Pracownia alchemiczna Vale
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulokowana w szopie na tyłach domu i utrzymywana w pedantycznym porządku.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości, w ogrodzie)
Pracownia alchemiczna
Ulokowana w szopie na tyłach domu i utrzymywana w pedantycznym porządku.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości, w ogrodzie)
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 30.09.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele można było powiedzieć o Oliverze, jednak nie to, że przechwalał się czczo w zakresie alchemii. Jak na swój wiek był bardzo rozwiniętym czarodziejem, miał do tego talent i uwielbiał z niego korzystać, czuć się potrzebny, tworzyć, choć nie był artystą, tylko rzemieślnikiem. Ale czerpał prawdziwą radość z tego wszystkiego, co właśnie miało mieć miejsce w szopie, miał nadzieję, że również mały jeszcze Orestes Vale dostrzeże, jak wspaniałą sztuką była alchemia w swych wielu obliczach. Eliksiry mógł poznać przez ojca, ale to chyba pierwszy raz, jak widzieć będzie tworzenie prawdziwego talizmanu.
Ale najpierw rzeczy ważniejsze.
— Po prawdzie pracownie umieszcza się w podziemiach murowanych budynków tak, aby ewentualne wybuchy i pożary nie zagroziły temu, co na zewnątrz, zaś szopy stawia się z drewna, na powierzchni, w pewnym oddaleniu od budynku mieszkalnego, ale... — nie mógłby sobie odpuścić przeciągłego, upartego i wymownego spojrzenia, którym obdarował tym razem nie dziecko, a jego ojca. Dla wzmocnienia argumentu sięgnął ręką do drewnianej ściany, stukając w nią kilkukrotnie, nim zawiesił głos. Dopiero po tym jakże subtelnym daniu do zrozumienia, że szopa to szopa i nawet nazwana pracownią, pozostanie szopą, przeniósł znów uwagę na Orestesa. Cudowne dziecko.
— Mhm — pokiwał energicznie głową, chcąc utwierdzić dziecko w tym przekonaniu — Naprawdę. Do tego, co robimy, sprawdzą się idealnie — dodał z uśmiechem, po czym przechylił lekko głowę w bok, słysząc kolejne pytanie. — Czy jest ważne, nie zawsze, ale dzisiaj tak. Chciałbym, żeby była to specjalna kość, bo szykujemy specjalny talizman. I tak, miałem kiedyś kości ze skrzydeł smoka, wielokrotnie. Ale nigdy żadnego nie widziałem. Tak zupełnie między nami... — nachylił się lekko nad uchem Orestesa, by ostatecznie wyszeptać w nie — Odrobinę się ich boję. Są większe ode mnie.
Następne chwile spłynęły mu w spokoju i skupieniu, które były potrzebne do prawidłowego stworzenia talizmanu. Czuł, że wreszcie odwróciła się fortuna, a magia zaczęła zbierać się po jego stronie, niemal namacalna w każdym ruchu różdżki, gdy kreślił runy. Gdzieś zza zasłony skupienia usłyszał, że Orestes powiedział mu na ty, ale nie mógł się rozproszyć, nie wtedy, gdy wiedział, że uda mu się wreszcie, że kombinacja runiczna była odpowiednia. Uśmiechnął się, szeroko, gdy opuścił różdżkę i wyprostował się, raz jeszcze odgarniając z czoła niesforne loki. Wyglądał na delikatnie zmęczonego, ale szczęśliwego, prawdziwie szczęśliwego.
Szeroki uśmiech uwydatnił dołeczki w policzkach.
— Twój tata ma rację. Runy można kreślić na wiele sposobów i z wieloma intencjami, a najłatwiej jest je rozpoznać po ich ułożeniu. Runy odwrócone są używane w klątwach, w talizmanach zaś występują w pozycji normalnej, jako runy ochronne — wyjaśnił wreszcie, wzdychając cicho. Machnął różdżką, pozbywając się resztek z kociołka, a następnie odsunął formę z tężejącym talizmanem na bok. Zwrócił się znów do Orestesa.
— Teraz musimy chwilę poczekać, aż nasz pierścień ostygnie. Co ty na to, żebyśmy w międzyczasie zrobili razem eliksir? Taki, który pewnie już widziałeś u taty, więc myślę, że nie powinieneś mieć problemu — zaproponował Orestesowi, na moment przenosząc wzrok też na Hectora, wyczekując zgody lub sprzeciwu. Jeżeli ten ostatni się nie zjawił, odebrał od niego Orestesa, znów stawiając go na krześle. Przesunął w jego kierunku moździerz kuchenny i kilka szklanych pojemników, w których trzymał odmierzone ingrediencje.
— Poproszę cię teraz, żebyś sproszkował mi najpierw to — powiedział, przekazując Orestesowi niezbyt długie, choć grube, wysuszone coś o charakterystycznym, drzewnym zapachu — To jest korzeń stuletniego drzewa. Jeżeli sobie z tym poradzisz, daj mi znać, a później poproszę cię o to samo z tym. To kości salamandry. Są czarne dlatego, że zostały spalone w ogniu, który tak bardzo lubią — samemu natomiast przystąpił do rozpoczęcia warzenia eliksiru uspokajającego. Wyciągnął fiolkę z brzydką i śmierdzącą po odkorkowaniu zawartością, którą była ropa czyrakobulwy. Przelał ją do kociołka, a Hector po samym zapachu i widoku mógł już wiedzieć, który z eliksirów tak płynnie jest przygotowywany przez jego ukochanego. Ewentualne wątpliwości rozwiały się, gdy Oliver dodawał rozgniecione w dłoniach czarne jagody (nie pozwoliłby na to Orestesowi i miał wrażenie, że Hector rozgniatał je również inaczej, ale sam nie bał się pobrudzić). W międzyczasie spojrzał na postępy pracy Orestesa i kiedy ten rozkruszył korzeń stuletniego drzewa, odebrał od niego moździerz i przesypał zawartość do kociołka. Po tym wysypał sobie na dłoń garść niebieskiego puchu memortka, pozwalając Orestesowi dotknąć go i zadać ewentualne pytania, a te na pewno kotłowały się w małej główce, bez dwóch zdań. Ostatnie trafiły do kociołka spalone kości salamandry. Był nieco bardziej milczący, ponieważ skupiał się bardziej, chciał zaimponować dziecku, jakkolwiek nie było to z jego strony głupie.
— Jeżeli damy sobie radę, zaraz z kociołka będzie ulatywać srebrna para, a potem podsadzę cię i powiesz mi, czy eliksir jest bladozielony, dobrze? — spytał, po tym gdy wszystkie składniki znalazły się w kociołku i zostały odpowiednio wymieszane.
Ten czas pozwolił przygotowanemu wcześniej talizmanowi na ostygnięcie. Oliver wyciągnął go ostrożnie z formy. Piękny pierścień w ciepłym, jasnym odcieniu.
— Jak już mówiłem, ten talizman był specjalny i myślę, Orestesie, że zgodzisz się ze mną, że powinien nosić go ktoś tak specjalny... — stanął naprzeciw Hectora, chwytając ostrożnie jego rękę tak, by obrócić ją sobie otwartą dłonią do góry. Złożył na niej ciepły jeszcze pierścień. Talizman. Nie mógł się doczekać, by podarować mu go w samotności, a Orestes nie mógł wiedzieć. — Jak twój tata, prawda? — nie zauważył, jak miękko mówił o ojcu Orestesa. Że mówił to tak, jak mówiła osoba prawdziwie i szczerze zakochana, nie jak przyjaciel. Że nie mógł oderwać oczu od jasnego błękitu spojrzenia, które do tej pory czujnie pilnowało nie tylko dziecka, ale także i jego. Ale Orestes był mały, jeszcze nie będzie wiedział, nigdy się nie domyśli.
Miał taką nadzieję.
| tworzę eliksir uspokajający, ST50 (+30 z alchemii, +10 z różdżki, kryształu i kociołka), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: ropa czyrakobulwy
roślinne: czarna jagoda, korzeń stuletniego drzewa
zwierzęce: memortek (pióra), salamandra (spalone kości)
i przekazuję Hectorowi talizman z runą kojącego szeptu z posta wyżej
Ale najpierw rzeczy ważniejsze.
— Po prawdzie pracownie umieszcza się w podziemiach murowanych budynków tak, aby ewentualne wybuchy i pożary nie zagroziły temu, co na zewnątrz, zaś szopy stawia się z drewna, na powierzchni, w pewnym oddaleniu od budynku mieszkalnego, ale... — nie mógłby sobie odpuścić przeciągłego, upartego i wymownego spojrzenia, którym obdarował tym razem nie dziecko, a jego ojca. Dla wzmocnienia argumentu sięgnął ręką do drewnianej ściany, stukając w nią kilkukrotnie, nim zawiesił głos. Dopiero po tym jakże subtelnym daniu do zrozumienia, że szopa to szopa i nawet nazwana pracownią, pozostanie szopą, przeniósł znów uwagę na Orestesa. Cudowne dziecko.
— Mhm — pokiwał energicznie głową, chcąc utwierdzić dziecko w tym przekonaniu — Naprawdę. Do tego, co robimy, sprawdzą się idealnie — dodał z uśmiechem, po czym przechylił lekko głowę w bok, słysząc kolejne pytanie. — Czy jest ważne, nie zawsze, ale dzisiaj tak. Chciałbym, żeby była to specjalna kość, bo szykujemy specjalny talizman. I tak, miałem kiedyś kości ze skrzydeł smoka, wielokrotnie. Ale nigdy żadnego nie widziałem. Tak zupełnie między nami... — nachylił się lekko nad uchem Orestesa, by ostatecznie wyszeptać w nie — Odrobinę się ich boję. Są większe ode mnie.
Następne chwile spłynęły mu w spokoju i skupieniu, które były potrzebne do prawidłowego stworzenia talizmanu. Czuł, że wreszcie odwróciła się fortuna, a magia zaczęła zbierać się po jego stronie, niemal namacalna w każdym ruchu różdżki, gdy kreślił runy. Gdzieś zza zasłony skupienia usłyszał, że Orestes powiedział mu na ty, ale nie mógł się rozproszyć, nie wtedy, gdy wiedział, że uda mu się wreszcie, że kombinacja runiczna była odpowiednia. Uśmiechnął się, szeroko, gdy opuścił różdżkę i wyprostował się, raz jeszcze odgarniając z czoła niesforne loki. Wyglądał na delikatnie zmęczonego, ale szczęśliwego, prawdziwie szczęśliwego.
Szeroki uśmiech uwydatnił dołeczki w policzkach.
— Twój tata ma rację. Runy można kreślić na wiele sposobów i z wieloma intencjami, a najłatwiej jest je rozpoznać po ich ułożeniu. Runy odwrócone są używane w klątwach, w talizmanach zaś występują w pozycji normalnej, jako runy ochronne — wyjaśnił wreszcie, wzdychając cicho. Machnął różdżką, pozbywając się resztek z kociołka, a następnie odsunął formę z tężejącym talizmanem na bok. Zwrócił się znów do Orestesa.
— Teraz musimy chwilę poczekać, aż nasz pierścień ostygnie. Co ty na to, żebyśmy w międzyczasie zrobili razem eliksir? Taki, który pewnie już widziałeś u taty, więc myślę, że nie powinieneś mieć problemu — zaproponował Orestesowi, na moment przenosząc wzrok też na Hectora, wyczekując zgody lub sprzeciwu. Jeżeli ten ostatni się nie zjawił, odebrał od niego Orestesa, znów stawiając go na krześle. Przesunął w jego kierunku moździerz kuchenny i kilka szklanych pojemników, w których trzymał odmierzone ingrediencje.
— Poproszę cię teraz, żebyś sproszkował mi najpierw to — powiedział, przekazując Orestesowi niezbyt długie, choć grube, wysuszone coś o charakterystycznym, drzewnym zapachu — To jest korzeń stuletniego drzewa. Jeżeli sobie z tym poradzisz, daj mi znać, a później poproszę cię o to samo z tym. To kości salamandry. Są czarne dlatego, że zostały spalone w ogniu, który tak bardzo lubią — samemu natomiast przystąpił do rozpoczęcia warzenia eliksiru uspokajającego. Wyciągnął fiolkę z brzydką i śmierdzącą po odkorkowaniu zawartością, którą była ropa czyrakobulwy. Przelał ją do kociołka, a Hector po samym zapachu i widoku mógł już wiedzieć, który z eliksirów tak płynnie jest przygotowywany przez jego ukochanego. Ewentualne wątpliwości rozwiały się, gdy Oliver dodawał rozgniecione w dłoniach czarne jagody (nie pozwoliłby na to Orestesowi i miał wrażenie, że Hector rozgniatał je również inaczej, ale sam nie bał się pobrudzić). W międzyczasie spojrzał na postępy pracy Orestesa i kiedy ten rozkruszył korzeń stuletniego drzewa, odebrał od niego moździerz i przesypał zawartość do kociołka. Po tym wysypał sobie na dłoń garść niebieskiego puchu memortka, pozwalając Orestesowi dotknąć go i zadać ewentualne pytania, a te na pewno kotłowały się w małej główce, bez dwóch zdań. Ostatnie trafiły do kociołka spalone kości salamandry. Był nieco bardziej milczący, ponieważ skupiał się bardziej, chciał zaimponować dziecku, jakkolwiek nie było to z jego strony głupie.
— Jeżeli damy sobie radę, zaraz z kociołka będzie ulatywać srebrna para, a potem podsadzę cię i powiesz mi, czy eliksir jest bladozielony, dobrze? — spytał, po tym gdy wszystkie składniki znalazły się w kociołku i zostały odpowiednio wymieszane.
Ten czas pozwolił przygotowanemu wcześniej talizmanowi na ostygnięcie. Oliver wyciągnął go ostrożnie z formy. Piękny pierścień w ciepłym, jasnym odcieniu.
— Jak już mówiłem, ten talizman był specjalny i myślę, Orestesie, że zgodzisz się ze mną, że powinien nosić go ktoś tak specjalny... — stanął naprzeciw Hectora, chwytając ostrożnie jego rękę tak, by obrócić ją sobie otwartą dłonią do góry. Złożył na niej ciepły jeszcze pierścień. Talizman. Nie mógł się doczekać, by podarować mu go w samotności, a Orestes nie mógł wiedzieć. — Jak twój tata, prawda? — nie zauważył, jak miękko mówił o ojcu Orestesa. Że mówił to tak, jak mówiła osoba prawdziwie i szczerze zakochana, nie jak przyjaciel. Że nie mógł oderwać oczu od jasnego błękitu spojrzenia, które do tej pory czujnie pilnowało nie tylko dziecka, ale także i jego. Ale Orestes był mały, jeszcze nie będzie wiedział, nigdy się nie domyśli.
Miał taką nadzieję.
| tworzę eliksir uspokajający, ST50 (+30 z alchemii, +10 z różdżki, kryształu i kociołka), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: ropa czyrakobulwy
roślinne: czarna jagoda, korzeń stuletniego drzewa
zwierzęce: memortek (pióra), salamandra (spalone kości)
i przekazuję Hectorowi talizman z runą kojącego szeptu z posta wyżej
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 6, 7, 5, 1, 2
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 6, 7, 5, 1, 2
-A co jak wybuch w piwnicy rozsadzi caaaały budynek? - wypalił ciekawie Orestes, nieświadom, że pewien polski król rozwalił tak całe skrzydło zamku. A może ciocia mu kiedyś o tym czytała? Tak czy siak, nie zapamiętał nazwy egzotycznego kraju, jedynie sam koncept siedział gdzieś w jego podświadomości.
Kąciki ust Hectora zadrżały w tłumionym rozbawieniu. Wiedział, że Orestes nie ustąpi pierwszy, ale był ciekawy, jak poradzi sobie Oliver. Czyżby trafiła kosa na kamień?
Napotkał jego spojrzenie - przeciągłe, wymowne. Kąciki ust uniosły się wyżej, rzęsy drgnęły, wzrok powędrował w dół. Nie po to, by uciec, a po to, by zatrzymać się na ładnie wykrojonych ustach blondyna. Sekunda, dwie, trzy. Trzy to już za długo, wtedy ludzie się peszą. Hector zdążył (musiał) nauczyć się wszystkich społecznych konwencji, wybadać kiedy cofnąć wzrok, ale tym razem go nie cofał. Czekał aż Oliver spojrzy na Orestesa albo aż i jego usta zadrżą. Spoglądali na siebie ponad głowami pochłoniętego oglądaniem pracowni dziecka - wiedział, na co może sobie pozwolić.
Uśmiechnął się z satysfakcją.
Słuchał wymiany zdań syna i Olivera - uważnie, zainteresowany pracą blondyna, pracą, którą zabrał dziś do domu - ale bez wybuchu dziecięcego entuzjazmu. Talizmany pozostawały dla niego obce, nigdy nie zajmie się ich wytwarzaniem, nie wiedział kim jest specjalny klient Olivera. Orestes wręcz przeciwnie, wlepił w ingrediencje szeroko otwarte oczy, absolutnie pochłonięty wyjaśnieniami.
-Skoro nigdy żadnego pan nie widział to dlaczego się ich pan boi? - wytknął z brutalnie dziecięcą logiką.
Szeroki uśmiech, ten z dołeczkami, i w dodatku potwierdzenie, że miał rację - w sprawie run, na których się przecież nie znał. Hector topniał w progu szopy - jakże mógłby im czegoś odmówić w takiej chwili? Skinął krótko głową, na znak, że Orestes może poasystować Orestesowi przy tworzeniu eliksiru, z pewnością jakiegoś kolejnego zamówienia. Podobał mu się sposób, w jaki Oliver odnosił się do jego syna - uważny, ostrożny, poważny. Inny od przelotnych, roztargnionych spojrzeń, jakimi obdarzała Orestesa zaaferowana Beatrice.
-Ile - pan się tego uczył, uczyłeś się tego? Orestes zagubił się trochę w wytyczonych samodzielnie konwencjach i ostatecznie wybrnął sprytnie: -ile trwa nauka tworzenia talizmanów?
-Stuletnieeeego?! Gdzie znalazłeś stuletnie drzewo? - pisnął, tym razem od razu przechodząc na "ty". Rhyl było dość młodą wsią, a przy plaży nie rosło nic tak dużego. -Czy salamandra sama spaliła się w ogniu, jak ćma? Smutne to trochę. - przechylił główkę, energicznie ugniatając korę w moździerzu. Hector podszedł bliżej, by kontrolnie zerknąć czy Orestes daje sobie radę - delikatnie chwycił go za nadgarstek, by poprawić ułożenie rączki. Potem podniósł wzrok, widząc jagody i lekko krytycznym spojrzeniem obrzucił krańce rękawów Olivera. Spierze się, jak wypiorę od razu.
-O a tu puch memmrotka? - skojarzył Orestes, choć przekręcił nazwę ptaka. -Powtarzał coś przed śmiercią? - zapytał z upiornym zafascynowaniem, tak jakby oczekiwał, że Oliver co najmniej sam ukręcił mu główkę. Wujek by tak zrobił, ale Orestes nie był pewny, czy wujek wie, co to memmrotek.
Prędko skupił uwagę na talizmanie, podskakując lekko aby zerknąć na pierścień wyjmowany z formy.
Hector uśmiechnął się lekko i...
...rozszerzył oczy, osłupiały, wreszcie składając elementy w całość.
-N...nie trzeba by... - wyjąkał, speszony, przekonany dotychczas, że Oliver pracował nad zleceniem dla prawdziwego klienta.
-Oooooo to niespodzianka! - wypowiedział się za tatę Orestes, spoglądając radośnie na Hectora. Podobał mu się sposób, w jaki tata uśmiechał się przypanu Oliverze, jakby nie był już smutny. I miękki sposób, w jaki Oliver mówił do jego taty. Był o wiele za mały, by wychwycić w tym cokolwiek więcej - wiedział po prostu, że jest inaczej niż z innymi osobami, w dobrym sensie.
-Dziękuję... - jasne oczy rozbłysły, usta wygięły się w uśmiechu tylko dla niego, drżące palce ostrożnie wsunęły pierścień na palec serdeczny, obok sygnetu.
Gdy nosił obrączkę, leżała na skórze niewygodnie. Często się nią bawił, zdejmował, ruszał. Teraz wcale nie czuł podobnej potrzeby, pierścień...
-Pasuje idealnie. - szepnął.
Orestes ziewnął.
Kąciki ust Hectora zadrżały w tłumionym rozbawieniu. Wiedział, że Orestes nie ustąpi pierwszy, ale był ciekawy, jak poradzi sobie Oliver. Czyżby trafiła kosa na kamień?
Napotkał jego spojrzenie - przeciągłe, wymowne. Kąciki ust uniosły się wyżej, rzęsy drgnęły, wzrok powędrował w dół. Nie po to, by uciec, a po to, by zatrzymać się na ładnie wykrojonych ustach blondyna. Sekunda, dwie, trzy. Trzy to już za długo, wtedy ludzie się peszą. Hector zdążył (musiał) nauczyć się wszystkich społecznych konwencji, wybadać kiedy cofnąć wzrok, ale tym razem go nie cofał. Czekał aż Oliver spojrzy na Orestesa albo aż i jego usta zadrżą. Spoglądali na siebie ponad głowami pochłoniętego oglądaniem pracowni dziecka - wiedział, na co może sobie pozwolić.
Uśmiechnął się z satysfakcją.
Słuchał wymiany zdań syna i Olivera - uważnie, zainteresowany pracą blondyna, pracą, którą zabrał dziś do domu - ale bez wybuchu dziecięcego entuzjazmu. Talizmany pozostawały dla niego obce, nigdy nie zajmie się ich wytwarzaniem, nie wiedział kim jest specjalny klient Olivera. Orestes wręcz przeciwnie, wlepił w ingrediencje szeroko otwarte oczy, absolutnie pochłonięty wyjaśnieniami.
-Skoro nigdy żadnego pan nie widział to dlaczego się ich pan boi? - wytknął z brutalnie dziecięcą logiką.
Szeroki uśmiech, ten z dołeczkami, i w dodatku potwierdzenie, że miał rację - w sprawie run, na których się przecież nie znał. Hector topniał w progu szopy - jakże mógłby im czegoś odmówić w takiej chwili? Skinął krótko głową, na znak, że Orestes może poasystować Orestesowi przy tworzeniu eliksiru, z pewnością jakiegoś kolejnego zamówienia. Podobał mu się sposób, w jaki Oliver odnosił się do jego syna - uważny, ostrożny, poważny. Inny od przelotnych, roztargnionych spojrzeń, jakimi obdarzała Orestesa zaaferowana Beatrice.
-Ile - pan się tego uczył, uczyłeś się tego? Orestes zagubił się trochę w wytyczonych samodzielnie konwencjach i ostatecznie wybrnął sprytnie: -ile trwa nauka tworzenia talizmanów?
-Stuletnieeeego?! Gdzie znalazłeś stuletnie drzewo? - pisnął, tym razem od razu przechodząc na "ty". Rhyl było dość młodą wsią, a przy plaży nie rosło nic tak dużego. -Czy salamandra sama spaliła się w ogniu, jak ćma? Smutne to trochę. - przechylił główkę, energicznie ugniatając korę w moździerzu. Hector podszedł bliżej, by kontrolnie zerknąć czy Orestes daje sobie radę - delikatnie chwycił go za nadgarstek, by poprawić ułożenie rączki. Potem podniósł wzrok, widząc jagody i lekko krytycznym spojrzeniem obrzucił krańce rękawów Olivera. Spierze się, jak wypiorę od razu.
-O a tu puch memmrotka? - skojarzył Orestes, choć przekręcił nazwę ptaka. -Powtarzał coś przed śmiercią? - zapytał z upiornym zafascynowaniem, tak jakby oczekiwał, że Oliver co najmniej sam ukręcił mu główkę. Wujek by tak zrobił, ale Orestes nie był pewny, czy wujek wie, co to memmrotek.
Prędko skupił uwagę na talizmanie, podskakując lekko aby zerknąć na pierścień wyjmowany z formy.
Hector uśmiechnął się lekko i...
...rozszerzył oczy, osłupiały, wreszcie składając elementy w całość.
-N...nie trzeba by... - wyjąkał, speszony, przekonany dotychczas, że Oliver pracował nad zleceniem dla prawdziwego klienta.
-Oooooo to niespodzianka! - wypowiedział się za tatę Orestes, spoglądając radośnie na Hectora. Podobał mu się sposób, w jaki tata uśmiechał się przy
-Dziękuję... - jasne oczy rozbłysły, usta wygięły się w uśmiechu tylko dla niego, drżące palce ostrożnie wsunęły pierścień na palec serdeczny, obok sygnetu.
Gdy nosił obrączkę, leżała na skórze niewygodnie. Często się nią bawił, zdejmował, ruszał. Teraz wcale nie czuł podobnej potrzeby, pierścień...
-Pasuje idealnie. - szepnął.
Orestes ziewnął.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Od tego są zaklęcia zabezpieczające pracownie — odpowiedział płynnie, nie unosząc nawet brwi, czy też nie pozwalając powiece zadrżeć. Nie wiedział, na ile ktoś, kto robił skrócony kurs na licencję, mógł być zaznajomiony z historią alchemii, ale jako absolwent pełnoprawnego, elitarnego kursu w Świętym Mungu posiadał odpowiednio szeroką wiedzę nie tylko w kwestii procesów eliksirowarstwa, ale także dziedzin pokrewnych, jak na przykład zabezpieczenia pracowni lub szop. — W alchemii trzeba myśleć perspektywicznie, Orestesie. Nie tylko o tym, co mamy akurat przed sobą na blacie, ale o tym, co mieć będziemy, gdzie jesteśmy, co pragniemy stworzyć... Jestem przekonany, że jak pójdziesz do Hogwartu, to po naukach od taty prymusem zostaniesz w trymiga — uśmiechnął się szerzej, pozwalając sobie unieść lekko dłoń i delikatnie odgarnąć ciemne loki chłopca z oczu. Widział, że gdy Orestes pochylał się nad ingrediencjami, włosy zachodziły mu na oczy, ale dzięki temu również mógł wiedzieć, w którym momencie mały Vale odwróci głowę i...
I w którym nie będzie mógł już spoglądać głęboko w jasnoniebieskie oczy Hectora, który przypatrywał się jego ustom, trzy sekundy, wystarczająco, by poczuć pieczenie na policzkach, by przygryźć dolną wargę, wyzywająco i powoli. Przestał dopiero, gdy usłyszał pytanie o smoki. Znów nachylił się nad dzieckiem, jeszcze raz poprawiając mu włosy. O ironio jego własne pozostawały w standardowym, miodowym nieładzie.
— Nie trzeba czegoś widzieć, żeby się tego bać. Smoki na przykład są bardzo duże. Podobno są takie, na których można przejechać koniem od ogona do pyska, wiesz? — uśmiechnął się szeroko, płynnie przechodząc do dalszego procesu twórczego. Przerywanego, oczywiście, gradem dziecięcych pytań.
— Ja uczyłem się eliksirów siedem lat w szkole, później trzy lata kursu w szpitalu i jakieś... Siedem miesięcy przyuczania się pod okiem mistrza. Potem pracowałem już sam, ale mogę ci powiedzieć, tak w zupełnej tajemnicy, że cały czas się uczę — cały czas utrzymywał swój szeroki uśmiech. W tym samym czasie przygotowywał kolejną mieszankę, tym razem bez asysty małego alchemika. Eliksir znieczulający oraz jego receptura musiała być znajoma Hectorowi, musiał wiedzieć, jak bardzo wymagający skupienia był to eliksir.
Dlatego też, po przelaniu stworzonego wspólnie z Orestesem eliksiru do odpowiedniego naczynia, wyczyścił różdżką wnętrze kociołka i zajął się siekaniem płatków ciemiernika, które następnie przetransportował do wnętrza kociołka na ostrzu noża.
— Na świecie jest wiele drzew, które mają nawet więcej niż sto lat. W Nuneaton jest na przykład Szarodrzewo, które uznaje się za najstarsze drzewo w całym naszym kraju, wiesz? Ale ingrediencje każdy alchemik zdobywa z różnych źródeł. Czasami handlarze przychodzą do mnie do sklepu, a czasami ja szukam ich na przeróżnych targach — mówiąc to, chwycił w dłonie fiolkę z przezroczystym, ale delikatnie spienionym płynem. Tym płynem okazała się być ślina węża eskulapa, którą przelał do kociołka, a dopiero po tym rozpalił pod nim płomień, pozwalając cieczy na zagotowanie się, gdy znów przeniósł uwagę na Orestesa. — Salamandry lubią ogień. Słyszałem, że kiedyś zapraszało się nawet salamandry, żeby mieszkały w piecach domowych i można było wtedy gotować, zwłaszcza w zimę — począł wysypywać jasny proch na złotą łyżeczkę alchemiczną, której zawartość przeniósł do kociołka. Sproszkowane rogi jelenia potrzebowały jednak trochę czasu i mieszania, żeby połączyć się z resztą składników, a to pozwoliło Oliverowi na kolejne dywagacje. — A tego nie wiem. Nie jestem myśliwym, Orestesie — przyznał wreszcie, wzruszając rozbrajająco ramionami. Zamiast tego wyciągnął trzy niewielkie kwiatki — każde w barwie o różnym stężeniu niebieskiego, fioletowego i różu. Podsunął je pod nos dziecka. — Powąchaj. To miodunka. Ćmy i motyle szczególnie lubią te kwiaty, więc jeżeli chciałbyś ich widzieć więcej, możesz poprosić o nie tatę — uśmiechnął się delikatnie łobuzersko, podnosząc głowę w kierunku Hectora. Puścił mu jednocześnie porozumiewawcze oczko, zasadzi im w ogrodzie wszystko, czego tylko będą chcieli. Już wcześniej chciał mu zaproponować porządki, ale... Zawsze jego myśli schodziły na coś innego, zamykali się, gdzie indziej i wiecznie nie było czasu. Teraz, gdy znał już Orestesa wydawało się, że nie musieli się spieszyć już nigdzie i z niczym.
Gdy chłopiec skończył wąchać słodko pachnące kwiaty, one również trafiły do kociołka. Ostatni znalazł się tam świerzop, łodyga i kwiaty w kolorze intensywnej żółci. Zamieszał eliksir i zwrócił się w kierunku Hectora.
Hectora, którego kochał całym sercem, który raz jeszcze wydawał się onieśmielony prezentem. Nie odzywał się, póki co spoglądał rozmarzony zarówno na twarz Hectora, w jego słodkiej mieszance onieśmielenia i wdzięczności, a także na palec, zdobny w nowy pierścień—talizman. Dopiero ziewnięcie Orestesa, rozległe gdzieś w okolicy jego łokcia, zmusiło go do zerknięcia przez okno. Jasna, gwieździsta noc.
Dzieci powinny dawno spać.
— Oho, ktoś tu chyba jest śpiący?
| tworzę eliksir znieczulający, ST70 (+30 z alchemii, +10 z różdżki, kryształu i kociołka), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: płatki ciemiernika
roślinne: miodunka (kwiaty), świerzop
zwierzęce: wąż eskulapa (ślina), jeleń (sproszkowane rogi)
z/t x2, ja zostaję w wypadku k1?
I w którym nie będzie mógł już spoglądać głęboko w jasnoniebieskie oczy Hectora, który przypatrywał się jego ustom, trzy sekundy, wystarczająco, by poczuć pieczenie na policzkach, by przygryźć dolną wargę, wyzywająco i powoli. Przestał dopiero, gdy usłyszał pytanie o smoki. Znów nachylił się nad dzieckiem, jeszcze raz poprawiając mu włosy. O ironio jego własne pozostawały w standardowym, miodowym nieładzie.
— Nie trzeba czegoś widzieć, żeby się tego bać. Smoki na przykład są bardzo duże. Podobno są takie, na których można przejechać koniem od ogona do pyska, wiesz? — uśmiechnął się szeroko, płynnie przechodząc do dalszego procesu twórczego. Przerywanego, oczywiście, gradem dziecięcych pytań.
— Ja uczyłem się eliksirów siedem lat w szkole, później trzy lata kursu w szpitalu i jakieś... Siedem miesięcy przyuczania się pod okiem mistrza. Potem pracowałem już sam, ale mogę ci powiedzieć, tak w zupełnej tajemnicy, że cały czas się uczę — cały czas utrzymywał swój szeroki uśmiech. W tym samym czasie przygotowywał kolejną mieszankę, tym razem bez asysty małego alchemika. Eliksir znieczulający oraz jego receptura musiała być znajoma Hectorowi, musiał wiedzieć, jak bardzo wymagający skupienia był to eliksir.
Dlatego też, po przelaniu stworzonego wspólnie z Orestesem eliksiru do odpowiedniego naczynia, wyczyścił różdżką wnętrze kociołka i zajął się siekaniem płatków ciemiernika, które następnie przetransportował do wnętrza kociołka na ostrzu noża.
— Na świecie jest wiele drzew, które mają nawet więcej niż sto lat. W Nuneaton jest na przykład Szarodrzewo, które uznaje się za najstarsze drzewo w całym naszym kraju, wiesz? Ale ingrediencje każdy alchemik zdobywa z różnych źródeł. Czasami handlarze przychodzą do mnie do sklepu, a czasami ja szukam ich na przeróżnych targach — mówiąc to, chwycił w dłonie fiolkę z przezroczystym, ale delikatnie spienionym płynem. Tym płynem okazała się być ślina węża eskulapa, którą przelał do kociołka, a dopiero po tym rozpalił pod nim płomień, pozwalając cieczy na zagotowanie się, gdy znów przeniósł uwagę na Orestesa. — Salamandry lubią ogień. Słyszałem, że kiedyś zapraszało się nawet salamandry, żeby mieszkały w piecach domowych i można było wtedy gotować, zwłaszcza w zimę — począł wysypywać jasny proch na złotą łyżeczkę alchemiczną, której zawartość przeniósł do kociołka. Sproszkowane rogi jelenia potrzebowały jednak trochę czasu i mieszania, żeby połączyć się z resztą składników, a to pozwoliło Oliverowi na kolejne dywagacje. — A tego nie wiem. Nie jestem myśliwym, Orestesie — przyznał wreszcie, wzruszając rozbrajająco ramionami. Zamiast tego wyciągnął trzy niewielkie kwiatki — każde w barwie o różnym stężeniu niebieskiego, fioletowego i różu. Podsunął je pod nos dziecka. — Powąchaj. To miodunka. Ćmy i motyle szczególnie lubią te kwiaty, więc jeżeli chciałbyś ich widzieć więcej, możesz poprosić o nie tatę — uśmiechnął się delikatnie łobuzersko, podnosząc głowę w kierunku Hectora. Puścił mu jednocześnie porozumiewawcze oczko, zasadzi im w ogrodzie wszystko, czego tylko będą chcieli. Już wcześniej chciał mu zaproponować porządki, ale... Zawsze jego myśli schodziły na coś innego, zamykali się, gdzie indziej i wiecznie nie było czasu. Teraz, gdy znał już Orestesa wydawało się, że nie musieli się spieszyć już nigdzie i z niczym.
Gdy chłopiec skończył wąchać słodko pachnące kwiaty, one również trafiły do kociołka. Ostatni znalazł się tam świerzop, łodyga i kwiaty w kolorze intensywnej żółci. Zamieszał eliksir i zwrócił się w kierunku Hectora.
Hectora, którego kochał całym sercem, który raz jeszcze wydawał się onieśmielony prezentem. Nie odzywał się, póki co spoglądał rozmarzony zarówno na twarz Hectora, w jego słodkiej mieszance onieśmielenia i wdzięczności, a także na palec, zdobny w nowy pierścień—talizman. Dopiero ziewnięcie Orestesa, rozległe gdzieś w okolicy jego łokcia, zmusiło go do zerknięcia przez okno. Jasna, gwieździsta noc.
Dzieci powinny dawno spać.
— Oho, ktoś tu chyba jest śpiący?
| tworzę eliksir znieczulający, ST70 (+30 z alchemii, +10 z różdżki, kryształu i kociołka), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: płatki ciemiernika
roślinne: miodunka (kwiaty), świerzop
zwierzęce: wąż eskulapa (ślina), jeleń (sproszkowane rogi)
z/t x2, ja zostaję w wypadku k1?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
-Słyszałem o cesarzu, który rozsadził tak całe skrzydło pałacu - chyba coś przekręcił, ale historia o nie-cesarzu-tylko-królu była długa i zawiła. -A przecież chyba było go stać na zabezpieczenie pracowni. - zmrużył lekko oczy, spoglądając na Olivera spod kurtyny ciemnych rzęs.
Przewrócił oczyma, zupełnie jak Hector.
-Nie w trymiga, tylko od razu. - zamarudził, bo nawet nie wyobrażał sobie innego scenariusza. Lubił alchemię, a jak się na coś uparł, to był bardzo zdeterminowany. Uśmiechnął się pojednawczo, gdy pan Oliver pomógł mu z fryzurą, a potem skupił wzrok na ingrediencjach.
Hector podchwycił spojrzenie Olivera, ale tym razem to on odwrócił wzrok pierwszy - choć nigdy tego nie robił, nigdy wcześniej. Zawsze potrafił przecież patrzeć przenikliwie i na wskroś, bez mrugania.
Czyżby Oliver zdołał go... speszyć?
-Tata uczył mnie kiedyś jeździć konno! - pochwalił się Orestes, choć chodzili do stadniny rzadko i właściwie to uczył go opiekun stadniny, a nie tata.
-Musisz być bardzo stary. - skwitował z dyplomatyczną powagą, dodając na palcach lata, przez które Oliver uczył się alchemii. -Ale nie wyglądasz. - zamrugał z uroczym uśmiechem.
Słuchał dalej, entuzjastycznie kiwając głową.
-Dobrze, spytam kiedyś myśliwego! - stwierdził, nie zniechęcając się jedynym "nie wiem" w całym dialogu. Hector przestąpił nerwowo z nogi na nogę, zmarszczył lekko brwi.
Nigdy nie mówił synowi o tym, że jego dziadek polował, a to zainteresowanie...
...nie, nie chciał o tym myśleć.
Orestes z kolei nie chciał myśleć o kwiatkach. Najpierw spodobał mu się zapach miodunki, ale...
-...a co jeśli zwiędną? - spytał cicho i spuścił głowę. Rok temu zwiądł im prawie cały ogród. Teraz już lepiej nad tym panowałbo mama już nie krzyczała, ale i tak czuł się przy roślinach trochę niepewnie.
Przy ostatnim eliksirze naprawdę starał się uważać, ale faktycznie był śpiący.
-Wcale nie...
-Orestesie, od dwóch godzin powinieneś spać. Wracajmy. - upomniał go łagodnie Hector, a potem spojrzał ponad głową syna, jeszcze raz składając Oliverowi bezgłośne podziękowanie.
/zt
Przewrócił oczyma, zupełnie jak Hector.
-Nie w trymiga, tylko od razu. - zamarudził, bo nawet nie wyobrażał sobie innego scenariusza. Lubił alchemię, a jak się na coś uparł, to był bardzo zdeterminowany. Uśmiechnął się pojednawczo, gdy pan Oliver pomógł mu z fryzurą, a potem skupił wzrok na ingrediencjach.
Hector podchwycił spojrzenie Olivera, ale tym razem to on odwrócił wzrok pierwszy - choć nigdy tego nie robił, nigdy wcześniej. Zawsze potrafił przecież patrzeć przenikliwie i na wskroś, bez mrugania.
Czyżby Oliver zdołał go... speszyć?
-Tata uczył mnie kiedyś jeździć konno! - pochwalił się Orestes, choć chodzili do stadniny rzadko i właściwie to uczył go opiekun stadniny, a nie tata.
-Musisz być bardzo stary. - skwitował z dyplomatyczną powagą, dodając na palcach lata, przez które Oliver uczył się alchemii. -Ale nie wyglądasz. - zamrugał z uroczym uśmiechem.
Słuchał dalej, entuzjastycznie kiwając głową.
-Dobrze, spytam kiedyś myśliwego! - stwierdził, nie zniechęcając się jedynym "nie wiem" w całym dialogu. Hector przestąpił nerwowo z nogi na nogę, zmarszczył lekko brwi.
Nigdy nie mówił synowi o tym, że jego dziadek polował, a to zainteresowanie...
...nie, nie chciał o tym myśleć.
Orestes z kolei nie chciał myśleć o kwiatkach. Najpierw spodobał mu się zapach miodunki, ale...
-...a co jeśli zwiędną? - spytał cicho i spuścił głowę. Rok temu zwiądł im prawie cały ogród. Teraz już lepiej nad tym panował
Przy ostatnim eliksirze naprawdę starał się uważać, ale faktycznie był śpiący.
-Wcale nie...
-Orestesie, od dwóch godzin powinieneś spać. Wracajmy. - upomniał go łagodnie Hector, a potem spojrzał ponad głową syna, jeszcze raz składając Oliverowi bezgłośne podziękowanie.
/zt
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
30.07
Wstał o świcie, by podjąć się kąpieli słonecznej mokaitu - nadawałby się na meridian pulmo, ale niestety nie dobrał odpowiednio ziół do niezbędnej mieszanki. Splatając magię leczniczą, poczuł, że nie łączy się ona z kamieniem i że dalsze próby spełzną na niczym. Zrobił sobie przerwę na śniadanie, a do szklanki wody dorzucił zdobyty niedawno kryształ, w którym rozpoznał jakiegoś rodzaju wzmacniające działanie. Napój dodał mu sił i przypływu optymizmu - odprowadziwszy Orestesa do sąsiadki, powrócił do pracowni.
Na parapecie czekał korund, skąpany po niedawnej pełni w kąpieli księżycowej. Z zadowoleniem stwierdził, że kometa nie naruszyła zbawiennego wpływu księżyca - kamień odpowiednio reagował na standardową mieszankę ziół oraz magię. Medytował dłuższą chwilę, splatając leczniczą energię w meridian zarządzający, a talizman noszony stale przy sobie pomógł mu wykrzesać odpowiednią ilość magicznej mocy. Zadowolony, odłożył cenny prezent na bok - wzmacniający przepływ magii doskonale sprawdzi się na urodziny Addy, przynosząc tej Szelmie szczęście.
Skomplikowany meridian zarządzający wymagał sporego skupienia, ale korzystając z koncentracji i dobrego nastroju postanowił nie marnotrawić czasu i wykorzystać go na coś mniej skomplikowanego. Meridian intenstinum był często zamawiany przez nadwrażliwych pacjentów, szczególnie tych zmagających się ze stanami lękowymi, dobrze go mieć w swoich zapasach. Przezornie poddał labradoryt kąpieli księżycowej, a mieszanka ziół była podobna do tej używanej przy innych powiązanych z księżycem kamieniach. Dodał jeszcze kilka niezapominajek, myśląc, że może zatrzyma ten meridian dla siebie - ostatnio bywał nieco nerwowy - a po chwili stał już nad kamieniem z różdżką, starannie splatając magię z artefaktem.
Energia go nie opuszczała, a na parapecie pracowni czekał kolejny skąpany w słońcu kamień - róża piaskowa, idealna do otworzenia meridianu lien, nasyconego leczniczą energią i często zamawianego przez pacjentów. Lubił tworzyć ten meridian, tak silnie powiązany z magią uzdrowicielską. Sięgnięcie po odpowiednią energię przyszło mu intuicyjnie, mieszanka ziół była nieskomplikowana, medytacja minęła prędko - a nagłe drżenie różdżki, zwiastujące splecenie magii z kamieniem, zaskoczyło go samego. Meridian, choć nieskomplikowany, wydawał się mocniejszy niż zwykle - z ciekawością sprawdzi jego działanie, być może samemu.
Słońce było już wysoko na niebie, a kolejny mokait wygrzewał się na parapecie. Kąpiel słoneczna dobiegła końca, a choć dobry humor nie opuszczał Hectora, to świadomość wcześniejszego niepowodzenia sprawiła, że wielokrotnie wahał się nad wyborem ziół. A może to myśl o osobie, której pragnął sprezentować ten meridian, jakoś go rozpraszała? Wreszcie wybrał płatki róż, konwalie, chabry i stokrotki i trochę ziół leczniczych, udrażniających drogi oddechowe. Długo splatał leczniczą energię, aż meridian pulmo był już nasycony odpowiednią ilością magii. Na koniec dłonie mu lekko drżały, a na ustach igrał uśmiech i zupełnie nie wiedział dlaczego.
Myśląc o niej, pomyślał też o pacjencie, który wciąż mu nie zapłacił. Odpisał w notatniku, że właściwie może przeznaczyć dziób gryfa dla kogoś innego - kto zapłaci, najlepiej kogoś ze stałych pacjentów - i przystąpił do pracy. Eliksir rekognicji będzie dość smaczny, składając się z mieszanki wody miodowej, owczego mleka i olejku różanego. W moździerzu utarł imbir, mieszając go ze skrzydełkami elfów i larwami motyla; ingrediencja roślinna zniweluje ich smak. Dziób gryfa nasączył w roztworze i przystąpił do dalszej pracy.
Marynowana narośl ze szczuroszczeta była skomplikowanym wywarem, a jemu - pomimo dobroczynnego wpływu napoju z kryształem - zaczynało doskwierać zmęczenie. Mieszanka wanilii, pijawek, piór świergotnika i wilczej krwi okazała się niedobraną dla czułek szczuroszczeta. Eliksir nie nabrał odpowiedniej barwy i Hector z żalem musiał go wylać.
Zrobił przerwę na posiłek, a że przed odebraniem Orestesa od sąsiadki miał jeszcze trochę czasu, powrócił do pracowni.
Eliksiru lodowego płaszcza nauczyła go pani Howell i ze wstydem musiał przyznać, że nie robił go od lat studenckich. Jego pacjenci nie potrzebowali takich rzeczy, ale wojna napełniała go niepokojem i wolał go mieć w prywatnych zapasach. Niestety, miał składników tylko na jedną porcję - Howell wyczarowałaby z tego dwie, ale on wolał nie ryzykować. Chyba i tak nie podałby go dziecku, nieprawdaż? Wykorzystał zapasy krwi wilka, mieszając ją z kozim mlekiem oraz utartymi na miazgę aloesem i językiem pufka. Dosypał do wywaru sproszkowany róg dwurożca i z satysfakcją obserwował efekty, najwyraźniej nie zapomniawszy tej receptury w praktyce.
Na koniec zostawił sobie dodatkowy prezencik dla Addy - płynne srebro, którego w teorii nie potrzebowała, obdarzona naturalną charyzmą, ale w praktyce mogłoby się jej przydać. Wywar nie będzie smaczny, róg buchorożca zawsze był nieco pikantny, ale hibiskus powinien złagodzić smak krwi wilka i żółci kuguchara. Ślinę kota dodał dla zabawy, kojarzyła mu się z Addą w jakiś sposób - i pożałował, bo eliksir wydawał się nieco rozwodniony. I tak powinien być użyteczny, ale nie tak jak powinien. Wyczuwając własne zmęczenie, przeszedł do sprzątania pracowni. Na koniec opisał starannie fiolki i zapakował paczkę dla Adriany. Achilles będzie musiał latać kilkakrotnie, ale dostarczy jej meridian zarządzający, płynne srebro, oraz kilka eliksirów ze starych zapasów. Wężowe usta i czuwający strażnik na pewno się jej przydadzą, a eliksir ożywiający - choć wątpliwej jakości - może kiedyś uratować ją w kryzysowej sytuacji. Nakreślił też, nieco bardziej zachowawczy i nieśmiały list do Celine, udając, że wysyła jej nie prezent, a element terapii.
Rzuty:
Pulmo próba 1, nieudany, do odpisania
Meridian zarządzający - udany, +11 z talizmanu, +1 z kryształu
Meridian intenstinum - udany, +11 z talizmanu, +1 z kryształu
Meridian lien - udany, moc >120, +11 z talizmanu, +1 z kryształu
Meridian plum - udany, moc >120, +11 z talizmanu, +1 z Kryształu
Eliksir rekognicji - udany, +1 z kryształu
Czułki szczuroszczeta - zmarnowane
Eliksir lodowego płaszcza - udany
Płynne srebro - połowicznie udane
Przekazuję Adrianie Tonks: meridian zarządzający, płynne srebro 1 porcja, wężowe usta 1 porcja, czuwający strażnik 1 porcja, eliksir ożywiający 1 porcja
Przekazuję Celine Lovegood: meridian pulmo
Wstał o świcie, by podjąć się kąpieli słonecznej mokaitu - nadawałby się na meridian pulmo, ale niestety nie dobrał odpowiednio ziół do niezbędnej mieszanki. Splatając magię leczniczą, poczuł, że nie łączy się ona z kamieniem i że dalsze próby spełzną na niczym. Zrobił sobie przerwę na śniadanie, a do szklanki wody dorzucił zdobyty niedawno kryształ, w którym rozpoznał jakiegoś rodzaju wzmacniające działanie. Napój dodał mu sił i przypływu optymizmu - odprowadziwszy Orestesa do sąsiadki, powrócił do pracowni.
Na parapecie czekał korund, skąpany po niedawnej pełni w kąpieli księżycowej. Z zadowoleniem stwierdził, że kometa nie naruszyła zbawiennego wpływu księżyca - kamień odpowiednio reagował na standardową mieszankę ziół oraz magię. Medytował dłuższą chwilę, splatając leczniczą energię w meridian zarządzający, a talizman noszony stale przy sobie pomógł mu wykrzesać odpowiednią ilość magicznej mocy. Zadowolony, odłożył cenny prezent na bok - wzmacniający przepływ magii doskonale sprawdzi się na urodziny Addy, przynosząc tej Szelmie szczęście.
Skomplikowany meridian zarządzający wymagał sporego skupienia, ale korzystając z koncentracji i dobrego nastroju postanowił nie marnotrawić czasu i wykorzystać go na coś mniej skomplikowanego. Meridian intenstinum był często zamawiany przez nadwrażliwych pacjentów, szczególnie tych zmagających się ze stanami lękowymi, dobrze go mieć w swoich zapasach. Przezornie poddał labradoryt kąpieli księżycowej, a mieszanka ziół była podobna do tej używanej przy innych powiązanych z księżycem kamieniach. Dodał jeszcze kilka niezapominajek, myśląc, że może zatrzyma ten meridian dla siebie - ostatnio bywał nieco nerwowy - a po chwili stał już nad kamieniem z różdżką, starannie splatając magię z artefaktem.
Energia go nie opuszczała, a na parapecie pracowni czekał kolejny skąpany w słońcu kamień - róża piaskowa, idealna do otworzenia meridianu lien, nasyconego leczniczą energią i często zamawianego przez pacjentów. Lubił tworzyć ten meridian, tak silnie powiązany z magią uzdrowicielską. Sięgnięcie po odpowiednią energię przyszło mu intuicyjnie, mieszanka ziół była nieskomplikowana, medytacja minęła prędko - a nagłe drżenie różdżki, zwiastujące splecenie magii z kamieniem, zaskoczyło go samego. Meridian, choć nieskomplikowany, wydawał się mocniejszy niż zwykle - z ciekawością sprawdzi jego działanie, być może samemu.
Słońce było już wysoko na niebie, a kolejny mokait wygrzewał się na parapecie. Kąpiel słoneczna dobiegła końca, a choć dobry humor nie opuszczał Hectora, to świadomość wcześniejszego niepowodzenia sprawiła, że wielokrotnie wahał się nad wyborem ziół. A może to myśl o osobie, której pragnął sprezentować ten meridian, jakoś go rozpraszała? Wreszcie wybrał płatki róż, konwalie, chabry i stokrotki i trochę ziół leczniczych, udrażniających drogi oddechowe. Długo splatał leczniczą energię, aż meridian pulmo był już nasycony odpowiednią ilością magii. Na koniec dłonie mu lekko drżały, a na ustach igrał uśmiech i zupełnie nie wiedział dlaczego.
Myśląc o niej, pomyślał też o pacjencie, który wciąż mu nie zapłacił. Odpisał w notatniku, że właściwie może przeznaczyć dziób gryfa dla kogoś innego - kto zapłaci, najlepiej kogoś ze stałych pacjentów - i przystąpił do pracy. Eliksir rekognicji będzie dość smaczny, składając się z mieszanki wody miodowej, owczego mleka i olejku różanego. W moździerzu utarł imbir, mieszając go ze skrzydełkami elfów i larwami motyla; ingrediencja roślinna zniweluje ich smak. Dziób gryfa nasączył w roztworze i przystąpił do dalszej pracy.
Marynowana narośl ze szczuroszczeta była skomplikowanym wywarem, a jemu - pomimo dobroczynnego wpływu napoju z kryształem - zaczynało doskwierać zmęczenie. Mieszanka wanilii, pijawek, piór świergotnika i wilczej krwi okazała się niedobraną dla czułek szczuroszczeta. Eliksir nie nabrał odpowiedniej barwy i Hector z żalem musiał go wylać.
Zrobił przerwę na posiłek, a że przed odebraniem Orestesa od sąsiadki miał jeszcze trochę czasu, powrócił do pracowni.
Eliksiru lodowego płaszcza nauczyła go pani Howell i ze wstydem musiał przyznać, że nie robił go od lat studenckich. Jego pacjenci nie potrzebowali takich rzeczy, ale wojna napełniała go niepokojem i wolał go mieć w prywatnych zapasach. Niestety, miał składników tylko na jedną porcję - Howell wyczarowałaby z tego dwie, ale on wolał nie ryzykować. Chyba i tak nie podałby go dziecku, nieprawdaż? Wykorzystał zapasy krwi wilka, mieszając ją z kozim mlekiem oraz utartymi na miazgę aloesem i językiem pufka. Dosypał do wywaru sproszkowany róg dwurożca i z satysfakcją obserwował efekty, najwyraźniej nie zapomniawszy tej receptury w praktyce.
Na koniec zostawił sobie dodatkowy prezencik dla Addy - płynne srebro, którego w teorii nie potrzebowała, obdarzona naturalną charyzmą, ale w praktyce mogłoby się jej przydać. Wywar nie będzie smaczny, róg buchorożca zawsze był nieco pikantny, ale hibiskus powinien złagodzić smak krwi wilka i żółci kuguchara. Ślinę kota dodał dla zabawy, kojarzyła mu się z Addą w jakiś sposób - i pożałował, bo eliksir wydawał się nieco rozwodniony. I tak powinien być użyteczny, ale nie tak jak powinien. Wyczuwając własne zmęczenie, przeszedł do sprzątania pracowni. Na koniec opisał starannie fiolki i zapakował paczkę dla Adriany. Achilles będzie musiał latać kilkakrotnie, ale dostarczy jej meridian zarządzający, płynne srebro, oraz kilka eliksirów ze starych zapasów. Wężowe usta i czuwający strażnik na pewno się jej przydadzą, a eliksir ożywiający - choć wątpliwej jakości - może kiedyś uratować ją w kryzysowej sytuacji. Nakreślił też, nieco bardziej zachowawczy i nieśmiały list do Celine, udając, że wysyła jej nie prezent, a element terapii.
Rzuty:
Pulmo próba 1, nieudany, do odpisania
Meridian zarządzający - udany, +11 z talizmanu, +1 z kryształu
Meridian intenstinum - udany, +11 z talizmanu, +1 z kryształu
Meridian lien - udany, moc >120, +11 z talizmanu, +1 z kryształu
Meridian plum - udany, moc >120, +11 z talizmanu, +1 z Kryształu
Eliksir rekognicji - udany, +1 z kryształu
Czułki szczuroszczeta - zmarnowane
Eliksir lodowego płaszcza - udany
Płynne srebro - połowicznie udane
Przekazuję Adrianie Tonks: meridian zarządzający, płynne srebro 1 porcja, wężowe usta 1 porcja, czuwający strażnik 1 porcja, eliksir ożywiający 1 porcja
Przekazuję Celine Lovegood: meridian pulmo
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
20.08
Przez chwilę obracał terminarz w dłoniach, poważnie rozważając, czy powinien odwołać umówione spotkanie. Nigdy nie odmawiał spotkań, ale jeszcze nigdy Rhyl nie potrzebowało tak bardzo pomocy uzdrowiciela. Sąsiedzi z niewielkiej wioski cenili talenty Hectora, nie rozróżniając do końca między usługami magipsychiatry i domowego uzdrowiciela. Nie wyprowadzał ich z błędu—wygodnie było rozmywać sekrety i wizyty pacjentów potrzebujących psychoterapii z tymi, którzy przychodzili do swojego wiejskiego doktora po mikstury na kaszel. Wygodny był też skomplikowany barter sąsiedzkiej pomocy, gulasz za zaklęcia na reumatyzm i opieka nad dzieckiem w zamian za podleczenie migreny. W pierwszych dniach po Nocy Tysiąca Gwiazd miał jednak więcej pracy niż kiedykolwiek: poparzenia, ataki paniki, a nawet - o zgrozo! - złamana noga. Dwudziestego sierpnia sytuacja została już opanowana, ale kilka dni wytężonej pracy zaowocowało migreną. I to nie taką zwykłą, na którą pomogłoby zaklęcie, a wywołaną przedawkowaniem użytkowania magii. Wczoraj odpoczywał i pewnie powinien odpocząć jeszcze dzisiaj, ale meridiany zazwyczaj go relaksowały. Czy będzie jednak w formie, by zademonstrować ich tworzenie drugiej osobie? Poważnie zastanawiał się nad tym, czy termin umówiony z Artemisem nadal obowiązuje, ale był człowiekiem słownym i nie lubił przekładać spotkań. Poza tym, być może zrobiłby to w przypadku kogoś innego, ale sympatia, którą czuł do tego młodego człowieka została dodatkowo spotęgowana czymś, na co biedny Artemis nie miał żadnego wpływu pomimo cnót swojego charakteru i otwartości na naukę: nazwiskiem i pokrewieństwem z pewną szczególną młodą damą, której bardzo spodobały się polecone przez Artemisa kwiaty. Powinien mu za to podziękować, ale nie wiedział jak: sprawa nie była jeszcze w pełni oficjalna, a podarowane Celine trzynastego sierpnia kwiaty splotły się z bolesnymi wspomnieniami nocy meteorytów, rozsypane na ziemi obok spadających gwiazd. Kuzynka Artemisa zdążyła pozbierać niektóre z nich zanim uciekli - ponura metafora losu całej Anglii, bo Hector zdążył uleczyć niektórych mieszkańców wioski. Kilkoro pochowano, a ich stratę dobitnie odczuje cała społeczność.
Wyszedł przed dom, by powitać Artemisa zmęczonym, ale ciepłym uśmiechem... i grymasem zaskoczenia.
-Artemisie, jak się masz? - zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem, bo był o niego trochę zmartwiony. Artemis zawsze wydawał się mu być specyficznie wrażliwym młodzieńcem, a noc meteorytów była szokiem dla każdego. Nie zapytał na głos, ale wyraźnie był ciekaw - jak i gdzie przeżył ją Lovegood?
-Chodźmy do pracowni. - zaproponował, prowadząc Lovegoode'a do ogrodowej szopy, którą tylko nazywał pracownią. -Meridiany odstresowują, zarówno ich tworzenie, jak i korzystanie z nich. - wtrącił, trochę na pocieszenie. -Cieszę się, że widzę cię całego i zdrowego. - pamiętał, jak Celine martwiła się o niego, gdy wkoło spadały meteoryty, a wolał organizować ślub (i najpierw zaręczyny!) niż pogrzeb. Tych zorganizował już w życiu wiele, jakby rodzina Vale'ów była przeklęta. Lovegood'owie zdawali się tacy... inni. -Będziesz pracował nad Nocą Tysiąca Gwiazd w swoim archiwum? - zagaił, zastanawiając się, czy chłopaka interesują tylko wojenne opowieści.
Przez chwilę obracał terminarz w dłoniach, poważnie rozważając, czy powinien odwołać umówione spotkanie. Nigdy nie odmawiał spotkań, ale jeszcze nigdy Rhyl nie potrzebowało tak bardzo pomocy uzdrowiciela. Sąsiedzi z niewielkiej wioski cenili talenty Hectora, nie rozróżniając do końca między usługami magipsychiatry i domowego uzdrowiciela. Nie wyprowadzał ich z błędu—wygodnie było rozmywać sekrety i wizyty pacjentów potrzebujących psychoterapii z tymi, którzy przychodzili do swojego wiejskiego doktora po mikstury na kaszel. Wygodny był też skomplikowany barter sąsiedzkiej pomocy, gulasz za zaklęcia na reumatyzm i opieka nad dzieckiem w zamian za podleczenie migreny. W pierwszych dniach po Nocy Tysiąca Gwiazd miał jednak więcej pracy niż kiedykolwiek: poparzenia, ataki paniki, a nawet - o zgrozo! - złamana noga. Dwudziestego sierpnia sytuacja została już opanowana, ale kilka dni wytężonej pracy zaowocowało migreną. I to nie taką zwykłą, na którą pomogłoby zaklęcie, a wywołaną przedawkowaniem użytkowania magii. Wczoraj odpoczywał i pewnie powinien odpocząć jeszcze dzisiaj, ale meridiany zazwyczaj go relaksowały. Czy będzie jednak w formie, by zademonstrować ich tworzenie drugiej osobie? Poważnie zastanawiał się nad tym, czy termin umówiony z Artemisem nadal obowiązuje, ale był człowiekiem słownym i nie lubił przekładać spotkań. Poza tym, być może zrobiłby to w przypadku kogoś innego, ale sympatia, którą czuł do tego młodego człowieka została dodatkowo spotęgowana czymś, na co biedny Artemis nie miał żadnego wpływu pomimo cnót swojego charakteru i otwartości na naukę: nazwiskiem i pokrewieństwem z pewną szczególną młodą damą, której bardzo spodobały się polecone przez Artemisa kwiaty. Powinien mu za to podziękować, ale nie wiedział jak: sprawa nie była jeszcze w pełni oficjalna, a podarowane Celine trzynastego sierpnia kwiaty splotły się z bolesnymi wspomnieniami nocy meteorytów, rozsypane na ziemi obok spadających gwiazd. Kuzynka Artemisa zdążyła pozbierać niektóre z nich zanim uciekli - ponura metafora losu całej Anglii, bo Hector zdążył uleczyć niektórych mieszkańców wioski. Kilkoro pochowano, a ich stratę dobitnie odczuje cała społeczność.
Wyszedł przed dom, by powitać Artemisa zmęczonym, ale ciepłym uśmiechem... i grymasem zaskoczenia.
-Artemisie, jak się masz? - zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem, bo był o niego trochę zmartwiony. Artemis zawsze wydawał się mu być specyficznie wrażliwym młodzieńcem, a noc meteorytów była szokiem dla każdego. Nie zapytał na głos, ale wyraźnie był ciekaw - jak i gdzie przeżył ją Lovegood?
-Chodźmy do pracowni. - zaproponował, prowadząc Lovegoode'a do ogrodowej szopy, którą tylko nazywał pracownią. -Meridiany odstresowują, zarówno ich tworzenie, jak i korzystanie z nich. - wtrącił, trochę na pocieszenie. -Cieszę się, że widzę cię całego i zdrowego. - pamiętał, jak Celine martwiła się o niego, gdy wkoło spadały meteoryty, a wolał organizować ślub (i najpierw zaręczyny!) niż pogrzeb. Tych zorganizował już w życiu wiele, jakby rodzina Vale'ów była przeklęta. Lovegood'owie zdawali się tacy... inni. -Będziesz pracował nad Nocą Tysiąca Gwiazd w swoim archiwum? - zagaił, zastanawiając się, czy chłopaka interesują tylko wojenne opowieści.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szkolenia z magii uzdrowień były dla Artemisa czystą przyjemnością, prawdziwym znaczeniem słowa hobby, które nie poszło w odstawkę nawet po wybuchu wojny. Zacęcie w tej kwestii niewątpliwie zawdzięczał najspokojniejszemu człowiekowi, którego poznał na swej uzdrowcielskiej ścieżce i który stał się jego nauczycielem. Hector Vale. Inspirująca, budząca szacunek postać. Człowiek, który spokojnym słowem i brakiem zajadłej krytyki pobudzał determinację Lovegooda. Mężczyzna dystyngowany, ale w swej naturze dość niespontaniczny.
Hector był dla Artemisa niemałą zagadką. Jego chłodne spojrzenia i analityczny umysł stały w totalnej kontrze do rozbieganej, niepewnej natury Lovegooda. Byli dwoma zupełnie innymi planetami, a mimo to lost wciąż zacieśniał ich więzy. Artemis wiedział, że coś poważniejszego skrzyło między Hectorem i Celine - czy myślał, że stanowiliby dobre małżeństwo? Nie umiał zawyrokować. Z drugiej strony nie czuł jakoby miała to być jego sprawa. Nie rozmyślał o tym zbyt wiele, pozostawiając intymne sprawy temu duetowi. Jednak gdzieś tam, w głębinach swojej intuicji czuł, że oboje - jego kuzynka i magipsychiatra - kryli w swych życiowych historiach tajemnice, wspaniałe, być może też przerażające historie, które ich poniekąd elektryzowały. Być może właśnie dlatego tak Artemisa intrygowali? I może właśnie ta specyficzna energia napędzi ich wieczną miłość?
Artemis dostrzegł znużenie Hectora, gdy zaprosił go do siebie - nie musiał nawet wspominać, że miał pełne ręce roboty, szczególnie po anomaliach, które miały miejsce w ostatnim czasie na Wyspach.
- Czuję się jakbym był pochłoniętym przez ramorę bandyckim statkiem, a w jej ciepłym wnętrzu migotają setki barw i dźwięków. Po chwili czuję się jak sama ramora, która połknęła coś ciężkiego i niestrawnego, targana dreszczami i wściekła na piratów gnębiących żeglarzy, których strzegła. - wyjaśnił dość metaforycznie Artemis, zaciskając pięści. Uniósł je na wysokość swoich skroni i uderzał w nie lekko na zmianę. W ten sposób pokazywał, że niedawne wydarzenia w Dorset wciąż były żywe. Nie przemieniły się jeszcze w zamierzchłą historię, były aktualne. Artemis wciaż nimi żył. Czasem był ich ofiarą, połkniętą przez morskiego stwora, a czasem ich powodem, prowokując pokaz wspomnień.
Artemis kiwał głową ze zrozumieniem i ulgą na słowa o meridianach. Nie mógł się doczekać! Co prawda nie miał nawet elementarnych kompetencji, by móc je wytwarzać. To był sam początek szkolenia w tej kwestii.
- Też się cieszę, że cię widzę. Nawet nie wiesz, ile szczęścia dają mi nasze spotkania. Ale jeśli jesteś zmęczony, możemy spotkać się innego dnia. Dla mnie to nie problem. - powiedział Lovegood, idąc wolno za swoim kulejącym nauczycielem. Nie wierzył jednak, że zmiana daty byłaby dla Hectora jakąkolwiek opcją. Ten nie rezygnował ze swoich obowiązków z byle zmęczenia.
Zaskoczyło Artemisa pytanie o udokumentowanie wydarzeń Nocy Tysiąca Gwiazd. To doświadczenie było na tyle osobiste, dotkliwe, że Artemis nawet na to nie wpadł...
- Oczywiście! Muszę jednak poczekać parę tygodni, odnaleźć ludzi, którzy przetrwali i są gotowi wszystko omówić. No i sam muszę dojść do siebie, nie wszystko jeszcze trybi.
Hector był dla Artemisa niemałą zagadką. Jego chłodne spojrzenia i analityczny umysł stały w totalnej kontrze do rozbieganej, niepewnej natury Lovegooda. Byli dwoma zupełnie innymi planetami, a mimo to lost wciąż zacieśniał ich więzy. Artemis wiedział, że coś poważniejszego skrzyło między Hectorem i Celine - czy myślał, że stanowiliby dobre małżeństwo? Nie umiał zawyrokować. Z drugiej strony nie czuł jakoby miała to być jego sprawa. Nie rozmyślał o tym zbyt wiele, pozostawiając intymne sprawy temu duetowi. Jednak gdzieś tam, w głębinach swojej intuicji czuł, że oboje - jego kuzynka i magipsychiatra - kryli w swych życiowych historiach tajemnice, wspaniałe, być może też przerażające historie, które ich poniekąd elektryzowały. Być może właśnie dlatego tak Artemisa intrygowali? I może właśnie ta specyficzna energia napędzi ich wieczną miłość?
Artemis dostrzegł znużenie Hectora, gdy zaprosił go do siebie - nie musiał nawet wspominać, że miał pełne ręce roboty, szczególnie po anomaliach, które miały miejsce w ostatnim czasie na Wyspach.
- Czuję się jakbym był pochłoniętym przez ramorę bandyckim statkiem, a w jej ciepłym wnętrzu migotają setki barw i dźwięków. Po chwili czuję się jak sama ramora, która połknęła coś ciężkiego i niestrawnego, targana dreszczami i wściekła na piratów gnębiących żeglarzy, których strzegła. - wyjaśnił dość metaforycznie Artemis, zaciskając pięści. Uniósł je na wysokość swoich skroni i uderzał w nie lekko na zmianę. W ten sposób pokazywał, że niedawne wydarzenia w Dorset wciąż były żywe. Nie przemieniły się jeszcze w zamierzchłą historię, były aktualne. Artemis wciaż nimi żył. Czasem był ich ofiarą, połkniętą przez morskiego stwora, a czasem ich powodem, prowokując pokaz wspomnień.
Artemis kiwał głową ze zrozumieniem i ulgą na słowa o meridianach. Nie mógł się doczekać! Co prawda nie miał nawet elementarnych kompetencji, by móc je wytwarzać. To był sam początek szkolenia w tej kwestii.
- Też się cieszę, że cię widzę. Nawet nie wiesz, ile szczęścia dają mi nasze spotkania. Ale jeśli jesteś zmęczony, możemy spotkać się innego dnia. Dla mnie to nie problem. - powiedział Lovegood, idąc wolno za swoim kulejącym nauczycielem. Nie wierzył jednak, że zmiana daty byłaby dla Hectora jakąkolwiek opcją. Ten nie rezygnował ze swoich obowiązków z byle zmęczenia.
Zaskoczyło Artemisa pytanie o udokumentowanie wydarzeń Nocy Tysiąca Gwiazd. To doświadczenie było na tyle osobiste, dotkliwe, że Artemis nawet na to nie wpadł...
- Oczywiście! Muszę jednak poczekać parę tygodni, odnaleźć ludzi, którzy przetrwali i są gotowi wszystko omówić. No i sam muszę dojść do siebie, nie wszystko jeszcze trybi.
Artemis bywał dla Hectora równą zagadką, jak Vale dla Lovegooda, choć pracą magipsychiatry było przecież rozwiązywanie podobnych łamigłówek. Dzieliła ich taka różnica wieku, że rozminęli się w szkole, ale Hector wyobrażał sobie, że inne dzieci mogły być równie okrutne dla roztargnionego historyka jak dla przemądrzałego kaleki. On jednak zdawał się nie przejmować otaczającym go światem, chyba, że to stawanie na głowie pomagało mu sobie radzić z przytłaczającymi reakcjami otoczenia.
A może Hector się mylił? Może tylko fizyczna ułomność i chłodny charakter budziły w rówieśnikach agresję? Może Artemis miał w szkole więcej szczęścia, albo po prostu był milszy? Choć dzieliło ich tylko kilka lat, czuł się trochę opiekuńczo względem tego młodego człowieka—chcąc pomóc mu wzrastać w wiedzy i pomóc mu... w ogóle. Niektóre ze stanów emocjonalnych Artemisa bywały dla uzdrowiciela nieco niepokojące, ale z drugiej strony nie potrafił znaleźć żadnego terminu na ich zdefiniowanie, a do dzisiaj Lovegood nie skarżył się na trudności w pracy ani w życiu. Może po prostu to wysoka wrażliwość, której Hectorowi brakowało. A może po prostu był wyjątkowy. Bardzo lubił jego towarzystwo, choć martwił się o niego częściej niż chciałby przyznać. Z drugiej strony, Hector martwił się nawet o wiodącego niecne życie na Śmiertelnym Nokturnie postawnego i niezależnego brata bliźniaka, więc może zamartwianie się było jego problemem.
-U Sue wszystko w porządku? - zapytał, widząc, że Artemis wygląda jakoś blado, ale samemu nie jest ranny. Samemu też był bliźniakiem i stres związany z chorobami lub obrażeniami Victora przeżywał bardziej niż w przypadku innych bliskich—jakby nie do końca umiał się od niego oddzielić. Ale może to jego własna wada charakteru? W dzieciństwie podążał za zdrowym bratem jak cień, korzystając z niego jako z podpory i ochrony. To nadmierne przywiązanie odbiło się na nich boleśnie w szkole, gdy Hector wciąż chciał trzymać się blisko bliźniaka, a Victor wolał znaleźć własnych kolegów, stworzyć sobie własne życie. Miał nadzieję, że dzieciństwo i relacje Sue i Artemisa były zdrowsze.
-Ramorę? - powtórzył, zdumiony doborem metafory. Najwyraźniej w Artemisie drzemała dusza nowoczesnego poety, bo Hector nie miał pojęcia, że to samo życie podsunęło młodzieńcowi tak oryginalne obrazy. -Myślisz, że strzegłaby żeglarzy? W mitach wielkie ryby raczej ich pożerają. - uśmiechnął się lekko. Nigdy nie śnił o rybach i morzach, okaleczony zbyt wcześnie by móc marzyć o byciu żeglarzem, ale zawsze interesował się mitycznymi bestiami.
-Nie, nie. Nie mam dziś innych planów. - zaprotestował, zastanawiając się, jak bardzo widać po nim zmęczenie. Może i nie pogardziłby wolnym dniem na drzemkę i dobrą lekturę, ale w jaki inny dzień znalazłby w terminarzu kilka godzin na tworzenie meridianów? Zwłaszcza, że niektóre wolne popołudnia wolał trzymać dla umawiających kryzysowe spotkania pacjentów. Myśl, o wyłamaniu się z raz ustalonego planu budziła w nim niepokój, prawdopodobnie większy niż u innych ludzi. -A meridiany wymagają skupienia, ale zarazem... to inny rodzaj zmęczenia. Coś w rodzaju medytacji. Leczyłem sporo pacjentów, dobrze mi zrobi popracowanie z dala od ludzi. - wyjaśnił z uśmiechem, zupełnie tak, jakby nie zaliczał Artemisa do grona ludzi. Jako introwertyk, nie potrafił zrelaksować się przy innych, szczególnie jeśli znał ich słabo. Znajomość z Lovegoodem była na tyle długa, że nie był już przy nim spięty i potrafił się skupić na magicznych kamieniach. Wyrażona wprost radość ze spotkania wzbudziła o wiele cieplejszy uśmiech na twarzy Hectora, ale nie był pewien jak odpowiedzieć. Okazywanie emocji, nawet prostymi słowami, przychodziło mu z trudem. Własnej siostry nie potrafił do dzisiaj przepraszać, nawet w drobnych sprawach, a pytanie brata Celine o opisanie uczuć względem półwili ogromnie go zestresowało.
-Rozumiem. - obejrzał się na Artemisa, gdy ten opowiedział o swoich uczuciach względem pracy nad Nocą Tysiąca Gwiazd. Przyjrzał mu się bardzo przenikliwie. -Wiesz, że takie wydarzenia mogą być... właściwie niemal zawsze są... emocjonalnym szokiem? Ten z kolei może prowadzić do bezsenności, depresji, albo i załamania nerwowego. Pamiętaj, że możesz się do mnie zwrócić nie tylko jako uczeń, ale gdybyś potrzebował... pomocy. - postarał się zasugerować chłopakowi kryzysową pomoc magipsychiatryczną jak najdelikatniej. W razie potrzeby. Co to znaczy "nie wszystko jeszcze trybi"? Zaalarmowałoby go to w przypadku niektórych pacjentów, ale Artemis był znajomym, kimś w rodzaju przyjaciela, i używał czasem wyjątkowych sformułowań.
-Przeprowadzę cię dziś przez cały proces i pokażę jak tworzę kilka meridianów na zamówienie moich pacjentów. - obwieścił, wchodząc do pracowni. -Znasz się już na samej magii uzdrawiania na tyle, że potrafiłbyś ją w teorii skumulować wokół kamienia. Nie potrafiłbyś go jednak samodzielnie przygotować ani dobrać, nie bez znajomości podstaw geomancji i zielarstwa, a to podczas przygotowań czarodziej zaczyna wiązać swoją magię z meridianem. Surowce są zaś zbyt cenne, by pozwolić sobie na pochopne błędy, bo ta magia - spisana w tradycjach ludowych, niekoniecznie publikacjach naukowych - i tak bywa nieprzewidywalna. Dlatego dziś będziesz obserwował, a samemu spróbujesz dopiero za jakiś czas. - wyjaśnił, mając nadzieję, że nie rozczaruje chłopaka. -Już wczoraj przygotowałem kamienie do obróbki, przez noc były skąpane w kąpieli księżycowej. - wskazał kilka kamieni na parapecie pracowni.
-Pomożesz mi przygotować zioła? Do każdego meridianu trzeba dobrać mieszankę ziołową. Zacznijmy od zmiażdżenia w moździerzu suszonych chabrów, płatków maku i liści konwalii. - zaproponował, odkręcając odpowiednie słoiczki, ustawione pedantycznie na półkach. Zawahał się, podając Artemisowi ten z chabrami. Za jego radą wybrał je do bukietu dla Celine.
-Celine bardzo podobały się kwiaty. - obwieścił w końcu parapetowi, bo to w niego wbił wzrok, nagle onieśmielony. -Mam nadzieję, że moja znajomość z twoją kuzynką nie wprowadza elementu chaosu i... niezręczności do naszej znajomości, Artemisie. - bąknął, wprowadzając do pracowni element niezręczności.
A może Hector się mylił? Może tylko fizyczna ułomność i chłodny charakter budziły w rówieśnikach agresję? Może Artemis miał w szkole więcej szczęścia, albo po prostu był milszy? Choć dzieliło ich tylko kilka lat, czuł się trochę opiekuńczo względem tego młodego człowieka—chcąc pomóc mu wzrastać w wiedzy i pomóc mu... w ogóle. Niektóre ze stanów emocjonalnych Artemisa bywały dla uzdrowiciela nieco niepokojące, ale z drugiej strony nie potrafił znaleźć żadnego terminu na ich zdefiniowanie, a do dzisiaj Lovegood nie skarżył się na trudności w pracy ani w życiu. Może po prostu to wysoka wrażliwość, której Hectorowi brakowało. A może po prostu był wyjątkowy. Bardzo lubił jego towarzystwo, choć martwił się o niego częściej niż chciałby przyznać. Z drugiej strony, Hector martwił się nawet o wiodącego niecne życie na Śmiertelnym Nokturnie postawnego i niezależnego brata bliźniaka, więc może zamartwianie się było jego problemem.
-U Sue wszystko w porządku? - zapytał, widząc, że Artemis wygląda jakoś blado, ale samemu nie jest ranny. Samemu też był bliźniakiem i stres związany z chorobami lub obrażeniami Victora przeżywał bardziej niż w przypadku innych bliskich—jakby nie do końca umiał się od niego oddzielić. Ale może to jego własna wada charakteru? W dzieciństwie podążał za zdrowym bratem jak cień, korzystając z niego jako z podpory i ochrony. To nadmierne przywiązanie odbiło się na nich boleśnie w szkole, gdy Hector wciąż chciał trzymać się blisko bliźniaka, a Victor wolał znaleźć własnych kolegów, stworzyć sobie własne życie. Miał nadzieję, że dzieciństwo i relacje Sue i Artemisa były zdrowsze.
-Ramorę? - powtórzył, zdumiony doborem metafory. Najwyraźniej w Artemisie drzemała dusza nowoczesnego poety, bo Hector nie miał pojęcia, że to samo życie podsunęło młodzieńcowi tak oryginalne obrazy. -Myślisz, że strzegłaby żeglarzy? W mitach wielkie ryby raczej ich pożerają. - uśmiechnął się lekko. Nigdy nie śnił o rybach i morzach, okaleczony zbyt wcześnie by móc marzyć o byciu żeglarzem, ale zawsze interesował się mitycznymi bestiami.
-Nie, nie. Nie mam dziś innych planów. - zaprotestował, zastanawiając się, jak bardzo widać po nim zmęczenie. Może i nie pogardziłby wolnym dniem na drzemkę i dobrą lekturę, ale w jaki inny dzień znalazłby w terminarzu kilka godzin na tworzenie meridianów? Zwłaszcza, że niektóre wolne popołudnia wolał trzymać dla umawiających kryzysowe spotkania pacjentów. Myśl, o wyłamaniu się z raz ustalonego planu budziła w nim niepokój, prawdopodobnie większy niż u innych ludzi. -A meridiany wymagają skupienia, ale zarazem... to inny rodzaj zmęczenia. Coś w rodzaju medytacji. Leczyłem sporo pacjentów, dobrze mi zrobi popracowanie z dala od ludzi. - wyjaśnił z uśmiechem, zupełnie tak, jakby nie zaliczał Artemisa do grona ludzi. Jako introwertyk, nie potrafił zrelaksować się przy innych, szczególnie jeśli znał ich słabo. Znajomość z Lovegoodem była na tyle długa, że nie był już przy nim spięty i potrafił się skupić na magicznych kamieniach. Wyrażona wprost radość ze spotkania wzbudziła o wiele cieplejszy uśmiech na twarzy Hectora, ale nie był pewien jak odpowiedzieć. Okazywanie emocji, nawet prostymi słowami, przychodziło mu z trudem. Własnej siostry nie potrafił do dzisiaj przepraszać, nawet w drobnych sprawach, a pytanie brata Celine o opisanie uczuć względem półwili ogromnie go zestresowało.
-Rozumiem. - obejrzał się na Artemisa, gdy ten opowiedział o swoich uczuciach względem pracy nad Nocą Tysiąca Gwiazd. Przyjrzał mu się bardzo przenikliwie. -Wiesz, że takie wydarzenia mogą być... właściwie niemal zawsze są... emocjonalnym szokiem? Ten z kolei może prowadzić do bezsenności, depresji, albo i załamania nerwowego. Pamiętaj, że możesz się do mnie zwrócić nie tylko jako uczeń, ale gdybyś potrzebował... pomocy. - postarał się zasugerować chłopakowi kryzysową pomoc magipsychiatryczną jak najdelikatniej. W razie potrzeby. Co to znaczy "nie wszystko jeszcze trybi"? Zaalarmowałoby go to w przypadku niektórych pacjentów, ale Artemis był znajomym, kimś w rodzaju przyjaciela, i używał czasem wyjątkowych sformułowań.
-Przeprowadzę cię dziś przez cały proces i pokażę jak tworzę kilka meridianów na zamówienie moich pacjentów. - obwieścił, wchodząc do pracowni. -Znasz się już na samej magii uzdrawiania na tyle, że potrafiłbyś ją w teorii skumulować wokół kamienia. Nie potrafiłbyś go jednak samodzielnie przygotować ani dobrać, nie bez znajomości podstaw geomancji i zielarstwa, a to podczas przygotowań czarodziej zaczyna wiązać swoją magię z meridianem. Surowce są zaś zbyt cenne, by pozwolić sobie na pochopne błędy, bo ta magia - spisana w tradycjach ludowych, niekoniecznie publikacjach naukowych - i tak bywa nieprzewidywalna. Dlatego dziś będziesz obserwował, a samemu spróbujesz dopiero za jakiś czas. - wyjaśnił, mając nadzieję, że nie rozczaruje chłopaka. -Już wczoraj przygotowałem kamienie do obróbki, przez noc były skąpane w kąpieli księżycowej. - wskazał kilka kamieni na parapecie pracowni.
-Pomożesz mi przygotować zioła? Do każdego meridianu trzeba dobrać mieszankę ziołową. Zacznijmy od zmiażdżenia w moździerzu suszonych chabrów, płatków maku i liści konwalii. - zaproponował, odkręcając odpowiednie słoiczki, ustawione pedantycznie na półkach. Zawahał się, podając Artemisowi ten z chabrami. Za jego radą wybrał je do bukietu dla Celine.
-Celine bardzo podobały się kwiaty. - obwieścił w końcu parapetowi, bo to w niego wbił wzrok, nagle onieśmielony. -Mam nadzieję, że moja znajomość z twoją kuzynką nie wprowadza elementu chaosu i... niezręczności do naszej znajomości, Artemisie. - bąknął, wprowadzając do pracowni element niezręczności.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby Artemis zajrzał do umysłu swojego nauczyciela i zorientował się, że Ted faktycznie martwi się o niego, pewnikiem poczułby lekkie zawstydzenie. Byłby zakłopotany, że sprawia pozory na tyle wątłego i niepewnego, że budzi to zatroskanie wśród swoich przyjaciół. Lovegood był mimo wszystko dorosłym mężczyzną, ale specyfika jego charakteru była trudna do rozgryzienia. Wrażliwość wymieszana z dziwnymi szumami w głowie czyniła, że czarodziej bywał nieobecny. W mikroskali zdawał się nie być dostosowanym do życia w dzisiejszym społeczeństwie, jakby po omacku kroczył przez dni, przeżywając przygody małe i duże, zawsze naznaczając je dziwnością. W skali makro jednak wszystko działało jak należy - troszczył się o innych, pracował, miał niezwykle mocny kręgosłup moralny. W wojennym zgiełku odnajdywał nawet czas, by dalej się uczyć - zjawiał się w pracowni Teda regularnie, by stać się uzdrowicielem. Dziś był tylko amatorem, ale kto wie, być może w przyszłości dorówna Hectorowi?
- Szczerze to nie wiem - odpowiedział szczerze na pytanie o swoją siostrę. - Jest twarda, daje sobie radę, to na pewno. Ale to wszystko odciska na niej ogromne piętno.
Mówiąc to wszystko wskazał na okno, za którym wieczór szykował się do przemiany w nocne mary. Było łudząco spokojnie. Tak jakby pracownia Vale'a była poza wojenną strefą. Artemis doceniał każdą sekundę spokoju, nawet pomimo nieustających szumów w głowie.
Pytanie Hectora przywołało niedawne wspomnienia związane z Susanne. Chłopak westchnął głęboko, jakby przygnębiony - nie potrafił rozwinąć swych myśli w tej kwestii. Zamiast tego z uśmiechem zapytał o bliźniaka Hectora, którego nigdy osobiście nie poznał.
- Macie dobrą relację? Słyszałem, że bliźnięta nigdy nie są sobie obojętne. Relacja jest zawsze intensywna, w jedną lub drugą stronę.
Następnie podziękował za zaoferowanie specjalistycznej pomocy - wiedział oczywiście, że ciało i umysł są przeciążone, gdy przez świat z przerażającą regularnością przetaczają się nieszczęścia. Lovegood na pewno skorzysta z umiejętności Hectora, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Jeśli chodzi o brak skupienia, i szum, i tętent, i chaos w głowie - uznawał to za normalne, wszak szedł z tym zespołem cech przez całe życie. Nie wiedział, że można inaczej.
Geomancja i zielarstwo. To prawda, Artemis nie miał o tym bladego pojęcia. Parę tygodni wcześniej pożyczył od uzdrowiciela parę księg dla początkujących o tej tematyce - czekała go zatem długa lektura po powrocie do domu.
Artemis zajął miejsce przy ciężkim, drewnianym stole, bez słowa próbując wybrać odpowiednie zioła. Spróbował skupić się na tyle, by zapamiętać kolejność wykonywanych działań. Trzymał moździerz trzeci raz w życiu, co nieco go zestresowało. To wszystko wydawało się dość proste, dlatego wstydem byłoby fiasko!
- To świetne nowiny! - zakrzyknął Artemis, będąc szczerze zadowolonym, że kwiecisty prezent się udał z jego małą pomocą. Na jego twarzy znowu zagościł uśmiech. - Nie mam z tym najmniejszego problemu, Hectorze. Mam nadzieję, że ogrzewasz Celine całym sobą, za dnia, jak i nocą!
Artemis nie miał na myśli nic sprośnego wypowiadając te słowa. Sam też nie pojął ich dwuznaczności. Nie podnosząc wzroku znad moździerza, miażdżył mieszaninę ziół, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że element niezręczności jakby się powiększył.
Rzut na dobór i miażdżenie ziół w moździerzu.
- Szczerze to nie wiem - odpowiedział szczerze na pytanie o swoją siostrę. - Jest twarda, daje sobie radę, to na pewno. Ale to wszystko odciska na niej ogromne piętno.
Mówiąc to wszystko wskazał na okno, za którym wieczór szykował się do przemiany w nocne mary. Było łudząco spokojnie. Tak jakby pracownia Vale'a była poza wojenną strefą. Artemis doceniał każdą sekundę spokoju, nawet pomimo nieustających szumów w głowie.
Pytanie Hectora przywołało niedawne wspomnienia związane z Susanne. Chłopak westchnął głęboko, jakby przygnębiony - nie potrafił rozwinąć swych myśli w tej kwestii. Zamiast tego z uśmiechem zapytał o bliźniaka Hectora, którego nigdy osobiście nie poznał.
- Macie dobrą relację? Słyszałem, że bliźnięta nigdy nie są sobie obojętne. Relacja jest zawsze intensywna, w jedną lub drugą stronę.
Następnie podziękował za zaoferowanie specjalistycznej pomocy - wiedział oczywiście, że ciało i umysł są przeciążone, gdy przez świat z przerażającą regularnością przetaczają się nieszczęścia. Lovegood na pewno skorzysta z umiejętności Hectora, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Jeśli chodzi o brak skupienia, i szum, i tętent, i chaos w głowie - uznawał to za normalne, wszak szedł z tym zespołem cech przez całe życie. Nie wiedział, że można inaczej.
Geomancja i zielarstwo. To prawda, Artemis nie miał o tym bladego pojęcia. Parę tygodni wcześniej pożyczył od uzdrowiciela parę księg dla początkujących o tej tematyce - czekała go zatem długa lektura po powrocie do domu.
Artemis zajął miejsce przy ciężkim, drewnianym stole, bez słowa próbując wybrać odpowiednie zioła. Spróbował skupić się na tyle, by zapamiętać kolejność wykonywanych działań. Trzymał moździerz trzeci raz w życiu, co nieco go zestresowało. To wszystko wydawało się dość proste, dlatego wstydem byłoby fiasko!
- To świetne nowiny! - zakrzyknął Artemis, będąc szczerze zadowolonym, że kwiecisty prezent się udał z jego małą pomocą. Na jego twarzy znowu zagościł uśmiech. - Nie mam z tym najmniejszego problemu, Hectorze. Mam nadzieję, że ogrzewasz Celine całym sobą, za dnia, jak i nocą!
Artemis nie miał na myśli nic sprośnego wypowiadając te słowa. Sam też nie pojął ich dwuznaczności. Nie podnosząc wzroku znad moździerza, miażdżył mieszaninę ziół, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że element niezręczności jakby się powiększył.
Rzut na dobór i miażdżenie ziół w moździerzu.
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Zapytany o bliźniaka, spojrzał na Artemisa z lustrzanym przygnębieniem.
-Mieliśmy. - z nostalgią wspominał czasy, gdy byli z bliźniakiem nierozłączni. Mogło się zdawać, że w skali makro rozłąka wyszła Hectorowi na zdrowie: bez pomocy brata nauczył się czytać ludzkie emocje (wcześniej, jako dziwne dziecko, zdawał się na niego w analizie zachowań rówieśników), wybrał karierę, osiągnął zawodowy sukces. Pomimo tego, wciąż nie uwolnił się od toksycznej zależności i wcale nie chciał; w przeciwieństwie do Victora. -On dążył kiedyś do... obojętności. - zwierzył się ze smutnym uśmiechem. -Ale chyba faktycznie jest niemożliwa i właśnie to wszystko komplikuje. - na przestrzeni ostatniego miesiąca zdążyłpaść ofiarą ataku fizycznego, ale Victor nie chciał— doświadczyć bólu nogi tuż po wizycie brata, spalić wspólnie portret ojca, opłacić rachunek od magiweterynarza w imieniu bliźniaka, uleczyć Victora z ciężkich ran i usłyszeć kilka gorzkich słów. Czy można to nazwać zdrową relacją? -A ty i Sue? Nieprzerwanie byliście sobie bliscy? - zagaił, nieudolnie próbując zamaskować ciekawość. Dlaczego Artemis mówił, że relacje bliźniąt bywają intensywne w obie strony, czy ciemność była normalnym czynnikiem tego równania? A może Lovegoodowie zawsze tworzyli zgrany duet, a rozłamy pojawiały się tylko wtedy, gdy któreś z bliźniąt było dla drugiego ciężarem? "Zawsze byłeś dla mnie kamieniem u nogi" - wciąż słyszał słowa Victora, jak cichy szum, zakradający się w chwilach niepewności.
Zajął miejsce naprzeciwko Artemisa, nienachalnie obserwując jak ten radzi sobie z wyznaczonym zadaniem.
-Chwyć tłuczek nieco mocniej, wszystkimi palcami. To nie pióro. - poradził, widząc w jaki sposób młodzieniec zabiera się do zadania. Doboru ziół nie skomentował inaczej, niż bladym uśmiechem, widząc, że Lovegood dobiera je poprawnie.
-Konwalia subtelnie reaguje na przepływy magii, a płatki maku nadają całej mieszance stabilności. - skomentował, wyjaśniając logikę w doborze składników. Chabry były dodatkowym składnikiem, mógł je zastąpić innymi kwiatami, ale wybrał je niejako z sentymentu. Może to ich widok skłonił go do wspomnienia kwiecistej niespodzianki i do wprowadzenia w ich rozmowę elementu chaosu—ale kamień spadł mu z serca, gdy Artemis zapewnił, że nie ma z tym problemu. Jego sympatia kontrastowała z rezerwą, z jaką odnosił się do Hectora starszy brat Celine, ale z Artemisem znał się o wiele dłużej—i jako kuzyn, a nie brat, młodzieniec nie był bezpośrednio odpowiedzialny za pannę Lovegood. Hector odwzajemnił uśmiech, ale wtem w pracowni rozbrzmiały bardzo dwuznaczne i sprośne w swej dwuznaczności słowa. Vale najpierw zbladł, potem niechcący przypomniał sobie słodycz pocałunków Celine, potem oblał się krwistym rumieńcem, potem z niepokojem pomyślał o plotkujących na Festiwalu dziewuchach i zaczął się zastanawiać skąd Artemis zna takie zwroty, a potem spojrzał na Lovegooda z niepokojem.
-Nie... rozumiem tej metafory, Artemisie? - choć zwykle był wobec swojego ucznia bezpośredni, tym razem, z powodu własnego zakłopotania, wybrał subtelniejsze podejście. To bardzo zła metafora. -Nie jesteśmy jeszcze z Celine po ślubie, chyba, że masz na myśli ogień płonących na Festiwalu ognisk i zapasy drewna na zimę do kominków mojego i Elrica. - mieszkała u Elrica, swojego brata, choć nieśmiało marzył, że zimą mogłaby być już u niego. Po ślubie i oświadczynach i...
-A ty, masz na oku jakąś damę serca? - zagaił, sięgając po kolejne słoiczki z ziołami. -Czy w waszej rodzinie są jakieś tradycje dotyczące oświadczyn? - zapytał, wykorzystując znajomość z kuzynem Celine to zaplanowania kolejnej niespodzianki, skoro jedna okazała się już tak udana. W końcu Elrica nigdy by o to nie spytał, Susanne nie zdążył poznać, a ich ciotki Primy zwyczajnie się bał. Przed laty samemu był jej uczniem, na zajęciach z alchemii.
-Zwiążę dziś magię w meridianie lien. Łączy ona kamień z ludzką śledziona, przyspieszając proces regeneracji urazów i ocieplając organizm. Poddałem te kamienie kąpieli słonecznej, jesteś w stanie je rozpoznać? I który wybrałbyś do tego zadania? - zapytał (z krukońską ambicją, bo Artemis niekoniecznie był do tego zadania przygotowany) Lovegooda, pokazując mu trzy kamienie w rządku.
jeśli strzelasz, możesz rzucić na kamień!
1. mokait, jasnoróżowy
2. celestyn, błękitny
3. korund, fioletowy
-Mieliśmy. - z nostalgią wspominał czasy, gdy byli z bliźniakiem nierozłączni. Mogło się zdawać, że w skali makro rozłąka wyszła Hectorowi na zdrowie: bez pomocy brata nauczył się czytać ludzkie emocje (wcześniej, jako dziwne dziecko, zdawał się na niego w analizie zachowań rówieśników), wybrał karierę, osiągnął zawodowy sukces. Pomimo tego, wciąż nie uwolnił się od toksycznej zależności i wcale nie chciał; w przeciwieństwie do Victora. -On dążył kiedyś do... obojętności. - zwierzył się ze smutnym uśmiechem. -Ale chyba faktycznie jest niemożliwa i właśnie to wszystko komplikuje. - na przestrzeni ostatniego miesiąca zdążył
Zajął miejsce naprzeciwko Artemisa, nienachalnie obserwując jak ten radzi sobie z wyznaczonym zadaniem.
-Chwyć tłuczek nieco mocniej, wszystkimi palcami. To nie pióro. - poradził, widząc w jaki sposób młodzieniec zabiera się do zadania. Doboru ziół nie skomentował inaczej, niż bladym uśmiechem, widząc, że Lovegood dobiera je poprawnie.
-Konwalia subtelnie reaguje na przepływy magii, a płatki maku nadają całej mieszance stabilności. - skomentował, wyjaśniając logikę w doborze składników. Chabry były dodatkowym składnikiem, mógł je zastąpić innymi kwiatami, ale wybrał je niejako z sentymentu. Może to ich widok skłonił go do wspomnienia kwiecistej niespodzianki i do wprowadzenia w ich rozmowę elementu chaosu—ale kamień spadł mu z serca, gdy Artemis zapewnił, że nie ma z tym problemu. Jego sympatia kontrastowała z rezerwą, z jaką odnosił się do Hectora starszy brat Celine, ale z Artemisem znał się o wiele dłużej—i jako kuzyn, a nie brat, młodzieniec nie był bezpośrednio odpowiedzialny za pannę Lovegood. Hector odwzajemnił uśmiech, ale wtem w pracowni rozbrzmiały bardzo dwuznaczne i sprośne w swej dwuznaczności słowa. Vale najpierw zbladł, potem niechcący przypomniał sobie słodycz pocałunków Celine, potem oblał się krwistym rumieńcem, potem z niepokojem pomyślał o plotkujących na Festiwalu dziewuchach i zaczął się zastanawiać skąd Artemis zna takie zwroty, a potem spojrzał na Lovegooda z niepokojem.
-Nie... rozumiem tej metafory, Artemisie? - choć zwykle był wobec swojego ucznia bezpośredni, tym razem, z powodu własnego zakłopotania, wybrał subtelniejsze podejście. To bardzo zła metafora. -Nie jesteśmy jeszcze z Celine po ślubie, chyba, że masz na myśli ogień płonących na Festiwalu ognisk i zapasy drewna na zimę do kominków mojego i Elrica. - mieszkała u Elrica, swojego brata, choć nieśmiało marzył, że zimą mogłaby być już u niego. Po ślubie i oświadczynach i...
-A ty, masz na oku jakąś damę serca? - zagaił, sięgając po kolejne słoiczki z ziołami. -Czy w waszej rodzinie są jakieś tradycje dotyczące oświadczyn? - zapytał, wykorzystując znajomość z kuzynem Celine to zaplanowania kolejnej niespodzianki, skoro jedna okazała się już tak udana. W końcu Elrica nigdy by o to nie spytał, Susanne nie zdążył poznać, a ich ciotki Primy zwyczajnie się bał. Przed laty samemu był jej uczniem, na zajęciach z alchemii.
-Zwiążę dziś magię w meridianie lien. Łączy ona kamień z ludzką śledziona, przyspieszając proces regeneracji urazów i ocieplając organizm. Poddałem te kamienie kąpieli słonecznej, jesteś w stanie je rozpoznać? I który wybrałbyś do tego zadania? - zapytał (z krukońską ambicją, bo Artemis niekoniecznie był do tego zadania przygotowany) Lovegooda, pokazując mu trzy kamienie w rządku.
jeśli strzelasz, możesz rzucić na kamień!
1. mokait, jasnoróżowy
2. celestyn, błękitny
3. korund, fioletowy
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Artemis podniósł wzrok znad rozgniecionych ziół w moździerzu, chcąc patrzeć na Hectora, gdy ten próbował odnaleźć właściwe słowa, aby opisać swoją relację z Victorem. Z włosami w każdą stronę i z zamglonym spojrzeniem, Artemis wyglądał jakby nie miał pojęcia, o czym mówi jego mentor - nie była to oczywiście prawda, pozory bywają wielce zdradliwe. Lovegood, z natury dość spostrzegawczy, wyczuł złożoność relacji, jej ciężar widocznie odciskał się na uzdrowicielu. Słowa Hectora były pełne wątpliwości. Uzdrowiciel skrywał w sobie wiele bólu - bólu zrodzonego z braku umiejętności porozumienia się, pewnej blokady silniejszej od najpotężniejszych zaklęć. Artemisa przerażała świadomość wrogich relacji z Susanne. Drżał nawet na myśl o potencjalnej sytuacji, w której różniliby się na tyle, że musieliby podnosić na siebie głos. Pewnie kiedyś to nastanie.
- Mogę zapytać, kim jest twój brat? I jakie główna emocja kreuje jego osobę?Oczywiście możesz odmówić, nie chcę przekraczać granicy. - Artemis starał się nie zamknąć trudnej dyskusji, tylko dlatego, że w tej chwili brakowało odpowiednich słów. To wszystko proces. Lovegood wiedział również, że koniec końców ludzie pragną zrzucić z siebie troski, otrząsnąć się z nich i podzielić się nimi. Odpocząć w rozmowie z drugą stroną. - Ja z Sue, tak, od samego początku jesteśmy bardzo blisko. Ale to ona zawsze była tym silniejszym bliźniakiem. To ona odgoniała ode mnie wszystkie hogwarckie chandruny, podczas gdy ja wciąż odkrywałem kim jestem. Przez to byłem zawsze... gdzieś indziej. Więcej mnie nie było, niż byłem. Działałem jakby w innych sferach. Ta nierozłączność była dla mnie ratunkiem, myślę, że i ja mimo wszystko podarowałem jej swoją obecnością dużo spokoju. Dziś jako dorosła osoba wiem też, że mogłem być bardzo dużym obciążeniem. Nie mogę czuć wstydu za to, jakim byłem dzieckiem, lecz... Sue zawsze myślała za naszą dwójkę. To ona wybierała drzewa, na które się wspinaliśmy, ciągnęła mnie za rękę ku przygodom, o których marzyłem, ale bałem się zrobić ku nim pierwszy krok, to ona miała wyostrzone zmysły na to, czy ktoś mnie nie rani. Dziś jest w naszej relacji nieco więcej równowagi, jeśli rozumiesz. Jest mi bardzo przykro, że coś przeszywa twoją relację z bratem. Chciałbym wierzyć, że jest możliwe jej uzdrowienie.
Moździerz to nie pióro - Artemis zakodował to zdanie w głowie, chwytając pewniej narzędzie. Cóż, zdecydowanie częściej pracował właśnie pisząc - musiał bardziej się skupić. Wyprostował się, poruszał palcami, czując, że ma skostniałe dłonie. Starał się rozgrzać i poczuć tę uzdrowicielską magię.
- Konwalia to przepływ, płatki maku zaś to stabilność... - mruczał pod nosem, ale musiał to zapisać, by nie zapomnieć. Z torby, którą położył tuż obok biurka, wyjął pergamin i właśnie pióro. Naskrobał niedbale te hasła, przykrywając górną wargę językiem.
- Oj - Artemis złapał się za czubki własnych uszu w prawdziwym zakłopotaniu, gdy dotarła do niego dwuznaczność swoich słów o cieple, którym miał ogrzewać Hector swoją wybrankę. - Najmocniej przepraszam, nie o to mi chodziło... szybciej mówię, niż myślę, zapomnijmy o sprawie. Nie wiem, co mnie naszło.
I cóż, Artemis bardzo szybko przestał czuć zakłopotanie, sprawa była dla niego zamknięta od momentu, gdy puścił swoje uszy. Wskazał zamiast tego jaskoróżowy kamień:
- W jednej z książek, które od ciebie pożyczyłem przeczytałem, że mokait działa uspokajająco. A ten niebieski to celestyn? Wybieram niebieski, choć to strzał. Tego fioletowego widzę po raz pierwszy, co to takiego?
- Mogę zapytać, kim jest twój brat? I jakie główna emocja kreuje jego osobę?Oczywiście możesz odmówić, nie chcę przekraczać granicy. - Artemis starał się nie zamknąć trudnej dyskusji, tylko dlatego, że w tej chwili brakowało odpowiednich słów. To wszystko proces. Lovegood wiedział również, że koniec końców ludzie pragną zrzucić z siebie troski, otrząsnąć się z nich i podzielić się nimi. Odpocząć w rozmowie z drugą stroną. - Ja z Sue, tak, od samego początku jesteśmy bardzo blisko. Ale to ona zawsze była tym silniejszym bliźniakiem. To ona odgoniała ode mnie wszystkie hogwarckie chandruny, podczas gdy ja wciąż odkrywałem kim jestem. Przez to byłem zawsze... gdzieś indziej. Więcej mnie nie było, niż byłem. Działałem jakby w innych sferach. Ta nierozłączność była dla mnie ratunkiem, myślę, że i ja mimo wszystko podarowałem jej swoją obecnością dużo spokoju. Dziś jako dorosła osoba wiem też, że mogłem być bardzo dużym obciążeniem. Nie mogę czuć wstydu za to, jakim byłem dzieckiem, lecz... Sue zawsze myślała za naszą dwójkę. To ona wybierała drzewa, na które się wspinaliśmy, ciągnęła mnie za rękę ku przygodom, o których marzyłem, ale bałem się zrobić ku nim pierwszy krok, to ona miała wyostrzone zmysły na to, czy ktoś mnie nie rani. Dziś jest w naszej relacji nieco więcej równowagi, jeśli rozumiesz. Jest mi bardzo przykro, że coś przeszywa twoją relację z bratem. Chciałbym wierzyć, że jest możliwe jej uzdrowienie.
Moździerz to nie pióro - Artemis zakodował to zdanie w głowie, chwytając pewniej narzędzie. Cóż, zdecydowanie częściej pracował właśnie pisząc - musiał bardziej się skupić. Wyprostował się, poruszał palcami, czując, że ma skostniałe dłonie. Starał się rozgrzać i poczuć tę uzdrowicielską magię.
- Konwalia to przepływ, płatki maku zaś to stabilność... - mruczał pod nosem, ale musiał to zapisać, by nie zapomnieć. Z torby, którą położył tuż obok biurka, wyjął pergamin i właśnie pióro. Naskrobał niedbale te hasła, przykrywając górną wargę językiem.
- Oj - Artemis złapał się za czubki własnych uszu w prawdziwym zakłopotaniu, gdy dotarła do niego dwuznaczność swoich słów o cieple, którym miał ogrzewać Hector swoją wybrankę. - Najmocniej przepraszam, nie o to mi chodziło... szybciej mówię, niż myślę, zapomnijmy o sprawie. Nie wiem, co mnie naszło.
I cóż, Artemis bardzo szybko przestał czuć zakłopotanie, sprawa była dla niego zamknięta od momentu, gdy puścił swoje uszy. Wskazał zamiast tego jaskoróżowy kamień:
- W jednej z książek, które od ciebie pożyczyłem przeczytałem, że mokait działa uspokajająco. A ten niebieski to celestyn? Wybieram niebieski, choć to strzał. Tego fioletowego widzę po raz pierwszy, co to takiego?
W pracy przywykł do pacjentów, którzy zdawali się bardziej rozkojarzeni od Artemisa, ale i tak nie mieli wyboru i musieli go słuchać. Dlatego nie przeszkadzała mu mina Lovegooda—myślami był zresztą gdzieś daleko, wepchnięty pytaniami do wspomnień z dzieciństwa. Ciekawość Artemisa nie powinna go zaskoczyć, normalni ludzie bez skrępowania opowiadali o swoich rodzinach. Tyle, że Vale'owie nigdy nie byli normalną rodziną i może dlatego Hector tak lgnął do swoich pacjentów, których inni (on nigdy nie używał tego słowa) uznawali za nienormalnych. Pytania, choć tak proste, były dla Hectora niesamowicie skomplikowane. Kim był teraz jego brat, w dzieciństwie uznawany za bohatera, a obecnie "pracujący" gdzieś na Śmiertelnym Nokturnie? Kiedy ostatnio rozumiał jego emocje? Zapętlił się w tej zagadce tak bardzo, że odpowiedział właściwie bez zastanowienia:
-Strach. - i zamrugał, samemu zaskoczony tym przejawem nielojalności. Victorowi, który tak usilnie starał się nie okazywać strachu (ale uciekał, wciąż uciekał, od rodziny i od emocji i od problemów), na pewno nie spodobałaby się taka odpowiedź. -Znaczy, odwaga. - poprawił się natychmiast. -To właściwie dwie strony tej samej monety, czyż nie? - zapytał z zakłopotaniem. Bliźniacze strony, choć to życiem Hectora rządził lęk, a brat zawsze wydawał się taki odważny. Przynajmniej w dzieciństwie, bo teraz to Hector próbował stawiać czoło strachowi, a Victor zaszył się gdzieś daleko—ale z utrwalonych przed laty przekonań ciężko było się wyłamać. -Victor też jest... był... - zaplątał się -silniejszym bliźniakiem. Dosłownie, jest o głowę wyższy ode mnie. - gdy usłyszał, że i Artemis czuje się "słabszym bliźniakiem", skrępowanie nagle minęło. Nigdy nie rozmawiał o tym z kimś, kto miał szansę... zrozumieć. -Gdy mówisz o Sue w Hogwarcie, myślę o tym, jak chronił mnie w dzieciństwie, po tym jak... - zerknął znacząco na opartą o stół laskę. -...chorowałem. - poczuł ukłucie zazdrości, uświadamiając sobie, że bliźniaczka Artemisa była dla niego oparciem zawsze. Victor chronił go jak lew przez całe dzieciństwo, ale potem trafił do Domu Lwa i znalazł nowych kolegów, a lata w szkole zbudowały między nimi przepaść. -Rozumiem. - skinął głową z bladym uśmiechem. -Myślę, że też dawałeś jej coś równie cennego, nawet jeśli ciężko to nazwać. Zazdroszczę wam trochę siły relacji. - wyznał, ale bez negatywnych emocji. -Dziękuję. - wymamrotał, speszony. Nie pamiętał kiedy ostatnio zwierzał się komukolwiek w kwestii relacji z bratem, a co dopiero innemu bliźniakowi. Nawet z młodszą siostrą nie potrafił o tym rozmawiać—nie chciał jej martwić, woląc raczej niezgrabnie usprawiedliwiać nieobecność (albo okazjonalną obecność) Victora w ich życiu.
Do praktycznych tematów przeszedł wręcz z ulgą, wciąż nieco oszołomiony tym, że Artemis skłonił go do zwierzeń. Zwykle to on wyciągał z ludzi ich emocje, zawodowo.
-Bardzo dobrze. A chabry neutralnie reaguję na leczniczą magię, ale scalają całą mieszankę. - podyktował uczniowi i skinął lekko głową, gdy ten pewniej chwycił moździerz. Chwila zakłopotania prędko minęła—choć Hector reagował na honor Celine bardziej emocjonalnie niż na inne tematy, to potrafił przechodzić do porządku nad o wiele dziwniejszymi słowami słyszanymi w gabinecie.
-Tak! - ucieszył się, gdy Lovegood poprawnie zidentyfikował kamienie. Może miał żyłkę do geomancji? -Niebieski to celestyn, a fioletowy to korund. Niestety, z żadnego z nich nie da się stworzyć meridianu lien, choć służą do wielu innych meridianów. Miałeś rację, mokait działa uspokajająco, ale nie tylko. Łączy się z ciepłem ciała i wspomaga przepływ energii. To czyni go odpowiednim do meridianu lien, który wspomaga regenerację zdrowia. Zamówił go u mnie jeden z pacjentów, który skarży się na chroniczne osłabienie. - wytłumaczył, podsuwając Artemisowi kamień, żeby mógł się mu uważniej przyjrzeć.
-Zetrzyj proszę, kolejne zioła - tym razem mieszankę konwalii, chabrów i niezapominajek. - odpowiednie słoiczki były przygotowane. -Użyjemy ich do kolejnych meridianów. Teraz natrę mokait przygotowaną przed chwilą mieszanką i zaklnę go leczniczą magią. Możesz obserwować, tego rodzaju praktyk nie uczą na kursach uzdrowicielskich. Nauczyłem się ich od starej znachorki, gdy szukałem gdzie popadnie lekarstw dla mojej matki. - meridiany nie uratowały życia pani Vale, ale przynajmniej przyniosły jej trochę ulgi i komfortu. Wielu uzdrowicieli spoglądało na nie z pogardą, ale Hector wierzył i widział, że naprawdę działały—po prostu trzeba było stosować je z rozwagą i umiejętnie łączyć z innego rodzaju środkami. W magipsychiatrii sprawdzały się doskonale, wspomagając pacjentów zarówno swoimi prawdziwymi właściwościami, jak i efektem placebo: samo noszenie przy sobie zaklętego kamienia potrafiło uspokajać.
Poprosił Artemisa o chwilę ciszy, ale zaznaczył, że dźwięki moździerza ani robienia notatek nie będą mu przeszkadzać. Potem obtoczył wystawiony uprzednio na księżycową kąpiel kamień w ziołowej mieszance i sięgnął po różdżkę. Wyjaśnił Lovegoodowi, że w przypadku meridianów nie stosuje się werbalnych inkantacji, a raczej splata leczniczą energię. Wiedział, że dla ucznia może to być dość skomplikowane, ale wierzył, że gdy Artemis lepiej zacznie orientować się w kamieniach i ziołach, to da radę nauczyć go najprostszych meridianów. Zakląć można było wiele kamieni i to od siły magii uzdrowiciela zależało, jak mocne będzie ich działanie. Meridian lien robił wielokrotnie, był jednym z najpopularniejszych wśród pacjentów—więc czarował pewnie, a magia silnie splotła się z kamieniem.
-Chyba jest gotowy. Teraz dam mu odpocząć. Poproszę kolejną mieszankę, inny pacjent zamówił u mnie meridian intenstinum na ukojenie nerwowości i wzmocnienie odporności magicznej. Czy wiesz, że wiele objawów nerwowych wynika z nieprawidłowej pracy jelit, a niekoniecznie z psychiki? Niezapominajki i korund wspomagają ich pracę, wzmacniając czarodzieja. Mam zapasowy korund, więc podejmę dwie próby. - zapowiedział, a potem przystąpił do pracy nad każdym z kamieni. Obtoczył je w mieszance ziół i ponownie przystąpił do splatania magii. Pierwsza z prób niezbyt go usatysfakcjonowała, choć kamień wciąż powinien działać, ale w drugiej energia pięknie splotła się z fioletowym kamieniem—który aż zajaśniał lekko na oczach Artemisa.
-Proszę, zachowaj go. W podzięce za pomoc. - podsunął uczniowi bardziej udany z dwóch nowych meridianów. Może i Artemis wyciągał wiele z tych lekcji, ale dziś jego pomoc była dość prozaiczna, a zaoszczędziła Hectorowi czasu. Poza tym, przygotowanie trzech meridianów zajęło aż trzy godziny, a to sporo cierpliwości. -Jeśli zostaniesz wystawiony na działanie wrogiej magii albo będziesz potrzebował uspokojenia, zaciśnij na nim dłoń i skup się na myśli, by wyzwolił swoją energię. Jest gotowy do użytku i powinien na to odpowiedzieć, zaklęta w nim magia zadziała na około pół godziny. - wyjaśnił. -Jeśli masz jeszcze trochę czasu, możemy powtórzyć podstawy zaklęć uzdrawiających. Próbowałeś ćwiczyć samodzielnie? - sięgnął po zioła i nożyk, by odstawić je na miejsce, ale korzystając z okazji postanowił posiekać jeszcze prędko resztkę korzenia mandragory. Przystąpił do działania, słuchając ucznia i... cofnął z cichym sykiem rękę, skaleczywszy się w palec. Chyba niechcący, choć chwila zadania sobie obrażenia wydawała się dziwnie wygodna dla lekcji. -Albo właściwie, opatrz mnie. Z zatamowaniem krwi, oczyszczeniem rany i tak dalej i tak dalej. - zadecydował, wystawiając ucznia na mały sprawdzian.
rzuty:
meridian lien
pierwszy meridian intenstinum
drugi meridian intenstinum - od razu przekazuję go Artemisowi
-Strach. - i zamrugał, samemu zaskoczony tym przejawem nielojalności. Victorowi, który tak usilnie starał się nie okazywać strachu (ale uciekał, wciąż uciekał, od rodziny i od emocji i od problemów), na pewno nie spodobałaby się taka odpowiedź. -Znaczy, odwaga. - poprawił się natychmiast. -To właściwie dwie strony tej samej monety, czyż nie? - zapytał z zakłopotaniem. Bliźniacze strony, choć to życiem Hectora rządził lęk, a brat zawsze wydawał się taki odważny. Przynajmniej w dzieciństwie, bo teraz to Hector próbował stawiać czoło strachowi, a Victor zaszył się gdzieś daleko—ale z utrwalonych przed laty przekonań ciężko było się wyłamać. -Victor też jest... był... - zaplątał się -silniejszym bliźniakiem. Dosłownie, jest o głowę wyższy ode mnie. - gdy usłyszał, że i Artemis czuje się "słabszym bliźniakiem", skrępowanie nagle minęło. Nigdy nie rozmawiał o tym z kimś, kto miał szansę... zrozumieć. -Gdy mówisz o Sue w Hogwarcie, myślę o tym, jak chronił mnie w dzieciństwie, po tym jak... - zerknął znacząco na opartą o stół laskę. -...chorowałem. - poczuł ukłucie zazdrości, uświadamiając sobie, że bliźniaczka Artemisa była dla niego oparciem zawsze. Victor chronił go jak lew przez całe dzieciństwo, ale potem trafił do Domu Lwa i znalazł nowych kolegów, a lata w szkole zbudowały między nimi przepaść. -Rozumiem. - skinął głową z bladym uśmiechem. -Myślę, że też dawałeś jej coś równie cennego, nawet jeśli ciężko to nazwać. Zazdroszczę wam trochę siły relacji. - wyznał, ale bez negatywnych emocji. -Dziękuję. - wymamrotał, speszony. Nie pamiętał kiedy ostatnio zwierzał się komukolwiek w kwestii relacji z bratem, a co dopiero innemu bliźniakowi. Nawet z młodszą siostrą nie potrafił o tym rozmawiać—nie chciał jej martwić, woląc raczej niezgrabnie usprawiedliwiać nieobecność (albo okazjonalną obecność) Victora w ich życiu.
Do praktycznych tematów przeszedł wręcz z ulgą, wciąż nieco oszołomiony tym, że Artemis skłonił go do zwierzeń. Zwykle to on wyciągał z ludzi ich emocje, zawodowo.
-Bardzo dobrze. A chabry neutralnie reaguję na leczniczą magię, ale scalają całą mieszankę. - podyktował uczniowi i skinął lekko głową, gdy ten pewniej chwycił moździerz. Chwila zakłopotania prędko minęła—choć Hector reagował na honor Celine bardziej emocjonalnie niż na inne tematy, to potrafił przechodzić do porządku nad o wiele dziwniejszymi słowami słyszanymi w gabinecie.
-Tak! - ucieszył się, gdy Lovegood poprawnie zidentyfikował kamienie. Może miał żyłkę do geomancji? -Niebieski to celestyn, a fioletowy to korund. Niestety, z żadnego z nich nie da się stworzyć meridianu lien, choć służą do wielu innych meridianów. Miałeś rację, mokait działa uspokajająco, ale nie tylko. Łączy się z ciepłem ciała i wspomaga przepływ energii. To czyni go odpowiednim do meridianu lien, który wspomaga regenerację zdrowia. Zamówił go u mnie jeden z pacjentów, który skarży się na chroniczne osłabienie. - wytłumaczył, podsuwając Artemisowi kamień, żeby mógł się mu uważniej przyjrzeć.
-Zetrzyj proszę, kolejne zioła - tym razem mieszankę konwalii, chabrów i niezapominajek. - odpowiednie słoiczki były przygotowane. -Użyjemy ich do kolejnych meridianów. Teraz natrę mokait przygotowaną przed chwilą mieszanką i zaklnę go leczniczą magią. Możesz obserwować, tego rodzaju praktyk nie uczą na kursach uzdrowicielskich. Nauczyłem się ich od starej znachorki, gdy szukałem gdzie popadnie lekarstw dla mojej matki. - meridiany nie uratowały życia pani Vale, ale przynajmniej przyniosły jej trochę ulgi i komfortu. Wielu uzdrowicieli spoglądało na nie z pogardą, ale Hector wierzył i widział, że naprawdę działały—po prostu trzeba było stosować je z rozwagą i umiejętnie łączyć z innego rodzaju środkami. W magipsychiatrii sprawdzały się doskonale, wspomagając pacjentów zarówno swoimi prawdziwymi właściwościami, jak i efektem placebo: samo noszenie przy sobie zaklętego kamienia potrafiło uspokajać.
Poprosił Artemisa o chwilę ciszy, ale zaznaczył, że dźwięki moździerza ani robienia notatek nie będą mu przeszkadzać. Potem obtoczył wystawiony uprzednio na księżycową kąpiel kamień w ziołowej mieszance i sięgnął po różdżkę. Wyjaśnił Lovegoodowi, że w przypadku meridianów nie stosuje się werbalnych inkantacji, a raczej splata leczniczą energię. Wiedział, że dla ucznia może to być dość skomplikowane, ale wierzył, że gdy Artemis lepiej zacznie orientować się w kamieniach i ziołach, to da radę nauczyć go najprostszych meridianów. Zakląć można było wiele kamieni i to od siły magii uzdrowiciela zależało, jak mocne będzie ich działanie. Meridian lien robił wielokrotnie, był jednym z najpopularniejszych wśród pacjentów—więc czarował pewnie, a magia silnie splotła się z kamieniem.
-Chyba jest gotowy. Teraz dam mu odpocząć. Poproszę kolejną mieszankę, inny pacjent zamówił u mnie meridian intenstinum na ukojenie nerwowości i wzmocnienie odporności magicznej. Czy wiesz, że wiele objawów nerwowych wynika z nieprawidłowej pracy jelit, a niekoniecznie z psychiki? Niezapominajki i korund wspomagają ich pracę, wzmacniając czarodzieja. Mam zapasowy korund, więc podejmę dwie próby. - zapowiedział, a potem przystąpił do pracy nad każdym z kamieni. Obtoczył je w mieszance ziół i ponownie przystąpił do splatania magii. Pierwsza z prób niezbyt go usatysfakcjonowała, choć kamień wciąż powinien działać, ale w drugiej energia pięknie splotła się z fioletowym kamieniem—który aż zajaśniał lekko na oczach Artemisa.
-Proszę, zachowaj go. W podzięce za pomoc. - podsunął uczniowi bardziej udany z dwóch nowych meridianów. Może i Artemis wyciągał wiele z tych lekcji, ale dziś jego pomoc była dość prozaiczna, a zaoszczędziła Hectorowi czasu. Poza tym, przygotowanie trzech meridianów zajęło aż trzy godziny, a to sporo cierpliwości. -Jeśli zostaniesz wystawiony na działanie wrogiej magii albo będziesz potrzebował uspokojenia, zaciśnij na nim dłoń i skup się na myśli, by wyzwolił swoją energię. Jest gotowy do użytku i powinien na to odpowiedzieć, zaklęta w nim magia zadziała na około pół godziny. - wyjaśnił. -Jeśli masz jeszcze trochę czasu, możemy powtórzyć podstawy zaklęć uzdrawiających. Próbowałeś ćwiczyć samodzielnie? - sięgnął po zioła i nożyk, by odstawić je na miejsce, ale korzystając z okazji postanowił posiekać jeszcze prędko resztkę korzenia mandragory. Przystąpił do działania, słuchając ucznia i... cofnął z cichym sykiem rękę, skaleczywszy się w palec. Chyba niechcący, choć chwila zadania sobie obrażenia wydawała się dziwnie wygodna dla lekcji. -Albo właściwie, opatrz mnie. Z zatamowaniem krwi, oczyszczeniem rany i tak dalej i tak dalej. - zadecydował, wystawiając ucznia na mały sprawdzian.
rzuty:
meridian lien
pierwszy meridian intenstinum
drugi meridian intenstinum - od razu przekazuję go Artemisowi
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pracownia alchemiczna Vale
Szybka odpowiedź