Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Raczej niewielki, trudno nazwać go wykwintnym, bogato zdobionym czy nadmiernie wyszukanym; tonie w jasnych barwach, co sprawia, że nieduże pomieszczenie zdaje się nieco bardziej przestrzenne. Na tle białej ściany stoi kremowa, dwuosobowa kanapa otoczona kolumnadami hebanowych regałów (a jest ich mnóstwo, wszystkie uginają się pod ciężarem wielu tomiszczów opasłych książek); nieopodal, koło ciemnego stolika na kawę, stoi ogromny, wyjątkowo miękki fotel z ledwo widocznymi śladami zadrapań z tyłu po świętej pamięci kotce. Nad kanapą w grubej, drewnianej ramie wisi obraz namalowany przez Lyrę. Gdzieś w kącie, tuż przy oknie, stoi krzesło przeżywające drugą młodość i drewniany stolik, na którym często znajdują się świeże kwiaty odbijające się niepewnie w wiszącym lustrze, niewielki kandelabr i plik dokumentów, które Garrett kilogramami przynosi z pracy. Na środku jednej ze ścian umieszczony został kominek podłączony do sieci Fiuu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 30.03.17 23:10, w całości zmieniany 3 razy
Lyrę kusiło, żeby nadal go wypytywać, ale ostatecznie dała mu spokój. Może jak uśpi trochę jego czujność, to pewnego dnia sam coś powie na temat tego, co się stało? Jeśli zaś chodzi o kłamanie, Lyra była po prostu bardzo młoda, niedoświadczona, i zbyt łatwo się peszyła i wpadała w zakłopotanie. Ogólnie była raczej szczerą, prostolinijną osóbką. Musiała jeszcze wielu rzeczy się nauczyć, ale pewnie wszystko przyjdzie z czasem.
- Tak, zostanę. Ale nie musisz specjalnie dla mnie brać wolnego, dam sobie radę, naprawdę – zapewniła go.
Naprawdę miała nadzieję, że się gdzieś nie wyteleportuje lub nie zasłabnie. Ale może nie? Dobrze, że miała jeszcze trochę eliksiru, choć niedługo pewnie będzie musiała dokupić świeży zapas.
Patrzyła, jak Barry ociera krwawiący nos. Sama co prawda nigdy nie złamała swojego, ale była pewna, że musiało nieźle boleć.
- Może przynieść ci zimny okład? – zaproponowała.
Gdyby Barry codziennie gdzieś znikał, pewnie w końcu zaczęłaby podejrzewać, że robił coś dziwnego poza pracą. Nawet jej naiwność miała swoje granice.
- Trochę szkoda, że tak wyszło – powiedziała. – Naprawdę tęsknię za tymi cudownymi czasami, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i nie musieliśmy się mierzyć z dorosłością.
Lyra zaledwie niedawno skończyła Hogwart, i wciąż nie do końca przyzwyczaiła się do myśli, że teraz powinna szybciej wydorośleć. Praktycznie od razu zaczęła chodzić malować na Pokątną, żeby coś sobie zarobić, ale nadal było w niej sporo z beztroskiej nastolatki.
- Och, z obrazami idzie całkiem nieźle. Mogłoby być lepiej, no ale to dopiero początki... Od czegoś trzeba zacząć, prawda? – powiedziała, przygryzając lekko wargę. – I tak, większość sprzedaję. Niestety jak na razie spora część zarobku idzie na nowe materiały do malowania kolejnych obrazów i eliksiry na moje eee... problemy.
Posmutniała. Była przecież zaledwie początkującą uliczną artystką, wciąż czekała na zauważenie i bardziej opłacalne propozycje. Chciała zostać uznaną artystką wykonującą poważne zamówienia dla bogatych rodów, co umożliwiłoby jej poprawienie sytuacji nie tylko swojej, ale także bliskich. Ale to nadal były odległe marzenia, bo choć czystokrwiści uwielbiali obrazy i portrety, to jednak ona, jako skromnie wyglądająca nastolatka z mało poważanej rodziny, nie budziła większego zainteresowania i otrzymywała głównie jakieś niewielkie zamówienia, choć zainteresowała się nią też jedna ze znajomych Garretta, w czym Lyra widziała spore nadzieje i miała nadzieję, że kobieta jeszcze nawiąże z nią kontakt.
- Tak, zostanę. Ale nie musisz specjalnie dla mnie brać wolnego, dam sobie radę, naprawdę – zapewniła go.
Naprawdę miała nadzieję, że się gdzieś nie wyteleportuje lub nie zasłabnie. Ale może nie? Dobrze, że miała jeszcze trochę eliksiru, choć niedługo pewnie będzie musiała dokupić świeży zapas.
Patrzyła, jak Barry ociera krwawiący nos. Sama co prawda nigdy nie złamała swojego, ale była pewna, że musiało nieźle boleć.
- Może przynieść ci zimny okład? – zaproponowała.
Gdyby Barry codziennie gdzieś znikał, pewnie w końcu zaczęłaby podejrzewać, że robił coś dziwnego poza pracą. Nawet jej naiwność miała swoje granice.
- Trochę szkoda, że tak wyszło – powiedziała. – Naprawdę tęsknię za tymi cudownymi czasami, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i nie musieliśmy się mierzyć z dorosłością.
Lyra zaledwie niedawno skończyła Hogwart, i wciąż nie do końca przyzwyczaiła się do myśli, że teraz powinna szybciej wydorośleć. Praktycznie od razu zaczęła chodzić malować na Pokątną, żeby coś sobie zarobić, ale nadal było w niej sporo z beztroskiej nastolatki.
- Och, z obrazami idzie całkiem nieźle. Mogłoby być lepiej, no ale to dopiero początki... Od czegoś trzeba zacząć, prawda? – powiedziała, przygryzając lekko wargę. – I tak, większość sprzedaję. Niestety jak na razie spora część zarobku idzie na nowe materiały do malowania kolejnych obrazów i eliksiry na moje eee... problemy.
Posmutniała. Była przecież zaledwie początkującą uliczną artystką, wciąż czekała na zauważenie i bardziej opłacalne propozycje. Chciała zostać uznaną artystką wykonującą poważne zamówienia dla bogatych rodów, co umożliwiłoby jej poprawienie sytuacji nie tylko swojej, ale także bliskich. Ale to nadal były odległe marzenia, bo choć czystokrwiści uwielbiali obrazy i portrety, to jednak ona, jako skromnie wyglądająca nastolatka z mało poważanej rodziny, nie budziła większego zainteresowania i otrzymywała głównie jakieś niewielkie zamówienia, choć zainteresowała się nią też jedna ze znajomych Garretta, w czym Lyra widziała spore nadzieje i miała nadzieję, że kobieta jeszcze nawiąże z nią kontakt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Może gdy będą znów w trójkę rozmawiać, uda im się coś wyciągnąć od Barry'ego. On niechętnie chciałby rozmawiać o tym, co dodatkowo porabia, ale gdyby przyparto go do muru, to kto wie? Im jest mniej osób ciekawskich, tym bardziej łatwo jest jemu wymigać się od tej rozmowy.
- Mam taką nadzieję. - odparł spokojnie. Miał naprawdę szczerą nadzieję, że da sobie radę sama przezHerę jeden dzień. Czasem ktoś by przyszedł do domu, by zobaczyć jak się czuje. Czy coś sobie przypomniała. Bo Barry'emu się zdawało, że jej dzisiaj nie widział przy jej stanowisku. Może to przez zmęczone po prostu nie zauważył gdzie siostry.
Ten nos trochę go bolał, fakt. No ale przecież nie przyzna się do tego otwarcie. Wtedy by mogła pomyśleć, że jest słaby, jak i mógłby wpakować się w nieźle tarapaty. A kamuflażu nie mógł teraz zdjąć.
- Nie jest tak źle jak myślisz.- rzucił przywołując uśmiech na swej twarzy, która teraz wyszła w połowie uśmiechem. Nie puszczał chusteczki z nosa, ale poczuł, że ma już ubrudzone palce we własnej krwi. Oby tylko nie były na jego koszuli. Kto by ją wtedy doprał? Krew ciężko się niestety zmywa.
-To były fantastyczne czasy. Pamiętasz, jak goniliśmy Garretta tylko po to, aby go później wrzucić do stawu pełnego żab? Ciekawe, czy nadal się ich boi.- uśmiechnął się wesoło wspominając stare czasy. Wtedy byli młodzi i mogli biegać do woli po okolicach Londynu. Nikt im niczego nie nakazywał, aby wstawali dolracy z rana. On wtedy mógł spokojnie się wysypiać i nie musiał pracować za dwóch Weasley'ów. Teraz to wszystko się zmieniło. Przynajmniej w jego życiu. Niech Lyra cieszy się, że ma jeszcze okazje smakować trochę wolności i swobody.
- Nie martw się. Nawet najlepsi artyści musieli trochę czekać, aby zyskać sławę. Jesteś młoda i zdolna przede wszystkim. Z pewnością nie jeden obraz sprzedasz. A masz chociaż jakichś klientów, którzy nawet przychodzą do twojego stanowiska, by przyjrzeć się twojej pracy?- zapytał się swojej siostry. Ma jeszcze wiele lat przed sobą i z pewnością nie jeden obraz sprzeda po dobrej cenie.
- Mam taką nadzieję. - odparł spokojnie. Miał naprawdę szczerą nadzieję, że da sobie radę sama przezHerę jeden dzień. Czasem ktoś by przyszedł do domu, by zobaczyć jak się czuje. Czy coś sobie przypomniała. Bo Barry'emu się zdawało, że jej dzisiaj nie widział przy jej stanowisku. Może to przez zmęczone po prostu nie zauważył gdzie siostry.
Ten nos trochę go bolał, fakt. No ale przecież nie przyzna się do tego otwarcie. Wtedy by mogła pomyśleć, że jest słaby, jak i mógłby wpakować się w nieźle tarapaty. A kamuflażu nie mógł teraz zdjąć.
- Nie jest tak źle jak myślisz.- rzucił przywołując uśmiech na swej twarzy, która teraz wyszła w połowie uśmiechem. Nie puszczał chusteczki z nosa, ale poczuł, że ma już ubrudzone palce we własnej krwi. Oby tylko nie były na jego koszuli. Kto by ją wtedy doprał? Krew ciężko się niestety zmywa.
-To były fantastyczne czasy. Pamiętasz, jak goniliśmy Garretta tylko po to, aby go później wrzucić do stawu pełnego żab? Ciekawe, czy nadal się ich boi.- uśmiechnął się wesoło wspominając stare czasy. Wtedy byli młodzi i mogli biegać do woli po okolicach Londynu. Nikt im niczego nie nakazywał, aby wstawali dolracy z rana. On wtedy mógł spokojnie się wysypiać i nie musiał pracować za dwóch Weasley'ów. Teraz to wszystko się zmieniło. Przynajmniej w jego życiu. Niech Lyra cieszy się, że ma jeszcze okazje smakować trochę wolności i swobody.
- Nie martw się. Nawet najlepsi artyści musieli trochę czekać, aby zyskać sławę. Jesteś młoda i zdolna przede wszystkim. Z pewnością nie jeden obraz sprzedasz. A masz chociaż jakichś klientów, którzy nawet przychodzą do twojego stanowiska, by przyjrzeć się twojej pracy?- zapytał się swojej siostry. Ma jeszcze wiele lat przed sobą i z pewnością nie jeden obraz sprzeda po dobrej cenie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnęła się blado. Oczywiście, że da sobie radę, zresztą, innej opcji nie było. Jej bracia mieli normalne prace, które zdecydowanie nie były tak elastyczne jak jej uliczne malarstwo.
- Spokojnie. Jakoś to będzie – uspokoiła go, choć miała nadzieję, że konsekwencje wypadku sprzed roku w końcu przestaną jej dokuczać. Gdyby tylko wiedziała, że tym razem nie tylko one były przyczyną! Rzeczywiście dzisiejszego dnia jej na Pokątnej nie było. Została z niej zabrana około południa (czego nie pamiętała), a w parku obudziła się bliżej wieczora. Cały dzień pomiędzy porankiem spędzonym na Pokątnej, a znalezieniem się w parku rozpływał się we mgle.
- Mam nadzieję, że nie jest tak źle, bo wygląda naprawdę okropnie – stwierdziła, patrząc, jak chusteczka nasiąka krwią. To wyglądało naprawdę makabrycznie.
Westchnęła, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Tak, pamiętam – powiedziała. – Dużo było takich rzeczy. Pamiętasz, jak ja pierwszy raz wzięłam ze składzika starą miotłę i próbując na niej latać, wylądowałam na drzewie i Garrett musiał ściągać mnie na ziemię? - Parsknęła śmiechem, chociaż wtedy, kiedy była dzieckiem, wcale jej do śmiechu nie było, kiedy zbyt duża jak dla sześciolatki miotła gwałtownie wyrwała do przodu i poleciała prosto na drzewo rosnące w pobliżu domu, w którym spędzili dzieciństwo i letnie wakacje między kolejnymi latami nauki w Hogwarcie. - Albo jak szukałeś mojego ulubionego ołówka, gdy zgubiłam go na podwórku?
O tak, to były czasy. Beztroskie, gdzie jedynymi problemami było zgubienie ołówka czy tego typu błahostki. Mimo biedy, Lyra była szczęśliwym dzieckiem, a później nastolatką.
- Czasami ktoś przychodzi, kilka obrazów już sprzedałam – odpowiedziała. – Ale liczę, że będzie lepiej. Skoro nie mogę zostać aurorem, jak nasz kochany braciszek, to chciałabym chociaż zostać naprawdę dobrą artystką.
Lyra posiadała ogromną pasję i chęci do tego, żeby się rozwijać twórczo. Ale jak przystało na artystyczną duszę, była też niezwykle wrażliwa. Miała jednak nadzieję, że proza życia nie stłamsi jej zapędów i nie wpędzi w senny marazm i szarą rutynę. Zawsze czuła pewien smutek na widok tych szarych czarodziejów spieszących za swoimi sprawami, tak rzadko przystających, by zachwycić się czymś pięknym. Lyra jeszcze nie utraciła tej dziecięcej cechy, jaką była umiejętność cieszenia się z niewielkich rzeczy, i chciała, żeby tak było jak najdłużej.
- A tobie jak idzie w pracy? Co właściwie teraz robisz? – Lyra kojarzyła, że brat zatrudnił się u Ollivandera, i była naprawdę ciekawa, czy potrafił już robić różdżki.
- Spokojnie. Jakoś to będzie – uspokoiła go, choć miała nadzieję, że konsekwencje wypadku sprzed roku w końcu przestaną jej dokuczać. Gdyby tylko wiedziała, że tym razem nie tylko one były przyczyną! Rzeczywiście dzisiejszego dnia jej na Pokątnej nie było. Została z niej zabrana około południa (czego nie pamiętała), a w parku obudziła się bliżej wieczora. Cały dzień pomiędzy porankiem spędzonym na Pokątnej, a znalezieniem się w parku rozpływał się we mgle.
- Mam nadzieję, że nie jest tak źle, bo wygląda naprawdę okropnie – stwierdziła, patrząc, jak chusteczka nasiąka krwią. To wyglądało naprawdę makabrycznie.
Westchnęła, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Tak, pamiętam – powiedziała. – Dużo było takich rzeczy. Pamiętasz, jak ja pierwszy raz wzięłam ze składzika starą miotłę i próbując na niej latać, wylądowałam na drzewie i Garrett musiał ściągać mnie na ziemię? - Parsknęła śmiechem, chociaż wtedy, kiedy była dzieckiem, wcale jej do śmiechu nie było, kiedy zbyt duża jak dla sześciolatki miotła gwałtownie wyrwała do przodu i poleciała prosto na drzewo rosnące w pobliżu domu, w którym spędzili dzieciństwo i letnie wakacje między kolejnymi latami nauki w Hogwarcie. - Albo jak szukałeś mojego ulubionego ołówka, gdy zgubiłam go na podwórku?
O tak, to były czasy. Beztroskie, gdzie jedynymi problemami było zgubienie ołówka czy tego typu błahostki. Mimo biedy, Lyra była szczęśliwym dzieckiem, a później nastolatką.
- Czasami ktoś przychodzi, kilka obrazów już sprzedałam – odpowiedziała. – Ale liczę, że będzie lepiej. Skoro nie mogę zostać aurorem, jak nasz kochany braciszek, to chciałabym chociaż zostać naprawdę dobrą artystką.
Lyra posiadała ogromną pasję i chęci do tego, żeby się rozwijać twórczo. Ale jak przystało na artystyczną duszę, była też niezwykle wrażliwa. Miała jednak nadzieję, że proza życia nie stłamsi jej zapędów i nie wpędzi w senny marazm i szarą rutynę. Zawsze czuła pewien smutek na widok tych szarych czarodziejów spieszących za swoimi sprawami, tak rzadko przystających, by zachwycić się czymś pięknym. Lyra jeszcze nie utraciła tej dziecięcej cechy, jaką była umiejętność cieszenia się z niewielkich rzeczy, i chciała, żeby tak było jak najdłużej.
- A tobie jak idzie w pracy? Co właściwie teraz robisz? – Lyra kojarzyła, że brat zatrudnił się u Ollivandera, i była naprawdę ciekawa, czy potrafił już robić różdżki.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Uśmiechnął się szerzej, gdy Lyra zaczęła wspominać kolejne wydarzenia z dzieciństwa. oczywiście to wszystko pamiętał i gdy Lyra zaczęła wspominać, to nawet parsknął razem z Lyrą śmiechem. Zaraz jednak skrzywił się, bo nos trochę mocniej go rozbolał.
- Chyba nie powinienem śmiać się w moim stanie... ale pamiętam to wszystko. Wiesz, że moglibyśmy znów jemu wywinąć jakiś numer? Skoro znów jesteśmy razem, to wiesz.- trochę podniósł czoło próbując przebić swą niezadowoloną minę uśmiechem. Wolał nie myśleć, że mógłby mieć jeszcze większe problemy przez nos. Lepiej było knuć, co można znów zrobić Garrettowi. Może się wykorzysta motyw skarpetki, które jemu podkradał w dzieciństwie? Albo coś innego by wymyślili. Aby tylko na chwilę pobyć jak wesołe latorośle, które bawi się w berka. To nie jest zbyt duże wymaganie, jak na obecne czasy. Jeszcze.
-Ja też nie jestem aurorem jak Garrett. Do tego trzeba mieć jednak smykałkę, więc nic nie stracilismy. Pomyśl sama. Gdybyśmy byli tacy sami jak on, to byśmy byli bardziej okaleczeni i częściej lądowali w Mungu, niż teraz. Ty szczególnie. Także rozwijaj się mocno Lyra w malarstwie. Jak znajdę mieszkanie, to może kupię jakiś obraz, czy poproszę o karykaturę.
O ile będzie miał pieniądze, to kupi. Na razie udało mu się wyjść na prosto z długów i coś powoli zarabia na siebie i rodzeństwo. Teraz będzie musiał oszczędzać na nowe mieszkanie, w którym będzie mógł dokonywać transakcji opiumowej. Bo teraz to będzie musiał znaleźć takie miejsce, gdzie będzie mógł spokojnie dokonywać swych transakcji. I to na pewno nie będzie dom Garretta i Lyry. Za duże jest niebezpieczeństwo, że ktoś pojawi się akurat w tym nieodpowiednim momencie w domu. Gdy zapytała się o jego pracę zmienił chusteczkę, bo tamta już przesiąkła krwią.
- Mi? Nie narzekam. Nadal pracuję u Ollivandera. Na razie sprzedaję różdżki, choć nie ukrywam, że Ollivander wprowadza mnie w różdżkarstwo. Ale jeszcze nie robię z nim różdżek. Podejrzewam, że gdybym był jego synem, to bym siedział razem z nim w warsztacie. Lecz ja poczekam. Może w końcu mi zaufa na tyle, że podzieli się ze swoją wiedzą i będę mógł potem przejąć po nim cały ten kram.- powiedział częściową prawdę. Fakt, to co powiedział o Ollivanderze, było zgodne z rzeczywistością, ale ukrył drugą, nielegalną pracę, do której będzie musiał niedługo iść. Dziś coś może wymyśli, chociaż nie. Już na coś wpadł.
- No dobra, powiem ci coś, ale nie mów o tym głośno. Ja chodzę na wieczorowe kursy z różdżkarstwa. Ollivander mnie posłał, abym czegoś się dodatkowo nauczył, lecz zgadzam się z nim, aby jak najmniej osób o tym wiedziało. Temat różdżkarstwa powinien być znany wybranym osobom, aby pewne informacje nie wpadły w złowrogie ręce.- oznajmił wesoło. I wyjaśniłoby się jego wieczorne nieobecności. No i ten brak czasu dla swego rodzeństwa i małostkowe listy.
- Chyba nie powinienem śmiać się w moim stanie... ale pamiętam to wszystko. Wiesz, że moglibyśmy znów jemu wywinąć jakiś numer? Skoro znów jesteśmy razem, to wiesz.- trochę podniósł czoło próbując przebić swą niezadowoloną minę uśmiechem. Wolał nie myśleć, że mógłby mieć jeszcze większe problemy przez nos. Lepiej było knuć, co można znów zrobić Garrettowi. Może się wykorzysta motyw skarpetki, które jemu podkradał w dzieciństwie? Albo coś innego by wymyślili. Aby tylko na chwilę pobyć jak wesołe latorośle, które bawi się w berka. To nie jest zbyt duże wymaganie, jak na obecne czasy. Jeszcze.
-Ja też nie jestem aurorem jak Garrett. Do tego trzeba mieć jednak smykałkę, więc nic nie stracilismy. Pomyśl sama. Gdybyśmy byli tacy sami jak on, to byśmy byli bardziej okaleczeni i częściej lądowali w Mungu, niż teraz. Ty szczególnie. Także rozwijaj się mocno Lyra w malarstwie. Jak znajdę mieszkanie, to może kupię jakiś obraz, czy poproszę o karykaturę.
O ile będzie miał pieniądze, to kupi. Na razie udało mu się wyjść na prosto z długów i coś powoli zarabia na siebie i rodzeństwo. Teraz będzie musiał oszczędzać na nowe mieszkanie, w którym będzie mógł dokonywać transakcji opiumowej. Bo teraz to będzie musiał znaleźć takie miejsce, gdzie będzie mógł spokojnie dokonywać swych transakcji. I to na pewno nie będzie dom Garretta i Lyry. Za duże jest niebezpieczeństwo, że ktoś pojawi się akurat w tym nieodpowiednim momencie w domu. Gdy zapytała się o jego pracę zmienił chusteczkę, bo tamta już przesiąkła krwią.
- Mi? Nie narzekam. Nadal pracuję u Ollivandera. Na razie sprzedaję różdżki, choć nie ukrywam, że Ollivander wprowadza mnie w różdżkarstwo. Ale jeszcze nie robię z nim różdżek. Podejrzewam, że gdybym był jego synem, to bym siedział razem z nim w warsztacie. Lecz ja poczekam. Może w końcu mi zaufa na tyle, że podzieli się ze swoją wiedzą i będę mógł potem przejąć po nim cały ten kram.- powiedział częściową prawdę. Fakt, to co powiedział o Ollivanderze, było zgodne z rzeczywistością, ale ukrył drugą, nielegalną pracę, do której będzie musiał niedługo iść. Dziś coś może wymyśli, chociaż nie. Już na coś wpadł.
- No dobra, powiem ci coś, ale nie mów o tym głośno. Ja chodzę na wieczorowe kursy z różdżkarstwa. Ollivander mnie posłał, abym czegoś się dodatkowo nauczył, lecz zgadzam się z nim, aby jak najmniej osób o tym wiedziało. Temat różdżkarstwa powinien być znany wybranym osobom, aby pewne informacje nie wpadły w złowrogie ręce.- oznajmił wesoło. I wyjaśniłoby się jego wieczorne nieobecności. No i ten brak czasu dla swego rodzeństwa i małostkowe listy.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Cieszę się, że pamiętasz. Też chcę pamiętać jak najwięcej, bo wiem, że to już nigdy nie wróci – powiedziała, a jej głos nieco posmutniał. – Kiedyś możemy coś pokombinować. Garrettowi też przyda się trochę beztroski i luzu, bo ostatnio ciągle siedzi w pracy i nie ma zbyt wiele czasu na przyjemności.
Dawno tego nie robili, ale Lyra chętnie zrobiłaby poczciwemu braciszkowi jakiś nieszkodliwy, zabawny numer.
Kiedy jednak się odezwał, musiała mu przyznać rację. Aurorstwo nie należało do bezpiecznych zajęć, a ona w dodatku była taka wrażliwa. Możliwe, że nawet nie dałaby rady ukończyć kursu. Bycie artystką jednak było dużo bezpieczniejsze, nie narażało na uszkodzenia ani drastyczne widoki.
- Może tak jest rzeczywiście lepiej. Nie da się ukryć, że z naszej trójki to Garrett najbardziej nadaje się na aurora. Ale wiesz, że zawsze byłam w niego zapatrzona jak obraz... W dzieciństwie zawsze chciałam być taka, jak on – powiedziała. – Ale bycie artystką naprawdę nie jest złe. Mam nadzieję, że klientów będzie coraz więcej i nie będę musiała zwijać tego „interesu”. Nie chciałabym musieć z tego rezygnować, zwłaszcza że nie mam dużych szans na jakąś posadkę w ministerstwie czy coś w tym rodzaju.
Wysłuchała z ciekawością tego, co powiedział o pracy. Robienie różdżek na swój sposób też mogło być bardzo ciekawe. Lyra nie umiała wyjść z podziwu, jak twórcy potrafili rozróżnić tyle rodzajów drewna i rdzeni, i co najważniejsze, robić różdżki tak, żeby były zdolne do przewodzenia magii. Cieszyłaby się, gdyby Barry pewnego dnia też posiadł taką interesującą umiejętność.
- Brzmi ciekawie. I kto wie, może kiedyś pozwoli ci także robić różdżki? – zauważyła. – A te kursy to bardzo dobry pomysł, naprawdę. Może to ci pomoże? I obiecuję, że nikomu o tym nie powiem, może tylko Garrettowi. Choć może lepiej sam mu się pochwal, że Ollivander tak w ciebie wierzy?
Oczywiście bez większych problemów uwierzyła w ten kit, bo Barry przedstawił to bardzo przekonująco, no i nie znała się na różdżkarstwie zbyt dobrze, więc skąd mogła wiedzieć, czy są jakieś kursy, czy nie ma? Nie mogłaby więc podać jego słów w wątpliwość, więc pozostawało jej tylko jedno – uwierzyć, że brat mówi prawdę i rzeczywiście uczy się jakiejś ciekawej, tajemnej wiedzy. Choć też nie wiadomo, jak długo uda mu się kłamać, bo Lyra jednak była ciekawska i niewątpliwie będzie go wypytywać, jak mu idzie.
Dawno tego nie robili, ale Lyra chętnie zrobiłaby poczciwemu braciszkowi jakiś nieszkodliwy, zabawny numer.
Kiedy jednak się odezwał, musiała mu przyznać rację. Aurorstwo nie należało do bezpiecznych zajęć, a ona w dodatku była taka wrażliwa. Możliwe, że nawet nie dałaby rady ukończyć kursu. Bycie artystką jednak było dużo bezpieczniejsze, nie narażało na uszkodzenia ani drastyczne widoki.
- Może tak jest rzeczywiście lepiej. Nie da się ukryć, że z naszej trójki to Garrett najbardziej nadaje się na aurora. Ale wiesz, że zawsze byłam w niego zapatrzona jak obraz... W dzieciństwie zawsze chciałam być taka, jak on – powiedziała. – Ale bycie artystką naprawdę nie jest złe. Mam nadzieję, że klientów będzie coraz więcej i nie będę musiała zwijać tego „interesu”. Nie chciałabym musieć z tego rezygnować, zwłaszcza że nie mam dużych szans na jakąś posadkę w ministerstwie czy coś w tym rodzaju.
Wysłuchała z ciekawością tego, co powiedział o pracy. Robienie różdżek na swój sposób też mogło być bardzo ciekawe. Lyra nie umiała wyjść z podziwu, jak twórcy potrafili rozróżnić tyle rodzajów drewna i rdzeni, i co najważniejsze, robić różdżki tak, żeby były zdolne do przewodzenia magii. Cieszyłaby się, gdyby Barry pewnego dnia też posiadł taką interesującą umiejętność.
- Brzmi ciekawie. I kto wie, może kiedyś pozwoli ci także robić różdżki? – zauważyła. – A te kursy to bardzo dobry pomysł, naprawdę. Może to ci pomoże? I obiecuję, że nikomu o tym nie powiem, może tylko Garrettowi. Choć może lepiej sam mu się pochwal, że Ollivander tak w ciebie wierzy?
Oczywiście bez większych problemów uwierzyła w ten kit, bo Barry przedstawił to bardzo przekonująco, no i nie znała się na różdżkarstwie zbyt dobrze, więc skąd mogła wiedzieć, czy są jakieś kursy, czy nie ma? Nie mogłaby więc podać jego słów w wątpliwość, więc pozostawało jej tylko jedno – uwierzyć, że brat mówi prawdę i rzeczywiście uczy się jakiejś ciekawej, tajemnej wiedzy. Choć też nie wiadomo, jak długo uda mu się kłamać, bo Lyra jednak była ciekawska i niewątpliwie będzie go wypytywać, jak mu idzie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Barry zgodził się z nią, że brat ostatnimi czasy trochę przepracowuje. Może Barry tego nie widział, ale wierzył w to, co Lyra mówi o nim. W końcu to ona spędza z bratem więcej czasu, niż nawet on w domu. Już coś oni wspólnie wymyślą dla brata. Może nawet jutro o tym pomyślą. Oczywiście bez obecności Garretta, bo ten to pewnie by dał jakieś kazanie moralne, jak to starszy brat.
Aurorstwo im po prostu nie było pisane. W szkole on sam nie myślał, aby iść w ślady brata. Oczywiście, podziwiał go i często papugował, ale posiadając dar rozmowy z kotami, po części utorował swój własny tok rozumowania. Od czasów SUM-ów zaczął podążać własną drogą, która dotyczyła różdżkarstwa. i jak to w szkole, tu wiedza była bardzo ogólnikowa. Większą wiedzę posiadł ucząc się od Ollivandera.
-Każdy z nas chciał być rudym bohaterem, który uratowałby cały wszechświat, nie pamiętasz? - uśmiechnął się wesoło wspominając ten moment. I jakie były ich okrzyki wojenne, gdy zaczęli atakować niewidzialnych wrogów? "Za Rudych!" Chyba jakoś tak było. - Jeśli chcesz, to mogę porozmawiać z Ollivanderem, byś mogła mieć swój punkt przy naszym... znaczy się jego sklepie. Więcej ludzi by Ciebie dostrzegło, a i ja miałbym Ciebie na oku.
Nie pogniewałby się, gdyby siostra trochę przeniosła się, aby miał na nią oko. Jednak nie chciał jej niczego wymuszać. W końcu jest artystka i pewnie sama wie, w którym miejscu będzie jej się malowało. czy woli malować w zaciszu, czy może tłum ludzi jej nie będzie przeszkadzać.
-Powiem mu, ale może jutro, bo dziś to nie wiadomo, kiedy wróci. Ale ... chciałbym móc poznać tajemnice Ollivandera. Póki co, umiem odróżniać drewna i rdzenie różdżek. W czerwcu uczył mnie, jak zorientować się, że różdżka pasuje do danej osoby. To jest ... niesamowite.- mówiąc, uśmiechał się mimo ciągłego trzymania chusteczki przy nosie. Lubił to, co robi u Ollivandera. Raz spróbował skraść się do warsztatu, by podpatrzeć w jaki sposób to wszystko tworzy, ale został szybko nakryty i wyrzucony z niego. Przy okazji nieźle oberwał od niego, lecz postanowił drugi raz nie ryzykować i poczekać, aż dostanie zgodę. Czasem podpytuje się niecierpliwy, no ale nie można wszystkiego od razu dostać.
-A ty czyścisz swoją różdżkę?
Aurorstwo im po prostu nie było pisane. W szkole on sam nie myślał, aby iść w ślady brata. Oczywiście, podziwiał go i często papugował, ale posiadając dar rozmowy z kotami, po części utorował swój własny tok rozumowania. Od czasów SUM-ów zaczął podążać własną drogą, która dotyczyła różdżkarstwa. i jak to w szkole, tu wiedza była bardzo ogólnikowa. Większą wiedzę posiadł ucząc się od Ollivandera.
-Każdy z nas chciał być rudym bohaterem, który uratowałby cały wszechświat, nie pamiętasz? - uśmiechnął się wesoło wspominając ten moment. I jakie były ich okrzyki wojenne, gdy zaczęli atakować niewidzialnych wrogów? "Za Rudych!" Chyba jakoś tak było. - Jeśli chcesz, to mogę porozmawiać z Ollivanderem, byś mogła mieć swój punkt przy naszym... znaczy się jego sklepie. Więcej ludzi by Ciebie dostrzegło, a i ja miałbym Ciebie na oku.
Nie pogniewałby się, gdyby siostra trochę przeniosła się, aby miał na nią oko. Jednak nie chciał jej niczego wymuszać. W końcu jest artystka i pewnie sama wie, w którym miejscu będzie jej się malowało. czy woli malować w zaciszu, czy może tłum ludzi jej nie będzie przeszkadzać.
-Powiem mu, ale może jutro, bo dziś to nie wiadomo, kiedy wróci. Ale ... chciałbym móc poznać tajemnice Ollivandera. Póki co, umiem odróżniać drewna i rdzenie różdżek. W czerwcu uczył mnie, jak zorientować się, że różdżka pasuje do danej osoby. To jest ... niesamowite.- mówiąc, uśmiechał się mimo ciągłego trzymania chusteczki przy nosie. Lubił to, co robi u Ollivandera. Raz spróbował skraść się do warsztatu, by podpatrzeć w jaki sposób to wszystko tworzy, ale został szybko nakryty i wyrzucony z niego. Przy okazji nieźle oberwał od niego, lecz postanowił drugi raz nie ryzykować i poczekać, aż dostanie zgodę. Czasem podpytuje się niecierpliwy, no ale nie można wszystkiego od razu dostać.
-A ty czyścisz swoją różdżkę?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra mieszkała z Garrettem od paru tygodni, więc wiedziała, jak to wyglądało. Miał dużo mniej czasu niż ona. Lyra z reguły siedziała kilka godzin na Pokątnej, a potem wracała do domu. Nie musiała cały czas być gotowa na żadne nagłe wezwania. O tak, pod tym względem praca artystki była naprawdę luźna.
- Nadal to pamiętam – powiedziała, uśmiechając się lekko. Gdy byli dziećmi, wszystko wydawało się takie proste i lekkie. Teraz naprawdę za tym tęskniła. – To była świetna zabawa, naprawdę.
Słysząc jego propozycję odnośnie przenosin stanowiska, przygryzła wargę, zastanawiając się. Z jednej strony czułaby się nieco bezpieczniej, będąc w pobliżu brata, w dodatku w okolicach sklepu Ollivandera zawsze było więcej ludzi, a więc większa szansa na bycie zauważoną. Z drugiej... Cóż, nie chciała wychodzić na taką słabą, bezradną istotkę, całą życie chronioną przez troskliwych starszych braci.
- Zastanowię się nad tym, dobrze? – powiedziała, zamierzając to lepiej przemyśleć. Chociaż w sumie nie miała jednego stałego miejsca, mogła rozkładać się z rzeczami gdziekolwiek, gdzie nie było żadnych stanowisk innych czarodziejów posiadających przenośne kramy z różnymi gratami. Więc w pobliżu Ollivandera w sumie też by mogła.
- Jasne. Garrett na pewno się ucieszy – rzekła, przeczesując palcami niesforne rude kosmyki łaskoczące ją w policzki. – Jestem pewna, że na pewno nauczysz się różnych ciekawych rzeczy.
Znowu pogłaskała kota, gładząc dłonią jego mięciutkie futerko.
- Czasami czyszczę – powiedziała. Lubiła, kiedy jej różdżka ładnie wyglądała. I podobno posiadała rdzeń, który lubił wybierać artystyczne dusze. – Ale ty pewnie lepiej znasz się na takich sprawach.
Nagle zdjęła kota z kolan i wstała.
- Chyba trochę zgłodniałam – powiedziała, po czym zaproponowała: - Masz też ochotę na kanapki? Mogę zrobić dla nas dwojga.
W końcu było już późne popołudnie, a Lyra ostatni raz miała coś w ustach rano, oczywiście jeśli nie liczyć eliksiru oraz herbaty, którą uraczył ją Garrett.
- Nadal to pamiętam – powiedziała, uśmiechając się lekko. Gdy byli dziećmi, wszystko wydawało się takie proste i lekkie. Teraz naprawdę za tym tęskniła. – To była świetna zabawa, naprawdę.
Słysząc jego propozycję odnośnie przenosin stanowiska, przygryzła wargę, zastanawiając się. Z jednej strony czułaby się nieco bezpieczniej, będąc w pobliżu brata, w dodatku w okolicach sklepu Ollivandera zawsze było więcej ludzi, a więc większa szansa na bycie zauważoną. Z drugiej... Cóż, nie chciała wychodzić na taką słabą, bezradną istotkę, całą życie chronioną przez troskliwych starszych braci.
- Zastanowię się nad tym, dobrze? – powiedziała, zamierzając to lepiej przemyśleć. Chociaż w sumie nie miała jednego stałego miejsca, mogła rozkładać się z rzeczami gdziekolwiek, gdzie nie było żadnych stanowisk innych czarodziejów posiadających przenośne kramy z różnymi gratami. Więc w pobliżu Ollivandera w sumie też by mogła.
- Jasne. Garrett na pewno się ucieszy – rzekła, przeczesując palcami niesforne rude kosmyki łaskoczące ją w policzki. – Jestem pewna, że na pewno nauczysz się różnych ciekawych rzeczy.
Znowu pogłaskała kota, gładząc dłonią jego mięciutkie futerko.
- Czasami czyszczę – powiedziała. Lubiła, kiedy jej różdżka ładnie wyglądała. I podobno posiadała rdzeń, który lubił wybierać artystyczne dusze. – Ale ty pewnie lepiej znasz się na takich sprawach.
Nagle zdjęła kota z kolan i wstała.
- Chyba trochę zgłodniałam – powiedziała, po czym zaproponowała: - Masz też ochotę na kanapki? Mogę zrobić dla nas dwojga.
W końcu było już późne popołudnie, a Lyra ostatni raz miała coś w ustach rano, oczywiście jeśli nie liczyć eliksiru oraz herbaty, którą uraczył ją Garrett.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Dzieciństwo było proste, przyjemne, i bez żadnych zobowiązań. Jako że Barry nie był tym najstarszym, to często mu się zdarzało dokuczać swemu starszemu bratu. Ale to wszystko robił, aby go odpędzić od tej wersji troskliwego brata. Co z tego, że mając pięć lat, nie powinien zabierać różdżki rodziców, by sprawdzić czy też będzie mógł niej użyć. Miał zamiar też trochę nią się pobawić, lecz gdy Garrett to ujrzał, zaraz mu zabrał mówiąc jakieś nudne kazanie. Ach, co to były za czasy.
-Oczywiście, nic na siłę.- uśmiechnął się przytakując siostrze i spojrzał na Cezara. -Nie masz za dobrze może?- odezwał się do kota w jego języku. Cezar tylko prychnął i poprawił się na nogach Lyri. Barry chciałby tak sobie leżeć, niczym się nie przejmować i być głaskany. Natychmiast pożałował, że nie wyuczył się animagii, bo kto wie, czy to właśnie on zamiast Cezara siedziałby na kolanach siostry i mruczałby zadowolony. Nie musiałby się przejmować, czy ktoś odkryje jego tajemnice. No i dostawałby darmowe jedzenie i spałby gdzie chciał. Tyle plusów z bycia kotem.
Na jej kolejne wypowiedzi tylko uśmiechał się wesoło. Gdy dodała że się czegoś nauczy, Barry wziął chusteczki z nosa i delikatnie zbadał nos. Trochę się skrzywił, ale już krew z niego nie leciała. Kilka razy wziął wdech i wydech i nic.
-Na pewno... I nos już przestał mi krwawić.- uśmiechnął się wesoło. Schował sobie na wszelki wypadek paczkę chusteczek do kieszeni, bo może u Borgina znów zacznie krwawić. W końcu nie wie, jaką dziś dostanie pracę do zrobienia. Zazwyczaj jest przy kasie, ale weź człowieku odgadnij myśli właściciela... znaczy się współwłaściciela, ale i tak on dyryguje Weasley'em.
-To może wyczyszczę Ci przy okazji, co? Nawet w tej chwili, jak chcesz.- zaproponował. Jeszcze ma półtora godziny do zjawienia się w pracy, a czyszczenie zajmuje do piętnastu minut maksymalnie, więc zdążyłby z pewnością ją wyczyścić.
Cezar prychnął ponownie niezadowolony, gdy jego miękkie łóżeczko nagle zniknęło. Pomachał ogonem i poszedł w stronę kominka, przy którym zaraz zajął swe miejsce. Barry westchnął i wstał zaraz po siostrze.
-Wiesz co, chyba bym coś zjadł.- i zaraz po tym, jak to powiedział, poczuł, jak cicho burczy mu w brzuchu. No tak, o tej porze zazwyczaj jadał obiad, a nie rozmawiał z kimkolwiek. Bo potem to dopiero po pracy jadł jakąś kolację i szedł spać.
-Chodźmy sprawdzić, co Garry ma w lodówce.- zaproponował wesoło zgarniając z podłogi zakrwawione chusteczki. Wyrzuci je do śmietnika i potem obrabuje lodówkę brata. Coś musi zjeść, aby potem nie chodzić głodny na Nokturnie.
-Oczywiście, nic na siłę.- uśmiechnął się przytakując siostrze i spojrzał na Cezara. -Nie masz za dobrze może?- odezwał się do kota w jego języku. Cezar tylko prychnął i poprawił się na nogach Lyri. Barry chciałby tak sobie leżeć, niczym się nie przejmować i być głaskany. Natychmiast pożałował, że nie wyuczył się animagii, bo kto wie, czy to właśnie on zamiast Cezara siedziałby na kolanach siostry i mruczałby zadowolony. Nie musiałby się przejmować, czy ktoś odkryje jego tajemnice. No i dostawałby darmowe jedzenie i spałby gdzie chciał. Tyle plusów z bycia kotem.
Na jej kolejne wypowiedzi tylko uśmiechał się wesoło. Gdy dodała że się czegoś nauczy, Barry wziął chusteczki z nosa i delikatnie zbadał nos. Trochę się skrzywił, ale już krew z niego nie leciała. Kilka razy wziął wdech i wydech i nic.
-Na pewno... I nos już przestał mi krwawić.- uśmiechnął się wesoło. Schował sobie na wszelki wypadek paczkę chusteczek do kieszeni, bo może u Borgina znów zacznie krwawić. W końcu nie wie, jaką dziś dostanie pracę do zrobienia. Zazwyczaj jest przy kasie, ale weź człowieku odgadnij myśli właściciela... znaczy się współwłaściciela, ale i tak on dyryguje Weasley'em.
-To może wyczyszczę Ci przy okazji, co? Nawet w tej chwili, jak chcesz.- zaproponował. Jeszcze ma półtora godziny do zjawienia się w pracy, a czyszczenie zajmuje do piętnastu minut maksymalnie, więc zdążyłby z pewnością ją wyczyścić.
Cezar prychnął ponownie niezadowolony, gdy jego miękkie łóżeczko nagle zniknęło. Pomachał ogonem i poszedł w stronę kominka, przy którym zaraz zajął swe miejsce. Barry westchnął i wstał zaraz po siostrze.
-Wiesz co, chyba bym coś zjadł.- i zaraz po tym, jak to powiedział, poczuł, jak cicho burczy mu w brzuchu. No tak, o tej porze zazwyczaj jadał obiad, a nie rozmawiał z kimkolwiek. Bo potem to dopiero po pracy jadł jakąś kolację i szedł spać.
-Chodźmy sprawdzić, co Garry ma w lodówce.- zaproponował wesoło zgarniając z podłogi zakrwawione chusteczki. Wyrzuci je do śmietnika i potem obrabuje lodówkę brata. Coś musi zjeść, aby potem nie chodzić głodny na Nokturnie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra czasami też myślała sobie, że fajnie byłoby zostać animagiem. I prawdopodobnie zmieniałaby się właśnie w kota, biorąc pod uwagę, że taką formę przyjął jej patronus, kiedy pierwszy raz udało jej się wyczarować z różdżki jego cielesną formę, nie będącą już tylko wątłą mgiełką. Tylko raz jej się to udało jak dotąd, ale pamiętała, że to zdecydowanie był niewielki, smukły kot. A przemienianie się w zwierzę na pewno byłoby fajne. Ale chociaż była całkiem niezła z transmutacji, zostanie animagiem z pewnością zajęłoby lata mozolnych ćwiczeń. No i obecnie była zbyt osłabiona, żeby nadwyrężać się tak trudną magią. Mogłaby sobie poważnie zaszkodzić, próbując tego typu sztuczek.
- To dobrze, braciszku – uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – Jasne, możesz mi wyczyścić, jeśli tylko masz ochotę się w to bawić.
Sięgnęła do kieszeni, wyciągając różdżkę, choć odnotowała, że znajdowała się w zupełnie innym miejscu niż zwykle, co nieco ją zdziwiło. Była leworęczna, więc zwykle chowała różdżkę tak, żeby móc po nią łatwo sięgnąć. Nie powiedziała jednak nic na ten temat, wzruszając ramionami i uznając, że z roztargnienia schowała ją w złym miejscu. Podała ją Barry’emu.
Zauważyła, że brat ożywił się nieco na wzmiankę o jedzeniu. Lyra była naprawdę głodna, więc ucieszyła się, że będzie miała okazję zrobić coś dla nich dwojga.
Poszli więc do kuchni. Lyra zajrzała do szafki z zaklęciem chłodzącym, które pełniły u czarodziejów rolę mugolskich lodówek.
- Chyba nic więcej niż kanapki nie dam rady z tego zrobić. Muszę jutro pójść na zakupy, skoro nie idę malować – powiedziała, wyciągając chleb oraz inne składniki niezbędne do kanapek. Odkąd zamieszkali sami, zwykle to Lyra zajmowała się ogarnianiem jedzenia, skoro miała najwięcej czasu, ale póki co jej próby nie zawsze nadawały się do spożycia, więc częściej żywili się jakimiś prostymi rzeczami, jak kanapki, albo czasami matka przesyłała różne smakołyki.
- Kilka dni temu dostaliśmy pyszne ciasto od mamy, ale niestety już go nie ma – powiedziała, krojąc chleb i starannie smarując go masłem, po czym układała na nich znalezione przez siebie składniki. – Mam nadzieję, że mogą być? Jutro spróbuję zrobić coś lepszego, zwłaszcza że masz teraz z nami zamieszkać.
Sama była tak głodna, że miała ochotę rzucić się na kanapki, ale najpierw zrobiła wszystkie, po czym położyła półmisek na stole, by oboje mogli do niego sięgać.
- To dobrze, braciszku – uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – Jasne, możesz mi wyczyścić, jeśli tylko masz ochotę się w to bawić.
Sięgnęła do kieszeni, wyciągając różdżkę, choć odnotowała, że znajdowała się w zupełnie innym miejscu niż zwykle, co nieco ją zdziwiło. Była leworęczna, więc zwykle chowała różdżkę tak, żeby móc po nią łatwo sięgnąć. Nie powiedziała jednak nic na ten temat, wzruszając ramionami i uznając, że z roztargnienia schowała ją w złym miejscu. Podała ją Barry’emu.
Zauważyła, że brat ożywił się nieco na wzmiankę o jedzeniu. Lyra była naprawdę głodna, więc ucieszyła się, że będzie miała okazję zrobić coś dla nich dwojga.
Poszli więc do kuchni. Lyra zajrzała do szafki z zaklęciem chłodzącym, które pełniły u czarodziejów rolę mugolskich lodówek.
- Chyba nic więcej niż kanapki nie dam rady z tego zrobić. Muszę jutro pójść na zakupy, skoro nie idę malować – powiedziała, wyciągając chleb oraz inne składniki niezbędne do kanapek. Odkąd zamieszkali sami, zwykle to Lyra zajmowała się ogarnianiem jedzenia, skoro miała najwięcej czasu, ale póki co jej próby nie zawsze nadawały się do spożycia, więc częściej żywili się jakimiś prostymi rzeczami, jak kanapki, albo czasami matka przesyłała różne smakołyki.
- Kilka dni temu dostaliśmy pyszne ciasto od mamy, ale niestety już go nie ma – powiedziała, krojąc chleb i starannie smarując go masłem, po czym układała na nich znalezione przez siebie składniki. – Mam nadzieję, że mogą być? Jutro spróbuję zrobić coś lepszego, zwłaszcza że masz teraz z nami zamieszkać.
Sama była tak głodna, że miała ochotę rzucić się na kanapki, ale najpierw zrobiła wszystkie, po czym położyła półmisek na stole, by oboje mogli do niego sięgać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Byłoby zabawnie, gdyby cała ich rodzina zmieniała się w koty. Cała trójka je kocha, ale czy gdyby byli kotami, to by siebie wzajemnie kochali? Pewnie poszliby we własne drogi. Bo tak w końcu koty robią. Wędrują własnymi ścieżkami, a na koniec dnia wracają do domu, by spać. Tak jak Barry. Rano wychodził do pracy zjadając cokolwiek na śniadanie, a wraca późno w nocy, by się przespać. Szkoda, że nie zmienia się w kota, to by wtedy nawet mógłby spać spokojnie na Pokątnej i kradłby jedzenie w mugolskich sklepach zoologicznych.
Uśmiechnął się i odczekał chwilę, bo potem wziąć różdżkę swej siostry. Spostrzegł, że lekko się zdziwiła, lecz nie wiedział o co. A z resztą, nie będzie się pytać. Może coś jej nie pasowało z własną różdżką? Poza tym swą uwagę skupił na różdżce, którą odruchowo zaczął oglądać. Heban i kieł chropianka. Nieco sztywno. Średnio zadbana, ale w miarę dobrym stanie. Sięgnął po swój woreczek przy pasku i chwilę w nim pogrzebał, aż wyjął z niego ręcznik do czyszczenia. Zaraz urwał kawałek i zaczął czyścić nim różdżkę. Przerwał tę czynność, gdy wstał i ruszył z siostrą do kuchni. Tam usiadł sobie na stole i zaczął kontynuować czyścić różdżkę Lyri, jak i słuchał tego, co mówi do niej.
-Nie ma problemu. Tylko uważaj i nie przebywaj teraz zbyt długo na Pokątnej przez kilka dni, zgoda?- na chwilę zerknął na siostrę, która wyciągnęła chleb. Nie oczekiwał, że ciągle będzie dostawał kanapki z ich rąk. On sam zadba jakoś o siebie. Obiady zazwyczaj zjada na Pokątnej, lecz dzisiaj to się nie udało. ale jutro już tam na spokojnie sobie zje. I kanapki albo sobie zrobi rano lub wieczorem, albo kupi po drodze.
-Jasne... Mną się nie przejmuj... i tak tutaj będę zjawiać się bardzo późno, więc coś sobie sam zrobię.- powiedziawszy, skończył czyścić różdżkę siostry i odłożył ją delikatnie obok talerza z kanapkami. - I gotowe... to smacznego.
Uśmiechnął się wesoło, po czym sięgnął po pierwszą kanapkę i zaczął ją wcinać. Zaraz zjadł kilka kolejnych, aż zjadł połowę kanapek, które Lyra przyrządziła. Zerknął na swój zegarek i zdał sobie sprawę, że musi iść.
- Wybacz, ale muszę już iść. Przy okazji może pójdę do Munga, by naprawili ten nos.- wstał mówiąc niezbyt przyjemne słowa i uścisnął lekko siostrę. Zaraz wrócił do salonu i założył na siebie ciemną bluzę z kapturem.
-Będę późno, więc nie czekajcie na mnie. I nie bój się o mnie - wszystko jest w porządku.- otrząsnął swą bluzę i zerknął raz jeszcze na swą siostrę. Przytulił ją delikatnie uważając, aby nie dotknął jej swoim nosem i zaraz teleportował się.
z/t
Uśmiechnął się i odczekał chwilę, bo potem wziąć różdżkę swej siostry. Spostrzegł, że lekko się zdziwiła, lecz nie wiedział o co. A z resztą, nie będzie się pytać. Może coś jej nie pasowało z własną różdżką? Poza tym swą uwagę skupił na różdżce, którą odruchowo zaczął oglądać. Heban i kieł chropianka. Nieco sztywno. Średnio zadbana, ale w miarę dobrym stanie. Sięgnął po swój woreczek przy pasku i chwilę w nim pogrzebał, aż wyjął z niego ręcznik do czyszczenia. Zaraz urwał kawałek i zaczął czyścić nim różdżkę. Przerwał tę czynność, gdy wstał i ruszył z siostrą do kuchni. Tam usiadł sobie na stole i zaczął kontynuować czyścić różdżkę Lyri, jak i słuchał tego, co mówi do niej.
-Nie ma problemu. Tylko uważaj i nie przebywaj teraz zbyt długo na Pokątnej przez kilka dni, zgoda?- na chwilę zerknął na siostrę, która wyciągnęła chleb. Nie oczekiwał, że ciągle będzie dostawał kanapki z ich rąk. On sam zadba jakoś o siebie. Obiady zazwyczaj zjada na Pokątnej, lecz dzisiaj to się nie udało. ale jutro już tam na spokojnie sobie zje. I kanapki albo sobie zrobi rano lub wieczorem, albo kupi po drodze.
-Jasne... Mną się nie przejmuj... i tak tutaj będę zjawiać się bardzo późno, więc coś sobie sam zrobię.- powiedziawszy, skończył czyścić różdżkę siostry i odłożył ją delikatnie obok talerza z kanapkami. - I gotowe... to smacznego.
Uśmiechnął się wesoło, po czym sięgnął po pierwszą kanapkę i zaczął ją wcinać. Zaraz zjadł kilka kolejnych, aż zjadł połowę kanapek, które Lyra przyrządziła. Zerknął na swój zegarek i zdał sobie sprawę, że musi iść.
- Wybacz, ale muszę już iść. Przy okazji może pójdę do Munga, by naprawili ten nos.- wstał mówiąc niezbyt przyjemne słowa i uścisnął lekko siostrę. Zaraz wrócił do salonu i założył na siebie ciemną bluzę z kapturem.
-Będę późno, więc nie czekajcie na mnie. I nie bój się o mnie - wszystko jest w porządku.- otrząsnął swą bluzę i zerknął raz jeszcze na swą siostrę. Przytulił ją delikatnie uważając, aby nie dotknął jej swoim nosem i zaraz teleportował się.
z/t
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| po grze z Finnickiem.
Potwornie dziwnie było mi mieć narzeczonego. Nie chciałam tego. Chciałam, by to Potter mi się oświadczył, bym to z nim była związana świętym węzłem małżeńskim i tak dalej, ale… ale wiedziałam, że to nie jest realne. On był zaręczony, a mi ostatnio także narzeczony został wybrany – Barry Weasley. Nie nienawidziłam go, absolutnie. Gdyby nie Finnick, może mogłabym się nawet czuć dobrze jako jego żona? Nie wiedziałam, wiedziałam zaś, że całym swoim szlacheckim sercem kochałam Finnicka Pottera, a mimo tego, szłam właśnie do domu Weasley’ów – domu, w którym prawdopodobnie miałam zamieszkać, chyba, że zdecyduję się na wybudowanie własnej posiadłości i jeśli miałam być szczera, ta opcja pasowała mi zdecydowanie bardziej, ale, no cóż, byłam kobietą, nie miałam zbyt wiele do powiedzenia.
Weasley’owie mieszkali kawałek drogi ode mnie. Postanowiłam więc skorzystać z teleportacji, z której przecież korzystać potrafiłam. Już po chwili stałam więc pod drzwiami posiadłości swojego narzeczonego, pukając do nich cicho.
Potwornie dziwnie było mi mieć narzeczonego. Nie chciałam tego. Chciałam, by to Potter mi się oświadczył, bym to z nim była związana świętym węzłem małżeńskim i tak dalej, ale… ale wiedziałam, że to nie jest realne. On był zaręczony, a mi ostatnio także narzeczony został wybrany – Barry Weasley. Nie nienawidziłam go, absolutnie. Gdyby nie Finnick, może mogłabym się nawet czuć dobrze jako jego żona? Nie wiedziałam, wiedziałam zaś, że całym swoim szlacheckim sercem kochałam Finnicka Pottera, a mimo tego, szłam właśnie do domu Weasley’ów – domu, w którym prawdopodobnie miałam zamieszkać, chyba, że zdecyduję się na wybudowanie własnej posiadłości i jeśli miałam być szczera, ta opcja pasowała mi zdecydowanie bardziej, ale, no cóż, byłam kobietą, nie miałam zbyt wiele do powiedzenia.
Weasley’owie mieszkali kawałek drogi ode mnie. Postanowiłam więc skorzystać z teleportacji, z której przecież korzystać potrafiłam. Już po chwili stałam więc pod drzwiami posiadłości swojego narzeczonego, pukając do nich cicho.
Gość
Gość
|po grze z Milką
Nie wiedział co zrobić. Był wściekły na swych rodziców, że już wybrali jemu narzeczone. Ledwo co ogarniał swój bajzel w życiu, a jeszcze ma za zadanie stworzyć rodzinę. Próbował od tego wymigać się mówiąc, że jest jeszcze młody i lepiej, by zajęli się jego starszym bratem. Ale jak to troskliwi rodzice, nie posłuchali Barry'ego. Poznał tożsamość dziewczyny, której w sumie współczuł. On sam nie wie, jak powinien się zachowywać. Dodatkowo nie ma pojęcia, jak to wszystko ze sobą pogodzi. Ollivander, Borgin, teraz narzeczeństwo.
Zdążył wrócić do mieszkania rodzeństwa i przebrać się w granatową koszulę z dopasowanym do niego krawatem. Ubrał się tak myśląc, że potem wyjdzie w tym do Borgina, lecz po chwili usłyszał pukanie do drzwi. To chyba obiad w knajpie może sobie pożegnać. Może coś przekąsi podczas marszu.
Podszedł do drzwi i otworzył je. Ujrzał przed nimi młodą brunetkę. Przypomniał sobie zdjęcia narzeczonej, które były pokazywane przez Edgarda. Na żywo lepiej wyglądała, lecz i tak nic do niej nie czuł.
-Panna Carrow. To zaszczyt dla mnie... Barry Weasley.- powiedział udając wychowanego i kulturalnego Weasley'a, po czym za jej pozwoleniem, schwycił za jej prawą dłoń i lekko ucałował. W myślach zaczął myśleć, w jaki sposób zabije swych rodziców za taką swadzkę. Wie że chcą dobrze, ale woli sam wybierać swój tor w życiu jak i sam podejmować niektóre decyzje. A najlepiej to wszystkie.
- Zapraszam do salonu.- puścił jej dłoń wymuszając uśmiech na swej twarzy i przepuścił ją w drzwiach, aby mogła pierwsza wejść do środka. Zamknął zaraz drzwi i zdjął jej kurtkę czy płaszczyk, jeśli takowy miała.
- Chcesz czegoś się napić?- zapytał się kulturalnie. Po usłyszeniu odpowiedzi zaprowadził ją do salonu, a sam udał się do kuchni. Całe szczęście, że tu było posprzątane.
Nie wiedział co zrobić. Był wściekły na swych rodziców, że już wybrali jemu narzeczone. Ledwo co ogarniał swój bajzel w życiu, a jeszcze ma za zadanie stworzyć rodzinę. Próbował od tego wymigać się mówiąc, że jest jeszcze młody i lepiej, by zajęli się jego starszym bratem. Ale jak to troskliwi rodzice, nie posłuchali Barry'ego. Poznał tożsamość dziewczyny, której w sumie współczuł. On sam nie wie, jak powinien się zachowywać. Dodatkowo nie ma pojęcia, jak to wszystko ze sobą pogodzi. Ollivander, Borgin, teraz narzeczeństwo.
Zdążył wrócić do mieszkania rodzeństwa i przebrać się w granatową koszulę z dopasowanym do niego krawatem. Ubrał się tak myśląc, że potem wyjdzie w tym do Borgina, lecz po chwili usłyszał pukanie do drzwi. To chyba obiad w knajpie może sobie pożegnać. Może coś przekąsi podczas marszu.
Podszedł do drzwi i otworzył je. Ujrzał przed nimi młodą brunetkę. Przypomniał sobie zdjęcia narzeczonej, które były pokazywane przez Edgarda. Na żywo lepiej wyglądała, lecz i tak nic do niej nie czuł.
-Panna Carrow. To zaszczyt dla mnie... Barry Weasley.- powiedział udając wychowanego i kulturalnego Weasley'a, po czym za jej pozwoleniem, schwycił za jej prawą dłoń i lekko ucałował. W myślach zaczął myśleć, w jaki sposób zabije swych rodziców za taką swadzkę. Wie że chcą dobrze, ale woli sam wybierać swój tor w życiu jak i sam podejmować niektóre decyzje. A najlepiej to wszystkie.
- Zapraszam do salonu.- puścił jej dłoń wymuszając uśmiech na swej twarzy i przepuścił ją w drzwiach, aby mogła pierwsza wejść do środka. Zamknął zaraz drzwi i zdjął jej kurtkę czy płaszczyk, jeśli takowy miała.
- Chcesz czegoś się napić?- zapytał się kulturalnie. Po usłyszeniu odpowiedzi zaprowadził ją do salonu, a sam udał się do kuchni. Całe szczęście, że tu było posprzątane.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To miało być moje pierwsze, oficjalne spotkanie z moim narzeczonym. To śmieszne, że byłam zaręczona, a mojego narzeczonego widziałam jedynie za czasów szkolnych, mijając go na korytarzu i dodatkowo nie przepadając za nim, bo przecież był z Gryffindoru. Czasami naprawdę nienawidziłam tej mojej całej szlachetnej krwi, całego mojego rodu, który wybierał mi sposób, w jaki powinnam żyć i całą resztę. Zdecydowanie bardziej wolałabym, żeby to Finnick Potter mi się oświadczył, nie ważne jak i gdzie, ważne, że to z nim byłabym zaręczona, a nie z praktycznie obcym mężczyzną, do którego drzwi – na prośbę, a raczej nakaz rodziców – pukałam i który właśnie otworzył je przede mną.
Westchnęłam, widząc go. Był przystojny i gdybym nie kochała Pottera, mogłabym nawet być nim zainteresowana, ale… jedyne co mogłam mu dać, to sympatię, aczkolwiek o wiele pewniejsza byłaby chłodna, „zawodowa” tolerancja.
- Miło mi poznać, Laoise Carrow. – powiedziałam, uśmiechając się z dystansem i dygając przed nim, jednocześnie podając mu prawą dłoń, by mógł ją ucałować. Takie były zasady dobrego wychowania, czyż nie? To właśnie wpajali nam od małego.
- Dziękuję. – odpowiedziałam uprzejmie, wchodząc do środka. Pozwoliłam mu oczywiście zabrać mój płaszcz, po czym poszłam za nim do ładnie urządzonego salonu. Miałam tu mieszkać, tak? Nie wiem, czy chciałam, ale czy miałam wybór? Na pewno nie, tym razem to była decyzja Barry’ego, no i naszych rodziców, ja nawet nie miałam prawa głosu, przecież byłam kobietą!
- English Breakfast Tea. – poprosiłam i usiadłam na kanapie, oglądając się po pomieszczeniu. Dziwnie się tu czułam, naprawdę dziwnie… Ale nie mogłam się sprzeciwić rodzicom, kazali mi przyjść, to tu byłam.
Westchnęłam, widząc go. Był przystojny i gdybym nie kochała Pottera, mogłabym nawet być nim zainteresowana, ale… jedyne co mogłam mu dać, to sympatię, aczkolwiek o wiele pewniejsza byłaby chłodna, „zawodowa” tolerancja.
- Miło mi poznać, Laoise Carrow. – powiedziałam, uśmiechając się z dystansem i dygając przed nim, jednocześnie podając mu prawą dłoń, by mógł ją ucałować. Takie były zasady dobrego wychowania, czyż nie? To właśnie wpajali nam od małego.
- Dziękuję. – odpowiedziałam uprzejmie, wchodząc do środka. Pozwoliłam mu oczywiście zabrać mój płaszcz, po czym poszłam za nim do ładnie urządzonego salonu. Miałam tu mieszkać, tak? Nie wiem, czy chciałam, ale czy miałam wybór? Na pewno nie, tym razem to była decyzja Barry’ego, no i naszych rodziców, ja nawet nie miałam prawa głosu, przecież byłam kobietą!
- English Breakfast Tea. – poprosiłam i usiadłam na kanapie, oglądając się po pomieszczeniu. Dziwnie się tu czułam, naprawdę dziwnie… Ale nie mogłam się sprzeciwić rodzicom, kazali mi przyjść, to tu byłam.
Gość
Gość
Pierwsze spotkania są zawsze najgorsze. Nigdy nie wiadomo, czego można na nich oczekiwać oraz co byłoby poprawne. Kultura wiele wymagała od arystokratów. Może gdyby został wydziedziczony, to może mógłby sobie sam wybrać osobę, z którą spędziłby resztę swojego życia. A tak to dostał Carrow jako swoją partię. No cóż, będzie się starał, by dobrze jej się żyło oraz niczego jej nie zabrakło. Tak, to będzie skomplikowane dla Weasley'a, ale coś wymyśli. Jak zawsze.
Zostawiając Lao w salonie, sam zrobił dwie herbaty. Lecz już potem przeniósł je przy pomocy magii, a w dłoni miał cukiernicę. Musiał chociaż odrobinę klasy pokazać. Nie ma skrzatów w przeciwieństwie do Laoise. Po prostu go na nich nie stać. Podejrzewał, że jej rodzice będą chcieli, aby zamieszkali w odpowiednim miejscu, na co Barry chętnie nawet przystanie. Tu i tak tylko tymczasowo mieszkał.
Przyszedł z dwoma filiżankami, które znalazł w szafce, koło szklanek lewitował imbryk z wrzącą wodą. Nakierował filiżanki do stołu wraz z imbrykiem.
-Słodzisz może?- spojrzał w jej stronę pytając się grzecznie. Po usłyszeniu odpowiedzi, posłodził herbatę, jeśli słodziła oczywiście. Zalał wody wypełniając 3/4 filiżanki i powtórzył to samo ze swoją filiżanką. Czuł się dziwnie, ale nie mógł nic innego zrobić. Zaraz schwycił jedną filiżankę i podał ją Laoise. -Proszę.- uśmiechnął się sztywno, po czym poszedł po swoją filiżankę i usiadł koło swej narzeczonej. Hmm... Jak tu zacząć teraz rozmowę?
- Mam nadzieję, że te miejsce jakoś nie odstrasza Ciebie. Jeśli chcesz, to następnym razem możemy spotkać się w jakimś parku czy na przykład pójdziemy do teatru.- powiedział grzecznie myśląc już, ile pieniędzy będzie musiał wydać w przeciągu jednego wieczora, jeśli Laoise będzie chciała gdzieś wyjść. No ale będzie trzeba sobie jakoś poradzić. Chyba będzie musiał porozmawiać z Borginem na temat pracy w sklepie.
Zostawiając Lao w salonie, sam zrobił dwie herbaty. Lecz już potem przeniósł je przy pomocy magii, a w dłoni miał cukiernicę. Musiał chociaż odrobinę klasy pokazać. Nie ma skrzatów w przeciwieństwie do Laoise. Po prostu go na nich nie stać. Podejrzewał, że jej rodzice będą chcieli, aby zamieszkali w odpowiednim miejscu, na co Barry chętnie nawet przystanie. Tu i tak tylko tymczasowo mieszkał.
Przyszedł z dwoma filiżankami, które znalazł w szafce, koło szklanek lewitował imbryk z wrzącą wodą. Nakierował filiżanki do stołu wraz z imbrykiem.
-Słodzisz może?- spojrzał w jej stronę pytając się grzecznie. Po usłyszeniu odpowiedzi, posłodził herbatę, jeśli słodziła oczywiście. Zalał wody wypełniając 3/4 filiżanki i powtórzył to samo ze swoją filiżanką. Czuł się dziwnie, ale nie mógł nic innego zrobić. Zaraz schwycił jedną filiżankę i podał ją Laoise. -Proszę.- uśmiechnął się sztywno, po czym poszedł po swoją filiżankę i usiadł koło swej narzeczonej. Hmm... Jak tu zacząć teraz rozmowę?
- Mam nadzieję, że te miejsce jakoś nie odstrasza Ciebie. Jeśli chcesz, to następnym razem możemy spotkać się w jakimś parku czy na przykład pójdziemy do teatru.- powiedział grzecznie myśląc już, ile pieniędzy będzie musiał wydać w przeciągu jednego wieczora, jeśli Laoise będzie chciała gdzieś wyjść. No ale będzie trzeba sobie jakoś poradzić. Chyba będzie musiał porozmawiać z Borginem na temat pracy w sklepie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/ przepraszam, że odpis dopiero teraz, porwała mnie szkoła! :c
Trochę marszczyłam nos na to wszystko. Zdziwiło mnie to, że sam poszedł zrobić nam herbatę i w ogóle. Serio nie miał nawet swojego własnego skrzata domowego? Rodzice wydawali mnie za jakiegoś biedaka, czy co? Dla niego to było dobre wyjście, oczywiście, bo razem ze mną dostanie ogromny posag, może nawet moi rodzice kupią nam dom? Bo szczerze mówiąc, ten nie za bardzo mi się podobał, choć narzekać oczywiście nie mogłam, zdania własnego tez nie miałam, ale nie chciałam tu mieszkać. Nie chciałam też za niego wychodzić. I sytuacji wcale nie poprawiało to, że był biedny jak mysz kościelna, co dało się zauważyć, przecież nie miał własnego skrzata…
- Jedną łyżeczkę. – powiedziałam, uśmiechając się lekko sztucznie i przyglądając się, gdy słodził mi herbatę. Miałam nadzieję, że zapamiętał, jaką herbatę lubię, ile słodzę… Takie małe detale mogły sprawić, że nasze przyszłe wspólne życie mogło być chociaż troszeczkę przyjemniejsze, choć szczerze wątpiłam, że w ogóle będzie mi się dobrze z nim żyć. Przecież nie był Finnickiem… W każdym razie, chwyciłam filiżankę z herbatą, którą mi podał i upiłam łyk ciepłego płynu. No, chociaż herbata była dobra w całej tej sytuacji…
- Och, nie jest źle, ale teatr bardzo lubię, nie powiem, że nie. – odpowiedziałam i to wcale nie miało być nie miłe, ale może jego rodzice się rozmyślą, jak zauważą, że nie stać ich na moje utrzymanie? No a cóż, w małżeństwie to mężczyzna miał utrzymywać kobietę, nie inaczej…
- Zawsze mogę Cię zaprosić do swojej stadniny, pojeździmy razem, nie będziesz musiał płacić, ani Twoi rodzice też nie. – powiedziałam zanim zdążyłam się zastanowić i ugryźć w język. Nie powinnam się tak zachowywać, ani mu dogryzać. Byłam jego narzeczoną, rodzice chyba by mnie zabili. Laoise, gdzie Twoje maniery?
- Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. – mruknęłam, o dziwo szczerze i spuściłam wzrok. To, że nie chciałam za niego wychodzić, to przecież nie była jego wina. Wiedziałam, że on także nie jest zachwycony perspektywą naszego małżeństwa, nie powinnam się na nim wyżywać, czy coś, byliśmy w tym razem i oboje cierpieliśmy z tego powodu.
Trochę marszczyłam nos na to wszystko. Zdziwiło mnie to, że sam poszedł zrobić nam herbatę i w ogóle. Serio nie miał nawet swojego własnego skrzata domowego? Rodzice wydawali mnie za jakiegoś biedaka, czy co? Dla niego to było dobre wyjście, oczywiście, bo razem ze mną dostanie ogromny posag, może nawet moi rodzice kupią nam dom? Bo szczerze mówiąc, ten nie za bardzo mi się podobał, choć narzekać oczywiście nie mogłam, zdania własnego tez nie miałam, ale nie chciałam tu mieszkać. Nie chciałam też za niego wychodzić. I sytuacji wcale nie poprawiało to, że był biedny jak mysz kościelna, co dało się zauważyć, przecież nie miał własnego skrzata…
- Jedną łyżeczkę. – powiedziałam, uśmiechając się lekko sztucznie i przyglądając się, gdy słodził mi herbatę. Miałam nadzieję, że zapamiętał, jaką herbatę lubię, ile słodzę… Takie małe detale mogły sprawić, że nasze przyszłe wspólne życie mogło być chociaż troszeczkę przyjemniejsze, choć szczerze wątpiłam, że w ogóle będzie mi się dobrze z nim żyć. Przecież nie był Finnickiem… W każdym razie, chwyciłam filiżankę z herbatą, którą mi podał i upiłam łyk ciepłego płynu. No, chociaż herbata była dobra w całej tej sytuacji…
- Och, nie jest źle, ale teatr bardzo lubię, nie powiem, że nie. – odpowiedziałam i to wcale nie miało być nie miłe, ale może jego rodzice się rozmyślą, jak zauważą, że nie stać ich na moje utrzymanie? No a cóż, w małżeństwie to mężczyzna miał utrzymywać kobietę, nie inaczej…
- Zawsze mogę Cię zaprosić do swojej stadniny, pojeździmy razem, nie będziesz musiał płacić, ani Twoi rodzice też nie. – powiedziałam zanim zdążyłam się zastanowić i ugryźć w język. Nie powinnam się tak zachowywać, ani mu dogryzać. Byłam jego narzeczoną, rodzice chyba by mnie zabili. Laoise, gdzie Twoje maniery?
- Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. – mruknęłam, o dziwo szczerze i spuściłam wzrok. To, że nie chciałam za niego wychodzić, to przecież nie była jego wina. Wiedziałam, że on także nie jest zachwycony perspektywą naszego małżeństwa, nie powinnam się na nim wyżywać, czy coś, byliśmy w tym razem i oboje cierpieliśmy z tego powodu.
Gość
Gość
Salon
Szybka odpowiedź