Wydarzenia


Ekipa forum
Stajnia
AutorWiadomość
Stajnia [odnośnik]02.02.22 1:21

Stajnia

Bardziej po lewo za domem i ogrodzoną białym płotem częścią ogrodu znajduje się dodatkowy, drewniany budynek w którym znajduje się stajnia. Od domu dzieli go nieduża odległość, jednak przejście podczas zimowych dni wymaga odziania odpowiedniej odzieży. Wewnątrz wygospodarowana jest niewielka ilość miejsca na niezbędne narzędzia, reszta przeznaczona jest dla koni. Wokół zabudowane jest drewniane ogrodzenie, określające wielkość wybiegu dla hodowanych koni.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]02.02.22 1:24
10 luty?

Dziwnie to było. Mieć świadomość, że on tam jest. Prawie paląca pewność, że na pewno. Razem z ciocią - chociaż byłam pewna, że wuja też go weźmie, jak potrzebować będzie - podczas gdy ja kiedy przyszedł pierwszego dnia po doprecyzowaniu wszystkiego z ciocią właściwie widziałam go tylko przez jedno krótkie zerknięcie. Dwa, licząc to poranne. Ale przecież to normalne prawda? Darylla nie widywałam prawie wcale. Znaczy widywałam, jak potrzebowałam konia. I na początku, albo jak pomóc miałam. Ale nasze dusze nie były kompatybilne. Kiedyś próbowałam nawiązać z nim znajomość, skoro zjawiał się tutaj w Ottery u nas. Ale widocznie zgrzytało tak, że właściwie tylko go tolerowałam.
Zapytałam siebie, czy mi ulżyło, jak ciocia powiedziała mi, że Daryll z rodziną wyjeżdża. Ale właściwie, to wcale mi nie ulżyło. Bo domyślałam się, dlaczego wyjechać postanowili. Mimo wszystko, mimo względnego spokoju, jaki panował w Devon wojna dotykała każdego. Nie byliśmy w tym inni.
Dwa zerknięcia. Dużo, czy mało? Nie byłam pewna, ale wczoraj też nie miałam czasu nad tym pomyśleć za bardzo. Sporo do zrobienia miałam, najpierw przychodziła panna Elise, która wykładała mi zaklęcia i obronę przed czarną magią. Ale właściwie poprosiłam, żebyśmy robiły więcej zaklęć. To, co chciała mi pokazać z obrony już umiałam. Musiałam znaleźć kogoś, kto pomoże mi z patronusem. Teraz, bardziej niż wcześniej wydawało mi się to… potrzebne. Teraz, kiedy nie było już Garretta, a Brendan nie odzywa się od miesięcy. Musiałam wiedzieć jak. Westchnęłam przeciągle do siebie siedząc przy stole w kuchni. Historia Magii nie szła mi dzisiaj wcale. Mimo to odwróciłam spojrzenie zanurzając je ponownie w książce, czytając kolejne suche fakty. Pan Florek to wiedział, jak uczynić historię interesującą. Nie to co twórca tego podręcznika on to na pewno - byłam o tym przekonana - nie znał się na tym wcale. A potem do domu weszła ciocia. Pytając czy skończyłam.
Pomyślałam, wybawienie, więc przytaknęłam że tak. Bo więcej i tak już w siebie wcisnąć tej historii wcale nie mogłam. Poderwałam się zaraz rozanielona prawie, bo wiedziałam, że jak ciocia pyta, to pewnie zadanie się szykuje. Byłam gotowa. Gotowa na nowe wyzwanie. Gotowa…
…na pewno nie na stajnie dzisiaj.
Ale zamiast powiedzieć coś w domu, to marszczyłam nos po drodze wymyślając po fakcie, co powiedzieć mogłam. No ale nic nie powiedziałam. Więc teraz zostało mi już tylko pójść. Nieprzygotowaną taką właściwie nie wiedząc nawet na co nieprzygotowana byłam. Bo w stajni bywałam już wcześniej. Coś pomagałam też. Umowa dzisiaj była taka, że pomogę, a po obiedzie będę mogła do kuzyna Elroya się wybrać. Chciałam z nim porozmawiać o Basilu. Znał się na smokach to może mógł mi coś doradzić w kwestii tresury, albo powiedzieć czy nie tak coś robiłam. Lepiej się upewnić, że wszystko dobrze robię wcześniej niż później.
No nic to, jakoś to będzie. Ziemia się i tak nie rozstąpi - tego byłam już pewna. Cokolwiek by się nie stało. Jak wyjdzie tak będzie.
Wsunęłam się do środka. Mimo, że nie było daleko, to mróz zdążył zaróżowić moje policzki. Trochę płatków śniegu pozostało na włosach. Chwilowo, bo zaraz i tak miały się roztopić. Weszłam głębiej. Dzisiaj nie miałam na sobie granatowego płaszcza, tylko starszy i znoszony, szarawy już. Ale ten miał służyć do pracy. Spod niego wystawał dół musztardowej spódnicy. - Mam pomóc. - zaanonsowałam swoją obecność tym krótkim komunikatem. Bo taki względnie był plan.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]02.02.22 2:56
To było jak uśmiech losu. I było jak przekleństwo. Poczucie stabilności i klatka pełna ograniczeń. Ale kiedy  unosił wzrok, by spojrzeć w końskie oczy wszystko zdawało się tracić na całej swojej uciążliwości. Potrzebował tego. Chciał tego, robił to, bo musiał — a w końcu, bo chciał. Przesunął dłonią po końskim czole, zaciskając palce, knykcie przyciskając do kości w specyficznej, czułej pieszczocie — więź mogła pojawiać się wyłącznie między koniem a opiekunem po pewnym czasie. Jeszcze nie. Upłynie wiele dni, nim zwierzęta tutaj spojrzą na niego z zaufaniem, pewnością, że był tu naprawdę po to, aby o nie zadbać a nie je skrzywdzić. Dawał z siebie wszystko. Potrafił pracować. Robił to odkąd skończył kilka lat. Roznosząc gazety, czyszcząc wielkim panom buty, sprzedając mleko — chwytając się czego popadnie; aż w końcu brat nauczył go kraść. To był łatwy i szybki sposób na to, by trochę się wzbogacić. Dziadek wiedział, ale dziadek nic nie mówił. Dopiero po czasie zrozumiał, że kiedyś był taki sam, a później, dorósł do rzeczy wielkich. Pogładził konia po szyi. Sierść była gruba, dokładnie taka, jak powinna być zimą. Naparł lewym ramieniem na jego lewe ramię, zmuszając by podał kopyto. Wyczyścił je dokładnie, wyciągając słomę, odchody, brud z kopyt. Czyszcząc je tak, by zarysowana przez kowala strzałka idealnie się odznaczała. Zwracał na to uwagę — bo zdrowie koni zaczynało się od kopyt. Wyczyścił pozostałe trzy, przeczesał palcami ogon, wydobywając z niego resztki słomy. Zdjął derkę, przewiesił ją przez krawędź boksu. Wyczesał delikatnie grzywę, a kiedy skończył narzucił kobyle na szyję wiązany sznur, wyciągnął ją by z pozostałymi wypuścić na padok. Tak wyglądała rytuna. Przyjemna, łaskawa, pełna uśmiechów i czułości — wciąż rutyna. Wypuszczenie koni na dwór wiązało się ze sprzątaniem. W stajni, w boksach, przerzucaniem gnoju, szykowaniem wiader owsa. Według określonych zasad, które przekazał mu wuj od Neali. Słuchał go uważnie. Chciał być pojętny, chciał, udowodnić, że się nadaje — nie tylko zna, nie tylko jako wnuk handlarza, koniokrada, zaklinacza. Chłopiec do pracy, do pomocy. Nie narzekał, nie ptoestwwał, z pokorą przyjmując wszystko to, co mu pokazał i czego sądził, że go nauczył. Nawet jeśli wiele z tych rzeczy znał już dawno, znał w sposób odmienny.
Kiedy się zjawiła, szedł z wiadrem wody; wspomógł się magią, kolejne wiadro w kolejnym boksie. Przekręcił głowę, widząc, że się zbliża. Zmierzył ją wzrokiem, wierzchem dłoni przecierając czoło wilgotne od roszących je kropli potu. Wyprostował się, by na nią spojrzeć.
— Pomóc? — powtórzył po niej, unosząc brwi. W czym chciała pomóc? Praca tutaj to nie siodłanie koni, głaskanie i plecenie warkoczyków z grzyw. Co młoda dama mogła tu robić? Zerknął na nią, po czym minął ją, by wypełnić kolejny boks świeżą wodą. — W czym chcesz pomóc? – spytał, przechylając z wysiłkiem wiadro do koryta. Brwi ściągnęły się ku sobie, zerknął na nią po raz kolejny, piwnymi oczami śledząc jej sylwetkę, twarz. Miał jej znaleźć coś do roboty? On? Czy to nie on był tu poniekąd na służbie u niej? — Twoje siodło jest uszkodzone— powiedział w końcu, przypominając sobie. Przygryzł policzek od środka, nie ruszając się moment, aż w końcu ruszył w jej kierunku, by ją minąć i stanąć przy wieszaku, na którym znalazło się siodło, na którym jeździła. Odsunął klapę, puśliska były naderwane. Zerknął na nią. — Reparo to naprawi, ale ta skóra szybko się znów przetrze i przerwie. — Strzemię straci oparcie, przekrzywi się i spadnie w końcu w najmniej oczekiwanym momencie. Nie chciał naprawiać tego sam, bez niczyjej wiedzy; to nie należało do niego.

[bylobrzydkobedzieladnie]



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa


Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 03.02.22 19:14, w całości zmieniany 1 raz
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]02.02.22 19:52
Widziałam jak ogląda się na mnie, jak mierzy mnie spojrzeniem jak prostuje się i nasze spojrzenia się krzyżują. Milczałam, bo powiedziałam już to, co miałam powiedzieć. Patrzyłam jak unosi dłoń, moje spojrzenie podążyło za nią, żeby upewnić się raz jeszcze, ale pewność właściwie już miałam. Przygryzłam dolną wargę i drgnęłam kiedy pytanie wypadło pomiędzy nas. Wracając spojrzeniem do tych oczy w kolorze kory przeplatanej zielenią liści.
- Pomóc. - potwierdziłam, dla tego potwierdzenia biorąc jeszcze i energicznie pokiwałam głową. Włosy mi się nie rozsypały na twarz, bo rozsądnie wcześniej część spięłam na czubku głowy. Te uniesione brwi nie wróżyły nic dobrego. Wręcz przeciwnie sprawiały wrażenie jakby sądził, że pomóc wcale nie jestem w niczym w stanie. Wydęłam lekko usta czekając. Na razie jednak odpowiadało mi milczenie. Wyminął mnie bez odpowiedzi. Odwróciłam się na pięcie w jego stronę patrząc już teraz na plecy. Ale nie ruszając się z zajętego miejsca.
W czym pomóc? Teraz to moje brwi uniosły się do góry. Jak to w czym. Mało tu było do roboty? Raczej więcej niż mniej. Zmarszczyłam zaraz jednak te brwi. I z takimi zmarszczonymi brwiami kiedy byłam spojrzał znów na mnie. Nie mógł patrzeć wtedy, kiedy twarz bez zmarszczek od zmarszczeń miałam? Oczywiście, że nie. Los nie mógłby być tak łaskawy.
- Coś się chyba znajdzie. - odpowiedziałam mniej pewnie, wycofując się trochę w pewności słów tychże. Nadal uparcie jednak pozostając na swoim miejscu. Kolejne stwierdzenie zdziwiło mnie jeszcze bardziej. A może nie tyle zdziwiło co wytrąciło jakoś z rytmu bo z ust wydobyło się całkowicie głupie. - Co…? - zamrugałam kilka razy i dotarło do mnie, po chwili i po głupim pytaniu o co chodziło. - Ah. - mruknęłam dopiero teraz robiąc pół kroku w tył, kiedy ruszył w moją stronę. Ale znów mnie minął. Więc znów zrobiłam obrót na pięcie, tym razem jednak podchodząc pod wieszak. Stanęłam obok spoglądając na to, co pokazywał. Wydęłam lekko usta że niby rozumiem, poczułam spojrzenie na sobie, ale zamiast na nie odpowiedzieć nachyliłam się bardziej. - Oh… - niezbyt mądrze wypadło z moich ust. Neala w garść się weź. Coś mądrego powiedz, albo chodzić dłuższego niż same stęknięcia i westchnienia. Umiesz przecież a nagle słowa wychodzić z ust nie chcą. Tragedia. Kompletna. Całkowita. Od razu wiedziałam. Wiedziałam a i tak poszłam. Zaplotłam dłonie za plecami marszcząc trochę brwi. To jak Reporo miało zadziałać, ale nie, to chyba nie było sensu go rzucać. A to też oznaczało, że póki nie znajdę siodła, przez które nie zginę będę musiała skorzystać z teleportacji. Niezbyt za nią przepadałam. W podróżowaniu na koniu było coś przyjemniejszego, choć bardziej męczącego. - Więc… - zaczęłam, ale zacięłam się. Więc co dalej? Nowe było potrzebne, czy może jakbym załatwiła skór jakiś to dałoby radę to podreperować na tyle, by dalej jeździć. Nowe na pewno kosztowało więcej. A teraz mniej lub więcej powinno się wydawać. Bo rzeczy mniej było, a co za tym szło były też droższe. Wyprostowałam się marszcząc brwi. - Nie mogę jeździć. - podsumowałam głupio, bo choć pauza się przeciągała, to nic mądrego do głowy nie przyszło. Bo w głowie tylko miałam jedno pytanie. Jedno, które jednocześnie zadać chciałam i o które wcale nie chciałam pytać. Przygryzłam dolną wargę. Może zwyczajnie powinnam? To nie też tak, że się bałam. Tylko nie byłam pewna, czy to cokolwiek zmieniać. Nic nie miało chyba. Więc czemu tak bardzo mnie to... zajmowało? Nie byłam pewna.
Zajęcia. Zdecydowanie tego potrzebowałam.



she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]03.02.22 19:13
Zerknął na nią znów, na krótko, przelewając wodę do kolejnego koryta. W taborze dzieciaki i młodzież zawsze zaganiano do pracy, każdy miał jakie zajęcie, musiał pomóc w utrzymaniu porządku, dbaniu o resztę. Nie były to wymagające rzeczy, ale oczekiwano od nich takiego samego wkładu i zaangażowania, jak od starszych, choć nikt tak naprawdę nie łudził się, że mieli tyle cierpliwości i siły charakteru, by zrobić wszystko, co mieli do zrobienia. Fakt, że się tu znalazła wiele o niej mówił. O nich, jako o rodzinie. Nie podejrzewał, że panienki z dobrych domów były wysyłane do męskiej pracy, nie spotkał dotąd takich. Z jednej strony było to zaskakujące, z drugiej frustrujące. Czuł się tak, jakby nic nie wiedział o świecie. Może to, co myślał nie miało odzwierciedlenia w prawdzie. Może ograniczone możliwości i doświadczenia wykreowały obraz innych, jako takich samych. Ale Neala nie była taka. I wydawała się być gotowa na każde wyzwanie.
— Chcesz mnie wygryźć z pracy? Po dwóch dniach? —  spytał, uśmiechając się lekko. Podejrzewał, że przyszła go sprawdzić, ale to było do przewidzenia. Cyganom nikt nie ufał. Mieli to wszystkim za złe, nie chcąc spojrzeć prawdzie w oczy, na zaufanie większości nie zasługiwali, choć oburzali się jak najświętsi mnisi. Mieli to zachowanie we krwi, przekazane w kulturze i wychowaniu. Tak funkcjonowali. Uniósł brew, słysząc jej westchnienia i jęki. Później uniósł drugą powoli, będąc jeszcze bardziej zdziwionym, ale w pierwszej chwili nie poruszył się i nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko na siodło. Nie znał się na materiałach, wiedział, że Sheila mogłaby więcej powiedzieć o tym, co może się zdarzyć i jak długo to wytrzyma. Opierał się na tym, co pamiętał. Podrapał się palcem po skroni w zamyśleniu, w równie wielkiej konsternacji obserwując siodło, dumając nad jego losem, aż w końcu westchnął i odparł śmiertelnie poważnie. — Możesz. — Oparł się o nie dłonią, a na ręce oparł ciężar swojego ciała, przechylając się na bok. Przygryzł policzek od środka. — Nie wiem, jak ci to powiedzieć... Ja... No. Wystarczy, że wymienisz puśliska — dodał ciszej, jakby z lekkim zawstydzeniem, ale przecież nie on musiał się wstydzić. Wiedział, że dobre siodło kosztowało majątek, a to, nie wyglądało na byle jakie. Znali się na koniach, mieli porządny sprzęt. Po prostu już mocno zużyty. Uśmiechnął się w końcu, powracając do niej wzrokim. Nieco rozbawionym, trochę rozczulonym jej reakcją. — Możesz to naprawić, ale wydaje mi się, że szybko stanie się to samo. Chyba skóra jest po prostu słaba, nie wiem. Tak wygląda. Wystarczy wymienić te paski. — Może da się do rozpruć, przeszyć, nie wiedział, nie miał o tym pojęcia. — Chodź. Pomożesz. — Odsunął się, by wziąć uwiązy. Podał jej dwa, chwycił też dwa sznury, które sobie zawiesił na ramię i sięgnął po dwa kolejne uwiązy. — Przyprowadzimy je z powrotem. — Ruszył w kierunku drzwi, ale nim je otworzył poczekał na nią. Na zewnątrz wiał wiatr, było zimno. Oparł się ramieniem o nie i pchnął, puszczając ją przodem. Podmuch owiał mu włosy, wilgotne czoło, mierzwiąc przy tym włosy.
Kiedy wyszli milczał przez chwilę, dotrzymując jej kroku, kierując się w stronę miejsca, gdzie wymuszali konie, by pobiegały. W końcu, w połowie drogi się odezwał.
— Nasz dziadek zajmował się końmi. Sprowadzał najlepsze, zajeżdżał je, a później sprzedawał anglikom, którzy wystawiali je na gonitwy. Nie zawsze były warte swojej ceny. Ale nigdy nie sprzedał konia taniej niż na to zasłużył. Kochał je bardziej niż babcię. Jestem tego pewny. — Mruknął, podchodząc do ogrodzenia, które otworzył i wszedł na obsypane śniegiem i błotem pastwisko. Włożył dwa palce w usta i gwizdnął, czym zwrócił na siebie uwagę biegających daleko koni. — Zwykł mawiać, że w sercu cygana, gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, a przed nią tylko koń.— Zerknął na nią z uśmiechem, po czym ruszył dalej. — Chodź. Umiesz się tym obsłużyć? — spytał, wskazując ruchem głowy na wiąz, który miała im założyć na głowę.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]03.02.22 22:56
Stałam tam jak taka no… lepiej nie mówić kto, nie wiedząc co ze sobą począc. Z palącą potrzebą zrobienia z sobą cokolwiek. A oan zamiast do tego cokolwiek przystąpić wodą się zajmował. Przestąpiłam z nogi na nogę biorąc wdech w płucha. Spokojnie, Neala, w porządku przecież wszystko jest. Bo było, prawda? Czemu miałoby nie być. Zaraz coś robić zacznę, tym się zajmę, tylko wytrwać jeszcze do tej pory i jakoś pójdzie. Zadane pytanie sprawiło że otworzyłam w zaskoczeniu usta. Zamknęłam je zaraz kiedy się uśmiechnął. Wywróciłam oczami, żeby jakoś zmieszanie ukryć.
- Jakbym umiała, to Daryll nie pomagałby tyle czasu. - mruknęłam marszcząc odrobinę nos w niezadowoleniu. Ale ciocia była pewna, a wuja jej wtórował, że potrzebują tutaj młodego i silnego chłopaka. A ja nie byłam ani silna, ani chłopak. Od czasu do czasu co lżejsze rzeczy dawała mi do zrobienia. Chyba cieszyła się, że chciałam i że był ktoś, kogo interesowało to jak powinno to tutaj funkcjonować. Ale co nudnego można było w koniach zobaczyć - niewiele moim zdaniem. - Usychałam nad Historią Magii, trochę pracy wyjdzie mi na dobre. - dodałam jeszcze wzruszając ramionami. Bo trochę to było polecenie cioci, a trochę jak dar z niebios który spłynął na mnie. Przynajmniej do czasu aż tu nie weszłam i nie przypomniałam sobie, że los lubi grać mi na nosie. Wredny, przeklęty los. Potem już było tylko gorzej. bo stałam i wzdychałam. A to oh, a to ah, jakbym zdania nie potrafiła złożyć w całości porządnego. A niby taka mądra byłam. Tragedia. Porażka całkowita.
- Oh. - wypadło znów z moich ust kiedy jednak powiedział, że ta jazda nie jest skazana na rychły koniec od razu. Uniosłam rękę w niekontrolowanym geście, żeby zasłonić usta. Bo znów zamiast zdania jakieś dźwięki tylko poszły. Czerwień dorwała się do policzków.
Ziemo, to dobry moment żeby się rozstąpić.
No jasne, że zostawiasz mnie tu samą całkiem na padole tym strasznie okrutnym. Spojrzałam gdzieś w bok, żeby nie wiedzieć jak go bawi to wszystko. Bo musiało inaczej być nie mogło. Jednak spojrzenie wróciło zaciekawione. Jak mi powiedzieć co? Zerknęłam w oczekiwaniu i zawiodłam się, że sprawa dotyczyła tylko puśliska.
- Powiem cioci. - odpowiedziałam, kiwając krótko głową. Lepiej trochę. Słowa. Dwa nawet. Dobra droga Neala, oby tak dalej. Dopingowałam samą siebie, bo innej nadziei już nie miałam. Dopiero dwa kolejne słowa sprawiły, że odetchnęłam. Zadanie. Zadanie! Teraz już musiało jakoś pójść prawda? Mimo wrednego wiercącego się pytania. Ruszyłam za nim, biorąc przekazane mi sznury. Uniosłam łagodnie wargi ku górze. Dobrze, z tym sobie poradzę. Skinęłam więc głową w odpowiedzi że przyjęłam do wiadomości informacje. Ruszyłam wychodząc przed nim, kiedy drzwi otworzył.
- Dziękuję. - powiedziałam, bo kultura pełna być musiała, zwolniłam trochę żeby znalazł się obok i podświadomie chciałam żeby wskazał drogę choć ją znałam. Milczałam, skubiąc nitkę w kieszeni płaszcza, który miałam na sobie. Uniosłam spojrzenie, kiedy odezwał się w końcu. Zaśmiałam się na te słowa o babci, ale urwałam zaraz nie widząc uśmiechu który by świadczyło o tym że to żart. Zmarszczyłam brwi.
- Naprawdę? - zapytałam więc, trochę nieprzekonana, ale też skora uwierzyć. Jasne tęczówki uniosły się tym razem poszukując tych jego. Wędrując tym samym torem co on. Wysłuchałam tego, co dziadek zwykł mawiać i zmarszczyłam brwi pozostając na chwilę z tyłu. Dogoniłam go w kilku susach. - Też tak masz? Jak mówił twój dziadek. - zapytałam, przygryzając dolną wargę, uciekając wzrokiem. Zaciskając dłonie w pięść. To był ten moment na zadać, albo nie zadać. Chyba. Może. Zacisnęłam wargi, nadal nie spoglądając ku niemu. - Dlaczego jej nie nosisz? - wydostało się, padło i już odwołać tego nie mogłam. Nie miałam jak.
- Nawet jeśli nie, to zaraz będę umiała? - zaryzykowałam ze stwierdzeniem zerkając na niego przepraszająco. Taka pomoc że mnie że mnie pomagać trzeba było. Ale chyba to nie było aż tak skomplikowane jak uznał, że pomóc będę w stanie.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]04.02.22 20:11
— Może Daryll wpadł ci w oko i wcale nie chciałaś się go pozbywać, hm?— spytał w odpowiedzi, przechylając głowę w jej kierunku, odkładając wiadro z wodą i chwytając drugie, to, które lewitowało, kończąc ostatnie sprawunki w stajni, zanim wpuszczą konie, które najdłużej biegały po śniegu. — Historia magii — westchnął z uniesionymi brwiami. — Rozumiem. — Na jej miejscu też wolałby zająć się czymś, byle nie książkami. — Wciąż się tego uczysz? No wiesz, skończyłaś się już nauczanie, prawda? — Nie spytał nigdy o jej wiek, zdawało mu się, że musiała być w podobnym, a tę część edukacji ma już dawno za sobą. Wspominała, że nie chodziła do Hogwartu, podejrzewał, że nie było sensu kontynuować pewnych nauk. A może nauk wcale. Po co jej to miało być? Uniósł znów brwi, gdy jeszcze raz westchnęła. Nie mógł już opanować uśmiechu. Nieco bladego, trudnego do przyrównania z tymi, którymi kiedyś się do niej szczerzył, ale noszącego znamiona wesołości. Bycie tu, praca — pozwalały mu zapomnieć. O tym wszystkim, co się wydarzyło, o tym, co zaprzątało jego głowę, kiedy miał dużo wolnego czasu. Teraz nie miał go wcale. Pojawiał się przed świtem, wychodził po zmierzchu, kiedy wszystkie konie były już nakarmione i przygotowane na odpoczynek. I wszystko miało wskazywać na to, że tak będzie wyglądać nowa codzienność. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem rytm dnia był jednakowy, monotonia obejmowała go ciasno. Nie zdążyło mu to jeszcze zacząć przeszkadzać, minęły ledwie dwa dni.
Kiedy szli na padok, po konie, wiatr szarpał mu włosy raz po raz. Postawił kołnierz kurtki, kiedy wpadał mu pod ubranie. Kierowali się w stronę biegających koni, ale te, kiedy ich ujrzały zatrzymały się w miejscu i uniosły zainteresowane głowy. Gwizd, który poniósł się echem po okolicy wszystkie je zatrzymał. Nie oglądał się na nią, patrzył na zwierzęta, łapiąc ich ciekawskie spojrzenia.
— Naprawdę — odpowiedział pewnie, chociaż żadnej pewności nie miał. Miłość do zwierząt, do koni była inna niż do człowieka. Kobiety mogły się podobać, można je było kochać za dobroć i to, co robiły. To, co czuło się do ukochanych stworzeń było całkowicie bezwarunkowe, bezinteresowne. Nie miało wymagań ani oczekiwań. Po prostu istniało w sposób niewytłumaczalny. Kiedy więc spytała o to, czy z nim było tak samo, uniósł brew w szelmowskim wyrazie i zerknął na nią z uniesionymi kącikami ust. Ale nie patrzyła. Uciekła wzrokim. Spojrzał więc przed siebie. powoli wyciągając rękę w kierunku najbliższego z koni.
— To coś złego? To zwierzę, nie człowiek. Żadna konkurencja— westchnął ciężko, jakby coś wisiało w powietrzu, albo coś ciężkiego zalegało mu na żołądku.
Szara klacz podeszła zaciekawiona, wyciągając długą szyję w kierunku ręki, ale nic w niej nie miał, cofnęła ją więc stawiając ze zdziwieniem uszy. Uśmiechnął się do niej i podszedł bliżej, by dotknąć jej czoła delikatnie, zapowiadając swoje zbliżenie. A kiedy się nie cofnęła, pogładził ją po szyi wolnym ruchem, aż do łopatki, gdzie lekko ją poklepał. Powoli założył jej kantar ze sznura i przyciągnął delikatnie supełki, a później przypiął do tego uwiąz i delikatnie cofnął się, zbliżając do dziewczyny. — Trzymaj, podprowadzę je — zaproponował, podając jej do ręki końcówkę liny. Dłonie miał zimne, nieco skostniałe. Nim jednak odszedł zatrzymał się, słysząc jej pytanie. Spojrzał na nią niepewny.
— Nie noszę czego?— Nie bardzo rozumiał. Spojrzał po sobie, zastanawiając się, którego elementu garderoby mu dziś brakowało. Kaszkietu, ten został w stajni, ale kiedy wchodził z ciepłego do zimnego ciągle było mu albo za gorąco, albo marzł; nie chciało mu się ciągle o nim pamiętać. Ruszył znów w stronę koni, tym razem najbliżej znalazła się Bibi. Pogłaskał i ją i tak jak poprzedniej kłączy, założył uprząż i przyprowadził ją do Neali. Spojrzał na nią z uniesioną brwią, czekając na odpowiedź. Podał jej drugi wiąz, ale nim poszedł po dwa kolejne konie, zaczekał.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]08.02.22 0:42
Może.
Może…
MOŻE DARYLL WPADŁ MI W OKO?!?!
OSZALAŁ?!?! Z pewnością, ale to nijak nie pomogło na to, że poczułam jak zdradziecka czerwień zajmuje całą moją twarz. Usta pozostały rozwarte w zdziwieniu, oszołomieniu może. Brwi najpierw zdziwione zaraz się zmarszczyły. Uniosłam mimowolnie brodę. Zacisnęłam w końcu te usta - strasznie to niekulturalne było a ja starałam się taką być kiedy się dało. - Daryll to głupek. - odpowiedziałam więc jakże elokwentnie i kulturalnie. Wywracając oczami nadal czerwona cała z tego NIEDORZECZNEGO zarzutu, który wziął i w moją stronę wystosował.
- W Hogwarcie może i tak. Ale Brendan zadbał o to, żebym zrobiła cały program. - wzruszyłam ramionami, nie to, że sama nauka mi jakoś przeszkadzała. Ale zmiana pana Floreana na książki nie wychodziła mi na dobre. Napisany szkolny podręcznik był nudny jak flaki z olejem i nic się z tym nie dało zrobić. Nawet moja wyobraźnia nic a nic nie pomagała!
Zauważyłam kątem oka uśmiechnięcie, ale mnie wyraźne niż wcześniej. Mimo to, było jakieś. Inne może, ale odnalazło go po tym, jakim był te kilka dni temu. Nie złapałam go jednak wtedy ani spojrzeniem ani niczym innym. Przeszłam za nim, mimowolnie obserwując plecy, kiedy przez chwilę znajdował się przede mną.
Wydęłam usta, marszcząc nos w zastanowieniu. Uniosłam też palec wskazujący, żeby uderzyć nim kilka razy o wargi zastanawiając się nad tym koniem przed panną.
- Złego? - powtórzyłam wypowiedziane słowa widocznie się nad tym zastanawiając. - Skoro tak mówisz. - zgodziłam się więc po prostu, mając za mało danych, żeby móc się z nim nie zgodzić, czy obstawać przy innym zdaniu. Czy było w tym coś złego? Właściwie nie wiedziałam. Rzeczywiście człowiek i zwierzę stali w trochę innych kategoriach pod wieloma względami, albo było też kilka jednakich. Chociaż chyba ani James ani jego dziadek aż tak mocno na części pierwsze tego nie rozkładali. Patrzyłam jak podchodzi do szarej klaczy i głaszcze ją z widocznym zadowoleniem. Potrafił się nimi zajmować i lubił je. To widziałam w spojrzeniu, kiedy na nie spoglądał. Koniec. Czy na pannę też tak spoglądał? Tą swoją. Zaprzysiężoną. Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział wcześniej. To nie było chyba aż tak wiele do powiedzenia. Zamiast mnie tak brać i w szok wrzucać. Drgnęłam, kiedy odwrócił się i zwrócił do mnie wyciągając dłoń z uwiązem. Uniosłam ręce, żeby wziąć i go odebrać, dotykając zimnych palców jego dłoni. Zyskując pewność, odnajdując odwagę, zadając pytanie. Spojrzałam w górę, na niego łapiąc tym razem spojrzenie. No tak, mogłam wziąć i sprecyzować dokładniej. Tylko czemu tak ciężko zapytać o to szło. Mogłam nie pytać jego. To był błąd, pojęłam to w chwili kiedy chciał żebym doprecyzowała pytanie. Trzeba było podpytać Sheilę. Sheila na pewno znała odpowiedź tak czy siak. Ale już było za późno. A nic co mogłoby zamiennie wejść w to miejsce się nie pojawiało. Wyprostowałam się więc, unosząc lekko brodę. Czekając, aż nie wróci z kolejnym koniem, którego odebrała.
- Obrączki. - wypuściłam z ust razem z powietrzem czując, jak mi serce załomotało. Już raz chyba prosiłam o rozstąpienie ziemi. Ale jakby mogła teraz, skoro wcześniej nie mogła, to też nie miałabym nic przeciwko. Chociaż w to, że się weźmie i coś rozstąpi już wątpiłam. Wątpiłam od zawsze, bo los nie był tak wspaniałomyślny. Więc czując, że znów się czerwienię odchrząknęłam, brodą wskazując na jego rękę.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]08.02.22 1:13
Uśmiechnął się pod nosem, zerkając na nią, ale nawet gdyby tego nie zrobił, wiedziałby, że cała zalała się szkarłatem. Słyszał już po jej głosie to brzmienie zażenowania, ale nie przykładał do niego więcej uwagi. Kiedy podał jej oba wiązy i stanął między końmi, a ona sprecyzowała pytanie, w pierwszej chwili nic się nie zmieniło; patrzył tylko na nią, jakby pytanie było takie jak wszystkie inne. Może patrzył na nią za długo, może zawieszone spojrzenie zaczynało topnieć, aż w końcu wszystko spłynęło z niego całkiem, emocje, myśli, które wymalowane były na twarzy. Ostatecznie na ziemię zszedł także i wzrok jego, kiedy nabierał powietrza w płuca.
— A ty? Kiedy przyjdzie ten dzień będziesz nosić obrączkę? Twój mąż? Po co? — spytał, unosząc brew, ale zamilkł znów i spojrzał na Bibi. Pogłaskał ją znów po szyi, coś musiał zrobić z rekami. Ze sobą, nie stać jak kołek. Nie pytała bez powodu. Rozprostowaną dłonią, którą głaskał konia widział brak ozdoby na palcu. Jej sierść była miękka, gruba. szczupłe palce topiły się w długich włosach. — Jest dla was symbolem? Zastanawiałaś się kiedyś, jakim, tak naprawdę? — Patrzył wciąż na kobyłę, nie zwracając się ku Neali. — My, cyganie, nie potrzebujemy takich symboli. Symboli czegoś, co jest symbolem samo w sobie. Miłość... jest prawdziwa? Namacalna? Stała? Umowna? Jaka? Obrączkę można zgubić. Można ją ukraść, sprzedać. Co wtedy się dzieje z waszym symbolem? — spytał z dziwną, niezrozumiałą irytacją w głosie. — To, co łączy dwoje ludzi to coś więcej niż zwyczajna umowa. Nie mamy obrączek. Nie ściągamy żadnego oficjalnego urzędnika na nasze śluby, nie podpisujemy żadnych... papierów. Nie potrzebujemy tego— dodał ciszej. W gruncie rzeczy jego ślub, tak jak jego brata nie miały żadnego odzwierciedlenia w oficjalnym brytyjskim prawie. Jakie nazwisko widniało w dokumentach Eve? Jeśli jakiekolwiek w ogóle istniały tam? To, które nadano jej przy narodzinach.— Składamy przysięgę z krwi. — Dopiero wtedy na nią zerknął na moment, łapiąc jej spojrzenie — jego było znów przygaszone; mętne, wyraz twarzy pozbawiony emocji. — Wszyscy żyjemy razem, jesteśmy rodziną. Nie taką, jak wy. Ale kiedy dwie takie rodziny się łączą, chłopak i dziewczyna biorą ślub, mieszają ze sobą swoją krew. Przysięgają sobie wszystko przed tymi, którzy mają dla nich znaczenie. Którzy będą świadkami tworzenia nierozerwalnej więzi.— Spuścił wzrok, przygryzając policzek od środka. Taka ta więź była? Trwała? A jego decyzja? Ucieczka? A słowa Eve? Co to było? — Przynajmniej w teorii. — Między nimi nie było starszyzny, nikogo, kto mógłby owe święte prawo respektować, jeśli nie chcieli respektować go sami. Na ile przysięga była ważna i ile warta bez ludzi, którzy stanowili trzon wszystkiego, co znali? Ich kultury, prawa, świętości? Nie wiedział. Wiedział tylko tyle, że blizna na prawej dłoni, która miała mu do końca życia przypominać o wypowiedzianych słowach zdawała się go palić w samotności. Do tego bólu przywykł; trawił go przeszło dwa lata. Ale teraz palił go ze zdwojoną siłą wiedząc, że to, w co kiedyś wierzył było na wyciągnięcie ręki, a jednak nie próbował jej wyprostować, godząc się z własną porażką. Godząc się z losem, o którym był przekonany.
Obrócił się i ruszył znów na padok, przed siebie, spoglądając na pozostałe konie. Wyczuły jego nerwowość, uciekły przed nim, jakby w zabawie, czujnie z wysoko uniesioną głowa spoglądając na niego. Zatrzymał się poirytowany; nie chciał za nimi gonić, choć przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że to była wyłącznie jego wina. Nie ruszał się przez moment, Montygon podszedł sam z ciekawości. Obejrzał się na niego, nie ruszał się, nic nie mówił. Wyciągnął tylko dłoń, pozwalając mu na wybór. Dopiero kiedy zbliżył się, by ją powąchać, zrobił krok i zarzucił mu na szyję kantar, przyciągnął lekko do siebie, założył na nos i spiął supły mocniej. Z drugim poszło łatwiej, w powolnych ruchach zrobił to samo, aż w końcu podprowadził je oba do dziewczyny.
— Chodź, zamkniemy je. — Ruszył obok niej, po obu swoich stronach prowadząc dwa stworzenia; dzieliła je Bibi i Montygon. Nie widział jej, ale może tak było prościej. Chłód siekł mu policzki i skórę na twarzy. Wprowadził je do stajni w milczeniu, wpuścił do boksów, zdejmując sznury, zamykając je dobrze.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]09.02.22 0:11
Wiedziałam.
Wiedziałam od razu jak zapytałam. Ale jak zapytałam, to już było za późno żeby wziąć i odzapytać. Jak ziemia miała w zwyczaju nie rozstąpiła się ani trochę. Zwyczajnie i ponownie nie współpracując ze mną ani trochę. Ona też się na mnie uwzięłam - byłam tego więcej niż pewna. Stojąc tak, cała czerwona już na pewno. Pewno.
A ta cisza, któa nastała. Ta cisza była NAJGORSZA. Cisza i spojrzenie, które zdawało się wwiercać we mnią całą. Sprawiając, że nagle chciałam jakby jeszcze bardziej się wziąć i pod tą ziemię zapaść, ale nie mogłam. Więc po prostu stałam tak, patrząc na niego, czując jak niebezpiecznie wariuje mi serce nie wiedząc ani po co, ani dlaczego. Patrząc jak bierze wdech i sama wstrzymując w moich płucach powietrze. Nie tego się spodziewałam. Odpicia kafla do mnie. Co ja miałam wspólnego z jego obrączką. Zmarszczyłam brwi patrząc jak unosi rękę żeby pogłaskać Bibi.
- Ja nie wyjdę za mąż. - odpowiedziałam mu nadal marszcząc brwi. -Sheila mi wszystko wyjaśniła dokładnie. Nie planuje się zakochiwać. - dodałam jeszcze pewna swojego. Nie ja zresztą byłam w tej chwili tym, co powinno go interesować. I nie ja byłam teraz tym, co interesowało mnie. Swoje zdanie już podjęłam. Nigdy, ale to prze-NIGDY nie zakocham się. Nie dam się żadnemu za nos wodzić, pośmiewiska z siebie robić i w końcu serca rozdawać żeby ktoś mógł je wziąć i zdeptać w świecie najzwyczajniej. Co prawda może Sheila mówiła, że na to się wpływu nie miało, ale ja wiedziałam, byłam PEWNA, że to kwestia determinacji i nastawienia. Zresztą, przygoda z Leonem tylko wzięła i potwierdziła to wszystko dokładnie i dosadnie. Głupia przecież nie byłam. Nawina też nie. Uniosłam jedną z brwi kiedy podjął dalej. Mimowolnie cofnęłam się o krok pod naporem, a może ciężarem wypowiadanych słów. Nie o to chodziło. Chyba nie do końca. Może była i symbolem, ale miłości nie liczyło się w symbolach widziałam w niej coś jeszcze, na razie jednak milcząc. Nie wchodziłam mu w koljne słowa. Całe zdanie które wypowiadał. Jedynie patrząc. Unosząc rękę, żeby w zamyśleniu zagryźć zęby na palcu wskazującym. Opuściłam ją dopiero na przysięgę krwi. A właściwie odsunęłam jedynie, opuszczając dopiero, kiedy spojrzał na mnie. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. Ale nim się zebrałam i zdążyłam on się odwróciłam i ruszył znów na padok. Zrobiłam krok jakby za nim, ale nie postawiłam już kolejnego zostając na miejscu. Dużo było tych słów. I choć brzmiały romantycznie - a sama przysięga wydawała się ekscytującym przedsięwzięciem, zbyt wiele mi się nie zgadzało. A i on jakoś nie zdawał się… Właśnie jaki.
Więc po prostu stałam. Jak ta głupia, dochodząc do wniosku, że głupia jednak byłam, nie potrafiąc zawrzeć ust i gadając i pytając o to, co nie było konieczne. Rozzłościłam go. Widziałam to w ruchach, które były inne niż te wcześniej. Ale nie podeszłam, zatrzymana w miejscu w którym byłam. Jakież to było idiotyczne, nie wiedzieć co ze sobą począć. Po prostu stałam. Stałam i patrzyłam, nie mówiąc nic więcej. Skinęłam krótko głową na polecenie nadal milcząc. Prowadząc konie za sobą czując że język jednak świerzbi mnie niebezpiecznie. Powinnam się zamknąć. Wiedziałam że tak. Ale wiedziałam, że te słowa polecą mimo wszystko, mimo mojego powinnam i innego całego. Na razie zajęłam się jednak pomocą z dopilnowaniem, żeby konie wróciły na swoje miejsce. A kiedy były już zamknięte.
- To nie tylko symbol. Ale też informacja. - wypadło w końcu z ust naprędce. Ale już nawet się nie zdziwiłam, że mówiłam, kiedy nie było to konieczne - a może bardziej najlepsze wyjście. Właściwie nie rozumiałam po co. Nie interesowało mnie to przecież. On mnie też nie interesował jakoś konieczne. A jednak przeszkadzało mi to. Przeszkadzało, że nie wiedziałam tak długo. Rozumiałam, że nie powiedział wtedy przy strumyku, ale gdyby wtedy w Lynmouth miałby ją na ręce… Wtedy co? - Jakkolwiek przysięga krwi choć brzmi bajecznie, to zwyczajnie nie fair jest. - wyrzuciłam z siebie rozkładając ręce na boki. Odwracając spojrzenie. Czemu? Czemu? Dlaczego? - Obrączka to informacja dla każdego. Że serce tego, kto ją nosi, jest już permanentnie zajęte. Choćby była ze źdźbeł trawy. Jej wartość nie ma znaczenia, jej wygląd też niekoniecznie. Informacja, że wchodząc dalej, jest już niebezpieczne. - nie zająknął się słowem. A ja co, miałam się domyślić sama? Każdy inny miał też? Dlatego, to było niebezpiecznie. Nie dla mnie, ale dla innych. Ja nie przejmowałam się wcale. - Choć może obojętne wam jest obce serce. - wzruszyłam ramionami. Cofając się o kilka kroków. Nie interesowało mnie. Moje nie było dotknięte. Postanowiłam sobie przecież coś. Zamilkłam, żeby zaraz odchrząknąć. Odezwałam się zupełnie niepotrzebnie. Wiedziałam dokładnie że tak będzie, a jednak nie zamknęłam się kiedy na to pora odpowiednia byłam. - Powiem cioci, że konie są zamknięte. - zmieniłam temat, na ten drugi nie chciałam już rozmawiać. Odwróciłam się na pięcie, żeby ruszyć w kierunku wyjścia.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]09.02.22 1:46
Uniósł brwi, gdy wspomniała o tym, że nie chciała wychodzić za mąż. Wiele się po niej spodziewał, ale napewno nie tego. Nie rozumiał — jego siostra tego właście chciała. Do tego została przygotowana, wierzył, że to planowała, choć był już na tyle dorosły by nie wierzyć w to, że leżało to w kręgu jej prawdziwych marzeń. To był cel. Bardzo pragmatyczny, realny. Znaleźć odpowiedniego chłopca, pozwolić sobie się w nim zakochać. Dać mu to, czego potrzebował, wieść szczęśliwe, spokojne życie. Nie tak to wyglądało? Nie wpajano im, że powinni mieć wyższe aspiracje. Nie proponowano szukania własnych dróg; toczyło się tak zawsze, z pokolenia na pokolenie. W ilu takich ślubach brali udział? Ile z nich było nieszczęśliwych? Nie potrafił przypomnieć sobie żadnego. Przecież brali się z miłości, nie obowiązku. Ale może kwestia szczęścia to kwestia perspektywy. Nic więcej.
— Nie planujesz? — spytał cicho, patrząc na nią przez chwilę nieruchomo, przemykając po jej oczach, od jednego do drugiego, jakby badał na ile poważna jest w swoim postanowieniu. — I Sheila ci wszystko powiedziała? Moja siostra?  Wiesz, że już dawno mogła być mężatką? — Co tak naprawdę jej powiedziała; co ona zrozumiała? Nie mogła nagadać jej żadnych głupot, rodzina była dla niej wszystkim. — I zamierzasz być do końca życia sama? — zagaił więc, obracając głowę na końskie boksy. Najważniejsze było zrobione, pozostało mu posprzątać, pozamykać wszystko. Wszystkie zwierzęta miały wodę, słomę w środku, czystą ściółkę, siano. Sprawdził każdy boks, musiał upewnić się, czy są zamknięte, by żaden z nich w nocy nie otworzył sobie drzwi. — Brzmi strasznie samotnie — powtórzył jej własne słowa sprzed dwóch dni, chwytając za pręty i ruszając je lekko ręką. Wszystko było przymknięte. Chwycił za kantary, uwiązy i ruszył przed siebie, oddalając się od niej, by wszystko powiesić na hakach. — Nie chcę sprowadzać cię brutalnie na ziemię, ale twój plan chyba się nie uda, panno Weasley — dodał nieco obcesowo, unosząc brew. — Ale życzę powodzenia. Bez miłości wszystko jest łatwiejsze — mruknął, mijając ją, by chwycić za miotłę. Ruchem różdżki sprawił, że zaczęła zamiatać przestrzeń wokół nich; zgarniać sianko w stronę boksów. — Myślałem, ze jesteś typem wojowniczki. Kimś kto się niczego nie boi. Żadnych wyzwań. Pomyliłem się. Wybierasz to, co łatwe, zamiast tego, co dobre i piękne. Ale rozumiem. Nie każdy ma w sobie tyle siły, by przetrwać ból, który pozostawia po sobie złamane serce. Ale... szczerze – zatrzymał się w miejscu, by skierować głowę w jej stronę, odnaleźć jej spojrzenie, zatrzymać chwilę na swoim. Ciemne oczy zastygły w bezruchu. — Nie życzę ci tego. Mam nadzieję, że kiedy to przekleństwo cię dopadnie przywoła na twoje usta uśmiech, nie grymas.— Bo dla takich chwil warto było żyć, kochać. Słowa brzmiały gorzko, ale to właśnie gorycz przelewała się przez jego złamane serce. Uśmiechnął się lekko i szybko, by zaraz wrócić do pracy. Posprzątać wszystkie szczotki, nasypać owsa do boksów. Zdjął jednak kurtkę, przewiesił ją przez stojak na siodło, podwinął rękawy koszuli. Zostanie dziś dłużej; z pewnością było tu coś do zrobienia. Do posprzątania. Do wyczyszczenia. Nie chciał jeszcze wracać. Nie teraz. Zamykał skrzynki, porządkował wszystko, choć więcej w tym był poszukiwania zajęcia niż konieczności w utrzymaniu porządku. Zatrzymał się dopiero po chwili, obracając ku niej głowę.
— Informacja? — spytał niepewnie, spoglądając na nią. Czy mówiła poważnie? — Informacja dla kogo? Ostrzeżenie dla innych?— Uśmiechnął się drwiąco.— Nie jesteśmy bydłem, żeby nas znakować dla informacji, Neala. Nie jesteśmy końmi, nie potrzebujemy informacji, czy jesteśmy na sprzedaż, czy już mamy jakiegoś właściciela. Ta informacja to nic innego jak symbol posiadania. Posiadania kogoś na własność. Chciałabyś należeć do kogoś? Jak rzecz? — Przechylił głowę, unosząc brew.— Krew płynie w każdym z nas. Oddanie jej komuś innemu jest oddaniem cząstki siebie. Nie na niby, naprawdę. To coś więcej niż naznaczenie cię swoim. To połączenie się z kimś innym. W najbardziej dosadny sposób. — Zacisnął dłoń w pięść, pod palcami poczuł bliznę przecinającą dłoń. Co się z tym stało? Ile było warte, jak trwałe? Uniósł spojrzenie za dziewczyną, gdy ruszyła przed siebie. Przeznaczenie tkało dla nich ścieżki, zupełnie różne, nieprzystępne. Mimo to wciąż się krzyżowały. — Myślisz, że serce raportuje zaobrączkowanych i nie i wedle tego dobiera sobie tego, którego pokocha? — Naprawdę mało wiedziała o miłości, ale skoro przysięgła sobie, że nigdy jej nie przyjmie nie mógł oczekiwać od niej zbyt wiele. Jej spojrzenie było naiwne. Nieco go jej zazdrościł. — Nic nie wiesz o naszych i obcych sercach — skomentował już krótko, wracając do pracy. Ruszyła przed siebie, w kierunku wyjścia. Kiedy jej kroki poniosły się echem po stajni, zwrócił za nią głowę, powiódł za nią spojrzeniem.
— Obrączka nie załatwi sprawy. Nie ochroni cię przed miłością. Jeśli się będziesz miała zakochać w żonatym, to tak się stanie. Obrączka nie uchroni innych przed kochaniem ciebie. Gówniana więc z niej informacja, całkiem zbędna, skoro nic z nią nie możesz zrobić — zawołał za nią zuchwale, wycierając ręce o spodnie.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]09.02.22 11:54
- Nie planuje. - potwierdziłam jeszcze raz wcześniejsze słowa przytakując głową ze spokojem i pewnością. Bo spokojna byłam. Pewna i opanowana. - Powiedziała. - potwierdziłam znów przytakując głową. Bo miała rację. Już doświadczyć zdążyłam tego sama. Więcej nie potrzebowałam. Głupia byłam wcześniej, że w ogóle choć przez chwilę się zastanawiałam czy coś przeciwko Leonowi bym miała. To była kara, kara za złamanie postanowienia nawet jeśli tylko na chwilę. Byłam o tym pewna. Wzruszyłam ramionami na jego kolejne słowa. Mogła, chciała. Nie wszyscy byli tacy sami. Ja nie miałam czasu na te całe rozterki miłosne. Nie chciałam się w to zagłębiać i w tym babrać po szyję czy nawet po kolana. - Nie jestem sama. - odpowiedziałam mrużąc trochę oczy i marszcząc brwi. Bo nie byłam. Uniosłam trochę brodę, ale mina mi zrzedła całkiem, kiedy moje własne słowa we mnie rzucił. Otworzyłam usta i uniosłam brwi, żeby wziąć je zaraz zamknąć - usta nie brwi - a potem znów otworzyć. W końcu zacisnęłam wargi w złości czując jak się czerwienie bardziej. Niewybaczalne, atakować mnie moimi własnymi słowami, odnoszącymi się do czegoś całkowicie innego. Milczałam, kiedy coś o sprowadzeniu na ziemię gadał. A potem skinęłam krótko głową na to życzenie powodzenia naiwnie myśląc, że to właściwie koniec. Że więcej nie doda. Ale dopiero kolejne słowa były jak policzek w twarz. Gen wojowników miałam w krwi. Po rodzinach nią byłam - wojowniczką. Toczyłam bitwy, nawet jeśli nie były znaczące w perspektywie wojny starałam się zrobić tyle ile mogłam. A on zarzucał mi że nie byłam. Ubodło mnie to do kości. Do najmniejszej części ciała. Każdego atomu. Kolejne słowa wykrzywiały moje usta by na koniec unieść brwi.
- SAM SOBIE PRZECZYSZ!! - nie wytrzymałam. Nie zatrzymałam słów. Nie powstrzymałam złości kiedy podniosłam głos rozkładając ręce bezradnie na boki. - Mówisz dobre i piękne i nazywasz przekleństwem. Tylko potwierdzasz to o czym zdążyłam się już przekonać. Leon jasno mi pokazał, że wybrałam dobrze i mądrze. - mruknęłam, obejmując się rękami. Podjęłam właściwą decyzję. Teraz byłam tego jeszcze bardziej pewna. - Wybieram to co rozsądne. Nieosiągalne wyzwania są jedynie stratą czasu. - wzięłam wdech wracając do niego jasnym spojrzeniem wypełnionym irytacją. - Skoro tak często się mylisz, to ustalmy raz na zawsze, jestem kompletnie nieciekawa, blada jak ściana, nudna i na pewno nie zaskakująca. Żadna ze mnie wojowniczka, odwagi mam tyle co mysz, a w kłopotach proszę o pomoc. Wszystko co o mnie myślałeś jak sam widzisz z pewnością nie jest prawdą. A nawet jeśli by było to co tobie do tego. - wytknęłam chociaż ostatniego zdania wcale nie chciałam mówić. A może nie chciałam, żeby prawdy w sobie coś niosło. Za późno jednak już było, że wziąć i cofnąć słowa jakiekolwiek. Patrzyłam jak zamyka w milczeniu boksy oddychając ciężko i nie rozumiejąc. Nie rozumiejąc tego wszystkiego. Dlaczego nigdy, ale to nigdy nie mogłam czegoś przemilczeć? Tak zwyczajnie, tak po prostu. Od razu byłoby łatwiej i lepiej. W końcu odezwałam się jeszcze. I pożałowałam razem z jego odpowiedzią.
Nie byliśmy bydłem, ale chciałam wiedzieć. Chociaż mieć szansę się dowiedzieć. A nie wpaść na nią przypadkiem. Na sylwestrze. Tak to miało zawsze wyglądać. Leon, James, kto dalej będzie? Marszczyłam brwi widocznie zła słuchając tych absurdalnych słów, bo nic nie rozumiał. Może nie musiał uważać, serce miał już przecież zajęte. Nie zrozumie nigdy, jak to jest w ten sposób cierpieć. Ja też tego nie chciałam wiedzieć. Nie odpowiedziałam nic więcej. Już postanowiłam sobie, żeby nic więcej nie powiedzieć. To nie miało znaczenia żadnego. Nie interesowało mnie już kompletnie. Nic nie obchodziło.
- Więc nie należało mi się? - zapytałam w końcu jednak przerywając powzięte wcześniej milczenie. Nie chciałam w sumie, ale słowa same dobiły się na zewnątrz waląc w wyjście już od jakiegoś czasu. - Dowiedzieć od ciebie, że masz to swoje magiczne romantyczne połączenie? - mówiłam i mówiłam i mówiłam rzeczy, których nie chciałam wypuszczać, nie chciałam powiedzieć. Ale już było za późno. Skoro mówić zaczęłam. - Zamierzałeś w ogóle kiedykolwiek mi powiedzieć? Czy zwyczajnie uznałeś że nie ma to znaczenia, bo - co właściwie? W głębokim poważaniu miał posiadaną przeze mnie wiedzę? Nie robiło mu różnicy, co by się mogło stać z moim sercem gdybym odpowiednio go nie zabezpieczyła wcześniej? Coś ścisnęło mnie nieprzyjemnie odwróciłam głowę. A potem odwróciłam się na pięcie. - Zresztą nieważne. Nie chcę już nic wiedzieć. Zapomnij. Nie powinnam była pytać. - wolałam nie wiedzieć. Bo to i tak nie miało znaczenia. Nie miało teraz nie miało już wcześniej.
- Świetnie że ty wiesz o nich tak wiele! - odcięłam się, nie odwracając w jego stronę. Pociągając za drzwi ze złością, żeby energicznie je otworzyć. Zatrzymałam się w pół kroku, kiedy odezwał się ponownie. Zamarłam, nabierając powietrza w usta w jednej chwili zwracając się w jego stronę. Podchodząc ze złością wymalowaną na twarzy. Uniosłam ręce i uderzyłam nimi w jego klatkę piersiową, bo właśnie rzucał na mnie najgorszego sortu klątwę. Cofnęłam się o krok marszcząc w złości brwi i mrużąc oczy.
- A żeby ci kamyk wpadł do buta i uwierał wiecznie, Jamesie Doe! - powiedziałam tylko tyle. Albo aż tyle. To byłaby adewkatna kara, tak myślałam przynajmniej w tym konkretnym momencie. Pewnie jutro mi przejdzie. Pewnie na pewno nawet, ale martwić się będę tym jutro. Dzisiaj niekoniecznie. Już się nie zatrzymałam. Tym razem zamilkłam już na dobre. Całkowicie, nie zawracając zaciskając obie dłonie w pięści wychodząc, ze stajni pełna irytacji.

| zt? :<


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]09.02.22 13:27
Nie skomentował jej słów, przekładając szczotkę na kolejne, nowe miejsce. Jak na złość wszystko zdążył zrobić wcześniej, próbując się uwinąć, zrobić to jak najlepiej. Chciał dobrze wypaść, udowodnić wujostwu Neali, że nie będą żałować jego przyjęcia. Był pracowity, zaradny, potrafił zrobić wiele rzeczy, ale nie przewidział, że zwyczajna rozmowa przeobrazi się w taką wymianę zdań, a w końcu w kłótnię. Puścił mimo uszu jej odpowiedź; pokiwał tylko głową na znak, że rozumie, chociaż to niczego nie zmieniało. Wciąż uważał, że nie miała na to żadnego wpływu. Była uparta jak osioł, ale nie wypadało jej tego powiedzieć na głos. Zamknął drzwi drewnianej szafie, w której znajdował się olej do kopyt, pomady. Nie dziś. Zatrzymał się dopiero, kiedy wybuchła. Wyprostował nagle, spoglądając w jej kierunku, unosząc brwi. Słuchał jej, nie wierząc jak zareagować, aż w końcu wypuścił powietrze z płuc.
— Przepraszam...— wydukał nieporadnie, ze wstydem. — Nie wiedziałem, że... Leon złamał ci serce — bąknął jeszcze, spuszczając wzrok. Niepotrzebnie się odzywał, prowokował ją. Tak naprawdę nic nie wiedział o niej ani o jej relacji z Leonem. Na sylwestrze jak przez mgłę widział ich razem, pamiętał, że wziął go za jej chłopaka, ale później, kiedy wytrzeźwiał, dostając od niej w twarz sprawy nie potoczyły się tak, jak powinny.
Spojrzał na nią w końcu, wycierając dłonie o biodra i rozkładając je później na boki w niezrozumieniu.
— To nieprawda. To ty się mylisz— odpowiedział ze spokojem, bez prowokacji. — Jesteś mądra, uczysz się tego wszystkiego ciągle, historii magii i tak dalej. Zdolna... Troskliwa. Jak wtedy, w lesie, uparliśmy się, że nic nam nie jest — on się uparł — A ty i tak się nami zajęłaś. Uprzejma. Zaprosiłaś nas po wszystkim do siebie, chociaż nie musiałaś. Nie zrobiliśmy nic, żebyś czuła się nam dłużna cokolwiek. I jesteś bardzo ładna... Mówiłem ci... — Nie odważył się powtórzyć własnych słów, szczególnie tych z sylwestra. Wtedy kierował nim alkohol, dziś wiedział, że nie powinien był. Dalszych słów nie skomentował, gubiąc się — czy ironizowała, czy wciąż mówiła poważnie? Wykorzystała właśnie to, co powiedział. Chciał ją sprowokować, udało mu się, ale nie podobał mu się osiągnięty efekt. Czuł się głupio, idiotycznie. Spuścił wzrok, milcząc. Nie wiedział, co jej powiedzieć.
— Tobie? — spytał, szczerze i całkowicie zbity z tropu. Brwi ściągnęły się ku sobie, ale szeroko otwarte oczy patrzyły prosto na nią, wyrażając całkowite skołowanie. O czym ona mówiła, o co jej się rozchodziło? Skąd ten ton, te pretensje? To nie była żadna tajemnica, nigdy tego nie ukrywał, po co miałby? Patrzył na nią, jak się złości, denerwuje. Słuchał kolejnych jej słów, podszytych ironią, gniewem. Poczuł si dotknięty jej słowami, ale nie potrafił odpowiedzieć jej tym samym. Złością. Słuchał w milczeniu wszystkich zarzutów w ciszy, próbując podejść do tego z obojętnością, jakby to były kolejne bezpodstawne zarzuty jakie kierowano w jego stronę. Ale nie były.
Powinien dać jej wyjść, ale czuł się fatalnie. Wszyscy go opuszczali. Albo to on opuszczał wszystkich. Wciąż koło toczyło się nieustannie. Widział, że ona czuła się jeszcze gorzej i to przez niego. Ruszył więc za nią, wybiegł żeby zagrodzić jej drogę bez tej kurtki, którą powiesił w stajni.
— To nie tak. Powiedziałbym ci, ale nie było okazji — próbował się wytłumaczyć. — Poczekaj, wyjaśnię ci to — próbował ją zatrzymać, idąc obok, aż w końcu stanął przed nią, zagradzając jej drogę. Czuł się idiotycznie, bał się, że wygłupi się tym, co powie, może podłoże tej złości tkwiło gdzie indziej. Ale nie mógł jej dać wyjść w takim stanie nie mówiąc nic. Okazała mu życzliwość, pomogła mu. — Kiedy wymordowali nam bliskich rozpierzchliśmy się po kraju, nie mogliśmy się znaleźć dwa lata. Kiedy my się spotkaliśmy nie miałem nawet pojęcia, czy kiedykolwiek ich znajdę! Nie miałem pojęcia, że znasz się i utrzymujesz kontakt z Sheilą! — podniósł głos, próbując złapać jej spojrzenie. — Powiedziałaś w Lynmouth, że wierzysz, że bratnie dusze, zawsze trafiają do siebie ponownie. Miałem taką, ale to nie jest coś o czym się mówi w takich chwilach. Zwłaszcza, gdy myślisz, że nie żyje. Albo nigdy więcej jej nie spotkasz. Nie wiedziałem, czy spotkam. Nie natrafiłem na żaden ślad przez dwa lata. A później... Nie wiem, myślałem, że Sheila ci powiedziała. Przyjaźnicie się. Myślałem, że wiesz. To nie jest tajemnica. Nie było powodu, żebym miał ją przed tobą. Mało kto o tym wie po prostu... Nie wiedziałem, że.. — urwał, próbując wciąż ściągnąć na sobie jej spojrzenie. Czuł coś dziwnego, rosnącą wewnątrz siebie panikę. Nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło, nigdy nie musiał się tak tłumaczyć. — Że możesz chcieć wiedzieć. Mieć nadzieję...— Bo przecież nie było powodu, dla którego ktoś chce wiedzieć dla samej wiedzy. Może mógł to przewidzieć chwilę wcześniej, jeszcze tam, na padoku, zakończyć ten temat, ale ni wierzył, że to mogła być prawda. Że mogłaby być nim zainteresowana.— Neala... — szepnął błagalnie, patrząc na nią.




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]09.02.22 19:45
Tego już nie byłam w stanie zatrzymać. Słów, które wydostawały się na powierzchnię. Tych, których nie chciałam nigdzie i nikomu wydać. Ale nie tylko ich. Wszystkie właściwie były niepotrzebne. Wiedziałam od samego początku. Wiedziałam, że nie powinnam była pytać. Chociaż nie zakładałam, że wszystko potoczy się w taki sposób, że rozmowa obróci w tę stronę. Nie chciałam tego.
- Nie złamał. - zaprzeczyłam w złości marszcząc brwi. Ale mógłby gdybym nie była ostrożna dostatecznie. Sprawił mi przykrość z pewnością. Ale potrafiłam żyć z tym odrzuceniem. Zresztą, kogo oszukiwałam, był starszy sporo i miał zostać aurorem, a ja potrafiłam cóż… nic konkretnie byłoby najlepszym określeniem. A mimo to uwierzyłam Mare, że herbata, to coś ważnego dla nich. Coś wyjątkowego. Coś niosącego informacje. Ale te które ja dostałam były z tym całkiem sprzeczne. - Ale były blisko niebezpiecznie gdybym wcześniej sobie czegoś nie postanowiła. Z tymi swoimi komplementami z tymi zaproszeniami, herbatami... - które potem okazały się nieporozumieniem. Ale tego nie dodałam. Ja byłam jednym wielkim nieporozumieniem. Naiwnym, spragnionym komplementów. Że jedno zmysłowanie starczyło, żebym przez chwilę to rozpatrzyła. Ale postanowiłam wtedy solenniej, dokładniej. Że więcej sobie nie pozwolę. Więcej się nie złamie.
A wracając do Jamesa to jeszcze mu pomogłam wymieniając czym jestem dokładnie. Jak bezbarwną i nieciekawą. Strachliwą a może spłoszoną. Nieważne, ale kiedy znów zanegował moje słowa, spokojnie, spojrzałam na niego marszcząc brwi i nos do kompletu.
Nie byłam mądra. Nie tak jak ci, którzy przychodzili mnie czegoś uczyć. Po prostu wiedziałam trochę. Może i zajęłam się nimi. Gdybym potrafiła być całkiem uprzejma, miałabym lepszy charakter. Byłabym choć trochę mniej okropna. Dopiero ostatnie słowa przyciągnęły moje spojrzenie które spojrzało spod zmrużonych powiek. W to, nie wierzyłam ani trochę. Chciałam, ale nie umiałam. Nie mogłam. Nie powinnam. Leon też swoje mówił. Zresztą, co mi po tym było? Nic. A może nawet było to jeszcze gorsze. Więc chyba po prostu nie wytrzymałam, tego upokorzenia, tego że dowiedziałam się jako ostatnia. Że żyłam w tej nieświadomości i gdyby nie sylwester żyłabym w niej nadal pewnie jeszcze trochę. A on jeszcze dumnie twierdził, że obrączką znakuje się bydło albo konie. Zacisnęłam wargi, kiedy jedno słowo ubrane w pytanie opuściło jego usta. Skrzyżowałam z nim tęczówki. Kiedy on zmarszczył brwi swoje. To był błąd, wiedziałam to już od chwil kilku, a mimo świadomości, mimo postanowień mówiłam dalej. W końcu zmądrzałam trochę. W końcu wyszłam pozostawiając po sobie swoją własną klątwę. W końcu miałam wziąć głębszy oddech. Ale słyszałam, że ruszył za mną. Zaraz był obok.
Powiedziałbym ci, ale nie było okazji.
Okazji było więcej niż trochę. Nic trudnego powiedzieć. Hej, mam żonę. Szukam jej tak jak She. Przesunęłam spojrzenie na niego, bo zagrodził mi drogę, nic nie mówiąc. Zrobiłam krok w prawo i ruszyłam dalej w obraną stronę. Wyjaśni, nic już do wyjaśniania nie było. Już wiedziałam, dlaczego nie nosi obrączki. Wiedziałam, że ma żonę. Bratnią duszę, którą ja nie jestem ani trochę. Piękną, śliczniejszą niż noc obsypana gwiazdami w letnią porę. Stojąc obok musiałam prezentować się blado, tak jak przy Paprotce. Przecież mi nie zależało. Nie obchodziło. Nie potrzebowałam tego ani trochę. Zatrzymałam się, kiedy zagrodził mi drogę ponownie nie dając się już wyminąć. Wsadziłam więc dłonie w kieszenie płaszcza i uniosłam brodę, spoglądając gdzieś przed siebie, nie patrząc na niego. Proszę bardzo, niech powie co chce. Nie miał pojęcia że znam She, to prawda, wiedziałam, że mówił prawdę. Ale od tego czasu nadal pozostawało sporo możliwości. Sporo czasu. Kiedy znalazł się z Eve? Miała piękne usta, cała była piękna. Ona była jego, a on był jej. Prosta sprawa całkiem, no nie? Pewnie się całowali też. Pewnie wię... Przygryzałam dolną wargę. Nieważne. Nie obchodzi to mnie. I powiedziałam tak o duszach i wierzyłam w to. Życzyłam im, żeby się odnaleźli wszyscy. Chciałam tego, dla She. Więc jaki miałam teraz problem? Wzięłam w płuca wdech. Nie wiedział, że co? Moja brew powędrowała do góry a tęczówki przesunęły się na jego twarz. Milczałam, z uniesienia jednej brwi, przechodząc do marszczenia obu. Musiałam być cała czerwona i nie wiedziałam, czy ze złości, wstydu czy zażenowania, ale to była ostatnia rzecz, która mnie teraz zajmowała. Dopiero dźwięk mojego imienia, to jak je wypowiadał sprawiło, że otworzyłam wargi, najpierw biorąc wdech, przymykając na kilka sekund oczy, Zastanawiając się. Wściekłam się, ale właściwie o co? Nie byłam już sama pewna o co mi chodziło. Skonfundowałam się sama. Chciałam wiedzieć, ale po co, skoro mi nie zależało. Wygłupiłam się. Ale też żeby to pierwszy raz, to przecież wcale nie.
- Rozumiem. - powiedziałam więc, potakując krótko głową. Rozumiałam naprawdę? Znaczenie to miało jakieś? Chyba i tak i nie. Wybiorę teraz nie. Ale nie chciałam, żeby uznał że musi odejść - potrzebował pracy. Chciał ją mieć. Zadbać o swoją rodzinę. Okropnym egoizmem byłoby kazać mu zrezygnować przez jedną kłótnie. - Spór to normalna rzecz, dobrze że wszystko jasne już jest. I tak muszę iść, mam dzisiaj odwiedzić kuzyna Elroya, może mi podpowie w sprawie Basila. - dodałam jeszcze przesuwając się w bok. Brzmiało jak marna wymówka, ale naprawdę miałam jechać do Derby po tym, jak pomogę w stajni. Uniosłam rękę, żeby poklepać go po ramieniu i wyminąć. Koślawo to wyszło, marnie, ale brodzie nie pozwoliłam opaść. Tyle byłam w stanie dla niego zrobić. Zaakceptować jego obecność. Przyzwyczaić się do niej. Właściwie lubiłam kiedy był obok, bo inaczej patrzył na niby tą samą rzecz. Niepotrzebnie pytałam. Niepotrzebnie wypowiadałam kolejne słowa. One i tak nie miały nic wnieść.
- Ach i nie mam nadziei. - już nie? Nigdy nie miałam? Nie chciałam mieć? Któreś na pewno, prawda? Zaprzeczyłam więc kiedy mijałam go licząc na to, że tym razem mi na to pozwoli, nie zamierzałam się do niczego przyznać. Bo nie było do czego. Niczego od niego nie chciałam. Kompletnie nie. Obróciłam się zaczynając iść tyłem do przodu. - Nie musisz się tym przejmować. Zero zakochiwania. - przypomniałam mu, unosząc kąciki ust w uśmiechu, chociaż broda zadrżała mi - z zimna na pewno. Kontrola serca należała do mnie. Wybór był mój. Miałam na to wpływ. I wybrałam. - Zwłaszcza w żonatych. - mruknęłam wywijając teatralnie oczami, posyłając w jego kierunku uśmiech, który obejmował jedynie wargi. - To dobrze, że odnalazłeś swoje bratnie dusze. - bo to naprawdę nie było źle. Każdy swoje miał. Każdy swoje w końcu odnajdywał. Jeszcze tylko chwilę. Odwróciłam się żeby zrobić kilka kolejnych kroków. By zaraz znów się zatrzymać.
- Nadal mogę cię zdzierżyć, James. Wracaj po kurtkę, bo się pochorujesz. - dodałam, po krótkim namyśleniu, odwołując się do wcześniejszej rozmowy sprzed kilku dni. By zaraz ruszyć dalej. Coś jeszcze mi się przypomniało. - Odwołuję to z kamieniem! - dodałam jeszcze unosząc rękę, żeby machnąć nią na pożegnanie. Jutro będzie nowy dzień. Jutro nie będzie miało żadnych błędów i źle wypowiedzianych słów. Nie tak zadanych pytań. Jutro znów będzie normalnie. Wszystko się ułoży samo, naturalnie. Byłam tego pewna.

| zt? :thnking:


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]26.02.22 20:50
13 luty

Nieważne były już te obrączki z wcześniej całe. Nieważne nadzieje czy ich brak raczej. Normalnie, że brak. Żadnych nadziei nie miałam i mieć nie zamierzałam. Nie chciałam. Nic nie oczekiwałam. Nieważne było moje (nie)zakochiwanie, bo cała byłam wściekła. Zła. Właściwie kiedy znalazłam się w Ottery ruszyłam prosto w stronę stajni. Zawróciłam jednak zaraz wchodząc do domu, żeby dać znać że już jestem i sprawdzić czy wuja i cioteczka w tym domu są. Wolałam, żeby nie słyszeli tych rewelacji wszystkich. Chwilę potem znów na stajnie ruszyłam. Rude włosy rozwiewał mi wiatr, jakiś kosmyk zaplątał się w usta a potem wiatr zwiał mi więcej włosów na twarz. Zatrzymałam się zła, odciągając mało elegancko je z twarzy, szybko, niezgrabnie jakoś tak. Zgrabna i tak nie byłam jakoś strasznie. Nikt takiej niezgrabnej i tak by nie chciał wcale. Zresztą… NIEWAŻNE. Pchnęłam drzwi wejściowe i nie bawiąc się w żadne cześć, czy inne powitania zatrzymałam kilka kroków od niego. Miałam nie przychodzić sama, nie mówić nic nowego, żeby nie żałować potem tego gadania.
Ale tym razem musiałam.
- Co jest z wami wszystkimi nie tak?! - zagrzmiałam, nie czekając jednak na żadną odpowiedź. Bo od dziś zasadę już konkretną miałam. O nic, nigdy, nie pytać żadnego Doe - żadnego poza Sheilą.
- Twój brat to największy bałwan jakiego spotkałam w ciągu wszystkich lat mojego życia. Głupek większy od Darylla!! - zaczęłam od razu, póki jeszcze pamiętałam dokładnie co chciałam powiedzieć. Wzięłam wdech w usta, nie dając sobie wejść w słowo. - Najpierw mnie wyzywa na pojedynek, żeby potem zaproponować kradzież piwa - PIWA, a później spacer. - przeszłam parę kroków, ale nie w jego kierunku, tylko równolegle do miejsca w którym stał, musiałam rozchodzić tą wściekłość. Zwróciłam energicznie na pięcie zatrzymując się z wyrzutem rozkładając ręce. - SPACER. SPACER, JAMES! - dopiero teraz po raz pierwszy złapałam jego spojrzenie. Może nie powinnam? A nieważne. Powinnam czy nie. Trudno. Już zaczęłam i tak zawsze robiłam to co nie powinnam. I mówiłam też. Wszystko jedno mi było, czy się wygłupiłam czy nie. Przed nim mogłam już i tak nic nie było.
- I nie dociera nic do niego, nie słucha nawet jak mu się mówi, że ma się odgnomić. - prychnęłam na nowo rozpoczynając wędrówkę. Spoglądając na sufit pomieszczenia. - Te słowa uznaje za dobry moment, żeby zaproponować wiesz co? - zapytałam zatrzymując się znów gwałtownie zwracając w jego kierunku, ale nie zmniejszając odległości. Nie poczekałam na odpowiedź na to pytanie, bo retoryczne było. - WIESZ CO MI ZAPROPONOWAŁ?! - uniosłam głos, ponawiając to samo pytanie tak samo retoryczne jak to przed chwilą. Zrobiłam gwałtownie krok w przód. - Że mnie nauczy JAK PRZYJMOWAĆ KOMPLEMENTY!!! - wyrzuciłam z siebie biorąc wdechów kilka głębokich, bo chyba przez chwilę zapomniałam jak oddychać w ogóle. Nie wiedziałam, to właściwie jakiś dar był potrafić mnie obrazić w co drugim wypowiadanym słowie. Ale ja jeszcze nie skończyłam swojej tyrady właściwie bardziej zajęta gorączkowym dreptaniem niż sprawdzeniem, czy słucha mnie w ogóle, albo jaką ma minę i czy to był odpowiedni moment żeby ziemie prosić o rozstąpienie. Ale właściwie, to kolejne postanowienie - żadnych rozstąpień, koniec, nada. Nie było po co tak czy siak, próbować lepszą być niż byłam czy wstydzić się samej siebie. I tak sama z sobą miałam być. Z nikim innym. Ba, nikt nie interesował mnie tak czy siak. Ani ja nikogo, prawda?
- A wiesz po czym wywnioskował, że takowych przyjmować nie umiem? - nie wiedział, ale ja zwyczajowo już dzisiaj nie czekałam na odpowiedź - bo, pamiętałam, żadnych pytań zadawanych nie będzie. Znaczy te były, ale na odpowiedzi jak nie zaczekam, to jakby ich nie było. Prawda? Prawda. - Bo wyobraź sobie, nie ucieszyłam się, jak mi powiedział że jestem piękna, a She jeszcze piękniejsza. No normalnie wdzięczna królewiczowi być powinnam! Ugh. - zakręciłam znów gwałtownie na pięcie. - I zamiast się zamknąć, bo wyraźnie mu powiedziałam, że mnie nie interesuje w Ż A D E N sposób to nadaje dalej coś o księżycach i słońcach i pięknościach. A potem gada, że chwalenie pięknej panny nigdy nie jest GŁUPIĄ RZECZĄ!!! Za sport to uważacie czy jak?! - w końcu się zatrzymałam i nie zauważyłam że zadałam pytanie. Na trochę dłużej niż ułamek sekundy. Wzięłam potężny wdech w płuca. Zaplotłam dłonie na piersi.
- Jak Godryk mi świadkiem, kończy mi się cierpliwość. Zaraz się jak to bydło zaobrączkuje sama… - zacięłam się na chwilę w gorączkowym myśleniu - ze sobą - kiwnęłam głową na potknięcie temu pomysłowi. - żeby światu wysłać odpowiednią wiadomość. Będę należeć do siebie i z półki kupnej raz na zawsze się ściągnę. - zadecydowałam, choć z początku to jedynie absurdalna myśl na rozwiązanie problemu była.
- Oh. - zaraz zdziwienie wraz z zaskoczeniem przez moją twarz przebiegło. Uniosłam jedną z dłoni w kierunku ust. Palec wskazujący przesunął się po dolnej wardze i pociągnął ją nieświadomie. Kilka razy uderzyłam nim - tym palcem - lekko w brodę. - To właściwie świetny pomysł jest. - mruknęłam trochę spokojniej spoglądając na bok. Wargi zacisnęłam na palcu marszcząc brwi. - Będę potrzebowała przysięgi…. i świadka… i obrączki… Od razu się za to zabiorę. - stwierdziłam odwracając się na pięcie w kierunku wyjścia. Tak szybko jak weszłam miałam wyjść - taki plan był od razu. Zaraz jednak sobie przypomniałam po co właściwie i dokładnie tu weszłam. Zatrzymałam się więc i odwróciłam w stronę Jamesa głowę. - Zajmij się nim, Jimmy, proszę. Bo jednak to zadanie - co przyznaję niechętnie - ponad moje siły jest i sama z nim radzić sobie już nie chcę. - oznajmiłam, poprosiłam, wyartykułowałam prośbę. Z sukcesem, bez postawienia pytania. Bardzo dobrze, Neala.
Bardzo dobrze.

| zapomniałam dodać jakiś mam zestaw i granatowy płaszcz


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Stajnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach