Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Zamek w Warwick
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamek w Warwick
W mugolskich kręgach powszechną wiedzą jest, że okazały zamek w centrum Warwick stanowił historyczną twierdzę Warwickshire, albowiem w średniowieczu odbywały się tam jedne z najkrwawszych, a przy tym niezwykle jednostronnych bitew. Władający nim hrabia dzielnie odpierał liczne ataki nie musząc ubiegać się o pomoc swych sojuszników, albowiem położenie budowli, murów oraz w części otaczająca go rzeka pozwalała im skutecznie rozprawiać się z agresorami. Straty w ludziach zniechęcały do kolejnych napadów, które z czasem zupełnie zanikły pochłaniając za sobą najlepszych, wojennych strategów. Wieloletni spokój oraz rzekome zawieszenie broni uśpiło czujność rodu, który to zawierzył jednemu z najbardziej zaufanych i najwyżej postawionych dowódców, jakoby hrabia został otruty podczas wystawnego przyjęcia w sąsiednim hrabstwie. Po latach okazało się to kłamstwem mającym jedynie zmusić do walki na otwartej przestrzeni, którą niezaprawieni w boju wojownicy przegrali z kretesem.
Mieszkańcy zamku już nigdy nie zaznali tej samej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, a licznie zmieniający się władcy nieuchronnie doprowadzali twierdzę do ruiny. Zdrady, egzekucje, pragnienie zawłaszczenia ziem na dobre zmieniły losy tego niegdyś wyjątkowego miejsca, które z czasem zostało okrzyknięte jako przeklęte i goszczące jedynie śmierć. Negatywne odczucia wzmocniły nowe fortyfikacje wybudowane w trakcie wojny stuletniej, a także późniejsze przekształcenie części zamku na więzienie dla politycznych jeńców.
Obecnie tajemnicą jest, co dzieje się za murami zamku. Plotki jedynie podsycały ciekawość, lecz każdy kto próbował je zweryfikować wkrótce zostawał uznany za zaginionego w niejasnych okolicznościach.
Mieszkańcy zamku już nigdy nie zaznali tej samej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, a licznie zmieniający się władcy nieuchronnie doprowadzali twierdzę do ruiny. Zdrady, egzekucje, pragnienie zawłaszczenia ziem na dobre zmieniły losy tego niegdyś wyjątkowego miejsca, które z czasem zostało okrzyknięte jako przeklęte i goszczące jedynie śmierć. Negatywne odczucia wzmocniły nowe fortyfikacje wybudowane w trakcie wojny stuletniej, a także późniejsze przekształcenie części zamku na więzienie dla politycznych jeńców.
Obecnie tajemnicą jest, co dzieje się za murami zamku. Plotki jedynie podsycały ciekawość, lecz każdy kto próbował je zweryfikować wkrótce zostawał uznany za zaginionego w niejasnych okolicznościach.
Pokiwałem wolno głową na słowa Cappera, choć nie skupiłem na nim swej uwagi. Badawczy wzrok wciąż przeszywał Sigrun doszukując się jakichkolwiek śladów podstępu, jednakże póki co na próżno. Sprawiała wrażenie zagubionej, niepewnej, nieufnej i przede wszystkim wrogo nastawionej, dlatego też nie zwalniałem uścisku z wężowego drewna. Osłabiona mogła dawać złudne wrażenie niegroźnej, ale czy to właśnie nie w takich chwilach sięgało się po głęboko ukryte, drzemiące pokłady siły? Stała przed nią piątka ludzi, których brała za senne mary, złudzenie utkane przez mroczne siły, a zatem reakcja obronna mogła być różna – od ledwie mgiełki, po przelane w rdzeń resztki magicznej siły. -Pojawiła się tylko ona? Nie było żadnych innych śladów czyjeś obecności? Ciał?- spytałem, choć w perspektywie naszej obecności w tym miejscu nie miało to większego znaczenia. Rookwood była obecnie najważniejsza i to udzielenie jej pomocy stanowiło bezsprzeczny priorytet, aczkolwiek każda, nawet pozornie zbędna, informacja mogła w przyszłości pomóc złożyć nam to w logiczną całość. Niewątpliwie będziemy zmuszeni podjąć taką próbę wszak cała dzisiejsza noc zdawała być się tajemnicą; mroczną, pozbawioną krzty litości katastrofą, która rzuciła cień na angielskie ziemie pochłaniając setki czarodziejskich istnień.
Kątem oka zerknąłem na Tristana. Nie może nam rozkazywać – jego słowa, choć miały zapewnić Sigrun o naszej autentyczności, powiedziały mi coś więcej. Czyżby było to imię kolejnej z tych istot?
-Wiele się zmieniło odkąd zniknęłaś- odparłem dziewczynie na wzmiankę o obrączce Mulcibera. -Posłuchaj Ramseya- dodałem zaraz po tym, gdy nakazał oddać jej różdżkę. Słuszny ruch. -Oszczędzaj się, Cassandra się tobą zajmie- musiała się uspokoić, nabrać wobec nas pewności – bez względu na to, co spotkało ją w trakcie tych kilku miesięcy. Czy istniała jakakolwiek szansa, że wróci do starej siebie? Nie potrafiłem sobie wyobrazić jej przykutej do łóżka w Mungu, ale w tej sytuacji trudno było o optymizm.
-Twoi czworonożni przyjaciele pewnie się stęsknili, więc nie każ im dłużej czekać- rzuciłem wiedząc jak silna więź łączyła ją z tymi zwierzętami. Poniekąd wspomniałem o tym na zachętę, choć bardziej zależało mi, aby uwierzyła w naszą obecność; skąd bowiem zwykła iluzja miała o tym wiedzieć?
Kątem oka zerknąłem na Tristana. Nie może nam rozkazywać – jego słowa, choć miały zapewnić Sigrun o naszej autentyczności, powiedziały mi coś więcej. Czyżby było to imię kolejnej z tych istot?
-Wiele się zmieniło odkąd zniknęłaś- odparłem dziewczynie na wzmiankę o obrączce Mulcibera. -Posłuchaj Ramseya- dodałem zaraz po tym, gdy nakazał oddać jej różdżkę. Słuszny ruch. -Oszczędzaj się, Cassandra się tobą zajmie- musiała się uspokoić, nabrać wobec nas pewności – bez względu na to, co spotkało ją w trakcie tych kilku miesięcy. Czy istniała jakakolwiek szansa, że wróci do starej siebie? Nie potrafiłem sobie wyobrazić jej przykutej do łóżka w Mungu, ale w tej sytuacji trudno było o optymizm.
-Twoi czworonożni przyjaciele pewnie się stęsknili, więc nie każ im dłużej czekać- rzuciłem wiedząc jak silna więź łączyła ją z tymi zwierzętami. Poniekąd wspomniałem o tym na zachętę, choć bardziej zależało mi, aby uwierzyła w naszą obecność; skąd bowiem zwykła iluzja miała o tym wiedzieć?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Tak, też byliśmy zdziwieni - przytaknął z rozbawieniem Sigrun, gdy zwróciła uwagę na obrączkę na dłoni Ramseya, choć skrytość czarnoksiężnika od zawsze była częścią jego natury - a Tristan nigdy nie spodziewał się po nim szczerych zwierzeń. Jego słowa odniosły oczekiwany efekt, Sigrun skoncentrowała myśli i skupiła na nich swoją uwagę, spojrzenie zdało się mniej zagubione, mniej błądzące. Nie ufała nim, ale nie musiała. Każde z nich wiedziało, że we czwórkę spacyfikowaliby ją szybko i łatwo, pomagając odnaleźć spokój niezbędny dla dalszej rekonwalescencji. Sęk w tym, że nie chcieli jej wcale dodatkowo osłabiać. Byłoby prościej, łatwiej i lepiej, gdyby zaczęła współpracować. Wciąż nie okazała Mulciberowi mrocznego znaku, więc zdradzanie jej tajemnic byłoby nieroztropne, czy na tym polegała jej zagadka? Nie był pewien, na ile miała sprawny umysł - nie wyglądał na taki wcale. Spojrzenie obojętnie błądziło po profilu Cappera, wsłuchując się w zdawkowy raport odnośnie minionych wydarzeń.
- Na początek - Anglię - Ją mieli zdobyć dla Czarnego Pana. - Potem resztę Wielkiej Brytanii. Dalej przejdziemy na Europę i resztę świata, ale to plan na więcej niż kilka lat. Dobrze, że jesteś, z tobą pójdzie szybciej - oznajmił z nieco zniecierpliwionym przekonaniem. - Mroczny Znak, Sigrun. Chcemy go zobaczyć - powtórzył słowa Ramseya, nieco chłodniejszym tonem, nie prosił o niego pierwszy raz. Czy próbowała odwrócić od tego ich uwagę z konkretnego powodu? Jej powrót wydawał się niemożliwy i choć kometa znacząco zrewidowała ich poglądy odnośnie tego co było możliwe, a co nie, to musieliby być głupcami, aby porzucić czujność. Nie wyciągnął różdżki, dostrzegając, że w ręku trzymał ją już Mulciber, pewien, że w razie konieczności zdoła sięgnąć po nią dostatecznie szybko - wiedział, że nieuzbrojony prędzej wzbudzi u niej zaufanie. Nie zbliżał się też, nie chcąc jej osaczać - znajdujący się najbliżej Ramsey był jej dostatecznym wsparciem.
- Weźmiecie ją do siebie? - spytał Mulcibera, gdy zaoferował pomoc swojej rodziny. Powierzenie jej rękom zaufanego rycerzom uzdrowiciela wydawało się lepszym pomysłem, niż oddawanie jej do Munga, zwłaszcza teraz, gdy znaleźli ją w stanie tak złym. Musieli mieć pewność, że nikt nie będzie sabotował jej powrotu do zdrowia. Czarny Pan jej potrzebował. - Przysłać do was Elvirę? - zagadnął, nie wiedząc, czy dodatkowa pomoc mogła okazać się konieczna. Trzymanie jej w takim stanie we własnym domu było obarczone ryzykiem.
- Na początek - Anglię - Ją mieli zdobyć dla Czarnego Pana. - Potem resztę Wielkiej Brytanii. Dalej przejdziemy na Europę i resztę świata, ale to plan na więcej niż kilka lat. Dobrze, że jesteś, z tobą pójdzie szybciej - oznajmił z nieco zniecierpliwionym przekonaniem. - Mroczny Znak, Sigrun. Chcemy go zobaczyć - powtórzył słowa Ramseya, nieco chłodniejszym tonem, nie prosił o niego pierwszy raz. Czy próbowała odwrócić od tego ich uwagę z konkretnego powodu? Jej powrót wydawał się niemożliwy i choć kometa znacząco zrewidowała ich poglądy odnośnie tego co było możliwe, a co nie, to musieliby być głupcami, aby porzucić czujność. Nie wyciągnął różdżki, dostrzegając, że w ręku trzymał ją już Mulciber, pewien, że w razie konieczności zdoła sięgnąć po nią dostatecznie szybko - wiedział, że nieuzbrojony prędzej wzbudzi u niej zaufanie. Nie zbliżał się też, nie chcąc jej osaczać - znajdujący się najbliżej Ramsey był jej dostatecznym wsparciem.
- Weźmiecie ją do siebie? - spytał Mulcibera, gdy zaoferował pomoc swojej rodziny. Powierzenie jej rękom zaufanego rycerzom uzdrowiciela wydawało się lepszym pomysłem, niż oddawanie jej do Munga, zwłaszcza teraz, gdy znaleźli ją w stanie tak złym. Musieli mieć pewność, że nikt nie będzie sabotował jej powrotu do zdrowia. Czarny Pan jej potrzebował. - Przysłać do was Elvirę? - zagadnął, nie wiedząc, czy dodatkowa pomoc mogła okazać się konieczna. Trzymanie jej w takim stanie we własnym domu było obarczone ryzykiem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Capper, zanim odszedł, odpowiedział na pytanie Drew, potwierdzając, że nikogo innego nie znaleźli. Ani cudzej obecności, ani śladów. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek mógłby się włamać, że podrzucono tu ciało Sigrun Rookwood.
Silny ból pulsował w jej skroniach i pod czołem, jakby ktoś trafił ją prosto w nie piekielnie silnym zaklęciem. Trudno było jej się skupić, miała wrażenie, że nie widzi wyraźnie; próbując wyostrzyć wzrok i skoncentrować na którejś z twarzy spojrzenie mrużyła oczy, niekoniecznie w równym tempie.
-To ja, to ja, to ja, to ja, to ja, to ja - zaczęła powtarzać tonem przedrzeźniającego dziecka, nagle znużona ich wątpliwościami, bo to przecież nie oni powinni je mieć - tylko ona. - Co się zmieniło? - odparowała na słowa Macnaira, oblizując znów spierzchnięte usta. - Muszę się napić - dodała, nie bez powodu koncentrując się wówczas na nim; patrzyła wyczekująco, zanim zwróciła znów spojrzenie na Ramseya.
- Jaki czternasty sierpnia... - zastanowiła się, a na jej twarzy pojawiło się szczere skonfundowanie. - Słyszałeś to? - zdziwiła się, patrząc na miejsce obok siebie, miejsce, gdzie nikogo nie było. - Źle liczyłeś. Mówiłeś, że jest styczeń pięćdziesiątego... sześćdziesiątego... nie wiem. Który to był? - Tak bardzo chciało jej się pić, a głód na żołądku zaciskał żelazną pięść. - Przecież tu są. Saba, SIAD - wyrzekła, dziwiąc się, że Drew plecie coś o tęsknocie. W końcu usiadła. Palce prawej dłoni zaciskały się na różdżce, lewą palcem wskazywała na ziemię, dając komendę nieistniejącemu psu. Spojrzała na Tristana, wysłuchując odpowiedzi, których nie udzielały cienie. Wszyscy mówili zbyt sensownie. - PATRZCIE WIĘC - krzyknęła niespodziewanie głośno, wyciągając wysoko lewą rękę, zsunęła rękaw, odsłaniając podrapaną i brudną skórę - wyraźny był na niej wciąż jednak tatuaż wypalony przez Czarnego Pana. Czaszka i wąż jak żywy, przechodzący przez jej usta. Mroczny Znak, który im prezentowała na dowód własnej tożsamości. Na twarzy malował się wyraz dumy. - To ja, to ja, to ja, to ja... - mamrotała znów cicho, opuszczając rękę, na którą skierowali spojrzenia i kiwając się lekko to w przód, to w tył. Zaczęła znów drżeć z zimna i naciągnęła na siebie kołdrę. - Alphard jest w gorszym stanie - wychrypiała, pochyliwszy się w stronę Ramseya, stojącego najbliżej, jakby nie chciała, by ktoś ją słyszał. - Potrzebujemy Cassandry. Nie Elviry. Elviry nie. Nie chcemy Elviry. Elvira służy Zakonowi Feniksa. Wiedziałeś o tym? - szeptała, patrząc Ramseyowi prosto w oczy, ze śmiertelną powagą. Trzęsła się przy tym cała. - CICHO! CICHO! - wrzasnęła, po czym przyłożyła palec do ucha, a prawą ręką, w której trzymała różdżkę, wskazywała Alphardowi, aby skrył się za nią. - Nachodzą - ostrzegła Mulcibera, Macnaira, Rosiera i Mericourt, którzy jeszcze nie mieli pojęcia przeciwko czemu staną. - Wyjmijcie różdżki - zasugerowała, unosząc przy tym własną; opuściła nogi z łóżka, wyraźnie chcąc stanąć.
Silny ból pulsował w jej skroniach i pod czołem, jakby ktoś trafił ją prosto w nie piekielnie silnym zaklęciem. Trudno było jej się skupić, miała wrażenie, że nie widzi wyraźnie; próbując wyostrzyć wzrok i skoncentrować na którejś z twarzy spojrzenie mrużyła oczy, niekoniecznie w równym tempie.
-To ja, to ja, to ja, to ja, to ja, to ja - zaczęła powtarzać tonem przedrzeźniającego dziecka, nagle znużona ich wątpliwościami, bo to przecież nie oni powinni je mieć - tylko ona. - Co się zmieniło? - odparowała na słowa Macnaira, oblizując znów spierzchnięte usta. - Muszę się napić - dodała, nie bez powodu koncentrując się wówczas na nim; patrzyła wyczekująco, zanim zwróciła znów spojrzenie na Ramseya.
- Jaki czternasty sierpnia... - zastanowiła się, a na jej twarzy pojawiło się szczere skonfundowanie. - Słyszałeś to? - zdziwiła się, patrząc na miejsce obok siebie, miejsce, gdzie nikogo nie było. - Źle liczyłeś. Mówiłeś, że jest styczeń pięćdziesiątego... sześćdziesiątego... nie wiem. Który to był? - Tak bardzo chciało jej się pić, a głód na żołądku zaciskał żelazną pięść. - Przecież tu są. Saba, SIAD - wyrzekła, dziwiąc się, że Drew plecie coś o tęsknocie. W końcu usiadła. Palce prawej dłoni zaciskały się na różdżce, lewą palcem wskazywała na ziemię, dając komendę nieistniejącemu psu. Spojrzała na Tristana, wysłuchując odpowiedzi, których nie udzielały cienie. Wszyscy mówili zbyt sensownie. - PATRZCIE WIĘC - krzyknęła niespodziewanie głośno, wyciągając wysoko lewą rękę, zsunęła rękaw, odsłaniając podrapaną i brudną skórę - wyraźny był na niej wciąż jednak tatuaż wypalony przez Czarnego Pana. Czaszka i wąż jak żywy, przechodzący przez jej usta. Mroczny Znak, który im prezentowała na dowód własnej tożsamości. Na twarzy malował się wyraz dumy. - To ja, to ja, to ja, to ja... - mamrotała znów cicho, opuszczając rękę, na którą skierowali spojrzenia i kiwając się lekko to w przód, to w tył. Zaczęła znów drżeć z zimna i naciągnęła na siebie kołdrę. - Alphard jest w gorszym stanie - wychrypiała, pochyliwszy się w stronę Ramseya, stojącego najbliżej, jakby nie chciała, by ktoś ją słyszał. - Potrzebujemy Cassandry. Nie Elviry. Elviry nie. Nie chcemy Elviry. Elvira służy Zakonowi Feniksa. Wiedziałeś o tym? - szeptała, patrząc Ramseyowi prosto w oczy, ze śmiertelną powagą. Trzęsła się przy tym cała. - CICHO! CICHO! - wrzasnęła, po czym przyłożyła palec do ucha, a prawą ręką, w której trzymała różdżkę, wskazywała Alphardowi, aby skrył się za nią. - Nachodzą - ostrzegła Mulcibera, Macnaira, Rosiera i Mericourt, którzy jeszcze nie mieli pojęcia przeciwko czemu staną. - Wyjmijcie różdżki - zasugerowała, unosząc przy tym własną; opuściła nogi z łóżka, wyraźnie chcąc stanąć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mogłoby się zdawać, że zastygł w bezruchu niczym kamieni posąg, zamarł rażony niewerbalnym zaklęciem, ale żył i w tej nieruchomej, pozie z nienaturalnym spokojem i cierpliwością wyczekiwał chwili, momentu, w którym Sigrun wykona jego polecenie. Zawsze była na swój sposób szalona, a w ostatnich miesiącach przed zaginięciem, odkąd powrócili z podziemi Banku Gringotta obłęd pozbawiał ją kontroli ad ciałem, umysłem, wszystkimi zmysłami. Nie był zaskoczony jej zachowaniem, nie był zdruzgotany jej stanem — był zdumiony za to tym, że udało jej się przeżyć, przetrwać, zupełnie tak jakby ktoś lub coś trzymało ją przy życiu przez te wszystkie miesiące. A to tylko potwierdzało, że cokolwiek w sobie nosili, cokolwiek ze sobą przywlekli stamtąd dało im wyjątkową moc, niezwykłą siłę. Miało to swoją cenę, każdy z nich płacił ją z coraz większą świadomością, ale nie usłyszał nigdy, by którekolwiek z nich żałowało, by pragnęło się tego pozbyć. Docierały do niego ciche plotki, sugestie — to nie podobało się innym, ale z pobłażaniem im się przygadał. Ludzie, nawet najokrutniejsi, bali się tego, czego nie rozumieli. Bali się władzy i potęgi, której doświadczyli, która prowadziła ich ku chwale i wielkości.
Co się zmieniło? Och, Sigrun, tak wiele cię ominęło, pomyślał. Mrugnął tylko powoli, nie odpowiadając jej na pytanie.
— Tej nocy stały się rzeczy przedziwne, zaskakujące także dla nas, podobnie jak twoje odnalezienie, Rookwood. Szukaliśmy cię wcześniej, bezskutecznie. Liczyliśmy na to, że to ty nam opowiesz co się z tobą działo przez ten czas — oparł, wzdychając cicho. Nie mogli usłyszeć nic sensownego, nie teraz. gadała od rzeczy, bredziła. Była w złym stanie, prowadzenie z nią jakichkolwiek rozmów mijało się zupełnie z celem. Odczekał nie ruszając się z miejsca, w tej samej pozie, a kiedy w końcu Mroczny Znak zalśnił a jej lewym przedramieniu, wyciągnął rękę i zacisnął palce na jej przegubie, przyciągając bliżej siebie, lekkim szarpnięciem. Przesunął kciukiem po jej skórze, to nie był tatuaż, to nie było znamię. Przysunął różdżkę do jej przedramienia, a znak zaczął wibrować zupełnie tak, jakby wąż miał się poruszyć, ożyć; jakby tylko czekał na formułę zaklęcia. Morsmordre. To był w istocie Mroczny Znak nadany jej przez samego Czarnego Pana, nie miał żadnych wątpliwości.
Puścił jej rękę i odsunął się.
— Nie od razu— odpowiedział Tristnowi, odchodząc lekko na bok, dalej od Sigrun. Przystanął przy śmierciożercach. — Póki co na terenie naszego domu magia jest kapryśna. Nawet tu, wokół zamku i okolicy nie działa teleportacja. Prawdopodobnie zostanie w szpitalu Asfodela pod opieką najlepszych, zaufanych uzdrowicieli, a kiedy jej stan się ustabilizuje i będzie to możliwe, weźmiemy ją do nas, by mogła pod czujnym okiem mojej żony dojść do siebie. — Obrócił się, by popatrzeć na Sigrun nawołującą Alpharda. Gdybał, bo wszystko zależało od stanu Sigrun i tego, co będzie jej najbardziej potrzebne, a to mógł ocenić uzdrowiciel. Czy wystarczy cisza i zioła, czy eliksiry i magia; nie wiedział, pozostawiał to do ocenie mądrzejszych w tym zakresie od siebie. Zerknął przelotnie na Rosiera nim odpowiedział. Zastanawiał się, co powie Cassandra na propozycję pomocy Elviry. Zatrzymał się na etapie, w którym się nie lubiły. — Nie, ale zasugeruję to mojej żonie — wolał, by decyzja o tym należała do niej, niż była z góry narzucona. — Ostatnim razem, gdy się widziały prawie wydrapały sobie oczy. Nie chcę być tym, który będzie musiał rozdzielać trzy prychające na siebie sojuszniczki — dodał ściszonym głosem i westchnął, obracając się znów za siebie. — Mhm — przytaknął Sigrun, gdy wspomniała o tym, że Elvira dołączyła do Zakonu Feniksa. Wymienił jeszcze spojrzenie z pozostałymi śmierciożercami i pożegnał ich skinięciem głowy. — Im szybciej zobaczy ją uzdrowiciel tym lepiej.— Musiał ruszać.
Znikam tu; zt
Co się zmieniło? Och, Sigrun, tak wiele cię ominęło, pomyślał. Mrugnął tylko powoli, nie odpowiadając jej na pytanie.
— Tej nocy stały się rzeczy przedziwne, zaskakujące także dla nas, podobnie jak twoje odnalezienie, Rookwood. Szukaliśmy cię wcześniej, bezskutecznie. Liczyliśmy na to, że to ty nam opowiesz co się z tobą działo przez ten czas — oparł, wzdychając cicho. Nie mogli usłyszeć nic sensownego, nie teraz. gadała od rzeczy, bredziła. Była w złym stanie, prowadzenie z nią jakichkolwiek rozmów mijało się zupełnie z celem. Odczekał nie ruszając się z miejsca, w tej samej pozie, a kiedy w końcu Mroczny Znak zalśnił a jej lewym przedramieniu, wyciągnął rękę i zacisnął palce na jej przegubie, przyciągając bliżej siebie, lekkim szarpnięciem. Przesunął kciukiem po jej skórze, to nie był tatuaż, to nie było znamię. Przysunął różdżkę do jej przedramienia, a znak zaczął wibrować zupełnie tak, jakby wąż miał się poruszyć, ożyć; jakby tylko czekał na formułę zaklęcia. Morsmordre. To był w istocie Mroczny Znak nadany jej przez samego Czarnego Pana, nie miał żadnych wątpliwości.
Puścił jej rękę i odsunął się.
— Nie od razu— odpowiedział Tristnowi, odchodząc lekko na bok, dalej od Sigrun. Przystanął przy śmierciożercach. — Póki co na terenie naszego domu magia jest kapryśna. Nawet tu, wokół zamku i okolicy nie działa teleportacja. Prawdopodobnie zostanie w szpitalu Asfodela pod opieką najlepszych, zaufanych uzdrowicieli, a kiedy jej stan się ustabilizuje i będzie to możliwe, weźmiemy ją do nas, by mogła pod czujnym okiem mojej żony dojść do siebie. — Obrócił się, by popatrzeć na Sigrun nawołującą Alpharda. Gdybał, bo wszystko zależało od stanu Sigrun i tego, co będzie jej najbardziej potrzebne, a to mógł ocenić uzdrowiciel. Czy wystarczy cisza i zioła, czy eliksiry i magia; nie wiedział, pozostawiał to do ocenie mądrzejszych w tym zakresie od siebie. Zerknął przelotnie na Rosiera nim odpowiedział. Zastanawiał się, co powie Cassandra na propozycję pomocy Elviry. Zatrzymał się na etapie, w którym się nie lubiły. — Nie, ale zasugeruję to mojej żonie — wolał, by decyzja o tym należała do niej, niż była z góry narzucona. — Ostatnim razem, gdy się widziały prawie wydrapały sobie oczy. Nie chcę być tym, który będzie musiał rozdzielać trzy prychające na siebie sojuszniczki — dodał ściszonym głosem i westchnął, obracając się znów za siebie. — Mhm — przytaknął Sigrun, gdy wspomniała o tym, że Elvira dołączyła do Zakonu Feniksa. Wymienił jeszcze spojrzenie z pozostałymi śmierciożercami i pożegnał ich skinięciem głowy. — Im szybciej zobaczy ją uzdrowiciel tym lepiej.— Musiał ruszać.
Znikam tu; zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Bez słowa przyjąłem słowa Cappera i choć mnożyły one ilość abstrakcyjnych pytań, to żadne kolejne nie opuściło moich ust. Nie wiedziałem, czy winą tego była ciekawość potwierdzenia tożsamości leżącej na łóżku kobiety, czy świadomość, iż nie mógł wnieść do sprawy nic więcej. Może zaś jedno i drugie?
Nieustannie wbijałem spojrzenie w Sigrun i uniosłem nieco wyżej brwi, gdy dziecięcym tonem zaczęła powtarzać, że to naprawdę ona. Jeśli mówiła prawdę to co ją spotkało? Co wydarzyło się na przestrzeni tych kilku miesięcy i doprowadziło ją do takiego stanu? Gdzie do jasnej cholery była? Na Merlina, to wszystko zakrywało o absurd. Gdy spytała co się wydarzyło, a zaraz po tym zaskoczona była datą zmrużyłem nieco bardziej powieki i przeniosłem czujny wzrok na Ramseya. -I dlaczego nie dałaś znaku życia- dodałem, bardziej do siebie i pragnąć dodać coś głośniej ta zaczęła rozmawiać z kimś obok siebie. Kimś kto nie istniał. Zastygłem z lekko uchylonymi ustami i wpatrywałem się w kolejną już pozbawioną sensu scenę. Była szalona? O tak, była od zawsze, ale od zawsze też na swój sposób, który obecnie tamtego nie przypominał. Zwykła mówić do siebie, do własnych zwierząt i zapewne także do rosnących w domu kwiatów, ale nigdy nie do cienia obok – a bynajmniej nie w mojej obecności. Ścisnąłem nieco mocniej wężowe drewno, nie wiedząc, z jakiego powodu. Złość? Prawdopodobnie.
Okazało się to jednak być zaledwie preludium do kolejnych abstrakcji.
Kiedy w końcu Ramsey chwycił ją za przedramię i upewnił nas w pierwotnym przekonaniu, gdzieś w głębi siebie odetchnąłem z ulgą. Zmieniało to wiele, choć jeszcze nie znaliśmy ceny, jaką będziemy zmuszeni ponieść, a zwłaszcza sama Sigrun. To naprawdę była ona i choć może nigdy nie wróci do pełni sprawności, fakt, że powróciła był dowodem niezłomności i potęgi, jaka w niej drzemała.
-Szczerze wątpię, że jej pomoże- odparłem, gdy Tristan zaproponował pomoc Elviry. -Zwłaszcza w tym stanie- dodałem. Nie miało to nic wspólnego z umiejętnościami Multon, ale doskonale wiedziałem, jak nieciekawe relacje łączyły obie kobiety. -Obawiam się, że może się to skończyć jeszcze gorzej- dodałem zaraz po wspomnieniu Ramseya odnośnie wydłubanych oczu i konieczności rozdzielania rozwścieczonych przedstawicielek płci pięknej.
Miał rację, nie miałem ku żadnych wątpliwości. Czas grał kluczową rolę. Zniknął nim zdążyłem kiwnąć głową i ponownie skupiłem się na Sigrun. -Odłamki?- zadałem pytanie kierując je zarówno do Tristana, jak i do Deirdre. Dlaczego akurat ona skończyła w ten sposób skoro mieliśmy je wszyscy?
Nieustannie wbijałem spojrzenie w Sigrun i uniosłem nieco wyżej brwi, gdy dziecięcym tonem zaczęła powtarzać, że to naprawdę ona. Jeśli mówiła prawdę to co ją spotkało? Co wydarzyło się na przestrzeni tych kilku miesięcy i doprowadziło ją do takiego stanu? Gdzie do jasnej cholery była? Na Merlina, to wszystko zakrywało o absurd. Gdy spytała co się wydarzyło, a zaraz po tym zaskoczona była datą zmrużyłem nieco bardziej powieki i przeniosłem czujny wzrok na Ramseya. -I dlaczego nie dałaś znaku życia- dodałem, bardziej do siebie i pragnąć dodać coś głośniej ta zaczęła rozmawiać z kimś obok siebie. Kimś kto nie istniał. Zastygłem z lekko uchylonymi ustami i wpatrywałem się w kolejną już pozbawioną sensu scenę. Była szalona? O tak, była od zawsze, ale od zawsze też na swój sposób, który obecnie tamtego nie przypominał. Zwykła mówić do siebie, do własnych zwierząt i zapewne także do rosnących w domu kwiatów, ale nigdy nie do cienia obok – a bynajmniej nie w mojej obecności. Ścisnąłem nieco mocniej wężowe drewno, nie wiedząc, z jakiego powodu. Złość? Prawdopodobnie.
Okazało się to jednak być zaledwie preludium do kolejnych abstrakcji.
Kiedy w końcu Ramsey chwycił ją za przedramię i upewnił nas w pierwotnym przekonaniu, gdzieś w głębi siebie odetchnąłem z ulgą. Zmieniało to wiele, choć jeszcze nie znaliśmy ceny, jaką będziemy zmuszeni ponieść, a zwłaszcza sama Sigrun. To naprawdę była ona i choć może nigdy nie wróci do pełni sprawności, fakt, że powróciła był dowodem niezłomności i potęgi, jaka w niej drzemała.
-Szczerze wątpię, że jej pomoże- odparłem, gdy Tristan zaproponował pomoc Elviry. -Zwłaszcza w tym stanie- dodałem. Nie miało to nic wspólnego z umiejętnościami Multon, ale doskonale wiedziałem, jak nieciekawe relacje łączyły obie kobiety. -Obawiam się, że może się to skończyć jeszcze gorzej- dodałem zaraz po wspomnieniu Ramseya odnośnie wydłubanych oczu i konieczności rozdzielania rozwścieczonych przedstawicielek płci pięknej.
Miał rację, nie miałem ku żadnych wątpliwości. Czas grał kluczową rolę. Zniknął nim zdążyłem kiwnąć głową i ponownie skupiłem się na Sigrun. -Odłamki?- zadałem pytanie kierując je zarówno do Tristana, jak i do Deirdre. Dlaczego akurat ona skończyła w ten sposób skoro mieliśmy je wszyscy?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
Zamek w Warwick
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire