Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Stara wytwórnia pergaminu
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stara wytwórnia pergaminu
Stary, ceglany budynek na obrzeżach Lancaster, niegdyś mieścił dobrze prosperującą fabrykę pergaminu: należąca do jednej z czarodziejskich rodzin, od pokoleń zajmujących się tym fachem, zaopatrywała w najlepszej jakości rolki sklepy i biblioteki w całym kraju. W ostatnich latach interes jednak podupadł - budynek wytwórni najpierw częściowo zniszczyły anomalie, a po wybuchu wojny pojawił się problem z regularnymi dostawami zwierzęcych skór, co wymusiło na właścicielach znaczne ograniczenie produkcji. Obecnie odbywa się ona wyłącznie w kilku pomieszczeniach; reszta, oficjalnie wyłączona z użytku, stała się kryjówką dla działających na tym terenie bojówek nielegalnego Ministerstwa Magii, pozostającego pod przywództwem Harolda Longbottoma.
Pozwoliła by jej brwi uniosły się ku górze a twarz wykrzywiła się w niezadowoleniu. Doe albo był zwykłym osłem, albo posiadał zerowy instynkt samozachowawczy. Nawet ona posiadała go jakieś resztki. Wpatrywała się w niego z mieszaniną pożałowania i litości.
- Zaciągnął Cię tam ktoś siłą Doe? - pod groźbą, tak wielką, że nie był w stanie odmówić i musiał to zrobić mimo wszystko. Wiedziały, że nie. Tak przynajmniej wynikało z listu Harolda i raportów Samuela i Prudence. Wiedział - wszyscy wiedzieli - że jest duże prawdopodobieństwo natrafienia na szmalcowników. Dlaczego znaleźli się tam oni w miejscu w którym widocznie nie powinni się znaleźć? Na to pytanie, musiały znaleźć odpowiedź same i później. Mimo to podeszła zbliżając do niego, nie nachyliła się jednak, spoglądając na niego jedynie z góry. - Każdy z nas jest też cywilem. I każdy jest świadomy, czym może się skończyć spotkanie ze szmalcownikami. Nikt nie płacze po fakcie, że świat potraktował go nie fair, za to, że zdecydował się wejść w gniazdo żmij. Więc jak było, Doe? Wiedziałeś po co tam idziesz czy nie? - zapytała niezmiennie zaplatając dłonie na piersi. Mógł obwiniać cały świat jeśli chciał. Ale niektóre rzeczy, należało przyjąć z pokorą i ponieść konsekwencje własnych wyborów. Wiedziała o tym lepiej, niż wielu innych. Spieprzyła wiele i wiele musiała naprawić. Ale nigdy nie uciekała. Nie przed szalonymi czarnoksiężnikami i nie przed tym, co musiała zrobić aby zadośćuczynić, czy pomóc uczynić ten świat lepszym. - W ogóle nie orientujesz się w sytuacji w jakiej przyszło ci żyć, czy jesteś na tyle wielkim ignorantem, by było ci obojętne, co, jak i kogo narażasz? - zapytała jeszcze retorycznie. Zwykły niezorientowany idiota, czy może podstępny dobrze odgrywający swoją rolę kłamca. Kim był tak naprawdę, Thomas Doe? Zamilkła słuchając dalej opowieści. Jasne tęczówki wbijały się w chłopaka rejestrując każdy gest. Każde mrugnięcie czy skrzywienie. Każde spojrzenie w bok. Skrzyżowała z nim wzrok gdy spojrzał na nią samym spojrzeniem próbując przesłać sugestie. Która spłynęła po niej bez echa. Opowieść nadal była chaotyczna i zdawało jej się, że na poznanie dokładnego przebiegu takiego, który będą w stanie odpowiednio ocenić sposób jest tylko jeden. Na wspomnienie nazwiska Carringtona nawet nie drgnęła. Nie zamierzała przyznać, że wie kim jest. Nie zamierzała też temu zaprzeczać. Nie była pewna, jak potwierdzenie chłopaka że ten przed nimi jest największym łgarzem którego zna miałoby mu w tej chwili pomóc. Wręcz przeciwnie, stawiało go w jeszcze trudniejszym położeniu, sprawiając, że automatycznie zaczynała wierzyć że wszystko co powiedział do tej pory w pokrywało się z prawdą tylko w tych momentach w których to było dla niego wygodne. Jednocześnie, nie można było nie uznać tego, że argument mający nadać wiarygodności temu, dlaczego inni uwierzyli w jego brednie. Handel ludźmi. Skrzywiła się - sprawa była trudniejsza, niż się spodziewali. Kolejny brak logiczności zwrócił jej uwagę. Policjant z tego co mówił, uwierzył w kłamstwa, które mu powiedział, dlaczego złamał mu rękę? Naprawdę uwierzył? Czy postanowił zająć się nim w dogodniejszej chwili? Trudno było powiedzieć, czy siedzący przed nimi szczeniak naprawdę potrafił tak dobrze ściemniać.
- Więc postanowiłeś zabić chłopaka, żeby utrzymać swoje kłamstwa? - upewniła się spokojnie nie odejmując od niego wzroku. Lustrowała go uważnie przez cały czas, przez jego większość zwyczajnie milcząc. Niewzruszona jego zdenerwowaniem, czy szklącymi się oczami. Kompletnie na nie nieczuła. Miała ochotę unieść rękę i zacisnąć sobie palec wskazujący i kciuk na szczycie nosa, a potem nabrać oddechu. Zamiast tego spojrzała na Maeve, po raz pierwszy od dłuższego czasu odrywając spojrzenie od Thomasa. Dobra passa kłamstw, czy rzeczywiście próbował czegokolwiek w miejscu w którym w pierwszej kolejności nie powinien się znaleźć. Miały kilka opcji, które mogły im pomóc odnaleźć właściwą prawdę. Jedna z nich zaświtała w jej głowie. Była pewna, że i Clearwater zdążyła już na nią wpaść. Jej spojrzenie miało jej to powiedzieć.
- Zaciągnął Cię tam ktoś siłą Doe? - pod groźbą, tak wielką, że nie był w stanie odmówić i musiał to zrobić mimo wszystko. Wiedziały, że nie. Tak przynajmniej wynikało z listu Harolda i raportów Samuela i Prudence. Wiedział - wszyscy wiedzieli - że jest duże prawdopodobieństwo natrafienia na szmalcowników. Dlaczego znaleźli się tam oni w miejscu w którym widocznie nie powinni się znaleźć? Na to pytanie, musiały znaleźć odpowiedź same i później. Mimo to podeszła zbliżając do niego, nie nachyliła się jednak, spoglądając na niego jedynie z góry. - Każdy z nas jest też cywilem. I każdy jest świadomy, czym może się skończyć spotkanie ze szmalcownikami. Nikt nie płacze po fakcie, że świat potraktował go nie fair, za to, że zdecydował się wejść w gniazdo żmij. Więc jak było, Doe? Wiedziałeś po co tam idziesz czy nie? - zapytała niezmiennie zaplatając dłonie na piersi. Mógł obwiniać cały świat jeśli chciał. Ale niektóre rzeczy, należało przyjąć z pokorą i ponieść konsekwencje własnych wyborów. Wiedziała o tym lepiej, niż wielu innych. Spieprzyła wiele i wiele musiała naprawić. Ale nigdy nie uciekała. Nie przed szalonymi czarnoksiężnikami i nie przed tym, co musiała zrobić aby zadośćuczynić, czy pomóc uczynić ten świat lepszym. - W ogóle nie orientujesz się w sytuacji w jakiej przyszło ci żyć, czy jesteś na tyle wielkim ignorantem, by było ci obojętne, co, jak i kogo narażasz? - zapytała jeszcze retorycznie. Zwykły niezorientowany idiota, czy może podstępny dobrze odgrywający swoją rolę kłamca. Kim był tak naprawdę, Thomas Doe? Zamilkła słuchając dalej opowieści. Jasne tęczówki wbijały się w chłopaka rejestrując każdy gest. Każde mrugnięcie czy skrzywienie. Każde spojrzenie w bok. Skrzyżowała z nim wzrok gdy spojrzał na nią samym spojrzeniem próbując przesłać sugestie. Która spłynęła po niej bez echa. Opowieść nadal była chaotyczna i zdawało jej się, że na poznanie dokładnego przebiegu takiego, który będą w stanie odpowiednio ocenić sposób jest tylko jeden. Na wspomnienie nazwiska Carringtona nawet nie drgnęła. Nie zamierzała przyznać, że wie kim jest. Nie zamierzała też temu zaprzeczać. Nie była pewna, jak potwierdzenie chłopaka że ten przed nimi jest największym łgarzem którego zna miałoby mu w tej chwili pomóc. Wręcz przeciwnie, stawiało go w jeszcze trudniejszym położeniu, sprawiając, że automatycznie zaczynała wierzyć że wszystko co powiedział do tej pory w pokrywało się z prawdą tylko w tych momentach w których to było dla niego wygodne. Jednocześnie, nie można było nie uznać tego, że argument mający nadać wiarygodności temu, dlaczego inni uwierzyli w jego brednie. Handel ludźmi. Skrzywiła się - sprawa była trudniejsza, niż się spodziewali. Kolejny brak logiczności zwrócił jej uwagę. Policjant z tego co mówił, uwierzył w kłamstwa, które mu powiedział, dlaczego złamał mu rękę? Naprawdę uwierzył? Czy postanowił zająć się nim w dogodniejszej chwili? Trudno było powiedzieć, czy siedzący przed nimi szczeniak naprawdę potrafił tak dobrze ściemniać.
- Więc postanowiłeś zabić chłopaka, żeby utrzymać swoje kłamstwa? - upewniła się spokojnie nie odejmując od niego wzroku. Lustrowała go uważnie przez cały czas, przez jego większość zwyczajnie milcząc. Niewzruszona jego zdenerwowaniem, czy szklącymi się oczami. Kompletnie na nie nieczuła. Miała ochotę unieść rękę i zacisnąć sobie palec wskazujący i kciuk na szczycie nosa, a potem nabrać oddechu. Zamiast tego spojrzała na Maeve, po raz pierwszy od dłuższego czasu odrywając spojrzenie od Thomasa. Dobra passa kłamstw, czy rzeczywiście próbował czegokolwiek w miejscu w którym w pierwszej kolejności nie powinien się znaleźć. Miały kilka opcji, które mogły im pomóc odnaleźć właściwą prawdę. Jedna z nich zaświtała w jej głowie. Była pewna, że i Clearwater zdążyła już na nią wpaść. Jej spojrzenie miało jej to powiedzieć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kącik ust drgnął w krzywym, niechętnym grymasie, gdy ich więzień – ewidentnie pozbawiony jakichkolwiek resztek zdrowego rozsądku – postanowił odpyskować. Miał rację, był tylko cywilem, jak wielu innych, którzy stawali do nierównej walki o lepsze jutro. Jeśli jednak uważał, że nie jest do niej gotowy, że brak mu odpowiednich umiejętności, to po co się tam pchał? Wprost do paszczy lwa? Bo przecież celem ich wyprawy było odnalezienie, a następnie rozprawienie się z grasującymi w tamtej okolicy szmalcownikami. Gdyby poszedł wbrew swej woli, pewnie już dawno by się na ten temat pożalił. W takim razie – dlaczego? Dla nagrody? A może po prostu ślepo wierzył, że nie ma się czego obawiać? Merlin raczył wiedzieć, jakie były jego prawdziwe motywy oraz relacje ze szmalcownikami; nie mogły odrzucać możliwości, że Thomas Doe był kimś znacznie groźniejszym niż po prostu idiotą. Że po prostu z nimi współpracował.
– Poszliście tam w konkretnym celu, Doe, celu, który jest nam doskonale znany. Zająć się szmalcownikami. Ale skoro tak... Trudno zrozumieć, co nakłoniło cię do wzięcia udziału w tej wyprawie. Ciebie, biednego, bezbronnego cywila. Więc jaki miałeś w tym interes? – Przekrzywiła lekko głowę, posyłając mu krytyczne spojrzenie, w którym nie można było dostrzec nawet cienia współczucia. Przez większość czasu po prostu słuchała, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów z wciąż dość pokręconej, pełnej przeskoków opowieści. Kiedy jednak wspomniał odniesioną kontuzję, uniosła wyżej brwi. Coś się nie zgadzało. – Powiedziałeś, że mundurowy chciał was zaatakować, ale go uprzedziliście, zamieniliście w królika... A teraz, że złamał ci rękę. To w końcu jak było? Czy już po prostu gubisz się w swojej historii, mistrzu łgarstwa? – wytknęła surowo, z przekąsem. W jaki jednak sposób miało mu to teraz pomóc, powoływanie się na opinię kolegów? W końcu nic tak nie poprawia wiarygodności jak przechwalanie się talentem do ściemniania. Z Carringtonem będzie musiała porozmawiać w swoim czasie, również po to, by mógł zyskać nową perspektywę – i zobaczyć, że szkole sentymenty były niczym w obliczu wojennej rzeczywistości. Jego przyjaciel lekkomyślnie ryzykował życiem innych, lub to życie odbierał, dla własnych korzyści – albo z powodu nieuleczalnej głupoty. Nie mieli czasu, by pomagać takim indywiduom.
Stanęła w niemalże idealnym bezruchu, gdy tłumaczył okoliczności śmierci Henry'ego. Kazali zabić – więc zabił. Czy jest w takim razie coś, czego nie zrobiłby, byle tylko podtrzymać swoją grę pozorów? Poczekała, aż więzień skończy, odniesie się do wszystkich zadanych pytań, by finalnie przekierować ich rozmowę na nieco inne tory. Zgromadziły już trochę informacji, nawet jeśli chaotycznych i niepoukładanych. Targująca się szlachcianka, umowa z Montague, handel ludźmi – nie chciała nawet myśleć, co planowano zrobić z tymi dziećmi. Wiedziała jednak, że mogą zrobić, osiągnąć, więcej. – Skoro już zacząłeś z nami rozmawiać, porządkować swoją wypowiedź, z pewnością nie będziesz mieć oporów przed tym, by podzielić się z nami czymś więcej. Czymś, co poprze twoją wersję wydarzeń. Wspomnieniem. – Objęła go uważnym wzrokiem, chcąc zaobserwować reakcję chłopaka na to żądanie. Miała przy sobie pustą fiolkę, nic prostszego jak tylko zamknąć w niej srebrzystą nitkę myśli, a później przeanalizować ją przy użyciu odpowiednich narzędzi. Oczywiście gdyby próbował z niego wymazać jakieś szczegóły, powinno być to łatwe do namierzenia. – Im szybciej dowiemy się wszystkiego, czego potrzebujemy, tym szybciej będziesz to mieć za sobą – dodała jeszcze, nie precyzując, co to tak do końca oznaczało.
| Eliksir grozy 5/5 tur, +27 do zastraszania
– Poszliście tam w konkretnym celu, Doe, celu, który jest nam doskonale znany. Zająć się szmalcownikami. Ale skoro tak... Trudno zrozumieć, co nakłoniło cię do wzięcia udziału w tej wyprawie. Ciebie, biednego, bezbronnego cywila. Więc jaki miałeś w tym interes? – Przekrzywiła lekko głowę, posyłając mu krytyczne spojrzenie, w którym nie można było dostrzec nawet cienia współczucia. Przez większość czasu po prostu słuchała, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów z wciąż dość pokręconej, pełnej przeskoków opowieści. Kiedy jednak wspomniał odniesioną kontuzję, uniosła wyżej brwi. Coś się nie zgadzało. – Powiedziałeś, że mundurowy chciał was zaatakować, ale go uprzedziliście, zamieniliście w królika... A teraz, że złamał ci rękę. To w końcu jak było? Czy już po prostu gubisz się w swojej historii, mistrzu łgarstwa? – wytknęła surowo, z przekąsem. W jaki jednak sposób miało mu to teraz pomóc, powoływanie się na opinię kolegów? W końcu nic tak nie poprawia wiarygodności jak przechwalanie się talentem do ściemniania. Z Carringtonem będzie musiała porozmawiać w swoim czasie, również po to, by mógł zyskać nową perspektywę – i zobaczyć, że szkole sentymenty były niczym w obliczu wojennej rzeczywistości. Jego przyjaciel lekkomyślnie ryzykował życiem innych, lub to życie odbierał, dla własnych korzyści – albo z powodu nieuleczalnej głupoty. Nie mieli czasu, by pomagać takim indywiduom.
Stanęła w niemalże idealnym bezruchu, gdy tłumaczył okoliczności śmierci Henry'ego. Kazali zabić – więc zabił. Czy jest w takim razie coś, czego nie zrobiłby, byle tylko podtrzymać swoją grę pozorów? Poczekała, aż więzień skończy, odniesie się do wszystkich zadanych pytań, by finalnie przekierować ich rozmowę na nieco inne tory. Zgromadziły już trochę informacji, nawet jeśli chaotycznych i niepoukładanych. Targująca się szlachcianka, umowa z Montague, handel ludźmi – nie chciała nawet myśleć, co planowano zrobić z tymi dziećmi. Wiedziała jednak, że mogą zrobić, osiągnąć, więcej. – Skoro już zacząłeś z nami rozmawiać, porządkować swoją wypowiedź, z pewnością nie będziesz mieć oporów przed tym, by podzielić się z nami czymś więcej. Czymś, co poprze twoją wersję wydarzeń. Wspomnieniem. – Objęła go uważnym wzrokiem, chcąc zaobserwować reakcję chłopaka na to żądanie. Miała przy sobie pustą fiolkę, nic prostszego jak tylko zamknąć w niej srebrzystą nitkę myśli, a później przeanalizować ją przy użyciu odpowiednich narzędzi. Oczywiście gdyby próbował z niego wymazać jakieś szczegóły, powinno być to łatwe do namierzenia. – Im szybciej dowiemy się wszystkiego, czego potrzebujemy, tym szybciej będziesz to mieć za sobą – dodała jeszcze, nie precyzując, co to tak do końca oznaczało.
| Eliksir grozy 5/5 tur, +27 do zastraszania
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zacisnął wargi. Jaki miał interes? Jedzenie i pieniądze, pracując dla Prudence. Szansę na zarobek, mieszkając w cztery osoby, mieszkając z psem. Kerstin nie zdawała sobie sprawy z tego jak ciężko czasem było im zdobyć jakikolwiek kawałek mięsa, warzyw - czegokolwiek do zjedzenia. Pieniędzy tym bardziej.
- Miałem pomagać Prudence, pracować dla niej. Pomagałem jej wcześniej w porcie z jakimiś marmitami... Zabezpieczyć port, żeby nie uciekły. Szmalcownik szmalcownikowi nie równy - stwierdził, odwracając wzrok od kobiet i wzruszając ramionami. Oczywiście, że był idiotą. Chciały to kwestionować? Nie dało się. On sam nawet nie był w stanie tego zakwestionować.
Zmarszczył brwi. Narażał? Kogo narażał? Próbując zrobić cokolwiek... Próbując uratować te dzieci. I tak zjebał. Czegokolwiek nie próbowałby zrobić, zawsze kończyło się to w taki sposób - nawet jak nie robił nic to był przyczyną cudzych problemów. Zjawiał się w jakimś miejscu i wszystko rujnował.
- Jestem idiotą, tyle ci wystarczy? Cieszę się, że się lepiej orientujesz w jakiej sytuacji mi przyszło żyć - odburknął, znów dziecinnie, znów będąc zirytowanym. Bo co z tego, że popełniał błędy? Kto ich nie popełniał? Jak Justine chciała usprawiedliwić napaść jej brata na ich dom wtedy? Jak powiedział, że Marcel należał do Zakonu Feniksa, że z nimi współpracował?
- Chcesz się rozprawiać nad tym kto i kiedy mi złamał rękę, kiedy widzisz, że miałem ją złamaną? Może spadłem z drabiny na głupi ryj? Może sam złamałem, bo się potknąłem? - zaraz odpowiedział drugiej kobiecie. Chciała to drążyć w tym momencie? To ją interesowało najbardziej? Zaraz poruszył skutymi rękami, wyciągając je sobie nad głowę do Hesper. - Proszę bardzo, obejrzyj sobie. Nie sprzedaję wam bajek, po co bym miał? Gdybym miał coś przeciwko Zakonowi Feniksa to bym sprzedał Macmillanów już miesiąc temu jak zostałem wpuszczony do rezydencji, nie uważasz? Co za problem zdjąć pułapki, dać znać odpowiednim osobom. Nie zrobiłem tego. Tak jak nie sprzedałem, że tam w podziemiach byłem z Macmillan - dodał, wracając z rękami na swoje uda, bo pozycja trzymania ich w górze stała się bardziej uciążliwa niż mógłby przypuszczać. Był obolały i miał dość. Czego jeszcze chciały od niego?
Zabił go, bo się bał. Zabił go, bo nie wiedział co miałby zrobić, bo się pogubił - bo co miał innego zrobić, jeśli próbował zastraszyć szmalcowników, samemu będąc ledwo w stanie tam myśleć? Przez ból, stres i zmęczenie. Bał się, adrenalina nie ułatwiała mu tego. Nawet teraz czuł ucisk w brzuchu. Ile minęło czasu od ich spotkania ze szmalcownikami? Kilka, kilkanaście godzin?
- Gdybym... odmówił, zaatakowaliby nas... I mnie, i lady, i pewnie też resztę dzieciaków - odpowiedział cicho, ale nie jakby się tłumacząc, a zwyczajnie potwierdzając wersję. Nie chciał o tym mówić, powtarzać tego wciąż. Był mordercą i był pewny swoich słów - że wywiązałaby się walka, do której nie chciał dopuścić. Może... może gdyby był wtedy sam z Prudence przy nich, byłoby inaczej? Ale co z tymi dzieciakami. Oni nie mieli litości, oporów przed zabiciem dzieci. Gdyby był na ich miejscu... zaatakowałby je w pierwszej kolejności.
Nie chciał go przecież zostawić tam na śmierć. Chciał go wyprowadzić wtedy, zabrać do Ronji.
Zmarszczył jednak brwi, podnosząc wzrok na Justine, kiedy ta wspomniała o...
Wspomnieniem.
Spiął się nieco. Legilimencja? Rzeczywiście wprowadzą tutaj pieprzonego Sallowa? Pomylił się? Rozmawiał nie z tymi, z kim myślał?
- I tak nie mam wyboru - rzucił cicho, zaraz się uspokajając. Co miałby zrobić. Rzucić się na nie? Był skuty, ranny... I zmęczony. Zrezygnowany. - Mówiłem prawdę, i tak wszystko wiecie jaki był przebieg - dodał, opierając się na krześle. Po co miałby z tym w ogóle walczyć? Pytały, ale mu nie wierzyły. Po co w ogóle się trudził? Nie różniły się niczym od tych ludzi w Tower. Miały swoją wersję wydarzeń, którą chciały, żeby on jedynie potwierdził. W końcu był najgorszym złem tego świata.
Chociaż może rzeczywiście był? W końcu jedyne co przynosił to pecha wszędzie, gdzie się pojawiał.
- Miałem pomagać Prudence, pracować dla niej. Pomagałem jej wcześniej w porcie z jakimiś marmitami... Zabezpieczyć port, żeby nie uciekły. Szmalcownik szmalcownikowi nie równy - stwierdził, odwracając wzrok od kobiet i wzruszając ramionami. Oczywiście, że był idiotą. Chciały to kwestionować? Nie dało się. On sam nawet nie był w stanie tego zakwestionować.
Zmarszczył brwi. Narażał? Kogo narażał? Próbując zrobić cokolwiek... Próbując uratować te dzieci. I tak zjebał. Czegokolwiek nie próbowałby zrobić, zawsze kończyło się to w taki sposób - nawet jak nie robił nic to był przyczyną cudzych problemów. Zjawiał się w jakimś miejscu i wszystko rujnował.
- Jestem idiotą, tyle ci wystarczy? Cieszę się, że się lepiej orientujesz w jakiej sytuacji mi przyszło żyć - odburknął, znów dziecinnie, znów będąc zirytowanym. Bo co z tego, że popełniał błędy? Kto ich nie popełniał? Jak Justine chciała usprawiedliwić napaść jej brata na ich dom wtedy? Jak powiedział, że Marcel należał do Zakonu Feniksa, że z nimi współpracował?
- Chcesz się rozprawiać nad tym kto i kiedy mi złamał rękę, kiedy widzisz, że miałem ją złamaną? Może spadłem z drabiny na głupi ryj? Może sam złamałem, bo się potknąłem? - zaraz odpowiedział drugiej kobiecie. Chciała to drążyć w tym momencie? To ją interesowało najbardziej? Zaraz poruszył skutymi rękami, wyciągając je sobie nad głowę do Hesper. - Proszę bardzo, obejrzyj sobie. Nie sprzedaję wam bajek, po co bym miał? Gdybym miał coś przeciwko Zakonowi Feniksa to bym sprzedał Macmillanów już miesiąc temu jak zostałem wpuszczony do rezydencji, nie uważasz? Co za problem zdjąć pułapki, dać znać odpowiednim osobom. Nie zrobiłem tego. Tak jak nie sprzedałem, że tam w podziemiach byłem z Macmillan - dodał, wracając z rękami na swoje uda, bo pozycja trzymania ich w górze stała się bardziej uciążliwa niż mógłby przypuszczać. Był obolały i miał dość. Czego jeszcze chciały od niego?
Zabił go, bo się bał. Zabił go, bo nie wiedział co miałby zrobić, bo się pogubił - bo co miał innego zrobić, jeśli próbował zastraszyć szmalcowników, samemu będąc ledwo w stanie tam myśleć? Przez ból, stres i zmęczenie. Bał się, adrenalina nie ułatwiała mu tego. Nawet teraz czuł ucisk w brzuchu. Ile minęło czasu od ich spotkania ze szmalcownikami? Kilka, kilkanaście godzin?
- Gdybym... odmówił, zaatakowaliby nas... I mnie, i lady, i pewnie też resztę dzieciaków - odpowiedział cicho, ale nie jakby się tłumacząc, a zwyczajnie potwierdzając wersję. Nie chciał o tym mówić, powtarzać tego wciąż. Był mordercą i był pewny swoich słów - że wywiązałaby się walka, do której nie chciał dopuścić. Może... może gdyby był wtedy sam z Prudence przy nich, byłoby inaczej? Ale co z tymi dzieciakami. Oni nie mieli litości, oporów przed zabiciem dzieci. Gdyby był na ich miejscu... zaatakowałby je w pierwszej kolejności.
Nie chciał go przecież zostawić tam na śmierć. Chciał go wyprowadzić wtedy, zabrać do Ronji.
Zmarszczył jednak brwi, podnosząc wzrok na Justine, kiedy ta wspomniała o...
Wspomnieniem.
Spiął się nieco. Legilimencja? Rzeczywiście wprowadzą tutaj pieprzonego Sallowa? Pomylił się? Rozmawiał nie z tymi, z kim myślał?
- I tak nie mam wyboru - rzucił cicho, zaraz się uspokajając. Co miałby zrobić. Rzucić się na nie? Był skuty, ranny... I zmęczony. Zrezygnowany. - Mówiłem prawdę, i tak wszystko wiecie jaki był przebieg - dodał, opierając się na krześle. Po co miałby z tym w ogóle walczyć? Pytały, ale mu nie wierzyły. Po co w ogóle się trudził? Nie różniły się niczym od tych ludzi w Tower. Miały swoją wersję wydarzeń, którą chciały, żeby on jedynie potwierdził. W końcu był najgorszym złem tego świata.
Chociaż może rzeczywiście był? W końcu jedyne co przynosił to pecha wszędzie, gdzie się pojawiał.
Szmalcownik szmalcownikowi nie równy?
– Hm – mruknęła tylko pod nosem, nie widząc sensu w kontynuowaniu dyskusji na ten temat, choć odpowiedź obitego, wciąż brudnego cygana nie była szczególnie satysfakcjonująca. Wyruszyli liczną grupą, zabrali ze sobą nie tylko Skamandera, ale i Rineheart, musieli spodziewać się wyraźnego oporu. A skoro tak, to nawet on powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że nie wybierają się na zwykły spacer. Każdy, kto zgłaszał się do podobnych inicjatyw, a kto nie był w stanie wziąć odpowiedzialności za siebie, swoje czyny, kończył jako kula u nogi. Sprawiał, że inni musieli walczyć za dwoje.
Pokręciła krótko głową, gdy obruszył się na wytknięcie mu kłamstwa – prawda w oczy kole. Skoro jednak kręcił w tak błahej sprawie jak uraz kończyny, czymś, co pozornie nie miało najmniejszego znaczenia, dlaczego nie miałby naginać prawdy w stosunku do innych, znacznie poważniejszych tematów? – Nie obchodzi mnie twoja ręka – odpowiedziała spokojnie, spoglądając na niego tak, jak sobie na to zasłużył – jak na zapędzającego się w kozi róg głupca. Nie przejęła się wyciąganymi ku niej, wciąż krępowanymi ciężkimi łańcuchami dłońmi; niech sobie je tak chwilę potrzyma, to może zmęczenie przywróci mu trochę zdrowego rozsądku. – Obchodzi mnie za to, że skłamałeś – dodała tym samym tonem głosu, bez nerwów, za to jak gdyby zwracała się do niezbyt rozgarniętego dziecka. – Może, jak to mówisz, sprzedałbyś ich miesiąc temu... Pomijając fakt, że rozprawienie się z zabezpieczeniami siedziby rodu, który stać na najlepszą możliwą ochronę, to nie lada wyzwanie, ale najwidoczniej masz o sobie niezwykle wysokie mniemanie... – zawiesiła głos, lecz jedynie na krótką chwilę. Zdjęcie skomplikowanej pułapki wymagało niezwykłej precyzji, a do tego zaawansowanej wiedzy teoretycznej. Nawet jeśli potrafił ugryźć temat od innej strony, strony manualnej – pamiętała przecież słowa Carringtona, cyrkowiec niekiedy zamieniał się we włamywacza, dlaczego Doe nie miałby wybierać się na takie wycieczki wraz z nim? – to nic nie było tak proste, jak starał się to przedstawić. Ani nic nie było tak jednoznaczne, jak próbował to opisać. – A może po prostu czekałeś na odpowiedni moment. Może podsłuchiwałeś, zbierałeś informacje, zamierzałeś je wykorzystać przy kolejnym spotkaniu z twoimi znajomymi z Tower – podsunęła, niedbale wzruszając przy tym ramionami. Potrafiła wyobrazić sobie niezliczone scenariusze, w których ich więzień odgrywał tę złą rolę, chociażby dbającego tylko o swoje interesy informatora. Biegającego na smyczy Ministerstwa pieska. I właśnie dlatego potrzebowały dowodu.
Dostrzegła jego marszczące się brwi, sztywniejącą sylwetkę, gdy dotarła do propozycji przekazania im wspomnienia. Zmartwił się tym, co mogą w nim ujrzeć? Konfrontacją opowieści z faktycznym przebiegiem wydarzeń? – Masz – skłamała gładko, odnosząc się do jego komentarza; w tej chwili wciąż rozmawiali na względnie przyjacielskiej stopie. Zaopiekowano się jego ranami, do tego nikt nie podniósł na niego ręki, nie licząc tego policzka, którym próbowała odświeżyć mu pamięć. Proponowały, nie groziły. – Czy sam, z własnej woli, podzielisz się nami wspomnieniem wczorajszego dnia? Tego wszystkiego, o czym opowiadałeś? – sformułowała swe myśli precyzyjniej, nie pozostawiając miejsca na domysły. Gdyby chciały, mogłyby je zabrać siłą. Nie chodziło jednak o samo zyskanie dostępu do szczegółowej retrospekcji wyprawy, ale również o zaobserwowanie prawdziwej, niekłamanej reakcji chłopaka.
– Jeśli tak, zamkniemy je w tej fiolce. – Sięgnęła po schowane w kieszeni szaty szkło. – Proces będzie bezbolesny – dodała na koniec bez większych emocji, jedynie informacyjnie; oczywiście, o ile nie będzie stawiać oporu.
Spojrzała kątem oka na Tonks, po czym wymamrotała pod nosem Chłoszczyść, by nie ryzykować, że ewentualne resztki eliksiru grozy wejdą w reakcję z delikatną, wiotką substancją myśli.
– Hm – mruknęła tylko pod nosem, nie widząc sensu w kontynuowaniu dyskusji na ten temat, choć odpowiedź obitego, wciąż brudnego cygana nie była szczególnie satysfakcjonująca. Wyruszyli liczną grupą, zabrali ze sobą nie tylko Skamandera, ale i Rineheart, musieli spodziewać się wyraźnego oporu. A skoro tak, to nawet on powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że nie wybierają się na zwykły spacer. Każdy, kto zgłaszał się do podobnych inicjatyw, a kto nie był w stanie wziąć odpowiedzialności za siebie, swoje czyny, kończył jako kula u nogi. Sprawiał, że inni musieli walczyć za dwoje.
Pokręciła krótko głową, gdy obruszył się na wytknięcie mu kłamstwa – prawda w oczy kole. Skoro jednak kręcił w tak błahej sprawie jak uraz kończyny, czymś, co pozornie nie miało najmniejszego znaczenia, dlaczego nie miałby naginać prawdy w stosunku do innych, znacznie poważniejszych tematów? – Nie obchodzi mnie twoja ręka – odpowiedziała spokojnie, spoglądając na niego tak, jak sobie na to zasłużył – jak na zapędzającego się w kozi róg głupca. Nie przejęła się wyciąganymi ku niej, wciąż krępowanymi ciężkimi łańcuchami dłońmi; niech sobie je tak chwilę potrzyma, to może zmęczenie przywróci mu trochę zdrowego rozsądku. – Obchodzi mnie za to, że skłamałeś – dodała tym samym tonem głosu, bez nerwów, za to jak gdyby zwracała się do niezbyt rozgarniętego dziecka. – Może, jak to mówisz, sprzedałbyś ich miesiąc temu... Pomijając fakt, że rozprawienie się z zabezpieczeniami siedziby rodu, który stać na najlepszą możliwą ochronę, to nie lada wyzwanie, ale najwidoczniej masz o sobie niezwykle wysokie mniemanie... – zawiesiła głos, lecz jedynie na krótką chwilę. Zdjęcie skomplikowanej pułapki wymagało niezwykłej precyzji, a do tego zaawansowanej wiedzy teoretycznej. Nawet jeśli potrafił ugryźć temat od innej strony, strony manualnej – pamiętała przecież słowa Carringtona, cyrkowiec niekiedy zamieniał się we włamywacza, dlaczego Doe nie miałby wybierać się na takie wycieczki wraz z nim? – to nic nie było tak proste, jak starał się to przedstawić. Ani nic nie było tak jednoznaczne, jak próbował to opisać. – A może po prostu czekałeś na odpowiedni moment. Może podsłuchiwałeś, zbierałeś informacje, zamierzałeś je wykorzystać przy kolejnym spotkaniu z twoimi znajomymi z Tower – podsunęła, niedbale wzruszając przy tym ramionami. Potrafiła wyobrazić sobie niezliczone scenariusze, w których ich więzień odgrywał tę złą rolę, chociażby dbającego tylko o swoje interesy informatora. Biegającego na smyczy Ministerstwa pieska. I właśnie dlatego potrzebowały dowodu.
Dostrzegła jego marszczące się brwi, sztywniejącą sylwetkę, gdy dotarła do propozycji przekazania im wspomnienia. Zmartwił się tym, co mogą w nim ujrzeć? Konfrontacją opowieści z faktycznym przebiegiem wydarzeń? – Masz – skłamała gładko, odnosząc się do jego komentarza; w tej chwili wciąż rozmawiali na względnie przyjacielskiej stopie. Zaopiekowano się jego ranami, do tego nikt nie podniósł na niego ręki, nie licząc tego policzka, którym próbowała odświeżyć mu pamięć. Proponowały, nie groziły. – Czy sam, z własnej woli, podzielisz się nami wspomnieniem wczorajszego dnia? Tego wszystkiego, o czym opowiadałeś? – sformułowała swe myśli precyzyjniej, nie pozostawiając miejsca na domysły. Gdyby chciały, mogłyby je zabrać siłą. Nie chodziło jednak o samo zyskanie dostępu do szczegółowej retrospekcji wyprawy, ale również o zaobserwowanie prawdziwej, niekłamanej reakcji chłopaka.
– Jeśli tak, zamkniemy je w tej fiolce. – Sięgnęła po schowane w kieszeni szaty szkło. – Proces będzie bezbolesny – dodała na koniec bez większych emocji, jedynie informacyjnie; oczywiście, o ile nie będzie stawiać oporu.
Spojrzała kątem oka na Tonks, po czym wymamrotała pod nosem Chłoszczyść, by nie ryzykować, że ewentualne resztki eliksiru grozy wejdą w reakcję z delikatną, wiotką substancją myśli.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie skłamałem - skłamał znów, wzruszając ramionami. Skoro jego ręka jej nie interesowała, co za różnica czy mówił prawdę? Chciały mu udowodnić, ze kłamała na siłę? Że nazmyślał? I tak będą myślały, co chciały, więc po co grać w te gierki jeśli chciały tylko słyszeć potwierdzenia z jego strony?
- Jeśli posądzasz mnie o kolegowanie się ze szmalcownikami może mnie nie doceniacie? Albo moich znajomości? No oczywiście, doskonałe znajomości zawierasz w Tower. Zdechłe szczury i goście, którzy z przyjemnością cię skopią - mówił, przedrzeźniając lekko kobietę, po czym wywrócił oczami.
Dlaczego znów ktoś uznawał, że zagrażał bardziej niż był w stanie? Pokopany i pobity za każdym razem pakował się w cokolwiek...
Westchnął jednak, kręcąc głową.
Nie miał po co współpracować z rządem, ale nie miał też po co współpracować z Zakonem - tym bardziej, że ci coraz częściej bezpodstawnie nękali. Pierw Michael, a teraz Justine z Hesper. Niby brat Tonksówny oburzył się za określenie, że niczym się nie różnili - ale on wciąż tego nie widział, żeby zachowywali się inaczej.
A jednak wahał się. Nie dlatego, że miał wątpliwości co do swoich zeznań - może i kilka kłamstw się zakradło, ale stanowczo przecież mówił prawdę co do całego przebiegu! Jego wątpliwości jednak pojawiły się w kwestii metody... Obawiał się w końcu legilimencji. W taki sposób ostatni raz miał do czynienia z zaglądaniem do jego głowy. Ale widząc fiolkę, słysząc zapewnienie o bezbolesności...
- Potrzebujecie tego, co się stało, kiedy ona uciekła? - zapytał, a po chwili wyciągnął dłoń do nich, jakby oczekując, że go rozkują. I może łaskawie oddadzą różdżkę, żeby mógł wykonać zaklęcie...
- Dam wam to wspomnienie. Ale nawet nie zbliżaj się do mojej głowy z różdżką - powiedział, marszcząc brwi. Nie miał zamiaru ryzykować bólem, i kolejnymi koszmarami. Wiedział z czym się będzie wiązać wyciąganie tego wspomnienia siłą i wolał tego uniknąć. A skoro były z Zakonu, mógł im chyba bardziej czy mniej zaufać. Zresztą, przecież gdyby spróbował jakiś trików i tak wiedziały, gdzie była jego rodzina - no i gdzie go znaleźć.
- Jeśli posądzasz mnie o kolegowanie się ze szmalcownikami może mnie nie doceniacie? Albo moich znajomości? No oczywiście, doskonałe znajomości zawierasz w Tower. Zdechłe szczury i goście, którzy z przyjemnością cię skopią - mówił, przedrzeźniając lekko kobietę, po czym wywrócił oczami.
Dlaczego znów ktoś uznawał, że zagrażał bardziej niż był w stanie? Pokopany i pobity za każdym razem pakował się w cokolwiek...
Westchnął jednak, kręcąc głową.
Nie miał po co współpracować z rządem, ale nie miał też po co współpracować z Zakonem - tym bardziej, że ci coraz częściej bezpodstawnie nękali. Pierw Michael, a teraz Justine z Hesper. Niby brat Tonksówny oburzył się za określenie, że niczym się nie różnili - ale on wciąż tego nie widział, żeby zachowywali się inaczej.
A jednak wahał się. Nie dlatego, że miał wątpliwości co do swoich zeznań - może i kilka kłamstw się zakradło, ale stanowczo przecież mówił prawdę co do całego przebiegu! Jego wątpliwości jednak pojawiły się w kwestii metody... Obawiał się w końcu legilimencji. W taki sposób ostatni raz miał do czynienia z zaglądaniem do jego głowy. Ale widząc fiolkę, słysząc zapewnienie o bezbolesności...
- Potrzebujecie tego, co się stało, kiedy ona uciekła? - zapytał, a po chwili wyciągnął dłoń do nich, jakby oczekując, że go rozkują. I może łaskawie oddadzą różdżkę, żeby mógł wykonać zaklęcie...
- Dam wam to wspomnienie. Ale nawet nie zbliżaj się do mojej głowy z różdżką - powiedział, marszcząc brwi. Nie miał zamiaru ryzykować bólem, i kolejnymi koszmarami. Wiedział z czym się będzie wiązać wyciąganie tego wspomnienia siłą i wolał tego uniknąć. A skoro były z Zakonu, mógł im chyba bardziej czy mniej zaufać. Zresztą, przecież gdyby spróbował jakiś trików i tak wiedziały, gdzie była jego rodzina - no i gdzie go znaleźć.
Szmalcownik szmalcownikowi nierówny. Miała ochotę westchnąć nad wypowiedzianym stwierdzeniem, ale powstrzymała się nie zmieniając wyrazu twarzy. Patrzyła po prostu. Ostro i przenikliwie, badając każdy gest, mimikę wszystko, co posiadało jakieś odpowiedzi niewerbalne. Kolejne westchnięcie zdusiła wraz z kolejnymi słowami. Był jeszcze dzieciakiem. Do tego upartym jak osioł, prezentującym właśnie to dosadnie w chwilach takich jak ta. Kiedy praktycznie obrażał się na nie za słowa, które go ubodły bądź zirytowały. Kiedy pyskując próbował udawać ważnego, albo pozbawionego obaw. Dziwne, że w Tower nie nauczył się jak kończą się takie pyskówki.
Czasem nieistotne fakt, miały największe znaczenie. Mogły najwięcej powiedzieć. Kiedy w którymś momencie historia traciła na spójności wzmagało to uważność na inne bodźce, przynosiły pytania, które należało rozważyć - a czasem nawet zadać. Po co miałby? Tego właśnie próbowały się dowiedzieć. Co mógł zyskać sprzedając kogoś z nich? Potencjalnie, naprawdę wiele. Czy było coś, co sprawiało, że tego nie robił? Po której stronie stał? Teraz, już musiał się zdecydować. Nie był w stanie dłużej lawirować z jednej strony na drugą, wdepnął za głęboko i za daleko. Mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, że jeden mały błąd, mógł kosztować go życie. Nie tylko jego, ale całej jego rodziny. Milczała kiedy odpowiadał nie wypowiadając na razie nic więcej. Pozwalając niejako żeby wyrzucał z siebie frustrację. W tej chwili nie mógł im nic zrobić. Pytanie, czy na wolności, pozostawał dla nich zagrożeniem.
Nie było jednak drogi na skróty. Przyczynił się do śmierci chłopaka, chcąc podtrzymać swoje kłamstwa. Uginając się pod presją, nie znajdując wyjścia z sytuacji. Wydawał się poruszony tym. Tylko… czy nie był niebezpieczny, jeśli pod presją był w stanie zrobić coś takiego? Nie powiedziała, że chłopak zmarł z wyziębienia, nie powiedziała też, że reszta dzieci była żywa. Na ten moment, nie zamierzała nic ułatwiać. Zerknęła na Maeve łapiąc jej spojrzenie. Słuchając padając z jej warg słów. Tego, co jej samej chodziło po głowie. Odpowiedź Thomasa sprawiła, że uniosła jedną z brwi ku górze.
- Nie kpij, Doe. - poleciła spokojnie po wypowiedzianych przez niego słowach. - Dociera do Ciebie że możesz stąd nie wyjść? Czy po prostu zakładasz, że jakoś się ułoży? - zapytała, chociaż nawet nie spodziewała się jakiejkolwiek rozsądnej odpowiedzi. Zrozumiała to z każdą kolejną jego wypowiedzią - Thomas Doe, zatrzymał się gdzieś w miejscu dwunastoletniego dzieciaka. Do tego takiego, który widocznie nie potrafił pojąć sytuacji w której się znajduje. Raz pyskował im - jak dzieciak próbując pokazać, jaki nie jest odważny, by za chwilę próbować zrobić z siebie ofiarę. Możliwe, że po części był jednym i drugim, ale na ten moment dawało to godny pożałowania obraz.
- Wszystko od kiedy się rozdzieliliście z Samulem. - uściśliła spokojnie ale nie poruszyła się, spoglądając na wyciągnięte ręce. Jeszcze nie teraz. Nie od razu i nie tak szybko. Chwilowo ważniejsze było zdanie raportu. Pobranie wspomnienia, teleportacja do mieszkania Maeve, obejrzenie go i powrócenie mogło zająć. A Harold, chciał otrzymać informacje możliwie jak najszybciej. Wyciągnęła butelkę wody, którą miała ze sobą i rzuciła w stronę Thomasa. - Masz. - powiedziała krótko rzucając mu ostatnie spojrzenie w drodze do drzwi przy których zatrzymała się na chwilę. - Jeszcze nie skończyliśmy, Doe. - zapowiedziała mu, wychodząc z pokoju razem z Maeve. Odnajdując Underhilla od którego zdobyła pergamin i kałamarz. Spisała raport, przed wysłaniem pokazując go ciemnowłosej kobiecie i po jej akceptacji korzystając z jednej z sów znajdujących się na miejscu wysłała list do Longbottoma. - Usiądźmy. - zaproponowała Maeve. Teraz musiały czekać na decyzję. A ona i tak miała jeszcze do porozmawiania z chłopakiem.
| zt dla mnie i Maeve(?) albo czekamy na MG nie jestem pewna
Czasem nieistotne fakt, miały największe znaczenie. Mogły najwięcej powiedzieć. Kiedy w którymś momencie historia traciła na spójności wzmagało to uważność na inne bodźce, przynosiły pytania, które należało rozważyć - a czasem nawet zadać. Po co miałby? Tego właśnie próbowały się dowiedzieć. Co mógł zyskać sprzedając kogoś z nich? Potencjalnie, naprawdę wiele. Czy było coś, co sprawiało, że tego nie robił? Po której stronie stał? Teraz, już musiał się zdecydować. Nie był w stanie dłużej lawirować z jednej strony na drugą, wdepnął za głęboko i za daleko. Mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, że jeden mały błąd, mógł kosztować go życie. Nie tylko jego, ale całej jego rodziny. Milczała kiedy odpowiadał nie wypowiadając na razie nic więcej. Pozwalając niejako żeby wyrzucał z siebie frustrację. W tej chwili nie mógł im nic zrobić. Pytanie, czy na wolności, pozostawał dla nich zagrożeniem.
Nie było jednak drogi na skróty. Przyczynił się do śmierci chłopaka, chcąc podtrzymać swoje kłamstwa. Uginając się pod presją, nie znajdując wyjścia z sytuacji. Wydawał się poruszony tym. Tylko… czy nie był niebezpieczny, jeśli pod presją był w stanie zrobić coś takiego? Nie powiedziała, że chłopak zmarł z wyziębienia, nie powiedziała też, że reszta dzieci była żywa. Na ten moment, nie zamierzała nic ułatwiać. Zerknęła na Maeve łapiąc jej spojrzenie. Słuchając padając z jej warg słów. Tego, co jej samej chodziło po głowie. Odpowiedź Thomasa sprawiła, że uniosła jedną z brwi ku górze.
- Nie kpij, Doe. - poleciła spokojnie po wypowiedzianych przez niego słowach. - Dociera do Ciebie że możesz stąd nie wyjść? Czy po prostu zakładasz, że jakoś się ułoży? - zapytała, chociaż nawet nie spodziewała się jakiejkolwiek rozsądnej odpowiedzi. Zrozumiała to z każdą kolejną jego wypowiedzią - Thomas Doe, zatrzymał się gdzieś w miejscu dwunastoletniego dzieciaka. Do tego takiego, który widocznie nie potrafił pojąć sytuacji w której się znajduje. Raz pyskował im - jak dzieciak próbując pokazać, jaki nie jest odważny, by za chwilę próbować zrobić z siebie ofiarę. Możliwe, że po części był jednym i drugim, ale na ten moment dawało to godny pożałowania obraz.
- Wszystko od kiedy się rozdzieliliście z Samulem. - uściśliła spokojnie ale nie poruszyła się, spoglądając na wyciągnięte ręce. Jeszcze nie teraz. Nie od razu i nie tak szybko. Chwilowo ważniejsze było zdanie raportu. Pobranie wspomnienia, teleportacja do mieszkania Maeve, obejrzenie go i powrócenie mogło zająć. A Harold, chciał otrzymać informacje możliwie jak najszybciej. Wyciągnęła butelkę wody, którą miała ze sobą i rzuciła w stronę Thomasa. - Masz. - powiedziała krótko rzucając mu ostatnie spojrzenie w drodze do drzwi przy których zatrzymała się na chwilę. - Jeszcze nie skończyliśmy, Doe. - zapowiedziała mu, wychodząc z pokoju razem z Maeve. Odnajdując Underhilla od którego zdobyła pergamin i kałamarz. Spisała raport, przed wysłaniem pokazując go ciemnowłosej kobiecie i po jej akceptacji korzystając z jednej z sów znajdujących się na miejscu wysłała list do Longbottoma. - Usiądźmy. - zaproponowała Maeve. Teraz musiały czekać na decyzję. A ona i tak miała jeszcze do porozmawiania z chłopakiem.
| zt dla mnie i Maeve(?) albo czekamy na MG nie jestem pewna
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Napisanie raportu do Longbottoma zajęło trochę. Zebranie w całość chaosu, który przekazał im Thomas, nie było najłatwiejsze, ale finalnie udało się jeszcze. Chwilę rozmawiały z Maeve wybierając wnioski, które wysnuły z przeprowadzonej rozmowy i je również wpisały do raportu, który w końcu przy pomocy jednej z sów posłały do ich zwierzchnika. Zasiadła na jednym z krzeseł, które były na miejscu, podsuwając się drugi, na którym oparła jedną nogę. Westchnęła, odrzucając głowę w tył, by przekrzywić ją i spojrzeć na Maeve. - Dzięki, że przyszłaś. - powiedziała do kobiety, dźwigając jeden kącik ust ku górze. Dobrze jej się z nią współpracowało. Pod wieloma względami były do siebie podobne. Obie w miejscach w których górowali mężczyźni, musiały nie siłą, ale umiejętnościami udowodnić swoją wartość. Czcze gadanie nie było w stanie im pomóc, a uprzedzenia nie miały zniknąć, póki nie pokazały że to nie odnoszą się do nich. Cieszyła się, że wcielenie Maeve do Zakonu nie było błędem nigdy nie podejrzewała, że mogłoby być. Ale było to zdecydowanie ulgą. Nie musieć się o to martwić. Minuty mijały w oczekiwaniu na odpowiedź od Harolda, która pojawiła się trochę później. Czas gnał do przodu i nie wiedzieć kiedy powoli zbliżał się świt. Przesunęła spojrzeniem po spisanych słowach, by później nie mówiąc nic podała go Maeve. - Napiszę po wszystkim do Skamandera. - powiedziała do niej z westchnieniem najpierw ściągając nogę, a później podnosząc się do pionu.
- Underhill i ty, pójdziecie z nami, pomożecie. - powiedziała odszukując spojrzeniem mężczyznę który jej się przedstawił, jako kolejnego głową wskazywała tego, co znajdował się najbliżej. - Dajcie mi różdżkę chłopaka. - poleciła jeszcze po chwili odbierając ją i chowając w swojej kieszeni. Potem skierowała kroki w stronę pokoju w którym go trzymano. Mężczyźni byli im potrzebni tylko jako zabezpieczenie. Na wszelki wypadek, co przekazała im jeszcze zanim weszli do środka. Odnalazła spojrzeniem Thomasa i stanęła obok. - Powiem ci, jak teraz będzie. - zaczęła jeszcze zanim zdążył się odezwać. - Teraz cię rozkuję i dostaniesz różdżkę by przekazać nam wspomnienie o którym rozmawialiśmy. Ma być tak obszerne, jak to tylko możliwe. Wszystko, od kiedy rozdzieliliście się z Samuelem, aż do momentu w którym straciłeś przytomność. Nic nie pomijaj Doe. - zatrzymała się na chwilę, by wziąć wdech. - Musisz mieć świadomość, że przekazując je nam, nie będziesz posiadał go w głowie do czasu, aż nie wróci do niej ponownie. Dlatego chcę żebyś pamiętał, że oddajesz nam je z własnej woli. A luka, która powstanie została wytłumaczona przez ciebie samego podczas wcześniejszego przesłuchania. - wyciągnęła wcześniej różdżkę z zapięcia na łydce i schowała w kurtce teraz łapiąc właśnie za nią. - Na razie nie dostaniesz swojej różdżki, do wyciągnięcia wspomnienia nie jest potrzebna wymagająca magia. Zanim zaczniemy, powiem ci, co będzie potem. - mówiła spokojnie, nie odsuwając od niego spojrzenia. - Po przekazaniu nam wspomnienia, przejdziemy do wypuszczenia Cię. Jednak by zapewnić sobie bezpieczeństwo jesteśmy zmuszeni użyć odpowiednich środków. Dlatego po tym, jak oddasz nam fiolkę, oddasz też różdżkę i tak nie należy do ciebie. Zasłonimy ci oczy przy pomocy obscuro i ponownie skujemy wyprowadzając stąd. Kiedy uznamy za stosowne wylądujemy. Tam odzyskasz wolność i swoją różdżkę. Mam nadzieję, że wszystko zrozumiałeś. Hesper bądź tak miła i daj mu fiolkę. - zwróciła się do Maeve odwracając na nią spojrzenie, czekając aż ta nie znajdzie się w jego posiadaniu. Potem przesunęła je na Underhilla. - Ściągnijcie kajdanki. - poleciła mężczyzną. Sama przysuwając się o krok. W prawej dłoni trzymała swoją, białą różdżkę. W drugiej tą, którą zabrała kiedyś Edgarowi. Kiedy został oswobodzony i otrzymał fiolkę wysunęła do niego lewą ręką dając mu ją. Miała nadzieję, że nie spróbuje niczego głupiego. Były w stanie go znaleźć czegokolwiek by nie spróbował. A próba ucieczki teraz, tylko pogorszyłaby sprawę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Co za różnica? - fuknął jedynie w odpowiedzi. Nie miał siły, nie miał nawet myśli o tym, że mógłby wyjść - tak samo jak wtedy w jaskini. Wtedy nie myślał o swojej ucieczce. Nawet nie myślał o tym, że wyjdzie stamtąd żywy w momencie, w którym zobaczył Travisa - jak zaczął łgać mu w twarz, drwić z niego. Stawiał wtedy wszystko na jedną szalę, żeby spróbować się wydostać w jakikolwiek sposób - żeby wydostać te dzieci.
I nawet tego nie potrafił zrobić. Teleportowały się siecią fiuu? Nie był pewny czy w ogóle z tym mieli tam do czynienia - może to była pułapka? Może posłał je wprost w coś o więcej gorszego niż grupa szmalcowników.
Złapał butelkę z wodą. Jedyna rzecz, którą dostał. A kiedy tylko został sam, nie wiedział nawet co miał zrobić. Otworzył butelkę, próbując upić nieco wody z niej - bo nawet jeśli było to zatrute to co mu szkodziło? Chyba dopiero teraz czuł i pragnienie, i głód, a jednocześnie po kilku łykach wody zaraz zacisnął mu się żołądek. Ścisk...
Było mu niedobrze. Te wszystkie wspomnienia teraz krążyły w jego głowie, wracały do niego i nie chciały odpuścić. Zjebał, wiedział, że zjebał. Ale co miał wtedy w ogóle zrobić innego? Co innego powiedzieć? Jak lepiej skłamać?
Nie wypił wszystkiego, zakręcając butelkę. Z trudem, ale wstał z krzesła, kierując się do łóżka, w którym się obudził. Czuł jak ciało go bolało, jak coraz bardziej był zmęczony. I tym całym mówieniem i tym jak wszystkie wspomnienia sprzed kilku, a może kilkunastu godzin do niego wracały. Nawet nie miał sił na łzy, kiedy padł byle jak na łóżku, podkulając się na nim. Poczuł ból ciągnący z wcześniej złamanej ręki, poczuł ból ciągnący od ran po nożach i jakiś szum, ale po prostu się skulił. Mogło się dziać co tylko chciało, nie obchodziło go to - niech się dzieje, niech się wali. Co to za różnica?
Nie obchodziło go to już. Jego pyskówki i złość, i ta mieszanka emocji, z którymi sobie nie potrafił radzić, powoli znikała, zastępowana czymś - a może niczym? Chciało mu się płakać, chciał krzyczeć, a jednocześnie nie mógł się przejmować mniej czy w ogóle był w stanie się jakkolwiek ruszyć. Mógł tam zdechnąć, w tej rzece czy na mrozie. Może to byłby lepszy los dla niego? Może dla wszystkich dookoła byłoby tak łatwiej? W końcu przestałby powodować problemy, pakować się w jakieś chore sytuacje jak to wszystko dzisiaj!
Jak miałby wrócić do rodziny, znów ryzykując... czymś. Że coś na nich ściągnie? Że będą to znowu Tonksi? Michael już wbiegł do ich domu bez ostrzeżenia, bez zapowiedzi, kompletnie ich strasząc - jak jego rodzeństwo miałoby spać spokojnie?
Jak miałby powiedzieć Kerry, że był mordercą?
Ha! A co dopiero Marcel zrobi? Sam się go będzie chciał pozbyć. W końcu oni wszyscy byli z Zakonu, co za różnica co z nim teraz zrobią? Zjebał po całości, więcej napsuł niż czymkolwiek pomógł. Zabił dzieciaka, a tamta szóstka? Też nie żyje przez niego? Może chociaż pozbył się tych szmalcowników... chociaż wątpił, najpewniej przeżyli. Sam nie wiedział.
Leżał skulony, ściskając praktycznie nietkniętą butelkę z wodą. Chciało mu się pić, czuł pragnienie, a jednocześnie ponownie sięgnięcie po picie wydawało się być dla niego zbyt dużym wysiłkiem - a przełknięcie wody wydawało się niemożliwe.
Nawet nie był pewny ile czasu minęło ani czy przysnął kiedy drzwi otworzyły się na nowo. Nie podniósł się od razu, słuchając, kto w ogóle przyszedł. Justine...
Podniósł się do siadu, nieco zaspany. I zmęczony. Rozkuje, różdżka, coś o przytomności. Nie chciał się skupiać - nie bardzo był nawet w stanie.
- Wiem jak działa memoria - powiedział, chociaż nie pamiętał, żeby jej kiedykolwiek używał - zastanawiał się nad tym, ale brak wspomnień o Jeannie był wtedy jeszcze bardziej bolesny niż pamiętanie. - Wszystko jasne - dodał cicho, odkładając butelkę z wodą i pozwalając zdjąć kajdanki. Dziwnie się poczuł mając rozkute ręce i swobodę w ruchach, chociaż nawet z niej nie skorzystał, sięgając po obcą różdżkę.
Czy kiedyś korzystał z innej niż ta jego? Chyba nie, nie pamiętał. Ich różdżki... to była druga rzecz, którą dostali dla siebie. Bułeczka była ich sową, wszystkie książki czy ubrania były przekazywane z kuzyna na kuzyna, a różdżki każdy w taborze dostawał własne. Różdżki i instrumenty. Nie miał wiele więcej rzeczy, które mógłby nazwać swoimi.
Przyjął fiolkę, wahając się przez moment. Zaraz jednak przyłożył różdżkę do swojej skroni, chociaż nie potrafiąc pozbyć się wrażenia, że ta jakoś dziwnie leżała mu w dłoni. Jeszcze z początku jakby nie chciał współpracować? A może sam nie potrafił się skupić? Przypomnieć inkantacji, którą przecież chwilę wcześniej wypowiedział, a może przypomnieć dokładnego momentu, w którym rozdzielił się z Samuelem?
- Memoria - szepnął cicho, zaraz wyciągając srebrną strugę wspomnienia, przenosząc ją do fiolki, czując się... dziwnie. Przenoszenie wspomnienia jednak zajęło mu chwilę, wciąż będąc obolałym i zmęczonym. A do tego obszerność wspomnienia...
Nie był pewny do końca jak miał zareagować, kiedy poczuł tę dziwną pustkę. Wiedział, co zrobił... Pamiętał słowa Justine, ale sama próba wspomnienia... Skrzywił się lekko, oddając fiolkę Hesper, zaraz też oddając i różdżkę.
Wbił wzrok w podłogę, samemu nawet nie będąc pewnym na co czeka. Na jakieś crucio, na uderzenie? Na cokolwiek, a może na nic? Może chciałby się po prostu położyć i zamknąć oczy?
Chwycił jednak butelkę z wodą na powrót, nie otwierając jej do napicia się. Po prostu ją trzymał, bo tak było mu łatwiej - cokolwiek w dłoniach było lepsze od niczego. Nawet jeśli nawet nie miał zamiaru czy siły się bronić. Przed czym i po co miałby to robić?
| Tomek oddał wspomnienie od tego momentu do utraty przez niego przytomności w podziemiach nad rzeką Lune.
I nawet tego nie potrafił zrobić. Teleportowały się siecią fiuu? Nie był pewny czy w ogóle z tym mieli tam do czynienia - może to była pułapka? Może posłał je wprost w coś o więcej gorszego niż grupa szmalcowników.
Złapał butelkę z wodą. Jedyna rzecz, którą dostał. A kiedy tylko został sam, nie wiedział nawet co miał zrobić. Otworzył butelkę, próbując upić nieco wody z niej - bo nawet jeśli było to zatrute to co mu szkodziło? Chyba dopiero teraz czuł i pragnienie, i głód, a jednocześnie po kilku łykach wody zaraz zacisnął mu się żołądek. Ścisk...
Było mu niedobrze. Te wszystkie wspomnienia teraz krążyły w jego głowie, wracały do niego i nie chciały odpuścić. Zjebał, wiedział, że zjebał. Ale co miał wtedy w ogóle zrobić innego? Co innego powiedzieć? Jak lepiej skłamać?
Nie wypił wszystkiego, zakręcając butelkę. Z trudem, ale wstał z krzesła, kierując się do łóżka, w którym się obudził. Czuł jak ciało go bolało, jak coraz bardziej był zmęczony. I tym całym mówieniem i tym jak wszystkie wspomnienia sprzed kilku, a może kilkunastu godzin do niego wracały. Nawet nie miał sił na łzy, kiedy padł byle jak na łóżku, podkulając się na nim. Poczuł ból ciągnący z wcześniej złamanej ręki, poczuł ból ciągnący od ran po nożach i jakiś szum, ale po prostu się skulił. Mogło się dziać co tylko chciało, nie obchodziło go to - niech się dzieje, niech się wali. Co to za różnica?
Nie obchodziło go to już. Jego pyskówki i złość, i ta mieszanka emocji, z którymi sobie nie potrafił radzić, powoli znikała, zastępowana czymś - a może niczym? Chciało mu się płakać, chciał krzyczeć, a jednocześnie nie mógł się przejmować mniej czy w ogóle był w stanie się jakkolwiek ruszyć. Mógł tam zdechnąć, w tej rzece czy na mrozie. Może to byłby lepszy los dla niego? Może dla wszystkich dookoła byłoby tak łatwiej? W końcu przestałby powodować problemy, pakować się w jakieś chore sytuacje jak to wszystko dzisiaj!
Jak miałby wrócić do rodziny, znów ryzykując... czymś. Że coś na nich ściągnie? Że będą to znowu Tonksi? Michael już wbiegł do ich domu bez ostrzeżenia, bez zapowiedzi, kompletnie ich strasząc - jak jego rodzeństwo miałoby spać spokojnie?
Jak miałby powiedzieć Kerry, że był mordercą?
Ha! A co dopiero Marcel zrobi? Sam się go będzie chciał pozbyć. W końcu oni wszyscy byli z Zakonu, co za różnica co z nim teraz zrobią? Zjebał po całości, więcej napsuł niż czymkolwiek pomógł. Zabił dzieciaka, a tamta szóstka? Też nie żyje przez niego? Może chociaż pozbył się tych szmalcowników... chociaż wątpił, najpewniej przeżyli. Sam nie wiedział.
Leżał skulony, ściskając praktycznie nietkniętą butelkę z wodą. Chciało mu się pić, czuł pragnienie, a jednocześnie ponownie sięgnięcie po picie wydawało się być dla niego zbyt dużym wysiłkiem - a przełknięcie wody wydawało się niemożliwe.
Nawet nie był pewny ile czasu minęło ani czy przysnął kiedy drzwi otworzyły się na nowo. Nie podniósł się od razu, słuchając, kto w ogóle przyszedł. Justine...
Podniósł się do siadu, nieco zaspany. I zmęczony. Rozkuje, różdżka, coś o przytomności. Nie chciał się skupiać - nie bardzo był nawet w stanie.
- Wiem jak działa memoria - powiedział, chociaż nie pamiętał, żeby jej kiedykolwiek używał - zastanawiał się nad tym, ale brak wspomnień o Jeannie był wtedy jeszcze bardziej bolesny niż pamiętanie. - Wszystko jasne - dodał cicho, odkładając butelkę z wodą i pozwalając zdjąć kajdanki. Dziwnie się poczuł mając rozkute ręce i swobodę w ruchach, chociaż nawet z niej nie skorzystał, sięgając po obcą różdżkę.
Czy kiedyś korzystał z innej niż ta jego? Chyba nie, nie pamiętał. Ich różdżki... to była druga rzecz, którą dostali dla siebie. Bułeczka była ich sową, wszystkie książki czy ubrania były przekazywane z kuzyna na kuzyna, a różdżki każdy w taborze dostawał własne. Różdżki i instrumenty. Nie miał wiele więcej rzeczy, które mógłby nazwać swoimi.
Przyjął fiolkę, wahając się przez moment. Zaraz jednak przyłożył różdżkę do swojej skroni, chociaż nie potrafiąc pozbyć się wrażenia, że ta jakoś dziwnie leżała mu w dłoni. Jeszcze z początku jakby nie chciał współpracować? A może sam nie potrafił się skupić? Przypomnieć inkantacji, którą przecież chwilę wcześniej wypowiedział, a może przypomnieć dokładnego momentu, w którym rozdzielił się z Samuelem?
- Memoria - szepnął cicho, zaraz wyciągając srebrną strugę wspomnienia, przenosząc ją do fiolki, czując się... dziwnie. Przenoszenie wspomnienia jednak zajęło mu chwilę, wciąż będąc obolałym i zmęczonym. A do tego obszerność wspomnienia...
Nie był pewny do końca jak miał zareagować, kiedy poczuł tę dziwną pustkę. Wiedział, co zrobił... Pamiętał słowa Justine, ale sama próba wspomnienia... Skrzywił się lekko, oddając fiolkę Hesper, zaraz też oddając i różdżkę.
Wbił wzrok w podłogę, samemu nawet nie będąc pewnym na co czeka. Na jakieś crucio, na uderzenie? Na cokolwiek, a może na nic? Może chciałby się po prostu położyć i zamknąć oczy?
Chwycił jednak butelkę z wodą na powrót, nie otwierając jej do napicia się. Po prostu ją trzymał, bo tak było mu łatwiej - cokolwiek w dłoniach było lepsze od niczego. Nawet jeśli nawet nie miał zamiaru czy siły się bronić. Przed czym i po co miałby to robić?
| Tomek oddał wspomnienie od tego momentu do utraty przez niego przytomności w podziemiach nad rzeką Lune.
Zdobyła się na blady uśmiech, gdy dosłyszała słowa podziękowania. – Do usług – mruknęła z błyskiem w oku, próbując usadzić się nieco wygodniej na rozklekotanym, stojącym krzywo krześle; nadal wyglądała inaczej, jak Hesper, nie Maeve, lecz nie chciała się jeszcze odmieniać na wypadek, gdyby Longbottom odpisał w niedalekiej przyszłości. Wolałaby również nie zdradzać się ze swym talentem przed wszystkimi przebywającymi teraz w budynku czarodziejami. Nie mogła wiedzieć, ile przyjdzie im czekać na odpowiedź, z drugiej strony – w tej chwili nie były potrzebne nigdzie indziej. Miały czas, żeby jeszcze raz przeanalizować sytuację, wymienić się spostrzeżeniami już po przeprowadzeniu przesłuchania, a także ustalić dalszy plan działania. – W porządku, ja napiszę do Carringtona – zaproponowała, kiedy już otrzymały nowe rozkazy i dopinały wszystko na ostatni guzik, mimowolnie się przy tym krzywiąc; jak miał zareagować na ich prośbę? Nie tak dawno odbyli rozmowę, z której wynikało, że Marcelius i Doe znali się jeszcze z czasów szkoły, choć później ich kontakt wygasł, a przynajmniej na kilka lat. Kiedy go odnowili? W chwili, w której stało się to wygodne dla ich więźnia...? Żałowała, że nie wie o tej relacji więcej, by móc lepiej zrozumieć jej naturę. Przyjaźń czy jedynie iluzja? Skoro cygan postanowił powołać się na nazwisko akrobaty, musiał wiedzieć – podejrzewać? – że ten jest jednym z nich. Chciał ugrać coś, cokolwiek, wplatając w swą opowieść postać Carringtona, który udowodnił swe oddanie sprawie i został obdarzony zaufaniem. Nie wątpiła w jego lojalność choćby przez chwilę, lecz z tego, co o nim wiedziała, nie był najlepszym kłamcą. Czy potrafiłby przejrzeć grę największego łgarza, jakiego zna? Czy zdawał sobie sprawę z tego, co on wyprawia? Że jest w stanie zabić?
Musiała rozprostować zastałe kości, przetrzeć zmęczone powieki, nim wróciły do celi w towarzystwie dwóch rebeliantów; choćby Doe zaczął stawiać opór, zapewne poradziłyby sobie z nim same, nie chciały jednak ignorować wpływu, jaki wywarła na niego wcześniejsza wizyta mężczyzn. Milczała przez cały czas trwania wyjaśnień Tonks, nie mając nic do dodania. Następnie podeszła bliżej, nie spuszczając chłopaka z oka – już bez kajdanek, z nieswoją różdżką w dłoni, stanowił jakieś zagrożenie. Byłby jednak skończonym głupcem, gdyby próbował zaatakować ją w obecności trzech innych czarodziejów. Bez słowa podała mu oczyszczoną zaklęciem fiolkę, po czym odsunęła się o krok do tyłu, uważnie obserwując proces ekstrahowania srebrzystego wspomnienia. – Dziękuję – skwitowała krótko, odbierając od niego dowód, następnie wsuwając szklany pojemnik do jednej z nakładek na pasie. Będą musieli zapoznać się z treścią możliwie jak najszybciej. Mogliby go nawet przetrzymać nim nie zyskają pewności, że opowiedziana historia pokrywa się z wersją przedstawioną we wspomnieniu, z drugiej jednak strony – miała pewność, że dotrą do niego ponownie, jeśli będą musieć. Jeśli nie przez Marceliusa, to Kerry. Dzięki jednemu z informatorów. Lub z pomocą jego rodziny.
– Obscuro – wypowiedziała miękko, celując w wyglądającego na zrezygnowanego aresztanta, by przesłonić mu oczy przepaską. Nie mogły pozwolić, by ujrzał cokolwiek, co mogłoby go naprowadzić na trop lokalizacji kryjówki. – Esposas – wybrała inkantację kolejnego zaklęcia, lecz tym razem magia odmówiła posłuszeństwa. Że też akurat w tej chwili. – Esposas – powtórzyła z naciskiem, dopiero wtedy na rękach Thomasa pojawiły się kajdany. To powinno wystarczyć. Skinęła Underhillowi głową, dając tym samym znak do poprowadzenia więźnia na tyły budynku. Zgarnęła po drodze opartą o ścianę Smugę, na której przyleciała, po czym ruszyła za pozostałymi. Pozostawiała w gestii Justine decyzję, której z nich przypadnie wątpliwa przyjemność usadzenia chłopaka na swojej miotle.
| EM: 42/50
Tutaj rzuty: raz, dwa, trzy
Lecimy tutaj: link
Musiała rozprostować zastałe kości, przetrzeć zmęczone powieki, nim wróciły do celi w towarzystwie dwóch rebeliantów; choćby Doe zaczął stawiać opór, zapewne poradziłyby sobie z nim same, nie chciały jednak ignorować wpływu, jaki wywarła na niego wcześniejsza wizyta mężczyzn. Milczała przez cały czas trwania wyjaśnień Tonks, nie mając nic do dodania. Następnie podeszła bliżej, nie spuszczając chłopaka z oka – już bez kajdanek, z nieswoją różdżką w dłoni, stanowił jakieś zagrożenie. Byłby jednak skończonym głupcem, gdyby próbował zaatakować ją w obecności trzech innych czarodziejów. Bez słowa podała mu oczyszczoną zaklęciem fiolkę, po czym odsunęła się o krok do tyłu, uważnie obserwując proces ekstrahowania srebrzystego wspomnienia. – Dziękuję – skwitowała krótko, odbierając od niego dowód, następnie wsuwając szklany pojemnik do jednej z nakładek na pasie. Będą musieli zapoznać się z treścią możliwie jak najszybciej. Mogliby go nawet przetrzymać nim nie zyskają pewności, że opowiedziana historia pokrywa się z wersją przedstawioną we wspomnieniu, z drugiej jednak strony – miała pewność, że dotrą do niego ponownie, jeśli będą musieć. Jeśli nie przez Marceliusa, to Kerry. Dzięki jednemu z informatorów. Lub z pomocą jego rodziny.
– Obscuro – wypowiedziała miękko, celując w wyglądającego na zrezygnowanego aresztanta, by przesłonić mu oczy przepaską. Nie mogły pozwolić, by ujrzał cokolwiek, co mogłoby go naprowadzić na trop lokalizacji kryjówki. – Esposas – wybrała inkantację kolejnego zaklęcia, lecz tym razem magia odmówiła posłuszeństwa. Że też akurat w tej chwili. – Esposas – powtórzyła z naciskiem, dopiero wtedy na rękach Thomasa pojawiły się kajdany. To powinno wystarczyć. Skinęła Underhillowi głową, dając tym samym znak do poprowadzenia więźnia na tyły budynku. Zgarnęła po drodze opartą o ścianę Smugę, na której przyleciała, po czym ruszyła za pozostałymi. Pozostawiała w gestii Justine decyzję, której z nich przypadnie wątpliwa przyjemność usadzenia chłopaka na swojej miotle.
| EM: 42/50
Tutaj rzuty: raz, dwa, trzy
Lecimy tutaj: link
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wyszeptana inkantacja zaklęcia w pierwszej chwili zdawała się nie odnieść żadnego efektu - powietrza nie przecięła świetlista wiązka, nie huknęło ani nie świsnęło - ale minęła zaledwie sekunda, a Thomas mógł poczuć, jak wspomnienie, do tej pory rozgrywające się w jego pamięci, zaczęło się rozmywać. Najpierw stopniowo, dźwięk wypowiedzianych w przeszłości słów słabł, krawędzie zapamiętanych kształtów rozmywały się, a rysy napotkanych ludzi straciły ostrość, pokrywając się fantomową mgłą. Z umysłu ulatywały szczegóły, przez moment przepływając jeszcze młodzieńcowi przed oczami: zakrwawione ostrze noża, lodowaty prąd rwącej rzeki, ból rozlewający się wzdłuż złamanej ręki; wszystko to znikało, przekształcając się w srebrzysty strzęp myśli, gromadzący się w okolicy skroni - lgnący, niczym ćma do światła, do końca darowanej różdżki. Minuta po minucie, pokonany metr po pokonanym metrze - aż wreszcie (pozornie) jedynym, co pozostawiły po sobie wydarzenia w podziemiach, stało się zmęczenie. Otępiające, połączone z głodem i bólem nadwyrężonego ciała, utrudniało skupienie i dźwignięcie się z ziemi, a nagła utrata części pamięci dodatkowo konfundowała - wywołując dezorientujący dysonans ze wspomnieniem niedawnego przesłuchania. To Thomas pamiętał doskonale, każde słowo, które wypowiedział, dzwoniło jednak w jego głowie pustką - a emocje, które towarzyszyły opisowi zdarzeń stały się odrealnione, niezrozumiałe, choć - z czego czarodziej zdawał sobie sprawę - z całą pewnością prawdziwe.
Thomas, utraciłeś wspomnienie zdarzeń rozegranych we wskazanych przez ciebie postach, dopóki do ciebie nie wróci - nie będziesz w stanie ich sobie przypomnieć. To, co przeżyłeś w podziemiach, nie przejdzie jednak bez echa: z czasem odkryjesz, że nabawiłeś się trudnego do uzasadnienia lęku przed wodą. Bliskość zbiorników wodnych, rzek, morza, jezior, będzie budzić w tobie instynktowny niepokój, będziesz odczuwał też paniczny lęk przed zanurzeniem się w nich. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy fabularnych dręczyć cię będą koszmary o tonięciu, a czasami - z niewiadomych przyczyn - będziesz śnił o topieniu się we krwi. Związana z koszmarami bezsenność spowoduje roztargnienie, rozdrażnienie i chroniczne zmęczenie; objawy pomoże załagodzić regularne przyjmowanie eliksirów uspokajających lub eliksiru słodkiego snu.
Dodatkowo, przez kolejne 2 miesiące fabularne (tj. do końca fabularnego kwietnia), w każdym rozgrywanym wątku (w dowolnym jego momencie) rzucasz kością k6, wynik interpretując zgodnie z rozpiską:
1 - Dostajesz nagłego napadu duszności. Nie potrafisz pozbyć się wrażenia, że powietrze pozbawione jest tlenu, a im bardziej starasz się wziąć wdech, tym gorzej się czujesz. Zaczyna kręcić ci się w głowie, dźwięki stają się zniekształcone i jakby dobiegają z oddali, zalewa cię zimny pot. Ogarnia cię słabość, coraz trudniej jest ci ustać na nogach. Jeśli znajdujesz się na zewnątrz, efekt minie po upływie jednej tury; jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu, musisz natychmiast (w ciągu jednej tury) wyjść na świeże powietrze lub stanąć przy otwartym oknie - innym wypadku pociemnieje ci przed oczami i na kilka sekund stracisz przytomność.
2 - Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że twoje dłonie pokryte są krwią: na skórze widzisz jaskrawoczerwone smugi, mimo że nie dostrzega ich nikt inny w twoim towarzystwie. Widok poplamionych rąk budzi u ciebie niepokój, odczuwasz naglącą potrzebę umycia ich - ale szorowanie nie przynosi żadnego skutku. W uspokojeniu się pomaga jedynie świadome unikanie patrzenia na dłonie. Efekt będzie towarzyszył ci do końca wątku.
3 - Doznajesz chwilowego zaniku pamięci krótkotrwałej - zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej tury. Wrażenie jest na tyle dezorientujące, że jeśli znajdujesz się w sytuacji stresowej lub wymagającej szybkiego działania, to w kolejnej turze nie jesteś w stanie wykonać żadnej akcji. Wspomnienia wrócą do ciebie po upływie jednej kolejki.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
Złamana ręka została zaleczona jedynie pobieżnie - i nie zrosła się do końca prawidłowo. W związku z tym, przez dwa kolejne tygodnie fabularne będziesz mieć ograniczoną ruchomość w dwóch sąsiadujących stawach (otrzymujesz -10 do kości na wszystkie akcje wymagające zaangażowania złamanej ręki). W tym czasie ruszaniu ręką będzie ci również towarzyszyć ból, początkowo najmocniej nasilony, słabnący z czasem. Po zaklęciu lamino pozostaną ci dwie jasne blizny na klatce piersiowej, obie podłużne, o długości około pięciu centymetrów (zostały dopisane do znaków szczególnych).
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, a wątek tym samym traci rangę zagrażającego życiu lub zdrowiu (chyba że pojawi się w nim sytuacja sporna, wymagająca interwencji).
Justine i Maeve mogą wątek z przesłuchaniem rozliczyć jako wątek z wykonywaniem zawodu, jako uzasadnienie linkując ten post.
Dziękuję wszystkim pięknie za rozgrywkę i w razie pytań - tradycyjnie - zapraszam. <3
Dodatkowo, przez kolejne 2 miesiące fabularne (tj. do końca fabularnego kwietnia), w każdym rozgrywanym wątku (w dowolnym jego momencie) rzucasz kością k6, wynik interpretując zgodnie z rozpiską:
1 - Dostajesz nagłego napadu duszności. Nie potrafisz pozbyć się wrażenia, że powietrze pozbawione jest tlenu, a im bardziej starasz się wziąć wdech, tym gorzej się czujesz. Zaczyna kręcić ci się w głowie, dźwięki stają się zniekształcone i jakby dobiegają z oddali, zalewa cię zimny pot. Ogarnia cię słabość, coraz trudniej jest ci ustać na nogach. Jeśli znajdujesz się na zewnątrz, efekt minie po upływie jednej tury; jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu, musisz natychmiast (w ciągu jednej tury) wyjść na świeże powietrze lub stanąć przy otwartym oknie - innym wypadku pociemnieje ci przed oczami i na kilka sekund stracisz przytomność.
2 - Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że twoje dłonie pokryte są krwią: na skórze widzisz jaskrawoczerwone smugi, mimo że nie dostrzega ich nikt inny w twoim towarzystwie. Widok poplamionych rąk budzi u ciebie niepokój, odczuwasz naglącą potrzebę umycia ich - ale szorowanie nie przynosi żadnego skutku. W uspokojeniu się pomaga jedynie świadome unikanie patrzenia na dłonie. Efekt będzie towarzyszył ci do końca wątku.
3 - Doznajesz chwilowego zaniku pamięci krótkotrwałej - zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej tury. Wrażenie jest na tyle dezorientujące, że jeśli znajdujesz się w sytuacji stresowej lub wymagającej szybkiego działania, to w kolejnej turze nie jesteś w stanie wykonać żadnej akcji. Wspomnienia wrócą do ciebie po upływie jednej kolejki.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
Złamana ręka została zaleczona jedynie pobieżnie - i nie zrosła się do końca prawidłowo. W związku z tym, przez dwa kolejne tygodnie fabularne będziesz mieć ograniczoną ruchomość w dwóch sąsiadujących stawach (otrzymujesz -10 do kości na wszystkie akcje wymagające zaangażowania złamanej ręki). W tym czasie ruszaniu ręką będzie ci również towarzyszyć ból, początkowo najmocniej nasilony, słabnący z czasem. Po zaklęciu lamino pozostaną ci dwie jasne blizny na klatce piersiowej, obie podłużne, o długości około pięciu centymetrów (zostały dopisane do znaków szczególnych).
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, a wątek tym samym traci rangę zagrażającego życiu lub zdrowiu (chyba że pojawi się w nim sytuacja sporna, wymagająca interwencji).
Justine i Maeve mogą wątek z przesłuchaniem rozliczyć jako wątek z wykonywaniem zawodu, jako uzasadnienie linkując ten post.
Dziękuję wszystkim pięknie za rozgrywkę i w razie pytań - tradycyjnie - zapraszam. <3
Końcem czerwca Lancaster nawiedziła grupa dementorów, ale wedle raportu, który spłynął w lipcu do Demimozów, sprawa została załatwiona szybko i bez znacznych komplikacji przez Biuro Aurorów. Sprawę zamknięto, raport włączono do teczek archiwalnych, pojawiły się nowe problemy i nowe incydenty wymagające uwagi podziemnego Ministerstwa Magii. Przez ostatnie dni Adda była pochłonięta zadaniem powierzonym przez samego lorda Ministra, jej nieobecność w głównej siedzibie była aż nazbyt widoczna, ale nie niepokojąca. Działania podwójnej agentury zjadały jej masę czasu, a póki utrzymywała kontakt z przełożonymi ― wszystko było w porządku.
Kierowana rutyną, tuż przed powrotem do biura i utonięciem w papierologii, postanowiła zebrać nieco plotek z ulubionych miejsc. Pojawiła się zatem tu i tam, wygrzewała się na parapetach w ciele kota, prowadziła rozmowy z miejscowymi jako uprzejma, acz nieco znikająca pani z sąsiedniej wioski, wślizgnęła się w swoją ulubioną rolę Szelmy z londyńskiego portu, a potem ― z przedziwnego sentymentu ― odwiedziła także Lancaster. Tam natomiast dotarły do niej dziwne plotki i niepokojące głosy o tym, że w starej wytwórni pergaminu coś straszy. Wiedząc doskonale, że mieści się tam jedna z kryjówek rebelii, początkowo wzięła to za dobrą monetę ― im mniej ludzi się tam kręciło, tym lepiej ― ale potem… potem, im dalej w las, im więcej głosów, tym sprawa robiła się poważniejsza, a objawy coraz gorsze. Skute lodem deski budynku, przykra aura rozlewająca się wokół i coś, co miejscowi nazywali “przekonaniem o własnym nieszczęściu”. To nie mógł być przypadek, nie w odniesieniu do dementorów krążących po okolicy jeszcze niecały miesiąc wstecz.
Niepokojące odkrycie szybko zmusiło ją do przypomnienia sobie rutyny patroli w okolicy, ich ścieżek i możliwej obsady. O zachodzie słońca ktoś powinien być gdzieś koło dziupli, na skraju lasu… W przeciwnym kierunku do wytwórni, ale lepszy był szybki lot na miotle po pomoc, niż organizowanie całej odsieczy przez machinę podziemnego ministerstwa.
W powietrzu było o wiele chłodniej niż na ziemi, podczas lotu zdążyła nieco zmarznąć, ale odmawiała przyjęcia tego faktu do wiadomości póki nie będzie w stanie podzielić się odkryciem z patrolującym okolicę rebeliantem. Nie była pewna, czy trafi na kogoś z Biura Aurorów, czy Hipogryfa, ale nie miała wątpliwości wobec potencjalnej biegłości sojusznika w dziedzinie opcm i uroków. We dwójkę zdołają lepiej zbadać sprawę lub nawet się z nią uporać do końca, jeśli sytuacja nie okaże się kompletnie beznadziejna.
Słońce leniwie chowało się za horyzontem, widoczność wciąż była bardzo dobra, więc wypatrzenie czarodzieja na miotle wcale nie było takie trudne. Z początku nawet go nie rozpoznała, ale kiedy skojarzyła smukła sylwetkę z odpowiednim imieniem ― od razu poprawił jej się humor, wróciła też ochota na zaczepki.
― No proszę ― mruknęła miękko, gdy już podleciała bliżej Michaela. ― Nie spodziewałam się, że znajdę akurat ciebie. Powiedziałabym nawet, że to bardzo miła niespodzianka. ― Przechyliła nieznacznie głowę w bok i puściła do niego oczko. Zaraz jednak spoważniała; mieli sprawę do załatwienia.
― Kojarzysz pewnie, że końcem czerwca w Lancaster pojawili się dementorzy? Byłam tam przed chwilą i słyszałam, że miejscowi mówili coś o ponurej aurze w starej wytwórni pergaminów. Deski podobno skuł lód w mniej niż jedną noc, więc sprawa musi być świeża. Nie chciałam się tam pałętać sama, bo w razie czego… ― zagryzła na moment wargi; nienawidziła przyznawać się do słabości, nawet tych ewidentnych ― …nie jestem w stanie poradzić sobie z dementorem. Mogli oczywiście przesadzać, może się okazać, że ta kryjówka jest czysta i bezpieczna, ale musimy to sprawdzić. Jeśli któryś z młodych Hipogryfów był wtedy na miejscu… ― pokręciła głową, milknąc. Nawet nie chciała kończyć tego zdania.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
23.07
Patrole w zawieszenie broni były dziwnie ciche, irytująco wręcz rozpraszające. Drażniło go to, jak wojna zmieniła jego perspektywę i jak pokój—no i być może, ale do tego przyznawać się nie chciał, niedawne rozproszenia i niecierpliwe oczekiwanie na Festiwal Lata—wyciszył nieco jego zmysły. Nie pamiętał już jak to jest, nie spodziewać się pojedynku na śmierć i życie tuż za rogiem, a choć w teorii słyszał o Cieniach grasujących w Anglii to nie spotkał żadnego od początku zawieszenia broni. Może też zwabiała je krew? Tak czy siak, przypomni sobie o krwi i posoce już za trzy tygodnie. Nie powinien się przyzwyczajać. Nie powinien czuć się dobrze. Nie powinien rozmyślać o Adzie na patrolu, a właśnie to robił i...
...zamrugał, bo wzrok zwykle nie płatał mu figli, a oto postać z jego fantazji znalazła się przed nim na miotle, uśmiechnięta i ubrana w ciało, a nie w jego myśli. Odwzajemnił uśmiech, zaskoczony, ale zanim zdążył podlecieć bliżej albo też puścić jej oczko, dostrzegł powagę w zielonych oczach. Prędko połączył kropki, Adda też pracowała czasem w tych okolicach i nie szukałaby go przecież bez powodu.
-Co się stało? - dopytał i zamienił się w słuch. Kojarzył tą wytwórnię, choć nigdy tam nie był - zresztą gdyby bywał, to może chłodna aura nie pozostałaby niezauważona. Ściągnął lekko brwi.
-Nie zgłosili tego wcześniej...? - nie mógł ich winić, zawieszenie dało wszystkim złudne poczucie bezpieczeństwa, a nie mieli na tylu ludzi by pokazywać się na ulicach Lancaster codziennie. Pomimo pojawienia się dementorów w czerwcu, nie wszyscy w mieście mieli z nimi na tyle styczności by rozpoznać od razu sygnały ostrzegawcze. Musiał pamiętać, że to nie Londyn, gdzie te potwory snuły się po ulicach jeszcze przez kilka miesięcy po Bezksiężycowej Nocy. To nie Azkaban. - przemknęło mu przez myśl, w teorii nauczył się, że werbalizowanie takich myśli powinno pomagać, ale i tak zacisnął mocniej uda na drążku miotły i spiął mięśnie barków.
-Lećmy. - zgodził się. -A miał ktoś wieści od Hipogryfów? - zmrużył oczy, dziś patrolował hrabstwo solo, w trakcie pokoju lokalny oddział nie meldował się równie często jak podczas potyczek. Zwłaszcza nie w mieście, w teorii bezpiecznym.
-Miałaś kiedyś do czynienia z dementorami? - zwrócił się do niej, zrównując własne tempo lotu z nią, gdy byli już w drodze. -W Londynie omijały pracowników Ministerstwa, prawda? - ale pewnie i tak mogła odczuć ich wpływ, lodowatą obecność. Tyle, że to co innego niż bestia zmierzająca wprost na nią. Widziała, jak otaczały czarodziejów bez zarejestrowanych różdżek? Widziała kogoś, z kogo wyssały życie? Zniżył lot, chętnie by już wylądował zamiast wspominać trasę na miotle z Azkabanu do Oazy, pokonaną z pozbawioną duszy dziewczynka na własnej miotle. Spróbował w zamian pomyśleć o Londynie, ale nadal było mu nieswojo z myślą, że mogli mijać się z Addą na ulicach stolicy, że wojna odepchnęła ich od siebie na kilka miesięcy.
Że nigdy jej nie szukał. Tylko pytał po pożarze, a usłyszawszy że jest we Francji, postanowił nie pytać więcej.
Wylądowali na miejscu i od razu zrobiło się chłodniej. Zmrużył oczy, widząc szron pokrywający szparę za drzwiami.
-Cholera, myślałem, że wszystkie już przegnaliśmy. - parsknął. -Homenum Revelio. - jak zwykle, liczył na jak najmniej świetlistych sylwetek - bo jeśli ktoś żywy mógł tu być, to tylko w środku. A w środku, sądząc po przenikliwym zimnie, znajdował się też dementor - lub więcej dementorów.
Patrole w zawieszenie broni były dziwnie ciche, irytująco wręcz rozpraszające. Drażniło go to, jak wojna zmieniła jego perspektywę i jak pokój—no i być może, ale do tego przyznawać się nie chciał, niedawne rozproszenia i niecierpliwe oczekiwanie na Festiwal Lata—wyciszył nieco jego zmysły. Nie pamiętał już jak to jest, nie spodziewać się pojedynku na śmierć i życie tuż za rogiem, a choć w teorii słyszał o Cieniach grasujących w Anglii to nie spotkał żadnego od początku zawieszenia broni. Może też zwabiała je krew? Tak czy siak, przypomni sobie o krwi i posoce już za trzy tygodnie. Nie powinien się przyzwyczajać. Nie powinien czuć się dobrze. Nie powinien rozmyślać o Adzie na patrolu, a właśnie to robił i...
...zamrugał, bo wzrok zwykle nie płatał mu figli, a oto postać z jego fantazji znalazła się przed nim na miotle, uśmiechnięta i ubrana w ciało, a nie w jego myśli. Odwzajemnił uśmiech, zaskoczony, ale zanim zdążył podlecieć bliżej albo też puścić jej oczko, dostrzegł powagę w zielonych oczach. Prędko połączył kropki, Adda też pracowała czasem w tych okolicach i nie szukałaby go przecież bez powodu.
-Co się stało? - dopytał i zamienił się w słuch. Kojarzył tą wytwórnię, choć nigdy tam nie był - zresztą gdyby bywał, to może chłodna aura nie pozostałaby niezauważona. Ściągnął lekko brwi.
-Nie zgłosili tego wcześniej...? - nie mógł ich winić, zawieszenie dało wszystkim złudne poczucie bezpieczeństwa, a nie mieli na tylu ludzi by pokazywać się na ulicach Lancaster codziennie. Pomimo pojawienia się dementorów w czerwcu, nie wszyscy w mieście mieli z nimi na tyle styczności by rozpoznać od razu sygnały ostrzegawcze. Musiał pamiętać, że to nie Londyn, gdzie te potwory snuły się po ulicach jeszcze przez kilka miesięcy po Bezksiężycowej Nocy. To nie Azkaban. - przemknęło mu przez myśl, w teorii nauczył się, że werbalizowanie takich myśli powinno pomagać, ale i tak zacisnął mocniej uda na drążku miotły i spiął mięśnie barków.
-Lećmy. - zgodził się. -A miał ktoś wieści od Hipogryfów? - zmrużył oczy, dziś patrolował hrabstwo solo, w trakcie pokoju lokalny oddział nie meldował się równie często jak podczas potyczek. Zwłaszcza nie w mieście, w teorii bezpiecznym.
-Miałaś kiedyś do czynienia z dementorami? - zwrócił się do niej, zrównując własne tempo lotu z nią, gdy byli już w drodze. -W Londynie omijały pracowników Ministerstwa, prawda? - ale pewnie i tak mogła odczuć ich wpływ, lodowatą obecność. Tyle, że to co innego niż bestia zmierzająca wprost na nią. Widziała, jak otaczały czarodziejów bez zarejestrowanych różdżek? Widziała kogoś, z kogo wyssały życie? Zniżył lot, chętnie by już wylądował zamiast wspominać trasę na miotle z Azkabanu do Oazy, pokonaną z pozbawioną duszy dziewczynka na własnej miotle. Spróbował w zamian pomyśleć o Londynie, ale nadal było mu nieswojo z myślą, że mogli mijać się z Addą na ulicach stolicy, że wojna odepchnęła ich od siebie na kilka miesięcy.
Że nigdy jej nie szukał. Tylko pytał po pożarze, a usłyszawszy że jest we Francji, postanowił nie pytać więcej.
Wylądowali na miejscu i od razu zrobiło się chłodniej. Zmrużył oczy, widząc szron pokrywający szparę za drzwiami.
-Cholera, myślałem, że wszystkie już przegnaliśmy. - parsknął. -Homenum Revelio. - jak zwykle, liczył na jak najmniej świetlistych sylwetek - bo jeśli ktoś żywy mógł tu być, to tylko w środku. A w środku, sądząc po przenikliwym zimnie, znajdował się też dementor - lub więcej dementorów.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Pokręciła głową i zacisnęła odruchowo powieki, gdy nieco mocniej zawiało jej w twarz, rozwiało włosy. Puściła drążek miotły i zebrała włosy w jedno pasmo, upięła je tak, by nie przeszkadzały jej w pracy.
― Wedle mojego stanu wiedzy, choć ten nie jest najbardziej aktualny ― nie, nikt tego nie zgłosił. Miejscowi niespecjalnie zapuszczają się w stronę wytwórni, jedynymi osobami, które częściej tam bywają, są Hipogryfy, ewentualnie jakaś mniejsza grupa rekrutów puszczonych w teren na jedno z pierwszych zadań.
Poza tym, w środku lata, w środku zawieszenia, chyba nikt nie spodziewał się wyskakującego zza krzaka dementora. Ona sama się nie spodziewała, a przecież widziała tego lata naprawdę sporo dziwów i niepokojących rzeczy, jak chociażby to, co wydarzyło się w Beamish Town; dziwne kryształki i jaskinia pełna równie dziwnych run.
Kolejny podmuch wiatru zakołysał łagodnie miotłą, Adda znów zacisnęła palce na drążku, nie chcąc stracić równowagi. Skierowali się w stronę wytwórni, mieli kawałek do przelecenia i pod wiatr nie była to najbardziej komfortowa wyprawa pod słońcem, ale nie mogli narzekać.
― Nie było mnie jeszcze w biurze po najnowsze doniesienia i raporty, wiem tylko o tym, że już raz pozbyto się stąd dementorów. Znalazłam się tu, wyobraź sobie, prewencyjnym przypadkiem, bo mam w zwyczaju zwiedzanie różnych znanych mi miejsc przed powrotem do Plymouth, zwłaszcza po dłuższej nieobecności. Podsłuchałam jak ludzie plotkują i radzą sobie wzajemnie, żeby trzymać się od wytwórni z dala, bo tam straszy. Zresztą, skoro lód pojawił się w mniej niż 24 godziny, to dementor musiał się tam zagnieździć niedawno.
Wiatr gwizdał przeciągle, raz po raz zagłuszając padające między nimi słowa, ale na szczęście wciąż dało się rozmawiać. Czasem tylko trzeba było podnieść głos albo powtórzyć coś trzy razy. Liściaste korony przemykały w dole niby nieskończony, zielony dywan, a osamotniony budynek powoli rysował się ciemną, kanciastą bryłą w pomarańczowej łunie zachodzącego słońca, a trochę dalej na wschód, w mieście, zapalano pierwsze latarnie.
― Omijały ― przyznała niechętnie, wracając wspomnieniami do tamtych dni. Nie lubiła wtedy przebywać w mieście, nie lubiła siedzieć w gmachu Ministerstwa, a przygnębiająca aura wcale nie pomagała. Dręczyły ją wtedy problemy ze snem, stała obecność tych istot przywoływała echo przeszłości, blizna po betuli piekła niemiłosiernie, myśli plątały się, czepiały różnych idei, osób i wspomnień.
― Nie miałam z nimi bezpośrednio do czynienia, wolałam zaszyć się w pracy terenowej ― zamyśliła się na moment. ― Szukałam wtedy podziemia, bo dotarło do mnie, że nowy ład serwowany przez popleczników Sam-Wiesz-Kogo kompletnie do mnie nie trafia. Wracałam tam tylko wtedy, kiedy mnie wzywali do podjęcia jakiegoś tropu albo kiedy były szersze narady.
Obniżyła lot i wylądowała miękko w trawie, miotły zostawili na boku, w krzakach, bo choć nie było nikogo w okolicy, to i tak dziwnie było jej z myślą pozostawiania środka transportu na widoku. Poza tym ― przezorny zawsze ubezpieczony.
― Może to jakiś nowy ― mruknęła, obracając różdżkę w palcach. Uczucie bezbronności wobec tej kreatury rozlało się nieprzyjemnym zimnem po ciele, zmroziło myśli. Nawet znajoma obecność Michaela zdawała się niewystarczająca, nawet świadomość, że przy nim może czuć się bezpiecznie. ― Albo jakiś wyjątkowo uparty ― dodała ponuro, nieświadomie poddając się aurze roztoczonej przez dementora. ― Widzisz tam kogoś?
― Wedle mojego stanu wiedzy, choć ten nie jest najbardziej aktualny ― nie, nikt tego nie zgłosił. Miejscowi niespecjalnie zapuszczają się w stronę wytwórni, jedynymi osobami, które częściej tam bywają, są Hipogryfy, ewentualnie jakaś mniejsza grupa rekrutów puszczonych w teren na jedno z pierwszych zadań.
Poza tym, w środku lata, w środku zawieszenia, chyba nikt nie spodziewał się wyskakującego zza krzaka dementora. Ona sama się nie spodziewała, a przecież widziała tego lata naprawdę sporo dziwów i niepokojących rzeczy, jak chociażby to, co wydarzyło się w Beamish Town; dziwne kryształki i jaskinia pełna równie dziwnych run.
Kolejny podmuch wiatru zakołysał łagodnie miotłą, Adda znów zacisnęła palce na drążku, nie chcąc stracić równowagi. Skierowali się w stronę wytwórni, mieli kawałek do przelecenia i pod wiatr nie była to najbardziej komfortowa wyprawa pod słońcem, ale nie mogli narzekać.
― Nie było mnie jeszcze w biurze po najnowsze doniesienia i raporty, wiem tylko o tym, że już raz pozbyto się stąd dementorów. Znalazłam się tu, wyobraź sobie, prewencyjnym przypadkiem, bo mam w zwyczaju zwiedzanie różnych znanych mi miejsc przed powrotem do Plymouth, zwłaszcza po dłuższej nieobecności. Podsłuchałam jak ludzie plotkują i radzą sobie wzajemnie, żeby trzymać się od wytwórni z dala, bo tam straszy. Zresztą, skoro lód pojawił się w mniej niż 24 godziny, to dementor musiał się tam zagnieździć niedawno.
Wiatr gwizdał przeciągle, raz po raz zagłuszając padające między nimi słowa, ale na szczęście wciąż dało się rozmawiać. Czasem tylko trzeba było podnieść głos albo powtórzyć coś trzy razy. Liściaste korony przemykały w dole niby nieskończony, zielony dywan, a osamotniony budynek powoli rysował się ciemną, kanciastą bryłą w pomarańczowej łunie zachodzącego słońca, a trochę dalej na wschód, w mieście, zapalano pierwsze latarnie.
― Omijały ― przyznała niechętnie, wracając wspomnieniami do tamtych dni. Nie lubiła wtedy przebywać w mieście, nie lubiła siedzieć w gmachu Ministerstwa, a przygnębiająca aura wcale nie pomagała. Dręczyły ją wtedy problemy ze snem, stała obecność tych istot przywoływała echo przeszłości, blizna po betuli piekła niemiłosiernie, myśli plątały się, czepiały różnych idei, osób i wspomnień.
― Nie miałam z nimi bezpośrednio do czynienia, wolałam zaszyć się w pracy terenowej ― zamyśliła się na moment. ― Szukałam wtedy podziemia, bo dotarło do mnie, że nowy ład serwowany przez popleczników Sam-Wiesz-Kogo kompletnie do mnie nie trafia. Wracałam tam tylko wtedy, kiedy mnie wzywali do podjęcia jakiegoś tropu albo kiedy były szersze narady.
Obniżyła lot i wylądowała miękko w trawie, miotły zostawili na boku, w krzakach, bo choć nie było nikogo w okolicy, to i tak dziwnie było jej z myślą pozostawiania środka transportu na widoku. Poza tym ― przezorny zawsze ubezpieczony.
― Może to jakiś nowy ― mruknęła, obracając różdżkę w palcach. Uczucie bezbronności wobec tej kreatury rozlało się nieprzyjemnym zimnem po ciele, zmroziło myśli. Nawet znajoma obecność Michaela zdawała się niewystarczająca, nawet świadomość, że przy nim może czuć się bezpiecznie. ― Albo jakiś wyjątkowo uparty ― dodała ponuro, nieświadomie poddając się aurze roztoczonej przez dementora. ― Widzisz tam kogoś?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
-Mam nadzieję, że nikt nie rżnął bohatera i nie weszli tam sami jeśli widzieli sygnały ostrzegawcze. - westchnął, maskując szorstkością autentyczny niepokój. Zawieszenie broni, spore miasto w promugolskim hrabstwie, nowi rekruci - zapewne z Hipogryfem na czele, ale nie jednym z najstarszych, bo ludzi do szkoleń wciąż brakowało. W takiej grupie niektórzy czarodzieje mogli nawet nie potrafić rzucać patronusa, bo choć próbowali uczyć tego w przeszkoleniu bojowym, to zaklęcie było trudne, a czasu za mało, wciąż za mało. Czasem spoglądał na te dzieciaki, rwących się do walki młodzików — odważnych czarodziejów, niemających nic do stracenia mugolaków, okazjonalnie w tych młodych brygadach widział nawet zdeterminowanych mężczyzn w średnim wieku — z gorzką świadomością, że w normalnych warunkach potrzebowaliby wielomiesięcznego przeszkolenia albo i wcale nie zostali przyjęci do służb. W trakcie zawieszenia broni starał się częściej uczestniczyć w szkoleniach, ale w takich chwilach jak teraz myślał głównie o zaniedbaniach i lukach i o tym jak prędko dementor mógł wyssać z nieprzygotowanego człowieka szczęścia i jak ciężka była na miotle dziewczynka bez duszy.
-Dobrze, że to podsłuchałaś. Nie wiem... wolę sobie nie wyobrażać, czy dementory się rozmnażają, ale widywano je w większych grupach gdy zbyt długo nie podejmowano interwencji, - ujął to nieco dyplomatycznie, również dla poprawy własnego humoru. Nawet na strzeżonych terenach widywano też grupy pojawiające się nagle, niejako zorganizowane, a wyprawa Zakonników po odpowiedzi na temat kontroli nad dementorami nie przyniosła skutków - tylko przerażonego Vincenta, mamroczącego o zaginionych towarzyszach. -lepiej przegnać albo rozproszyć je od razu.
Wyczuł niechęć w głosie Addy i powstrzymał cisnące się na usta pytanie o to, jak ich znalazła.
-Wtedy nas szukałaś, a teraz obdarzono cię pełnią zaufania. - uśmiechnął się łagodnie, dumny z dobrych nowin od Ministra. Zdobycie zaufania Harolda nie zajęło jej wiele czasu. -Zawsze byłaś diablo skuteczna.
Wylądował i dopiero wtedy podjął myśl, która nie dawała mu spokoju odkąd Adda przyznała, że nie miała bezpośrednio do czynienia z dementorami. Nadal nie umiał zapomnieć o zimnych mackach Azkabanu, nadal wskrzeszał tamte wspomnienia ilekroć czuł chłód na plecach.
-Trzymaj się za mną i blisko mojego patronusa. - wiedziała już, że świetlisty wilk mógł zostać z nimi dłużej niż zwyczajne patronusy. -Ich aury z ulic Londynu nie da się pewnie zapomnieć, ale jeśli chroniły cię rokazy i papiery to... gdy chcą zaatakować, są stokroć gorsze. - westchnął, spoglądając na nią z troską. Jak złe wspomnienia wskrzesi w nich bliskość tej kreatury?
Zaklęcie wykazujące obecność miało pokazać nie tyle dementora, co ludzi - i Mike zaklął pod nosem, widząc świetliste poświaty niedaleko, ale jakby...
-...w piwnicy. Ktoś jest w piwnicy, pod nami, kilka metrów na lewo. Rozejrzysz się za wejściem? - westchnął, bo choć samemu nie miał zamiaru odstępować jej na krok, to mógł wykorzystać tą chwilę na skupienie się na pozytywnych emocjach. Zwykle patronesy przywoływał się na widok dementorów, w stresie i aurze smutku - on miał to szczęście, że mógł sięgnąć po świetlistą magię wcześniej, spokojniej. Skupił się, jak zwykle, na wspomnieniu ślubu Macmillanów, do niedawna silnym - ale myśli same umykały w kierunku narzeczonej, przed oczyma stanęła huśtawka na krańcu świata, jej uśmiech gdy mówiła mu "tak".
-Expecto Patronum. - wspomnienie oświadczyn rozgrzało jego serce, gdy materializował się przed nimi świetlisty wilk. -W razie potrzeby może sforsować drzwi i iść przodem. - mruknął, uśmiechając się mimowolnie na widok patronusa - ale uśmiech spełzł z jego twarzy gdy zbliżyli się do budynku i przeszył ich lodowaty dreszcz.
-Są blisko. - możliwe, że więcej niż jeden, było tak chłodno...
rzut
-Dobrze, że to podsłuchałaś. Nie wiem... wolę sobie nie wyobrażać, czy dementory się rozmnażają, ale widywano je w większych grupach gdy zbyt długo nie podejmowano interwencji, - ujął to nieco dyplomatycznie, również dla poprawy własnego humoru. Nawet na strzeżonych terenach widywano też grupy pojawiające się nagle, niejako zorganizowane, a wyprawa Zakonników po odpowiedzi na temat kontroli nad dementorami nie przyniosła skutków - tylko przerażonego Vincenta, mamroczącego o zaginionych towarzyszach. -lepiej przegnać albo rozproszyć je od razu.
Wyczuł niechęć w głosie Addy i powstrzymał cisnące się na usta pytanie o to, jak ich znalazła.
-Wtedy nas szukałaś, a teraz obdarzono cię pełnią zaufania. - uśmiechnął się łagodnie, dumny z dobrych nowin od Ministra. Zdobycie zaufania Harolda nie zajęło jej wiele czasu. -Zawsze byłaś diablo skuteczna.
Wylądował i dopiero wtedy podjął myśl, która nie dawała mu spokoju odkąd Adda przyznała, że nie miała bezpośrednio do czynienia z dementorami. Nadal nie umiał zapomnieć o zimnych mackach Azkabanu, nadal wskrzeszał tamte wspomnienia ilekroć czuł chłód na plecach.
-Trzymaj się za mną i blisko mojego patronusa. - wiedziała już, że świetlisty wilk mógł zostać z nimi dłużej niż zwyczajne patronusy. -Ich aury z ulic Londynu nie da się pewnie zapomnieć, ale jeśli chroniły cię rokazy i papiery to... gdy chcą zaatakować, są stokroć gorsze. - westchnął, spoglądając na nią z troską. Jak złe wspomnienia wskrzesi w nich bliskość tej kreatury?
Zaklęcie wykazujące obecność miało pokazać nie tyle dementora, co ludzi - i Mike zaklął pod nosem, widząc świetliste poświaty niedaleko, ale jakby...
-...w piwnicy. Ktoś jest w piwnicy, pod nami, kilka metrów na lewo. Rozejrzysz się za wejściem? - westchnął, bo choć samemu nie miał zamiaru odstępować jej na krok, to mógł wykorzystać tą chwilę na skupienie się na pozytywnych emocjach. Zwykle patronesy przywoływał się na widok dementorów, w stresie i aurze smutku - on miał to szczęście, że mógł sięgnąć po świetlistą magię wcześniej, spokojniej. Skupił się, jak zwykle, na wspomnieniu ślubu Macmillanów, do niedawna silnym - ale myśli same umykały w kierunku narzeczonej, przed oczyma stanęła huśtawka na krańcu świata, jej uśmiech gdy mówiła mu "tak".
-Expecto Patronum. - wspomnienie oświadczyn rozgrzało jego serce, gdy materializował się przed nimi świetlisty wilk. -W razie potrzeby może sforsować drzwi i iść przodem. - mruknął, uśmiechając się mimowolnie na widok patronusa - ale uśmiech spełzł z jego twarzy gdy zbliżyli się do budynku i przeszył ich lodowaty dreszcz.
-Są blisko. - możliwe, że więcej niż jeden, było tak chłodno...
rzut
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Stara wytwórnia pergaminu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire