Hol wejściowy
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hol wejściowy
Chociaż z zewnątrz Broadway Tower może sprawiać mylne wrażenie, wnętrza od razu rozwiewają ewentualne wątpliwości co do tego, kto zamieszkuje ten zamek. Magicznie powiększone pomieszczenia pozwalają poruszać się swobodnie i zachwycają mnogością zdobień. Hol wejściowy zbudowany jest z jasnego kamienia i przemyślanie oświetlony. Schody wyłożone miękkim dywanem pozwalają wspiąć się na półpiętra i wyższe kondygnacje, do komnat, obszernych salonów, bibliotek, a także obserwatorium na samym szczycie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.08.24 8:16, w całości zmieniany 1 raz
- Możliwe, że wcześniej skrywałeś się przede mną lepiej. - zgodziła się ze stoickim spokojem, pochylając na krótką chwilę głowę w jego kierunku jakby w niewerbalnych podziękowaniach, zaraz jednak powracając nią do pozy, którą utrzymywała dla malarza. - A może to ty, przez pryzmat kilku oceniasz całą resztę? - zapytała uprzejmie odpowiadając pytaniem na pytanie, wchodząc w dyskusję płynnie, choć nie obstając całkowicie przy jednym zdaniu. To nie było tak, że Harland nie był w stanie jej przekonać, był - ale jego argumenty na razie były marne. Przynajmniej dla niej. Wolna czy zniewolona(jak twierdził), jej kroki poszłyby podobną drogą. Znalazłaby sobie silnego męża, a potem wykorzystywała go do cna - jego siłę, jego majątek, jego umiejętności. Nie obawiała się o siebie, bo żaden nie mógł unieść na nią dłoni - Tristan zabiłby każdego, który by się tego dopuścił; boleśnie i powoli. Miała co do tego całkowitą pewność, strata Marianne była dla niego zbyt wielką, by dopuścił do straty kolejnej z sióstr. Co nie znaczy, że stanąłby w jej obronie, gdyby to ona naznaczona była winą. Czy obchodził go, czy będzie zadowolona i szczęśliwa w małżeństwie? Nie. Ale jej też to nie interesowało wcześniej.
- Nonsens. - odpowiedziała mężczyźnie bez wątpliwości. - Każda z nas może rynsztok wybrać jeśli zechce, wystarczy odmówić spełnienia żądań rodu równoznacznych z wydziedziczeniem. Nie trzeba wybierać wolności by skończyć w burdelu? - powtórzyła za nim, pozwalając unieść sobie brwi bez widocznego niezrozumienia, nie potrafiąc pojąć co próbował zakomunikować tym stwierdzeniem. Wyraz mojej twarzy zmienił się zaraz, mimowolnie łamiąc pozę, kiedy pokręciłam głową na jego stwierdzenie. - Te małżeństwa zdarzają się nie tylko pośród tych równych nam. Twoja wolność nic w tym względzie nie będzie w stanie zmienić, Harlandzie. Sprawa nie jest jednolita, to pewne. Zaskakuje mnie twoja empatia względem kobiet. Ale wybacz mi, nie potrafię współczuć żadnej, która postanawia jedynie płynąć z prądem. - orzekła milknąc. Zdanie, które posiadała o Harlandzie nie zmieniło się wiele - nie podejrzewała go co prawda o taki pogląd sądząc, że jest mu dobrze w miejscu w którym się znajdował, ale z drugiej strony, kiedy go wypowiedział zdawał się całkiem do niego… pasować.
- Wyglądasz bardziej na wściekłego. - orzekła, sięgając po wino uniosła kielich w jego kierunku, unosząc na krótką chwilę kącik ust ku górze, kryjąc go za kielichem.
- To nawyk. Każdą ideę i plany w domu omawiamy, poszukując ich słabych stron. Wskazując na błędy w rozumowaniu naszych rozmówców. Uprzejmie wzięłam pod uwagę twoją teorię - a może nawet pogląd - przedstawiając istniejące w niej wady. Jeśli cię to uraża, albo zasmuca to być może nie powinniśmy więcej schodzić z tematów… bezpiecznych - dla spokoju twego ducha i pewności, że nikt nie stanie im naprzeciw. - odłożyła kielich po głośnym westchnięciu malarza spoglądając na niego, po francusku wypuszczając krótkie “przepraszam”. Zamierzając powrócić do przyjętej pozy, ale zamarła, przekręcając głowę, unosząc brwi do góry w wyrazie zaskoczenia. Typowa, męska argoncja w pełnej krasie. Wyprostowała się powoli, sięgając po wino - przez chwilę walcząc w sobie mrużąc oczy. Może powinna mu potaknąć - jak na przykładną, zniewoloną kobietę przystało. Tak, może powinna, ale gdyby to zrobiła nie byłaby sobą.
- Jeśli jedyne co robisz, to szepczesz na ucho uciśnionym damom o ich marnym losie - to stoisz w miejscu. Wezmę cię na poważnie, jak zobaczę jak istotnie podejmujesz działanie w sprawie mojej - i każdej innej kobiety - wolności. Do tego czasu, spoglądać będę ze sceptycyzmem na słowa i prawa które tak płomiennie próbujesz namalować przede mną. Nie ma znaczenia czy któreś mnie kuszą, albo czy chciałabym jakiegoś - nauczyłam się funkcjonować w moim świecie. Zatapianie się w nadziei na lepszy czas, czy oczekiwanie tego, co nie może stać się jutro jest jedynie stratą chwil, które można wykorzystać skuteczniej. - powiedziała w końcu zadzierając brodę wyżej. Sam zaprosił ją do tej rozmowy, poruszając drażniące go struny, by chwilę później unosić się, a potem zamknąć uznając, że nie była warta prawdziwych myśli przez posiadanie własnego zdania. Nie widział w tym ironii? Hipokryzji? Westchnęła kiedy wystosował przeprosiny, odkładając kielich, wracając do przyjętej wcześniej pozy.
- Nie mam nic przeciwko. To ciekawe obserwować innych, pod pęknięciem maski, którą noszą. - wyrzekła, teraz drażniąc się z nim już z rozmysłem - ale mówiąc jednocześnie niezmąconą niczym prawdę. Lubiła je obserwować. Emocje, zachowania - zarówno ludzi, jak i zwierząt. Tym się zajmowała. A te wyraźne, mocne, ostre, przyciągały ją mocniej. Nie bez powodem drażniła się czasem z własnym mężem, sprawdzając jak daleko go popchnie - choć on wcale nie był jej wiele w tej kwestii dłużny. Westchnęła z rozczarowaniem, kiedy przeprosił ją za kierunek w którym poszła dyskusja - i tu nie miała żadnych problemów, mogła rozmawiać na każdy z tematów, ale Harland widocznie nie chciał rozmawiać już o własnym szczęściu i poszukiwaniu do niego drogi. Uraziła go - nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Czy ego miało pozwolić mu nad tym przebrnąć, czy to ją obwini za własne zgryzoty? Nie miała co do tego jasnej odpowiedzi, ale nie poszukiwała jej też nadmiernie. Lubiła jego towarzystwo, zaloty, rozmowy które prowadzili, była jednak w stanie poradzić sobie i bez nich. Jej brew drgnęła kiedy własne szczęście nazwał głupstwem, wargi wydęły się, jakby chciała coś powiedzieć ale ostatecznie zrezygnowała odwracając tęczówki. Skinęła krótko głową w formie zgody, choć z niezadowoleniem.
- Przyjmę tą ofertę. Cóż uczyniła? I co ważniejsze - dlaczego? - zapytała, wracając do niej tęczówkami mimo wszystko zwabiona odrobinę opowieścią. Wątpiła, by miał zamiar jakąś wymyślić - a to znaczyło, że mogła zdobyć informacje. Nawet jeśli ich wartość mogła być niewielką.
- Nonsens. - odpowiedziała mężczyźnie bez wątpliwości. - Każda z nas może rynsztok wybrać jeśli zechce, wystarczy odmówić spełnienia żądań rodu równoznacznych z wydziedziczeniem. Nie trzeba wybierać wolności by skończyć w burdelu? - powtórzyła za nim, pozwalając unieść sobie brwi bez widocznego niezrozumienia, nie potrafiąc pojąć co próbował zakomunikować tym stwierdzeniem. Wyraz mojej twarzy zmienił się zaraz, mimowolnie łamiąc pozę, kiedy pokręciłam głową na jego stwierdzenie. - Te małżeństwa zdarzają się nie tylko pośród tych równych nam. Twoja wolność nic w tym względzie nie będzie w stanie zmienić, Harlandzie. Sprawa nie jest jednolita, to pewne. Zaskakuje mnie twoja empatia względem kobiet. Ale wybacz mi, nie potrafię współczuć żadnej, która postanawia jedynie płynąć z prądem. - orzekła milknąc. Zdanie, które posiadała o Harlandzie nie zmieniło się wiele - nie podejrzewała go co prawda o taki pogląd sądząc, że jest mu dobrze w miejscu w którym się znajdował, ale z drugiej strony, kiedy go wypowiedział zdawał się całkiem do niego… pasować.
- Wyglądasz bardziej na wściekłego. - orzekła, sięgając po wino uniosła kielich w jego kierunku, unosząc na krótką chwilę kącik ust ku górze, kryjąc go za kielichem.
- To nawyk. Każdą ideę i plany w domu omawiamy, poszukując ich słabych stron. Wskazując na błędy w rozumowaniu naszych rozmówców. Uprzejmie wzięłam pod uwagę twoją teorię - a może nawet pogląd - przedstawiając istniejące w niej wady. Jeśli cię to uraża, albo zasmuca to być może nie powinniśmy więcej schodzić z tematów… bezpiecznych - dla spokoju twego ducha i pewności, że nikt nie stanie im naprzeciw. - odłożyła kielich po głośnym westchnięciu malarza spoglądając na niego, po francusku wypuszczając krótkie “przepraszam”. Zamierzając powrócić do przyjętej pozy, ale zamarła, przekręcając głowę, unosząc brwi do góry w wyrazie zaskoczenia. Typowa, męska argoncja w pełnej krasie. Wyprostowała się powoli, sięgając po wino - przez chwilę walcząc w sobie mrużąc oczy. Może powinna mu potaknąć - jak na przykładną, zniewoloną kobietę przystało. Tak, może powinna, ale gdyby to zrobiła nie byłaby sobą.
- Jeśli jedyne co robisz, to szepczesz na ucho uciśnionym damom o ich marnym losie - to stoisz w miejscu. Wezmę cię na poważnie, jak zobaczę jak istotnie podejmujesz działanie w sprawie mojej - i każdej innej kobiety - wolności. Do tego czasu, spoglądać będę ze sceptycyzmem na słowa i prawa które tak płomiennie próbujesz namalować przede mną. Nie ma znaczenia czy któreś mnie kuszą, albo czy chciałabym jakiegoś - nauczyłam się funkcjonować w moim świecie. Zatapianie się w nadziei na lepszy czas, czy oczekiwanie tego, co nie może stać się jutro jest jedynie stratą chwil, które można wykorzystać skuteczniej. - powiedziała w końcu zadzierając brodę wyżej. Sam zaprosił ją do tej rozmowy, poruszając drażniące go struny, by chwilę później unosić się, a potem zamknąć uznając, że nie była warta prawdziwych myśli przez posiadanie własnego zdania. Nie widział w tym ironii? Hipokryzji? Westchnęła kiedy wystosował przeprosiny, odkładając kielich, wracając do przyjętej wcześniej pozy.
- Nie mam nic przeciwko. To ciekawe obserwować innych, pod pęknięciem maski, którą noszą. - wyrzekła, teraz drażniąc się z nim już z rozmysłem - ale mówiąc jednocześnie niezmąconą niczym prawdę. Lubiła je obserwować. Emocje, zachowania - zarówno ludzi, jak i zwierząt. Tym się zajmowała. A te wyraźne, mocne, ostre, przyciągały ją mocniej. Nie bez powodem drażniła się czasem z własnym mężem, sprawdzając jak daleko go popchnie - choć on wcale nie był jej wiele w tej kwestii dłużny. Westchnęła z rozczarowaniem, kiedy przeprosił ją za kierunek w którym poszła dyskusja - i tu nie miała żadnych problemów, mogła rozmawiać na każdy z tematów, ale Harland widocznie nie chciał rozmawiać już o własnym szczęściu i poszukiwaniu do niego drogi. Uraziła go - nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Czy ego miało pozwolić mu nad tym przebrnąć, czy to ją obwini za własne zgryzoty? Nie miała co do tego jasnej odpowiedzi, ale nie poszukiwała jej też nadmiernie. Lubiła jego towarzystwo, zaloty, rozmowy które prowadzili, była jednak w stanie poradzić sobie i bez nich. Jej brew drgnęła kiedy własne szczęście nazwał głupstwem, wargi wydęły się, jakby chciała coś powiedzieć ale ostatecznie zrezygnowała odwracając tęczówki. Skinęła krótko głową w formie zgody, choć z niezadowoleniem.
- Przyjmę tą ofertę. Cóż uczyniła? I co ważniejsze - dlaczego? - zapytała, wracając do niej tęczówkami mimo wszystko zwabiona odrobinę opowieścią. Wątpiła, by miał zamiar jakąś wymyślić - a to znaczyło, że mogła zdobyć informacje. Nawet jeśli ich wartość mogła być niewielką.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tłumiłem w sobie westchnienia i pomruki irytacji zmieszanej z niezrozumieniem, pozwalając Melisande się wygadać, wyrzucić z siebie potok słów, który zalał mnie jak Tamiza swoją nieujarzmioną potęgą. Zapewne gdybym próbował się wtrącić – jak poprzednio, wyrażając swoje kompletnie odmienne zdanie – zostałbym porwany z nurtem i wyrzucony na brzegu gdzieś daleko poza wszelką cywilizacją. Gdzieś poza światem, który na pierwszym miejscu stawiał wolność i miłość. Może nawet zaprowadziłaby mnie głębokim korytem wprost w nieprzepastną gardziel Traversowego morza, byleby tylko uczynić zadość rodowym niesnaskom. Nie różniła się od innych kobiet, nie pod tym względem. Słowotok myśli wypowiadanych na głos czynił ją jednaką z tysiącami żon i matek, córek i sióstr. Przywykłem do tego, przywykłem do słuchania, więc po prostu słuchałem w ciszy, w niemym przyklaśnięciu na wszystko, co mówiła.
Doprawdy, tak niewiele dzieliło mnie już od obojętności.
Mógłbym wpatrywać się w nią wzorem malarza, który oddawał właśnie na płótnie rysy jej twarzy i sylwetki, lecz nic by to nie zmieniło. Nadal byłoby to jedynie moje wyobrażenie o niej, zewnętrzna fasada budowana w mojej głowie, której przypisywałem cechy, które chciałem w niej widzieć, a niekoniecznie takie, którymi się odznaczała. Fasada, która runęła wraz z moim przekonaniem, że Melisande nie była taka, za jaką ją uważałem. Zbyt skupiony na różanych płatkach zapomniałem, że łodygi miewają również kolce; boleśnie sobie o tym przypomniawszy wolałem zostawić ten kwiat w spokoju.
- Wygląda na to, że żyjemy więc w zupełnie innych światach. Nie wiem jeszcze, co o tym myśleć i chyba nawet nie chcę – powiedziałem w końcu, wybierając słowa, które najlepiej kończyłyby całą tę wymianę; jednocześnie głos w mojej głowie podpowiadał, że i tak to Melisande będzie chciała mieć ostatnie zdanie w tej dyskusji. Nie zamierzałem jej tego utrudniać, nie było to dla mnie istotne. Chciałem mieć to tylko za sobą i zamknąć drzwi do mojej pomyłki. Na przemyślenia przyjdzie jeszcze czas, a może i on okaże się lekarstwem na absolutne niezrozumienie postawy, którą zaprezentowała moja rozmówczyni. Nigdy wcześniej nie poznałem kobiety, która nie chciałaby bezwarunkowo wspierać innych kobiet; było to dla mnie zjawisko tak obce i szokujące, że aż niewyobrażalne. Nie tylko szedłem na przekór światu, ale najwyraźniej żyłem też w jakiejś odseparowanej bańce.
- Och, co zrobiła – jęknąłem, przykładając wierzch dłoni do czoła w dramatycznym geście. - Wysyłała sprzeczne sygnały, kusząc, wabiąc i prowokując, z a c i ą g n ę ł a mnie do lasu niepomna ryzyka, jakie się z tym wiązało i szeptała takie słodkie słówka, że aż się we mnie gotowało. Niech jej imię będzie zapomniane na wieczność! - Zerknąłem kątem oka na Melisande, zanim podjąłem swoją opowieść. Gdzieś z boku padło siarczyste francuskie przekleństwo, gdy malarz upuścił coś na podłogę. - A gdy ją pocałowałem, bo któż nie chciałby się ze mną całować, a pragnę zauważyć, iż miałem na sobie mokrą koszulę, więc gdy ją pocałowałem, odpowiadając na jej niewypowiedziane prośby, najpierw uderzyła mnie w nos, a potem zaatakowała mnie zaklęciem. Czarnomagicznym! - podkreśliłem z emfazą, roztaczając następnie przed swoją rozmówczynią zapamiętane wspomnienia z festiwalowego wieczoru i prezentując nos, który co prawda nie był złamany i uszkodzony, ale i tak wymagał swojej porcji ojojania.
z/t x2
Doprawdy, tak niewiele dzieliło mnie już od obojętności.
Mógłbym wpatrywać się w nią wzorem malarza, który oddawał właśnie na płótnie rysy jej twarzy i sylwetki, lecz nic by to nie zmieniło. Nadal byłoby to jedynie moje wyobrażenie o niej, zewnętrzna fasada budowana w mojej głowie, której przypisywałem cechy, które chciałem w niej widzieć, a niekoniecznie takie, którymi się odznaczała. Fasada, która runęła wraz z moim przekonaniem, że Melisande nie była taka, za jaką ją uważałem. Zbyt skupiony na różanych płatkach zapomniałem, że łodygi miewają również kolce; boleśnie sobie o tym przypomniawszy wolałem zostawić ten kwiat w spokoju.
- Wygląda na to, że żyjemy więc w zupełnie innych światach. Nie wiem jeszcze, co o tym myśleć i chyba nawet nie chcę – powiedziałem w końcu, wybierając słowa, które najlepiej kończyłyby całą tę wymianę; jednocześnie głos w mojej głowie podpowiadał, że i tak to Melisande będzie chciała mieć ostatnie zdanie w tej dyskusji. Nie zamierzałem jej tego utrudniać, nie było to dla mnie istotne. Chciałem mieć to tylko za sobą i zamknąć drzwi do mojej pomyłki. Na przemyślenia przyjdzie jeszcze czas, a może i on okaże się lekarstwem na absolutne niezrozumienie postawy, którą zaprezentowała moja rozmówczyni. Nigdy wcześniej nie poznałem kobiety, która nie chciałaby bezwarunkowo wspierać innych kobiet; było to dla mnie zjawisko tak obce i szokujące, że aż niewyobrażalne. Nie tylko szedłem na przekór światu, ale najwyraźniej żyłem też w jakiejś odseparowanej bańce.
- Och, co zrobiła – jęknąłem, przykładając wierzch dłoni do czoła w dramatycznym geście. - Wysyłała sprzeczne sygnały, kusząc, wabiąc i prowokując, z a c i ą g n ę ł a mnie do lasu niepomna ryzyka, jakie się z tym wiązało i szeptała takie słodkie słówka, że aż się we mnie gotowało. Niech jej imię będzie zapomniane na wieczność! - Zerknąłem kątem oka na Melisande, zanim podjąłem swoją opowieść. Gdzieś z boku padło siarczyste francuskie przekleństwo, gdy malarz upuścił coś na podłogę. - A gdy ją pocałowałem, bo któż nie chciałby się ze mną całować, a pragnę zauważyć, iż miałem na sobie mokrą koszulę, więc gdy ją pocałowałem, odpowiadając na jej niewypowiedziane prośby, najpierw uderzyła mnie w nos, a potem zaatakowała mnie zaklęciem. Czarnomagicznym! - podkreśliłem z emfazą, roztaczając następnie przed swoją rozmówczynią zapamiętane wspomnienia z festiwalowego wieczoru i prezentując nos, który co prawda nie był złamany i uszkodzony, ale i tak wymagał swojej porcji ojojania.
z/t x2
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Hol wejściowy
Szybka odpowiedź