Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Zamek w Warwick
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamek w Warwick
W mugolskich kręgach powszechną wiedzą jest, że okazały zamek w centrum Warwick stanowił historyczną twierdzę Warwickshire, albowiem w średniowieczu odbywały się tam jedne z najkrwawszych, a przy tym niezwykle jednostronnych bitew. Władający nim hrabia dzielnie odpierał liczne ataki nie musząc ubiegać się o pomoc swych sojuszników, albowiem położenie budowli, murów oraz w części otaczająca go rzeka pozwalała im skutecznie rozprawiać się z agresorami. Straty w ludziach zniechęcały do kolejnych napadów, które z czasem zupełnie zanikły pochłaniając za sobą najlepszych, wojennych strategów. Wieloletni spokój oraz rzekome zawieszenie broni uśpiło czujność rodu, który to zawierzył jednemu z najbardziej zaufanych i najwyżej postawionych dowódców, jakoby hrabia został otruty podczas wystawnego przyjęcia w sąsiednim hrabstwie. Po latach okazało się to kłamstwem mającym jedynie zmusić do walki na otwartej przestrzeni, którą niezaprawieni w boju wojownicy przegrali z kretesem.
Mieszkańcy zamku już nigdy nie zaznali tej samej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, a licznie zmieniający się władcy nieuchronnie doprowadzali twierdzę do ruiny. Zdrady, egzekucje, pragnienie zawłaszczenia ziem na dobre zmieniły losy tego niegdyś wyjątkowego miejsca, które z czasem zostało okrzyknięte jako przeklęte i goszczące jedynie śmierć. Negatywne odczucia wzmocniły nowe fortyfikacje wybudowane w trakcie wojny stuletniej, a także późniejsze przekształcenie części zamku na więzienie dla politycznych jeńców.
Obecnie tajemnicą jest, co dzieje się za murami zamku. Plotki jedynie podsycały ciekawość, lecz każdy kto próbował je zweryfikować wkrótce zostawał uznany za zaginionego w niejasnych okolicznościach.
Mieszkańcy zamku już nigdy nie zaznali tej samej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, a licznie zmieniający się władcy nieuchronnie doprowadzali twierdzę do ruiny. Zdrady, egzekucje, pragnienie zawłaszczenia ziem na dobre zmieniły losy tego niegdyś wyjątkowego miejsca, które z czasem zostało okrzyknięte jako przeklęte i goszczące jedynie śmierć. Negatywne odczucia wzmocniły nowe fortyfikacje wybudowane w trakcie wojny stuletniej, a także późniejsze przekształcenie części zamku na więzienie dla politycznych jeńców.
Obecnie tajemnicą jest, co dzieje się za murami zamku. Plotki jedynie podsycały ciekawość, lecz każdy kto próbował je zweryfikować wkrótce zostawał uznany za zaginionego w niejasnych okolicznościach.
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Czas zdawał się na moment zatrzymać, kiedy to kurz unosił się leniwie ku górze ze zniszczonych i zawalonych na dziedzińcu murów. Elvira ruszyła z pomocą zdając sobie sprawę, że liczyła się każda minuta. Była już jednak nader zmęczona, aby w każdym przypadku nieść ją bezbłędnie, a przede wszystkim skutecznie. Jej różdżka przysłużyła się jednak Tristanowi, jaki dzięki jej wsparciu był w stanie wygłosić przemowę oraz rozprawić się - z jego zdaniem – wrogo nastawioną dziewczyną. Kobieta, prześmiewczo nazywana pralinką, wiła się w kałuży własnej krwi pragnąc tylko jednego – śmierci. Chciała zadowolić Rosiera, dać mu informacje, jakich potrzebował w zamian za ziarno litości, lecz nie była w stanie tego uczynić, albowiem wbrew pozorom jej wiedza była znacznie ograniczona. Znalazła się tutaj tylko i wyłącznie na skutek mugolskich żołnierzy; przywieziona oraz oddana do niewoli przeszła tą samą drogę, co wszyscy inni. Od więziennej celi, po uciechę mężczyzn, którzy docenili jej urodę. Brzydziła się sobą, nie mogła pogodzić z tym co ją spotkało, o czym mówiła roztrzęsionym, zapewne również od bólu, głosie. Na rzucone pytanie odparła tylko, że być może poparzenia są wynikiem charłactwa, ale na pewno nie zarzucanej jej zdrady. Ciężko było osądzić o jej winie, szczególnie kiedy zewsząd dochodziło majaczenie i prośby o rychłą pomoc.
Tuż po tym jak udało się uratować Mathieu, Tristan rozpoczął poszukiwania żywych dusz. Na terenie zamku dostrzegł trzy sylwetki, które leżały na posadzce. Dwie znajdowały się w piwnicach, zaś jedna na pierwszym piętrze – dokładnie tam, gdzie wcześniej spotkał Multon. Nie potrzebował wiele czasu, aby zrozumieć, że jedną z ocalałych była kobieta. Pojawił się promyk nadziei. Mathieu doskonale pamiętał, gdzie ostatnim razem widział Rookwood i to właśnie w tamto miejsce się udał, gdy tylko odzyskał władzę nad własnym ciałem. Ilość krwi, rozczłonkowanych ciał oraz zapachu śmierci była ogromna, dzisiejsza walka pochłonęła setki dusz – nie tylko wroga.
Rzucane zaklęcia pozwoliły mu z czasem odkryć ciało Śmierciożerczyni. Była nieprzytomna, miała rozległe rany szczególnie w okolicach głowy, pod którą zebrało się wiele krwi. Maghnus znajdował się na piętrze, znaleźli go młodzi czarodzieje uwolnieni z niewoli. Jeden z nich pamiętał o środkach zapobiegawczych i bez większego trudu stwierdził, że zapadł na klątwę, dlatego też przed wezwaniem odpowiednich osób zakazał go dotykać. Przekleństwo Morfeusza nie było skomplikowane, ale z pewnością bardzo uporczywe i dające się we znaki.
Ostatnia z osób nie była znana Rycerzom Walpurgii, choć Mathieu mógł pamiętać ją z więzienia. Mężczyzna cudem przeżył, choć jego obrażenia nie dawały mu wielkich szans na stuprocentowy powrót do pełnej sprawności.
Elvira podzieliła się swoimi eliksirami oraz jedzeniem. Ranni byli jej wdzięczni za ten gest, albowiem nie było wiadome kiedy nadciągnie pomoc, a noc z pewnością będzie zimna.
Próby odnalezienia figurki Majora spełzły na niczym. Potężny wybuch na dziedzińcu rozbił drewienko w drobny mak i nie było żadnych szans na jego odnalezienie. Prawdopodobnie jeśli figurka ostałaby się w środku zamku, a nie została wyrzucona przez okno, to istniałaby większa szansa na jej przetrwanie.
Stos ciał zbieranych w centralnym punkcie twierdzy nieustannie się powiększał. Młodzi czarodzieje z uznaniem i podziwem patrzyli na Rycerzy Walpurgii, którzy mimo ran oraz posiadanej rangi sami nosili zmarłych.
Przemówienie Tristana znacznie wpłynęło na ich poglądy. Widać było wyraźne poruszenie oraz mobilizację wśród męskiej części słuchaczy. Oddali hołd kolegom, po czym kiwali głowami, gdy wspomniana została kwestia przekazywania tych wydarzeń dalej. Byli gotów to zrobić, byli gotów walczyć za nowy, lepszy świat, w którym będą mogli żyć, nie służyć. O podpułkowniku było wiadomo tylko tyle, że często zmieniał miejsce pobytu. Ostatnim razem widziany był w Szkocji, skąd koordynował wojsko.
Z czasem pod murami zaczęli pojawiać się mieszkańcy; niektórzy wiedzeni ciekawością, zaś inni chęcią pomocy. W całym Warwick, aż huczało od plotek i choć wiele z nich się różniło, to jeden element był zgodny – Czarny Pan zwyciężył, mugole zostali zgładzeni. Czarodzieje zakasali rękawy i wzięli do roboty. Zdawali sobie sprawę, iż nie byli w stanie naprawić murów zamku, lecz mogli uporządkować gruzy na dziedzińcu oraz znosić ciała. Uratowany młyn miał im służyć, podobnie jak znalezione w zamku zapasy. Nie było ich wiele z uwagi na skalę zniszczeń, ale cieszyli się ze wszystkiego.
Kiedy o upadłej twierdzy rozmawiano już w każdym mieście, miasteczku i wiosce należących do hrabstwa, można było zaobserwować poruszenie na uliczkach. Niemagiczni pośpiesznie kierowali się w stronę granic, zaś czarodzieje sprzeciwiający się polityce Ministerstwa teleportowali z całym dobytkiem w bezpieczne rejony.
Cronos Malfoy przekazał w liście do Tristana pełne poparcie oraz zapewnił, że już trwają pracę nad wydaniem dekretu i uroczystością mającą w swym celu nagrodzenie zmarłych orderami. Wyraził szacunek względem zapewnienia stabilizacji na kolejnych ziemiach i życzył następnych, rychłych sukcesów. Antonia podziękowała za ratunek i obiecała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby dotrzeć do więźniów. Sama nie miała żadnych informacji o wspomnianym mężczyźnie.
Dyrektor wyraził pełną gotowość do działania. Poinformował Multon, że jest w bliskich relacjach z dyrektorem szpitala w Warwick i zrobi, co w jego mocy, aby najbardziej ranni już tam uzyskali niezbędną pomoc. Ponadto zapewnił o wysłaniu ratowników na miejsce zdarzenia.
Mathieu udało się dotrzeć do pracowników Ministerstwa, dzięki czemu już dnia następnego na teren twierdzy dotarły osoby mające za zadanie zweryfikowanie skali zniszczeń oraz opracowania planu ewentualnej odbudowy. Zadanie nie będzie łatwe, ale twierdza była zbyt istotnym, historycznym punktem, aby pozwolić jej pozostać ruiną.
Rozpoczęły się prace nad identyfikacją ciał, a sowy krążyły z listami do rodzin. Smutek, żal, płacz i złość, a z drugiej strony poczucie dumy, uznania i ogromnej miłości. Wieść o śmierci Luca dotarła do kamienicy, gdzie przez dłuższy czas panowała cisza. Chcieli odzyskać ciało swego bohatera i pozwolić mu odejść na ich własnych zasadach. Tliło się w nich niezrozumienie, ale sam Luca musiał sobie zdawać sprawę z ryzyka, jakie podjął udając się do zamku.
Anomalia została wyciszona i nie mogła dłużej nękać okolicznych czarodziejów oraz przyszłych pracowników zamku. Wydajność młyna od razu wzrosła, dzięki czemu można było prowadzić produkcję nie tylko dla samej twierdzy, ale i miasta. Mieszkańcy wyrazili wdzięczność, radowała ich wieść o nowym, lepszym świecie.
Mistrz Gry dziękuje za wspólną zabawę oraz zaangażowanie. Możecie kontynuować rozgrywki, działania — od tej pory wszystkie zgłaszane powinny być już w temacie spokojnie jak na wojnie.
Sigrun - kolejny miesiąc musisz spędzić w Mungu z uwagi na odniesione obrażenia. Przez cały kolejny okres fabularny będą obowiązywać cię kary: -5 do kości i - 20 do PŻ.
Maghnus - zapadłeś na klątwę Morfeusza, wymagasz pomocy łamacza klątw.
Tristan - środki na odbudowę są wystarczające, trwać ona będzie cały kolejny okres fabularny. Figurki Majora nigdy nie odnaleziono.
Wkrótce nastąpi aktualizacja ekwipunków oraz znaków szczególnych.
Wszystkie informacje o zdobytych punktach i nagrodach za udział pojawią się w podsumowaniu. Jeszcze raz dziękuję za wspólną zabawę.
Tuż po tym jak udało się uratować Mathieu, Tristan rozpoczął poszukiwania żywych dusz. Na terenie zamku dostrzegł trzy sylwetki, które leżały na posadzce. Dwie znajdowały się w piwnicach, zaś jedna na pierwszym piętrze – dokładnie tam, gdzie wcześniej spotkał Multon. Nie potrzebował wiele czasu, aby zrozumieć, że jedną z ocalałych była kobieta. Pojawił się promyk nadziei. Mathieu doskonale pamiętał, gdzie ostatnim razem widział Rookwood i to właśnie w tamto miejsce się udał, gdy tylko odzyskał władzę nad własnym ciałem. Ilość krwi, rozczłonkowanych ciał oraz zapachu śmierci była ogromna, dzisiejsza walka pochłonęła setki dusz – nie tylko wroga.
Rzucane zaklęcia pozwoliły mu z czasem odkryć ciało Śmierciożerczyni. Była nieprzytomna, miała rozległe rany szczególnie w okolicach głowy, pod którą zebrało się wiele krwi. Maghnus znajdował się na piętrze, znaleźli go młodzi czarodzieje uwolnieni z niewoli. Jeden z nich pamiętał o środkach zapobiegawczych i bez większego trudu stwierdził, że zapadł na klątwę, dlatego też przed wezwaniem odpowiednich osób zakazał go dotykać. Przekleństwo Morfeusza nie było skomplikowane, ale z pewnością bardzo uporczywe i dające się we znaki.
Ostatnia z osób nie była znana Rycerzom Walpurgii, choć Mathieu mógł pamiętać ją z więzienia. Mężczyzna cudem przeżył, choć jego obrażenia nie dawały mu wielkich szans na stuprocentowy powrót do pełnej sprawności.
Elvira podzieliła się swoimi eliksirami oraz jedzeniem. Ranni byli jej wdzięczni za ten gest, albowiem nie było wiadome kiedy nadciągnie pomoc, a noc z pewnością będzie zimna.
Próby odnalezienia figurki Majora spełzły na niczym. Potężny wybuch na dziedzińcu rozbił drewienko w drobny mak i nie było żadnych szans na jego odnalezienie. Prawdopodobnie jeśli figurka ostałaby się w środku zamku, a nie została wyrzucona przez okno, to istniałaby większa szansa na jej przetrwanie.
Stos ciał zbieranych w centralnym punkcie twierdzy nieustannie się powiększał. Młodzi czarodzieje z uznaniem i podziwem patrzyli na Rycerzy Walpurgii, którzy mimo ran oraz posiadanej rangi sami nosili zmarłych.
Przemówienie Tristana znacznie wpłynęło na ich poglądy. Widać było wyraźne poruszenie oraz mobilizację wśród męskiej części słuchaczy. Oddali hołd kolegom, po czym kiwali głowami, gdy wspomniana została kwestia przekazywania tych wydarzeń dalej. Byli gotów to zrobić, byli gotów walczyć za nowy, lepszy świat, w którym będą mogli żyć, nie służyć. O podpułkowniku było wiadomo tylko tyle, że często zmieniał miejsce pobytu. Ostatnim razem widziany był w Szkocji, skąd koordynował wojsko.
Z czasem pod murami zaczęli pojawiać się mieszkańcy; niektórzy wiedzeni ciekawością, zaś inni chęcią pomocy. W całym Warwick, aż huczało od plotek i choć wiele z nich się różniło, to jeden element był zgodny – Czarny Pan zwyciężył, mugole zostali zgładzeni. Czarodzieje zakasali rękawy i wzięli do roboty. Zdawali sobie sprawę, iż nie byli w stanie naprawić murów zamku, lecz mogli uporządkować gruzy na dziedzińcu oraz znosić ciała. Uratowany młyn miał im służyć, podobnie jak znalezione w zamku zapasy. Nie było ich wiele z uwagi na skalę zniszczeń, ale cieszyli się ze wszystkiego.
Kiedy o upadłej twierdzy rozmawiano już w każdym mieście, miasteczku i wiosce należących do hrabstwa, można było zaobserwować poruszenie na uliczkach. Niemagiczni pośpiesznie kierowali się w stronę granic, zaś czarodzieje sprzeciwiający się polityce Ministerstwa teleportowali z całym dobytkiem w bezpieczne rejony.
Cronos Malfoy przekazał w liście do Tristana pełne poparcie oraz zapewnił, że już trwają pracę nad wydaniem dekretu i uroczystością mającą w swym celu nagrodzenie zmarłych orderami. Wyraził szacunek względem zapewnienia stabilizacji na kolejnych ziemiach i życzył następnych, rychłych sukcesów. Antonia podziękowała za ratunek i obiecała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby dotrzeć do więźniów. Sama nie miała żadnych informacji o wspomnianym mężczyźnie.
Dyrektor wyraził pełną gotowość do działania. Poinformował Multon, że jest w bliskich relacjach z dyrektorem szpitala w Warwick i zrobi, co w jego mocy, aby najbardziej ranni już tam uzyskali niezbędną pomoc. Ponadto zapewnił o wysłaniu ratowników na miejsce zdarzenia.
Mathieu udało się dotrzeć do pracowników Ministerstwa, dzięki czemu już dnia następnego na teren twierdzy dotarły osoby mające za zadanie zweryfikowanie skali zniszczeń oraz opracowania planu ewentualnej odbudowy. Zadanie nie będzie łatwe, ale twierdza była zbyt istotnym, historycznym punktem, aby pozwolić jej pozostać ruiną.
Rozpoczęły się prace nad identyfikacją ciał, a sowy krążyły z listami do rodzin. Smutek, żal, płacz i złość, a z drugiej strony poczucie dumy, uznania i ogromnej miłości. Wieść o śmierci Luca dotarła do kamienicy, gdzie przez dłuższy czas panowała cisza. Chcieli odzyskać ciało swego bohatera i pozwolić mu odejść na ich własnych zasadach. Tliło się w nich niezrozumienie, ale sam Luca musiał sobie zdawać sprawę z ryzyka, jakie podjął udając się do zamku.
Anomalia została wyciszona i nie mogła dłużej nękać okolicznych czarodziejów oraz przyszłych pracowników zamku. Wydajność młyna od razu wzrosła, dzięki czemu można było prowadzić produkcję nie tylko dla samej twierdzy, ale i miasta. Mieszkańcy wyrazili wdzięczność, radowała ich wieść o nowym, lepszym świecie.
Sigrun - kolejny miesiąc musisz spędzić w Mungu z uwagi na odniesione obrażenia. Przez cały kolejny okres fabularny będą obowiązywać cię kary: -5 do kości i - 20 do PŻ.
Maghnus - zapadłeś na klątwę Morfeusza, wymagasz pomocy łamacza klątw.
Tristan - środki na odbudowę są wystarczające, trwać ona będzie cały kolejny okres fabularny. Figurki Majora nigdy nie odnaleziono.
Wkrótce nastąpi aktualizacja ekwipunków oraz znaków szczególnych.
Wszystkie informacje o zdobytych punktach i nagrodach za udział pojawią się w podsumowaniu. Jeszcze raz dziękuję za wspólną zabawę.
Dawno temu, kiedy ojciec zabrał go do mroźnej Rosji, by ujrzał pochłonięty zamieciami Sybir, krainę jego przodków, którzy wznieśli własnymi różdżkami jedno z najokrutniejszych więzień tamtych czasów, tchnięty pragnieniami własnego brata, Grahama, myślał o tym, jakby wyglądało życie ich wszystkich, gdyby mieli we władaniu własne ziemie, nad którymi roztoczyliby opiekę. Wasale dawnych rodów, doradcy carów, niedźwiedzie nie bojący się zimna i lodu powstający po setkach lat na nowo. To nigdy nie były jego marzenia, a pragnienie potęgi nie sięgało władania miastami. Nigdy nie widział się w roli gospodarza, który dostanie pod opiekę hrabstwo, a jego obowiązkiem będzie zapewnienie mu przede wszystkim powrotu do czarodziejskich korzeni, bo nigdy szczególnie dobrym i gościnnym gospodarzem nie był. Ale kiedy to się wydarzyło, był na to przygotowany, świadom nadchodzących wydarzeń i celów, do jakich wszyscy dążyli. Pałając sympatią do nowych wyzwań spoglądał na nowe obowiązki i role jak na zadanie, które przed nim postawiono, czując jednocześnie dumę i chwałę, której nie doznali jego najbliżsi krewni.
Warwickshire było hrabstwem, które nie pamiętało czarodziejskiego włodarza. I choć nie mógł równać się z najszlachetniejszymi rodzinami, które od wieków panowały nad swoimi własnymi terenami, myślał o tych miastach niemalże jak o własnych — nowym domu; zarówno jednym jak i drugim nieco obcym z definicji. Obowiązków stale przybywało, a teraz, mogąc mianować się tym zaszczytnym tytułem musiał zbyt krótką dobę rozciągnąć jeszcze mocniej, nie tylko po to by odwiedzać obszar, który mu ofiarowano pod opiekę, ale także, by nauczyć się spraw daleko wykraczających poza jego dotychczasowe rozumowanie. Zamknięty w murach Sali Śmierci izolował własne myśli i koncentrował na głównych działaniach i priorytetach, które choć coraz częściej ustalał sam, czasem spadały na niego z góry. Wcześniej niż przed miesiącami opuszczał zimne Ministerstwo Magii, by zjawiać się w opuszczonym przez mugoli mieście. Ogrom pracy i spraw go nie przerażał. Skrupulatnie poukładał sobie wszystko, z czym musiał i chciał się zapoznać, wysłuchując rad lepiej obeznanych odnotowywał pamięci to, co było najistotniejsze. Czarnoksiężnik i śmierciożerca, dawny przyjaciel z dzieciństwa, Tristan był najbliższą i największą skarbnicą wiedzy, która już w pierwszych dniach przekazała mu najważniejsze punkty, na które winien był spojrzeć.
Po pierwszych spacerach i obchodach, które pozwoliły mu dokładnie zapoznać się z topografią miasta, zaglądał do wszystkich gmachów po kolei, próbując rozeznać się w tym — czym były przed czarodziejską rewolucją i wiekopomnym zwycięstwem. Poświęcał godziny na zapoznawaniu się z opuszczonymi budynkami, zapamiętując ich mocne i słabe strony, wiedząc, że będą w przyszłości wykorzystane przez czarodziejów na nowo; wiedział, że szukając odpowiedniego miejsca zechcą spytać go o zdanie. Nawet jeśli nie musiał być tak dobrze zaznajomiony, był człowiekiem, który nie lubił być zaskakiwany, lubił wiedzieć — mieć informacje, bo tylko to pozwalało mu przygotować się na nieznane. Obejrzał lecznicę i pomówił z młodą uzdrowicielką, której ojciec zajmował się przybytkiem, dowiadując się o przeszłości tego miejscach i planach, a w jego głowie tkały się już cele i pomysły, które postanowi wkrótce wcielić w życie. najwięcej czasu zeszło mu w opuszczonym, miejskim ratuszu, w którym panował rozgardiasz. Dokumenty, jak i przedmioty, których ani przeznaczenia nie rozumiał przejrzał pobieżnie, wiedząc, że nie było szans, aby zapoznał się z każdym jednym świstkiem. Czy mogło to mieć jakieś znaczenie? Mugolskie prawo i przepisywane działki, o których wspominała Elvira w jednym z listów były go pozbawione. Wszystko należało ustalić od nowa, uporządkować. Już przyglądając się temu, uprzedzony przez Tristana, wiedział, że przyjdzie mu roztrzygiwac pewne kwestie. Warwickshire obowiązywały zasady narzucane przez Ministerstwo Magii, a ci, którzy wykorzystywali mugolskie koneksje dzisiaj zostali z niczym. A jednak w dokumentach ratusza szukał informacji o ludziach, potencjalnych wywrotowcach, politykach, osobach mogących sprawiać problemy. Nie będąc w stanie jednak przejrzeć kartotek i listów, nie będąc w stanie obsłużyć maszyn i urządzeń, które wydawały się wstrętne i prymitywne pozostawił to innym. Nie przespawszy całej nocy, z powodu uciążliwej bezsenności i nakładających się spraw, w Ministerstwie znalazł się przed większością pracowników, by we własnym gabinecie rozesłać kilka listów do ludzi, którzy mieli pomóc mu zbudować siatkę kontaktów pomocnych do zorganizowania nowej struktury. I dzięki temu największejsze dokumenty i informacje zostały posegregowane i umieszczone w archiwach ratusza, a wszystko to, co wydawało się pozornie zbędne i niepotrzebne — zniszczone ogniem. Praca ta trwała wiele dni i angażowała kilka osób, które niespodziewanie znalazły prace w Warwick.
Za sprawką Cassandry, która przejęła piecze nad lokalną lecznicą, zgadzając się postawić ją na nogi i doprowadzić do porządku za pomocą pierwszych ogłoszeń i wolnych zleceń zorganizował bezrobotnych mieszkańców miasta, ale też i innych, szukających zajęcia czarodziejów, by pozbyli się zalegających w zbiorowych mogiłach ciał. Zwłoki mugoli, którzy zostali jeszcze w marcu pozbawieni życia, ale tez później, podczas samosądów i ulicznych walk, tkwiły w wykopanych dołach gnijąc i zwiększając ryzyko epidemii, co nie tylko skierowało uwagę Ramseya na tak pozornie banalne kwestie, ale także jego zainteresowanie. Zdawał sobie sprawę, że bez odpowiednich ludzi nie będzie w stanie samodzielnie tego wszystkiego uporządkować. Ta myśl była nowa — dotąd pracował sam, a wszystko co robił pracowało na jego imię osiągnięcia. Zaczynający się nowy rozdział w jego życiu zakładał współtworzenie, nieodłączną zależność i coś na granicy zaufania i ciągłej kontroli.
Podczas jednego z pierwszych majowych wieczorów, zaprosił mieszkańców na rynek starego miasta, by przedstawić samego siebie, ale też oczekiwania i plany względem miasta, bo to właśnie od Warwick zamierzał zacząć. Spojrzał na twarze zgromadzonych ludzi, mieszkańców, którzy niezbyt licznie pojawili się by dowiedzieć się kim jest i co właściwie zamierza. Nie pragnął wielkiej fety, a fakt, że spotkanie było kameralne bardzo mu odpowiadał. Przyjrzał się wtedy ich twarzom — niektóre były sceptyczne, niektóre niepewne, inne nieco zlęknione tym, co miało się wydarzyć. Zadbał o to to, by surowość w jego spojrzeniu zelżała, rzeczowość nabrała łagodności i ludzkiej empatii między wersami i konkretnie prgedataiwonymi prognozami. Mógł grać, mógł tworzyć profil namiestnika wedle własnych reguł. Potrzebował zaufania ludzi i ich zainteresowania, bo nie mogąc zgromadzić funduszy i ludzi z Londynu, potrzebował tych tutaj do pomocy. Pomysł straży obywatelskiej, choć był jego wcale nie padł z jego strony. Rozumiał, że ludzie potrzebowali bezpieczeństwa. Słuchał ich problemów, baczniej przyglądając się jednak tym milczącym. Czy to nie oni, mogli korzystać na obecności mugoli? Czy nie będą za nimi tęsknić? Czy poukładają sobie tu życie na nowo, w typowo czarodziejskim świecie? Warwick miało być kolejny, które po tych wszystkich działaniach miało opustoszeć z mugoli i zamierzał o to zadbać. Jeśli nie dotychczasowe wydarzenia miały zmusić ich do ucieczki, pragnął, by czarodzieje do tego doprowadzili. Powiedział im, mieszkańcom Warwick, że wystarczy już tych prześladowań, nacisku i przymusu ukrywania się. Wystarczy ciągłego podporządkowania gorszej, lecz liczniejszej grupie. Byli silni, mieli magię. Mogli razem budować wielki świat, który miał im sprzyjać. Być bezpieczny, pozbawiony nieustającego strachu o dobro ludzi, którzy tępili wszelakie przejawy magii. Nidy nie był szczególnym mówcą, nigdy nie potrzebował słów, by przekonywać ludzi do czegokolwiek —m agia wydawała się być wystarczającym argumentem, ale teraz, kiedy jego rola się zmieniła, musiał się dopasować. Przyswojone idee, tak wiernie pielęgnowane i wygłaszane do tej pory przytoczył także mieszkańcom Warwick, ostrożnie zarażając ich wiarą do potęgi Czarnego Pana. Bo to za jego zasługą wydarzyło się to wszystko. To on ich wyzwolił, to jemu najbardziej powinni być wdzięczni, bo za jego sprawką dokonali rzeczy, które nie śniły się poprzednikom. Chciał, by mieszkańcy tego miasta żyli wedle tych zasad, wierząc w siłę Rycerzy Walpurgii i dbając o to, by te przekonania szerzyły się dalej. I był pewien, że miał szansę. Ci, którzy zostali tu z innych powodów, tęskniąc za starym czasem — jeśli rzeczywiście takowi byli — kiedyś odejdą lub zginą. A może, przy właściwej polityce zmienią zdanie i żyjąc w dostatku i spokoju pojmą, jak wiele dobrego otrzymali od losu.
Zorganizowali się. Obowiązująca na terenie całego kraju godzina policyjna obowiązywała także tutaj, ale kto miał jej przestrzegać, jeśli nie oni sami. Powołani do tego czarodzieje stworzyli coś na wzór samodzielnych jednostek patrolujących teren. Nie mieli przeszkolenia, ale było ich zbyt mało, aby pomóc im je uzyskać już teraz. Zorganizowanie tego pozostało jednak w jego planach na najbliższe miesiące. Wiedział, że Ministerstwo pomoże, bo przecież zupełnie zbieżne były ich cele.
Chętnym mieszkańcom zlecił naprawdę budynków, które ucierpiały, korzystając — nieco podstępnie — z wiedzy i możliwości ludzi zajmujących się odbudową zamku w Warwick, którą zlecił i ufundował lord Kentu. Mieszkańcy wsparli ich dobrowolnie w ostatnich etapach odbudowy, by później, posiłkując się zdobytą szczątkową wiedzą doprowadzić do uporządkowania głównych ulic miasta i budynków, które ucierpiały podczas walk. Porządek był czymś, co nigdy nie obowiązywało ani w domu ani biurze Ramseya, odnajdywał się we własnym nieładzie, ale nie wyobrażał sobie pozostawienia tego wszystkiego tutaj.
Pod koniec maja, w budynku sąsiadującym z odnawianym szpitalem pozostawił pod opieką starszej kobiety, ale i do dyspozycji uzdrowicieli, skrzynie z żywnością. Liczył na to, że właśnie tam, w pobliżu szpitala, otworzy się na nowo gospoda. Wszystko to, co udało mu się kupić i dostać w Londynie przetransportował tutaj. Nie miał zbyt wielkich potrzeb, zwykle jadał mało, gotować nie potrafił, dlatego zgromadzone jedzenie pozostawił tutaj, ludziom. W drewnianych skrzyniach znajdowały się ziemniaki, kasza, ryby, chleby, ogórki, ale też kukurydza, pasztety i mięso. Nie było tego tyle, by wyżywić ludność, ale zainwestował w to, licząc, że chwilowy i nagły przypływ żywności pomoże w rozruchu miejsca, które zamarło po opuszczeniu przez nie mugoli. Mieszkańcy potrzebowali miejsca, w którym mogli napić się i odetchnąć, odpocząć. Był pewien, że jedzenie było priorytetem podczas wojny, a ta nie sprzyjała rozruchowi gospodarki. Miał na uwadze słowa przyjaciela, ludzie potrzebowali wątki, nie marchewki. A on potrzebował ich szybkiego poparcia i chęci, zanim uda się przywrócić całe hrabstwo do życia, musiał przywrócić do życia Warwick.
Kończąca się odbudowa zniszczonego zamku w centrum miasta skłoniła go do powrotu do Kent i rozmów z Tristanem, który jeszcze przed pamiętnymi wydarzeniami miał pomysł, co do tego miejsca. Dotychczas średniowieczne zamczysko służyło mugolom, do chwytania, torturowania i mordowania czarodziejów. Siatki politycznych szpiegów wyłapywały wszystkich przedstawicieli ich świata i uznając ich za zagrożenie zatrzymywali ich w przystosowanych do tego lochach. Mulciberowie już kiedyś to zrobili. Stworzyli takie więzienie w śnieżnej Syberii. Dziś kolejne więzienie dla niemagicznego ścierwa otworzy się w Warwick. Przystosowane, odbudowane, gotowe do zamieszkania. A to był dopiero początek zmian, jakie miały nastać w mieście.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Słońce tam nigdy nie wschodziło w pełni. Ani jeden promień nie przedzierał się przez ciężkie, ołowiane chmury, a może w ogóle nie istniało. Rzeczą niemal niemożliwą było odróżnienie nocy od dnia. Wciąż odczuwała przeraźliwy chłód, wiatr smagał ją po twarzy, a zacinający deszcz przemaczał ubranie każdego dnia. Nie odnalazła żadnej kryjówki. Nie było tam miejsca, aby mogła się ukryć. Mięśnie wciąż miała napięte, gotowe do ucieczki w każdej chwili, gdy straciła już siły, aby się bronić. Cieniste istoty, potwory o kształtach zwierząt i monstrualnych bestii, polowały na nią tak jak ona czyniła to w lassach Harrogate. Nadeszła pora, gdy Sigrun Rookwood stała się ofiarą, nie myśliwym - i szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę Arawn, który wciąż szeptał jej do ucha. Słyszała bożka w głowie, słyszała szepty wokół siebie, złośliwe chichoty i kpiny. Nie potrafiła się poddać; wciąż walczyła, próbowała odnaleźć drogę wyjścia, ale tamta martwa puszcza nie miała granic. Nie zaczynała i się nie kończyła. Oko Ślepego nie pomagało Sigrun dostrzec plam ciepła, bo nic tu nie było żywe. Może jedynie medalion z runą krwi trolla trzymał ją przy życiu, gdy padała wyczerpana na zimną ziemię. Wiedziała jedynie, że nie chce tak umrzeć. Umarła już raz, przez tego samego bożka, nie zamierzała mu pozwolić odebrać sobie życia po raz drugi.
Kuliła się na twardej ziemi, mając wrażenie, że mimo to jej koniec jest już bliski. Nie miała już sił. Fiolki po eliksirach były puste. Żołądek ściskał głód, skóra krwawiła od licznych ran, lewą rękę miała pogruchotaną i ledwie szła. Kasłała bardzo ciężko i łapała oddech z trudem. Śmierć w tamtej chwili wydawała się wybawieniem i mrużyła powieki myśląc o poranku w Harrogate - ciepłych promieniach słońca na twarzy i żywym wierzchowcu pod siodłem.
A wtedy niebo rozbłysło czerwienią, a wokół zaczęły spadać kamienie, to była jej pierwsza myśl.
- Nie... NIE! - krzyczała, czując, że zapada się od środka. Było to po stokroć gorsze uczucie, niż to towarzyszące podróży siecią Fiuu. Boleśnie miażdżyło ją powietrze, puszcza wokół zaś zaczęła znikać. To koniec... Jedynie Czarny Pan może nimi zawładnąć. Jedynie on. Ona nie mogła równać się ze swoim Panem. Zamknęła więc oczy, zaciskając palce na różdżce, chcąc odejść na tamten świat wciąż jako czarownica.
Wtedy zapadła cisza. Słyszała świerszcze. Ciche pohukiwanie sowy gdzieś zza ściany. Leżała na czymś twardym, chłodnym, lecz była to kamienna posadzka, nie wilgotna ziemia. Ledwie wzięła rzężący oddech, smakował jednak... ulgą.
Strażnicy Zamku w Warwick doglądali, czy nikt nie zdołał wedrzeć się do środka w tę straszliwą noc, gdy gwiazdy spadały z nieba i zamek drżał w posadach. Humphrey, który niegdyś handlował artefaktami na Nokturnie, dziś zaś dumnie służył chroniąc warownię, odnalazł leżącą kobietę w piwnicach - otoczyli ją natychmiast, celując w nią różdżkami. Sigrun Rookwood próbowała poderwać się na nogi, przekonana, że to nie wybawienie, to nie śmierć, a jedynie kolejna gra Arawn - jeszcze podlejsza, gdy była już skrajnie wyczerpana. Skórę miała brudną, ubranie podarte i ubłocone, sztywne i cuchnące od jej własnej krwi, włosy splątane i pełne drobnych suchych gałązek.
- Powybijam was dla Czarnego Pana - wychrypiała, celując różdżką w każdego po kolei, lecz prędko wytrącili jej ją z dłoni. Krzyczała jak opętana, szeroko otwierając oczy pełne szaleństwa, zanim zdołali wydusić z niej imię i nazwisko. - Rookwood. Sigrun Rookwood - wymamrotała, wyciągając rękę po różdżkę, ale zakręciło jej się w głowie. Zachwiała się i upadła, lądując na twardej ziemi nieprzytomna.
- Zawiadomię kogo trzeba, gdy tylko to się skończy. Sowy nigdzie teraz dolecą - obiecał Humphrey swojemu dowódcy, gdy przez podarte ubranie dostrzegli rzecz najważniejszą - zza skrawków rękawa wyglądał na nich wąż, oplatający się wokół nagiej czaszki, a wtedy opuścili różdżki. Ciało nieprzytomnej Sigrun przeniesiono wyżej, do jednego z pokojów, lecz żaden z nich nie potrafił jej wyleczyć, a może się tego bał. Skórę miała gorącą od wysokiej gorączki, a mimo to nieprzytomna niemal trzęsła się z zimna.
Czas mijał.
| Sigrun doskwiera: ciężkie zapalenie płuc, ma pogruchotaną lewą rękę, skręconą kostkę, uszkodzone kolano, liczne rany cięte, ugryzienia, zadrapania i stłuczenia, jest w bardzo złej kondycji psychicznej
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Powietrze w Warwickshire pachniało spalenizną, a ranek, który miał przynieść spokój po potwornych wydarzeniach ubiegłej nocy, splamiony był krwią, zniszczeniem i śmiercią, która wciąż kroczyła ulicami miasta u podnóża zamku. Jego rodzina była bezpieczna, ocalała — przetrwała bez szkód, choć nie obyło się bez strachu; a dom, w którym mieszkali od przeszło miesiąca już doznał zniszczeń, które z trudem nad ranem było opanować, kiedy magia zupełnie nie chciała słuchać. Czuł się bezużyteczny, gdy ta noc odebrała mu zdolność do władania mocą, ale jak z głębokim westchnieniem pojął, wyłącznie w domu. Ciężka noc zamiast ulgi przyniosła frustrację i gniew, ale też obawę o to, co nadejdzie, gdy w pobliżu domu, wokół jednego z kraterów zgromadziły się cieniste istoty i to właśnie je obserwował i śledził w chwili, gdy sowa dostarczyła mu list z kolejnymi wieściami. Wiedział, że te zaczną spływać falami w przeciągu godzin i dni, a wraz z nimi informacje o tym co się wydarzyło i co musiał wiedzieć; wiedział, że powinien posłać własną sowę, ale jak mógł to uczynić wciąż próbując oszacować szkody jakie przyniósł nocny kataklizm? Każdy robił to w tej chwili to samo, nikomu słowa nie były w tej chwili potrzebne. Oderwał wzrok od kreatur z cienia, tkwiących niebezpiecznie blisko własnego domu, by otworzyć list. Źle, że się tam znajdowały i niepokoiły jego krewnych. Czarownice nie zasną tej nocy spokojnie, był tego pewien. Niestaranne pismo zawierające pilne wieści niosły jednak pewną słodycz umilającą kilkanaście godzin terroru. Wydały się niezwykłym przypomnieniem, że nie było na tym świecie rzeczy niemożliwych, czego dowodem mogło być potwierdzenie treści zawiadomienia. Zamierzał ostrożnie sprawdzić doniesienia, choć jednocześnie wiedział, że nikt nie pokusiłby się o próbę podszycia pod wiedźmę i nikt nie zdołałby sprawić, by czaszka z wężem była imitacją symbolu Czarnego Pana. Mroczny tatuaż był niezbitym dowodem na to, że znaleziono właśnie ją. Pogłoska o tym, że w okolicy nie działała teleportacja dla niego była bez znaczenia; zamek w Warwick miał tuż pod nosem, jego mury podziwiał z okna własnego domu, więc w mgnieniu oka znalazł się na miejscu wyłaniając z oparów czarnej mgły. W dłoni ściskał szorstki pergamin, wedle nakreślonych w nich słów śmierciożercy zostali poinformowani — nie wszyscy, nie wspomniano o Deirdre z jakiegoś powodu, ale wyjaśnienie tego mogło poczekać do chwili zweryfikowania tożsamości i stanu znalezionej czarownicy.
— Humphrey Capper — zwrócił się do pierwszego lepszego czarodzieja spotkanego na drodze. Nie zakładał by musiał mówić nic więcej, żądał szybkiego postawienia przed nim czarodzieja, który nakreślił chwilę wcześniej te słowa. Rozejrzał się jednak i zmienił zdanie. Nie potrzebował wcale jego raportu, chciał ją zobaczyć na własne oczy. — Nie, zaprowadźcie nie od razu do niej. — Bo założył, że jej obecność musiała wywołać niemałe zamieszanie, musiał wiedzieć o kim, mówił. Jeśli jej stan był ciężki czas był na wagę złota.
— Humphrey Capper — zwrócił się do pierwszego lepszego czarodzieja spotkanego na drodze. Nie zakładał by musiał mówić nic więcej, żądał szybkiego postawienia przed nim czarodzieja, który nakreślił chwilę wcześniej te słowa. Rozejrzał się jednak i zmienił zdanie. Nie potrzebował wcale jego raportu, chciał ją zobaczyć na własne oczy. — Nie, zaprowadźcie nie od razu do niej. — Bo założył, że jej obecność musiała wywołać niemałe zamieszanie, musiał wiedzieć o kim, mówił. Jeśli jej stan był ciężki czas był na wagę złota.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Tej nocy ani na moment nie zapadła ciemność. Pędzące, ogniste warkocze rozbijały się o gorącą powierzchnię tworząc rozciągające się pod gwiezdnym sklepieniem łuny, a towarzysząca temu wrzawa i potęgujący niepokój krzyk nie zwiastowały jednej tragedii, lecz katastrofę. Dla postronnego obserwatora być może i zagładę, bowiem na oszacowanie skali zniszczeń oraz pogrzebanych czarodziejskich żyć trzeba było czekać. Dzień, miesiąc, lata? Zapewne w głowie każdego, który ze szczęściem był za pan brat kotłowało się to pytanie. Na domiar złego nikt nie miał pewności czy następne godziny przyniosą koniec, pozorną ciszę – może był to dopiero początek? Ledwie zwiastun, krótki wstęp?
Sam nie mogłem wygłuszyć tych myśli, kiedy wpatrywałem się w brudną od pyłu szybę. Zmęczenie rosło, a każdy kolejny łyk ognistej mi o nim przypominał, lecz nie byłem w stanie zmrużyć oka. Powodów było więcej; jeden zgotowałem sobie sam, zaś drugi kompletnie mnie zaskoczył i nawet przez chwilę nie sądziłem, że… to nie wszystko. Chwyciwszy w dłoń pergamin przemknąłem wzrokiem po jego treści finalnie skupiając się na nadawcy, jakby nakreślone słowa zupełnie do mnie nie trafiały. Odrzuciłem list na drewniany blat, po czym usiadłem na znajdującym się przy jego krawędzi fotelu. Odstawiłem szkło i kilkukrotnie przesunąłem rękoma wzdłuż twarzy starając się skupić, odnaleźć resztki wyczerpanych przez wydarzenia, a przede wszystkim, klątwę sił.
Dopiero po chwili ponownie przeczytałem list, który brzmiał irracjonalnie, wręcz niemożliwie, jednakże nie mogłem go zbagatelizować nawet jeśli był ponurą pomyłką. Nie był to czas na oddalanie się z Przeklętej Warowni, opracowany plan zupełnie to wykluczał, ale nie było innego wyjścia – pieczę nad bezpieczeństwem musiała przejąć Irina, którą niezwłocznie o tym poinformowałem.
Wyłoniłem się z kłębów czarnej mgły u podnóży rozległych terenów zajmowanych przez Zamek w Warwick. Słyszałem o tym miejscu, pamiętałem relację z bitwy, a także wieści o zaginięciu jednego z najlojalniejszych sług Czarnego Pana. Nie układałem w głowie żadnych hipotez, nie pozwalałem sobie też na zadawanie kolejnych pytań – oczekiwałem jednej prostej odpowiedzi, którą niezwłocznie pragnąłem zweryfikować. Przemierzając dziedziniec poszukiwałem wzrokiem nadawcy, Cappera, starego znajomego jeszcze za czasów pomieszkiwania na Śmiertelnym Nokturnie. Zamiast niego dostrzegłem wysokiego czarodzieja, a mych uszu doszedł jego głos – przyspieszyłem kroku. -Nas- odparłem zatrzymując się tuż obok. Skinąwszy Ramseyowi głową na powitanie przeniosłem ponaglające spojrzenie na nieznanego mi mężczyznę. Musiał wiedzieć, że w tej sytuacji cierpliwość nie była naszą mocną stroną.
Sam nie mogłem wygłuszyć tych myśli, kiedy wpatrywałem się w brudną od pyłu szybę. Zmęczenie rosło, a każdy kolejny łyk ognistej mi o nim przypominał, lecz nie byłem w stanie zmrużyć oka. Powodów było więcej; jeden zgotowałem sobie sam, zaś drugi kompletnie mnie zaskoczył i nawet przez chwilę nie sądziłem, że… to nie wszystko. Chwyciwszy w dłoń pergamin przemknąłem wzrokiem po jego treści finalnie skupiając się na nadawcy, jakby nakreślone słowa zupełnie do mnie nie trafiały. Odrzuciłem list na drewniany blat, po czym usiadłem na znajdującym się przy jego krawędzi fotelu. Odstawiłem szkło i kilkukrotnie przesunąłem rękoma wzdłuż twarzy starając się skupić, odnaleźć resztki wyczerpanych przez wydarzenia, a przede wszystkim, klątwę sił.
Dopiero po chwili ponownie przeczytałem list, który brzmiał irracjonalnie, wręcz niemożliwie, jednakże nie mogłem go zbagatelizować nawet jeśli był ponurą pomyłką. Nie był to czas na oddalanie się z Przeklętej Warowni, opracowany plan zupełnie to wykluczał, ale nie było innego wyjścia – pieczę nad bezpieczeństwem musiała przejąć Irina, którą niezwłocznie o tym poinformowałem.
Wyłoniłem się z kłębów czarnej mgły u podnóży rozległych terenów zajmowanych przez Zamek w Warwick. Słyszałem o tym miejscu, pamiętałem relację z bitwy, a także wieści o zaginięciu jednego z najlojalniejszych sług Czarnego Pana. Nie układałem w głowie żadnych hipotez, nie pozwalałem sobie też na zadawanie kolejnych pytań – oczekiwałem jednej prostej odpowiedzi, którą niezwłocznie pragnąłem zweryfikować. Przemierzając dziedziniec poszukiwałem wzrokiem nadawcy, Cappera, starego znajomego jeszcze za czasów pomieszkiwania na Śmiertelnym Nokturnie. Zamiast niego dostrzegłem wysokiego czarodzieja, a mych uszu doszedł jego głos – przyspieszyłem kroku. -Nas- odparłem zatrzymując się tuż obok. Skinąwszy Ramseyowi głową na powitanie przeniosłem ponaglające spojrzenie na nieznanego mi mężczyznę. Musiał wiedzieć, że w tej sytuacji cierpliwość nie była naszą mocną stroną.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
List, który otrzymał, budził jego najszczersze niedowierzanie. Miniona noc zbudziła coś potężnego - coś, czego mocy nie potrafił pojąć - pamiętał przecież smak tej potęgi i smak krwawych łez, pamiętał widok posoki objawionej na twarzy Deirdre, pamiętał bliskość tamtej cienistej istoty, potężniejszej, niż jakakolwiek dotąd widziana. Roztoczona przez kometę aura była zła, naznaczona czymś bardzo plugawym, ale im sprzyjała. Być może bardziej niż sądził, nietrudno było mu sobie wyobrazić szaleńców, którzy podawaliby się za Sigrun, lecz na ręce szaleńca nie widniałby Mroczny Znak. Nikt nie widział jej od tamtych zdarzeń, nie udało się jej odnaleźć. Myśl, że wydarzyło się najgorsze, nasuwała się na myśl sama, ale nikt nie brał jej za pewność, bo nie odnaleziono ciała. Czy jednak przetrwała? Była dla ich sprawy ważna, była ich siłą, pozostawała jedną z najwierniejszych oddanych Czarnemu Panu. Najwierniejszych i najpotężniejszych. Nie dowierzał, ale musiał się upewnić.
Nakazał posłać po Deirdre, która korzystała w tym czasie z jego gościny i razem z nią ruszył w drogę; w pierwszej chwili zamierzał przenieść się bezpośrednio do Warwick, lecz jego magia napotkała opór - znalazłszy się w pobliskiej okolicy zdematerializował się w kształt czarnego dymu i popłynął powietrzem w kierunku górującego nas miasteczkiem zamku, wobec zniszczeń minionej nocy widocznego jeszcze lepiej, niż dotąd. Strzępy mgły zerwały się z jego sylwetki, gdy mijał bramę, witany skinięciami głowy strażników - nie zwracał na nich większej uwagi, jego uwagę skupiły dwie sylwetki, które znalazły się już na miejscu. Wartkim krokiem skierował się prosto w ich stronę, ignorując młodzieńca, przy którym się znaleźli. Na krótko obejrzał się przez ramię za Deirdre, zatem znaleźli się tu tego dnia wszyscy. To dobrze - pozostałych Śmierciożerców nie spotkał minionej nocy w Waltham, a zjawiska, jakich doświadczył, nie dawały pewności co do niczyjego stanu.
- To ona? - zwrócił się bez ceregieli do zastanej dwójki, najwyraźniej pojawili się na miejscu prędzej - Ramsey nie miał daleko. Nie wiedział, czy mieli już okazję ją ujrzeć, ale nie mieli czasu do stracenia, Czarny Pan ją naznaczył i żądał jej obecności - nie mogli zignorować nawet najmniej wiarygodnych znaków.
Nakazał posłać po Deirdre, która korzystała w tym czasie z jego gościny i razem z nią ruszył w drogę; w pierwszej chwili zamierzał przenieść się bezpośrednio do Warwick, lecz jego magia napotkała opór - znalazłszy się w pobliskiej okolicy zdematerializował się w kształt czarnego dymu i popłynął powietrzem w kierunku górującego nas miasteczkiem zamku, wobec zniszczeń minionej nocy widocznego jeszcze lepiej, niż dotąd. Strzępy mgły zerwały się z jego sylwetki, gdy mijał bramę, witany skinięciami głowy strażników - nie zwracał na nich większej uwagi, jego uwagę skupiły dwie sylwetki, które znalazły się już na miejscu. Wartkim krokiem skierował się prosto w ich stronę, ignorując młodzieńca, przy którym się znaleźli. Na krótko obejrzał się przez ramię za Deirdre, zatem znaleźli się tu tego dnia wszyscy. To dobrze - pozostałych Śmierciożerców nie spotkał minionej nocy w Waltham, a zjawiska, jakich doświadczył, nie dawały pewności co do niczyjego stanu.
- To ona? - zwrócił się bez ceregieli do zastanej dwójki, najwyraźniej pojawili się na miejscu prędzej - Ramsey nie miał daleko. Nie wiedział, czy mieli już okazję ją ujrzeć, ale nie mieli czasu do stracenia, Czarny Pan ją naznaczył i żądał jej obecności - nie mogli zignorować nawet najmniej wiarygodnych znaków.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie do końca rozumiała, dlaczego ją wezwano; niemal minęła się z sową, gdy jeden z zaufanych sług Rosierów zapukał do pokoju gościnnego, opóźniła jednak zjawienie się u boku Tristana, by przeczytać list. I do niej spływały coraz gorsze wieści, każda kolejna godzina przynosiła nowe ofiary a Londyn, opisywany drżącymi dłońmi urzędników, strażników i podwładnych, wydawał się zapadać pod ziemię jeszcze szybciej. Tym razem jednak na pergaminie nakreślono zupełnie inne, niezrozumiałe słowa. Wzywano ją do hrabstwa niebędącego pod jej jurysdykcją; dopiero imię i nazwisko Sigrun nieco ją zaintrygowało. Nie na tyle jednak, by rzucała wszystko, udając się w wskazane miejsce - skoro Ramsey i Drew znaleźli się na posterunku, nie zamierzała robić sztucznego tłumu. Rozkazu Rosiera zignorować jednak nie mogła; kto wie, może kryło się pod tą przedziwną - choć dającą nadzieję - sytuacją coś więcej.
Podążyła za Tristanem w postaci czarnej mgły, choć dopiero poza najbliższymi granicami posiadłości, a później, zmaterializowała się w ślad za nim. Wyraźnie zmęczona i osłabiona, to, co stało się w lasach Waltham szczerze ją wycieńczyło, tak samo jak ewakuacja bliźniąt z Białej Willi i reperkusje gwiezdnego szaleństwa, których nie zdołała jeszcze zobaczyć na własne oczy. Przynajmniej nie z bliska. To mogła zrobić za chwilę, kiedy zorientuje się w tym, co stało się tutaj z jedną z najbardziej zaufanych sług Czarnego Pana.
Skinęła głową Ramseyowi i Drew; dobrze było widzieć ich całych i względnie zdrowych. Upewnienie się, że pozostali Śmierciożercy znajdowali się w pełni sił pozwalało skreślić jeden problem z długiej listy trosk - chociaż do całkowitego zadowolenia brakowało przynajmniej jednego nazwiska. O którym wspominał jeden z krążących tu mężczyzn? Nie miała pojęcia, kto znajdował się na ich drodze, uznała, że wezwanie Mulcibera zdążyło już sprowadzić przed ich oblicze podpisanego pod listem Cappera, a jeśli nie - to kogoś, kto odpowiadał za to, co działo się na tym rejonie. - Wezwano już uzdrowiciela? Jeśli nie, należałoby to natychmiast zrobić. I napisać do krewnych Rookwood? - nie posiadała zbyt wiele intymnych informacji o uzdrowicieli, wiedziała jednak, że ta nie posiadała już męża. A brata? Rodziców? Musiała; ktoś, kto był w stanie nie tylko ją rozpoznać, ale i roztoczyć nad nią opiekę. Przesunęła spojrzeniem po pozostałych Śmierciożercach; żaden z nich nie potrafił ratować ludzkiego życia, a od tego należało zacząć. - Wiecie coś więcej? Mamy tylko potwierdzić jej personalia, czy...? - zawiesiła głos, podążając za towarzyszami, gotowa wydać podobne dyspozycje napotkanym ludziom, o ile zostanie poparta. I o ile podobne rozkazy nie zostały już wydane. Rozumiała potrzebę wsparcia jednej z nich, cieszyła ją wieść o tym, że Rookwood powróciła znikąd - potrzebowali każdego, ale jej, silnej, sprawnej, lojalnej jak niewielu, wyjątkowo mocno - ale nie pojmowała, dlaczego mieli znaleźć się tutaj wszyscy. Mogła jednak nie wiedzieć najważniejszego, czekała więc na dalsze informacje. Czy Sigrun spadła z nieba razem z jakimś piekielnym ogarem? A może była to tylko mistyfikacja? Wątpiła w to, Mrocznego Znaku nie dało się łatwo podrobić.
Podążyła za Tristanem w postaci czarnej mgły, choć dopiero poza najbliższymi granicami posiadłości, a później, zmaterializowała się w ślad za nim. Wyraźnie zmęczona i osłabiona, to, co stało się w lasach Waltham szczerze ją wycieńczyło, tak samo jak ewakuacja bliźniąt z Białej Willi i reperkusje gwiezdnego szaleństwa, których nie zdołała jeszcze zobaczyć na własne oczy. Przynajmniej nie z bliska. To mogła zrobić za chwilę, kiedy zorientuje się w tym, co stało się tutaj z jedną z najbardziej zaufanych sług Czarnego Pana.
Skinęła głową Ramseyowi i Drew; dobrze było widzieć ich całych i względnie zdrowych. Upewnienie się, że pozostali Śmierciożercy znajdowali się w pełni sił pozwalało skreślić jeden problem z długiej listy trosk - chociaż do całkowitego zadowolenia brakowało przynajmniej jednego nazwiska. O którym wspominał jeden z krążących tu mężczyzn? Nie miała pojęcia, kto znajdował się na ich drodze, uznała, że wezwanie Mulcibera zdążyło już sprowadzić przed ich oblicze podpisanego pod listem Cappera, a jeśli nie - to kogoś, kto odpowiadał za to, co działo się na tym rejonie. - Wezwano już uzdrowiciela? Jeśli nie, należałoby to natychmiast zrobić. I napisać do krewnych Rookwood? - nie posiadała zbyt wiele intymnych informacji o uzdrowicieli, wiedziała jednak, że ta nie posiadała już męża. A brata? Rodziców? Musiała; ktoś, kto był w stanie nie tylko ją rozpoznać, ale i roztoczyć nad nią opiekę. Przesunęła spojrzeniem po pozostałych Śmierciożercach; żaden z nich nie potrafił ratować ludzkiego życia, a od tego należało zacząć. - Wiecie coś więcej? Mamy tylko potwierdzić jej personalia, czy...? - zawiesiła głos, podążając za towarzyszami, gotowa wydać podobne dyspozycje napotkanym ludziom, o ile zostanie poparta. I o ile podobne rozkazy nie zostały już wydane. Rozumiała potrzebę wsparcia jednej z nich, cieszyła ją wieść o tym, że Rookwood powróciła znikąd - potrzebowali każdego, ale jej, silnej, sprawnej, lojalnej jak niewielu, wyjątkowo mocno - ale nie pojmowała, dlaczego mieli znaleźć się tutaj wszyscy. Mogła jednak nie wiedzieć najważniejszego, czekała więc na dalsze informacje. Czy Sigrun spadła z nieba razem z jakimś piekielnym ogarem? A może była to tylko mistyfikacja? Wątpiła w to, Mrocznego Znaku nie dało się łatwo podrobić.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Siła kataklizmu, który ubiegłej nocy spustoszył całą Wielką Brytanię wprawiła Humphreya Cappera w niemałe osłupienie. Skłamałby mówiąc, że gdzieś za żebrami nie kotłował się niepokój, gdy kolejne gwiazdy spadały na ziemię; wszyscy strażnicy w zamku byli gotowości, a ich różdżki wciąż w ruchu, błyskały zaklęcia, by uchronić miejsce, wobec których miano wielkie plany. Capper widział już wiele, kilkukrotnie miał nieprzyjemność doświadczyć anomalii, lecz dzisiejsza noc wstrząsnęła nim mocno; podobnie jak pojawienie się Śmierciożerczyni, uznanej za zaginioną, zwłaszcza, że właśnie jemu dowódca powierzył misję spisania listów do tych, którzy dzierżyli w rękach najwyższą władzę w imieniu Lorda Voldemorta. Ręka mu się lekko trzęsła, gdy je spisywał z przejęciem, później się pomylił przy przywiązywaniu listów do sowich nóżek, a jedną musiał kilkukrotnie wyganiać z wieży, bo odmawiała lotu, wystraszona hałasami kataklizmu. Capper pracował tu zaledwie dwa tygodnie, wuj ze strony ojca się za nim wstawił. Jeszcze nie wiedział, że mógł sprowadzić na ich dwoje nieprzyjemności.
Wezwany zjawił się natychmiast, stając przed namiestnikiem Warwickshire na baczność i palce przykładając do skroni, to samo czyniąc, gdy prędko pojawił się namiestnik Suffolk, lord nestor Rosier oraz namiestniczka Londynu.
- Tak, sir, to ja. Tak jest. Proszę za mną - rzekł Capper, wojskowym gestem wskazując im kierunek; prowadził ich korytarzem dolnej kondygnacji wschodniego skrzydła, zmierzając do komnaty, która dotychczas służyła za pokój socjalny starszych rangą strażników, w między czasie udzielając odpowiedzi na zadanie pytania. Czuł się speszony obecnością Śmierciożerców, pierwszy raz widział ich z tak bliska, lecz starał się zachować spokój. - Posłaliśmy po uzdrowiciela, lecz jeszcze nie przybył. Może to wina... ubiegłej nocy albo... tego czegoś co czai się wśród drzew. To ja ją odnalazłem. W piwnicach. Wzięła nas za wrogów i krzyczała, że nas powybija w imię Czarnego Pana, zanim straciła przytomność. Przenieśliśmy ją... panią Rookwood tutaj... Crabbe zna parę zaklęć leczniczych... Odkaził najpaskudniejsze rany - wyjaśnił, otwierając przed Śmierciożercami drzwi i cofając się, aby wpuścić ich przodem. - Nie, pani. Mogę to uczynić... teraz - odparł na pytanie madame Mericourt o list do rodziny. Gotów był jednak naprawić ten błąd, jeśli pozwoli mu odejść. Mroczny Znak, jaki widniał na lewym przedramieniu odnalezionej kobiety, wzbudził poruszenie, nakazano od razu zawiadomić tych, którzy również go nosili, by zweryfikować jej tożsamość. Jeśli kłamała, podając się za Rookwood, wolał nie być w jej skórze.
Sigrun tonęła w zimnej, lepkiej ciemności, pełnej cieni i znajomych twarzy, wykrzywionych w potwornych grymasach, zniekształconych magią Arawn. Przeniesiono ją na łóżko, niezbyt miękkie, lecz na prędko przetransmutowane z sofy. Mimo grubych kocy, którymi ją okryto, drżała jak w febrze, a rozpalone czoło rosiły krople potu. Chyba odzyskała przytomność, na chwilę, gdy nikogo nie było wokół, złapała różdżkę w palce i znów przysnęła; z nieprzyjemnego niebytu wyrwało ją skrzypnięcie drzwi, stukot obcasów, a dźwięki te odbijały się echem po czaszce, powodując ból głowy. Pod kocem zacisnęła palce na różdżce, zanim otworzyła oczy, próbując unieść głowę - spojrzenie miała niewidzące i szkląco-mgliste, gdy próbowała skupić je na czterech sylwetkach, które znalazły się w kręgu bladego światła, wpadającego do komnat.
- Nie oszukacie mnie - wycharczała, próbując obrócić się z pleców na bok, by prawa ręka znalazła się wyżej. Chciała mówić dalej, lecz pierś zafalowała od ciężkiego kaszlu, jakby miała wypluć sobie płuca. Na jasnej poduszce widniały plamy krwi. - Znam już wasze sztuczki - rzęziła wściekle, głosem niskim i zachrypniętym, próbując przejść do pozycji poł-leżącej.
Arawn próbowała już kilkukrotnie ją zwieść, stawiając na drodze Rookwood sojuszników, Śmierciożerców i Rycerzy Walpurgii, tylko bo to, aby z niej zakpić, zabawić się nią i sprawić, że nigdzie nie czuła się bezpiecznie, by myślała, że jest tam całkiem sama - i zdana jedynie na siebie. Dręczona gorączką znów wzięła ich za zjawy, które przyszły ją zniszczyć. Wciąż nie zamierzała się poddać.
- Pokaż się, Arawn, pokaż się sam - jeszcze trochę, a wyciągnie rękę, w której trzymała różdżkę...
Wezwany zjawił się natychmiast, stając przed namiestnikiem Warwickshire na baczność i palce przykładając do skroni, to samo czyniąc, gdy prędko pojawił się namiestnik Suffolk, lord nestor Rosier oraz namiestniczka Londynu.
- Tak, sir, to ja. Tak jest. Proszę za mną - rzekł Capper, wojskowym gestem wskazując im kierunek; prowadził ich korytarzem dolnej kondygnacji wschodniego skrzydła, zmierzając do komnaty, która dotychczas służyła za pokój socjalny starszych rangą strażników, w między czasie udzielając odpowiedzi na zadanie pytania. Czuł się speszony obecnością Śmierciożerców, pierwszy raz widział ich z tak bliska, lecz starał się zachować spokój. - Posłaliśmy po uzdrowiciela, lecz jeszcze nie przybył. Może to wina... ubiegłej nocy albo... tego czegoś co czai się wśród drzew. To ja ją odnalazłem. W piwnicach. Wzięła nas za wrogów i krzyczała, że nas powybija w imię Czarnego Pana, zanim straciła przytomność. Przenieśliśmy ją... panią Rookwood tutaj... Crabbe zna parę zaklęć leczniczych... Odkaził najpaskudniejsze rany - wyjaśnił, otwierając przed Śmierciożercami drzwi i cofając się, aby wpuścić ich przodem. - Nie, pani. Mogę to uczynić... teraz - odparł na pytanie madame Mericourt o list do rodziny. Gotów był jednak naprawić ten błąd, jeśli pozwoli mu odejść. Mroczny Znak, jaki widniał na lewym przedramieniu odnalezionej kobiety, wzbudził poruszenie, nakazano od razu zawiadomić tych, którzy również go nosili, by zweryfikować jej tożsamość. Jeśli kłamała, podając się za Rookwood, wolał nie być w jej skórze.
Sigrun tonęła w zimnej, lepkiej ciemności, pełnej cieni i znajomych twarzy, wykrzywionych w potwornych grymasach, zniekształconych magią Arawn. Przeniesiono ją na łóżko, niezbyt miękkie, lecz na prędko przetransmutowane z sofy. Mimo grubych kocy, którymi ją okryto, drżała jak w febrze, a rozpalone czoło rosiły krople potu. Chyba odzyskała przytomność, na chwilę, gdy nikogo nie było wokół, złapała różdżkę w palce i znów przysnęła; z nieprzyjemnego niebytu wyrwało ją skrzypnięcie drzwi, stukot obcasów, a dźwięki te odbijały się echem po czaszce, powodując ból głowy. Pod kocem zacisnęła palce na różdżce, zanim otworzyła oczy, próbując unieść głowę - spojrzenie miała niewidzące i szkląco-mgliste, gdy próbowała skupić je na czterech sylwetkach, które znalazły się w kręgu bladego światła, wpadającego do komnat.
- Nie oszukacie mnie - wycharczała, próbując obrócić się z pleców na bok, by prawa ręka znalazła się wyżej. Chciała mówić dalej, lecz pierś zafalowała od ciężkiego kaszlu, jakby miała wypluć sobie płuca. Na jasnej poduszce widniały plamy krwi. - Znam już wasze sztuczki - rzęziła wściekle, głosem niskim i zachrypniętym, próbując przejść do pozycji poł-leżącej.
Arawn próbowała już kilkukrotnie ją zwieść, stawiając na drodze Rookwood sojuszników, Śmierciożerców i Rycerzy Walpurgii, tylko bo to, aby z niej zakpić, zabawić się nią i sprawić, że nigdzie nie czuła się bezpiecznie, by myślała, że jest tam całkiem sama - i zdana jedynie na siebie. Dręczona gorączką znów wzięła ich za zjawy, które przyszły ją zniszczyć. Wciąż nie zamierzała się poddać.
- Pokaż się, Arawn, pokaż się sam - jeszcze trochę, a wyciągnie rękę, w której trzymała różdżkę...
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zerknął czujnie na mężczyznę, który się zjawił przed nim i skinął mu krótko głową na powitanie, interesowało go sedno sprawy, owa zaginiona. Nie przyglądał mu się szczególnie uważnie, kwestia zamku wciąż pozostawała niewiadomą, ważniejsze sprawy dziś spędzały im sen z powiek niż to miejsce. Kiedy w pobliżu pojawił się Drew, obejrzał się, zaskoczony tym jak szybko odpowiedział na wezwanie, szczególnie, że w okolicy był problem z teleportacją. Trudno było jednak o poważniejszą sprawę niż odnalezienie zaginionego śmierciożercy, cokolwiek robił musiało poczekać na lepszy moment.
— Wszystko się udało? — spytał krótko, nie zamierzał pytać o szczegóły. Wiedział jakie miał plany co do poprzedniej nocy, ale nikt nie podziewał się kataklizmu, który nastąpił. Zwrócił się znów w stronę mężczyzny i ruszył za nim, prędko odkrywając, że na miejscu pojawili się także pozostali.— Możecie go odwołać, napewno ma pełne ręce roboty. Moja żona na nią spojrzy — Cassandra znajdowała się blisko, do tego była lojalną sojuszniczką Czarnego Pana. Najrozsądniejsza decyzją będzie oddanie jej pod jej opiekę do niewielkiego szpitala w okolicy, przynajmniej póki nie rozwiąże się problem z magią w jego własnym domu — bo jeśli to wszystko było prawdą i żyła, to szpitalna prycza jej się nie należała, nawet jeśli miała dochodzić już tylko do zdrowia. Wszedł do ciemnego pomieszczenia, mrużąc oczy, powoli przyzwyczajając je do panującego wokół półmroku. Nie przypominała siebie wcale — była ledwie cieniem czarownicy, która niegdyś była, ale nie sposób było zaprzeczyć, że pod grubymi kocami, w złym stanie leżała właśnie ona, Sigrun Rookwood. Czy na pewno? Nie był uzdrowicielem i nie potrafił ocenić jej stanu, nie mógł jej pomóc, ale wypowiedziane w kierunku nich słowa łatwo można było odebrać jako obłęd. I jednocześnie potwierdzenie. Obrócił głowę w kierunku Tristana, na chwilę chcąc złapać z nim porozumiewawcze spojrzenie.
— Ona. — Zerknął też na Deirdre, skinięciem głowy odpowiadając z opóźnieniem na jej powitanie. Arawn.
— Nie ma go tu — odparł, patrząc na nią ostrożnie. Wykonał kilka kroków w jej kierunku, sięgając po różdżkę. — Jeszcze — dodał po chwili. Nie obawiał się jej, jej stan sugerował, że niewiele mogła uczynić, ale nie była przecież całkiem sama. — Nie ruszaj się, nie trać sił. — Przechylił lekko głowę, ostrożnie podchodząc. Chciał zobaczyć jej przedramię. Musieli zobaczyć Mroczny Znak.
— Wszystko się udało? — spytał krótko, nie zamierzał pytać o szczegóły. Wiedział jakie miał plany co do poprzedniej nocy, ale nikt nie podziewał się kataklizmu, który nastąpił. Zwrócił się znów w stronę mężczyzny i ruszył za nim, prędko odkrywając, że na miejscu pojawili się także pozostali.— Możecie go odwołać, napewno ma pełne ręce roboty. Moja żona na nią spojrzy — Cassandra znajdowała się blisko, do tego była lojalną sojuszniczką Czarnego Pana. Najrozsądniejsza decyzją będzie oddanie jej pod jej opiekę do niewielkiego szpitala w okolicy, przynajmniej póki nie rozwiąże się problem z magią w jego własnym domu — bo jeśli to wszystko było prawdą i żyła, to szpitalna prycza jej się nie należała, nawet jeśli miała dochodzić już tylko do zdrowia. Wszedł do ciemnego pomieszczenia, mrużąc oczy, powoli przyzwyczajając je do panującego wokół półmroku. Nie przypominała siebie wcale — była ledwie cieniem czarownicy, która niegdyś była, ale nie sposób było zaprzeczyć, że pod grubymi kocami, w złym stanie leżała właśnie ona, Sigrun Rookwood. Czy na pewno? Nie był uzdrowicielem i nie potrafił ocenić jej stanu, nie mógł jej pomóc, ale wypowiedziane w kierunku nich słowa łatwo można było odebrać jako obłęd. I jednocześnie potwierdzenie. Obrócił głowę w kierunku Tristana, na chwilę chcąc złapać z nim porozumiewawcze spojrzenie.
— Ona. — Zerknął też na Deirdre, skinięciem głowy odpowiadając z opóźnieniem na jej powitanie. Arawn.
— Nie ma go tu — odparł, patrząc na nią ostrożnie. Wykonał kilka kroków w jej kierunku, sięgając po różdżkę. — Jeszcze — dodał po chwili. Nie obawiał się jej, jej stan sugerował, że niewiele mogła uczynić, ale nie była przecież całkiem sama. — Nie ruszaj się, nie trać sił. — Przechylił lekko głowę, ostrożnie podchodząc. Chciał zobaczyć jej przedramię. Musieli zobaczyć Mroczny Znak.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
-Myślę, że tak- odparłem lakonicznie wiedząc, że nie było to dobre miejsce, a tym bardziej czas na zagłębianie się w szczegóły i tym samym wątpliwości. W żadnym z opracowywanych planów nie brałem pod uwagę podobnego listu i żywiłem szczerą nadzieję, iż nie był to wyłącznie kiepski żart tudzież ludzki błąd. Fatalna pomyłka, która z pewnością nie skończyłaby się dobrze dla śmiałego jegomościa. Nim otrzymałem sowę priorytetem było dla mnie pozostanie w Przeklętej Warowni zważywszy na dziewczynę, bowiem wciąż nie byłem przekonany, co do działania przekleństwa. Biorąc pod uwagę najprostsze rozwiązanie – świetny blef, stawiałem na szali bezpieczeństwo swojej rodziny, ale Irina musiała mnie zrozumieć. Jeśli w tych murach faktycznie znajdowała się Rookwood to najważniejszym było zapewnić jej odpowiednią pomoc.
Przekraczając progi pomieszczenia mój wzrok od razu przyniósł centralny jego punkt – łóżko, na którym znajdowała się postać owinięta stertą koców. Posłałem wymowne spojrzenie Ramseyowi, a następnie obróciłem się przez ramię słysząc kroki kolejnych osób. Przywitałem się z Tristanem oraz Deirdre skinięciem głowy, po czym ponownie wlepiłem spojrzenie w kobietę. Nie przypominała siebie; zapadnięte policzki, kościste dłonie i pusty wzrok sugerowały, że wiele przeszła. Gdzie była przez te ostatnie miesiące? Ktoś ją więził? Pytania mnożyły się z minuty na minutę, zwłaszcza kiedy skróciłem dzielący nas dystans. -Gdzie dokładnie ją znaleźliście?- spytałem Cappera.
Ściągnąłem brwi, kiedy dotarły do mnie wypowiedziane przez nią słowa. Nie miałem bladego pojęcia, co mogło jej dolegać, ale mówiła od rzeczy – jakby trwała w jakimś obłędzie. Być może winą była gorączka, w końcu pierwsze co w oczy rzucały się krople potu otulające właściwie całe czoło i policzki. Zacisnąłem palce na wężowym drewnie zdając sobie sprawę, że jeśli miała nas za wrogów, to mogła uczynić jakieś głupstwo zwłaszcza, iż bredziła. Była osłabiona, ale nawet w takim stanie wciąż pozostawała groźna. Kątem oka obserwowałem Ramseya, który coraz bardziej skracał dystans. Sam pozostałem w gotowości, bo choć wątpliwym było posiadanie przez nią różdżki, to wolałem zachować ostrożność.
Żyła, to była ona. Sprawdzenie przedramienia wydawało mi się niezbędną, acz tylko formalnością. -Cassandra niezwłocznie musi ją obejrzeć- powiedziałem bardziej do siebie, bo przecież było to logiczne. Potrzebowała pomocy, możliwie jak najlepszej i najszybszej – dopiero po rekonwalescencji przyjdzie czas na odpowiedzi. Jak to było w ogóle możliwe? Jak mogliśmy pozwolić sobie na takie przeoczenie? I kim do cholery był Arawn?
Przekraczając progi pomieszczenia mój wzrok od razu przyniósł centralny jego punkt – łóżko, na którym znajdowała się postać owinięta stertą koców. Posłałem wymowne spojrzenie Ramseyowi, a następnie obróciłem się przez ramię słysząc kroki kolejnych osób. Przywitałem się z Tristanem oraz Deirdre skinięciem głowy, po czym ponownie wlepiłem spojrzenie w kobietę. Nie przypominała siebie; zapadnięte policzki, kościste dłonie i pusty wzrok sugerowały, że wiele przeszła. Gdzie była przez te ostatnie miesiące? Ktoś ją więził? Pytania mnożyły się z minuty na minutę, zwłaszcza kiedy skróciłem dzielący nas dystans. -Gdzie dokładnie ją znaleźliście?- spytałem Cappera.
Ściągnąłem brwi, kiedy dotarły do mnie wypowiedziane przez nią słowa. Nie miałem bladego pojęcia, co mogło jej dolegać, ale mówiła od rzeczy – jakby trwała w jakimś obłędzie. Być może winą była gorączka, w końcu pierwsze co w oczy rzucały się krople potu otulające właściwie całe czoło i policzki. Zacisnąłem palce na wężowym drewnie zdając sobie sprawę, że jeśli miała nas za wrogów, to mogła uczynić jakieś głupstwo zwłaszcza, iż bredziła. Była osłabiona, ale nawet w takim stanie wciąż pozostawała groźna. Kątem oka obserwowałem Ramseya, który coraz bardziej skracał dystans. Sam pozostałem w gotowości, bo choć wątpliwym było posiadanie przez nią różdżki, to wolałem zachować ostrożność.
Żyła, to była ona. Sprawdzenie przedramienia wydawało mi się niezbędną, acz tylko formalnością. -Cassandra niezwłocznie musi ją obejrzeć- powiedziałem bardziej do siebie, bo przecież było to logiczne. Potrzebowała pomocy, możliwie jak najlepszej i najszybszej – dopiero po rekonwalescencji przyjdzie czas na odpowiedzi. Jak to było w ogóle możliwe? Jak mogliśmy pozwolić sobie na takie przeoczenie? I kim do cholery był Arawn?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Odczekał, aż wyprzedzi go Deirdre i ruszył za pozostałymi, w kierunku wskazanym przez roztargnionego sługę, któremu jednakowo nie poświęcił większej uwagi. Znajda, którą odnaleźli, wyglądała rzeczywiście i brzmiała jak Sigrun Rookwood, ale odnalezienie jej w podobnych okolicznościach wydawało się absolutnie niewiarygodne; gdzie była przez cały ten czas? Jak to możliwe, że nikt jej wcześniej nie odnalazł? Kiedy tamtego dnia opuścili zamek nie pozostał po niej żaden ślad, nie udało się odnaleźć ciała - szukali. I choć brak ciała pozwalał się łudzić nadzieją, nie wierzył, że kiedykolwiek jeszcze zobaczą ją całą. Miniona noc była nocą cudów, potęga, jaka na nich spłynęła, rezonowała z tą mocą, czy mogła sprowadzić ją z zaświatów? Bezwiednym odruchem sięgnął opuszkami prawej dłoni własnego znamienia. Krew na jego twarzy, krwawe łzy na twarzy Deirdre, to nie było dziełem przypadku. I Sigrun też nie mogła być dziełem przypadku. Czarny Pan jej oczekiwał, mieli wobec niego zobowiązania. Będzie zadowolony, że udało się ją odnaleźć. Jeśli tylko stała przed nimi ona, uchwycił porozumiewawcze spojrzenie Ramseya. Próbował przechwycić różdżkę, próbował do niej przemówić - Tristan pozostał z tyłu, podchodząc do niej jak do zwierzęcia, które, zaszczute, mogło zaatakować. W tym stanie nie stanowiła dla nich zagrożenia, ale próby pacyfikacji mogły zakończyć się dla niej tragicznie. Nie wiedzieli, jak słaba była, ani jak niewiele wystarczyło, by zepchnąć ją w przepaść, nad którą niewątpliwie już stała. Po chwili zawahania - przysiadł na jednej z ław znajdujących się pod ścianą, zakładając ramiona na piersi; wsparłszy tył głowy o ścianę z uwagą przyglądał się gestom Mulcibera - badawczo przyglądając się nade wszystko próbom okazania jej Mrocznego Znaku.
- Sztuczki? Nie bądź naiwna, Arawn nie może nam rozkazywać - oznajmił, w swej pysze w istocie mając się za potężniejszego od tych istot; czymkolwiek były, w tej izbie zgromadziło się ich aż pięcioro. Arawn był zaginionym elementem układanki, potrzebnym Czarnemu Panu. - Nie ma mocy nas tutaj przysłać. Gdyby ją miał, nie pozwoliłby mi wypowiedzieć tych słów. Słyszysz mnie, Arawn? Masz coś do dodania? - Nie, pradawne moce były równie pyszne jak on sam, pławiły się w swojej nieograniczonej potędze. Morrigan siłowała się z nim więcej niż raz, ale ostatecznie ją pokonywał. - Widzisz? - Rozłożył ramiona na boki. - Nie reaguje. Nie ma go tu. I nie potrafi mnie uciszyć, bo jestem tym, kogo widzisz. Wszyscy jesteśmy. - Iluzje musiały mamić ją długo. Nie dziwiło go to, znał przecież te obrazy. - Witaj w domu, Sigrun - oznajmił, usiłując spojrzeniem odnaleźć jej ciemne tęczówki.
- Sztuczki? Nie bądź naiwna, Arawn nie może nam rozkazywać - oznajmił, w swej pysze w istocie mając się za potężniejszego od tych istot; czymkolwiek były, w tej izbie zgromadziło się ich aż pięcioro. Arawn był zaginionym elementem układanki, potrzebnym Czarnemu Panu. - Nie ma mocy nas tutaj przysłać. Gdyby ją miał, nie pozwoliłby mi wypowiedzieć tych słów. Słyszysz mnie, Arawn? Masz coś do dodania? - Nie, pradawne moce były równie pyszne jak on sam, pławiły się w swojej nieograniczonej potędze. Morrigan siłowała się z nim więcej niż raz, ale ostatecznie ją pokonywał. - Widzisz? - Rozłożył ramiona na boki. - Nie reaguje. Nie ma go tu. I nie potrafi mnie uciszyć, bo jestem tym, kogo widzisz. Wszyscy jesteśmy. - Iluzje musiały mamić ją długo. Nie dziwiło go to, znał przecież te obrazy. - Witaj w domu, Sigrun - oznajmił, usiłując spojrzeniem odnaleźć jej ciemne tęczówki.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Rookwood nie wyglądała najlepiej, lekko mówiąc. Nawet w słabym blasku świec, zazwyczaj łaskawym dla nawet najbardziej wymizerowanej osoby, widać było, jak słaba, poturbowana i oszalała się stała. Deirdre uniosła lekko brwi na odwołanie uzdrowiciela przez Ramseya, rozumiała potrzebę otoczenia Śmierciożerczyni najlepszą opieką, Cassandra takową zapewniała, ale jeśli wezwano ich tu wszystkich, bo sytuacja tego naprawdę wymagała, Sigrun mogła potrzebować natychmiastowej pomocy. Odkażenie ran, o którym wspomniał prowadzący ich tu mężczyzna, mogło nie wystarczyć. Nie sprzeciwiła się jednak ani nie rozkazała też jeszcze powiadomić nikogo bliskiego, wchodząc głębiej do niewielkiego pokoju. Nie odrywając uważnego spojrzenia od sylwetki skrytej pod kocami, spod których wymykały się kosmyki jasnych włosów. Pomieszanych z krwią? Chyba tak, widziała jej ślady na poduszce. Na razie nie była ocenić reszty ran fizycznych, zresztą i tak nie miała wiedzy ku temu potrzebnej - w oczy natomiast rzucał się wybity z normy stan emocjonalny i psychiczny wiedźmy. Wycharczane przez nią słowa wibrowały od wrogości, rzęziła, kaszlała i siłowała się z własnym ciałem, próbując podnieść się do względnego pionu, by…się obronić? Czy by ich zaatakować? Przywoływała imię celtyckiego bóstwa: czy to ono porwało ją, unicestwiło, zamknęło w mroku, by potem, z wątpliwą pomocą końca świata, wypluć z powrotem do rzeczywistości? Jak długo to dokładnie trwało? Wydarzyło się tak wiele, że nie pamiętała nawet dokładnie dnia, w którym Rookwood zaginęła.
Teraz jednak zdawała się być tuż przed nimi, nie-cała pod kątem psychicznym i zdecydowanie niezdrowa. Zerknęła na Drew, tak, Sigrun potrzebowała uzdrowiciela teraz, bo co mogli zdziałać oni? Najwyżej ukrócić jej męki. Zamierzała podejść do Śmierciożerczyni, ale skoro uczynił już to Mulciber, przystanęła z tyłu, przy drzwiach, zaplatajac ręce na piersi. Wpatrując się czujnie w na wpół wychyloną spod kocy czarownicę. Czekała na werdykt Ramseya, potwierdzenie, że mają do czynienia z Rookwood, potem sama mogła udać się do Cassandry; nie lubiła bezczynności, a czuła, że nie jest w stanie tu nic zdziałać. Później, gdy Sigrun będzie wracać do pełni sił, gotowa była ją wesprzeć na drodze do zdrowia i nadrobienia straconego przez mroczną nieobecność czasu.
Kątem oka zerknęła na Tristana, niezdziwiona jego butną prowokacją i śmiałymi argumentami. Nie spodziewała się po Rosierze niczego innego, choć mówienie o szarpiącym nim bóstwie z taką pewnością siebie wywołało na jej ciele nieprzyjemny dreszcz. Choć fiolet prywatnego bóstwa błyszczał w jej podświadomości coraz rzadziej, to wyczuwała jego ciężką obecność.
Teraz jednak zdawała się być tuż przed nimi, nie-cała pod kątem psychicznym i zdecydowanie niezdrowa. Zerknęła na Drew, tak, Sigrun potrzebowała uzdrowiciela teraz, bo co mogli zdziałać oni? Najwyżej ukrócić jej męki. Zamierzała podejść do Śmierciożerczyni, ale skoro uczynił już to Mulciber, przystanęła z tyłu, przy drzwiach, zaplatajac ręce na piersi. Wpatrując się czujnie w na wpół wychyloną spod kocy czarownicę. Czekała na werdykt Ramseya, potwierdzenie, że mają do czynienia z Rookwood, potem sama mogła udać się do Cassandry; nie lubiła bezczynności, a czuła, że nie jest w stanie tu nic zdziałać. Później, gdy Sigrun będzie wracać do pełni sił, gotowa była ją wesprzeć na drodze do zdrowia i nadrobienia straconego przez mroczną nieobecność czasu.
Kątem oka zerknęła na Tristana, niezdziwiona jego butną prowokacją i śmiałymi argumentami. Nie spodziewała się po Rosierze niczego innego, choć mówienie o szarpiącym nim bóstwie z taką pewnością siebie wywołało na jej ciele nieprzyjemny dreszcz. Choć fiolet prywatnego bóstwa błyszczał w jej podświadomości coraz rzadziej, to wyczuwała jego ciężką obecność.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Capper skinął głową, potwierdzając tym samym, że udało im się zatamować krwawienie i odkazić najpaskudniejsze rany, z których sączyła się ropa; może i zakażenie, jakie wdało się w nie, potęgowało gorączkę trawiającą ciało łowczyni. Osłabione, lecz pozostające nieustannie w trybie stałej czujności, gotowe do ucieczki. Gdy tylko zaczęła odzyskiwać przytomność, poczuła jak mięśnie napinają się na nowo.
- Tak jest, sir - odparł natychmiast na polecenia Mulcibera; po chwilę zwrócił głowę ku Drew, którego spotykał po raz pierwszy jako Namiestnika Suffolk. Czuł się z tym wręcz nieswojo, znał go jako kogoś innego - a może nie znał go w ogóle. - W piwnicach, sir. Dawniej było tam archiwum - doprecyzował. Capper nie dostrzegał żadnego związku jej zaginięcia z miejscem odnalezienia. Nie miał pojęcia w jakich okolicznościach zaginęła. Uświadomiono go jedynie jak ważnym jest, aby wysłał listy; z tego przejęcia aż się pogubił.
- Jesteś wszędzie - wysyczała Sigrun na słowa Ramseya, jak jej się wtedy jeszcze wydawało, utkanego z cienia. Zmierzyła go badawczym spojrzeniem, choć oczy miała zaszklone od gorączki, szukając dowodów na swoje podejrzenia - i znalazła go. Złoto obrączki błysnęło na palcu lewej dłoni. - Ramsey Mulciber miałby nosić obrączkę? - prychnęła i wykrzywiła usta w grymasie, który prawdopodobnie mógłby być lekceważącym uśmiechem, jakby był to oczywisty dowód na nieprawdziwość tej sceny i własnie cienie znów przyłapała znów na kłamstwie.
Spojrzenie brązowych tęczówek prześlizgnęło się po Macnairze, wspominającym o uzdrowicielu, którego najpewniej nigdy nie miała się nawet doczekać; zatrzymało się na Tristanie, siedzącym pod ścianą.
- Nie jestem... - żachnęła się Rookwood, wciąż próbując usiąść na łóżku, lecz każdy ruch sprawiał jej ogromny ból. Urwała w pół słowa, gdy Rosier zaczął lekceważącym tonem przemawiać do bożka, który przez ostatnie tygodnie (miesiące? może dłużej? Nie byłaby w stanie stwierdzić) mieszał w jej głowie. Śmiałość wypowiedzianych słów zbiła Sigrun z pantałyku. Językiem zwilżyła spierzchnięte wargi, znów odkasłała.
- Czarny Pan... co kazał nam zdobyć? - wychrypiała, patrząc kolejno po Śmierciożercach; po raz pierwszy od dawna zaczęła kiełkować w niej głupia nadzieja, że męka dobiegała końca, że może naprawdę udało jej się uciec. Musiała się jednak upewnić. Wciąż i wciąż. Zbyt wiele razy dała się zwieść, a to pytanie... Nie przypominała sobie, żeby cienie sięgnęły po te wspomnienia. Do tajemnicy, która łączyła Czarnego Pana z jego najwierniejszymi sługami.
- Gdzie ja jestem? - spytała zaraz po tym, rzeżącym głosem, niepodobnym do jej prawdziwego. Spojrzenie zawiesiła na milczącej, posągowej Deirdre. Zawahała się na krótkie uderzenie serca, zanim zadała ważniejsze pytanie: - Kiedy... jestem?
- Tak jest, sir - odparł natychmiast na polecenia Mulcibera; po chwilę zwrócił głowę ku Drew, którego spotykał po raz pierwszy jako Namiestnika Suffolk. Czuł się z tym wręcz nieswojo, znał go jako kogoś innego - a może nie znał go w ogóle. - W piwnicach, sir. Dawniej było tam archiwum - doprecyzował. Capper nie dostrzegał żadnego związku jej zaginięcia z miejscem odnalezienia. Nie miał pojęcia w jakich okolicznościach zaginęła. Uświadomiono go jedynie jak ważnym jest, aby wysłał listy; z tego przejęcia aż się pogubił.
- Jesteś wszędzie - wysyczała Sigrun na słowa Ramseya, jak jej się wtedy jeszcze wydawało, utkanego z cienia. Zmierzyła go badawczym spojrzeniem, choć oczy miała zaszklone od gorączki, szukając dowodów na swoje podejrzenia - i znalazła go. Złoto obrączki błysnęło na palcu lewej dłoni. - Ramsey Mulciber miałby nosić obrączkę? - prychnęła i wykrzywiła usta w grymasie, który prawdopodobnie mógłby być lekceważącym uśmiechem, jakby był to oczywisty dowód na nieprawdziwość tej sceny i własnie cienie znów przyłapała znów na kłamstwie.
Spojrzenie brązowych tęczówek prześlizgnęło się po Macnairze, wspominającym o uzdrowicielu, którego najpewniej nigdy nie miała się nawet doczekać; zatrzymało się na Tristanie, siedzącym pod ścianą.
- Nie jestem... - żachnęła się Rookwood, wciąż próbując usiąść na łóżku, lecz każdy ruch sprawiał jej ogromny ból. Urwała w pół słowa, gdy Rosier zaczął lekceważącym tonem przemawiać do bożka, który przez ostatnie tygodnie (miesiące? może dłużej? Nie byłaby w stanie stwierdzić) mieszał w jej głowie. Śmiałość wypowiedzianych słów zbiła Sigrun z pantałyku. Językiem zwilżyła spierzchnięte wargi, znów odkasłała.
- Czarny Pan... co kazał nam zdobyć? - wychrypiała, patrząc kolejno po Śmierciożercach; po raz pierwszy od dawna zaczęła kiełkować w niej głupia nadzieja, że męka dobiegała końca, że może naprawdę udało jej się uciec. Musiała się jednak upewnić. Wciąż i wciąż. Zbyt wiele razy dała się zwieść, a to pytanie... Nie przypominała sobie, żeby cienie sięgnęły po te wspomnienia. Do tajemnicy, która łączyła Czarnego Pana z jego najwierniejszymi sługami.
- Gdzie ja jestem? - spytała zaraz po tym, rzeżącym głosem, niepodobnym do jej prawdziwego. Spojrzenie zawiesiła na milczącej, posągowej Deirdre. Zawahała się na krótkie uderzenie serca, zanim zadała ważniejsze pytanie: - Kiedy... jestem?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uporczywe spojrzenie ciążyło na Sigrun, kiedy się do niego odezwała — przypominała mu przez chwilę tych ludzi, których z Elvirą ujrzeli w Beamish Town w ratuszu. Patrzyli na niego w podobny sposób jak ona, mówiąc, że słyszą kogoś i widząc coś, co nieb było nim, więc nie zamierzał jej przerywać i walczyć z jej przekonaniami. Kiedy wspomniała o obrączce uśmiechnął się sardonicznie i zerknął na dłoń, na której w istocie znajdował się złoty krążek, symbol trwającego od lat małżeństwa. Od tamtej pory zdążył się już do niej przyzwyczaić, ale nie dziwiło go, że wciąż dziwiła innych.
— Więc to naprawdę ty — mruknął leniwym tonem, uśmiechając się wciąż, kiedy błądził stalowym spojrzeniem po jej twarzy. Ledwie przypominała samą siebie. Zroszone potem czoło lśniło w półmroku, jej skóra nawet teraz wydawała się zaczerwieniona. Obłęd w oczach musiał wynikać z jej stanu, nie pomyłki, to była ona. Wyciągnął ku niej rękę w uspokajającym geście. Nie widział w jej dłoni różdżki dopóki nie spróbowała się podnieść. Wtedy też wyciągnął w jej kierunku otwartą prawą dłoń, w lewej trzymając własną.
— Daj mi ją — głos miał cichy, ale zdecydowany; nie prosił, a żądał. Był pewien, że mogła zrobić sobie nią większą krzywdę w tym stanie niż im, było ich czworo, bez trudu ją spacyfikują, ale nie tego dla niej chcieli. Wystarczająco była poturbowana i słaba, należała jej się opieka i zapewnienie szybkiego powrotu do zdrowia. Potrzebowali jej z różdżka w dłoni, ale nie skierowaną przeciwko nim, a wrogowi. Zignorował pytanie o misję, pozostawiając decyzję o tym, w jaki sposób z nią rozmawiać Tristanowi. Teraz potrzebowali tylko dwóch rzeczy — upewnienia się, że to była naprawdę ona i uzdrowiciela, który szybko jej pomoże. — Jest czternasty sierpnia 1958 roku. Jesteś w zamku Warwick, zniszczonym w marcu, w dniu twojego zaginięcia i odbudowanym dzięki środkom Tristana — odpowiedział jej na pytanie krótko i rzeczowo, chociaż jej spojrzenie spoczęło na Deirdre. Znaleziono ją w hrabstwie, które po tamtych zdarzeniach dano mu pod opiekę podczas wyjątkowej uroczystości, na której upamiętniono ją wraz ze zmarłymi chwilą ciszy. Byli pewni, że nie przetrwała, choć nie znaleziono ciała. — Udam się po Cassandrę, zabierze cię stąd jak tylko pokażesz lewą rękę. Pokaż Mroczny Znak.
— Więc to naprawdę ty — mruknął leniwym tonem, uśmiechając się wciąż, kiedy błądził stalowym spojrzeniem po jej twarzy. Ledwie przypominała samą siebie. Zroszone potem czoło lśniło w półmroku, jej skóra nawet teraz wydawała się zaczerwieniona. Obłęd w oczach musiał wynikać z jej stanu, nie pomyłki, to była ona. Wyciągnął ku niej rękę w uspokajającym geście. Nie widział w jej dłoni różdżki dopóki nie spróbowała się podnieść. Wtedy też wyciągnął w jej kierunku otwartą prawą dłoń, w lewej trzymając własną.
— Daj mi ją — głos miał cichy, ale zdecydowany; nie prosił, a żądał. Był pewien, że mogła zrobić sobie nią większą krzywdę w tym stanie niż im, było ich czworo, bez trudu ją spacyfikują, ale nie tego dla niej chcieli. Wystarczająco była poturbowana i słaba, należała jej się opieka i zapewnienie szybkiego powrotu do zdrowia. Potrzebowali jej z różdżka w dłoni, ale nie skierowaną przeciwko nim, a wrogowi. Zignorował pytanie o misję, pozostawiając decyzję o tym, w jaki sposób z nią rozmawiać Tristanowi. Teraz potrzebowali tylko dwóch rzeczy — upewnienia się, że to była naprawdę ona i uzdrowiciela, który szybko jej pomoże. — Jest czternasty sierpnia 1958 roku. Jesteś w zamku Warwick, zniszczonym w marcu, w dniu twojego zaginięcia i odbudowanym dzięki środkom Tristana — odpowiedział jej na pytanie krótko i rzeczowo, chociaż jej spojrzenie spoczęło na Deirdre. Znaleziono ją w hrabstwie, które po tamtych zdarzeniach dano mu pod opiekę podczas wyjątkowej uroczystości, na której upamiętniono ją wraz ze zmarłymi chwilą ciszy. Byli pewni, że nie przetrwała, choć nie znaleziono ciała. — Udam się po Cassandrę, zabierze cię stąd jak tylko pokażesz lewą rękę. Pokaż Mroczny Znak.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Zamek w Warwick
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire