Stajnia
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stajnia
Bardziej po lewo za domem i ogrodzoną białym płotem częścią ogrodu znajduje się dodatkowy, drewniany budynek w którym znajduje się stajnia. Od domu dzieli go nieduża odległość, jednak przejście podczas zimowych dni wymaga odziania odpowiedniej odzieży. Wewnątrz wygospodarowana jest niewielka ilość miejsca na niezbędne narzędzia, reszta przeznaczona jest dla koni. Wokół zabudowane jest drewniane ogrodzenie, określające wielkość wybiegu dla hodowanych koni.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie umiał jeździć konno - ten fakt z oburzeniem wybrzmiał wśród jego myśli pewnego, pochmurnego wieczora, gdy prowadził sobie swobodną pogawędkę z jednym ze swoich wujów. To zaniechanie ze strony rodziców - którzy od jego pierwszego oddechu trzęśli się nad nim bardziej niż nad zakwitającym kwiatem paproci - było doprawdy oburzające.
A może to jedynie pretekst, by opuścić bezpieczne mury Weymouth, poczuć w płucach powietrze przesiąknięte wilgocią i poczuć krople deszczu na swojej skórze. Wiosna niosła obietnicę uwolnienia się spod czujnego spojrzenia nestora, troskliwych oczu matki. Być może pogoda nie sprzyjała wszelkiego rodzaju aktywnościom, zacinający deszcz, przesiąkający materiał i muskający chłodem skórę. Lubił to. Lubił, gdy dreszcze przebiegały przez jego skórę, a chłód wbijał mroźne igiełki w płuca. I mięśnie napinające się od zmęczenia - wtedy spokój otulał go ciepłym kocem, a brzęczące niczym rój os myśli, wyciszały się, pomagając przywołać beztroski uśmiech na twarz.
Przecież był mżawką, czyż nie?
Skierował się w stronę Ottery St. Catchpole z uśmiechem wykrzywiającym twarz i lekkością w sercu mimo ciężkich chmur kłębiących się nad głowami i zacinającym deszczem. Gdy wszedł do środka jego zmoczone włosy, z których krople leniwie kapały na podłogę, spotkały się z karcącym spojrzeniem cioteczki Weasley. Ta jedynie odburknęła znad filiżanki herbaty, że Neala już była przy stajniach. Pożegnał ją zatem grzecznie i dziarskim krokiem skierował się we wskazanym kierunku. A gdy w końcu dotarł na miejsce jego oczom ukazały się dwa majestatycznie wyglądające wierzchowce - chociaż sam Roratio nie znał się na pielęgnacji koni to błyszczały się jak dobrze wypolerowana miotła. - Mam nadzieję, że nie czekacie zbyt długo - rzucił w słowach przywitania. Na piegowatej twarzy utrzymywał się jasny uśmiech, kontrastujący z szarością ich otulającą. - Dzień dobry, kuzynko - zwrócił się do niej bezpośrednio, darując jednak sobie kurtuazyjnie ucałowanie dłoni. Ostatnio chyba zachowywała się po nim jakoś nieswojo. Poza tym nie sądził, aby towarzyszący im stajenny rzuciłby im równie karcące spojrzenie co najcudowniejsza babunia Prewett. - Rory, miło mi - rzucił, wyciągając w jego stronę dłoń, chociaż gdy niebieskie oczy nieco dokładniej przyjrzały się twarzy chłopaka krzątającego się wokół koni, pojawiła się ta niepewność, gdy nie jesteś pewien, czy przypadkiem już wasze drogi się kiedyś nie skrzyżowały. Może jedynie chciał widzieć podobieństwo do niedawno spotkanego Thomasa? Otrząsnął się jednak - nietaktownie byłoby wgapiać się w młodego stajennego, jakby zobaczył w nim ducha. Zwrócił się jednak w stronę Neali, nie chcąc wierzyć w zbiegi okoliczności.- Cóż to cioteczkę dzisiaj ugryzło? Gdyby wzrokiem mogła zmienić mnie w kamień z pewnością już zdobiłbym wasz przedpokój - zagadnął, skupiając się na kuzynce. Wzrok przykuła wstążka, ale nie znając jej znaczenia uznał ją pewnie za element ozdobny - wszakże na modzie znał się równie dobrze co na jeździe konnej. - Mogę podejść? - zagadnął niepewnie, ale z wyczuwalną nutką ciekawości. Nie krył przed Nealą, że nigdy nie miał do czynienia z końmi, no być może gdzieś przelotnie gdy kiedyś wizytowali w Ottery, ale to wspomnienie - jeżeli w ogóle istniało - schowało się gdzieś głęboko, przykryte warstwą kurzu. Chętnie jednak wystawiał się na nowe doświadczenia, a nie wątpił, że jazda konna właśnie takim będzie. Jednakże w tym wszystkim szanował znacznie większą wiedzę obecnej tu dwójki.
A może to jedynie pretekst, by opuścić bezpieczne mury Weymouth, poczuć w płucach powietrze przesiąknięte wilgocią i poczuć krople deszczu na swojej skórze. Wiosna niosła obietnicę uwolnienia się spod czujnego spojrzenia nestora, troskliwych oczu matki. Być może pogoda nie sprzyjała wszelkiego rodzaju aktywnościom, zacinający deszcz, przesiąkający materiał i muskający chłodem skórę. Lubił to. Lubił, gdy dreszcze przebiegały przez jego skórę, a chłód wbijał mroźne igiełki w płuca. I mięśnie napinające się od zmęczenia - wtedy spokój otulał go ciepłym kocem, a brzęczące niczym rój os myśli, wyciszały się, pomagając przywołać beztroski uśmiech na twarz.
Przecież był mżawką, czyż nie?
Skierował się w stronę Ottery St. Catchpole z uśmiechem wykrzywiającym twarz i lekkością w sercu mimo ciężkich chmur kłębiących się nad głowami i zacinającym deszczem. Gdy wszedł do środka jego zmoczone włosy, z których krople leniwie kapały na podłogę, spotkały się z karcącym spojrzeniem cioteczki Weasley. Ta jedynie odburknęła znad filiżanki herbaty, że Neala już była przy stajniach. Pożegnał ją zatem grzecznie i dziarskim krokiem skierował się we wskazanym kierunku. A gdy w końcu dotarł na miejsce jego oczom ukazały się dwa majestatycznie wyglądające wierzchowce - chociaż sam Roratio nie znał się na pielęgnacji koni to błyszczały się jak dobrze wypolerowana miotła. - Mam nadzieję, że nie czekacie zbyt długo - rzucił w słowach przywitania. Na piegowatej twarzy utrzymywał się jasny uśmiech, kontrastujący z szarością ich otulającą. - Dzień dobry, kuzynko - zwrócił się do niej bezpośrednio, darując jednak sobie kurtuazyjnie ucałowanie dłoni. Ostatnio chyba zachowywała się po nim jakoś nieswojo. Poza tym nie sądził, aby towarzyszący im stajenny rzuciłby im równie karcące spojrzenie co najcudowniejsza babunia Prewett. - Rory, miło mi - rzucił, wyciągając w jego stronę dłoń, chociaż gdy niebieskie oczy nieco dokładniej przyjrzały się twarzy chłopaka krzątającego się wokół koni, pojawiła się ta niepewność, gdy nie jesteś pewien, czy przypadkiem już wasze drogi się kiedyś nie skrzyżowały. Może jedynie chciał widzieć podobieństwo do niedawno spotkanego Thomasa? Otrząsnął się jednak - nietaktownie byłoby wgapiać się w młodego stajennego, jakby zobaczył w nim ducha. Zwrócił się jednak w stronę Neali, nie chcąc wierzyć w zbiegi okoliczności.- Cóż to cioteczkę dzisiaj ugryzło? Gdyby wzrokiem mogła zmienić mnie w kamień z pewnością już zdobiłbym wasz przedpokój - zagadnął, skupiając się na kuzynce. Wzrok przykuła wstążka, ale nie znając jej znaczenia uznał ją pewnie za element ozdobny - wszakże na modzie znał się równie dobrze co na jeździe konnej. - Mogę podejść? - zagadnął niepewnie, ale z wyczuwalną nutką ciekawości. Nie krył przed Nealą, że nigdy nie miał do czynienia z końmi, no być może gdzieś przelotnie gdy kiedyś wizytowali w Ottery, ale to wspomnienie - jeżeli w ogóle istniało - schowało się gdzieś głęboko, przykryte warstwą kurzu. Chętnie jednak wystawiał się na nowe doświadczenia, a nie wątpił, że jazda konna właśnie takim będzie. Jednakże w tym wszystkim szanował znacznie większą wiedzę obecnej tu dwójki.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Deszcz był sprawiedliwy, prawda? Na wszystkich padał jednakowo i to tylko od każdego samego zależało czy i jak sobie z nim poradzi. Trochę źle oceniłam sytuację bo okazywało się, że padało mocniej, niż sądziłam. Zerknęłamw górę w kierunku chmur kiedy biegiem przemieszczałam się w kierunku stajni. A kiedy znalazłam się w środku odetchnęłam lekko, początkowo przystając przy zamkniętych drzwiach dłonie układając na nich, a na dłoniach opierając ciało. Lekko nachylona wypowiedziałam pierwsze słowa, złapałam pierwsze spojrzenie, by zaraz odepchnąć się od nich i wejść głębiej. Odważnie, bez obawy czy strachu.
Od czasu przysięgi aura zdawała się zmienić. Choć nadal ją widziałam, może czułam bardziej, pewną granicę. Ignorowałam jednak jej istnienie. Może kiedyś zniknie. Może to właśnie była jedna z tych rzeczy, która najzwyczajniej w świecie potrzebowała czasu.
Uniosłam odrobinę brwi w zdziwieniu, kiedy mi odpowiedział. Przekrzywiłam odrobinę głowę słuchając padających słów. Widocznie się nad nimi rozmyślając.
- Może. Może to tęsknota, tak wielka, że łzy płyną dalej choć zdawać by się mogło, że więcej nie powinno. A może kocha świat tak mocno, że w swej hojności zapomniała o umiarze. Całkowicie, bezgranicznie, bezsprzecznie i bez umiaru, choć z dobroci wcale jej nie przynosząc. - zastanowiłam się na głos wchodząc głębiej. Marszcząc na chwilę brwi. - Myślę, że mam jak ona. - dlatego bezpieczniej dla mnie, było nie kochać. Odwróciłam się zmierzając w stronę swojego zwyczajowego miejsca. - Ale za niedługo powinno przejść. Przynajmniej tak wnioskuję po chmurach. - dodałam jeszcze, porzucając te rozważania. Ale miał rację, nie tylko stało się, ale ciągle działo. Powodzie objęły Devon jeszcze z końcem poprzedniego miesiąca siejąc klęskę z którą ponownie musieli sobie poradzić. Czasem miałam wrażenie, że ci szlachetni zawsze poświęcić muszą najwięcej.
- Przyjacielem, pomocą i rodziną. - odpowiedziałam bez zawahania kiedy imię Roratio zatańczyło wokół nas. Brwi zeszły mi się odrobinę na to aha z tak połączone. Aha, tak, co? Ale nie zapytałam wpatrując się w Jamesa i jego kolejne działania. Miałam już otwierać usta, kiedy w stajni pojawiła się trzecia jednostka. Kompletnie niespodziewanie dla mnie. Drgnęłam zaskoczona odwracając głowę. Roratio. Oczywiście, głupia, że Roratio - któż by inny? Rozciągnęłam usta w uśmiechu rozpromieniając się. Zerknęłam na Jamesa, a potem znów na niego wyrzucając nogę - odrobinie zbyt teatralnie w tył - dygnęłam lekko. - Dzień dobry, Roratio. - przywitałam się już mając się brać za przedstawianie i w ogóle kiedy Rory sam wyciągnął rękę i dokonał prezentacji. Zaśmiałam się lekko na wypowiedziane przez niego słowa. - Chyba wuja, ale pewności nie mam. Myślę jednak, że idealnie pasowałbyś do naszych wnętrz. - odpowiedziałam rozkładając ręce i wzruszając lekko ramionami. Ciocia mało na co się złościła. Znaczy na mnie czasem, ale nikt jej z równowagi tak wyprowadzić nie umiał jak wuja - choć to nie zdarzało się zbyt często znów. I tylko on równie szybko jak ją zezłościć tak i z tej złości wyprowadzić umiał.
- Oczywiście. - potwierdziłam, kiedy o to podchodzenie zapytał. Sama kierując swoje kroki bliżej. Zaplotłam dłonie przed sobą spoglądając na Jamesa. - Właściwie to, jak tak pomyślałam dzisiaj, to uznałam, że jednak myśleć zgrabniej ino winnam. - odwróciłam głowę w stronę rudzielca, choć jego włosy miały ciemniejszy kolor, zdawały się bardziej szlachetne, mocniej kasztanowe niż tak nieprzejednanie rude jak moje. - Bo ktoś kto średnio potrafi pokazywać komuś kto wcale nie powinien. - kontynuowałam zwracając spojrzenie w kierunku Jamesa. - Ale znalazłam rozwiązanie. - oznajmiłam zadowolona klaszcząc w dłonie z tym samym zadowoleniem. - Pomożesz nam, Jimmy? Masz wiedzę i umiejętności, których mnie brak. - zapytałam więc rozciągając usta w proszącym uśmiechu. Te dłonie którymi klasnęłam przed chwilą składając do prośby, którą usta wyrzuciły. To rozsądniejsze było, niż ja mając uczyć kogoś czegoś. - A nim zabierzemy się do wyjścia, chmury nieśmiałe słońce z pomocą wiatru winny rozgonić. - dodałam raz jeszcze z pewnością z której nie rezygnowałam. Przynajmniej w tym momencie.
Od czasu przysięgi aura zdawała się zmienić. Choć nadal ją widziałam, może czułam bardziej, pewną granicę. Ignorowałam jednak jej istnienie. Może kiedyś zniknie. Może to właśnie była jedna z tych rzeczy, która najzwyczajniej w świecie potrzebowała czasu.
Uniosłam odrobinę brwi w zdziwieniu, kiedy mi odpowiedział. Przekrzywiłam odrobinę głowę słuchając padających słów. Widocznie się nad nimi rozmyślając.
- Może. Może to tęsknota, tak wielka, że łzy płyną dalej choć zdawać by się mogło, że więcej nie powinno. A może kocha świat tak mocno, że w swej hojności zapomniała o umiarze. Całkowicie, bezgranicznie, bezsprzecznie i bez umiaru, choć z dobroci wcale jej nie przynosząc. - zastanowiłam się na głos wchodząc głębiej. Marszcząc na chwilę brwi. - Myślę, że mam jak ona. - dlatego bezpieczniej dla mnie, było nie kochać. Odwróciłam się zmierzając w stronę swojego zwyczajowego miejsca. - Ale za niedługo powinno przejść. Przynajmniej tak wnioskuję po chmurach. - dodałam jeszcze, porzucając te rozważania. Ale miał rację, nie tylko stało się, ale ciągle działo. Powodzie objęły Devon jeszcze z końcem poprzedniego miesiąca siejąc klęskę z którą ponownie musieli sobie poradzić. Czasem miałam wrażenie, że ci szlachetni zawsze poświęcić muszą najwięcej.
- Przyjacielem, pomocą i rodziną. - odpowiedziałam bez zawahania kiedy imię Roratio zatańczyło wokół nas. Brwi zeszły mi się odrobinę na to aha z tak połączone. Aha, tak, co? Ale nie zapytałam wpatrując się w Jamesa i jego kolejne działania. Miałam już otwierać usta, kiedy w stajni pojawiła się trzecia jednostka. Kompletnie niespodziewanie dla mnie. Drgnęłam zaskoczona odwracając głowę. Roratio. Oczywiście, głupia, że Roratio - któż by inny? Rozciągnęłam usta w uśmiechu rozpromieniając się. Zerknęłam na Jamesa, a potem znów na niego wyrzucając nogę - odrobinie zbyt teatralnie w tył - dygnęłam lekko. - Dzień dobry, Roratio. - przywitałam się już mając się brać za przedstawianie i w ogóle kiedy Rory sam wyciągnął rękę i dokonał prezentacji. Zaśmiałam się lekko na wypowiedziane przez niego słowa. - Chyba wuja, ale pewności nie mam. Myślę jednak, że idealnie pasowałbyś do naszych wnętrz. - odpowiedziałam rozkładając ręce i wzruszając lekko ramionami. Ciocia mało na co się złościła. Znaczy na mnie czasem, ale nikt jej z równowagi tak wyprowadzić nie umiał jak wuja - choć to nie zdarzało się zbyt często znów. I tylko on równie szybko jak ją zezłościć tak i z tej złości wyprowadzić umiał.
- Oczywiście. - potwierdziłam, kiedy o to podchodzenie zapytał. Sama kierując swoje kroki bliżej. Zaplotłam dłonie przed sobą spoglądając na Jamesa. - Właściwie to, jak tak pomyślałam dzisiaj, to uznałam, że jednak myśleć zgrabniej ino winnam. - odwróciłam głowę w stronę rudzielca, choć jego włosy miały ciemniejszy kolor, zdawały się bardziej szlachetne, mocniej kasztanowe niż tak nieprzejednanie rude jak moje. - Bo ktoś kto średnio potrafi pokazywać komuś kto wcale nie powinien. - kontynuowałam zwracając spojrzenie w kierunku Jamesa. - Ale znalazłam rozwiązanie. - oznajmiłam zadowolona klaszcząc w dłonie z tym samym zadowoleniem. - Pomożesz nam, Jimmy? Masz wiedzę i umiejętności, których mnie brak. - zapytałam więc rozciągając usta w proszącym uśmiechu. Te dłonie którymi klasnęłam przed chwilą składając do prośby, którą usta wyrzuciły. To rozsądniejsze było, niż ja mając uczyć kogoś czegoś. - A nim zabierzemy się do wyjścia, chmury nieśmiałe słońce z pomocą wiatru winny rozgonić. - dodałam raz jeszcze z pewnością z której nie rezygnowałam. Przynajmniej w tym momencie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zerknął na nią z ukosa i uśmiechnął się pod nosem. Zaskakiwała go własnymi słowami. Tym jak mówiła, jakich słów używała, zwrotów. Jakby recytowała jakąś wspaniałą powieść. Nie przeczytał w życiu chyba żadnej, ale właśnie tak to sobie wyobrażał. Jak muzykę przelaną na słowa, na papier. I ona to potrafiła. Każdy wyraz był doskonale dobrany, dźwięczał z odpowiednią intonacją.
— Ja myślę, że się mylisz — wytknął jej, odwracając wzrok w stronę Montygona, dłonią przeciągając wzdłuż siodła i popręgu, upewniając się, że żadna fałda skóry nie zawinęła się pod nimi. — Myślę, że przynosisz światu dużo dobrego. I ludziom, których tak kochasz. I za którymi tak tęsknisz.— Zerknął na nią na moment poważniejąc. Pamiętał o jej bracie, o tym, co mówiła na jego temat. Pamiętał jak to jest tęsknić za bliskimi. Czasem się zastanawiał czy wciąż tego nie robił. Tęsknił za nimi, za tymi z przeszłości. A może za ich wyobrażeniem, jakie wykreował podczas ich nieobecności. Ostatnio łapał się na tym, że może te wszystkie nieporozumienia wynikają właśnie z tego. Zbyt długo ich nie było, a on powinien stawić temu w końcu czoła. Temu, jacy byli dzisiaj.
Wyrwany z zamyślenia zerknął w kierunku drzwi stajni, ale zamknęła je.
— Ehm… nie znam się na pogodzie, ale skoro tak twierdzisz — przytaknął szybko. Złapał jej spojrzenie, a kiedy drzwi stajni otworzyły się przyglądał jej się jeszcze kilka sekund. Jak zastyga na ułamek chwili, a potem gwałtownie drga, jak spłoszony koń. Odwraca się ku drzwiom, by rozpromienić na widok mężczyzny. Roratio. Obrócił też głowę w jego kierunku, ale patrzył na niego tylko moment. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien się gapić, tacy jak on byli tłem, mieli nim pozostać pomagając i robiąc to trzeba, by państwo byli zadowoleni. Tego nauczyły go lata pracy u ludzi, którzy mieli pieniądze, własności, władzę. Ale czarodziej się przedstawił, zorientował się szybko, że przecież nie Neali. Uniósł wzrok, zaskoczony tym gestem. Wyciągniętą ręką. Dopiero teraz miał okazję mu się przyjrzeć. Był pewien, że go znał, że się spotkali już. Musiał być znajomym Thomasa, napewno był. Był tak samo piegowaty jak Weasley, choć zdawało mu się, że włosy miał ciemne — mokre takie się wydawały, rudość zmieniła się w jakiś odcień kasztanu. Może to przytłumione światło stajni. Podał mu rękę bez wahania, uścisnął ją mocno i zdecydowanie, jak koledze, w jakiś dziwny sposób zadowolony z tego, jak go potraktował.
— Jim — przedstawił się odruchowo, dopiero po chwili sobie przypomniał, że chyba nie powinien był. Błyskawicznie zerknął na Nealę, a później znów na Roratio. — Znaczy, James… sir — dopowiedział szybko i odchrząknął. — Ehm, James Doe — podpowiedział, choć to było niepotrzebne, ale jeśli miał racje i Roratio był tym, kogo wydawało mu się musiał przez brata poznać, to z pewnością kojarzył to nazwisko. Wyprostował się, unosząc jedną brew i pozostawiwszy Montygona samego, zbliżył się do Bibi, by sprawdzić jej popręg. Kiedy to zrobił, dźwignął znów głowę, by z zaskoczeniem spojrzeć na rudowłosą. — Ehm… Jasne — przytaknął szybko i wyprostował się, podciągając jeszcze mocniej popręg. — A w czym właściwie? — Uniósł brwi, przyglądając się dziewczynie. Poklepał kobyłę z boku. — Pomóc ci wsiąść? Otworzę drzwi — jak już usiądą, żeby deszcz nie pryskał im w oczy od razu.
Tak jak kiedyś, oparł się bokiem o łopatkę Bibi, a dłonie splótł w koszyczek, by mogła postawić w nim lewą stopę. Tak podsadzi ją wyżej, by mogła zgrabnie usiąść w siodle. Oba konie były wciąż przywiązane z boku, nie miały możliwości wiercić się dookoła, nie wspominając o ruszeniu przed siebie.
— Ja myślę, że się mylisz — wytknął jej, odwracając wzrok w stronę Montygona, dłonią przeciągając wzdłuż siodła i popręgu, upewniając się, że żadna fałda skóry nie zawinęła się pod nimi. — Myślę, że przynosisz światu dużo dobrego. I ludziom, których tak kochasz. I za którymi tak tęsknisz.— Zerknął na nią na moment poważniejąc. Pamiętał o jej bracie, o tym, co mówiła na jego temat. Pamiętał jak to jest tęsknić za bliskimi. Czasem się zastanawiał czy wciąż tego nie robił. Tęsknił za nimi, za tymi z przeszłości. A może za ich wyobrażeniem, jakie wykreował podczas ich nieobecności. Ostatnio łapał się na tym, że może te wszystkie nieporozumienia wynikają właśnie z tego. Zbyt długo ich nie było, a on powinien stawić temu w końcu czoła. Temu, jacy byli dzisiaj.
Wyrwany z zamyślenia zerknął w kierunku drzwi stajni, ale zamknęła je.
— Ehm… nie znam się na pogodzie, ale skoro tak twierdzisz — przytaknął szybko. Złapał jej spojrzenie, a kiedy drzwi stajni otworzyły się przyglądał jej się jeszcze kilka sekund. Jak zastyga na ułamek chwili, a potem gwałtownie drga, jak spłoszony koń. Odwraca się ku drzwiom, by rozpromienić na widok mężczyzny. Roratio. Obrócił też głowę w jego kierunku, ale patrzył na niego tylko moment. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien się gapić, tacy jak on byli tłem, mieli nim pozostać pomagając i robiąc to trzeba, by państwo byli zadowoleni. Tego nauczyły go lata pracy u ludzi, którzy mieli pieniądze, własności, władzę. Ale czarodziej się przedstawił, zorientował się szybko, że przecież nie Neali. Uniósł wzrok, zaskoczony tym gestem. Wyciągniętą ręką. Dopiero teraz miał okazję mu się przyjrzeć. Był pewien, że go znał, że się spotkali już. Musiał być znajomym Thomasa, napewno był. Był tak samo piegowaty jak Weasley, choć zdawało mu się, że włosy miał ciemne — mokre takie się wydawały, rudość zmieniła się w jakiś odcień kasztanu. Może to przytłumione światło stajni. Podał mu rękę bez wahania, uścisnął ją mocno i zdecydowanie, jak koledze, w jakiś dziwny sposób zadowolony z tego, jak go potraktował.
— Jim — przedstawił się odruchowo, dopiero po chwili sobie przypomniał, że chyba nie powinien był. Błyskawicznie zerknął na Nealę, a później znów na Roratio. — Znaczy, James… sir — dopowiedział szybko i odchrząknął. — Ehm, James Doe — podpowiedział, choć to było niepotrzebne, ale jeśli miał racje i Roratio był tym, kogo wydawało mu się musiał przez brata poznać, to z pewnością kojarzył to nazwisko. Wyprostował się, unosząc jedną brew i pozostawiwszy Montygona samego, zbliżył się do Bibi, by sprawdzić jej popręg. Kiedy to zrobił, dźwignął znów głowę, by z zaskoczeniem spojrzeć na rudowłosą. — Ehm… Jasne — przytaknął szybko i wyprostował się, podciągając jeszcze mocniej popręg. — A w czym właściwie? — Uniósł brwi, przyglądając się dziewczynie. Poklepał kobyłę z boku. — Pomóc ci wsiąść? Otworzę drzwi — jak już usiądą, żeby deszcz nie pryskał im w oczy od razu.
Tak jak kiedyś, oparł się bokiem o łopatkę Bibi, a dłonie splótł w koszyczek, by mogła postawić w nim lewą stopę. Tak podsadzi ją wyżej, by mogła zgrabnie usiąść w siodle. Oba konie były wciąż przywiązane z boku, nie miały możliwości wiercić się dookoła, nie wspominając o ruszeniu przed siebie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Faktycznie – pamiętał, że ciotka złościła się z gwałtownością adekwatną do koloru włosów Weasleyów, ale równie szybko potrafiła uspokoić swój temperament. Szczególnie, gdy na horyzoncie pojawiał się wuj, który używał magii dotąd nie opanowanej przez innych członków rodziny. - Och tak, z pewnością sprawdziłbym się jako wieszak na płaszcze – odparł, uśmiechając się do Neali z rozbawieniem. Cóż z jego wzrostem i długimi ramionami z pewnością zapewniał odpowiednią przestrzeń na kilka płaszczy. Ta chwila niewinnego rozbawienia przynosiła ulgę w niespokojnych czasach. Jak deszcz po długiej suszy. Jeżeli podobieństwo zamazane w rysach twarzy stajennego nie dało mu jednoznacznej odpowiedzi, to nazwisko już z pewnością tak. Widać to było w poszerzającym się uśmiechu. – Rory wystarczy – odparł. Chociaż większość służby w Weymouth właśnie zwracała się do niego w ten sposób, najczęściej nazywając go paniczem Roratio tak zdając sobie sprawę z wcześniejszej znajomości, co prawda przelotnej, ale jednak, jakoś czuł, że to nie na miejscu. Tym bardziej, że nigdy nie pomyślałby, aby jego szkolni znajomi zwracali się w jego kierunku tytułami, które należały do oficjalnej sfery jego życia. A nie tej, gdzie przez siedem lat dzielił dormitorium z bratem Jima. Przeczesał długimi palcami przesiąknięte deszczem włosy. – Doe? Wybacz bezpośredniość, ale nie masz przypadkiem starszego brata, Thomasa? – zagadnął, uznając, że najprościej będzie rozwiać wątpliwości, uniknąć ukradkowych spojrzeń czy też niewypowiedzianych domyśleń. Miał cichą nadzieję, że wyklarowanie sytuacji nieco rozluźni atmosferę. Przecież za chwilę miał się przed nimi kompletnie zbłaźnić, nie było powodu, aby używać tytułów grzecznościowych.
Kiedy otrzymał pozwolenie, niepewnie i ostrożnie podszedł do zwierzęcia, wyciągając dłoń do jego boku. Dał sobie chwilę na oswojenie się z koniem i na to, aby on – bądź ona, nie umiał stwierdzić – oswoił się z jego obecnością. Przejechał dłonią wzdłuż jego szyi. Zwierzę wydawało się spokojne, przynajmniej tak uważał Prewett. Wyjrzał zza wierzchowca. – Nie ucieknie? – zapytał z powątpieniem, stojąc nieporadnie przy boku zwierzęcia, patrząc się na siodło, które dla niego w ogóle nie miało sensu. To uczucie bezradności było jednocześnie frustrujące oraz ekscytujące. Ostatnio jedynie tajemnice skryte za słupkami liczb zdawały się odkrywać swoje oblicze przed Roratio. Już od dłuższego czasu nie wystawiał swojego ciała na próby. I z chęcią by do tego wrócił. Ostatni rok był dziwny, niestandardowy pod wieloma aspektami, a jego życie – podobnie jak życie wszystkich mieszkańców Wielkiej Brytanii – wywróciło się do góry nogami. Dlatego szukał strzępków normalności nawet w tak błahych czynnościach.
Wyglądało to całkiem prosto – teoretycznie. Powinien się dźwignąć i wskoczyć na jego grzbiet, ale bał się spłoszyć wierzchowca.
Kiedy otrzymał pozwolenie, niepewnie i ostrożnie podszedł do zwierzęcia, wyciągając dłoń do jego boku. Dał sobie chwilę na oswojenie się z koniem i na to, aby on – bądź ona, nie umiał stwierdzić – oswoił się z jego obecnością. Przejechał dłonią wzdłuż jego szyi. Zwierzę wydawało się spokojne, przynajmniej tak uważał Prewett. Wyjrzał zza wierzchowca. – Nie ucieknie? – zapytał z powątpieniem, stojąc nieporadnie przy boku zwierzęcia, patrząc się na siodło, które dla niego w ogóle nie miało sensu. To uczucie bezradności było jednocześnie frustrujące oraz ekscytujące. Ostatnio jedynie tajemnice skryte za słupkami liczb zdawały się odkrywać swoje oblicze przed Roratio. Już od dłuższego czasu nie wystawiał swojego ciała na próby. I z chęcią by do tego wrócił. Ostatni rok był dziwny, niestandardowy pod wieloma aspektami, a jego życie – podobnie jak życie wszystkich mieszkańców Wielkiej Brytanii – wywróciło się do góry nogami. Dlatego szukał strzępków normalności nawet w tak błahych czynnościach.
Wyglądało to całkiem prosto – teoretycznie. Powinien się dźwignąć i wskoczyć na jego grzbiet, ale bał się spłoszyć wierzchowca.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otworzyłam usta w niewypowiedzianym oburzeniu i zamknęłam je nabierając powietrza na chwilę w policzku. Że myliłam się, konkretnie w czym? Wolałam mieć rację - lubiłam ją mieć. I wiedziałam, że mam. Otwierałam siebie za bardzo z nawinością, że każdy przyjmie to, co chcę mu dać, ale już rozumiałam go bardziej - nie każdy był taki jak ja. Ale zmarszczone w niezadowolonym wyrazie brwi ustąpiły miejsca krótkiemu zaskoczeniu kiedy mówił dalej. Poczułam jak ciepło wkrada mi się na szyję. Zdradliwe, niechciane, kompletnie niepotrzebne. To były tylko miłe słowa, nic więcej. Nie powinnam zawierzać wszystkim. Kiedy moje spojrzenie spotkało z tym jego, poważniejszym, jakby nim chciał potweirdzić własne zdanie, uciekłam. Jednak byłam tchórzem, ruszyłam jednak do przodu próbując to ukryć jakoś - nieudanie - wpatrywałam się w Montygona, a raczej do niego obrała odrogę chcąc się przywitać. Kompletnie miałam to przecież zaplanowane. W s z y s t k o zgodnie z planem. Jakikolwiek nie był.
- To cumulonimbus i idą na południe. - dodałam jeszcze chociaż już się ze mną zgodził. Zerkając w jego stronę w tym samym czasie w którym on spojrzał na mnie. Zatrzymując na chwilę podjętą czynność.
Uratowana. Przez otwierające się drzwi - szczęśliwie nie same, wpuszczające Roratio i zimny powiew. Drgnęłam zaskoczona zaraz radując się jego obecnością. Zaśmiałam się radośnie na wizję Roratio zmienionego w wieszak na ubrania w naszym przedpokoju. Cioci miało przejść, ale na chwilę najlepiej było ją zostawić samą ze sobą. Znałam ją na tyle, żeby wiedzieć.
Kiedy doszło do przedstawiania się, znaczy kiedy sami się tym zajęli spojrzałam na Roratio jego dłoń a potem od dłoni która dołączyła przeszłam na Jamesa. Brew mi się uniosła a głowa przekrzywiła.
- Sir…? - powtórzyłam po nim do kompletu dołączając drugą. Zmrużyłam zaraz zoczy kierując spojrzenie na kuzyna. Nie spodziewałam się niczego innego niż to co powiedział. Odetchnęłam lekko. - Jak zaczniesz do mnie mówić lady na poważnie, to… - zastanowiłam się marszcząc brwi, żeby westchnąć i wzruszyć ramionami. - … coś wymyślę na pewno. - zagroziłam mu, ale zaraz poddałam sprawę, bo to co powiedział Rory moją uwagę przyciągnęło cało. Spojrzałam na niego i rozszerzyłam oczy w zdumieniu odpowiadając zanim James zdołał. - Ma. - zmrużyłam oczy w widocznym niezadowoleniu. - Znasz? - chciałam wiedzieć na razie jeszcze nic nie mówiąc choć mimowolnie przygryzłam dolną wargę a niezadowolenie pojawiło się na twarzy. Cóż, emocji nigdy ukrywać dobrze nie umiałam. Bo właściwie nigdy nie musiałam i nie zamierzałam.
Ale! Ważniejszą rzecz miałam do załatwienia. Zaczęłam więc mówić, starając się pobieżnie wytłumaczyć o co mi całkiem szło. Zadowolona, że James zgodził się i złapał w mig wszystko. Ale mina mi zrzedła zaraz kiedy pytanie zadał. A czerwona z złości a może zażenowania bardziej robić się zaczęłam kiedy kolejne padły z jego ust. - C-co. - wymknęło się z moich ust niepowstrzymane choć nie brzmiało jak pytanie. Uniosłam brwi w zażenowanym zaskoczeniu spoglądając na splątane przez niego dłonie. Cofnęłam się o pół kroku, mimowolnie zadzierając nos i marszcząc brwi. - Potrafię sama. - powiedziałam czując, że czerwona już jestem cała. Pokręciłam głową czując jak mokre kosmyki unoszą się i opadając. Wzięłam wdech. Duma na bok musiała iść, bo była sprawa. Choć łatwe to nie było. Zrobiłam krok bliżej, pochylając się żeby złapać za jego ręce i do góry je podnieść rozplatając po drodze. - Roratio potrzebuje, coby wyjaśnić mu co i jak. - tłumaczyłam w międzyczasie unosząc wzrok. - Nie zakładałam że wyjedziemy poza tereny, bo na to trzeba wiedzieć jak jeździć w ogóle. Rozumiesz? - zapytałam spoglądając na Rory’ego - Nie masz nic przeciwko Roratio, prawda? Olśniło mnie rano więc uznałam, że wyjaśnię na miejscu wszystko już. - zaraz sobie przypominając o czym zapomniałam. Puściłam te ręce nieszczęsne, szczęśliwie albo nie nadal czerwonawa i cofnęłam się trochę. - Mówiłam cioci powiedziała że możemy, a potem pomożemy ci z czym trzeba będzie. - zapewniłam rozciągając usta w uśmiechu. - Istnieje spora szansa, że jeśli weźmiemy się za to sami to ktoś może nawet niechybnie żywot swój zakończyć. Nie chcesz na sumieniu nas mieć, prawda? - zapytałam, rozciągając usta w uśmiechu, unosząc w zadowoleniu brwi rzucając mu w spojrzeniu wyzwanie. Robiąc kilka kroków do tyłu na chwilę splatając dłonie za plecami by potem odwrócić się na piecie i zbliżyć do Roratio. - To Bibi. - powiedziałam unosząc rękę, żeby przejechać nią po jej szyi. Wychyliłam się żeby niby przekazać Roratio jakiś sekret - Sądzę, że mimo wszystko faworyzuje mężczyzn. - Bibi zastrzygła uszami, a jej wzrok na chwilę padł na mnie. Wywróciłam oczami. - A może po prostu Jamesa. - zaśmiałam się i poklepałam ja lekko po boku.
- To cumulonimbus i idą na południe. - dodałam jeszcze chociaż już się ze mną zgodził. Zerkając w jego stronę w tym samym czasie w którym on spojrzał na mnie. Zatrzymując na chwilę podjętą czynność.
Uratowana. Przez otwierające się drzwi - szczęśliwie nie same, wpuszczające Roratio i zimny powiew. Drgnęłam zaskoczona zaraz radując się jego obecnością. Zaśmiałam się radośnie na wizję Roratio zmienionego w wieszak na ubrania w naszym przedpokoju. Cioci miało przejść, ale na chwilę najlepiej było ją zostawić samą ze sobą. Znałam ją na tyle, żeby wiedzieć.
Kiedy doszło do przedstawiania się, znaczy kiedy sami się tym zajęli spojrzałam na Roratio jego dłoń a potem od dłoni która dołączyła przeszłam na Jamesa. Brew mi się uniosła a głowa przekrzywiła.
- Sir…? - powtórzyłam po nim do kompletu dołączając drugą. Zmrużyłam zaraz zoczy kierując spojrzenie na kuzyna. Nie spodziewałam się niczego innego niż to co powiedział. Odetchnęłam lekko. - Jak zaczniesz do mnie mówić lady na poważnie, to… - zastanowiłam się marszcząc brwi, żeby westchnąć i wzruszyć ramionami. - … coś wymyślę na pewno. - zagroziłam mu, ale zaraz poddałam sprawę, bo to co powiedział Rory moją uwagę przyciągnęło cało. Spojrzałam na niego i rozszerzyłam oczy w zdumieniu odpowiadając zanim James zdołał. - Ma. - zmrużyłam oczy w widocznym niezadowoleniu. - Znasz? - chciałam wiedzieć na razie jeszcze nic nie mówiąc choć mimowolnie przygryzłam dolną wargę a niezadowolenie pojawiło się na twarzy. Cóż, emocji nigdy ukrywać dobrze nie umiałam. Bo właściwie nigdy nie musiałam i nie zamierzałam.
Ale! Ważniejszą rzecz miałam do załatwienia. Zaczęłam więc mówić, starając się pobieżnie wytłumaczyć o co mi całkiem szło. Zadowolona, że James zgodził się i złapał w mig wszystko. Ale mina mi zrzedła zaraz kiedy pytanie zadał. A czerwona z złości a może zażenowania bardziej robić się zaczęłam kiedy kolejne padły z jego ust. - C-co. - wymknęło się z moich ust niepowstrzymane choć nie brzmiało jak pytanie. Uniosłam brwi w zażenowanym zaskoczeniu spoglądając na splątane przez niego dłonie. Cofnęłam się o pół kroku, mimowolnie zadzierając nos i marszcząc brwi. - Potrafię sama. - powiedziałam czując, że czerwona już jestem cała. Pokręciłam głową czując jak mokre kosmyki unoszą się i opadając. Wzięłam wdech. Duma na bok musiała iść, bo była sprawa. Choć łatwe to nie było. Zrobiłam krok bliżej, pochylając się żeby złapać za jego ręce i do góry je podnieść rozplatając po drodze. - Roratio potrzebuje, coby wyjaśnić mu co i jak. - tłumaczyłam w międzyczasie unosząc wzrok. - Nie zakładałam że wyjedziemy poza tereny, bo na to trzeba wiedzieć jak jeździć w ogóle. Rozumiesz? - zapytałam spoglądając na Rory’ego - Nie masz nic przeciwko Roratio, prawda? Olśniło mnie rano więc uznałam, że wyjaśnię na miejscu wszystko już. - zaraz sobie przypominając o czym zapomniałam. Puściłam te ręce nieszczęsne, szczęśliwie albo nie nadal czerwonawa i cofnęłam się trochę. - Mówiłam cioci powiedziała że możemy, a potem pomożemy ci z czym trzeba będzie. - zapewniłam rozciągając usta w uśmiechu. - Istnieje spora szansa, że jeśli weźmiemy się za to sami to ktoś może nawet niechybnie żywot swój zakończyć. Nie chcesz na sumieniu nas mieć, prawda? - zapytałam, rozciągając usta w uśmiechu, unosząc w zadowoleniu brwi rzucając mu w spojrzeniu wyzwanie. Robiąc kilka kroków do tyłu na chwilę splatając dłonie za plecami by potem odwrócić się na piecie i zbliżyć do Roratio. - To Bibi. - powiedziałam unosząc rękę, żeby przejechać nią po jej szyi. Wychyliłam się żeby niby przekazać Roratio jakiś sekret - Sądzę, że mimo wszystko faworyzuje mężczyzn. - Bibi zastrzygła uszami, a jej wzrok na chwilę padł na mnie. Wywróciłam oczami. - A może po prostu Jamesa. - zaśmiałam się i poklepałam ja lekko po boku.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Młoda lady musiała zadawać się z młodymi lordami, nie miał problemu z tym, by traktować go właściwie. Robił to wielokrotnie, choć z im młodszym dżentelmenem, panem miał do czynienia tym bardziej czuł się idiotycznie. Nie z powodu pracy, jaką wykonywał. Najczęściej z powodu tego, jak go traktowano. Paniczyki, które nigdy w życiu niczego nie osiągnęły, niczego zrobiły puszyły się najmocniej. Roratio mógł być w wieku jego brata, o ile dobrze go skojarzył, a do rudych... cóż, miał pamięć. Ognisty kolor włosów zawsze wydawał mu się intrygujący i oryginalny. Kiedy go więc poprawił poczuł dziwną ulgę, choć starał się nie zapomnieć, jaka w tym wszystkim była jego rola i po co tam się znajdował.
— Rory — powtórzył po nim, bez protestów przystając na jego wersję. Uniósł brew, spoglądając na zaskoczoną Nealę. Miał ochotę jej coś odpowiedzieć, ale kiedy otworzył już usta zdał sobie sprawę, że była gospodynią i miała dziś gościa, nie wypadało jej przygadywać. Nie zdążył więc nawet odpowiedzieć mu na pytanie o brata, rudowłosa zrobiła to pierwsza. Uniósł brwi, spoglądając znów na nią, a później na Roratio i uśmiechnął się uprzejmie. — Neala zna — mruknął cicho, niemalże szeptem. — Przypadkiem, pewnie tak. Wypadek przy pracy — odpowiedział żartobliwie, nie wiedząc jak podejść dziś do tematu brata. Zawsze był jego największym wzorem do naśladowania; kimś, kogo stawiał przed sobą i obok, ale dziś, choć wciąż kochał go tak samo mocno jak zawsze, nie był pewien, czy powinien się tym chwalić. Nie zaczekał przy nich, by kontynuować rozmowę. Był tam od tego, by im pomóc, przygotować konie. Zatrzymał się przy Montygonie, pewien, że Neala zechce na niego zaraz wsiąść, ale kiedy się oburzyła, zdumiony zmierzył ją wzrokiem, pozwalając jej zabrać swoje ręce.
— Jesteś pewna? Jesteś dość... Drobna — szepnął ze śmiertelną powagą, po czym spojrzał na konia. Samo strzemię sięgało jej... pasa, trudno mu było sobie wyobrazić tę wspinaczkę, ale poza zrobieniem kilku zdziwionych min nie protestował, zamiast tego wsłuchując się w jej ciche słowa. — Wglądamy jakbyśmy spiskowali — wszedł jej w słowo, szepcząc konspiracyjnie, ale ona mówiła dalej, więc słuchał do końca, aż zmrużył oczy. Dlaczego miała mu przeszkadzać obecność Roratio? To był jej gość, nic mu do tego z kim się spotyka, kogo zaprasza na randki. Pokręcił głową i wzruszył ramionami, nie chcąc dać jej szerszego pola do popisu w kwestii obszernych i przydługich tłumaczeń, a wiedział, że jeśli powie to, co miał na myśli nigdy stąd nie wyjdą. — Mam być waszą przyzwoitką na spacerze? — spytał, marszcząc brwi. Na to się nie pisał. — Jesteś pewna, że to najlepszy wybór? Schlebiasz mi, ale... Okej, przejdę się z wami. Nie musicie nic robić, ogarnę to. Poprowadzę was pod potok, a potem... Zrobicie co chcecie— mruknął niepewnie, prostując się, ale zaraz obejrzał się przez ramię na Roratio. Wyprężył pierś do przodu i pogładził się po torsie, z trudem próbując zahamować salwę śmiechu, która piętrzyła się w jego gardle. Odchrząknął i ruszył za nią, podchodząc do Bibi. Próbował nie zareagować na komplement dziewczyny, ale uśmiechnął się pod nosem, gdy stanął przy siodle. Sprawdził popręg, a gdy upewnił się, że paski są mocno ściągnięte, oparł się lekko o konia w półprzysiadzie. — Musisz się tam dostać — wskazał ruchem głowy na siodło, spoglądając na Roratio. — Staniesz mi na udach lewą nogą, prawą przerzucisz przez siodło na drugą stronę. Ręce złap tutaj i tutaj — wskazał łęk siodła i jego tył. — Podciągniesz się, jeśli będzie trzeba. — Był raczej wysoki, nie powinien mieć problemu. — Będzie stała spokojnie. Pójdę z wami kawałek, będę ją miał przy ręce w razie czego — uprzedził go luźno, starając się brzmieć tak, by Roratio nie odczuwał dyskomfortu ani wstydu brakiem umiejętności. Zerknął na Nealę, a potem znów na młodego lorda. — To co, na trzy? — Spojrzał na niego i osunął się niżej w półprzysiadzie, łopatkami opierając o łopatki Bibi. Jednocześnie prawa ręką trzymał ją za wiszące z boku wodze. — Raz, dwa, trzy!
— Rory — powtórzył po nim, bez protestów przystając na jego wersję. Uniósł brew, spoglądając na zaskoczoną Nealę. Miał ochotę jej coś odpowiedzieć, ale kiedy otworzył już usta zdał sobie sprawę, że była gospodynią i miała dziś gościa, nie wypadało jej przygadywać. Nie zdążył więc nawet odpowiedzieć mu na pytanie o brata, rudowłosa zrobiła to pierwsza. Uniósł brwi, spoglądając znów na nią, a później na Roratio i uśmiechnął się uprzejmie. — Neala zna — mruknął cicho, niemalże szeptem. — Przypadkiem, pewnie tak. Wypadek przy pracy — odpowiedział żartobliwie, nie wiedząc jak podejść dziś do tematu brata. Zawsze był jego największym wzorem do naśladowania; kimś, kogo stawiał przed sobą i obok, ale dziś, choć wciąż kochał go tak samo mocno jak zawsze, nie był pewien, czy powinien się tym chwalić. Nie zaczekał przy nich, by kontynuować rozmowę. Był tam od tego, by im pomóc, przygotować konie. Zatrzymał się przy Montygonie, pewien, że Neala zechce na niego zaraz wsiąść, ale kiedy się oburzyła, zdumiony zmierzył ją wzrokiem, pozwalając jej zabrać swoje ręce.
— Jesteś pewna? Jesteś dość... Drobna — szepnął ze śmiertelną powagą, po czym spojrzał na konia. Samo strzemię sięgało jej... pasa, trudno mu było sobie wyobrazić tę wspinaczkę, ale poza zrobieniem kilku zdziwionych min nie protestował, zamiast tego wsłuchując się w jej ciche słowa. — Wglądamy jakbyśmy spiskowali — wszedł jej w słowo, szepcząc konspiracyjnie, ale ona mówiła dalej, więc słuchał do końca, aż zmrużył oczy. Dlaczego miała mu przeszkadzać obecność Roratio? To był jej gość, nic mu do tego z kim się spotyka, kogo zaprasza na randki. Pokręcił głową i wzruszył ramionami, nie chcąc dać jej szerszego pola do popisu w kwestii obszernych i przydługich tłumaczeń, a wiedział, że jeśli powie to, co miał na myśli nigdy stąd nie wyjdą. — Mam być waszą przyzwoitką na spacerze? — spytał, marszcząc brwi. Na to się nie pisał. — Jesteś pewna, że to najlepszy wybór? Schlebiasz mi, ale... Okej, przejdę się z wami. Nie musicie nic robić, ogarnę to. Poprowadzę was pod potok, a potem... Zrobicie co chcecie— mruknął niepewnie, prostując się, ale zaraz obejrzał się przez ramię na Roratio. Wyprężył pierś do przodu i pogładził się po torsie, z trudem próbując zahamować salwę śmiechu, która piętrzyła się w jego gardle. Odchrząknął i ruszył za nią, podchodząc do Bibi. Próbował nie zareagować na komplement dziewczyny, ale uśmiechnął się pod nosem, gdy stanął przy siodle. Sprawdził popręg, a gdy upewnił się, że paski są mocno ściągnięte, oparł się lekko o konia w półprzysiadzie. — Musisz się tam dostać — wskazał ruchem głowy na siodło, spoglądając na Roratio. — Staniesz mi na udach lewą nogą, prawą przerzucisz przez siodło na drugą stronę. Ręce złap tutaj i tutaj — wskazał łęk siodła i jego tył. — Podciągniesz się, jeśli będzie trzeba. — Był raczej wysoki, nie powinien mieć problemu. — Będzie stała spokojnie. Pójdę z wami kawałek, będę ją miał przy ręce w razie czego — uprzedził go luźno, starając się brzmieć tak, by Roratio nie odczuwał dyskomfortu ani wstydu brakiem umiejętności. Zerknął na Nealę, a potem znów na młodego lorda. — To co, na trzy? — Spojrzał na niego i osunął się niżej w półprzysiadzie, łopatkami opierając o łopatki Bibi. Jednocześnie prawa ręką trzymał ją za wiszące z boku wodze. — Raz, dwa, trzy!
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Niezadowolenie na twarzy Neali było niemalże równie wyraźne co ognistość jej włosów, co - naturalnie - pchnęło go w stronę ciekawości. Czym jego druh szkolnych lat podpadł nadąsanej lady Weasley? - Czy znam? Miałem tę przyjemność spędzić z nim siedem lat w jednym dormitorium - odparł, a szeroki uśmiech nie schodził z piegowatej twarzy. Zdawał sobie sprawę, że nazwanie Thomasa problematycznym mogło być uznane za niedomówienie, niemniej jednak Roratio darzył dawnego znajomego sympatią. Dawnego, ponieważ dopiero niedawno odnowili kontakt, który zatarł się zaraz po szkole, co nie dziwiło. Hogwart pozwalał dzieciom z wielu światów przeniknąć do swoich żyć, uczyć się od siebie wzajemnie. Niestety, szkoła dobiega końca, a oni wracają do tego co było wcześniej, na ścieżkę wytyczoną dla nich. Na słowa Jamesa zaśmiał się serdecznie. - Nie powiem, aby w tym przypadku mnie to dziwiło - nie chciał co prawda wchodzić dalej w temat, wyglądało na to, że przynajmniej jedna osoba w stajni miała o Thomasie nie najlepsze zdanie, a nie chciał, aby twarz Neali ze złości zlała się z jej włosami. Obawiał się, że mogłaby go potraktować tym samym spojrzeniem co cioteczka Weasley na samym wejściu.
Nie miał do końca pojęcia jakie wyobrażenie o tym spotkaniu miał James, ale nazwanie się przyzwoitką wywołał rozbawiony uśmiech na piegowatej twarzy lorda Prewett. Ostatecznie nie wciął się w rozmowę, uznając to za wyjątkowo niegrzeczne. Poza tym, co by pomyślała sobie Bibi? Podobno dobre pierwsze wrażenie można zrobić jedynie raz. A tak całkowicie poważnie, przecież nie byli na salonach, a on nie był guwernerem pouczającym dzieci odnośnie szeptania w towarzystwie, co oczywiście byłoby źle odbierane, gdyby faktycznie któreś z nich w tym momencie przejmowało się czymś co zdawało się tak odległe od stajni, jak zasady savoir-vivre.
Zerknął zza Bibi na Nealę, kiedy - chyba - próbowała dodać mu otuchy, ale świadomość, że klacz mogła być przywiązana jedynie do jednego opiekuna z pewnością sprawiała, że z nieco większą niepewnością spojrzał na Bibi. Zamiast na osądach Neali postanowił skupić się na instrukcjach człowieka wykwalifikowanego. - Dobra, ma to sens - stwierdził, wypuszczając z ust powietrze, jakby chciał uspokoić samego siebie i wyobrazić sobie, że siedzi na grzbiecie Bibi. W tym zadaniu z pewnością miał pomóc mu wzrost oraz nabyta podczas innych aktywności siła. O ile ciężko było zawstydzić młodego lorda i faktycznie urazić jego dumę, to wolał nie wylądować za chwilę na plecach. Ułożył dłonie dokładnie w tych miejscach, które wskazał mu Doe. Skinął Jamiemu głową, na znak, że jest gotowy, a kiedy ten rozpoczął odliczanie, na umówione [i]trzy[/i, używając ud Jamesa jako podestu. W tym momencie cieszył się jedynie, że w porę zreflektował się przed wyjściem i ubrał nieco luźniejsze spodnie. Nie chciał skończyć z rozprutym szwem. Przez chwilę siedział naprawdę sztywno w siodle w zawieszeniu czekając na ruch Bibi, ale ta była naprawdę spokojna. - Może Bibi i ze mną się polubi, co Bibi? - chociaż pierwsza część zwrócona była do Neali, to na sam koniec przeniósł wzrok na klacz, a raczej jej grzywę, którą miał przed sobą i delikatnie, jeszcze nie do końca pewnie pogładził ją wzdłuż szyi.
Nie miał do końca pojęcia jakie wyobrażenie o tym spotkaniu miał James, ale nazwanie się przyzwoitką wywołał rozbawiony uśmiech na piegowatej twarzy lorda Prewett. Ostatecznie nie wciął się w rozmowę, uznając to za wyjątkowo niegrzeczne. Poza tym, co by pomyślała sobie Bibi? Podobno dobre pierwsze wrażenie można zrobić jedynie raz. A tak całkowicie poważnie, przecież nie byli na salonach, a on nie był guwernerem pouczającym dzieci odnośnie szeptania w towarzystwie, co oczywiście byłoby źle odbierane, gdyby faktycznie któreś z nich w tym momencie przejmowało się czymś co zdawało się tak odległe od stajni, jak zasady savoir-vivre.
Zerknął zza Bibi na Nealę, kiedy - chyba - próbowała dodać mu otuchy, ale świadomość, że klacz mogła być przywiązana jedynie do jednego opiekuna z pewnością sprawiała, że z nieco większą niepewnością spojrzał na Bibi. Zamiast na osądach Neali postanowił skupić się na instrukcjach człowieka wykwalifikowanego. - Dobra, ma to sens - stwierdził, wypuszczając z ust powietrze, jakby chciał uspokoić samego siebie i wyobrazić sobie, że siedzi na grzbiecie Bibi. W tym zadaniu z pewnością miał pomóc mu wzrost oraz nabyta podczas innych aktywności siła. O ile ciężko było zawstydzić młodego lorda i faktycznie urazić jego dumę, to wolał nie wylądować za chwilę na plecach. Ułożył dłonie dokładnie w tych miejscach, które wskazał mu Doe. Skinął Jamiemu głową, na znak, że jest gotowy, a kiedy ten rozpoczął odliczanie, na umówione [i]trzy[/i, używając ud Jamesa jako podestu. W tym momencie cieszył się jedynie, że w porę zreflektował się przed wyjściem i ubrał nieco luźniejsze spodnie. Nie chciał skończyć z rozprutym szwem. Przez chwilę siedział naprawdę sztywno w siodle w zawieszeniu czekając na ruch Bibi, ale ta była naprawdę spokojna. - Może Bibi i ze mną się polubi, co Bibi? - chociaż pierwsza część zwrócona była do Neali, to na sam koniec przeniósł wzrok na klacz, a raczej jej grzywę, którą miał przed sobą i delikatnie, jeszcze nie do końca pewnie pogładził ją wzdłuż szyi.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brew mi drgnęła na to ciche mruknięcie, przesunęłam tęczówki na Jamesa a potem na Roratio kiedy o przypadki zaczął pytać. Wróciłam wzrokiem do Jamesa kiedy na te przypadki odpowiadał i znów do Roratio, kiedy ten na to znanie mi odpowiadał. Obie brwi się uniosły jednak na wyznanie Roratio. Przyjemność?! No chyba nie. I to chyba nie, widocznie było na mojej twarzy, bo na niej mało co widoczne nie było. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, zacisnęłam dłoń w pięść i zamknęłam wargi. Otworzyłam je znów walcząc z samą sobą. Bo na temat Thomasa, to ja miałam dużo do powiedzenia - i nic z tego dobre nie było, ale też jego temat od czasu kiedy trochę niesłusznie złość swoją na Jamesie wyładował pozostawał… w próżni. Po prostu o nim nie wspominałam. Zamknęłam więc ostatecznie wargi. Ostatnie co chciałam dzisiaj to rozmawiać o Thomasie. Chociaż w tym temacie milczenie powzięłam mimowolnie oczami wywróciłam na rozbawienie Roratio. Przyjemność. Przyjemność! Pokręciłam do siebie samej głową. Wzdychając tylko.
Roratio zajął się Bibi a ja podeszłam bliżej Montygona. Brwi zeszły mi się ze sobą kiedy James zwiesił słowa, jakby szukał dobrego. Drobną? Wykrzywiłam mimowolnie usta. Już mając je otworzyć żeby naturalnie się odciąć, ale nic dobrego na myśl mi nie przyszło. Z tym że niewiele od ziemi odrosłam kłócić się niestety nie dało. Zaczęłam więc mówić to, co miałam do powiedzenia.
- Nieważne. - ucięłam to spiskowanie, kiedy wszedł mi w słowo zniecierpliwiona kontynuując to co powiedzieć chciałam. I nie słuchałam dalej. Nie dokładnie, dlatego nie wychwyciłam od razu mówiąc tylko krótkie.
- Tak, tak, dziękuję. - kroki zwróciłam w stronę Bibi, nie chcąc sprawić, żeby Roratio poczuł się jakiś pominięty czy coś. A kiedy James tłumaczył mu co i jak i o tym przejechaniu kawałek powtórzył słowa. Nagle mnie trafiło i dotarło. Odwróciłam głowę i w zamarłam w przerażeniu.
PRZYZWOITKĄ?!
Powiedział wcześniej przyzwoitką, prawda?! Poczułam jak czerwona się robię cała i całkowicie. Nie wymyśliłam sobie tego? Wyobraźnie sporą miałam, ale on o robieniu czego chcemy chyba coś wspomniał jeszcze, przez co zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona. Osłupiałam, kiedy Roratio wsiadał na konia.
- TO NIE RANDKA! - wypadło nagle z moich ust kiedy byłam już tak czerwona, że bardziej być już nie mogłam. Zacisnęłam dłonie w pięści oddychając ciężko. Bo to nie była randka. SKĄD ON TO WZIĄŁ?! O pomoc dla przyjaciela go poprosiłam tylko. To nie była randka. Nie dla mnie na pewno. Za kogo mnie miał, za kogoś kto postanowienia swojego trzymać się nie umie stale i na pewno!? Zamrugałam kilka razy i pokręciłam głową czując jak złość rozlewać się zaczyna. Oddychać, oddychać muszę - to jedno wiedziałam na pewno. Uniosłam brodę. - Sami pójdziecie, nie jestem potrzebna do niczego. O to mi w sumie chodziło. - oznajmiłam, nie łapiąc spojrzenia ani jednego ani drugiego. Oddychaj, dorosła jesteś, to nic takiego. Nic takiego. Zwykłe nieporozumienie. Dlaczego nie umiałam się śmiać z niego? Zrobiłam kilka kroków w tył. - Bibi na pewno cię polubi Roratio. - zapewniłam go podnosząc głos, wycofując się w kierunku drzwi, dopiero teraz spoglądając na niego, przesunęłam spojrzenie na Jamesa. Otwierając usta i zamykając je. Marszcząc odrobinę brwi w końcu spoglądając w bok. Stawiając znów krok w tył i podnosząc tęczówki. - Wrócę pomóc jak skończycie. Poradzicie sobie. - właściwie stwierdzałam, nie pytałam, zatrzymując się przy wejściu. Miałam nie prosić ziemi więcej o rozstąpienie ale teraz by mogła tak całkiem i na pewno. - No dobra… to… powodzenia Roratio. - powiedziałam próbując posłać w jego kierunku uśmiechu, choć cała czerwona jeszcze byłam na pewno. Odwróciłam się na pięcie łapiąc za drzwi żeby popchnąć je na zewnątrz. Deszcz, tak jak mówiła właściwie przestawał padać. Zniknąć jak najszybciej. Choć to znikanie to niewiele mi dać miało, bo powiedziałam właśnie że jeszcze tu dziś wrócę z rozgrzanym, świeżym upokorzeniem na ramieniu. Świetnie, życie, dawno nie przyniosłeś mi nic takiego.
Roratio zajął się Bibi a ja podeszłam bliżej Montygona. Brwi zeszły mi się ze sobą kiedy James zwiesił słowa, jakby szukał dobrego. Drobną? Wykrzywiłam mimowolnie usta. Już mając je otworzyć żeby naturalnie się odciąć, ale nic dobrego na myśl mi nie przyszło. Z tym że niewiele od ziemi odrosłam kłócić się niestety nie dało. Zaczęłam więc mówić to, co miałam do powiedzenia.
- Nieważne. - ucięłam to spiskowanie, kiedy wszedł mi w słowo zniecierpliwiona kontynuując to co powiedzieć chciałam. I nie słuchałam dalej. Nie dokładnie, dlatego nie wychwyciłam od razu mówiąc tylko krótkie.
- Tak, tak, dziękuję. - kroki zwróciłam w stronę Bibi, nie chcąc sprawić, żeby Roratio poczuł się jakiś pominięty czy coś. A kiedy James tłumaczył mu co i jak i o tym przejechaniu kawałek powtórzył słowa. Nagle mnie trafiło i dotarło. Odwróciłam głowę i w zamarłam w przerażeniu.
PRZYZWOITKĄ?!
Powiedział wcześniej przyzwoitką, prawda?! Poczułam jak czerwona się robię cała i całkowicie. Nie wymyśliłam sobie tego? Wyobraźnie sporą miałam, ale on o robieniu czego chcemy chyba coś wspomniał jeszcze, przez co zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona. Osłupiałam, kiedy Roratio wsiadał na konia.
- TO NIE RANDKA! - wypadło nagle z moich ust kiedy byłam już tak czerwona, że bardziej być już nie mogłam. Zacisnęłam dłonie w pięści oddychając ciężko. Bo to nie była randka. SKĄD ON TO WZIĄŁ?! O pomoc dla przyjaciela go poprosiłam tylko. To nie była randka. Nie dla mnie na pewno. Za kogo mnie miał, za kogoś kto postanowienia swojego trzymać się nie umie stale i na pewno!? Zamrugałam kilka razy i pokręciłam głową czując jak złość rozlewać się zaczyna. Oddychać, oddychać muszę - to jedno wiedziałam na pewno. Uniosłam brodę. - Sami pójdziecie, nie jestem potrzebna do niczego. O to mi w sumie chodziło. - oznajmiłam, nie łapiąc spojrzenia ani jednego ani drugiego. Oddychaj, dorosła jesteś, to nic takiego. Nic takiego. Zwykłe nieporozumienie. Dlaczego nie umiałam się śmiać z niego? Zrobiłam kilka kroków w tył. - Bibi na pewno cię polubi Roratio. - zapewniłam go podnosząc głos, wycofując się w kierunku drzwi, dopiero teraz spoglądając na niego, przesunęłam spojrzenie na Jamesa. Otwierając usta i zamykając je. Marszcząc odrobinę brwi w końcu spoglądając w bok. Stawiając znów krok w tył i podnosząc tęczówki. - Wrócę pomóc jak skończycie. Poradzicie sobie. - właściwie stwierdzałam, nie pytałam, zatrzymując się przy wejściu. Miałam nie prosić ziemi więcej o rozstąpienie ale teraz by mogła tak całkiem i na pewno. - No dobra… to… powodzenia Roratio. - powiedziałam próbując posłać w jego kierunku uśmiechu, choć cała czerwona jeszcze byłam na pewno. Odwróciłam się na pięcie łapiąc za drzwi żeby popchnąć je na zewnątrz. Deszcz, tak jak mówiła właściwie przestawał padać. Zniknąć jak najszybciej. Choć to znikanie to niewiele mi dać miało, bo powiedziałam właśnie że jeszcze tu dziś wrócę z rozgrzanym, świeżym upokorzeniem na ramieniu. Świetnie, życie, dawno nie przyniosłeś mi nic takiego.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Spojrzał na młodego lorda z większym zainteresowaniem. Rzeczywiście, wydawał mu się znajomy, choć nie potrafił skojarzyć niczego konkretnego. W szkole, gdy tylko poznał Marcela, przestał wodzić spojrzeniem za bratem, by zobaczyć jak sobie radzi — ucząc się przetrwania w miejscu jakim był Hogwart. Powaga ustąpiła wygłupom i żartom, strach rozrywce i pewności. Nie musiał nikogo udawać, wszystko było w porządku. Czy Thomas czuł się tak samo? Zdał sobie sprawę, że niewiele wiedział o szkolnych przebojach brata. Nie chwalił się tym, co chciał ukryć, a przecież zawsze miał wiele sekretów.
— Dogadywaliście się? — spytał z zaciekawieniem, wręcz wścibsko, spoglądając na szlachcica. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że wyglądał jakby wypytywał o Thomasa, więc zerknął na Nealę i uśmiechnął się pobłażliwie. — To strasznie długo— dodał, chcąc odsunąć od siebie niewygodne podejrzenia. Prawda była taka, że nie rozmawiał z bratem od przeszło tygodnia. Co więcej, unikał go. Uśmiechnął się jednak do Roratio, chcę własne pytanie obrócić w żart. To powinno zabrzmieć luźno, niezobowiązująco. Dlaczego miałby dociekać? To oczywiste, chciał po prostu go poznać, skoro znali się z Thomasem. Skupiał się na tym, by bezpiecznie dokopiować lorda na Bibi, ale wtedy coś eksplodowało. Nastąpiła nagła i niespodziewana erupcja wulkanu. Krzyk Neali spłoszył nieco konie, które poderwały głowy, choć nie ruszyły się z miejsca. Chwycił za wodze Bibi, mimo, że ryzyko jej poruszenia było dosłownie niewielkie.
— Shh...— Pogłaskał kobyłę po szyi, nie mając odwagi spojrzeć na Roratio, zerknął zaś na Nealę i otworzył usta, by od razu coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego gardła.Kiedy obwieściła, że pojada sami — chciał ją zatrzymać. Ruszył się z miejsca. Nie był nigdy dobry w przemyśleniach, zareagował więc całkiem instynktownie. — Hej, hej! Nic mi do tego — próbował się wytłumaczyć. Puścił konia i spróbował zatrzymać rudowłosą. Wyszło idiotycznie, co musiał myśleć o nim młody lord? — Jest mi... wszystko jedno, może nie być — wyszeptał, choć nie było możliwości, by te słowa dotarły wyłącznie do niej. — Nie możesz zostawić swojego gościa przez moje durne gadanie... — Zrobiło mu się wstyd, potwornie wstyd. Spojrzał na Roratio i uśmiechnął się przepraszająco. Zepsuł im popołudnie, wiedział to. Drzwi do stajni się otwarły, a ona stanęła w nich. Niedobrze, nie tak to powinno wyglądać. Była gospodynią, a on głupotami po prostu ją przepędził. Popatrzył za nią chwil w milczeniu. — Chyba się nie boisz, że spadniesz? — rzucił za nią, czując, że tylko tak może ją zmusić do zostania. Wzruszył ramionami, niby od niechcenia i wrócił do rudowłosego czarodzieja. Za jego łydka sprawdził popręg, a potem podszedł do Montygona. To był ulubiony koń, Neali. Łączyła ich specjalna więź, widział to. Chwycił się za skrawek grzywy na kłębie i tył sidła, by wskoczyć na grzbiet bez jakichkolwiek pomocy, nie wsadzając nawet nogi w strzemię; podciągnął się zwinnie i ulokował wąskie biodra w środku siodła. — Nie będzie ci to potrzebne za bardzo . — Wskazał na dłonie, w których trzymał wodze; — Wystarczą ci nogi. Jeśli chcesz dać sygnał do startu musisz przycisnąć łydki. Krótko, impulsem. Niezbyt mocno. Jeśli chcesz przyspieszyć, tak samo. Jeśli chcesz zwolnić musisz ciężko siąść siodło, wiesz, no, stawić opór. Musisz pamiętać, że podczas jazdy ty i koń to jedno, okej? Wyczuj rytm, przyklej się do siodła, rozluźnij. Jeśli będziesz spięty ona to wyczuje i tez będzie nerwowa. Ty i ona, okej? Duet. — Kiwnął głową do czarodzieja i ruszył. Neala uznała, że nauczy go jeździć. Nie miał z tym kłopotów, kiedy był młodszy z pewnością więcej czasu spędzał w siodle niż na ziemi, ale nie nigdy nie uczył go technicznych zwrotów i określeń, nie miał pojęcia jak jeżdżą szlachcice — zawsze wydawało mu się, że jakoś bardziej dystyngowanie. Mógł go nauczyć tego, jak jeździł sam. — Och, możesz też do niej mówić. — Opuścił stajnię na grzbiecie, korzystając z drzwi otwartych przez Nealę i zawrócił, przystając obok niej na dworze. Zerknął na nią z góry, wyzywająco. Może jednak chciała z nim wsiąść? Wysunął nogę ze strzemienia i wyciągnął rękę w dół. A potem uniósł wzrok na Roratio. — Zrozumie cię. Jeśli nie chce ruszyć, cmoknij — rzucił. Przechylił głowę.
— Dogadywaliście się? — spytał z zaciekawieniem, wręcz wścibsko, spoglądając na szlachcica. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że wyglądał jakby wypytywał o Thomasa, więc zerknął na Nealę i uśmiechnął się pobłażliwie. — To strasznie długo— dodał, chcąc odsunąć od siebie niewygodne podejrzenia. Prawda była taka, że nie rozmawiał z bratem od przeszło tygodnia. Co więcej, unikał go. Uśmiechnął się jednak do Roratio, chcę własne pytanie obrócić w żart. To powinno zabrzmieć luźno, niezobowiązująco. Dlaczego miałby dociekać? To oczywiste, chciał po prostu go poznać, skoro znali się z Thomasem. Skupiał się na tym, by bezpiecznie dokopiować lorda na Bibi, ale wtedy coś eksplodowało. Nastąpiła nagła i niespodziewana erupcja wulkanu. Krzyk Neali spłoszył nieco konie, które poderwały głowy, choć nie ruszyły się z miejsca. Chwycił za wodze Bibi, mimo, że ryzyko jej poruszenia było dosłownie niewielkie.
— Shh...— Pogłaskał kobyłę po szyi, nie mając odwagi spojrzeć na Roratio, zerknął zaś na Nealę i otworzył usta, by od razu coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego gardła.Kiedy obwieściła, że pojada sami — chciał ją zatrzymać. Ruszył się z miejsca. Nie był nigdy dobry w przemyśleniach, zareagował więc całkiem instynktownie. — Hej, hej! Nic mi do tego — próbował się wytłumaczyć. Puścił konia i spróbował zatrzymać rudowłosą. Wyszło idiotycznie, co musiał myśleć o nim młody lord? — Jest mi... wszystko jedno, może nie być — wyszeptał, choć nie było możliwości, by te słowa dotarły wyłącznie do niej. — Nie możesz zostawić swojego gościa przez moje durne gadanie... — Zrobiło mu się wstyd, potwornie wstyd. Spojrzał na Roratio i uśmiechnął się przepraszająco. Zepsuł im popołudnie, wiedział to. Drzwi do stajni się otwarły, a ona stanęła w nich. Niedobrze, nie tak to powinno wyglądać. Była gospodynią, a on głupotami po prostu ją przepędził. Popatrzył za nią chwil w milczeniu. — Chyba się nie boisz, że spadniesz? — rzucił za nią, czując, że tylko tak może ją zmusić do zostania. Wzruszył ramionami, niby od niechcenia i wrócił do rudowłosego czarodzieja. Za jego łydka sprawdził popręg, a potem podszedł do Montygona. To był ulubiony koń, Neali. Łączyła ich specjalna więź, widział to. Chwycił się za skrawek grzywy na kłębie i tył sidła, by wskoczyć na grzbiet bez jakichkolwiek pomocy, nie wsadzając nawet nogi w strzemię; podciągnął się zwinnie i ulokował wąskie biodra w środku siodła. — Nie będzie ci to potrzebne za bardzo . — Wskazał na dłonie, w których trzymał wodze; — Wystarczą ci nogi. Jeśli chcesz dać sygnał do startu musisz przycisnąć łydki. Krótko, impulsem. Niezbyt mocno. Jeśli chcesz przyspieszyć, tak samo. Jeśli chcesz zwolnić musisz ciężko siąść siodło, wiesz, no, stawić opór. Musisz pamiętać, że podczas jazdy ty i koń to jedno, okej? Wyczuj rytm, przyklej się do siodła, rozluźnij. Jeśli będziesz spięty ona to wyczuje i tez będzie nerwowa. Ty i ona, okej? Duet. — Kiwnął głową do czarodzieja i ruszył. Neala uznała, że nauczy go jeździć. Nie miał z tym kłopotów, kiedy był młodszy z pewnością więcej czasu spędzał w siodle niż na ziemi, ale nie nigdy nie uczył go technicznych zwrotów i określeń, nie miał pojęcia jak jeżdżą szlachcice — zawsze wydawało mu się, że jakoś bardziej dystyngowanie. Mógł go nauczyć tego, jak jeździł sam. — Och, możesz też do niej mówić. — Opuścił stajnię na grzbiecie, korzystając z drzwi otwartych przez Nealę i zawrócił, przystając obok niej na dworze. Zerknął na nią z góry, wyzywająco. Może jednak chciała z nim wsiąść? Wysunął nogę ze strzemienia i wyciągnął rękę w dół. A potem uniósł wzrok na Roratio. — Zrozumie cię. Jeśli nie chce ruszyć, cmoknij — rzucił. Przechylił głowę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Skutecznie ignorował spojrzenia Neali i inne prychnięcia; generalnie wszystkie oznaki niechęci względem Thomasa zostały bez odpowiedzi z jego strony. Nie zwykł kłamać, a prawdą było, że jego wspomnienia związane ze starszym Doe były wyłącznie pozytywne. No może poza jednym, ale ostatecznie wiele śmiechu wynikło z zapaskudzonego łózka Roratio przez zawartość żołądka Thomasa. - Och tak, całkiem dobrze, mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że był to jeden z najbliższych kolegów z czasów szkoły - to chyba był ten specyficzny rodzaj znajomości; bo chociaż nie widzieli się przez kilka lat to gdy usiedli pierwszego dnia miesiąca przy stole w pubie czuł jakby nic (prawie nic) się nie zmieniło.
Powiedzieć, że czuł się skołowany wybuchem Neali to jak nie powiedzieć nic. Nie będąc świadkiem szeptanej rozmowy, nie mial pojęcia skąd pojawił się ten wybuch i jakim cudem przeszli od zwykłej rozmowy do rozmowach o randkach? Najbardziej zabawną myślą, która urodziła się pod czupryną młodego lorda to pytanie czy naprawdę perspektywa randki z nim była aż tak tragiczną wizją przyszłości, że musiała z impetem wyjść ze stajni? Zdawał sobie sprawę, że do tej pory traktowali się raczej rodzinnie chociaż sam nie wiedział skąd to wynikało. Reakcja Nel była o tyle bardziej zaskakująca, że Roratio nie spodziewał się takiego przejęcia opinią stajennego. Co prawda nie miał pojęcia jakie relacje ich łączyły, ale to znowu mogło wynikać z dosyć lekkiego podejścia, które miał do życia. Bo dla Roratio to był jedynie niewinny żart, który niespodziewanie eskalował. Osłupiały został sam na sam z Bibi. - Daj spokój, Nel, przestań się boczyć! - zawołał za nią - Naprawdę rozumiem, że nie jestem w twoim guście i nie chowam urazy, ale obiecałaś mi wspólną przejażdżkę - liczył, że Neala puści to niedomówienie w niepamięć i ostatecznie wróci do nich. - Rozumiesz coś z tego, Bibi? - zagadnął nieco ciszej klacz, która miała być jego towarzyszką, jakby jedynie ona mogła go zrozumieć. Widać Neala miała temperament po ciotce, tylko jeszcze nie znalazł się taki, który umiałby ją skutecznie uspokoić.
Nieco z zazdrością spojrzał na Jamesa, który zwinnie wskoczył na grzbiet Montygona. Chociaż Rory'emu nie brakło sprawności fizycznej to jednak mięśnie nie były pewne podczas wykonywania pewnych czynności, niezbędnych w siodle. Starał się spamiętać wszystkie wskazówki wyrzucone niemalże na jednym wdechu przez towarzysza. Skinął mu jedynie gołą, a brwi zmarszczyły się w skupieniu. Niepewnie przycisnął łydki, dwukrotnie, do boków klaczy, ale ta widocznie uznała to raczej za muśnięcie niż znak do ruszenia. Rozluźnij się,no dobra, pomyślał Wypuszczając powietrze z ust. Ponownie, teraz nieco mocniej, przycisnął łydki do jej boków i tym razem leniwym krokiem Bibi ruszyła śladem swojego kolegi. - Widzisz, Bibi? Idzie nam świetnie - widocznie swoim pozytywnym nastawieniem próbował zarazić nawet wierzchowca. Mając nadzieję, że przejmie je również Nela. - Chyba faktycznie mnie lubi - rzucił w stronę kuzynki lekko, jakby wcale nie pamiętał o jej gwałtownym wyjściu.
Powiedzieć, że czuł się skołowany wybuchem Neali to jak nie powiedzieć nic. Nie będąc świadkiem szeptanej rozmowy, nie mial pojęcia skąd pojawił się ten wybuch i jakim cudem przeszli od zwykłej rozmowy do rozmowach o randkach? Najbardziej zabawną myślą, która urodziła się pod czupryną młodego lorda to pytanie czy naprawdę perspektywa randki z nim była aż tak tragiczną wizją przyszłości, że musiała z impetem wyjść ze stajni? Zdawał sobie sprawę, że do tej pory traktowali się raczej rodzinnie chociaż sam nie wiedział skąd to wynikało. Reakcja Nel była o tyle bardziej zaskakująca, że Roratio nie spodziewał się takiego przejęcia opinią stajennego. Co prawda nie miał pojęcia jakie relacje ich łączyły, ale to znowu mogło wynikać z dosyć lekkiego podejścia, które miał do życia. Bo dla Roratio to był jedynie niewinny żart, który niespodziewanie eskalował. Osłupiały został sam na sam z Bibi. - Daj spokój, Nel, przestań się boczyć! - zawołał za nią - Naprawdę rozumiem, że nie jestem w twoim guście i nie chowam urazy, ale obiecałaś mi wspólną przejażdżkę - liczył, że Neala puści to niedomówienie w niepamięć i ostatecznie wróci do nich. - Rozumiesz coś z tego, Bibi? - zagadnął nieco ciszej klacz, która miała być jego towarzyszką, jakby jedynie ona mogła go zrozumieć. Widać Neala miała temperament po ciotce, tylko jeszcze nie znalazł się taki, który umiałby ją skutecznie uspokoić.
Nieco z zazdrością spojrzał na Jamesa, który zwinnie wskoczył na grzbiet Montygona. Chociaż Rory'emu nie brakło sprawności fizycznej to jednak mięśnie nie były pewne podczas wykonywania pewnych czynności, niezbędnych w siodle. Starał się spamiętać wszystkie wskazówki wyrzucone niemalże na jednym wdechu przez towarzysza. Skinął mu jedynie gołą, a brwi zmarszczyły się w skupieniu. Niepewnie przycisnął łydki, dwukrotnie, do boków klaczy, ale ta widocznie uznała to raczej za muśnięcie niż znak do ruszenia. Rozluźnij się,no dobra, pomyślał Wypuszczając powietrze z ust. Ponownie, teraz nieco mocniej, przycisnął łydki do jej boków i tym razem leniwym krokiem Bibi ruszyła śladem swojego kolegi. - Widzisz, Bibi? Idzie nam świetnie - widocznie swoim pozytywnym nastawieniem próbował zarazić nawet wierzchowca. Mając nadzieję, że przejmie je również Nela. - Chyba faktycznie mnie lubi - rzucił w stronę kuzynki lekko, jakby wcale nie pamiętał o jej gwałtownym wyjściu.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tematu Thomasa, to kompletnie się nie spodziewałam. Powiedzieć, że nie chciałam o nim rozmawiać to lekkie niedopowiedzenie by było. Ale zamilkłam, właściwie po prostu marszczyłam nos pozwalając jakże łaskawie by wymienili się informacjami. Ostatecznie, był bratem Jamesa, choć jednocześnie głupkiem był strasznym. Poczułam na sobie wzrok Jamesa więc spojrzałam na niego. - Yhm, tak, strasznie. - potwierdziłam, westchnęłam i pokręciłam krótko głową. Niech będzie, tak to zostawmy. Kwestie inne były ważniejsze i za nie zabrałam się tłumacząc mu całą sytuacje obok Montygona i z opóźnieniem do mnie dotarły do przyzwoitki całe. I zanim w ogóle zareagowałam na samą siebie już stałam i się darłam na stajnie całą. Brawo Neala, świetnie. Naprawdę adekwatna reakcja do sytuacji. Ale też - jak zwykle - za późno było, żeby wziąć i słowa jakoś cofnąć. Udawać że nie padły też się nie dało, bo spłoszyłam konie i trudno było powiedzieć czy wuja z ciocią nie słyszeli mojego krzyku. Poczerwieniałam całą, oddychając ciężko. Dobra. Wiadomo co teraz najlepszą będzie drogą, Neala. Kulturalna, prawie całkowicie normalna, ucieczka. Zmarszczyłam brwi ze złością spoglądając na Jamesa, kiedy stwierdził że nic mu do tego nie było. I jeszcze WSZYSTKO JEDNO MU BYŁO! Zacisnęłam dłonie w pięści, a kiedy o tym zostawianiu gościa zaczął gadać. Czy raczej o tym co mogłam, a czego nie, zdarłam brodę wyżej. Wszystko co chciałam mogłam. Wtórujący Jamesowi Roratio wcale nic nie ułatwiał. I że jeszcze ja… JA SIĘ BOCZYŁAM. Ja się nie boczyłam. Uciekałam, ale na głos się do tego nie mogłam przyznać. Przeniosłam jednak ku Roratio spojrzenie mrużąc w złości oczy. Nie o gusta się rozchodziło przecież!!!
- Sami pojedziecie. - oznajmiłam jeszcze raz cofając się w kierunku drzwi, odwracając na pięcie by przejść jedynie kilka kroków, żeby słowa Jamesa zatrzymały mnie w pół kolejnego kroku. Ramiona mimowolnie uniosły mi się do góry. A ja odwróciłam najpierw głowę że zmrużonymi oczami w złości ogniskując spojrzenie na Jamesie. Zaraz odwróciłam resztę ciała biorąc wdech w płuca - długi, długi, bardzo długi. Rozchylając usta, zbierając się do tego żeby wziąć i coś powiedzieć uniosłam rękę wskazując na niego palcem. Oddychając ciężko cała czerwona. Razem z kolejnymi wdechami unosiła się i moja pierś i ręka. W końcu zwinęłam ją w pięść i cała się zatrzęsłam. Z gniewem opuszczając ją na dół. Uniosłam brodę i odwróciłam się bez słowa kierując się dalej do wyjścia. Słyszałam jeszcze jak James instruuje Roratio, ale nie spojrzałam w ich stronę. Nie mogłam się tam teraz przecież wziąć i wrócić po tym wszystkim. A może powinnam? Na Marlina, jaka ja byłam straszliwie okropna. Nic dziwnego, że nikt ze mną nie jest w stanie dłużej niż chwilę wytrzymać. Ja sama ze sobą nie byłam. - Ughh… - wypadło z moich ust, kiedy układałam obie dłonie i pochylałam głowę, żeby chociaż na drzwiach wziąć się i wyżyć. Świetnie, naprawdę idealnie, że obu wszystko jedno było. Ubodło mnie to całkiem. Tylko ja się wzięłam i przejęłam. Zostałam tak, przy tych drzwiach. Będę tak uprzejma że wezmę i im je przytrzymam - niech znają moją dobroć. Odwróciłam się, opierając plecami o nie, czekając, aż nie wyjadą. Zakładając dłonie na piersi i spoglądając w bok - ale ten drugi, żeby nie było że jakoś specjalnie na nich czekam. A kiedy pierwszy wyjechał James na Motygonie, zadowolony cały taki z siebie, normalnie aż mnie trzasnęło. No pewnie. Oddałam mu spojrzenie, unosząc brodę. Wywróciłam oczami.
- Mówiłam, że woli mężczyzn. - powiedziałam do Roratio kapitulując, ale nie zwróciłam na niego spojrzenia, mrużąc oczy i nie spuszczając go z Jamesa. Odepchnęłam się od drzwi, które ze skrzypnięciem zaczęły się zamykać i złapałam wyciągniętą do mnie rękę odwracając na chwilę wzrok w bok. - Jak mnie puścisz, to cię uduszę. - zagroziłam mu, wracając do niego gniewnym spojrzeniem. Ale musiałam przyznać, że z nim miało być łatwiej. Przy moim wzroście wsiadanie samej było… cóż lepiej to zostawmy. Z nim, wystarczyło się odbić i uwierzyć że wciągnie mnie do góry. Oby, bo drugiego upokorzenia nie zniosę już w ogóle.
- Ekhm. - odchrząknęłam, kiedy już na górze byłam. - Wybacz Roratio mój wybuch. - powiedziałam nie opuszczając brody. - To nie kwestia gustów. Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną. I lepiej żebyś na randkach bywał z kimś kto ma zamiar za mąż wychodzić. A to tylko… przejażdżka. - odpowiedziałam mu jednak w końcu - chociaż chwila minęła, nie spoglądając w jednak w jego stronę.
- Sami pojedziecie. - oznajmiłam jeszcze raz cofając się w kierunku drzwi, odwracając na pięcie by przejść jedynie kilka kroków, żeby słowa Jamesa zatrzymały mnie w pół kolejnego kroku. Ramiona mimowolnie uniosły mi się do góry. A ja odwróciłam najpierw głowę że zmrużonymi oczami w złości ogniskując spojrzenie na Jamesie. Zaraz odwróciłam resztę ciała biorąc wdech w płuca - długi, długi, bardzo długi. Rozchylając usta, zbierając się do tego żeby wziąć i coś powiedzieć uniosłam rękę wskazując na niego palcem. Oddychając ciężko cała czerwona. Razem z kolejnymi wdechami unosiła się i moja pierś i ręka. W końcu zwinęłam ją w pięść i cała się zatrzęsłam. Z gniewem opuszczając ją na dół. Uniosłam brodę i odwróciłam się bez słowa kierując się dalej do wyjścia. Słyszałam jeszcze jak James instruuje Roratio, ale nie spojrzałam w ich stronę. Nie mogłam się tam teraz przecież wziąć i wrócić po tym wszystkim. A może powinnam? Na Marlina, jaka ja byłam straszliwie okropna. Nic dziwnego, że nikt ze mną nie jest w stanie dłużej niż chwilę wytrzymać. Ja sama ze sobą nie byłam. - Ughh… - wypadło z moich ust, kiedy układałam obie dłonie i pochylałam głowę, żeby chociaż na drzwiach wziąć się i wyżyć. Świetnie, naprawdę idealnie, że obu wszystko jedno było. Ubodło mnie to całkiem. Tylko ja się wzięłam i przejęłam. Zostałam tak, przy tych drzwiach. Będę tak uprzejma że wezmę i im je przytrzymam - niech znają moją dobroć. Odwróciłam się, opierając plecami o nie, czekając, aż nie wyjadą. Zakładając dłonie na piersi i spoglądając w bok - ale ten drugi, żeby nie było że jakoś specjalnie na nich czekam. A kiedy pierwszy wyjechał James na Motygonie, zadowolony cały taki z siebie, normalnie aż mnie trzasnęło. No pewnie. Oddałam mu spojrzenie, unosząc brodę. Wywróciłam oczami.
- Mówiłam, że woli mężczyzn. - powiedziałam do Roratio kapitulując, ale nie zwróciłam na niego spojrzenia, mrużąc oczy i nie spuszczając go z Jamesa. Odepchnęłam się od drzwi, które ze skrzypnięciem zaczęły się zamykać i złapałam wyciągniętą do mnie rękę odwracając na chwilę wzrok w bok. - Jak mnie puścisz, to cię uduszę. - zagroziłam mu, wracając do niego gniewnym spojrzeniem. Ale musiałam przyznać, że z nim miało być łatwiej. Przy moim wzroście wsiadanie samej było… cóż lepiej to zostawmy. Z nim, wystarczyło się odbić i uwierzyć że wciągnie mnie do góry. Oby, bo drugiego upokorzenia nie zniosę już w ogóle.
- Ekhm. - odchrząknęłam, kiedy już na górze byłam. - Wybacz Roratio mój wybuch. - powiedziałam nie opuszczając brody. - To nie kwestia gustów. Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną. I lepiej żebyś na randkach bywał z kimś kto ma zamiar za mąż wychodzić. A to tylko… przejażdżka. - odpowiedziałam mu jednak w końcu - chociaż chwila minęła, nie spoglądając w jednak w jego stronę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przyglądał mu się chwilę, aż w końcu uśmiechnął się lekko. Było w tym coś pokrzepiającego — myśl, że Thomas miał wciąż kogoś kto patrzył na niego w ten sposób. Od tamten dnia, odkąd dowiedział się o tym, co zrobił, dławiło go coś, co przypominało fermentujące w żołądku resztki pokarmu. Dźwigało się do przełyku w najmniej oczekiwanym momencie, by potem znów opaść na dno niczym sterta kamieni. Nie zwrócił uwagi na reakcję rudowłosej; wiedział, że za nim nie przepadała, jak większość. Thomas był specyficzny, ale każda potwora miała swojego amatora. Nie była nią Neala. Roratio wydawał się swej; jeśli akceptował Thoasa, nie było powodu, by czuł się przy nim jakby połknął miotłę.
Słysząc jego słowa po tym, jak Neala obraziła się, postanawiając zostawić ich samych, parsknął cicho, ale nie był pewien, czy mógł — czy powinien — się odzywać. Mimo to, zerknął na Roratio, a potem znów na Wealsey.
— Będziemy się świetnie bawić beeeeeeeeeeeeez ciebie — rzucił luźno, głaskając Montygona po szyi, póki nie zatrzymał się tuż przy wyjściu ze stajni, by podać rękę dziewczynie. Coś podpowiadało mu w kościach, że nie odmówi — rzucone wyzwanie przyjmie jak pojedynek o honor. W jego oczach błyszczało wyzwanie, na więcej sobie pozwolić nie mógł. Kiedy tylko chwyciła jego dłoń, przychylił się w siodle na bok, wciągając ją na konia — trochę pokracznie, pozwalając jej oprzeć się na sobie i na koniu, byle tylko mogła wgramolić się na grzbiet przy jednym strzemieniu. — Siedzisz?— po wszystkim spytał kontrolnie, zerkając na lewą stopę, by móc włożyć z powrotem stopę w strzemię. Nie czuł jej dłoni, zerknął przez ramię, czy czegoś — chociaż czego? — się trzymała. Nie mogła siąść całkiem blisko, dzieliła ją tylnią część siodła, w którym siedział. Nogi mogła mieć ułożone zaraz za nim, ale dystans między nimi mógł mieć kilkanaście cali. Był szczupły, siodło spore, gdyby się uparła zmieściłaby się razem, z nim, choć nie byłoby im wcale wygodnie.
— Zdecydowanie. Pamiętaj, ty i koń to jedno — pozwolił sobie na uwagę w kierunku Roratio, po czym zerknął przez ramię do tyłu, choć samej twarzy Neali nie dostrzegł. – Trzymaj się. — polecił jej cicho, biorąc wodze w jedną dłoń, drugą zaś uniósł. Dwa palce: serdeczny i kciuk złączył w jedno i wsunął między wargi, by głośnym gwizdem przerwać błogą ciszę wokół. Oba konie, jak na zawołanie, zerwały się do biegu.
Roratio: rzucasz k3
1. Bibi, słysząc gwizd, zareagowała instynktownie. Trzepnęła głową na boki i zerwała się od razu do galopu, porywając cię i wysuwając się na prowadzenie. Dogonić ją będzie ciężko. ST utrzymania się w siodle wynosi 50 — jeśli nie osiągnie pułapu spadasz prosto w trawę. Pomknęła tam, gdzie chciała, gnając wydeptaną polną ścieżką przez łąki i wysokie trawy. James i Neala, gnając za tobą stracą się na moment z oczu.
2. Usłyszawszy gwizd, Bibi zerwała się do galopu, od razu skręcając w kierunku jeziora. Zdawało ci się, że wbiegnie w wodę, zaczynałeś się przygotowywać do kąpieli w siodle, ale w ostatniej sekundzie zatrzymała się, zrzucając cię prosto do wody. Przekoziołkowałeś przez końską szyję i łeb, razem z ogłowiem prosto do jeziora.
3. Bibi stanęła dęba — utrzymanie się w siodle st70 — po czym ruszyła galopem prosto przez pola.
Neala:
Jeśli się nie trzymasz: rzucasz k100, wynik poniżej 80 oznacza spadnięcie z konia. (do rzutu doliczasz biegłość z jazdy)
Jeśli się trzymasz: rzucasz k100, wynik poniżej 31 oznacza spadnięcie z konia. (do rzutu doliczasz biegłość z jazdy)
Słysząc jego słowa po tym, jak Neala obraziła się, postanawiając zostawić ich samych, parsknął cicho, ale nie był pewien, czy mógł — czy powinien — się odzywać. Mimo to, zerknął na Roratio, a potem znów na Wealsey.
— Będziemy się świetnie bawić beeeeeeeeeeeeez ciebie — rzucił luźno, głaskając Montygona po szyi, póki nie zatrzymał się tuż przy wyjściu ze stajni, by podać rękę dziewczynie. Coś podpowiadało mu w kościach, że nie odmówi — rzucone wyzwanie przyjmie jak pojedynek o honor. W jego oczach błyszczało wyzwanie, na więcej sobie pozwolić nie mógł. Kiedy tylko chwyciła jego dłoń, przychylił się w siodle na bok, wciągając ją na konia — trochę pokracznie, pozwalając jej oprzeć się na sobie i na koniu, byle tylko mogła wgramolić się na grzbiet przy jednym strzemieniu. — Siedzisz?— po wszystkim spytał kontrolnie, zerkając na lewą stopę, by móc włożyć z powrotem stopę w strzemię. Nie czuł jej dłoni, zerknął przez ramię, czy czegoś — chociaż czego? — się trzymała. Nie mogła siąść całkiem blisko, dzieliła ją tylnią część siodła, w którym siedział. Nogi mogła mieć ułożone zaraz za nim, ale dystans między nimi mógł mieć kilkanaście cali. Był szczupły, siodło spore, gdyby się uparła zmieściłaby się razem, z nim, choć nie byłoby im wcale wygodnie.
— Zdecydowanie. Pamiętaj, ty i koń to jedno — pozwolił sobie na uwagę w kierunku Roratio, po czym zerknął przez ramię do tyłu, choć samej twarzy Neali nie dostrzegł. – Trzymaj się. — polecił jej cicho, biorąc wodze w jedną dłoń, drugą zaś uniósł. Dwa palce: serdeczny i kciuk złączył w jedno i wsunął między wargi, by głośnym gwizdem przerwać błogą ciszę wokół. Oba konie, jak na zawołanie, zerwały się do biegu.
Roratio: rzucasz k3
1. Bibi, słysząc gwizd, zareagowała instynktownie. Trzepnęła głową na boki i zerwała się od razu do galopu, porywając cię i wysuwając się na prowadzenie. Dogonić ją będzie ciężko. ST utrzymania się w siodle wynosi 50 — jeśli nie osiągnie pułapu spadasz prosto w trawę. Pomknęła tam, gdzie chciała, gnając wydeptaną polną ścieżką przez łąki i wysokie trawy. James i Neala, gnając za tobą stracą się na moment z oczu.
2. Usłyszawszy gwizd, Bibi zerwała się do galopu, od razu skręcając w kierunku jeziora. Zdawało ci się, że wbiegnie w wodę, zaczynałeś się przygotowywać do kąpieli w siodle, ale w ostatniej sekundzie zatrzymała się, zrzucając cię prosto do wody. Przekoziołkowałeś przez końską szyję i łeb, razem z ogłowiem prosto do jeziora.
3. Bibi stanęła dęba — utrzymanie się w siodle st70 — po czym ruszyła galopem prosto przez pola.
Neala:
Jeśli się nie trzymasz: rzucasz k100, wynik poniżej 80 oznacza spadnięcie z konia. (do rzutu doliczasz biegłość z jazdy)
Jeśli się trzymasz: rzucasz k100, wynik poniżej 31 oznacza spadnięcie z konia. (do rzutu doliczasz biegłość z jazdy)
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Rzucił w stronę Jamesa jedynie krótkie spojrzenie. Chciał zobaczyć, czy i jemu zachowanie Neali wydawało się równie zabawne i niespodziewane co jemu. Ale widząc heroiczną próbę powstrzymania parsknięcia mógł uznać, że tak właśnie było. Mimo najszczerszych chęci, nie dała za sobą pognać, a Rory musiał przyznać, że Neala była dla niego wielką niewiadomą i nawet najstarsi mędrcy zdębieliby w takiej sytuacji, próbując odczytać, czy faktycznie chciała, aby za nią pobiegł, czy zdenerwowałaby ją dodatkowa uwaga z jego strony. On się nie znał, ale pewnie jedna z ciotek powiedziałaby mu, że to taki wiek, kiedy w sumie samemu nie do końca się wie, czego się od życia i innych oczekuje, a sam mógł jedynie uśmiechnąć się i darzyć ją sympatią za wszystkie wady jak i zalety.
- Otóż to - zawtórował Jamesowi, mając nadzieję, że droga, którą obrali, podburzenie honoru drzemiące w żyłach każdego Weasleya była drogą właściwą. I chyba mieli rację, bo Neala podniosła rzuconą rękawicę i z pomocą Jamesa wdrapała się na grzbiet drugiego wierzchowca.
Domyślał się, że wykrztuszenie z siebie przeprosin nie należało do najłatwiejszych. On sam raczej oszczędnie rozdawał to słowo i miał świadomość niemalże fizycznego bólu w gardle. Dlatego nie chciał tego kuzynce utrudniać. Posłał w jej stronę niewymuszony uśmiech, a wciąż roześmiane spojrzenie, w którym na próżno było szukać urazy, próbowało odnaleźć jej spojrzenie. - Nie ma o czym mówić. Jaki wybuch? - rzucił, szczerząc się oczywiście zadowolony ze swej błyskotliwej odpowiedzi. - A rozumiem, że ty za mąż wychodzić nie planujesz? I spokojnie, to tylko i wyłącznie przejażdżka - w sumie to Roratio nigdy nie myślał o tym w innej kategorii, ale jeżeli takowe zapewnienie z jego strony miało w jakikolwiek sposób uspokoić pannę Weasley, to czemu nie?
- Jasne, chyba - chociaż na początku w jego głosie brzmiała pewność, wątpliwość wkradła się zaraz po jasnej deklaracji. Bo to w sumie zależało też od Bibi, co nie? Tak jak do tanga potrzebni byli dwoje, tak i w tym przypadku tworzyli duet. Gwizd przeciął powietrze, a dwa wierzchowce wraz ze swoimi jeźdźcami pędem ruszyły przed siebie. W pierwszym momencie miał wrażenie, że ciało chciało jeszcze zostać tam z tyłu i żołądek z opóźnieniem trafił z powrotem na swoje miejsce. Przez chwilę miał złudną nadzieję, że panuje nad sytuacją, ale ta faktycznie była złudna. Brak doświadczenia i pęd konia sprawiły, że sam do końca nie wiedział, w którym momencie wypadł z siodła. Zupełnie jakby w pierwszej chwili jeszcze balansował, starając się ubłagać Bibi o współpracę, a w drugiej oddech na chwilę zatrzymał się w momencie, w którym plecy gruchnęły o ziemię. Jeszcze nie rejestrował, że upadł na ziemię bardziej lewą stroną, dużo bardziej odczuł chwilowe trudności z oddychaniem. Kaszel szarpnął płucami, co skutecznie utrudniło mu złapanie oddechu, ale gdzieś między tym wszystkim plątał się jeszcze śmiech. Bo czy to pierwszy raz kiedy spadł z wysokości? Oczywiście, że nie. A pierwszy raz od dłuższego czasu czuł, że żyje. Adrenalina pewnie jeszcze łagodziła w jakimś stopniu ból, ale raczej nie próbował się podnosić zbyt szybko. Nie kiedy cienie tańczyły mu przed oczami. Dłoń powiodła jedynie w stronę głowy. - A-ała... - jęknął jedynie trochę żałośnie.
rzuty
- Otóż to - zawtórował Jamesowi, mając nadzieję, że droga, którą obrali, podburzenie honoru drzemiące w żyłach każdego Weasleya była drogą właściwą. I chyba mieli rację, bo Neala podniosła rzuconą rękawicę i z pomocą Jamesa wdrapała się na grzbiet drugiego wierzchowca.
Domyślał się, że wykrztuszenie z siebie przeprosin nie należało do najłatwiejszych. On sam raczej oszczędnie rozdawał to słowo i miał świadomość niemalże fizycznego bólu w gardle. Dlatego nie chciał tego kuzynce utrudniać. Posłał w jej stronę niewymuszony uśmiech, a wciąż roześmiane spojrzenie, w którym na próżno było szukać urazy, próbowało odnaleźć jej spojrzenie. - Nie ma o czym mówić. Jaki wybuch? - rzucił, szczerząc się oczywiście zadowolony ze swej błyskotliwej odpowiedzi. - A rozumiem, że ty za mąż wychodzić nie planujesz? I spokojnie, to tylko i wyłącznie przejażdżka - w sumie to Roratio nigdy nie myślał o tym w innej kategorii, ale jeżeli takowe zapewnienie z jego strony miało w jakikolwiek sposób uspokoić pannę Weasley, to czemu nie?
- Jasne, chyba - chociaż na początku w jego głosie brzmiała pewność, wątpliwość wkradła się zaraz po jasnej deklaracji. Bo to w sumie zależało też od Bibi, co nie? Tak jak do tanga potrzebni byli dwoje, tak i w tym przypadku tworzyli duet. Gwizd przeciął powietrze, a dwa wierzchowce wraz ze swoimi jeźdźcami pędem ruszyły przed siebie. W pierwszym momencie miał wrażenie, że ciało chciało jeszcze zostać tam z tyłu i żołądek z opóźnieniem trafił z powrotem na swoje miejsce. Przez chwilę miał złudną nadzieję, że panuje nad sytuacją, ale ta faktycznie była złudna. Brak doświadczenia i pęd konia sprawiły, że sam do końca nie wiedział, w którym momencie wypadł z siodła. Zupełnie jakby w pierwszej chwili jeszcze balansował, starając się ubłagać Bibi o współpracę, a w drugiej oddech na chwilę zatrzymał się w momencie, w którym plecy gruchnęły o ziemię. Jeszcze nie rejestrował, że upadł na ziemię bardziej lewą stroną, dużo bardziej odczuł chwilowe trudności z oddychaniem. Kaszel szarpnął płucami, co skutecznie utrudniło mu złapanie oddechu, ale gdzieś między tym wszystkim plątał się jeszcze śmiech. Bo czy to pierwszy raz kiedy spadł z wysokości? Oczywiście, że nie. A pierwszy raz od dłuższego czasu czuł, że żyje. Adrenalina pewnie jeszcze łagodziła w jakimś stopniu ból, ale raczej nie próbował się podnosić zbyt szybko. Nie kiedy cienie tańczyły mu przed oczami. Dłoń powiodła jedynie w stronę głowy. - A-ała... - jęknął jedynie trochę żałośnie.
rzuty
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Byłam wściekła. Zła. Upokorzona. PONOWNIE. I to przez samą siebie a głupkowate zadowolenie Jamesa tylko mnie jeszcze bardziej rozsierdzało. Tak samo jak nawoływania Roratio i to twierdzenie całe, że się boczyłam. Nie boczyłam się! Byłam… byłam… wściekła! Jak mógł wpaść na tak bzdurny pomysł że chce żeby był naszą PRZYZWOITKĄ. Przyzwoitka była potrzebna na randkach. A to z całą pewnością żadna randka nie była. Nie chodziłam na randki. NIE chodziłam. Nie miałam po co. A w głowie dźwięczała mi Sheila jeszcze gadająca o tym że za jej bratem latam.
- ŚWIETNIE! - krzyknęłam jeszcze Jamesowi na odchodne nie oglądając się nawet na nich. Warcząc zaraz na niczemu winne drzwi do stajni. Cała czerwona, cała upokorzona ponownie. Wydęłam usta w złości opierając się o nie, żeby mogli wyjechać wygodnie. Byłam wściekła, ale nie okropna przecież. Znaczy okropna też byłam. Wywróciłam więc oczami na samą siebie wydymając w niezadowoleniu usta. Spoglądając gdzieś w bok żeby nie widzieć ich zadowolonych min. Bo żeby lepiej było, to nie przejęli się ani trochę. Tylko ja się wzięłam i przejęłam. NIEBYWAŁE.
Ale nie mogłam tak po prostu dać im wygrać. Wzięłam wdech w płuca spoglądając gniewnie na wyciągniętą rękę a potem zawieszając oczy na jego tęczówkach. Wypowiadając groźbę, cóż średnio z pokryciem. Uniosłam mimo wszystko brodę wyżej. Pozwoliłam się podciągnąć, oparłam na nim i średnio z jakąkolwiek klasą - umówmy się gracji we mnie było nie więcej niż płynu w łyżce stołowej - wgramoliłam się na miejsce za nim. Świetnie, tylko… co dalej.
- Siedzę. - zapewniałam rozglądając się niepewnie. Przesuwając wzrokiem po jego plecach. Za co właściwie miałam złapać się teraz? Pomknęłam w dół. Eh.. Hmm… Odwróciłam spojrzenie, by niepewnie ledwie opuszkami chwycić za koniec siodła. Nie będzie przecież gnał jak wariat z Roratio, prawda? Uniosłam brodę i patrząc przed siebie - co w tym przypadku było szyją Jamesa wypowiedziałam słowa przeprosin wiedząc, że bzdurnie się uniosłam. Z zmarszczonymi brwiami i dumą, ale i złością patrzyłam się w tą szyję jakby mi coś zrobiła. A to była niczemu winna szyja. Kiedyś w końcu wybuchnę już tyle razy, że skończą się te erupcje całe. Przynajmniej nadzieję na to miałam, bo inaczej nikt ze mną rady nie da. Nie to, że chciałam, żeby ktokolwiek dawał - postanowiłam coś sobie. Tak? Tak. No i dobrze. Spojrzałam na Roratio z lekką wdzięcznością, kiedy jak prawdziwy gentleman postanowił udać, że nie zrobiłam afery całej.
- Dziękuję. - powiedziałam ciszej, oddając mu niepewny uśmiech. Zdążył mnie już poznać trochę przez te lata. Może wiedział jak mnie obejść dobrze. A może miał coś czego ja nie posiadam - kulturę i umiejętność panowania nad sobą samym. - Yhym. - potwierdziłam, unosząc trochę brwi i dla potwierdzenia potakując głową. - Znaczy, nie planuję się zakochać. - powiedziałam mu zgodnie z prawdą. - A mama mówiła, żeby za mąż mam wyjść tylko z miłości. I żeby nie dać się babci Prewett, albo wujowi Ronaldowi. Więc to się samo przez siebie rozumie. - spojrzałam na niego marszcząc nos. - A ona ostatnio już o kawalerów pytała, pamiętasz? - zapytałam się go, bo gdyby nie on, to chyba bym wzięła i całkiem tam umarła. Uratował mnie wtedy ze szponów niewygodnych pytań. - Rozmawiałeś z Archibaldem? - o tym, o czym my dyskutowaliśmy ostatnio. Byłam ciekawa, czy sprawę udało się jakoś ruszyć. Nie odwróciłam spojrzenia, na Jamesa, kiedy się poruszył rejestrując to kątem oka. Zadzierając brodę wyżej, zaciskając usta. Ale kiedy wypowiedział cicho w moją stronę słowa przekręciłam głowę unosząc brwi. Widząc jak jego łopatka się porusza, a on unosi dłoń. Zaskoczenie wymieszane ze strachem wpełzło mi na usta, a ciche ostrzeżenie które padło wcześniej, sprawiło że w ostatniej chwili unosząc palce z nad siodła wykonałam kilka dziwnych ruchów zastanawiając się panicznie nad tym czego właściwie miałam się trzymać. Głupek! Nawet mi nie powiedział. Powinnam go objąć, tak po prostu? Załapać po bokach. Ułożyć ręce na ramionach? CZEGO MIAŁAM SIĘ TRZYMAĆ?! Wyła moja głowa, a mnie pozostawały jedynie sekundy kiedy gwizd rozszedł się wokół nas. Ręce wystrzeliły do przodu, próbując złapać go po bokach. Zaciskając się na materiale koszuli z jednej strony, druga wystrzeliła dalej, obejmując go połowicznie, łapiąc gdzieś z przodu. Palce musiały przesunąć się po brzuchu, zanim znalazły coś na czym się zaczepiły. Montygon zerwał się do biegło. Poczułam szarpnięcie, ale utrzymałam się za nim. Jakoś. Otoczenie się rozmyło. Roratio zniknął. - Za nimi! - krzyknęłam do Jamesa, czując jak łomocze mi serce. - Za nim. - powtórzyłam raz jeszcze czując, jak adrenalina zaczyna odzywać się aż w uszach. Miałam ochotę się zaśmiać, a jednocześnie byłam przerażona martwiąc się o Roratio. Nie umiał jeździć, szansa że to skończy się dobrze była… niewielka. Kiedy Jim zatrzymał Montygona przy Roratio wzięłam wdech w płuca. Zabrałam ręce, prostując ciało z dziwnej pozy w której byłam, czując jak tłucze mi się serce. Oddychałam ciężko. Uniosłam rękę i trzepnęłam nią lekko Jamesa w głowę. - Kiedyś naprawdę cię uduszę. - syknęłam do niego. Czasem był po prostu niemożliwy. Wzięłam wdech w płuca opuszczając ramiona.
- Jesteś cały? - zapytałam Roratio, spoglądając na niego z góry. - Boli cię coś? Mogę rzucić zaklęcie. - zaproponowałam, nie zasuwając się jeszcze na dół. Pochyliłam się, opierając łokieć na nodze. - Teraz to szczęście, że nie randka, co? - zapytałam, przepraszająco wykrzywiając usta za Jamesa już na początku. Mając nadzieję, że jednak był cały i mu ten upadek humoru ni wybił, kiedy mój trącił mnie gdzieś w bok.
- ŚWIETNIE! - krzyknęłam jeszcze Jamesowi na odchodne nie oglądając się nawet na nich. Warcząc zaraz na niczemu winne drzwi do stajni. Cała czerwona, cała upokorzona ponownie. Wydęłam usta w złości opierając się o nie, żeby mogli wyjechać wygodnie. Byłam wściekła, ale nie okropna przecież. Znaczy okropna też byłam. Wywróciłam więc oczami na samą siebie wydymając w niezadowoleniu usta. Spoglądając gdzieś w bok żeby nie widzieć ich zadowolonych min. Bo żeby lepiej było, to nie przejęli się ani trochę. Tylko ja się wzięłam i przejęłam. NIEBYWAŁE.
Ale nie mogłam tak po prostu dać im wygrać. Wzięłam wdech w płuca spoglądając gniewnie na wyciągniętą rękę a potem zawieszając oczy na jego tęczówkach. Wypowiadając groźbę, cóż średnio z pokryciem. Uniosłam mimo wszystko brodę wyżej. Pozwoliłam się podciągnąć, oparłam na nim i średnio z jakąkolwiek klasą - umówmy się gracji we mnie było nie więcej niż płynu w łyżce stołowej - wgramoliłam się na miejsce za nim. Świetnie, tylko… co dalej.
- Siedzę. - zapewniałam rozglądając się niepewnie. Przesuwając wzrokiem po jego plecach. Za co właściwie miałam złapać się teraz? Pomknęłam w dół. Eh.. Hmm… Odwróciłam spojrzenie, by niepewnie ledwie opuszkami chwycić za koniec siodła. Nie będzie przecież gnał jak wariat z Roratio, prawda? Uniosłam brodę i patrząc przed siebie - co w tym przypadku było szyją Jamesa wypowiedziałam słowa przeprosin wiedząc, że bzdurnie się uniosłam. Z zmarszczonymi brwiami i dumą, ale i złością patrzyłam się w tą szyję jakby mi coś zrobiła. A to była niczemu winna szyja. Kiedyś w końcu wybuchnę już tyle razy, że skończą się te erupcje całe. Przynajmniej nadzieję na to miałam, bo inaczej nikt ze mną rady nie da. Nie to, że chciałam, żeby ktokolwiek dawał - postanowiłam coś sobie. Tak? Tak. No i dobrze. Spojrzałam na Roratio z lekką wdzięcznością, kiedy jak prawdziwy gentleman postanowił udać, że nie zrobiłam afery całej.
- Dziękuję. - powiedziałam ciszej, oddając mu niepewny uśmiech. Zdążył mnie już poznać trochę przez te lata. Może wiedział jak mnie obejść dobrze. A może miał coś czego ja nie posiadam - kulturę i umiejętność panowania nad sobą samym. - Yhym. - potwierdziłam, unosząc trochę brwi i dla potwierdzenia potakując głową. - Znaczy, nie planuję się zakochać. - powiedziałam mu zgodnie z prawdą. - A mama mówiła, żeby za mąż mam wyjść tylko z miłości. I żeby nie dać się babci Prewett, albo wujowi Ronaldowi. Więc to się samo przez siebie rozumie. - spojrzałam na niego marszcząc nos. - A ona ostatnio już o kawalerów pytała, pamiętasz? - zapytałam się go, bo gdyby nie on, to chyba bym wzięła i całkiem tam umarła. Uratował mnie wtedy ze szponów niewygodnych pytań. - Rozmawiałeś z Archibaldem? - o tym, o czym my dyskutowaliśmy ostatnio. Byłam ciekawa, czy sprawę udało się jakoś ruszyć. Nie odwróciłam spojrzenia, na Jamesa, kiedy się poruszył rejestrując to kątem oka. Zadzierając brodę wyżej, zaciskając usta. Ale kiedy wypowiedział cicho w moją stronę słowa przekręciłam głowę unosząc brwi. Widząc jak jego łopatka się porusza, a on unosi dłoń. Zaskoczenie wymieszane ze strachem wpełzło mi na usta, a ciche ostrzeżenie które padło wcześniej, sprawiło że w ostatniej chwili unosząc palce z nad siodła wykonałam kilka dziwnych ruchów zastanawiając się panicznie nad tym czego właściwie miałam się trzymać. Głupek! Nawet mi nie powiedział. Powinnam go objąć, tak po prostu? Załapać po bokach. Ułożyć ręce na ramionach? CZEGO MIAŁAM SIĘ TRZYMAĆ?! Wyła moja głowa, a mnie pozostawały jedynie sekundy kiedy gwizd rozszedł się wokół nas. Ręce wystrzeliły do przodu, próbując złapać go po bokach. Zaciskając się na materiale koszuli z jednej strony, druga wystrzeliła dalej, obejmując go połowicznie, łapiąc gdzieś z przodu. Palce musiały przesunąć się po brzuchu, zanim znalazły coś na czym się zaczepiły. Montygon zerwał się do biegło. Poczułam szarpnięcie, ale utrzymałam się za nim. Jakoś. Otoczenie się rozmyło. Roratio zniknął. - Za nimi! - krzyknęłam do Jamesa, czując jak łomocze mi serce. - Za nim. - powtórzyłam raz jeszcze czując, jak adrenalina zaczyna odzywać się aż w uszach. Miałam ochotę się zaśmiać, a jednocześnie byłam przerażona martwiąc się o Roratio. Nie umiał jeździć, szansa że to skończy się dobrze była… niewielka. Kiedy Jim zatrzymał Montygona przy Roratio wzięłam wdech w płuca. Zabrałam ręce, prostując ciało z dziwnej pozy w której byłam, czując jak tłucze mi się serce. Oddychałam ciężko. Uniosłam rękę i trzepnęłam nią lekko Jamesa w głowę. - Kiedyś naprawdę cię uduszę. - syknęłam do niego. Czasem był po prostu niemożliwy. Wzięłam wdech w płuca opuszczając ramiona.
- Jesteś cały? - zapytałam Roratio, spoglądając na niego z góry. - Boli cię coś? Mogę rzucić zaklęcie. - zaproponowałam, nie zasuwając się jeszcze na dół. Pochyliłam się, opierając łokieć na nodze. - Teraz to szczęście, że nie randka, co? - zapytałam, przepraszająco wykrzywiając usta za Jamesa już na początku. Mając nadzieję, że jednak był cały i mu ten upadek humoru ni wybił, kiedy mój trącił mnie gdzieś w bok.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przysłuchiwał się temu — niezakochiwaniu, wychodzeniu za mąż, szukaniu kawalerów. Niespecjalnie go to dziwiło; dziewczęta w taborze miały kilkanaście lat kiedy stawały się żonami. Niewielu było wśród nich czarodziejów, ich zwłoka i wyjazdy do szkoły były milcząco akceptowane, ale były też na swój sposób wyjątkowe. Ich rówieśnicy już dawno wiedli inne życie. Neala wydawała się w wieku, w którym to wszystko w ich warunkach wydawało się oczywiste, normalne i właściwe. Był też pewien, że w tym wieku jego siostra właśnie znajdzie sobie kawalera, zakocha się szczęśliwie i będzie wiodła życie, które jej pasowało. Bo pasowało, chyba, nigdy o to jednak nie spytał. Niechęć Neali do zamążpójścia go bawiła, ale tylko dlatego, że jej opór świadczył o tym, że wciąż jej serce nie rwało się do kogoś w szaleńczym biegu, a usta nie drżały na myśl o pocałunkach, dłonie o cudzym dotyku. Presja starszyzny była duża, ale przecież kiedy się na to decydował myślał za dużo — i zdecydowanie nie głową. Powinien się wtrącić? Może gdyby towarzyszył im ktoś inny, ale Roratio zachowywał się tak, jakby mogli nie stawiać takich granic.
— Co to byłaby za nudna miłość, gdyby przebiegała zgodnie z planem — mruknął pod nosem, pochyliwszy się, by sprawdzić jeszcze popręg pod siodłem. — Hej, Rory — zaczepił go jeszcze, zerkając na niego. — Zakochałeś się kiedyś? — zagaił z ciekawości o lordowskie doświadczenia. Pchali go już do ożenku, czy może miał więcej swobody? — A może miałeś dziewczynę? — spytał jeszcze otwarcie, unosząc brew. Jak to u nich było, przecież w Hogwarcie nie mogli ich pilnować, bronić im młodzieńczych doświadczeń.
Przygotował się do jazdy, widząc, co zamierza miał sporą przewagę, ale też o niej chciał powiedzieć Neali w kilku słowach ostrzeżenia. Nie próbował upokorzyć młodego lorda. Wiatr we włosach w trakcie jazdy na grzbiecie zwierzęcia, nad którym teoretycznie można było mieć kontrolę było doświadczeniem, które trudno było przyrównać do czegokolwiek. Nawet on sam czasem to czuł — adrenalinę podczas szybkiej jazdy, nagłych zwrotów, szaleńczego cwału. Dziadek rzadko pozwalał mu na samotnie wycieczki, ale podbierał konie raz za razem, by oddać się naturze i losowi, gnając przez nieznane pola i przeskakując przez konary położone w lesie. Adrenalina, ale przede wszystkim uczucie wolności były czymś, co warto było przeżyć, choćby przez ułamek sekundy. Białej kłączy był dziwnie pewien. Czas, jaki pozwolił mu na poznanie jej pozwolił mu dziś zaryzykować, by popędzić ją gwałtownie. Nie była narowista, nie ponosiła bezsensu, nie wierzgała, nie stawała dęba, chociaż to właśnie ją darzył największą sympatią przez jej charakter. Klacze były charakterne, miewały swoje humorki. Wymagała odpowiedniej ręki i umiejętności w prowadzeniu, ale ni powinna zrobić mu krzywdy. Kiedy wypruła do przodu, popędził Montygona od razu, uśmiechając się pod nosem. Gniadosz wyrwał się za galopująca klaczą, ale nie gnał za nią dziko. Siedział w siodle, jadąc wolniej — miał za sobą pasażera bez siodła i to mocno trzymającego się jego. Od jego stabilności zależało jak utrzyma się Neala. Złapał więc wodze jedną ręką, by drugą, na ułamek sekundy, poprawić jej uciekające po koszuli objęcie. Jej dłoń przycisnął sobie do boku. Łatwiej byłoby jej z nim bez siodła, ciało do ciała, graliby wtedy jednym rytmem, ale wierzył, że sobie da radę — to prawie tak jakby gnała zupełnie sama, jego miała ledwie za oparcie. Stracił ich z oczu na chwilę, a potem dostrzegł już tylko leżącego w trawie mężczyznę i klacz uciekającą w trawę. Zwolnił do kłusa, zatrzymał się przy nim.
– Żyjesz? — spytał z pobłażliwym uśmiechem. Pierwszy upadek z końskiego grzbietu zawsze był dramatyczny. — Świetnie sobie poradziłeś, prawie to miałeś— zapewnił go, choć na wyrost, nie widział samego upadku, ale kilka słów otuchy zmyją szybko ewentualny wstyd. — Kobiety takie są. Wykorzystają każdy moment, by się ciebie pozbyć, to nie twoja wina — wzruszył ramionami, uśmiechając się szerzej. Słysząc jednak słowa Neali i czując jak dzieli go po głowie zarechotał pod nosem. Obrócił się tak, by zobaczyć jej minę. — Podobało ci się, wiem to. Pojadę po nią — zaproponował, podając jej dłoń, by mogła się zsunąć i zająć dżentelmenem. W tym czasie przyprowadzi Bibi, choć był pewien, że i tak sama by do nich szybko wróciła — albo do stajni, ale musieliby wrócić do domu pieszo.
— Co to byłaby za nudna miłość, gdyby przebiegała zgodnie z planem — mruknął pod nosem, pochyliwszy się, by sprawdzić jeszcze popręg pod siodłem. — Hej, Rory — zaczepił go jeszcze, zerkając na niego. — Zakochałeś się kiedyś? — zagaił z ciekawości o lordowskie doświadczenia. Pchali go już do ożenku, czy może miał więcej swobody? — A może miałeś dziewczynę? — spytał jeszcze otwarcie, unosząc brew. Jak to u nich było, przecież w Hogwarcie nie mogli ich pilnować, bronić im młodzieńczych doświadczeń.
Przygotował się do jazdy, widząc, co zamierza miał sporą przewagę, ale też o niej chciał powiedzieć Neali w kilku słowach ostrzeżenia. Nie próbował upokorzyć młodego lorda. Wiatr we włosach w trakcie jazdy na grzbiecie zwierzęcia, nad którym teoretycznie można było mieć kontrolę było doświadczeniem, które trudno było przyrównać do czegokolwiek. Nawet on sam czasem to czuł — adrenalinę podczas szybkiej jazdy, nagłych zwrotów, szaleńczego cwału. Dziadek rzadko pozwalał mu na samotnie wycieczki, ale podbierał konie raz za razem, by oddać się naturze i losowi, gnając przez nieznane pola i przeskakując przez konary położone w lesie. Adrenalina, ale przede wszystkim uczucie wolności były czymś, co warto było przeżyć, choćby przez ułamek sekundy. Białej kłączy był dziwnie pewien. Czas, jaki pozwolił mu na poznanie jej pozwolił mu dziś zaryzykować, by popędzić ją gwałtownie. Nie była narowista, nie ponosiła bezsensu, nie wierzgała, nie stawała dęba, chociaż to właśnie ją darzył największą sympatią przez jej charakter. Klacze były charakterne, miewały swoje humorki. Wymagała odpowiedniej ręki i umiejętności w prowadzeniu, ale ni powinna zrobić mu krzywdy. Kiedy wypruła do przodu, popędził Montygona od razu, uśmiechając się pod nosem. Gniadosz wyrwał się za galopująca klaczą, ale nie gnał za nią dziko. Siedział w siodle, jadąc wolniej — miał za sobą pasażera bez siodła i to mocno trzymającego się jego. Od jego stabilności zależało jak utrzyma się Neala. Złapał więc wodze jedną ręką, by drugą, na ułamek sekundy, poprawić jej uciekające po koszuli objęcie. Jej dłoń przycisnął sobie do boku. Łatwiej byłoby jej z nim bez siodła, ciało do ciała, graliby wtedy jednym rytmem, ale wierzył, że sobie da radę — to prawie tak jakby gnała zupełnie sama, jego miała ledwie za oparcie. Stracił ich z oczu na chwilę, a potem dostrzegł już tylko leżącego w trawie mężczyznę i klacz uciekającą w trawę. Zwolnił do kłusa, zatrzymał się przy nim.
– Żyjesz? — spytał z pobłażliwym uśmiechem. Pierwszy upadek z końskiego grzbietu zawsze był dramatyczny. — Świetnie sobie poradziłeś, prawie to miałeś— zapewnił go, choć na wyrost, nie widział samego upadku, ale kilka słów otuchy zmyją szybko ewentualny wstyd. — Kobiety takie są. Wykorzystają każdy moment, by się ciebie pozbyć, to nie twoja wina — wzruszył ramionami, uśmiechając się szerzej. Słysząc jednak słowa Neali i czując jak dzieli go po głowie zarechotał pod nosem. Obrócił się tak, by zobaczyć jej minę. — Podobało ci się, wiem to. Pojadę po nią — zaproponował, podając jej dłoń, by mogła się zsunąć i zająć dżentelmenem. W tym czasie przyprowadzi Bibi, choć był pewien, że i tak sama by do nich szybko wróciła — albo do stajni, ale musieliby wrócić do domu pieszo.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stajnia
Szybka odpowiedź