Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Port Newquay
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Port Newquay
Newquay jest niewielkim miasteczkiem nadmorskim, wyróżnia je jednak to, że posiada największy w Kornwalii port morski. Całe hrabstwo zwykło korzystać z usług tego miejsca. Większość dostaw trafiała właśnie tutaj, w lepszych czasach port był ważnym punktem eksportu. Poza portem miasteczko posiada piękne, piaszczyste plaże, z których można korzystać w wolnym czasie, oraz sporo tradycyjnych pubów. W sezonie letnim przybywało tu sporo turystów, jednak od czasu odcięcia Półwyspu miasto opustoszało, a port znacznie podupadł.
[bylobrzydkobedzieladnie]
// 10.02.1958
Anthony przekazał Prudence informacje, że porcie Newquay ponoć dzieje się niedobrego. Skarżono się na to, że jakieś wodne stworzenia upodobały sobie to miejsce, przez co port został odcięty od dostaw. Prue zobowiązała się wybrać w to miejsce, aby zobaczyć, co właściwie się tam dzieje. Nie dość, że to miejsce okropnie podupadło przez trwającą wojnę, to teraz całkowicie straciło możliwość zarobku. Był to dosyć ważny punkt na mapie Kornwalii, nie było bowiem większego portu od tego.
Macmillan postanowiła poprosić o pomoc pannę Moore, znała ją nieco i słyszała wiele dobrego o jej umiejętnościach. Dobrze mieć ze sobą drugą osobę, która pomoże w rozmowach z okolicznymi mieszkańcami. Napisała stosowny list, aby Jenny wybrała się z nią to w miejsce. Na całe szczęście, nie miała ona nic przeciwko temu.
Prudence wstała wczesnym rankiem, umówiła się bowiem z panną Moore, że zobaczą się w Newquay, w porcie przed południem. Zjadła szybkie śniadanie, a następnie teleportowała się w miejsce spotkania. Była ciekawa, co zastaną na miejscu. Cieszyło ją to, że jej specjalizacja naukowa wreszcie się może przydać w rodzinnej Kornwalii, chociaż ostatnio nie mogła narzekać na prace związane ze swoim zawodem. W okolicznych wodach pojawiały się bowiem coraz dziwniejsze zwierzęta, nie, żeby jej to nie cieszyło, w końcu brakowało jej pracy.
Teleportowała się w okolicach miasteczka stosunkowo wcześnie, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na spacer. Uwielbiała nadmorskie okolice, gdzie wiatr plątał włosy, a ocean szumiał w tle. Szła przed siebie powolnym krokiem i uważnie rozglądała po okolicy. Miejsce wyglądało na opuszczone, w jej wspomnieniach zdecydowanie malowało się zupełnie inaczej. Pamiętała wakacje w Newquay, kiedy to po uliczkach spacerowało wielu turystów, plaże były przepełnione ludźmi, miasto nie zapadało w sen. Teraz jakby zamarło. Nie ma się, co dziwić, trwała wojna.
Dotarła do portu, gdzie miała się spotkać z panną Moore. Wpatrywała się w rybackie łódki, które były tu zacumowane. Wsadziła ręce głębiej do kieszeni wełnianego płaszcza, przy wodzie te mroźne temperatury był dużo mocniej odczuwalne. Naciągnęła na głowę kaptur i oczekiwała swojej towarzyszki.
Anthony przekazał Prudence informacje, że porcie Newquay ponoć dzieje się niedobrego. Skarżono się na to, że jakieś wodne stworzenia upodobały sobie to miejsce, przez co port został odcięty od dostaw. Prue zobowiązała się wybrać w to miejsce, aby zobaczyć, co właściwie się tam dzieje. Nie dość, że to miejsce okropnie podupadło przez trwającą wojnę, to teraz całkowicie straciło możliwość zarobku. Był to dosyć ważny punkt na mapie Kornwalii, nie było bowiem większego portu od tego.
Macmillan postanowiła poprosić o pomoc pannę Moore, znała ją nieco i słyszała wiele dobrego o jej umiejętnościach. Dobrze mieć ze sobą drugą osobę, która pomoże w rozmowach z okolicznymi mieszkańcami. Napisała stosowny list, aby Jenny wybrała się z nią to w miejsce. Na całe szczęście, nie miała ona nic przeciwko temu.
Prudence wstała wczesnym rankiem, umówiła się bowiem z panną Moore, że zobaczą się w Newquay, w porcie przed południem. Zjadła szybkie śniadanie, a następnie teleportowała się w miejsce spotkania. Była ciekawa, co zastaną na miejscu. Cieszyło ją to, że jej specjalizacja naukowa wreszcie się może przydać w rodzinnej Kornwalii, chociaż ostatnio nie mogła narzekać na prace związane ze swoim zawodem. W okolicznych wodach pojawiały się bowiem coraz dziwniejsze zwierzęta, nie, żeby jej to nie cieszyło, w końcu brakowało jej pracy.
Teleportowała się w okolicach miasteczka stosunkowo wcześnie, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na spacer. Uwielbiała nadmorskie okolice, gdzie wiatr plątał włosy, a ocean szumiał w tle. Szła przed siebie powolnym krokiem i uważnie rozglądała po okolicy. Miejsce wyglądało na opuszczone, w jej wspomnieniach zdecydowanie malowało się zupełnie inaczej. Pamiętała wakacje w Newquay, kiedy to po uliczkach spacerowało wielu turystów, plaże były przepełnione ludźmi, miasto nie zapadało w sen. Teraz jakby zamarło. Nie ma się, co dziwić, trwała wojna.
Dotarła do portu, gdzie miała się spotkać z panną Moore. Wpatrywała się w rybackie łódki, które były tu zacumowane. Wsadziła ręce głębiej do kieszeni wełnianego płaszcza, przy wodzie te mroźne temperatury był dużo mocniej odczuwalne. Naciągnęła na głowę kaptur i oczekiwała swojej towarzyszki.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stresowała się, oczywiście, że się stresowała. Prawdziwa lady poprosiła o jej pomoc, a takie wydarzenia nie działy się codziennie. Wiedziała oczywiście, że panna Macmillan nie była jakąś zwykłą damą, która zadzierała swój śliczny nosek i patrzyła na wszystkich góry, bowiem przyjaźniła się z Sillym, a do tego trzeba szczególnego rodzaju cierpliwości. Wstała wczesnym rankiem i przygotowała stosowne ubranie ułatwiające maskowanie się w terenie. Szarobure spodnie ze spranego materiału, pod spodem ciepłe kalesony, a na górze gruby kubrak zimowy o podobnej, mało atrakcyjnej barwie, która jednak umożliwiała wtopienie się w nieprzyjazny krajobraz. Zapobiegawczo też najadła się porządnie, na śniadanie przygotowując kanapki z razowego chleba, którego suchość przepiła zbożową kawą.
Kornwalia miała swoją wyjątkową atmosferę, w powietrzu wyczuwała zapach autentycznej wolności skrytej pomiędzy polami wrzosów, a bliskość morza nawet bardziej potęgowała nić przygody, ciągnącą Moore w stronę piaszczystego brzegu. Wiedziała oczywiście, że spotkanie miało charakter poważny i wymagało od niej skupienia, jednak wrodzona pozytywność pośród przybicia tragedią, jaka ich otaczała, pragnęła, chociaż w pozorach, chwytać się pozostałości nadziei. Wkroczyła na ulice Newquay już z miną opanowaną i błogo obojętną, przemierzając dążący w swoje strony tłum ludzi z cichym zaciekawieniem ich anonimowych twarzy. Co jakiś czas do jej uszu docierały zdawkowy chlupot fal, oraz skrzypienie bujających się na cumach łódek, na które patrzyła z ciekawością. Sama nigdy nie miała do czynienia z wieloma morskimi sprawami, nie licząc kilku przypadków, gdy zlecone miała dostarczenie z lub do portu przesyłki, ale na tym jej wiedza się kończyła. Wreszcie, pośród ostatniej grupki przechodniów dostrzegła znajomą sylwetkę blondwłosej kobiety, która wyprostowana stała w oczekiwaniu na samą Moore. Maskując podekscytowanie, dziewczyna zbliżyła się do czarownicy, niezdarnie dygając i pochylając się tak, że z jej głowy prawie spadł wydziergany samodzielnie beret.
— Lady Macmi… Prude? Panna wybaczy, nie jestem pewna jak się zwracać do kogoś wysokourodzonego, a nie chcę — Przybliżyła się konspiracyjnie, na tyle by rozmówczyni mogła usłyszeć jej szept — zwracać uwagi na damę. — Co prawda w obecnej sytuacji wszyscy działali dla jednej sprawy, ale Jenny uważała, że nigdy nie zaszkodzi odrobina uprzejmości i grzeczności w czasach wojny, szczególnie gdy nie zamierzała robić z siebie jakąś niewychowaną bestię. Rodzice wpoili im zasady ładnego wysławiania się i chociaż niewiele poza podstawę dzień dobry i do widzenia znała, to wciąż nie chciała urazić swojej towarzyszki. Już na pierwszy rzut oka widziała w niej bowiem potencjalną znajomą, której łagodne rysy twarzy musiały świadczyć o dobrej naturze, lub doskonałej znajomości sztuki aktorstwa. — Mniej ludzi niż zazwyczaj, prawda? To przez te morskie dziwy? — Spytała, sprowadzając konwersację na właściwe tory i w zamyśleniu rzucając okiem na zdecydowanie mniejszą ilość mieszkańców niż w innych miasteczkach. Wciąż było ich widać gdzieniegdzie, ale nie miało to żadnego porównania do wspomnień Jenny z dziecięcych wycieczek rodzinnych po wakacyjnych ośrodkach.
Kornwalia miała swoją wyjątkową atmosferę, w powietrzu wyczuwała zapach autentycznej wolności skrytej pomiędzy polami wrzosów, a bliskość morza nawet bardziej potęgowała nić przygody, ciągnącą Moore w stronę piaszczystego brzegu. Wiedziała oczywiście, że spotkanie miało charakter poważny i wymagało od niej skupienia, jednak wrodzona pozytywność pośród przybicia tragedią, jaka ich otaczała, pragnęła, chociaż w pozorach, chwytać się pozostałości nadziei. Wkroczyła na ulice Newquay już z miną opanowaną i błogo obojętną, przemierzając dążący w swoje strony tłum ludzi z cichym zaciekawieniem ich anonimowych twarzy. Co jakiś czas do jej uszu docierały zdawkowy chlupot fal, oraz skrzypienie bujających się na cumach łódek, na które patrzyła z ciekawością. Sama nigdy nie miała do czynienia z wieloma morskimi sprawami, nie licząc kilku przypadków, gdy zlecone miała dostarczenie z lub do portu przesyłki, ale na tym jej wiedza się kończyła. Wreszcie, pośród ostatniej grupki przechodniów dostrzegła znajomą sylwetkę blondwłosej kobiety, która wyprostowana stała w oczekiwaniu na samą Moore. Maskując podekscytowanie, dziewczyna zbliżyła się do czarownicy, niezdarnie dygając i pochylając się tak, że z jej głowy prawie spadł wydziergany samodzielnie beret.
— Lady Macmi… Prude? Panna wybaczy, nie jestem pewna jak się zwracać do kogoś wysokourodzonego, a nie chcę — Przybliżyła się konspiracyjnie, na tyle by rozmówczyni mogła usłyszeć jej szept — zwracać uwagi na damę. — Co prawda w obecnej sytuacji wszyscy działali dla jednej sprawy, ale Jenny uważała, że nigdy nie zaszkodzi odrobina uprzejmości i grzeczności w czasach wojny, szczególnie gdy nie zamierzała robić z siebie jakąś niewychowaną bestię. Rodzice wpoili im zasady ładnego wysławiania się i chociaż niewiele poza podstawę dzień dobry i do widzenia znała, to wciąż nie chciała urazić swojej towarzyszki. Już na pierwszy rzut oka widziała w niej bowiem potencjalną znajomą, której łagodne rysy twarzy musiały świadczyć o dobrej naturze, lub doskonałej znajomości sztuki aktorstwa. — Mniej ludzi niż zazwyczaj, prawda? To przez te morskie dziwy? — Spytała, sprowadzając konwersację na właściwe tory i w zamyśleniu rzucając okiem na zdecydowanie mniejszą ilość mieszkańców niż w innych miasteczkach. Wciąż było ich widać gdzieniegdzie, ale nie miało to żadnego porównania do wspomnień Jenny z dziecięcych wycieczek rodzinnych po wakacyjnych ośrodkach.
she smiled, and her face was like the sun
Dostrzegła zbliżającą się sylwetkę. Jenny była równie drobnych gabarytów, co ona. Może nieco wyższa od niej. Dosyć zabawne, że dwie kobiety, zupełnie niepozorne przyszły tutaj, aby zrobić rozeznanie. Cieszyło ją to, że mogły to zrobić, że nikt nie uznał, że nie są niewystarczające, w pewien sposób chyba odbudowała zaufanie swojego kuzyna, bo ostatnio bywało między nimi różnie. Z drugiej strony nie znała drugiego specjalisty w tej dziedzinie, może faktycznie była jedynym wyborem, jaki im pozostawał. Nie było to jednak istotne, grunt, że była tu teraz i mogła pomóc mieszkańcom Kornwalii.
Uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny, która pojawiła się przed nią. - Wystarczy Prudence, nie wydaje mi się, żeby szlacheckie tytuły były nam tutaj teraz do czegoś potrzebne.- weszła w słowo Moore. Miały współpracować, były równe, przynajmniej w oczach Macmillan. Nigdy zresztą nie lubiła tego podziału na arystokrację i resztę. Wprawiało to ludzi w zakłopotanie. Zbliżyła się do Jenny, kiedy ta zaczęła mówić szeptem. - Mieszkańcy Newquay mnie znają, bywałam stałym gościem tego miejsca.- odparła jeszcze z uśmiechem. To miłe, że Moore przejmowała się tym, kim była Prue, doceniała to, że martwi się o jej bezpieczeństwo. W tym miejscu jednak było to niepotrzebne.
Prudence znała kilku członków rodziny Moore, uważała ich za dobrze wychowanych, mądrych i rozsądnych. Naprawdę warto obcować z takimi osobami. Niektóre szlachetne rody mogły im pozazdrościć ogłady.
- Wydaje mi się, że nie tylko przez to, co siedzi w wodzie. Również wojna zebrała swoje żniwa. Niestety. Szkoda, że tylko z jedną z przyczyn możemy coś robić, a może dobrze, że aż z jedną?- cieszyło ją, że na coś przyda się mieszkańcom swoich ziem. - Jenny, może wyjaśnię Ci, co właściwie tutaj robimy. Doszły mnie słuchy, że port został odcięty przez jakieś morskie stworzenia, pojawiłyśmy się tutaj, żeby zobaczyć, z czym mamy do czynienia. Wtedy będę mogła się przygotować na to, jak sobie z nimi poradzić. Jeśli będziesz miała chęć, to zaangażuję Cię później w kolejne działania. Słyszałam bardzo dobre słowa na temat Twojej osoby, dlatego poprosiłam o pomoc.- rzekła do Moore.
Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy, która mogłaby im coś opowiedzieć o sytuacji. Przy jednej z łódek dostrzegła mężczyznę. - Chodźmy, może on nam coś wyjaśni!- ruszyła w jego kierunku.
Uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny, która pojawiła się przed nią. - Wystarczy Prudence, nie wydaje mi się, żeby szlacheckie tytuły były nam tutaj teraz do czegoś potrzebne.- weszła w słowo Moore. Miały współpracować, były równe, przynajmniej w oczach Macmillan. Nigdy zresztą nie lubiła tego podziału na arystokrację i resztę. Wprawiało to ludzi w zakłopotanie. Zbliżyła się do Jenny, kiedy ta zaczęła mówić szeptem. - Mieszkańcy Newquay mnie znają, bywałam stałym gościem tego miejsca.- odparła jeszcze z uśmiechem. To miłe, że Moore przejmowała się tym, kim była Prue, doceniała to, że martwi się o jej bezpieczeństwo. W tym miejscu jednak było to niepotrzebne.
Prudence znała kilku członków rodziny Moore, uważała ich za dobrze wychowanych, mądrych i rozsądnych. Naprawdę warto obcować z takimi osobami. Niektóre szlachetne rody mogły im pozazdrościć ogłady.
- Wydaje mi się, że nie tylko przez to, co siedzi w wodzie. Również wojna zebrała swoje żniwa. Niestety. Szkoda, że tylko z jedną z przyczyn możemy coś robić, a może dobrze, że aż z jedną?- cieszyło ją, że na coś przyda się mieszkańcom swoich ziem. - Jenny, może wyjaśnię Ci, co właściwie tutaj robimy. Doszły mnie słuchy, że port został odcięty przez jakieś morskie stworzenia, pojawiłyśmy się tutaj, żeby zobaczyć, z czym mamy do czynienia. Wtedy będę mogła się przygotować na to, jak sobie z nimi poradzić. Jeśli będziesz miała chęć, to zaangażuję Cię później w kolejne działania. Słyszałam bardzo dobre słowa na temat Twojej osoby, dlatego poprosiłam o pomoc.- rzekła do Moore.
Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy, która mogłaby im coś opowiedzieć o sytuacji. Przy jednej z łódek dostrzegła mężczyznę. - Chodźmy, może on nam coś wyjaśni!- ruszyła w jego kierunku.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiech nieznacznie drgnął. A więc była swojakiem. W miarę gdy Prudence tłumaczyła całą sytuację, ciało Moore rozluźniało się, a zmysły wpadały w rytm rutynowego dostrzegania drobnych szczegółów otaczającego jej świata. Była w tym dobra. Piekielnie dobra. Niepozorna z wyglądu, ale wzbudzająca naturalną wręcz sympatię, mogła znaleźć się na okładce mugolskiego magazynu o młodych dziewczynach, które rozsiewają pozytywność, z równie wielką wytrwałością, co stawiają czoła problemom. Niewiele wiedziała o stojącej przed nią kobiecie, prócz tego, iż musiała znajdować się pośród grona specjalistów w sprawach zwierząt morskich. Z czym ten tytuł się wiązał i jakie doświadczenie stało za taką wiedzą o tych dziwnych kreaturach, wolała nie wnikać. To nie tak, że nie lubiła wody, wręcz przeciwnie. Jenny lubiła pić domowej roboty kompot i herbatę, nawet zapach wody zalanej do prania i pachnącej płynem czyszczącym, czy też gotująca się zupa… Wszystkie te rzeczy były niezwykle przyjemne, a składały się w przeważającej części z wody, jednak ogrom morza znajdującego się po prawej stronie kobiet wprowadzał ją w pewnego rodzaju niepewność.
— Oczywiście Prudence. W takim razie tak będę do ciebie mówić. Ty możesz do mnie Jenny, bez tytułu, bez nazwiska. Mam je wprawdzie, Moore jakbyś nie była pewna, ale faktycznie szybciej będzie bez nich. — Im dłużej mówiła, tym bardziej zastanawiała się, czy nie lepiej przestać, ale jak zwykle język miał inne plany niż głowa. Tytuł lady brzmiał tak dumnie, może sama powinna zastanowić się nad nadaniem sobie jakiegoś? Dama domowego ogniska. Lady kurnika i władczyni siana w oborze… Chyba w jej głowie brzmiało to lepiej niż w rzeczywistości.
— Rozumiem ich doskonale, wszędzie tam, gdzie populacja mugolaków jest większa niż zero, ostatnie miesiące wiązały się z ogromnymi wyrzeczeniami. Prowadź zatem, a ja postaram się rozejrzeć uważnie po terenie. — Miło połechtane ego sprawiło, że palce w butach uniosły się wyżej gdy usłyszała komplement na temat swojej rodziny. Od zawsze była z krewnych dumna, a ich sukcesy traktowała niczym swoje własne, co jednak nie zmieniało faktu, że pragnęła dopomóc sprawie i wykazać się na własnych warunkach. — Dziękuję za te słowa, wiele znaczą dla mnie, gdy mówi je taka zacna osóbka. — Nie chcąc marnować więcej czasu, ruszyła za śladami Macmillan w stronę stojącego przy marnej łajbie mężczyzny.
Ciężko było określić jego wiek ze względu na ewidentne szkody, jakie w ciele wyrządziła wieloletnie praca na dworze. Na oko mógł mieć pięćdziesiąt lat, ale spalone od słońca oblicze i wyżłobione słonym wiatrem zmarszczki znacznie go postarzały. — Piękne panie, osładzacie moje widoki na to marne miasto. — Zagadał, śmiejąc się basem, w ustach trzymając coś przypominające domowej roboty skręta, czy marnego papierosa. — Zgubiły się damy? Tutaj nie miejsce dla takich słodzin, nie miejsce dla nikogo odkąd te parszywce szarpią nam ryby w wodzie i straszą dzieci po brzegach. — Zmarszczył krzaczaste brwi i splunął za siebie, jakby wspomnienie nieprzyjemności osiadło na jego języku i nie chciało samo go opuścić.
— Oczywiście Prudence. W takim razie tak będę do ciebie mówić. Ty możesz do mnie Jenny, bez tytułu, bez nazwiska. Mam je wprawdzie, Moore jakbyś nie była pewna, ale faktycznie szybciej będzie bez nich. — Im dłużej mówiła, tym bardziej zastanawiała się, czy nie lepiej przestać, ale jak zwykle język miał inne plany niż głowa. Tytuł lady brzmiał tak dumnie, może sama powinna zastanowić się nad nadaniem sobie jakiegoś? Dama domowego ogniska. Lady kurnika i władczyni siana w oborze… Chyba w jej głowie brzmiało to lepiej niż w rzeczywistości.
— Rozumiem ich doskonale, wszędzie tam, gdzie populacja mugolaków jest większa niż zero, ostatnie miesiące wiązały się z ogromnymi wyrzeczeniami. Prowadź zatem, a ja postaram się rozejrzeć uważnie po terenie. — Miło połechtane ego sprawiło, że palce w butach uniosły się wyżej gdy usłyszała komplement na temat swojej rodziny. Od zawsze była z krewnych dumna, a ich sukcesy traktowała niczym swoje własne, co jednak nie zmieniało faktu, że pragnęła dopomóc sprawie i wykazać się na własnych warunkach. — Dziękuję za te słowa, wiele znaczą dla mnie, gdy mówi je taka zacna osóbka. — Nie chcąc marnować więcej czasu, ruszyła za śladami Macmillan w stronę stojącego przy marnej łajbie mężczyzny.
Ciężko było określić jego wiek ze względu na ewidentne szkody, jakie w ciele wyrządziła wieloletnie praca na dworze. Na oko mógł mieć pięćdziesiąt lat, ale spalone od słońca oblicze i wyżłobione słonym wiatrem zmarszczki znacznie go postarzały. — Piękne panie, osładzacie moje widoki na to marne miasto. — Zagadał, śmiejąc się basem, w ustach trzymając coś przypominające domowej roboty skręta, czy marnego papierosa. — Zgubiły się damy? Tutaj nie miejsce dla takich słodzin, nie miejsce dla nikogo odkąd te parszywce szarpią nam ryby w wodzie i straszą dzieci po brzegach. — Zmarszczył krzaczaste brwi i splunął za siebie, jakby wspomnienie nieprzyjemności osiadło na jego języku i nie chciało samo go opuścić.
she smiled, and her face was like the sun
Macmilan chciała, jak najlepiej potrafiła nakreślić Jenny sytuację, w której się znalazły. W liście nie napisała zbyt wiele, nigdy bowiem nie wiadomo, czy wpadnie w niepowołane ręce. Kornwalia niby była bezpieczna, lecz wróg był przebiegły i nie można tracić czujności. Wolała nie kusić losu. Prudence z zasady miała pozytywne nastawienie, starała się być miła, dla wszystkich których spotykała na swej drodze, uważała, że warto, dzięki temu raczej ze wszystkimi się dogadywała. Szukała w drugich osobach pozytywów, nigdy nikogo nie przekreślała. Czy to do końca było dobre? Jak do tej pory nie wyszła na tym źle.
- Tak chyba będzie najprościej. Miło mi Cię poznać Jenny, cieszę się, że mamy już za sobą zapoznawanie.- nie przepadała za tymi początkami. Zawsze pojawiał się jakiś dystans, który znikał, kiedy przychodziło ramię w ramię walczyć o lepsze jutro. Tym razem na szczęście poszło szybko.
- Niestety jest dokładnie, tak jak mówisz. Robimy, co w naszej mocy, aby pomóc mugolakom, nie chcę narzekać, jednak rodzinom, jak moim również nie jest lekko. Zostaliśmy czarnymi owcami arystokracji, większość rodów wybrała inną stronę konfliktu. Tworzymy jednak silny sojusz, który będzie walczył w słusznej sprawie, chociaż zaczynamy z gorszej pozycji.- rzekła jeszcze do dziewczyny. Wiedziała, że mugolacy nie mają lekko, jednak ona i jej rodzina nie zamierzała zostawić ich w potrzebie. Niezbyt wielu było podobnych im, jednak oni nigdy nie traktowali innych gorzej ze względu na czystość krwi. Prudence od dziecka nauczono, że liczy się to, co dana osoba ma w głowie, a nie jaki ród reprezentuje, szkoda, że niewielu miało takie podejście.
- Musiałam to powiedzieć, naprawdę cenię sobie pomoc Waszej rodziny.- aby dalej nie zwlekać przyspieszyła tempa, póki mężczyzna jeszcze znajdował się przy łódce. Droga do niego nie zajęła im zbyt wiele czasu.
Widać było, że człowiek przy łajbie od lat paja się pracą na świeżym powietrzu. Niestety trudne warunki zrobiły swoje. - Witamy serdecznie!- nawet nie musiały zagadywać, mężczyzna sam je zauważył. Całkiem dobrze to zwiastowało skoro sam zaczął temat. Skłoniła się na przywitanie i uśmiechnęła do niego przyjaźnie. - Właśnie te parszywce nas tutaj sprowadzają, czy mógłby pan o nich więcej opowiedzieć?- miała nadzieję, że będzie bardziej wylewny.
- Czy panienki postradały zmysły? My sobie z nimi nie radzimy, a co wy dwie miałybyście z nimi zrobić? Głupoty Wam w głowach!- rybak spojrzał na nie nieco sceptycznie.
- Tak chyba będzie najprościej. Miło mi Cię poznać Jenny, cieszę się, że mamy już za sobą zapoznawanie.- nie przepadała za tymi początkami. Zawsze pojawiał się jakiś dystans, który znikał, kiedy przychodziło ramię w ramię walczyć o lepsze jutro. Tym razem na szczęście poszło szybko.
- Niestety jest dokładnie, tak jak mówisz. Robimy, co w naszej mocy, aby pomóc mugolakom, nie chcę narzekać, jednak rodzinom, jak moim również nie jest lekko. Zostaliśmy czarnymi owcami arystokracji, większość rodów wybrała inną stronę konfliktu. Tworzymy jednak silny sojusz, który będzie walczył w słusznej sprawie, chociaż zaczynamy z gorszej pozycji.- rzekła jeszcze do dziewczyny. Wiedziała, że mugolacy nie mają lekko, jednak ona i jej rodzina nie zamierzała zostawić ich w potrzebie. Niezbyt wielu było podobnych im, jednak oni nigdy nie traktowali innych gorzej ze względu na czystość krwi. Prudence od dziecka nauczono, że liczy się to, co dana osoba ma w głowie, a nie jaki ród reprezentuje, szkoda, że niewielu miało takie podejście.
- Musiałam to powiedzieć, naprawdę cenię sobie pomoc Waszej rodziny.- aby dalej nie zwlekać przyspieszyła tempa, póki mężczyzna jeszcze znajdował się przy łódce. Droga do niego nie zajęła im zbyt wiele czasu.
Widać było, że człowiek przy łajbie od lat paja się pracą na świeżym powietrzu. Niestety trudne warunki zrobiły swoje. - Witamy serdecznie!- nawet nie musiały zagadywać, mężczyzna sam je zauważył. Całkiem dobrze to zwiastowało skoro sam zaczął temat. Skłoniła się na przywitanie i uśmiechnęła do niego przyjaźnie. - Właśnie te parszywce nas tutaj sprowadzają, czy mógłby pan o nich więcej opowiedzieć?- miała nadzieję, że będzie bardziej wylewny.
- Czy panienki postradały zmysły? My sobie z nimi nie radzimy, a co wy dwie miałybyście z nimi zrobić? Głupoty Wam w głowach!- rybak spojrzał na nie nieco sceptycznie.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmarszczyła nos, zastanawiając się, ile powinna pozyskać informacji na temat samego zwierzęcia. — Od jak dawna macie z nimi do czynienia? Występują na głębokich wodach, czy bliżej brzegu? — Wprawdzie fauna nie należała do najbardziej zgłębionych przez Moore tematów wiedzy, ale zdrowy rozsądek kazał sądzić, iż musiał istnieć jakiś sposób na trzymanie ich z dala od brzegu do czasu, gdy nie wykombinują jak pozbyć się problemu całkowicie.
Rybak spoważniał i spojrzał na nich z lekką dozą pobłażliwości. — Wiecie panienki co to w ogóle te Marmity? Oj plugawce to, plugawce, mówię wam. Macki tej długości. — Zaprezentował, rozciągając dłonie, co skłoniło Moore do głośnego przełknięcia śliny. — Zaczepiają się o biedaka i wysysają, co ktoś ma głowie, nawet jak ma niewiele. Dopadły mojego kuzyna, a nawet dziecko bratanicy, które bawiło się za blisko brzegu. Teraz nikt już prawie tutaj nie łowi, bo się boją ludziska. O tam. — Wskazał zabrudzonym palcem niedaleką odległość na wodzie. — Tyle z tym zachodu, trzeba unikać ich, a i ryb nie jest wiele, bo zjadają je obrzydliwce. — Jenny wysłuchała wytłumaczenia, wzrokiem obejmując zatokę portową. — Trzeba będzie jakoś zablokować im dostęp, pewnie dotychczas nie było na to czasu i środków, ale z naszą pomocą mogłoby się udać. — Uważnie obserwowała brzeg skrajnych cypli, zastanawiając się nad jakimś sposobem ich połączenia. — Gdyby tak wydzielić tylko jeden korytarz poruszania się łodzi, a resztę zabezpieczyć przed przepływem tych istot? — Zwróciła się do Macmillan, oczekując jej ekspertyzy.
— Byłby pan w stanie nas zabrać w to miejsce? — Spytała ostrożnie, mając nadzieję, że sam akt łowienia ją ominie. Dodatkowo, dla pełnego rozeznania potrzebowałaby spojrzeć na teren z innej perspektywy, chociażby lotu. Chociaż Płotka została w bezpieczeństwie ich irlandzkiego domu, to wciąż miała w kieszeni ztransmutowaną miotłę.
— Jak wam życie niemiłe… — Rybak zawahał się, zerkając w stronę swojej łodzi. — Mogę podpłynąć bliżej, ale wyławiacie go same, bez mojej pomocy. — Zadecydował po chwili zastanowienia. Musiała po głowie chodzić mu perspektywa polepszenia sytuacji rodzinnej miejscowości, ale zarazem nie był znów tak chętny do ryzykowania swoim życiem.
— Gdyby pomógłby pan nam w wyłowieniu… To już nie chodzi tylko o nas, ale o dobro całej społeczności. Postaramy się być ostrożne, ale bez pana pomocy możemy nie tylko polegnąć, ale też same się narazić zupełnie niepotrzebnie. — Zaproponowała łagodnie, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej przekonująco. Dając rozmówcy chwilę na podjęcie decyzji, sama zwróciła się do Prudence. — Co ty na to, żebym podleciała na miotle trochę wyżej i zorientowała się w przestrzeni portu? Mogę wami pokierować, gdy będziecie na łodzi, tak by ominąć największe skupiska tych Mamiłd… Mami… No potworów. Wtedy ty z panem...? — Starszy mężczyzna podniósł wzrok, gdy usłyszał pytanie. — Ravison. Eddy Ravison. — Moore kiwnęła głową. — Z panem Ravisonem wyłowicie jedną sztukę i będziemy w domu. Przy okazji z lepszym poglądem na zatokę mogę potem przygotować krótki opis, żeby łatwiej było zorientować się przy odcinaniu im drogi. Jestem łączniczką, więc daję sobie radę w orientacji terenowej. — Zaproponowała ostatecznie, czekając na zaważający o wszystkim głos Macmillan.
Rybak spoważniał i spojrzał na nich z lekką dozą pobłażliwości. — Wiecie panienki co to w ogóle te Marmity? Oj plugawce to, plugawce, mówię wam. Macki tej długości. — Zaprezentował, rozciągając dłonie, co skłoniło Moore do głośnego przełknięcia śliny. — Zaczepiają się o biedaka i wysysają, co ktoś ma głowie, nawet jak ma niewiele. Dopadły mojego kuzyna, a nawet dziecko bratanicy, które bawiło się za blisko brzegu. Teraz nikt już prawie tutaj nie łowi, bo się boją ludziska. O tam. — Wskazał zabrudzonym palcem niedaleką odległość na wodzie. — Tyle z tym zachodu, trzeba unikać ich, a i ryb nie jest wiele, bo zjadają je obrzydliwce. — Jenny wysłuchała wytłumaczenia, wzrokiem obejmując zatokę portową. — Trzeba będzie jakoś zablokować im dostęp, pewnie dotychczas nie było na to czasu i środków, ale z naszą pomocą mogłoby się udać. — Uważnie obserwowała brzeg skrajnych cypli, zastanawiając się nad jakimś sposobem ich połączenia. — Gdyby tak wydzielić tylko jeden korytarz poruszania się łodzi, a resztę zabezpieczyć przed przepływem tych istot? — Zwróciła się do Macmillan, oczekując jej ekspertyzy.
— Byłby pan w stanie nas zabrać w to miejsce? — Spytała ostrożnie, mając nadzieję, że sam akt łowienia ją ominie. Dodatkowo, dla pełnego rozeznania potrzebowałaby spojrzeć na teren z innej perspektywy, chociażby lotu. Chociaż Płotka została w bezpieczeństwie ich irlandzkiego domu, to wciąż miała w kieszeni ztransmutowaną miotłę.
— Jak wam życie niemiłe… — Rybak zawahał się, zerkając w stronę swojej łodzi. — Mogę podpłynąć bliżej, ale wyławiacie go same, bez mojej pomocy. — Zadecydował po chwili zastanowienia. Musiała po głowie chodzić mu perspektywa polepszenia sytuacji rodzinnej miejscowości, ale zarazem nie był znów tak chętny do ryzykowania swoim życiem.
— Gdyby pomógłby pan nam w wyłowieniu… To już nie chodzi tylko o nas, ale o dobro całej społeczności. Postaramy się być ostrożne, ale bez pana pomocy możemy nie tylko polegnąć, ale też same się narazić zupełnie niepotrzebnie. — Zaproponowała łagodnie, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej przekonująco. Dając rozmówcy chwilę na podjęcie decyzji, sama zwróciła się do Prudence. — Co ty na to, żebym podleciała na miotle trochę wyżej i zorientowała się w przestrzeni portu? Mogę wami pokierować, gdy będziecie na łodzi, tak by ominąć największe skupiska tych Mamiłd… Mami… No potworów. Wtedy ty z panem...? — Starszy mężczyzna podniósł wzrok, gdy usłyszał pytanie. — Ravison. Eddy Ravison. — Moore kiwnęła głową. — Z panem Ravisonem wyłowicie jedną sztukę i będziemy w domu. Przy okazji z lepszym poglądem na zatokę mogę potem przygotować krótki opis, żeby łatwiej było zorientować się przy odcinaniu im drogi. Jestem łączniczką, więc daję sobie radę w orientacji terenowej. — Zaproponowała ostatecznie, czekając na zaważający o wszystkim głos Macmillan.
she smiled, and her face was like the sun
Macmillan słuchała uważnie, tego co rybak miał do powiedzenia. Marmity Cholera jasna, tego się nie spodziewała, czytała o nich wiele, spotkała w swoim życiu jednak może z dziesięć okazów. Przełknęła głośno ślinę. - Niesamowite, marmity, tutaj..- widać było, że jest zadziwiona. - Trzeba zrobić z nimi porządek, mogą niepokoić ludzi, to fakt. Bezpieczniej trzymać się z dala od brzegu, ale widzę, że to już wiecie. One są bardzo niebezpieczne.- rzekła jeszcze do rybaka.
- Tak, musimy je odciąć, żeby nie uciekły, bo pewnie wrócą. Wtedy najprościej będzie je wyłowić, wszystkie. Pozbędziemy się ich raz, a dobrze. Port zacznie działać, jak wcześniej.- odparła do Jenny w ogóle nie przejmując się tym, że rybak stał tuż obok.
Mężczyzna spojrzał na nie z niedowierzaniem. - Czy panienki słyszały, co mówię! One wysysają to, co macie w głowach, chociaż kto wie, co tam macie skoro chcecie podejść bliżej!- Macmillan uśmiechnęła się do niego. - Proszę pana, przyszłyśmy, żeby Wam pomóc. Może źle zrobiłam, że się nie przedstawiłam, jestem Prudence Macmillan, sporo czasu spędziłam na morzu badając morskie stworzenia. Zdaję sobie sprawę z czym mamy do czynienia, chociaż nie wiem, czy to faktycznie są marmity, nie spotykano ich jak dotąd w tych okolicach, dlatego chcę aktualnie wyłowić choć jedno, aby się upewnić z czym przyszło Wam walczyć.- rzekła spokojnie do mężczyzny.
- Korytarz dla łodzi.. odgrodzić z każdej strony, żeby nie mogły do nas podpłynąć, to ma sens!- podobał jej się sposób myślenia Jenny.
- Bez pana sobie nie poradzimy, naprawdę, potrzebujemy tylko jedno stworzenie. Proszę nam pomóc.- miała nadzieję, że mężczyzna się zgodzi. -Psia mać, nie odpływamy za daleko, zarzucimy sieci, wyciągamy i wracamy na ląd! - rzekł do kobiet. Widać, że nie do końca był zachwycony takim obrotem sytuacji, z drugiej strony nie mógł odmówić kobietom.- Tak, podleć na miotle, może faktycznie mapa przyda nam się w późniejszych etapach. Ja wsiądę na łódkę z panem Ravisonem, będziesz nas z góry asekurować.- cały plan wydawał jej się być całkiem dopracowany, jak na to, że wymyśliły go w chwilę, oby wszystko poszło tak gładko, jak brzmiało.
- Chodźmy panie Raviosn, im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziemy bezpieczni.- mężczyzna zaprowadził ją do swojej łodzi, weszła na nią tuż za nim. Po chwili wypłynęli na morze, na całe szczęście mężczyzna miał sieci. - Zarzucamy?- Macmillan była w wyśmienitym nastroju, w końcu to jej żywioł. Łodzie, morze, wiatr we włosach, nie przeszkadzał jej nawet ten ziąb. Pomogła mu zarzucić sieć, teraz pozostawało czekać na to, aż coś w nią wpadnie.
- Tak, musimy je odciąć, żeby nie uciekły, bo pewnie wrócą. Wtedy najprościej będzie je wyłowić, wszystkie. Pozbędziemy się ich raz, a dobrze. Port zacznie działać, jak wcześniej.- odparła do Jenny w ogóle nie przejmując się tym, że rybak stał tuż obok.
Mężczyzna spojrzał na nie z niedowierzaniem. - Czy panienki słyszały, co mówię! One wysysają to, co macie w głowach, chociaż kto wie, co tam macie skoro chcecie podejść bliżej!- Macmillan uśmiechnęła się do niego. - Proszę pana, przyszłyśmy, żeby Wam pomóc. Może źle zrobiłam, że się nie przedstawiłam, jestem Prudence Macmillan, sporo czasu spędziłam na morzu badając morskie stworzenia. Zdaję sobie sprawę z czym mamy do czynienia, chociaż nie wiem, czy to faktycznie są marmity, nie spotykano ich jak dotąd w tych okolicach, dlatego chcę aktualnie wyłowić choć jedno, aby się upewnić z czym przyszło Wam walczyć.- rzekła spokojnie do mężczyzny.
- Korytarz dla łodzi.. odgrodzić z każdej strony, żeby nie mogły do nas podpłynąć, to ma sens!- podobał jej się sposób myślenia Jenny.
- Bez pana sobie nie poradzimy, naprawdę, potrzebujemy tylko jedno stworzenie. Proszę nam pomóc.- miała nadzieję, że mężczyzna się zgodzi. -Psia mać, nie odpływamy za daleko, zarzucimy sieci, wyciągamy i wracamy na ląd! - rzekł do kobiet. Widać, że nie do końca był zachwycony takim obrotem sytuacji, z drugiej strony nie mógł odmówić kobietom.- Tak, podleć na miotle, może faktycznie mapa przyda nam się w późniejszych etapach. Ja wsiądę na łódkę z panem Ravisonem, będziesz nas z góry asekurować.- cały plan wydawał jej się być całkiem dopracowany, jak na to, że wymyśliły go w chwilę, oby wszystko poszło tak gładko, jak brzmiało.
- Chodźmy panie Raviosn, im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziemy bezpieczni.- mężczyzna zaprowadził ją do swojej łodzi, weszła na nią tuż za nim. Po chwili wypłynęli na morze, na całe szczęście mężczyzna miał sieci. - Zarzucamy?- Macmillan była w wyśmienitym nastroju, w końcu to jej żywioł. Łodzie, morze, wiatr we włosach, nie przeszkadzał jej nawet ten ziąb. Pomogła mu zarzucić sieć, teraz pozostawało czekać na to, aż coś w nią wpadnie.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak obiecała, tak też uczyniła, chwytając swoją miotłę i unosząc się na odległość wystarczającą, by osoby znajdujące się na łodzi mogły ją usłyszeć. Uważnie omiatała wzrokiem cały teren, skupiona przede wszystkim na szczegółach, które pragnęła zachować w pamięci.
- Widzę linię w głębi zatoki, która wydaje się być idealnym miejscem na umieszczenie zasieków! - Podniosła głos tak, by słyszała ją Prudence, a zatoczone na miotle koło pozwoliło Macmillan umiejscowić przestrzeń, którą Jenny miała na myśli. Mogła bać się wody, czy tych stworzeń, ale pod względem znajomości terenu i rozłożenia swych sił na jego przemierzanie mogła podołać nawet i okolicy portowej.
- Ino ostrożnie z tymi sieciami, mają macki bydlaki i nie wahają się przy ich użyciu. - Ostrzegł rybak, a z jego twarzy Prudence mogła wyczytać rosnące zdenerwowanie. W przeciwieństwie do lady, mężczyzna pozostawał w grobowym humorze, skupiony na swym zadaniu, a być może odrobinę żałujący podjętej decyzji o pomocy dwóm kobietom. Nagle, w pewnej odległości od łodzi Moore dostrzegła większe poruszenie wodnej zmarszczki. - Tam! Zbliżaj się! - Wykrzyknęła, całą dłonią pokazując zamaszystym ruchem konkretne miejsce. Istotnie, gdy Prudence przyglądnęła się mocniej, mogła z dystansu dostrzec pod taflą połyskujący kształt czegoś na wymiar sporych rozmiarów meduzy o przeźroczystym cielsku i grubych odnóżach, które, chociaż poruszało się wolno, zachowywało stabilne tempo, zbliżając się do łodzi. - Cholera, prawie tu są! - Zaklął Ravison, odsuwając się nagle od sieci, gdy brzeg łodzi uderzył w coś z głuchym tąpnięciem. Moore, skierowała miotłę w dół, unosząc się tuż nad głowami Prudence i Eddy’ego w pełnym napięcia niepokoju. Zgodnie z jej obawami, jedna z kreatur dotarła już do łajby, a powierzchnią przyssawek zaczepiła się o stare deski, jednocześnie splątana w grube nici sieci.
- Trzeba ją jakoś unieszkodliwić i zabrać na pokład. Uważajcie, bo może i jest wolna, ale w końcu dojdzie za burtę. - Ostrzegła, próbując zachować spokój i stłumić odruchy wymiotne. Bała się tej bestii, a przede wszystkim bała się o bezpieczeństwo Prudence, znajdującej się na pokładzie. - Prudence, może jakieś zaklęcie oszałamiające? Nie wiem, cokolwiek co ją omami i pozwoli wyciągnąć z wody. - Spytała znawczynię w nadziei, że badaczka zaoferuje swoją profesjonalną opinię. Tymczasem Ravison kręcił głową z jawnym niezadowoleniem, stopniowo oddalając się od sieci w stronę steru. - Nie, nie nie. Mówiłem wam, nie chcę tego cholerstwa żywego na pokładzie. Niebezpieczne to! Czy wyście postradały zmysły? - Rozgorączkowany wzrok czarodzieja nie polepszał sytuacji, a Moore widziała, że niewiele czasu dzieliło go od podjęcia spontanicznej decyzji o zawróceniu do brzegu. - Spokojnie. Mamy to pod kontrolą. Prudence, spróbuj rzucić zaklęcie, a ja pochwycę sieć od drugiej strony, tam, gdzie jest zahaczona o burtę. Podciągnę ją z powietrza i wrzucimy wszystko… O tam. - Wskazała wolną skrzynię w tyle statku, która otwarta wcześniej musiała pełnić rolę schowka na używane sieci.
- Widzę linię w głębi zatoki, która wydaje się być idealnym miejscem na umieszczenie zasieków! - Podniosła głos tak, by słyszała ją Prudence, a zatoczone na miotle koło pozwoliło Macmillan umiejscowić przestrzeń, którą Jenny miała na myśli. Mogła bać się wody, czy tych stworzeń, ale pod względem znajomości terenu i rozłożenia swych sił na jego przemierzanie mogła podołać nawet i okolicy portowej.
- Ino ostrożnie z tymi sieciami, mają macki bydlaki i nie wahają się przy ich użyciu. - Ostrzegł rybak, a z jego twarzy Prudence mogła wyczytać rosnące zdenerwowanie. W przeciwieństwie do lady, mężczyzna pozostawał w grobowym humorze, skupiony na swym zadaniu, a być może odrobinę żałujący podjętej decyzji o pomocy dwóm kobietom. Nagle, w pewnej odległości od łodzi Moore dostrzegła większe poruszenie wodnej zmarszczki. - Tam! Zbliżaj się! - Wykrzyknęła, całą dłonią pokazując zamaszystym ruchem konkretne miejsce. Istotnie, gdy Prudence przyglądnęła się mocniej, mogła z dystansu dostrzec pod taflą połyskujący kształt czegoś na wymiar sporych rozmiarów meduzy o przeźroczystym cielsku i grubych odnóżach, które, chociaż poruszało się wolno, zachowywało stabilne tempo, zbliżając się do łodzi. - Cholera, prawie tu są! - Zaklął Ravison, odsuwając się nagle od sieci, gdy brzeg łodzi uderzył w coś z głuchym tąpnięciem. Moore, skierowała miotłę w dół, unosząc się tuż nad głowami Prudence i Eddy’ego w pełnym napięcia niepokoju. Zgodnie z jej obawami, jedna z kreatur dotarła już do łajby, a powierzchnią przyssawek zaczepiła się o stare deski, jednocześnie splątana w grube nici sieci.
- Trzeba ją jakoś unieszkodliwić i zabrać na pokład. Uważajcie, bo może i jest wolna, ale w końcu dojdzie za burtę. - Ostrzegła, próbując zachować spokój i stłumić odruchy wymiotne. Bała się tej bestii, a przede wszystkim bała się o bezpieczeństwo Prudence, znajdującej się na pokładzie. - Prudence, może jakieś zaklęcie oszałamiające? Nie wiem, cokolwiek co ją omami i pozwoli wyciągnąć z wody. - Spytała znawczynię w nadziei, że badaczka zaoferuje swoją profesjonalną opinię. Tymczasem Ravison kręcił głową z jawnym niezadowoleniem, stopniowo oddalając się od sieci w stronę steru. - Nie, nie nie. Mówiłem wam, nie chcę tego cholerstwa żywego na pokładzie. Niebezpieczne to! Czy wyście postradały zmysły? - Rozgorączkowany wzrok czarodzieja nie polepszał sytuacji, a Moore widziała, że niewiele czasu dzieliło go od podjęcia spontanicznej decyzji o zawróceniu do brzegu. - Spokojnie. Mamy to pod kontrolą. Prudence, spróbuj rzucić zaklęcie, a ja pochwycę sieć od drugiej strony, tam, gdzie jest zahaczona o burtę. Podciągnę ją z powietrza i wrzucimy wszystko… O tam. - Wskazała wolną skrzynię w tyle statku, która otwarta wcześniej musiała pełnić rolę schowka na używane sieci.
she smiled, and her face was like the sun
Prudence z Ravisonem stali teraz w miejscu, czekając aż coś złapie się w sieć. Usłyszała głos Jenny z miotły, na której to się znajdowała. Uniosła głowę do góry. - Zapamiętaj jak najwięcej z tego, co widzisz, będziemy tego potrzebować na później, dzisiaj to dopiero rozgrzewka- krzyknęła do dziewczyny.
- Na spokojnie panie Ravison, nie z takimi mackami już sobie w swoim życiu radziłam!- widziała zdenerwowanie mężczyzny, miała nadzieję, że nie wyniknie z tego nic nieprzewidzianego.
Dostrzegła w oddali na wodzie ruch. Jak widać nie musieli wcale zbyt długo czekać. Doskonale. Czekała z cierpliwością, aż podpłyną bliżej, była spokojna, zupełnie przeciwnie do mężczyzny z którym znajdowała się na łódce. Akurat takie rzeczy nie powodowały u niej zdenerwowania, wiedziała, że sobie z tym poradzi, w końcu nie raz w życiu już to robiła.
-Ja się nimi zajmę panie Ravison.- rzekła jeszcze do mężczyzny. Chciała złapać tylko jedno stworzenie, aby upewnić się z czym ma do czynienia. Wolała nie wciągać go na pokład bez wcześniejszego unieszkodliwienia, nie chciałaby mieć tego człowieka na sumieniu. Wyprostowała się, ścisnęła mocno różdżkę. - PERTURBO!- powiedziała pewnie, celowała w zwierzę, które znalazło się w sieci. Zaklęcie jej się udało, pozostaje tylko wciągnąć zwierzę na pokład. Stwór w sieci był dosyć dużym osobnikiem. - Jenny, możesz mi wciągnąć sieć na pokład?- czekała na pomoc towarzyszki.
- Panie Ravison, mógłby pan otworzyć skrzynię, najlepiej będzie jeśli wrzucimy to cudo właśnie do niej. Będziemy pewni, że nie zrobi nikomu krzywdy. My wrzucimy sieć z marmitem, pan zamyka, jasne?
Ravison nieco zmienił wcześniejsze sceptyczne nastawienie do kobiet - Się robi panienko.
- Dobrze Jenny, to na trzy, raz, dwa, trzy!- powiedziała, po czym pociągnęła za sieć, bez wsparcia towarzyszki zapewne by się to jej nie udało. Mamcillan przyglądała się temu, co udało im się wyłowić, jak nic musiał to być marmit. Tylko, co je skłoniło do tego, aby to właśnie tutaj przybyć całym stadem. Czy wody był bogaty w jakiś składnik, który im służył, czy to z powodu anomalii? Będzie się nad tym zastanawiać w domu, właśnie tam zamierzała zabrać tego stwora, którego wrzuciły do skrzyni. Ravison zamknął wieko, kiedy z Jenny przeniosły sieć ze zwierzęciem.
- Wracajmy na brzeg, nic tu po nas.- rzekła do mężczyzny. - Nie było chyba tak źle?- spojrzała jeszcze na niego z uśmiechem na twarzy.
Już mogą wracać, pozostaje tylko jakoś przetransportować skrzynię z marmitem do Puddlemere.
Perturbo
- Na spokojnie panie Ravison, nie z takimi mackami już sobie w swoim życiu radziłam!- widziała zdenerwowanie mężczyzny, miała nadzieję, że nie wyniknie z tego nic nieprzewidzianego.
Dostrzegła w oddali na wodzie ruch. Jak widać nie musieli wcale zbyt długo czekać. Doskonale. Czekała z cierpliwością, aż podpłyną bliżej, była spokojna, zupełnie przeciwnie do mężczyzny z którym znajdowała się na łódce. Akurat takie rzeczy nie powodowały u niej zdenerwowania, wiedziała, że sobie z tym poradzi, w końcu nie raz w życiu już to robiła.
-Ja się nimi zajmę panie Ravison.- rzekła jeszcze do mężczyzny. Chciała złapać tylko jedno stworzenie, aby upewnić się z czym ma do czynienia. Wolała nie wciągać go na pokład bez wcześniejszego unieszkodliwienia, nie chciałaby mieć tego człowieka na sumieniu. Wyprostowała się, ścisnęła mocno różdżkę. - PERTURBO!- powiedziała pewnie, celowała w zwierzę, które znalazło się w sieci. Zaklęcie jej się udało, pozostaje tylko wciągnąć zwierzę na pokład. Stwór w sieci był dosyć dużym osobnikiem. - Jenny, możesz mi wciągnąć sieć na pokład?- czekała na pomoc towarzyszki.
- Panie Ravison, mógłby pan otworzyć skrzynię, najlepiej będzie jeśli wrzucimy to cudo właśnie do niej. Będziemy pewni, że nie zrobi nikomu krzywdy. My wrzucimy sieć z marmitem, pan zamyka, jasne?
Ravison nieco zmienił wcześniejsze sceptyczne nastawienie do kobiet - Się robi panienko.
- Dobrze Jenny, to na trzy, raz, dwa, trzy!- powiedziała, po czym pociągnęła za sieć, bez wsparcia towarzyszki zapewne by się to jej nie udało. Mamcillan przyglądała się temu, co udało im się wyłowić, jak nic musiał to być marmit. Tylko, co je skłoniło do tego, aby to właśnie tutaj przybyć całym stadem. Czy wody był bogaty w jakiś składnik, który im służył, czy to z powodu anomalii? Będzie się nad tym zastanawiać w domu, właśnie tam zamierzała zabrać tego stwora, którego wrzuciły do skrzyni. Ravison zamknął wieko, kiedy z Jenny przeniosły sieć ze zwierzęciem.
- Wracajmy na brzeg, nic tu po nas.- rzekła do mężczyzny. - Nie było chyba tak źle?- spojrzała jeszcze na niego z uśmiechem na twarzy.
Już mogą wracać, pozostaje tylko jakoś przetransportować skrzynię z marmitem do Puddlemere.
Perturbo
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyzwyczaiła się do siły swych mięśni i tego, że mogła na nich polegać. Fizyczność ciała, łatwość, z jaką lawirowała pośród wysiłku, dla większości zbyt dużego, powodowała przyjemne poczucia spełnienia i determinację, która skłaniała ją do sięgania po coraz to większe wyzwania. Podobnie stało się, gdy pochwyciła w dłonie brzeg sieci. Wyćwiczone ruchy sprawiły, że łydki zacisnęły się dookoła miotły, a ścięgna naprężyły umiejętnie, podczas gdy kręgosłup chylił się nieco niżej by utrzymać równowagę.
— Ciągnę, uwaga! — To mówiąc, nabrała powietrza i skierowała miotłę wyżej, unosząc ciężar morskiego stwora wraz ze sobą. Chociaż cała operacja trwała może z kilka minut, to w głowie Jenny wszystko układało się znacznie dłużej. Wcześniej nieprzyzwyczajona była do takich obciążeń, ale wraz ze wzrostem zapotrzebowania na przewóz paczek jej kondycja siłowa znacznie się poprawiła. Mogła nosić rzeczy cięższe, przemieszczać się przy tym sprawniej, a jednocześnie skrzętnie unikać pozostawiania szczególnych śladów. — Jeszcze kilka metrów i… Jest! — Wykrzyknęła rozradowana, wciskając sieć do wielkiego kufra i skinieniem głowy sygnalizując rybakowi, że może zamknąć wieko. Przyjemne ciepło zmęczenia rozciągnęło się po całym ciele, gdy dziewczyna ostrożnie wylądowała na pokładzie łajby, ponownie zmniejszając swoją miotłę do mikroskopijnych rozmiarów kieszeni. — Dobra robota Prudence, o mały włos nie wlazło to, to na pokład. — Pochwaliła towarzyszkę, samej będąc równie dumną z użycia swoich zdolności fizycznych. Tworzyły zgrany duet i chociaż na usta cisnęły się kolejne komplementy, rozsądek kazał ograniczyć ilość wypowiadanych słów na rzecz konkretów dotyczących misji. — Postarałam się zapamiętać wszystkie szczegóły i bez problemu będę w stanie przekazać je osobom odpowiedzialnym za kolejne etapy gonienia tych memr… Mami… Gadzin. — Dokończyła zgrabnie, nie chcąc zajmować się przesadnie długo zbędną terminologią.
— Wy to panny jesteście szalone eh, mówię szalone. — Wymamrotał pod nosem Ravison, ale z wyrazu jego twarzy Jenny mogła odczytać nie tylko ulgę z zakończonego zadania, ale też coś na kształt nadziei. Mieszkańcy Newaquay utrzymywali się ze swego biznesu rybnego, w dużej mierze polegając na dobrobycie tego co miały do zaoferowania okoliczne wody. Bez nich nie było pieniędzy, a bez pieniędzy w czasach konfliktu długo nie przeżyją.
— To dopiero początek, ale dobry początek. — Przyznała pokrzepiająco, zastanawiając się nad dalszymi krokami podjętymi przez ich dwójkę. Skoro złowienie jednej glisdy zajęło tyle czasu, na usunięcie całej gromady z pewnością będą musieli poświęcić więcej środków i opracować strategiczny plan. Z tą myślą, po kilkunastu minutach pływu, przerywanego większymi i mniejszymi falami, dotarli wreszcie na brzeg.
Rybak pomógł obu kobietom wyciągnąć skrzynię na zewnątrz, ta z kolei zatrzęsła się w pewnej chwili, tak jak gdyby jej lokator pragnął ogłosić swe niezadowolenie. — Bleh. — Wymsknęło się Moore, gdy wyobraziła sobie na sekundę nieatrakcyjną masę bezkształtnej meduzy, która wysysa cokolwiek w pobliżu jej głowy. Na całe szczęście, wszystkim tym będą martwić się dopiero później, bo póki co odniosły wspólnie mały, galaretowaty sukces.
| zt.x2
— Ciągnę, uwaga! — To mówiąc, nabrała powietrza i skierowała miotłę wyżej, unosząc ciężar morskiego stwora wraz ze sobą. Chociaż cała operacja trwała może z kilka minut, to w głowie Jenny wszystko układało się znacznie dłużej. Wcześniej nieprzyzwyczajona była do takich obciążeń, ale wraz ze wzrostem zapotrzebowania na przewóz paczek jej kondycja siłowa znacznie się poprawiła. Mogła nosić rzeczy cięższe, przemieszczać się przy tym sprawniej, a jednocześnie skrzętnie unikać pozostawiania szczególnych śladów. — Jeszcze kilka metrów i… Jest! — Wykrzyknęła rozradowana, wciskając sieć do wielkiego kufra i skinieniem głowy sygnalizując rybakowi, że może zamknąć wieko. Przyjemne ciepło zmęczenia rozciągnęło się po całym ciele, gdy dziewczyna ostrożnie wylądowała na pokładzie łajby, ponownie zmniejszając swoją miotłę do mikroskopijnych rozmiarów kieszeni. — Dobra robota Prudence, o mały włos nie wlazło to, to na pokład. — Pochwaliła towarzyszkę, samej będąc równie dumną z użycia swoich zdolności fizycznych. Tworzyły zgrany duet i chociaż na usta cisnęły się kolejne komplementy, rozsądek kazał ograniczyć ilość wypowiadanych słów na rzecz konkretów dotyczących misji. — Postarałam się zapamiętać wszystkie szczegóły i bez problemu będę w stanie przekazać je osobom odpowiedzialnym za kolejne etapy gonienia tych memr… Mami… Gadzin. — Dokończyła zgrabnie, nie chcąc zajmować się przesadnie długo zbędną terminologią.
— Wy to panny jesteście szalone eh, mówię szalone. — Wymamrotał pod nosem Ravison, ale z wyrazu jego twarzy Jenny mogła odczytać nie tylko ulgę z zakończonego zadania, ale też coś na kształt nadziei. Mieszkańcy Newaquay utrzymywali się ze swego biznesu rybnego, w dużej mierze polegając na dobrobycie tego co miały do zaoferowania okoliczne wody. Bez nich nie było pieniędzy, a bez pieniędzy w czasach konfliktu długo nie przeżyją.
— To dopiero początek, ale dobry początek. — Przyznała pokrzepiająco, zastanawiając się nad dalszymi krokami podjętymi przez ich dwójkę. Skoro złowienie jednej glisdy zajęło tyle czasu, na usunięcie całej gromady z pewnością będą musieli poświęcić więcej środków i opracować strategiczny plan. Z tą myślą, po kilkunastu minutach pływu, przerywanego większymi i mniejszymi falami, dotarli wreszcie na brzeg.
Rybak pomógł obu kobietom wyciągnąć skrzynię na zewnątrz, ta z kolei zatrzęsła się w pewnej chwili, tak jak gdyby jej lokator pragnął ogłosić swe niezadowolenie. — Bleh. — Wymsknęło się Moore, gdy wyobraziła sobie na sekundę nieatrakcyjną masę bezkształtnej meduzy, która wysysa cokolwiek w pobliżu jej głowy. Na całe szczęście, wszystkim tym będą martwić się dopiero później, bo póki co odniosły wspólnie mały, galaretowaty sukces.
| zt.x2
she smiled, and her face was like the sun
12.02.1958
Prudence z Jenny podczas ostatniej wizyty w porcie Newquay zobaczyły, z czym mają do czynienia. Sprawdziły teren, złapały jedno ze stworzeń. Był to pierwszy krok do walki ze zwierzętami, które postanowiły zamieszkać w porcie. Macmillan była nieco zdziwiona, nie do końca takich zwierząt się spodziewała. Miała świadomość, że walka z marmitami nie była najłatwiejsza, tym bardziej, że gdy atakowały ludzi, to po prostu dzięki swoim macką wchodziły w organizmy i zabijały je od środka. Muszą jednak pomóc miejscowym, trzeba przywrócić port do lat jego świetności. Był ważnym elementem handlowym.
Panna Moore przygotowała mapę, której mogli użyć, aby określić w jaki sposób będą działać. Macmillan była zachwycona jej zaangażowaniem, wszak ledwie dwa dni temu tutaj były, a wczoraj już wysłała jej mapę. Nie była może ona jakaś specjalistyczna, jednak czasami prostota okazywała się być najlepsza. Dziewczyna ostatnio spojrzała na wszystko z góry, dzięki czemu mogli się dowiedzieć, jak wygląda teren, który mieli zabezpieczyć.
Macmillan pojawiła się w porcie w towarzystwie współpracowników rodziny. Jednego sama zwerbowała, Thomas okazał się być całkiem dobrym nabytkiem, była zadowolona, że zaproponowała mu współpracę. Potrzebowała właśnie kogoś takiego, kto mógłby jej pomóc w nietypowych sprawach. Castor wzbudził jej zaufanie swoim profesjonalizmem, gdy ostatnio wstawiał jej wybite zęby, to dzięki niemu nie musiała już pamiętać, żeby nie pokazywać uzębienia.
Dzień zapowiadał się dobrze. Pojawili się w porcie, Prue miała na plecach miotłę, która mogła się dzisiaj przydać. Przynieśli też ze sobą skrzynię, w której ostatnio z Jenny zamknęły jedno ze stworzeń. Chciała zademonstrować towarzyszom, z czym będą się mierzyć. Choć właściwie, to jeszcze nie ten etap.
- Przyprowadziłam Was ze sobą do portu, dlatego, że ostatnio pojawiła się w nim grupa stworzeń. Musimy pomóc miejscowym się ich pozbyć, gdyż port jest ważnym elementem Kornwalii. Bez niego jesteśmy odcięci. Nie wiem, czy słyszeliście o stworzeniach, które zwą się marmitami. Mam jednego w tej skrzyni, jeśli chcecie zobaczyć, jak wygląda. Są one dosyć niebezpieczne, gdyż jeśli się do Was zbliżą, mogą dzięki swoim mackom przeniknąć do wnętrza waszego ciała i Was zabić od środka. Są to takie pasożyty, które wysysają życie z ludzi. Nie martwcie się jednak, nie pojawiliśmy się tutaj, aby je chwytać. Przynajmniej jeszcze. Musimy odciąć im drogę ucieczki. Dzięki czemu będziemy mogli je wyłowić. Jenny Moore, wspaniała dziewczyna - dodała w między czasie - była tutaj ze mną dwa dni temu, żeby zobaczyć z czym mamy się zmierzyć. Narysowała mapę, która powinna nam ułatwić działanie. Myślałam o tym, żeby postawić barierę, która oddzieliłaby zatokę i nie pozwoliła uciec marmitom.- spojrzała na swoich towarzyszy, aby zobaczyć, co o tym wszystkim myśleć.
Prudence z Jenny podczas ostatniej wizyty w porcie Newquay zobaczyły, z czym mają do czynienia. Sprawdziły teren, złapały jedno ze stworzeń. Był to pierwszy krok do walki ze zwierzętami, które postanowiły zamieszkać w porcie. Macmillan była nieco zdziwiona, nie do końca takich zwierząt się spodziewała. Miała świadomość, że walka z marmitami nie była najłatwiejsza, tym bardziej, że gdy atakowały ludzi, to po prostu dzięki swoim macką wchodziły w organizmy i zabijały je od środka. Muszą jednak pomóc miejscowym, trzeba przywrócić port do lat jego świetności. Był ważnym elementem handlowym.
Panna Moore przygotowała mapę, której mogli użyć, aby określić w jaki sposób będą działać. Macmillan była zachwycona jej zaangażowaniem, wszak ledwie dwa dni temu tutaj były, a wczoraj już wysłała jej mapę. Nie była może ona jakaś specjalistyczna, jednak czasami prostota okazywała się być najlepsza. Dziewczyna ostatnio spojrzała na wszystko z góry, dzięki czemu mogli się dowiedzieć, jak wygląda teren, który mieli zabezpieczyć.
Macmillan pojawiła się w porcie w towarzystwie współpracowników rodziny. Jednego sama zwerbowała, Thomas okazał się być całkiem dobrym nabytkiem, była zadowolona, że zaproponowała mu współpracę. Potrzebowała właśnie kogoś takiego, kto mógłby jej pomóc w nietypowych sprawach. Castor wzbudził jej zaufanie swoim profesjonalizmem, gdy ostatnio wstawiał jej wybite zęby, to dzięki niemu nie musiała już pamiętać, żeby nie pokazywać uzębienia.
Dzień zapowiadał się dobrze. Pojawili się w porcie, Prue miała na plecach miotłę, która mogła się dzisiaj przydać. Przynieśli też ze sobą skrzynię, w której ostatnio z Jenny zamknęły jedno ze stworzeń. Chciała zademonstrować towarzyszom, z czym będą się mierzyć. Choć właściwie, to jeszcze nie ten etap.
- Przyprowadziłam Was ze sobą do portu, dlatego, że ostatnio pojawiła się w nim grupa stworzeń. Musimy pomóc miejscowym się ich pozbyć, gdyż port jest ważnym elementem Kornwalii. Bez niego jesteśmy odcięci. Nie wiem, czy słyszeliście o stworzeniach, które zwą się marmitami. Mam jednego w tej skrzyni, jeśli chcecie zobaczyć, jak wygląda. Są one dosyć niebezpieczne, gdyż jeśli się do Was zbliżą, mogą dzięki swoim mackom przeniknąć do wnętrza waszego ciała i Was zabić od środka. Są to takie pasożyty, które wysysają życie z ludzi. Nie martwcie się jednak, nie pojawiliśmy się tutaj, aby je chwytać. Przynajmniej jeszcze. Musimy odciąć im drogę ucieczki. Dzięki czemu będziemy mogli je wyłowić. Jenny Moore, wspaniała dziewczyna - dodała w między czasie - była tutaj ze mną dwa dni temu, żeby zobaczyć z czym mamy się zmierzyć. Narysowała mapę, która powinna nam ułatwić działanie. Myślałam o tym, żeby postawić barierę, która oddzieliłaby zatokę i nie pozwoliła uciec marmitom.- spojrzała na swoich towarzyszy, aby zobaczyć, co o tym wszystkim myśleć.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otrzymane od lady Prudence wezwanie należało do tych, które Castor zwykł nazywać nietypowymi. Nie tylko dlatego, że było dość niespodziewane, ale również przez fakt osoby, od której pochodziło. Lady Macmillan dała już się poznać jako szlachcianka odrobinę niekonwencjonalna, nielubiąca pośrednictwa i klarownie wyrażająca swoje emocje, bez szczególnego przywiązania do manier, których z kolei przestrzeganie było mocno wpisane w osobę Sprouta od samego urodzenia. Nie mógł jednak zignorować wezwania, gdy dowiedział się, że dotyczy ono portu. Nie był może żeglarzem, jednakże jako stawiający pierwsze kroki w świecie ekonomii młody człowiek bardzo dobrze wiedział, jak ważnym elementem dla rozwoju regionu jest możliwość swobodnego operowania w strefie morskiej. Sam w trakcie wielu swych wypraw po jedzenie zachodził nawet tutaj, przecież najlepsze ryby można było dostać właśnie w Newquay.
Z racji wagi dzisiejszego wydarzenia, przy wychodzeniu z domu zostawił Tonksom krótką notatkę informującą, że leci do Kornwalii i aby nie czekali na niego z obiadem. Michaelowi zostawił jeszcze drugą, informującą go o punkcie odbioru — to bardzo dziwne, ale nigdy nie mógł sobie przypomnieć, w jakim miejscu znajduje się ich dom, więc za każdym razem, gdy go opuszczał, musiał mieć odpowiednią eskortę, która dostarczy go na powrót do domowych pieleszy. Taki stan rzeczy delikatnie go irytował (nie miał przecież problemów z pamięcią poza wszystkim, co tyczyło się domu Tonksów!), lecz mimo wszystko zaakceptował ten stan rzeczy dość prędko.
Ale na tym nie koniec. Dziś wybrał się bowiem do Kornwalii na miotle, a każdy, kto znał Castora, wiedział, że nie był to jego ulubiony środek transportu. Unikał go tak często, jak tylko umiał, lecz o tyle, o ile latać jako—tako potrafił, o tyle pływać już wcale. Ważąc duże i małe zło, wybrał więc to mniejsze i dlatego odetchnął z ulgą, gdy wreszcie wylądował w porcie. A po drodze nie rozbił się na drzewie!
— Lady Macmillan — skłonił się przed nią zgodnie z obowiązującymi manierami, a następnie poprawił na sobie szatę ze skóry tebo. Trzewiki, które miał na sobie również były podszyte tym materiałem, Trixie zarzekała się, że nie będzie się ślizgał. W sumie mógłby spróbować na tafli lodu, ale to nie teraz, to kiedy indziej...? — Thomas? — gdy jego ostrożny inaczej przyjaciel zjawił się przy ich boku, Castor uniósł pytająco jasne brwi w górę. Spojrzał nawet na lady Macmillan, jakby oczekiwał odrobiny wyjaśnień, lecz ta wydawała się być niewzruszona cygańską obecnością, co dawało Castorowi delikatne przeczucie, że nie było to ich pierwszym spotkaniem.
— Marmity? — uniósł lekko brew do góry. Słyszał o ludziach, którzy lubili trzymać sobie takie stworzenia w charakterze zwierzątek domowych, wyobrażał je sobie jako skrzyżowanie przytulanki z galaretką. Nie spodziewał się jednak, nawet popierając się swoją podstawową wiedzą, że takie stworzenia mogą być niebezpieczne. Bo po co byłyby wtedy brane jako maskotki z mackami? — Ten w skrzyni, on jest... Zneutralizowany? Jak ją otworzymy, to nie zrobi nam krzywdy? — spytał, spoglądając na Prudence uważnie. Przewidywał, że Thomas postawiony przed możliwością spojrzenia do środka, nie przegapi takiej okazji, więc na wszelki wypadek położył dłoń na wieku, choć trochę chcąc opóźnić impulsywność przyjaciela. — Rozumiem, że chciałaby lady stworzyć coś w rodzaju... klatki na te stworzenia, tak? Odciąć im drogę na otwarte morze? — ciekawy dobór czarodziejów — Mam zalążek pomysłu. Thomas, wziąłeś miotłę? Wypłynięcie łódką to nie jest chyba najlepszy pomysł...? Chyba że potrafisz pływać.
Z racji wagi dzisiejszego wydarzenia, przy wychodzeniu z domu zostawił Tonksom krótką notatkę informującą, że leci do Kornwalii i aby nie czekali na niego z obiadem. Michaelowi zostawił jeszcze drugą, informującą go o punkcie odbioru — to bardzo dziwne, ale nigdy nie mógł sobie przypomnieć, w jakim miejscu znajduje się ich dom, więc za każdym razem, gdy go opuszczał, musiał mieć odpowiednią eskortę, która dostarczy go na powrót do domowych pieleszy. Taki stan rzeczy delikatnie go irytował (nie miał przecież problemów z pamięcią poza wszystkim, co tyczyło się domu Tonksów!), lecz mimo wszystko zaakceptował ten stan rzeczy dość prędko.
Ale na tym nie koniec. Dziś wybrał się bowiem do Kornwalii na miotle, a każdy, kto znał Castora, wiedział, że nie był to jego ulubiony środek transportu. Unikał go tak często, jak tylko umiał, lecz o tyle, o ile latać jako—tako potrafił, o tyle pływać już wcale. Ważąc duże i małe zło, wybrał więc to mniejsze i dlatego odetchnął z ulgą, gdy wreszcie wylądował w porcie. A po drodze nie rozbił się na drzewie!
— Lady Macmillan — skłonił się przed nią zgodnie z obowiązującymi manierami, a następnie poprawił na sobie szatę ze skóry tebo. Trzewiki, które miał na sobie również były podszyte tym materiałem, Trixie zarzekała się, że nie będzie się ślizgał. W sumie mógłby spróbować na tafli lodu, ale to nie teraz, to kiedy indziej...? — Thomas? — gdy jego ostrożny inaczej przyjaciel zjawił się przy ich boku, Castor uniósł pytająco jasne brwi w górę. Spojrzał nawet na lady Macmillan, jakby oczekiwał odrobiny wyjaśnień, lecz ta wydawała się być niewzruszona cygańską obecnością, co dawało Castorowi delikatne przeczucie, że nie było to ich pierwszym spotkaniem.
— Marmity? — uniósł lekko brew do góry. Słyszał o ludziach, którzy lubili trzymać sobie takie stworzenia w charakterze zwierzątek domowych, wyobrażał je sobie jako skrzyżowanie przytulanki z galaretką. Nie spodziewał się jednak, nawet popierając się swoją podstawową wiedzą, że takie stworzenia mogą być niebezpieczne. Bo po co byłyby wtedy brane jako maskotki z mackami? — Ten w skrzyni, on jest... Zneutralizowany? Jak ją otworzymy, to nie zrobi nam krzywdy? — spytał, spoglądając na Prudence uważnie. Przewidywał, że Thomas postawiony przed możliwością spojrzenia do środka, nie przegapi takiej okazji, więc na wszelki wypadek położył dłoń na wieku, choć trochę chcąc opóźnić impulsywność przyjaciela. — Rozumiem, że chciałaby lady stworzyć coś w rodzaju... klatki na te stworzenia, tak? Odciąć im drogę na otwarte morze? — ciekawy dobór czarodziejów — Mam zalążek pomysłu. Thomas, wziąłeś miotłę? Wypłynięcie łódką to nie jest chyba najlepszy pomysł...? Chyba że potrafisz pływać.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Nie dało się ukryć, że Thomas miał różne talenty, których ani pochodzenie, ani przydatność nie była pewna - ale je posiadał. I na pewno należał do tych osób, które były kreatywne. A uzyskując możliwość pracy dla lady Macmillan, wolał ją podjąć niż znów zastanawiać się co i gdzie ma poczynić, tym bardziej że bezsenne noce były jego zmorą ostatniego miesiąca. Na pewno wyglądał gorzej, jakby wory pod oczami były wyraźniejsze, jakby jego cera była bardziej ziemista i szarawa, ale nie były to rzeczy, które powstrzymywały jego uśmiech, bo i z takim pojawił się w porcie. Rzecz jasna na miotle, lubiąc korzystać z tego środka transportu w przeciwieństwie do czarodzieja, który na miejscu pojawił się ostatni.
Sam z Prudence przywitał się, machając po prostu na powitanie jeszcze kiedy był na miotle… Więc nic dziwnego, że z zainteresowaniem obserwował jak Castor się kłaniał. A na jego pytające spojrzenie, uśmiechnął się jedynie wesoło i zaraz klepnął go w ramię.
- Ja - odpowiedział jak gdyby nigdy nic, choć z pewnością w głowie byłego prefekta pojawiło się pytanie co tu robi Thomas Doe, choć prawdziwą zagadką powinno być dlaczego Sprout się jeszcze nie przyzwyczaił do obecności tego konkretnego cygana w różnych miejscach? W końcu najstarszy z rodzeństwa cygan miał talent - chociaż ten talent ciężko było konkretnie namierzyć to z pewnością miał coś wspólnego ze szczęściem, z przypadkiem i losem. Pojawiał się w zupełnie przypadkowych miejscach, robił bałagan i znikał jak gdyby nigdy nic.
- Czyli mamy nie pozwolić im się do siebie zbliżyć, tak? Brzmi prosto… - stwierdził, wzruszając lekko ramionami, zerkając też na Castora, który zablokował wieko skrzyni. A już po chwili sięgnął po swoją miotłę leżącą kawałek za nim i szturchnął nią zaczepnie byłego Puchona, na znak że posiadał swój transport. - Uczyłem Jimmiego, oczywiście że umiem pływać. Ale te… marmity, tak? One atakują w powietrzu czy tylko w wodzie? W sensie, nie wynurzą macek z wody do nas? Albo nie wiem, nie zaatakują łodzi? - podpytał, bo jeśli miał do czegoś prawdziwego pecha to do kontaktów z magicznymi stworzeniami. Jakoś… no nie dogadywali się. Niuchacz go gonił, smok go chciał zaatakować przez szybę, a przecież przy pierwszym spotkaniu swoim i Prudence to dementor ich zaatakował! Znaczy, no prawie zaatakował, bo sobie poszedł, ale mieli z nim spotkanie. Chociaż… czy dementor był zwierzęciem? Nie był tego pewny, ale chyba mógł uznać, że tak. Bo czym innym by miał być? Przecież nie skrzatem!
- Ty umiesz pływać? - zapytał kolegi spokojnie, bo nie wiedział przecież czy nie ma on jakiś ukrytych talentów.
Zerknął też w stronę zatoki przez moment, zastanawiając się… jaką barierę tak właściwie miała na myśli Prudence? Pamiętał z początku miesiąca, kiedy na murze poszukiwana Tonksówna rzucała barierę przy pomocy białej magii, ale nie był pewny czy któreś z nich znało się na tej dziedzinie na tyle, żeby ją rzucić. Castor w końcu chyba coś tam mieszał z bimbrami i innymi alkoholami w kotle, a Prudence… cóż, wciąż nie był pewny, na których dziedzinach znała się jego pracodawczyni.
Podparł się o miotle, jej trzonek wbijając w ziemię.
- Odciąć, żeby wyłowić? Brzmi sensownie, ale to nie wygląda na mały teren… W sensie, cała zatoka… - rzucił, choć samemu nie był pewny, co tak właściwie mogli zrobić. No i pytanie czy przy ujściu zatoki te stworzenia się nie pałętały? - A te marmity się czegoś boją? Albo nie lubią? W sensie tak jak… no konie nie lubią głośnych dźwięków. W sumie to chyba większość zwierząt ich nie lubi… Ale no, wiecie o co mi chodzi? Żeby je jakoś zagonić bardziej do zatoki, stawiając tam coś czego nie lubią? Znam trochę zaklęć transmutacyjnych, czasem ich używałem w szkole do… zaliczenia przedmiotów, tak, tak - urwał, chcąc powiedzieć o nastraszeniu innych uczniów, ale po spojrzeniu na Castora zrezygnował z opcji przyznania się do jakiś wykręcanych żartów. - Dźwięki, iluzje… coś czego by się wystraszyły i zebrały razem?
Sam z Prudence przywitał się, machając po prostu na powitanie jeszcze kiedy był na miotle… Więc nic dziwnego, że z zainteresowaniem obserwował jak Castor się kłaniał. A na jego pytające spojrzenie, uśmiechnął się jedynie wesoło i zaraz klepnął go w ramię.
- Ja - odpowiedział jak gdyby nigdy nic, choć z pewnością w głowie byłego prefekta pojawiło się pytanie co tu robi Thomas Doe, choć prawdziwą zagadką powinno być dlaczego Sprout się jeszcze nie przyzwyczaił do obecności tego konkretnego cygana w różnych miejscach? W końcu najstarszy z rodzeństwa cygan miał talent - chociaż ten talent ciężko było konkretnie namierzyć to z pewnością miał coś wspólnego ze szczęściem, z przypadkiem i losem. Pojawiał się w zupełnie przypadkowych miejscach, robił bałagan i znikał jak gdyby nigdy nic.
- Czyli mamy nie pozwolić im się do siebie zbliżyć, tak? Brzmi prosto… - stwierdził, wzruszając lekko ramionami, zerkając też na Castora, który zablokował wieko skrzyni. A już po chwili sięgnął po swoją miotłę leżącą kawałek za nim i szturchnął nią zaczepnie byłego Puchona, na znak że posiadał swój transport. - Uczyłem Jimmiego, oczywiście że umiem pływać. Ale te… marmity, tak? One atakują w powietrzu czy tylko w wodzie? W sensie, nie wynurzą macek z wody do nas? Albo nie wiem, nie zaatakują łodzi? - podpytał, bo jeśli miał do czegoś prawdziwego pecha to do kontaktów z magicznymi stworzeniami. Jakoś… no nie dogadywali się. Niuchacz go gonił, smok go chciał zaatakować przez szybę, a przecież przy pierwszym spotkaniu swoim i Prudence to dementor ich zaatakował! Znaczy, no prawie zaatakował, bo sobie poszedł, ale mieli z nim spotkanie. Chociaż… czy dementor był zwierzęciem? Nie był tego pewny, ale chyba mógł uznać, że tak. Bo czym innym by miał być? Przecież nie skrzatem!
- Ty umiesz pływać? - zapytał kolegi spokojnie, bo nie wiedział przecież czy nie ma on jakiś ukrytych talentów.
Zerknął też w stronę zatoki przez moment, zastanawiając się… jaką barierę tak właściwie miała na myśli Prudence? Pamiętał z początku miesiąca, kiedy na murze poszukiwana Tonksówna rzucała barierę przy pomocy białej magii, ale nie był pewny czy któreś z nich znało się na tej dziedzinie na tyle, żeby ją rzucić. Castor w końcu chyba coś tam mieszał z bimbrami i innymi alkoholami w kotle, a Prudence… cóż, wciąż nie był pewny, na których dziedzinach znała się jego pracodawczyni.
Podparł się o miotle, jej trzonek wbijając w ziemię.
- Odciąć, żeby wyłowić? Brzmi sensownie, ale to nie wygląda na mały teren… W sensie, cała zatoka… - rzucił, choć samemu nie był pewny, co tak właściwie mogli zrobić. No i pytanie czy przy ujściu zatoki te stworzenia się nie pałętały? - A te marmity się czegoś boją? Albo nie lubią? W sensie tak jak… no konie nie lubią głośnych dźwięków. W sumie to chyba większość zwierząt ich nie lubi… Ale no, wiecie o co mi chodzi? Żeby je jakoś zagonić bardziej do zatoki, stawiając tam coś czego nie lubią? Znam trochę zaklęć transmutacyjnych, czasem ich używałem w szkole do… zaliczenia przedmiotów, tak, tak - urwał, chcąc powiedzieć o nastraszeniu innych uczniów, ale po spojrzeniu na Castora zrezygnował z opcji przyznania się do jakiś wykręcanych żartów. - Dźwięki, iluzje… coś czego by się wystraszyły i zebrały razem?
Lady Macmillan lubiła się angażować w życie mieszkańców Kornwalii. Zawsze chętnie do nich wychodziła, wspierała, kiedy tego potrzebowali. Tym razem umiejętności, które posiadała dzięki latom nauki, mogły się przydać, żeby poradzić sobie z trudnością, z którą przyszło sobie im radzić w porcie. Nie wahała się nawet przez moment, wiedziała, że dzięki jej wiedzy mogą przywrócić portowi świetność. Potrzebowała jedynie osób, które jej by w tym pomogły. W końcu sama, nawet ze swoją znajomością tematu nie miała szans. Dlatego też poprosiła o wsparcie tych dwóch, wydawało jej się, że powinni sobie poradzić z zadaniem, jakie mieli do wykonania.
Spostrzegła zdziwienie Castora spowodowane obecnością Doe. - Wy się znacie?- sama była nieco zaskoczona. - Jaki ten świat mały. Thomas od niedawna dla mnie pracuje, został moim asystentem.- wyjaśniła Sproutowi.
- Tak, marmity, miałam z nimi styczność i są naprawdę bardzo niebezpieczne. Może z pozoru tak nie wyglądają, jednak potrafią zrobić krzywdę człowiekowi.- odparła jeszcze. - Ten w skrzyni został oszołomiony, myślę, że w tym momencie może być bardzo rozjuszony i niezadowolony z powodu miejsca, w którym został zamknięty.
Wolałaby mimo wszytko nie otwierać wieka skrzyni, a raczej zająć się tym stworzeniem na spokojnie na dworze Macmillanów. W tym momencie mogło to być zupełne niepotrzebne ryzyko. - Można uznać, że byłaby to klatka. Nie miałyby możliwości odwrotu. Można by je na spokojnie wyłowić i zrobić z nimi coś użytecznego.
Mięli ze sobą miotły, więc mogli próbować czarować z powietrza, było to bezpieczniejsze niż wypływanie łodzią. Przynajmniej tak się jej wydawało. - Nie powinny atakować w powietrzu, jednak nie możecie znaleźć się w wodzie. Jak czujecie się w powietrzu?- wolała o to zapytać, nie chciała, żeby niepotrzebnie ryzykowali. Ona sama nie miała problemu z tym, aby zaraz wsiąść na miotłę. - Jak to bywa w naturze, boją się większych od siebie. Kaszalotów, które je jedzą. Można spróbować imitować dźwięki tego ssaka pod wodą, co zagoniłoby je wszystkie w stronę portu, wtedy w jakiś sposób zablokować im możliwość wypłynięcia z zatoki. Zdaję sobie sprawę, że jest to duży teren.- była to chyba najlepsza opcja, jaką mięli. - Tylko zastanawiam się jeszcze, jaką postawić barierę, czy skorzystać z roślin, które znajdują się w wodzie, czy postawić niewidzialną ścianę, chociaż to chyba nie jest możliwe.- westchnęła ciężko.
Spostrzegła zdziwienie Castora spowodowane obecnością Doe. - Wy się znacie?- sama była nieco zaskoczona. - Jaki ten świat mały. Thomas od niedawna dla mnie pracuje, został moim asystentem.- wyjaśniła Sproutowi.
- Tak, marmity, miałam z nimi styczność i są naprawdę bardzo niebezpieczne. Może z pozoru tak nie wyglądają, jednak potrafią zrobić krzywdę człowiekowi.- odparła jeszcze. - Ten w skrzyni został oszołomiony, myślę, że w tym momencie może być bardzo rozjuszony i niezadowolony z powodu miejsca, w którym został zamknięty.
Wolałaby mimo wszytko nie otwierać wieka skrzyni, a raczej zająć się tym stworzeniem na spokojnie na dworze Macmillanów. W tym momencie mogło to być zupełne niepotrzebne ryzyko. - Można uznać, że byłaby to klatka. Nie miałyby możliwości odwrotu. Można by je na spokojnie wyłowić i zrobić z nimi coś użytecznego.
Mięli ze sobą miotły, więc mogli próbować czarować z powietrza, było to bezpieczniejsze niż wypływanie łodzią. Przynajmniej tak się jej wydawało. - Nie powinny atakować w powietrzu, jednak nie możecie znaleźć się w wodzie. Jak czujecie się w powietrzu?- wolała o to zapytać, nie chciała, żeby niepotrzebnie ryzykowali. Ona sama nie miała problemu z tym, aby zaraz wsiąść na miotłę. - Jak to bywa w naturze, boją się większych od siebie. Kaszalotów, które je jedzą. Można spróbować imitować dźwięki tego ssaka pod wodą, co zagoniłoby je wszystkie w stronę portu, wtedy w jakiś sposób zablokować im możliwość wypłynięcia z zatoki. Zdaję sobie sprawę, że jest to duży teren.- była to chyba najlepsza opcja, jaką mięli. - Tylko zastanawiam się jeszcze, jaką postawić barierę, czy skorzystać z roślin, które znajdują się w wodzie, czy postawić niewidzialną ścianę, chociaż to chyba nie jest możliwe.- westchnęła ciężko.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Ostatnio zmieniony przez Prudence Macmillan dnia 22.11.21 22:53, w całości zmieniany 1 raz
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Port Newquay
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia