Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]29.01.22 18:27

Salon


Połączony z jadalnią. W kominku pali się ogień, a w wygodnym fotelu Hector często czyta książki, mając oko na bawiącego się w pokoju syna. Niedokończony (i nieruchomy) portret Anselma Vale spogląda z powagą na całe pomieszczenie.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)


Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (wszystkie na niezapowiedzianych gości)


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 31.01.23 14:02, w całości zmieniany 3 razy
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]23.02.22 19:20
1 marca

Kiedy Thomas odpowiedział jej jeszcze stwierdzając, że nie robi mu różnicy czy jest wojna czy nie, powstrzymała chęć westchnienia. Głupiec. A może gorzej nawet, nie wierzyła, że wojna nie zmieniła jego świata. Ale nie było sensu dalej próbować z nim rozmawiać. Mówił dalej a ona milczała, bo odwracał kota ogonem. Za każdym poszedłby tak ślepo? To tylko jeszcze gorzej o nim świadczyło. Nie dała się też wciągnąć w zaczepkę, nie potrzebowała tego. Skłamać - naiwnie wierzył, że miałby na to szansę, mimo że właśnie powiedziała mu coś innego. Nie wierzyła mu w żadne ze słów, każde poddawała pod wątpliwość. Brew jej lekko drgnęła kiedy wspomniał o placu. Zmierzyła go spojrzeniem oceniając, ale nie dodając już nic więcej. Wykrzywiła usta, zależy mu na niej. A jej, nie zależało? Niech czeka, jeśli był tak pewny swego. Na koniec wojny, nie na moment, żeby zabrać i uciekać z nią przez wszystkie hrabstwa. Kiedy się teleportował westchnęła unosząc swoją różdżkę. Musiała go znaleźć, sprawdzić, gdzie pójdzie, i co zrobi przez kilka najbliższych dni. Przywołała patronusa a kiedy ten pojawił się przed nią poinstruowała go by odnalazła Doe’a, starając się nie rzucić w oczy, chowając w chmurach, czy między budynkami. Dzień dopiero się zaczynał istniała szansa, że nie zostanie zauważony, nawet jeśli nie miało to znaczenia. Kiedy wrócił poleciła mu by poprowadził ją do miejsca, albo człowiek którego spotkał. Wsiadła na miotłę… nie spodziewając się, że odległość będzie tak daleka.
Walia? Czego tam szukał? Nie miała pojęcia. Leciała we wskazanym kierunku bez słowa. Zatrzymując się w jednym z lasów, żeby zmienić wygląd. Nie kombinowała za bardzo. Zajęła się jedynie twarzą. Nie ruszała ciała, wolała nie ryzykować aż nadto. Zlikwidowała bliznę na czole - dość znamienną, sweter na szczęście miał wysoki kołnierz i zasłaniał tatuaż z Azkabanu. Zaklęciem zmieniła jego kolor na butelkowo zielony. Miała na sobie spodnie, ale miała też czarną spódnicę w torbie. Wciągnęła ją na biodra, ściągając spodnie i wrzucając do torby. Wydłużyła włosy, nadając im ciemniejszą barwę. Odmłodziła trochę twarz, wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat. Nadała jej bardziej obły kształt i dodała kilka piegów. Ruszyła dalej, polecając patronusowi, by trzymał się wysoko i zatrzymał nad miejscem. W końcu zaprzestał dalszego poruszania się a ona przesunęła wzrok na dół. Więc to tutaj jest - albo był - Thomas Doe. Czego tu szukał? Kto tutaj mieszkał? Nie miała pojęcia. Machnęła jeszcze raz różdżką zmieniając kolor płaszcza na granatowy. Niewidoczna najpierw rzuciła Homenum Revelio, dostrzegając jedynie jedną sylwetkę. Nie było już go, czy został sam? W którą stronę zacząć. Wybrała młody, niewinny wygląd, potrzebowała historii, sprawy. W końcu wzięła wdech w płuca. Udawać, że szukała go konkretnie, czy jedynie trafiła przypadkiem? Co da jej więcej odpowiedzi, które będą bardziej konkretne?
W końcu znalazła się pod drzwiami, obejmując się dłońmi w udawanym zagubieniu, może trochę niepewności. Czekała, nasłuchując kroków w środku, blisko mając różdżkę.
- Słyszałam… - powiedziała zmienionym głosem kiedy w końcu mężczyzna otworzył jej drzwi. - Słyszałam… że… - zacięła się w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. Uniosła jasne spojrzenie, łagodne, przypominające zranioną łanię na niego. Co stanie się dalej?

| mniej więcej tak wyglądam



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]23.02.22 21:27
Chłopak zniknął, zanim Hector wskazał mu drogę do Wrexham. Vale westchnął pod nosem, gdy po paru godzinach kontrolnie zajrzał do gabinetu i zobaczył pustą kanapę, ale prawdę mówiąc spodziewał się, że pacjent wymknie się po cichu. Oprócz nieufności, było w nim w końcu coś porażająco smutnego, coś czego Hector nie potrafiłby nazwać bez dłuższej rozmowy. Nie lęk, nie dezorientacja, coś jeszcze.
Przynajmniej jedzenie zniknęło z talerza. Hector był zmęczony, a od tygodnia niewyspany, nie miał głowy sprawdzać, czy nie zniknęło nic jeszcze. Najważniejsze książki nadal były na swoim miejscu, biblioteczkę w gabinecie znał niemal na pamięć, a to ona była najważniejsza.
Wyglądało na to, że miał wolne popołudnie. Leczenie nie powinno go zmęczyć, nie zrobił nic wykraczającego ponad umiejętności wykształconego uzdrowiciela, ale pulsujące od migreny skronie przypominały o nieprzespanych nocach. Mógłby się zdrzemnąć, ale bał się zasnąć. Bał się człowieka, którym od spotkania z tamtą kobietą, tamtym duchem stawał się w snach. To pewnie była magia, jakaś nieznana magia i sny to jej uboczne skutki - próbował sobie wyjaśnić, ale bał się, że tamta ciemność i pustka to nie tylko efekt psot złośliwego ducha, że sięgają głębiej, że nawet bezinteresowna pomoc tamtemu chłopakowi nie zdoła ich rozwiać.
Usiadł z książka w salonie, usiłując odpędzić ponure myśli, ale zanim zdążył skupić się na lekturze - usłyszał pukanie do drzwi.
Drzwi domu, nie gabinetu. Dzwonka, zwiastującego przybycie niezapowiedzianego pacjenta, spodziewał się właściwie o każdej przed dnia pracy, otwarty gabinet był dobrym modelem biznesowym, choć ten model lepiej sprawdzał się w Londynie niż w odludnej Walii. Nie spodziewał się natomiast żadnych gości. Otwarte zaproszenie wystosował jedynie do Williama, ale jemu kazał pukać do tylnych drzwi w gąszczu krzewów w ogrodzie, gdzie nikt go nie zobaczy, gdzie będzie bezpiecznie.
Nigdy nie bał się obcych, ale niespodziewanie dla siebie poczuł zimny dreszcz w dole kręgosłupa. Nerwy nie opuszczały go odkąd otrzeźwiał po spotkaniu z Danielle, a choć zdawało się, że o nim zapomniała, to nadal obawiał się, że wiedział za dużo. Wziął głęboki wdech, ale nie sięgnął po różdżkę. Nie było sensu, nie potrafił się nawet bronić.
Otworzył drzwi, przyjmując na twarz wyćwiczony, spokojny uśmiech. Mina złagodniała nieco, gdy ujrzał młodziutką dziewczynę.
Słyszała... co? Zauważył, że wyglądała na zmęczoną, ale i pod jego oczyma malowały się głębokie cienie, może w tych czasach wszyscy byli zmęczeni.
-Tak? - zapytał cicho, zachęcająco. -Wejście do gabinetu jest tam... - zauważył. -Ale jeśli chodzi o wizytę, możemy do niego przejść z salonu. Mam dziś wolne terminy. - czy widziała plakietkę "Hector Vale, magipsychiatra" (bez której jego obecne słowa nie miałyby sensownego kontekstu), czy ktoś polecił jej jego usługi, czy to ją tu zwabiło? Bez zapowiedzi, ale to nic dziwnego, lęk przed zapowiedzią paraliżował niektórych pacjentów - przyznanie, że potrzebowało się pomocy magipsychiatrycznej, zawsze było trudne.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]23.02.22 23:01
Musiała być uważna, ale nie było zbyt wiele czasu, żeby informacje zebrać. Głównie dlatego, że musiała za niedługo ruszyć dalej, znaleźć Thomasa. Zobaczyć, gdzie dalej poniosły go kroki i dokąd się wybrał. Jeden problem na raz. Na razie stała z twarzą młódki, pod drzwiami nieznanej osoby. Rzucając słowa które nie miały nic znaczyć, ale może mogły jej pomóc. Musiała zaczekać, obserwować reakcje, sprawdzić jak sprawa się sama potoczy. Ostatecznie, umiała o siebie odpowiednio zadbać. Musiała się tylko nie pogubić, kłamać wtedy kiedy to było konieczne i liczyć na to, że człowiek, który się przed nią pojawi da jej to, co było jej potrzebne. Wzięła wdech w płuca, przesuwając taktycznie rękę kiedy drzwi zaczęły się uchylać. Jej jasne, niebieskie tęczówki uniosły się ku górze, żeby zawisnąć na twarzy mężczyzny który pojawił się w drzwiach. Zlustrowała go uważnie, pilnując, by nie uleciały z niej emocje, które założyła na twarz. Nie miała większych problemów z kłamstwem, ale nie była też wybitną mistrzynią. Daleko jej było do całkowitej perfekcji. Ale ktoś kto się nie spodziewał kłamstwa, mógł go zwyczajnie nie dostrzec. Wypowiedziała więc je jedno słowo, wlała w nie niepewność, odsunęła wzrok na bok, jakby miała coś, czego nie była pewna. Nie była pewna w tej chwili wielu, ale wiedziała dokładnie o co jej chodziło. Przygryzła dolną wargę, udając, że poszukuje kolejnych słów. Tak mała, młoda, niepewna. Zdawać się musiała na kruchą istotę, poszukując… właśnie czego? Jeśli wszystko szło dobrze, pewnie właśnie to pytanie zadawał sobie. Podjął. Wypowiedział coś. Zwróciła więc znów na niego spojrzenie, rozszerzając w zdumieniu oczy. Oh, tak nierozważnie, nie tędy podeszła. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć w miejsce w które wskazywał, zawieszając na nim wzrok na trochę dłużej, jakby się zastanawiała a może zwątpiła że przyszła w dobrą porę, dobre miejsce, że znalazła dobrą osobę. Tymczasem dawała sobie czas, na rozwikłanie wypowiedzianych słów. Wizytę. Kto przyjmował wizyty zawodowo? Osób było pewnie sporo, dlatego nie strzelała na razie na ślepo, potrzebowała jeszcze więcej informacji - przynajmniej trochę. Miał dziś wolne terminy. Dobrze, chociaż tyle dobrze, że istniała szansa, że nie zostanie odesłana z kwitkiem, zanim dowie się czegokolwiek.
- T-teraz, ma pan też… wolne? - zapytała wracając do niego sarnim wzrokiem. Objęła się dłońmi jakby niepewna, jakby w ten sposób stawiała wokół siebie tarczę, sięgała po ochronę. - Jestem Josie… - powiedziała nagle, tak jakby ją olśniło. - Josie Gover. - dodała spoglądając znów w bok, na to wejście o którym wcześniej wspomniał. - Może… może pan się przedstawić? - zapytała znów przygryzając niepewnie wargę. Wracając do niego wzrokiem. - Żebym… żebym była pewna, że dobrze trafiłam. - musiała to jakoś obejść. Zdobyć informacje których chciała odgrywając całkowicie inną osobę. Nigdy taka nie była. Wstydliwa, czy niepewna. Zwyczajnie nie leżało to na niej dobrze. Ale z tą twarzą, mogło zadziałać, jeśli było odpowiednio wyważone. Nie chciała, żeby odebrał jakiś podejrzeń. Nie miał chyba ku temu przesłanek.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]24.02.22 1:07
Dwie obce osoby w przeciągu jednego dnia - na plaży i na progu domu, nie w gabinecie. To zaburzało rutynę, ale ta runęła już dawno. Może w lutym, może w dniu śmierci Beatrice, a może jeszcze wcześniej, gdy anomalie zmusiły go do przeniesienia gabinetu ze stolicy do domu. Rutyna była dobra, pomagała utrzymać się na powierzchni. Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że tonął, że nawet kalendarz wymyka mu się spod kontroli. Może gdyby tamten chłopak i ta dziewczyna przyszli do niego jakiegoś innego dnia, zanalizowałby na spokojniej prawdopodobieństwo zrządzenia losu i przyjrzał się nieznajomej wnikliwiej. Może gdyby mieszkał w Anglii, byłby ostrożniejszy i bardziej podejrzliwy - ale to tylko wieś w Walii, wieś cicha i spokojna, gdzie wszyscy się znali. Nieznajomi trafiali tu za sprawą sieci kontaktów, dzięki szeptom poprzednich pacjentów, a jego relacja z gośćmi gabinetu opierała się przecież na zaufaniu. A ta dziewczyna w niczym nie przypominała osób, które stawiały mu czasem groźby - coś w jej sarnim spojrzeniu przywodziło mu na myśl młodsze siostry.
Dlatego, zamiast wyjść z domu i zaprowadzić ją do gabinetu od podwórza, uchylił drzwi do salonu.
-Inaczej nie otworzyłbym drzwi, Josie. - przyznał z lekkim rozbawieniem. Gdy był z pacjentami, wszystkie inne sprawy musiały poczekać. -Josephine? - upewnił się, zatrzymując jasne spojrzenie na równie błękitnych tęczówkach. Mimowolnie zmarszczył lekko brew, szukając w pamięci jej nazwiska. Głupi nawyk, wyniesiony z rodzinnego Shropshire, gdzie liczyły się tylko nazwiska - te czystokrwiste, takie jak jego matki. Jej rodzina miała dłuższe korzenie w Anglii od tej ojca, która czasem wydawała się obca. W latach nastoletnich dodawał nawet, że jest synem pani Runcorn aby nikt nie patrzył na niego spode łba. Zaiste głupi nawyk, nie powinien w ogóle myśleć o tym, że nigdy nie słyszał nazwiska Gover. Nie oceniać.
-Hector Vale. - cofnął się z powrotem do hallu, by przepuścić Josie. Chwycił za laskę, którą oparł o ścianę zanim otworzył drzwi - teraz, z nieodłącznym rekwizytem w dłoni, mógł wydać się znajomy komuś kto kojarzył z Hogwartu cichego, unikającego schodów chłopaka.
Przechylił lekko głowę, gdy drzwi zamknęły się za Josie. Przypatrywał się jej uważnie, jakby chciał oszacować, czy jest ranna albo czy coś się jej stało.
-Co cię tu sprowadza, Josie? - zagaił możliwie łagodnie, nie chcąc jej spłoszyć. Magipsychiatria to delikatna sprawa, rzadko trafiały zresztą do niego osoby tak młode.
Justine miała więcej szczęścia, niż myślała - Hector Vale nigdy nie spyta jej, kto przysłał ją pod jego próg, dyskrecja względem pacjentów i swej siatki kontaktów była podstawą jego etyki zawodowej. Etyki, której mimo wojny - i z powodu złudnego bezpieczeństwa w odludnej Walii - wciąż nie porzucił, przyjmując właśnie w domu zupełną nieznajomą.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]24.02.22 23:58
- Ah. - wypadło spomiędzy malinowych, odrobinę zakłopotanych warg. Racja - inaczej by nie otworzył. Jasne tęczówki przesunęły się po pomieszczeniu za nim próbując wychwycić jak najwięcej. Czy dom mówił wiele o człowieku? Nigdy nie była pewna, ale zdawało się że tak jak wskazywało zaklęcie wewnątrz nie ma nikogo. - Tak. - potwierdziła wracając do niego wzrokiem. Krzyżując z nim tęczówki, szybko przypominając sobie, że rozsądniej, byłoby nim uciec, nadając charakteru i niezdecydowania swojemu nowemu jestestu. Tak więc zrobiła. Objęła się mocniej ramionami, poprawiając uścisk jednej z dłoni. Nadal niepewna, tego co właśnie robiła. Ale nie jako ona sama. A jako Josie, która stała przed wejściem mężczyzny o którym słyszała, że może jej pomóc. W czym, sama jeszcze nie była do końca pewna.
Hector Vale. Zmarszczyła na ułamek sekundy brwi. Znała to nazwisko - była pewna. Jego brzmienie było znajome, ale potrzebowała chwili, żeby zebrać ze sobą fakty, które na razie zdawały się zbyt rozrzucone. Zerknęła na laskę, którą złapał w dłoń. Kolejna informacja, te zaczynały się uzupełniać. Zrobiła pierwszy krok, a później drugi, wchodząc do środka. Splatając przed sobą dłonie pociągając za rękawy swetra i wyciągając je z rękawów płaszcza, który miała na sobie. Zaczęła je miąć, rozglądając się po salonie. Zapamiętywała, lustrowała to, co napotykało spojrzenie szukając informacji, które mogły powiedzieć jej więcej, niż już się dowiedziała. I wraz z kolejnym krokiem zaskoczyło. Zrozumiała dlaczego Hector Vale wydawał jej się znajomy. Był w jej domu w Hogwarcie, na roku chyba z Anthonym i Vincentem - może niżej, nie była pewna. Nigdy nie zwróciła na niego większej uwagi, bo nigdy nie rzucił się mocniej w oczy. Był, istniał, ale ich ścieżki nigdy bliżej się nie przecięły. Czego mógł chcieć od niego Doe? Nie była pewna. Znał go? Jak dobrze? Jak długo? Kolejne pytania pojawiały się w jej głowie wraz w kolejnym krokiem w głąb mieszkania. Pytanie które padło sprawiło że zwróciła się w jego kierunku powoli nadal jeszcze przesuwając spojrzeniem po otoczeniu. Niezmiennie niepewna, nadal trochę odsunięta, zarówno myślami i jak mową ciała. Sugerowała, że nie czuła się pewnie i dobrze. Właściwie, że była całkowicie zagubiona. Umyślnie pozwoliła by cisza wybrzmiała pomiędzy nimi, kiedy pytanie padło. Cóż, nie mogła powiedzieć, że szła śladami cygana, żeby sprawdzić czy nie działa dla wroga - to było jasne. Ale coś powiedzieć powinna.
- Nie jestem pewna. - przyznała unosząc rękę żeby założyć za ucho kilka jasnych kosmyków. Nie kłamała za bardzo nawet. Odwróciła znów spojrzenie - właściwie - to nim uciekła. Nadal nie była pewna, do czego odnosiła się owa wizyta i to było największe na ten moment zagrożenie. - Jak się odbywa ta.. wizyta? - zapytała więc poszukując odpowiedzi informacji, które mogły jej lepiej rozeznać się w sytuacji. Zrozumieć, co tak naprawdę miało się odbyć. Choć nadal zastanawiała ją otwartość mężczyzny. Wpuścił do mieszkania, kompletnie obcego człowieka. Nie podważył tego, że wiedziała kim jest przyjmując do wiadomości, ze dowiedziała się o nim od kogoś właściwie od razu. Często pracował na polecenia? Próba wytłumaczenia od kogo się o nim dowiedziała, mogłaby szybko odsłonić jej kłamstwo. Tak się jednak nie stało. Był nierozważny, czy nie musiał obawiać się sił, które trzęsły całą Anglią?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]25.02.22 0:48
Dziewczyna wyglądała na nieśmiałą i zalęknioną, ale czasami - i wnioskował tak tylko po przebłyskach, po sposobie w jaki odwzajemniła jego spojrzenie, prosto w oczy - wydawała się sprawiać wrażenie, że dokładnie wie, czego tu szuka. Pomocy? Eliksirów? Nie wzbudziła innych podejrzeń, poza tym, że pewnie jest onieśmielona, bo tak wypada. Miał nadzieję, że za zamkniętymi drzwiami obydwoje zrzucą maski i dowie się, czego u niego poszukiwała.
Jak to - nie była pewna? Uniósł lekko brew i zamiast poprowadzić ją do gabinetu - gestem wskazał fotel w bibliotece. Sam usiadł naprzeciwko, założył chorą nogę na zdrową, może w salonie dziewczyna poczuje się swobodniej. On był w stanie zamienić w kozetkę każdy pokój. Przechylił lekko głowę i wreszcie utkwił w niej skupione, nieruchome spojrzenie. Jeśli podniesie wzrok, spojrzy mu w oczy.
-To zależy od tego, co ci dolega, Josie. - zaczął, a łagodny ton kontrastował ze stalowym wzrokiem. W fotelu zdawał się pewniejszy siebie, jakby teraz to on chciał przejrzeć ją. Nie miał złych zamiarów, po prostu poczuł się jak w pracy. Każdy pacjent był zagadką, każda sesja odpowiednio wyważoną mieszanką surowości i łagodności. Rano nie był w formie, a i tak wydusił od tamtego chłopaka, że szukają go rebelianci. Dziewczyna wydawała się zwykłą zahukaną czarodziejką, ubraną skromnie, może z małego miasteczka albo wsi. Młodziutką. I to właśnie wiek go zastanawiał. -Rozumiem, że czasem trudno to określić. - dodał, szczerze nie wierząc, że nie wiedziała, że jest magipsychiatrą. Zakładał, że po prostu nie wie, jak się zachować. -Dlatego możemy zacząć od wywiadu medycznego, od opisu twojego nastroju. Potem dopasowuję do tego terapię. Zanim spytasz o eliksiry - zastrzegł, bo niektórzy pacjenci mieli irytującą tendencję do myślenia, że jedna dawka mikstury antydepresyjnej wyleczy ich z wielomiesięcznych, skumulowanych problemów. -wiedz, że przepisuję je dopiero po dopasowaniu terapii behawioralnej. - urwał, zastanawiając się, czy może nie mówi zbyt fachowo. Nie odrywał wzroku od dziewczyny, mając nadzieję, że wreszcie podchwyci jej spojrzenie. Po głowie chodziła mu bowiem jeszcze jedna hipoteza. Była młodziutka. Tak młode kobiety rzadko poszukiwały tu pomocy same z siebie, o ile nie wysłała ich rodzina. Chyba, że... chodziło o pomoc innego rodzaju.
-Chyba, że chodzi o innego rodzaju... pomoc alchemiczną. Wtedy musiałbym wiedzieć, kto cię polecił. - powiedział cicho, ledwo słyszalnie. Żeby powiedzieć coś więcej, będzie musiał spojrzeć jej w oczy, zbadać jej stan zaklęciem, przekonać się, że chodzi naprawdę o to. Tego rodzaju usługi płaciły znośnie, ale były skazą na reputacji - pomagał czasem wiejskim dziewczynom, tak jak pomagał własnej żonie, ale zachowywał wtedy większą ostrożność i mniejszą otwartość. Zachowywały się podobnie jak Josie - młode, zagubione, zawstydzone, i chyba dlatego pomyślał o tej ewentualności.
A może po prostu promieniała w ten specyficzny sposób, jak Bea przed narodzeniem Deimosa i kilkukrotnie potem, ale tego Hector nie umiałby nazwać - a raczej jedynie odebrać na podstawowym poziomie. Wierzył w medycynę, nie w żadne aury nowego życia.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]25.02.22 22:48
Spojrzała na fotel który jej wskazał. Cóż, nie pozostało nic innego w tym momencie jak popłynąć z prądem. Ruszyła więc w jego kierunku. Ściągnęła z ramion płaszcz z którego najpierw wyciągnęła różdżkę, a później zasiadła na nim. Nie był zbyt wygodny, przynajmniej taki jej się wydawał przy pierwszym wrażeniu. Poprawiła się i wsunęła dalej. Co jej dolega? Spojrzała bez zrozumienia na mężczyznę, nie muszą nawet za bardzo udawać. Usiadł naprzeciw niej zakładając nogę na nogę. Dość nonszalancka poza, zdawał się posiadać w sobie pewność i spokój. Ale to nie znaczyło jeszcze o niczym konkretnym. Uniosła ręce, żeby założyć włosy za uszy. Trudno określić? Odwróciła spojrzenie na bok. Wywiad medyczny. Wszystko zaczynało się klarować. Terapia? Miała ochotę zaśmiać się cynicznie. Naprawdę trafiła do psychiatry? Dobry żart. Gdyby nie postać pod którą była z pewnością pozwoliłaby sobie na wywrócenie oczami do swoich własnych myśli. Co powinna zrobić. Zrezygnować i się wycofać, czy grać dalej w tą grę którą zaczynała licząc, że uda jej się zadać jeszcze jakieś interesujące ją pytania. Tylko co właściwie powinna powiedzieć? Opracowanie historii dobrej na dobranie terapii behawioralnej nie było takie łatwe, nie na pstryknięcie palcem. Wzięła wdech, zduszając chęć westchęnięcia. Niechętna dla myśli, by powiedzieć coś o sobie. Nie potrzebowała psychiatry. Nie potrzebowała terapii, radziła sobie ze wszystkim świetnie sama.
W końcu odwróciła tęczówki, natrafiając na jego spojrzenie. Zsunęła się trochę, opierając głowę o zagłówek fotela. Zmarszczyła odrobinę brwi niby nieświadoma, co ma na myśli mówiąc o innej pomocy alchemicznej, choć domyślała się, co mógł mieć na myśli. Ułożyła ręce na oparciach fotela i na chwilę zacisnęła dłonie na jego końcach, by później przenieść je na brzuch. Przymknęła oczy, biorąc wdech w płuca.
- Jestem zmęczona. - powiedziała w końcu, nie otwierając oczu. Na taką z pewnością wyglądała. Może nie teraz, ale kiedy była oryginalną sobą. Bo taka też była, zmęczona; ciągnącą się miesiącami, może nawet latami walką; wyrzeczeniami; kolejnymi ofiarami; dłońmi, które miała skąpane we krwi; brakiem zrozumienia dla jej postępowania; stanem w którym była. Niosła na ramionach duży ciężar, ale nigdy się na to nie skarżyła - nie mogła, sama wybrała swoją drogę. Ścieżkę z której nie zamierzała zawracać. Nigdy też nie wchodziła w głębokie rozmyślania na temat tego, jak się czuła. Jakie to miało znaczenie tak naprawdę? Jej samopoczucie. Były rzeczy do zrobienia, ludzie do uratowania, wojna do wygrania, nie było miejsca, ani czasu na rozczulanie się nad sobą. Musiała odsunąć emocje, to co ją rozpraszało na bok, żeby być odpowiednio wyważoną bronią. Otworzyła oczy, ale tęczówki zawiesiła na suficie. Złapała za różdżkę i obróciła ją w palcach. Co właściwie powinna powiedzieć? Inaczej, co powinna powiedzieć, żeby zbadać jakie ma nastawienie, czy stoi po stronie wroga. Zmarszczyła brwi. - Co pan sądzi o mugolach? I tym co się dzieje w Anglii? - zapytała więc wprost, jednak jakby chciała sprawdzić, czy może tu o nich mówić, czy nie stanie jej się nic, tęczówki z sufitu przeniosły się na niego. Próbowała wyglądać tak, jakby od tego jaka będzie odpowiedź podejmie decyzję, czy cokolwiek więcej powie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]25.02.22 23:19
Zapadła wymowna cisza, a Hector miłosiernie oderwał wzrok od hipotetycznej pacjentki, dając jej czas na zebranie myśli. Magipsychiatria różniła się od innych dziedzin medycyny, rzadko kiedy dawała szybkie rezultaty, trudno było dostrzec efekty własnych starań gołym okiem. Najtrudniej było zaś przekonać pacjentów do tego, by dali sobie pomóc - rany na psychice nie były przecież tak oczywiste, jak złamania otwarte i krwotoki. W czarodziejskim społeczeństwie wciąż pokutowało przekonanie, że problemy psychiczne to coś wstydliwego, coś, co dotyka słabych lub szaleńców, zamkniętych na oddziale w Mungu. Nigdy nie chciał tam pracować, chciał wyłapywać rany i problemy zanim się rozjątrzą, zanim doprowadzą kogoś do stanu wymagającego hospitalizacji. Jak na czystokrwistego Brytyjczyka, miał dość nowoczesne podejście, oparte na wiedeńskiej szkole psychologii z początku wieku, własnej empatii, zainteresowania alchemią i meridianami, ale i przekonania, że to terapia behawioralna pomaga długoterminowo.
I że niektórych spaczeń nie da się w pełni zagoić, że trzeba po prostu z nimi żyć - oswoić własne demony, pilnować, by nie wymknęły się spod kontroli. On żył ze swoimi. Na marmurowych młodzieńcach w British Museum zatrzymywał wzrok tylko na tyle, na ile wypadało miłośnikowi... sztuki i nigdy nie posunął się dalej. Czasem miał wrażenie, że może wpadł w błędne koło. Nie wiedział już, czy myśli, że skoro dla niego jest nadzieja, to może ją dać każdemu pacjentowi - czy może, że jeśli pomoże paru ciężkim przypadkom, to i on będzie mógł mieć nadzieję.
Dlatego rozumiał, że obecne milczenie to specyficzne podchody, że dziewczyna pewnie ocenia właśnie jego słowa, niechęć do natychmiastowego podania eliksirów, własną siłę do podzielenia się objawami. Czekał. Cierpliwie. Spojrzał na nią znowu dopiero, gdy przymknęła oczy.
Zmęczona. Też był zmęczony. Od tygodnia nie sypiał dobrze i chyba wolałby bezsenność od koszmarnych snów.
-A jednak znalazłaś siłę, by przyjść tutaj. - zauważył łagodnie, wplatając w swój ton nutę starannie wymierzonego (nie nadmiernego, nie chciał brzmieć fałszywie) podziwu. Próbował ją zachęcić, by się odprężyła, przestała bać - bo to za lęk wziął jej nieśmiałość. -Mamy czas, Josie. Nie musisz się spieszyć, możemy rozmawiać w twoim tempie. Napijesz się czegoś? Mleka? Mam trochę herbaty. - mleka krowiego zresztą nie miał, ale sąsiadka hodowała kozy, dała mu litr. Herbatę zachował w styczniu na czarną godzinę, nie częstował nią byle kogo, ale prawdę mówiąc samemu miał teraz ochotę na gorący napój. Jeśli dziewczyna potrzebuje trochę przestrzeni, by się otworzyć, chwila w kuchni zapewni jej pożądanego dystansu. Zanim jednak usłyszał odpowiedź i wstał, by przygotować napoje, Josie zebrała myśli i spojrzała wreszcie na niego. A pytanie wgniotło go w fotel.
Zamrugał, dopiero teraz przenosząc wzrok z jej twarzy na różdżkę, a potem z powrotem na jej oczy. W uszach mu zaszumiało, pytanie przywiodło wspomnienie dwóch głosów. Tego chłopaka, rano, którego szukała rebelia. I tamtej pacjentki sprzed dwóch tygodni, powinieneś zabijać mugoli, powiedziała mu na odchodne, a tak bezczelne słowa wystarczyły, by zaszczepić w nim przekorny gniew. I rozsądny strach. Przełknął ślinę i odwzajemnił spojrzenie Josie, spoglądając jej prosto w oczy. Jeśli wcześniej dostrzegła cień lęku, to spróbował się opanować i przybrać bezbarwny wyraz twarzy.
To nie musi nic znaczyć, może jestem przewrażliwiony. - powiedział sobie w myślach, szukając racjonalnego wytłumaczenia dla jej ciekawości. Wiedział, że ludzie się bali. Wiedział, że ma odpowiednie nazwisko i brata, który zbrukał lasy krwią wilkołaków, najpierw na usługach Ministerstwa, a potem lordów Shropshire. Pacjenci przeważnie nie wiedzieli o Ulyssesie, ale ktoś mógł coś usłyszeć. Może Josie sama była mugolaczką i nie wiedziała, czy może czuć się tu bezpiecznie?
-Magipsychiatrzy nie odpowiadają na pytania... osobiste, Josie. Przyszłaś tu dla siebie. - przypomniał jej z cieniem bladego uśmiechu na twarzy, tak, jakby próbował rozładować atmosferę, jakby to była gra. Spojrzenie pozostało jednak śmiertelnie poważne, a jeśli była spostrzegawcza, to mogła dostrzec, że jakoś posmutniał. Opanował odruch zerknięcia na jej różdżkę i spróbował nie myśleć o tym, że cokolwiek odpowie - to może komuś się narazić. Nic o niej nie wiedział.
Postanowił więc potraktować ją jako pacjentkę, potrzebującą rzeczywistej pomocy uzdrowiciela - i odpowiedzieć szczerze, pomimo ryzyka. Słowami, których nie powinien mówić przy niektórych, na przykład w Shropshire albo w Londynie. Deimosa nie było w domu, może trochę go to ośmieliło.
-Możesz się tu czuć bezpiecznie, jeśli o to pytasz. - odpowiedział zatem, powoli. Wychwycił wyczekujący wyraz na jej twarzy i dodał jeszcze, na wypadek gdyby nie wyraził się wystarczająco jasno. -Niezależnie od... tego, jakich masz przodków. - tak, przyjąłby tutaj mugolaka. Nawet mugola.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]26.02.22 0:18
Nie obawiała się ciszy. Może wcześniej, teraz była w stanie w niej wytrwać. Wcześniej zapełniała ją nieskładnym gadniem. Cisza nie była zła, czasem nawet była pomocna. Czasem pomagała budować. A w czasie wcielania się w kogoś innego, nie raz zdawała się potrzebna. Jako ona sama przestała strzępić język, uzewnętrzniać się. Radziła sobie ze sobą sama. Może nie była w tym najlepsza - ale nadal funkcjonowała, prawda? Wypowiedziała więc jedno krótkie zdanie, po dłuższej przerwie, przeciągającej się ciszy. Miała ochotę się roześmiać. Znalazła siłę? Znalazła się tutaj przypadkiem. Nie stan jej zdrowia psychicznego, czy terapia było teraz najważniejsze a to, kim był ten Hector Vale - nie krukon sprzed ponad dekaty. A dzisiejszy, ten który siedział w fotelu przed nią. Czy był dla nich zagrożeniem? Tego musiała jakoś się dowiedzieć, podczas tej - rzekomej - terapii.
- Może… wody? - odpowiedziała więc. Nie chciała mleka. Nie przepadała też jakoś strasznie za herbatą. Wolała ją, jak była już zima, niż jak była ciepła. Zresztą, wątpiła, że skończy wypić cały napój. Zamilkła ponownie, jakby ważąc słowa, które wypowiedział. Zastanawiając się nad nimi, czekając - a może bardziej przymierzając się do zadania pytania, które zadać musiała - a Josie powinna w obronie swojego życia, prawda? Jasne tęczówki zsunęły się na mężczyznę, kiedy wypowiadała kolejne słowa - pytania. Chciała dokładnie zobaczyć reakcje, móc ją ocenić. Widziała pewnego rodzaju zmieszanie? Spojrzenie, które przesunęło się na różdżkę, którą miała pomiędzy palcami. Skrzyżowała z nim tęczówki. Martwił się, może obawiał czegoś? Czy tak zareagowałby ktoś wspierający Rycerzy Walpurgii? Jej brwi uniosły się do góry, kiedy znów odpowiedział.
- Skąd mam wiedzieć, czy nie zaszkodzę sobie… jeśli coś więcej powiem? - uważnie zagrała jak zbiera myśli, dobiera słowa, odwracając spojrzenie od jego twarzy, by nie patrzeć na nią zbyt długo. Obróciła w dłoniach różdżkę i to na nią spojrzała biorąc wdech w usta. Dostrzegała zmiany, które zachodziły, spojrzenia, może nawet prawie niewidoczne nastroje. Milczała, bo potrzebowała odpowiedzi - ona i Josie, żeby się otworzyć. W końcu padły kolejne słowa, uniosła na niego spojrzenie znad dłoni, chcąc sprawdzić, widzieć jak się zachowuje, co mówią nie tylko usta, ale i oczy. Milczała wyczekująco, wpatrując się w niego. To co powiedział nic nie potwierdzało i niczemu nie przeszkadzało. Nie ruszała się jeszcze chwilę po kolejnych słowach pozwalając by cisza znów zawisła między nimi. W końcu wyważanie skinęła głową - niby przekonana, ale jeszcze nie całkowicie pewna. Oparła znów głowę, biorąc wdech. Czy było jeszcze coś, czego chciała się dowiedzieć. I czy musiała dalej kontynuować tą terapię? Nie była pewna.
- Nie wiem od czego zacząć. - mruknęła wydymając usta, niewiele myśląc nad tym, co powiedzieć, a co mogłoby się jej jeszcze przydać. Czego jeszcze powinna się dowiedzieć. Hector Vale z pewnością powinien być rozsądniejszą osobą. Nie narzekała, to stwierdzenie było jej na rękę, potwierdzało coś w powinien sposób, ale jeśli ktoś w ten sposób badał jego lojalność, po wyjściu Josie mógłby nie dożyć następnego dnia. Zacznie mówić w zawoalowany sposób o sobie, jednocześnie o Josie, dając sobie czas żeby zastanowić się nad tym, czego jeszcze mogłaby chcieć się od niego dowiedzieć.
- Obrałam pewną ścieżkę, świadomie. Związałam się z nią na wiele sposobów. I nie żałuję, żeby była jasność.. Przeszłam przez piekło i wróciłam z niego, chociaż miało to swoją cenę. Popełniłam zbyt wiele błędów i popełniłam kolejny. Może tylko je robię. - wzięła wdech, nie powinna była, lepiej było zmienić temat na coś… przyjemniejszego.
- Będę miała dziecko. - mruknęła więc, coś co nie było wcale kłamstwem. Jej wzrok przeniósł się na dół. - Zakochał się pan kiedyś, panie Vale? - zapytała nagle. - Właściwie czym jest miłość? - wypuściła z siebie, choć nie interesowało jej to wcale. Josie była góra dwudziestokilkulatką, mogła się nadal zastanawiać nad tym. Zmarszczyła brwi, spoglądając znów na sufit. - Nie będę dobrą matką. Nie chcę, żeby przychodziło na ten świat z niebezpieczeństwami, które na nie czekają. No i… zagraża to mojej… reputacji. - dodała jeszcze unosząc rękę, żeby jej wierzchem potrzeć nos. - Pan o swoją dba, prawda? Jest coś czego by pan nie zrobił, gdyby miała zostać zszargana? - chciała wiedzieć, przenosząc na niego znów swój wzrok. Nie musiała za bardzo kłamać. Ciąża bez ślubu, zdecydowanie mogła zaszkodzić temu, jak świat wokół ją widział. Choć Biuro nie istniało, pewne poglądy pozostawały takie same. To jednak pozwalało jej też sprawdzić, jakim człowiekiem był on. Ona sama ten rozmowy nie potrzebowała. Ale zadanie musiało zostać wykonane, jednostki które spotkał sprawdzone. Jeszcze trochę, jeszcze chwila i wróci do domu, chociaż nadal czekała ją rozmowa z siostrą.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]26.02.22 0:58
Skinął głową, po wodę nie musiał iść do kuchni. Miał dzbanek niedaleko, na niewielkim stoliczku. Spędzał w salonie długie godziny, czytając. Niewiele jedząc, trochę pijąc. Sięgnął po różdżkę, powoli, by nie wystraszyć Josie. Krótki, niemalże mechaniczny gest, i stoliczek przysunął się do nich z drugiego końca pokoju. Czarował dużo i często, tak było u niego w domu, tak było praktyczniej z powodu kalectwa. Nalał Josie wody do czystej szklanki i zostawił napój na stoliku, na wyciągnięcie ręki. Może weźmie szklankę sama, gdy wreszcie przestanie bawić się różdżką. Nie pozwalał pacjentom wyjmować ich w gabinecie, ale zapomniał o tym uprzedzić na wstępie, Josie wydawało się to relaksować, a poza tym nie byli w gabinecie.
-Absolutna dyskrecja wobec pacjentów jest dla mnie podstawą. I etyki mojej pracy i dla mnie, osobiście. - podkreślił, nadal mówiąc miękko i łagodnie. W tonie pobrzmiała jednak stanowcza nuta, która mogła dać Zakonniczce do myślenia. Jeśli Thomas Doe był tu jako pacjent, to mógł trafić do kategorii osób, o których Hector nie zamierzał mówić.
Nie musiała cofać wzroku, cudze spojrzenia go nie peszyły. Przywykł do tego, że inni nieustannie go oceniali, był w końcu nieznajomą osobą, której powierzali własne sekrety. Sam nadal spoglądał wprost na jej twarz, niemalże nie mrugając. Jeśli cokolwiek go peszyło, to tylko temat - ryzykowny, dla nich obojga. -Wierz mi, Josie, słyszałem prawdopodobnie rzeczy bardziej szokujące od czegokolwiek, co mogłabyś mi powiedzieć. - uśmiechnął się blado, chociaż spojrzenie pozostało smutne. Niektóre z tych rzeczy - na które nie mógł zareagować, nic z nimi zrobić - powracały do niego ostatnio w koszmarach. Wraz z klarującym się postanowieniem, by ukrócać wizyty z ludźmi, którzy budzili w nim obrzydzenie i niepokój - niegdyś rzadko miał z takimi do czynienia, ale wojna budziła w niektórych potwory. Nie mógł tego przewidzieć przy pierwszym spotkaniu, ale mógł być zbyt zajęty by umówić kolejne.
Widział przed sobą młodziutką dziewczynę i choć nauczył się, by nie oceniać ludzi po pozorach, nie podejrzewał nawet o jakich niezwykłych i szokujących rzeczach mogłaby mu opowiedzieć prawdziwa "pacjentka", która siedziała w jego fotelu.
-Powiesz mi tyle, z czym czujesz się komfortowo. Im więcej wiem, tym lepiej mogę pomóc, ale nie będę naciskał ani dopytywał. - zaproponował, jeśli chciała, by pewne rzeczy pozostały w sferze domysłów. Słuchał w pracy o małżeńskich zdradach, o wykorzystywaniu słabszych, o torturowaniu ludzi, o najintymniejszych troskach, o perswersjach i kompleksach. Zdawał sobie sprawę, że wiedział za dużo o niektórych pacjentach, że być może stąpa po cienkim lodzie, ale wierzył, że chroni go etyka zawodowa. I że ten gabinet jest jego - mógł tu przyjmować kogo chce, nie wiązały go więzy lojalności ani wobec możnych tego świata, ani Ministerstwa, ani żadnego innego pracodawcy. Zaczynał podejrzewać, że Josie może mieć mugolskie pochodzenie, ale nikt nie może mu nic zrobić za podejrzenia.
Utkwił w Josie przenikliwe spojrzenie, które z każdym wypowiadanym słowem stawało się uważniejsze. W jasnych oczach rozbłysły iskierki ciekawości. Nie brzmiała, jak dwudziestolatka - uświadomił sobie i słuchał dalej. Zgodnie z obietnicą, nie dopytywał o szczegóły - jedynie o jej samopoczucie.
-Żal bywa czasem oczyszczający. Ale jego brak jest rodzajem jakiegoś... pokoju z sobą. - mruknął. -Czasem mamy poczucie, że powinniśmy coś czuć. Skruchę za błędy, które nie do końca były błędami. Aż wpadamy w błędne koło i żałujemy, że nie umiemy sobie wzbudzić tych emocji. - zauważył ciszej, to uczucie znał z doświadczenia. Próbował chyba wybadać, jak do swoich przejść podchodzi Josie - czy przychodzi tutaj po pomoc w uporaniu się z własnymi emocjami, czy z własnym sumieniem. To dwie różne rzeczy.
Drgnął, gdy jedna z jego hipotez okazała się prawdziwa, choć z innego powodu niż sądził. Nie przyszła tutaj po Rue, takie dziewczyny bywały bardziej bezpośrednie. Przyszła po... terapię? Pomoc w podjęciu decyzji? Rozszerzył lekko oczy, gdy zadała mu pytanie, które powinien zignorować. Postanowił jednak odpowiedzieć, być może kierowany współczuciem dla młodej, skołowanej dziewczyny.
-Nie. - odpowiedział krótko, próbując nie zabrzmieć zbyt smutno, choć posmutniał. Nie kochał żony, a przed nią miał jedną kobietę, której jedynie pożądał. Nie zaznał nigdy miłości, czasem zastanawiał się, czy w ogóle potrafi kochać kogokolwiek poza własną rodziną - i nie podejrzewał, że już niedługo pewne marcowe popołudnie przywieje w te progi niespodziewanego gościa, konkretną odpowiedź. Na razie wiedział jedynie, czym miłość nie jest. -Podobno miłość jest pewnością. Podobno nie trzeba się nad tym zastanawiać. wzruszył lekko ramionami, nie oferując klarownej odpowiedzi, młode dziewczęta powinny dojść do tego same. Chyba jedynie chciał ją ostrzec, by nie ofiarowała swojego serca nikomu zbyt pochopnie. Chłopcu, który zainteresował się nią tylko po to, aby wyleczyć własne kompleksy. Mężczyźnie, który składa jej obietnice tylko po to, by spełnić wolę swojej rodziny. Był dla innych kobiet tym chłopcem i tym mężczyzną.
-Ale- - wtrącił nagle, gdy powiedziała, że nie będzie dobrą matką. -Choć nie kochałem żadnej kobiety, kocham swoje dziecko. - prawie nigdy nie mówił pacjentom o swojej rodzinie, ale coś w jej tonie, w jej niepewności - i to tej Justine, nie Josie - sprawiło, że zaczął jej współczuć. Tym bardziej, że gdy mówiła o niebezpieczeństwach, zaczął nabierać pewności, że może chodzić o status krwi.
-Przyszłaś tu, bo próbujesz zdecydować, czy jesteś... na to gotowa? Czy to dobry czas? - zapytał cicho, bardzo wprost, próbując podchwycić jej spojrzenie.
Reputacja. Drgnął lekko, mimowolnie przeniósł wzrok na książki w biblioteczce. Zwykle nie przejmował się takimi pytaniami, ale to trafiło w czuły punkt. Latami tkwiłem w nieudanym małżeństwie i zmusiłem żonę do dwóch aborcji, by nie zszargać własnej reputacji. Nawet zdradzić proządnie jej nie umiałem, nawet w Wenus wybierałem osoby, które mnie nie interesują, nie tak naprawdę, bo choć to burdel to i tak wszyscy dbają tam o reputację. - pomyślał z nagłym rozgoryczeniem.
-Kiedyś odmówiłbym sobie wiele, by chronić reputację. - przyznał. -Ale to... było zbyt wiele. Kiedyś myślałem, że etyka mojej pracy jest oparta na reputacji, ale dyskrecję dyktuje mi przecież sumienie. - z pozoru mówił o sobie, ale znów utkwił spojrzenie w Josie, jakby próbując ją do czegoś zachęcić. -Więc - nie wiem, Josie. Teraz myślę, że przede wszystkim działałbym jednak zgodnie z sumieniem, choć reputacja to w mojej profesji wszystko. - teraz było dość enigmatyczne, trudno powiedzieć, czy chodziło o wojnę i sytuację polityczną, czy o doświadczenie i upływ lat, czy o rzeczy, z których Josie nie mogła sobie zdawać sprawy. Śmierć żony, odzyskaną wolność. -Jeśli przyszłaś tu po... radę, pomyśl o tym, co jest w tobie. Nie o strachu, nie o opinii innych. I o tym, że nikt nie jest dobrym rodzicem. - uśmiechnął się blado. -Możesz tu wrócić, gdy poznasz odpowiedź. Jeśli potrzebujesz... kogoś zaufanego. - zaproponował po chwili wahania, nie precyzując co ma na myśli. Może pomoc z uwarzeniem eliksiru. A może pomoc uzdrowicielską. Jeśli cokolwiek pójdzie z ciążą nie tak, a bała się o swoje życie i życie tego dziecka, nie mogła przecież iść do Munga.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]26.02.22 2:32
Spojrzała na wodę, która znalazła się na stoliku obok. Właściwie nie chciało jej się pić. Więc pozwoliła jej zostać tam gdzie była nie sięgając po nią od razu. Zauważając jednak, że wszystkie czynności wykonał przy pomocy różdżki. Nie było w tym nic dziwnego dla kogoś, kto dorastał w czarodziejskiej rodzinie. Ona wychowała się z ojcem mugolem, wiele rzeczy robiła sama, głównie dlatego, że w czasie wakacji nie używali magii. I czasem, lubiła użyć dłoni do czegoś innego niż rzucanie zaklęć. Ze szklanki przeniosła wzrok na niego. Wiele gestów było wykalkulowany, niektóre widocznie ostrożne, choć ona sama nie taka była. Nie mogła być, skoro tak często wchodziła prosto w pysk niebezpieczeństwa. Musiała w jakimś stopniu ufać sobie - a może bardziej swoim własnym umiejętnościom. Przeniosła tęczówki na niego kiedy odpowiadał krzyżując z nim spojrzenie. Wyciągnięcie z niego informacji o tym, co Doe tutaj robił bez użycia przymusu nie miało racji bytu - przez te jego etykę. Przyszedł tu na terapię? Dość dziwnie umówiona wizyta chwilę po tym, co zrobił w podziemiach i przesłuchaniu które też swoje zajęło. Może nie był pacjentem a przyjacielem, kimś z kim współpracował. Przypadkowość wizyty wydawała jej się dziwnie odległa. Uśmiechnęła się na kolejne słowa - ale nie było w tym śmiechu radości, bardziej jedynie uniesiona ku górze warga. Była pewna, że gdyby nie była Josie i mogła mówić o wszystkim co przeżyła, większość tych jego szokujących rzeczy byłaby by jedynie śmiesznym preludium do tego, co prawdziwie mogło szokować. Ale skinęła głową. Mimo wszystko, nie bardzo dokładnie wiedząc po co. Koleje na słowa, na które nie odpowiedziała jakoś wyraźnie. Tyle ile będzie chciała. Z czym czuła się komfortowo? Właściwie niczym nie chciała i z niczym nie czuła. To co przeżyła było jej. Przepracowała swoje traumy, wychodziła z niektórych długo. Niektóre miały zostać z nią na zawsze. Jednak jedno pytanie jeszcze było ważne i w sumie dość pokrewne, które przyszło jej do głowy, kiedy juz mówiła. Jak wiele zrobiłby dla swojej reputacji? Ile był w stanie poświęcić? Jedno nakładało się niejako z drugim, a może tym, o czym ona sama mówiła.
Żal bywał oczyszczający? Był brudny i upierdliwy. Nie widziała w nim nic oczyszczającego. Miała ręce skąpane we krwi, to nie niosło oczyszczenia. Kiedy wchodziła na tą ścieżkę nie wiedziała, jak daleko będzie potrafiła zajść, ani do czego się posunąć. Ale teraz wiedziała - była już pewna - że zrobi wszystko, co będzie konieczne i nie były to jedyne złudne, puste zapewnienia. Wielu rzeczy nie żałowała. Żałowała jedynie swojej własnej niekompetencji.
- Nie bywa. - nie zgodziła się z nim marszcząc nos. - Nie żałuję podjętych decyzji. - bo nie żałowała. Żadnej z tych, których się podjęła. - Żałuję mojej własnej niekompetencji. - bo gdyby nie dała się wtedy złapać, gdyby była silniejsza wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Nadal w jakiś sposób była tego pewna. Ale nie podejmowała już rozmów na ten temat, nie próbowała przekonać do tego świata. Przyjęła swoją karę. Wzięła na ramiona ciężar, który sama na nie sprowadziła. Sporo czasu potrzebowała, nim była w stanie ponownie stawić się w Oazie.
Poprawiła się i odchyliła trochę głowę od oparcia spoglądając na niego z zainteresowaniem. Nie spodziewała się zaprzeczenia właściwie. Uniosła brwi.
- Pewnością czego? - zapytała nie opuszczając brwi. Przez chwilę, bo zaraz je zmarszczyła. - A kochał ktoś pana? - chciała wiedzieć. Opadając znów na fotel. Trochę swobodniej, frywolnej, nie przestając jednak marszczyć brwi. Przeniosła na niego tęczówki, gdy pojawiło się ale. Słowa o dziecku nie zmieniły wyrazu jej twarzy. Zdawała się w jakiś sposób nieszczególnie zadowolona z odpowiedzi.
- Nie jestem pewna, po co tu przyszłam. - powtórzyła więc raz jeszcze wcześniejsze słowa. Bo Justine chciała informacji, tak sądziła kiedy wchodziła. Josie, sama nie wiedziała co robić. W jakiś sposób nadal mówiła prawdę. Wysłuchała słów odnoszących się do reputacji. Czy chciała wiedzieć coś jeszcze?
- Co by pan zrobił, gdyby ją stracił? - zapytała więc, przekrzywiając na oparci trochę głowę. Marszcząc brwi. Zapracowała sobie na miejsce w którym teraz była - to raz. A dwa, nie miała czasu na bawienie się w dom. Poświęciła swoje pragnienia, swoją przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Może i Gwardii już nie było, ale przysięga, którą wypowiedziała tamtego dnia nadal istniała. Miała walczyć, do ostatniej kropli krwi. Miała poświęcić wszystko. Czy pozwalając sobie na to dziecko, czy nawet przyznając że to coś czego chciała nie była hipokrytką? Nie łamała złożonej przysięgi? Pomijając już wszystko inne, wszystko to co poruszyła w kuchni, co powiedziała w tym salonie.
- Złość. - odpowiedziała mu obracając w palcach różdżkę. - To jest we mnie. - wyjaśniła jeszcze przenosząc na niego znów jasne tęczówki. Złość na to, że pozwoliła by to tego doszło. Na to, w jakim świecie przyszło jej funkcjonować. Na to w jakim przyjdzie temu dziecku, jeśli się urodzi. Była zła. Wściekła. Wściekła i zmęczona. - Ja… - zaczęła po chwili, dźwigając plecy z oparcia. - … chyba już pójdę. - stwierdziła po chwili wahania. Więcej chyba nie miała się dowiedzieć, więcej nie chciała też powiedzieć. - Ile? - zapytała więc, ta wizyta musiała kosztować, to nie była przyjacielska pogawędka, prawda?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]26.02.22 3:05
"Josie" dobrze weszła w rolę pacjentki, może dlatego, że bazowała na własnych doświadczeniach. Miała zresztą trochę szczęścia, nie trafiwszy pod dach przypadkowej osoby, a kogoś, kto zawodowo przyjmował osoby zalęknione i skryte. Wciąż działał wedle modelu biznesowego, który opracował w Londynie - można było wejść do jego gabinetu spontanicznie, jak ona dziś. W Walii takie podejście sprawdzało się gorzej, na wojnie - jeszcze gorzej, ale naiwnie sądził, że jest nikim, czystokrwistym nikim, że nie ma się czego obawiać i nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Nie podejrzewał nawet, że do zwrócenia uwagi niebezpiecznej członkini Zakonu Feniksa wystarczy przypadkowa pomoc, udzielona bezinteresownie nieznajomemu. Jeszcze tydzień temu bał się trochę Williama Moore na cmentarzu, bał się, że to tamten weźmie go za niebezpieczeństwo i zrobi coś głupiego - ale Billy rozwiał od razu obawy, wciąż będąc tamtym poczciwym chłopakiem ze szkoły. Może Hector naiwnie założył to samo o ludziach, którzy z nim współpracowali. Tamten chłopak powiedział, że oddał jakieś wpomnienie rebelii - i to zdawało się uśpić trochę czujność Hectora, bo gdyby nieznajomego ścigał rząd, zachowałby dziś większą ostrożność. Tymczasem zostawił dziwne spotkanie z rannym nastolatkiem za sobą i poświęcił całą uwagę równie młodej dziewczynie. Właściwie, cieszył się nawet, że tu przyszła. Nie chciał zostawać sam z myślami, bezczynnie, nie dzisiaj. Luty był kiepskim miesiącem, dobrze rozpocząć marzec od pracy.
Im dłużej rozmawiali, tym więcej zaczynał nabierać podejrzeń, choć żadne nie biegło w kierunku Thomasa. Nie brzmiała jak dwudziestolatka. Niekompetencja? Takich słów używali ludzie, którzy kierowali się w życiu odpowiedzialnością lub powołaniem, jak Hector Vale. Nie dziewczęta, które wpadły z kimś w stodole. Ciekawe. Przechylił lekko głowę, jasne spojrzenie stało się trochę ostrzejsze, uwaga wytężona.
-Perfekcjonizm działa trochę jak stres. - zauważył. -Często pomaga, w nadmiarze szkodzi. - rzucił, na pozór bez związku, choć odnosił się do jej słów. Chyba stawiał pewnego rodzaju diagnozę, choć nie wprost - na razie bawił się hipotezą.
-Pewnością, że coś się czuje. - wyrwało mu się, zanim zdążył pomyśleć jak lepiej sformułować odpowiedź. -Coś prawdziwego. - dodał prędko, zdając sobie sprawę, że nie każdy funkcjonuje tak jak on, z ciężką kurtyną oddzielającą go od gwałtownych emocji. Czasami była tak ciężka, że nie mógł jej odsunąć nawet jeśli chciał coś czuć. Kiedy indziej miał poczucie, że wzbudza w sobie uczucia z wysiłkiem, którego chyba nie odczuwali inni ludzie. Romantyczni, otwarci, podchodzący do innych z niewymuszonym ciepłem. Nawet serdeczność, którą okazywał pacjentom, bywała idealnie wyćwiczoną. A przecież naprawdę próbował poczuć coś prawdziwego, z Valerie Vanity, gdy obydwoje byli jeszcze młodsi od Josie. Ona sprawiała wrażenie, że go kocha, choć jaka piękna panna pokochałaby kalekę, ale po latach zarzuciła mu, że miał zgniłą duszę. Próbował zrzucić gniewne słowa z przypadkowego spotkania na jarmarku na karb jej porywczości, ale jakoś nie umiał o nich zapomnieć. -To osobiste pytanie. - uniósł lekko brew, wytyczając granicę. Zauważył jednak, że usiadła swobodniej, znów skrzyżował z nią spojrzenia. Jeśli ta niedyskrecja miała pomóc jej poczuć się swobodniej, to czemu nie. Dlatego nie tchnął w ton głosu i spojrzenie zwyczajowej stanowczości, a uśmiechnął się lekko, trochę żartobliwie.
-Po coś przyszłaś. - skwitował z tym samym, łagodnym uśmiechem, nieświadom nawet, jak bardzo trafił w punkt. Po coś przyszła - po informacje, których nie mogła wydobyć bez odsłonięcia prawdziwej tożsamości. I po coś została, jako Josie i jako Justine. Tą drugą na pewno uznałby za fascynujący przypadek, ale pełną uwagę poświęcał też tej pierwszej, na pozór zwyczajnej, choć dziwnie zagadkowej.
Kolejne pytanie, zadawała ich dużo.
-Pewnie zacząłbym od nowa. - wzruszył lekko ramionami. -Nie robię tego dla reputacji. - przyznał. Pacjenci lubili słyszeć takie zwroty, ale brzmiał szczerze, nadal podtrzymując kontakt wzrokowy. Jeśli Justine nie cofała wzroku, mogła zauważyć, że był w stanie utrzymywać go nienaturalnie długo i mrugał rzadko. Mówił prawdę - uwielbiał swój gabinet w stolicy (i robił co mógł w odludnej Walii), lubił stabilność i podziw i pieniądze, ale na specjalizację zdecydował się dla pacjentów. A magipsychiatrią zaczął interesować się dla siebie, w dorosłym życiu mogą pojawić się problemy psychiczne, cień klątwy z dzieciństwa nigdy go nie opuszczał. Ostatnio odżył z zaskakującą siłą, a we własnych koszmarach Hector był kimś, kto z zimnego pragmatyzmu wziąłby od Josie maksymalną zapłatę, przekonał do kolejnej wizyty i powitał ją z ministerialnym patrolem w zamian za sowitą nagrodę. Kimś, kogo się bał i kim mógłby zostać, gdyby nie sumienie. Nie chciał tak skończyć, a bywał przekorny. Matka mawiała, że impulsywny.
Też był zły, na siebie. Od bardzo dawna. Uniósł lekko brew. Josie naprawdę brzmiała na kogoś starszego albo bardzo rozgoryczonego. Czy to wojna ją tak zmieniła? Czy przeżyła coś traumatycznego? Jeśli tak, wyglądała na bardzo silną. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co to mogłoby być - całe życie żył wygodnie, pod parasolem własnego statusu krwi i pozycji rodziny.
Przechylił lekko głowę, mógł jej podać cenę za wizytę. Pewnie powinien, zrobił już dzisiaj jedną bezinteresowną rzecz. Na pewno wyrecytowałby odpowiednią kwotę, gdyby była lepiej ubrana, gdyby miała akcent wyższych sfer i odpowiednie nazwisko. Przez głowę przemknęło mu jednak, że będzie potrzebowała tych pieniędzy. Na składniki do eliksiru albo na dziecko.
-Nic za wstępną wizytę. Zresztą, zajęłaś mi niecałe półgodziny. - uspokoił ją prędko, asekurując się zarówno czasem, jak i zmyślonymi zasadami pierwszej wizyty, by nie ugodzić w jej dumę. -Powodzenia, Josie. - życzył jej szczerze. Sięgnął po laskę, by odprowadzić ją do drzwi, ale dłoń zastygła w powietrzu, coś nadal nie dawało mu spokoju. Niekompetencja, złość, sytuacja w Anglii. Coś mu nie grało w tych słowach, w ich połączeniu, w tym jak brzmiały w ustach młodej dziewczyny. Próbowała spytać o politykę, a wystarczyło tylko o bezpieczeństwo.
-Dlaczego pytałaś o moje poglądy? - zmrużył lekko oczy, wbijając w nią błękitne tęczówki.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Salon [odnośnik]28.02.22 22:09
Wybranie młodszej twarzy i odegranie pewnej, konkretnej roli zdecydowanie zadziałało na jej korzyść. Oczywiście, że liczyła na pewnego rodzaju dobroć tego, kto jej otworzy - w pewien sposób, był to też swojego rodzaju test. Zostanie potraktowana jak intruz, czy żywa jednostka, która potrzebuje pomocy. Jednak zdziwiło ją to, jak łatwo jej przyszło wejść do środka. Nie miała czasu, żeby stworzyć całą historię od podstaw, dlatego bazowała na swoich własnych doświadczeniach. Nie mogła powiedzieć wszystkiego. Nie zamierzała. Nie przyszła tutaj żeby otrzymać terapię, tylko żeby dowiedzieć się tego, co potrzebowała. Tylko tyle, albo aż. Zauważała to, jak przekrzywia głowę na bok. Wiedziała, że się zagalopowała. A może bardziej wysłowiła tak, jak Josie na pierwszy rzut oka nie powinna. Zmrużyła odrobinę oczy na jego słowa.
- Perfekcjonizm to coś innego niż kompetentność. - zauważyła, czując jak wewnątrz niej pojawiła się irytacja. Nie była perfekcjonistką. Zwyczajnie, życie nie raz pokazało jej i udowodniło jak niewiele potrafi, jak wiele jeszcze znajdowało się przed nią. To na tym drugim jej zależało, nie na doskonałości. Ludzie byli wadliwi i krusi, błądzili, potykali się - dokładnie tak jak i ona. Błędy były dopuszczalne, jeśli nie popełniało się ich po raz kolejny. Uniosła brew na kolejną odpowiedź. Na tą pewność całą. Kiedyś była pewna. Była pewna, że to było prawdziwe. Było dalej? Albo czy mogło urosnąć nowe na tym, co nadal za nią podążało?
- Pewnością… - powtórzyła po nim spoglądając na sufit. - A myśli pan, że może być kilka takich prawdziwości? Czy jedynie jedna jest prawdziwa? - w końcu była młodą kobietą. Zakochiwała się pewnie tak jak Justine miała w czasach szkolnych. Dopiero później odrobinę się… ustabilizowała. Cóż, w kwestii samego czucia, niekoniecznie tego z kim się spotykała. Odchyliła głowę spoglądając na niego kiedy stanowczo nie odpowiedział na jedno z pytań. Zmierzyła go spojrzeniem po czym wzruszyła niedbale ramionami. - Oczywiście, rozmawiamy, prawda? Czy tylko pan może pytać? - zapytała marszcząc odrobinę brwi w niezrozumieniu - dobrze udawanym.
Po coś rzeczywiście przyszła, ale lepiej było nie mówić po co i dlaczego. Wątpiła, by jako psychiatra powiedział jej cokolwiek o Thomasie. Będzie musiała go znaleźć znowu, zobaczyć dokąd poszedł i podążyć śladem który wytyczał.
Zacząć od nowa? Nie była w stanie. Nie w tym konkretnym przypadku. Głównie dlatego, że nie miała gdzie, jeśli chciała pozostać tym, kim była. A nawet nie tyle co chciała - a nawet musiała, potrzebowała.
- A dlaczego? - zapytała więc tym razem to ona przekrzywiła na bok głowę. Dla galeonów? Szybko temu zaprzeczył, kiedy powiedział jej, że nie musi płacić. Nie to, żeby miała narzekać, odkładała wszystko co mogła i wizyta na kozetce zmyślonej persony nie należała do wydatków, które chciała doliczać - ale doliczyłaby jeśli wymieniłby cenę usługi. Dla potrzeby pomocy? Takie gadanie naprawdę było w stanie komuś pomóc? Nie była pewna. Może komuś, kto rzeczywiście nie miał z kim rozmawiać. Podniosła się, kończąc swoją obecność tutaj kiedy doszła do wniosku, że nic więcej pożytecznego się nie dowie. Może spróbuje podpytać o niego jeszcze sąsiadów. Musiała też załatwić sprawę z Kerstin. Czas choć na chwilę mógłby zwolnić, albo stanąć w miejscu, bo doba niezmiennie zdawała się za krótka. Podniosła się ruszając w stronę wyjścia. Zgarniając płaszcz, który narzuciła na ramiona, otwierała już usta kiedy uprzedziło ją pytanie zadane przez Hectora. Zatrzymała się, odwracając na pięcie.
- Żyjemy w czasach w których można za nie zginąć, panie Vale. - odpowiedziała mu krzyżując z nim jasne tęczówki. Wkładając ręce w kieszenie. - Nikt nie wie, kiedy na swojej drodze spotka potwora, prawda? - zamyśliła się na chwilę. - Chciałam być pewna, że nie przed kimś takim się otwieram. - odwróciła się by skierować kroki do drzwi. Ułożyła dłoń na klamce i nie spoglądając na niego wypowiedziała ostatnie słowa. - Proszę na siebie uważać. Na siebie i wypowiadane słowa. - sprecyzowała jeszcze. - Dziękuję. - dodała, znikając za drzwi, nie dając się zatrzymać na dłużej. Znikając, ledwie wyszła na ganek.

| zt



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Salon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Salon [odnośnik]04.03.22 6:58
-Kompetentność łatwo wpada w pracoholizm. - odparował, chyba ciekaw, jak zareaguje. Pracujesz, Josie? Wyrażała się jak ktoś przywiązany do tej pracy, do tej kompetentności. Jaka młoda dziewczyna była do czegoś tak przywiązana i do czego? Pytania się mnożyły, ale z twarzy pacjentki trudno było cokolwiek wyczytać. Dostrzegł przebłysk irytacji, ale potem dziewczyna na powrót zaczęła wyrażać się jak podlotek, zadawać nieco naiwne pytania. Próbował przeniknąć przez tą fasadę, ale zderzał się z murem - a poza tym blondynka zagrała na jego zmęczeniu, przez które silniej przebijała się teraz męska duma niż przenikliwy profesjonalizm. Zadawała takie pytania, jakby prosiła o radę, chyba bardziej osobistą, niż magipsychiatryczną. A on, choć jego praca polegała na stawaniu się kameleonem i dostosowywaniu do nastrojów pacjentów, lubił być czasem pytany o zdanie. Słuchany.
-Pewnie nie da się czuć tej pewności do kilku osób jednocześnie. - uśmiechnął się łagodnie, trochę żartobliwie. Nigdy jej nie czuł, przecież to przyznał, a i tak pytała dalej, a on i tak brzmiał jak ekspert. -Ale pewnie nic nie stoi na przeszkodzie, by czuć ją kilka razy w życiu. Niektórzy wdowcy mają dwa szczęśliwe małżeństwa, i tak dalej. - westchnął, marszcząc leciutko brwi i mimowolnie przesuwając kciukiem po miejscu, w którym dawniej nosił obrączkę. A ja ani jednego. Nie wierzył przecież, że jeszcze się ożeni. Nie chciał. Swoboda smakowała zbyt słodko.
Naiwne pytanie o to, czy rozmawiają było rozczulające.
-To nie jest typowa rozmowa, a moja praca, Josie. Mój czas, przeznaczony dla pacjenta. Pacjenci zwykle nie wykorzystują tego cennego czasu by pytać o mnie, a ja zachowuję profesjonalny dystans. - wyjaśnił cierpliwie, jak powinna działać terapia. -Naprawdę nie ma potrzeby do uprzejmości czy zaznajamiania się, i bez nich jestem gotów do pomocy. - a ta chęć była niestety typowa u pacjentów, którzy próbowali odciągnąć uwagę od własnej osoby. Czasami był asertywny, czasami grał z nimi w tą ich grę, jak dzisiaj, z Josie. Parę informacji o sobie nie mogło zaszkodzić, a mogło pomóc im zbudować zaufanie. Nie był świadom, że nie pyta z powodu awersji do własnej terapii, że usiłuje wyszpiegować i ocenić jakim był człowiekiem. Naiwnie nie wierzył, by mógł budzić czyjekolwiek zainteresowanie, szczególnie w tej konkretnej chwili - nie z powodu poznanych sekretów ludzi możnych i wpływowych, a z powodu spontanicznej i bezinteresownej pomocy udzielonej zabłąkanemu chłopakowi.
-Uzdrowiciele idą na kurs, by pomagać innym - czy to zbyt banalna motywacja? - odpowiedział pytaniem na pytaniem, choć nie zdradził wprost, dlaczego to robi. Czasem nie wiedział. W pewnym momencie zaabsorbowało go komfortowe życie i prestiż, który zyskał wraz z rozwojem gabinetu - gdy musiał zwinąć się z Londynu, przekonał się jednak, jak bardzo były ulotne. Koszmary uświadomiły mu zaś, że mógł być człowiekiem pragmatycznym i żądnym zysku, miał odpowiednie zdolności i osiągnąłby sukces... ale nie chciał. Bał się tamtej wersji siebie. Przede wszystkim zaś bał się nienormalności w sobie samym, złowieszczego widma klątwy grożącej problemami psychicznymi. Gdyby porozmawiał z innym magipsychiatrą lub łamaczem klątw usłyszałby, że pewnie objawiłyby się już, że trzydziestka na karku to sporo, że jego obawy to wyolbrzymione lęki. Ale z nikim o tym nie rozmawiał, traktując przejścia z dzieciństwa jak coś wstydliwego.
Drgnął, gdy przypomniała mu coś tak oczywistego, a zarazem w dziwny sposób zaskakującego. Zginąć. Chyba nie do końca to do niego docierało - wiedział, że ryzykuje pomagając Greengrassom, ale... przyjmując pacjentkę? Jako czystokrwisty czarodziej bez konfliktów z prawem, z dobrymi intencjami, w gabinecie gwarantującym dyskrecję? Mógł przecież nie wiedzieć, że to mugolaczka - i chyba chciał skryć się za tą świadomością, ale przecież nie był do cna głupi i z goryczą uświadomił sobie, że Josie ma rację. Zginąć. Nie mógł ginąć, miał syna.
(A syn miał dziadków, którzy się nim zajmą - przemknęło mu przez myśl natychmiast, ale natychmiast się za tą myśl zganił).
-Nie powiedziałaś mi nic wprost, a ja tylko wykonuję swoją pracę. - przypomniał jej, nie mrugając. Jeśli wydawał się przestraszony, starannie to zdusił. Może był odważny. Może był sprytny. A może naiwnie wierzył, że nic mu nie zrobią - nie wiedział, że za niecałe dwa tygodnie zobaczy na własne oczy pocałunek dementora w Kumbrii i straci resztki tej wiary.
-Rozumiem. - przytaknął, bo o ile polityka dopadła ich dzisiaj, o tyle obawy o etyczność magispychiatrów zawsze były uzasadnione. Uśmiechnął się jakoś smutno i wzruszył ramionami.
-To ty na siebie uważaj, Josie. - wyrwało mu się, bez śladu groźby czy ironii, ale za to ze szczerym niepokojem. -Wiesz, gdzie... mnie znaleźć. - dodał cicho, zastanawiając się, czy powinien zrobić coś jeszcze. Co czekało tą dziewczynę i jej dziecko za progiem gabinetu? Byli bezpieczni? Czy Hector Vale kiedykolwiek się o tym dowie, czy będzie żył ze świadomością, że mogła zginąć - jutro, za tydzień, za miesiąc? Że porozmawiał z nią chwilę, ale nie pomógł bardziej? Jak jeszcze mógł pomóc? Otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Josie deportowała się już, a on pozostał w salonie sam, zmęczony i z bólem głowy i uporczywym kłuciem sumienia.

/zt :pwease:


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach