Pracownia alchemiczna Vale
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulokowana w szopie na tyłach domu i utrzymywana w pedantycznym porządku.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości, w ogrodzie)
Pracownia alchemiczna
Ulokowana w szopie na tyłach domu i utrzymywana w pedantycznym porządku.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości, w ogrodzie)
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 30.09.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Odwaga to stan, kiedy nikt inny nie wie, że się boisz, jak to mawiają ludzie. Więc tak, wydaje mi się, że to dwie strony tej samej monety. - odpowiedział Artemis, uśmiechając się wyrozumiale znad ziół, nad którymi wciąż pracował.
Wsłuchiwał się w historię braci Vale, szkicując w wyobraźni postać Victora. Rosły Gryfon, odważny za młodziaka, mocno zagubiony już jako dorosły mężczyzna, krążący gdzieś tam, wcale nie tak daleko. Rozumiał doskonale, jaki emocjonalny poszt ponosi Hector każdego dnia, przywołując wspomnienia dalekie i bliskie. Dostrzegł również ulgę swojego nauczyciela, gdy zeszli z osobistych tematów.
- Nie, nie - to ja dziękuję. - odpowiedział tylko, nie ciągnąc dalej trudnego tematu, choć ciekawość wciąż nim targała. Zachował jednak kolejne pytania dla siebie, nie chcąc zmęczyć za bardzo Hectora własną obecnością. Być może następnym razem zechce mu opowiedzieć, co się stało z jego nogą i dlaczego żadna ze znanych mu magicznych praktyk nie jest w stanie w stanie odzyskać dawnej sprawności. Może w przyszłości Hector zwierzy się również z historii choroby swojej matki. Magipsychiatra, choć specjalista w swojej dziedzinie, nie jest w stanie sam być ponad przeżywaniem. Emocje nie poważają wiedzy, specjalizacji, racjonalizowania - ryją własne koryta, prowokując ludzi do mierzenia się z największymi słabościami i zranieniami.
W swoich notatkach zrobił tabelę, którą podzielił na dwie części - celestyn i korund. Wypisywał od punktów ich charakterystyczne cechy - barwę, klarowność, twardość, połysk, rozszczepienie światła oraz rzadkość występowania. Dopytywał raz po raz, chcąc zawrzeć na papierze wszystko, co przyda mu się do dalszej nauki. Uradował się, że udało mu się poprawnie zidentyfikować kamień - miał dziś wyjątkowo dobry dzień i wyostrzony umysł. Cała nauka nie idzie jednak w las - do Lovegooda docierało, że z jakiegoś powodu zapamiętywanie nowych zjawisk przychodzi mu łatwiej teraz, wiele lat po ukończeniu edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Za dzieciaka był jednak obciążony innymi troskami, które nie pozwalały mu się skupić.
- O, tak się składa, że niedawno czytałem co nieco o kwiatach. Convallaria majalis, asteraceae oraz... myosotis.
Artemis miał talent do zapamiętywania łacińskich nazw i sentencji. Samej łaciny nie znał zbyt dobrze, ale brzmienie tych nazw przywodziło mu na myśl piękne, nieodkryte jeszcze zaklęcia. Wyobraził sobie, że jedno z nich mogło przywołać kwiecisty deszcz kolorowych płatków, który w czasach pokoju mógłby zdobić, a w przypadku zagrożenia, odgrodzić się od niego wielkim, kwiecistym stosem, po którym niedałoby się wspinać.
- Czytałem, że z konwalii można tworzyć napary na między innymi bóle reumatyczne. Chaber zaś jest idealny do radzenia sobie z szarganymi nerwami, prawda?
Tym razem bez cienia wątpliwości połączył kwietne składniki za pomocą moździerza. Chwycił narzędzie pewnie i zaczął pracować, raz po raz zerkając na splatanie magicznej energii w kamieniach po drugiej stronie stołu. Hector czynił to w skupieniu, by następnie krytycznie ocenić owoc swojego wysiłku.
Gdy ten wyciągnął ku niemu jeden z lepiej udanych meridianów, Artemis szczerze się ucieszył:
- Rety, pięknie dziękuję! Jesteś pewien? Mógłbyś go sprzedać albo wykorzystać w pracy z którymś z twoich pacjentów.
Widząc skaleczenie swojego nauczyciela, przez parę sekund skupił się na krwi. Nie było to wcale płytkie nacięcie, krew zaczęła spływać po palcu, na biurko, na posadzkę.
Wstał więc czym prędzej i z różdżką w gotowości podszedł do Hectora.
- Curatio vulnera! - wypowiedział inkantację najwyraźniej, jak potrafił.
Wsłuchiwał się w historię braci Vale, szkicując w wyobraźni postać Victora. Rosły Gryfon, odważny za młodziaka, mocno zagubiony już jako dorosły mężczyzna, krążący gdzieś tam, wcale nie tak daleko. Rozumiał doskonale, jaki emocjonalny poszt ponosi Hector każdego dnia, przywołując wspomnienia dalekie i bliskie. Dostrzegł również ulgę swojego nauczyciela, gdy zeszli z osobistych tematów.
- Nie, nie - to ja dziękuję. - odpowiedział tylko, nie ciągnąc dalej trudnego tematu, choć ciekawość wciąż nim targała. Zachował jednak kolejne pytania dla siebie, nie chcąc zmęczyć za bardzo Hectora własną obecnością. Być może następnym razem zechce mu opowiedzieć, co się stało z jego nogą i dlaczego żadna ze znanych mu magicznych praktyk nie jest w stanie w stanie odzyskać dawnej sprawności. Może w przyszłości Hector zwierzy się również z historii choroby swojej matki. Magipsychiatra, choć specjalista w swojej dziedzinie, nie jest w stanie sam być ponad przeżywaniem. Emocje nie poważają wiedzy, specjalizacji, racjonalizowania - ryją własne koryta, prowokując ludzi do mierzenia się z największymi słabościami i zranieniami.
W swoich notatkach zrobił tabelę, którą podzielił na dwie części - celestyn i korund. Wypisywał od punktów ich charakterystyczne cechy - barwę, klarowność, twardość, połysk, rozszczepienie światła oraz rzadkość występowania. Dopytywał raz po raz, chcąc zawrzeć na papierze wszystko, co przyda mu się do dalszej nauki. Uradował się, że udało mu się poprawnie zidentyfikować kamień - miał dziś wyjątkowo dobry dzień i wyostrzony umysł. Cała nauka nie idzie jednak w las - do Lovegooda docierało, że z jakiegoś powodu zapamiętywanie nowych zjawisk przychodzi mu łatwiej teraz, wiele lat po ukończeniu edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Za dzieciaka był jednak obciążony innymi troskami, które nie pozwalały mu się skupić.
- O, tak się składa, że niedawno czytałem co nieco o kwiatach. Convallaria majalis, asteraceae oraz... myosotis.
Artemis miał talent do zapamiętywania łacińskich nazw i sentencji. Samej łaciny nie znał zbyt dobrze, ale brzmienie tych nazw przywodziło mu na myśl piękne, nieodkryte jeszcze zaklęcia. Wyobraził sobie, że jedno z nich mogło przywołać kwiecisty deszcz kolorowych płatków, który w czasach pokoju mógłby zdobić, a w przypadku zagrożenia, odgrodzić się od niego wielkim, kwiecistym stosem, po którym niedałoby się wspinać.
- Czytałem, że z konwalii można tworzyć napary na między innymi bóle reumatyczne. Chaber zaś jest idealny do radzenia sobie z szarganymi nerwami, prawda?
Tym razem bez cienia wątpliwości połączył kwietne składniki za pomocą moździerza. Chwycił narzędzie pewnie i zaczął pracować, raz po raz zerkając na splatanie magicznej energii w kamieniach po drugiej stronie stołu. Hector czynił to w skupieniu, by następnie krytycznie ocenić owoc swojego wysiłku.
Gdy ten wyciągnął ku niemu jeden z lepiej udanych meridianów, Artemis szczerze się ucieszył:
- Rety, pięknie dziękuję! Jesteś pewien? Mógłbyś go sprzedać albo wykorzystać w pracy z którymś z twoich pacjentów.
Widząc skaleczenie swojego nauczyciela, przez parę sekund skupił się na krwi. Nie było to wcale płytkie nacięcie, krew zaczęła spływać po palcu, na biurko, na posadzkę.
Wstał więc czym prędzej i z różdżką w gotowości podszedł do Hectora.
- Curatio vulnera! - wypowiedział inkantację najwyraźniej, jak potrafił.
Ostatnio zmieniony przez Artemis Lovegood dnia 17.01.24 13:45, w całości zmieniany 5 razy
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Skinął lekko głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Opanował do perfekcji pokerową twarz, ale bał się bezustannie—po prostu nie mógł zdradzić tego pacjentom. Wcale nie czuł się odważny. Nie w ten sposób, w który odważni byli ludzie zdolni od razu reagować na niesprawiedliwość, nawet kosztem ryzyka i własnej krzywdy. Matka zawsze kazała mu na siebie uważać (bratu rzadziej), więc w sytuacjach stresowych myślał zwykle o sobie, o własnym bezpieczeństwie, o tym, by nie zostawić Orestesa samego na świecie. Nie każdy szedł w ten sposób przez świat, a za tymi najodważniejszymi Hector nigdy nie mógł nadążyć. Uśmiechnął się blado, nie wiedząc za co rozmówca mu dziękuje, choć wiedział, że szczerość była cennym darem. Zapadła cisza, w której Hector mógł skupić się na meridianach, a Artemis na swoich notatkach.
-Chabry dobrze komponują się z meridianami wpływającymi na układ nerwowy i koją samopoczucie. - przytaknął, ale odnośnie konwalii wzruszył ramionami. -Nie zajmuję się ziołolecznictwem, bóle kości zwalczam zwykle zaklęciami. - przyznał z minimalną nutką wyższości. Z taką samą wyższością niektórzy uzdrowiciele wyrażali się o magii meridianów, a nawet o magipsychiatrii, ale to nie przeszkadzało Hectorowi uważać zaklęć za bardziej niezawodne od roślinnego znachorstwa. -Zielarze albo niektórzy alchemicy z pewnością pomogliby ci zgłębić temat. - nie zamierzał jednak hamować ciekawości swojego ucznia, choć nie był pewien, czy doradzić mu konkretnego eksperta. Próbował sobie przypomnieć, czy Prima Lovegood interesowała się takimi sprawami, ale poznał krewną Artemisa jako poważną alchemik w szpitalu św. Munga, a nie jako wiedźmę z lasu. Rozmawiali głównie o zaawansowanych i przebadanych naukowo eliksirach, a ostatnio o kamieniach.
-Jestem pewien. - odwzajemnił uśmiech. -Sprzedam inne, a bardzo pomogłeś mi w nadgonieniu zaległości. - może i ugniatanie ziołowych mieszanek wydawało się prozaiczne, ale Hector nie miał czterech rąk i obecność ucznia znacząco go odciążyła. Zwłaszcza, że deszcz meteorytów już i tak zachwiał jego terminarzem i wydarcie popołudnia na pracę nad meridianami było cenne. Niektórzy pacjenci umawiali się na kryzysowe wizyty, na które musiał znaleźć czas, a na część z nich będzie musiał zabrać przygotowane dzisiaj meridiany. -Meridian, który ci daję łagodzi napady paniki moich pacjentów, ale może też pomóc zachować zimną krew w styczności z wrogą magią. - piękno tych kamieni polegało zarówno na tym, że mogły uspokajać chronicznie chorych, jak i na ich użyteczności dla każdego czarodzieja. Gdyby tylko Hector miał przy sobie jeden ze swoich wytworów, gdy kilka miesięcy temu niespodziewanie zetknął się z dementorem...
...nie. Nie będzie o tym myślał. Wspomnienie wciąż budziło niepokój i przywoływało chłód. Sumienie podpowiadało mu, że być może powinien opowiedzieć o tym kiedyś swojemu znajomemu historykowi, ale nie czuł się gotowy, jeszcze nie. Poza tym, Artemis z pewnością miał wiele ciekawszych historii od osób prawdziwie odważnych—a nie od medyka, który nie był w stanie przywrócić duszy pocałowanemu przez potwora człowiekowi.
Ukłucie bólu złagodziło nieprzyjemne wspomnienia. Przez chwilę z niezdrową fascynacją obserwował własną krew, zastanawiając się czy gdyby zamroził go dementor to płynęłaby nadal czy zamarzła w żyłach—a potem ciepło biegnące z zaklęcia Artemisa przywróciło go do rzeczywistości. Nacięcie zaczęło się zasklepiać.
-Dobrze! - ucieszył się, widząc, że Lovegood bezbłędnie rzucił leczniczy czar. -To nacięcie było świeże, więc mogłeś od razu przystąpić do pracy—ale pamiętaj, że głębsze lub starsze rady trzeba najpierw zdezynfekować zaklęciem Purus. - pouczył jeszcze, tak na wszelki wypadek. -A jeśli kiedyś zetkniesz się z kimś, kogo rana już jest zakażona, to w zasięgu twoich możliwości powinno leżeć Puratio exercette. - pouczył, myjąc dłonie i w razie potrzeby będąc gotowym powtórzyć inkantację do notatek Artemisa. -Puratio exercette oczyszcza zakażone miejsca z ropy, oczyszczając jeszcze dogłębniej niż Purus. Trochę boli, ale gdy ludzie zaniedbują swoje rany - jak mój brat Victor, którego wołami trzeba by zaciągać do uzdrowiciela -bywa konieczne. - stwierdził pogodnie. Artemis zweryfikuje tą pogodę ducha, jeśli kiedykolwiek niechcący zada komuś ból zaklęciem odkażającym, ale Hector zdążył przywyknąć do krzyków pacjentówi kurtyzan.
-Chłoszczyść. - mruknął pod nosem, by zmyć krew ze stołu i podłogi. -Masz jeszcze jakieś pytania? - słońce zniżało się ku zachodowi, spędzili w pracowni kilka godzin. Mógłby długo mówić o uzdrawianiu i magicznych kamieniach, a ale nie chciał przytłoczyć ucznia. -Możesz... - zawahał się, zwykle nie spoufalał się z Artemisem aż tak, ale niedługo będą właściwie rodziną -...zostać na podwieczorek, jeśli masz ochotę. Mój skrzat domowy już pewnie go przygotował.
/zt?
-Chabry dobrze komponują się z meridianami wpływającymi na układ nerwowy i koją samopoczucie. - przytaknął, ale odnośnie konwalii wzruszył ramionami. -Nie zajmuję się ziołolecznictwem, bóle kości zwalczam zwykle zaklęciami. - przyznał z minimalną nutką wyższości. Z taką samą wyższością niektórzy uzdrowiciele wyrażali się o magii meridianów, a nawet o magipsychiatrii, ale to nie przeszkadzało Hectorowi uważać zaklęć za bardziej niezawodne od roślinnego znachorstwa. -Zielarze albo niektórzy alchemicy z pewnością pomogliby ci zgłębić temat. - nie zamierzał jednak hamować ciekawości swojego ucznia, choć nie był pewien, czy doradzić mu konkretnego eksperta. Próbował sobie przypomnieć, czy Prima Lovegood interesowała się takimi sprawami, ale poznał krewną Artemisa jako poważną alchemik w szpitalu św. Munga, a nie jako wiedźmę z lasu. Rozmawiali głównie o zaawansowanych i przebadanych naukowo eliksirach, a ostatnio o kamieniach.
-Jestem pewien. - odwzajemnił uśmiech. -Sprzedam inne, a bardzo pomogłeś mi w nadgonieniu zaległości. - może i ugniatanie ziołowych mieszanek wydawało się prozaiczne, ale Hector nie miał czterech rąk i obecność ucznia znacząco go odciążyła. Zwłaszcza, że deszcz meteorytów już i tak zachwiał jego terminarzem i wydarcie popołudnia na pracę nad meridianami było cenne. Niektórzy pacjenci umawiali się na kryzysowe wizyty, na które musiał znaleźć czas, a na część z nich będzie musiał zabrać przygotowane dzisiaj meridiany. -Meridian, który ci daję łagodzi napady paniki moich pacjentów, ale może też pomóc zachować zimną krew w styczności z wrogą magią. - piękno tych kamieni polegało zarówno na tym, że mogły uspokajać chronicznie chorych, jak i na ich użyteczności dla każdego czarodzieja. Gdyby tylko Hector miał przy sobie jeden ze swoich wytworów, gdy kilka miesięcy temu niespodziewanie zetknął się z dementorem...
...nie. Nie będzie o tym myślał. Wspomnienie wciąż budziło niepokój i przywoływało chłód. Sumienie podpowiadało mu, że być może powinien opowiedzieć o tym kiedyś swojemu znajomemu historykowi, ale nie czuł się gotowy, jeszcze nie. Poza tym, Artemis z pewnością miał wiele ciekawszych historii od osób prawdziwie odważnych—a nie od medyka, który nie był w stanie przywrócić duszy pocałowanemu przez potwora człowiekowi.
Ukłucie bólu złagodziło nieprzyjemne wspomnienia. Przez chwilę z niezdrową fascynacją obserwował własną krew, zastanawiając się czy gdyby zamroził go dementor to płynęłaby nadal czy zamarzła w żyłach—a potem ciepło biegnące z zaklęcia Artemisa przywróciło go do rzeczywistości. Nacięcie zaczęło się zasklepiać.
-Dobrze! - ucieszył się, widząc, że Lovegood bezbłędnie rzucił leczniczy czar. -To nacięcie było świeże, więc mogłeś od razu przystąpić do pracy—ale pamiętaj, że głębsze lub starsze rady trzeba najpierw zdezynfekować zaklęciem Purus. - pouczył jeszcze, tak na wszelki wypadek. -A jeśli kiedyś zetkniesz się z kimś, kogo rana już jest zakażona, to w zasięgu twoich możliwości powinno leżeć Puratio exercette. - pouczył, myjąc dłonie i w razie potrzeby będąc gotowym powtórzyć inkantację do notatek Artemisa. -Puratio exercette oczyszcza zakażone miejsca z ropy, oczyszczając jeszcze dogłębniej niż Purus. Trochę boli, ale gdy ludzie zaniedbują swoje rany - jak mój brat Victor, którego wołami trzeba by zaciągać do uzdrowiciela -bywa konieczne. - stwierdził pogodnie. Artemis zweryfikuje tą pogodę ducha, jeśli kiedykolwiek niechcący zada komuś ból zaklęciem odkażającym, ale Hector zdążył przywyknąć do krzyków pacjentów
-Chłoszczyść. - mruknął pod nosem, by zmyć krew ze stołu i podłogi. -Masz jeszcze jakieś pytania? - słońce zniżało się ku zachodowi, spędzili w pracowni kilka godzin. Mógłby długo mówić o uzdrawianiu i magicznych kamieniach, a ale nie chciał przytłoczyć ucznia. -Możesz... - zawahał się, zwykle nie spoufalał się z Artemisem aż tak, ale niedługo będą właściwie rodziną -...zostać na podwieczorek, jeśli masz ochotę. Mój skrzat domowy już pewnie go przygotował.
/zt?
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Artemis z wdzięcznością przyjął zaklęty uzdrowicielską magią kamień. Zrobiło mu się naprawdę miło. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Nie przywykł do otrzymywania prezentów - tylko Susanne starała się obdarowywać swojego brata różnorodnymi praktycznymi gadżetami. I chwała jej za to! Nie raz te cudeńka ratowały artemisową skórę. Teraz Lovegood mógł dodać do swojej prezentowej kolekcji intenstinum - czuł, że skorzysta z meridianiu prędzej niż później. Przyjrzał się kamieniowi, który skrywał w sobie lecznicze właściwości. Mienił się leciutko. Artemis postanowił, że zostawi go na czarną, zlęknioną chwilę. Takich było na pęczki w ostatnich tygodniach. Los co rusz rzucał go w centrum nieoczekiwanych zdarzeń i stresów, nawet pomimo tego, że usposobieniem wcale nie odbiegał tak bardzo od natury Hectora. Obaj starali się trzymać się z dala od najbardziej zaognionych miejsc i zdarzeń.
Artemis chwycił pióro, oczywiście delikatniej niż moździerz, by zanotować wszystko, co przekazywał mu magipsychiatra: Chabry + meridiany - działają na układ nerwowy i koją samopoczucie. Dodał również zapisek o atakach paniki. Lovegood był bardzo zadowolony z dzisiejszego spotkania. Zarówno z własnego progresu (nie zrobił dziś żadnego błędu, ręka nie zadrżała podczas rzucania zaklęć!), jak i zaangażowania Hectora. Pomimo zmęczenia dał całego siebie, właściwie nie prosząc o nic w zamian.
Artemis nie wyczuł nutki wyższości w jego głosie, gdy wspomniał o ziołolecznictwie. Dla Lovegooda każda magia, oczywiście z wyłączeniem tej plugawej, była świetnym narzędziem, by ulżyć komuś w cierpieniu, wesprzeć lub obronić. Poza tym jego ciotka była utalentowana znachorką, czyniąc prawdziwe cuda za pomocą ziół. Niemożliwym jest, by tak prehistoryczna sztuka magiczna (ale też jej uproszczona mugolska forma) była zwyczajnie nieefektywna. Może powinien zwrócić się rówież do Primy o pomoc? O wprowadzenie do zielarskiego świata?
Artemis poczuł, jak burczy mu w brzuchu. Minęło ładnych parę godzin od ostatniego posiłku. Zgodził się więc z chęcią na pozostanie dłużej w domu Vale'a, ale wcześniej skupił się na wykładzie o uzdrowicielskich zaklęciach, które oczyszczały i zasklepiały rany. Było to doprawdy fascynujące - zarówno sama specyfika uzdrowień, jak i szerokie spektrum wiedzy Hectora. Mógłby słuchać o tym godzinami.
Gdy uprzątnęli i opuścili pracownię, Artemis zasypywał swego nauczyciela pytaniami. Pytał o idealny czas księżycowej kąpieli, o otwieranie meridianowych kanałów, o imię jego skrzata, o techniki magiterapeutyczne, o plan na kolejny dzień... omijał jedynie tematy, które mogłyby sprowadzić cień na twarz Hectora. W domu roznosił się już zapach posiłku. Czy na podwieczorek będzie gulasz?
/zt.
Artemis chwycił pióro, oczywiście delikatniej niż moździerz, by zanotować wszystko, co przekazywał mu magipsychiatra: Chabry + meridiany - działają na układ nerwowy i koją samopoczucie. Dodał również zapisek o atakach paniki. Lovegood był bardzo zadowolony z dzisiejszego spotkania. Zarówno z własnego progresu (nie zrobił dziś żadnego błędu, ręka nie zadrżała podczas rzucania zaklęć!), jak i zaangażowania Hectora. Pomimo zmęczenia dał całego siebie, właściwie nie prosząc o nic w zamian.
Artemis nie wyczuł nutki wyższości w jego głosie, gdy wspomniał o ziołolecznictwie. Dla Lovegooda każda magia, oczywiście z wyłączeniem tej plugawej, była świetnym narzędziem, by ulżyć komuś w cierpieniu, wesprzeć lub obronić. Poza tym jego ciotka była utalentowana znachorką, czyniąc prawdziwe cuda za pomocą ziół. Niemożliwym jest, by tak prehistoryczna sztuka magiczna (ale też jej uproszczona mugolska forma) była zwyczajnie nieefektywna. Może powinien zwrócić się rówież do Primy o pomoc? O wprowadzenie do zielarskiego świata?
Artemis poczuł, jak burczy mu w brzuchu. Minęło ładnych parę godzin od ostatniego posiłku. Zgodził się więc z chęcią na pozostanie dłużej w domu Vale'a, ale wcześniej skupił się na wykładzie o uzdrowicielskich zaklęciach, które oczyszczały i zasklepiały rany. Było to doprawdy fascynujące - zarówno sama specyfika uzdrowień, jak i szerokie spektrum wiedzy Hectora. Mógłby słuchać o tym godzinami.
Gdy uprzątnęli i opuścili pracownię, Artemis zasypywał swego nauczyciela pytaniami. Pytał o idealny czas księżycowej kąpieli, o otwieranie meridianowych kanałów, o imię jego skrzata, o techniki magiterapeutyczne, o plan na kolejny dzień... omijał jedynie tematy, które mogłyby sprowadzić cień na twarz Hectora. W domu roznosił się już zapach posiłku. Czy na podwieczorek będzie gulasz?
/zt.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pracownia alchemiczna Vale
Szybka odpowiedź