salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Salon jest przechodnim pomieszczeniem z którego można dostać się do sypialni Billego i małego pokoiku Poli. Na samym środku stoi kanapa z zielonego materiału - nie wygląda tak bogato, jak ta którą widzi Pola. Ściany wyłożone są beżowymi kawałkami tapety, a obdarte z niej części zostały pozasłaniane obrazkami. Na niektórych uśmiecha się Pola, na niektórych widnieją wizerunki rodziny, są także dwa małe dzieła Poli. Cała jedna ściana zapełniona jest starymi książkami, znajdują się one również w innych pomieszczeniach mieszkania. Generalnie w całym domu panuje ciemność, ale taki obrazek jaki widzicie to efekt zniszczenia mózgu Poli, ona tak widzi świat.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Odwiedziny są dla Niemców święte. Muszą mieć ustalony czas - konkretny co do minuty, a także charakter spotkania, tak by obie strony wiedziały, na jaką rzecz powinny się przygotować. Pytania Wann?, Von wann bis wann? stanowią bardzo ważną część w ich języku i choć niektórzy mogliby to uznać za przesadną zachłanność, należało wiedzieć, że naród ten lubował się w konkretnie i jasno postawionych faktach. Dlatego, kiedy Daniel miał odwiedzić Williama, zgodnie z domniemanym przekazem jak najszybciej się da, mimowolnie skrzywił się, postawiony w dość nieciekawej sytuacji. Jak najszybciej. Yhy. Czyli kiedy? Z rana, jeśli obudzi się targany nieprzyjemnym koszmarem? A może w samym środku nocy, zapuka pewnego razu do drzwi, przy okazji strasząc domowników. Opcji dało się znaleźć wiele. Najgorsze było to, że nawet nie wiedział, co Havisham od niego chce. Czy dokonał przełomowego odkrycia, czy ma jakąś sprawę, albo po prostu chciał go widzieć bez konkretnego powodu, żeby zamienić parę słów. Stąpał po grząskim gruncie, zupełnie nieznanym, gdzie każdy krok mógł przynieść nieoczekiwane skutki. Beznadzieja - to stwierdzenie cisnęło mu się na język. Jednak był wołany, więc jest do dyspozycji. Koniec filozofii.
Wziął głębszy oddech. Wciąż nie umiał wyzbyć się mieszanych uczuć. Ale należało przełamać bariery, w końcu idzie do przyjaciela a nie Ministra Magii z niespodziewaną wizytą.
Otworzyła mu siostra Williama.
-Cześć -rzucił na powitanie, a jego kąciki ust wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Początkowo nie okazywał zbytniego zdziwienia całą zaistniałą sytuacją, tylko liczył, że zaraz z pokoju wyłoni się osoba jego przyjaciela, co jednak, mimo chwili krępującej ciszy, ewidentnie nie chciało nastąpić. Nie miał nic do Polly, choć czasem mogłaby go nie dręczyć setkami pytań. Wiedział, że jest dla Williama jedną z najważniejszych osób w życiu. Sporo młodsza, dopiero niedawno przekroczyła próg dorosłości.
Jakby nie patrzeć, nie do niej przyszedł. Zresztą, gdyby zjawił się z takiego względu, mogłoby to budzić podejrzenia. Dziwne, bardzo dziwne, czego przyjaciel nie omieszkałby się mu pewnie wytknąć. Sama perspektywa tego była uznana przez mężczyznę za okropną. Odgonił jednak nadmiar myśli, które budziły u niego coraz większy niepokój.
Daniel rozejrzał się dookoła. No nic. Zobaczy, co to wszystko przyniesie. Nie potrafił sprecyzować swoich emocji, czuł się na pewno niezręcznie, choć nie znał dokładnie powodu własnych obaw. Wziął jeden głębszy oddech.
-Jest brat? -nie umiał już powstrzymać pytania.
Wziął głębszy oddech. Wciąż nie umiał wyzbyć się mieszanych uczuć. Ale należało przełamać bariery, w końcu idzie do przyjaciela a nie Ministra Magii z niespodziewaną wizytą.
Otworzyła mu siostra Williama.
-Cześć -rzucił na powitanie, a jego kąciki ust wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Początkowo nie okazywał zbytniego zdziwienia całą zaistniałą sytuacją, tylko liczył, że zaraz z pokoju wyłoni się osoba jego przyjaciela, co jednak, mimo chwili krępującej ciszy, ewidentnie nie chciało nastąpić. Nie miał nic do Polly, choć czasem mogłaby go nie dręczyć setkami pytań. Wiedział, że jest dla Williama jedną z najważniejszych osób w życiu. Sporo młodsza, dopiero niedawno przekroczyła próg dorosłości.
Jakby nie patrzeć, nie do niej przyszedł. Zresztą, gdyby zjawił się z takiego względu, mogłoby to budzić podejrzenia. Dziwne, bardzo dziwne, czego przyjaciel nie omieszkałby się mu pewnie wytknąć. Sama perspektywa tego była uznana przez mężczyznę za okropną. Odgonił jednak nadmiar myśli, które budziły u niego coraz większy niepokój.
Daniel rozejrzał się dookoła. No nic. Zobaczy, co to wszystko przyniesie. Nie potrafił sprecyzować swoich emocji, czuł się na pewno niezręcznie, choć nie znał dokładnie powodu własnych obaw. Wziął jeden głębszy oddech.
-Jest brat? -nie umiał już powstrzymać pytania.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otwieram drzwi i oczy moje się świecą, kiedy widzą któż to do nich dziś zapukał. -Och, cześć -podniecona wdzięczę się do gościa i czekam aż mi się oświadczy, przeceż dlatego przyszedł kiedy nie ma brata? Billego nie było, chyba zapomniał o spotkaniu, bo wyszedł rano i zapomniał wrócić! A może to przez Isoldę? Och, na pewno przez nią, ona się bardzo wokół niego kręci. I pewnie chciałaby zostać jego żoną, ale moim zdaniem jest zbyt wyniosła. I nie umie ze mną rozmawiać, a to jest bardzo ważne! Ten Daniel na przykład umie, więc gdyby Billy chciałby jego wziąć za żonę... haha, to byłoby pięknie!
- Billy musiał wyjść do sklepu. Spontanicznie - rzucam w odpowiedzi, a jest to początek mojej rozgrywki z panem K. Billy nie robi nic spontanicznie, jest najnudniejszym mieszkańcem tego mieszkania przy Adam street. Zawsze ma wszystko zaplanowane, zawsze dzień jego opiera się o te same godziny, nie widziałam, żeby zmieniał przyzwyczajenia od roku, bo tyle już ze sobą mieszkamy. A niedługo moje urodziny i minie cały ok od pierwszych, które wyprawialiśmy w tych murach. Billy pozwolił mi zaprosić do domu kilka koleżanek, więc zaprosiłam Linette i jej bff, Venus. Nie polubiłyśmy się wtedy z Venus.
Odsuwam drzwi trochę, by stanąć w nich cała, a później wyćwiczonym sposobem spojrzeć na drzwi i westchnąć i rzec (widziałam takie działania na mugolskich filmach, jak robiły niewybrednie kobiety w pięknych sukienkach): - Trzeba będzie poczekać na niego, no nie wiem, może nawet cały kwadrans - w moim dziecięcym odczuciu kwadrans to było na prawdę długo! Patrzę na gościa, który musiałby cały ten czas spędzić na zewnątrz, a zamiast tego może przecież siedzieć u mnie na zielonej kanapie. Będę dobrą panią domu, zrobię mu nawet herbatki! - Pan jest znajomym, prawda? Więc mogę cię wpuścić - kiwam głową i otwieram drzwi na oścież tak, żeby przyjaciel mojego brata mógł sobie wejść. Nie wymaga chyba miejsca uwaga, że nie może odmówić, bo już się tak ustawiłam, żeby zamknąć za nim drzwi. Chociaż pewnie przychodził tu ostatnio tak często, że sam umie za sobą zamknąć. Ale ja chcę być dobrą gospodynią! - Herbaty? - milknę, żeby mój kiwnąć głową czy tak czy nie, bo pewnie nie ma czasu na nic więcej, kiedy nabrałam powietrza i zaczynam: -Tak mówią dobre gospodynie, a ja koniecznie chce być dobrą gospodynią, nadaję się? A nie lepiej jakbym się przebrała? Gospodynie zawsze noszą białe fartuchy, nie kojarzy się to panu ze szpitalem? Bo mi się kojarzy odrobinkę. No ale ja będę pracować w szpitalu, teraz jestem tam na praktykach, więc sądzę, że to nawet jak przeznaczenie, rozumie pan? Ale to jednak trochę niesmaczne, tak między nami: ubierać ten sam strój na operację i do kurczaka. Szlachcianki nie mają chyba tych problemów? A co pa wie o szlachciankach, robił pan kiedyś z jakąś wywiad? - zaciekawiona wychylam się z kuchni do której mamy z Billym aż trzy kroki i patrzę na gościa wciśniętego w kanapę, bo mam nadzieję, że wybrał ją. Bardzo ładnie mu w zielonym! Jeżeli jej nie wybrał, to właściwie na krześle czy pufie też mu bardzo ładnie, taka dola przystojnych ludzi.
- Billy musiał wyjść do sklepu. Spontanicznie - rzucam w odpowiedzi, a jest to początek mojej rozgrywki z panem K. Billy nie robi nic spontanicznie, jest najnudniejszym mieszkańcem tego mieszkania przy Adam street. Zawsze ma wszystko zaplanowane, zawsze dzień jego opiera się o te same godziny, nie widziałam, żeby zmieniał przyzwyczajenia od roku, bo tyle już ze sobą mieszkamy. A niedługo moje urodziny i minie cały ok od pierwszych, które wyprawialiśmy w tych murach. Billy pozwolił mi zaprosić do domu kilka koleżanek, więc zaprosiłam Linette i jej bff, Venus. Nie polubiłyśmy się wtedy z Venus.
Odsuwam drzwi trochę, by stanąć w nich cała, a później wyćwiczonym sposobem spojrzeć na drzwi i westchnąć i rzec (widziałam takie działania na mugolskich filmach, jak robiły niewybrednie kobiety w pięknych sukienkach): - Trzeba będzie poczekać na niego, no nie wiem, może nawet cały kwadrans - w moim dziecięcym odczuciu kwadrans to było na prawdę długo! Patrzę na gościa, który musiałby cały ten czas spędzić na zewnątrz, a zamiast tego może przecież siedzieć u mnie na zielonej kanapie. Będę dobrą panią domu, zrobię mu nawet herbatki! - Pan jest znajomym, prawda? Więc mogę cię wpuścić - kiwam głową i otwieram drzwi na oścież tak, żeby przyjaciel mojego brata mógł sobie wejść. Nie wymaga chyba miejsca uwaga, że nie może odmówić, bo już się tak ustawiłam, żeby zamknąć za nim drzwi. Chociaż pewnie przychodził tu ostatnio tak często, że sam umie za sobą zamknąć. Ale ja chcę być dobrą gospodynią! - Herbaty? - milknę, żeby mój kiwnąć głową czy tak czy nie, bo pewnie nie ma czasu na nic więcej, kiedy nabrałam powietrza i zaczynam: -Tak mówią dobre gospodynie, a ja koniecznie chce być dobrą gospodynią, nadaję się? A nie lepiej jakbym się przebrała? Gospodynie zawsze noszą białe fartuchy, nie kojarzy się to panu ze szpitalem? Bo mi się kojarzy odrobinkę. No ale ja będę pracować w szpitalu, teraz jestem tam na praktykach, więc sądzę, że to nawet jak przeznaczenie, rozumie pan? Ale to jednak trochę niesmaczne, tak między nami: ubierać ten sam strój na operację i do kurczaka. Szlachcianki nie mają chyba tych problemów? A co pa wie o szlachciankach, robił pan kiedyś z jakąś wywiad? - zaciekawiona wychylam się z kuchni do której mamy z Billym aż trzy kroki i patrzę na gościa wciśniętego w kanapę, bo mam nadzieję, że wybrał ją. Bardzo ładnie mu w zielonym! Jeżeli jej nie wybrał, to właściwie na krześle czy pufie też mu bardzo ładnie, taka dola przystojnych ludzi.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
To prawda, że był umówiony z Billym. Jednak sprawa miała się tak, że mężczyzna gdzieś poszedł. Chyba coś naprawdę musiało mu wypaść, bo jak długo znał Havishama, skrupulatnością potrafił przewyższać nawet jego samego. Daniel liczył w duchu, że za niedługo się zjawi. Miał nadzieję, bo sytuacja wprawiła go w prawdziwe zakłopotanie. Odejść bez słowa nie wypada, należało się ponownie umówić. Choć Daniel pozornie milczał, całe jego wnętrze wrzeszczało, wzywając przyjaciela, by nagle cudownie powrócił. Wtedy wszystko okazałoby się łatwiejsze, a wszelakie problemy zniknęły niemal natychmiastowo. Mężczyzna stał przez chwilę w miejscu; przywdział maskę obojętnej uprzejmości, by nie sprawiać wrażenie specjalnie przejętego całym zdarzeniem. Spojrzał na Polly, była niezwykle pogodna - taka, jak zawsze ją pamiętał. Przynajmniej tyle, że nie łypie z wściekłością (jak co poniektóre stare panny grające w Quidditcha), choć szczerze powiedziawszy, żadna z opcji mu nie odpowiadała. Miał po prostu tak tkwić i... Z nią nie był umówiony, tylko z jej bratem. Ale czy należało robić z tego wielką scenę? Powinien zobaczyć, co będzie dalej. Jeśli William się nie pokaże, nie ma zamiaru tkwić tutaj przez wieczność.
-Zaczekam chwilę na niego -stwierdził bez większych emocji. -Jeśli go nie spotkam, zawsze może mi coś przekazać w liście.
Trudno, Havisham gdzieś polazł, to i on się będzie zmywać. Pokręci się trochę, a jeśli w najbliższym czasie na niego nie natrafi, po powrocie do domu wyśle mu z wiadomością Krebsa. List może zaczekać sam na sam z jego siostrą w mieszkaniu, to w zupełności normalne - normalniejsze od niemal dwa razy starszego faceta, w porządku, a i przy okazji sam będzie mógł się zająć własnymi sprawami. Właściwie, gdzie ten William w ogóle łaził? Pewnie znowu zagadywał panią arystokratkę nowymi teoriami czy Merlin wie, co oni tam robili. Merlin wie, a Daniel Krueger nie chciał i nie potrzebował wiedzieć.
Dlatego właśnie punktualność ma swoje zalety, bo druga osoba nie rozmyśla, gdzie się teraz przebywało. Wyszedł do sklepu, mhm, czyli coś poprzestawiało mu się w planie. A dla niego była to pora na przysłowiowe pójście w cholerę, to znaczy okupowanie okolicy - ktoś złośliwy mógłby przyznać, że Niemcy mają ku temu predyspozycje.
Krok w tył i mało co nie wpadł na Polly. Fajnie, miał rozumieć, że został postawiony przed propozycją nie do odrzucenia? Przecież powiedział jasno, poczeka na zewnątrz. Dziewczyno, co ty planujesz? Nie komplikuj sprawy, która wystarczająco została pogmatwana przez tajemnicze wycieczki twojego brata.
-Ech. No jestem -co jak co, argument miała dobry. -Nie da się zaprzeczyć, ale... -urwał, próbując znaleźć w miarę przekonujące określenie. -Myślę, że William wolałby, abym zaczekał na niego w nieco innym miejscu.
Kwadrans nie wydawał się specjalnie długi. Niczym by się wówczas nie zajął. Choć więcej niż kwadrans, o, to stanowczo zbyt dużo czasu. Normalnie wszedłby tutaj bez wahania, ale na widok samej Polly zawsze zapalała mu się czerwona lampka. Jeśli się coś stanie, będzie na niego. Koniec kropka, klamka zapadła.
I miała zapaść również w sensie dosłownym. W głowie mężczyzny aż się kotłowało. Co robisz, idioto, nie idź tam, nie idź, no już, wymyśl coś na poczekaniu, że nagle ci wypadło i zawróć. Przecież nie da rady cię zatrzymać. Ale jednak. Teraz musiałby wydrzeć stąd jak jakiś dzikus, a to by wyglądało znacznie gorzej. Dlatego posiedzi kilka minut i w razie czego pomyśli, co dalej.
Pytanie o herbatę nieco wybiło go z tropu. Pokręcił głową.
-Nie fatyguj się. Naprawdę. Przyszedłem tylko na chwilę i jeszcze nie na herbatę, tylko rozmowę.
No i się rozgadała. Nawet nie był pewny, czy w ogóle zdołała go wysłuchać. Potok słów wydawał się być nieskończony i Daniel zaczął odnosić wrażenie, że powoli zaczyna się w nim gubić. Ale mimo wszystko słuchał, z cierpliwą miną, czekając, aż będzie mógł sobie pozwolić na zabranie głosu.
-Gościnność jest dobra. Ale bez przesady -mruknął jakby bardziej do siebie niż do niej. -Zajmij się co ci tam przerwałem.
Chcąc nie chcąc nie umiał jej nie lubić. Nie dziwił się, że jest dla Williama ważna. Wydawała się być tak pozytywna, jakby zupełnie niedotknięta przez całe bagno ówczesnego świata. Mężczyzna czasem myślał, że chciałby być równie beztroski. Cóż. Billy przynajmniej mógł opiekować się siostrą i żyli ze sobą w dobrych relacjach. A on miał gdzieś tam, w Niemczech, swojego brata, którego rola sprowadzała się do bycia czymś w rodzaju nabrzmiałego czyraka na tyłku.
Zajął pierwsze lepsze miejsce, nawet się nie rozglądał. Usiadł na zielonej kanapie.
-Będziesz dobrą gospodynią -och, udało mu się nawet uśmiechnąć. Najlepiej w takim przypadku będzie zająć ją rozmową. I kontrolować przy okazji czas. Czas jest najważniejszy. -Że słucham? Przecież to są inne fartuchy. Kolor kolorem, ale... Naprawdę masz wyobraźnię. Szlachcianki żyją własnym życiem. Przeprowadzałem i przeprowadzam wywiady, ludzie chcą o nich słyszeć. Może mają osobny strój na każdą porę dnia i nocy, ale reszta już nie jest taka ciekawa. Ale ludzi się po tym nie ocenia -odczekał chwilę. -Siadaj. To znaczy usiądź, proszę. Mówiłem, że nic mi nie trzeba. Opowiedz lepiej, jak tam na praktykach? Jesteś zadowolona?
Zwyczajna, najzwyklejsza w świecie rozmowa. Da jej pole do popisu, zaraz zjawi się William, a jak nie - pójdzie w swoją stronę, trudno się mówi.
-Zaczekam chwilę na niego -stwierdził bez większych emocji. -Jeśli go nie spotkam, zawsze może mi coś przekazać w liście.
Trudno, Havisham gdzieś polazł, to i on się będzie zmywać. Pokręci się trochę, a jeśli w najbliższym czasie na niego nie natrafi, po powrocie do domu wyśle mu z wiadomością Krebsa. List może zaczekać sam na sam z jego siostrą w mieszkaniu, to w zupełności normalne - normalniejsze od niemal dwa razy starszego faceta, w porządku, a i przy okazji sam będzie mógł się zająć własnymi sprawami. Właściwie, gdzie ten William w ogóle łaził? Pewnie znowu zagadywał panią arystokratkę nowymi teoriami czy Merlin wie, co oni tam robili. Merlin wie, a Daniel Krueger nie chciał i nie potrzebował wiedzieć.
Dlatego właśnie punktualność ma swoje zalety, bo druga osoba nie rozmyśla, gdzie się teraz przebywało. Wyszedł do sklepu, mhm, czyli coś poprzestawiało mu się w planie. A dla niego była to pora na przysłowiowe pójście w cholerę, to znaczy okupowanie okolicy - ktoś złośliwy mógłby przyznać, że Niemcy mają ku temu predyspozycje.
Krok w tył i mało co nie wpadł na Polly. Fajnie, miał rozumieć, że został postawiony przed propozycją nie do odrzucenia? Przecież powiedział jasno, poczeka na zewnątrz. Dziewczyno, co ty planujesz? Nie komplikuj sprawy, która wystarczająco została pogmatwana przez tajemnicze wycieczki twojego brata.
-Ech. No jestem -co jak co, argument miała dobry. -Nie da się zaprzeczyć, ale... -urwał, próbując znaleźć w miarę przekonujące określenie. -Myślę, że William wolałby, abym zaczekał na niego w nieco innym miejscu.
Kwadrans nie wydawał się specjalnie długi. Niczym by się wówczas nie zajął. Choć więcej niż kwadrans, o, to stanowczo zbyt dużo czasu. Normalnie wszedłby tutaj bez wahania, ale na widok samej Polly zawsze zapalała mu się czerwona lampka. Jeśli się coś stanie, będzie na niego. Koniec kropka, klamka zapadła.
I miała zapaść również w sensie dosłownym. W głowie mężczyzny aż się kotłowało. Co robisz, idioto, nie idź tam, nie idź, no już, wymyśl coś na poczekaniu, że nagle ci wypadło i zawróć. Przecież nie da rady cię zatrzymać. Ale jednak. Teraz musiałby wydrzeć stąd jak jakiś dzikus, a to by wyglądało znacznie gorzej. Dlatego posiedzi kilka minut i w razie czego pomyśli, co dalej.
Pytanie o herbatę nieco wybiło go z tropu. Pokręcił głową.
-Nie fatyguj się. Naprawdę. Przyszedłem tylko na chwilę i jeszcze nie na herbatę, tylko rozmowę.
No i się rozgadała. Nawet nie był pewny, czy w ogóle zdołała go wysłuchać. Potok słów wydawał się być nieskończony i Daniel zaczął odnosić wrażenie, że powoli zaczyna się w nim gubić. Ale mimo wszystko słuchał, z cierpliwą miną, czekając, aż będzie mógł sobie pozwolić na zabranie głosu.
-Gościnność jest dobra. Ale bez przesady -mruknął jakby bardziej do siebie niż do niej. -Zajmij się co ci tam przerwałem.
Chcąc nie chcąc nie umiał jej nie lubić. Nie dziwił się, że jest dla Williama ważna. Wydawała się być tak pozytywna, jakby zupełnie niedotknięta przez całe bagno ówczesnego świata. Mężczyzna czasem myślał, że chciałby być równie beztroski. Cóż. Billy przynajmniej mógł opiekować się siostrą i żyli ze sobą w dobrych relacjach. A on miał gdzieś tam, w Niemczech, swojego brata, którego rola sprowadzała się do bycia czymś w rodzaju nabrzmiałego czyraka na tyłku.
Zajął pierwsze lepsze miejsce, nawet się nie rozglądał. Usiadł na zielonej kanapie.
-Będziesz dobrą gospodynią -och, udało mu się nawet uśmiechnąć. Najlepiej w takim przypadku będzie zająć ją rozmową. I kontrolować przy okazji czas. Czas jest najważniejszy. -Że słucham? Przecież to są inne fartuchy. Kolor kolorem, ale... Naprawdę masz wyobraźnię. Szlachcianki żyją własnym życiem. Przeprowadzałem i przeprowadzam wywiady, ludzie chcą o nich słyszeć. Może mają osobny strój na każdą porę dnia i nocy, ale reszta już nie jest taka ciekawa. Ale ludzi się po tym nie ocenia -odczekał chwilę. -Siadaj. To znaczy usiądź, proszę. Mówiłem, że nic mi nie trzeba. Opowiedz lepiej, jak tam na praktykach? Jesteś zadowolona?
Zwyczajna, najzwyklejsza w świecie rozmowa. Da jej pole do popisu, zaraz zjawi się William, a jak nie - pójdzie w swoją stronę, trudno się mówi.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jak to w liście - oburzyłam się słuchając tych bzdur, czy Danielek nie oszalał przypadkiem? - Bądź cierpliwy, Billy niedługo przyjdzie, NIE OBEJRZYSZ SIĘ a już będziecie siedzieli wspólnie jedli kluski z makiem i sobie tam gawędzili o tych męskich sprawach - uspokajam jego niespokojną główkę, nie pojmuję, jak mógł pomyśleć, że trzymałabym go na zimnym zewnątrz? Czy on ma mnie za najgorszą gospodynię świata? Na szczęście później powiedział, że będę dobrą gospodynią. Och, jak się wtedy ucieszyłam!
- Gdzie? - unoszę brwi i beztroskim spojrzeniem, ale wciąż pytającym spojrzeniem, chcę skusić go do wypowiedzenia swoich myśli. Gdzie też mój najdroższy braciszek chciałby trzymać Krugera? Jeżeli mam go zaprosić do gabinetu Billego, to niestety nie zrobię tego. Nawet gdyby Daniel pokazał mi świadectwo najlepszego przyjaciela Williama Havisham! Przenigdy nie zaproszę tam nikogo, jeżeli nie ma mego brata w domu i wyraźnie nie powie mi "Pola, idź zaprowadz jego/ją do mnie do gabinetu". Nie wyobrażam sobie wchodzenia tam bez jego wiedzy, przecież wszystko co się tam przetrzymuje jest TOP SECRET. Jesteśmy trochę jak Dexter i Dee Dee, bo kiedy on jest w domu to czasami wbijam mu do pokoju i zaczynam śpiewać piosenkę, która akurat wpadła mi do głowy. A on prawie zawsze każe miwyjść.
- Ja się wcale nie fatyguję, ale jak nakazuje etykieta, powinno się gościowi wręczyć coś do picia nie dłużej niż dziesięć minut po jego wejściu - recytuję z poważną miną przypominając sobie, jak kiedyś uczyłam się na pamięć co trzeba robić i o co dbać, żeby być damą. Liczę szybko na palcach ile już minęło minut. - Nie lubisz herbaty?
Tak czy siak zamierzałam ją skończyć, bo jak to mówią: jak się coś zacznie to trzeba skończyć. Wpatrywałam się jeszcze w Daniela, który był taki uroczy, kiedy nie chciał nic i się wzbraniał przed zwykłą herbatką. Przecież jesteśmy w Anglii, tu zawsze jest czas na herbatkę! -Czy to w ogóle wypada nie lubić herbatki u nas w kraju? - zastanowił mnie ten fakt, ale on na pewno wie, więc mi odpowie!
Szybko uwinęłam się w kuchni, herbata już się parzyła, kiedy kazał mi usiąść. Kładę na stoliku tacę z dwoma pięknymi filiżankami malowanymi w różowe kwiatki, obok stoi srebrna cukiernica z cukrem w wymyślne kształty i kolory, ale wszystko jest ciężkie przez dzbanek (też w kwiatki!), co jednak nie sprawia że pomagam sobie różdżką. Idę z tacą uśmiechnięta i już siadam, tak jak mi przykazał. Kładę dłonie na kolanach i kiwam głową. -To po czym się ocenia, skoro nie po wyglądzie? One są takie ładne, że na nie to sie chyba tylko patrzy? Moja koleżanka, Linette, też jest szlachcianką, ale umie warzyć eliksiry i nie leży non stop na szezlągu, więc żadna z niej prawdziwa szlachcianka. Ale zwykle to chyba nie zajmują się specjalnie potrzebnymi rzeczami, mam nadzieję, że nie rozmawiał pan z nimi o jakiś.. bredniach jak kolory obrusów. Herbatki?-kiwam głową i nalewam sobie i jemu. Herbata ma już kolor dojrzałego bursztynu, a ciasteczka ułożone obok spodeczków na pewno będą sie wybornie komponowały! Spytacie skąd jestem tak przygotowana? Przyznam się, ale niech nikt ise nie dowie! No więc mamy z Billym taką sąsiadkę, co umie robić świetne przyjęcia herbaciane. A Isolda co sie pojawia to mówi tylko o tych przyjęciach. Więc zrobiłam accio herbata i mam teraz przyjęcie z Danielem. To nie zbrodnia! Przecież oddam.
- No, jest cool - wzruszam ramionami i kręcę głowa, bo wcale nie jest, bo nie chodzę na zajęcia. Ale teraz mogę poćwiczyć bycie aktorką, może Daniel da się nabrać? - Już robiłam zastrzyki, mogę ci pokazać!
- Gdzie? - unoszę brwi i beztroskim spojrzeniem, ale wciąż pytającym spojrzeniem, chcę skusić go do wypowiedzenia swoich myśli. Gdzie też mój najdroższy braciszek chciałby trzymać Krugera? Jeżeli mam go zaprosić do gabinetu Billego, to niestety nie zrobię tego. Nawet gdyby Daniel pokazał mi świadectwo najlepszego przyjaciela Williama Havisham! Przenigdy nie zaproszę tam nikogo, jeżeli nie ma mego brata w domu i wyraźnie nie powie mi "Pola, idź zaprowadz jego/ją do mnie do gabinetu". Nie wyobrażam sobie wchodzenia tam bez jego wiedzy, przecież wszystko co się tam przetrzymuje jest TOP SECRET. Jesteśmy trochę jak Dexter i Dee Dee, bo kiedy on jest w domu to czasami wbijam mu do pokoju i zaczynam śpiewać piosenkę, która akurat wpadła mi do głowy. A on prawie zawsze każe mi
- Ja się wcale nie fatyguję, ale jak nakazuje etykieta, powinno się gościowi wręczyć coś do picia nie dłużej niż dziesięć minut po jego wejściu - recytuję z poważną miną przypominając sobie, jak kiedyś uczyłam się na pamięć co trzeba robić i o co dbać, żeby być damą. Liczę szybko na palcach ile już minęło minut. - Nie lubisz herbaty?
Tak czy siak zamierzałam ją skończyć, bo jak to mówią: jak się coś zacznie to trzeba skończyć. Wpatrywałam się jeszcze w Daniela, który był taki uroczy, kiedy nie chciał nic i się wzbraniał przed zwykłą herbatką. Przecież jesteśmy w Anglii, tu zawsze jest czas na herbatkę! -Czy to w ogóle wypada nie lubić herbatki u nas w kraju? - zastanowił mnie ten fakt, ale on na pewno wie, więc mi odpowie!
Szybko uwinęłam się w kuchni, herbata już się parzyła, kiedy kazał mi usiąść. Kładę na stoliku tacę z dwoma pięknymi filiżankami malowanymi w różowe kwiatki, obok stoi srebrna cukiernica z cukrem w wymyślne kształty i kolory, ale wszystko jest ciężkie przez dzbanek (też w kwiatki!), co jednak nie sprawia że pomagam sobie różdżką. Idę z tacą uśmiechnięta i już siadam, tak jak mi przykazał. Kładę dłonie na kolanach i kiwam głową. -To po czym się ocenia, skoro nie po wyglądzie? One są takie ładne, że na nie to sie chyba tylko patrzy? Moja koleżanka, Linette, też jest szlachcianką, ale umie warzyć eliksiry i nie leży non stop na szezlągu, więc żadna z niej prawdziwa szlachcianka. Ale zwykle to chyba nie zajmują się specjalnie potrzebnymi rzeczami, mam nadzieję, że nie rozmawiał pan z nimi o jakiś.. bredniach jak kolory obrusów. Herbatki?-kiwam głową i nalewam sobie i jemu. Herbata ma już kolor dojrzałego bursztynu, a ciasteczka ułożone obok spodeczków na pewno będą sie wybornie komponowały! Spytacie skąd jestem tak przygotowana? Przyznam się, ale niech nikt ise nie dowie! No więc mamy z Billym taką sąsiadkę, co umie robić świetne przyjęcia herbaciane. A Isolda co sie pojawia to mówi tylko o tych przyjęciach. Więc zrobiłam accio herbata i mam teraz przyjęcie z Danielem. To nie zbrodnia! Przecież oddam.
- No, jest cool - wzruszam ramionami i kręcę głowa, bo wcale nie jest, bo nie chodzę na zajęcia. Ale teraz mogę poćwiczyć bycie aktorką, może Daniel da się nabrać? - Już robiłam zastrzyki, mogę ci pokazać!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
-Gdzie? -powtórzył za nią pytanie. -Chodziło mi o to, że mogę na niego zaczekać na zewnątrz -dodał już nieco cichszym tonem, nadal usiłując znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji. Przez jego głowę przewijały się setki różnych scenariuszy, ale żaden albo po prostu nie pasował, albo był w danej chwili niewykonalny.
No, super. Wpadłem, utknąłem i nawet nie mam jak się ruszyć. Nie lubił tak przychodzić, gdy dana rzecz nie podlegała ustaleniu. Czuł się wtedy zwyczajnie głupio, a tego nade wszystko nie znosił.
Prawda miała się tak, że teraz musiał usiąść i poczekać. Może rzeczywiście trochę przesadzał? Billy pewnie zjawi się lada moment. Wszystko się ułoży. Wystarczy, że minie ten symboliczny kwadrans. Daniel wyprostował się; choć kanapa była wygodna, on tkwił tam jak na szpilkach, nie spuszczając wzroku z tego, co działo się dookoła.
-Nie no -odparł. -Lubię herbatę, ale przyszedłem tylko na rozmowę. Nie widzę sensu w robieniu kłopotów. I jaka etykieta znowu? Mówiłem ci, że tylko czekam. Lubienie czegoś nie ma z tym związku.
Westchnął. On swoje a ona swoje. Nim się spostrzegł, Polly wróciła do niego z kuchni, niosąc zestaw do herbaty. Wyglądało to, jakby całe ich - w zupełności przypadkowe spotkanie, w rzeczywistości było dawno umówionym, dwuosobowym cichym przyjęciem. Jedno słowo. Dziwne. Inaczej nie umiał tego określić. Miał tylko nadzieję, że William, gdy przyjdzie, nie uzna tego za jakąś zmowę. Ech. Chyba naprawdę momentami zbyt dużo myślał. Przecież NIC się takiego nie działo. Prawda?
-Ocenia się po charakterze a nie wyglądzie, czy pochodzeniu -wyjaśnił ze spokojem w głosie, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt, który malował mu się przed oczami. Po chwili znów skupił swoje spojrzenie na Polly.
Zabawne, że bez wahania wypowiadał rzeczy, w które ani trochę nie wierzył. Ale tak się zawsze mówiło, liczy się tylko wnętrze. Gówno prawda. Zależało mu na kontakcie z kobietami, które wyglądały ładnie, które pożądał. Stare raszple go nie interesowały. Musiał jednak powiedzieć zgodnie z kanonem, inaczej się nie dało. Jego też wielokrotnie karmiono tym wzniosłym frazesem, jakby miało to z góry sprawić, że będzie inaczej postrzegać świat. Niestety, nie wyszło.
-Mają jakieś ważne dla siebie rzeczy. Niekoniecznie są one ogólnie istotne -mówił dalej, gdy należało się wypowiedzieć o szlachciankach. -Na pewno rodzina od nich dużo wymaga.
Nie umiał się nie roześmiać, słysząc uwagę o obrusach. A żebyś wiedziała, nad tym nawet nie ma się co użalać.
-To zależy. Niektórzy są przy wywiadach bardzo wylewni, z innych trzeba wszystko wyciągać. Mówienie nie na temat też się zdarza. Czasem nie warto nawet o tym wspominać. -Machnął symbolicznie ręką.
Bo praca dziennikarza kolorowa nie była. Wydawała się tylko fajna, jak zresztą każda rzecz przed dokładniejszym poznaniem. A pustki w kieszeniach pożądane nie były.
Nawet nie zdążył nic powiedzieć (zresztą i tak wątpił, by to podziałało), a już miał obok siebie filiżankę pełną herbaty. Musiał przyznać, że całość prezentowała się świetnie. Zastanawiał się nawet, czy nie powinien za nią pochwalić Polly, ale póki co milczał, obserwując swoje rozmazane odbicie, które zarysowało się na ciemnej tafli parującego jeszcze płynu.
-Ech -nie umiał tego nie wypomnieć. -Zaznaczałem, żebyś nie robiła sobie kłopotu. Jeśli Williama wciągnie na dłużej, ja zaraz pójdę, a ty będziesz miała dodatkowy bałagan.
Nigdy nie rozumiał robienia czegoś ponad ustalenia. Najgorsze jeszcze było to, że cały czas nie opuszczało mężczyzny uczucie, że nie powinien się tutaj znajdować. Jakby coś było nie tak. Ale co? Zawsze kierowała nim duża podejrzliwość. Pamiętaj, drogi panie K., w przypadku złego zdarzenia, wszystko pójdzie na ciebie. Nie pomogą wszystkie znajomości.
Temat rozmów zszedł na praktyki, którymi Polly nie wydała się specjalnie podekscytowana. Ale Danielowi aż ciśnienie skoczyło, na myśl o pokazywaniu robienia zastrzyków. Większość mężczyzn - tak, Daniel też, miała to do siebie, że omijali sprawy lecznicze szerokim łukiem. Krueger wzdrygnął się, wyobrażając sobie igłę, która przebija skórę i zatapia się w leżących głębiej tkankach. Nienawidził tego uczucia. Poza tym, Polly jak to Polly, nie wiadome było nigdy, co chodziło jej po głowie. Wolał nie zgadywać.
-Nie-e, nie ma takiej potrzeby -usiłował zmienić nieco charakter pogawędki. -Chodzi mi, że wierzę ci na słowo. A myślałaś już nad konkretną specjalizacją?
Będzie dobrze, spróbował się jakoś pocieszyć.
No, super. Wpadłem, utknąłem i nawet nie mam jak się ruszyć. Nie lubił tak przychodzić, gdy dana rzecz nie podlegała ustaleniu. Czuł się wtedy zwyczajnie głupio, a tego nade wszystko nie znosił.
Prawda miała się tak, że teraz musiał usiąść i poczekać. Może rzeczywiście trochę przesadzał? Billy pewnie zjawi się lada moment. Wszystko się ułoży. Wystarczy, że minie ten symboliczny kwadrans. Daniel wyprostował się; choć kanapa była wygodna, on tkwił tam jak na szpilkach, nie spuszczając wzroku z tego, co działo się dookoła.
-Nie no -odparł. -Lubię herbatę, ale przyszedłem tylko na rozmowę. Nie widzę sensu w robieniu kłopotów. I jaka etykieta znowu? Mówiłem ci, że tylko czekam. Lubienie czegoś nie ma z tym związku.
Westchnął. On swoje a ona swoje. Nim się spostrzegł, Polly wróciła do niego z kuchni, niosąc zestaw do herbaty. Wyglądało to, jakby całe ich - w zupełności przypadkowe spotkanie, w rzeczywistości było dawno umówionym, dwuosobowym cichym przyjęciem. Jedno słowo. Dziwne. Inaczej nie umiał tego określić. Miał tylko nadzieję, że William, gdy przyjdzie, nie uzna tego za jakąś zmowę. Ech. Chyba naprawdę momentami zbyt dużo myślał. Przecież NIC się takiego nie działo. Prawda?
-Ocenia się po charakterze a nie wyglądzie, czy pochodzeniu -wyjaśnił ze spokojem w głosie, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt, który malował mu się przed oczami. Po chwili znów skupił swoje spojrzenie na Polly.
Zabawne, że bez wahania wypowiadał rzeczy, w które ani trochę nie wierzył. Ale tak się zawsze mówiło, liczy się tylko wnętrze. Gówno prawda. Zależało mu na kontakcie z kobietami, które wyglądały ładnie, które pożądał. Stare raszple go nie interesowały. Musiał jednak powiedzieć zgodnie z kanonem, inaczej się nie dało. Jego też wielokrotnie karmiono tym wzniosłym frazesem, jakby miało to z góry sprawić, że będzie inaczej postrzegać świat. Niestety, nie wyszło.
-Mają jakieś ważne dla siebie rzeczy. Niekoniecznie są one ogólnie istotne -mówił dalej, gdy należało się wypowiedzieć o szlachciankach. -Na pewno rodzina od nich dużo wymaga.
Nie umiał się nie roześmiać, słysząc uwagę o obrusach. A żebyś wiedziała, nad tym nawet nie ma się co użalać.
-To zależy. Niektórzy są przy wywiadach bardzo wylewni, z innych trzeba wszystko wyciągać. Mówienie nie na temat też się zdarza. Czasem nie warto nawet o tym wspominać. -Machnął symbolicznie ręką.
Bo praca dziennikarza kolorowa nie była. Wydawała się tylko fajna, jak zresztą każda rzecz przed dokładniejszym poznaniem. A pustki w kieszeniach pożądane nie były.
Nawet nie zdążył nic powiedzieć (zresztą i tak wątpił, by to podziałało), a już miał obok siebie filiżankę pełną herbaty. Musiał przyznać, że całość prezentowała się świetnie. Zastanawiał się nawet, czy nie powinien za nią pochwalić Polly, ale póki co milczał, obserwując swoje rozmazane odbicie, które zarysowało się na ciemnej tafli parującego jeszcze płynu.
-Ech -nie umiał tego nie wypomnieć. -Zaznaczałem, żebyś nie robiła sobie kłopotu. Jeśli Williama wciągnie na dłużej, ja zaraz pójdę, a ty będziesz miała dodatkowy bałagan.
Nigdy nie rozumiał robienia czegoś ponad ustalenia. Najgorsze jeszcze było to, że cały czas nie opuszczało mężczyzny uczucie, że nie powinien się tutaj znajdować. Jakby coś było nie tak. Ale co? Zawsze kierowała nim duża podejrzliwość. Pamiętaj, drogi panie K., w przypadku złego zdarzenia, wszystko pójdzie na ciebie. Nie pomogą wszystkie znajomości.
Temat rozmów zszedł na praktyki, którymi Polly nie wydała się specjalnie podekscytowana. Ale Danielowi aż ciśnienie skoczyło, na myśl o pokazywaniu robienia zastrzyków. Większość mężczyzn - tak, Daniel też, miała to do siebie, że omijali sprawy lecznicze szerokim łukiem. Krueger wzdrygnął się, wyobrażając sobie igłę, która przebija skórę i zatapia się w leżących głębiej tkankach. Nienawidził tego uczucia. Poza tym, Polly jak to Polly, nie wiadome było nigdy, co chodziło jej po głowie. Wolał nie zgadywać.
-Nie-e, nie ma takiej potrzeby -usiłował zmienić nieco charakter pogawędki. -Chodzi mi, że wierzę ci na słowo. A myślałaś już nad konkretną specjalizacją?
Będzie dobrze, spróbował się jakoś pocieszyć.
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To brzmi bardzo ładnie, ale nie musisz mi mamić oczu, nie jestem głupia - próbuję mu uświadomić to, zresztą niech tylko ruszy swoją dziennikarską łepetynką. Czy mieszkając z dorosłym bratem mogłabym zostać pozbawiona jakiejkolwiek informacji na temat tego czego pragną mężczyźni? - Mężczyźni patrzą na ładną buzie najpierw, a później na krew. Mam najlepszy argument: mój brat ma tylko mugolskie przyjaciółki. - ale to powiedziałam w sekrecie, dlatego przykładam palec do ust, żebyś nie wygadał nikomu później Danielku! Skoro jednak się tak rozgadałeś o szlachcicach, to aż poczerwieniałam z zazdrości, stare nawyki lubią dawać o sobie znać.
- Lubisz robić z nimi wywiady? A może też wolisz mugoli? Myślisz, że kto ma ciekawsze życie? I kto poradziłby sobie lepiej mugol jako czarodziej czy czarodziej tracąc nagle moc?
Oto Twoja kara, będziesz musiał odpowiedzieć na pytania, bo za dużo i ze zbyt wielkim zaangażowaniem mówiłeś o szlachcicach. Nie mogłeś tyle czasu opowiadać mi, że jestem dobrą gospodynią, bo umiem podać herbatę w dziesięć minutek? Jest mi jednak okropnie źle, kiedy mówisz, że chcesz iść zaraz, jeżeli William się nie pojawi. Czy zdenerwowałam cię zbytnio? Może nie powinnam tak naciskać na wcinanie herbatników? Łagodnieją me oczy, spojrzenie jest teraz już nawet smutne. - Och zostań jeszcze, ja się tu tak okropnie nudzę - proszę cię, mając nadzieję, że jednak nie zostawisz mnie tu znów samej. Nie chcę spędzać kolejnego wieczoru patrząc się w ścianę i licząc minuty do wyjścia. Na szczęście interesują cię moje kursy, jak dobrze!
- Owszem - odstawiam filiżankę na spodek i oferuję ci odrobinkę cukry, a usteczka mam złożone w piękne serduszko, nie każ mi pozbywać się herbatki, to małe przyjęcie bardzo mi się spodobało. Billy nie lubił bawić się ze mną w herbatkowe przyjęcia, mówił, żebym bawiła się z lalkami. Kiedy ja wolałam ludzi! Z drugiej strony, nadałoby pikanterii, gdyby Daniel wyrzucił tacę z herbatą za okno, niezdolny do wytrzymania tego napięcia. Dalej ciągnąc ten scenariusz, taca mogłaby upaść tuż przed Billym wracającym ze sklepu (kupił pomarańczki?), na co mój brat zaraz przeskakując co dwa stopnie znalazłby sie na środku pokoju i mógł zobaczyć tam Daniela, który na mnie krzyczy i mój wzrok uwielbienia, który go praktycznie pożera. - Myślałam nad opieką nad osobami starszymi. To o wiele mniejsza odpowiedzialność, a wiele osób mi nie ufa, sama nie wiem czemu! Ale tak jest, więc licząc się z tym, pewnie powinnam wybrać mniejsze zło - kiwam głową i podnoszę znów filiżankę ze spodeczka, żeby spojrzeć na nią i skrzywić sie - Ale właściwie, to wcale ich nie będę słuchać. Bo najbardziej to chciałabym opatrywać żołnierzy. Byłeś na wojnie? - piję i spoglądam na Kruegera, bo w moim przekonaniu byłby z niego bardzo przystojny oficer. Billy nie mówił nic o tym, czy ma kolegów z wojny. Billy to wcale nie był na wojnie, ale jego bym odrazu opatrzyła po czubek głowy, żeby był mumią i nikt nie mógł powiedzieć "idź walczyć". Chociaż oczywiście będę dumna, jak kiedyś umrzemy za coś wielkiego! Bo jak on umrze, to ja też.
- Lubisz robić z nimi wywiady? A może też wolisz mugoli? Myślisz, że kto ma ciekawsze życie? I kto poradziłby sobie lepiej mugol jako czarodziej czy czarodziej tracąc nagle moc?
Oto Twoja kara, będziesz musiał odpowiedzieć na pytania, bo za dużo i ze zbyt wielkim zaangażowaniem mówiłeś o szlachcicach. Nie mogłeś tyle czasu opowiadać mi, że jestem dobrą gospodynią, bo umiem podać herbatę w dziesięć minutek? Jest mi jednak okropnie źle, kiedy mówisz, że chcesz iść zaraz, jeżeli William się nie pojawi. Czy zdenerwowałam cię zbytnio? Może nie powinnam tak naciskać na wcinanie herbatników? Łagodnieją me oczy, spojrzenie jest teraz już nawet smutne. - Och zostań jeszcze, ja się tu tak okropnie nudzę - proszę cię, mając nadzieję, że jednak nie zostawisz mnie tu znów samej. Nie chcę spędzać kolejnego wieczoru patrząc się w ścianę i licząc minuty do wyjścia. Na szczęście interesują cię moje kursy, jak dobrze!
- Owszem - odstawiam filiżankę na spodek i oferuję ci odrobinkę cukry, a usteczka mam złożone w piękne serduszko, nie każ mi pozbywać się herbatki, to małe przyjęcie bardzo mi się spodobało. Billy nie lubił bawić się ze mną w herbatkowe przyjęcia, mówił, żebym bawiła się z lalkami. Kiedy ja wolałam ludzi! Z drugiej strony, nadałoby pikanterii, gdyby Daniel wyrzucił tacę z herbatą za okno, niezdolny do wytrzymania tego napięcia. Dalej ciągnąc ten scenariusz, taca mogłaby upaść tuż przed Billym wracającym ze sklepu (kupił pomarańczki?), na co mój brat zaraz przeskakując co dwa stopnie znalazłby sie na środku pokoju i mógł zobaczyć tam Daniela, który na mnie krzyczy i mój wzrok uwielbienia, który go praktycznie pożera. - Myślałam nad opieką nad osobami starszymi. To o wiele mniejsza odpowiedzialność, a wiele osób mi nie ufa, sama nie wiem czemu! Ale tak jest, więc licząc się z tym, pewnie powinnam wybrać mniejsze zło - kiwam głową i podnoszę znów filiżankę ze spodeczka, żeby spojrzeć na nią i skrzywić sie - Ale właściwie, to wcale ich nie będę słuchać. Bo najbardziej to chciałabym opatrywać żołnierzy. Byłeś na wojnie? - piję i spoglądam na Kruegera, bo w moim przekonaniu byłby z niego bardzo przystojny oficer. Billy nie mówił nic o tym, czy ma kolegów z wojny. Billy to wcale nie był na wojnie, ale jego bym odrazu opatrzyła po czubek głowy, żeby był mumią i nikt nie mógł powiedzieć "idź walczyć". Chociaż oczywiście będę dumna, jak kiedyś umrzemy za coś wielkiego! Bo jak on umrze, to ja też.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
-Wiem, że nie jesteś głupia -powiedział niemal w tej samej chwili. Musiał teraz jakoś to sprostować; już raz wyszedł na całkowitego gbura i oszusta, więcej nie miał ochoty, a zwłaszcza na oczach siostry swojego najlepszego przyjaciela. -Źle mnie zrozumiałaś. Jasne, że zwraca się uwagę na wygląd. Ale to charakter sprawia, że naprawdę się kimś interesuje. Nikt w końcu nie chce osoby, która tylko ładnie wygląda i nic poza tym, mam rację?
Poniekąd była to prawda, przynajmniej dla niego. Tak czy inaczej, wyjść z tego wypadało, aby nie obalić postawionej teorii.
Twarz Daniela wykrzywiła się w trudnym do określenia grymasie; zdawało się, że intensywnie nad czymś myśli. Chore. Bardzo chore. Co on tutaj właściwie robił? Aha, rozmawiał z Polly na temat, jakie cechy właściwie kręcą facetów. Niech ten William już przyjdzie, bo gdy się zjawi za późno, zamiast Daniela zastanie Daniellę (kobieta z brodą, może zacząłby pracę w cyrku, gdyby sobie wyhodował taką gęstą? Jeśli dobrze płacą), która wkrótce będzie obeznana we wszystkich plotkach. Rany, sto lat by się zastanawiał i nie wymyślił, o czym można rozmawiać sam na sam z kobietą. Jak widać, czekanie stawia człowieka w różnych sytuacjach.
-Mnie interesuje świat magii -przyznał. Havisham, więcej dla mnie, chociaż jeśli jakaś niemagiczna kobieta jest całkiem niezła... też bym nie pogardził, nie dziwię się. Odgonił nadmiar myśli. -Bardziej zwracam uwagę na to, o co pytam, a nie kogo pytam -postarał się to ująć najbardziej dyplomatycznie. -I pracuję dla Proroka, nie jakiejś mugolskiej gazety. Dziwne, gdybym chodził po mugolskich domach, o ile w ogóle by mnie wpuścili. W końcu mają nas za dziwaków, z tego co się orientuję.
Złożył dłonie na kształt daszka i oparł na nich głowę.
-Czekaj. Chwila. Skąd nagle takie pytania? -Wzrok jego stał się przez chwilę nieobecny. Gdyby naprawdę miało to jakieś znaczenie. Nie umiał jednak powstrzymać się od rozważań. Coś powiedzieć wypadało, kiedyś sam bawił się w różnego rodzaju filozofowanie. Ale to było dawno temu, stracił mnóstwo czasu, usiłując rozważyć trapiące go rzeczy - nawiasem mówiąc i tak nic nowego się nie dowiedział. -To jest trudne. Ale chyba zależy od człowieka. Niektórzy czarodzieje na przykład są zafascynowani mugolami. A w mugolskich rodzinach rodzą się osoby, które potrafią posługiwać się magią. Chociaż ja wolałbym coś zyskać, niż stracić, bo człowiek zawsze się przyzwyczaja. I to chyba na tyle, jestem dziennikarzem a nie myślicielem.
Lubił ją, więc nie miał zamiaru tego olewać. Zwłaszcza, że wtedy sam sobie wymierzyłby cios - no bo jak to, na pytanie nie potrafisz odpowiedzieć, panie K.? Zamiast mózgu siano ci wsypali, mhm, wszystko jasne. Dziś co prawda nie był w dobrym nastroju do takich rzeczy. I w ciągu swojego życia nauczył się, że mniej rozmyślań to mniej kłopotów. Nic mu do spraw niezwiązanych z jego osobą (i pracą).
Widząc jej minę, trochę go chwyciło. Gdzieś tam, w środku, gdzie nie był wcale tak oziębłym człowiekiem, na jakiego nierzadko próbował się kreować. No i jedna ważna rzecz. Nie umiał i nie lubił odmawiać kobietom - chyba, że go one w zupełności nie obchodziły, wtedy się nawet nie zastanawiał.
-Niech będzie. -Westchnął. -Ale i tak nie mogę długo pozostać. Obowiązki wzywają. -Właściwie nie miał dziś specjalnie żadnych, ale z wytłumaczeniem całość brzmiała znacznie lepiej. Pochwalił się w myślach.
William miał jeszcze trochę czasu na przyjście, może go zastanie. Ile można siedzieć w tym sklepie? Bada dokładnie skład każdego produktu, czy co?
Polly była urocza. Ale bez większych podtekstów - doaż takich perwersyjnych zboczeńców się nie zaliczał, by ślinić się na jej widok z miną wygłodniałego wilka. I wyobrażać sobie przy okazji rzeczy nie do końca uchodzące za stosowne, obmyślając plan, jak tylko zaciągnąć ją do własnej pieczary. Ohyda, lepiej o tym nie wspominać. Jego odczucia były czyste - bo jakie w końcu miały być?
-Nie, dzięki, piję bez cukru -oznajmił. Nigdy specjalnie nie szalał za słodyczami. -Spokojnie. -Spróbował jakoś obrócić to w lepszym kierunku. -Jesteś dopiero na praktykach, ludzie zawsze są nieufni w stosunku do nowicjuszy. A zwłaszcza, jeśli chodzi o ich zdrowie. Minie trochę czasu i będą patrzeć na ciebie całkiem inaczej. Zobaczysz.
Jego jedna brew uniosła się w geście zapytania.
-Żołnierzy? To dość nieciekawa robota, ale i tacy ludzie są potrzebni. Bo jak wiesz, wojna to dość brutalna sprawa. Miałem siedemnaście lat, kiedy wybuchła. Najgorsza rzecz, która może się przytrafić, zbiera żniwo ofiar, w zamian daje tylko pustkę w postaci statystyk rannych, zaginionych i martwych ludzi. Nie ciągnie mnie do niej, wolę spokojne życie i dopóki nie zostanę zmuszony, nigdzie się nie ruszę.
Nie trzeba było mu o tym powtarzać. W jego kraju szczególnie dało się wyciągnąć konkretne wnioski. Ideologia zniszczyła mugoli, wyżerała też od środka społeczeństwo czarodziejów. Zatruwała cały czas, latami, przydzielając komuś z góry jego miejsce. Gdyby jeszcze miało się wpływ na urodzenie w takiej a nie innej rodzinie. A nie miało się, taka była prawda.
-Mówiłaś, że się nudzisz -zagadnął po chwili. -Wiesz, gdybyś chciała, zawsze mogę podrzucić ci jakąś ciekawą książkę. Czytanie jest dobre na wszystko. Zresztą, jest wiele ciekawych zajęć, nie mam pojęcia, co lubisz robić w wolnych chwilach.
Poniekąd była to prawda, przynajmniej dla niego. Tak czy inaczej, wyjść z tego wypadało, aby nie obalić postawionej teorii.
Twarz Daniela wykrzywiła się w trudnym do określenia grymasie; zdawało się, że intensywnie nad czymś myśli. Chore. Bardzo chore. Co on tutaj właściwie robił? Aha, rozmawiał z Polly na temat, jakie cechy właściwie kręcą facetów. Niech ten William już przyjdzie, bo gdy się zjawi za późno, zamiast Daniela zastanie Daniellę (kobieta z brodą, może zacząłby pracę w cyrku, gdyby sobie wyhodował taką gęstą? Jeśli dobrze płacą), która wkrótce będzie obeznana we wszystkich plotkach. Rany, sto lat by się zastanawiał i nie wymyślił, o czym można rozmawiać sam na sam z kobietą. Jak widać, czekanie stawia człowieka w różnych sytuacjach.
-Mnie interesuje świat magii -przyznał. Havisham, więcej dla mnie, chociaż jeśli jakaś niemagiczna kobieta jest całkiem niezła... też bym nie pogardził, nie dziwię się. Odgonił nadmiar myśli. -Bardziej zwracam uwagę na to, o co pytam, a nie kogo pytam -postarał się to ująć najbardziej dyplomatycznie. -I pracuję dla Proroka, nie jakiejś mugolskiej gazety. Dziwne, gdybym chodził po mugolskich domach, o ile w ogóle by mnie wpuścili. W końcu mają nas za dziwaków, z tego co się orientuję.
Złożył dłonie na kształt daszka i oparł na nich głowę.
-Czekaj. Chwila. Skąd nagle takie pytania? -Wzrok jego stał się przez chwilę nieobecny. Gdyby naprawdę miało to jakieś znaczenie. Nie umiał jednak powstrzymać się od rozważań. Coś powiedzieć wypadało, kiedyś sam bawił się w różnego rodzaju filozofowanie. Ale to było dawno temu, stracił mnóstwo czasu, usiłując rozważyć trapiące go rzeczy - nawiasem mówiąc i tak nic nowego się nie dowiedział. -To jest trudne. Ale chyba zależy od człowieka. Niektórzy czarodzieje na przykład są zafascynowani mugolami. A w mugolskich rodzinach rodzą się osoby, które potrafią posługiwać się magią. Chociaż ja wolałbym coś zyskać, niż stracić, bo człowiek zawsze się przyzwyczaja. I to chyba na tyle, jestem dziennikarzem a nie myślicielem.
Lubił ją, więc nie miał zamiaru tego olewać. Zwłaszcza, że wtedy sam sobie wymierzyłby cios - no bo jak to, na pytanie nie potrafisz odpowiedzieć, panie K.? Zamiast mózgu siano ci wsypali, mhm, wszystko jasne. Dziś co prawda nie był w dobrym nastroju do takich rzeczy. I w ciągu swojego życia nauczył się, że mniej rozmyślań to mniej kłopotów. Nic mu do spraw niezwiązanych z jego osobą (i pracą).
Widząc jej minę, trochę go chwyciło. Gdzieś tam, w środku, gdzie nie był wcale tak oziębłym człowiekiem, na jakiego nierzadko próbował się kreować. No i jedna ważna rzecz. Nie umiał i nie lubił odmawiać kobietom - chyba, że go one w zupełności nie obchodziły, wtedy się nawet nie zastanawiał.
-Niech będzie. -Westchnął. -Ale i tak nie mogę długo pozostać. Obowiązki wzywają. -Właściwie nie miał dziś specjalnie żadnych, ale z wytłumaczeniem całość brzmiała znacznie lepiej. Pochwalił się w myślach.
William miał jeszcze trochę czasu na przyjście, może go zastanie. Ile można siedzieć w tym sklepie? Bada dokładnie skład każdego produktu, czy co?
Polly była urocza. Ale bez większych podtekstów - do
-Nie, dzięki, piję bez cukru -oznajmił. Nigdy specjalnie nie szalał za słodyczami. -Spokojnie. -Spróbował jakoś obrócić to w lepszym kierunku. -Jesteś dopiero na praktykach, ludzie zawsze są nieufni w stosunku do nowicjuszy. A zwłaszcza, jeśli chodzi o ich zdrowie. Minie trochę czasu i będą patrzeć na ciebie całkiem inaczej. Zobaczysz.
Jego jedna brew uniosła się w geście zapytania.
-Żołnierzy? To dość nieciekawa robota, ale i tacy ludzie są potrzebni. Bo jak wiesz, wojna to dość brutalna sprawa. Miałem siedemnaście lat, kiedy wybuchła. Najgorsza rzecz, która może się przytrafić, zbiera żniwo ofiar, w zamian daje tylko pustkę w postaci statystyk rannych, zaginionych i martwych ludzi. Nie ciągnie mnie do niej, wolę spokojne życie i dopóki nie zostanę zmuszony, nigdzie się nie ruszę.
Nie trzeba było mu o tym powtarzać. W jego kraju szczególnie dało się wyciągnąć konkretne wnioski. Ideologia zniszczyła mugoli, wyżerała też od środka społeczeństwo czarodziejów. Zatruwała cały czas, latami, przydzielając komuś z góry jego miejsce. Gdyby jeszcze miało się wpływ na urodzenie w takiej a nie innej rodzinie. A nie miało się, taka była prawda.
-Mówiłaś, że się nudzisz -zagadnął po chwili. -Wiesz, gdybyś chciała, zawsze mogę podrzucić ci jakąś ciekawą książkę. Czytanie jest dobre na wszystko. Zresztą, jest wiele ciekawych zajęć, nie mam pojęcia, co lubisz robić w wolnych chwilach.
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- No nie wiem, czasami wydaje mi się, że to nie tak - i żeby zaprezentować to na przykładzie, podaję - Wiesz, na przykład nikt nie powiedział tego na głos, ale moja mama nie była szczególnie piękna i przez to ja już nie mogę mieć na nazwisko Selwyn i nie mogę nawet pić wina, które trzymają w swoich piwnicach - unoszę dłoń z herbatką i uśmiecham się uroczo - Oczywiście do osiemnastych urodzin nie piłam ani odrobinki. O własnie, przyjdziesz na moje urodziny? Są za miesiąc co prawda, ale myślę, że gdybyś się już zapowiedział, to zarezerowałabym dla Ciebie miejsce. Billy na pewno się ucieszy, ale nie tak bardzo jak ja - aż się zarumieniłam z tego pieprzenia słodkości Danielkowi. Później powiedział, że woli czarownice, co tylko mnie utwierdziło przy myśleniu, że mówi O MNIE. Och ten Daniel, czy on w ogóle ma pojęcie co też wspaniałego uczynił, kiedy postanowił się dziś wybrać do Billego? Uczynił mój dzień najlepszym pod słońcem. Kiwam główką słuchając każdego słowa, chociaż większość wypadała drugim uchem. Wzdycham sobie.
- To zabawne, bo my mamy ich za dzieci - unoszę dłoń przed trwarz, co jest pewnie niespodziewane i nienormalne, ale mi się wydało nagle bardzo potrzebne, by obejrzeć ją ze wszystkich stron. Mój ton zmienił się na bardziej marzycielski. - Czasami mam wrażenie, że bliżej mi do mugoli niż do czarodziejów - pewnie to kwestia tego, że spożywam ich substancje i słucham ich muzyki.
- Jak na dziennikarza, jesteś bardzo mądry - uśmiecham się pociesznie, rezygnując z oglądania dłoni, której ruch falował jeszcze w mej pamięci. Orientuję sie, że Daniel siedzi obok i może się speszył, że odleciałam?
Cieszy mnie, że chce mi poświęcić przynajmniej kilka minutek. Następnie przyszedł czas, by pochwalić sie ostatnimi osiągnięciami w zakresie mej praktyki lekarskiej. Podniecam się tym, że Daniel będzie mnie słuchał.
- Ostatnio pomogłam pani Vanity w bardzo ważnym zabiegu. Dała mi nawet do potrzymania narzędzia i kilka razy kazała razem rzucać zaklęcia. Mogłabym pomagać jej zawsze, to świetna pani lekarz. Kiedyś chciałabym być taka jak ona! - ojej, nagle patrząc w twarz Daniela zaczęłam się zastanawiać, czy pani V nie chciałaby zostać panią Danielową Kruger? Przecież byliby najsłodszą parą pod słońcem! Muszę ją zaprosić na moje urodziny, żeby poznała Daniela!
Marszczę czoło na jego słowa o żołnierzach. - Musze się z tobą nie zgodzić, uważam że to najpiękniejsza rzecz pod słońcem: tak się poświęcić dla kogoś, żeby oddać to co ma sie najcenniejszego. Chciałabym umieć docenić ich starania, a jak będe się starała ocalić im to życie, to przecież nie będę uważana za taką mało odważną, co nie poszła się bić.
Nie umiem sie na niego długo boczyć. Przechylam głowę.
- Uwielbiam muzykę! Byłeś kiedyś na koncercie? Czytanie jest dobre. Czytałam Twoje artykuły! Ale na pewno mógłbyś polecić mi dobrą książkę, więc jaką byś mi polecał?
- To zabawne, bo my mamy ich za dzieci - unoszę dłoń przed trwarz, co jest pewnie niespodziewane i nienormalne, ale mi się wydało nagle bardzo potrzebne, by obejrzeć ją ze wszystkich stron. Mój ton zmienił się na bardziej marzycielski. - Czasami mam wrażenie, że bliżej mi do mugoli niż do czarodziejów - pewnie to kwestia tego, że spożywam ich substancje i słucham ich muzyki.
- Jak na dziennikarza, jesteś bardzo mądry - uśmiecham się pociesznie, rezygnując z oglądania dłoni, której ruch falował jeszcze w mej pamięci. Orientuję sie, że Daniel siedzi obok i może się speszył, że odleciałam?
Cieszy mnie, że chce mi poświęcić przynajmniej kilka minutek. Następnie przyszedł czas, by pochwalić sie ostatnimi osiągnięciami w zakresie mej praktyki lekarskiej. Podniecam się tym, że Daniel będzie mnie słuchał.
- Ostatnio pomogłam pani Vanity w bardzo ważnym zabiegu. Dała mi nawet do potrzymania narzędzia i kilka razy kazała razem rzucać zaklęcia. Mogłabym pomagać jej zawsze, to świetna pani lekarz. Kiedyś chciałabym być taka jak ona! - ojej, nagle patrząc w twarz Daniela zaczęłam się zastanawiać, czy pani V nie chciałaby zostać panią Danielową Kruger? Przecież byliby najsłodszą parą pod słońcem! Muszę ją zaprosić na moje urodziny, żeby poznała Daniela!
Marszczę czoło na jego słowa o żołnierzach. - Musze się z tobą nie zgodzić, uważam że to najpiękniejsza rzecz pod słońcem: tak się poświęcić dla kogoś, żeby oddać to co ma sie najcenniejszego. Chciałabym umieć docenić ich starania, a jak będe się starała ocalić im to życie, to przecież nie będę uważana za taką mało odważną, co nie poszła się bić.
Nie umiem sie na niego długo boczyć. Przechylam głowę.
- Uwielbiam muzykę! Byłeś kiedyś na koncercie? Czytanie jest dobre. Czytałam Twoje artykuły! Ale na pewno mógłbyś polecić mi dobrą książkę, więc jaką byś mi polecał?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
- Jest tak - powiedział, możliwe nawet, że zbyt bardzo stanowczo. - Nie ma znaczenia wnikanie w szczegóły, ludzi powinno się oceniać po charakterze.
Musiał mieć rację, chociaż sam nie postępował zgodnie z tymi przekonaniami. Ale czym jest sam wygląd? Właściwie... Poza płytką, cielesną sferą, niewiele z niego pożytku.
- Yhm... - odchrząknął na wieść o jej urodzinach. Gdyby teraz pił herbatę, wszystko dookoła byłoby już oplute. Cóż - delikatnie mówiąc, zszokował się i jednocześnie speszył. Myślał gorączkowo, jak wybrnąć z tej sytuacji bez szwanku.
- Jeśli chodzi o twoje urodziny... - Rozmasował czoło. Sprawiał wrażenie, jakby intensywnie nad czymś myślał. Bo i w rzeczywistości, głupie splecenie zdania, stanowiło teraz dla niego niebywałą trudność.
Zrób coś z sobą, palancie! Masz odpowiedzieć na pytanie o urodziny, czyżbyś zapomniał? Spróbował uporządkować krążące po głowie myśli. Dobra. Spokój. Teraz to załatwię. Odetchnął głęboko i spojrzał ponownie na twarz dziewczyny.
- Bardzo cieszę się z faktu twoich urodzin - oznajmił, chwaląc się w duchu za odzyskanie ogłady - jednak jestem tylko przyjacielem twojego brata. Nie mowie, że nie, ale - sama zrozum, będziesz mieć własne towarzystwo, nie jestem ci do szczęścia potrzebny. Ale życzenia złożę na pewno - zdecydował się dodać.
Nie mógł jej przecież odmówić. Nie mógł też powiedzieć, że się zgadza, by koniecznie uwzględniła go w liście gości. Jak by to wyglądało? Miał już swoje lata. A ona była siostrą jego najlepszego przyjaciela, należało powtarzać do upadłego - siostrą przyjaciela a nie przyjaciółką. Ktoś mógłby niewłaściwie zinterpretować jego zamiary... I co wtedy? Chyba zapadłby się pod ziemię. A Billy wiedział, och, doskonale sobie zdawał sprawę z jego słabości - Daniel mógł to stwierdzić bez większych rozmyślań, w końcu przyjaźnili się całkiem spory kawałek czasu. Nie wybaczyłby sobie, gdyby ich znajomość się rozpadła.
- Ty? Ty jesteś czarownicą. Nigdy bym nie powiedział inaczej.
Starał się nie zwracać uwagi na jej zachowanie (co mogło być ciekawego w tej dłoni?), bo wiedział, że jemu też zdarzało się pogrążyć w myślach. Ale nie rozumiał podejścia do mugoli, być może z powodu, że poza książkami, nie miał okazji ich poznać.
- Nie byłbym taki pewny, z tą całą mądrością - zmusił się do uśmiechu, by nie popsuć całej atmosfery spotkania. Bo wcale nie uważał, że jest mądry - mądry to był Billy, on zaś mógłby brylować na liście największych czarodziei-nieudaczników. Gdyby miał choć trochę oleju we głowie, żyłby teraz dostatnio, miał żonę, dziecko, ujmując najkrócej - wszystko pięknie ułożone, tworzące obraz idealnego, szczęśliwego mężczyzny.
Ale szczerze, Polly. Popatrz na mnie i powiedz, kogo widzisz. Mądrego czlowieka? Dobrego? Cuchnę na odległość całym brudem rzeczywistości, nie da się zaprzeczyć. Tak. Było coś czego zazdrościł jej, swojej kuzynce Lyrze, jeszcze kilku innym osobom. Zazdrościł im bycia niewinnymi, tego, że potrafią się cieszyć z pozornie drobnych rzeczy, nie żyją przytłoczeni całym ciężarem rzeczywistości. Nie wiedzą o wielu sprawach, co w tym przypadku jest niczym błogosławieństwo. Daniel zasmucił się przez chwilę, zupełnie tego nie kontrolując. Ożywił się dopiero przy opowieści na temat praktyk w Mungu.
- Jeśli lubisz tę pracę, na pewno się w niej odnajdziesz, zobaczysz.
Zmrużył oczy.
- Poświęcenia są ważne i powinny być doceniane. Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli fakt samej wojny, która jest zjawiskiem złym, niezależnie od powodu, z jakiego się ją wywołuje. Lepiej, żeby nie było na świecie wojen i ludzi, których trzeba po niej opatrywać. Ale zawsze warto pomagać - pokiwał głową.
- Sam z siebie raczej nie chodzę - przyznał. - Ale lubię posłuchać muzyki w wolnym czasie, by robiła za tło.
Najwyższa pora, skwitował niedługo potem w myślach. Podniósł się z miejsca i powiedział:
- Wiesz co, zastanowię się konkretnie i wybiorę dla ciebie jakiś tytuł, dobra? A teraz muszę już iść. Trudno, nie ma twojego brata, spotkam się z nim kiedy indziej.
Zatrzymał się jeszcze przez moment. Coś jakby go tknęło, że nie może tak odejść bez słowa. Polly była dla niego bardzo miła, sam nie wiedział, czym sobie na to zasłużył.
- Dzięki za... rozmowę - powiedział po krótkim namyśle.
Czy powinien zrobić coś jeszcze? Sam nie był pewny, ale stwierdził, że już czas najwyższy, aby wrócić do siebie. Podszedł do drzwi i pociągnął za klamkę; w tym samym momencie przywołał w umyśle obraz Billy'ego, zupełnie niespodziewanie i spontanicznie. Przyszedł do niego i liczył, że go zastanie, a teraz jakoś niezbyt miał ochotę się z nim zobaczyć. Nie teraz, nie w takiej sytuacji. Nie umiał wyjaśnić, skąd wzięło się u niego to uczucie.
Bo w końcu było bez sensu, prawda?
Musiał mieć rację, chociaż sam nie postępował zgodnie z tymi przekonaniami. Ale czym jest sam wygląd? Właściwie... Poza płytką, cielesną sferą, niewiele z niego pożytku.
- Yhm... - odchrząknął na wieść o jej urodzinach. Gdyby teraz pił herbatę, wszystko dookoła byłoby już oplute. Cóż - delikatnie mówiąc, zszokował się i jednocześnie speszył. Myślał gorączkowo, jak wybrnąć z tej sytuacji bez szwanku.
- Jeśli chodzi o twoje urodziny... - Rozmasował czoło. Sprawiał wrażenie, jakby intensywnie nad czymś myślał. Bo i w rzeczywistości, głupie splecenie zdania, stanowiło teraz dla niego niebywałą trudność.
Zrób coś z sobą, palancie! Masz odpowiedzieć na pytanie o urodziny, czyżbyś zapomniał? Spróbował uporządkować krążące po głowie myśli. Dobra. Spokój. Teraz to załatwię. Odetchnął głęboko i spojrzał ponownie na twarz dziewczyny.
- Bardzo cieszę się z faktu twoich urodzin - oznajmił, chwaląc się w duchu za odzyskanie ogłady - jednak jestem tylko przyjacielem twojego brata. Nie mowie, że nie, ale - sama zrozum, będziesz mieć własne towarzystwo, nie jestem ci do szczęścia potrzebny. Ale życzenia złożę na pewno - zdecydował się dodać.
Nie mógł jej przecież odmówić. Nie mógł też powiedzieć, że się zgadza, by koniecznie uwzględniła go w liście gości. Jak by to wyglądało? Miał już swoje lata. A ona była siostrą jego najlepszego przyjaciela, należało powtarzać do upadłego - siostrą przyjaciela a nie przyjaciółką. Ktoś mógłby niewłaściwie zinterpretować jego zamiary... I co wtedy? Chyba zapadłby się pod ziemię. A Billy wiedział, och, doskonale sobie zdawał sprawę z jego słabości - Daniel mógł to stwierdzić bez większych rozmyślań, w końcu przyjaźnili się całkiem spory kawałek czasu. Nie wybaczyłby sobie, gdyby ich znajomość się rozpadła.
- Ty? Ty jesteś czarownicą. Nigdy bym nie powiedział inaczej.
Starał się nie zwracać uwagi na jej zachowanie (co mogło być ciekawego w tej dłoni?), bo wiedział, że jemu też zdarzało się pogrążyć w myślach. Ale nie rozumiał podejścia do mugoli, być może z powodu, że poza książkami, nie miał okazji ich poznać.
- Nie byłbym taki pewny, z tą całą mądrością - zmusił się do uśmiechu, by nie popsuć całej atmosfery spotkania. Bo wcale nie uważał, że jest mądry - mądry to był Billy, on zaś mógłby brylować na liście największych czarodziei-nieudaczników. Gdyby miał choć trochę oleju we głowie, żyłby teraz dostatnio, miał żonę, dziecko, ujmując najkrócej - wszystko pięknie ułożone, tworzące obraz idealnego, szczęśliwego mężczyzny.
Ale szczerze, Polly. Popatrz na mnie i powiedz, kogo widzisz. Mądrego czlowieka? Dobrego? Cuchnę na odległość całym brudem rzeczywistości, nie da się zaprzeczyć. Tak. Było coś czego zazdrościł jej, swojej kuzynce Lyrze, jeszcze kilku innym osobom. Zazdrościł im bycia niewinnymi, tego, że potrafią się cieszyć z pozornie drobnych rzeczy, nie żyją przytłoczeni całym ciężarem rzeczywistości. Nie wiedzą o wielu sprawach, co w tym przypadku jest niczym błogosławieństwo. Daniel zasmucił się przez chwilę, zupełnie tego nie kontrolując. Ożywił się dopiero przy opowieści na temat praktyk w Mungu.
- Jeśli lubisz tę pracę, na pewno się w niej odnajdziesz, zobaczysz.
Zmrużył oczy.
- Poświęcenia są ważne i powinny być doceniane. Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli fakt samej wojny, która jest zjawiskiem złym, niezależnie od powodu, z jakiego się ją wywołuje. Lepiej, żeby nie było na świecie wojen i ludzi, których trzeba po niej opatrywać. Ale zawsze warto pomagać - pokiwał głową.
- Sam z siebie raczej nie chodzę - przyznał. - Ale lubię posłuchać muzyki w wolnym czasie, by robiła za tło.
Najwyższa pora, skwitował niedługo potem w myślach. Podniósł się z miejsca i powiedział:
- Wiesz co, zastanowię się konkretnie i wybiorę dla ciebie jakiś tytuł, dobra? A teraz muszę już iść. Trudno, nie ma twojego brata, spotkam się z nim kiedy indziej.
Zatrzymał się jeszcze przez moment. Coś jakby go tknęło, że nie może tak odejść bez słowa. Polly była dla niego bardzo miła, sam nie wiedział, czym sobie na to zasłużył.
- Dzięki za... rozmowę - powiedział po krótkim namyśle.
Czy powinien zrobić coś jeszcze? Sam nie był pewny, ale stwierdził, że już czas najwyższy, aby wrócić do siebie. Podszedł do drzwi i pociągnął za klamkę; w tym samym momencie przywołał w umyśle obraz Billy'ego, zupełnie niespodziewanie i spontanicznie. Przyszedł do niego i liczył, że go zastanie, a teraz jakoś niezbyt miał ochotę się z nim zobaczyć. Nie teraz, nie w takiej sytuacji. Nie umiał wyjaśnić, skąd wzięło się u niego to uczucie.
Bo w końcu było bez sensu, prawda?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
William Havisham był człowiekiem wielkiego umysłu. Był czarodziejem, który definitywnie był wyspecjalizowany w swojej dziedzinie, posiadał fantazję na temat przyszłości, ideę, której udowodnienie było dla niego najwyższych celem i manie, och, ile pasji. Korbki w jego głowie działały nieustannie, wskakując na odpowiednie miejsca i uruchamiając myślenie. Mechanizm przeskakiwał sprawnie, zmieniając zainteresowanie z chwili na chwilę. Pracował nieustannie. Nawet w trakcie zwykłych zakupów potrafił wyjść w połowie, przypominając sobie, że brakuje mu igredientów do eliksiru. Dosyć często był powodem do wezwania amnezjatorów, gdy zupełnie zapomniał, że jest w mugolskiej części miasta i aportował się, przypominając sobie nagle o jakimś sprawunku. Gdyby nie jego pozycja w Ministerstwie, pewnie miałby dużo większe kłopoty. Poważnie rozważał poruszanie się pod przykryciem peleryny niewidki - nie byłoby problemu, w razie gdyby nie tylko wizualnie, ale też namacalnie zniknął. Jego szef nawet zastanawiał się nad tą opcją. Nie można było polegać na jego pamięci.
I bardzo możliwe, że zupełnie zapomniał o owym spotkaniu ze swoim przyjacielem. Albo jego sowa porwała przypadkowy list z jego biurka, który nie wysłał mimo intencji. Albo Pola postanowiła wysłać jego pocztę, bo to też jest więcej jak prawdopodobne.
Dlatego w tym momencie, gdy, dzierżąc w siatce zakupy, wchodził po schodach na swoją klatkę, zmarszczył brwi, słysząc strzępy rozmowy. Oba głosy brzmiały zadziwiająco znajomo. I nawet na chwilę przerwały procesy myślowe, które trwały w jego umyśle. Przystanął w połowie piętra, nasłuchując. Postanowił jednak nie bawić się w podchodzie i szybkimi podskokami pokonał resztę stopni, by położyć dłoń na klamce i popchnąć stanowczo drzwi, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że opór, który czuł, to Daniel. Jego przyjaciel od wieków, który w tym momencie - jak się okazuje - nie przejawiał ochoty na widzenie się z kim, najwyraźniej uznając jego siostrę za bardziej absorbującą. Na szczęście jednak nie słyszał jego myśli, a samo zaufanie (naiwne) do dziennikarza, a także pewne roztrzepanie, które nie pozwalało mu myśleć o nieprawidłowości tej sytuacji sprawiła, że... poczuł wyłącznie zdziwienie, gdy natknął się na tak znajomą twarz.
Krueger nigdy nie wpadał nie zapowiedziany. Nie zwykł przychodzić na herbatkę i pogaduszki, rzadko kiedy widywał się z jego siostrą, a już definitywnie nie wychodził z jego mieszkania zanim zdążyli ze sobą w ogóle porozmawiać.
Z tego powodu William poświęcił chwilę na uważne przyglądnięcie się ich facjatom, jakby próbował rozgryźć co się właśnie tutaj działo.
-Daniel.-zaśmiał się, nie ukrywając szoku.-Co ty tutaj robisz?-zapytał, ściskając kolegę ze szkolnych lat. Przeniósł wzrok zaraz na siostrę, patrząc, co robi.-Polly, zrobiłaś Danielowi tej dobrej herbaty?-zapytał, sam również nieświadomy pochodzenia samej zastawy oraz uparzonego naparu.-Poważnie, jest wyśmienita.-zauważył, przykładając dłoń do serca, jakby chcąc wzmocnić swoje słowa, po czym odłożył torbę na bok, wchodząc głębiej do mieszkania.
-Spieszysz się gdzieś?-zapytał, jakby dopiero teraz zauważając, że jego znajomy w sumie... już wychodził.
Między jego brwiami pojawiła się lekka bruzda.
I bardzo możliwe, że zupełnie zapomniał o owym spotkaniu ze swoim przyjacielem. Albo jego sowa porwała przypadkowy list z jego biurka, który nie wysłał mimo intencji. Albo Pola postanowiła wysłać jego pocztę, bo to też jest więcej jak prawdopodobne.
Dlatego w tym momencie, gdy, dzierżąc w siatce zakupy, wchodził po schodach na swoją klatkę, zmarszczył brwi, słysząc strzępy rozmowy. Oba głosy brzmiały zadziwiająco znajomo. I nawet na chwilę przerwały procesy myślowe, które trwały w jego umyśle. Przystanął w połowie piętra, nasłuchując. Postanowił jednak nie bawić się w podchodzie i szybkimi podskokami pokonał resztę stopni, by położyć dłoń na klamce i popchnąć stanowczo drzwi, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że opór, który czuł, to Daniel. Jego przyjaciel od wieków, który w tym momencie - jak się okazuje - nie przejawiał ochoty na widzenie się z kim, najwyraźniej uznając jego siostrę za bardziej absorbującą. Na szczęście jednak nie słyszał jego myśli, a samo zaufanie (naiwne) do dziennikarza, a także pewne roztrzepanie, które nie pozwalało mu myśleć o nieprawidłowości tej sytuacji sprawiła, że... poczuł wyłącznie zdziwienie, gdy natknął się na tak znajomą twarz.
Krueger nigdy nie wpadał nie zapowiedziany. Nie zwykł przychodzić na herbatkę i pogaduszki, rzadko kiedy widywał się z jego siostrą, a już definitywnie nie wychodził z jego mieszkania zanim zdążyli ze sobą w ogóle porozmawiać.
Z tego powodu William poświęcił chwilę na uważne przyglądnięcie się ich facjatom, jakby próbował rozgryźć co się właśnie tutaj działo.
-Daniel.-zaśmiał się, nie ukrywając szoku.-Co ty tutaj robisz?-zapytał, ściskając kolegę ze szkolnych lat. Przeniósł wzrok zaraz na siostrę, patrząc, co robi.-Polly, zrobiłaś Danielowi tej dobrej herbaty?-zapytał, sam również nieświadomy pochodzenia samej zastawy oraz uparzonego naparu.-Poważnie, jest wyśmienita.-zauważył, przykładając dłoń do serca, jakby chcąc wzmocnić swoje słowa, po czym odłożył torbę na bok, wchodząc głębiej do mieszkania.
-Spieszysz się gdzieś?-zapytał, jakby dopiero teraz zauważając, że jego znajomy w sumie... już wychodził.
Między jego brwiami pojawiła się lekka bruzda.
Gość
Gość
- Gorzej jak ktoś jest dwulicowy i charakter ci się podoba do czasu. Albo jak ma schizofrenię. Rozmawiałeś z kimś z tą chorobą? - to mnie ciekawi, bo nie wiem, o czym w sumie Daniel najbardziej lubi rozmawiać z osobami z którymi robi wywiady. Ze schizofrenikiem to dwa wywiady na raz można!
- Jesteś potrzebny, jesteś bardzo potrzebny Daniel! - zaprzeczam jego wątpliwościom, nie wierzę, że mógłby opuścić moje 20 urodziny. To bardzo ważny wiek, przyda się na urodzinach ktoś, kto jest tak zacnym człowiekiem, jak pan Krueger. - Mówię Ci, usiądziesz z Billym i porobicie te swoje mądre rozkminy na boku, on będzie szczęśliwy, że może mnie pilnować, a ja namówię go, żeby kupił dobry trunek na waszą dwójkę! - tak cię kuszę Danielku, no weź nie odmawiaj mi! Układam dłonie na swoich kolankach i nie jestem przekonana co do tego, co mówi, że nie jest pewny co do swojej mądrości. Nie wiem o nim za dużo, nie wiem, ze jest jakimś kuzynem Weasleyów, nie wiem, że kocha się w moim bracie i w głowie ciągle do niego się modli, a mnie chce jak najprędzej uciec. Boi się młodych dziewczyn? Ja tylko wygladam na piętnastolatkę, w istocie mam całe dziewiętnaście przecinek dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Słucham go kiwając główką, tak-tak-tak. Daniel chodzi na koncerty i chce zostać moim kolegą od chodzenia na koncerty. Mysli tak samo jak ja o mojej przyszłej pracy i o wojnie też. Na pewno też chce mieć dwóch synów i kotka i pieska, więc no już wiem, że on jest po prostu MI PISANY. Rozmarzam się i mówię coś o tym, że chcę się dowiedzieć, co lubi słuchać w tle, kiedy on wstaje, a mój wzrok z uwielbiającego i blednieje, błysk w oczach zastępuje smutek i rozczarowanie.
- Już? - mówię cicho i odstawiam na stoliczek swoją filiżankę. Nie ukrywam, że posiedziałabym z nim dłużej, dlaczego wychodzi? Poprawiam się powoli, bo nigdy nie miałam dobrego refleksu: - Jasne, pomyśl i koniecznie przynieś mi coś wartościowego. A Billy na pewno będzie zły..
Ale Daniel już jest przy drzwiach. Uśmiecham się lekko, w odpowiedzi na jego podziękowania. Kołyszę się na piętach i trzymam dłonie za plecami. No co ten Daniel, wyjdzie tak bez żadnego uścisku, czy czegoś? Przechylam głowę i już mam się mu rzucić na szyję (w pożegnalnym geście!), kiedy otwiera drzwi a za nimi.. Willy. UPS. Chowam się do kuchni, ale chyba mnie zauważył, więc na pytanie o herbatę znów się wychylam. Kciuk mam już w ustach i przygryzam go lekko, czekając na wielką burdę, za zapraszanie przystojnych kolegów do domu pod nieobecność właściciela. Właściciela kolegów i domu zarazem! Wyjmuję palec z buzi i mówię szybko: - No bo Daniel przyszedł, żeby się z Tobą spotkać, a później rozmawialiśmy i powiedział, że nie może dłużej czekać i musi wyjść. Ale prawie udało mi się go przekonać, żeby został na obiedzie, ale nie chciał wcale, bo ma wywiady ze szlacheckimi osobami z charakterem i schizofrenią - poplątałam coś tam sobie w głowie, więc cała czerwona odwracam się i idę sprzątnąć zastawę. Kurcze, Billy mnie przyłapał, ale może zagra trochę w naszą grę? Nie zrobi mi chyba tak wielkiego przypału przy Danielu? Przecież on tu WRÓCI, to nie jakiś random, przy którym mogę się wygłupić bo nigdy więcej go nie spotkam w życiu.
- Jesteś potrzebny, jesteś bardzo potrzebny Daniel! - zaprzeczam jego wątpliwościom, nie wierzę, że mógłby opuścić moje 20 urodziny. To bardzo ważny wiek, przyda się na urodzinach ktoś, kto jest tak zacnym człowiekiem, jak pan Krueger. - Mówię Ci, usiądziesz z Billym i porobicie te swoje mądre rozkminy na boku, on będzie szczęśliwy, że może mnie pilnować, a ja namówię go, żeby kupił dobry trunek na waszą dwójkę! - tak cię kuszę Danielku, no weź nie odmawiaj mi! Układam dłonie na swoich kolankach i nie jestem przekonana co do tego, co mówi, że nie jest pewny co do swojej mądrości. Nie wiem o nim za dużo, nie wiem, ze jest jakimś kuzynem Weasleyów, nie wiem, że kocha się w moim bracie i w głowie ciągle do niego się modli, a mnie chce jak najprędzej uciec. Boi się młodych dziewczyn? Ja tylko wygladam na piętnastolatkę, w istocie mam całe dziewiętnaście przecinek dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Słucham go kiwając główką, tak-tak-tak. Daniel chodzi na koncerty i chce zostać moim kolegą od chodzenia na koncerty. Mysli tak samo jak ja o mojej przyszłej pracy i o wojnie też. Na pewno też chce mieć dwóch synów i kotka i pieska, więc no już wiem, że on jest po prostu MI PISANY. Rozmarzam się i mówię coś o tym, że chcę się dowiedzieć, co lubi słuchać w tle, kiedy on wstaje, a mój wzrok z uwielbiającego i blednieje, błysk w oczach zastępuje smutek i rozczarowanie.
- Już? - mówię cicho i odstawiam na stoliczek swoją filiżankę. Nie ukrywam, że posiedziałabym z nim dłużej, dlaczego wychodzi? Poprawiam się powoli, bo nigdy nie miałam dobrego refleksu: - Jasne, pomyśl i koniecznie przynieś mi coś wartościowego. A Billy na pewno będzie zły..
Ale Daniel już jest przy drzwiach. Uśmiecham się lekko, w odpowiedzi na jego podziękowania. Kołyszę się na piętach i trzymam dłonie za plecami. No co ten Daniel, wyjdzie tak bez żadnego uścisku, czy czegoś? Przechylam głowę i już mam się mu rzucić na szyję (w pożegnalnym geście!), kiedy otwiera drzwi a za nimi.. Willy. UPS. Chowam się do kuchni, ale chyba mnie zauważył, więc na pytanie o herbatę znów się wychylam. Kciuk mam już w ustach i przygryzam go lekko, czekając na wielką burdę, za zapraszanie przystojnych kolegów do domu pod nieobecność właściciela. Właściciela kolegów i domu zarazem! Wyjmuję palec z buzi i mówię szybko: - No bo Daniel przyszedł, żeby się z Tobą spotkać, a później rozmawialiśmy i powiedział, że nie może dłużej czekać i musi wyjść. Ale prawie udało mi się go przekonać, żeby został na obiedzie, ale nie chciał wcale, bo ma wywiady ze szlacheckimi osobami z charakterem i schizofrenią - poplątałam coś tam sobie w głowie, więc cała czerwona odwracam się i idę sprzątnąć zastawę. Kurcze, Billy mnie przyłapał, ale może zagra trochę w naszą grę? Nie zrobi mi chyba tak wielkiego przypału przy Danielu? Przecież on tu WRÓCI, to nie jakiś random, przy którym mogę się wygłupić bo nigdy więcej go nie spotkam w życiu.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
- Nie, nie rozmawiałem. Z takimi ludźmi mają kontakt raczej psychiatrzy.
Merlinie, skąd ona bierze te pomysły? Jeszcze brakowało, by rozmawiał z wariatami - wtedy w ogóle przyszłoby mu oszaleć, bo sam nie miał do końca stabilnej psychiki. A myślał, że jego wyobraźnia ponosi zbyt daleko; przy Polly był kompletnie poważnym i do bólu trzeźwo myślącym człowiekiem.
- To miłe. Ale uważam, że powinnaś na ten temat przede wszystkim porozmawiać ze swoim bratem.
Znów musiał pochwalić się za wypowiedź - teraz udało mu się odciąć od tej kłopotliwej kwestii. Jeśli William będzie chciał się z nim wtedy widzieć, sam zainicjuje sprawę. W razie czego zachował dystans, więc nie musiał się niczego obawiać. Tylko, że niech pamięta - z nim nie ma wielkiego picia. Zdążył już wystarczająco razy przedawkować alkohol, by zrozumieć, jak fatalnie się wtedy (i po tym) czuje. U jednych procenty rozbudzały zmysły, pragnienia i żądze, inni spali, kochali cały świat albo przejawiali przesadną agresję - on zaś zwyczajnie chorował, wyrzucając z siebie całą zawartość żołądka. Nie miał zamiaru pokazywać się w takim stanie nawet przy przypadkowych ludziach.
- Wybiorę. Mam nadzieję, że ci się spodoba. - Druga część wypowiedzi bardziej go zaniepokoiła. - Jak to zły?
I tak zamierzał wychodzić. William byłby raczej zły na wieść, że przesiedział cały dzień z jego siostrą. Sam na sam z jego siostrą. Już widział to nieobecne i zarazem pełne dezaprobaty spojrzenie, kiedy usiłowałby zrozumieć sytuację, rozdrabniając wszystko na części pierwsze. Czy stwierdziłby, że na stare lata zaczyna mu odbijać? Ale on przecież nic nie zrobił i przy tym należy pozostać.
Westchnął cicho. Teraz pociągnie za klamkę i wyjdzie. Skoro Billy do tej pory się nie zjawił, to na pewno...
O kur...
Był na tyle zszokowany, że nie zdążył nawet dokończyć myśli. Jego źrenice rozszerzyły się niemal automatycznie, gdy nagle zobaczył swojego przyjaciela - William dosłownie jakby wyrósł spod ziemi (albo z odmętów jego niepewnych rozważań) i wydawał się równie nie spodziewać tego całego zajścia.
Całe szczęście, że nie wyglądał na rozgniewanego. Ale Daniel nie potrafił tak po prostu uwierzyć - jego naturalna podejrzliwość od razu doszła do głosu, bo co, jeśli Havisham tylko udaje i próbuje go zwieść, zgrywając kompletną nieświadomość? Naturalny. Musisz być naturalny, przecież nie masz nic na sumieniu.
Posłał mu spojrzenie wiesz-że-tego-nie-lubię. Nigdy nie należał do osób, które chętnie obnosiły się z różnego rodzaju czułością.
- A jak myślisz? - odrzekł, czego szybko pożałował, bo zmuszanie przyjaciela do myślenia w takiej sytuacji, nie wróżyło przecież żadnych dobrych rzeczy. Z tego powodu szybko, jeszcze na tym samym wydechu dodał: - Przyszedłem cię odwiedzić. Spóźniłeś się. - Nie mógł się powstrzymać od tej uwagi. - Kiedyś byłeś mniej roztargniony.
Zastanawiał się - czy naprawdę wszystko jest w porządku? Niepotrzebnie się przejmował, rozmyślał tysiące razy... Póki co udało mu się zachować dystans. Był taki jak zawsze. Wstrzymał oddech, słuchając wypowiedzi Polly.
- Co!? - na jego twarzy malowało się w tym momencie zdziwienie. Nie do końca odnajdywał się w potoku słów dziewczyny, ale wiedział, że mija się on z prawdą, choć w sumie - nie do końca. Będzie musiał wszystko sprostować. - Nie było tak. - Znów dotarło do niego, że potwierdzenie brzmiałoby o wiele lepiej. A on brnął w tym wszystkim jak głupi, staczał się coraz bardziej i tracił grunt pod nogami. - Znaczy było, ale jednak nie. Chodzi mi o to, że ja...
Znane przysłowie, przeszło mu przez myśl. Winny się tłumaczy. Rób tak dalej, a William naprawdę coś sobie pomyśli. Wyjdziesz na... - urwał swoją wewnętrzną rozmowę, widząc niebezpiecznie narastające w głowie wizje. Dość. Co się z nim dzisiaj dzieje?
- Nieważne. Ogółem się zgadza. Chciałem z tobą porozmawiać. Nie spieszę się, po prostu wychodziłem, skoro ciebie nie było. Możemy się umówić na później, jeśli jesteś zajęty.
Wreszcie, wreszcie to powiedział. W tej chwili był najniewinniejszym człowiekiem pod słońcem, ot co.
Merlinie, skąd ona bierze te pomysły? Jeszcze brakowało, by rozmawiał z wariatami - wtedy w ogóle przyszłoby mu oszaleć, bo sam nie miał do końca stabilnej psychiki. A myślał, że jego wyobraźnia ponosi zbyt daleko; przy Polly był kompletnie poważnym i do bólu trzeźwo myślącym człowiekiem.
- To miłe. Ale uważam, że powinnaś na ten temat przede wszystkim porozmawiać ze swoim bratem.
Znów musiał pochwalić się za wypowiedź - teraz udało mu się odciąć od tej kłopotliwej kwestii. Jeśli William będzie chciał się z nim wtedy widzieć, sam zainicjuje sprawę. W razie czego zachował dystans, więc nie musiał się niczego obawiać. Tylko, że niech pamięta - z nim nie ma wielkiego picia. Zdążył już wystarczająco razy przedawkować alkohol, by zrozumieć, jak fatalnie się wtedy (i po tym) czuje. U jednych procenty rozbudzały zmysły, pragnienia i żądze, inni spali, kochali cały świat albo przejawiali przesadną agresję - on zaś zwyczajnie chorował, wyrzucając z siebie całą zawartość żołądka. Nie miał zamiaru pokazywać się w takim stanie nawet przy przypadkowych ludziach.
- Wybiorę. Mam nadzieję, że ci się spodoba. - Druga część wypowiedzi bardziej go zaniepokoiła. - Jak to zły?
I tak zamierzał wychodzić. William byłby raczej zły na wieść, że przesiedział cały dzień z jego siostrą. Sam na sam z jego siostrą. Już widział to nieobecne i zarazem pełne dezaprobaty spojrzenie, kiedy usiłowałby zrozumieć sytuację, rozdrabniając wszystko na części pierwsze. Czy stwierdziłby, że na stare lata zaczyna mu odbijać? Ale on przecież nic nie zrobił i przy tym należy pozostać.
Westchnął cicho. Teraz pociągnie za klamkę i wyjdzie. Skoro Billy do tej pory się nie zjawił, to na pewno...
O kur...
Był na tyle zszokowany, że nie zdążył nawet dokończyć myśli. Jego źrenice rozszerzyły się niemal automatycznie, gdy nagle zobaczył swojego przyjaciela - William dosłownie jakby wyrósł spod ziemi (albo z odmętów jego niepewnych rozważań) i wydawał się równie nie spodziewać tego całego zajścia.
Całe szczęście, że nie wyglądał na rozgniewanego. Ale Daniel nie potrafił tak po prostu uwierzyć - jego naturalna podejrzliwość od razu doszła do głosu, bo co, jeśli Havisham tylko udaje i próbuje go zwieść, zgrywając kompletną nieświadomość? Naturalny. Musisz być naturalny, przecież nie masz nic na sumieniu.
Posłał mu spojrzenie wiesz-że-tego-nie-lubię. Nigdy nie należał do osób, które chętnie obnosiły się z różnego rodzaju czułością.
- A jak myślisz? - odrzekł, czego szybko pożałował, bo zmuszanie przyjaciela do myślenia w takiej sytuacji, nie wróżyło przecież żadnych dobrych rzeczy. Z tego powodu szybko, jeszcze na tym samym wydechu dodał: - Przyszedłem cię odwiedzić. Spóźniłeś się. - Nie mógł się powstrzymać od tej uwagi. - Kiedyś byłeś mniej roztargniony.
Zastanawiał się - czy naprawdę wszystko jest w porządku? Niepotrzebnie się przejmował, rozmyślał tysiące razy... Póki co udało mu się zachować dystans. Był taki jak zawsze. Wstrzymał oddech, słuchając wypowiedzi Polly.
- Co!? - na jego twarzy malowało się w tym momencie zdziwienie. Nie do końca odnajdywał się w potoku słów dziewczyny, ale wiedział, że mija się on z prawdą, choć w sumie - nie do końca. Będzie musiał wszystko sprostować. - Nie było tak. - Znów dotarło do niego, że potwierdzenie brzmiałoby o wiele lepiej. A on brnął w tym wszystkim jak głupi, staczał się coraz bardziej i tracił grunt pod nogami. - Znaczy było, ale jednak nie. Chodzi mi o to, że ja...
Znane przysłowie, przeszło mu przez myśl. Winny się tłumaczy. Rób tak dalej, a William naprawdę coś sobie pomyśli. Wyjdziesz na... - urwał swoją wewnętrzną rozmowę, widząc niebezpiecznie narastające w głowie wizje. Dość. Co się z nim dzisiaj dzieje?
- Nieważne. Ogółem się zgadza. Chciałem z tobą porozmawiać. Nie spieszę się, po prostu wychodziłem, skoro ciebie nie było. Możemy się umówić na później, jeśli jesteś zajęty.
Wreszcie, wreszcie to powiedział. W tej chwili był najniewinniejszym człowiekiem pod słońcem, ot co.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Havisham poczuł się pierwszy raz obco wchodząc do własnego domu. Nie, żeby był specjalnie typem domownika - jednak komfort, który dawał mu dach nad głową i bliskość łóżka (mimo że tak często zasypiał na fotelu), był nieoceniony i go doceniał. Mimo że nie był terytorialny i prywatność była po prostu jedną z niezbyt docenianych przez niego zalet, to jednak zawsze było to obecne. A w tym momencie jego siostra, która zawsze wpadała mu w ramiona albo osaczała jego osobę w inny, werbalny sposób, to jest zasypując potokiem słów, uciekła do kuchni. Przywołana pytaniem, wyłoniła się z niej, zagryzając kciuk.
W jego głowie zapaliła się lampka. Powoli przeskoczyły korbki w jego głowie i zaczął myśleć o tym, co działo się tutaj w tym momencie, a nie o pracy, którą miał zamiar się zająć.
Polly miała kilka zachowań, które oznaczały, że coś jest nie tak i sprawiały, że okazywała w jakiś sposób, że czuje się nie do końca pewnie. To była jedna z nich. Bo to przecież ona wściubiała nos we wszystko, inwazyjnie wchodząc w każdą jego relację, musząc wiedzieć wszystko o każdym i wszystkim. I nagle by z tego tak łatwo zrezygnowała?
William był nieproszonym gościem. Dlaczego miał być nieproszonym gościem?
Nie zauważył wzroku, którym obdarzył go Daniel. Czasem i sam uczony naginał pewne zasady. Spontanicznie, nie poświęcając temu myśli, bo przecież nie było to coś wartego przemyślenia. Powtórzył gest, który tak często zaobserwowywał w podobnych sytuacjach i zastosował coś, co wyryło się w jego pamięci. Był niezręczny i tak często niewrażliwy.
Zwrócił wzrok na przyjaciela, gdy niejako zmusił go do skupienia tym krótkim pytaniem. Spiął się momentalnie, przeczesując twardy dysk swojego mózgu. Coś mu umknęło. Krueger właśnie mu to zaznaczył.
Wyglądał pewnie na skupionego, kompletnie zamierając w pół kroku, nawet nie wchodząc do końca do mieszkania.
-Spóźniłem.-powtórzył, podsuwając to pod rozważanie. Czy spóźnił? Przeczesał palcami włosy, zaczesując je do tyłu, w końcu przebudzając się z chwilowego letargu. Wir pracy wydawał się nieskończony. Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio widział się z Isolde. I kiedy był na tym koncercie z Polly? Ile dni to było temu?-Tak.-zgodził się, mimo że kompletnie nie był pewien, czy to było prawdą. Skupił wzrok na Danielu, pozostając poważnym.-Ty kiedyś też byłeś mniejszą zrzędą.-zauważył, śmiejąc się, jakby próbując zmyć ten dysonans żartem. Nie zmieniało jednak to faktu, że zasiało się w nim ziarenko niepokoju. To przez brak snu? Znowu tracił pojęcie czasu? Ale, nie, to było coś więcej tym razem.
Minął mężczyznę, odstawiając ingredienty pod ścianę, a sam usiadł na kanapie, na której przed chwilą odbywały się te wszystkie wydarzenia.
Zmarszczył czoło. Patrzył na podłogę, słuchając relacji dziewczyny jednym uchem. Prowadził analizę sytuacji. Ale nie potrafił wpaść na nic, co miałoby podważyć w jakimkolwiek stopniu zaufanie do jednego czy drugiego. Może to zwyczajne zaskoczenie? Ale... to było dziwne zaskoczenie. To było zaskoczenie z serii: przyłapani na gorącym uczynku. Zdziwiony tak nagłym protestem dziennikarza, momentalnie uchwycił jego twarz, patrząc uważnie. Przeniósł wolno wzrok na swoją wychowankę, czując alarm.
-Coś mnie ominęło?-zapytał, neutralnie, pozornie nie zwracając na nich uwagi, gdy odwiązywał sznurówki oksfordów.
-Wiesz jak wygląda mój dzień, Daniel. Praca nie ucieknie. Nie uciekła mi przez te dziesięć lat nie uciekła, nic się nie zmieniło.-zauważył nieco gorzko, bo - faktycznie, przełomy, których dokonał, niejako nigdzie go jeszcze nie zaprowadziły. Było tyle niewiadomych.
W jego głowie zapaliła się lampka. Powoli przeskoczyły korbki w jego głowie i zaczął myśleć o tym, co działo się tutaj w tym momencie, a nie o pracy, którą miał zamiar się zająć.
Polly miała kilka zachowań, które oznaczały, że coś jest nie tak i sprawiały, że okazywała w jakiś sposób, że czuje się nie do końca pewnie. To była jedna z nich. Bo to przecież ona wściubiała nos we wszystko, inwazyjnie wchodząc w każdą jego relację, musząc wiedzieć wszystko o każdym i wszystkim. I nagle by z tego tak łatwo zrezygnowała?
William był nieproszonym gościem. Dlaczego miał być nieproszonym gościem?
Nie zauważył wzroku, którym obdarzył go Daniel. Czasem i sam uczony naginał pewne zasady. Spontanicznie, nie poświęcając temu myśli, bo przecież nie było to coś wartego przemyślenia. Powtórzył gest, który tak często zaobserwowywał w podobnych sytuacjach i zastosował coś, co wyryło się w jego pamięci. Był niezręczny i tak często niewrażliwy.
Zwrócił wzrok na przyjaciela, gdy niejako zmusił go do skupienia tym krótkim pytaniem. Spiął się momentalnie, przeczesując twardy dysk swojego mózgu. Coś mu umknęło. Krueger właśnie mu to zaznaczył.
Wyglądał pewnie na skupionego, kompletnie zamierając w pół kroku, nawet nie wchodząc do końca do mieszkania.
-Spóźniłem.-powtórzył, podsuwając to pod rozważanie. Czy spóźnił? Przeczesał palcami włosy, zaczesując je do tyłu, w końcu przebudzając się z chwilowego letargu. Wir pracy wydawał się nieskończony. Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio widział się z Isolde. I kiedy był na tym koncercie z Polly? Ile dni to było temu?-Tak.-zgodził się, mimo że kompletnie nie był pewien, czy to było prawdą. Skupił wzrok na Danielu, pozostając poważnym.-Ty kiedyś też byłeś mniejszą zrzędą.-zauważył, śmiejąc się, jakby próbując zmyć ten dysonans żartem. Nie zmieniało jednak to faktu, że zasiało się w nim ziarenko niepokoju. To przez brak snu? Znowu tracił pojęcie czasu? Ale, nie, to było coś więcej tym razem.
Minął mężczyznę, odstawiając ingredienty pod ścianę, a sam usiadł na kanapie, na której przed chwilą odbywały się te wszystkie wydarzenia.
Zmarszczył czoło. Patrzył na podłogę, słuchając relacji dziewczyny jednym uchem. Prowadził analizę sytuacji. Ale nie potrafił wpaść na nic, co miałoby podważyć w jakimkolwiek stopniu zaufanie do jednego czy drugiego. Może to zwyczajne zaskoczenie? Ale... to było dziwne zaskoczenie. To było zaskoczenie z serii: przyłapani na gorącym uczynku. Zdziwiony tak nagłym protestem dziennikarza, momentalnie uchwycił jego twarz, patrząc uważnie. Przeniósł wolno wzrok na swoją wychowankę, czując alarm.
-Coś mnie ominęło?-zapytał, neutralnie, pozornie nie zwracając na nich uwagi, gdy odwiązywał sznurówki oksfordów.
-Wiesz jak wygląda mój dzień, Daniel. Praca nie ucieknie. Nie uciekła mi przez te dziesięć lat nie uciekła, nic się nie zmieniło.-zauważył nieco gorzko, bo - faktycznie, przełomy, których dokonał, niejako nigdzie go jeszcze nie zaprowadziły. Było tyle niewiadomych.
Gość
Gość
Daniel był teraz wulkanem emocji. Ledwo powstrzymującym się przed wybuchem, nad którym krążyły chmary pyłu niepewności, zdenerwowania i - poniekąd zdziwienia. Czuł się źle, choć nie wiedział czemu. Był jednocześnie zły z powodu wizyty przyjaciela jak i zadowolony, w końcu więź, która ich łączyła, stanowiła bardzo specyficzne zrozumienie mimo ogromnych różnic w charakterze, sposobie postrzegania świata czy nawet stylu życia. Teraz miał wrażenie, jakby ktoś wrzucił do jego wnętrza wszystkie możliwe emocje i wybełtał, tworząc trudną do rozróżnienia, pozbawioną trwałej konsystencji masę. Przeszył go zimny dreszcz, ciepło odpływało z jego ciała, wydawało mu się, że funkcjonuje jak zaprogramowany do określonych akcji robot. Każdy najmniejszy ruch czy nawet zwykły oddech - wszystko usiłował mieć pod kontrolą, byleby nie wzbudzić jakiś podejrzeń. Wrzeszczał na swoje sumienie, którego zryw był niemal natychmiastowy - czemu, na brodę Merlina, czemu!? Przecież nie powinien mieć żadnych wyrzutów. Przecież nigdy nie miał złych intencji. Przecież...
Jego natłok myśli urwał się niemal natychmiastowo, wraz z chwilą, gdy Havisham ponownie się odezwał. Próbował wyczuć coś niepokojącego, lecz nie doszukał się w tonie przyjaciela negatywnych emocji. Jeszcze Polly, tak, ona teraz komplikowała sytuację. Nie, ona była tą, która ją skomplikowała. Przyczyną. Jeśli dzieje się coś złego, w większości przypadków ma to związek z kobietą. Zresztą, z czym by nie miało, póki co cały taplał się w bagnie własnych błędów i niedomówień. Jedna z jego brwi uniosła się ku górze. William jak zwykle wydawał się być pogrążony we własnych rozmyślaniach - gorzej, jeśli dotyczyły one jakichkolwiek podejrzeń.
- Nie zrzędzę, tylko stwierdzam fakty - obruszył się, choć wiadome było, że nie jest na niego zły. Zbyt długo się znali, aby bawić się w złe odczytywanie intencji w przypadku tak banalnych frazesów. - To duża różnica.
Już wiedział, że wyrywając się z natychmiastowym zaprzeczeniem słów Polly, zamiast poprawić sytuację, jeszcze bardziej ją pogorszył. Do diaska, wpadł po uszy i nie wiedział już nawet, czy zdoła się jakoś wygrzebać. Bez walki się nie podda, o nie, przecież... To było kompletnie bez sensu! Ta cała sytuacja była bez sensu, była absurdem wyjętym prosto z koszmarnych wizji, z których powinien się teraz obudzić i ujrzeć nad sobą sufit własnej sypialni. Logicznie się zastanawiając, takie wydarzenie nie miało prawa zajść. I może dlatego się bał, by przypadkiem nie nastawić umysłu swojego przyjaciela na znacznie inny trop - kto wie, jak dokładnie rozumują naukowcy? Kto wie, czy za zdrowy można uznać mózg ponad trzydziestoletniego mężczyzny, jaki do tej pory nie potrafi ułożyć sobie życia. Ale nie był wariatem, a jeśli już, to na pewno nie w owym przypadku. Nie, definitywnie nie.
- Nic cię nie ominęło. - Co za dziwne uczucie, grał, choć był całkowicie szczery; stwarzał pozory, mimo że nie miał nic do ukrycia. Kłamał, mówiąc jednocześnie prawdę. Jednak nie mógł się wydostać. Został całkowicie przyparty do muru bez żadnej szansy na ucieczkę. - Chyba, że masz na myśli nasze spotkanie. - Nie wiedząc czemu, jego serce zabiło na moment szybciej. A co, jeśli on nie myśli o tym, o czym ja myślę? - Moje i twoje. - Dodał i cały ciężar póki co spadł z niego, choć miał przeczucie, że tylko na ułamek sekundy. Wciąż nie umiał pogodzić się z aktualną sytuacją.
- Coś się stało? - najpierw zapytał, a dopiero potem zaczął myśleć. Nie wiedział nawet, z jakiego powodu ta niepewność wyrwała się z jego krtani. Chociaż i tak zmiana tematu na jakikolwiek inny (o ile aktualną rozmowę dało się konkretnie określić), wydawała się mu wręcz zbawienna. - Daj spokój. Wiem, że nie znam się kompletnie, ale nie próbuj mi wmówić, że nic się nie zmieniło. Choć może chciałbyś jakoś odpocząć w najbliższym czasie, co? - Wizja spotkania zawsze była dobra, zwłaszcza, że ostatnio nie mieli zbytnio czasu. Nie wyszło teraz, może wyjdzie później. I może wreszcie wszystko jakoś się ułoży, a całość wróci do dawnej normalności.
Jego natłok myśli urwał się niemal natychmiastowo, wraz z chwilą, gdy Havisham ponownie się odezwał. Próbował wyczuć coś niepokojącego, lecz nie doszukał się w tonie przyjaciela negatywnych emocji. Jeszcze Polly, tak, ona teraz komplikowała sytuację. Nie, ona była tą, która ją skomplikowała. Przyczyną. Jeśli dzieje się coś złego, w większości przypadków ma to związek z kobietą. Zresztą, z czym by nie miało, póki co cały taplał się w bagnie własnych błędów i niedomówień. Jedna z jego brwi uniosła się ku górze. William jak zwykle wydawał się być pogrążony we własnych rozmyślaniach - gorzej, jeśli dotyczyły one jakichkolwiek podejrzeń.
- Nie zrzędzę, tylko stwierdzam fakty - obruszył się, choć wiadome było, że nie jest na niego zły. Zbyt długo się znali, aby bawić się w złe odczytywanie intencji w przypadku tak banalnych frazesów. - To duża różnica.
Już wiedział, że wyrywając się z natychmiastowym zaprzeczeniem słów Polly, zamiast poprawić sytuację, jeszcze bardziej ją pogorszył. Do diaska, wpadł po uszy i nie wiedział już nawet, czy zdoła się jakoś wygrzebać. Bez walki się nie podda, o nie, przecież... To było kompletnie bez sensu! Ta cała sytuacja była bez sensu, była absurdem wyjętym prosto z koszmarnych wizji, z których powinien się teraz obudzić i ujrzeć nad sobą sufit własnej sypialni. Logicznie się zastanawiając, takie wydarzenie nie miało prawa zajść. I może dlatego się bał, by przypadkiem nie nastawić umysłu swojego przyjaciela na znacznie inny trop - kto wie, jak dokładnie rozumują naukowcy? Kto wie, czy za zdrowy można uznać mózg ponad trzydziestoletniego mężczyzny, jaki do tej pory nie potrafi ułożyć sobie życia. Ale nie był wariatem, a jeśli już, to na pewno nie w owym przypadku. Nie, definitywnie nie.
- Nic cię nie ominęło. - Co za dziwne uczucie, grał, choć był całkowicie szczery; stwarzał pozory, mimo że nie miał nic do ukrycia. Kłamał, mówiąc jednocześnie prawdę. Jednak nie mógł się wydostać. Został całkowicie przyparty do muru bez żadnej szansy na ucieczkę. - Chyba, że masz na myśli nasze spotkanie. - Nie wiedząc czemu, jego serce zabiło na moment szybciej. A co, jeśli on nie myśli o tym, o czym ja myślę? - Moje i twoje. - Dodał i cały ciężar póki co spadł z niego, choć miał przeczucie, że tylko na ułamek sekundy. Wciąż nie umiał pogodzić się z aktualną sytuacją.
- Coś się stało? - najpierw zapytał, a dopiero potem zaczął myśleć. Nie wiedział nawet, z jakiego powodu ta niepewność wyrwała się z jego krtani. Chociaż i tak zmiana tematu na jakikolwiek inny (o ile aktualną rozmowę dało się konkretnie określić), wydawała się mu wręcz zbawienna. - Daj spokój. Wiem, że nie znam się kompletnie, ale nie próbuj mi wmówić, że nic się nie zmieniło. Choć może chciałbyś jakoś odpocząć w najbliższym czasie, co? - Wizja spotkania zawsze była dobra, zwłaszcza, że ostatnio nie mieli zbytnio czasu. Nie wyszło teraz, może wyjdzie później. I może wreszcie wszystko jakoś się ułoży, a całość wróci do dawnej normalności.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
salon
Szybka odpowiedź