Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Locke Park
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Locke Park
Urokliwy park położony w południowej części hrabstwa, rozsławiony ze względu na zachwycające zachody słońca. Idealne miejsce na spacer we dwoje czy samotne wędrówki. Zadbane alejki i urzekające altanki nadają temu miejsca niepowtarzalnego klimatu, a z wieży widokowej podziwiać można całe miasto Barnsley. Choć miejsce to jest bardzo popularne, to jednak można odnaleźć tu ciszę i spokój.
Obawy Hannah mogły zostać uśpione. Blondyn, choć był dumnym posiadaczem pary okularów korekcyjnych w okrągłej oprawce, nie należał do najbardziej spostrzegawczych osób. Na pewno daleko było mu do poziomu, który prezentowany był przez resztę jego domowników, którzy parali się innymi zgoła zajęciami od niego. Gdyby wiedział, czego szukać, na co zwracać uwagę, może sytuacja wyglądałaby inaczej, może dostrzegłby coś okiem człowieka znającego się na anatomii ludzkiej, lecz dziś nawet do głowy by mu nie przyszło szukać jakichś charakterystycznych znaków, czy symptomów, a co gorsza oceniać kobietę na ich podstawie. Czy żyjąc w sposób, który sam żył, miał prawo do wydawania jakichkolwiek opinii? Uważał, że nie. Likantropia jak nic nauczyła go zresztą niewciskania nosa w nieswoje sprawy, tak długo, jak nikomu nie działa się krzywda.
Jednakże pobłażliwy nieco uśmiech na twarzy Hannah w zestawieniu z jej wcześniejszymi słowami sprawił, że i on zrozumiał, jak bardzo głupia była jego propozycja. W próbie rozładowania zażenowania własnym zachowaniem uśmiechnął się jeszcze szerzej, szarobłękitne oczy schowały się pod naporem skóry powracających powoli i mozolnie do stanu względnej normalności policzków, a pomieszczenie wypełniło się chwilowo niskim, choć dźwięcznym śmiechem.
— Jak już w temacie mioteł jesteśmy — musiał wpaść na coś naprędce, co mogłoby sprowadzić rozmowę na powrót na właściwe tory; na całe szczęście słyszał, że Hannah była naprawdę uzdolnioną ich wytwórczynią, może mogła się z nim podzielić jakąś... radą? — Jak już będzie po wszystkim, mógłbym zadać ci o nie kilka pytań? — sam nigdy nie był asem z latania, ba brak tej umiejętności w Oazie niemal kosztował go — albo kosztował, bez "niemal" — życie. Starał się powoli przełamywać swoją niechęć do tego środka transportu, może Hannah znała jakieś sposoby na to, by lepiej się z nimi dogadywać?
Przez moment skupił wzrok na talerzykach, które rozstawiała. Każdy z innej parafii, powiedziałaby najstarsza siostra i przyznałby jej rację, coraz lepiej rozeznawał się w mugolskim świecie, wiedział już czym były katedry i parafię oraz to, że w powiedzeniu niekoniecznie chodziło dosłownie o zgromadzenia wiernych, tylko pochodzenie. Skinął kilkukrotnie głową, zgadzając się ze słowami Hannah — temat był poważny, na tyle poważny, że zupełnie zdusił w nim narastające łaknienie.
— Myślisz, że to cisza przed burzą? — zwrócił twarz ku niej, zagryzając wnętrze policzka w zamyśleniu. Mogła mieć rację, prawdopodobnie miała. Nie znał się na wielkiej polityce, był alchemikiem, może trochę naukowcem, gdy miewał lepsze dni, ale zaplecza rodowych polityk były mu zupełnie obce. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie podobała mu się ta wizja; przede wszystkim dlatego, że była bardzo prawdopodobna, a prawdopodobieństwo było już w nauce czymś, z czym należało się liczyć. — Nie zdziwiłbym się, gdybyś miała rację, choć... To trochę naiwne, ale wolałbym, żeby to była nasza ostrożność. Z tym zakładaniem najgorszego. Ludzie wycierpieli się już wystarczająco, a tej bandzie wciąż jeszcze jest za mało... — dobrze, że nie pobyli długo sami; spojrzenie blondyna dość szybko robiło się nieobecne, myślami wybiegał gdzieś dalej, może w podobnej ostrożności zastanawiając się, jakich ingrediencji zapasy powinien poczynić w pierwszej kolejności. Gdyby znów miała zdarzyć się jakaś tragedia, najpewniej przydadzą się mikstury lecznicze, to oczywiste. Ale może tym razem Zakon będzie o krok do przodu i wcześniej potrzebne będą mikstury bojowe, może znów zaklęcia skotłują się w huragan, może trzeba będzie najpierw myśleć o tym, jak ewakuować większe grupy ludzi tam, gdzie bezpieczniej...
Wdech i wydech. Karuzela myśli musiała zostać zatrzymana.
Choć oddał się temu szczególnemu wykładowi całym swym sercem, nie mógł nie zauważyć prób stworzenia papierowego... właściwie czego? Widział czasami podobne układanki, których nazw nigdy nie potrafił zapamiętać, a ograniczona tym, co tu i teraz, co widoczne dzięki mędrca szkiełku i oku wyobraźnia nie mogła mu podpowiedzieć tego, co powinien sobie dopowiedzieć sam. Niemniej jednak pierwsze pytanie miło go zaskoczyło. Obecność pytań wskazywała wszak na to, że ludzie faktycznie go słuchali, nie tylko kiwali głowami zajęci swymi myślami.
— Na całe szczęście dzika róża nie należy do roślin szczególnie wymagających, także przy odpowiednim zakorzenieniu jest bardzo spora szansa, że będziemy mogli cieszyć się pięknymi roślinami. Należy pamiętać tylko, że ukorzenienie sadzonek należy przeprowadzić na wiosnę, z młodych pędów. Najlepiej ściąć je pod skosem, około centymetra nad najwyższym liściem i tak... Z dwa albo trzy pod liściem najniższym. Pędy powinny mieć około dziesięciu do piętnastu centymetrów, tak byłoby najlepiej — sam rozłożył ręce na szerokość, którą miały osiągać pędy do ukorzeniania, chcąc jeszcze bardziej zobrazować cały proces. — Gdy zobaczy pani, że już wypuszczają korzenie, można wsadzić pędy do doniczki, najlepiej z mokrym piaskiem. Pędy powinny znajdować się bliżej krawędzi donicy, niż środka, a samą donicę można przykryć folią albo chociażby słoikiem, powinna stać w ciepłym miejscu. No i oczywiście trzeba uważać na to, żeby podłoże nie było przesuszone. Gdy pączki zaczną się rozwijać, będzie pani pewna, że ukorzenienie przeszło poprawnie. Przy odpowiedniej opiece na przełomie maja i czerwca powinna pani móc się cieszyć z kwitnących kwiatów, aczkolwiek pragnę zaznaczyć, że — tutaj uniósł palec wskazujący w górę, z szerokim uśmiechem znawcy tematu — Jak już mówiłem, owoce dzikiej róży dojrzewają dopiero wczesną jesienią.
Zanim przeszedł do następnego tematu, dał zgromadzonym w świetlicy czas na przemyślenia, zadanie kolejnych pytań. Gdy takie się nie pojawiały, przerzucił karty powiększonej księgi dalej, a ze swego zbioru suszonych roślin wyciągnął...
— Liść brzozy — rozpoczął, unosząc go w górę tak, aby każdy mógł się mu przyjrzeć. — Coś, co widział prawdopodobnie każdy z nas, a co jest — dosłownie — żywym srebrem, gdy podupadamy na zdrowiu. Liście brzozy, z których można zrobić na przykład herbatę, mają właściwości napotne i moczopędne, przez co w przypadku infekcji oczyszczają organizm i pozwalają pozbyć się z niego nadmiaru wody. Pewnie większość z państwa słyszało o soku z brzozy i jego zastosowaniu na różne dolegliwości. Napar z liści ma dość skondensowaną moc, dlatego nie należy go podawać dzieciom ani kobietom w ciąży. Na dorosłych działa jednak doskonale, jest także przeznaczony do stosowania zewnętrznego. Dwie łyżki stołowe listków na pół litra wrzącej wody. Po ostudzeniu można nimi posmarować bolące części ciała, ponieważ poza działaniem typowo napotnym i moczopędnym, stosowany zewnętrznie działa zbawiennie na reumatyzm — po raz kolejny poddał swój eksponat do podróży pomiędzy swymi słuchaczami. — Oczywiście nie tylko liście brzozy mają swoje działanie dla poprawy naszego zdrowia. Pączki brzozy na przykład są jadalne nawet na surowo i poprawiają działanie gruczołów łojowych, przez co dobrze wpływają także na stan skóry i włosów. Z kory można robić okłady, które z kolei działają odkażająco...
Mógłby tak gadać i gadać.
Jednakże pobłażliwy nieco uśmiech na twarzy Hannah w zestawieniu z jej wcześniejszymi słowami sprawił, że i on zrozumiał, jak bardzo głupia była jego propozycja. W próbie rozładowania zażenowania własnym zachowaniem uśmiechnął się jeszcze szerzej, szarobłękitne oczy schowały się pod naporem skóry powracających powoli i mozolnie do stanu względnej normalności policzków, a pomieszczenie wypełniło się chwilowo niskim, choć dźwięcznym śmiechem.
— Jak już w temacie mioteł jesteśmy — musiał wpaść na coś naprędce, co mogłoby sprowadzić rozmowę na powrót na właściwe tory; na całe szczęście słyszał, że Hannah była naprawdę uzdolnioną ich wytwórczynią, może mogła się z nim podzielić jakąś... radą? — Jak już będzie po wszystkim, mógłbym zadać ci o nie kilka pytań? — sam nigdy nie był asem z latania, ba brak tej umiejętności w Oazie niemal kosztował go — albo kosztował, bez "niemal" — życie. Starał się powoli przełamywać swoją niechęć do tego środka transportu, może Hannah znała jakieś sposoby na to, by lepiej się z nimi dogadywać?
Przez moment skupił wzrok na talerzykach, które rozstawiała. Każdy z innej parafii, powiedziałaby najstarsza siostra i przyznałby jej rację, coraz lepiej rozeznawał się w mugolskim świecie, wiedział już czym były katedry i parafię oraz to, że w powiedzeniu niekoniecznie chodziło dosłownie o zgromadzenia wiernych, tylko pochodzenie. Skinął kilkukrotnie głową, zgadzając się ze słowami Hannah — temat był poważny, na tyle poważny, że zupełnie zdusił w nim narastające łaknienie.
— Myślisz, że to cisza przed burzą? — zwrócił twarz ku niej, zagryzając wnętrze policzka w zamyśleniu. Mogła mieć rację, prawdopodobnie miała. Nie znał się na wielkiej polityce, był alchemikiem, może trochę naukowcem, gdy miewał lepsze dni, ale zaplecza rodowych polityk były mu zupełnie obce. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie podobała mu się ta wizja; przede wszystkim dlatego, że była bardzo prawdopodobna, a prawdopodobieństwo było już w nauce czymś, z czym należało się liczyć. — Nie zdziwiłbym się, gdybyś miała rację, choć... To trochę naiwne, ale wolałbym, żeby to była nasza ostrożność. Z tym zakładaniem najgorszego. Ludzie wycierpieli się już wystarczająco, a tej bandzie wciąż jeszcze jest za mało... — dobrze, że nie pobyli długo sami; spojrzenie blondyna dość szybko robiło się nieobecne, myślami wybiegał gdzieś dalej, może w podobnej ostrożności zastanawiając się, jakich ingrediencji zapasy powinien poczynić w pierwszej kolejności. Gdyby znów miała zdarzyć się jakaś tragedia, najpewniej przydadzą się mikstury lecznicze, to oczywiste. Ale może tym razem Zakon będzie o krok do przodu i wcześniej potrzebne będą mikstury bojowe, może znów zaklęcia skotłują się w huragan, może trzeba będzie najpierw myśleć o tym, jak ewakuować większe grupy ludzi tam, gdzie bezpieczniej...
Wdech i wydech. Karuzela myśli musiała zostać zatrzymana.
Choć oddał się temu szczególnemu wykładowi całym swym sercem, nie mógł nie zauważyć prób stworzenia papierowego... właściwie czego? Widział czasami podobne układanki, których nazw nigdy nie potrafił zapamiętać, a ograniczona tym, co tu i teraz, co widoczne dzięki mędrca szkiełku i oku wyobraźnia nie mogła mu podpowiedzieć tego, co powinien sobie dopowiedzieć sam. Niemniej jednak pierwsze pytanie miło go zaskoczyło. Obecność pytań wskazywała wszak na to, że ludzie faktycznie go słuchali, nie tylko kiwali głowami zajęci swymi myślami.
— Na całe szczęście dzika róża nie należy do roślin szczególnie wymagających, także przy odpowiednim zakorzenieniu jest bardzo spora szansa, że będziemy mogli cieszyć się pięknymi roślinami. Należy pamiętać tylko, że ukorzenienie sadzonek należy przeprowadzić na wiosnę, z młodych pędów. Najlepiej ściąć je pod skosem, około centymetra nad najwyższym liściem i tak... Z dwa albo trzy pod liściem najniższym. Pędy powinny mieć około dziesięciu do piętnastu centymetrów, tak byłoby najlepiej — sam rozłożył ręce na szerokość, którą miały osiągać pędy do ukorzeniania, chcąc jeszcze bardziej zobrazować cały proces. — Gdy zobaczy pani, że już wypuszczają korzenie, można wsadzić pędy do doniczki, najlepiej z mokrym piaskiem. Pędy powinny znajdować się bliżej krawędzi donicy, niż środka, a samą donicę można przykryć folią albo chociażby słoikiem, powinna stać w ciepłym miejscu. No i oczywiście trzeba uważać na to, żeby podłoże nie było przesuszone. Gdy pączki zaczną się rozwijać, będzie pani pewna, że ukorzenienie przeszło poprawnie. Przy odpowiedniej opiece na przełomie maja i czerwca powinna pani móc się cieszyć z kwitnących kwiatów, aczkolwiek pragnę zaznaczyć, że — tutaj uniósł palec wskazujący w górę, z szerokim uśmiechem znawcy tematu — Jak już mówiłem, owoce dzikiej róży dojrzewają dopiero wczesną jesienią.
Zanim przeszedł do następnego tematu, dał zgromadzonym w świetlicy czas na przemyślenia, zadanie kolejnych pytań. Gdy takie się nie pojawiały, przerzucił karty powiększonej księgi dalej, a ze swego zbioru suszonych roślin wyciągnął...
— Liść brzozy — rozpoczął, unosząc go w górę tak, aby każdy mógł się mu przyjrzeć. — Coś, co widział prawdopodobnie każdy z nas, a co jest — dosłownie — żywym srebrem, gdy podupadamy na zdrowiu. Liście brzozy, z których można zrobić na przykład herbatę, mają właściwości napotne i moczopędne, przez co w przypadku infekcji oczyszczają organizm i pozwalają pozbyć się z niego nadmiaru wody. Pewnie większość z państwa słyszało o soku z brzozy i jego zastosowaniu na różne dolegliwości. Napar z liści ma dość skondensowaną moc, dlatego nie należy go podawać dzieciom ani kobietom w ciąży. Na dorosłych działa jednak doskonale, jest także przeznaczony do stosowania zewnętrznego. Dwie łyżki stołowe listków na pół litra wrzącej wody. Po ostudzeniu można nimi posmarować bolące części ciała, ponieważ poza działaniem typowo napotnym i moczopędnym, stosowany zewnętrznie działa zbawiennie na reumatyzm — po raz kolejny poddał swój eksponat do podróży pomiędzy swymi słuchaczami. — Oczywiście nie tylko liście brzozy mają swoje działanie dla poprawy naszego zdrowia. Pączki brzozy na przykład są jadalne nawet na surowo i poprawiają działanie gruczołów łojowych, przez co dobrze wpływają także na stan skóry i włosów. Z kory można robić okłady, które z kolei działają odkażająco...
Mógłby tak gadać i gadać.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Widząc jego zawstydzenie, uśmiechnęła się szerzej i cieplej, łapiąc już, że Castor próbował być po prostu uprzejmy. Nieco nerwowy, chaotyczny śmiech, którym próbował się ratować dla niej był nie tylko uroczy, ale w połączeniu z poprzednią, nieco nieudaną próbą przyjścia z pomocą, słodki. Zaczesała włosy za ucho, poważnieją jednak kiedy zapowiedział pytanie dotyczące mioteł. Oczy jej błysnęły. Nietypowy wstęp sprawił, że jej serce rozpaliły wspomnienia sklepu dziadka, zapachu trocin, które zwijały się przy każdy uderzeniu dłutka. Dawno tego nie robiła. Ostatnio pomagała głównie przy starych miotłach, naprawiała je, wymieniała wici i dokręcała spoiwa. Codziennie przed snem upewniała się, że miotła Williama jest w dobrym stanie, na wypadek, gdyby musiał nagle wyjść. O drewno dziś było trudno, były znacznie istotniejsze problemy niż nowa. Wiele z nich ulegało zniszczeniu, ale wiele z nich trafiało na w drugie, trzecie i czwarte ręce.
— Jasne — odpowiedziała od razu, uśmiechając się. Nawet jeśli to miły być drobne pytania, niepewności, rozpromieniła się mogąc się przydać z tematem, który był jej bliski. — Właściwie, ja też miałabym do ciebie prośbę. A nawet... dwie. Jedna związana jest też z miotłami, druga... słyszałam, że też jesteś rzemieślnikiem... I tworzysz talizmany... więc jeśli nie masz nic przeciwko moglibyśmy później przespacerować się po okolicy? Chyba, że się spieszysz i wolałbyś kiedy indziej.— Zrozumiała, że musiał być zapracowanym człowiekiem, to czym się zajmował też wymagało precyzji i czasu, a ten dzielił jeszcze pomiędzy ludzi i Zakon. O Castorze pomyślała od razu, kiedy wróciła do rodzinnego domu w maju, by powiedzieć tacie o ślubie.
Wygładziła materiał na biodrach, rozglądając się jeszcze po stole, po chwili przesunęła talerzyki, by każdy miał do nich lepszy dostęp. Zerknęła na Castora, gdy spytał i wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok.
— Nie wiem, nie mam nigdy odpowiednich przeczuć. Kobieca intuicja to mit, albo nie zostałam tym obdarowana — uśmiechnęła się kwaśno, ale zaraz jej twarz znów przybrała strapiony wyraz. — Ale tak chyba nie będzie w nieskończoność. Coś pewnie się wydarzy. Wkrótce.— I miała nadzieję, że okaże się to jakimś zaskakującym przełomem. Pokonanie Voldemorta i jego sługów wydawało się coraz odleglejsze, rościli sobie coraz większe prawa do ludzi. Bawili się we włodarzy, panów życia i śmierci. Bezczynność Carrowów dla niej oznaczała tylko tyle, że robili coś po cichu, albo ich oczy zwrócone były w inne miejsce. Uniosła na niego spojrzenie, kiedy wspomniał o naiwności. Była naiwna? Kiedyś widziała tą obawę w oczach Moore'a. Ludzie bali się przyszłości, zakładali najgorsze, a przez to czasem zapominali, że życie, nawet w tych okrutnych realiach toczy się dalej. Konflikty mają miejsce w całym kraju, ale w różnych miejscach i z różną intensywnością. Czas się nie zatrzymał.
Otworzyła usta, chcąc przyznać, że chyba prędko się nie zatrzymają — musieli ich powstrzymać, coś z tym zrobić, ale na takie dyskusje było już za późno.
Mama czasem robiła herbatę z dzikiej róży. Przypomniał jej o tym dopiero wykład Castora. Kiedy była mała chciała ją zabierać ze sobą, ale zrywanie kwiatów średnio ją interesowało. Zamiast tego wolała biegać z braćmi po ogrodzie, udawać, że lata na miotle, wygłupiać się w gęstej trawie i wspinać po drzewach. I rzeczywiście, przypomniała sobie, że robiła ją najcześciej wtedy, kiedy zaczynał doskwierać jej katar, albo inna choroba kładła ją do łóżka. Nie wzięła nic do pisania, ale też nigdy nie należała do najpilniejszych uczniów. Ale Castor opowiadał o rzeczach, które potrafiłaby wykorzystać. Oparła brodę na rozłożonej dłoni i przyglądała się młodemu czarodziejowi w zadumie. Choć zdążył już przejść do tematu rozszczepiania gałązek wciąż myślała o owocach i płatkach, myślami wybiegając już w przyszłość — zmotywowana by to zrobić tej jesieni. Sama, bez matki tym razem.
Parę kobiet wymieniło jakieś spostrzeżenia, ale nie przysłuchiwała się. Dopiero kiedy spojrzały po sobie, tłumacząc wzajemnie prawdopodobnie słowa samego Castora, upewniając, że dobrze zrozumiały, wyprostowała się i spojrzała na zielarza, czując tak, jakby przegapiła ważny element wykładu. Zerknęła więc na kobietę po drugiej stronie, która jeszcze raz szeptem tłumaczyła młodszej. Gdy Castor wspomniał o brzozie, odwróciła się ku niemu. Była mu bliska — ale nie pod tym kątem. Brzozowe drewno miało gładką fakturę, lśniącą. Było giętkie i jasne i nie miało żadnego zapachu. Mimochodem zapamiętała informacje o naparze z liści i jego podawaniu, a także okładach. Sokiem z brzozy zajmował się tata, ale mimo swoich właściwości służył głównie mamie. Kiedy byli mali nie korzystali zbyt wiele z pomocy uzdrowicieli, to uległo zmianie dopiero w szkole. Byli z reguły zdrowymi dziećmi, ale od mamy wiedziała, że to właśnie takimi sposobami radzili sobie kiedyś mugole. Teraz wiele gotowych medykamentów można było znaleźć w odpowiednich sklepach. Niewiele się różnili od siebie.
Mama dziewczynki niepewnie, cicho spytała o sok z brzozy. Nim jednak Castor zdążył opowiedzieć o jego właściwościach, wcięła się:
— Wystarczy zrobić dziurę w korze na głębokość... cala, od razu zacznie cieknąć — dodała od razu, zapomniawszy się. — Mój tata przygotował sobie z kilkucalowego kawałka drewna lejek, wydrążył go lekko i ostro zakończył. Wbijał później do takiego otworu i stawiał pod nim butelkę, która w przeciągu kilku godzin mogła się napełnić.— Uśmiechnęła się lekko, a później spojrzała na Castora. — Przepraszam — że przerwała. — O, jeszcze jedno, skoro już mowa o brzozie.— Zaczesała kosmyk włosów za ucho. Wiedziała, że ludzie coraz częściej sami udawali się do lasu — teraz szło lato, nie było potrzeby grzania domów, ale to był też czas na gromadzenie opału, a to była dobra okazja by wspomnieć o tym. — Brzoza nie jest zbyt trwałym drewnem, nigdy nie budujcie z niej domów ani niczego, co może się rozpaść... Jest średnio twarda, więc może kusić łatwym rabaniem i heblowaniem. Jest też elastyczna i może się wydawać idealna do takiej pracy, ale silnie reaguje na deszcz, śnieg, zmiany temperatury. Szybko wysycha w słońcu, kurczy się, pracuje. Podłoga skrzypi. Jest za to wdzięcznym materiałem na meble i świetnie nadaje się do palenia w kominku. — Wcześniej o właściwościach brzozy nie wiedziała, ani o tym jak ją wykorzystać w kuchni czy domu, ale pracowała z nią przy innych okazjach i choć może nie było to tak istotne, zapadnie komuś w pamięć i przyczyni się do lepszego wykorzystania drewna, ustrzeże kogoś przed pomyłką lub bezsensownym rąbaniem lasu na coś, co i tak nie zda egzaminu. — Przepraszam, już... wszystko...— Spojrzała znów na Castora i uśmiechnęła się przepraszająco. To było silniejsze od niej.
— Jasne — odpowiedziała od razu, uśmiechając się. Nawet jeśli to miły być drobne pytania, niepewności, rozpromieniła się mogąc się przydać z tematem, który był jej bliski. — Właściwie, ja też miałabym do ciebie prośbę. A nawet... dwie. Jedna związana jest też z miotłami, druga... słyszałam, że też jesteś rzemieślnikiem... I tworzysz talizmany... więc jeśli nie masz nic przeciwko moglibyśmy później przespacerować się po okolicy? Chyba, że się spieszysz i wolałbyś kiedy indziej.— Zrozumiała, że musiał być zapracowanym człowiekiem, to czym się zajmował też wymagało precyzji i czasu, a ten dzielił jeszcze pomiędzy ludzi i Zakon. O Castorze pomyślała od razu, kiedy wróciła do rodzinnego domu w maju, by powiedzieć tacie o ślubie.
Wygładziła materiał na biodrach, rozglądając się jeszcze po stole, po chwili przesunęła talerzyki, by każdy miał do nich lepszy dostęp. Zerknęła na Castora, gdy spytał i wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok.
— Nie wiem, nie mam nigdy odpowiednich przeczuć. Kobieca intuicja to mit, albo nie zostałam tym obdarowana — uśmiechnęła się kwaśno, ale zaraz jej twarz znów przybrała strapiony wyraz. — Ale tak chyba nie będzie w nieskończoność. Coś pewnie się wydarzy. Wkrótce.— I miała nadzieję, że okaże się to jakimś zaskakującym przełomem. Pokonanie Voldemorta i jego sługów wydawało się coraz odleglejsze, rościli sobie coraz większe prawa do ludzi. Bawili się we włodarzy, panów życia i śmierci. Bezczynność Carrowów dla niej oznaczała tylko tyle, że robili coś po cichu, albo ich oczy zwrócone były w inne miejsce. Uniosła na niego spojrzenie, kiedy wspomniał o naiwności. Była naiwna? Kiedyś widziała tą obawę w oczach Moore'a. Ludzie bali się przyszłości, zakładali najgorsze, a przez to czasem zapominali, że życie, nawet w tych okrutnych realiach toczy się dalej. Konflikty mają miejsce w całym kraju, ale w różnych miejscach i z różną intensywnością. Czas się nie zatrzymał.
Otworzyła usta, chcąc przyznać, że chyba prędko się nie zatrzymają — musieli ich powstrzymać, coś z tym zrobić, ale na takie dyskusje było już za późno.
Mama czasem robiła herbatę z dzikiej róży. Przypomniał jej o tym dopiero wykład Castora. Kiedy była mała chciała ją zabierać ze sobą, ale zrywanie kwiatów średnio ją interesowało. Zamiast tego wolała biegać z braćmi po ogrodzie, udawać, że lata na miotle, wygłupiać się w gęstej trawie i wspinać po drzewach. I rzeczywiście, przypomniała sobie, że robiła ją najcześciej wtedy, kiedy zaczynał doskwierać jej katar, albo inna choroba kładła ją do łóżka. Nie wzięła nic do pisania, ale też nigdy nie należała do najpilniejszych uczniów. Ale Castor opowiadał o rzeczach, które potrafiłaby wykorzystać. Oparła brodę na rozłożonej dłoni i przyglądała się młodemu czarodziejowi w zadumie. Choć zdążył już przejść do tematu rozszczepiania gałązek wciąż myślała o owocach i płatkach, myślami wybiegając już w przyszłość — zmotywowana by to zrobić tej jesieni. Sama, bez matki tym razem.
Parę kobiet wymieniło jakieś spostrzeżenia, ale nie przysłuchiwała się. Dopiero kiedy spojrzały po sobie, tłumacząc wzajemnie prawdopodobnie słowa samego Castora, upewniając, że dobrze zrozumiały, wyprostowała się i spojrzała na zielarza, czując tak, jakby przegapiła ważny element wykładu. Zerknęła więc na kobietę po drugiej stronie, która jeszcze raz szeptem tłumaczyła młodszej. Gdy Castor wspomniał o brzozie, odwróciła się ku niemu. Była mu bliska — ale nie pod tym kątem. Brzozowe drewno miało gładką fakturę, lśniącą. Było giętkie i jasne i nie miało żadnego zapachu. Mimochodem zapamiętała informacje o naparze z liści i jego podawaniu, a także okładach. Sokiem z brzozy zajmował się tata, ale mimo swoich właściwości służył głównie mamie. Kiedy byli mali nie korzystali zbyt wiele z pomocy uzdrowicieli, to uległo zmianie dopiero w szkole. Byli z reguły zdrowymi dziećmi, ale od mamy wiedziała, że to właśnie takimi sposobami radzili sobie kiedyś mugole. Teraz wiele gotowych medykamentów można było znaleźć w odpowiednich sklepach. Niewiele się różnili od siebie.
Mama dziewczynki niepewnie, cicho spytała o sok z brzozy. Nim jednak Castor zdążył opowiedzieć o jego właściwościach, wcięła się:
— Wystarczy zrobić dziurę w korze na głębokość... cala, od razu zacznie cieknąć — dodała od razu, zapomniawszy się. — Mój tata przygotował sobie z kilkucalowego kawałka drewna lejek, wydrążył go lekko i ostro zakończył. Wbijał później do takiego otworu i stawiał pod nim butelkę, która w przeciągu kilku godzin mogła się napełnić.— Uśmiechnęła się lekko, a później spojrzała na Castora. — Przepraszam — że przerwała. — O, jeszcze jedno, skoro już mowa o brzozie.— Zaczesała kosmyk włosów za ucho. Wiedziała, że ludzie coraz częściej sami udawali się do lasu — teraz szło lato, nie było potrzeby grzania domów, ale to był też czas na gromadzenie opału, a to była dobra okazja by wspomnieć o tym. — Brzoza nie jest zbyt trwałym drewnem, nigdy nie budujcie z niej domów ani niczego, co może się rozpaść... Jest średnio twarda, więc może kusić łatwym rabaniem i heblowaniem. Jest też elastyczna i może się wydawać idealna do takiej pracy, ale silnie reaguje na deszcz, śnieg, zmiany temperatury. Szybko wysycha w słońcu, kurczy się, pracuje. Podłoga skrzypi. Jest za to wdzięcznym materiałem na meble i świetnie nadaje się do palenia w kominku. — Wcześniej o właściwościach brzozy nie wiedziała, ani o tym jak ją wykorzystać w kuchni czy domu, ale pracowała z nią przy innych okazjach i choć może nie było to tak istotne, zapadnie komuś w pamięć i przyczyni się do lepszego wykorzystania drewna, ustrzeże kogoś przed pomyłką lub bezsensownym rąbaniem lasu na coś, co i tak nie zda egzaminu. — Przepraszam, już... wszystko...— Spojrzała znów na Castora i uśmiechnęła się przepraszająco. To było silniejsze od niej.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ciężar kamienia, który spadł z serca Castora—Olivera (gdyby tylko był to ciężar materialny, oczywiście) spowodowałby pewnie całkiem spore tąpnięcie, może nawet wytworzyłoby jakiś krater w miejscu świetlicy wiejskiej. Zawsze zależało mu na robieniu raczej dobrego wrażenia, niż tego złego, dlatego pojawiające się pole na niezrozumienie musiało jak najszybciej zostać zmniejszone. Uśmiech Hannah pokazywał, że wszystko powróciło do normy, rozlał ponadto jakąś irracjonalną radość w jego własnym sercu. Zupełnie tak, jakby ta jedna kobieta mogła samodzielnie odgonić wszystkie szare chmury znad jego głowy. Niesamowite.
Tym bardziej zalśniły iskry ciekawości w jego oczach, gdy wspomniała o rzemiośle i talizmanach. Natychmiast pokiwał energicznie głową, nie mogąc powstrzymać ust przed rozciągnięciem się w szerokim uśmiechu.
— Jasne, że możemy się przejść — wystrzelił entuzjastycznie, chyba odrobinę za szybko, ale to podkreślało tylko szczerość zamiarów zaklętych w słowach. — Dziś jestem cały dla ciebie. A jakby to nie starczyło, mam sklep w Dolinie Godryka, nawet niedaleko centrum. Więc tam też możesz mnie znaleźć, jakby była potrzeba — z tego wszystkiego nie opowiedział nawet, że tym sklepem był Bursztynowy Świerzop, ale w tej chwili wydawało się to być tylko szczegółem, dwóch sklepów z talizmanami w mieścinie takiej jak Dolina Godryka nie było.
Gdy znów powrócili do tematów mniej słodkich, dominująco kwaśno—gorzkich, podobny wyraz przybrała twarz młodego alchemika. Pionowa zmarszczka zawitała pomiędzy zmarszczone w głębokim zamyśleniu brwi. Musiał przyznać jej rację. Wojna skutecznie oduczała go bycia niepoprawnym optymistą, choć dalej próbował powstrzymywać się przed nieuzasadnionym pesymizmem.
— Cokolwiek to będzie, oby przyniosło lepsze.
Czasem jedyne, co pozostawało, to pełne nadziei życzenia.
Następujący po ich rozmowie wykład był dla Castora—Olivera przeżyciem niezwykle fascynującym. Cierpiał bowiem na chorobę, na którą cierpiała zdecydowana większość pasjonatów na tym świecie. Pozwoliwszy mu na swobodną wypowiedź w temacie, w którym posiadał pewną ekspertyzę, rozkwitał podobnie do roślin, o których opowiadał. Nie spodziewał się jednak, że Hannah również dorzuci swoje trzy knuty do wywodu o brzozie. Wtrącenia nie zostały przyjęte negatywnie, wręcz przeciwnie. Oliver zatrzymał się w połowie gestów, skupiając swój wzrok i całą uwagę na przemawiającej kobiecie, wydając się nią zupełnie oczarowany i rozczulony. Dlatego też, gdy tylko wystąpiła z przeprosinami, podniósł rękę w górę, uspokajająco.
— Nie, nie, to bardzo cenne wtrącenie, słuchamy — zakręcił przy tym nadgarstkiem, zachęcając ją do ponownego zabrania głosu. I słusznie, ponieważ zupełnie nie znał się na zastosowaniu drewna brzozy, do, chociażby budowania. Dopiero kolejne słowa Hannah uświadomiły mu — skupionemu na klasycznym zielarstwie — że przecież to tylko pewien zakres, wycinek możliwości i znów podkreśliło wagę posiadania przy sobie kogoś, kto mógł rzucić na (wydawałoby się) oklepaną kwestię inne światło. — Nie przepraszaj, nie masz za co. Dobrze wiedzieć, że jeżeli chcemy mieć w domu coś z brzozy, to lepiej meble niż podłogę — sam uśmiechnął się szeroko, po czym poświęcił chwilę na przewracanie stron klasera w poszukiwaniu czegoś, co wpadnie mu w oko. Długo nie musiał czekać.
— Teraz chciałbym poruszyć kwestię kolejnego kwiatu, który może być zarówno rośliną ogrodową i ozdobną, jak i cennym remedium na kilka dolegliwości. Chodzi mi przede wszystkim o macierzankę, którą prosto poznać po charakterystycznej, fioletowej barwie kwiatów — spojrzał kontrolnie w kierunku Hannah, gotów usłyszeć zaraz komentarz, że żaden to fioletowy, a jakiś nieznany mu rodzaj różowego, chociażby. Albo pomarańcz? Był mężczyzną, nie znał się na kolorach, chyba że chodziło o kamienie do talizmanów, tym przynajmniej się interesował. — Macierzanka przede wszystkim znana jest ze swoich właściwości wykrztuśnych, dlatego przy warto sięgnąć po nią, gdy dręczy nas kaszel. Dodatkową zaletą jest to, że działa odkażająco w przypadkach stanów zapalnych gardła, które z kolei najłatwiej jest poznać po nieprzyjemnym, na przykład ropnym zapachu przy odkrztuszaniu właśnie — przewrócił stronę powiększonej księgi tak, aby wszyscy mogli dostrzec niewielką, niepozorną roślinę, która w odpowiednich rękach zdolna była rozwiązać kilka problemów naraz. — Dodatkowo, jeżeli mąż, ojciec, brat, czy nawet któraś z pań ma nawyk palenia tytoniu, macierzanka stosowana profilaktycznie pomaga przeczyścić drogi oddechowe ze złogów, które w wyniku palenia się tam odkładają — i dlatego muszę pamiętać, żeby przy okazji wspomnieć o tym mamie, Alfie powinien o siebie zadbać — Dla pań z kolei przydatna będzie informacja, że macierzanka potrafi łagodzić wszelkiego rodzaju bolesne skurcze — czy to tylko wrażenie, czy policzki Castora—Olivera pokryły się drobnym rumieńcem? Nie rozwijał tej kwestii zbyt mocno, będąc najzwyczajniej w świecie zawstydzonym, ale wydawało mu się istotne, by napomknąć przynajmniej, że zioło te działa także na skurcze menstruacyjne, choć zrobił to delikatnie dookoła. Nie był jednak kobietą, czy mógł i powinien dodawać coś więcej? — Co do stosowania, najciekawszym wydaje mi się chyba przygotowywanie kąpieli macierzankowych. Pomagają one w szczególności osobom osłabionym w szybszym powrocie do zdrowia po chorobie. Takową można przygotować dodając około dwustu gramów suszonych kwiatów macierzanki do jednej bani kąpielowej. Na gardło najskuteczniejsze będzie stosowanie płukanek, dawkowanie jest podobne do tego, o którym mówiłem już wcześniej. Na oczyszczenie ran najlepiej przygotować okład, zanurzony w skoncentrowanym naparze macierzankowym.
Wydawało mu się, że chyba powiedział na temat macierzanki wszystko, ale możliwe, że i o niej Hannah już słyszała i mogła raz jeszcze ubogacić jego wykład.
Tym bardziej zalśniły iskry ciekawości w jego oczach, gdy wspomniała o rzemiośle i talizmanach. Natychmiast pokiwał energicznie głową, nie mogąc powstrzymać ust przed rozciągnięciem się w szerokim uśmiechu.
— Jasne, że możemy się przejść — wystrzelił entuzjastycznie, chyba odrobinę za szybko, ale to podkreślało tylko szczerość zamiarów zaklętych w słowach. — Dziś jestem cały dla ciebie. A jakby to nie starczyło, mam sklep w Dolinie Godryka, nawet niedaleko centrum. Więc tam też możesz mnie znaleźć, jakby była potrzeba — z tego wszystkiego nie opowiedział nawet, że tym sklepem był Bursztynowy Świerzop, ale w tej chwili wydawało się to być tylko szczegółem, dwóch sklepów z talizmanami w mieścinie takiej jak Dolina Godryka nie było.
Gdy znów powrócili do tematów mniej słodkich, dominująco kwaśno—gorzkich, podobny wyraz przybrała twarz młodego alchemika. Pionowa zmarszczka zawitała pomiędzy zmarszczone w głębokim zamyśleniu brwi. Musiał przyznać jej rację. Wojna skutecznie oduczała go bycia niepoprawnym optymistą, choć dalej próbował powstrzymywać się przed nieuzasadnionym pesymizmem.
— Cokolwiek to będzie, oby przyniosło lepsze.
Czasem jedyne, co pozostawało, to pełne nadziei życzenia.
Następujący po ich rozmowie wykład był dla Castora—Olivera przeżyciem niezwykle fascynującym. Cierpiał bowiem na chorobę, na którą cierpiała zdecydowana większość pasjonatów na tym świecie. Pozwoliwszy mu na swobodną wypowiedź w temacie, w którym posiadał pewną ekspertyzę, rozkwitał podobnie do roślin, o których opowiadał. Nie spodziewał się jednak, że Hannah również dorzuci swoje trzy knuty do wywodu o brzozie. Wtrącenia nie zostały przyjęte negatywnie, wręcz przeciwnie. Oliver zatrzymał się w połowie gestów, skupiając swój wzrok i całą uwagę na przemawiającej kobiecie, wydając się nią zupełnie oczarowany i rozczulony. Dlatego też, gdy tylko wystąpiła z przeprosinami, podniósł rękę w górę, uspokajająco.
— Nie, nie, to bardzo cenne wtrącenie, słuchamy — zakręcił przy tym nadgarstkiem, zachęcając ją do ponownego zabrania głosu. I słusznie, ponieważ zupełnie nie znał się na zastosowaniu drewna brzozy, do, chociażby budowania. Dopiero kolejne słowa Hannah uświadomiły mu — skupionemu na klasycznym zielarstwie — że przecież to tylko pewien zakres, wycinek możliwości i znów podkreśliło wagę posiadania przy sobie kogoś, kto mógł rzucić na (wydawałoby się) oklepaną kwestię inne światło. — Nie przepraszaj, nie masz za co. Dobrze wiedzieć, że jeżeli chcemy mieć w domu coś z brzozy, to lepiej meble niż podłogę — sam uśmiechnął się szeroko, po czym poświęcił chwilę na przewracanie stron klasera w poszukiwaniu czegoś, co wpadnie mu w oko. Długo nie musiał czekać.
— Teraz chciałbym poruszyć kwestię kolejnego kwiatu, który może być zarówno rośliną ogrodową i ozdobną, jak i cennym remedium na kilka dolegliwości. Chodzi mi przede wszystkim o macierzankę, którą prosto poznać po charakterystycznej, fioletowej barwie kwiatów — spojrzał kontrolnie w kierunku Hannah, gotów usłyszeć zaraz komentarz, że żaden to fioletowy, a jakiś nieznany mu rodzaj różowego, chociażby. Albo pomarańcz? Był mężczyzną, nie znał się na kolorach, chyba że chodziło o kamienie do talizmanów, tym przynajmniej się interesował. — Macierzanka przede wszystkim znana jest ze swoich właściwości wykrztuśnych, dlatego przy warto sięgnąć po nią, gdy dręczy nas kaszel. Dodatkową zaletą jest to, że działa odkażająco w przypadkach stanów zapalnych gardła, które z kolei najłatwiej jest poznać po nieprzyjemnym, na przykład ropnym zapachu przy odkrztuszaniu właśnie — przewrócił stronę powiększonej księgi tak, aby wszyscy mogli dostrzec niewielką, niepozorną roślinę, która w odpowiednich rękach zdolna była rozwiązać kilka problemów naraz. — Dodatkowo, jeżeli mąż, ojciec, brat, czy nawet któraś z pań ma nawyk palenia tytoniu, macierzanka stosowana profilaktycznie pomaga przeczyścić drogi oddechowe ze złogów, które w wyniku palenia się tam odkładają — i dlatego muszę pamiętać, żeby przy okazji wspomnieć o tym mamie, Alfie powinien o siebie zadbać — Dla pań z kolei przydatna będzie informacja, że macierzanka potrafi łagodzić wszelkiego rodzaju bolesne skurcze — czy to tylko wrażenie, czy policzki Castora—Olivera pokryły się drobnym rumieńcem? Nie rozwijał tej kwestii zbyt mocno, będąc najzwyczajniej w świecie zawstydzonym, ale wydawało mu się istotne, by napomknąć przynajmniej, że zioło te działa także na skurcze menstruacyjne, choć zrobił to delikatnie dookoła. Nie był jednak kobietą, czy mógł i powinien dodawać coś więcej? — Co do stosowania, najciekawszym wydaje mi się chyba przygotowywanie kąpieli macierzankowych. Pomagają one w szczególności osobom osłabionym w szybszym powrocie do zdrowia po chorobie. Takową można przygotować dodając około dwustu gramów suszonych kwiatów macierzanki do jednej bani kąpielowej. Na gardło najskuteczniejsze będzie stosowanie płukanek, dawkowanie jest podobne do tego, o którym mówiłem już wcześniej. Na oczyszczenie ran najlepiej przygotować okład, zanurzony w skoncentrowanym naparze macierzankowym.
Wydawało mu się, że chyba powiedział na temat macierzanki wszystko, ale możliwe, że i o niej Hannah już słyszała i mogła raz jeszcze ubogacić jego wykład.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Ucieszyła ją wieść o tym, że znajdzie dla niej czas. Nie mogła przyznać, że był jedyną osobą, do której mogła się z tym zwrócić, ale rzeczywiście tak było. Sytuacja w kraju była trudna, to co miała mogła stracić, a miało dla niej olbrzymią wartość sentymentalną. Nie tylko dla niej, ale także dla jej ojca, a jeśli dla niego to także dla jej braci. To, co dostała od taty należało również do nich — ich nieobecność, brak odzewu nieustannie ją prześladowała. Potrzebowała zaufanej osoby i choć wiedziała, że jej prośba była głupia, egoistyczna i kuriozalna w tej rzeczywistości, w której się znaleźli, tylko on mógł jej pomóc. Uśmiechnęła się więc, kiwając głową zadowolona, że się zgodził ją wysłuchać. Na razie tylko tyle, wysłuchać. Trochę obawiała się, że kiedy powie mu o co chodzi zaśmieje się głośno i powie jej, że nie ma na to czasu, kiedy na froncie umierali ludzie i potrzebowali jego pomocy. Ale nigdy nie traciła nadziei, była przekonana, że to, co sobie zaplanowała może wyjść i to właśnie Castor jej w tym pomoże.
Nie przypuszczała, że to krótkie wtrącenie natchnie ją taką energią i życiem, przywróci utraconą pasję i przypomni o rzeczach, które wojna odsunęła na bok. To krótkie wtrącenie przypomniało jej o tym, jak bardzo brakuje jej tamtych dni; dusznego sklepu, którego drzwi poruszały dzwoneczek, ciągłego zapachu trocin i pasty fleetwooda. Dziś to wszystko się zmieniło; więcej naprawiała niż tworzyła, dbała o to, by lotnicy mieli sprzęt dobrej jakości i by ich nie zawiódł. Było inaczej. Zamknięty na Pokątnej sklep, jeśli w ogóle przetrwał, popadł w zupełne zapomnienie i być może już nigdy nie będzie tym, co dawniej. Spuścizna dziadka została już tylko w niej; wiedzy, fachu. Mogła ją przekazać innym, mogła się podzielić doświadczeniem — a może kiedyś, przekazać wszystko, co wiedziała własnym dzieciom. Kiedy skończyła otoczyła się ramionami i uśmiechnęła do Castora, dziękując mu za tę drobną chwilę, ten moment i wróciła do przysłuchiwania się temu, co miał do powiedzenia. Wiedza, którą miał była olbrzymia i zaskakująca. O ile o części z tych rzeczy pokrętnie słyszała u babci, nie miała pojęcia o tak szerokim zastosowaniu wspomnianych przez niego roślin. Odnotowywała to wszystko w pamięci, od razu widząc możliwości, które przed nią otwierały. Starała się zapamietać rysunki, które przedstawiał — wiedziała, że były ważne, może najważniejsze. Pomyłkowo zebrana roślina, źle wyhodowana, nieodpowiednio przycięta może wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku.
Kiedy spojrzał na nią przy okazji opisywania koloru macierzanki pokiwała głową z uśmiechem, przystając na jego propozycję fioletu, jakby odczytała po jego tonie głosu wątpliwości dotyczące koloru i pochyliła się do przodu, by oprzeć łokieć na blacie, a na dłoni brodę i przysłuchiwać się dalej. Wspomnienie o skurczach wprawiło siedzące oba kobiety w ciche, niemalże nieme poruszenie. I choć żadna z nich taktycznie się nie odezwała i nie wydała z siebie żadnego charakterystycznego dźwięku, zdawało się, że większość w jednym czasie poruszyła się, zmieniła pozycję, podrapała, czy sięgnęła po znajdujące się przed nimi ciastka. Sama spuściła wzrok na moment — wydawało się, e ten temat krępował tak samo Castora jak i wszystkie kobiety tutaj zgromadzone i wcale nie miały mu za złe nieciągnięcia tego tematu, a jednocześnie była pewna, że czuły wdzięczność, że o tym napomknął. Część zgromadzonych notowało informacje przedstawione przez Castora, część uważnie słuchało. Widziała po nich, że w przeciwieństwie do szkolnych uczniów naprawdę byli zainteresowani dowiedzeniem się czegoś pożytecznego.
— Przepraszam, a czy coś jeszcze na reumatyzm zna pan? — spytała jedna z kobiet, wstając, po czym kiwnęła młodemu mężczyźnie głową i znów usiadła. Hannah spojrzała na nią, a później na Castora. Nie wiedziała dlaczego, nagle zrobiło jej się duszno i słabo, zakręciło jej się w głowie. Uśmiechnęła się przepraszająco do siedzącej obok dziewczynki, ale blednąc wstała. Przytrzymała się krzesła i wolnym krokiem ruszyła do drzwi, biorąc głęboki wdech i wydech. Usiadła na schodach na zewnątrz, z boku, by nie przeszkadzać nikomu, jeśli nie zdoła wrócić przed końcem spotkania; oparła łokcie i w dłoniach schowała twarz; była pewna, że zemdliło ją od jakiegoś zapachu, którym pachniała ta kobieta, ale nie miała pojęcia czym to było.
Nie przypuszczała, że to krótkie wtrącenie natchnie ją taką energią i życiem, przywróci utraconą pasję i przypomni o rzeczach, które wojna odsunęła na bok. To krótkie wtrącenie przypomniało jej o tym, jak bardzo brakuje jej tamtych dni; dusznego sklepu, którego drzwi poruszały dzwoneczek, ciągłego zapachu trocin i pasty fleetwooda. Dziś to wszystko się zmieniło; więcej naprawiała niż tworzyła, dbała o to, by lotnicy mieli sprzęt dobrej jakości i by ich nie zawiódł. Było inaczej. Zamknięty na Pokątnej sklep, jeśli w ogóle przetrwał, popadł w zupełne zapomnienie i być może już nigdy nie będzie tym, co dawniej. Spuścizna dziadka została już tylko w niej; wiedzy, fachu. Mogła ją przekazać innym, mogła się podzielić doświadczeniem — a może kiedyś, przekazać wszystko, co wiedziała własnym dzieciom. Kiedy skończyła otoczyła się ramionami i uśmiechnęła do Castora, dziękując mu za tę drobną chwilę, ten moment i wróciła do przysłuchiwania się temu, co miał do powiedzenia. Wiedza, którą miał była olbrzymia i zaskakująca. O ile o części z tych rzeczy pokrętnie słyszała u babci, nie miała pojęcia o tak szerokim zastosowaniu wspomnianych przez niego roślin. Odnotowywała to wszystko w pamięci, od razu widząc możliwości, które przed nią otwierały. Starała się zapamietać rysunki, które przedstawiał — wiedziała, że były ważne, może najważniejsze. Pomyłkowo zebrana roślina, źle wyhodowana, nieodpowiednio przycięta może wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku.
Kiedy spojrzał na nią przy okazji opisywania koloru macierzanki pokiwała głową z uśmiechem, przystając na jego propozycję fioletu, jakby odczytała po jego tonie głosu wątpliwości dotyczące koloru i pochyliła się do przodu, by oprzeć łokieć na blacie, a na dłoni brodę i przysłuchiwać się dalej. Wspomnienie o skurczach wprawiło siedzące oba kobiety w ciche, niemalże nieme poruszenie. I choć żadna z nich taktycznie się nie odezwała i nie wydała z siebie żadnego charakterystycznego dźwięku, zdawało się, że większość w jednym czasie poruszyła się, zmieniła pozycję, podrapała, czy sięgnęła po znajdujące się przed nimi ciastka. Sama spuściła wzrok na moment — wydawało się, e ten temat krępował tak samo Castora jak i wszystkie kobiety tutaj zgromadzone i wcale nie miały mu za złe nieciągnięcia tego tematu, a jednocześnie była pewna, że czuły wdzięczność, że o tym napomknął. Część zgromadzonych notowało informacje przedstawione przez Castora, część uważnie słuchało. Widziała po nich, że w przeciwieństwie do szkolnych uczniów naprawdę byli zainteresowani dowiedzeniem się czegoś pożytecznego.
— Przepraszam, a czy coś jeszcze na reumatyzm zna pan? — spytała jedna z kobiet, wstając, po czym kiwnęła młodemu mężczyźnie głową i znów usiadła. Hannah spojrzała na nią, a później na Castora. Nie wiedziała dlaczego, nagle zrobiło jej się duszno i słabo, zakręciło jej się w głowie. Uśmiechnęła się przepraszająco do siedzącej obok dziewczynki, ale blednąc wstała. Przytrzymała się krzesła i wolnym krokiem ruszyła do drzwi, biorąc głęboki wdech i wydech. Usiadła na schodach na zewnątrz, z boku, by nie przeszkadzać nikomu, jeśli nie zdoła wrócić przed końcem spotkania; oparła łokcie i w dłoniach schowała twarz; była pewna, że zemdliło ją od jakiegoś zapachu, którym pachniała ta kobieta, ale nie miała pojęcia czym to było.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Nawet całkiem dobra znajomość anatomii nie potrafiła wykorzenić z niego wstydu, gdy wspominał o tematach ogólnie uznawanych za tabu. Wiedział, że nie powinien się tak czuć, bo właściwie każda dolegliwość ludzka mogła doczekać się swego kresu przy zastosowaniu odpowiednich zaklęć, eliksirów, ziół, czy nawet kadzideł, należało tylko o nie poprosić; wiedział, że jeżeli chciał spróbować swoich sił w uzdrawianiu jeszcze bardziej — nie tylko jako wsparcie w charakterze sanitariusza (choć to i tak było już czymś, co prawda dalej do osiągnięcia poziomu umiejętności zdobywanych chociażby na kursach uzdrowicielskich, jeżeli będzie chciał nią podążyć, czekała go niezwykle długa, kręta i trudna droga) — musiał przełamać ten wstyd. Z drugiej strony otuchę przyniosło mu także to, w jaki sposób zareagowały kobiety. Żadna z nich nie odezwała się gwałtownie w oburzeniu, z pozoru wyglądało na to, że przyjęły jego uwagi całkiem neutralnie, ale wystarczyło tylko się skupić, poprawić okulary dla lepszej widoczności i wtedy wszystko stało się jasne. Drobne gesty, poprawienie pozycji, w której jedna czy druga kobieta siedziała, zajęcie rąk ciastkami. Ale też ulga, która rozlała się po pomieszczeniu w niezrozumiały przez niego sposób.
Chyba dobrze jednak, że spróbował.
Z pomocą w kwestii dalszego prowadzenia wykładu przyszła mu jedna ze słuchających go kobiet. Swoją drogą był naprawdę zdumiony (ale także zupełnie tym faktem zachwycony) z jakim zainteresowaniem przyjmowane były jego rekomendacje. Gdy padło pytanie o kolejne zioła na reumatyzm, uśmiechnął się szeroko.
Temat rzeka. Uwielbiał takie.
— Zioła pomagające przy chorobach reumatoidalnych to przede wszystkim powinny być zioła o działaniu przeciwbólowym i przeciwzapalnym — zaczął radośnie, jak wcześniej; nabrał nawet większy wdech, przygotowując się na kolejną dłuższą wypowiedź, lecz nim zdążył zabrać głos, stało się coś niespodziewanego. Hannah podniosła się z miejsca, wyraźnie blada, po czym wyszła przed budynek świetlicy wiejskiej, pozostawiając przemawiającego blondyna w moralnym rozkroku. Serce podpowiadało, że mogło się coś stać — i Hannah potrzebowała mieć teraz przy sobie kogoś, kto mógłby jej dopomóc. Mózg zaś przypominał, że miał zadanie do wykonania, że te kobiety przyszły go tutaj posłuchać i zadać pytania, że najpierw powinien poświęcić im czas i Hannah była kobietą pełną takiej werwy i samozaparcia, że cokolwiek się nie działo — poradzi sobie samodzielnie przez pięć minut.
Huragan myśli, pięć minut może uratować życie, gdyby działo się coś poważnego, to byś to widział, dałaby jakoś znać. Wargi rozciągnęły się w niepewnym uśmiechu, wyciagnięta dłoń zadrżała na moment, aż wreszcie poruszył się, podchodząc do okien. Otworzył je na wszelki wypadek na oścież, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła.
— Panie wybaczą, ale sytuacja kryzysowa, same panie widzą — próbował się jakoś wyłgać, choć słychać było w jego głosie, jak bardzo jest zaniepokojony. Niemniej jednak obiecał coś, musiał dotrzymać słowa. — Wracając jednak do tematu, dla wzmocnienia efektu, ja bym radził stosować na reumatyzm raczej mieszanki ziołowe, nie jedną, konkretną roślinę. Można taką stworzyć z powodzeniem samodzielnie, z zastosowaniem tej receptury — sięgnął po jeden z pergaminów oraz piór, podsunął je do siebie i nachylając się nad stołem, rozpoczął pisanie, jednocześnie mówiąc to, co przelewał na papier. — Wcześniej wspomniana kora wierzby, liście malin, owoce czarnego bzu, kwiat wiązówki i korzeń kozłka lekarskiego. Wszystko w równych proporcjach, suszone, należy wymieszać. Dwie łyżki takiej mieszanki zalać dwoma szklankami wody i zostawić do zaparzenia na około pół godziny, pod przykryciem. Ciepły wywar, około pół szklanki należy pić trzy razy dziennie, przed posiłkiem — ostry świst przeciął chwilową ciszę, gdy czarodziej oddzielał kreską jedną recepturę od drugiej. — Ponadto wspomagająco działają maści, szczególnie żywokostowe i z hakoroślą, czasem zwaną czarcim pazurem — czasami lepiej było opowiadać o roślinach w terminach ludowych, niż naukowych. Zresztą, sam uważał, że na przykład pokrzyk wilcza jagoda brzmi lepiej od atropa belladonna. — Korzeń żywokostu zetrzeć na tarce, dodać do tego kilka kropel wódki albo spirytusu. Na każdą część żywokostu dwie części tłuszczu. W idealnych warunkach dobrze się sprawdza wosk pszczeli, ale i smalec ujdzie. Smarować na bolące miejsce, owinąć w bandaż albo chustę nawet i zostawić na noc. Maść może się rozwarstwiać, dzielić na płynną i stałą część, ale wtedy trzeba dodać trochę tłuszczu i wymieszać. Z hakoroślą to samo, też zetrzeć korzeń i tak dalej... — zakończył pisanie, po czym przypadkowo zamaszystym gestem oddał kartkę pytającej kobiecie. Czas naglił, pytań pewnie pojawiło się więcej, ale... — Gdyby miały panie jeszcze jakieś pytania, prosiłbym, żeby zapisały je panie na pergaminach, najlepiej razem z adresem. Odpiszę na wszystkie listy z olbrzymią przyjemnością, ale widziałyście panie, obowiązki wzywają — uśmiechnął się uprzejmie, kłaniając się przed zebranymi tylko trochę w pośpiechu. — Niezwykle miło mi było panie poznać — dodał, po czym wzniósł dłonie do oklasków. Należało im się, chociażby za to, że były w stanie go słuchać.
Gdy emocje opadły, a większość kobiet zajęła się spisywaniem swoich pytań lub wychodzeniem ze świetlicy, sam Castor—Oliver żwawym krokiem wydostał się z pomieszczenia, rozglądając się od razu za Hannah. Na całe szczęście nie odeszła daleko, ale nie wyglądało, żeby czuła się najlepiej. Zszedł ze schodów zupełnie i ukucnął obok niej, przyglądając się jej z wyraźnym zaniepokojeniem.
— Hannah? Wszystko w porządku? Może mógłbym ci jakoś pomóc? — spytał szeptem, starając się brzmieć tak zapraszająco i ciepło, jak tylko mógł. Prośby o pomoc nikomu nie przychodziły łatwo, zwłaszcza w trakcie wojny. Ludzie spychali swoje samopoczucie i potrzeby na bok, bo zawsze znajdował się ktoś, kto potrzebował pomocy bardziej. Ale teraz, dla niego, nie było świata poza Hannah i jej troskami. Choć nie znali się dobrze, czuł się za nią odpowiedzialny.
Chyba dobrze jednak, że spróbował.
Z pomocą w kwestii dalszego prowadzenia wykładu przyszła mu jedna ze słuchających go kobiet. Swoją drogą był naprawdę zdumiony (ale także zupełnie tym faktem zachwycony) z jakim zainteresowaniem przyjmowane były jego rekomendacje. Gdy padło pytanie o kolejne zioła na reumatyzm, uśmiechnął się szeroko.
Temat rzeka. Uwielbiał takie.
— Zioła pomagające przy chorobach reumatoidalnych to przede wszystkim powinny być zioła o działaniu przeciwbólowym i przeciwzapalnym — zaczął radośnie, jak wcześniej; nabrał nawet większy wdech, przygotowując się na kolejną dłuższą wypowiedź, lecz nim zdążył zabrać głos, stało się coś niespodziewanego. Hannah podniosła się z miejsca, wyraźnie blada, po czym wyszła przed budynek świetlicy wiejskiej, pozostawiając przemawiającego blondyna w moralnym rozkroku. Serce podpowiadało, że mogło się coś stać — i Hannah potrzebowała mieć teraz przy sobie kogoś, kto mógłby jej dopomóc. Mózg zaś przypominał, że miał zadanie do wykonania, że te kobiety przyszły go tutaj posłuchać i zadać pytania, że najpierw powinien poświęcić im czas i Hannah była kobietą pełną takiej werwy i samozaparcia, że cokolwiek się nie działo — poradzi sobie samodzielnie przez pięć minut.
Huragan myśli, pięć minut może uratować życie, gdyby działo się coś poważnego, to byś to widział, dałaby jakoś znać. Wargi rozciągnęły się w niepewnym uśmiechu, wyciagnięta dłoń zadrżała na moment, aż wreszcie poruszył się, podchodząc do okien. Otworzył je na wszelki wypadek na oścież, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła.
— Panie wybaczą, ale sytuacja kryzysowa, same panie widzą — próbował się jakoś wyłgać, choć słychać było w jego głosie, jak bardzo jest zaniepokojony. Niemniej jednak obiecał coś, musiał dotrzymać słowa. — Wracając jednak do tematu, dla wzmocnienia efektu, ja bym radził stosować na reumatyzm raczej mieszanki ziołowe, nie jedną, konkretną roślinę. Można taką stworzyć z powodzeniem samodzielnie, z zastosowaniem tej receptury — sięgnął po jeden z pergaminów oraz piór, podsunął je do siebie i nachylając się nad stołem, rozpoczął pisanie, jednocześnie mówiąc to, co przelewał na papier. — Wcześniej wspomniana kora wierzby, liście malin, owoce czarnego bzu, kwiat wiązówki i korzeń kozłka lekarskiego. Wszystko w równych proporcjach, suszone, należy wymieszać. Dwie łyżki takiej mieszanki zalać dwoma szklankami wody i zostawić do zaparzenia na około pół godziny, pod przykryciem. Ciepły wywar, około pół szklanki należy pić trzy razy dziennie, przed posiłkiem — ostry świst przeciął chwilową ciszę, gdy czarodziej oddzielał kreską jedną recepturę od drugiej. — Ponadto wspomagająco działają maści, szczególnie żywokostowe i z hakoroślą, czasem zwaną czarcim pazurem — czasami lepiej było opowiadać o roślinach w terminach ludowych, niż naukowych. Zresztą, sam uważał, że na przykład pokrzyk wilcza jagoda brzmi lepiej od atropa belladonna. — Korzeń żywokostu zetrzeć na tarce, dodać do tego kilka kropel wódki albo spirytusu. Na każdą część żywokostu dwie części tłuszczu. W idealnych warunkach dobrze się sprawdza wosk pszczeli, ale i smalec ujdzie. Smarować na bolące miejsce, owinąć w bandaż albo chustę nawet i zostawić na noc. Maść może się rozwarstwiać, dzielić na płynną i stałą część, ale wtedy trzeba dodać trochę tłuszczu i wymieszać. Z hakoroślą to samo, też zetrzeć korzeń i tak dalej... — zakończył pisanie, po czym przypadkowo zamaszystym gestem oddał kartkę pytającej kobiecie. Czas naglił, pytań pewnie pojawiło się więcej, ale... — Gdyby miały panie jeszcze jakieś pytania, prosiłbym, żeby zapisały je panie na pergaminach, najlepiej razem z adresem. Odpiszę na wszystkie listy z olbrzymią przyjemnością, ale widziałyście panie, obowiązki wzywają — uśmiechnął się uprzejmie, kłaniając się przed zebranymi tylko trochę w pośpiechu. — Niezwykle miło mi było panie poznać — dodał, po czym wzniósł dłonie do oklasków. Należało im się, chociażby za to, że były w stanie go słuchać.
Gdy emocje opadły, a większość kobiet zajęła się spisywaniem swoich pytań lub wychodzeniem ze świetlicy, sam Castor—Oliver żwawym krokiem wydostał się z pomieszczenia, rozglądając się od razu za Hannah. Na całe szczęście nie odeszła daleko, ale nie wyglądało, żeby czuła się najlepiej. Zszedł ze schodów zupełnie i ukucnął obok niej, przyglądając się jej z wyraźnym zaniepokojeniem.
— Hannah? Wszystko w porządku? Może mógłbym ci jakoś pomóc? — spytał szeptem, starając się brzmieć tak zapraszająco i ciepło, jak tylko mógł. Prośby o pomoc nikomu nie przychodziły łatwo, zwłaszcza w trakcie wojny. Ludzie spychali swoje samopoczucie i potrzeby na bok, bo zawsze znajdował się ktoś, kto potrzebował pomocy bardziej. Ale teraz, dla niego, nie było świata poza Hannah i jej troskami. Choć nie znali się dobrze, czuł się za nią odpowiedzialny.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Kobieta, która spytała Castora o kwestie związane ze zdrowiem — kwestie, które najbardziej dotyczyły ją i jej męża w podeszłym wieku, próbowała zapamiętać wszystko to, co mówił. Kiwała głową powoli, ostrożni, choć w pewnym momencie widać było, że zgubiła się w próbie ogarnięcia receptur i przepisów. Wymalowane na twarzy zakłopotanie było wyraźne, ale mimo to nie zdecydowała się poprosić o powtórzenie, wiedząc, że to byłoby nieuprzejmie, skazałoby też na jej ułomności, które jak większość kobiet w jej wieku, chciała zwyczajnie ukryć. Zmieszana uśmiechnęła się, ale kiedy Castor podał jej kartkę ze wszystkim uśmiechnęła się z wyraźną ulgą, oczy błysnęły jej ze szczęścia, którego nie okazał uprzejmy, ciepły uśmiech, wyraźnie powstrzymywany przez kobietę.
— Dziękuję, dobry panie, dziękuję — przyjęła kartkę i złapała go za dłoń w uścisku. Rozsiadła się wygodniej i zmrużyła oczy, oddalając niego pergamin od siebie, tak lepiej widziała wszystkie sporządzone przez młodego alchemika notatki. Receptury spisane przez Castora wyraźnie wzbudziły zainteresowane kilku innych osób wokół, które od razu i zawczasu ostrzegły, że chcą to też dostać do przepisania, bo to najważniejszy punkt całego wykładu. Szmer, który powstał podczas wymiany zdań nieco zagłuszył podziękowania Castora, ale kobiety zgromadzone w sali zreflektowało się, kiedy ruszył się z miejsca, pragnąc z całego serca mu podziękować. Im były starsze tym dziękowały życzliwiej i bardziej bezpośredni — chwytając go za przedramię, zaczepiając po drodze i podpytując o plany na najbliższą sobotę, bo mają wnuczkę, siostrzenicę i krewną, która jest bardzo samotna i z przyjemnością wysłuchałaby tych przejmujących roślinnych rewelacji przy kubku gorącej herbaty.
Hannah w tym czasie dochodziła do siebie. Próbowała oddychać powoli, ale wrodzona tendencja do panikowania utrudniała jej uspokojenie się tak długo, dopóki mdłości nie przeszły całkiem, a stało się to dopiero, kiedy Castor pojawił się na schodach. Jego obecność wytrąciła ją z najczarniejszych rozważań, odciągając uwagę od chwilowego gorszego stanu. Uśmiechnęła się słabo, kolory powoli powracały na jej twarz, a zmętnione spojrzenie nabierało ostrości. Podciagnea nogi nieco wyżej, w większym rozkroku, bo zaokrąglony już lekko brzuch utrudniał jej siedzenie w tej pozycji. Złączyła sobą nogi i obróciła twarz w kierunku młodego czarodzieja.
— Przepraszam, że musiałam wyjść, zemdliło mnie troszkę — westchnęła, przykładając dłoń do czoła pod grzywką i po chwili poprawiła ją — zdawało jej się, że jest lodowate, ale może to jej dłonie były takie rozgrzane. — Perfumy tej pani po prostu... Nie zadziałały na mnie dobrze. Nie wiem, czy to lawenda, czy róża. Pewnie to drugie. Dziękuję — dodała, obracając głowę przed siebie. — Bardzo pouczające o było. Chciałabym kilka takich roślin posadzić w ogrodzie, by móc robić z nich użytek. Może miałbyś kiedyś chwilę, by napisać mi jak to zrobić i jakich warunków potrzebują? — spytała, obracając głowę w jego stronę, by złapać spojrzenie szaroniebieskich oczu. — Przenoszę się do Irlandii, wokół są głównie pola, nie wiem, czy ziemia jest żyzna, ale marzy mi się tam założenie bujnego ogrodu, który będzie mógł nie tylko dawać jedzenie, ale też rośliny, które będę mogła wykorzystać. Mądrze, dzięki tobie — dodała, znów pozwalając sobie na westchnięcie. Czuła się już lepiej, świeże powietrze dobrze jej zrobiło, praktycznie zapomniała o niedogodnościach z sali i późniejszej panice — czy z dzieckiem było w porządku? Czy powinna się czegoś obawiać? Czuła, że mogła spytać o to Castora, pewnie wiedział więcej od niej, ale mama zawsze podkreślała, że nie ma powodu by szukać problemów tam, gdzie ich nie było, a z tym stanem obnosić się nie powinna. — O, widzisz — przypomniało jej się. Odwróciła się w drugą stronę, przyciągając torbę na kolana i wyjęła z niej drobny, niezbyt ciężki mieszek. — Mam do ciebie prośbę. Tak jak już mówiłam, wiem, że masz wiele na głowie i to pewnie dla ciebie pierdoła, ale nie mam się do kogo z tym zwrócić, a dla mnie to bardzo ważne. I to też — podała mu materiałowy woreczek, w którym znajdowała się złota biżuteria. — Dostałam to od taty, to biżuteria mamy i babci. Chciałabym spytać, czy mógłbyś to przytopić dla mnie i zrobić dwie obrazki. Nie wiem jaki rozmiar, ten pierścionek — zdjęła pierścień z kamieniem księżycowym, który nosiła na środkowym palce. — Jest na mnie dobry. Drugą potrzebuję trochę większą... — Spojrzała mu w oczy. — Wyszłam za mąż i pomyślałam, że może mógłbyś...— Nie dokończyła, zamiast tego spoglądając na niego niepewnie.
| przekazuję Castorowi złoto
— Dziękuję, dobry panie, dziękuję — przyjęła kartkę i złapała go za dłoń w uścisku. Rozsiadła się wygodniej i zmrużyła oczy, oddalając niego pergamin od siebie, tak lepiej widziała wszystkie sporządzone przez młodego alchemika notatki. Receptury spisane przez Castora wyraźnie wzbudziły zainteresowane kilku innych osób wokół, które od razu i zawczasu ostrzegły, że chcą to też dostać do przepisania, bo to najważniejszy punkt całego wykładu. Szmer, który powstał podczas wymiany zdań nieco zagłuszył podziękowania Castora, ale kobiety zgromadzone w sali zreflektowało się, kiedy ruszył się z miejsca, pragnąc z całego serca mu podziękować. Im były starsze tym dziękowały życzliwiej i bardziej bezpośredni — chwytając go za przedramię, zaczepiając po drodze i podpytując o plany na najbliższą sobotę, bo mają wnuczkę, siostrzenicę i krewną, która jest bardzo samotna i z przyjemnością wysłuchałaby tych przejmujących roślinnych rewelacji przy kubku gorącej herbaty.
Hannah w tym czasie dochodziła do siebie. Próbowała oddychać powoli, ale wrodzona tendencja do panikowania utrudniała jej uspokojenie się tak długo, dopóki mdłości nie przeszły całkiem, a stało się to dopiero, kiedy Castor pojawił się na schodach. Jego obecność wytrąciła ją z najczarniejszych rozważań, odciągając uwagę od chwilowego gorszego stanu. Uśmiechnęła się słabo, kolory powoli powracały na jej twarz, a zmętnione spojrzenie nabierało ostrości. Podciagnea nogi nieco wyżej, w większym rozkroku, bo zaokrąglony już lekko brzuch utrudniał jej siedzenie w tej pozycji. Złączyła sobą nogi i obróciła twarz w kierunku młodego czarodzieja.
— Przepraszam, że musiałam wyjść, zemdliło mnie troszkę — westchnęła, przykładając dłoń do czoła pod grzywką i po chwili poprawiła ją — zdawało jej się, że jest lodowate, ale może to jej dłonie były takie rozgrzane. — Perfumy tej pani po prostu... Nie zadziałały na mnie dobrze. Nie wiem, czy to lawenda, czy róża. Pewnie to drugie. Dziękuję — dodała, obracając głowę przed siebie. — Bardzo pouczające o było. Chciałabym kilka takich roślin posadzić w ogrodzie, by móc robić z nich użytek. Może miałbyś kiedyś chwilę, by napisać mi jak to zrobić i jakich warunków potrzebują? — spytała, obracając głowę w jego stronę, by złapać spojrzenie szaroniebieskich oczu. — Przenoszę się do Irlandii, wokół są głównie pola, nie wiem, czy ziemia jest żyzna, ale marzy mi się tam założenie bujnego ogrodu, który będzie mógł nie tylko dawać jedzenie, ale też rośliny, które będę mogła wykorzystać. Mądrze, dzięki tobie — dodała, znów pozwalając sobie na westchnięcie. Czuła się już lepiej, świeże powietrze dobrze jej zrobiło, praktycznie zapomniała o niedogodnościach z sali i późniejszej panice — czy z dzieckiem było w porządku? Czy powinna się czegoś obawiać? Czuła, że mogła spytać o to Castora, pewnie wiedział więcej od niej, ale mama zawsze podkreślała, że nie ma powodu by szukać problemów tam, gdzie ich nie było, a z tym stanem obnosić się nie powinna. — O, widzisz — przypomniało jej się. Odwróciła się w drugą stronę, przyciągając torbę na kolana i wyjęła z niej drobny, niezbyt ciężki mieszek. — Mam do ciebie prośbę. Tak jak już mówiłam, wiem, że masz wiele na głowie i to pewnie dla ciebie pierdoła, ale nie mam się do kogo z tym zwrócić, a dla mnie to bardzo ważne. I to też — podała mu materiałowy woreczek, w którym znajdowała się złota biżuteria. — Dostałam to od taty, to biżuteria mamy i babci. Chciałabym spytać, czy mógłbyś to przytopić dla mnie i zrobić dwie obrazki. Nie wiem jaki rozmiar, ten pierścionek — zdjęła pierścień z kamieniem księżycowym, który nosiła na środkowym palce. — Jest na mnie dobry. Drugą potrzebuję trochę większą... — Spojrzała mu w oczy. — Wyszłam za mąż i pomyślałam, że może mógłbyś...— Nie dokończyła, zamiast tego spoglądając na niego niepewnie.
| przekazuję Castorowi złoto
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Spodziewał się, że często, gdy poruszał tematy dla siebie oczywiste, doprowadzało go to bardzo prostego zjawiska mówienia zdecydowanie za szybko, by ktokolwiek, kto nie znał tematu, chociaż trochę mógł za nim nadążyć. Wciąż jeszcze nie potrafił zupełnie wyzbyć się tego nawyku, ale bywał go świadomy — na przykład teraz, gdy zdecydował się zapisać swe wypowiadane naprędce receptury. Uśmiechnął się szeroko, dając znać, że jego dzieło zostało skończone. Nie spodziewał się jednak kolejnych kilku rzeczy: przede wszystkim takiej wdzięczności i szczęścia odmalowanego w oczach starszej pani, jak i tego, co stało się później.
— Jaki ze mnie pan... — wtrącił skromnie, a chwycenie za dłoń powstrzymało go od próby uniesienia tejże, aby potrzeć kark w sposób, który zawsze pomagał mu w jakiś niezrozumiany przez niego jeszcze sposób poradzić sobie z narastającym w nim zmieszanym napięciem. — Cieszę się, że mogłem pomóc — skinął jeszcze raz głową, energicznie i co do zasady chłopięco. Nie mógł powstrzymać myśli, które kazały mu wybiec w kierunku swej własnej babci. Przynajmniej jednej, tej od strony mamy. Ona dałaby pewnie radę nauczyć te kobiety jeszcze więcej, ale śmierć zabrała ją młodo. Chyba była młodsza od jego własnej mamy teraz.
Nie miał nawet szansy zatopić się w melancholijnych myślach. Po pierwsze, musiał wreszcie wydostać się na zewnątrz, sprawdzić, co z Hannah, a po drugie, może przez moment bardziej palące — został otoczony przez panie, wdzięczne panie (całe szczęście!), które bardzo wprost ową wdzięczność okazywały. Raczej nieśmiały z natury blondyn niekoniecznie wiedział, jak powinien się w takiej sytuacji zachowywać, ale starał się uśmiechać szeroko i nie dawać po sobie poznać delikatnej paniki, w którą wpadł. Udało mu się nawet — choć nie bez trudu — wymówić od zaproszeń na obiady i kolacje z poznawaniem tej czy innej wnuczki lub córki, używając do tego przede wszystkim dalekiego dystansu i interesów trzymających go w Dolinie Godryka.
Po całym tym zamieszaniu świeże powietrze powitał z niespodziewaną ulgą. I choć serce ścisnęło mu się na widok Hannah w takiej, raczej przywodzącej na myśl setki zmartwień pozycji, gdy tylko koło niej uklęknął, mógł być świadkiem zachodzących na jej twarzy drobnych przemian. Wyostrzone spojrzenie, powrót kolorów na bladym płótnie skóry — chyba najgorsze już za nimi.
— Róża — wtrącił zbyt pewnie i chyba za szybko, ale wyostrzony likantropią zmysł węchu nigdy go nie okłamywał, zwłaszcza gdy już kojarzył dane zapachy. Bywali ludzie szczególnie na niektóre wrażliwi, dlatego też reakcja Hannah nie wydawała mu się ani trochę podejrzana, a jej właściwy powód przeleciał mu nad głową, w dalszym ciągu pozostawiając w błogiej nieświadomości. — I nie dziękuj, nie masz za co. Odpoczywaj i oddychaj, nigdzie nam się nie spieszy — poczeka tu z nią, na wszelki wypadek, dopóki nie poczuje się wystarczająco dobrze. Na pytanie o pomoc przy doborze roślin uśmiechnął się szerzej i jeszcze raz pokiwał głową. — Co to w ogóle za pytanie? Uwielbiam ogrody, znajdę dla ciebie jakieś popołudnie. Mam kilka atlasów botanicznych, po ojcu nawet Najpiękniejsze rośliny ogrodowe Bagnolda, wiesz? Wybierzemy te, które ci się podobają i z których będziesz mieć pożytek — dzięki tej chwili rozmowy na schodach przed świetlicą wiejską w Ravenfield nagle wszystko stało się takie, jak kiedyś. Świat skurczył się do wyimaginowanego ogrodu, który miała urządzić Hannah, Hannah, która przeprowadzała się do... — Irlandii? Ojej, to cudownie! Ziemią się w ogóle nie przejmuj, nie ma takiej siły, która pokona ogrodowe szpadle i mieszanki ziem. Odpowiednio zdolny zielarz nawet na pustyni coś wyhoduje, a ty jesteś na dobrej drodze, by takim zostać — nie mówił tego tylko kurtuazyjnie; naprawdę widział, że Hannah zna się na rzeczy, pokazała mu to chociażby swoją znajomością właściwości brzozy. Naprawdę mu wtedy zaimponowała.
Gdy odwróciła się, aby sięgnąć po woreczek, powłóczył za nią wzrokiem, trochę jak ciekawskie dziecko, ale już przed rozpoczęciem wykładu połknął haczyk ciekawości. Teraz tylko odebrał meszek w obie dłonie, nie mogąc powstrzymać nawyku twórcy talizmanów, zważenia jego zawartości, przynajmniej do własnej wiadomości. Dopiero gdy Hannah znów zabrała głos, poświęcił jej całą swoją uwagę, a im dłużej mówiła, tym szerzej otwierały się jego szaroniebieskie oczy, tym bardziej lśniły w radości (i wzruszeniu, kilka łez zakręciło się w kąciku oka; wzruszył się, choć nie byli ze sobą blisko. Nie musieli, cieszył się jej szczęściem, tak wyczekiwanymi promykami normalności pod burzowym niebem wojny).
— Za mąż?! — ekscytacja sięgnęła granic, objął ją wolnym ramieniem, nie kryjąc zadowolenia. Może trochę przesadzonego, ale szczerego do bólu. — Jeju, Hannah, moje gratulacje! Oby się wam wiodło, ech, trzeba było do mnie pisać wcześniej, przygotowałbym te obrączki na ślub... — dodał, z drobnym ukłuciem żalu. Nie na nią, oczywiście, że nie. Na siebie, że w jakiś magicznych sposób nie dowiedział się o tym planie wcześniej, nie zaoferował swojej pomocy. Wreszcie machnął ręką, jednocześnie wypuszczając Hannah z uścisku. — Ech, przynajmniej teraz będę miał okazję. Dobrze, dobrze, dobrze... Zrobię wam najpiękniejsze obrączki, jakie tylko potrafię! Możesz być tego pewna. I jeszcze raz gratulaaaacje! — nie mógł powstrzymać się przed ponownym jej objęciem, wokół ramion, oczywiście wtedy, gdy już przejął także pierścionek z kamieniem księżycowym, aby mieć miarę na palce Hannah. — Gdy wszystko będzie gotowe wyślę ci sowę, dobrze? A teraz, jeżeli pani — pani, nie p a n n a — Pozwoli, rad będę panią odprowadzić — uśmiechnął się szarmancko, podnosząc z kucek i podając jej dłoń, aby pomóc przy wstaniu.
Na nich już czas.
| z/t x2
— Jaki ze mnie pan... — wtrącił skromnie, a chwycenie za dłoń powstrzymało go od próby uniesienia tejże, aby potrzeć kark w sposób, który zawsze pomagał mu w jakiś niezrozumiany przez niego jeszcze sposób poradzić sobie z narastającym w nim zmieszanym napięciem. — Cieszę się, że mogłem pomóc — skinął jeszcze raz głową, energicznie i co do zasady chłopięco. Nie mógł powstrzymać myśli, które kazały mu wybiec w kierunku swej własnej babci. Przynajmniej jednej, tej od strony mamy. Ona dałaby pewnie radę nauczyć te kobiety jeszcze więcej, ale śmierć zabrała ją młodo. Chyba była młodsza od jego własnej mamy teraz.
Nie miał nawet szansy zatopić się w melancholijnych myślach. Po pierwsze, musiał wreszcie wydostać się na zewnątrz, sprawdzić, co z Hannah, a po drugie, może przez moment bardziej palące — został otoczony przez panie, wdzięczne panie (całe szczęście!), które bardzo wprost ową wdzięczność okazywały. Raczej nieśmiały z natury blondyn niekoniecznie wiedział, jak powinien się w takiej sytuacji zachowywać, ale starał się uśmiechać szeroko i nie dawać po sobie poznać delikatnej paniki, w którą wpadł. Udało mu się nawet — choć nie bez trudu — wymówić od zaproszeń na obiady i kolacje z poznawaniem tej czy innej wnuczki lub córki, używając do tego przede wszystkim dalekiego dystansu i interesów trzymających go w Dolinie Godryka.
Po całym tym zamieszaniu świeże powietrze powitał z niespodziewaną ulgą. I choć serce ścisnęło mu się na widok Hannah w takiej, raczej przywodzącej na myśl setki zmartwień pozycji, gdy tylko koło niej uklęknął, mógł być świadkiem zachodzących na jej twarzy drobnych przemian. Wyostrzone spojrzenie, powrót kolorów na bladym płótnie skóry — chyba najgorsze już za nimi.
— Róża — wtrącił zbyt pewnie i chyba za szybko, ale wyostrzony likantropią zmysł węchu nigdy go nie okłamywał, zwłaszcza gdy już kojarzył dane zapachy. Bywali ludzie szczególnie na niektóre wrażliwi, dlatego też reakcja Hannah nie wydawała mu się ani trochę podejrzana, a jej właściwy powód przeleciał mu nad głową, w dalszym ciągu pozostawiając w błogiej nieświadomości. — I nie dziękuj, nie masz za co. Odpoczywaj i oddychaj, nigdzie nam się nie spieszy — poczeka tu z nią, na wszelki wypadek, dopóki nie poczuje się wystarczająco dobrze. Na pytanie o pomoc przy doborze roślin uśmiechnął się szerzej i jeszcze raz pokiwał głową. — Co to w ogóle za pytanie? Uwielbiam ogrody, znajdę dla ciebie jakieś popołudnie. Mam kilka atlasów botanicznych, po ojcu nawet Najpiękniejsze rośliny ogrodowe Bagnolda, wiesz? Wybierzemy te, które ci się podobają i z których będziesz mieć pożytek — dzięki tej chwili rozmowy na schodach przed świetlicą wiejską w Ravenfield nagle wszystko stało się takie, jak kiedyś. Świat skurczył się do wyimaginowanego ogrodu, który miała urządzić Hannah, Hannah, która przeprowadzała się do... — Irlandii? Ojej, to cudownie! Ziemią się w ogóle nie przejmuj, nie ma takiej siły, która pokona ogrodowe szpadle i mieszanki ziem. Odpowiednio zdolny zielarz nawet na pustyni coś wyhoduje, a ty jesteś na dobrej drodze, by takim zostać — nie mówił tego tylko kurtuazyjnie; naprawdę widział, że Hannah zna się na rzeczy, pokazała mu to chociażby swoją znajomością właściwości brzozy. Naprawdę mu wtedy zaimponowała.
Gdy odwróciła się, aby sięgnąć po woreczek, powłóczył za nią wzrokiem, trochę jak ciekawskie dziecko, ale już przed rozpoczęciem wykładu połknął haczyk ciekawości. Teraz tylko odebrał meszek w obie dłonie, nie mogąc powstrzymać nawyku twórcy talizmanów, zważenia jego zawartości, przynajmniej do własnej wiadomości. Dopiero gdy Hannah znów zabrała głos, poświęcił jej całą swoją uwagę, a im dłużej mówiła, tym szerzej otwierały się jego szaroniebieskie oczy, tym bardziej lśniły w radości (i wzruszeniu, kilka łez zakręciło się w kąciku oka; wzruszył się, choć nie byli ze sobą blisko. Nie musieli, cieszył się jej szczęściem, tak wyczekiwanymi promykami normalności pod burzowym niebem wojny).
— Za mąż?! — ekscytacja sięgnęła granic, objął ją wolnym ramieniem, nie kryjąc zadowolenia. Może trochę przesadzonego, ale szczerego do bólu. — Jeju, Hannah, moje gratulacje! Oby się wam wiodło, ech, trzeba było do mnie pisać wcześniej, przygotowałbym te obrączki na ślub... — dodał, z drobnym ukłuciem żalu. Nie na nią, oczywiście, że nie. Na siebie, że w jakiś magicznych sposób nie dowiedział się o tym planie wcześniej, nie zaoferował swojej pomocy. Wreszcie machnął ręką, jednocześnie wypuszczając Hannah z uścisku. — Ech, przynajmniej teraz będę miał okazję. Dobrze, dobrze, dobrze... Zrobię wam najpiękniejsze obrączki, jakie tylko potrafię! Możesz być tego pewna. I jeszcze raz gratulaaaacje! — nie mógł powstrzymać się przed ponownym jej objęciem, wokół ramion, oczywiście wtedy, gdy już przejął także pierścionek z kamieniem księżycowym, aby mieć miarę na palce Hannah. — Gdy wszystko będzie gotowe wyślę ci sowę, dobrze? A teraz, jeżeli pani — pani, nie p a n n a — Pozwoli, rad będę panią odprowadzić — uśmiechnął się szarmancko, podnosząc z kucek i podając jej dłoń, aby pomóc przy wstaniu.
Na nich już czas.
| z/t x2
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Locke Park
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire