Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Port Newquay
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Port Newquay
Newquay jest niewielkim miasteczkiem nadmorskim, wyróżnia je jednak to, że posiada największy w Kornwalii port morski. Całe hrabstwo zwykło korzystać z usług tego miejsca. Większość dostaw trafiała właśnie tutaj, w lepszych czasach port był ważnym punktem eksportu. Poza portem miasteczko posiada piękne, piaszczyste plaże, z których można korzystać w wolnym czasie, oraz sporo tradycyjnych pubów. W sezonie letnim przybywało tu sporo turystów, jednak od czasu odcięcia Półwyspu miasto opustoszało, a port znacznie podupadł.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Klepnięcie przyjął z miną sugerującą raczej brak otwartej radości na jego widok. Nie można było jednak pominąć prawie niedosłyszalnego mruknięcia, które wydostało się z jego ust, a które to oczywiście oznaczało zadowolenie, że wciąż żył. Brak snu odbijał się na jego twarzy dość szczególnie, do tego stopnia, że nawet Castor nie mógł tego pominąć w swoim badaniu otaczającego go świata. Mimo wszystko, lepszy był taki niedospany, niż martwy. Z tyłu głowy dźwięczała mu prośba Sheili o eliksiry nasenne. Wyśle im dodatkową porcję, gdy tylko uporają się z dzisiejszym zadaniem.
Na pytanie lady Macmillan zboczył spojrzeniem z Thomasa, by zerknąć na szlachciankę.
— Powiedzieć, że się znamy to jak nic nie powiedzieć — odparł szczerze, wreszcie pozwalając sobie wydostać się z pierwszych objęć zaskoczenia. Thomas miał naturalną zdolność do wnikania we wszystkie, a zwłaszcza najbardziej absurdalne sytuacje, jakie mógł odnaleźć pod słońcem. — Chodziliśmy razem do szkoły. Nie byliśmy w tych samych domach, ale gdy jest się prefektem naczelnym, trzeba mieć oko na wszystkich.
Równocześnie z tymi słowami poprawił ułożenie okularów na kości nosowej, jednocześnie puszczając Doe porozumiewawcze oczko. Prudence nie musiała znać całej ich historii, przeplatanej szlabanami i psikusami. Wystarczyło, że znali się dość dobrze. Może Castor nie był z Thomasem tak blisko jak reszta jego równo— i niżejlatków, lecz nie przeszkadzało mu to przeżywać jego cierpienia równie mocno jak własnego.
A obiecał Michaelowi, że będzie priorytetyzował własne bezpieczeństwo. Chyba dziś miał przejść pierwszy z testów.
— Asystentem lady? — uniósł brwi ku górze w wyrazie zaskoczenia, gdy powtarzał tę informację. Mógłby zadać wiele pytań, rozdzielić je nawet po równo pomiędzy Prudence, a Thomasa, był jednak pewien, że z tą historią wiązało się więcej niż uśmiech, jakim Thomas mógłby go najwyżej uraczyć. Jeszcze raz powiesz, że ludzie nie lubią cyganów, Tommy... Jakże ich nie lubili, skoro dostał pracę u l a d y?
Postanowił jednak grzecznie pominąć tę kwestię, skupiając się na dalszych słowach lady Macmillan. Ich dzisiejszy przeciwnik nie wydawał się stworzeniem, które można było zignorować, czy też potraktować pobłażliwie. Castor zagryzł delikatnie wnętrze policzka, a wolną dłonią nacisnął na wieko mocniej. Spojrzenie, które posłał w tamtym momencie Thomasowi, zdawało się krzyczeć, żeby ani myślał o jej otwarciu. Za dużo ryzykowali.
— To my rezygnujemy z oglądania. Jak kiedyś będzie okazja, to sobie zobaczymy go... zasuszonego... — nie wiedział w sumie, jak można przechowywać takowe stworzenia, by przestały być niebezpieczne. Uznał więc, że wodne stworzenia przestają być groźne po wyciągnięciu z naturalnego środowiska, ergo wysuszenie załatwiałoby sprawę. — Co do reszty, wydaje się, że rozumiemy. Mam nawet pewien pomysł, skoro już lady wspomniała o roślinach — było pewne zaklęcie, które mógłby rzucić i przy odpowiednim szczęściu... nawet by wyszło!
— Wiesz, wolałbym nie sprawdzać, czy umiem pływać — szepnął z niepocieszoną miną, bowiem przyznanie się do własnej niekompetencji w tym zakresie było rzeczą trudną. Pewnie tak trudną jak dopłynięcie do brzegu w wodzie morskiej o temperaturze charakterystycznej dla zimy stulecia, o czychających mackach marmitów nie wspominając. — Nie wiem, czy mamy możliwość postawienia ściany albo muru. Teoretycznie murusio mogłoby załatwić sprawę, problem w tym, że nie mamy tak daleko wysuniętych budynków, które moglibyśmy połączyć. Skorzystam z pomocy roślin, a ty, Thomas, zrób tak, jak wtedy na czwartym roku. Wiesz, o czym mówię — szalbierczy uśmiech zjawił się na ustach Castora, który przypomniał sobie jeden z psikusów, bardzo efektywnych zresztą, które pomimo wielkiego rozbawienia wywołanego w całym gronie prefeckim kosztowało Gryffindor utratę dwudziestu punktów, a biednego woźnego wysłało na tydzień urlopu w skrzydle szpitalnym. Ech, te iluzje...
— Lady zostaje na lądzie, rozumiem? — jeszcze tego brakowało, by ruszała w przestworza z nimi...
Na pytanie lady Macmillan zboczył spojrzeniem z Thomasa, by zerknąć na szlachciankę.
— Powiedzieć, że się znamy to jak nic nie powiedzieć — odparł szczerze, wreszcie pozwalając sobie wydostać się z pierwszych objęć zaskoczenia. Thomas miał naturalną zdolność do wnikania we wszystkie, a zwłaszcza najbardziej absurdalne sytuacje, jakie mógł odnaleźć pod słońcem. — Chodziliśmy razem do szkoły. Nie byliśmy w tych samych domach, ale gdy jest się prefektem naczelnym, trzeba mieć oko na wszystkich.
Równocześnie z tymi słowami poprawił ułożenie okularów na kości nosowej, jednocześnie puszczając Doe porozumiewawcze oczko. Prudence nie musiała znać całej ich historii, przeplatanej szlabanami i psikusami. Wystarczyło, że znali się dość dobrze. Może Castor nie był z Thomasem tak blisko jak reszta jego równo— i niżejlatków, lecz nie przeszkadzało mu to przeżywać jego cierpienia równie mocno jak własnego.
A obiecał Michaelowi, że będzie priorytetyzował własne bezpieczeństwo. Chyba dziś miał przejść pierwszy z testów.
— Asystentem lady? — uniósł brwi ku górze w wyrazie zaskoczenia, gdy powtarzał tę informację. Mógłby zadać wiele pytań, rozdzielić je nawet po równo pomiędzy Prudence, a Thomasa, był jednak pewien, że z tą historią wiązało się więcej niż uśmiech, jakim Thomas mógłby go najwyżej uraczyć. Jeszcze raz powiesz, że ludzie nie lubią cyganów, Tommy... Jakże ich nie lubili, skoro dostał pracę u l a d y?
Postanowił jednak grzecznie pominąć tę kwestię, skupiając się na dalszych słowach lady Macmillan. Ich dzisiejszy przeciwnik nie wydawał się stworzeniem, które można było zignorować, czy też potraktować pobłażliwie. Castor zagryzł delikatnie wnętrze policzka, a wolną dłonią nacisnął na wieko mocniej. Spojrzenie, które posłał w tamtym momencie Thomasowi, zdawało się krzyczeć, żeby ani myślał o jej otwarciu. Za dużo ryzykowali.
— To my rezygnujemy z oglądania. Jak kiedyś będzie okazja, to sobie zobaczymy go... zasuszonego... — nie wiedział w sumie, jak można przechowywać takowe stworzenia, by przestały być niebezpieczne. Uznał więc, że wodne stworzenia przestają być groźne po wyciągnięciu z naturalnego środowiska, ergo wysuszenie załatwiałoby sprawę. — Co do reszty, wydaje się, że rozumiemy. Mam nawet pewien pomysł, skoro już lady wspomniała o roślinach — było pewne zaklęcie, które mógłby rzucić i przy odpowiednim szczęściu... nawet by wyszło!
— Wiesz, wolałbym nie sprawdzać, czy umiem pływać — szepnął z niepocieszoną miną, bowiem przyznanie się do własnej niekompetencji w tym zakresie było rzeczą trudną. Pewnie tak trudną jak dopłynięcie do brzegu w wodzie morskiej o temperaturze charakterystycznej dla zimy stulecia, o czychających mackach marmitów nie wspominając. — Nie wiem, czy mamy możliwość postawienia ściany albo muru. Teoretycznie murusio mogłoby załatwić sprawę, problem w tym, że nie mamy tak daleko wysuniętych budynków, które moglibyśmy połączyć. Skorzystam z pomocy roślin, a ty, Thomas, zrób tak, jak wtedy na czwartym roku. Wiesz, o czym mówię — szalbierczy uśmiech zjawił się na ustach Castora, który przypomniał sobie jeden z psikusów, bardzo efektywnych zresztą, które pomimo wielkiego rozbawienia wywołanego w całym gronie prefeckim kosztowało Gryffindor utratę dwudziestu punktów, a biednego woźnego wysłało na tydzień urlopu w skrzydle szpitalnym. Ech, te iluzje...
— Lady zostaje na lądzie, rozumiem? — jeszcze tego brakowało, by ruszała w przestworza z nimi...
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Nie był zrażony miną starszego kolegi nawet przez moment - wręcz przeciwnie, uśmiechnął się jak dureń, a skąd miał jeszcze na to siły po tym co wydarzyło się prawie miesiąc temu - nie było do końca wiadome. Ale zawsze tak się zachowywał, jakby niewiele złego go spotykało w życiu. No chyba, że robienie z siebie ofiary miało akurat się opłacić.
- Byłem jego ulubionym Gryfonem. Ratowałem go przed tymi, którzy mu łamali okulary i próbowali się nad nim znęcać - skłamał gładko odnośnie relacji ze Sproutem, za co z pewnością później dostanie po głowie - ale to brzmiało bardziej wiarygodnie i mniej szkodliwie od tego, gdyby się przyznał, że to on łamał Castorowi okulary w Hogwarcie, żeby dosłownie utrudnić mu zauważenie czegoś.
Sprawa z lubieniem cyganów była dość skomplikowana. Bo póki się nie wyróżniał, niewiele zarzucało mu pochodzenie - ale w taborze było za to dużo gorzej, bo ludzie wiedzieli, kim są. Zresztą, zależało na kogo trafił.
- Tak wyszło, znasz moje kompetencje przecież - znasz kogoś lepszego ode mnie, kto wychodzi z kłopotów w miarę cało? Bo ja nie dodał w myślach, wzruszając ramionami i udając istnego aniołka, jak gdyby niczego złego nigdy w życiu nie zrobił.
Zmarszczył zaraz brwi na słowa Castora o rezygnowaniu z oglądania. Cóż… chciałby zobaczyć to stworzenie jak wyglądało. Nie powinno być martwe już na lądzie? Albo coś? Ryby w końcu umierały trzymane w pudełku i podczas pierwszego wędkowania się sam o tym przekonał za młodu.
- Czekaj, jak przytrzymasz to na lądzie to to się wysusza? W sensie jak rodzynka? Nie… no nie wiem… w sensie, no to nie gnije po prostu jak ryby? - zapytał spoglądając to na Prudence, to na Castora czując się wyraźnie nieco zagubionym jak działało to całe zasuszone i trzymanie markowego stworzenia w skrzyni. Może to było bardziej podobne do… do jakiejś żaby? Że żyło w wodzie i się tam chowało, ale czasem wychodziło na ląd? To by chyba wtedy miało sens, że chciałoby ich próbować zabić, bo byłoby złe.
I chętnie by zobaczył jak to coś wygląda… Ale widząc jak bardzo Castor zaraz miał się położyć na tej skrzyni, złapał go po prostu za ramię, odciągając.
- No już, już, chodź na miotłę, a nie - rzucił, wywracając oczami do Castora. Przecież nigdy nie zaczepiał stworzeń… Znaczy, czasem z Forsythią, kiedy pierwszy raz się z nią wymykał do zakazanego lasu, ale ona wydawała się wiedzieć wtedy, co robić z tymi wszystkimi zwierzakami. - Ja się na miotle i w powietrzu czuję dobrze.
- Nie potrzebne mi budynki, mogę rzucić terracreato - rzucił, zaraz sięgając po swoją miotłę. Nie był pewny co prawda jak Castor wolał lecieć, ale… znając jego możliwości lepiej było im lecieć na jednej miotle. W końcu Thomas miał większą szansę udanego uniku, gdyby jednak ich te stworzenia zaatakowały. - A te… kaszaloty, tak? To… jakie dźwięki wydają? - dopytał jeszcze, zerkając na pannę Macmillan niepewnie. - W sensie, no nie żebym nie wiedział, ale muszę wiedzieć jaki… ten… no. Rodzaj, żeby dobrze zaklęcie rzucić - dodał, odchrząkając nieco. Z morzem w końcu miał tyle wspólnego co spacer po plaży z Jeanie, na tym zazwyczaj się kończyło jego obcowanie. Chociaż może kiedyś chętniej by wypłynął na statku. Chciałby spróbować, może porozmawia z Thalią na ten temat? Ale to na wiosnę.
Zerknął też na Prudence, nie do końca wiedząc czy ta chciała lecieć z nimi.
- Wiem o czym, wsiadaj i się trzymaj - rzucił do byłego Puchona, samemu siadając na swojej miotle i czekając aż dołączy do niego starszy kolega. Poczekał również na ewentualne instrukcje od lady, zanim rzeczywiście się wbił w powietrze, żeby ruszyć nad odpowiedni teren. Nie miał problemów z rzucaniem zaklęć z powietrza, ale stanowczo same warunku atmosferyczne nie były najmilsze do latania, dlatego na razie skupił się na tym, aby walczyć z wiatrem i w miarę bezpiecznie przetransportować kolegę nad wejście do zatoki, które mieli odciąć.
- Byłem jego ulubionym Gryfonem. Ratowałem go przed tymi, którzy mu łamali okulary i próbowali się nad nim znęcać - skłamał gładko odnośnie relacji ze Sproutem, za co z pewnością później dostanie po głowie - ale to brzmiało bardziej wiarygodnie i mniej szkodliwie od tego, gdyby się przyznał, że to on łamał Castorowi okulary w Hogwarcie, żeby dosłownie utrudnić mu zauważenie czegoś.
Sprawa z lubieniem cyganów była dość skomplikowana. Bo póki się nie wyróżniał, niewiele zarzucało mu pochodzenie - ale w taborze było za to dużo gorzej, bo ludzie wiedzieli, kim są. Zresztą, zależało na kogo trafił.
- Tak wyszło, znasz moje kompetencje przecież - znasz kogoś lepszego ode mnie, kto wychodzi z kłopotów w miarę cało? Bo ja nie dodał w myślach, wzruszając ramionami i udając istnego aniołka, jak gdyby niczego złego nigdy w życiu nie zrobił.
Zmarszczył zaraz brwi na słowa Castora o rezygnowaniu z oglądania. Cóż… chciałby zobaczyć to stworzenie jak wyglądało. Nie powinno być martwe już na lądzie? Albo coś? Ryby w końcu umierały trzymane w pudełku i podczas pierwszego wędkowania się sam o tym przekonał za młodu.
- Czekaj, jak przytrzymasz to na lądzie to to się wysusza? W sensie jak rodzynka? Nie… no nie wiem… w sensie, no to nie gnije po prostu jak ryby? - zapytał spoglądając to na Prudence, to na Castora czując się wyraźnie nieco zagubionym jak działało to całe zasuszone i trzymanie markowego stworzenia w skrzyni. Może to było bardziej podobne do… do jakiejś żaby? Że żyło w wodzie i się tam chowało, ale czasem wychodziło na ląd? To by chyba wtedy miało sens, że chciałoby ich próbować zabić, bo byłoby złe.
I chętnie by zobaczył jak to coś wygląda… Ale widząc jak bardzo Castor zaraz miał się położyć na tej skrzyni, złapał go po prostu za ramię, odciągając.
- No już, już, chodź na miotłę, a nie - rzucił, wywracając oczami do Castora. Przecież nigdy nie zaczepiał stworzeń… Znaczy, czasem z Forsythią, kiedy pierwszy raz się z nią wymykał do zakazanego lasu, ale ona wydawała się wiedzieć wtedy, co robić z tymi wszystkimi zwierzakami. - Ja się na miotle i w powietrzu czuję dobrze.
- Nie potrzebne mi budynki, mogę rzucić terracreato - rzucił, zaraz sięgając po swoją miotłę. Nie był pewny co prawda jak Castor wolał lecieć, ale… znając jego możliwości lepiej było im lecieć na jednej miotle. W końcu Thomas miał większą szansę udanego uniku, gdyby jednak ich te stworzenia zaatakowały. - A te… kaszaloty, tak? To… jakie dźwięki wydają? - dopytał jeszcze, zerkając na pannę Macmillan niepewnie. - W sensie, no nie żebym nie wiedział, ale muszę wiedzieć jaki… ten… no. Rodzaj, żeby dobrze zaklęcie rzucić - dodał, odchrząkając nieco. Z morzem w końcu miał tyle wspólnego co spacer po plaży z Jeanie, na tym zazwyczaj się kończyło jego obcowanie. Chociaż może kiedyś chętniej by wypłynął na statku. Chciałby spróbować, może porozmawia z Thalią na ten temat? Ale to na wiosnę.
Zerknął też na Prudence, nie do końca wiedząc czy ta chciała lecieć z nimi.
- Wiem o czym, wsiadaj i się trzymaj - rzucił do byłego Puchona, samemu siadając na swojej miotle i czekając aż dołączy do niego starszy kolega. Poczekał również na ewentualne instrukcje od lady, zanim rzeczywiście się wbił w powietrze, żeby ruszyć nad odpowiedni teren. Nie miał problemów z rzucaniem zaklęć z powietrza, ale stanowczo same warunku atmosferyczne nie były najmilsze do latania, dlatego na razie skupił się na tym, aby walczyć z wiatrem i w miarę bezpiecznie przetransportować kolegę nad wejście do zatoki, które mieli odciąć.
Prefekt naczelny, tak Castor wyglądał jej na kogoś takiego, już podczas ostatniego spotkania zauważyła, że był bardzo ułożony i pilny, do tego pełen ogłady. - Fakt, jesteście w podobnym wieku, mogłam założyć, że znacie się z Hogwartu.- rzekła do nich. Jakoś wcześniej na to nie wpadła, w sumie w końcu nie miała kiedy też się nad tym zastanawiać, skoro sami powiedzieli jej skąd się znają.
- To bardzo dobra postawa, Gryfoni chyba mają to do siebie, że pomagają potrzebującym.- odparła przypominając sobie swoje zachowanie w Hogwarcie. Sama w końcu wiele razy stawała w obronie słabszych, często konfrontując się z większymi i starszymi od siebie. Taka już była Prudence - nie potrafiła stać bezczynnie, jak i tym razem. Nie negowała słów Thomasa, w końcu nie dawał jej żadnych przesłanek, aby mu nie wierzyć.
- Kompetencje.. na pewno jakieś masz.- rzekła słysząc kolejne słowa Doe. Chociaż, jakie one konkretnie były, to nie potrafiła jeszcze sprecyzować. Grunt, że zechciał jej pomóc w dzisiejszej sprawie, tak samo jak i Sprout.
- Nie gnije, potrafi też wytrzymać trochę na lądzie, z czasem jednak wysycha.- powiedziała jeszcze słysząc wątpliwości Thomasa. Wolała jednak aktualnie nie sprawdzać, ile te stworzenia są w stanie wytrzymać na lądzie. Było to zbyt ryzykowne.
- Jeśli któryś z Was wyląduje w wodzie, będę go asekurować. Ja akurat czuję się w niej bardzo dobrze. Może moim marzeniem nie jest pływanie w morzu o takiej temperaturze wśród stada marmitów, jednak możecie wiedzieć, że jak będzie się coś działo, to jestem i Wam pomogę.- zaliczyła w listopadzie kąpiel w jeziorze w poszukiwaniu kelpie, dzięki umiejętności pływania udało jej się również uciec do jeziora przed olbrzymem, także jakby coś miała już doświadczenie w pływaniu w niesprzyjającej temperaturze.
- Będziecie lecieć na jednej miotle? Potrzebujecie, żebym była z Wami w powietrzu?- zadała im kolejne pytania, wolała się upewnić, jak widzą sytuację. - Nie mam problemów z lataniem, mogę Was jednak asekurować z lądu i gdyby coś się wydarzyło to wtedy ruszyć z pomocą.- zaproponowała.
- Kaszaloty... wydają specyficzne dźwięki, wysokie, niskie, niczym śpiew, tylko bez słów, głęboki.- zmrużyła oczy, jakby próbowała sobie przypomnieć, jak one dokładnie brzmią. Wtedy z jej ust wydobył się specyficzny dźwięk. Melodia, niczym piosenka, choć jednak nie do końca. Co ja właściwie robię? - Mam nadzieję, że to pomogło.- odparła nieco zażenowana. Obserwowała, jak jej towarzysze niedoli wsiadają na miotłę.
- To bardzo dobra postawa, Gryfoni chyba mają to do siebie, że pomagają potrzebującym.- odparła przypominając sobie swoje zachowanie w Hogwarcie. Sama w końcu wiele razy stawała w obronie słabszych, często konfrontując się z większymi i starszymi od siebie. Taka już była Prudence - nie potrafiła stać bezczynnie, jak i tym razem. Nie negowała słów Thomasa, w końcu nie dawał jej żadnych przesłanek, aby mu nie wierzyć.
- Kompetencje.. na pewno jakieś masz.- rzekła słysząc kolejne słowa Doe. Chociaż, jakie one konkretnie były, to nie potrafiła jeszcze sprecyzować. Grunt, że zechciał jej pomóc w dzisiejszej sprawie, tak samo jak i Sprout.
- Nie gnije, potrafi też wytrzymać trochę na lądzie, z czasem jednak wysycha.- powiedziała jeszcze słysząc wątpliwości Thomasa. Wolała jednak aktualnie nie sprawdzać, ile te stworzenia są w stanie wytrzymać na lądzie. Było to zbyt ryzykowne.
- Jeśli któryś z Was wyląduje w wodzie, będę go asekurować. Ja akurat czuję się w niej bardzo dobrze. Może moim marzeniem nie jest pływanie w morzu o takiej temperaturze wśród stada marmitów, jednak możecie wiedzieć, że jak będzie się coś działo, to jestem i Wam pomogę.- zaliczyła w listopadzie kąpiel w jeziorze w poszukiwaniu kelpie, dzięki umiejętności pływania udało jej się również uciec do jeziora przed olbrzymem, także jakby coś miała już doświadczenie w pływaniu w niesprzyjającej temperaturze.
- Będziecie lecieć na jednej miotle? Potrzebujecie, żebym była z Wami w powietrzu?- zadała im kolejne pytania, wolała się upewnić, jak widzą sytuację. - Nie mam problemów z lataniem, mogę Was jednak asekurować z lądu i gdyby coś się wydarzyło to wtedy ruszyć z pomocą.- zaproponowała.
- Kaszaloty... wydają specyficzne dźwięki, wysokie, niskie, niczym śpiew, tylko bez słów, głęboki.- zmrużyła oczy, jakby próbowała sobie przypomnieć, jak one dokładnie brzmią. Wtedy z jej ust wydobył się specyficzny dźwięk. Melodia, niczym piosenka, choć jednak nie do końca. Co ja właściwie robię? - Mam nadzieję, że to pomogło.- odparła nieco zażenowana. Obserwowała, jak jej towarzysze niedoli wsiadają na miotłę.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele wysiłku musiał włożyć Sprout w utrzymanie względnie neutralnej mimiki, gdy słyszał opowieść Thomasa o tym, jak to on był jego ulubionym Gryfonem. Było to o tyle trudniejsze, że wszystko wskazywało na to, iż biedna lady Prudence uwierzyła temu kłamcy. Dla dobra i powodzenia ich misji lepiej było, aby tak zostało. Przynajmniej tak uznał Castor, przedkładając ponad prawdę "historyczną" przede wszystkim rozwiązanie problemu, który przed nimi stanął.
Nie mógł jednak powstrzymać się od parsknięcia na zdanie lady Macmillan o kompetencjach. Żeby zakryć swą nagłą reakcję, przycisnął prędko dłoń do ust, po czym udał, że równie donośnie, co wcześniejsze parsknięcie, po prostu kichał. Sam wspomniał swoją rozmowę z lordem Macmillan oraz wymagania mu stawiane. I przy najlepszych chęciach oraz najbardziej szczodrym uznaniu zasług Thomasa, nie mógł stwierdzić, że Doe posiadł nawet połowę cech potrzebnych do poprawnego wykonywania obowiązków asystenta. A już tym bardziej asystenta damy. Szczerze powiedziawszy, sam Castor zastanawiał się, czy podołałby wiążącymi się z tym obowiązkami. Z drugiej zaś strony Prudence już wyraziła chęć korzystania z jego pomocy w razie wypadków wymagających pomocy medyczno—alchemicznej, więc może...?
— Jaka rodzynka, jak ryba... — zwrócił mu uwagę, bo kilka razy miał okazję nabyć taką suszoną rybę, zazwyczaj były to co prawda szczupaki albo liny, ale mimo wszystko pomimo braku zaznajomienia w kulinariach, przynajmniej dawał sobie radę z rozpoznawaniem jedzenia przydatnego do kupienia. Tonksowie nie narzekali, odkąd zjawił się w ich domostwie. Ba, jego dość szerokie znajomości kupieckie działały tylko dla ich dobra. — Zresztą, słuchaj, co lady mówi. To coś potrafi przeżyć na lądzie, więc zobaczymy je albo z bezpiecznej odległości na górze, albo już martwe. Nawet nie patrz na tę skrzynię.
Miał nadzieję, że uciął wszelkie zapędy do otwierania skrzyń i badania świata przez Thomasa, jednak wszyscy wiedzieli, jak bardzo wymagającym przeciwnikiem był Doe, a już w szczególności w potyczkach słownych. Castor chciał wybrzmieć z pozycji autorytetu, mówić tak, aby pokazać, że jest pewny swej racji.
Słysząc kolejne słowa Prudence, zwłaszcza te o asekuracji, odetchnął w duchu z ulgą.
— Wierzę w lady umiejętności — powiedział, prawą dłoń układając na lewej pole swego płaszcza, na wysokości serca. Skłonił się przy tym wdzięcznie, pozwalając sobie unieść spojrzenie szarobłękitnych oczu na postać szlachcianki. — Postaramy się z Thomasem nie wpakować w za duże kłopoty. Jedna miotła nam z pewnością wystarczy, ale na wszelki, absolutnie wszelki wypadek niech lady, w miarę możliwości oczywiście, nadzoruje przebieg naszych działań, dobrze? — próbując ocenić umiejętności całej trójki, uznał, że najlepiej będzie wyruszyć w powietrze z Thomasem, bez udziału Prudence. Jeżeli im się coś stanie i Macmillan nie będzie w stanie pomóc, przynajmniej ocali siebie i będzie mogła przekazać złe wieści dalej. A w najlepszym przypadku wezwać odpowiednią pomoc, o ile marmity nie dorwą się do nich za szybko.
W międzyczasie wpakował się na miotłę tuż za Thomasem. Taka bliskość pozwoliła mu wyczuć... zapach czystości? Coś, czego nie spodziewał się po żyjącym wszędzie i nigdzie Doe, a co stanowiło naprawdę przyjemną niespodziankę. Co za czasy!
— Terracreatio działa zbyt krótko, by stworzyć jakąś istotną różnicę. Ale może się przydać jako wzmocnienie w trakcie wyławiania — podzielił się swoją uwagą z Thomasem szeptem, bowiem byli obok siebie tak blisko, że nie było potrzeby mówienia głośniej.
Została im jeszcze jedne część, bowiem tak Thomas, jak i Castor nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, jakie dźwięki wydaje kaszalot. A gdyby ktoś powiedział Sproutowi, że dowie się o nich od lady Macmillan osobiście je naśladującej, nie uwierzyłby za żadne skarby świata. A jednak siedział teraz na miotle niebezpiecznie blisko pewnego rozrabiaki i słyszał, jak szlachetnie urodzona dama wydaje z siebie dźwięki najlepiej określone jako przeróżne.
— Em... To chyba już wszystko jasne? Możemy lecieć? — uśmiechnął się gdzieś na skraju rozbawienia i paraliżującej niezręczności, chociaż cała ta sytuacja była raczej zabawna. Och, będzie musiał komuś o tym opowiedzieć! Oczywiście w ramach pożytecznej anegdotki, nie siania plotek o lady Macmillan o złotym sercu i pieśni kaszalota na ustach.
Nie mógł jednak powstrzymać się od parsknięcia na zdanie lady Macmillan o kompetencjach. Żeby zakryć swą nagłą reakcję, przycisnął prędko dłoń do ust, po czym udał, że równie donośnie, co wcześniejsze parsknięcie, po prostu kichał. Sam wspomniał swoją rozmowę z lordem Macmillan oraz wymagania mu stawiane. I przy najlepszych chęciach oraz najbardziej szczodrym uznaniu zasług Thomasa, nie mógł stwierdzić, że Doe posiadł nawet połowę cech potrzebnych do poprawnego wykonywania obowiązków asystenta. A już tym bardziej asystenta damy. Szczerze powiedziawszy, sam Castor zastanawiał się, czy podołałby wiążącymi się z tym obowiązkami. Z drugiej zaś strony Prudence już wyraziła chęć korzystania z jego pomocy w razie wypadków wymagających pomocy medyczno—alchemicznej, więc może...?
— Jaka rodzynka, jak ryba... — zwrócił mu uwagę, bo kilka razy miał okazję nabyć taką suszoną rybę, zazwyczaj były to co prawda szczupaki albo liny, ale mimo wszystko pomimo braku zaznajomienia w kulinariach, przynajmniej dawał sobie radę z rozpoznawaniem jedzenia przydatnego do kupienia. Tonksowie nie narzekali, odkąd zjawił się w ich domostwie. Ba, jego dość szerokie znajomości kupieckie działały tylko dla ich dobra. — Zresztą, słuchaj, co lady mówi. To coś potrafi przeżyć na lądzie, więc zobaczymy je albo z bezpiecznej odległości na górze, albo już martwe. Nawet nie patrz na tę skrzynię.
Miał nadzieję, że uciął wszelkie zapędy do otwierania skrzyń i badania świata przez Thomasa, jednak wszyscy wiedzieli, jak bardzo wymagającym przeciwnikiem był Doe, a już w szczególności w potyczkach słownych. Castor chciał wybrzmieć z pozycji autorytetu, mówić tak, aby pokazać, że jest pewny swej racji.
Słysząc kolejne słowa Prudence, zwłaszcza te o asekuracji, odetchnął w duchu z ulgą.
— Wierzę w lady umiejętności — powiedział, prawą dłoń układając na lewej pole swego płaszcza, na wysokości serca. Skłonił się przy tym wdzięcznie, pozwalając sobie unieść spojrzenie szarobłękitnych oczu na postać szlachcianki. — Postaramy się z Thomasem nie wpakować w za duże kłopoty. Jedna miotła nam z pewnością wystarczy, ale na wszelki, absolutnie wszelki wypadek niech lady, w miarę możliwości oczywiście, nadzoruje przebieg naszych działań, dobrze? — próbując ocenić umiejętności całej trójki, uznał, że najlepiej będzie wyruszyć w powietrze z Thomasem, bez udziału Prudence. Jeżeli im się coś stanie i Macmillan nie będzie w stanie pomóc, przynajmniej ocali siebie i będzie mogła przekazać złe wieści dalej. A w najlepszym przypadku wezwać odpowiednią pomoc, o ile marmity nie dorwą się do nich za szybko.
W międzyczasie wpakował się na miotłę tuż za Thomasem. Taka bliskość pozwoliła mu wyczuć... zapach czystości? Coś, czego nie spodziewał się po żyjącym wszędzie i nigdzie Doe, a co stanowiło naprawdę przyjemną niespodziankę. Co za czasy!
— Terracreatio działa zbyt krótko, by stworzyć jakąś istotną różnicę. Ale może się przydać jako wzmocnienie w trakcie wyławiania — podzielił się swoją uwagą z Thomasem szeptem, bowiem byli obok siebie tak blisko, że nie było potrzeby mówienia głośniej.
Została im jeszcze jedne część, bowiem tak Thomas, jak i Castor nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, jakie dźwięki wydaje kaszalot. A gdyby ktoś powiedział Sproutowi, że dowie się o nich od lady Macmillan osobiście je naśladującej, nie uwierzyłby za żadne skarby świata. A jednak siedział teraz na miotle niebezpiecznie blisko pewnego rozrabiaki i słyszał, jak szlachetnie urodzona dama wydaje z siebie dźwięki najlepiej określone jako przeróżne.
— Em... To chyba już wszystko jasne? Możemy lecieć? — uśmiechnął się gdzieś na skraju rozbawienia i paraliżującej niezręczności, chociaż cała ta sytuacja była raczej zabawna. Och, będzie musiał komuś o tym opowiedzieć! Oczywiście w ramach pożytecznej anegdotki, nie siania plotek o lady Macmillan o złotym sercu i pieśni kaszalota na ustach.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Z pewnością kiedyś przyjdzie pora na to, żeby starszy Puchon mu wysuszył głowę i zbeształ za wszystkie te kłamstwo i historie, które najwyraźniej wymyślał i wciskał każdemu pokolei - ale nie było na to pory teraz. Bo w końcu oboje byli tutaj po coś. I nawet jeśli kompetencje Tomka były dość... wątpliwej jakości, z pewnością miał je jakieś. Był kreatywny i jakimś cudem zawsze uciekał kłopotom - i jakoś sobie z nimi radził. W tym był świetny i nikt nie mógł zaprzeczyć tej konkretnej rzeczy - więc tym bardziej przy pomocy w rozwiązywaniu kłopotów i problemów mógł okazać się bardziej niż odpowiedzialny.
Taki był już jego urok. Po prostu los jakimś cudem go lubił, a on to wykorzystywał. I mógł narzekać regularnie jak ciężkie było życie Cygana - bo w końcu nie było łatwo z różnych względów. Ale starał się to szczęście, które miał, wykorzystywać.
- No ale ryba się sama nie wędzi, nie widziałeś? Musisz ją wędzić odpowiednio, babcia zawsze tak robiła... - stwierdził zaraz, marszcząc brwi. Suszenie było tym samym co wędzenie? Chyba, tak mu się wydawało... - Jak rybę zostawisz bez wody to będzie śmierdzieć, to wiem na pewno - dodał zaraz, wzruszając ramionami. - Słucham przecież.. - dodał, choć to jakie to było stworzenie i dlaczeg było w stanie przeżyć na lądzie mimo, że było rybą... wciąż nie do końca pojmował. Ale chyba nie mieli teraz czasu na uzgadnianie i rozmawianie na ten temat. Może innym razem dostanie dokładniejszą lekcję biologii.
- Będziemy - potwierdził kwestię lecenia na jednej miotle, bo i tak było łatwiej. Nigdy nie postrzegał Castora jako kogoś wysportowanego czy potrafiącego zachować dobrze równowagę, więc tak było bezpieczniej - gdyby była potrzeba łapania go przed wpadkiem do wody.
Wsłuchał się jednak w dźwięki kaszalota z niemałą konsternacją, próbując sobie wyobrazić to jak wygląda to stworzenie... I nie był w stanie. Absolutnie nie był w stanie... Bo co w wodzie mogło wydawać takie dźwięki skoro większość morskich stworzeń, poza syrenami, przecież nie wydawało żadnych dźwięków! Ryby przecież nie mówiły!
Pokiwał jednak głową.
- Tak, pomogło - zapewnił z uśmiechem, choć jedynie czuł się bardziej zagubiony. Mermaity, kaszaloty i inne - nie miał do tego głowy, nie pojmował czym to jest, a stanowczo był osobą, która potrzebowala wizualizacji, których nie dostał, bo przecież Castor nie pozwolił mu zajrzeć do skrzyni.
A czystość Tomka wynikała głównie z tego, że jednak starał się o względy pewnej panny.
- A, jasne... to tylko te dźwięki kaszalotów..? - zapytal, zastanawiając się chwilę, kiedy już byli w powietrzu i kierowali się w odpowiednią stronę.
Thomas starał się balanować mimo chłodnego powietrza i silnych wiatrów - we dwójkę stanowczo było trudniej o to, ale nie tak, aby miał sobie z tym nie poradzić! Może zachwiał się kilka razy, dość szybko jednak odzyskując równowagę.
- Ej, powiedz... kaszaloty mają coś wspólmego z kaszanką? W sensie... No wiesz... - tak poza nazwą? Bo brzmiały przecież podobnie... A wyobraźnia Thomasa nie pojmowała jak rozległy był ocean.
Jednak zaraz zatrzymał się na miotle nad wejściem do zatoki, przyglądając się falom. Z powietrza to wszystko nie wyglądało jakoś tak niebezpiecznie...
- Zacznę je zaganiać - powiedział spokojnie, zaraz wyciągając ostrożnie różdżkę i celując nią nieco dalej poza zatokę, aby to od tamtego miejsca stworzenia zaczęły uciekać. Zawahał się jednak przez moment, w głowie układając dźwięki wydawane chwilę wcześniej przez Prudence. Pieśń... nie był pewny czy coś w tym rodzaju byłby w stanie odtworzyć, ale z pewnością podobny dźwięk. Chociaż nutę, która mogła się niekoniecznie zmieniać.
- Caneteria Ficta - zawołał pewnie, wykonując odpowiedni ruch i wywołując zaraz w wodzie drobne zamieszanie. Zdecydował się na skorzystanie z częstotliwości i rytmu, odpowiedni dźwięk, jeden z wielu wydanych przez Prudence podobny do tych wydawanych przez kaszaloty.
Uśmiechnął się lekko, chociaż zaraz złapał mocniej miotły.
- Trzymaj się jak będziesz celował, nie polecam kąpieli w lutym, a wyraźnie na dole jest panika... - dodał, nie mając ochoty wyławiać Castora spomiędzy tego zamieszania, które miało miejsce pod nimi.
Taki był już jego urok. Po prostu los jakimś cudem go lubił, a on to wykorzystywał. I mógł narzekać regularnie jak ciężkie było życie Cygana - bo w końcu nie było łatwo z różnych względów. Ale starał się to szczęście, które miał, wykorzystywać.
- No ale ryba się sama nie wędzi, nie widziałeś? Musisz ją wędzić odpowiednio, babcia zawsze tak robiła... - stwierdził zaraz, marszcząc brwi. Suszenie było tym samym co wędzenie? Chyba, tak mu się wydawało... - Jak rybę zostawisz bez wody to będzie śmierdzieć, to wiem na pewno - dodał zaraz, wzruszając ramionami. - Słucham przecież.. - dodał, choć to jakie to było stworzenie i dlaczeg było w stanie przeżyć na lądzie mimo, że było rybą... wciąż nie do końca pojmował. Ale chyba nie mieli teraz czasu na uzgadnianie i rozmawianie na ten temat. Może innym razem dostanie dokładniejszą lekcję biologii.
- Będziemy - potwierdził kwestię lecenia na jednej miotle, bo i tak było łatwiej. Nigdy nie postrzegał Castora jako kogoś wysportowanego czy potrafiącego zachować dobrze równowagę, więc tak było bezpieczniej - gdyby była potrzeba łapania go przed wpadkiem do wody.
Wsłuchał się jednak w dźwięki kaszalota z niemałą konsternacją, próbując sobie wyobrazić to jak wygląda to stworzenie... I nie był w stanie. Absolutnie nie był w stanie... Bo co w wodzie mogło wydawać takie dźwięki skoro większość morskich stworzeń, poza syrenami, przecież nie wydawało żadnych dźwięków! Ryby przecież nie mówiły!
Pokiwał jednak głową.
- Tak, pomogło - zapewnił z uśmiechem, choć jedynie czuł się bardziej zagubiony. Mermaity, kaszaloty i inne - nie miał do tego głowy, nie pojmował czym to jest, a stanowczo był osobą, która potrzebowala wizualizacji, których nie dostał, bo przecież Castor nie pozwolił mu zajrzeć do skrzyni.
A czystość Tomka wynikała głównie z tego, że jednak starał się o względy pewnej panny.
- A, jasne... to tylko te dźwięki kaszalotów..? - zapytal, zastanawiając się chwilę, kiedy już byli w powietrzu i kierowali się w odpowiednią stronę.
Thomas starał się balanować mimo chłodnego powietrza i silnych wiatrów - we dwójkę stanowczo było trudniej o to, ale nie tak, aby miał sobie z tym nie poradzić! Może zachwiał się kilka razy, dość szybko jednak odzyskując równowagę.
- Ej, powiedz... kaszaloty mają coś wspólmego z kaszanką? W sensie... No wiesz... - tak poza nazwą? Bo brzmiały przecież podobnie... A wyobraźnia Thomasa nie pojmowała jak rozległy był ocean.
Jednak zaraz zatrzymał się na miotle nad wejściem do zatoki, przyglądając się falom. Z powietrza to wszystko nie wyglądało jakoś tak niebezpiecznie...
- Zacznę je zaganiać - powiedział spokojnie, zaraz wyciągając ostrożnie różdżkę i celując nią nieco dalej poza zatokę, aby to od tamtego miejsca stworzenia zaczęły uciekać. Zawahał się jednak przez moment, w głowie układając dźwięki wydawane chwilę wcześniej przez Prudence. Pieśń... nie był pewny czy coś w tym rodzaju byłby w stanie odtworzyć, ale z pewnością podobny dźwięk. Chociaż nutę, która mogła się niekoniecznie zmieniać.
- Caneteria Ficta - zawołał pewnie, wykonując odpowiedni ruch i wywołując zaraz w wodzie drobne zamieszanie. Zdecydował się na skorzystanie z częstotliwości i rytmu, odpowiedni dźwięk, jeden z wielu wydanych przez Prudence podobny do tych wydawanych przez kaszaloty.
Uśmiechnął się lekko, chociaż zaraz złapał mocniej miotły.
- Trzymaj się jak będziesz celował, nie polecam kąpieli w lutym, a wyraźnie na dole jest panika... - dodał, nie mając ochoty wyławiać Castora spomiędzy tego zamieszania, które miało miejsce pod nimi.
Zauważyła parsknięcie Castora, spojrzała wtedy na niego szukając jakichś odpowiedzi, czym ten dźwięk był spowodowany. Może faktycznie niefortunne słowa wyszły z jej ust. Mniejsza o to, nie było to w tym momencie najbardziej istotne. Sprout nagle też dostał ataku kichania. - Wszystko w porządku? Może to jakaś alergia?- wolała zapytać, żeby nie było, że się nie interesuje stanem zdrowia swoich towarzyszy. Zacznie kichać tam na miotle i jeszcze spadnie do wody, nie chciałaby żeby marmity zjadły go od środka. Wolała się więc upewnić, że wszystko gra.
- Może nie jak rodzynka, jednak jest to spora ilość pożywienia. Jak wyłowimy marmity, ale to jeszcze nie dzisiaj, można je poddać obróbce termicznej, ususzyć, uwędzić, czy co tam innego i oddać potrzebującym.- Macmillan nie znała się specjalnie na gotowaniu, nie musiała. Od zawsze ktoś to robił za nią, dlatego też po prostu dzieliła się na głos swoimi jakże błyskotliwymi pomysłami. Jeśli trzeba będzie to poprosi kucharzy z Puddlemere o pomoc w obróbce takiej ilości jedzenia, nie powinni jej odmówić.
- Myślę, że bardziej bym się Wam przydała tam na górze, niż na lądzie, jednak póki co zostanę tutaj. - nie do końca lubiła stać z boku, gdy cała akcja toczyła się gdzieś obok. Wiedziała jednak, że to dla ich dobra, dobrze jest mieć kogoś na brzegu, szczególnie, że była ich tutaj tylko trójka.
- Mam nadzieję, że sobie poradzicie na jednej miotle.- nie do końca uważała, że ten pomysł był dobry, jednak skoro uważali, że będą tak lecieć, to ich wybór, nie będzie się wtrącać.
Obserwowała ich, kiedy wsiadali na miotłę. Miała nadzieję, że dzisiaj obejdzie się bez żadnych dodatkowych atrakcji. Zadanie mieli właściwie bardzo proste, nie wpaść do wody i stworzyć barierę. Powinno im się udać. - Tylko nie spadnijcie do wody, nie chciałabym, żeby stała się Wam krzywda.- powiedziała jeszcze do nich. Liczyła na to, że pójdzie im to wszystko w miarę gładko.
Miała nadzieję, że jej pieśń kaszalota pomoże im w rzucanym zaklęciu, inaczej ten żenujący śpiew okaże się być zupełnie do niczego niepotrzebny, wolała myśleć, że nie upokorzyła się na marne. Miała nadzieję, że zatrzymają to dla siebie - wszak chodziło o dobro portu. Z drugiej strony, kto by im uwierzył, że Lady Macmillan stała przed nimi i udawała kaszalota... - Kaszaloty z kaszanką..- udało jej się jeszcze powtórzyć, nie mogła uwierzyć, że te słowa naprawdę przed chwilą padły, ten jej asystent, musiał się jeszcze najwyraźniej wiele nauczyć. Nie pozostawało jej jednak teraz nic innego, jak uważnie przyglądać się Castorowi i Thomasowi na miotle, by ewentualnie ruszyć im na pomoc.
- Może nie jak rodzynka, jednak jest to spora ilość pożywienia. Jak wyłowimy marmity, ale to jeszcze nie dzisiaj, można je poddać obróbce termicznej, ususzyć, uwędzić, czy co tam innego i oddać potrzebującym.- Macmillan nie znała się specjalnie na gotowaniu, nie musiała. Od zawsze ktoś to robił za nią, dlatego też po prostu dzieliła się na głos swoimi jakże błyskotliwymi pomysłami. Jeśli trzeba będzie to poprosi kucharzy z Puddlemere o pomoc w obróbce takiej ilości jedzenia, nie powinni jej odmówić.
- Myślę, że bardziej bym się Wam przydała tam na górze, niż na lądzie, jednak póki co zostanę tutaj. - nie do końca lubiła stać z boku, gdy cała akcja toczyła się gdzieś obok. Wiedziała jednak, że to dla ich dobra, dobrze jest mieć kogoś na brzegu, szczególnie, że była ich tutaj tylko trójka.
- Mam nadzieję, że sobie poradzicie na jednej miotle.- nie do końca uważała, że ten pomysł był dobry, jednak skoro uważali, że będą tak lecieć, to ich wybór, nie będzie się wtrącać.
Obserwowała ich, kiedy wsiadali na miotłę. Miała nadzieję, że dzisiaj obejdzie się bez żadnych dodatkowych atrakcji. Zadanie mieli właściwie bardzo proste, nie wpaść do wody i stworzyć barierę. Powinno im się udać. - Tylko nie spadnijcie do wody, nie chciałabym, żeby stała się Wam krzywda.- powiedziała jeszcze do nich. Liczyła na to, że pójdzie im to wszystko w miarę gładko.
Miała nadzieję, że jej pieśń kaszalota pomoże im w rzucanym zaklęciu, inaczej ten żenujący śpiew okaże się być zupełnie do niczego niepotrzebny, wolała myśleć, że nie upokorzyła się na marne. Miała nadzieję, że zatrzymają to dla siebie - wszak chodziło o dobro portu. Z drugiej strony, kto by im uwierzył, że Lady Macmillan stała przed nimi i udawała kaszalota... - Kaszaloty z kaszanką..- udało jej się jeszcze powtórzyć, nie mogła uwierzyć, że te słowa naprawdę przed chwilą padły, ten jej asystent, musiał się jeszcze najwyraźniej wiele nauczyć. Nie pozostawało jej jednak teraz nic innego, jak uważnie przyglądać się Castorowi i Thomasowi na miotle, by ewentualnie ruszyć im na pomoc.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cała ta rybia rozmowa, w dodatku zbaczająca niebezpiecznie w kierunku zapachów co do zasady nieprzyjemnych sprawiła, że żołądek Castora zacisnął się ostrzegawczo. Postarał się przełknąć ślinę, choć nie przyszło mu to znowu tak prosto; na całe szczęście dziś znów nie zjadł zbyt dużo przed wyjściem, choć Michael starał się pilnować jego posiłków. I nie wypuszczał go z domu, gdy widział, że Sprout nie wziął chociażby jednego gryza przygotowanego dlań pokarmu. Był mu wdzięczny za opiekę, na pewno odżył w pewnym stopniu pod jego skrzydłami, ale czasami — tak jak na przykład teraz — lepiej było po prostu nie wnikać.
— No do wędzenia potrzebny jest dym, o tym wiedzą małe dzieci... — mruknął dodatkowo, chcąc chyba ukrócić tę bezprzedmiotową rozmowę o rybach. Ucieszył się natomiast w momencie, gdy Thomas przyznał, że jednak słuchał lady. Może była dla niego jakaś nadzieja...?
A gdy już byli przy temacie damy, ta dobrodusznie spytała go, czy nie miał problemów z alergią. Pokręcił więc przecząco głową, wciąż nie odrywając dłoni od twarzy, jakby zbierało mu się na kolejne kichnięcie, jednak to też było częścią fortelu. Nie chciał sprawić jej przykrości, bo śmiał się nie z jej osoby, a z Thomasa, co powinno być oczywiste. Z drugiej jednak strony niekoniecznie dobrze wychodziło mu jakiekolwiek udawanie, więc...
— Przepraszam, milady. Krótkotrwała słabość — uśmiechnął się przepraszająco, niedługo później władowując się na miotłę, tak jak umawiali się wcześniej z Thomasem. — Niech się lady nie martwi. Dużo żeśmy razem przeżyli i będzie mu mimo wszystko szkoda, jak spadnę — lubił pocieszać się w ten sposób. Myśleć, że gdyby coś mu się stało, ktoś inny będzie, chociaż chwilkę smutny. Że miał jakikolwiek wpływ na życie innych ludzi. Czy było tak faktycznie — nie chciał sprawdzać. Ale... sama myśl o tym była nawet pokrzepiająca.
Zanim ruszyli, skinął jeszcze głęboko głową przed Prudence na znak, że zamierzali uważać. Miał nadzieję, że nie tylko on miał w głowie taki plan.
Choć szczerze powiedziawszy, gdy usłyszał pytanie Thomasa o związek między kaszalotami i kaszanką, zastanawiał się poważnie, czy może nie zrzucić przyjaciela z jego własnej miotły. Na całe szczęście, po dłuższym namyśle uznał, że był to plan po pierwsze poważnie ryzykowny (nie wierzył, że Thomas uległby bez walki i zapewne skończyliby w wodzie oboje), a po drugie bezcelowy. Głupkowatość Doe czasami była naprawdę urocza.
— Kaszaloty to takie... wieloryby — powiedział wreszcie, siląc się na zachowanie spokojnego tonu, choć równie dobrze gotów był się roześmiać w głos. — Nie dosłownie. Ale podobne. — dodał, bowiem dobrze wiedział, jak jego przyjaciel lubił łapać się skrawków informacji, aby następnie wycisnąć z nich wszystkie nieścisłości. Był przy tym skrupulatny jak przy mało której okazji, co należało oczywiście pochwalić, gdyby nie to, że prostowanie powyginanych przez jego wyobraźnię faktów było dość męczące.
Gdy Thomas zaganiał stworzenia przy pomocy jednego zaklęcia, Castor skierował swoją różdżkę ku wodzie.
— Planta auscultatoris — powiedział, próbując z całych sił przywołać do siebie białą magię. Magię, która miała wpłynąć na znajdujące się w zbiorniku wodnym rośliny. Poderwać łodygi i liście do góry, splątać podobnie i na kształt sieci. Przynajmniej po jednej stronie morskiego akwenu, zamykając drogę ucieczki tym żyjącym galaretkom z mackami. Prawą ręką manewrował różdżką, przy pomocy białej magii i wiedzy o roślinach próbując nadać im zaplanowany kształt. Lewą objął Thomasa w pasie dla większej asekuracji, przy czym wciąż trzymał się na miotle dość silnie (jak na jego standardy) przy pomocy nóg. Widział zamieszanie, jakie siał przyjaciel wśród stworzeń. I szczerze powiedziawszy, był z niego całkiem dumny. — Będę potrzebował jeszcze jednej rundy, Tommy. Z drugiej strony.
— No do wędzenia potrzebny jest dym, o tym wiedzą małe dzieci... — mruknął dodatkowo, chcąc chyba ukrócić tę bezprzedmiotową rozmowę o rybach. Ucieszył się natomiast w momencie, gdy Thomas przyznał, że jednak słuchał lady. Może była dla niego jakaś nadzieja...?
A gdy już byli przy temacie damy, ta dobrodusznie spytała go, czy nie miał problemów z alergią. Pokręcił więc przecząco głową, wciąż nie odrywając dłoni od twarzy, jakby zbierało mu się na kolejne kichnięcie, jednak to też było częścią fortelu. Nie chciał sprawić jej przykrości, bo śmiał się nie z jej osoby, a z Thomasa, co powinno być oczywiste. Z drugiej jednak strony niekoniecznie dobrze wychodziło mu jakiekolwiek udawanie, więc...
— Przepraszam, milady. Krótkotrwała słabość — uśmiechnął się przepraszająco, niedługo później władowując się na miotłę, tak jak umawiali się wcześniej z Thomasem. — Niech się lady nie martwi. Dużo żeśmy razem przeżyli i będzie mu mimo wszystko szkoda, jak spadnę — lubił pocieszać się w ten sposób. Myśleć, że gdyby coś mu się stało, ktoś inny będzie, chociaż chwilkę smutny. Że miał jakikolwiek wpływ na życie innych ludzi. Czy było tak faktycznie — nie chciał sprawdzać. Ale... sama myśl o tym była nawet pokrzepiająca.
Zanim ruszyli, skinął jeszcze głęboko głową przed Prudence na znak, że zamierzali uważać. Miał nadzieję, że nie tylko on miał w głowie taki plan.
Choć szczerze powiedziawszy, gdy usłyszał pytanie Thomasa o związek między kaszalotami i kaszanką, zastanawiał się poważnie, czy może nie zrzucić przyjaciela z jego własnej miotły. Na całe szczęście, po dłuższym namyśle uznał, że był to plan po pierwsze poważnie ryzykowny (nie wierzył, że Thomas uległby bez walki i zapewne skończyliby w wodzie oboje), a po drugie bezcelowy. Głupkowatość Doe czasami była naprawdę urocza.
— Kaszaloty to takie... wieloryby — powiedział wreszcie, siląc się na zachowanie spokojnego tonu, choć równie dobrze gotów był się roześmiać w głos. — Nie dosłownie. Ale podobne. — dodał, bowiem dobrze wiedział, jak jego przyjaciel lubił łapać się skrawków informacji, aby następnie wycisnąć z nich wszystkie nieścisłości. Był przy tym skrupulatny jak przy mało której okazji, co należało oczywiście pochwalić, gdyby nie to, że prostowanie powyginanych przez jego wyobraźnię faktów było dość męczące.
Gdy Thomas zaganiał stworzenia przy pomocy jednego zaklęcia, Castor skierował swoją różdżkę ku wodzie.
— Planta auscultatoris — powiedział, próbując z całych sił przywołać do siebie białą magię. Magię, która miała wpłynąć na znajdujące się w zbiorniku wodnym rośliny. Poderwać łodygi i liście do góry, splątać podobnie i na kształt sieci. Przynajmniej po jednej stronie morskiego akwenu, zamykając drogę ucieczki tym żyjącym galaretkom z mackami. Prawą ręką manewrował różdżką, przy pomocy białej magii i wiedzy o roślinach próbując nadać im zaplanowany kształt. Lewą objął Thomasa w pasie dla większej asekuracji, przy czym wciąż trzymał się na miotle dość silnie (jak na jego standardy) przy pomocy nóg. Widział zamieszanie, jakie siał przyjaciel wśród stworzeń. I szczerze powiedziawszy, był z niego całkiem dumny. — Będę potrzebował jeszcze jednej rundy, Tommy. Z drugiej strony.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Pokiwał głową na plan o jedzeniu - cóż, może uda mu się nieco zabrać również do domu wtedy? Zawsze było to coś więcej jedzenia i odrobina mniej zmartwienia dla Sheili, że nie będą mieli czym się poczęstować.
- Byłoby mi? Ah, tak, tak, oczywiście - rzucił z szerokim uśmiechem, głównie przekornie. Cóż, może i nie przywiązywał się do gadziów w jakiś wyjątkowy sposób - i stanowczo nie cenił ich aż tak jak swojej rodziny, jednak nie dało mu się odmówić pewnego rodzaju słabości, szczególnie do przyjaciół z Hogwartu. W końcu wiele osób poznał, z wieloma przeżył różne historie, i byłoby szkoda gdyby tak nagle ich zabrakło.
Nie chciał znów stracić... kogoś. Może też dlatego słowa Steffena mu tak zapadły w pamięć? Nie wiedzieli, kto będzie następny. Czy gdyby wtedy nie ukradł pieniędzy, czy gdyby te ponad dwa lata temu nie naraził się tym czarodziejom, czy mimo wszystko ich najbliżsi nie skończyliby w ten sposób? A może nawet w gorszy? Przecież nie można było tego przewidzieć! Niedługo później zaczęła się wojna - która z pewnością mogła być zagrożeniem dla taboru. Możliwe, że było im łatwiej przeżyć podczas wojny, przetrwać osobno...
- Nie zrzucę go, spokojnie. Umiem latać - zapewnił z uśmiechem jeszcze lady, zanim wzbili się w powietrze.
Cóż, może rzeczywiście Thomas nie był odpowiednią osobą na tym miejscu, nie do końca rozumiejąc powagę tej całej sytuacji. No jakieś morskie stworzenie było sobie w porcie - i tyle z tego rozumiał. Nie pojmował jak wiele złożonych problemów to powodowało, nie docierało to do niego. Nie do końca pojmował idee, że niektórzy rzeczywiście mieszkają i pracują w jednym miejscu, nie podróżują, nie przemieszczają się i nie mogą tego zrobić z dnia na dzień - że ich majątek jest stały w ziemi. Koncept, którego nigdy nie został nauczony.
- Ah... czyli można z nich zrobić kaszankę- stwierdził, kiwając głową, wyraźnie uznając, że kaszaloty mogą mieć coś wspólnego z tym rodzajem dania. Skoro oba zaczynały się na tę samą literę, a do tego brzmiały podobnie, stanowczo nic nie stało na przeszkodzie, żeby coś zrobić z nich!
Zerknął jednak z niepokojem na to co się działo w wodzie. Zamieszanie na pewno było... ogromne. Ale na razie wszystko szło zgodnie z planem, a słysząc słowa Castora, znów pokiwał głową.
- Jasne, trzymaj się, podlecę tam nieco - rzucił spokojnie, jedną ręką kierując miotłę w odpowiedni rejon, zerkając też do tyłu na czar rzucany przez kolegę, aby przypadkiem mu w niczym nie przeszkodzić. Nigdy nie pamiętaj które zaklęcie trzeba było rzucać osobno, a które podtrzymywać.
- Caneteria Ficta - rzucił ponownie, wykonując odpowiedni ruch i celując w miejsce, które miał na myśli Sprout. Również był zadowolony z faktu, że najwyraźniej dzisiaj był w całkiem dobrej formie w kwestii swojej magii. Zawsze było to jakieś pocieszenie, że coś mu wychodziło, bo przecież orłem w szkole nigdy nie był.
- Musimy jakoś utwardzić ten mur czy myślisz, że jednak rośliny dadzą radę? - rzucił, przeszukując pamięć za niektórymi zaklęciami. Eh, stanowczo tęsknił za tym, że ktoś mu podpowiadał, co mógł rzucić - wtedy radził sobie całkiem dobrze. Ale pamiętanie i wybieranie zaklęć często było cięższe od samego ich rzucania!
- Byłoby mi? Ah, tak, tak, oczywiście - rzucił z szerokim uśmiechem, głównie przekornie. Cóż, może i nie przywiązywał się do gadziów w jakiś wyjątkowy sposób - i stanowczo nie cenił ich aż tak jak swojej rodziny, jednak nie dało mu się odmówić pewnego rodzaju słabości, szczególnie do przyjaciół z Hogwartu. W końcu wiele osób poznał, z wieloma przeżył różne historie, i byłoby szkoda gdyby tak nagle ich zabrakło.
Nie chciał znów stracić... kogoś. Może też dlatego słowa Steffena mu tak zapadły w pamięć? Nie wiedzieli, kto będzie następny. Czy gdyby wtedy nie ukradł pieniędzy, czy gdyby te ponad dwa lata temu nie naraził się tym czarodziejom, czy mimo wszystko ich najbliżsi nie skończyliby w ten sposób? A może nawet w gorszy? Przecież nie można było tego przewidzieć! Niedługo później zaczęła się wojna - która z pewnością mogła być zagrożeniem dla taboru. Możliwe, że było im łatwiej przeżyć podczas wojny, przetrwać osobno...
- Nie zrzucę go, spokojnie. Umiem latać - zapewnił z uśmiechem jeszcze lady, zanim wzbili się w powietrze.
Cóż, może rzeczywiście Thomas nie był odpowiednią osobą na tym miejscu, nie do końca rozumiejąc powagę tej całej sytuacji. No jakieś morskie stworzenie było sobie w porcie - i tyle z tego rozumiał. Nie pojmował jak wiele złożonych problemów to powodowało, nie docierało to do niego. Nie do końca pojmował idee, że niektórzy rzeczywiście mieszkają i pracują w jednym miejscu, nie podróżują, nie przemieszczają się i nie mogą tego zrobić z dnia na dzień - że ich majątek jest stały w ziemi. Koncept, którego nigdy nie został nauczony.
- Ah... czyli można z nich zrobić kaszankę- stwierdził, kiwając głową, wyraźnie uznając, że kaszaloty mogą mieć coś wspólnego z tym rodzajem dania. Skoro oba zaczynały się na tę samą literę, a do tego brzmiały podobnie, stanowczo nic nie stało na przeszkodzie, żeby coś zrobić z nich!
Zerknął jednak z niepokojem na to co się działo w wodzie. Zamieszanie na pewno było... ogromne. Ale na razie wszystko szło zgodnie z planem, a słysząc słowa Castora, znów pokiwał głową.
- Jasne, trzymaj się, podlecę tam nieco - rzucił spokojnie, jedną ręką kierując miotłę w odpowiedni rejon, zerkając też do tyłu na czar rzucany przez kolegę, aby przypadkiem mu w niczym nie przeszkodzić. Nigdy nie pamiętaj które zaklęcie trzeba było rzucać osobno, a które podtrzymywać.
- Caneteria Ficta - rzucił ponownie, wykonując odpowiedni ruch i celując w miejsce, które miał na myśli Sprout. Również był zadowolony z faktu, że najwyraźniej dzisiaj był w całkiem dobrej formie w kwestii swojej magii. Zawsze było to jakieś pocieszenie, że coś mu wychodziło, bo przecież orłem w szkole nigdy nie był.
- Musimy jakoś utwardzić ten mur czy myślisz, że jednak rośliny dadzą radę? - rzucił, przeszukując pamięć za niektórymi zaklęciami. Eh, stanowczo tęsknił za tym, że ktoś mu podpowiadał, co mógł rzucić - wtedy radził sobie całkiem dobrze. Ale pamiętanie i wybieranie zaklęć często było cięższe od samego ich rzucania!
Wydawało jej się, że całkiem dobrze wytłumaczyła sytuację towarzyszom niedoli. Temat, przynajmniej w jej opinii został dogłębnie przewałkowany. Wiedzieli z czym mają do czynienia i jak sobie z tymi stworzeniami poradzić, przynajmniej w teorii. Właściwie to liczyła na to, że uda się im bezboleśnie zabezpieczyć temat i będą mogli wrócić do domu. Wtedy zajmie się organizowaniem wyłapywania marmitów. Do tego, jak na razie jednak droga wydawała się być długa. Oby się jednak myliła. Castor wygląda jej na profesjonalistę, posiadał sporą wiedzę, gorzej było z Doe. Nie zamierzała jednak tego komentować, nie był to jeszcze odpowiedni moment. Mógł mieć w końcu jakieś inne zalety, ciekawe tylko jakie.
- Nie masz mnie za co przepraszać, każdemu się zdarza.- Uśmiechnęła się promiennie do Sprouta. Widać było, że jest naprawdę dobrze ułożonym młodzieńce, potrafił się zachować, rodzice wychowali go naprawdę wyśmienicie. Oby jak najwięcej takich młodych mężczyzn spotykała na swojej drodze.
- Oby tak było, zresztą, jakbyś spadł, to na pewno Cię uratuję, może być przez chwilę nieco zimno i niebezpiecznie, ale obiecuję Ci, że nie umrzesz w morzu pełnym marmitów.- odparła jeszcze do chłopaka. Wiedziała, że nie może dopuścić, aby podczas tego dnia komukolwiek stała się krzywda.
Potem usłyszała słowa Doe, kaszalot, kaszanka, serio? Naprawdę można było być takim ignorantem, z choinki się urwał? Nie miała zamiaru jednak tego poruszać, postanowiła zupełnie nie przejmować się tym, co powiedział, szkoda jej nerwów. Musiał się chyba jeszcze sporo nauczyć. Szczególnie, że miał pracować dla osoby, która zajmowała się morskimi stworzeniami. Będzie się tym przejmować później.
Macmilan została na brzegu. Oparła sobie ręce na biodrach i uważnie przyglądała się młodzieńcom na miotle, nie miała zamiaru chociażby na moment spuścić ich z oczu. Musiała mieć pewność, że są bezpieczni. Uważnie obserwowała niebo. Jak na razie szło im całkiem dobrze, wzbili się w powietrze i nie wylądowali w wodzie. Oby tak dalej!
- Nie masz mnie za co przepraszać, każdemu się zdarza.- Uśmiechnęła się promiennie do Sprouta. Widać było, że jest naprawdę dobrze ułożonym młodzieńce, potrafił się zachować, rodzice wychowali go naprawdę wyśmienicie. Oby jak najwięcej takich młodych mężczyzn spotykała na swojej drodze.
- Oby tak było, zresztą, jakbyś spadł, to na pewno Cię uratuję, może być przez chwilę nieco zimno i niebezpiecznie, ale obiecuję Ci, że nie umrzesz w morzu pełnym marmitów.- odparła jeszcze do chłopaka. Wiedziała, że nie może dopuścić, aby podczas tego dnia komukolwiek stała się krzywda.
Potem usłyszała słowa Doe, kaszalot, kaszanka, serio? Naprawdę można było być takim ignorantem, z choinki się urwał? Nie miała zamiaru jednak tego poruszać, postanowiła zupełnie nie przejmować się tym, co powiedział, szkoda jej nerwów. Musiał się chyba jeszcze sporo nauczyć. Szczególnie, że miał pracować dla osoby, która zajmowała się morskimi stworzeniami. Będzie się tym przejmować później.
Macmilan została na brzegu. Oparła sobie ręce na biodrach i uważnie przyglądała się młodzieńcom na miotle, nie miała zamiaru chociażby na moment spuścić ich z oczu. Musiała mieć pewność, że są bezpieczni. Uważnie obserwowała niebo. Jak na razie szło im całkiem dobrze, wzbili się w powietrze i nie wylądowali w wodzie. Oby tak dalej!
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby tylko mógł, odetchnąłby z ulgą na słowa Prudence. Póki co jednak niewiele mógł zrobić, by jednocześnie w dalszym ciągu pozostać w granicach dobrego wychowania. Opuścił więc spojrzenie w dół, jednocześnie kiwając głową na znak podziękowania i szacunku. Dobrze, że nie ciągnęli tematu dalej, choć Thomas bardzo wyraźnie pragnął delikatnie dokuczyć Castorowi. Póki nie przyjmowało to formy fizycznej, mógł znosić takie krótkie złośliwości.
Zwłaszcza że chwilę później wbił kościste palce pod żebra przyjaciela i z uśmiechem aniołka zamruczał.
— Byłoby. Uwierz, że byłoby... — i choć mówił w tonie znacznie niższym niż zazwyczaj, uśmiechał się zupełnie niewinnie, to rozsądny rozmówca mógłby uznać te słowa za bardzo delikatną groźbę. Rozsądny, co oznaczało, że Thomas miał szerokie pole do popisu i swobodnej interpretacji.
Później raz jeszcze odwrócił głowę w kierunku lady Macmillan.
— Bardzo dziękujemy! Czujemy się zaopiekowani! — entuzjazmu, z którym wypowiadał te słowa, można mu było naprawdę pozazdrościć. Castor natomiast wiedział, że po dzisiejszych doświadczeniach w przestworzach i ekspresji będzie musiał przynajmniej kilka chwil spędzić w samotności. Bycie introwertykiem było zbawieniem w pracy naukowej, jednak gdy przychodziło do przebywania z dwoma wyjątkowo ekspresyjnymi absolwentami domu lwa... Potrzebował poświęcić trochę czasu na regenerację.
Pominął już to, że z kaszalota nie dało się zrobić kaszanki — czy na pewno? Nie znał się przecież na gotowaniu, to pytanie musiał zadać raczej Trixie (która spojrzałaby na niego jak wariata, znając ją, a następnie dała ścierką przez głowę, by nie zadawał durnych pytań), albo Jenny, ewentualnie Kerstin. Obawiał się jednak, że z natury rzeczy kaszanek nie robiło się z ryb. Nie był jednak pewien, toteż postanowił zarzucić temat.
I choć trzymał się mocno, skręt wykonany przecież na jego polecenie, zakręcił mu w głowie. Do tego stopnia, że pierwsze rzucone zaklęcie:
— Planta auscultatoris — nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Przez rękę przepłynął mu mrowiący prąd magii, Castor zacisnął lekko szczękę, pamiętając, że nowa różdżka czasami nie chciała się go słuchać, tak samo jak jeszcze kilkanaście dni wcześniej, gdy dane mu było odwiedzać Lavedale. Pamiętając starcie z akromantulą Castor postanowił skupić się raz jeszcze — Planta auscultatoris — i znowu błąd. Zirytowany spojrzał na różdżkę ostrzegawczo, zupełnie tak jak wtedy, gdy pogryziony przez pająka siedział w śniegu, nie mogąc zaleczyć własnych ran. Nie próbuj sztuczek.
— Planta auscultatoris! — krzyknął wreszcie, mając nadzieję, że głośniejsza inkantacja pomoże różdżce na odnalezienie jej magicznego potencjału. I tak właśnie się stało. Znajomy prąd przeszedł przez jego rękę ponownie, tym razem pozwalając na skuteczne kształtowanie kolejnej części roślinnej klatki. Castor poświęcił kolejne chwile na splecenie roślin łodygami w sposób podobny do łączeń wiklinowego koszyka. Przerwy, które pozostawił, pozwalały na przepłynięcie mniejszym organizmom morskim, pokroju średniej wielkości ryb. Castor pomyślał bowiem, że zamknięcie wraz z marmitami innych stworzeń mogłoby wpłynąć negatywnie na ich bezpieczeństwo, a później także zdolność połowową. Sojusz miał już wystarczające problemy z żywnością, by teraz (po części z jego winy) nie móc korzystać nawet z fauny morskiej.
— Myślę, że teraz powinny dać radę. Marmity co do zasady nie mają... Wiesz, one są trochę jak galareta. Nie sądzę, by dały radę się przez to przebić — odparł, przypominając sobie słowa Prudence o tym, że stworzenia te były przede wszystkim niebezpieczne dla ludzi ze względu na zdolności... wysysania... dusz? Mózgów? I choć Castor chciał w to bardzo wierzyć, wiedział, że rośliny takowych nie mają.
— Wracajmy na ziemię.
Zwłaszcza że chwilę później wbił kościste palce pod żebra przyjaciela i z uśmiechem aniołka zamruczał.
— Byłoby. Uwierz, że byłoby... — i choć mówił w tonie znacznie niższym niż zazwyczaj, uśmiechał się zupełnie niewinnie, to rozsądny rozmówca mógłby uznać te słowa za bardzo delikatną groźbę. Rozsądny, co oznaczało, że Thomas miał szerokie pole do popisu i swobodnej interpretacji.
Później raz jeszcze odwrócił głowę w kierunku lady Macmillan.
— Bardzo dziękujemy! Czujemy się zaopiekowani! — entuzjazmu, z którym wypowiadał te słowa, można mu było naprawdę pozazdrościć. Castor natomiast wiedział, że po dzisiejszych doświadczeniach w przestworzach i ekspresji będzie musiał przynajmniej kilka chwil spędzić w samotności. Bycie introwertykiem było zbawieniem w pracy naukowej, jednak gdy przychodziło do przebywania z dwoma wyjątkowo ekspresyjnymi absolwentami domu lwa... Potrzebował poświęcić trochę czasu na regenerację.
Pominął już to, że z kaszalota nie dało się zrobić kaszanki — czy na pewno? Nie znał się przecież na gotowaniu, to pytanie musiał zadać raczej Trixie (która spojrzałaby na niego jak wariata, znając ją, a następnie dała ścierką przez głowę, by nie zadawał durnych pytań), albo Jenny, ewentualnie Kerstin. Obawiał się jednak, że z natury rzeczy kaszanek nie robiło się z ryb. Nie był jednak pewien, toteż postanowił zarzucić temat.
I choć trzymał się mocno, skręt wykonany przecież na jego polecenie, zakręcił mu w głowie. Do tego stopnia, że pierwsze rzucone zaklęcie:
— Planta auscultatoris — nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Przez rękę przepłynął mu mrowiący prąd magii, Castor zacisnął lekko szczękę, pamiętając, że nowa różdżka czasami nie chciała się go słuchać, tak samo jak jeszcze kilkanaście dni wcześniej, gdy dane mu było odwiedzać Lavedale. Pamiętając starcie z akromantulą Castor postanowił skupić się raz jeszcze — Planta auscultatoris — i znowu błąd. Zirytowany spojrzał na różdżkę ostrzegawczo, zupełnie tak jak wtedy, gdy pogryziony przez pająka siedział w śniegu, nie mogąc zaleczyć własnych ran. Nie próbuj sztuczek.
— Planta auscultatoris! — krzyknął wreszcie, mając nadzieję, że głośniejsza inkantacja pomoże różdżce na odnalezienie jej magicznego potencjału. I tak właśnie się stało. Znajomy prąd przeszedł przez jego rękę ponownie, tym razem pozwalając na skuteczne kształtowanie kolejnej części roślinnej klatki. Castor poświęcił kolejne chwile na splecenie roślin łodygami w sposób podobny do łączeń wiklinowego koszyka. Przerwy, które pozostawił, pozwalały na przepłynięcie mniejszym organizmom morskim, pokroju średniej wielkości ryb. Castor pomyślał bowiem, że zamknięcie wraz z marmitami innych stworzeń mogłoby wpłynąć negatywnie na ich bezpieczeństwo, a później także zdolność połowową. Sojusz miał już wystarczające problemy z żywnością, by teraz (po części z jego winy) nie móc korzystać nawet z fauny morskiej.
— Myślę, że teraz powinny dać radę. Marmity co do zasady nie mają... Wiesz, one są trochę jak galareta. Nie sądzę, by dały radę się przez to przebić — odparł, przypominając sobie słowa Prudence o tym, że stworzenia te były przede wszystkim niebezpieczne dla ludzi ze względu na zdolności... wysysania... dusz? Mózgów? I choć Castor chciał w to bardzo wierzyć, wiedział, że rośliny takowych nie mają.
— Wracajmy na ziemię.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
W myślach już przedrzeźniał przyjaciela, chociaż samemu niejednokrotnie potrafił udawać jakże dobrze wychowanego chłopca. W końcu to robił przy rodzicach Castora, ale taką samą rolę przyjmował przy niektórych obcych - aby nie wzbudzac większych podejrzeń. Jeśli była jedna rzecz, która wychodziła Thomasowi jak nikomu innemu, było to właśnie kłamanie. Jeśli w czymś mógł przyznać, że sobie dobrze radzi, że coś go ratuje z opresji to była właśnie ta umiejętność udawania i ukrywania, naśladowania i improwizacji. Był charyzmatyczny, był przekonujący, a na pewno sam chciał się za takiego uznawać. A im bardziej się w coś wierzyło, tym bardziej to stawało się prawdą - tak działały bajki, tak działały kłamstwa. Uporczywie wmawiał wiele rzeczy ludziom, które prędzej czy później stawały się prawdą. Castorowi czy Steffkowi, że jest dobrym przyjacielem, Jamesowi że jest dobrym bratem czy że ich matka była troskliwa. Chociaż sam się często gubił już w tych kłamstwach.
Nie bardzo komentował nieudane próby Castora, bo sam doskonale wiedział jak to było, kiedy magia się go nie słuchała. Nigdy nie był najlepszy z zaklęć, znalazł jedną swoją dziedzinę, w której się czuł dobrze i głównie jej używał do uprzykrzania życia innym. Szlachcie, kolegom, zależnie na kogo akurat trafiło. Ale mimo ukończenia Hogwartu, czasem mieszał wciąż zaklęcia i je mylił - bo w końcu to zawsze Jeanie była tą, która mu podsuwała gotowe zaklęcia. To ona miała całą wiedzę, to ona miała wszystkie odpowiedzi.
A mimo to jak głupia za niego wyszła.
Musiał się postarać tym razem bardziej. O Kerstin, dla Kerstin. Nie mógł i nie chciał pozwolić, żeby to co miało miejsce już raz, powtórzyło się znów. Chociaż po styczniu coraz bardziej miał wrażenie, że to nie tak, że to złe rzeczy spotykają go tak po prostu - był niemalże pewny, że przynosił złe szczęście. Tak samo jak teraz Castorowi, kiedy zaklęcie mu nie wychodziło. Może dlatego nie komentował tego na głos, mając w głowie myśl, że to jego wina? Może rzeczywiście była...
Skupiał się na locie, żeby jednak próba wyławiania przyjaciela nie była potrzebna, a kiedy ten tylko rzucił udane zaklęcie, kiwnął głową i skierował się na miotle na brzeg.
- Miejmy nadzieję, że nie wyjdą w drugą stronę na ląd, bo... mogą..? W sensie tak jak ten w skrzyni..? - rzucił, całkiem zagubiony w całej kwestii tych magicznych stworzeń.
Mimo to, w końcu wylądował bezpiecznie na brzegu z Castorem, pozwalając to jemu zdać raport, co dokładnie zrobili z powietrza i z jakim skutkiem, później już rozchodząc się całą trójką we własne strony.
Zt x3
Nie bardzo komentował nieudane próby Castora, bo sam doskonale wiedział jak to było, kiedy magia się go nie słuchała. Nigdy nie był najlepszy z zaklęć, znalazł jedną swoją dziedzinę, w której się czuł dobrze i głównie jej używał do uprzykrzania życia innym. Szlachcie, kolegom, zależnie na kogo akurat trafiło. Ale mimo ukończenia Hogwartu, czasem mieszał wciąż zaklęcia i je mylił - bo w końcu to zawsze Jeanie była tą, która mu podsuwała gotowe zaklęcia. To ona miała całą wiedzę, to ona miała wszystkie odpowiedzi.
A mimo to jak głupia za niego wyszła.
Musiał się postarać tym razem bardziej. O Kerstin, dla Kerstin. Nie mógł i nie chciał pozwolić, żeby to co miało miejsce już raz, powtórzyło się znów. Chociaż po styczniu coraz bardziej miał wrażenie, że to nie tak, że to złe rzeczy spotykają go tak po prostu - był niemalże pewny, że przynosił złe szczęście. Tak samo jak teraz Castorowi, kiedy zaklęcie mu nie wychodziło. Może dlatego nie komentował tego na głos, mając w głowie myśl, że to jego wina? Może rzeczywiście była...
Skupiał się na locie, żeby jednak próba wyławiania przyjaciela nie była potrzebna, a kiedy ten tylko rzucił udane zaklęcie, kiwnął głową i skierował się na miotle na brzeg.
- Miejmy nadzieję, że nie wyjdą w drugą stronę na ląd, bo... mogą..? W sensie tak jak ten w skrzyni..? - rzucił, całkiem zagubiony w całej kwestii tych magicznych stworzeń.
Mimo to, w końcu wylądował bezpiecznie na brzegu z Castorem, pozwalając to jemu zdać raport, co dokładnie zrobili z powietrza i z jakim skutkiem, później już rozchodząc się całą trójką we własne strony.
Zt x3
15.02.1958
Macmillan była coraz bliższa tego, aby poradzić sobie z marmitami w porcie Newquay. Może nie szło to jakoś ekspresowo, ważne jednak, że do przodu. Zaczęła od oględzin z Jenny, następnie udało jej się odciąć Zatokę z marmitami od pełnego morza z Castorem i Thomasem. Miała nadzieję, że ich zaklęcia wytrzymają i że wszystko będzie szło po jej myśli. Być może już niedługo statki będą mogły ponownie, bez przeszkód pokonywać tą trasę, a rybacy znowu zaczną pracować. Zależało jej na pomocy mieszkańcom Kornwalii, w końcu od tego była, lady miała na głowie również inne sprawy niż tylko ładnie się uśmiechać. Takie podejście miała Prue - zależało jej na mieszkańcach i ziem.
Pojawiła się po raz kolejny w porcie Newquay. Poprosiła o wsparcie Justine Tonks oraz Jenny Moore - z tą drugą już ostatnio była w tym miejscu. W liście napisała im dzień oraz godzinę spotkania. Liczyła na to, że we trzy sobie poradzą z marmitami, które zostały uwięzione w zatoce. Nie mogło być inaczej.
Stawiła się więc w porcie piętnastego lutego około dwunastej. Światło dzienne zdecydowanie sprzyjało polowaniu. Nie miały zbyt wiele czasu na wykonanie zadania, wierzyła jednak w to, że zdążą, i że im się uda.
Przyleciała w miejsce spotkania na miotle, ostatnio coraz częściej przemieszczała się w ten sposób. Pojawiła się w porcie, gdzie oczekiwała przybycia towarzyszek. Jak zawsze zjawiła się nieco zbyt wcześnie, jakoś tak zawsze pojawiała się przed czasem. Była pełna energii i gotowa do działania. Poliki miała różane od wiatru, który przyjemnie muskał jej twarz kiedy tutaj leciała. Ubrana była w gruby, czarny, wełniany płaszcz z kapturem, po ostatnich wizytach w tym miejscu wolała się przygotować na warunki atmosferyczne, jakie panowały nad Zatoką. Wpatrywała się w horyzont szukając sylwetek kobiet, które miały się tutaj za chwilę pojawić. Była im wdzięczna, że w ogóle chciały się w to wszystko angażować. Przyniosła ze sobą poza różdżką sieć, którą sama wydziergała. Była z tego powodu niesamowicie dumna, było to pierwsze takie rękodzieło, które udało jej się stworzyć.
||ekwipunek rożdżka, sieć
Macmillan była coraz bliższa tego, aby poradzić sobie z marmitami w porcie Newquay. Może nie szło to jakoś ekspresowo, ważne jednak, że do przodu. Zaczęła od oględzin z Jenny, następnie udało jej się odciąć Zatokę z marmitami od pełnego morza z Castorem i Thomasem. Miała nadzieję, że ich zaklęcia wytrzymają i że wszystko będzie szło po jej myśli. Być może już niedługo statki będą mogły ponownie, bez przeszkód pokonywać tą trasę, a rybacy znowu zaczną pracować. Zależało jej na pomocy mieszkańcom Kornwalii, w końcu od tego była, lady miała na głowie również inne sprawy niż tylko ładnie się uśmiechać. Takie podejście miała Prue - zależało jej na mieszkańcach i ziem.
Pojawiła się po raz kolejny w porcie Newquay. Poprosiła o wsparcie Justine Tonks oraz Jenny Moore - z tą drugą już ostatnio była w tym miejscu. W liście napisała im dzień oraz godzinę spotkania. Liczyła na to, że we trzy sobie poradzą z marmitami, które zostały uwięzione w zatoce. Nie mogło być inaczej.
Stawiła się więc w porcie piętnastego lutego około dwunastej. Światło dzienne zdecydowanie sprzyjało polowaniu. Nie miały zbyt wiele czasu na wykonanie zadania, wierzyła jednak w to, że zdążą, i że im się uda.
Przyleciała w miejsce spotkania na miotle, ostatnio coraz częściej przemieszczała się w ten sposób. Pojawiła się w porcie, gdzie oczekiwała przybycia towarzyszek. Jak zawsze zjawiła się nieco zbyt wcześnie, jakoś tak zawsze pojawiała się przed czasem. Była pełna energii i gotowa do działania. Poliki miała różane od wiatru, który przyjemnie muskał jej twarz kiedy tutaj leciała. Ubrana była w gruby, czarny, wełniany płaszcz z kapturem, po ostatnich wizytach w tym miejscu wolała się przygotować na warunki atmosferyczne, jakie panowały nad Zatoką. Wpatrywała się w horyzont szukając sylwetek kobiet, które miały się tutaj za chwilę pojawić. Była im wdzięczna, że w ogóle chciały się w to wszystko angażować. Przyniosła ze sobą poza różdżką sieć, którą sama wydziergała. Była z tego powodu niesamowicie dumna, było to pierwsze takie rękodzieło, które udało jej się stworzyć.
||ekwipunek rożdżka, sieć
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie nie zaskoczyła jej prośba, którą wystosowała w jej kierunku Prudence. I nie miała nic przeciwko, żeby wspomóc ludzi, którzy wspierali Zakon swoimi umiejętnościami. Chociaż wiedziała, że teraz musi uważać jeszcze bardziej niż wcześniej - nie to, żeby była zadowolona z tego, jaki obrót przybrały sprawy. Ale jeszcze, póki mogła nie zamierzała się wycofywać. Znalazła się w wyznaczonym porcie kilka minut przed wspomnianą godziną spotkania.
Było zimno, śnieg osiadał wokół tworząc coś w rodzaju białej kołdry, która otaczała cały świat. Mroźne powietrze szczypał w policzki, nadając im lekkiego różowego koloru. Zmieniła włosy, nadając im ciemny, brązowy kolor, ale nie zmuszała ciała do większej zmiany. Wolała nie sięgać po nią, kiedy nie było takiej konieczności. Rozejrzała się wokół kiedy stawiała kolejne kroki w stronę miejsca o którym wspomniała Macmillan. Z tego co rozumiała, miały dzisiaj zająć się jakimiś stworzeniami. Więcej, miała nadzieję dowiedzieć się już na miejscu. Cóż, orłem z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami nie była. Znała podstawy i te jej wystarczały. Nigdy też jakoś nadmiernie nie interesowały jej te tematy. A kiedy miała taki problem, to zawsze wiedziała, do kogo się zgłosić w razie potrzeby.
W końcu dostrzegła znajomą sylwetkę kobiety. Podeszła do niej nie przyśpieszając, ale też nie zwalniając. Już z daleka łapiąc jej spojrzenie. Dłonie niezmiennie zaciskała w kieszeni szarego płaszcza. Prawą trzymając na różdżce tak, by mogła w każdej chwili odpowiednio zareagować. Miała nadzieję, że nie nie pokrzyżuje im dzisiaj planów. Ale jak mawiał Kieran - spodziewaj się niespodziewanego. Kiedy znalazła się już obok kobiety zatrzymała się.
- Gdzie po razy pierwszy rozmawiałyśmy o Zakonie? - zapytała, upewnienie się było rozsądne i na miejscu. Lepiej było zapobiegać, niż leczyć. Choć w przypadku pułapki, prawdopodobnie nie byłoby już co leczyć. Proste pytanie, jednak takie, na które odpowiedź powinna znać tylko ona. A sama ilość miejsc, była tak liczna, że ktoś podszywający się pod Prudence, miał niewielkie szanse, żeby odpowiednio trafić.
- W czym dokładnie leży problem i jaki jest plan? - zapytała kiedy wszystko stało się już jasne, licząc na obszerniejsze wyjaśnienia dotyczące tego, czego miał się podjąć.
Było zimno, śnieg osiadał wokół tworząc coś w rodzaju białej kołdry, która otaczała cały świat. Mroźne powietrze szczypał w policzki, nadając im lekkiego różowego koloru. Zmieniła włosy, nadając im ciemny, brązowy kolor, ale nie zmuszała ciała do większej zmiany. Wolała nie sięgać po nią, kiedy nie było takiej konieczności. Rozejrzała się wokół kiedy stawiała kolejne kroki w stronę miejsca o którym wspomniała Macmillan. Z tego co rozumiała, miały dzisiaj zająć się jakimiś stworzeniami. Więcej, miała nadzieję dowiedzieć się już na miejscu. Cóż, orłem z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami nie była. Znała podstawy i te jej wystarczały. Nigdy też jakoś nadmiernie nie interesowały jej te tematy. A kiedy miała taki problem, to zawsze wiedziała, do kogo się zgłosić w razie potrzeby.
W końcu dostrzegła znajomą sylwetkę kobiety. Podeszła do niej nie przyśpieszając, ale też nie zwalniając. Już z daleka łapiąc jej spojrzenie. Dłonie niezmiennie zaciskała w kieszeni szarego płaszcza. Prawą trzymając na różdżce tak, by mogła w każdej chwili odpowiednio zareagować. Miała nadzieję, że nie nie pokrzyżuje im dzisiaj planów. Ale jak mawiał Kieran - spodziewaj się niespodziewanego. Kiedy znalazła się już obok kobiety zatrzymała się.
- Gdzie po razy pierwszy rozmawiałyśmy o Zakonie? - zapytała, upewnienie się było rozsądne i na miejscu. Lepiej było zapobiegać, niż leczyć. Choć w przypadku pułapki, prawdopodobnie nie byłoby już co leczyć. Proste pytanie, jednak takie, na które odpowiedź powinna znać tylko ona. A sama ilość miejsc, była tak liczna, że ktoś podszywający się pod Prudence, miał niewielkie szanse, żeby odpowiednio trafić.
- W czym dokładnie leży problem i jaki jest plan? - zapytała kiedy wszystko stało się już jasne, licząc na obszerniejsze wyjaśnienia dotyczące tego, czego miał się podjąć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie musiała czekać zbyt długo na swoją towarzyszkę. Cieszyło ją to, że nie odmówiła jej pomocy. Zabawne, że też jeszcze kilka tygodni temu łączyła ją bliska relacja z jej bratem, ciekawe, czy jej o tym wspominał. Wolała, żeby nie, powodowałoby to niepotrzebne napięcie. Nie mogła jednak mieć pewności.
Justine, jak i ona nie należała do najwyższych osób, musiały wyglądać niczym dzieci na tle zatoki. Zapewne mało kto, kto widziały je z oddali byłby w stanie domyślić się, jak był cel ich wizyty. Może to i lepiej, w pewien sposób odwracało od kobiet uwagę?
- Puddlemere, ogrody w mojej rodzinnej rezydencji.- od razu udzieliła odpowiedzi Justine. Pamiętała ten dzień, zresztą było to kilka dni po tym, jak została znokautowana przez olbrzyma. Odruchowo przejechała językiem po swoich zębach, dobrze było je mieć ponownie na miejscu.
Chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, naciągnęła kaptur na głowę, w warunkach jak te lepiej było się pilnować. Wolałaby nie zostać uziemiona w domu przez chorobę. W końcu tyle się ostatnio działo, że szkoda by było to przegapić z tak błachego powodu.
- Dobrze Cię widzieć. - rzekła zupełnie szczerze do Tonks. Cieszyła ją, że ma możliwość jeszcze spotykać znajome twarze, miała świadomość, że Justine gości na plakatach, jak Anthony, musieli na siebie uważać. - Problem leży w tym, że w Zatoce pojawiły się marmity. Są to niewielkie stworzenia z mackami, jednak ich ilość, która znalazła się w tym miejscu jest ogromna. Przeszkadzają rybakom, port w Tinworth jest ważnym elementem w handlu, a niestety przez to, że te stworzenia stwierdziły że jest to idealne miejsce do życia to odcięły port od morza. Zaczęliśmy już walczyć z problemem. Odcięliśmy zatokę od morza, żeby uniemożliwić im ucieczkę, kiedy będziemy je wyłapywać. Wzięłam ze sobą sieć, możemy próbować je wszystkie złapać i przerobić na komponenty, ewentualnie oddać do Oazy, żeby mięli co jeść. Ważne, że ponownie uruchomimy port. Musisz uważać na te stworzenia, wydają się być nieszkodliwe, jednak żywią się ludzkimi mózgami, wysysają je za pomocą swoich macek.- spogladała na Tonks, miała nadzieję, że cel ich wizyty w tym miejscu był jasny.
Justine, jak i ona nie należała do najwyższych osób, musiały wyglądać niczym dzieci na tle zatoki. Zapewne mało kto, kto widziały je z oddali byłby w stanie domyślić się, jak był cel ich wizyty. Może to i lepiej, w pewien sposób odwracało od kobiet uwagę?
- Puddlemere, ogrody w mojej rodzinnej rezydencji.- od razu udzieliła odpowiedzi Justine. Pamiętała ten dzień, zresztą było to kilka dni po tym, jak została znokautowana przez olbrzyma. Odruchowo przejechała językiem po swoich zębach, dobrze było je mieć ponownie na miejscu.
Chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, naciągnęła kaptur na głowę, w warunkach jak te lepiej było się pilnować. Wolałaby nie zostać uziemiona w domu przez chorobę. W końcu tyle się ostatnio działo, że szkoda by było to przegapić z tak błachego powodu.
- Dobrze Cię widzieć. - rzekła zupełnie szczerze do Tonks. Cieszyła ją, że ma możliwość jeszcze spotykać znajome twarze, miała świadomość, że Justine gości na plakatach, jak Anthony, musieli na siebie uważać. - Problem leży w tym, że w Zatoce pojawiły się marmity. Są to niewielkie stworzenia z mackami, jednak ich ilość, która znalazła się w tym miejscu jest ogromna. Przeszkadzają rybakom, port w Tinworth jest ważnym elementem w handlu, a niestety przez to, że te stworzenia stwierdziły że jest to idealne miejsce do życia to odcięły port od morza. Zaczęliśmy już walczyć z problemem. Odcięliśmy zatokę od morza, żeby uniemożliwić im ucieczkę, kiedy będziemy je wyłapywać. Wzięłam ze sobą sieć, możemy próbować je wszystkie złapać i przerobić na komponenty, ewentualnie oddać do Oazy, żeby mięli co jeść. Ważne, że ponownie uruchomimy port. Musisz uważać na te stworzenia, wydają się być nieszkodliwe, jednak żywią się ludzkimi mózgami, wysysają je za pomocą swoich macek.- spogladała na Tonks, miała nadzieję, że cel ich wizyty w tym miejscu był jasny.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchodząc bliżej zadała pytanie. Lepiej było mieć pewność. Ją, jak na razie tłumaczył magiczny tatuaż, którego - jak sądziła, nie dało się podrobić komuś, kto nie mógł mu się lepiej przyjrzeć. Skinęła krótko głową. Odpowiedź była poprawna. Kolejne słowa sprawiły, że jej brwi drgnęły odrobinę ku górze, ale zamiast skomentować skinęła jeszcze raz głową.
- Ciebie też. - odpowiedziała krótko, nie spoglądając już na Prudence zamiast tego rozglądając się wokół. Czekając na to, aż kobieta przedstawi dokładniej problem w którym potrzebowała jej pomocy. Na magicznych zwierzętach nie znała się za bardzo. Wiedziała tyle o ile. Potrafiła odróżnić konia od jednorożca i wiedziała jak wyglądają i nazywają się niektóre zwierzęta. Co do ich nawyków, czy czegokolwiek innego… cóż z tym było już gorzej. Marmity - nazwa była znajoma, ale poza tym, nie mówiła jej wiele. Kiedy Prudence zaczęła mówić, zwróciła spojrzenie znów w jej kierunku. Zmarszczyła odrobinę brwi. Odcięcie portu zdecydowanie nie było dobre. Właściwie ekonomicznie - jeśli dobrze rozumiała, właściwie bardzo niekorzystne. Niemogące wypływać statki nie mogły podejmować się handlu. Wstrzymane zostały dostawy pewnych produktów - a to zdecydowanie też nie było najlepsze. Więc tak, port był ważnym elementem handlu. Skrzywiła się nieznacznie na wzmiankę o mózgach.
- Miła odmiana, ktoś nie chce zobaczyć mnie nieżywej, tylko uznaje mój mózg za smaczny. - sarknęła wkładając dłonie do kieszeni. Zamknięte zatoka była rzeczywiście pomocna. Coś innego jednak nie dawało jej spokoju. - W jaki sposób chcesz użyć sieci? Przy pomocy mioteł? - nie miała zielonego pojęcia, jak powinien wyglądać połów mermitów. Właściwie, nie była pewna, czy kiedykolwiek jakiekolwiek się odbywały. - Czy raczej myślisz o nurkowaniu. - samo przedstawienie sytuacji to było trochę za mało, żeby ochoczo klaszcząc w dłonie rzuciła się do pracy. Potrzebowała planu. Właściwie oczekiwała jakiegoś po Prudence, skoro podejmowały się walki z czymś z czego była ekspertem. Sądziła, że jeśli któraś z nich dwóch, to ona będzie znała najbardziej efektowny sposób. Justine miała być tylko narzędziem.
- Ciebie też. - odpowiedziała krótko, nie spoglądając już na Prudence zamiast tego rozglądając się wokół. Czekając na to, aż kobieta przedstawi dokładniej problem w którym potrzebowała jej pomocy. Na magicznych zwierzętach nie znała się za bardzo. Wiedziała tyle o ile. Potrafiła odróżnić konia od jednorożca i wiedziała jak wyglądają i nazywają się niektóre zwierzęta. Co do ich nawyków, czy czegokolwiek innego… cóż z tym było już gorzej. Marmity - nazwa była znajoma, ale poza tym, nie mówiła jej wiele. Kiedy Prudence zaczęła mówić, zwróciła spojrzenie znów w jej kierunku. Zmarszczyła odrobinę brwi. Odcięcie portu zdecydowanie nie było dobre. Właściwie ekonomicznie - jeśli dobrze rozumiała, właściwie bardzo niekorzystne. Niemogące wypływać statki nie mogły podejmować się handlu. Wstrzymane zostały dostawy pewnych produktów - a to zdecydowanie też nie było najlepsze. Więc tak, port był ważnym elementem handlu. Skrzywiła się nieznacznie na wzmiankę o mózgach.
- Miła odmiana, ktoś nie chce zobaczyć mnie nieżywej, tylko uznaje mój mózg za smaczny. - sarknęła wkładając dłonie do kieszeni. Zamknięte zatoka była rzeczywiście pomocna. Coś innego jednak nie dawało jej spokoju. - W jaki sposób chcesz użyć sieci? Przy pomocy mioteł? - nie miała zielonego pojęcia, jak powinien wyglądać połów mermitów. Właściwie, nie była pewna, czy kiedykolwiek jakiekolwiek się odbywały. - Czy raczej myślisz o nurkowaniu. - samo przedstawienie sytuacji to było trochę za mało, żeby ochoczo klaszcząc w dłonie rzuciła się do pracy. Potrzebowała planu. Właściwie oczekiwała jakiegoś po Prudence, skoro podejmowały się walki z czymś z czego była ekspertem. Sądziła, że jeśli któraś z nich dwóch, to ona będzie znała najbardziej efektowny sposób. Justine miała być tylko narzędziem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Port Newquay
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia