Wydarzenia


Ekipa forum
Stajnia
AutorWiadomość
Stajnia [odnośnik]02.02.22 0:21
First topic message reminder :

Stajnia

Bardziej po lewo za domem i ogrodzoną białym płotem częścią ogrodu znajduje się dodatkowy, drewniany budynek w którym znajduje się stajnia. Od domu dzieli go nieduża odległość, jednak przejście podczas zimowych dni wymaga odziania odpowiedniej odzieży. Wewnątrz wygospodarowana jest niewielka ilość miejsca na niezbędne narzędzia, reszta przeznaczona jest dla koni. Wokół zabudowane jest drewniane ogrodzenie, określające wielkość wybiegu dla hodowanych koni.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Re: Stajnia [odnośnik]27.10.22 7:54
Zmarszczył brwi, słuchając tych - i twierdził to z całą sympatią do Neali - bzdur. Bo jak to można planować się nie zakochać? Roratio mając za przodków bohaterów jednej z najbardziej romantycznych historii czarodziejskiego świata o miłości myślał i nie miał zamiaru jej unikać.
- Hmm, a to nie tak, że zakochanie przychodzi samo? Szczególnie wtedy, kiedy go nie planujemy? - zagadnął. On sam przecież nie planował oddawać po kawałeczku swojego serca pewnej damie o delikatności motyla i sercu gorejącym smoczym ogniem. To przyszło samo z każdą, kolejną rozmową, następnym spotkaniem. - Och tak, nie raz. Ale chyba jeszcze nie tak prawdziwie - jako chłopiec miał wiele zauroczeń czy to wśród dam wirujących w rytm granego walca, czy koleżanek mijanych na korytarzu. Ale jeszcze nigdy nie zakochał się tak, aby zaryzykować zerwaniem sojuszu z innym rodem, aby pojąć za żonę swoją wybrankę. Miał oczywiście na myśli swojego brata - Archibalda, który (zaskakując przy tym swojego brata) postawił wszystko na jedną kartę, chcąc za żonę pojąć Lorraine. - Oficjalnie nie, ale już mniej oficjalnie... - przecież pod tytułami, drogimi materiałami czarodziejskich szat nadal był jedynie młodzieńcem, który szczególnie w pewnym wieku nie mógł pozostać obojętnym na wdzięki swoich rówieśniczek. - A ty, Jimmy? - zagadnął. Bo skąd mógł wiedzieć, że James miał to szczęście i odnalazł już panią swojego serca. Wolał nie zakładać niczego z góry.
- Ach tak, rozmawiałem i jest przychylny naszemu pomysłowi. Musielibyśmy dograć szczegóły dystrybucji i przedstawić mu już gotowy plan działania - w swoim roztrzepaniu zapomniał, że to jedna kwestia, którą chciał poruszyć z Nealą dzisiejszego dnia. Ostatnio miał - zaskakująco - pełne ręce roboty. Archibald angażował go w coraz większą ilość działań i projektów mających miejsce na terenach Dorset. Poza tym Rory chętnie wspierał działania zaprzyjaźnionych rodów. Nie porzucił jednak myśli, która spontanicznie zaczęła rodzić się podczas ich ostatniego spotkania.
Wszelkie rozważania i kalkulacje musiały jednak poczekać. Rozproszone przez wiatr myśli potem już szybko ściemniały w obliczu ogłuszającego, tępego bólu, pulsującego w ciele Roratio. Bólu, którego źródła jeszcze nie umiał zlokalizować.
- Żyję, żyję - rzucił niezbyt przejęty upadkiem. Jeżeli Jim spodziewał się po nim teraz lordowskiego płaczu i złości z uwagi na niepowodzenie to jedynie częściowo miałby rację. Owszem, upadek ugodził jego męskie ego, ale rozsądek podpowiadał mu, że to przecież pierwszy raz i przypominał te wszystkie upadki z miotły podczas pierwszych lotów czy też meczy Quidditcha. - Nic mi nie jest, Nel, zaraz będzie dobrze - powiedział, powoli podnosząc się na łokciach i zwracając spojrzenie niebieskich oczu w ich stronę. - Miewają swoje kaprysy, jak tu ich nie kochać - odparł żartobliwie i ponownie uśmiech pojawił się na usłanej piegami twarzy. Cóż, najpierw Neala teraz Bibi, widocznie zmówiły się przeciwko trójce muszkieterów. W czasie, gdy stopy Neali dotknęły ziemi, Roratio siedział już wyprostowany, powoli podnosząc się z pozycji leżącej. - Wypadłbym na niej bardzo niekorzystnie - zauważył. Bo przecież dżentelmenowi nie wypadało spadać z konia w obecności damy. Nijak się to miało do obrazu lorda sprawnego, chroniącego damę przed najgorszym złem i najstraszniejszą marą. Dłonią potarł tył głowy. - Gdyby Archibald albo Mare pytali, nauki jazdy konnej przebiegły bez większych uszkodzeń - zaśmiał się. Znał przesadnie opiekuńczą naturę swojego rodzeństwa. Pewnie od razu by zaczęli wymyślać i prawić mu morały, których w tym momencie nie potrzebował.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Stajnia [odnośnik]04.11.22 21:32
Mówiłam - a może odpowiadałam - tak jak miałam w zwyczaju. Szczerze i w zgodzie z tym co sądziłam. Wiedząc dokładnie co James myśli w całej tej sprawie, ale uparcie trzymając się powziętego wcześniej zdania. Przeczuwając, że moje słowa i tak nie zostaną całkowicie bez komentarza. Ale odpowiedź na nie dostałam najpierw od Roratio. Zerknęłam na niego przekrzywiając głowę. A potem wywróciłam oczami właściwie pewnie wprawiając w okrężny ruch powietrze wokół.
- Niech przyłazi. Pogonie je, aż się za nim kurzyć będzie. - mruknęłam zawijając dłoń w pięść ci pokazując ją kuzynowi obok. Banialuki, frazesy powtarzane z jednego na drugiego. Nic się znikąd samo nie weźmie przecież. A ja już zaplanowałam dokładnie i całkowicie, że zakochiwać się nie będę. Wywróciłam oczami kolejny raz na słowa Jamesa mruknięte pod nosem, ale nie skomentowałam ich w sposób żaden. Znawca się znalazł kolejny. Brwi zaraz mi drgnęły na zadane przez niego pytania. A wzrok, mimowolnie, ciekawsko przesunął się w kierunku Roratio. Zmarszczyłam odrobinę brwi. Zakochał się nie na prawdziwie? Czyli właściwie jak to było? Zaraz poczułam, jak na policzki wchodzi mi czerwień. Ale kolejne pytanie sprawiło, że straciłam całą ciekawość. Odbita piłeczka nie mogła przynieść mi niczego, czego już nie wiedziałam. A jednocześnie, poczułam się gdzieś za nimi w doświadczeniu. Nie kochałam. Nie miałam żadnego chłopaka. Westchnęłam do siebie ciężko.
Nieważne.
- Oh, fantastycznie! - ucieszyłam się widocznie i dźwięcznie przy okazji też. - Napiszemy więc później listy do reszty nestorów, dobrze? I opracujemy te plany. Nie ma na co czekać. - zaczęłam snuć nie chcąc odkładać tego na kiedyś tam, skoro sprawą można było zająć się dzisiaj jeszcze.
Ostrzeżenie wypowiedziane przez Jamesa skupiło moją uwagę szybko pozwalając zapomnienie o wszystkim innym. Cóż, może nie zapomnieć, ale rozważania odłożyć na bok, kiedy próbowałam znaleźć jakieś miejsce dla własnych dłoni obawiając się, że to już będzie całkowity i wyraźny objaw jakiegoś lepienia się, które nadal dudniło mi wyraźnie w głowie. Ale brak czasu, jakiejkolwiek możliwości dłuższego pomyślenia sprawiły, że wyrzuciłam ręce do przodu, łapiąc go trochę na oślep, trochę zgodnie z przeczuciem. Niedokładnie, niechlujnie prawie, czując, jak jedna z dłoni zsuwa mi się po jego koszuli. Ciepła dłoń złapała moją, tą uciekającą. Poczułam jej ciepło. Przesunął mi rękę, przyciskając ją do boku, jakby to nie było nic takiego, kiedy ja się zastanawiałam, czy właśnie… no właśnie. Ale i ten problem chwilowo umknął pod adrenaliną, która zafalowała wewnątrz mnie połączona z troską o Roratio. Policzki zaróżowiły się odrobinę, ale nie wiedziałam, czy od tej ręki, adrenaliny, czy wiatru, który muskał je gdy jechaliśmy razem.
- A mężczyźni, hm? Mężczyźni jacy są? - zapytałam więc wielkich znawców mrużąc lekko oczy, unosząc brodę ku górze, wydymając odrobinę usta, ale efekt niby złości burzyły zaczerwienione policzki i roziskrzone oczy. Wyprosić sobie miałam od razu, żadnego z nich nie próbowałam się pozbyć ani razu. Znaczy, pierwszy raz z Jamesem się nie liczył. Ale POZA nim, nie korzystałam z żadnych momentów przecież. Bzdury kompletne, wywróciłam oczami, unosząc rękę, żeby uderzyć nią lekko w głowę Jamesa z krótkim cichym stwierdzeniem. Ale mimo wszystko, w oczach nadal świeciły się iskierki - mimo, że słowa wypowiadałam całkowicie poważnie. Rozchyliłam w oburzeniu usta na jego słowa. Ale kącik ust drgnął mi zdradziecko. Skrzyżowałam z nim na chwilę tęczówki, by przenieść je na wyciągniętą rękę. Uniosłam swoją przesuwając włosy na plecy, a potem skierowałam ją w stronę tej jego, ale zmieniłam jej kierunek. Nie powinnam. Chyba. Może. Co jeśli dotykanie, to lepienie? Mina mi zrzedła na jedną krótką chwilę. Uciekłam spojrzeniem. Próbując wciągnąć nieskutecznie na usta uśmiech. - Nic nie wiesz, Jamesie Doe. - odpowiedziałam cicho, próbując by zabrzmiało lekko, jak żart, albo kulturalne kłamstwo - bo wiedział dobrze, podobało mi się - ale chyba wyszło mi dość średnio. Zsunęłam się z Montygona więc sama. Tak na wszelki wypadek. Pomarańczowa spódnica pociągnęła się za mną do góry, a potem opadła i zafalowała, kiedy stopy dotknęły podłoża. Gdy wystosował propozycję spojrzałam na niego do góry, unosząc rękę, żeby założyć sobie za ucho rude kosmyki. - Gdybyś mógł. - zgodziłam się krótkim skinieniem głową, usta układając w dziękujący uśmiech, choć wydawał mi się trochę wymuszony. - Może by mnie urzekła twoja heroiczna próba. - spróbowałam pocieszyć Roratio odnośnie tej randki całej, ruszając w jego kierunku. A siebie odciągnąć od ponurych myśli po spotkaniu z Sheilą. - I wdzięk z jakim zniosłeś porażkę. - splotłam dłonie przed sobą, przytykając ją pod brodę. Zamrugałam kilka razy, by zatrzepotać teatralnie rzęsami i westchnąć niczym całkowicie zakochana panna. Zaraz zaśmiałam się, wyciągając jedną z dłoni w jego stronę by pomóc mu wstać. - Sama prawda. - odpowiedziałam na wspomnienie kuzyna Archibalda i kuzynki Mare. - Ty jesteś cały. Bibi też cała. Żaden płot nie został połamany. Szkód praktycznie brak. - podsumowałam tą wycieczkę nie wliczając w nią obitego ciała Roratio, skoro sam twierdził, że pomocy nie potrzebował. - I nauczyłeś się czegoś, prawda? - zapytałam przekrzywiając lekko głowę. Byłam w sumie ciekawa, czy w ogóle podobało mu się to, czego doświadczył. Znaczy, no może poza moim wybuchem i samym upadkiem. Odnalezienie Bibi nie zajęło Jamesowi długo. Niewiele później pojawił się obok. Przesunęłam na niego wzrok, uśmiechając się pogodnie, tym razem szczerze. - Dziękuję. - powiedziałam, łapiąc jego spojrzenie. Było dobrze. Podeszłam do Bibi, by przesunąć dłonią po jej sierści i zaśmiać się, kiedy zastrzygła uszami. - Miałeś jakieś problemy? - zapytałam go jeszcze, chociaż wątpiłam, by jakieś mógł mieć. Spojrzałam na Roratio. - Wracamy? - właściwie zapytałam ich obu, jednak decyzję pozostawiłam kuzynowi. Nie do końca pewna, czy wizja ponownego wejścia na konia mu się uśmiechała. Może wolał spacer?


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Stajnia [odnośnik]29.11.22 14:27
Słuchając Roratio, wyjaśniającego Neali cały proces i ideę zakochiwania się, uśmiechnął się pod nosem, mając wrażenie, że dokładnie takich samych argumentów używał on sam w bardzo podobnej rozmowie. Prowadząc ostrożnie konia jeszcze zanim wpadł na szalony pomysł i rzucenie chłopaka na głęboką wodę, zerkał raz po raz na niego, w międzyczasie podpowiadając mu, co powinien zrobić i poprawić. Zerkał na jego dłonie, bo ludzie, którzy pierwszy raz wsiadali na konia najczęściej ciągnęli za pysk, a to nieszczególnie zachęcało do współpracy, a nie chciał, by Bibi musiała się męczyć. Parsknął cicho, na słowa Neali, ale szybko się opanował, nie chcąc podejmować dalej tej dyskusji.
— Uhm – mruknął twierdząco, niemalże wyobrażając sobie ten kurz, jak miłość uciekać będzie przed dziewczyną, uznając ją za beznadziejny przypadek. — Cóż... parę razy... — wyznał z fałszywą nieśmiałością, spoglądając porozumiewawczo na Roratio. Wzruszył ramionami. Miał wielkie serce, bardzo pojemne. W szkole często go to dopadało, oglądał się za dziewczętami, szczególnie intensywnie w ostatnich latach, ale potem wszystko uległo zmianie. Zakochał się w tej, która została jego żoną, a do szkoły po ślubie już nie wrócił. Gwałtowny zryw nie był może najlepszym pomysłem. Ze współczuciem spoglądał na Roratio, nie spodziewał się, że tak się to skończy. Wypuścił go w pole. Tłumaczył sobie, że nie zrobił tego przecież świadomie, nie było powodu, dla którego miałby spróbować ośmieszyć Prewetta. Był sympatycznym chłopakiem i wydawał się kimś, kogo mógłby polubić od razu. Mimo to być może podskórnie prawda była inna i choć zapierałby się, że nie, podświadomie właśnie tego chciał. Udowodnić, że jednak był w czymś lepszy. Coś jednak potrafił. I robił to dobrze.
— Źle znoszą upadki, ale na szczęście duma Rory'igo nie ucierpiała, a godność nie upadła tak nisko — odpowiedział Weasleyównie, zerkając z uśmiechem na młodego lorda. — Było całkiem nieźle — pochwalił go, choć nie wiedział, czy po to, by go wesprzeć, czy złagodzić jakieś drażniące wyrzuty sumienia. Kiedy Neala pacnęła go w głowę zaśmiał się, nie zdążywszy się uchylić, obrócił się za nią, by złapać jej spojrzenie. Zaróżowione policzki i iskrzący wzrok jej pasował. Rozwiany włos także. Wyglądała świeżo, promiennie. Wyglądała tak, jakby jej się podobało. Uśmiechnął się lekko, podając jej dłoń, ale zrezygnowała. Pokręcił głową, wierząc, że to z powodu własnej dumy. To ona przypominała jej o samodzielności i niezależności. Opuścił ją więc na plecy konia i odgiął się wygodnie do tyłu, spoglądając na nich jeszcze chwilę z góry. Skinął jej głową i kiedy Neala zajęła się powstającym lordem, zebrał wodze i ruszył znów galopem, choć spokojnym, przed siebie. Znalazł ją kilkaset jardów dalej, trzepiąca głowę i skubiącą źdźbła wysokiej trawy. Zwolnił wtedy do kłusa, a później do stępa, by podejść spokojnie i jej nie spłoszyć. Uniosła głowę i zarżała na powitanie Montygona, a on odpowiedział jej tym samym.
Wrócił po kilkunastu minutach, spokojnie. Trzymał wodze jedną ręką, którą miał nieco odchyloną od ciała, wystawioną na bok. Zatrzymał się już przy Neali.
— Nie, żadnych. Wszystko w porządku. Czekała na was jak gdyby nigdy nic, trochę dalej. Nieco na zachód. Chyba była rozgoryczona, że pojawiłem się bez was — dodał z uśmiechem, pochylając się, by przekazać Neali wodze. Kiedy Roratio odzyskał już miejsce w siodle, a Weasleywna znalazła się znów za nim, ruszyli stępem do stajni.
Zostawił ich samych, zabierając oba konie do środka. Przytroczył je do boksów i rozsiodłał po kolei, odkładając ekwipunek na haki. Czapraki przewiesił przez nie, by wyschły. Wyczesał je jeszcze, opłukał im pęciny i kopyta, by odświeżone wprowadzić z powrotem do swoich boksów. Od razu sięgnęły do poideł. Miał jeszcze moment na to, by wyczyścić wędzidła i odwiesić je na miejsce. Jeszcze nie była to pora kolacji, ale już mógł wtoczyć im świeże siano do boksów, a później przygotować pszenicę.

| zt wszyscy :pwease:



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]20.05.24 7:57
16 października

Nie mógł spać nocą, choć ból nosa i żuchwy był najmniejszym z jego problemów, dlatego w Ottery, pojawił się wcześniej niż zwykle. Dla wielu był środek nocy, kiedy rozsunął stajenne zasuwyi i otworzył drzwi. Konie spały, do świtu było jeszcze daleko. Rozpalił światło w lampach naftowych — dopiero, co tu był. Rozejrzał się za tym, czym mógłby się zająć, ale wysprzątał korytarz nim wyszedł, było za wcześnie, by konie wypuścić na padok. Dziś nie było dnia zmieniania obornika, ale nie miał nic innego do roboty, więc wspiął się po drabinie na prowizoryczne otwarte poddasze, skąd zaczął zrzucać na środek zwiniętą w snopki słomę, a potem schnące, luźno rozrzucone siano. Wysprzątana stajnia prędko zmieniła się w pokryte suchą trawą pobojowisko. Cudze kroki, trzask drzwi zmusiły go do zejścia na dół, choć z drżącym sercem i duszą na ramieniu. W progu ujrzał jedynie pana Weasleya w nocnej garderobie, świecącego różdżką z niepokojem. Zszedł więc całkiem, ujawniając się ze swoim przybyciem, za co też przeprosił. Nie pomyślał, że dźwięki dochodzące ze stajni o tej porze, światło — zbudzą go tak szybko i zaniepokoją. Nie zdążył przygotować się z tym, co chciał i co powinien mu powiedzieć. Zaczął więc od przeprosin. Pobita twarz, pomimo słabego światła szybko zdradziła jego beznadziejną formę. Nie powinno go tu być o tej porze, ale od przeprosin przeszedł do cichych, choć pełnych wdzięczności podziękowań za to, że mógł tu pracować; że dano mu tę szansę i możliwość, jemu, człowiekowi właściwie z ulicy bez rekomendacji, bez znajomości, bez nawet zbadania. Musiał się zająć rodziną — tak powiedział. Nie chciał zrzucać tego na karb kłopotów, choć te malowały się na nim tęczą sińców. Musiał jej znaleźć bezpieczniejszy kąt, bo wojna i szmalcownicy znaleźli się zbyt blisko. Kłamał liżąc prawdę o konieczności podróży z małym, chorym dzieckiem. Stajnia potrzebowała kogoś, kto ją oporządzi, nikt nie będzie czekał — zbyt dobrze to wiedział, właśnie te struny przyciskając. Mówiąc to wszystko panu Weasleyowi, cicho licząc przy tym na zapłatę za dotychczasową pracę, nie spodziewał się, że przyniesie mu to tyle trudu i żalu. Wątpił, by brat Neali zdążył ich poinformować o tym, co zaszło poprzedniego wieczora. Nim to się miało stać chciał się ulotnić. Wolał zrezygnować niż spojrzeć tym ludziom w twarz z myślą, że odnajdą w nim twarz degenerata, włóczęgi, złodzieja. Nim otrzymają surową ocenę jego postawy i osoby przez pewnie najbardziej adekwatną do jej wydawania osobę w tym domu. Dopiero, gdy został sam, uświadomił sobie o tym, że jutro miało wzejść inne słońce dla niego.
Konie, nieporuszone głosami ludzi odpoczywały, oddając się naturalnemu zegarowi. Czekając aż to nastąpi zajął się czyszczeniem siodeł. Delikatnie starł brud z delikatniej, miękkiej skórki, natłuścił ją  ostrożnie, a potem zostawił do wyschnięcia. Zadbał o ogłowia, każde jedno; miedzy pokrytymi tłuszczem palcami przeciągając paski, a potem wypolerował większe i mniejsze sprzączki, strzemiona, szekle zaprzęgowe, porządnie wyszorował wędzidła w wiadrze. Nie pominął uprzęży do zaprzęgu ani batów. Na chwilę przed świtem uzupełnił koniom wodę w poidłach, niosąc każde jedno wiadro, a potem rozdzielił między nie porcje owsa. Poruszenie nadchodzącym śniadaniem było symfonią, która od dawna towarzyszyła mu każdego jednego dnia, o stałej porze, w stałych, znajomych pomrukach i pochrapywaniach. Czuł gorycz na myśl, że jutro dzień zbudzi go ciszą. Delektował się melodią, nie pozwalając własnym myślom dojść do głosu. Słuchał, z przyjemnością chłonął ponaglające rżenie, głośne niecierpliwe oddechy. Z uśmiechem patrzył na strzygące z niezadowoleniem uszy konie, nie wszystkie go lubiły, nie wszystkie go tolerowały, ale nigdy mu to nie przeszkadzało. Zbyt dobrze wiedział, że więź z koniem nawiązuje się tak samo jak z człowiekiem, przez zaufanie, powoli.
Ranek zabębnił o dach stajni orkiestrą deszczu — i lało już przez cały dzień. Jesienna pogoda, chłodny nieprzyjemny wiatr nie zmieniały codziennych planów. Wyprowadzał konie na padok po dwa, a akompaniamencie świstu spadających z nieba kropli. Kiedy stajnia opustoszała mógł zabrać się za boksy, wyrzucanie z nich niezbyt jeszcze mokrego i zużytego obornika. Wspomagał się magią, kiedy mógł, ale nie przy widłach. Zbyt cenił sobie własne życie. Świeża słoma znalazła się w boksach bliżej popołudnia, wewnątrz pachniało suchą trawą, latem. Nie wiedział, kiedy znajdą kogoś na jego miejsce, zapewne prędko. Wiedział, że musiał zostawić po sobie porządek, więc wprawiając w ruch miotły zagarnął resztki do otwartych końskich sypialni, świeże siano czekało w nich z boku na powrót lokatorów.
Nie opuścił stajni, by udać się po codzienny obiad, jaki zostawiała mu pani Weasley. Nie miał wystarczająco odwagi, by zbliżyć się do domu, bojąc się spotkania na swojej drodze Brendana, a może bardziej niż jego Neali, której winien był nie tylko podziękowania, ale też przeprosiny. I coś jeszcze, czego nie powinien nigdy mówić, bo niczego w ich życiach nie miało wcale zmienić. Pochłaniała go praca, zmęczenie, które przychodziło wcześniej wydawało się błogie, przyjemne i kojące. Pozwalało nie myśleć za wiele, gdy koncentrował się na tym, co jeszcze powinien zrobić. Naoliwić zawiasy w drzwiach boksów, poprawić przekrzywioną nad wejściem, chybocząca przy każdym wejściu i wyjściu podkowę. Mokre ubranie schło na nim powoli w ciągu dnia, ale sztywność ramion szybko rozpalała fizyczna praca.
Nim zdążył dobrze przeschnąć wychodził już na mżawkę, ze zmrużonymi oczami biegnąc przez trawę na padoki, skąd konie zabierał pojedynczo. Zeszło mu dłużej, był przemoczony przez cały czas, ale każdego nim wprowadził do świeżego boksu, zapiętego w kantar na środku stajni, osuszał, ściągając z niego nadmiar wody. Każdemu rozczesywał grzywę, wybierał trawę z ogona, każdego wyczesał, bo krótka sierść schła szybciej niż jego włosy, sprawdzał, czyścił kopyta i natłuszczał je łojem, by zachowały nie tylko ładny wygląd, ale też pozostały zdrowe. Pan Weasley odwiedził go w stajni, gdy było już ciemno, zeszło mu dłużej niż się spodziewał, a na padoku czekała na niego siwka, którą zostawił z własnego egoizmu i potrzeby na sam koniec. Odbierając zapłatę podziękował wdzięcznie i szczerze, na odchodne zaczepiając rudowłosego arystokratę o pozwolenie na pozostanie w stajni dłużej. Nie zdradzał powodu, ale pan Weasley nie pytał. Biegiem więc, po raz ostatni, ruszył po siwkę, którą też biegim, w niekończącej się mżawce sprowadził do stajni truchtem. Na kolację czekała najdłużej, więc i jej podał owies w korytarzu, dając jej tym samym zajęcie podczas dłużących się zabiegów. Zaplótł jej grzywę na modłę cygańskich zwyczajów; tak jak czynił to jego dziadek z każdym koniem, który go opuszczał przy sprzedaży. Wplótł w szarawą grzywę Bibi wstążki Neali, które zbierał dla bezpieczeństwa koni, kiedy je gubiła podczas pobytów tutaj.
— Zawsze będziesz moją ulubioną — powiedział do niej cicho, gładząc w przeciwieństwie do niego ciepłą końską szyję pokrytą białą sierścią. — Zawsze — Oparł czoło o nią na chwilę, gdy zniecierpliwiona szturchnęła go w ramię, wyraźnie sugerując, że chciałaby już wejść do siebie. Nim to zrobił, wziął ostry nożyk i stając przy jej zadzie rozwinął jej długi, szary ogon i ze środka, gdzie najmniej będzie to widoczne, wyciął kosmyk szorstkiego włosa na grubość palca. Nóż odrzucił, ją wprowadził do boksu i zwolnił, sam przysiadł na słomie pod ścianą, w palcach rozczesując fragment końskiego ogona. Plótł z niego warkoczyk, złożony, misterny, kilka razy rozpoczynając od nowa. Kiedy kończył klacz leżała już na słomie, czujnie spoglądając na niego spod przymykających się powiek. Opuścił jej boks przed północą. Warkoczyk związał czerwoną wstążką, którą rozpłatał z kompasu. mocny supełek przypalił zapalniczką, zmoczył śliną, by się nie rozpadł. Wiedział, że pod wpływem wody ułoży się. Koński włos nie był śliski, wiedział, że to wystarczy. Nową, chrzczoną stajnią Ottery bransoletkę owinął sobie wokół nadgarstka, gdzie dołączyła do reszty.
Pobojowisko w stajni posprzątał w asyście tańczących, zaczarowanych mioteł, pracę uznając za zakończoną dopiero kiedy na środku nie zostało ani jedno źdźbło słomy. Nim opuścił całkiem wyciszony już budynek, nim zgasił za sobą lampy naftowe, przebrał i wrzucił robocze ubrania do swojego worka, który ze sobą zabrał, wetkną bukiet maciejek pod tybinkę damskiego siodła Neali. Kwiaty nie rosły już o tej porze roku, wyczarował je zaklęciem, ale ich zapach kojarzył mu się właśnie z nią. Latem ogród Weasleyów, nim częściowo zdewastował go koniec świata, pachniał maciejkami. Dlatego pachniała nimi też Neala. Fioletowe kwiatki zebrane w gęsty bukiet wypełniły zapach stajni, walcząc o dominację ze słomą.
Cisza żegnała go w środku nocy. Deszcz przestał bębnić o dach. Upewniwszy się, że wszystkie zasuwy były zatrzaśnięte zostawił za sobą znaczni więcej niż ostatnie pół roku — rok przyspieszonego bicia serca.

| zt



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Stajnia [odnośnik]21.05.24 16:44
17 października

Nic nie zwiastowało burzy, która nadeszła. Wczorajszy dzień należał do normalnych raczej, najpierw w Sanatorium byłam, a potem udałam się do dworu Macmillanów, ciotka Matylda uparła się, że muszę ćwiczyć walce i inne takie bo za rok debiuty będą. Ja nie zamierzałam - debiutować wcale - tam to nie był mój świat na pewno. Ale przychodziłam bo ciocia E. mówiła: co ci szkodzi Neala, może zmienisz zdanie. Awykonalne, nie miałam tam po co się poazywać. Debiuty są, żeby znaleźć męża a ja nie chciałam go mieć wcale. Nie mogłam - byłoby właściwsze. Bo jeśli wychodzić gdzieś i za kogoś to z uczucia, a kolejne nie nadejdzie na pewno, bo serce już oddałam i zabrać nie mogłam. Trudno, jak to mówią.
Do domu wróciłam jakoś przed obiadem z początku nie wyczułam, że coś jest nie w porządku. Brendana jeszcze nie było. Cioci pomogłam, zjedliśmy razem, potem stwierdziłam, że pójdę na stajnie i kiedy na mnie spojrzeli zrozumiałam, że coś nie tak było. Z twarzy zeszło mi wszystko, kiedy wuja streszczał mi krótko sytację, coś mówił o Bibi ale nie rozumiałam wiele, oczy rozszerzały się w zdumieniu a głowa kręciła się przecząco - nie wierzyłam. Podniosłam się chaotycznie. Żartowali sobie tylko, marnie bo marnie, ale wuja nie zawsze miał żarty zabawne. Włożyłam buty i wybiegłam na deszcz, prosto na stajnie, popychając drzwi, zmoczona strasznie mimo niedalekiej drogi którą przebyłam.
- Jim! - zawołałam, ale go nie było. Powinnam się domyślić kiedy zobaczyłam przy stole Darylla. - To nie zabawne! Wychodź! - krzyknęłam drżącym głosem rozglądając się wokół. Było cicho. Całkowicie cicho. Broda mi się za trzęsła. Ruszyłam szybko, wchodząc dalej i dalej i nagle coś przyciągnęło moje spojrzenie. Abstrakcyjnie odcinające się od scenerii kwiaty. Nie zatrzymałam się od razu, zwalniałam powoli nie potrafiąc oderwać od nich mojego wzroku. Kwiaty. To były kwiaty. Każdy krok, powolny, mnie do nich zbliżał otwierając odrobinę mocniej wargi, zostawiając za mną mokre plamy wody, kiedy ta skapywała na powierzchnie prosto ze mnie. Maciejki, wetknięte w moim siodle. To dlatego zapach był inny od początku, ale i jednocześnie znajomy. Znalazłam się przed nimi, oddychając ciężko. Unosząc drżącą rękę, palce dotknęły płatków, całkiem prawdziwych, całkiem realnych. A ja cofnęłam się gwałtownie jakby mnie oparzyły. Pokręciłam głową przecząco. Jim nie dałby mi kwiatów. Prychnęłam pod nosem. Nabrałam się. Kwiaty daje się na ważne okazje, dziewczynie może żonie nie… mnie. Tak jak… piosenki. Rozejrzałam się wokół, oczy szkliły mi się od jakiegoś czasu, głowa i serce nie chciały uwierzyć, to nie mógł być koniec. Nie mógł odejść. Nie tak, nie bez słowa.
Chowa się w boksie - kolejna z myśli nawiedziła moją głowę. Rozum szukał miejsca w którym się schował, serce ściskało coraz mocniej. Montygona, albo Bibi. Wuja coś mówił o niej. Dlatego pobiegłam tam, prosto do niej, otworzyłam zasuwy i drzwi i zamarłam nie potrafiąc ich już dłużej powstrzymać. Słone krople potoczyły się same. Niebieskie spojrzenie przesunęło się po klaczy, jej grzywie, wstążkach, dłoń nadal trzymała uchylone drzwiczki, poczułam słabość w kolanach. Zrobiłam krok spazmatycznie łapiąc oddechy jakby była nierealnym tworem z mojej wyobraźni. Wiedziałam przecież, opowiadał mi o dziadku. O tym w jaki sposób się żegnał z każdym koniem którego sprzedał. Jim żegnał się tak z Bibi. Żegnał się ze mną. Bez słowa. Okrutnie, zostawiając mnie bez wyjaśnień. Bez niczego. Z bukietem maciejek i splotem włosów. Myślałam że wiem już, jak serce pęka. Sądziłam że nie może już ponownie. Ale czułam wyraźnie jak rozpada się boleśniej niż za pierwszym pierwszym razem. Wtedy było inne. Bo zrobiłam to sama sobie. Bo wiedziałam, rozumiałam, ale mogłam mieć go obok. Na kilka chwil ulotnych, uśmiechów, uderzeń serca mocniejszego. Teraz przepadło wszystko. Łapałam spazmatycznie powietrze szukając wyjaśnień i znalazłam tylko jedno: to ja byłam winna. Nadal się gniewał, nie mógł na mnie patrzeć. Ale należała mi się prawda. Należały wyjaśnienia nawet jeśli miały boleć i to mnie wkurzyło gdzieś w agonii straty własnej. Ruszyłam do Bibi ledwie widząc przez łzy, unosząc ręce w złości zaczynając rozplatać grzywę niemal dysząc, nic nie widząc. Ale zamarłam nagle. - Nie, nie, nie. - bo zrozumiałam, że to jedyne co po nim tu było. Uniosłam rękę wycierając nią oczy i nos. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. - dłonie mi się za trzęsły, powtarzałam to jedno słowo splatając go w poprzednią formę. A potem odchodząc cofając się, raz za razem dłonie nadal trzymając w górze jakbym podjęła się zbrodni strasznej. Aż nie trafiłam na ścianę boksu, na chwilę przestając i mówić i płakać wpatrując się tępo w dzieło na łbie Bibi. Nie wiedząc kiedy osuwając się po drewnianej ścianie bo przecież wiedziałam od samego początku - wiedziałam że kiedyś to się stanie. Zdawałam sobie sprawę, nie mógł tak wiecznie. Nie był do tego, powinien grać a świat powinien go słuchać. Ale nie sądziłam, że to będzie dzisiaj i będzie tak nagle. Podciągnęłam nogi oplatając je rękami. Wzrok przyciągnęła ozdoba na nadgarstku. Już mnie nie potrzebował - ani mnie, ani tej przysięgi. Nic dziwnego, psułam wszystko. Łzy pociekły znowu, nie próbowałam ich zatrzymać. I płynęły, póki nie przestały, bo nie miały z czego się już formować. Wiedziałam jedno, będzie musiał stawić mi czoła bo pod smutkiem, czaiła się wściekłość.
Nikt nie przyszedł do stajni, nikt nie wyszedł z boksu i nikt miał nie przyjść jeszcze przez chwilę przynajmniej. Byłam sama, deszcz uderzał gniewnie o dach. Byłam sama wśród wspomnień, rozpaczy, bólu.
Sama ponownie. Tym razem naprawdę.
Może to i dobrze.

| zt tears tears tears


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Stajnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach