Nowy rok 57/58
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dolina Godryka
Dom Bathildy Bagshot Nowy Rok 1957/58 Sylwestrowa zabawa - goście z domu Bathildy Bagshot.
Szafka zniknięć
Sufit pełen gwiazd
Efekty mocarza
Szafka zniknięć
- Efekty kadzidła:
Aby umilić odpoczynek i wzmocnić nastrój w pomieszczeniu Steffen i James postanowili dodać pokojowi nieco magii. Dawny gabinet profesor Bagshot został przyciemniony — nie paliły się w nim żadne świece, nie docierało także światło z zewnątrz. Jedynym źródłem blasku były drobniutkie, iskrzące na suficie gwiazdy. Migoczące, bezchmurne niebo było prostą sztuczką, ale każdy kto zdecydował się położyć na śpiworach i odpocząć, wdychając dym z kadzideł mógł zobaczyć, że gwiazdy na niebie poruszały się, przybierając rozmaite kształty, budując opowiadane Steffenowi przez Jamesa cygańskie historie.
Aby sprawdzić, co pokazuje niebo nad głowami należy rzucić kością k6.
- Historie na nieboskłonie:
Efekty mocarza
- Efekty:
1. Alkohol mocno pali w gardło, tak bardzo, że nie jesteś w stanie wytrzymać i musisz go czymś popić. Wydaje ci się, że sięgnięcie po wodę jest dobrym pomysłem, jednak w pośpiechu i emocjach mylisz szklanki i wypijasz gin do dna, co przyprawia cię o mdłości. Jest jest to początek imprezy i nie zdążyłeś wypić zbyt dużo odbije się to tylko okropnym bólem głowy na drugi dzień. Jeśli jesteś już pijany, zachce ci się wymiotować...
2. Możliwe, że Marcel pomylił zaklęcia i chcąc przyspieszyć proces dochodzenia owoców w alkoholu i cukrze rzucił coś zupełnie niechcąco. Twój kieliszek zdaje się nie tracić swojej zawartości, a ty pijesz i pijesz, nie możesz przestać. Kiedy już jesteś w stanie przyjąć w siebie drinka i odsuwasz go od siebie, kieliszek wciąż jest pełny, jego zawartość wylewa ci się na strój, mocząc go z przodu całkowicie. Przyda ci się trochę zimnego powietrza i dużo wody, inaczej zaliczysz solidnego zgona.
3. Nic się nie dzieje niezwykłego, ale alkohol jest bardzo mocny. Wypicie kilku kieliszków w krótkim odstępie czasu grozi pijaństwem, a kilkunastu totalnym zgonem.
4. Już po uwarzeniu alkoholu, kiedy nabrał swojego koloru, James postanowił zmienić jego barwę na jakąś przyjemniejszą i mniej kojarzącą się ze szczynami. Jego próba okazała się bezskuteczna - przynajmniej wtedy. Teraz, kiedy spojrzysz na zawartość szkła alkohol zmieni przypadkiem kolor, na taki który będzie ci się bardzo źle kojarzył. Jeśli jednak zaryzykujesz i wypijesz Mocarza do dna, zrozumiesz, że w smaku mimo ostrości jest bardzo dobry. Alkohol wprawi cię jednak w śmieszny nastrój i jeszcze przez pewien czas będziesz opowiadać ludziom sprośne lub głupie żarty.
5. Mocarz ma ostry smak i już po wypiciu zaczyna cię rozgrzewać. Możliwe, że chłopcy przesadzili z proporcjami, wlewając zbyt wiele alkoholu na tyle owoców i cukru. Nie dość, że dość szybko wpadniesz w pijacki nastrój, to jeszcze zrobi ci się bardzo gorąco. Ubrania, które masz na sobie zechcesz zdjąć, ale jeśli nie chcesz lub nie możesz tego uczynić będziesz szukać szybkiego sposobu na gwałtowną ochłodę. Kąpiel w wannie z lodowatą woda, wytarzanie się w śniegu, czy zmoczenie głowy w wiadrze może okazać się dobrym pomysłem.
6. Ponoć wystarczy jeden kieliszek, żeby przegiąć. To chyba właśnie ten kieliszek. Kiedy go wypijesz, niezależnie od tego, czy jest twoim pierwszym, czy nie, zaczynasz tracić głowę, a do tego strasznie poplącze ci się język. Wypowiedzenie prostych słów okaże się trudne, możesz seplenić i jąkać się, myląc słowa. Efekt jednak szybko z ciebie zejdzie, wystarczy kilka łyków czegoś bezalkoholowego.
7. Im mocniejszy alkohol tym silniejszy eliksir prawdy. Mocarz wyciska z ciebie wszystkie sekrety, pleciesz wszystko, co ślina przyniesie ci na język. Nie potrafisz powstrzymać się przed zwerbalizowaniem własnych myśli, nawet tych, które powinieneś lub wypadałoby zachować dla siebie. Może to tylko komplementy, może dwuznaczne propozycje — pilnuj się przez najbliższą godzinę, jeśli obawiasz się skutków.
8. Nic się nie dzieje niezwykłego, ale alkohol jest bardzo mocny. Wypicie kilku kieliszków w krótkim odstępie czasu grozi pijaństwem, a kilkunastu totalnym zgonem.
9. Alkohol rozluźnia ciało i umysł. Wypicie jednego kieliszka pozwoli ci przełamać swoje własne bariery i przesunąć granicę na tyle, by nikt nie uznał cię za pijanego, ale na tyle, by dodać ci odwagi do robienia tego, co wcześniej wydawało ci się niemożliwe.
10. Marcel i James nie wymyli słojów, w których pędzili alkohol — nie zauważyli też, że na nich pozostały resztki warzonych przez Norę eliksirów. Alkohol po wypiciu nie wywołuje niczego, post skrzywieniem. jest mocny i choć słodki i ostatecznie przyjemny w smaku, silnie pali przełyk. Po tym jednak stajesz się znacznie atrakcyjniejszy dla pozostałych. Wydajesz się piękniejszy, bardziej urodziwy, czarujący i pociągający. Twoją zmianę może zauważyć każdy kto choć chwilę na ciebie spojrzy. Jak się okazało, Nora szykowała w słojach eliksir upiększający.
11. Alkohol jak alkohol. Jest mocny, a jego wyraźny smak pozostaje na języku i krtani dość długo. Niefortunnie zaplątało się w nim źle przecedzone źdźbło rozmarynu, które wbiło ci się w dziąsło i będzie ci przeszkadzać przez resztę wieczoru, jeśli się z nim jakoś nie uporasz.
12. Jeden kieliszek sprawił, że od razu zachciało ci się kolejnego, ale ugaszenie pragnienia w ten sposób jest złudne. Pijąc rzucasz jeszcze raz.
13. Nic się nie dzieje niezwykłego, ale alkohol jest bardzo mocny. Wypicie kilku kieliszków w krótkim odstępie czasu grozi pijaństwem, a kilkunastu totalnym zgonem.
14. Mocarz, czy tego chcesz czy nie, zwiększył atrakcyjność ludzi wokół ciebie, niezależnie od wszystkich czynników. Nie łudź się, że życie stało się piękniejsze, alkohol po prostu zawrócił ci w głowie, wzmógł w tobie potrzebę bycia blisko innych — przytulenia, pocałowania, dotknięcia. Po prostu bycia blisko.
15. Masz ochotę zrobić coś szalonego. Nie wiesz co, ale czujesz się pobudzony i zachęcony do wzięcia udziału w czymś, o czym nigdy wcześniej byś nie pomyślał — a jeśli byś pomyślał, to zwyczajnie masz ochotę poddać temu i to zrobić. Niezależnie od tego, czy miałby to być taniec na stole, czy przytulenie nieznajomego, czujesz, że możesz żyć tą chwilą.
16. Nic się nie dzieje niezwykłego, ale alkohol jest bardzo mocny. Wypicie kilku kieliszków w krótkim odstępie czasu grozi pijaństwem, a kilkunastu totalnym zgonem.
17. Zbyt szybkie wypicie alkoholu wywołało w tobie atak czkawki. Jest nagła i trudna do opanowania, co gorsza, przypomina czkawkę teperotabcyjną. Na szczęścia działa na niewielkie odległości i przenosi cię tylko z pokoju do pokoju przez kilka chwil. Wypicie szklanki wody przerwie ten dziwny cykl podróży.
18. Alkohol, jak każdy wie, wzmaga popęd. To stało się niezależne od ciebie, ale jedna z osób, które towarzyszyły ci w piciu na krótką chwilę wydała się atrakcyjniejsza od wszystkich pozostałych. Twoje serce zabiło szybciej, a w głowie pojawiły się kompletnie nie twoje myśli. Może to minie, może pozostanie - wiesz tylko ty.
19. Alkohol rozszerza naczynia krwionośne, a w takich ilościach, jak w przypadku Mocarza, zdaje się robić to bardzo wyraźnie. Twoje oczy zaczynają błyszczeć, usta wydają się pełniejsze, bardziej soczyste i miękkie, nabrzmiał krwią, a policzki lekko, zdrowo zaróżowione. O ile nie jest to któryś kieliszek z kolei nie musisz się niczym martwić.
20. Nic się nie dzieje niezwykłego, ale alkohol jest bardzo mocny. Wypicie kilku kieliszków w krótkim odstępie czasu grozi pijaństwem, a kilkunastu totalnym zgonem.
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 27.12.21 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Nie wiedział czy użył za dużo siły, czy oślizgnął się na zlodowaciałym śniegu, ale efekt był wciąż taki sam. Z jego ust wyrywał się bliżej niezidentyfikowany skrzek, a on upadł jak kłoda na Jamesa pociągając jeszcze na siebie wciąż trzymaną Nelkę. No upadku to on się nie spodziewał, a co dopiero tak feralnego. - Przepraszam! - Wystękał czując jak Nelka pomału się podnosi. Zaraz później chciał zrobić to samo już podpierając się rękami, ale James miał mu w tym jeszcze pomóc spychając go z siebie. Wiedział, że trochę ważył, ale nie był gruby...
Wzdychając cierpiętniczo wygramolił się jakoś na równe nogi upewniając się, żeby nie pchnąć w procesie przypadkiem rudowłosej, po czym odwrócił się za siebie spojrzał na wciąż leżącego Jamesa. - Żyjesz? - Zapytał wyciągając do chłopaka dłoń chcąc pomóc mu wstać. Byli zmarznięci, przemoczeni i zmęczeni. To naprawdę już była pora by wrócić do domu.
Wzdychając cierpiętniczo wygramolił się jakoś na równe nogi upewniając się, żeby nie pchnąć w procesie przypadkiem rudowłosej, po czym odwrócił się za siebie spojrzał na wciąż leżącego Jamesa. - Żyjesz? - Zapytał wyciągając do chłopaka dłoń chcąc pomóc mu wstać. Byli zmarznięci, przemoczeni i zmęczeni. To naprawdę już była pora by wrócić do domu.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
KOSTKI
1 - Steffen jest cicho i udaje mu się schować tak, że nikt go nie zauważa;
2 - Steffen zeskakując z szafy narobił łoskotu i zwrócił na siebie uwagę;
3 - Marcel i Thomas słyszą chrobotanie pazurków i wiedzą, że gdzieś tu jest szczur, ale nie mogą go dostrzec (test na spostrzegawczość - rzut Steffena na skradanie 75)
1 - Steffen jest cicho i udaje mu się schować tak, że nikt go nie zauważa;
2 - Steffen zeskakując z szafy narobił łoskotu i zwrócił na siebie uwagę;
3 - Marcel i Thomas słyszą chrobotanie pazurków i wiedzą, że gdzieś tu jest szczur, ale nie mogą go dostrzec (test na spostrzegawczość - rzut Steffena na skradanie 75)
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Zawisłam na chwilę nad nim, krzyżując tęczówki, kiedy odpowiedział. Wytrzymując spojrzenie, a może sprawdzając w nim, czy mówił poważnie. Nie odpowiedziałam jednak nic, wyciągając ręce do Aidana. Zaciskając szczękę. Czując, jak zęby zaczynają uderzać o siebie. Patrzyłam z boku, zerkając, głowę mając odwróconą w drugą stronę. Niebezpieczne. Takie było. Ale mimo to, kiedy tylko stanął na nogach ruszyłam w jego stronę jeszcze raz dokładnie tak jak tego chciał. Niezadowolona, głównie z siebie.
- Wy-wy-starczy. - oznajmiłam po tym, otrzepując jeszcze sukienkę ze śniegu, chociaż pewnie cała była mokra. Wargi zrobiły się fioletowe, a żeby uderzać o siebie. - Wracam d-d-do ś-ś-środka. - oznajmiłam im jeszcze. Przenosząc spojrzenie od Aidana do Jamesa, na tym drugim zawieszając spojrzenie. - Lepiej wyglądasz, kiedy się u-uśmiech-chasz. - stwierdziłam szczerze, reszta krążącego alkoholu musiała w tym mi pomóc. Bo o to chyba mi wtedy chodziło na środku pokoju. O uśmiech, który lubiłam. Chyba.
- Wy-wy-starczy. - oznajmiłam po tym, otrzepując jeszcze sukienkę ze śniegu, chociaż pewnie cała była mokra. Wargi zrobiły się fioletowe, a żeby uderzać o siebie. - Wracam d-d-do ś-ś-środka. - oznajmiłam im jeszcze. Przenosząc spojrzenie od Aidana do Jamesa, na tym drugim zawieszając spojrzenie. - Lepiej wyglądasz, kiedy się u-uśmiech-chasz. - stwierdziłam szczerze, reszta krążącego alkoholu musiała w tym mi pomóc. Bo o to chyba mi wtedy chodziło na środku pokoju. O uśmiech, który lubiłam. Chyba.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Westchnął ze zrezygnowaniem - Fin też musiała być urżnięta, że w całym tym rozgardiaszu zaczęła wymachiwać różdżką i wrzeszczeć po Thomasie, który próbował pomóc Castorowi. A zawsze wydawała się twardo stąpać po ziemi.
- Thomas, serio? Castor się wyrzyguje w łazience, a ty mnie pytasz o romanse? Na dodatek o jego dziewczynę? - zaciągnął się papierosem, kątem oka spoglądając na scenę w śniegu. Dostrzegał Aidana zepchniętego z Jamesa, ignorując potencjalne zagrożenie. Jamesowi nic w tym układzie nie groziło. Skrzywił się, kiedy Aidan kolejny raz zagrał anioła. - Miałeś się nie zbliżać do Nory - przypomniał mu, spoglądając na niego z powagą. - Podrywasz ją, całując się jednocześnie z Nealą? Wiesz w ogóle, że to lady? Jej rodzina wyrwie ci nogi z dupy - Nie wiedział, czy Weasleyowie różnili się od innych rodzin, ale słyszał dostatecznie wiele, by czuć przed nimi respekt. - Myślisz w ogóle o którejś z nich na poważnie? - zapytał z niesmakiem, bo nie mógł się zgodzić na wykorzystywanie Nory. Sheila? Na krótko przeniósł na nią przepraszające spojrzenie. - Powinieneś sprawdzić, co z Castorem, Thomas - odpowiedział wracając wzrok ku niemu.
- Thomas, serio? Castor się wyrzyguje w łazience, a ty mnie pytasz o romanse? Na dodatek o jego dziewczynę? - zaciągnął się papierosem, kątem oka spoglądając na scenę w śniegu. Dostrzegał Aidana zepchniętego z Jamesa, ignorując potencjalne zagrożenie. Jamesowi nic w tym układzie nie groziło. Skrzywił się, kiedy Aidan kolejny raz zagrał anioła. - Miałeś się nie zbliżać do Nory - przypomniał mu, spoglądając na niego z powagą. - Podrywasz ją, całując się jednocześnie z Nealą? Wiesz w ogóle, że to lady? Jej rodzina wyrwie ci nogi z dupy - Nie wiedział, czy Weasleyowie różnili się od innych rodzin, ale słyszał dostatecznie wiele, by czuć przed nimi respekt. - Myślisz w ogóle o którejś z nich na poważnie? - zapytał z niesmakiem, bo nie mógł się zgodzić na wykorzystywanie Nory. Sheila? Na krótko przeniósł na nią przepraszające spojrzenie. - Powinieneś sprawdzić, co z Castorem, Thomas - odpowiedział wracając wzrok ku niemu.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
- Już nie rzyga, przebiera się - odpowiedział, wywracając oczami. Gdyby Sproutowi coś dolegało to przecież by go nie zostawił samego. - Wiesz co widząc jak go potraktowała to ja nie wiem czy oni są razem, czy jednak nie... Zresztą, nie odpowiedziałeś na pytanie. Nelka? Sheila? Anne? - dodał, przypominając sobie, jakie panny jeszcze były na imprezie.
- Wiem, że to lady. Nie podrywałem jej całując się z Nelą - przynajmniej tego nie planowałem, samo tak wyszło. - A Nora nie chce ze mną gadać. Dała mi ultimatum to dałem jej spokój, bo tego chciała - stwierdził, bo też po części było to prawdą. Zresztą... nic ich aż takiego nie łączyło. Jeden spacer po latach niewidywania się, a ona daje mu ultimatum? Jeszcze tak absurdalne.
- Nie potrzebowała kłopotów, więc nie chciała mnie widzieć - rzucił, a słysząc sugestię, uśmiechnął się zaraz szeroko, wyraźnie zwiastując kłopoty.
- Oh, czyli moja siostra? - rzucił, zaraz kierując się do drzwi, aby kiedy się za nimi znalazł, rzucić zaklęcie. Skoro Marcel chciał prywatności z Sheilą...
- Colloportus.
- Wiem, że to lady. Nie podrywałem jej całując się z Nelą - przynajmniej tego nie planowałem, samo tak wyszło. - A Nora nie chce ze mną gadać. Dała mi ultimatum to dałem jej spokój, bo tego chciała - stwierdził, bo też po części było to prawdą. Zresztą... nic ich aż takiego nie łączyło. Jeden spacer po latach niewidywania się, a ona daje mu ultimatum? Jeszcze tak absurdalne.
- Nie potrzebowała kłopotów, więc nie chciała mnie widzieć - rzucił, a słysząc sugestię, uśmiechnął się zaraz szeroko, wyraźnie zwiastując kłopoty.
- Oh, czyli moja siostra? - rzucił, zaraz kierując się do drzwi, aby kiedy się za nimi znalazł, rzucić zaklęcie. Skoro Marcel chciał prywatności z Sheilą...
- Colloportus.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
A jednak groźba ponownego spotkania z Thomasem i proszenia o pomoc podziałała. Przed wyjściem z łazienki cofnął się jeszcze, chwytając biały podkoszulek, który miał zabrać starszemu z braci Doe, po czym schował różdżkę do kieszeni. Gdy spojrzał na siebie w lustrze miał wrażenie, że nie wygląda już jak sto nieszczęść, ale jak... siedemdziesiąt, może.
Choć starał się nie szarżować, w końcu dalej był wybitnie zmęczony, udało mu się dotrzeć do pokoju, w którym wydarzyła się cała afera w sposób... całkiem zgrabny. Gdy otworzył drzwi, zauważył, że Jamesa nie było w środku. Odetchnął z ulgą (i bezboleśnie), a widząc Thomasa i stojącego obok Marcela, podszedł do nich, nieświadom, że gdzieś obok niego może znajdować się niewidzialny szczur.
— Będę żył — oznajmił, zanim ktokolwiek zapytał, po czym korzystając z niewielkiej odległości, podrzucił koszulkę Thomasowi. Zawiesił na chwilę spojrzenie na Marcelu, próbując nawet uśmiechnąć się w jakiś składny sposób. To w końcu jego urodziny, a...
Przełknął głośno ślinę, uciekając wzrokiem gdzieś na bok.
— Przepraszam, Marcel. To twoje urodziny, a nie potańcówka pod Quantock, to nie miało tak wyglądać — mruczał niechętnie, bo gdzieś w środku miał pewność, że nie powinien przecież przepraszać, że to nie jego wina, że to wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem, w dodatku rozdmuchanym przez alkohol i chyba dziedziczną (sądząc po kilku wcześniejszych rozmowach o ojcu rodzeństwa Doe, jakie przeprowadził z Thomasem) skłonnością do agresji Jimmy'ego. — Wszystkiego najlepszego tak czy siak — uśmiechnął się słabo, mrużąc przy tym oczy. Te bolały go od wzmożonego wysiłku i bardzo prędko chciały dodatkowo nawilżyć się łzami. Ale hej, przynajmniej wyglądał prawie tak samo jak na początku imprezy!
— Tommy, masz te okulary?
Choć starał się nie szarżować, w końcu dalej był wybitnie zmęczony, udało mu się dotrzeć do pokoju, w którym wydarzyła się cała afera w sposób... całkiem zgrabny. Gdy otworzył drzwi, zauważył, że Jamesa nie było w środku. Odetchnął z ulgą (i bezboleśnie), a widząc Thomasa i stojącego obok Marcela, podszedł do nich, nieświadom, że gdzieś obok niego może znajdować się niewidzialny szczur.
— Będę żył — oznajmił, zanim ktokolwiek zapytał, po czym korzystając z niewielkiej odległości, podrzucił koszulkę Thomasowi. Zawiesił na chwilę spojrzenie na Marcelu, próbując nawet uśmiechnąć się w jakiś składny sposób. To w końcu jego urodziny, a...
Przełknął głośno ślinę, uciekając wzrokiem gdzieś na bok.
— Przepraszam, Marcel. To twoje urodziny, a nie potańcówka pod Quantock, to nie miało tak wyglądać — mruczał niechętnie, bo gdzieś w środku miał pewność, że nie powinien przecież przepraszać, że to nie jego wina, że to wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem, w dodatku rozdmuchanym przez alkohol i chyba dziedziczną (sądząc po kilku wcześniejszych rozmowach o ojcu rodzeństwa Doe, jakie przeprowadził z Thomasem) skłonnością do agresji Jimmy'ego. — Wszystkiego najlepszego tak czy siak — uśmiechnął się słabo, mrużąc przy tym oczy. Te bolały go od wzmożonego wysiłku i bardzo prędko chciały dodatkowo nawilżyć się łzami. Ale hej, przynajmniej wyglądał prawie tak samo jak na początku imprezy!
— Tommy, masz te okulary?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Miała nadzieję, że w momencie kiedy następna osoba dobrotliwie doradzi jej zrelaksowanie się i wyjście gdzieś z przyjaciółmi, aby się dobrze bawić, ta osoba wspomni tę sytuację i zastanowi się nad tymi słowami. Wszyscy gdzieś wybiegli, poobrażani bardziej lub mniej, a próba doprowadzenia tego miejsca do porządku…na podłodze była woda po tych wszystkich Balneo, brokat walał się wszędzie…nie mówiąc już o tym, że w powietrzu chyba wciąż było nieco czuć wymiociny i krew. Zamknęła ostatecznie okno, idąc po jakąś ścierkę i myjąc tyle ile mogła podłogi. Chciała naprawdę iść za Eve, ale słowa Jamesa kołatały się jej po głowie, tak samo jak odpowiedź Eve…miała wrażenie, że bolała ją głowa i najchętniej poszłaby gdzieś indziej. Albo zawołała Marsa i zasnęła obok niego.
Spojrzała jeszcze niemrawo na wszystkich przechodzących, nie wiedząc nawet, co im odpowiedzieć, nie mając już nawet siły zwracać uwagi Thomasowi. Ten to tylko ciągle by gadał o jej zauroczeniach i podpuszczał chłopców…tak jakby bez tego nawet nikt nie nią nie spojrzał. Dopiero kiedy Thomas wychodził, zmarszczyła brwi.
- Co…
Spojrzała jeszcze niemrawo na wszystkich przechodzących, nie wiedząc nawet, co im odpowiedzieć, nie mając już nawet siły zwracać uwagi Thomasowi. Ten to tylko ciągle by gadał o jej zauroczeniach i podpuszczał chłopców…tak jakby bez tego nawet nikt nie nią nie spojrzał. Dopiero kiedy Thomas wychodził, zmarszczyła brwi.
- Co…
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Dotarły do niego przeprosiny, ale nie zareagował na nie. Przewrócił tylko oczami, próbując zepchnąć go z siebie. Był pewien, że zaraz wszystko zwróci, cały ten alkohol, który wypił. Treść żołądka podskoczyła mu do gardła, ale w porę to zatrzymał i wziął głęboki wdech. Dźwignął się na łokciach, a kiedy Aidan wystawił rękę przed siebie, spojrzał wpierw na nią, a potem przemknął spojrzeniem na jej właściciela, nic nie mówiąc. Z wahaniem ją ujął, korzystając z pomocy i wstał, odszukując wzrokiem Nealę, która zgodnie z jego prośbą przyfastrygowała mu raz jeszcze. Nie spodziewał się tego — nie żeby o to nie prosił, a jednak stało się to tak szybko i tak nieoczekiwanie, że kompletnie stracił równowagę. Cofnął się, odzyskał ją robiąc dwa kroki w tył. Policzek zapiekł go tym razem mocniej; przyjąwszy trzy ciosy o różnej sile, zrobił się już czerwony i zaczynał nabierać sinych i fioletowych barw. Przymknął na moment powieki, zdając sobie sprawę, że chyba zeszło z niego to wszystko; zrobiło mu się chłodno, a nawet zimno. Podniósł spojrzenie ku Rudej, najbardziej zaskoczony jednak jej słowami. I chyba zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Rozchylił usta, ale żadne słowo nie wydostało się z jego gardła. Kiedy zamknął usta spuścił wzrok — dopiero teraz poczuł palący go wstyd. I chyba całkiem wytrzeźwiał, bo miał ochotę zostawić wszystko i wszystkich i zniknąć, zmyć się, byle nie musieć patrzeć komukolwiek w oczy.
— Dogonię was — mruknął, sięgając po leżącą w śniegu butelkę ognistej, odkręcił ją i z gwinta upił łyk, powracając do podpierania fontanny.
— Dogonię was — mruknął, sięgając po leżącą w śniegu butelkę ognistej, odkręcił ją i z gwinta upił łyk, powracając do podpierania fontanny.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stał tak chwilę z wyciągniętą ręką nie będąc pewien, czy James w końcu ją chwyci, czy odrzuci pomoc. Ulżyło mu jednak, gdy wybrał on pierwszą opcje. Podciągnął go nieco, tym razem będąc naprawdę ostrożnym, aby znów się nie poślizgnąć, a gdy ten stanął już na równych nogach to... znów oberwał. - Nelka! - Zawołał w zdziwieniu przyglądając się przyjaciółce. Zaraz później jednak spojrzenie przeniósł na chłopaka upewniając się, że nie skończy znów na ziemi, no i czy czasem równie zaskoczony nie odda ciosu. Tak odruchowo. James był jednak zajęty własnymi myślami. Aidan swój wzrok znów przeniósł na dziewczynę patrząc na nią ze szczerą sympatią i dumą. - Chodź. Zrobię nam herbaty siłaczko. - Sukienka nie dawała jej za dużo w starciu z takim mrozem, szczególnie przemoczona. Musiała się rozgrzać. Nikt z nich nie ubrał niczego na wierzch, więc nawet nie miał czego zaoferować jej, żeby okryła się już teraz. - Zaczynam się ciebie bać. - Wyszeptał mało dyskretnie w rozbawieniu szczerząc się jak głupi do serca. Choć wolałby żeby to przebiegło w innych okolicznościach, a ona cała nie drżała z zimna naprawdę się spisała. Ciekawiło go tylko jak wiele z tego będzie jutro pamiętać.
Przystanął na moment i odwrócił się spoglądając na chłopaka, który odnalazł już swoje miejsce przy fontannie. Było mu głupio, że wcześniej zachował się wobec niego jak skończony osioł. Najpierw ta sytuacja z Marcelem, później ta cała bójka, zmartwienie Nelką... nikt nie był dziś chyba sobą. - Tylko nie siedź tu długo. W środku jest cieplej. - Rzucił jeszcze do chłopaka uśmiechając się krótko, aby za rudowłosą udać się do domu.
Przystanął na moment i odwrócił się spoglądając na chłopaka, który odnalazł już swoje miejsce przy fontannie. Było mu głupio, że wcześniej zachował się wobec niego jak skończony osioł. Najpierw ta sytuacja z Marcelem, później ta cała bójka, zmartwienie Nelką... nikt nie był dziś chyba sobą. - Tylko nie siedź tu długo. W środku jest cieplej. - Rzucił jeszcze do chłopaka uśmiechając się krótko, aby za rudowłosą udać się do domu.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Plan był prosty. A takie są często najtrudniejsze.
Chociaż marzenie o chochlewkach wciąż było w nim żywe, jego zmarznięte, mokre ciało powierzyło mu zadanie poboczne tej arcyważnej misji smalenia. Musiał znaleźć swoje wierzchnie okrycie. Zważywszy na to, że ostatnim razem, jak miał je na sobie był właśnie w tym samym ogrodzie, gdzie przed chwilą wykonywał tańce wygibańce – nie zauważone niestety czy stety przez tę, z którą to miał się smalić – a najbardziej oczywiste miejsce jego spoczynku stanowiło pomieszczenie, z gwieździstym niebem walącym się na łeb, Leon powędrował do wykusza.
Tam nie było. Był za to alkohol, którego dotknął palcem, ale nie powziął ze sobą, gdyż odezwał się w nim uśpiony od jakiegoś czasu rozsądek. Albo po prostu bał się, że zapomni po co w ogóle tam wszedł. Wyruszył czem prędzej w dalszą podróż, co by go nie kusiło jednak spróbować innych trunków. Przemierzał korytarze, izby, kondygnacje po kilka razy mamrocząc tylko do siebie przy każdym powrocie do tego samego pomieszczenia:
- Jaki duży ten dom, większy niż mój.
Trochę już mu się pomieszało od tego krążenia. W salonie szukał jedzenia, fortepianu w korytarzu, w wykuszu swojego skrzata, a w kuchni płaszcza. Ostatecznie poddał się pewnego razu w przestrzeni kuchennej. Poddał się jedzeniu, bo od tej długiej tułaczki dopadł go głód i zmęczenie. Napełnił sobie talerz wszystkim po trochu i pożerając zawzięcie – widelcem i nożem, sawłar wiwr – przypomniał sobie o fortepianie.
- No miałem jej zagrać jej. Rekwiem jakiś. – rzekł zagryzłszy królika śliwkową bułą – Mm, dobra ta kaczka. Nie. Sonatę miałem grać. – spojrzał na sałatę – I co kasztaniaku. W której sieni macie instrumenta? – właśnie kasztan miał mu odpowiadać, lecz Longbottom przegryzł go na poły – Nic to. – westchnął i zapatrzył się w kafelki.
O nie! Przecież wieki mnie nie było!
Rzucił nagle sztućce i wybiegł z kuchni.
Wrócił po widelec – jednak sawłar, ale już nie wiwr.
Po drodze, jakkolwiek „po drodze” to było, zawitał do wykusza, gdzie oparł się pokusie po raz trzeci może, za to postanowił improwizować i zgarnął pod pachę jakiś stojący na parapecie sukulent.
Raz-dwa pojawił się zdyszany tam, gdzie rozpoczął przygodę, u drzwi do ogrodu.
- Nelka, patrz! Mam kwiatek! – stał dumnie z talerzem w dłoni i donicą pod pachą - O, mój płaszcz! Chcesz? – Jedzenie? Roślinkę? Zwisający z szafki płaszcz?
Chociaż marzenie o chochlewkach wciąż było w nim żywe, jego zmarznięte, mokre ciało powierzyło mu zadanie poboczne tej arcyważnej misji smalenia. Musiał znaleźć swoje wierzchnie okrycie. Zważywszy na to, że ostatnim razem, jak miał je na sobie był właśnie w tym samym ogrodzie, gdzie przed chwilą wykonywał tańce wygibańce – nie zauważone niestety czy stety przez tę, z którą to miał się smalić – a najbardziej oczywiste miejsce jego spoczynku stanowiło pomieszczenie, z gwieździstym niebem walącym się na łeb, Leon powędrował do wykusza.
Tam nie było. Był za to alkohol, którego dotknął palcem, ale nie powziął ze sobą, gdyż odezwał się w nim uśpiony od jakiegoś czasu rozsądek. Albo po prostu bał się, że zapomni po co w ogóle tam wszedł. Wyruszył czem prędzej w dalszą podróż, co by go nie kusiło jednak spróbować innych trunków. Przemierzał korytarze, izby, kondygnacje po kilka razy mamrocząc tylko do siebie przy każdym powrocie do tego samego pomieszczenia:
- Jaki duży ten dom, większy niż mój.
Trochę już mu się pomieszało od tego krążenia. W salonie szukał jedzenia, fortepianu w korytarzu, w wykuszu swojego skrzata, a w kuchni płaszcza. Ostatecznie poddał się pewnego razu w przestrzeni kuchennej. Poddał się jedzeniu, bo od tej długiej tułaczki dopadł go głód i zmęczenie. Napełnił sobie talerz wszystkim po trochu i pożerając zawzięcie – widelcem i nożem, sawłar wiwr – przypomniał sobie o fortepianie.
- No miałem jej zagrać jej. Rekwiem jakiś. – rzekł zagryzłszy królika śliwkową bułą – Mm, dobra ta kaczka. Nie. Sonatę miałem grać. – spojrzał na sałatę – I co kasztaniaku. W której sieni macie instrumenta? – właśnie kasztan miał mu odpowiadać, lecz Longbottom przegryzł go na poły – Nic to. – westchnął i zapatrzył się w kafelki.
O nie! Przecież wieki mnie nie było!
Rzucił nagle sztućce i wybiegł z kuchni.
Wrócił po widelec – jednak sawłar, ale już nie wiwr.
Po drodze, jakkolwiek „po drodze” to było, zawitał do wykusza, gdzie oparł się pokusie po raz trzeci może, za to postanowił improwizować i zgarnął pod pachę jakiś stojący na parapecie sukulent.
Raz-dwa pojawił się zdyszany tam, gdzie rozpoczął przygodę, u drzwi do ogrodu.
- Nelka, patrz! Mam kwiatek! – stał dumnie z talerzem w dłoni i donicą pod pachą - O, mój płaszcz! Chcesz? – Jedzenie? Roślinkę? Zwisający z szafki płaszcz?
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sam chciał.
Na moje usprawiedliwienie - SAM CHCIAŁ. Powtórzyłam sobie raz jeszcze i głową skinęłam na potwierdzenie własnych słów i odsunięcie jakichkolwiek obaw, kiedy gnałam ku niemu raz jeszcze. Oddychałam nadal ciężko i zauważyłam że ziemno dociera mocniej przebijając się przez adrenalinę, a i ono trochę chyba mi otrzeźwiało. Objęłam się ramionami pocierając je o siebie, nie odciągając tęczówek od Jamesa. Wypowiadając za to kolejne słowa, łapiąc jego spojrzenie.
- SAM CHCIAŁ! - uniosłam się w odpowiedzi i wytłumaczeniu do Aidana. Zakładając dłonie na piersi i unosząc wyżej brodę wzrokiem lustrując sylwetkę cygana. - Dobrze. - zgodziłam się, już stawiając pierwszy krok za Aidanem, ale uciekające spojrzenie Jamesa mnie zatrzymało.
- Nie uciekaj t-t-eraz. - oskarżająco wskazałam na niego palcem nie odejmując spojrzenia i marszcząc w złości brwi. Pokonałam kilka kroków, żeby go wbić w jego klatkę. - Cała ręka mnie b-b-oli z tego poświęcenia. - uniosłam ją jako dowód potrząsając łagodnie, niemal pewna, że zrobiłam tyle samo krzywdy sobie co i jemu. Uniosłam wargi w uśmiechu. - Patrz tak jak wcześniej. - wyzwałam go cofając się o krok, a potem drugi tyłem na przód. Już wszystko widziałam. - Mama zawsze mówiła, że emocje lusdzkie są. - dodałam na koniec jeszcze, bo tak mi w głowie zaświtało. Ale to chyba nie był sposób, chociaż już nie dodałam tej myśli głośno. W kilku szybszych krokach dogoniłam Aidana, który szepnął mi na ucho. Zaśmiałam się odwracając głowę. Zatrzymałam się, żeby naprężyć bicespa i teatralnie go cmoknąć. - I prawidłowo. - dodałam zadowolona wchodząc do domu w którym trafiłam na Leona. Leona wołającego mnie. Trzymającego talerz i… doniczkowego kwiatka? Przesunęłam spojrzeniem od jego zadowolonej twarzy, do jedzenia zatrzymując się na doniczce. Zmarszczyłam trochę brwi.
- Gratuluję? - zaryzykowałam dość niepewnie, nie łącząc za bardzo po co mu te kwiatki i talerze, ale wydawał się widocznie zadowolony z tego, że je ma.
- Hm… - zastanowiłam się nad pytaniem, przekrzywiając odrobinę głowę. W końcu sięgając po talerz z jedzeniem. - Dzięki. Aidaaan, herbaty. - poprosiłam jeszcze od razu, czując skostniałe palce. - Ch-chodźmy do kuchni. - zaproponowałam obojgu.
Na moje usprawiedliwienie - SAM CHCIAŁ. Powtórzyłam sobie raz jeszcze i głową skinęłam na potwierdzenie własnych słów i odsunięcie jakichkolwiek obaw, kiedy gnałam ku niemu raz jeszcze. Oddychałam nadal ciężko i zauważyłam że ziemno dociera mocniej przebijając się przez adrenalinę, a i ono trochę chyba mi otrzeźwiało. Objęłam się ramionami pocierając je o siebie, nie odciągając tęczówek od Jamesa. Wypowiadając za to kolejne słowa, łapiąc jego spojrzenie.
- SAM CHCIAŁ! - uniosłam się w odpowiedzi i wytłumaczeniu do Aidana. Zakładając dłonie na piersi i unosząc wyżej brodę wzrokiem lustrując sylwetkę cygana. - Dobrze. - zgodziłam się, już stawiając pierwszy krok za Aidanem, ale uciekające spojrzenie Jamesa mnie zatrzymało.
- Nie uciekaj t-t-eraz. - oskarżająco wskazałam na niego palcem nie odejmując spojrzenia i marszcząc w złości brwi. Pokonałam kilka kroków, żeby go wbić w jego klatkę. - Cała ręka mnie b-b-oli z tego poświęcenia. - uniosłam ją jako dowód potrząsając łagodnie, niemal pewna, że zrobiłam tyle samo krzywdy sobie co i jemu. Uniosłam wargi w uśmiechu. - Patrz tak jak wcześniej. - wyzwałam go cofając się o krok, a potem drugi tyłem na przód. Już wszystko widziałam. - Mama zawsze mówiła, że emocje lusdzkie są. - dodałam na koniec jeszcze, bo tak mi w głowie zaświtało. Ale to chyba nie był sposób, chociaż już nie dodałam tej myśli głośno. W kilku szybszych krokach dogoniłam Aidana, który szepnął mi na ucho. Zaśmiałam się odwracając głowę. Zatrzymałam się, żeby naprężyć bicespa i teatralnie go cmoknąć. - I prawidłowo. - dodałam zadowolona wchodząc do domu w którym trafiłam na Leona. Leona wołającego mnie. Trzymającego talerz i… doniczkowego kwiatka? Przesunęłam spojrzeniem od jego zadowolonej twarzy, do jedzenia zatrzymując się na doniczce. Zmarszczyłam trochę brwi.
- Gratuluję? - zaryzykowałam dość niepewnie, nie łącząc za bardzo po co mu te kwiatki i talerze, ale wydawał się widocznie zadowolony z tego, że je ma.
- Hm… - zastanowiłam się nad pytaniem, przekrzywiając odrobinę głowę. W końcu sięgając po talerz z jedzeniem. - Dzięki. Aidaaan, herbaty. - poprosiłam jeszcze od razu, czując skostniałe palce. - Ch-chodźmy do kuchni. - zaproponowałam obojgu.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ten wieczór zdecydowanie miał przejść do historii. Jeśli nie pod względem rewelacji na stopie czysto towarzyskiej, okraszonej, zdaje się, romansem, to z całą pewnością na polu talentów co poniektórych biesiadników. Tym razem pełnię swoich magicznych umiejętności postanowił okazać Thomas W iście zbożnym, choć nie pobożnym celu zapragnął zapewnić prywatności swoim przyjaciołom. Przeszedł przez próg, zamknął za sobą drzwi i wyciągnął różdżkę, całkowicie nie biorąc pod uwagę tego, że rzucanie zaklęć pod wpływem zazwyczaj kończyło się fatalnie. Tym razem chichot losu postanowił zadrwić z Thomasa jeszcze bardziej. Gdy tylko skończył wypowiadać inkantację, różdżka trzymana w palcach zadrżała niebezpiecznie. Błysnęło krótkie, dość jaskrawe światło, a potem rozległ się huk. Zawiasy, klamka oraz zamek w drzwiach zniknęły, a samo skrzydło upadło, zapewniając prywatność godną magicznego talentu, który właśnie został zaprezentowany. I nawet gdyby chciał wykonać krok i przeprosić za całe zamieszanie, to nie mógł tego zrobić. Rykoszet zaklęcia sprawił, że guzik oraz cała instytucja rozporka spodni Thomasa przestały istnieć, resztę pozostawiając na tyle ciasno opiętą wokół kostek, iż uniemożliwiała ona swobodne poruszanie się. Jedna, nawet najmniejsza próba wykonania kroku skończy się równie spektakularnym upadkiem.
Interwencja w związku z wyrzuceniem krytycznej porażki przez Thomasa.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Ani myślała wracać do środka. Oparta o chwiejne ogrodzenie obok furtki, wpatrywała się w niebo, szukając odpowiedzi, dlaczego to wszystko tak się posypało. Nie chciała, naprawdę nie chciała, żeby tak wyszło. Nie rozumiała bezpodstawnej zazdrości i agresji Jamesa, nigdy nie zrobiła niczego, aby musiał tak reagować. Zacisnęła mocniej dłoń w pięść, czując, jak drobne oczka złotych bransoletek wbijają się w skórę. Dotąd zapięte na kostce, teraz tkwiły w palcach zerwane w złości i urazie, jakie ją wypełniły. Czuła, jak zimne powietrze zaczyna szczypać odsłoniętą skórę rąk, szyi, pleców. Mimo że zabrała kurtkę, nie nałożyła jej pozostawiając przewieszoną tuż obok. Potrzebowała tego zimna, by wypity alkohol nie zaczął znów mącić w głowie. Chciała dotrzeźwieć i pójść znaleźć ciepły kąt na tą noc, kilka domów dalej. To był plan na teraz. Tknięta impulsem wsunęła błyskotki w kieszeń kurtki, którą narzuciła jedynie na ramiona, aby nie nosić jej w rękach. Przeszła raz jeszcze przez furtkę, omijając budynek i przechodząc do ogrodu na tyłach. Nie chciała stać na opustoszałej ulicy, wolała poczekać sobie tam, gdzie miała nadzieję, nie wpadnie na nikogo. Szkoda, że to zwykle nie wychodziło tak, jak miało. Uniosła wzrok, zauważając ruch w polu widzenia i sylwetki trzech osób. Po chwili pozostał jedynie on, oświetlony łuną wydobywającą się z domu. Tylko nie On i nie teraz. Prosiła go, żeby wyszedł się przewietrzyć, ale dlaczego musiał tak długo. Nie mógł już wrócić i zająć się czymś? I dlaczego nie pilnował go Marcel? Cofnęła się o krok i kolejny, krzywiąc delikatnie, kiedy trąciła nogą jakiś krzak czy inne cholerstwo.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nowy rok 57/58
Szybka odpowiedź