzieś w śnieg.
-No, no. Gratuluję. - uśmiechnęłam się i wskazałam na kuszę. - Dasz mi też się przyjrzeć temu cacku? Zastanawiam się, czy sobie też takiej nie sprawię.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Bowland Fells
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire