Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Zamek w Warwick
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamek w Warwick
W mugolskich kręgach powszechną wiedzą jest, że okazały zamek w centrum Warwick stanowił historyczną twierdzę Warwickshire, albowiem w średniowieczu odbywały się tam jedne z najkrwawszych, a przy tym niezwykle jednostronnych bitew. Władający nim hrabia dzielnie odpierał liczne ataki nie musząc ubiegać się o pomoc swych sojuszników, albowiem położenie budowli, murów oraz w części otaczająca go rzeka pozwalała im skutecznie rozprawiać się z agresorami. Straty w ludziach zniechęcały do kolejnych napadów, które z czasem zupełnie zanikły pochłaniając za sobą najlepszych, wojennych strategów. Wieloletni spokój oraz rzekome zawieszenie broni uśpiło czujność rodu, który to zawierzył jednemu z najbardziej zaufanych i najwyżej postawionych dowódców, jakoby hrabia został otruty podczas wystawnego przyjęcia w sąsiednim hrabstwie. Po latach okazało się to kłamstwem mającym jedynie zmusić do walki na otwartej przestrzeni, którą niezaprawieni w boju wojownicy przegrali z kretesem.
Mieszkańcy zamku już nigdy nie zaznali tej samej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, a licznie zmieniający się władcy nieuchronnie doprowadzali twierdzę do ruiny. Zdrady, egzekucje, pragnienie zawłaszczenia ziem na dobre zmieniły losy tego niegdyś wyjątkowego miejsca, które z czasem zostało okrzyknięte jako przeklęte i goszczące jedynie śmierć. Negatywne odczucia wzmocniły nowe fortyfikacje wybudowane w trakcie wojny stuletniej, a także późniejsze przekształcenie części zamku na więzienie dla politycznych jeńców.
Obecnie tajemnicą jest, co dzieje się za murami zamku. Plotki jedynie podsycały ciekawość, lecz każdy kto próbował je zweryfikować wkrótce zostawał uznany za zaginionego w niejasnych okolicznościach.
Mieszkańcy zamku już nigdy nie zaznali tej samej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, a licznie zmieniający się władcy nieuchronnie doprowadzali twierdzę do ruiny. Zdrady, egzekucje, pragnienie zawłaszczenia ziem na dobre zmieniły losy tego niegdyś wyjątkowego miejsca, które z czasem zostało okrzyknięte jako przeklęte i goszczące jedynie śmierć. Negatywne odczucia wzmocniły nowe fortyfikacje wybudowane w trakcie wojny stuletniej, a także późniejsze przekształcenie części zamku na więzienie dla politycznych jeńców.
Obecnie tajemnicą jest, co dzieje się za murami zamku. Plotki jedynie podsycały ciekawość, lecz każdy kto próbował je zweryfikować wkrótce zostawał uznany za zaginionego w niejasnych okolicznościach.
Ta noc zostanie zapamiętana przez nich na długo. Przez więźniów, którzy mimo oporów postanowili im zaufać i iść w ciemność – dosłownie. Trafili w końcu w bezpieczne miejsce, gdzie Zachary będzie mógł zająć się nimi w odpowiedni sposób, zaopiekować, przywrócić do zdrowia, dodać sił. Mathieu na nic zda się temu towarzystwu, leczyć nie potrafił, ale mógł… musiał wrócić na tereny zamku, aby mogli w pełni ukończyć zadanie. Zjawili się tutaj niedużą grupą, nie będąc pewnym tego jak zwieńczy się ta wyprawa. Rozdzielili się, a teraz nie wiedzieli co działo się z pozostałymi. On, Zachary i więźniowie opuścili zamek, gdzie była Rookwood? Tego nie wiedział. Był pewien, że przecisnęła się przez mury zaraz za nimi, jednak zaćmienie nie pozwalało jej dostrzec. Teraz nie miał pewności czy wyszła, zanim mury runęły z impetem na ziemię. Co się działo z pozostałymi? Tristan? Elvira? Maghnus? Luca? Może opuścili bezpiecznie zamek? Może już dawno ich tam nie było? Może zginęli? Zamek nie był ich, na niebie nie widniał symbol, który widnieć powinien. Musiał wrócić, to jego obowiązek.
Kiedy dotarł do twierdzy… Widok był porażający. Zrujnowane mury, pył, gruz, zwłoki… Nie dbał o mugoli czy zdrajców, którzy stracili tutaj życie, nie zasługiwali na nie. Wolał odnaleźć swoich i mieć pewność, że istnieje jeszcze choćby cień szansy na to, że Warwick trafi pod ich opiekę. Miał wrażenie, że Mrok wokół nich jest namacalny. Był zmęczony, ale wiedział, że nie może się poddać. Mroczne istoty formowały swoje kształty. Przełknął głośno ślinę, czując jak momentalnie zasycha mu w gardle. Szyki mugoli uformowane były po jednej stronie, nie mogli pozwolić na to, aby misja okazała się fiaskiem, choć fragment sukcesu mieli już za sobą.
- Orcumiano – wypowiedział wyraźnie, dokładnie akcentując inkantację. Celował w oddział znajdujący się najbliżej. – Orcumiano – powtórzył ponownie, celując różdżką naprzeciw siebie, gdzie po drugiej stronie dziedzińca również stał oddział. Starał się bardziej zorientować w tym co się dzieje, czy ta ciemność nie mogłaby ich tak po prostu pochłonąć?
Celuję w: kropkę z mugolską armią najbliżej mnie (1) oraz tą naprzeciw mnie (2)
tutaj rzuty
Kiedy dotarł do twierdzy… Widok był porażający. Zrujnowane mury, pył, gruz, zwłoki… Nie dbał o mugoli czy zdrajców, którzy stracili tutaj życie, nie zasługiwali na nie. Wolał odnaleźć swoich i mieć pewność, że istnieje jeszcze choćby cień szansy na to, że Warwick trafi pod ich opiekę. Miał wrażenie, że Mrok wokół nich jest namacalny. Był zmęczony, ale wiedział, że nie może się poddać. Mroczne istoty formowały swoje kształty. Przełknął głośno ślinę, czując jak momentalnie zasycha mu w gardle. Szyki mugoli uformowane były po jednej stronie, nie mogli pozwolić na to, aby misja okazała się fiaskiem, choć fragment sukcesu mieli już za sobą.
- Orcumiano – wypowiedział wyraźnie, dokładnie akcentując inkantację. Celował w oddział znajdujący się najbliżej. – Orcumiano – powtórzył ponownie, celując różdżką naprzeciw siebie, gdzie po drugiej stronie dziedzińca również stał oddział. Starał się bardziej zorientować w tym co się dzieje, czy ta ciemność nie mogłaby ich tak po prostu pochłonąć?
Celuję w: kropkę z mugolską armią najbliżej mnie (1) oraz tą naprzeciw mnie (2)
tutaj rzuty
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nieludzkie warknięcie wyrwało się z gardła Elviry, gdy figurka miast trafić czarnoksiężnika w głowę i sprowokować go do spojrzenia w jej stronę, bez najmniejszego problemu pokonała otwarte okno. Zrobiło jej się zimno, lodowaty dreszcz wstrząsnął ciałem aż do szpiku kości - somatyczny efekt strachu, którego nie była w stanie odczuć świadomie z powodu opętańczej mocy Aongusa. Celtyckie bóstwo rozdarło jej samokontrolę, na krótką chwilę pozbawiło umysł ciężaru odpowiedzialności za misję.
- Zginiesz tu wraz z nimi - wydusiła ze zbolałą miną drapieżnika szarpanego bezsilną furią. - Albo teraz albo później. Co za, kurwa, RÓŻNICA? - podnosiła głos stopniowo, aż do wrzasku; jedyny ratunek przeciw złośliwym szeptom, które wkłuwały się w jej tkankę mózgową niczym prosektoryjne szpile.
Kiedy jednak wycelowała różdżkę w sylwetkę śmierciożercy, dowódcy, na powrót szeptała. Ochryple, z trudem. Z bólem.
- Crucio.
Leć, Tristan, leć
- Zginiesz tu wraz z nimi - wydusiła ze zbolałą miną drapieżnika szarpanego bezsilną furią. - Albo teraz albo później. Co za, kurwa, RÓŻNICA? - podnosiła głos stopniowo, aż do wrzasku; jedyny ratunek przeciw złośliwym szeptom, które wkłuwały się w jej tkankę mózgową niczym prosektoryjne szpile.
Kiedy jednak wycelowała różdżkę w sylwetkę śmierciożercy, dowódcy, na powrót szeptała. Ochryple, z trudem. Z bólem.
- Crucio.
Leć, Tristan, leć
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 1, 7
--------------------------------
#3 'k10' : 6
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 1, 7
--------------------------------
#3 'k10' : 6
Rycerze widzieli jak twierdza upada, ugina się pod pradawną siłą, podobnie jak stacjonujące wojska, które jednak mimo wszelkim przeciwnościom wciąż pragnęły stawić opór nieznanemu. Wielu żołnierzy zignorowało dezercję jednostek, a nawet niektórych oddziałów; trzymali broń w dłoniach i próbowali oddać celne strzały nawet jeśli aura kompletnie im nie sprzyjała. Gęsta, nieprzenikniona mgła, która osiadła na mokrej trawie uniemożliwiła im rozejrzenie się po przedpolu, odnalezienie wroga. Mogli ufać jedynie swoim zmysłom, reagować na głośne dźwięki i chybione ataki wroga. W ciemności nie dostrzegli jednak cieni, kreujących się z kłębów mgły istot, które poruszały się na dwóch nogach, choć przez ogromne przygarbienie zdawało się, jakby stąpały na czterech. Długie jak brzytwa pazury z pewnością rozbłysłyby w blasku księżyca, podobnie jak imponujące poroże wyrastające z czaszki i liczne kolce rozciągające się wzdłuż kręgosłupa. Puste oczodoły budziły grozę; nie było w nich światła, żadnego blasku, tylko smutek i rozpacz, które wypełniały serca każdego skupiającego na nich swą uwagę nieco dłużej. Poczucie beznadziejności, obrazy najbardziej przykrych wspomnień, żal i bezsilność. Wyglądały niczym senne zmory. Momentalnie, jakoby na tylko sobie znany sygnał wydały skowyt. Przeszywał on umysł, wbijał się w niego niczym za pomocą setek szpilek, przejmował władzę nad zdrowym rozsądkiem, każdym mięśniem i nerwem czyniąc je niewrażliwymi na próbę poruszenia. Wydawały się pasywne, puszczone w nicość, choć ciała wciąż stały w miejscu, na twardych nogach. Czy właśnie tak wyglądał paraliż?
Po chwili przyszła wyczekiwana ulga, powietrze wypełniło płuca i to właśnie głośne hausty zawładnęły dziedzińcem, a nie spodziewany tumult. Nikt nie miał wiele czasu na rozeznanie się w nowej sytuacji i choć skąpane w ciemności wyjścia z twierdzy oraz czyhający wróg mógłby wydawać się dla mugoli największym problemem to byli w błędzie. Silny podmuch wiatru rozbił się o mury oraz zamek, co odczuł nawet Tristan będący pod postacią czarnej mgły. Kłąb dymu, który niepostrzeżenie lawirował pomiędzy czeluściami mroku zatrzymał się na wysokości bastionu i osiadł na kamiennej posadzce. Śmierciożerca opuścił jej strzępy i z góry mógł dostrzec mrok, jaki zalewał dziedziniec. Odłamek na zawieszony na jego szyi wibrował, zdawał się rozgrzewać do czerwoności, kiedy to kolejny pojawił się kolejny podmuch przeganiający ciemność na dobre.
Ledwie sekundy wcześniej Elvira, której umysł pozostawał pod wodzą pradawnego, wygłodniałego bóstwa, posłała w kierunku swego dowódcy niewybaczalne zaklęcie. Promień pomknął przez rozbitą szybę i zniknął w mroku nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Uzdrowicielka czuła jak różdżka paliła ją w dłoni, jak oszalałe serce dudniło w piersi, a jasne, fioletowe żyłki pulsowały w okolicy nadgarstka i wspinały się, aż po same gardło. Szał oraz gniew spychały zdrowy rozsądek w odmęty świadomości, pragnienie krwi wychodziło na pierwszy plan pozostawiając w tyle cel misji. Liczyły się tylko ból i śmierć, cierpienie zadane najbliższym osobom.
Nagle zalała ją dezorientacja, straciła równowagę i upadła na posadzkę. Zastygnięte na różdżce palce rozprostowały się. Pamiętała, zdawała sobie sprawę ze swych czynów. Śmiech Aongusa wypełnił jej głowę, odbijał się echem niczym najgorsza pieśń – czuła, że mimo wszystko był niezadowolony. Nie dała mu tego, czego oczekiwał. Nim zdążyła dźwignąć się na równe nogi jej kręgosłup przeszedł prąd, uczucie te było niepodobne do niczego, a jako uzdrowicielka nie mogła mieć większego problemu z rozpoznaniem pewnych bodźców. Nastąpił kolejny spazm tym razem rąk, nie minęła chwila i bezwładne pozostawały jej nogi. Drobnym ciałem wstrząsnęło, krew pociekła z okolicy kącika ust, które wypełnił metaliczny smak. Ametystowa, ledwie dostrzegalna poświata uniosła się ponad nią, po czym z impetem uderzyła w odłamek znajdujący się na łańcuszku. Ten rozpalił się do czerwoności i tym razem pozostawił lekkie poparzenie.
Otępienie w końcu odeszło pozwalając skupić się na tym, co działo się na dziedzińcu. Szybko mogła zorientować się, że nie było to nic dobrego.
Mathieu zawisnął w powietrzu nie mogąc dostrzec nic w kłębiącym się mroku. Umknął mu widok pędzącego pod postacią czarnej mgły Tristana, a także kotłująca się za wielkimi oknami Elvira. Cały dziedziniec skąpany był w nieprzeniknionej czerni, najmroczniejszej z magicznych sztuk, która swymi mackami objęła całą przestrzeń przed pozostałym fragmentem zamku. Pierwszy, silny podmuch wiatru o mało nie zrzucił go z miotły, podobnie jak wcześniejsze odrętwienie całego ciała. Kurczowo zaciśnięte na trzonku palce pozwoliły mu zachować pozycję, choć niebezpiecznie zahuśtał się w przód, a następnie w tył.
Ciemność rozrzedziła się. Ostatnie jej strzępki uformowały ostrza istot. Głośne oddechy zmieniły się w rozdzierający gardła krzyk. Uszy wypełniły huki wypuszczanych z luf kul, przeładowywania magazynów, które jeden za drugim lądowały na mokrej posadzce. Cienie ruszyły na mugoli pozostając niewrażliwe na ich broń, omijając każdy z naboi z niebywałą szybkością – przekształcając się i skrywając pod osłoną nocy. Ostre niczym brzytwa pazury zaatakowały rozszarpując klaki piersiowe, twarze i szyje. Rogi przeszywały czaszki na wskroś, kolce przygważdżały do murów przebijając niezbędne do życia narządy. Wnętrzności uderzały o kamienne ściany, rozbryzgiwały się na nich. Niektóre ciała zdawały się być dosłownie rozdarte na pół. Wszędzie lała się krew, mnóstwo krwi w akompaniamencie strachu, gwaru i błagania o litość. Lamentu o możliwość dezercji, wywieszenia metaforycznej białej flagi.
Czarodzieje pragnący wyrwać się z niewoli wycofali się do tyłu. Wznieśli swe prowizoryczne bronie na wypadek konieczności obrony, choć był to bardziej akt desperacji niżeli wiary, że mieli jakiekolwiek szanse w tym starciu. Zaniemówili obserwując istną masakrę, starcie w jakim mugole służyli bardziej za przeszkodę jaką należało powalić, niżeli rzeczywiste zagrożenie. Tuż za ich plecami pojawiły się kolejne cztery kobiety, jedna trzymała zawiniątko na swych rękach. Twarz najwyższej z nich bez większego trudu rozpoznała Elvira oraz Tristan – była to ta sama dziewczyna, jaka obiecała udać się po resztę pań uwięzionych w murach zamku. Słowa dotrzymała.
Tristan poczuł jak wypełnia go moc, potęga tak wielka, że nie jej naporu nie był w stanie wytrzymać organizm. Szkarłatne iskry trysnęły ponad jego rękoma wraz z nadejściem zimnych potów, świat zdawał się spowolnić, zatrzymać, niczym za pomocą znanego mu zaklęcia. Istoty, jako jedyne kontynuowały swe żniwa, buszując pośród unieruchomionych jednostek i choć było to tylko wrażenie, to niezwykle realne. Rzeczywiste niczym nadciągające chmury, które osiadły nisko nad powierzchnią twierdzy. Lunął deszcz, krew kapała z nieba i z łoskotem obijała się o kamienną powierzchnię oraz trawę. Ból i smród topiącej się skóry było jedynym, co łączyło wówczas wszystkich – czarodziejów oraz mugoli. Poplecznikom Czarnego Pana ulewa nie robiła jednak krzywdy, a wywołała chwilowe, fantomowe uczucie żrącej substancji. Tak szybko jak się pojawiło, to i odeszło w niepamięć. Błysk zaklęcia przeszył powietrze i uderzył w ziemię tuż pod murami, blisko, wydawałoby się, że nawet zbyt blisko mugolskich min. Głęboki dół wciągnął w swe odmęty żołnierzy, zabrał też porozrywane ciała oraz oprawców. Cienie.
Pozostali przy życiu mugole zawyli z bólu. Ich skóra wypalała się niczym dotknięta płonącą pochodnią, oczy zachodziły białkiem, które pod wpływem temperatury wypływało z oczodołów. Nie mieli szans w tym starciu, krwawy deszcz zebrał resztę żniw, resztę dusz, jakie jeszcze chwilę temu pragnęły walczyć. Do twierdzy na stałe zagościła śmierć.
Stworzony przez Mathieu dół wypełniał się posoką, a naruszona konstrukcja muru niebezpiecznie poruszyła z uwagi na miękkie, nietrwałe podłoże. Kruszył się, rozpadał, wszyscy byli tego świadkami i tylko sekundy dzieliły go od zupełnego zapadnięcia się. Wszystko działo się szybko, nic nie dało się już zrobić. Sporej długości fragment osunął się do utworzonej przepaści wraz z martwymi jednostkami. Jako, że mur był wyższy górna jego część poleciała ku przodowi. Wprost na mugolskie miny. Słychać było już tylko huk. Wybuch tożsamy do kilkunastu bombard rzuconych w jednym momencie. Nie idź w stronę światła.
Drażniący kurz wypełniał nozdrza. Zalepione od pyłu powieki wyjątkowo ciężko było rozchylić. Mathieu udało się to dopiero po chwili. Dłonią mógł wymacać ostre krawędzie kamieni, czuł je też pod swoimi plecami oraz głową. Leżał w gruzowisku w zachodniej części dziedzińca. Dostrzegł różdżkę oraz miotłę nieopodal siebie, zdawały się być całe. Coś jednak było nie tak, był pewien że nie jest w stanie się ruszyć. Gdy tylko spuścił wzrok dostrzegł metalowy pręt wystający z prawej części brzucha. Przeszył go na wylot.
Piętro zamku zapadło się. Elvira zrozumiała to, gdy tylko przesunęła rękoma wzdłuż brudnych, przekrwionych oczu. Leżała na mokrej trawie, cała we krwi. Naprzeciw jej twarzy znajdował się inny człowiek, a w zasadzie jego głowa. Miała dużo szczęścia. Wybuch nie naruszył konstrukcji dachu, ale doszczętnie zniszczył front budynku, przez co bezwładnie zsunęła się na dziedziniec. Wszędzie walały się porozrywane ciała, ponad nimi kroczyły cienie w poszukiwaniu przetrwałych. Takich zdawało się nie być, siła wroga upadła, odeszła w nicość. Uzdrowicielka żyła, a skręcona kostka była niczym w porównaniu do tego, co spotkało innych. Podobnie jak liczne zadrapania, siniaki i obite plecy, które utrudniały wyprostowanie się.
Nim dźwignęła się na nogi widziała, jak cienie odchodzą. Wymykają się różnymi bramami, przejściami i oddalają – głodne i spragnione kolejnych ciał, żądne krwi. Gdy wszystkie zniknęły z pola widzenia spadł deszcz, niczym za machnięciem różdżki, orzeźwiający, zmywający winy.
Momentalnie usłyszała jęk bólu, może zaś rozpaczy. Kiedy tylko zerknęła w bok ujrzała grupę czarodziejów, którzy dzielnie stawiali opór żołnierzom. Niewielu z nich przetrwało. We wnęce rozłupanej ściany otwierającej widok na kuchnię dostrzegła poparzoną skórę kobiety, która pluła krwią. Ledwie trzymała się na kolanach oparta dłońmi o posadzkę. Od razu ją rozpoznała, to ona była wtedy w biurze i jako jedyna z całej grupy zdawała się być wrażliwa na ściągniętą przez Tristana ulewę. To nie mógł być przypadek, wycofała się na czas. Tuż obok znajdowało się ciało młodego mężczyzny, miał rozłupaną czaszkę. Kolejny leżał w kałuży posoki, jego skóra przebita była w wielu miejscach metalowymi elementami, zapewne pochodzących od min. Podobnie zginęło następnych trzech oraz kobieta z zawiniątkiem na rękach. Te leżało tuż pod jej nogami.-Za Czarnego- rozległ się głos dochodzący ze środka. Był słaby, ale w otaczającej ciszy dosłyszalny dla uzdrowicielki. -Pana- dodał. Młodzieniec przewodzący czarodziejom, motywujący ich do ataku znajdował się na podłodze, z jego głowy oraz bocznej części ciała wypływa krew. Jego skóra przebita była w okolicy serca. Przy wstępnym badaniu okazałoby się, że nie da się go uratować, pozostało tylko niewiele czasu na pożegnanie.
Dwie kobiety oraz czterech mężczyzn poruszało się, mówiło coś pod nosem. Była dla nich szansa.
Zrobiliśmy to wspólnie. Wspólnie Tristanie. Obudź się, ocknij. Nieś naszą legendę, naszą potęgę. Niech uginają przed nami kolana, niech świat patrzy jak rośniemy w siłę. Kobiecy głos rozniósł się echem w umyśle Śmierciożercy, który dopiero po chwili odzyskał przytomność. Metaliczny smak wypełniał usta, podobnie jak pył i kurz zmuszający do kaszlnięcia. Leżał pomiędzy gruzami na dziedzińcu, a przed nim rozścielało się wgłębienie po zdetonowanych ładunkach. Wiedział jednak, że nie mógł uczynić tego mugol, pamiętał dokładnie co się wydarzyło. Jego nogi były przygwożdżone przez sporej wielkości fragment muru, nie mógł nimi poruszyć. Każdy oddech przynosił mu ból, podobnie jak chociażby zgięcie palców. Najgorsza jednak zdawała się pulsująca część głowy w okolicy potylicy. Z pewnością znajdowała się tam krew. Lepka maź oblepiająca włosy oraz uszy.
Nigdzie nie widział wroga, nie słyszał krzyku mugolskich żołnierzy. Nie żyli, nikomu nie udało się zbiec. Dorwał ich deszcz tudzież istoty, które sprawnie opuszczały twierdzę i rozchodziły się w tylko sobie znanych kierunkach. Nikt nie miał nad nimi kontroli, nawet on sam.
Na horyzoncie pojawiła się blond czupryna. Zyskał pewność, że Elvira przeżyła, a on sam potrzebował pomocy i to rychłej. Co jednak z resztą? To pozostawało tajemnicą.
W jej trakcie macie czas na dokończenie działań związanych z eventem; np. opanowanie sytuacji, udzielenie pomocy rannym, wszelkie poszukiwania oraz pozostałe akcje ewakuacyjne.
Ponadto istnieje możliwość, jeśli oczywiście zajdzie taka chęć tudzież potrzeba, rozegrać dodatkowe tury w formie opowiadań lub postów, które zostaną podsumowane przez Mistrza Gry po powyższym terminie. Nie muszą one opiewać o ten sam dzień, czy godzinę - mogą odbywać się później. Należy dokładnie opisać wykonane działania oraz zastosowane środki, wykorzystane umiejętności czy zaklęcia. Nie mogą one jednak opisywać konsekwencji działań, a w szczególności zaznaczać, że były udane - ta ocena należy do Mistrz Gry.
Obrażenia nie mogą zostać uleczone samoistnie, jeśli postać chce kontynuować grę w tym samym dniu. Energia magiczna regeneruje się z czasem. Nie obowiązuje limit akcji.
Z uwagi na nieustanne ryzyko związane z eventem proszę o wstrzymanie się z prywatnymi wątkami po 16.03.
Po chwili przyszła wyczekiwana ulga, powietrze wypełniło płuca i to właśnie głośne hausty zawładnęły dziedzińcem, a nie spodziewany tumult. Nikt nie miał wiele czasu na rozeznanie się w nowej sytuacji i choć skąpane w ciemności wyjścia z twierdzy oraz czyhający wróg mógłby wydawać się dla mugoli największym problemem to byli w błędzie. Silny podmuch wiatru rozbił się o mury oraz zamek, co odczuł nawet Tristan będący pod postacią czarnej mgły. Kłąb dymu, który niepostrzeżenie lawirował pomiędzy czeluściami mroku zatrzymał się na wysokości bastionu i osiadł na kamiennej posadzce. Śmierciożerca opuścił jej strzępy i z góry mógł dostrzec mrok, jaki zalewał dziedziniec. Odłamek na zawieszony na jego szyi wibrował, zdawał się rozgrzewać do czerwoności, kiedy to kolejny pojawił się kolejny podmuch przeganiający ciemność na dobre.
Ledwie sekundy wcześniej Elvira, której umysł pozostawał pod wodzą pradawnego, wygłodniałego bóstwa, posłała w kierunku swego dowódcy niewybaczalne zaklęcie. Promień pomknął przez rozbitą szybę i zniknął w mroku nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Uzdrowicielka czuła jak różdżka paliła ją w dłoni, jak oszalałe serce dudniło w piersi, a jasne, fioletowe żyłki pulsowały w okolicy nadgarstka i wspinały się, aż po same gardło. Szał oraz gniew spychały zdrowy rozsądek w odmęty świadomości, pragnienie krwi wychodziło na pierwszy plan pozostawiając w tyle cel misji. Liczyły się tylko ból i śmierć, cierpienie zadane najbliższym osobom.
Nagle zalała ją dezorientacja, straciła równowagę i upadła na posadzkę. Zastygnięte na różdżce palce rozprostowały się. Pamiętała, zdawała sobie sprawę ze swych czynów. Śmiech Aongusa wypełnił jej głowę, odbijał się echem niczym najgorsza pieśń – czuła, że mimo wszystko był niezadowolony. Nie dała mu tego, czego oczekiwał. Nim zdążyła dźwignąć się na równe nogi jej kręgosłup przeszedł prąd, uczucie te było niepodobne do niczego, a jako uzdrowicielka nie mogła mieć większego problemu z rozpoznaniem pewnych bodźców. Nastąpił kolejny spazm tym razem rąk, nie minęła chwila i bezwładne pozostawały jej nogi. Drobnym ciałem wstrząsnęło, krew pociekła z okolicy kącika ust, które wypełnił metaliczny smak. Ametystowa, ledwie dostrzegalna poświata uniosła się ponad nią, po czym z impetem uderzyła w odłamek znajdujący się na łańcuszku. Ten rozpalił się do czerwoności i tym razem pozostawił lekkie poparzenie.
Otępienie w końcu odeszło pozwalając skupić się na tym, co działo się na dziedzińcu. Szybko mogła zorientować się, że nie było to nic dobrego.
Mathieu zawisnął w powietrzu nie mogąc dostrzec nic w kłębiącym się mroku. Umknął mu widok pędzącego pod postacią czarnej mgły Tristana, a także kotłująca się za wielkimi oknami Elvira. Cały dziedziniec skąpany był w nieprzeniknionej czerni, najmroczniejszej z magicznych sztuk, która swymi mackami objęła całą przestrzeń przed pozostałym fragmentem zamku. Pierwszy, silny podmuch wiatru o mało nie zrzucił go z miotły, podobnie jak wcześniejsze odrętwienie całego ciała. Kurczowo zaciśnięte na trzonku palce pozwoliły mu zachować pozycję, choć niebezpiecznie zahuśtał się w przód, a następnie w tył.
Ciemność rozrzedziła się. Ostatnie jej strzępki uformowały ostrza istot. Głośne oddechy zmieniły się w rozdzierający gardła krzyk. Uszy wypełniły huki wypuszczanych z luf kul, przeładowywania magazynów, które jeden za drugim lądowały na mokrej posadzce. Cienie ruszyły na mugoli pozostając niewrażliwe na ich broń, omijając każdy z naboi z niebywałą szybkością – przekształcając się i skrywając pod osłoną nocy. Ostre niczym brzytwa pazury zaatakowały rozszarpując klaki piersiowe, twarze i szyje. Rogi przeszywały czaszki na wskroś, kolce przygważdżały do murów przebijając niezbędne do życia narządy. Wnętrzności uderzały o kamienne ściany, rozbryzgiwały się na nich. Niektóre ciała zdawały się być dosłownie rozdarte na pół. Wszędzie lała się krew, mnóstwo krwi w akompaniamencie strachu, gwaru i błagania o litość. Lamentu o możliwość dezercji, wywieszenia metaforycznej białej flagi.
Czarodzieje pragnący wyrwać się z niewoli wycofali się do tyłu. Wznieśli swe prowizoryczne bronie na wypadek konieczności obrony, choć był to bardziej akt desperacji niżeli wiary, że mieli jakiekolwiek szanse w tym starciu. Zaniemówili obserwując istną masakrę, starcie w jakim mugole służyli bardziej za przeszkodę jaką należało powalić, niżeli rzeczywiste zagrożenie. Tuż za ich plecami pojawiły się kolejne cztery kobiety, jedna trzymała zawiniątko na swych rękach. Twarz najwyższej z nich bez większego trudu rozpoznała Elvira oraz Tristan – była to ta sama dziewczyna, jaka obiecała udać się po resztę pań uwięzionych w murach zamku. Słowa dotrzymała.
Tristan poczuł jak wypełnia go moc, potęga tak wielka, że nie jej naporu nie był w stanie wytrzymać organizm. Szkarłatne iskry trysnęły ponad jego rękoma wraz z nadejściem zimnych potów, świat zdawał się spowolnić, zatrzymać, niczym za pomocą znanego mu zaklęcia. Istoty, jako jedyne kontynuowały swe żniwa, buszując pośród unieruchomionych jednostek i choć było to tylko wrażenie, to niezwykle realne. Rzeczywiste niczym nadciągające chmury, które osiadły nisko nad powierzchnią twierdzy. Lunął deszcz, krew kapała z nieba i z łoskotem obijała się o kamienną powierzchnię oraz trawę. Ból i smród topiącej się skóry było jedynym, co łączyło wówczas wszystkich – czarodziejów oraz mugoli. Poplecznikom Czarnego Pana ulewa nie robiła jednak krzywdy, a wywołała chwilowe, fantomowe uczucie żrącej substancji. Tak szybko jak się pojawiło, to i odeszło w niepamięć. Błysk zaklęcia przeszył powietrze i uderzył w ziemię tuż pod murami, blisko, wydawałoby się, że nawet zbyt blisko mugolskich min. Głęboki dół wciągnął w swe odmęty żołnierzy, zabrał też porozrywane ciała oraz oprawców. Cienie.
Pozostali przy życiu mugole zawyli z bólu. Ich skóra wypalała się niczym dotknięta płonącą pochodnią, oczy zachodziły białkiem, które pod wpływem temperatury wypływało z oczodołów. Nie mieli szans w tym starciu, krwawy deszcz zebrał resztę żniw, resztę dusz, jakie jeszcze chwilę temu pragnęły walczyć. Do twierdzy na stałe zagościła śmierć.
Stworzony przez Mathieu dół wypełniał się posoką, a naruszona konstrukcja muru niebezpiecznie poruszyła z uwagi na miękkie, nietrwałe podłoże. Kruszył się, rozpadał, wszyscy byli tego świadkami i tylko sekundy dzieliły go od zupełnego zapadnięcia się. Wszystko działo się szybko, nic nie dało się już zrobić. Sporej długości fragment osunął się do utworzonej przepaści wraz z martwymi jednostkami. Jako, że mur był wyższy górna jego część poleciała ku przodowi. Wprost na mugolskie miny. Słychać było już tylko huk. Wybuch tożsamy do kilkunastu bombard rzuconych w jednym momencie. Nie idź w stronę światła.
Drażniący kurz wypełniał nozdrza. Zalepione od pyłu powieki wyjątkowo ciężko było rozchylić. Mathieu udało się to dopiero po chwili. Dłonią mógł wymacać ostre krawędzie kamieni, czuł je też pod swoimi plecami oraz głową. Leżał w gruzowisku w zachodniej części dziedzińca. Dostrzegł różdżkę oraz miotłę nieopodal siebie, zdawały się być całe. Coś jednak było nie tak, był pewien że nie jest w stanie się ruszyć. Gdy tylko spuścił wzrok dostrzegł metalowy pręt wystający z prawej części brzucha. Przeszył go na wylot.
Piętro zamku zapadło się. Elvira zrozumiała to, gdy tylko przesunęła rękoma wzdłuż brudnych, przekrwionych oczu. Leżała na mokrej trawie, cała we krwi. Naprzeciw jej twarzy znajdował się inny człowiek, a w zasadzie jego głowa. Miała dużo szczęścia. Wybuch nie naruszył konstrukcji dachu, ale doszczętnie zniszczył front budynku, przez co bezwładnie zsunęła się na dziedziniec. Wszędzie walały się porozrywane ciała, ponad nimi kroczyły cienie w poszukiwaniu przetrwałych. Takich zdawało się nie być, siła wroga upadła, odeszła w nicość. Uzdrowicielka żyła, a skręcona kostka była niczym w porównaniu do tego, co spotkało innych. Podobnie jak liczne zadrapania, siniaki i obite plecy, które utrudniały wyprostowanie się.
Nim dźwignęła się na nogi widziała, jak cienie odchodzą. Wymykają się różnymi bramami, przejściami i oddalają – głodne i spragnione kolejnych ciał, żądne krwi. Gdy wszystkie zniknęły z pola widzenia spadł deszcz, niczym za machnięciem różdżki, orzeźwiający, zmywający winy.
Momentalnie usłyszała jęk bólu, może zaś rozpaczy. Kiedy tylko zerknęła w bok ujrzała grupę czarodziejów, którzy dzielnie stawiali opór żołnierzom. Niewielu z nich przetrwało. We wnęce rozłupanej ściany otwierającej widok na kuchnię dostrzegła poparzoną skórę kobiety, która pluła krwią. Ledwie trzymała się na kolanach oparta dłońmi o posadzkę. Od razu ją rozpoznała, to ona była wtedy w biurze i jako jedyna z całej grupy zdawała się być wrażliwa na ściągniętą przez Tristana ulewę. To nie mógł być przypadek, wycofała się na czas. Tuż obok znajdowało się ciało młodego mężczyzny, miał rozłupaną czaszkę. Kolejny leżał w kałuży posoki, jego skóra przebita była w wielu miejscach metalowymi elementami, zapewne pochodzących od min. Podobnie zginęło następnych trzech oraz kobieta z zawiniątkiem na rękach. Te leżało tuż pod jej nogami.-Za Czarnego- rozległ się głos dochodzący ze środka. Był słaby, ale w otaczającej ciszy dosłyszalny dla uzdrowicielki. -Pana- dodał. Młodzieniec przewodzący czarodziejom, motywujący ich do ataku znajdował się na podłodze, z jego głowy oraz bocznej części ciała wypływa krew. Jego skóra przebita była w okolicy serca. Przy wstępnym badaniu okazałoby się, że nie da się go uratować, pozostało tylko niewiele czasu na pożegnanie.
Dwie kobiety oraz czterech mężczyzn poruszało się, mówiło coś pod nosem. Była dla nich szansa.
Zrobiliśmy to wspólnie. Wspólnie Tristanie. Obudź się, ocknij. Nieś naszą legendę, naszą potęgę. Niech uginają przed nami kolana, niech świat patrzy jak rośniemy w siłę. Kobiecy głos rozniósł się echem w umyśle Śmierciożercy, który dopiero po chwili odzyskał przytomność. Metaliczny smak wypełniał usta, podobnie jak pył i kurz zmuszający do kaszlnięcia. Leżał pomiędzy gruzami na dziedzińcu, a przed nim rozścielało się wgłębienie po zdetonowanych ładunkach. Wiedział jednak, że nie mógł uczynić tego mugol, pamiętał dokładnie co się wydarzyło. Jego nogi były przygwożdżone przez sporej wielkości fragment muru, nie mógł nimi poruszyć. Każdy oddech przynosił mu ból, podobnie jak chociażby zgięcie palców. Najgorsza jednak zdawała się pulsująca część głowy w okolicy potylicy. Z pewnością znajdowała się tam krew. Lepka maź oblepiająca włosy oraz uszy.
Nigdzie nie widział wroga, nie słyszał krzyku mugolskich żołnierzy. Nie żyli, nikomu nie udało się zbiec. Dorwał ich deszcz tudzież istoty, które sprawnie opuszczały twierdzę i rozchodziły się w tylko sobie znanych kierunkach. Nikt nie miał nad nimi kontroli, nawet on sam.
Na horyzoncie pojawiła się blond czupryna. Zyskał pewność, że Elvira przeżyła, a on sam potrzebował pomocy i to rychłej. Co jednak z resztą? To pozostawało tajemnicą.
Słodko-gorzkie zwycięstwo.
Rozpoczynamy ostatnią turę - 20
Na odpis jest czas do 10.02. Godzina 20:00.
Na odpis jest czas do 10.02. Godzina 20:00.
W jej trakcie macie czas na dokończenie działań związanych z eventem; np. opanowanie sytuacji, udzielenie pomocy rannym, wszelkie poszukiwania oraz pozostałe akcje ewakuacyjne.
Ponadto istnieje możliwość, jeśli oczywiście zajdzie taka chęć tudzież potrzeba, rozegrać dodatkowe tury w formie opowiadań lub postów, które zostaną podsumowane przez Mistrza Gry po powyższym terminie. Nie muszą one opiewać o ten sam dzień, czy godzinę - mogą odbywać się później. Należy dokładnie opisać wykonane działania oraz zastosowane środki, wykorzystane umiejętności czy zaklęcia. Nie mogą one jednak opisywać konsekwencji działań, a w szczególności zaznaczać, że były udane - ta ocena należy do Mistrz Gry.
Obrażenia nie mogą zostać uleczone samoistnie, jeśli postać chce kontynuować grę w tym samym dniu. Energia magiczna regeneruje się z czasem. Nie obowiązuje limit akcji.
Z uwagi na nieustanne ryzyko związane z eventem proszę o wstrzymanie się z prywatnymi wątkami po 16.03.
- Mapa:
Pozostałości twierdzy Warwick
- Żywotność i EM:
Elvira: 154/221 (-17 psychiczne, -10 cięte, -40 tłuczone (skręcenie lewego stawu skokowego) | -15 do kości) | 28/50
Zachary: 175/200 (-25 tłuczone, -5 do kości) | 32/50
Sigrun: ?/227 | 28/50 | 1 - Potencjał
Maghnus: ?/254 (-2 rana postrzałowa) | 32/50
Mathieu: 76/211 (-65 tłuczone, -70 cięte | -40 do kości) | 12/50
Tristan: 96/200 (-39 psychiczne, -30 tłuczone, -25 cięte, -10 krwawienie |-30 do kości)| 31/50 | 4 - Potencjał, 6 - Absorpcja
Luca: 0/205 - nie żyje
- Ekwipunek:
Elvira:
Mam przy sobie różdżkę, talizman runa kwitnącego życia +31 do żywotności (ujęty w tabelce z żywotnością we wsiąkiewce), mieszankę antydepresyjną i kryształ. Na szyi oczywiście kamień od Czarnego Pana na łańcuszku, Majora jako figurka żaby.
Z pomniejszych zabieram ze sobą też dwie kanapki z pomidorkiem, paczkę sucharów, herbatę w butelce i bordową chustkę, którą Drew kiedyś zostawił w moim mieszkaniu.
Zachary:
Różdżka, Talizman: Runa Otwartego Oka (+8 do rzutu k100 na spostrzegawczość +5 do rzutów k100 na zaklęcia wykrywające iluzje; odporność na zaklęcia oślepiające)
1. Magiczny kompas
2. Nakładka na pas z sakwami (w środku):
2.1. Antidotum podstawowe (1 porcja)
2.2. Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, moc 17)
2.3-4. Wywar wzmacniający (2 porcje, stat.8 )
2.5. Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat 40)
2.6. Czuwający Strażnik (1 porcja, moc 28)2.7. Kameleon (1 porcje, stat. 40, moc +15)
2.8. Piersiówka "Bez Dna"
3. Wisior z agatem
4. Latający dywan
Sigrun:
Pierścień z Okiem Ślepego na palcu lewej dłoni
2. Medalion z runą krwi trolla (+2 do pż/tura)
3. Zaczarowaną torba
3.1. maść z wodnej gwiazdy
3.2. Felix Felicis
3.3. Eliksir wąchacza,
3.3 Antidotum na niepowszechne trucizny
3.4 Eliksir Garota
3.5. Czuwający strażnik
3.6. Kameleon
3.7. Eliksir kociego wzroku
3.8. Pierwszy kryształ
3.9. Drugi kryształ
3.10. 1 kg kiełbasy,
3.11. dziczyzna (kawałki różnych części jelenia obsmażone na smalcu)
3.12. suchary (zapas dla jednej osoby na dwa tygodnie)
3.13. miotłę (zwykłą)
Maghnus:
Zabieram ze sobą różdżkę, fluoryt, szatę ze skór nundu i tebo (+42 do żywotności, -2 do zwinności, we wsiąkiewce pod tabelką z żywotnością bazową umieszczona jest tabelka z żywotnością uwzględniającą bonus z szaty), buty obszyte skórą tebo (odporne na poślizg). Przedmioty dodatkowe: miotła (zwykła), eliksir senności (1 porcja, stat. 22), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc +50, stat. 22), eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21). Pomniejsze z zaopatrzenia: dwie kanapki z pieczonym indykiem i pomidorkami, tabliczkę czekolady mlecznej, termos gorącej, czarnej herbaty, butelkę rumu.
Mathieu:
Różdżka;Miotła;
Talizman: Runa kwitnącej życia +17 do żywotności (dopisane do Żywotności);
Eliksiry:
1. Smocza łza (1 porcje, stat, 40, moc+5)
2. Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 22)
3. Wywar wzmacniający
4. Mieszanka antydepresyjna
Zaopatrzenie:
1 x banan, 1 x bagietka z szynką, czekolada mleczna, papierosy z tytoniu słabej jakości,
Tristan:
Serce Hespery, Eliksir kociego wzroku, Eliksir Garota
Luca:Eliksir siły
Fioletowe żyłki, piekielne znamię wspinające się wzdłuż ramienia i przypominające o najgorszych chwilach doświadczonych w życiu - czy demon odpowiadał również za jej wizje, czy się nią zabawiał? Różdżka paliła ją w dłoni, ale wytrwale nie wypuszczała jej z dłoni, próbując objąć rozumem wydarzenia z ostatnich chwil. Może wciąż znajdowała się we wnętrzu iluzji, może śniła? Nie, ból i przytłaczające poczucie winy były nad wyraz realne. Kolana się pod nią ugięły, ciałem wstrząsnęły drgawki. Wypluła na posadzkę gęstą ślinę zmieszaną z posoką. Metaliczny smak przyprawiał o mdłości, ale zachowała godność, z lękiem obserwując ametystową poświatę na moment przed tym jak ta znów znalazła sobie do niej dojście - tym razem pod postacią kamienia na szyi. Syknęła przez zęby i bezradnie szarpnęła za sznurek, gdy odczuła pieczenie. Jak długo jeszcze będziesz się nade mną znęcał?
W harmidrze grzmotów sypiącego się zamku nie była w stanie zebrać myśli, podświadomie czuła jednak, że powinna podążyć za Tristanem, wyjawić mu prawdę, ratować to, co jeszcze zostało z ich misji - gdy tylko jednak podniosła się na nogi, mocno podpierając biurka, ziemia zatrzęsła się po raz kolejny. Potem nie było już nic poza pyłem, szorstkim gruzem rozdzierającym ubrania, błyskami padającymi naprzemiennie ze zbawczą ciemnością. Traciła i odzyskiwała przytomność, krztusząc się własną śliną i krwią. Świat zwalał jej się na głowę i przez jedną przerażającą chwilę była przekonana, że zginie pod zimnymi kamieniami Warwick - zabita przez mugoli, po tym jak wydostała się z czeluści celtyckiego ołtarza.
- Panie... - wykrztusiła w chwili absolutnej desperacji, nie wzywając żadnego z bóstw, lecz człowieka; tego człowieka, dla którego władzy i mocy ryzykowała wszystkim. W jej sercu zalęgła się... może nie wątpliwość, ale naiwna nadzieja na pomoc. Pomoc, na którą być może nie zasłużyła.
Zawiodła.
Kiedy w końcu zebrała się na nogi, chwilę zajęło jej rozeznanie się w sytuacji. Na początku dokładnie obejrzała samą siebie, przekonując się, że choć bolał ją każdy skrawek i kostka ciała, choć szata w wielu miejscach została zaplamiona posoką, żyje. Nic innego się nie liczyło.
Zewsząd dochodziły ją nawoływania. Brodziła w gruzach i krwi, widziała ciała zmasakrowane, rozczłonkowane, czuła unoszący się w powietrzu odór wnętrzności. W drżącej dłoni ściskała różdżkę - Merlinie dzięki, niepołamaną - i odchylała głowę w tył, wdychając głęboko hausty tlenu i pozwalając na to, by dojrzewała w niej wznowiona, potężniejsza nienawiść.
Zobaczyła kobietę z gabinetu. Zobaczyła dogorywających czarodziejów i żołnierzy, kobietę z zawiniątkiem, z którego dobiegał słaby głos wzywający Czarnego Pana.
Poruszała się z trudem, gdyż czuła, że lewą kostkę ma w tragicznym stanie, lecz mimo to brnęła przed siebie, próbując dostać się do zawiniątka.
- Co to jest? Co. To. Jest? - wycedziła, wierzchem dłoni ocierając lepką krew z twarzy. Było jej absurdalnie dużo, jakby na ziemię spadł szkarłatny deszcz. Może tak było. Może była wtedy nieprzytomna. Zbliżyła się do kobiety, chcąc zajrzeć za chustę zawiniątka.
Potem mozolnie zbliżyła się do Pralinki.
- Wykrztuś wszystko - zażądała chrapliwie, a potem niedelikatnie szarpnęła za jej szatę, aby dostać się do najpoważniejszych oparzeń. - Cauma Sanavi Horribilis. - Zawyła pod nosem, gdy drewno w jej dłoniach pozostało martwe. - Cauma Sanavi Maxima. - spróbowała, na nic. - Cauma Sanavi Maxima. - powtórzyła zimniej, wreszcie dopatrując się efektu.
Było jej wszystko jedno, czy różdżka nurkująca bez pytania w rejony najintymniejszych partii ciała wprawia Pralinkę w dyskomfort.
Wypruta z sił i emocji, zdobyć umiała się tylko na pogardę.
W harmidrze grzmotów sypiącego się zamku nie była w stanie zebrać myśli, podświadomie czuła jednak, że powinna podążyć za Tristanem, wyjawić mu prawdę, ratować to, co jeszcze zostało z ich misji - gdy tylko jednak podniosła się na nogi, mocno podpierając biurka, ziemia zatrzęsła się po raz kolejny. Potem nie było już nic poza pyłem, szorstkim gruzem rozdzierającym ubrania, błyskami padającymi naprzemiennie ze zbawczą ciemnością. Traciła i odzyskiwała przytomność, krztusząc się własną śliną i krwią. Świat zwalał jej się na głowę i przez jedną przerażającą chwilę była przekonana, że zginie pod zimnymi kamieniami Warwick - zabita przez mugoli, po tym jak wydostała się z czeluści celtyckiego ołtarza.
- Panie... - wykrztusiła w chwili absolutnej desperacji, nie wzywając żadnego z bóstw, lecz człowieka; tego człowieka, dla którego władzy i mocy ryzykowała wszystkim. W jej sercu zalęgła się... może nie wątpliwość, ale naiwna nadzieja na pomoc. Pomoc, na którą być może nie zasłużyła.
Zawiodła.
Kiedy w końcu zebrała się na nogi, chwilę zajęło jej rozeznanie się w sytuacji. Na początku dokładnie obejrzała samą siebie, przekonując się, że choć bolał ją każdy skrawek i kostka ciała, choć szata w wielu miejscach została zaplamiona posoką, żyje. Nic innego się nie liczyło.
Zewsząd dochodziły ją nawoływania. Brodziła w gruzach i krwi, widziała ciała zmasakrowane, rozczłonkowane, czuła unoszący się w powietrzu odór wnętrzności. W drżącej dłoni ściskała różdżkę - Merlinie dzięki, niepołamaną - i odchylała głowę w tył, wdychając głęboko hausty tlenu i pozwalając na to, by dojrzewała w niej wznowiona, potężniejsza nienawiść.
Zobaczyła kobietę z gabinetu. Zobaczyła dogorywających czarodziejów i żołnierzy, kobietę z zawiniątkiem, z którego dobiegał słaby głos wzywający Czarnego Pana.
Poruszała się z trudem, gdyż czuła, że lewą kostkę ma w tragicznym stanie, lecz mimo to brnęła przed siebie, próbując dostać się do zawiniątka.
- Co to jest? Co. To. Jest? - wycedziła, wierzchem dłoni ocierając lepką krew z twarzy. Było jej absurdalnie dużo, jakby na ziemię spadł szkarłatny deszcz. Może tak było. Może była wtedy nieprzytomna. Zbliżyła się do kobiety, chcąc zajrzeć za chustę zawiniątka.
Potem mozolnie zbliżyła się do Pralinki.
- Wykrztuś wszystko - zażądała chrapliwie, a potem niedelikatnie szarpnęła za jej szatę, aby dostać się do najpoważniejszych oparzeń. - Cauma Sanavi Horribilis. - Zawyła pod nosem, gdy drewno w jej dłoniach pozostało martwe. - Cauma Sanavi Maxima. - spróbowała, na nic. - Cauma Sanavi Maxima. - powtórzyła zimniej, wreszcie dopatrując się efektu.
Było jej wszystko jedno, czy różdżka nurkująca bez pytania w rejony najintymniejszych partii ciała wprawia Pralinkę w dyskomfort.
Wypruta z sił i emocji, zdobyć umiała się tylko na pogardę.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Podniósł spojrzenie w gorę, ku niebu, gdy gdy o mury zamku rozbiły się silne podmuchy wiatru, obejrzał się przez ramię na mrok, coraz gęściej, coraz mocniej zalewający dziedziniec, nieprzenikniony, straszny, gęsty, czarny. Nie był dziełem mugoli, pochodził od nich - a w moce, które ofiarował im Czarny Pan, wierzył bezgranicznie, bo równie głęboko wierzył w niego: ich przywódcę, ich koniec i początek, ich światło, ich przewodnika. To za Lordem Voldemortem tutaj przyszli, to jego moc, jego potęga, chroniła ich wszystkich. Był nieomylny. Wszechpotężny. Najdoskonalszy czarodziejski byt, jaki stąpał po świecie od zarania dziejów. Dziedzic Salazara Slytherina, potomek uznawanych za wymarłych Gauntów. Czarny Pan. Ciemność, te cienie, nie były im wrogie. Jego serce łomotało w piersi zbyt szybkim rytmem, ale nie bał się cieni: bał się nadchodzącej porażki. Bal się zawieść swojego pana. Cienie zaatakowały. Czymkolwiek były, skądkolwiek pochodziły, miały szansę przechylić szalę zwycięstwa na ich korzyść. Słyszał lament, kilka krzyków błagań, ale one nie miały już znaczenia. Śmierć po nich przyszła, szansę - złudną i kłamliwą - na wycofanie się dostali wcześniej. Nie mogli mieć dla nich litości. Musieli zginąć. Otworzył szerzej oczy, gdy na horyzoncie pojawiły się kobiety. Niepotrzebnie wychodziły. Winny były się skryć.
Czuł, czuł tę moc, aurę kamienia, która wzbierała się w nim coraz silniejszą mocą, rozpalała ogień, skrzyła duszę, rozłożył przed siebie dłonie, dostrzegając szkarłatną poświatę, zadarł głowę; moja słodka Morrigan, jesteś tu ze mną? Jesteś tu przy mnie? Poddał się temu, temu, co się w nim rodziło, istniało, żyło, temu, co usiłowało się z niego uwolnić, jak rozbitek na falach wzburzonego oceanu, który ślepo zawierzył życie panom mórz. Zamknął oczy, nawet czuł tę wodę: przenikała go chłodem wzdłuż kręgosłupa, oblewała zimnym potem, wprawiała w drżenie, niepokojące, owszem, ale wierzył w te pradawne moce bezgranicznie, wierzył w nieomylność Lorda Voldemorta. Poczuł tę wodę, smakującą gorzkim metalem, teraz ciepłą i gęstą, która z wolna zaczęła spadać ze skłębionych nad nim chmur. Uśmiechnął się, wilczo, uśmiech nie sięgnął oczu. Jesteś tu, moja słodka Morrigan. Jesteś tu ze mną. Słyszał krzyki. Czuł smród topionej skóry. Słyszał wrzaski. Czuł śmierć. Śmierć, która nadeszła nagle i zasłużenie, na wszystkich tych, którzy sprzeciwiali się Czarnemu Panu. Dla niego deszcz nie był groźny. Nie robił mu krzywdy. Nie zrobi tez nikomu, kto stoi po jego stronie. Odwrócił się, nagle, zamaszyście w kierunku odgłosu wybuchu, dość; musiał znaleźć tego, po którego tu przyszedł. Musiał to zatrzymać: zamek nie mógł runąć, dość zaszło tu zniszczeń, musieli zachować tę twierdzę choćby w strzępach. Musieli.
- Nie - szepnął bezwiednie, kiedy runął kolejny mur. Ogarnęła go bezradność: bo nic więcej zrobić już nie mógł. - Nie - powtórzył, lecz za drugim razem z ust nie wydobył się żaden dźwięk; krajobraz zniknął, przysłonięty czarną kurtyną, a kolejne huki odebrały mu słuch; grunt osunął mu się spod nóg, upadł.
Przebudził go dopiero jej głos. Zrobiliśmy to? Nie masz pojęcia, moja piękna, nasz pan pragnął tego zamku w całości. Rozpadł się na drobiny, jak zamek z piasku, z kart, wielowiekowa historia zniszczona przez barbarzyńskie ataki mugoli. Zacisnął szczękę z bólu. Spotkał ich zasłużony los, słodka Morrigan. Sprowadziłaś na nich zagładę, na którą zasłużyli. Zginęli, wszyscy. Prawie wszyscy. Splunął krwią, nie hamował tez wykasłania pyłu, który zgłębił mu się w płucach. Próbował wstać, lecz nie czuł nóg. Kurwa. Palce odnalazły różdżkę, leżącą gdzieś nieopodal, zacisnęły się na niej bezwiednie, gdy wyszeptał formułę windgardium leviosa mającą wyrwać go spod ciężaru głazu. Ledwie mówił, ledwie zbierał oddech, ale musiał znaleźć w sobie siły, które pozwolą mu przeżyć. Zamknął oczy, czuł, że krwawił. Potrzebował pomocy. Głaz dźwignął się w gorę, ostrożnie odłożył go na bok ruchem różdżki, by zebrać się w sobie i - wsparty na tym samym kamieniu - stanąć na równe nogi. Wyglądało na to, że wokół nie ostał się żywy duch. Skrzywił się z bólu, przenikał go na wskroś, nie pozwalał na oddech. Nikt nie powinien widzieć go tutaj w takim stanie.
- Multon - wymamrotał, dostrzegłszy na horyzoncie uzdrowicielkę. Ta jednak nie wyruszała w jego stronę, sam powłóczył w jej stronę jedną nogą, potem drugą, szukają równowagi. Było mu niedobrze. Sięgnął dłonią potylicy, lecz gdy spojrzał na rospostartą dłoń, dostrzegł na niej gęstą ciepłą posokę. Krwawił. Krwawił obficie. Powrócił dłonią ku czaszce, rozpaczliwie usiłując to zatrzymać wygiętymi palcami, zbyt mocno dociśniętymi do kości - na ślepo. Nie miał sił na nic. Ból głowy pulsował okrutnie, nie pozwalał skupić myśli. Otaczały go ruiny, wokół leżało parę ciał. Należało zapanować nad tym krajobrazem - jak najprędzej. Nie powinni patrzeć na niego takiego: śmierciożerca świadczył o potędze swojego pana. Półmartwy śmierciożerca symbolizował tylko półmartwego Czarnego Pana - i nie stanowił wcale jego siły. Nie miał prawa być słabym. Już nie dzisiaj, nie przy swojej pozycji. Zacisnął zatem szczękę i mocno opuścił powieki, nabierając kilka ostrożnych oddechów: uciekając przed bólem klatki piersiowej, nim powolnym ponownie poruszył różdżką, wypowiadając inkantację: fortuno. Hart ducha miał go wzmocnić, zelżeć ból - na tyle, by mógł dotrzeć do Elviry. Całą swoją siłę, koncentrację, możliwości, skupił na tym, by zachować prostą sylwetkę ciała w drodze do niej: nikt nie mógł zobaczyć go tutaj słabego, niezależnie od ceny, jaką miałby za to zapłacić. Był tutaj ręką Czarnego Pana. Jego ustami i oczami. Jego posłańcem. A Czarny Pan nie był słaby. Musiał znaleźć swoich ludzi.
Kiedy znalazł się obok, mętne spojrzenie padło na kobietę, którą leczyła Elvira. Ufał Czarnemu Panu. Bezgranicznie ufal w jego osąd. Bezgracznicznie ufał w moce, ktore im ofiarował. Zatem bezgranicznie ufał też osądowi Morrigan. Ta czarownica, choć serce krwawiło, była zdrajczynią. Ślady poparzenia na skórze wyraźnie to sugerowały. Zmarło tylu wspaniałych ludzi: przeżyła ona, nędzna kreatura czarownicy.
- Avada - zaczął, podnosząc w jej kierunku różdżkę, niewiele robiąc sobie z bliskości Multon i jej wysiłków w doprowadzeniu dziewczyny do życia. Nie skończył jednak, przerwał zaklęcie w połowie. - Ictuss... - mruknął zamiast tego, kierując kraniec różdżki w je nogę; nie mogła stąd zwiać. Zginie w wyjątkowy sposób. Była to winna tym wszystkim ludziom. - Ictus - spróbował drugi raz, lecz zamiast dokończyć inkantację, splunął krwią: miał w sobie za mało sił. - Ictuss - wymamrotał po raz trzeci, lecz odebrało mu dech. Zacisnął szczęki, nie mógł okazać słabości - nie tutaj, nie wśród tych ludzi. Ale krew nie przestawała sączyć się z jego czaszki. - Esp - zaczął zamiast tego, znów urwanym głosem. - Esp - mdliło go z bólu. Przed oczyma błądziły mu mroczki. - Esposas - zaklęcie okazało się udane za trzecim razem, miało spętać dziewczynę i uniemożliwić jej ucieczkę. Zdrajcy zasługiwali na los godny zdrajcy: nic więcej. - Multon - zawołał uzdrowicielkę, odejmując lewą dłoń od potylicy: była skąpana we krwi, ale ten gest winien pozwolić jej namierzyć najpoważniejszą ranę, bezwład nóg, na których ledwie stał, podpowiadał ranne kończyny.
Rzuty: windgardium leviosa, fortuno, ictussio i esposas x3
Czuł, czuł tę moc, aurę kamienia, która wzbierała się w nim coraz silniejszą mocą, rozpalała ogień, skrzyła duszę, rozłożył przed siebie dłonie, dostrzegając szkarłatną poświatę, zadarł głowę; moja słodka Morrigan, jesteś tu ze mną? Jesteś tu przy mnie? Poddał się temu, temu, co się w nim rodziło, istniało, żyło, temu, co usiłowało się z niego uwolnić, jak rozbitek na falach wzburzonego oceanu, który ślepo zawierzył życie panom mórz. Zamknął oczy, nawet czuł tę wodę: przenikała go chłodem wzdłuż kręgosłupa, oblewała zimnym potem, wprawiała w drżenie, niepokojące, owszem, ale wierzył w te pradawne moce bezgranicznie, wierzył w nieomylność Lorda Voldemorta. Poczuł tę wodę, smakującą gorzkim metalem, teraz ciepłą i gęstą, która z wolna zaczęła spadać ze skłębionych nad nim chmur. Uśmiechnął się, wilczo, uśmiech nie sięgnął oczu. Jesteś tu, moja słodka Morrigan. Jesteś tu ze mną. Słyszał krzyki. Czuł smród topionej skóry. Słyszał wrzaski. Czuł śmierć. Śmierć, która nadeszła nagle i zasłużenie, na wszystkich tych, którzy sprzeciwiali się Czarnemu Panu. Dla niego deszcz nie był groźny. Nie robił mu krzywdy. Nie zrobi tez nikomu, kto stoi po jego stronie. Odwrócił się, nagle, zamaszyście w kierunku odgłosu wybuchu, dość; musiał znaleźć tego, po którego tu przyszedł. Musiał to zatrzymać: zamek nie mógł runąć, dość zaszło tu zniszczeń, musieli zachować tę twierdzę choćby w strzępach. Musieli.
- Nie - szepnął bezwiednie, kiedy runął kolejny mur. Ogarnęła go bezradność: bo nic więcej zrobić już nie mógł. - Nie - powtórzył, lecz za drugim razem z ust nie wydobył się żaden dźwięk; krajobraz zniknął, przysłonięty czarną kurtyną, a kolejne huki odebrały mu słuch; grunt osunął mu się spod nóg, upadł.
Przebudził go dopiero jej głos. Zrobiliśmy to? Nie masz pojęcia, moja piękna, nasz pan pragnął tego zamku w całości. Rozpadł się na drobiny, jak zamek z piasku, z kart, wielowiekowa historia zniszczona przez barbarzyńskie ataki mugoli. Zacisnął szczękę z bólu. Spotkał ich zasłużony los, słodka Morrigan. Sprowadziłaś na nich zagładę, na którą zasłużyli. Zginęli, wszyscy. Prawie wszyscy. Splunął krwią, nie hamował tez wykasłania pyłu, który zgłębił mu się w płucach. Próbował wstać, lecz nie czuł nóg. Kurwa. Palce odnalazły różdżkę, leżącą gdzieś nieopodal, zacisnęły się na niej bezwiednie, gdy wyszeptał formułę windgardium leviosa mającą wyrwać go spod ciężaru głazu. Ledwie mówił, ledwie zbierał oddech, ale musiał znaleźć w sobie siły, które pozwolą mu przeżyć. Zamknął oczy, czuł, że krwawił. Potrzebował pomocy. Głaz dźwignął się w gorę, ostrożnie odłożył go na bok ruchem różdżki, by zebrać się w sobie i - wsparty na tym samym kamieniu - stanąć na równe nogi. Wyglądało na to, że wokół nie ostał się żywy duch. Skrzywił się z bólu, przenikał go na wskroś, nie pozwalał na oddech. Nikt nie powinien widzieć go tutaj w takim stanie.
- Multon - wymamrotał, dostrzegłszy na horyzoncie uzdrowicielkę. Ta jednak nie wyruszała w jego stronę, sam powłóczył w jej stronę jedną nogą, potem drugą, szukają równowagi. Było mu niedobrze. Sięgnął dłonią potylicy, lecz gdy spojrzał na rospostartą dłoń, dostrzegł na niej gęstą ciepłą posokę. Krwawił. Krwawił obficie. Powrócił dłonią ku czaszce, rozpaczliwie usiłując to zatrzymać wygiętymi palcami, zbyt mocno dociśniętymi do kości - na ślepo. Nie miał sił na nic. Ból głowy pulsował okrutnie, nie pozwalał skupić myśli. Otaczały go ruiny, wokół leżało parę ciał. Należało zapanować nad tym krajobrazem - jak najprędzej. Nie powinni patrzeć na niego takiego: śmierciożerca świadczył o potędze swojego pana. Półmartwy śmierciożerca symbolizował tylko półmartwego Czarnego Pana - i nie stanowił wcale jego siły. Nie miał prawa być słabym. Już nie dzisiaj, nie przy swojej pozycji. Zacisnął zatem szczękę i mocno opuścił powieki, nabierając kilka ostrożnych oddechów: uciekając przed bólem klatki piersiowej, nim powolnym ponownie poruszył różdżką, wypowiadając inkantację: fortuno. Hart ducha miał go wzmocnić, zelżeć ból - na tyle, by mógł dotrzeć do Elviry. Całą swoją siłę, koncentrację, możliwości, skupił na tym, by zachować prostą sylwetkę ciała w drodze do niej: nikt nie mógł zobaczyć go tutaj słabego, niezależnie od ceny, jaką miałby za to zapłacić. Był tutaj ręką Czarnego Pana. Jego ustami i oczami. Jego posłańcem. A Czarny Pan nie był słaby. Musiał znaleźć swoich ludzi.
Kiedy znalazł się obok, mętne spojrzenie padło na kobietę, którą leczyła Elvira. Ufał Czarnemu Panu. Bezgranicznie ufal w jego osąd. Bezgracznicznie ufał w moce, ktore im ofiarował. Zatem bezgranicznie ufał też osądowi Morrigan. Ta czarownica, choć serce krwawiło, była zdrajczynią. Ślady poparzenia na skórze wyraźnie to sugerowały. Zmarło tylu wspaniałych ludzi: przeżyła ona, nędzna kreatura czarownicy.
- Avada - zaczął, podnosząc w jej kierunku różdżkę, niewiele robiąc sobie z bliskości Multon i jej wysiłków w doprowadzeniu dziewczyny do życia. Nie skończył jednak, przerwał zaklęcie w połowie. - Ictuss... - mruknął zamiast tego, kierując kraniec różdżki w je nogę; nie mogła stąd zwiać. Zginie w wyjątkowy sposób. Była to winna tym wszystkim ludziom. - Ictus - spróbował drugi raz, lecz zamiast dokończyć inkantację, splunął krwią: miał w sobie za mało sił. - Ictuss - wymamrotał po raz trzeci, lecz odebrało mu dech. Zacisnął szczęki, nie mógł okazać słabości - nie tutaj, nie wśród tych ludzi. Ale krew nie przestawała sączyć się z jego czaszki. - Esp - zaczął zamiast tego, znów urwanym głosem. - Esp - mdliło go z bólu. Przed oczyma błądziły mu mroczki. - Esposas - zaklęcie okazało się udane za trzecim razem, miało spętać dziewczynę i uniemożliwić jej ucieczkę. Zdrajcy zasługiwali na los godny zdrajcy: nic więcej. - Multon - zawołał uzdrowicielkę, odejmując lewą dłoń od potylicy: była skąpana we krwi, ale ten gest winien pozwolić jej namierzyć najpoważniejszą ranę, bezwład nóg, na których ledwie stał, podpowiadał ranne kończyny.
Rzuty: windgardium leviosa, fortuno, ictussio i esposas x3
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Długo nie zdawała sobie sprawy z tego, którzy z jej sojuszników przeżyli. Dawno straciła ich wszystkich z oczu - Zachary'ego, Mathieu i Sigrun jeszcze na początku drogi, potem odszedł Tristan, ten chłopaczyna z Warwick... jak brzmiało jego imię? Była zbyt zmęczona, by je sobie przypomnieć. Maghnus przepadł po tym jak nieznana klątwa przeniosła ją do innej rzeczywistości, potem widziała Rosiera jedynie przez chwilę i po niespodziewanym wybuchu, który pozostawił ją wstrząśniętą i ranną nie była dłużej pewna, czy to również nie była halucynacja.
To właśnie dlatego, gdy wśród pyłu i pozostałości krwistej ulewy zobaczyła zbliżającą się mozolnie znajomą sylwetkę, czarodzieja - niegdyś tak potężnego, niedościgniony wzór chwały i wkurwiającej, toksycznej męskości - ledwie trzymającego się na nogach, w gardle zapiekło ją z wyczerpania i ulgi. Natychmiast odsunęła się od półprzytomnej kobiety i wyszła mu na spotkanie, szybko próbując oszacować widoczne gołym okiem rany. Przychodziło jej to z trudem, pulsujący ból głowy odbierał rozum, pamięć mięśniowa i instynkt pozwoliły jej jednak dostrzec to, czego nie dało się zignorować.
- Przeżyłeś. Co z resztą? - zapytała, a potem ugryzła się w język i potrząsnęła ramionami. To nie miało w tym momencie znaczenia.
Zlepione krwią włosy przyklejały jej się do czoła, ale nie wywoływały uciążliwego pieczenia. Z trudem poruszała się w gruzach przez prędko puchnącą kostkę, więc nie pokonała nawet połowy drogi, gdy dobiegło ją mamrotane zaklęcie.
- Nie!... - wykrztusiła, uchylając się mimowolnie, zanim zrozumiała, że nie jest ono wycelowane w nią.
Czy tak właśnie wyglądały nieuświadomione wyrzuty sumienia?
Powiodła spojrzeniem do miejsca, które wskazywała różdżka Tristana i wygięła usta w brzydki grymas.
- Co ona zrobiła? - splunęła jadowicie, a różdżka zamrowiła ją w palcach na wspomnienie zaklęć, które wyrzucała z siebie z takim trudem, żeby jej pomóc. - Tristan, nie nadwyrężaj się teraz, cholera - Przykuśtykała do niego, nie myśląc nawet o używaniu lordowskich tytułów. W tym momencie wszyscy byli po równo zdruzgotani. - Pokaż tę głowę. Usiądź... tutaj. - Machnęła dłonią na pierwszą lepszą kupę gruzów, a gdy opadł na nią, pochyliła się i własnym rękawem oczyściła mu czoło i policzki. - Szlag. Curatio Vulnera Horribilis - szepnęła, ale ochrypnięte gardło nie poradziło sobie z wyszeptaniem słów zaklęcia do końca. Spróbowała jeszcze raz, lecz powiodło się dopiero za trzecim. - Podwiń spodnie. Dasz radę? Może będę musiała je rozciąć. - Nachyliła się i podciągnęła je mimo to, gestem pokazując Tristanowi by to samo zrobił z rękawami, a najlepiej zsunął płaszcz. Oczy jej się zamykały, ale gryząc się mocno we wnętrze policzka zdołała zachować przytomność. - Episkey Maxima - Ze zmiażdżonych tkanek sączyły się osocze, brud i krew, oczyściła je tylko na tyle, na ile mogła w obecnych warunkach, aby byli w stanie doprowadzić misję do końca. - Arcorecte Maxima - wymamrotała, oglądając własną kostkę po podwinięciu nogawki i odpięciu klamerek buta. Żeby przedostać się dalej, musiała być w stanie swobodnie poruszać się po gruzowisku pełnym śliskich plam krwi i wystających metalowych prętów.
Pozostawiła Tristana, klepiąc go bez przekonana po łokciu. Nasłuchiwała okrzyków, szukała znajomych twarzy wśród martwych i dogorywających, chcąc przekonać się, czy odnajdzie kogokolwiek wartego uratowania. Spływało na nią przekonanie, że wszyscy pozostali członkowie zaginęli pod zawalonymi murami, gdy dobiegł ją bulgotliwy okrzyk podszyty czymś znajomym.
- Rosier - wykrztusiła, krzywiąc się na widok przeszywających go odłamów. - Kurwa. - Na tyle tylko zdołała się zdobyć nim dopadła do niego, niepewna, od czego powinna zacząć. - Trzeba to wyciągnąć, inaczej nie zregeneruję tkanek. Zaprzyj się, powinieneś być w stanie... będzie bolało jak skurwysyn. Masz. - Podniosła z ziemi przypadkowy kawałek drewna, wtykając mu go bezceremonialnie w usta. - Żebyś sobie nie przygryzł języka. Na trzy ciągnę. Raz... dwa... - nie czekała na koniec liczenia, nie chciała dać mu szansy się napiąć. Z otwartej rany natychmiast trysnęła gęsta struga krwi, którą domknęła własnymi palcami, aby móc skupić się na czarze mimo zalewającego ciało potu, odoru posoki, który odbierał zmysły. - Curatio Vulnera Horribilis - czar powtórzony cztery razy nie chciał współdziałać z wolą. Coraz bardziej zdesperowana, czuła, że do oczu podchodzą jej łzy wyczerpania. A Mathieu się wykrwawiał. Udało się dopiero za piątym razem.
Gdy otwarte rany zasklepiły się, krew przestała ciec i zażegnała chwilowe zagrożenie życia, Elvira osunęła się na pozostałości jednej ze ścian.
Nie miała sił iść ani więcej czarować. Była u kresu wytrzymałości.
Tristan Rosier: 161/200 (-39 psychiczne, -10 do kości)
Elvira Multon: 182/221 (-17 psychiczne, -10 cięte, -12 tłuczone, -5 do kości)
Mathieu Rosier: 135/211 (-65 tłuczone, -11 cięte, -15 do kości)
Elvira Multon EM: 10/50 I'm almost done
To właśnie dlatego, gdy wśród pyłu i pozostałości krwistej ulewy zobaczyła zbliżającą się mozolnie znajomą sylwetkę, czarodzieja - niegdyś tak potężnego, niedościgniony wzór chwały i wkurwiającej, toksycznej męskości - ledwie trzymającego się na nogach, w gardle zapiekło ją z wyczerpania i ulgi. Natychmiast odsunęła się od półprzytomnej kobiety i wyszła mu na spotkanie, szybko próbując oszacować widoczne gołym okiem rany. Przychodziło jej to z trudem, pulsujący ból głowy odbierał rozum, pamięć mięśniowa i instynkt pozwoliły jej jednak dostrzec to, czego nie dało się zignorować.
- Przeżyłeś. Co z resztą? - zapytała, a potem ugryzła się w język i potrząsnęła ramionami. To nie miało w tym momencie znaczenia.
Zlepione krwią włosy przyklejały jej się do czoła, ale nie wywoływały uciążliwego pieczenia. Z trudem poruszała się w gruzach przez prędko puchnącą kostkę, więc nie pokonała nawet połowy drogi, gdy dobiegło ją mamrotane zaklęcie.
- Nie!... - wykrztusiła, uchylając się mimowolnie, zanim zrozumiała, że nie jest ono wycelowane w nią.
Czy tak właśnie wyglądały nieuświadomione wyrzuty sumienia?
Powiodła spojrzeniem do miejsca, które wskazywała różdżka Tristana i wygięła usta w brzydki grymas.
- Co ona zrobiła? - splunęła jadowicie, a różdżka zamrowiła ją w palcach na wspomnienie zaklęć, które wyrzucała z siebie z takim trudem, żeby jej pomóc. - Tristan, nie nadwyrężaj się teraz, cholera - Przykuśtykała do niego, nie myśląc nawet o używaniu lordowskich tytułów. W tym momencie wszyscy byli po równo zdruzgotani. - Pokaż tę głowę. Usiądź... tutaj. - Machnęła dłonią na pierwszą lepszą kupę gruzów, a gdy opadł na nią, pochyliła się i własnym rękawem oczyściła mu czoło i policzki. - Szlag. Curatio Vulnera Horribilis - szepnęła, ale ochrypnięte gardło nie poradziło sobie z wyszeptaniem słów zaklęcia do końca. Spróbowała jeszcze raz, lecz powiodło się dopiero za trzecim. - Podwiń spodnie. Dasz radę? Może będę musiała je rozciąć. - Nachyliła się i podciągnęła je mimo to, gestem pokazując Tristanowi by to samo zrobił z rękawami, a najlepiej zsunął płaszcz. Oczy jej się zamykały, ale gryząc się mocno we wnętrze policzka zdołała zachować przytomność. - Episkey Maxima - Ze zmiażdżonych tkanek sączyły się osocze, brud i krew, oczyściła je tylko na tyle, na ile mogła w obecnych warunkach, aby byli w stanie doprowadzić misję do końca. - Arcorecte Maxima - wymamrotała, oglądając własną kostkę po podwinięciu nogawki i odpięciu klamerek buta. Żeby przedostać się dalej, musiała być w stanie swobodnie poruszać się po gruzowisku pełnym śliskich plam krwi i wystających metalowych prętów.
Pozostawiła Tristana, klepiąc go bez przekonana po łokciu. Nasłuchiwała okrzyków, szukała znajomych twarzy wśród martwych i dogorywających, chcąc przekonać się, czy odnajdzie kogokolwiek wartego uratowania. Spływało na nią przekonanie, że wszyscy pozostali członkowie zaginęli pod zawalonymi murami, gdy dobiegł ją bulgotliwy okrzyk podszyty czymś znajomym.
- Rosier - wykrztusiła, krzywiąc się na widok przeszywających go odłamów. - Kurwa. - Na tyle tylko zdołała się zdobyć nim dopadła do niego, niepewna, od czego powinna zacząć. - Trzeba to wyciągnąć, inaczej nie zregeneruję tkanek. Zaprzyj się, powinieneś być w stanie... będzie bolało jak skurwysyn. Masz. - Podniosła z ziemi przypadkowy kawałek drewna, wtykając mu go bezceremonialnie w usta. - Żebyś sobie nie przygryzł języka. Na trzy ciągnę. Raz... dwa... - nie czekała na koniec liczenia, nie chciała dać mu szansy się napiąć. Z otwartej rany natychmiast trysnęła gęsta struga krwi, którą domknęła własnymi palcami, aby móc skupić się na czarze mimo zalewającego ciało potu, odoru posoki, który odbierał zmysły. - Curatio Vulnera Horribilis - czar powtórzony cztery razy nie chciał współdziałać z wolą. Coraz bardziej zdesperowana, czuła, że do oczu podchodzą jej łzy wyczerpania. A Mathieu się wykrwawiał. Udało się dopiero za piątym razem.
Gdy otwarte rany zasklepiły się, krew przestała ciec i zażegnała chwilowe zagrożenie życia, Elvira osunęła się na pozostałości jednej ze ścian.
Nie miała sił iść ani więcej czarować. Była u kresu wytrzymałości.
Tristan Rosier: 161/200 (-39 psychiczne, -10 do kości)
Elvira Multon: 182/221 (-17 psychiczne, -10 cięte, -12 tłuczone, -5 do kości)
Mathieu Rosier: 135/211 (-65 tłuczone, -11 cięte, -15 do kości)
Elvira Multon EM: 10/50 I'm almost done
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie odpowiedział jej od razu, osłabienie ciągnęło ciało w dół, lecz nie mógł się temu poddać: fortuno trzymało go w ryzach, pozwalało nie chwiać się na nogach, zachować szczątkową godność, nim oddał się Elvirze. Opadł na wskazane przez nią gruzy ciężko, przymykając powieki, gdy otarła jego twarz.
- Byli z tobą - odpowiedział po chwili, nie szukając jej spojrzenia. Byli z nią. Bulstrode i Rookwood - zniknęli, nie było ich z nią, kiedy ją odnalazł. - Gdzie są? Majora też tam nie było - przypomniał, nie znaleźli ciała, ale to niczego nie zmienialo: jako dowodca zebranych tu oprawców, musiał zostać stracony. Musieli wywlec jego ciało spod gruzów, za wszelką cenę. - Powiesimy go tutaj, żywego albo martwego - rzucił, gdy szeptała kolejne mantry niosące w bólu ulgę. - Zdradziła - odpowiedział krótko na pytanie o kobietę, nie wiedział więcej. Nie było mu to potrzebne. Zapewne stała po stronie oprawców pomimo wszystkiego, co zrobili. Nie chciała pomocy Czarnego Pana. Morrigan nie mogła się mylić, przeniósł ku niej mętne spojrzenie. Pomógł uzdrowicielce rozwiązać wysokie buty i pociągnąć nogawkę spodni w górę, odrzucił też mugolską kurtkę, którą wciąż miał na ramionach. Jego płaszcz znajdował się gdzieś pod gruzami. Odetchnął, gdy jej zaklęcia ustabilizowały jego sytuację: musnął potylicę dłonią, upewniając się, że już nie krwawiła. Oparł łokcie o kolana, nim wstał, w ciszy, zbierając myśli pomimo pulsującego bólu głowy, nie patrząc na odchodzącą Elvirę. Był wyczerpany.
W końcu wstał, odnalezienie równowagi zajęło mu dłuższą chwilę. Spojrzał raz jeszcze na kobietę, którą ostatecznie spętało jego zaklęcie. Walczyła o przetrwanie jak szczurzyca, wepchnęła się w mury, w lęku przed gniewem ducha. Ale jego gniew ją obejmował. Chciała trzymać się życia. Czy miała coś, co mogła za nie przehandlować? Serce mu krwawiło, nie chciał patrzeć na cierpienie swoich braci i sióstr, na cierpienie czarodziejskiej krwi: ale dla zbrodni wojennych nie miał w sobie przebaczenia. Nie mogła wiedzieć, skąd o tym wiedział - ale to tez nie miało teraz znaczenia.
- Wskaż mi jeden powód, dla którego warto puścić cię wolno - zwrócił się do niej, nie prośbą, nie rozkazem, lecz w glosie wybrzmiewały władcze nuty. Nie rzucał słów na wiatr, nie zamierzał czekać aż zmyśli bajki, albo posiadała informacje, które będą dla nich przydatne, albo nie. Pociągnął za łańcuch skuwający jej ręce, zaciągając ją w kierunku, w którym zbierali się pozostali ranni, pchnął ją na kolana, niedelikatnie. Stąd nie miała jak zbiec, była na widoku wszystkich, a esposas nie pozwoli jej na szybkie ruchy. To stamtąd dostrzegł Elvirę przy Mathieu, obrzucił spojrzeniem pozostałych, rannych, dogorywających. Odnalazł wzrokiem zawiniątko, czy czarodziejskie dziecko, które straciło tu życie? Obrzucił wzrokiem chłopców, którzy z zapałem walczyli o wolność. Zasługiwali na miana bohaterów. Ruszył za Elvirą, w kierunku kuzyna
- Mathieu - zwrócił się do niego, stając nieopodal, obrzucił wzrokiem horyzont. - Znajdź naszych ludzi. - Nigdzie nie było Sigrun. - Musimy wyciągnąć spod gruzów ciała czarodziejów. Zasługują na pochówek. - Obrzucił go krótko spojrzeniem, pytającym, upewniając się, że się tym zajmie. - Multon, ocal tych, których się da - Nie był w stanie jej pomóc. W żaden sposób. Czy naprawdę zostali tu tylko we troje? - Wiecie coś o reszcie? - Spojrzenie utkwiło na twarzy Mathieu, odpowiedź Elviry już znał. Otaczały ich gruzy zrujnowanej warowni i aura śmierci, przeżyło tak niewielu. Osiągnęli zwycięstwo - ale jakim kosztem? Niepełne i wątpliwe. Pyrrusowe. Gorzkie. - Magicus extremos - wypowiedział inkantację, zamierzając wzmocnić uzdrowicielkę i ostatniego ostałego Rycerza, ale i innych: których zaklęcie objąć mogło, a których swoją opieką otoczyła tej nocy Morrigan. Ponowił inkantację trzykrotnie, będąc w stanie wykrzesać z siebie magię dopiero za trzecim razem: zaklęcie odniosło jednak silny efekt i niewątpliwie wzmocniło jego towarzyszy.
Podszedł do rannych, lecz nie próbował ich dotykać, wiedząc, że mógł jedynie pogorszyć ich sytuację, zatrzymał się przy tych, którzy byli już martwi: wyciągając ich zwłoki na środek ostałego bez gruzów dziedzińca, w pobliże skutej kobiety, której nie tracił z oczu. Młodzi chłopcy wykazali się tego dnia odwagą, otrzymają zaszczyty i odznaczenia, na które zasłużyli - a ich rodziny będą mogły być z nich dumne. Szukał pośród kurzów, kamieni, gruzów, tych, którzy przeżyli, by móc przywołać do nich Elvirę - i tych, którzy polegli, by pośmiertnie mogli zostać upamiętnieni. Kobiety, jej dziecko, jeśli tym było zawiniątko, waleczni chłopcy. Przepychał się przez gruzy, ostrożnie ściągając kamienie, które był w stanie odsunąć rękami, przeszukując teren. - Homenum revelio - rzucił na południu zamku, gdzie znajdowały się komnaty, w których najprawdopodobniej przebywało większość osób, nad częścią pałacową. - Homenum revelio - powtarzał bardziej na zachód, bliżej lochów, tak, by magia objęła cały ten teren: Jeśli ktokolwiek jeszcze ostał się tu żywy, winien zostać odnaleziony. A oni - musieli się do niego dostać. Był wyczerpany, wyczerpał się z całej magii: ale nie mógł się poddać. Trzecia próba spełzła na niczym, wciąż był osłabiony.
kości, z tych, które wyszły:
magicus extremos za 107, 49/2+5 za 100 = +29 do rzutów
spostrzegawczość na szukanie ciał i żywych - 38
homenum revelio - Tristan rzucił trzy razy, wyszło dwa razy - tutaj - w tym jedno z krytycznym sukcesem, szukam żywych
EM: 14 z poprzedniego posta, 12 z tego, razem 26; 31-26=5
- Byli z tobą - odpowiedział po chwili, nie szukając jej spojrzenia. Byli z nią. Bulstrode i Rookwood - zniknęli, nie było ich z nią, kiedy ją odnalazł. - Gdzie są? Majora też tam nie było - przypomniał, nie znaleźli ciała, ale to niczego nie zmienialo: jako dowodca zebranych tu oprawców, musiał zostać stracony. Musieli wywlec jego ciało spod gruzów, za wszelką cenę. - Powiesimy go tutaj, żywego albo martwego - rzucił, gdy szeptała kolejne mantry niosące w bólu ulgę. - Zdradziła - odpowiedział krótko na pytanie o kobietę, nie wiedział więcej. Nie było mu to potrzebne. Zapewne stała po stronie oprawców pomimo wszystkiego, co zrobili. Nie chciała pomocy Czarnego Pana. Morrigan nie mogła się mylić, przeniósł ku niej mętne spojrzenie. Pomógł uzdrowicielce rozwiązać wysokie buty i pociągnąć nogawkę spodni w górę, odrzucił też mugolską kurtkę, którą wciąż miał na ramionach. Jego płaszcz znajdował się gdzieś pod gruzami. Odetchnął, gdy jej zaklęcia ustabilizowały jego sytuację: musnął potylicę dłonią, upewniając się, że już nie krwawiła. Oparł łokcie o kolana, nim wstał, w ciszy, zbierając myśli pomimo pulsującego bólu głowy, nie patrząc na odchodzącą Elvirę. Był wyczerpany.
W końcu wstał, odnalezienie równowagi zajęło mu dłuższą chwilę. Spojrzał raz jeszcze na kobietę, którą ostatecznie spętało jego zaklęcie. Walczyła o przetrwanie jak szczurzyca, wepchnęła się w mury, w lęku przed gniewem ducha. Ale jego gniew ją obejmował. Chciała trzymać się życia. Czy miała coś, co mogła za nie przehandlować? Serce mu krwawiło, nie chciał patrzeć na cierpienie swoich braci i sióstr, na cierpienie czarodziejskiej krwi: ale dla zbrodni wojennych nie miał w sobie przebaczenia. Nie mogła wiedzieć, skąd o tym wiedział - ale to tez nie miało teraz znaczenia.
- Wskaż mi jeden powód, dla którego warto puścić cię wolno - zwrócił się do niej, nie prośbą, nie rozkazem, lecz w glosie wybrzmiewały władcze nuty. Nie rzucał słów na wiatr, nie zamierzał czekać aż zmyśli bajki, albo posiadała informacje, które będą dla nich przydatne, albo nie. Pociągnął za łańcuch skuwający jej ręce, zaciągając ją w kierunku, w którym zbierali się pozostali ranni, pchnął ją na kolana, niedelikatnie. Stąd nie miała jak zbiec, była na widoku wszystkich, a esposas nie pozwoli jej na szybkie ruchy. To stamtąd dostrzegł Elvirę przy Mathieu, obrzucił spojrzeniem pozostałych, rannych, dogorywających. Odnalazł wzrokiem zawiniątko, czy czarodziejskie dziecko, które straciło tu życie? Obrzucił wzrokiem chłopców, którzy z zapałem walczyli o wolność. Zasługiwali na miana bohaterów. Ruszył za Elvirą, w kierunku kuzyna
- Mathieu - zwrócił się do niego, stając nieopodal, obrzucił wzrokiem horyzont. - Znajdź naszych ludzi. - Nigdzie nie było Sigrun. - Musimy wyciągnąć spod gruzów ciała czarodziejów. Zasługują na pochówek. - Obrzucił go krótko spojrzeniem, pytającym, upewniając się, że się tym zajmie. - Multon, ocal tych, których się da - Nie był w stanie jej pomóc. W żaden sposób. Czy naprawdę zostali tu tylko we troje? - Wiecie coś o reszcie? - Spojrzenie utkwiło na twarzy Mathieu, odpowiedź Elviry już znał. Otaczały ich gruzy zrujnowanej warowni i aura śmierci, przeżyło tak niewielu. Osiągnęli zwycięstwo - ale jakim kosztem? Niepełne i wątpliwe. Pyrrusowe. Gorzkie. - Magicus extremos - wypowiedział inkantację, zamierzając wzmocnić uzdrowicielkę i ostatniego ostałego Rycerza, ale i innych: których zaklęcie objąć mogło, a których swoją opieką otoczyła tej nocy Morrigan. Ponowił inkantację trzykrotnie, będąc w stanie wykrzesać z siebie magię dopiero za trzecim razem: zaklęcie odniosło jednak silny efekt i niewątpliwie wzmocniło jego towarzyszy.
Podszedł do rannych, lecz nie próbował ich dotykać, wiedząc, że mógł jedynie pogorszyć ich sytuację, zatrzymał się przy tych, którzy byli już martwi: wyciągając ich zwłoki na środek ostałego bez gruzów dziedzińca, w pobliże skutej kobiety, której nie tracił z oczu. Młodzi chłopcy wykazali się tego dnia odwagą, otrzymają zaszczyty i odznaczenia, na które zasłużyli - a ich rodziny będą mogły być z nich dumne. Szukał pośród kurzów, kamieni, gruzów, tych, którzy przeżyli, by móc przywołać do nich Elvirę - i tych, którzy polegli, by pośmiertnie mogli zostać upamiętnieni. Kobiety, jej dziecko, jeśli tym było zawiniątko, waleczni chłopcy. Przepychał się przez gruzy, ostrożnie ściągając kamienie, które był w stanie odsunąć rękami, przeszukując teren. - Homenum revelio - rzucił na południu zamku, gdzie znajdowały się komnaty, w których najprawdopodobniej przebywało większość osób, nad częścią pałacową. - Homenum revelio - powtarzał bardziej na zachód, bliżej lochów, tak, by magia objęła cały ten teren: Jeśli ktokolwiek jeszcze ostał się tu żywy, winien zostać odnaleziony. A oni - musieli się do niego dostać. Był wyczerpany, wyczerpał się z całej magii: ale nie mógł się poddać. Trzecia próba spełzła na niczym, wciąż był osłabiony.
kości, z tych, które wyszły:
magicus extremos za 107, 49/2+5 za 100 = +29 do rzutów
spostrzegawczość na szukanie ciał i żywych - 38
homenum revelio - Tristan rzucił trzy razy, wyszło dwa razy - tutaj - w tym jedno z krytycznym sukcesem, szukam żywych
EM: 14 z poprzedniego posta, 12 z tego, razem 26; 31-26=5
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie chciała odpowiadać na pytania, które padły z ust Tristana, gdy tylko poczuł się wystarczająco silny do ich zadawania. Wolałaby rzucić coś niejednoznacznego i zmienić temat, ale ciążąca na niej odpowiedzialność i godność Rycerza Walpurgii nie pozwoliła jej schować głowy w piasek ani udawać, że w obecnej chwili nie jest w stanie przywołać wszystkiego z pamięci. Jej wspomnienia były niepełne i rozmazane, fakt, ale to co najważniejsze pozostawało na czubku jej języka do momentu, w którym zebrała się na odwagę, by kucając przy jego ranach i trzymając różdżkę blisko zniszczonej skóry spojrzeć do góry i złapać spojrzenie Tristana.
- Rozdzieliliśmy się. Ja i Maghnus poszliśmy szukać majora, Sigrun wzięła resztę do więzienia. Nie wiem, co się potem z nimi stało. Maghnus przepadł, gdy mugole podjęli atak. Nie wiem, jakim cudem do niego doprowadzono, odebrałam majorowi przedmiot, który miał odpowiadać za wybuchy, zanim zdążył go użyć. - Odnalazła go w głębokich kieszeniach, ostrożnie podała Tristanowi. - Musieli mieć inny, gdzieś, ktoś... - Pokręciła głową i na krótką chwilę oparła czoło na kolanie Tristana. Słowa ją wyczerpywały, z trudem sklecała kolejne zdania, wypowiadając je wolno, ale wyraźnie. W kąciku ust zebrała jej się krew, którą otarła kciukiem. - Major... to skomplikowane - wydusiła, zamykając oczy. - Będzie go ciężko znaleźć. Ja... nie mam pojęcia. - Poświęciła chwilę na własną kostkę nim podjęła wątłą próbę. - Accio figurka żaby - Rozejrzała się z cieniem zmęczonej nadziei, nic się jednak nie wydarzyło. - Dotarliśmy do niego. Przechytrzyłam go i zmieniłam w figurkę, miałam zamiar go do ciebie przynieść, ale po wybuchu wszystko się skomplikowało. Nie mam pojęcia, gdzie on jest. - przyznała z trudem, teraz unikając spojrzenia Rosiera i zbierając się na nogi. - Tristan ja... byłam opętana. Opętał mnie jeden z tych bogów, nie miałam żadnego wpływu na to co robiłam - zapewniła, ale nijak nie wpłynęło to na odczuwany przez nią niesmak i żal do samej siebie. - Idę się rozejrzeć - stwierdziła i odeszła tak szybko jak była w stanie mimo osłabienia i niepewnej drogi.
Musieli doprowadzić tę misję do końca, by mogła wreszcie odpocząć. Konsekwencjami źle wykonanego zadania przejmować się będzie później, po śnie - najlepiej długim i wspomaganym eliksirami uniemożliwiającymi wystąpienie koszmarów.
Rozprawienie się ze śmiertelnymi ranami Mathieu wypruło ją z ostatków sił, tak że na krótką chwilę zatraciła przytomność - odzyskała ją na dźwięk wzbudzającego niepokój głosu Tristana, bezwzględnie ordynującego rozkazy. Przez ułamek sekundy pożałowała, że pomogła mu w odzyskaniu sił - chwila ta jednak równie prędko przeminęła, gdy z trudem dźwignęła się z powrotem na nogi i sztywno skinęła głową, przyjmując polecenia bez słowa. Choć tyle mogła jeszcze uczynić, by zachować godność. Chwiejąc się co jakiś czas powróciła do rannych, których zdążyła dostrzec, zastanawiając się, czy pozostaną żywi. Pralinkę zignorowała - skoro Tristan uznał ją za zdrajczynię, musiał mieć powody. Jego wola, jego decyzja, jego odpowiedzialność. Za cel wzięła sobie wpierw mężczyznę z rozłupaną czaszką.
- Fractura Texta. Episkey Maxima - mówiła powoli i ze skupieniem, mrugając, gdy obrazy dwoiły jej się w oczach. Leczyła jedynie najpoważniejsze rany, te, które mogły okazać się śmiertelne, a potem pełzła do kolejnego rannego, zgodnie z rozkazem. - Curatio Vulnera Maxima. Curatio Vulnera Maxima. - Jej różdżka instynktownie odnajdowała drogę do rozcięć, pęknięć, krwi wylewającej się z ciał. Pokrzepiona mocą Tristana, radziła sobie lepiej, czuła jednak, że nie pociągnie długo. Kolejna utrata przytomności wisiała na włosku, ostrzegając ponurą aurą lodowatego potu i zawrotów głowy.
W końcu położyła się na plecach, łapczywie chwytając w płuca chłodne, wczesnowiosenne powietrze.
Wciąż żyła. Tylko to się liczyło.
Dziękuję Mistrzowi Gry oraz współgraczom za wspaniały event <3
- Rozdzieliliśmy się. Ja i Maghnus poszliśmy szukać majora, Sigrun wzięła resztę do więzienia. Nie wiem, co się potem z nimi stało. Maghnus przepadł, gdy mugole podjęli atak. Nie wiem, jakim cudem do niego doprowadzono, odebrałam majorowi przedmiot, który miał odpowiadać za wybuchy, zanim zdążył go użyć. - Odnalazła go w głębokich kieszeniach, ostrożnie podała Tristanowi. - Musieli mieć inny, gdzieś, ktoś... - Pokręciła głową i na krótką chwilę oparła czoło na kolanie Tristana. Słowa ją wyczerpywały, z trudem sklecała kolejne zdania, wypowiadając je wolno, ale wyraźnie. W kąciku ust zebrała jej się krew, którą otarła kciukiem. - Major... to skomplikowane - wydusiła, zamykając oczy. - Będzie go ciężko znaleźć. Ja... nie mam pojęcia. - Poświęciła chwilę na własną kostkę nim podjęła wątłą próbę. - Accio figurka żaby - Rozejrzała się z cieniem zmęczonej nadziei, nic się jednak nie wydarzyło. - Dotarliśmy do niego. Przechytrzyłam go i zmieniłam w figurkę, miałam zamiar go do ciebie przynieść, ale po wybuchu wszystko się skomplikowało. Nie mam pojęcia, gdzie on jest. - przyznała z trudem, teraz unikając spojrzenia Rosiera i zbierając się na nogi. - Tristan ja... byłam opętana. Opętał mnie jeden z tych bogów, nie miałam żadnego wpływu na to co robiłam - zapewniła, ale nijak nie wpłynęło to na odczuwany przez nią niesmak i żal do samej siebie. - Idę się rozejrzeć - stwierdziła i odeszła tak szybko jak była w stanie mimo osłabienia i niepewnej drogi.
Musieli doprowadzić tę misję do końca, by mogła wreszcie odpocząć. Konsekwencjami źle wykonanego zadania przejmować się będzie później, po śnie - najlepiej długim i wspomaganym eliksirami uniemożliwiającymi wystąpienie koszmarów.
Rozprawienie się ze śmiertelnymi ranami Mathieu wypruło ją z ostatków sił, tak że na krótką chwilę zatraciła przytomność - odzyskała ją na dźwięk wzbudzającego niepokój głosu Tristana, bezwzględnie ordynującego rozkazy. Przez ułamek sekundy pożałowała, że pomogła mu w odzyskaniu sił - chwila ta jednak równie prędko przeminęła, gdy z trudem dźwignęła się z powrotem na nogi i sztywno skinęła głową, przyjmując polecenia bez słowa. Choć tyle mogła jeszcze uczynić, by zachować godność. Chwiejąc się co jakiś czas powróciła do rannych, których zdążyła dostrzec, zastanawiając się, czy pozostaną żywi. Pralinkę zignorowała - skoro Tristan uznał ją za zdrajczynię, musiał mieć powody. Jego wola, jego decyzja, jego odpowiedzialność. Za cel wzięła sobie wpierw mężczyznę z rozłupaną czaszką.
- Fractura Texta. Episkey Maxima - mówiła powoli i ze skupieniem, mrugając, gdy obrazy dwoiły jej się w oczach. Leczyła jedynie najpoważniejsze rany, te, które mogły okazać się śmiertelne, a potem pełzła do kolejnego rannego, zgodnie z rozkazem. - Curatio Vulnera Maxima. Curatio Vulnera Maxima. - Jej różdżka instynktownie odnajdowała drogę do rozcięć, pęknięć, krwi wylewającej się z ciał. Pokrzepiona mocą Tristana, radziła sobie lepiej, czuła jednak, że nie pociągnie długo. Kolejna utrata przytomności wisiała na włosku, ostrzegając ponurą aurą lodowatego potu i zawrotów głowy.
W końcu położyła się na plecach, łapczywie chwytając w płuca chłodne, wczesnowiosenne powietrze.
Wciąż żyła. Tylko to się liczyło.
Dziękuję Mistrzowi Gry oraz współgraczom za wspaniały event <3
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W najgorszych ze scenariuszy, które był w stanie wyobrazić sobie we własnej głowie nie przypuszczał takiego biegu wydarzeń. Mury upadały, a mrok spowijał dziedziniec coraz bardziej, pochłaniając go doszczętnie, niosąc za sobą śmierć w męczarni, bólu i cierpieniu. Czuł ten zapach, znał go doskonale… Arawn z pewnością będzie przywoływał te krzyki w jego umyśle, napawając się dziełem pradawnych. Świat tracił barwy, momentami kiedy ledwo był w stanie utrzymać się na nogach. Każda chwila mogła być tą ostatnią, a zapach śmierci był coraz intensywniejszy, ta potęga, po którą tak łatwo mogli sięgnąć. Zamek sypał się na ich oczach, grube mury pękały jakby zrobione były z lichych listewek, a nie ciosanych kamieni ułożonych jeden na drugim, zespolonych trwale… przecież próbował się przez niego przebić, dopiero za drugim razem się udało stworzyć niedużą wyrwę. Jak potężna musiała być siła, która za nic miała ten mur, kruszyła go w mgnieniu oka. Śmierć niosła się echem, ciemność nadciągnęła, spadł deszcz, który niszczył niegodnych. Krzyki stawały się coraz cisze, mury coraz wątlejsze, a kurz unosił się w ciemnościach, aż nastała kompletna cisza.
Miał wrażenie, że głowa zaraz pęknie mu na dwoje. Leżał w gruzowisku, a wszelkie bodźce z otoczenia powoli zaczynały do niego docierać. Najpierw dźwięki, później z trudem otworzył oczy, na powiekach zlepionych od kurzu, pyłu i nie wiadomo czego jeszcze. Próbował rozeznać się w tym, co działo się wokół. Docierało do niego zwolna w jak niewygodnej sytuacji jest. Kamienie i odłamki gniotły go w każdy kawałek obolałej skóry, dostrzegł różdżkę i miotłę. Chciał po nie sięgnąć, były przecież nie wyciągnięcie ręki. Próba podniesienia się sprowadziła go na ziemię. Ból przeszył jego ciało, a z ust wydarł się krzyk. Z trudem ponownie otworzył powieki i spojrzał w dół, dostrzegając pręt, który wystawał z jego ciała. Odchylił głowę do tyłu, co spotęgowało ból czaszki. Wiedział, że próba sięgnięcia po różdżkę skończy się fiaskiem. Końcami szczupłych palców próbował jednak to zrobić. Świat wirował, a wszystko zdawało się być czarno białe. Znów.
Multon znalazła się obok niego. Żyła. Była cała i zdrowa. Jedyna pewność jaką miał to fakt, że Zachary żyje. Nie wiedział co z Tristanem. Rookwood. Maghnusem. Przyszli tu w kilka osób, porywając się do tego trudnego zadania, ale nie mogli stracić siebie nawzajem. Tylko wspólnie byli siłą, której potrzebował Czarny Pan.
- Rób… co musisz. – powiedział zamykając powieki, zaciskając je mocno, chwilę przed tym, jak wcisnęła mu coś w usta. Zacisnął zęby zgodnie z poleceniem, czuł kurz na języku, ale wiedział, że tak trzeba. Jeśli miał cokolwiek jeszcze zrobić, musiał być w stanie choćby stanąć na nogach. Ból był ogromny, miał wrażenie, że przez niego stracił kontakt na krótką chwilę. Wierzył w zdolności Multon, nie miał nawet specjalnie innego wyjścia. Musiała zrobić to, co musiała. Dopiero głos Tristana sprowadził go ponownie na ziemię. Żył. Chwilę zajęło mu, zanim zdołał się odezwać. – Udało nam się odbić kilku więźniów. Są z Zacharym w bezpiecznym miejscu. – powiedział zachrypniętym głosem i odwrócił wzrok od Tristana. Odkaszlnął i splunął w bok, mając wrażenie, że gęsta od kurzu ślina uniemożliwia mu mówienie. Zakaszlał jeszcze kilkukrotnie i dopiero wtedy ponownie spojrzał na kuzyna. – Rookwood. Udało mi się zrobić wyrwę w murze, wychodziliśmy w ciemność. Była tuż za mną… Później mur runął. – powiedział cicho i spojrzał w stronę miejsca, w którym przynajmniej jego zdaniem powinno być to więzienie, w którym byli. Może nadal tam była?
Słuchał wyjaśnień Multon. Każdy miał jakieś informacje, szczątkowe, mniejsze lub większe. Nie mieli czasu stać tu i rozprawiać, musieli… zrobić coś. Widział jak Multon rzuca Accio, próbuje przywołać do siebie figurkę. Z trudem sięgnął po swoją różdżkę, która teraz była bardziej w jego zasięgu niż kilka chwil temu. Z pewnością zacznie odczuwać konsekwencje tego szaleństwa, może nie od razu, ale niebawem. – Accio figurka żaby – powtórzy po niej, zaciskając palce na różdżce. Czy miał jeszcze w ogóle siłę to zrobić? Wykrzesać z siebie cokolwiek? Miał wrażenie, że zaraz ugnie się pod własnym ciężarem, kiedy udało mu się finalnie stanąć na nogi, a każdy mięsień ciała palił niemiłosiernym bólem, buntując się coraz mocniej.
- Sprawdzę… – zaczął cicho mówić, kierując wzrok na zniszczony mur w miejscu, gdzie było więzienie. Nie było sensu marnować sił na gadanie, po prosu z wolna ruszył w tamtym kierunku, biorąc ze sobą miotłę Sigrun. Miał szczerą nadzieję, że Rookwood wyszła z zamku razem z nimi, ale niefortunnym zbiegiem zdarzeń rozeszli się w różnych kierunkach. Zaciskał palce na różdżce, zbliżając się coraz bardziej do gruzowiska. Potykał się o kamienie i ciała leżące na ziemi, czuł jak sił brakuje mu coraz bardziej, ale nie podejmując żadnej próby… Nie będzie w tym wszystkim sensu. Oczami wyobraźni był w stanie odtworzyć sobie obraz muru i miejsca, z którego wychodzili. – Wingardium Leviosa - zacisnął palce na różdżce mocno, próbując odgruzować choć część tego miejsca. - Wingardium Leviosa - powtórzył. Chciał odnaleźć kogokolwiek ze swoich, w końcu było ich więcej. - Wingardium Leviosa - powtórzył po raz trzeci, czy uda mu się komuś pomóc? Może kogoś uratować? W gardle zasychało mu coraz bardziej, wiedział jak bardzo sił brakuje mu z tego wszystkiego. Nie wyszło tak, jak tego sobie życzyli. Jednak żyli. I mogli dalej walczyć o lepsze jutro.
Rzut na Wingardium Leviosa, na Accio w poście.
Miał wrażenie, że głowa zaraz pęknie mu na dwoje. Leżał w gruzowisku, a wszelkie bodźce z otoczenia powoli zaczynały do niego docierać. Najpierw dźwięki, później z trudem otworzył oczy, na powiekach zlepionych od kurzu, pyłu i nie wiadomo czego jeszcze. Próbował rozeznać się w tym, co działo się wokół. Docierało do niego zwolna w jak niewygodnej sytuacji jest. Kamienie i odłamki gniotły go w każdy kawałek obolałej skóry, dostrzegł różdżkę i miotłę. Chciał po nie sięgnąć, były przecież nie wyciągnięcie ręki. Próba podniesienia się sprowadziła go na ziemię. Ból przeszył jego ciało, a z ust wydarł się krzyk. Z trudem ponownie otworzył powieki i spojrzał w dół, dostrzegając pręt, który wystawał z jego ciała. Odchylił głowę do tyłu, co spotęgowało ból czaszki. Wiedział, że próba sięgnięcia po różdżkę skończy się fiaskiem. Końcami szczupłych palców próbował jednak to zrobić. Świat wirował, a wszystko zdawało się być czarno białe. Znów.
Multon znalazła się obok niego. Żyła. Była cała i zdrowa. Jedyna pewność jaką miał to fakt, że Zachary żyje. Nie wiedział co z Tristanem. Rookwood. Maghnusem. Przyszli tu w kilka osób, porywając się do tego trudnego zadania, ale nie mogli stracić siebie nawzajem. Tylko wspólnie byli siłą, której potrzebował Czarny Pan.
- Rób… co musisz. – powiedział zamykając powieki, zaciskając je mocno, chwilę przed tym, jak wcisnęła mu coś w usta. Zacisnął zęby zgodnie z poleceniem, czuł kurz na języku, ale wiedział, że tak trzeba. Jeśli miał cokolwiek jeszcze zrobić, musiał być w stanie choćby stanąć na nogach. Ból był ogromny, miał wrażenie, że przez niego stracił kontakt na krótką chwilę. Wierzył w zdolności Multon, nie miał nawet specjalnie innego wyjścia. Musiała zrobić to, co musiała. Dopiero głos Tristana sprowadził go ponownie na ziemię. Żył. Chwilę zajęło mu, zanim zdołał się odezwać. – Udało nam się odbić kilku więźniów. Są z Zacharym w bezpiecznym miejscu. – powiedział zachrypniętym głosem i odwrócił wzrok od Tristana. Odkaszlnął i splunął w bok, mając wrażenie, że gęsta od kurzu ślina uniemożliwia mu mówienie. Zakaszlał jeszcze kilkukrotnie i dopiero wtedy ponownie spojrzał na kuzyna. – Rookwood. Udało mi się zrobić wyrwę w murze, wychodziliśmy w ciemność. Była tuż za mną… Później mur runął. – powiedział cicho i spojrzał w stronę miejsca, w którym przynajmniej jego zdaniem powinno być to więzienie, w którym byli. Może nadal tam była?
Słuchał wyjaśnień Multon. Każdy miał jakieś informacje, szczątkowe, mniejsze lub większe. Nie mieli czasu stać tu i rozprawiać, musieli… zrobić coś. Widział jak Multon rzuca Accio, próbuje przywołać do siebie figurkę. Z trudem sięgnął po swoją różdżkę, która teraz była bardziej w jego zasięgu niż kilka chwil temu. Z pewnością zacznie odczuwać konsekwencje tego szaleństwa, może nie od razu, ale niebawem. – Accio figurka żaby – powtórzy po niej, zaciskając palce na różdżce. Czy miał jeszcze w ogóle siłę to zrobić? Wykrzesać z siebie cokolwiek? Miał wrażenie, że zaraz ugnie się pod własnym ciężarem, kiedy udało mu się finalnie stanąć na nogi, a każdy mięsień ciała palił niemiłosiernym bólem, buntując się coraz mocniej.
- Sprawdzę… – zaczął cicho mówić, kierując wzrok na zniszczony mur w miejscu, gdzie było więzienie. Nie było sensu marnować sił na gadanie, po prosu z wolna ruszył w tamtym kierunku, biorąc ze sobą miotłę Sigrun. Miał szczerą nadzieję, że Rookwood wyszła z zamku razem z nimi, ale niefortunnym zbiegiem zdarzeń rozeszli się w różnych kierunkach. Zaciskał palce na różdżce, zbliżając się coraz bardziej do gruzowiska. Potykał się o kamienie i ciała leżące na ziemi, czuł jak sił brakuje mu coraz bardziej, ale nie podejmując żadnej próby… Nie będzie w tym wszystkim sensu. Oczami wyobraźni był w stanie odtworzyć sobie obraz muru i miejsca, z którego wychodzili. – Wingardium Leviosa - zacisnął palce na różdżce mocno, próbując odgruzować choć część tego miejsca. - Wingardium Leviosa - powtórzył. Chciał odnaleźć kogokolwiek ze swoich, w końcu było ich więcej. - Wingardium Leviosa - powtórzył po raz trzeci, czy uda mu się komuś pomóc? Może kogoś uratować? W gardle zasychało mu coraz bardziej, wiedział jak bardzo sił brakuje mu z tego wszystkiego. Nie wyszło tak, jak tego sobie życzyli. Jednak żyli. I mogli dalej walczyć o lepsze jutro.
Rzut na Wingardium Leviosa, na Accio w poście.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zamknął oczy, pulsujący ból głowy drażnił skronie, przetarł dłonią zakrzepłą plamę krwi spod nosa, czując, że nie miał w sobie sił już na nic: i że w żaden sposób nie wolno mu było tego okazać, bo nie miał prawa do słabości. Patrzył na Elvirę, gdy snuła swoją opowieść, do pewnego momentu wszystko się zgadzało - wszystko szło zgodnie z planem - Bulstrode przepadł, Multon była sama. Jaka była szansa, że przeżył to, co się wydarzyło? Wybuch, zapadnięcie się gruzów, pokręcił przecząco głową. Straty, które ponieśli, były katastrofalne. Bulstrode był nie tylko zdolnym czarodziejem, ale i świetnie rokującym rycerzem: tymczasem spotkał go los tożsamy do losu Alpharda. Jak wiele jeszcze szlachetnej krwi przeleją, nim osiągną swój cel? Czy Shafiq podzielił jego los? Nigdzie nie dostrzegał Rookwood: śmierciożerczyni była w stanie uciec przed katastrofą, czy mógł trzymać się tej myśli? Był bezradny, zbyt słaby, by poruszyć te ziemie dostatecznie mocno i wyciągnąć z nich informacje o losie pozostałych rycerzy.
Multon odebrała majorowi przedmiot, który miał wywołać wybuchy: tamta kobieta mówiła o innym odpowiadającym za to mugolu. Zdradzili się ze swoją obecnością zbyt wcześnie, czy to była jego wina? Zaalarmował dziedziniec, przynosząc chaos: przez myśl mu nie przeszło, jak potężną bronią mogą dysponować niemagiczni. Jak wielkie wiodło ich okrucieństwo. Ile zła byli w stanie wywołać. Ból w skroni pulsował coraz mocniej. Jeśli major był cholerną figurką, istniała szansa, że przetrwał ten wybuch. Powinni go odnaleźć i ukarać przykładnie - mugole musieli się o tym dowiedzieć. Wróg musiał wiedzieć, martwy dowódca łamał morale skuteczniej od śmierci setek żołnierzy, a dla majora nie było już szans. Jeśli figurka nie została zniszczona. Czy mógł posiadać istotne informacje? Z pewnością, on z pewnością wiedział, gdzie znajdował się podpułkownik, o którym dowiedział się od wartownika wieży. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Była opętana, potrzeba było potężnej mocy, by przeciwstawić się tym siłom - i aby nad nimi zapanować. Nie odpowiedział na jej słowa, spoglądając na powojenny krajobraz: jak można było przekuć ten horror w trumf?
Wiadomość o tym, że Zachary zdołał się stąd wydostać z żywymi, pokrzepiała.
- Z Borgin odeszli kolejni - odpowiedział na jego słowa, Antonia Borgin, czy przetrwała, czy towarzyszący jej czarodzieje przetrwali? Zatrzymał spojrzenie na twarzy Mathieu, kiedy zdradził historię Sigrun: wzrok był pusty, musiał zachować emocje na wodzy. Tutaj, wśród tych ludzi. Sigrun była potężną czarownicą, potrafiła o siebie zadbać. Znała ryzyko, Czarny Pan podjął je, wysyłając ją tutaj. Ale jej utrata - będzie dla Czarnego Pana poważną raną. Musieli ją znaleźć, żywą lub martwą. Brak ciała miał być oznaką życia. Milczał, kiedy Mathieu podjął próbę przywołania figurki, teraz: wydawała się bezcenna. Jego brat odszedł, szukać śmierciożerczyni, Tristan zajął się tym, co udało mu się znaleźć, ostatkami sił odgrzebując z gruzów ciała i to, co wydawało mu się oznakami życia i to, co udało się wykryć przy pomocy zaklęcia. Składowane ciała ciągnął jedno obok drugiego, po rozmokniętej i przemarzniętej ziemi, nie mając sił uczynić tego inaczej. Kładł je jednak z szacunkiem, na który zasłużyli minioną bitwą. Jeśli zdołał odnaleźć ocalałych- wołał do nich towarzyszącą im uzdrowicielkę. Jeśli udało mu się odnaleźć ekwipunek zaginionych towarzyszy, rozdał go rannym zgromadzonym na dziedzińcu - mieli przy sobie sporo wartościowego jedzenia i eliksirów, które dzięki pomocy Elviry mogły im pomóc.
- Rozdaj im mugolskie kurtki - zwrócił się do brata, mijając go gdzieś w trakcie tych czynności, trupów wokół było dość, by mogli obdarować ciepłym ubraniem wszystkich ocalałych.
Dopiero, gdy szczątki warowni zostały dogłębnie przeszukane, a sytuacja opanowana, gdy stan tych, których dało się zachować przy życiu, został ustabilizowany, gdy nabrał oddechu i sił dostatecznych, by stanąć prosto i przemówić pomimo kującego bólu w klatce piersiowej, wspiął się na większe kamienie w pobliżu najgęstszego zgromadzenia; nie miał na to sił, dał z siebie już wszystko: nie tylko minione rany, ale i magia, która opuściła jego ciało, okrutnie go osłabiały. Trzymał jednak brodę zadartą wysoko: bo słabości posłańców Czarnego Pana świadczyły o słabościach Czarnego Pana, a na to nie mógł pozwolić. Nocny wiatr szarpał poły koszuli, jego płaszcz został gdzieś pod gruzami, w mugolskim okryciu nie mógł przed nimi wystąpić - to odebrałoby mu wiarygodność, byłoby złym, niepasującym elementem obrazka. Lumos rozżarzyło kraniec jego różdżki, oświetlając jego lico wyraźniej niż tarcza księżyca, choć świtać zaczęło już jakiś czas temu.
- To koniec waszych krzywd! Bestialska kaźnia została zrównana z ziemią! - Podniósł głos, nawet jeśli mówił ledwie do garstki ocalałych: garstka ta mogła ponieść te słowa i pieśni o odwadze dalej. - W zamku Warwickshire nadszedł kres mugolskiego panowania. Czarny Pan przysłał nas, by oswobodzić spętanych w kajdanach niewoli - prawda nie miała teraz znaczenia - Przetrwaliście ten dzień dzięki oddaniu i odwadze, dzięki wierze w tego, który nas wszystkich wiedzie ku zbawieniu. - Morrigan nie mogła się mylić. Jej moce nie sięgnęły tych ludzi: ufał jej. Ufał w jej osąd. Bezgranicznie, bo była przy nim zgodnie z wolą Lorda Voldemorta. Mówił głośno, mówił gniewnie, w pół szczerze, w pół teatralnie. Poparcie ludu: to o nie pozostało zawalczyć. Ta garstka osób to niewiele, ale każde z nich miało swoje rodziny i przyjaciół, każde z nich było dzisiaj świadkami upadku historii. - To on was ocalił! Stoję tu w jego imieniu, jego wola prowadzi moją różdżkę, a jego słowa wypowiadają moje usta! Czarny Pan nie pozwoli, by podobne krzywdy kiedykolwiek jeszcze spotkały naszych braci i siostry czarodziejskiej krwi! Nie opuścił was dzisiaj, nie opuści was nigdy! - Krzyk wyczerpywał. Odbierał ostatki sił, które trzymały go na nogach, ale trzymał głowę wysoko: tak wysoko, jak wysoko potrafił, bo nie miał prawa okazać słabości, bo mroczny znak wijący się na jego przedramieniu nakazywał mu doprowadzić tę sprawę do końca. Za każdą cenę, Sigrun i tak poniosła największą. - Nie zapomnijcie o łasce, którą wam okazał! Nigdy więcej nie pozwolimy, by jakikolwiek czarodziej cierpiał przez szlam! Zniszczyli krajobraz tych ziem, za nic mając jej tradycję, za nic mając kulturę - barbarzyńcy! Mogło wam się też wydawać, że zniszczyli też was: ale jesteście i żyjecie, bo jesteście silniejsi, a wasza krew cenniejsza. Bo jesteście kimś więcej, niż oni, błogosławieni darem magii! Gdy stąd odejdziecie, pamiętajcie o jego chwale, o jego słowie i o jego celach. Tylko on może wyprowadzić nas dzisiaj z tych mrocznych czasów! Tylko on powiedzie nas ku zwycięstwu! Tylko on jest w stanie na zawsze odmienić losy świata! Pamiętajcie o tych, którzy dzisiaj odeszli: ich poświęcenie utorowało wam drogę ku wolności! Łzy i krzyk to zbyt mało, by ich pożegnać: ale nie pozwólcie, by ich śmierć poszła na marne! Zginęli za was, niech przyświeca im chwała! Niech odnajdą po śmierci spokój, na który zasłużyli! Ale wy pamiętajcie: o wszystkim, co dziś widzieliście! I nie pozwólcie, by ktokolwiek zapomniał o tym okrucieństwie! Nie pozwólcie, by te winy poszły w niepamięć! Jesteście jedynymi świadkami tego, co działo się w tej kaźni: waszym obowiązkiem, wobec całego czarodziejskiego świata, jest dać temu świadectwo! Mówcie głośno! Pomimo bólu w sercu i wciąż niezabliźnionych ran - mówcie często! Nie pozwólcie, by zbrodnie, które miały tutaj miejsce, zostały zapomniane! Ocaleliście po to, by móc o nich opowiedzieć, bo tego wymaga sprawiedliwość! - Wyrzucił w górę zaciśniętą pięść, chcąc wyczuć, czy otaczający go ludzie słyszeli jego słowa. Potrzebował ich: rannych, kalekich, gotowych przedstawić historię tego, jak bardzo ich tutaj skrzywdzono. Dopiero gdy echo ucichło, dodał ciszej: - Oddajmy honor tym, którzy odeszli - Skinąwszy głową w kierunku ciał i nieśpiesznie opuszczając pozycję, nieśpiesznie i powoli, nie chcąc sprawić wrażenia, jakby los tych młodych dzielnych ludzi był mu obojętny (cóż, w rzeczywistości trochę był - byli narzędziem, które okazało się bezużyteczne; mieli stać się symbolem, martwi nie przyczynili się do niczego, ale niekiedy martwych dało się wykorzystać lepiej niż żywych).
Skierował kroki prosto do kobiety skutej kajdanami, jedynej, której krwawy deszcz nie uczynił krzywdy. Kucnął naprzeciw spętanej dziewczyny, chwytając w dłoń jej podbródek, by niedelikatnie przekierować ku sobie jej spojrzenie. Wyraz jego twarzy był obojętny, nijaki, pusty. Zrujnowane mury warowni szarpały za najpodlejsze struny jego charakteru, podobnie jak mugolskie okrucieństwo odznaczające się na ciałach okaleczonych czarodziejów.
- Ty - wiesz coś o podpułkowniku? - zapytał, krótko, ostro, spoglądając w jej oczy. Porzucił ją chwilę później, raz jeszcze zwracając się do rannych: - Trwaliście w tym zamku dostatecznie długo, by poznać sekrety tych ludzi - zaczął, znów podniesionym i przepełnionym fanatyczną pasją głosem. Emocje, emocje były potrzebne, by przekonać tłum. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i choć jego serce w istocie płonęło fanatyzmem, jego słowa nie były pozbawione wyrachowania. - Jeśli w czasie swojego pobytu natrafiliście na informacje, które mogą przysłużyć się pojmaniu powiązanych z nimi mugoli, waszym obowiązkiem jest nam je przekazać! Za jakiekolwiek wiadomości o podpułkowniku wyznaczona została nagroda! - Nie miał pojęcia, kim był ten człowiek, ale znajdował się gdzieś poza warownią - tylko tego zdołał się dotąd dowiedzieć.
- Trzeba ich zabrać w bezpieczne miejsce - zwrócił się do tych, którzy wciąż mu towarzyszyli, Elvira i Mathieu mieli dość czasu, żeby odpocząć. Skinął im głową, zostawiając to w ich rękach. - I ściągnąć tu ludzi Cronosa, żeby zebrali ciała. Ci ludzie spoczną z honorami - Staną się symbolem desperacji i bólu, uciśnienia, czarodziejskiego cierpienia. Z tym też sobie poradzą. - Stawcie się w Chateau Rose w Dover przed końcem tygodnia, razem. - Kiedy odpoczniecie, zwrócił się do ostałych przy życiu kobiet bez śladu poparzeń od deszczu Morrigan. Nie sądził, by miały swoje rodziny - mężowie i bracia nie oddaliby ich bez walki. Mógł pomóc im stanąć na nogi, przynajmniej paru z nich. Zaopiekować się nimi. Jego żona wybierze dla siebie drugą służkę, dla dwóch więcej znajdzie się miejsce na dworze, choćby w kuchni. - Zamek będzie trzeba odbudować - zwrócił się do mężczyzn. - Znajdziecie przy tym pracę - Kiedy dojdziecie do siebie, byli młodzi, byli silni. Będą silni, kiedy się wzmocnią. A oni potrzebowali mnóstwa rąk do pracy.
Został z ludźmi na miejscu - póki nie odebrano stąd ostatniego żywego czarodzieja i ostatniego ciała, po powrocie kreśląc parę listów:
- do Ministra Magii:
Cronosie,
Czarny Pan zapragnął posiąść zamek w Warwickshire; twierdza legła w gruzach w trakcie zawziętej i heroicznej walki, w której wzięła udział grupa czarodziejów ginących z imieniem Lorda Voldemorta na ustach. Wielkim żalem i potworną stratą jest ich odejście, zostali brutalnie zamordowani przez barbarzyńskich mugoli. Sądzę, że zasłużyli na pożegnanie w formie państwowej uroczystości i pośmiertne ordery odebrane z rąk samego Ministra Magii.
Ciała zostały przekazane Ministerstwu Magii, mniemam, że Wasi ludzie są w stanie je zidentyfikować i dotrzeć do ich rodzin, bliższych lub dalszych. Winny usłyszeć historię bohaterstwie i cierpieniu swoich dzieci. Wyciągnęliśmy stąd parę osób, które są w stanie opowiedzieć o nim więcej, dodadzą uroczystościom wartości. Jestem pewien, że Cornelius pomoże w ich przeprowadzeniu, ale potrzebuję też Ciebie, Twojej obecności i Twojego dekretu o państwowym charakterze uroczystości.
T. C. Rosier
- do Antonii Borgin:
Panno Borgin,
mniemam, że moja sowa zdoła pannę odnaleźć, a odpowiedź będzie zwiastunem dobrych wieści. Nadszedł kres okrucieństwom kaźni zamku Warwickshire. Jeśli jest Panna w stanie dotrzeć do tych, którym udało się tamtego dnia ocaleć, proszę do nich dotrzeć. Winna trafić do nich informacja o nagrodzie przewidzianej za informacje o podpułkowniku, a zwłaszcza o miejscu jego aktualnego pobytu, ale też informacje o możliwości podjęcia pracy przy odbudowie zamku - i późniejszej służby ku chwale tego, który ocalił ich przed cierpieniem. Zaszczytem i honorem jest móc służyć temu, który wyzwolił ich z okowów, jestem pewien, że zdają sobie z tego sprawę. Zamek odzyska swoją chwałę. I nigdy więcej mugol nie rozleje w nim czarodziejskiej krwi.
T. C. Rosier
- do Zachary'ego
Zachary,
ufam, że wszystko poszło zgodnie z planem i czarodzieje, których udało Ci się wyprowadzić z zamku, są w dobrej kondycji. Do Munga winni trafić kolejni: wierzę, że poświęcisz im swoja szczególną opiekę. Zasłużyli na nią.
Przekaż tym, których stąd zabrałeś, że gdy wrócą do zdrowia, czeka na nich bezpieczna praca przy odbudowie zamku Warwickshire i późniejszej służbie ku chwale Czarnego Pana. Powinni również wiedzieć, że za jakiekolwiek informacje o podpułkowniku, a zwłaszcza jego miejscu pobytu, przewidziana jest nagroda.
T. C. Rosier
Dopiero gdy odpoczął zjawił się nad rzeką ponownie, parę dni później, nim rozpoczęły się prace nad odbudową, wzywając również pozostałych biorących udział w szturmie; doskonale pamiętał, jak anomalie reagowały z jego magią, zamierzał sprawdzić, co wydarzy się tutaj: sięgnął po swoje moce, scalił myśli z magią tego miejsca, usiłował dotrzeć do jej wnętrza - skorelować własną magię z tą, która zakwitła tutaj; była czarnym, okrutnym i plugawym kwiatem, jej ciernie wiły się głęboko pod ziemią, przenikały powietrze i dusze, sięgały aż do serca. Czarny Pan rozumiał je lepiej niż inni, potrafił się nimi zajmować, a co istotniejsze - nauczył tego również ich. Przecież pamiętał. Gesty, inkantacje, mantry, konieczne do podjęcia działania. Mierzył się z nimi wiele razy - uporządkował wiele miejsc. Kilkudniową przerwę wykorzystał na przypomnienie sobie tej wiedzy. Spróbował to samo powtórzyć tutaj. Nie mógł wiedzieć, czy podobne działanie miało szansę na sukces, ale postanowił spróbować; tylko tyle - i aż tyle - jeszcze im pozostało. Nie posiadał szerokiej wiedzy teoretycznej, niewiele wiedział o magii - ale z tych konkretnych wydarzeń miał całe mnóstwo palących wspomnień. Tych opiewających w sukcesy i tych ich pozbawionych.
- Skupcie się. Różdżka w różdżkę, wyczujcie jej moc. Wyczujcie moment, w którym magiczna wyrwa zdaje się mieć odwróconą grawitację... - Wystąpił jako pierwszy, usiłując skupić moc anomalii na sobie: ściągnąć ją, uspokoić, wyrwać z sideł chaosu. Uporządkować, wiązka po wiązce, w sposób, który pozwoli im - Rycerzom Walpurgii - zaczerpnąć z jej mocy. Nie wiedział, czy w czasie tak dalekim od tamtych wydarzen podobne próby w ogole mialy sens, ale wiedzieć tego nie mógł - ten, kto nie ryzykował, ten, kto nie próbowal, nigdy nie sięgał po laury. Byl potężnym czarodziejem, znacznie potężniejszym niż wtedy, kiedy się mierzył z tymi mocami przed dwoma laty. Teraz czuł: te wibracje, zapach zgnilizny, czarne macki, cienie, próbował między tym wszystkim odnaleźć właściwą drogę - tę, która niosła rozwiązanie. To był jedyny sposób, głęboko w to wierzył. Nie miał innego -i w tej materii nie miał też już nic do stracenia. Usilował okielznać anomalię, uspokoić jej moc tak, jak robili to dawniej, zaczerpnąć ze źródła, uczynić je niegroźnym - i sprzymierzonym, by Czarny Pan mógl sięgnąć ku jego mocy. Posługiwał się przecież wyjątkową różdżką, unikalną, nikt w świecie nie posiadał podobnej: wzmocnioną bramami tego chaotycznego świata, czy dzięki niej mógł skorelować się z tą magią skuteczniej? Szczątki anomalii zostały stopione z rdzeniem, czyniąc ją potężniejszą.
Chciałabym jeszcze przesłuchać majora, jeśli uda się go znaleźć i odczarować :c
kostka na lumos tu
wytrzymałośc psychiczna II na przemowę mimo bólu i zimna :c rzucilam kostką - tu - na kości 69
tu opłaciłam dodatkową służbę na dworze - opłaty za 3 posady , jeśli panie zechcą je przyjąć, odjęłam też środki mające zostać przeznaczone na odbudowę zamku Warwick (proszę o informację w sprawie kwoty :c )
rzut na anomalię (czarna magia, droga rycerzy walpurgii) - 36 + 65 = 101
Multon odebrała majorowi przedmiot, który miał wywołać wybuchy: tamta kobieta mówiła o innym odpowiadającym za to mugolu. Zdradzili się ze swoją obecnością zbyt wcześnie, czy to była jego wina? Zaalarmował dziedziniec, przynosząc chaos: przez myśl mu nie przeszło, jak potężną bronią mogą dysponować niemagiczni. Jak wielkie wiodło ich okrucieństwo. Ile zła byli w stanie wywołać. Ból w skroni pulsował coraz mocniej. Jeśli major był cholerną figurką, istniała szansa, że przetrwał ten wybuch. Powinni go odnaleźć i ukarać przykładnie - mugole musieli się o tym dowiedzieć. Wróg musiał wiedzieć, martwy dowódca łamał morale skuteczniej od śmierci setek żołnierzy, a dla majora nie było już szans. Jeśli figurka nie została zniszczona. Czy mógł posiadać istotne informacje? Z pewnością, on z pewnością wiedział, gdzie znajdował się podpułkownik, o którym dowiedział się od wartownika wieży. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Była opętana, potrzeba było potężnej mocy, by przeciwstawić się tym siłom - i aby nad nimi zapanować. Nie odpowiedział na jej słowa, spoglądając na powojenny krajobraz: jak można było przekuć ten horror w trumf?
Wiadomość o tym, że Zachary zdołał się stąd wydostać z żywymi, pokrzepiała.
- Z Borgin odeszli kolejni - odpowiedział na jego słowa, Antonia Borgin, czy przetrwała, czy towarzyszący jej czarodzieje przetrwali? Zatrzymał spojrzenie na twarzy Mathieu, kiedy zdradził historię Sigrun: wzrok był pusty, musiał zachować emocje na wodzy. Tutaj, wśród tych ludzi. Sigrun była potężną czarownicą, potrafiła o siebie zadbać. Znała ryzyko, Czarny Pan podjął je, wysyłając ją tutaj. Ale jej utrata - będzie dla Czarnego Pana poważną raną. Musieli ją znaleźć, żywą lub martwą. Brak ciała miał być oznaką życia. Milczał, kiedy Mathieu podjął próbę przywołania figurki, teraz: wydawała się bezcenna. Jego brat odszedł, szukać śmierciożerczyni, Tristan zajął się tym, co udało mu się znaleźć, ostatkami sił odgrzebując z gruzów ciała i to, co wydawało mu się oznakami życia i to, co udało się wykryć przy pomocy zaklęcia. Składowane ciała ciągnął jedno obok drugiego, po rozmokniętej i przemarzniętej ziemi, nie mając sił uczynić tego inaczej. Kładł je jednak z szacunkiem, na który zasłużyli minioną bitwą. Jeśli zdołał odnaleźć ocalałych- wołał do nich towarzyszącą im uzdrowicielkę. Jeśli udało mu się odnaleźć ekwipunek zaginionych towarzyszy, rozdał go rannym zgromadzonym na dziedzińcu - mieli przy sobie sporo wartościowego jedzenia i eliksirów, które dzięki pomocy Elviry mogły im pomóc.
- Rozdaj im mugolskie kurtki - zwrócił się do brata, mijając go gdzieś w trakcie tych czynności, trupów wokół było dość, by mogli obdarować ciepłym ubraniem wszystkich ocalałych.
Dopiero, gdy szczątki warowni zostały dogłębnie przeszukane, a sytuacja opanowana, gdy stan tych, których dało się zachować przy życiu, został ustabilizowany, gdy nabrał oddechu i sił dostatecznych, by stanąć prosto i przemówić pomimo kującego bólu w klatce piersiowej, wspiął się na większe kamienie w pobliżu najgęstszego zgromadzenia; nie miał na to sił, dał z siebie już wszystko: nie tylko minione rany, ale i magia, która opuściła jego ciało, okrutnie go osłabiały. Trzymał jednak brodę zadartą wysoko: bo słabości posłańców Czarnego Pana świadczyły o słabościach Czarnego Pana, a na to nie mógł pozwolić. Nocny wiatr szarpał poły koszuli, jego płaszcz został gdzieś pod gruzami, w mugolskim okryciu nie mógł przed nimi wystąpić - to odebrałoby mu wiarygodność, byłoby złym, niepasującym elementem obrazka. Lumos rozżarzyło kraniec jego różdżki, oświetlając jego lico wyraźniej niż tarcza księżyca, choć świtać zaczęło już jakiś czas temu.
- To koniec waszych krzywd! Bestialska kaźnia została zrównana z ziemią! - Podniósł głos, nawet jeśli mówił ledwie do garstki ocalałych: garstka ta mogła ponieść te słowa i pieśni o odwadze dalej. - W zamku Warwickshire nadszedł kres mugolskiego panowania. Czarny Pan przysłał nas, by oswobodzić spętanych w kajdanach niewoli - prawda nie miała teraz znaczenia - Przetrwaliście ten dzień dzięki oddaniu i odwadze, dzięki wierze w tego, który nas wszystkich wiedzie ku zbawieniu. - Morrigan nie mogła się mylić. Jej moce nie sięgnęły tych ludzi: ufał jej. Ufał w jej osąd. Bezgranicznie, bo była przy nim zgodnie z wolą Lorda Voldemorta. Mówił głośno, mówił gniewnie, w pół szczerze, w pół teatralnie. Poparcie ludu: to o nie pozostało zawalczyć. Ta garstka osób to niewiele, ale każde z nich miało swoje rodziny i przyjaciół, każde z nich było dzisiaj świadkami upadku historii. - To on was ocalił! Stoję tu w jego imieniu, jego wola prowadzi moją różdżkę, a jego słowa wypowiadają moje usta! Czarny Pan nie pozwoli, by podobne krzywdy kiedykolwiek jeszcze spotkały naszych braci i siostry czarodziejskiej krwi! Nie opuścił was dzisiaj, nie opuści was nigdy! - Krzyk wyczerpywał. Odbierał ostatki sił, które trzymały go na nogach, ale trzymał głowę wysoko: tak wysoko, jak wysoko potrafił, bo nie miał prawa okazać słabości, bo mroczny znak wijący się na jego przedramieniu nakazywał mu doprowadzić tę sprawę do końca. Za każdą cenę, Sigrun i tak poniosła największą. - Nie zapomnijcie o łasce, którą wam okazał! Nigdy więcej nie pozwolimy, by jakikolwiek czarodziej cierpiał przez szlam! Zniszczyli krajobraz tych ziem, za nic mając jej tradycję, za nic mając kulturę - barbarzyńcy! Mogło wam się też wydawać, że zniszczyli też was: ale jesteście i żyjecie, bo jesteście silniejsi, a wasza krew cenniejsza. Bo jesteście kimś więcej, niż oni, błogosławieni darem magii! Gdy stąd odejdziecie, pamiętajcie o jego chwale, o jego słowie i o jego celach. Tylko on może wyprowadzić nas dzisiaj z tych mrocznych czasów! Tylko on powiedzie nas ku zwycięstwu! Tylko on jest w stanie na zawsze odmienić losy świata! Pamiętajcie o tych, którzy dzisiaj odeszli: ich poświęcenie utorowało wam drogę ku wolności! Łzy i krzyk to zbyt mało, by ich pożegnać: ale nie pozwólcie, by ich śmierć poszła na marne! Zginęli za was, niech przyświeca im chwała! Niech odnajdą po śmierci spokój, na który zasłużyli! Ale wy pamiętajcie: o wszystkim, co dziś widzieliście! I nie pozwólcie, by ktokolwiek zapomniał o tym okrucieństwie! Nie pozwólcie, by te winy poszły w niepamięć! Jesteście jedynymi świadkami tego, co działo się w tej kaźni: waszym obowiązkiem, wobec całego czarodziejskiego świata, jest dać temu świadectwo! Mówcie głośno! Pomimo bólu w sercu i wciąż niezabliźnionych ran - mówcie często! Nie pozwólcie, by zbrodnie, które miały tutaj miejsce, zostały zapomniane! Ocaleliście po to, by móc o nich opowiedzieć, bo tego wymaga sprawiedliwość! - Wyrzucił w górę zaciśniętą pięść, chcąc wyczuć, czy otaczający go ludzie słyszeli jego słowa. Potrzebował ich: rannych, kalekich, gotowych przedstawić historię tego, jak bardzo ich tutaj skrzywdzono. Dopiero gdy echo ucichło, dodał ciszej: - Oddajmy honor tym, którzy odeszli - Skinąwszy głową w kierunku ciał i nieśpiesznie opuszczając pozycję, nieśpiesznie i powoli, nie chcąc sprawić wrażenia, jakby los tych młodych dzielnych ludzi był mu obojętny (cóż, w rzeczywistości trochę był - byli narzędziem, które okazało się bezużyteczne; mieli stać się symbolem, martwi nie przyczynili się do niczego, ale niekiedy martwych dało się wykorzystać lepiej niż żywych).
Skierował kroki prosto do kobiety skutej kajdanami, jedynej, której krwawy deszcz nie uczynił krzywdy. Kucnął naprzeciw spętanej dziewczyny, chwytając w dłoń jej podbródek, by niedelikatnie przekierować ku sobie jej spojrzenie. Wyraz jego twarzy był obojętny, nijaki, pusty. Zrujnowane mury warowni szarpały za najpodlejsze struny jego charakteru, podobnie jak mugolskie okrucieństwo odznaczające się na ciałach okaleczonych czarodziejów.
- Ty - wiesz coś o podpułkowniku? - zapytał, krótko, ostro, spoglądając w jej oczy. Porzucił ją chwilę później, raz jeszcze zwracając się do rannych: - Trwaliście w tym zamku dostatecznie długo, by poznać sekrety tych ludzi - zaczął, znów podniesionym i przepełnionym fanatyczną pasją głosem. Emocje, emocje były potrzebne, by przekonać tłum. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i choć jego serce w istocie płonęło fanatyzmem, jego słowa nie były pozbawione wyrachowania. - Jeśli w czasie swojego pobytu natrafiliście na informacje, które mogą przysłużyć się pojmaniu powiązanych z nimi mugoli, waszym obowiązkiem jest nam je przekazać! Za jakiekolwiek wiadomości o podpułkowniku wyznaczona została nagroda! - Nie miał pojęcia, kim był ten człowiek, ale znajdował się gdzieś poza warownią - tylko tego zdołał się dotąd dowiedzieć.
- Trzeba ich zabrać w bezpieczne miejsce - zwrócił się do tych, którzy wciąż mu towarzyszyli, Elvira i Mathieu mieli dość czasu, żeby odpocząć. Skinął im głową, zostawiając to w ich rękach. - I ściągnąć tu ludzi Cronosa, żeby zebrali ciała. Ci ludzie spoczną z honorami - Staną się symbolem desperacji i bólu, uciśnienia, czarodziejskiego cierpienia. Z tym też sobie poradzą. - Stawcie się w Chateau Rose w Dover przed końcem tygodnia, razem. - Kiedy odpoczniecie, zwrócił się do ostałych przy życiu kobiet bez śladu poparzeń od deszczu Morrigan. Nie sądził, by miały swoje rodziny - mężowie i bracia nie oddaliby ich bez walki. Mógł pomóc im stanąć na nogi, przynajmniej paru z nich. Zaopiekować się nimi. Jego żona wybierze dla siebie drugą służkę, dla dwóch więcej znajdzie się miejsce na dworze, choćby w kuchni. - Zamek będzie trzeba odbudować - zwrócił się do mężczyzn. - Znajdziecie przy tym pracę - Kiedy dojdziecie do siebie, byli młodzi, byli silni. Będą silni, kiedy się wzmocnią. A oni potrzebowali mnóstwa rąk do pracy.
Został z ludźmi na miejscu - póki nie odebrano stąd ostatniego żywego czarodzieja i ostatniego ciała, po powrocie kreśląc parę listów:
- do Ministra Magii:
Cronosie,
Czarny Pan zapragnął posiąść zamek w Warwickshire; twierdza legła w gruzach w trakcie zawziętej i heroicznej walki, w której wzięła udział grupa czarodziejów ginących z imieniem Lorda Voldemorta na ustach. Wielkim żalem i potworną stratą jest ich odejście, zostali brutalnie zamordowani przez barbarzyńskich mugoli. Sądzę, że zasłużyli na pożegnanie w formie państwowej uroczystości i pośmiertne ordery odebrane z rąk samego Ministra Magii.
Ciała zostały przekazane Ministerstwu Magii, mniemam, że Wasi ludzie są w stanie je zidentyfikować i dotrzeć do ich rodzin, bliższych lub dalszych. Winny usłyszeć historię bohaterstwie i cierpieniu swoich dzieci. Wyciągnęliśmy stąd parę osób, które są w stanie opowiedzieć o nim więcej, dodadzą uroczystościom wartości. Jestem pewien, że Cornelius pomoże w ich przeprowadzeniu, ale potrzebuję też Ciebie, Twojej obecności i Twojego dekretu o państwowym charakterze uroczystości.
T. C. Rosier
- do Antonii Borgin:
Panno Borgin,
mniemam, że moja sowa zdoła pannę odnaleźć, a odpowiedź będzie zwiastunem dobrych wieści. Nadszedł kres okrucieństwom kaźni zamku Warwickshire. Jeśli jest Panna w stanie dotrzeć do tych, którym udało się tamtego dnia ocaleć, proszę do nich dotrzeć. Winna trafić do nich informacja o nagrodzie przewidzianej za informacje o podpułkowniku, a zwłaszcza o miejscu jego aktualnego pobytu, ale też informacje o możliwości podjęcia pracy przy odbudowie zamku - i późniejszej służby ku chwale tego, który ocalił ich przed cierpieniem. Zaszczytem i honorem jest móc służyć temu, który wyzwolił ich z okowów, jestem pewien, że zdają sobie z tego sprawę. Zamek odzyska swoją chwałę. I nigdy więcej mugol nie rozleje w nim czarodziejskiej krwi.
T. C. Rosier
- do Zachary'ego
Zachary,
ufam, że wszystko poszło zgodnie z planem i czarodzieje, których udało Ci się wyprowadzić z zamku, są w dobrej kondycji. Do Munga winni trafić kolejni: wierzę, że poświęcisz im swoja szczególną opiekę. Zasłużyli na nią.
Przekaż tym, których stąd zabrałeś, że gdy wrócą do zdrowia, czeka na nich bezpieczna praca przy odbudowie zamku Warwickshire i późniejszej służbie ku chwale Czarnego Pana. Powinni również wiedzieć, że za jakiekolwiek informacje o podpułkowniku, a zwłaszcza jego miejscu pobytu, przewidziana jest nagroda.
T. C. Rosier
Dopiero gdy odpoczął zjawił się nad rzeką ponownie, parę dni później, nim rozpoczęły się prace nad odbudową, wzywając również pozostałych biorących udział w szturmie; doskonale pamiętał, jak anomalie reagowały z jego magią, zamierzał sprawdzić, co wydarzy się tutaj: sięgnął po swoje moce, scalił myśli z magią tego miejsca, usiłował dotrzeć do jej wnętrza - skorelować własną magię z tą, która zakwitła tutaj; była czarnym, okrutnym i plugawym kwiatem, jej ciernie wiły się głęboko pod ziemią, przenikały powietrze i dusze, sięgały aż do serca. Czarny Pan rozumiał je lepiej niż inni, potrafił się nimi zajmować, a co istotniejsze - nauczył tego również ich. Przecież pamiętał. Gesty, inkantacje, mantry, konieczne do podjęcia działania. Mierzył się z nimi wiele razy - uporządkował wiele miejsc. Kilkudniową przerwę wykorzystał na przypomnienie sobie tej wiedzy. Spróbował to samo powtórzyć tutaj. Nie mógł wiedzieć, czy podobne działanie miało szansę na sukces, ale postanowił spróbować; tylko tyle - i aż tyle - jeszcze im pozostało. Nie posiadał szerokiej wiedzy teoretycznej, niewiele wiedział o magii - ale z tych konkretnych wydarzeń miał całe mnóstwo palących wspomnień. Tych opiewających w sukcesy i tych ich pozbawionych.
- Skupcie się. Różdżka w różdżkę, wyczujcie jej moc. Wyczujcie moment, w którym magiczna wyrwa zdaje się mieć odwróconą grawitację... - Wystąpił jako pierwszy, usiłując skupić moc anomalii na sobie: ściągnąć ją, uspokoić, wyrwać z sideł chaosu. Uporządkować, wiązka po wiązce, w sposób, który pozwoli im - Rycerzom Walpurgii - zaczerpnąć z jej mocy. Nie wiedział, czy w czasie tak dalekim od tamtych wydarzen podobne próby w ogole mialy sens, ale wiedzieć tego nie mógł - ten, kto nie ryzykował, ten, kto nie próbowal, nigdy nie sięgał po laury. Byl potężnym czarodziejem, znacznie potężniejszym niż wtedy, kiedy się mierzył z tymi mocami przed dwoma laty. Teraz czuł: te wibracje, zapach zgnilizny, czarne macki, cienie, próbował między tym wszystkim odnaleźć właściwą drogę - tę, która niosła rozwiązanie. To był jedyny sposób, głęboko w to wierzył. Nie miał innego -i w tej materii nie miał też już nic do stracenia. Usilował okielznać anomalię, uspokoić jej moc tak, jak robili to dawniej, zaczerpnąć ze źródła, uczynić je niegroźnym - i sprzymierzonym, by Czarny Pan mógl sięgnąć ku jego mocy. Posługiwał się przecież wyjątkową różdżką, unikalną, nikt w świecie nie posiadał podobnej: wzmocnioną bramami tego chaotycznego świata, czy dzięki niej mógł skorelować się z tą magią skuteczniej? Szczątki anomalii zostały stopione z rdzeniem, czyniąc ją potężniejszą.
Chciałabym jeszcze przesłuchać majora, jeśli uda się go znaleźć i odczarować :c
kostka na lumos tu
wytrzymałośc psychiczna II na przemowę mimo bólu i zimna :c rzucilam kostką - tu - na kości 69
tu opłaciłam dodatkową służbę na dworze - opłaty za 3 posady , jeśli panie zechcą je przyjąć, odjęłam też środki mające zostać przeznaczone na odbudowę zamku Warwick (proszę o informację w sprawie kwoty :c )
rzut na anomalię (czarna magia, droga rycerzy walpurgii) - 36 + 65 = 101
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie była pewna jak wiele czasu spędziła na granicy świadomości i działania. W którymś, niejasnym dla niej momencie, zebrała się z powrotem, by na kolanach krążyć między rannymi i wpychać im jedzenie, które ze sobą przyniosła - nietknięte, nie najwyższej jakości, ale jedyne, jakie mogła ofiarować w tym momencie. Sama i tak nie była głodna; szok wywołany tym, w jaki sposób zakończyła się ich misja oraz nadwyrężenie magicznych mocy odbierały apetyt i była przekonana, że gdyby próbowała wziąć choć kęs, zaraz by go zwróciła. Kiedy rozdała już wszystko, wróciła do żołnierza, którego rozłupaną czaszkę zdążyła już wstępnie zaopatrzyć i drżącą dłonią zaoferowała mu eliksir, jeden jedyny. Wzięła go dla siebie, mogła go użyć, przez chwilę taka myśl przeszła jej przez głowę - ale po wszystkim wciąż napędzała ją determinacja, by naprawić szkody.
Dopiero wtedy usiadła na fragmencie rozłupanego muru i z głową między kolanami głęboko wciągała powietrze, dając sobie czas na odpoczynek. Upłynęło pierwsze dziesięć minut, potem następne, w czasie których z trudem rozchylała powieki, skupiając spojrzenie wyłącznie na własnej, obracanej między palcami różdżce. Rozsupłała prowizoryczny opatrunek na przekłutym przegubie, obejrzała sinofioletowy krwiak i z prychnięciem rezygnacji schowała zakrwawioną chusteczkę do kieszeni. Jej nie zamierzała oddawać - należała do Drew i była teraz w pełni przesiąknięta jej krwią. Z oddali dobiegało do niej przemówienie Tristana, lecz kiedy w końcu odpoczęła dość, by wstać, nie było go już w zasięgu jej słuchu.
Po wszystkim musiała pozostać w zamku Warwick dłużej. Snując się między niedobitkami wojny, znalazła kawałek pergaminu i nadłamane pióro, aby wystosować list do Szpitala Świętego Munga, który wkrótce miał przyjąć olbrzymią liczbę rannych... bohaterów? Czy takiego słowa użył Tristan? Sama pewnie nie zdobyłaby się na równą uprzejmość, stając im naprzeciw.
Wysłała go dopiero, gdy odpoczęła dość, by być w stanie teleportować się z powrotem do stolicy. Niemal od razu po przekroczeniu progu mieszkania padła na kolana. Doczołgała się jednak do łazienki, nim zwymiotowała żółcią i pozostałościami posiłku, który jadła jeszcze przed udaniem się do Warwick. Nie przejmowała się pomniejszymi ranami. Zasnęła na kanapie w salonie bez rozbierania się z obklejonych brudem i krwią ubrań - zaraz po tym, jak przypięła Kim do nogi sfatygowany i niezgrabnie napisany list.
Szacowny Dyrektorze,
Przygotujcie się na przyjęcie transportu dziesiątek rannych z hrabstwa Warwickshire. Wypatrujcie ordynatora Shafiqa oraz wszystkich innych, którzy będą nieść na ustach chwałę Czarnego Pana. Wojna zebrała krwawe żniwo, dlatego każdego z ocalałych otoczcie opieką godną bohaterów wojennych. Miejsc nie może zabraknąć, tak samo jak rąk do pracy. Ci dzielni czarodzieje zasługują na naszą pomoc, dzięki nim magiczne społeczeństwo będzie mogło liczyć na rozwój w godności i prawdzie.
Wasz wkład również nie zostanie zapomniany,
E. Multon, Rycerz Walpurgii, przedstawiciel rządu czarodziei
Musiało minąć kilka męczących dni nim ozdrowiała wystarczająco, by przy boku Tristana udać się z powrotem do ruin, nad rzekę.
Chłodny powiew mocy rozwiał jej związane włosy, gdy przyglądała się otoczeniu, przygryzając wyschniętą wargę.
- Jesteś pewien, że to się powiedzie? Nigdy nie mierzyłam się z anomaliami... - Mimo wszystko, starała się słuchać wszystkich jego wskazówek. Zamknęła oczy i pozwoliła prowadzić się instynktowi, poczuć całą sobą, rdzeniem własnej mocy, drżące prądy wyczuwalne już nie w powietrzu, ale gdzieś ponad nim, na zupełnie innym poziomie. Była niepewna, ale chciała wykrzesać z siebie choć trochę koniecznej mocy; może i nie była tak potężna jak Tristan, ale nie była też słaba. Udowodniła to sobie nie raz, miała zamiar udowodnić po raz kolejny. Uniosła różdżkę, pozwoliła mrocznej mocy przejąć kontrolę, w imię Czarnego Pana.
Oddaję eliksir oraz całe jedzenie ze swojego ekwipunku żyjącym rannym.
Edytowane w celu poprawienia chronologii, nie edytowałam posta z rzutem, bo jest w szafce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dopiero wtedy usiadła na fragmencie rozłupanego muru i z głową między kolanami głęboko wciągała powietrze, dając sobie czas na odpoczynek. Upłynęło pierwsze dziesięć minut, potem następne, w czasie których z trudem rozchylała powieki, skupiając spojrzenie wyłącznie na własnej, obracanej między palcami różdżce. Rozsupłała prowizoryczny opatrunek na przekłutym przegubie, obejrzała sinofioletowy krwiak i z prychnięciem rezygnacji schowała zakrwawioną chusteczkę do kieszeni. Jej nie zamierzała oddawać - należała do Drew i była teraz w pełni przesiąknięta jej krwią. Z oddali dobiegało do niej przemówienie Tristana, lecz kiedy w końcu odpoczęła dość, by wstać, nie było go już w zasięgu jej słuchu.
Po wszystkim musiała pozostać w zamku Warwick dłużej. Snując się między niedobitkami wojny, znalazła kawałek pergaminu i nadłamane pióro, aby wystosować list do Szpitala Świętego Munga, który wkrótce miał przyjąć olbrzymią liczbę rannych... bohaterów? Czy takiego słowa użył Tristan? Sama pewnie nie zdobyłaby się na równą uprzejmość, stając im naprzeciw.
Wysłała go dopiero, gdy odpoczęła dość, by być w stanie teleportować się z powrotem do stolicy. Niemal od razu po przekroczeniu progu mieszkania padła na kolana. Doczołgała się jednak do łazienki, nim zwymiotowała żółcią i pozostałościami posiłku, który jadła jeszcze przed udaniem się do Warwick. Nie przejmowała się pomniejszymi ranami. Zasnęła na kanapie w salonie bez rozbierania się z obklejonych brudem i krwią ubrań - zaraz po tym, jak przypięła Kim do nogi sfatygowany i niezgrabnie napisany list.
Szacowny Dyrektorze,
Przygotujcie się na przyjęcie transportu dziesiątek rannych z hrabstwa Warwickshire. Wypatrujcie ordynatora Shafiqa oraz wszystkich innych, którzy będą nieść na ustach chwałę Czarnego Pana. Wojna zebrała krwawe żniwo, dlatego każdego z ocalałych otoczcie opieką godną bohaterów wojennych. Miejsc nie może zabraknąć, tak samo jak rąk do pracy. Ci dzielni czarodzieje zasługują na naszą pomoc, dzięki nim magiczne społeczeństwo będzie mogło liczyć na rozwój w godności i prawdzie.
Wasz wkład również nie zostanie zapomniany,
E. Multon, Rycerz Walpurgii, przedstawiciel rządu czarodziei
Musiało minąć kilka męczących dni nim ozdrowiała wystarczająco, by przy boku Tristana udać się z powrotem do ruin, nad rzekę.
Chłodny powiew mocy rozwiał jej związane włosy, gdy przyglądała się otoczeniu, przygryzając wyschniętą wargę.
- Jesteś pewien, że to się powiedzie? Nigdy nie mierzyłam się z anomaliami... - Mimo wszystko, starała się słuchać wszystkich jego wskazówek. Zamknęła oczy i pozwoliła prowadzić się instynktowi, poczuć całą sobą, rdzeniem własnej mocy, drżące prądy wyczuwalne już nie w powietrzu, ale gdzieś ponad nim, na zupełnie innym poziomie. Była niepewna, ale chciała wykrzesać z siebie choć trochę koniecznej mocy; może i nie była tak potężna jak Tristan, ale nie była też słaba. Udowodniła to sobie nie raz, miała zamiar udowodnić po raz kolejny. Uniosła różdżkę, pozwoliła mrocznej mocy przejąć kontrolę, w imię Czarnego Pana.
Oddaję eliksir oraz całe jedzenie ze swojego ekwipunku żyjącym rannym.
Edytowane w celu poprawienia chronologii, nie edytowałam posta z rzutem, bo jest w szafce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Kilka dni. Cztery, może pięć musiało minąć, gdy stopy Zachary'ego dotknęły twardego podłoża hrabstwa Warwickshire otaczającego zamek osławiony ich ostatnimi działaniami. Na odpoczynek nie było czasu. Niepoliczalny wręcz ogrom pracy ciążył na barkach młodego, prawdopodobnie najmłodszego ordynatora w dziejach szpitala Świętego Munga, któremu starał się sprostać każdego dnia następującego po tej nocy. Dni i noce zlewały się w jedno. Przestał rozróżniać kolejne następujące po sobie dni tygodnia, w pełni poświęcając się wpierw trójce pacjentów przywiezionych latającym dywanem do Londynu, później kolejnym, którzy mieli pojawić się i stanowić dowód heroicznych czynów, których dopuścili się niezbyt liczną drużyną. Ilu z nich miało przeżyć? Ilu miało wrócić do swoich rodzin, ilu mogło pomóc walczyć im w tej wojnie? Zachary nie zastanawiał się nad tymi kwestiami zbyt długo. Odpowiednie zmobilizowanie szpitala stanowiło jego osobisty dowód na wyróżnienie się jako lider, którym bez wątpienia pozostawał w pewnych kręgach, ale też jako przykład nieustannej, nie mającego końca ratowania ludzkiego życia wyniesionego z zamku Warwick, opodal którego ponownie znalazł się.
Milczał, gdy pokonał dystans dzielący go od pozostałych. Machinalne skinienia głowy powędrowały kolejno do Tristana, Mathieu oraz Elviry. Jeśli Shafiq chciał coś powiedzieć, zatrzymał to w okowach własnego umysłu; nie musiał mówić nic, starając się utrzymać należyte skupienie na tym, co ponownie przywiodło ich do zniszczonego zamku, na który nie spoglądał. Wzrok kierował ku rzece, przed którą przed kilkoma dniami uciekał, ratując siebie i innych, nie czując tak wtedy, jak i teraz żadnych wyrzutów sumienia z podjętej decyzji. Jedynie w palcach niezmiennie obracał różdżkę, jak zwykł czynić w nawyku intensywnego rozmyślania. To, czego mieli dokonać, co rozpoczął Tristan, obudziło zmarszczkę na czole. Sięgnięcie do anomalii, które przecież zostały powstrzymane, wiązało się z odświeżeniem wiedzy, o której prawie zapomniał, a którą praktykował, gdy była ku temu stosowna okazja. Czy i dzisiaj takowa miała się nadarzyć? Zgodnie z własnym sumieniem poddawał tę możliwość w słuszną, we własnej niewypowiedzianej opinii, wątpliwość. Uniósł jednak różdżkę do góry, wykonując w powietrzu niewielki krąg końcem akacjowego drewna samym ruchem nadgarstka. Odnalezienie lekkiej wibracji nie stanowiło zazwyczaj problemu. Wystarczyło, że powiódł skupienie wzdłuż wyuczonych nawyków oraz wiedzy, jak anomalie należało pętać. Mroczna moc anomalii pozostawała jednak nieprzenikniona, dzika. Ulegnięcie było porażką, na którą Zechariah nie mógł sobie pozwolić. Rozwiązanie tkwiło w wiedzy, w wyzwoleniu własnej czarnomagicznej potęgi, nawet jeśli ta pozostawała niewielka i po to teraz sięgał, powoli kierując magię przez różdżkę, starając się zachować pełną kontrolę nad samym sobą oraz tym, co mogło czekać na niego przy próbie spętania magii.
rzut na cm, pętamy anomalie
Milczał, gdy pokonał dystans dzielący go od pozostałych. Machinalne skinienia głowy powędrowały kolejno do Tristana, Mathieu oraz Elviry. Jeśli Shafiq chciał coś powiedzieć, zatrzymał to w okowach własnego umysłu; nie musiał mówić nic, starając się utrzymać należyte skupienie na tym, co ponownie przywiodło ich do zniszczonego zamku, na który nie spoglądał. Wzrok kierował ku rzece, przed którą przed kilkoma dniami uciekał, ratując siebie i innych, nie czując tak wtedy, jak i teraz żadnych wyrzutów sumienia z podjętej decyzji. Jedynie w palcach niezmiennie obracał różdżkę, jak zwykł czynić w nawyku intensywnego rozmyślania. To, czego mieli dokonać, co rozpoczął Tristan, obudziło zmarszczkę na czole. Sięgnięcie do anomalii, które przecież zostały powstrzymane, wiązało się z odświeżeniem wiedzy, o której prawie zapomniał, a którą praktykował, gdy była ku temu stosowna okazja. Czy i dzisiaj takowa miała się nadarzyć? Zgodnie z własnym sumieniem poddawał tę możliwość w słuszną, we własnej niewypowiedzianej opinii, wątpliwość. Uniósł jednak różdżkę do góry, wykonując w powietrzu niewielki krąg końcem akacjowego drewna samym ruchem nadgarstka. Odnalezienie lekkiej wibracji nie stanowiło zazwyczaj problemu. Wystarczyło, że powiódł skupienie wzdłuż wyuczonych nawyków oraz wiedzy, jak anomalie należało pętać. Mroczna moc anomalii pozostawała jednak nieprzenikniona, dzika. Ulegnięcie było porażką, na którą Zechariah nie mógł sobie pozwolić. Rozwiązanie tkwiło w wiedzy, w wyzwoleniu własnej czarnomagicznej potęgi, nawet jeśli ta pozostawała niewielka i po to teraz sięgał, powoli kierując magię przez różdżkę, starając się zachować pełną kontrolę nad samym sobą oraz tym, co mogło czekać na niego przy próbie spętania magii.
rzut na cm, pętamy anomalie
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Druzgocący obraz pozostanie w pamięci na długi czas. Mury runęły grzebiąc winnych i niewinnych, zniszczona twierdza była obrazem ich walki, przykrym i bolesnym. Czy gdyby podjęli inne decyzje wciąż stałaby tutaj w całości prezentując swoje piękno? A może byłaby jeszcze większą kupą gruzu, niż taka, jaką teraz mogli oglądać. Zmęczenie nie pozwalało mu wieść myśli w tym kierunku, nie pozwalało wystarczająco skupić się na detalach. Świat stracił barwy, a wszystko co przeszli było dalszą częścią historii, którą pisali własnym bólem i krwią, oczekując lepszego jutra, pod władzą Czarnego Pana. To on doprowadził ich do tego miejsca, wymagał i oczekiwał, że Rycerze pod rozkazem Śmierciożerców spełnią je bez mrugnięcia okiem. Czysto teoretycznie wiedział, że ten szturm niesie za sobą śmierć. Nie przewidział jednak skali pogromu, oporu mugoli i ich śmiercionośnej broni. Gdzieś w głowie przez moment mignął mu obraz mundurowych, którzy wtargnęli do pomieszczenia i wycelowali ów broń w jego kierunku, oddając z niej strzały. Magia uchroniła go, zadając im śmierć. Zostali po drugiej stronie muru, który stworzyła Rookwood. Ich ciała z pewnością znajdowały się w gruzie. A może się mylił?
Przeszukiwał gruz, kiedy znalazł ciało wołał. Anatomia była dla niego jedną wielką niewiadomą, nie miał pojęcia czy były dla ofiary szanse, czy w ogóle jeszcze żył. Widział wyczerpanie Multon, wykonała ogrom pracy i każdy kolejny ruch był dla niej coraz trudniejszym. Szukał Rookwood choć wolałby nie odnaleźć jej martwego ciała. To dawałoby nadzieję, że w mrokach, w które kroczyli po przejściu przez mur stracili ze sobą kontakt, a Sigrun pod postacią mgły przemieściła się i gdzieś na nich czeka. Łudzące, ale wierzył, że mimo wszystko udało jej się. Zaciskał palce na różdżce, kostki miał zdarte, brudne od kurzu, ale nie tym się teraz przejmował. Starał się przeszukać gruzowisko dokładnie, a dopiero kiedy wyczerpał możliwości i pomógł tym, którym miał pomóc, wrócił na główny plac, aby wspomóc pozostałych.
Kiwnął głową, kiedy Tristan polecił mu rozdać mugolskie kurtki ocalałym. Zgodnie ze słowami brata dał je tym, którzy tego najbardziej potrzebowali. Przekazał również jedzenie, które miał ze sobą. Może to niewiele, ale zawsze choć odrobina strawy dającej siłę i energię. Niewiele więcej mógł zrobić, starając się trzymać rezon i pokazać wszystkim, że wysiłek i trud, którego podjęli był wart każdego z nich. Czarny Pan wiódł ich prostą drogą, powinni okazać mu wdzięczność i szacunek za to, co dla nich zrobił. Jego nieoceniona potęga kierowała nimi, wysłannikami przygotowanymi do działania dla dobra przyszłości. To też Tristan przekazał im w przemowie. To właśnie oni powinni zrozumieć co takiego miało tu miejsce, kto był ich zbawcą, kto doprowadził do odzyskania wolności. Mieli szanse na wspaniałą przyszłość, a jedynym czego od nich wymagano była lojalność.
- Zajmę się sprawami w Ministerstwie. – odrzekł kuzynowi. Elvira zajmie się bezpieczeństwem ocalałych, on uda się do Ministerstwa Magii i poinformuje władze o sytuacji, która miała miejsce. Wspólna walka miała sens tylko pod jednym warunkiem – każdy uczciwie i lojalnie podejście do stawianych mu wyzwań i będzie działał.
Dziedziniec pustoszał, ludzie zabierani byli w bezpieczne miejsce, gdzie spotkają się z pomocą i wsparciem. Odzyskana wolność będzie dla nich zbawieniem, zasługiwali na nią. Każdy, którego los obdarzył magicznymi zdolnościami miał pisaną wolność. Nie zasługiwali na ciężar, który ich spotkał, na cierpienie z rąk plugawego robactwa, które panoszyło się po świecie i zagrażało im, zmuszając do życia w ukryciu, nakłaniając do cierpienia i bólu, nie tylko ich, ale również ich rodzin. Kiedy patrzył na cierpienie czarodziejów, którym mugole zgotowali ten los… jedynym czego pragnął było całkowite wytępienie ze świata szlamu, który udowadniał jak bardzo nie zasługiwał na stąpanie wśród nich.
Dopiero kiedy plac stał się pusty, mógł udać się do Ministerstwa. Czuł się w obowiązku, musiał zrobić to, co było koniecznością. Na odpoczynek przyjdzie czas później, obowiązki były istotniejsze, ważniejsze… Zawsze stawiał je na pierwszym miejscu, tak i było tym razem.
***
Dni i noce zlewały się w jedną całość. Świat nie nabrał barw, a oni musieli skończyć to, co zaczęte zostało. Anomalie. Poznał je i efekty, które za sobą niosły. Zachary przekazał mu wszelkie informacje, podobnie jak Tristan. Musiał być przygotowany na każdą możliwość i być gotów. Wyczucie odpowiedniego momentu było ważne, instrukcje brata były bardzo pomocne, pozwalały na skupienie. Odpoczynek pozwalał na otwartość umysłu, która prowadziła i pozwalała ruszyć w dalszą drogę. Na miejscu zjawił się z pozostałymi. Przywitał Zachary’ego i Elvirę. Musieli poradzić sobie z anomalią, aby realizować kolejne etapy tego przedsięwzięcia.
Musiał się skupić. Uniósł różdżkę przymykając powieki. Arganowe drewno zawsze doskonale układało się w jego palcach. Próbował wyczuć to, znaleźć ten moment, jedyny i odpowiedni, o którym mówiono. To jak poszukiwanie idealnego miejsca, odpowiedniego ułożenia. Kiedy rozmawiali o tym, kiedy wysłuchiwał słów bardziej doświadczonych od siebie… wydawało się to jasne, klarowne i zrozumiałe. Teraz podjął próbę wdrożenia planu w życie i zrealizowania go. Od miesięcy nie był tak nastawiony na realizację stawianych sobie celów jak w ostatnim czasie. Do tej pory jednym co go blokowało był jego własny umysł i dręcząca go niepewność. Zmienił się, zmieniał się każdego dnia, ale przyszłość leżała w ich rękach, musieli zrobić wszystko, choćby nie wiadomo jakim kosztem, aby czas, który miał nadejść, był taki, jakiego pragnęli. Teraz Anomalia była wyzwaniem, kolejnym punktem ich podróży. Miał wrażenie, że odnalazł ten moment, o którym mu mówiono. Zdawało się, że to właśnie to.
Rzut na CM - pętanie anomalii
Przeszukiwał gruz, kiedy znalazł ciało wołał. Anatomia była dla niego jedną wielką niewiadomą, nie miał pojęcia czy były dla ofiary szanse, czy w ogóle jeszcze żył. Widział wyczerpanie Multon, wykonała ogrom pracy i każdy kolejny ruch był dla niej coraz trudniejszym. Szukał Rookwood choć wolałby nie odnaleźć jej martwego ciała. To dawałoby nadzieję, że w mrokach, w które kroczyli po przejściu przez mur stracili ze sobą kontakt, a Sigrun pod postacią mgły przemieściła się i gdzieś na nich czeka. Łudzące, ale wierzył, że mimo wszystko udało jej się. Zaciskał palce na różdżce, kostki miał zdarte, brudne od kurzu, ale nie tym się teraz przejmował. Starał się przeszukać gruzowisko dokładnie, a dopiero kiedy wyczerpał możliwości i pomógł tym, którym miał pomóc, wrócił na główny plac, aby wspomóc pozostałych.
Kiwnął głową, kiedy Tristan polecił mu rozdać mugolskie kurtki ocalałym. Zgodnie ze słowami brata dał je tym, którzy tego najbardziej potrzebowali. Przekazał również jedzenie, które miał ze sobą. Może to niewiele, ale zawsze choć odrobina strawy dającej siłę i energię. Niewiele więcej mógł zrobić, starając się trzymać rezon i pokazać wszystkim, że wysiłek i trud, którego podjęli był wart każdego z nich. Czarny Pan wiódł ich prostą drogą, powinni okazać mu wdzięczność i szacunek za to, co dla nich zrobił. Jego nieoceniona potęga kierowała nimi, wysłannikami przygotowanymi do działania dla dobra przyszłości. To też Tristan przekazał im w przemowie. To właśnie oni powinni zrozumieć co takiego miało tu miejsce, kto był ich zbawcą, kto doprowadził do odzyskania wolności. Mieli szanse na wspaniałą przyszłość, a jedynym czego od nich wymagano była lojalność.
- Zajmę się sprawami w Ministerstwie. – odrzekł kuzynowi. Elvira zajmie się bezpieczeństwem ocalałych, on uda się do Ministerstwa Magii i poinformuje władze o sytuacji, która miała miejsce. Wspólna walka miała sens tylko pod jednym warunkiem – każdy uczciwie i lojalnie podejście do stawianych mu wyzwań i będzie działał.
Dziedziniec pustoszał, ludzie zabierani byli w bezpieczne miejsce, gdzie spotkają się z pomocą i wsparciem. Odzyskana wolność będzie dla nich zbawieniem, zasługiwali na nią. Każdy, którego los obdarzył magicznymi zdolnościami miał pisaną wolność. Nie zasługiwali na ciężar, który ich spotkał, na cierpienie z rąk plugawego robactwa, które panoszyło się po świecie i zagrażało im, zmuszając do życia w ukryciu, nakłaniając do cierpienia i bólu, nie tylko ich, ale również ich rodzin. Kiedy patrzył na cierpienie czarodziejów, którym mugole zgotowali ten los… jedynym czego pragnął było całkowite wytępienie ze świata szlamu, który udowadniał jak bardzo nie zasługiwał na stąpanie wśród nich.
Dopiero kiedy plac stał się pusty, mógł udać się do Ministerstwa. Czuł się w obowiązku, musiał zrobić to, co było koniecznością. Na odpoczynek przyjdzie czas później, obowiązki były istotniejsze, ważniejsze… Zawsze stawiał je na pierwszym miejscu, tak i było tym razem.
***
Dni i noce zlewały się w jedną całość. Świat nie nabrał barw, a oni musieli skończyć to, co zaczęte zostało. Anomalie. Poznał je i efekty, które za sobą niosły. Zachary przekazał mu wszelkie informacje, podobnie jak Tristan. Musiał być przygotowany na każdą możliwość i być gotów. Wyczucie odpowiedniego momentu było ważne, instrukcje brata były bardzo pomocne, pozwalały na skupienie. Odpoczynek pozwalał na otwartość umysłu, która prowadziła i pozwalała ruszyć w dalszą drogę. Na miejscu zjawił się z pozostałymi. Przywitał Zachary’ego i Elvirę. Musieli poradzić sobie z anomalią, aby realizować kolejne etapy tego przedsięwzięcia.
Musiał się skupić. Uniósł różdżkę przymykając powieki. Arganowe drewno zawsze doskonale układało się w jego palcach. Próbował wyczuć to, znaleźć ten moment, jedyny i odpowiedni, o którym mówiono. To jak poszukiwanie idealnego miejsca, odpowiedniego ułożenia. Kiedy rozmawiali o tym, kiedy wysłuchiwał słów bardziej doświadczonych od siebie… wydawało się to jasne, klarowne i zrozumiałe. Teraz podjął próbę wdrożenia planu w życie i zrealizowania go. Od miesięcy nie był tak nastawiony na realizację stawianych sobie celów jak w ostatnim czasie. Do tej pory jednym co go blokowało był jego własny umysł i dręcząca go niepewność. Zmienił się, zmieniał się każdego dnia, ale przyszłość leżała w ich rękach, musieli zrobić wszystko, choćby nie wiadomo jakim kosztem, aby czas, który miał nadejść, był taki, jakiego pragnęli. Teraz Anomalia była wyzwaniem, kolejnym punktem ich podróży. Miał wrażenie, że odnalazł ten moment, o którym mu mówiono. Zdawało się, że to właśnie to.
Rzut na CM - pętanie anomalii
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zamek w Warwick
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire