Wydarzenia


Ekipa forum
Magiczne arboretum
AutorWiadomość
Magiczne arboretum [odnośnik]15.02.22 10:01

Magiczne arboretum

Jeszcze do niedawna zaklęciami chroniony przed mugolskim okiem ogród stał się w pełni jawny wraz z obraniem antymugolskiej polityki przez Ministerstwo Magii. Brukowana ścieżka prowadzi do zdobnej, eleganckiej bramy, która samoistnie otwiera się przed zwiedzającym, zapraszając do środka przez ciasną alejkę stłoczonych drzew; wysokie, o zakrzywionych koronach tworzących swego rodzaju baldachim, przez dobrych kilkanaście metrów przysłaniają splendor flory czekającej za tym dystansem. Tam - rozpościera się główny plac kolistego rozwidlenia, z fontanną w centrum, ukształtowaną na wzór greckich muz odpoczywających nad sadzawką; każdy kierunek prowadzi do innej części arboretum przedstawiającej różne roślinności, o której można dowiedzieć się więcej dzięki tabliczkom ulokowanym po drodze, na ich powierzchni bowiem pojawia się zmienna treść, uzależniona od gatunku, którego nazwę wypowie się na głos.

k1: Trafiasz do malowniczej alejki pełnej różnokolorowych kwiatów, które przy każdym powiewie wiatru zdają się szeptać cichą melodię. Nie jesteś w stanie rozróżnić jej słów, nigdy nie słyszałeś tego języka, ale dźwięk wzbudza w tobie niepohamowaną nostalgię.

k2: W tej egzotycznej części ogrodu odnajdziesz rośliny sprowadzone z dalekich stron. Są obce dla Wielkiej Brytanii, widzieć mógł je co najwyżej podróżnik, nie zaś zwykły czarodziej, który nigdy nie zapuścił się poza granice kraju. Niektóre z nich są niebezpieczne, nie jesteś w stanie ich dotknąć, bo odgradza je od dłoni niewidzialna bariera, choć zdają się cię uwodzić, zachęcać, jak morskie syreny wodzące marynarza na pokuszenie.

k3: Po obu stronach szerokiej ścieżki widzisz czarno-białą roślinność. Została zmodyfikowana magicznie, by stracić wszelką soczystą barwę, na jej miejscu pozostawiając monochromatyczną gamę tint, które mogą wprowadzić w zachwyt - albo niepokój.

k4: Dominują tutaj wszelkiego rodzaju krzewy ułożone w fantazyjne wzory, które możesz obserwować z wzniesienia umocowanego na antycznych kolumnach; na jego górę dostaniesz się pociągnięciem magii, gdy tylko staniesz na odpowiednio zaznaczonym miejscu. Jeśli wcześniej miałeś do czynienia ze starożytnymi runami, rozpoznajesz we wzorze jedną z nich, zdającą się być wróżbą na twoją najbliższą przyszłość.

k5: Wydaje ci się, że wkroczyłeś do gęstego lasu skąpanego w krystalicznym poczuciu ciszy. Niezależnie od pory dnia przez korony drzew przelewa się iluzja ciepłych promieni słonecznych, natomiast za kilkadziesiąt kroków odnajdziesz niedużą polanę z przygotowanym kocem, gdzie możesz odpocząć. Jeśli się na to zdecydujesz i spędzisz tu trochę czasu, dostrzeżesz, że liście po kilkunastu minutach zaczną zmieniać kolory zależnie od twoich emocji.

k6: Masz szczęście, trafiasz do najtrudniejszej do odnalezienia części arboretum. Drzewa i krzewy, podobno pochodzące z ogrodów samego mitycznego Amora, wydzielają tutaj wątły, ale wyczuwalny zapach twojej amortencji. Pod jednym z najwyższych, najstarszych drzew odnajdujesz altankę z zadziwiająco miękkimi ławami, choć na pierwszy rzut oka te wydawały się marmurowe - ale gdy na nich usiądziesz, masz wrażenie, że odpoczywasz na wysokiej jakości poduszce.

Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne arboretum Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]28.04.22 14:17
11 kwietnia 1958


Zachwyty nad galą odznaczenia bohaterów zdążyły już nieco przygasnąć, choć duma, która towarzyszyła Valerie od czasu, gdy pierś jej narzeczonego poczęły zdobić medale, zdawała się pozostawać tak samo rozbudzona. Cornelius w pewnym sensie miał rację, twierdząc, że przyszłej pani Sallow wystarczały małe gesty; zapominał jednak o tym, że małe były wyłącznie w jego odczuciu i zawsze niosły ze sobą szczególny ładunek emocjonalny. Śpiewaczka w przeciągu ostatnich kilku miesięcy była na nie niemalże nadwrażliwa. Im mniej czasu pozostawało do obranej przez nowożeńców daty ślubu, tym ciężej było jej zapanować nad własnymi uczuciami. Tym mocniej zalewała ją fala weny twórczej, tym wyżej wspinała się łaskocząca nerwowość. Potrzebowała chwili odpoczynku od stolicy. Londynu znajdującego się od ponad tygodnia pod czujnym okiem madame Mericourt. Potrzebowała — wreszcie — pomówić z Amelią o pewnej szczególnej kwestii, która zaprzątała jej głowę od kilkunastu dni. Wreszcie należało wziąć sprawy w swoje ręce.
— Amelio, moja droga. Już myślałam, że znowu zatrzymali cię ci twoi pożal—się—Merlinie stażyści — pojawienie się przyjaciółki na brukowanej ścieżce nie mogło oczywiście umknąć uwadze śpiewaczki, której zdołała udzielić się pewna niecierpliwość. Z Eberhart wszystko mogło się wydarzyć — to, że wciąż nie widziała na jej palcu zaręczynowego pierścionka (swój eksponowała przed Septimusem z uporem godnym patriotom, o których w swym przemówieniu mówił Cornelius) było tylko jedną z okoliczności potwierdzających tę tezę — i Valerie obawiała się, że kiedyś prawdziwie będzie musiała ustąpić przed obowiązkami zawodowymi, które (w swym mniemaniu nadgorliwie) brała na siebie przyjaciółka. Na całe szczęście widok Niemki od razu doprowadził do rozpromienienia mimiki śpiewaczki. Na usta wystąpił przyjemny dla oka, nieco filuterny uśmiech, oczy zaiskrzyły znajomą ciekawością. Szerokim, niemal teatralnym gestem, na pewno znajdującym swe źródła w ostatnich scenicznych próbach, które odbywała w operze w Hampshire, zaprosiła przyjaciółkę do przejścia się ścieżką, aż dotarły pod bramę.
— Naprawdę cieszę się, że znalazłaś dla mnie trochę czasu. Wiem, mogłam wysłać Ci Andante z listem, ale są takie rzeczy, o których wolałabym porozmawiać — śpiewny ton został ściszony do szeptu, a uważne spojrzenie Valerie zatrzymało się na profilu przyjaciółki tak, jakby pragnęła zbadać jej reakcję, spróbować wyczuć, czy blondynka domyślała się, w jakim celu została zaproszona przez Vanity na to spotkanie. Oczywiście poza walorami estetycznymi arboretum. — W liście po prostu nie wypada ich poruszać — dodała, dodając do tonu nutkę tajemniczości, która w połączeniu z delikatnie psotliwym uśmieszkiem idealnie zdradzała przepływającą przez nią ekscytację.
Brama, przed którą znalazły się czarownice, otworzyła się przed nimi, pozwalając znaleźć się na terenie dotychczas ściśle strzeżonym przed mugolami. Arboretum nie posiadało aż tak wielkiej sławy jak na przykład Ogrody Preen Manor, jednakże Valerie — ceniąca sobie piękno przyrody i możliwość oddychania czystym powietrzem — starała się odwiedzać to miejsce przy niemal każdej wizycie w Shropshire.
— Amelio Eberhart — rozpoczęła więc, uroczyście, gdy zatrzymały się na kilka chwil przy fontannie, wokół rozwidleń do dalszych części ogrodu. Valerie zwróciła się ku przyjaciółce z pełną powagą, której wymagała od niej chwila oraz okoliczności składanej właśnie prośby. — Czy zechciałabyś uczynić mi honor i zostać druhną na moim ślubie?




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]28.04.22 21:20
Pojawienie się w Shropshire nie przyszło jej z łatwością. Zgryzota po niedawnym zawodzie na Septimusie nie minęła, wciąż rozlewając się po myślach nieprzyjemną goryczą za każdym razem, gdy powracała pamięcią do dnia odznaczeń bohaterów wojennych zasłużonych w przywracaniu bezpieczeństwa na ziemiach całej Wielkiej Brytanii. Zgodnie z założeniem - nie spytała o powody jego nieobecności; nie zamierzała robić tego też dzisiaj. Skoro czarodziej nie był na tyle odpowiedzialny, by nakreślić do niej choć jeden list, a wiedział, że za całością przedsięwzięcia stało Ministerstwo Magii, którego Amelia była nieodłączną częścią, to wychodziła z założenia, że sama nie powinna tłumaczeń się domagać. Sygnał był prosty. Coś innego zaprzątało jego myśli, coś ważniejszego. A w takim wypadku - niech idzie do stu diabłów.
Mimo wszystko pochmurność udało się przełknąć, a w ramionach Shropshire - pojawić; z Valerie miały spotkać się w magicznym arboretum, którego wcześniej nie miała ani czasu, ani okazji zwiedzić. Poły granatowego płaszcza poruszały się w rytmie miękkich, zwinnych kroków, natomiast dłonie wysunęły z kieszeni na widok oczekującej jej przyjaciółki i wszelkie niezadowolenie dotychczas kłębiące się w sercu zbladło jakby za dotknięciem różdżki.
- Valerie - przywitała ją krótko i na chwilę lekko zacisnęła dłoń wokół jej nadgarstka w wyrazie sympatii, zanim obie ruszyły w kierunku samoistnie otwierających się wrót, które zaprosiły je do wnętrza ogrodów. - Na szczęście teraz męczy się z nimi kto inny. Oddałam ich pod opiekę ich opiekunowi z początkiem marca - wyjaśniła z ukontentowanym westchnieniem. Buchanan co prawda nie narzekał na tę czwórkę tak często i głośno jak ona, ale Amelia miała wrażenie, że od czasu powrotu do pracy na jego czole pojawiła się kolejna zmarszczka, a cienie pod oczyma pogłębiły o przynajmniej kilka tonów; tylko oni, te nieużyte gumochłony, mogli za to odpowiadać.
Ślub nadchodził wielkimi krokami, zdawała sobie z tego sprawę, a jednak rozumiała, że przez wzgląd na swoją pracę i chyba przede wszystkim rozczarowanie Septimusem nadszarpnęła regularność spotkań z Valerie. Poza tym: nie była najlepszym materiałem do... tego. Niezamężna, nieplanująca za mąż wychodzić. Jedynym, za co mogła posłużyć, była więc przestroga dla każdej innej przyjaciółki Vanity biorącej udział w przygotowaniach - spiesz się, inaczej w tym wieku skończysz jak ja. Dla Amelii, rzecz jasna, takie życie było wygodne, lecz wedle opinii publicznej wygodnym być nie powinno.
- Nie masz za co dziękować, moja droga, właściwie jest mi wstyd, że znalazłam ten czas dopiero teraz. Zaniedbałam cię w tak ważnym momencie. Znasz mnie - mam jedno i to samo wytłumaczenie - wymruczała, ściągając ze sobą brwi. Praca. Jedyna tak surowa kochanka, dla której poświęcała się w całości, bez żadnych granic przyzwoitości. Eberhart sięgnęła do towarzyszki i ujęła jedną z jej rąk pod ramię, spojrzenie lokując w ślicznej twarzy przyszłej pani Sallow, jakby próbowała doszukać się w jej mimice śladów urazy czy gniewu. Obie były dorosłe, rozumiały swoje zobowiązania i zajęcia, ale obie były też żywymi istotami złożonymi (podobno) z przeróżnych, czasem nieuzasadnionych emocji, jakie kładły się cieniem na przyszłości. Liczyła, że dziś ich tam nie dostrzeże. - Jak miewa się nasz bohater? I jego muza? - zapytała z wreszcie odwzajemnionym uśmiechem, tu i ówdzie znaczonym tintą zadziorności, po czym uniosła ku górze brwi, pytająco. Cóż to za tajemnicę dla mnie przygotowałaś, Valerie?
Na dźwięk propozycji aż przystanęła. Druhną, ona? Stara panna, którą pewna część gości mogłaby uznać wręcz za zły omen względem przyszłości szczęśliwego małżeństwa? Przez moment miała wrażenie, że nawet drzewa wokół nich ucichły w zdumieniu, zakrzywione korony przestały delikatnie kołysać się na chłodnym wietrze, w oczekiwaniu na oznajmienie, że to tylko słuchowy omam.
- Jesteś pewna? - Amelia spytała z nietypową jak dla siebie ostrożnością (obawą?), ślepa na kunszt wykonania towarzyszącej im fontanny, czy na urok flory spoglądającej na nie z każdego zakątka ogrodu botanicznego. - Val, nie mam w tym żadnego doświadczenia, nigdy tego nie robiłam. Parowałam kuroliszki i przygotowywałam gody świergotników, owszem - ale ludzi? - zamilkła na chwilę, by potem odchrząknąć. - Ale jeśli jesteś pewna, dowiem się wszystkiego. Nauczę. To honor, tak, kochana, dla mnie - znów ujęła jej dłonie w swoje i uśmiechnęła się raz jeszcze, tym razem promienniej, wdzięcznie; kto by pomyślał, że prośba przyjaciółki miała dla niej tak wielkie znaczenie? Że podświadomie obawiała się, że ich relacja nie była na tyle ważna, by mogła być z nią bliżej podczas przygotowań i stresów? - A więc zaczniemy natychmiast po moim rozeznaniu. Od sukienki. Chyba że poczyniłaś już jakieś kroki?


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]28.04.22 21:24
The member 'Amelia Eberhart' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Magiczne arboretum 72VxWbv
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne arboretum Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]05.06.22 12:15
Ciepłe dłonie Amelii zaciskające się na jej nadgarstku podarowały Valerie odrobinę rozluźnienia. Znajoma obecność zawsze działała wspaniale na jej nerwy, a jeszcze bardziej doceniała takie drobnostki po latach odcięcia od podobnych bodźców. W Berlinie, w Niemczech wszystko było bowiem obce. Próbowała uczynić wszystko swoim, lecz wiedzieli o tym dobrze — Franz, Otto i ona sama — że były to próby z góry skazane na porażkę. Niemiecka ziemia nie chciała jej przyjąć, nigdy nie oferowała ukojenia, a choć bywali tacy, którzy mówili, że była piękniejsza od targanego wichrami, przede wszystkim wiejskiego Shropshire — to właśnie w surowej urodzie swych rodzinnych ziem czuła się zdecydowanie lepiej. Tym bardziej, gdy mogła dzielić się urokiem malowniczych okolic z przyjaciółką, jakże drogą jej sercu.
Westchnęła z ulgą, słysząc o przeniesieniu stażystów pod opiekę kogoś innego. Sama była niezwykle drobiazgowa i wymagająca, gdy przychodziło do oceny współpracujących z nią w trakcie występów czarodziei. Jednakże przy Amelii zawsze wydawała się zdecydowanie łagodniej podchodzić do powagi własnego zawodu — co skłaniało ją przede wszystkim do zmartwionych prób wyszukania jakichkolwiek znaków, że stres związany z tamtą bandą odbija się na przyjaciółce mocniej, niż chęcią na zapalenie papierosa. Mając w pamięci żywą reakcję Eberhart na przyniesione jej w lutym używki, postanowiła upiększać ich spotkanie kilkoma kolejnymi, za każdym razem, oczywiście do czasu wyczerpania się zapasów tytoniu. Żyły bowiem w dziwnym świecie — takim, gdzie prościej było dostać tytoń właśnie niż kosz świeżych jabłek, przynajmniej z jej perspektywy. Szczęście w całej sytuacji wynikało jednak z tego, że tymi papierosami dawało się często załatwić więcej niż za pomocą galeonów.
Och, okropieństwa wojny.
— Nie kłopocz się, najmilsza. Służba Ministerstwu to zaszczyt i misja, nie jestem zdolna wymagać, byś przedkładała dobro zwierząt nad kilka chwil wytchnienia ze mną — duże słowa, wręcz pompatyczne. Wydawać by się mogło, że Cornelius mógł momentami wymawiać się w ten sam sposób, co Amelia, a przyjmowanie podobnych wymówek weszło już Valerie w krew. Uroki planowania nowego życia przy boku wojennego bohatera i patrioty. Lekkość, z którą wypowiadała swe zdania, była jednak urzekająca; bowiem naprawdę nie miała z tym żadnego problemu, przywykła do takiego stanu rzeczy i nie zamierzała z nim walczyć. Bo czy ktoś taki jak ona mógł cokolwiek zmienić?
Szeroki, jasny uśmiech wystąpił na jej twarz, gdy wolną dłoń przycisnęła do swego prawego policzka, w sposób, w jaki młode panny, bohaterki tej lub innej opery, próbowały ukrywać swe rozmarzenie i lekkie zmieszanie. Teatralność gestów Valerie mogła być rażąca, w szczególności dla osób, które nie znały jej zbyt dobrze i nie znały specyfiki jej pracy. Jednakże w tym samym czasie stanowiła ona bezsprzecznie jej atut, pozwalający obserwatorom czytać z jej reakcji jak z otwartej księgi. Amelia mogła być jednak przekonana, że wszystkie reakcje były zupełnie szczere. W bezpieczeństwie tej relacji odnalazły się obie i nawet niezbyt przychylna postawa Septimusa nie mogła wpłynąć na ich wzajemne stosunki.
Ależ och, Amelia pytała o bohatera i jego muzę.
— Znasz Corneliusa, jest z siebie niesamowicie dumny. I ja z niego również — miał przecież powód. Ba, dywagowali wspólnie, czy powinien nosić Order Węża i Czaszki w trakcie wykonywania swych zawodowych obowiązków, ale ostatecznie doszli do wniosku, że było to odznaczenie zbyt poważne, zbyt wartościowe, by wystawiać je na oczy każdego. Wystarczy przecież wiadomość przekazana prasie, podobnie jak ta o ich ślubie. Matka Valerie postąpiła zbyt prędko, lecz Cornelius również nie zwlekał ze sprostowaniem. W ciągu ostatnich dni działo się wiele i trudno było za tym nadążyć. — Moje dobre samopoczucie zaś zależy od twojej zgody — wraz z zatrzymaniem się Amelii, to samo uczyniła i ona. Przyglądała się jej z rosnącą ciekawością, rejestrując każdą, nawet tą najbardziej miniskularną zmianę w mimice przyjaciółki, która wydawała się zaskoczona jej prośbą. Ale czy powinna? Valerie nie miała żadnej innej kobiety droższej jej sercu, tak dobrze rozumiejącej jej charakter, potrafiącej obchodzić się z kaprysami gwiazdy, a jednocześnie z właściwą stanowczością zapobiegając jej pełnemu odfrunięciu pod niebiosa.
Jesteś pewna? — skinęła głową potwierdzająco, bez cienia niepewności. Czyżby cała odpłynęła właśnie na Amelię? Krótki śmiech rozlał się niedaleko fontanny, Eberhart pięknie weszła w nowopowierzoną jej rolę. Jednakże nie miała okazji odpowiedzieć na pierwsze zadane pytanie. Tajemnica krawcowej ze Shropshire, która zebrała już z niej miary i pracowała nad projektem ślubnej sukni, musiała pozostać tajemnicą jeszcze trochę, bowiem—
Krzyk. Skowyt. Błaganie.
Valerie prędko wyciągnęła swą różdżkę — odruch, który nie miał racji bytu, gdyby przy jej boku znajdował się Cornelius. Nie, żeby nie wierzyła w umiejętności Amelii. Po prostu teraz musiały radzić sobie same, a swąd palonych roślin nie przynosił na myśl niczego dobrego.
— Kryminaliści — syknęła z wyraźną złością, ściągając brwi do środka. Kto inny bowiem mógł być odpowiedzialny za podłożenie ognia pod magiczny ogród, który swą wielowiekową sławę zdobył w ukryciu przed mugolskimi oczami. Włodarze tego miejsca zdecydowali się ujawnić jego istnienie wraz ze wzrostem bezpieczeństwa, wyeliminowaniem elementu mugolskiego, które nawet zostało wspomniane przez samego Ministra Magii. Shropshire, jej Shropshire stało się dziś ofiarą ataku, a zarówno Vanity, jak i (tym bardziej) Sallow nie znosili, gdy ktokolwiek podnosił różdżkę na ich świętości. W jednej chwili magiczne arboretum stało się centrum magicznego wszechświata, symbolem, którego należało bronić, a ogień podłożony pod niego stał się tym samym, który doprowadził do rozpalenia w jej sercu pożaru patriotyzmu.
Jedno, przepraszające spojrzenie posłane w kierunku Amelii.
— Przepraszam, najdroższa, podłość ludzka nie zna granic — powiedziała już łagodniej, wyciągając różdżkę przed siebie. Cokolwiek stało za pożarem, musiały zadziałać. I ochronić jak najwięcej obszaru przed spopieleniem. Ruszyła przed siebie, wchodząc w jedną z alejek, z której nadbiegały nawoływania. Miała nadzieję, że Amelia szła za nią, nie wiedziała, czy poradzi sobie z tym zjawiskiem sama. Ogień zbliżał się do niej, ale... Chyba nie powinien. Więcej zapału znaleźć mógł na prawo od skulonej czarownicy, a jednak wciąż — na przekór wszystkim — podchodził w jej stronę.
— Pomocy!!! Pomocy, panie, pomocy!!! — dostrzegłszy Eberhart i Vanity, kobieta próbowała dźwignąć się na nogi, podbiec w kierunku kobiet. I to samo — o zgrozo — próbował zrobić ogień. Valerie nie miała dużo czasu na myślenie, pamiętała jedno z zaklęć, które mogłoby im pomóc, ale...
Amicus Ignipowiedziała, próbując wycelować w kobietę, jednak różdżka nie odpowiedziała na jej wezwanie, drewno nie rozgrzało się pod wpływem magii. Amicus Ignipowtórzyła, bardziej zaniepokojona, znów bez skutku. Amicus Igni... Proszę się pospieszyć! — po trzeciej nieudanej próbie ręka Valerie drżała, wyraźnie z nerwów. Gdyby kobieta podeszła do nich bliżej, pewnie mogłyby poradzić sobie z ogniem w bardziej skuteczny sposób. Kobieta wydawała jej się w jakiś sposób znajoma, ale w tej chwili nie była w stanie przypomnieć sobie, skąd mogą się znać. Mogła tylko liczyć, że magia Amelii będzie skuteczniejsza, bardziej posłuszna...




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]30.06.22 12:38
- Och, nie wątpię. Nie przyglądałam się tym orderom, nie miałam okazji, ale wyglądały na odpowiednie do podkreślenia wagi zasług - kiwnęła głową, z kwaśnym uśmiechem, w żaden sposób nie prześmiewczym, a po prostu dla niej nawykłym. Pozostawała też jedna kwestia, która nie dawała jej spokoju, chociaż Amelia z całą intencją usiłowała nie zaprzątać sobie nią głowy - a jednak ta zawsze kołatała się gdzieś z tyłu myśli, nasiąknięta rozczarowaniem i niezadowoleniem. - Dlaczego Septimus nie zjawił się na ceremonii? - zapytała więc ze zmarszczonymi brwiami. Nie musiał jej o tym informować, nie musiał też niczego wyjaśniać, ale Amelia była wymagająca ponad miarę i kiedy umyśliła sobie, że czegoś oczekuje, reagowała ogromną goryczą na brak zamierzonego efektu.
Val, jako jego siostra, musiała wiedzieć. Albo przynajmniej powinna.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Valerie nie tak zaplanowała przebieg rozmowy, nie przewidziała ingerencji porywczego, niszczącego żywiołu i żałosnych błagań wypowiadanych kobiecym głosem, i sama Amelia poczuła wzbierające w niej oburzenie. Nierozsądne, nieuzasadnione. A jednak tak silne, by w pierwszej chwili westchnęła z irytacją, a potem zmarszczyła nos, gdy do nozdrzy dostał się ciężki zapach dymu, którego w arboretum pełnym roślin z pewnością być nie powinno.
- Nawet tutaj? - warknęła na wspomnienie kryminalistów, odruchowo ściągnąwszy ramiona do tyłu. Do tej pory nie miała do czynienia z Zakonem Feniksa, z terrorystami innymi niż złodzieje pożywienia, których działania udaremnili razem z Septimusem w zimie, i nie była pewna, czy razem z Valerie byłyby w stanie odeprzeć potencjalny atak takich jednostek. Zapewne nie. Żadna z nich nie parała się bojową magią na co dzień; to możliwe, żeby przyszli po wkrótce-Sallow? Po przyszlą żonę ministerialnego urzędnika, wysoko postawionego, bliskiego samemu Ministrowi, żeby zagrać mu na nosie albo zagrozić pozycji? Zmusić do wydania najważniejszych sekretów politycznych? Aż ją zmroziło, zacisnęła więc rękę na łokciu kobiety. - Bądź ostrożna. Bardzo ostrożna, nie znikaj mi z pola widzenia - poleciła zdawkowo, nie dzieląc się przemyśleniami. Nie chciała dodatkowo jej denerwować.
Amelia podążyła razem z Vanity do alejki, z której dochodziły niepokojące dźwięki, i powiodła bardzo uważnym sokolim spojrzeniem po okolicy. Jedna kobieta, przerażona, kuląca się i uciekająca od płomieni podążających w jej stronę z przedziwną upartością. Kiedy robiła krok w lewo, ogień robił to samo. Krok w prawo, znów ją naśladował. To nie było normalne, nie było niczym, co Eberhart widziała wcześniej; zmarszczyła więc brwi i natychmiast sięgnęła do kieszeni po własną różdżkę.
- Na kły bazyliszka, co to ma znaczyć? - wymruczała w niezrozumieniu. W tym czasie blondwłosa artystka już usiłowała uładzić pożar, sprawić, by ten stał się niegroźny dla ludzkiej skóry, włosów czy ubrań, lecz rosnąca w głosie frustracja i przeciągająca się okrutność płomieni wskazywały na to, że magia zdecydowała się urządzić jej kaprys. - Nebula exstiguere - zaintonowała Amelia, chcąc jakkolwiek pomóc. Fioletowa mgiełka trysnęła z krańca różdżki, po czym rozmyła się w powietrzu, zbyt rozpierzchnięta, by chociaż dotrzeć do połowy drogi oddzielającej ją od tragedii. Wspaniale, czyli obie zawodziły. Merlin był nie w humorze? Niemka powtórzyła inkantację po raz kolejny, mocniej zirytowana, gdy tym razem arkany w ogóle nie zareagowały. Odpowiedziały głuchą ciszą. - Nebula exstiguere, do diabła - ponowiła mocno, stanowczo; być może gniew na własną ułomność sprawił, że chmura fioletu wydarła się ze szpicu dzikiego bzu i pomknęła w kierunku ognia, zawisła nad nim i stłamsiła. Do ostatniej chwili próbował się z niej wyrwać. Uciekał, wyślizgiwał z purpury. W końcu jednak musiał się jej poddać, jakby mgła chwyciła go za gardło i wydusiła zeń ostatni oddech, pozostawiwszy na ziemi ślady spalonej trawy i obróconych w popiół krzewów, które wcześniej musiały urzekać bujną urodą. Analizująca to wszystko Amelia podeszła bliżej, przyglądając się zwęglonej czerni, ścieżce, jaką pozostawiły po sobie płomienie, po czym podniosła wzrok na nieznajomą kobietę. - Nic pani nie jest? - zapytała ostrożnie. - Skąd wziął się ten ogień? Widziała pani, kto go podłożył? I czego użył, jakiego zaklęcia, by śledził panią w ten sposób? - wtedy ponownie rozejrzała się dokoła, w poszukiwaniu zbrodniarzy zdolnych wkraść się do arboretum w samym sercu Shropshire. Zerknęła też na Valerie, wzrokiem, który zdawał się pytać - wszystko w porządku? - Musimy powiadomić nadzorców - teraz zwróciła się bezpośrednio do Vanity, stabilnym planem - a raczej zarządzeniem - chcąc ukrócić jej możliwe rozdygotanie. Pobyt w Niemczech musiał zaszczepić w niej odporność na wiele przykrych widoków, ale ten... Był niecodzienny. W pewien sposób wręcz toksyczny.


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]31.07.22 14:11
Spodziewała się, że pytanie o nieobecność brata wreszcie się pojawi. W każdym innym kontekście byłoby ono skrajnie niewygodne — Valerie nigdy nie lubiła usprawiedliwiania najstarszego z trójki braci, pozostali zaś potrafili zająć się sami sobą na tyle dobrze, by podobne pytania względem nich nigdy się nie formowały. Z Amelią łączyła ją jednak szczególna więź przyjaźni, taka, która pozwalała Valerie choć na moment zsunąć maskę profesjonalizmu z twarzy; dlatego też niemal w odpowiedzi na kwaśny uśmiech Eberhart, Valerie zmarszczyła lekko nos w niezadowoleniu, by zaraz wypuścić spomiędzy swych warg zniecierpliwione, niezadowolone westchnienie.
— Obie znamy mojego brata oraz jego pamięć do terminów — zaczęła niechętnie, bo nieobecność Septimusa odbiła się także na jej własnych nerwach. Gdyby nie odznaczenia, które otrzymał Corelius, słodki owoc jego długiej pracy, a także fakt, że sama miała występować przed dużą i wymagającą publicznością, pewnie fakt ten sprawiłby jej zdecydowanie więcej widocznej przykrości. Ponownie zwróciła twarz w kierunku przyjaciółki, tym razem uśmiechając się smutno i z pełnią współczucia. — Mam wrażenie, że to jeden z tych przypadków. Skrajnie niefortunny i nieodpowiedzialny, ale zamykający drzwi wyłącznie jemu, taką mam nadzieję — byłoby bowiem prawdziwą tragedią, gdyby jeden nieodpowiedzialny wybryk Septimusa miał odbić się na reputacji całej rodziny. Pewnie pociągnęłaby temat dalej, próbowała wytłumaczyć Amelii to, co zupełnie umykało zdolnościom poznawczym Valerie, a co Amelia mogła już poznać jako część charakteru, pewną cechę charakterystyczną pana Vanity — jego olbrzymią niefrasobliwość i kruchość uwagi. Zrobiłaby to wszystko, gdyby nie nawoływanie, gdyby nie lament, gdyby nie ogień trawiący ogrody.
Ciało śpiewaczki napięło się nagle, ale komendy Eberhart były po pierwsze — rzeczowe, ociekające doświadczeniem w sytuacjach stresowych i potencjalnie niebezpieczne, po drugie zaś pewne: głoski jej dźwięczały bowiem z tą samą wiarą w celność swego osądu, jakby były wypowiadane przez mężczyznę. A to w połączeniu z sympatią, którą darzyła Niemkę, sprawiło, że nie zamierzała wychodzić przed szereg, do momentu ustania zagrożenia zostając czymś w rodzaju jej podkomendnej.
Kobieta z każdą chwilą zdawała się tracić nadzieję na ratunek. Valerie nie chciała myśleć, co zrobiłaby na jej miejscu — sam fakt, że czuła to nieprzyjemne, buchające gorąco na własnej skórze sprawiał, że chciała jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca. Złość na sprawców tego ataku płonęła jednak w jej sercu mocniej, przygniatając nawet myśli o tym, że dym niewątpliwie wniknie w jej włosy, że po powrocie do domu będzie musiała moczyć się w wannie przynajmniej dwie godziny, że to wszystko nie tak, nie tak. Na całe szczęście Amelia miała więcej szczęścia z magią, choć ta również nie chciała się jej podporządkować od razu. Śpiewaczka przełknęła z trudem ślinę, próbując krzyknąć do panikującej kobiety jeszcze raz.
— Niech pani czeka w miejscu, jeszcze chwilę! — bowiem trudniej było ugasić ogień, który raz za razem przemieszczał się tam, dokąd uciekała czarownica. Kobieta zadrżała wyraźnie, wyraźniej nawet od ruchu gorącego powietrza uciekającego z pożaru, zacisnęła mocno usta, wyraźnie tłumiąc w sobie jakąś uwagę, której żadna z kobiet nie chciałaby usłyszeć, ale wreszcie ustała w miejscu, zawierzając dwóm jasnowłosym czarownicom swój los. Miała szczęście trafić właśnie na nie; kryminaliści z Zakonu Feniksa kochali się w ogniu, panią Vanity nie zdziwiłoby zupełnie, gdyby był to ich jakiś wymyślny sposób egzekucji.
Gdy było się narzeczoną rzecznika ministra magii i wprawionego propagandzisty w jednym, można było wierzyć we wszystko to, w co tylko się chciało.
Ogień powoli przygasał, dając bezpieczeństwo nieznajomej jeszcze kobiecie, ale jednocześnie dając świadectwo swej niszczycielskiej mocy. Valerie zacisnęła mocno szczękę, obserwując pokryte czernią alejki, plamy wypalonej trawy i szkielety krzewów porośniętych nie tak dawno temu bujną przecież roślinnością.
Zapłacą za to.
Gdy Amelia zbliżyła się do kobiety, ta wreszcie mogła stanąć na swych własnych nogach, choć z początku chwiejnie i z dużą dozą niepewności. Valerie podążyła za swą przyjaciółką, kiwając głową w zgodzie, bowiem z nią było wszystko w porządku, a co z kobietą?
— Chyba... chyba nic mi nie jest... — kobieta ostrożnie próbowała dotykać swoich rąk i nóg, ale w pewnym momencie syknęła cicho. Valerie przyglądała się tej scenie z wyraźną uwagą, z myślą formującą się pod kaskadami jasnych loków, trzeba będzie zabrać ją do Shrewsbury. — Ał... — dodała jakby na potwierdzenie przeczucia pani Vanity. Wydawało się jednak, że wciąż tkwi w szoku, że receptory bólu nie działają jeszcze tak, jak powinny, a to dawało dwóm czarownicom moment na wydobycie z niej jak największej ilości informacji; nawet gdyby miały one zostać rozproszone i przekazane wyjątkowo chaotycznie. — Gdy tu przyszłam, widziałam dwójkę chłopców. Nie mieli więcej niż dwadzieścia pięć lat. Byli ubrani biednie, rozglądali się wszędzie, pomyślałam sobie, że mogą po prostu nie być stąd... — mówiła, gdy Valerie podeszła do niej powoli, chwytając ją lekko pod ramię, te, które najwyraźniej ją nie bolało.
— Proszę się oprzeć i mówić dalej. Zaraz pani pomożemy — uśmiechnęła się do niej, pomimo wcześniejszego rozedrgania emocjonalnego mówiąc wyjątkowo miękko i niemalże czule. Spokój prezencji obok miał przecież przynieść ukojenie także i ofierze nie tak dawnego ataku.
— Nie słyszałam żadnych zaklęć... Myślą panie, że to mogło być... Coś niewerbalnego? — kobieta wydawała się być równie zdezorientowana całą sytuacją, co Eberhart i Vanity, plącząc spojrzeniem między jedną a drugą. — Albo klątwa...? Może eliksir...? — nie poprawiało to sytuacji. Źródło pożaru w dalszym ciągu pozostawało niewiadomą, ale sam fakt, że kobieta chciała — próbowała — znaleźć dla niego jakieś logiczne wytłumaczenie był dobrym znakiem. — Ci młodzi chłopcy... To na pewno nie londyńscy stażyści, znałabym ich z Ministerstwa, mam dobrą pamięć... — dodała nieco ciszej, zdradzając już jakiś szczegół dotyczący swojej tożsamości. A więc pracowała w Ministerstwie, może w jakimś rodzaju służby administracyjnej, która sprawowała nadzór nad początkującymi kursantami i stażystami? Valerie posłała pytające spojrzenie w kierunku przyjaciółki. Sama narzekała przecież na swoich nieopierzonych podwładnych, może kiedyś znajdą z tą panią wspólny język...
Skinęła głową na polecenie powiadomienia nadzorców.
— Flagrate — proste, choć przydatne zaklęcie zostało jej przypomniane przez Corneliusa. Zimne ognie uniosły się nad ogrodem, układając się w napis "pomocy". Chwilę później, dla wzmocnienia sygnału Valerie uniosła różdżkę w górę, posyłając kolejne zaklęcie, mające na celu zwrócenie na nie uwagi włodarzy arboretum. — Periculum — dopiero po tym zwróciła się do Amelii. Starsza przyjaciółka była bardziej wprawna w boju (albo obronie) od niej, może dadzą sobie jakoś radę... — Mogłabyś rozejrzeć się w okolicy? Może są tutaj jeszcze...
Jeżeli Amelia usłuchała i zniknęła gdzieś między wciąż bujnie zielonymi alejkami, Valerie miała jeszcze kilka chwil do nadejścia pomocy.
— Przykro mi, że musimy się poznawać w takich warunkach. Valerie Vanity — póki co powstrzymała się przed zdradzaniem personaliów swego narzeczonego. Cornelius może się okazać przydatny dopiero później. — Opowiemy o wszystkim, co miało miejsce dozorcy, a potem zabiorę panią do lecznicy w Shrewsbury. Pracują tam najlepsi uzdrowiciele w hrabstwie, będzie pani pod dobrą opieką. Cóż za tragedia, że odwiedziny pani w jednym z najpiękniejszych zakątków magicznego zachodu przybrały taki podły obrót... Może mi pani wierzyć, że sprawcy zostaną pochwyceni i surowo ukarani.

| 1) Flagrate
2) Periculum




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]31.07.22 14:11
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 68

--------------------------------

#2 'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne arboretum Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]15.08.22 11:25
Georgia Bones nie odczuwała jeszcze skutków poparzeń tak, jak powinna; przeżyty szok wytępił z jej głowy świadomość formujących się na skórze plam czerwieni tam, gdzie jej ubranie zostało zwęglone, a ciało pokryło nieelegancką tkanką. Na szczęście jej obrażenia nie były okrutnie rozległe: płomienie ledwie liznęły ją to tu, to tam, pozostawiwszy po sobie teraz migotanie szczypania, które z każdą chwilą mocniej przedzierało się przez gąszcz myśli, trafiając do mózgu. Kolejnym przejawem szczęścia było to, że miała przy sobie Valerie, rozpraszającą od zdrowotnych dolegliwości. Miała tyle pytań, w pamięci wciąż wracała do obrazu dwóch chłopców, którzy na jej widok czmychnęli w zarośla, jakby nakryła ich na spiskowaniu - choć trudno jej było zaakceptować myśl, że tak młodzi czarodzieje mogli mieć niecne zamiary. Utrata wiary w młodzież była tym, czego podczas wojny obawiała się najbardziej.
Powiodła spojrzeniem za ognistym napisem, który nieznajoma kobieta ułożyła w powietrzu, a potem powróciła nim do jej twarzy, odrobinę mocniej oparłszy się o nadwęgloną korę pobliskiego drzewa. Nogi miała jak z waty - jeszcze nigdy nie przeżyła podobnej sytuacji i, szczerze mówiąc, do tej pory z całej siły ufała, że uda jej się uniknąć wojennych, burzowych okoliczności. Mieszkając w czystym od szlamu Londynie nie obawiała się o swoją przyszłość, jednak rodzinne Shropshire najwyraźniej nie pozostawało tak bezpieczne, jak sądziła.
- Vanity - powtórzyła po niej kobieta, nazwisko brzmiało znajomo, nie pochodziło co prawda z szeregów urzędniczych, które Georgii były doskonale znane, lecz równie prędko przyporządkowała je do noszącej tożsamość osoby. - Ta śpiewaczka? Byłam raz na pani koncercie, był niesamowity... Och, jak to piecze - syknęła, w końcu zwróciwszy wzrok na rozdrażnioną plamę na skórze, która zaczęła pokrywać się niedużymi grudkami. Rana znajdowała się na wysokości jej łokcia, więc dokuczała przy każdym rozprostowaniu ręki; czarownica uniosła do góry drugą dłoń i spróbowała zakryć nią obrażenie. - Georgia Bones, z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów - przedstawiła się, przygryzając zębami dolną wargę, gdy po ciele rozlała się kolejna fala kłującego bólu. - Najwyraźniej będziemy musieli... przyjrzeć się temu miejscu, chociaż wierzyłam, że moje... rodzinne strony są wolne od takich ataków - mówiła powoli, z przerwami na drobne syknięcia i przymknięcie powiek.

Po chwili w alejce rozległy się kroki, dudniły szybko, zdawały się ciężkie, o wiele cięższe niż te, które należałyby do Amelii Eberhart. Na miejsce nadbiegł nieco zdyszany postawny mężczyzna o pokaźnym czarnym wąsie, w brązowym kaszkiecie, z pękiem kluczy przytroczonym do zewnętrznej kieszeni płaszcza. W dłoni trzymał różdżkę, a gdy zbliżył się do kobiet, od razu rozejrzał się przy tym na boki, jakby w poszukiwaniu sprawców.
- Nic paniom nie jest? - zapytał hucznym basem. - Co tu się stało? Widziały panie kto podłożył ogień? Nasi ludzie już przeczesują teren, złapiemy hultajów, żaden z nich naszego Shropshire nie będzie palił, tfu - Stanley Sibley splunął na ziemię, po czym zreflektował się w czyim towarzystwie przebywał i spiął ramiona. - Panie wybaczą wzburzenie - wymamrotał, pochyliwszy się potem nad śladami płomieni, które spopieliły trawę i pozostawiły czarne osady na pobliskich roślinach. Nie wydawały mu się naturalne, wyczuł buzującą w nich magię, gdy podtrzymał nad nimi różdżkę, mnąc w ustach wiązankę kolorowych przekleństw. - Zaraza, jakieś świństwo...

- Pożar pojawił się jakby znikąd - wyjaśniła Georgia, choć ewidentnie brakowało jej sił, naprzemiennie uderzały w nią fale zmęczenia przerażeniem, oraz bólu, który dokuczał już w każdej sekundzie. - Pani Vanity go ugasiła... - jej głos osłabł. Kobieta nie widziała, która z jej wybawicielek rzuciła zaklęcie, liczyło się tylko to, że piękna blondynka pozostała z nią później, toteż i na nią spadł zaszczyt zostania bohaterką. - Nie widziała pani nikogo? Tych chłopców...?


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Magiczne arboretum 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]18.08.22 11:46
Choć Valerie wiedziała, że nie był to czas, ani miejsce na chełpienie się własnymi osiągnięciami artystycznymi, nie mogła powstrzymać delikatnego, ciepłego mrowienia dumy z powodu bycia rozpoznaną, a przede wszystkim z otrzymanego przypadkowo komplementu. Gdyby pani Bones nie wyglądała jednakże na potrzebującą pomocy, pewnie poprowadziłaby rozmowę tak, aby zatrzymały się przez moment na tym, gdzie i kiedy miała okazję usłyszeć koncert śpiewaczki. Tym razem jednak współczucie — Vanity miała przecież dobre serce, choć było ono stalowe — wygrało z rozdmuchanym ego, przede wszystkim należało zająć się samopoczuciem kobiety oraz jej powrotem do zdrowia. Gdzieś na skraju świadomości kobieta zanotowała tylko, aby wraz z życzeniami rychłego powrotu do zdrowia, dołączyć do bukietu pani Bones także bilecik z zaproszeniem na jeden z recitali, w dogodnym dla niej terminie.
— Tak, to ja — nie mogła jednak powstrzymać się przed potwierdzeniem własnej tożsamości, choć samo to brzmiało naprawdę smutno i tak, jakby bardzo prędko chciała przekierować uwagę pani Bones gdzieś indziej. Skróciła dzielący ją z kobietą dystans, oferując jej swoje ramię do oparcia się na. Zapach spalenizny — czy to roślinnej, czy też zwęglonych ubrań i poparzonej skóry — nie należał do przyjemnych, lecz praca Valerie polegała między innymi na wchodzeniu w różne role. Dlatego też teraz skupiła się na tym, by nie dać po sobie poznać, że sytuacja jest dla niej w jakikolwiek sposób nieprzyjemna. Była tutaj przede wszystkim dla ucierpiałej w zbrodniczym ataku pani Bones. To, że spędzi dzisiejszy wieczór w gorącej kąpieli z dodatkiem roślinnych olejków (ich dostanie w Wielkiej Brytanii graniczyło niemal z cudem, a i tak znajdowali się dalej adoratorzy lub dyrektorzy oper, teatrów — przybytków artystycznych wszelkiego rodzaju — którzy i tak mogli jej podarować takowe w ramach wdzięczności), by wyplenić ze skóry i włosów ten obrzydliwy zapach to już zupełnie inna kwestia.
— Proszę jeszcze wytrzymać. I oddychać — ćwiczenia oddechu były jednymi z pierwszych, które opanowała Valerie, a także kluczowym elementem rozwoju artystycznego. Kierowane do urzędniczki słowa były bardzo łagodne, dobroduszne, podobne do tych, które matka kieruje do dziecka z obitym kolanem — Niech pani na mnie spojrzy i powtarza za mną. Wdech — wolną ręką, wciąż trzymającą różdżkę wykonała prosty, płynny gest, który miał nadać ich ćwiczeniu rytmu. Klatka piersiowa wzniosła się wysoko, trwała w bezruchu przez kilka sekund, by wreszcie powoli zacząć opadać. — I wydech — tym razem ręka odwinęła się w drugą stronę, a klatka piersiowa zaczęła powoli opadać, w długim procesie wypuszczania powietrza z płuc. Trwały tak przez jakiś czas — Valerie wiedziała, że nie posiada odpowiednich zdolności, by udzielić pomocy na miejscu, lecz dzięki ćwiczeniom oddechowym pani Bones może uniknie ataku paniki, który tylko pogorszyłby jej stan.
Na słowa kobiety o przyjrzeniu się temu miejscu, a także o bezpieczeństwie rodzinnych stron, Valerie złożyła delikatnie dłoń na dłoni kobiety w asekuracyjnym geście.
— Niech się tym pani nie przejmuje, nie teraz. W tej chwili najważniejsze jest pani zdrowie. Za chwilę zabiorę panią do kliniki uzdrowicielskiej w Shrewsbury, tam na pewno zajmą się panią specjaliści, dobrze? — jeżeli Georgia Bones była choć trochę typem kobiety ministerialnej podobnej do Amelii, Valerie mogła przewidywać, że ból uśpi jej zapęd do rozwiązania zagadki ledwie na kilka chwil. Miała jednak nadzieję, że w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów pracowały osoby obowiązkowe, acz takie, które wiedziały, kiedy oddać lejce tym, którzy mieli większe szanse na rozwiązanie zagadki, chociażby ze względu na ich stan zdrowia. Po chwili nachyliła się też nad ucho kobiety, szepcząc do niego — Stamtąd zawiadomię pana Corneliusa Sallow, to mój narzeczony. Wierzę, że poruszy odpowiednie służby, a śledztwo zostanie podjęte od razu — miała również nadzieję, że pochwyceni sprawcy nie zostaną wypuszczeni z więzienia za łapówką jak byle kieszonkowcy.
Niedługo cieszyły się jednak samotnością. Pojawienie się Stanleya oznaczało, że dobrze zrobiła, wzywając pomoc, choć w tak nietypowy sposób.
— Pani Bones potrzebuje pomocy — zaczęła od sprawy chwilowo najpilniejszej, skupiając wzrok na mężczyźnie. Nie trzeba było być uzdrowicielem, by dojrzeć, że stan kobiety, choć nie był poważny, odbił się na jej samopoczuciu. — Niestety, przybyłam za późno. Słyszałam już tylko krzyki i widziałam ogień, coś okropnego. Poruszał się zaraz za panią Bones, jakby ją gonił, ale na całe szczęście udało się go ugasić — gdzie u licha jest Amelia?; póki nie było jej w pobliżu, łasa na pochwały blondynka nie wyprowadzała zebranych z błędu, nie od razu. Zwróciła się jednak do kobiety raz jeszcze, ze smutkiem kręcąc głową na "nie". — Niestety, droga pani... Może pani pamięta, jak wyglądali? Jakiś szczegół? Cokolwiek?




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]07.10.22 21:38
Chwilowo owładnięta poczuciem palącego pieczenia Georgia niechętnie oderwała wzrok od płatu poparzonej skóry, wracając nim do Valerie, na której ramieniu wsparła się połowicznie. Oddychać? Och, zdawało jej się, że płuca miała niemożliwie ciężkie, a powietrze, choć wciągała je przez nozdrza wręcz łapczywie, oferowało niewielką, jeśli jakąkolwiek ulgę.
Na szczęście zachowująca zimną krew blondynka była w stanie skoncentrować uwagę rozchwianej kobiety na różdżce z eleganckiego drewna brezylki, która płynną trasą przecinała powietrze, prowadząc w kierunku do klatki piersiowej i z powrotem od niej, jakby do rytuału wspólnego oddychania mogła zaprosić pewną regularność, jakiej Bones zdążyło zabraknąć. Niby prosta rzecz wydawała się teraz tak trudna: z początku gubiła rytm, a oddech przychodził nienaturalnie, lecz już po chwili czarownica odczuła pierwsze rezultaty. Ćwiczenie nie uśmierzyło bólu, oczywiście, choć i nie to było jego celem: miało za zadanie odegnać wzbierającą falę paniki i przytroczyć kobietę do rzeczywistości, tu i teraz, mimo palących ukłuć rozchodzących się od poparzeń jak okręgi na wodzie, do której wpadał kamień.
- Już mi lepiej... - wydusiła cicho, po czym wyprostowała plecy, dodając sylwetce kilku kropel determinacji. Matka nie urodziła jej po to, by przynosiła wstyd światu swoją słabością. Ojciec nie wychował jej silną ręką po to, by uginała się pod wpływem rebelianckich aktów terroryzmu, Ministerstwo bowiem musiało być potężnym splotem wielu jednostek, jak łańcuch, którego żadne z ogniw nie powinno pokrywać się rdzą. - Dziękuję, bardzo pani dziękuję, pani Vanity. Gdyby nie pani... Gdyby pani pomoc nie nadeszła w odpowiedniej chwili, obawiam się, że zniszczenia byłyby rozleglejsze - Georgia ewidentnie siliła się na stonowany, uspokojony głos, trudno było jednak stwierdzić, czy jej wnętrze również takim się stało, czy było to jedynie - i na nowo - umiejętnie przywdzianą na twarz maską.
Wspomnienie Corneliusa Sallowa, ministerialnego współpracownika, sprawiło, że jej powieka drgnęła w trudnym do odczytania wyrazie. Naturalnie, znała jego nazwisko, jego dokonania, jego twarz, ale nic więcej; nigdy nie weszli na stopę przyjacielską, ani nawet znajomą, w końcu mało kto w pracy prezentował światu swoją prawdziwą twarz.
- Tak, pana Sallowa natychmiast trzeba zawiadomić - zgodziła się, a głos zadrżał, przesycając ostatnie zgłoski syknięciem, gdy ciało przecięła kolejna fala bólu. - Nieujęcie sprawców będzie p-plamą - syknęła ponownie - na honorze całego Shropshire. Złym świadectwem dla panów na zamku Ludlow. Nie można do tego dopuścić - lekko chwiejąc się na nogach, wciąż niepewna stabilności kolan, spojrzała na Valerie poważnie, z emfazą podkreślając wagę problemu. Jeśli terroryści śmieli zapuścić się w zakątki strzeżonego Shropshire, to mogło oznaczać, że stawali się coraz bardziej butni, że kontrolowanie ich przysporzy jeszcze większej liczby problemów niż dotychczas.
- Cokolwiek? - Stanley powtórzył za panią Vanity. Tego dnia arboretum nie odwiedziło jeszcze zbyt wielu pasjonatów magicznej przyrody, wystarczająco jednak, by określenie każdego wstępującego na jego teren okazało się nieco problematyczne.
- Niech pomyślę - zaczęła cicho; przy szczypiącej katordze wcale nie było to tak proste, jak Bones oczekiwała. Skup się, twoje świadectwo tak wiele może zmienić! - Jeden z nich... Miał dziwną kamizelkę. Nigdy takiej nie widziałam. Coś miał na niej namalowane, tylko co? Nie pamiętam, mignął mi zaledwie na chwilę... Drugiego wyłącznie słyszałam. Miał bardzo niski głos - skrzywiła się, źle czując się z myślą, że nie mogła bardziej im pomóc. Och, czy aby na pewno? - Mogłabym później spróbować wydobyć to wspomnienie z pamięci - zasugerowała i znów przeniosła wzrok na Valerie, pytająco. Być może wsparłyby śledztwo bardziej niż strzępek świadomej pamięci.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Magiczne arboretum 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]08.10.22 13:15
Domyślała się, że utrzymanie spokoju przez panią Bones musiało kosztować ją ogromną ilość wysiłku. Sama prawdopodobnie nie zachowałaby się nawet z połową gracji i determinacji, którą cechowała się w tej chwili ministerialna urzędniczka. Ukłucie wstydu, swego rodzaju niemocy przeszyło ciało Valerie, niemiła sensacja własnej nieużyteczności (ludzie Shropshire mieli swoje miejsce, swe role do odegrania; Valerie miała być gwiazdą, uwodzić i przykuwać uwagę ze sceny, poza nią była tylko zwykłą obywatelką i fakt nieznajomości zaklęć uzdrawiających nagle stał się okrutnie niewygodny; nie potrafiła przecież nawet na moment udzielić tej kobiecie, tej ważnej kobiecie komfortu) niemal wstrząsnęła ciałem, ale Valerie potrafiła przecież grać.
Dlatego pragnąc zamaskować swe rozczarowanie, przyjęła rolę troskliwej kobiety, pragnąc w jakikolwiek sposób doprowadzić do — jeżeli nie poprawienia to przynajmniej — do niepogorszenia sytuacji, w której się znalazła. Spokój mógł dopomóc właściwej rekolekcji wspomnień i to tego właśnie oczekiwała w tej chwili pani Vanity.
Oczekiwanie zostało spełnione.
— Proszę teraz nie myśleć o zniszczeniach tylko o sobie — wyszeptała ciepło i miękko; nie musiała przecież wzmacniać siły swego głosu; słowa miały otoczyć roztrzęsioną kobietę płaszczem opiekuńczości, miały dopomóc jej w utrzymaniu się jeszcze kilka minut w przepełnionym godnością Shropshire uporze. Zaraz zostanie przez Valerie przetransportowana do wcześniej wspomnianej kliniki, będzie mogła wreszcie doznać choć odrobiny ulgi. Najpierw jednak musiały — musieli, odkąd dołączył do nich Stanley — spełnić swoje obowiązki.
— Każdy szczegół pomoże — dodała, spoglądając wyczekująco, niemalże niecierpliwie na Stanleya. Gdy pani Bones zaczęła mówić, spojrzenie Valerie stało się odrobinę chłodniejsze, zupełnie tak, jakby chciała przekazać mężczyźnie, że poparzona kobieta jest w stanie przywołać ze swojej pamięci bardzo istotne dla śledztwa informacje, ignorując własne cierpienie, podnosząc przy tym śledztwo do rangi najważniejszego w tej chwili; wspólne dziedzictwo hrabstwa znaczyło przecież więcej niż zdrowie jednostki, każdy człowiek wychowany w tym hrabstwie musiał o tym wiedzieć. Zresztą, Georgia miała rację — nieschwytanie sprawców odbije się wyjątkowo negatywnie nie tylko na wizerunku panów zamku Ludlow, ale także na ich stosunku do odpowiedzialnych za zapewnienie bezpieczeństwa w tym miejscu. — Proszę się zatem skupić, rozumie pan, że od tego zależy przyszłość arboretum? — w spokojnym, choć noszącym znamiona wyczekiwania głosie wybrzmiała groźba. Przyszłość arboretum to także przyszłość Stanleya. Jego pracą było dopilnowanie porządku na tym terenie, a lordów Avery niekoniecznie obchodziły jakiekolwiek wyjaśnienia. Zagapienie się, przerwa na toaletę, odwrócenie plecami akurat w momencie ataku — to wszystko tylko dziecięce wymówki, nie odnajdą zrozumienia u żadnego z panów Shropshire. Nie znalazłyby zrozumienia także u jej narzeczonego, który momentami bywał od swych suwerenów bardziej wyrozumiały. — To nasze wspólne dziedzictwo, serce się łamie, spoglądając na krzywdę tak dzielnej i oddanej naszej ojczyźnie czarownicy jak pani Bones, co dopiero na te wszystkie zniszczenia... — dodała po chwili, uśmiechając się z dumą w kierunku Georgii. Kobiety miały w sobie zdecydowanie więcej hartu ducha od mężczyzn, choć ci nigdy nie chcieli tego przyznać. Jej własny narzeczony dopiero niedawno spostrzegł się, jak bardzo pomylił się w jej ocenie i rozgniewany własnym brakiem przenikliwości wyniósł ją jako równą sobie w noszeniu rodzinnych ciężarów. Georgia Bones zasługiwała na pochwałę, Stanley Sibley — na upomnienie.
Uwaga przeniosła się na kobietę w idealnym momencie. Kamizelka z malunkiem. Drugi z łobuzów miał z kolei niski głos. To już coś, to już jakiś trop, a Valerie nie mogła być chyba bardziej wdzięczna, gdy oparzona kobieta zaproponowała jej wyciągnięcie wspomnienia. Cornelius będzie zachwycony.
— Jest pani niezwykle dzielna i uczynna. Zabiorę teraz panią do lecznicy i tam, gdy zostanie już pani zaopiekowana, zajmiemy się pani wspomnieniem. Na pewno będzie istotnym dowodem — uśmiechnęła się ciepło, jednocześnie pochylając głowę w dół, w niemej podzięce.
Niedługo później, gdy wszystkie sprawy w magicznym arboretum zostały już przez Valerie załatwione, towarzyszyła Georgii w podróży do uzdrowicielskiej klinice w Shrewsbury. Gdy Georgia otrzymała stosowną pomoc medyczną, Valerie odebrała od niej fiolkę ze świeżym wspomnieniem ataku.
Nie pozwoli, by uszło to łobuzom na sucho.

| z/t




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]10.10.22 12:53
Stanley słuchał obu kobiet w ciszy, przytakując na wspomnienia przywoływane przez Georgię Bones. Były szczątkowe, w żaden sposób nie odmalowały całych sylwetek winowajców, ale drobne szczególiki były poszlakami, które faktycznie mogły doprowadzić do ich ujęcia przy odpowiednio prowadzonym śledztwie. Kustosz magicznego arboretum nie posiadał takich zdolności, słyszał jednak poważne nazwisko Corneliusa Sallowa, którego nieobecna obecność w rozmowie mogła nadać charakteru nadchodzącym wydarzeniom. Powszechnie wiedziano o powiązaniu Sallowów z ziemiami Averych, stali na straży tutejszego porządku, a już z pewnością nie pozwolą owego porządku zakłócać w miejscach magicznego kultu, jakkolwiek ważne by one nie były.
Na wygłoszone zamiary Valerie co do odeskortowania poparzonej kobiety do placówki medycznej, Sibley skinął głową, wciąż wodząc krańcem różdżki w powietrzu, skanując okolicę w poszukiwaniu zaburzeń magii. Nie był co do nich specjalistą, ale jeśli terroryści wykorzystali zaklęcia do operowania ogniem, liczył, że skupienie pozwoli mu to wychwycić.
- Naturalnie - zgodził się ze śpiewaczką. - My tymczasem zamkniemy arboretum. Nikt inny stąd nie wyjdzie, nikt nie wejdzie, poza służbami porządkowymi - komunikował głębokim basem. Jego ludzie, pozostali strażnicy, już zajmowali się kwestią głównej bramy, patrolowali też ogrodzenie. Jeśli przestępcy nie teleportowali się stąd w bezpieczne miejsce, istniała szansa, że jeszcze się na nich natkną. - W razie potrzeby kontaktu - Stanley Sibley. Proszę powoływać się na mnie - ostatni raz zwrócił się do Vanity i krótko skinął głową na pożegnanie, nim kobiety oddaliły się za róg widoczności.
Georgia podążała za Valerie na niestabilnych nogach, choć robiła wszystko, co w jej mocy, by zachować się godnie. Sądziła, że w każdej chwili swoją postawą reprezentowała Ministerstwo Magii, a ono nigdy nie ugnie się przed butnymi działaniami pogubionej opozycji, nie pozwoli złamać sobie karku, na zawsze pozostanie silne. Zamierzała więc zrobić to samo.
- Nie wiedziałam, że t-to również pani dziedzictwo - mówiła, z różną skutecznością tłumiąc syknięcia wyrywające się spomiędzy zaciśniętych zębów. Poza sztuką, historia osobista śpiewaczki była jej zupełnie obca. - Musimy zdusić te hultajskie zabiegi w zarodku. Buntownicy pozwalają sobie na... na zbyt wiele - bijący od poparzeń gorąc piekł tak mocno, że na czoło czarownicy wstąpiły kropelki potu. - Zrobię, co w mojej mocy, że wspomóc dochodzenie - zapewniła, patrząc na towarzyszącą sobie artystkę poważnie, z bezwzględną niezłomnością. Gdy tylko uzdrowiciele opatrzą rany, zamierzała oddać wspomnienie na rzecz śledztwa i dopilnować, by ujęto sprawców. A potem wymierzono im sowitą sprawiedliwość.

zt


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Magiczne arboretum 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]04.08.23 20:27
07.08

But we're running out of time
Oh, all the echoes in my mind cry

Czy powinna uznawać za fascynujący rodzaj szczęścia fakt, że w ostatnim czasie cała gama arystokratów poszukiwała jej towarzystwa? Akurat w czasie, w którym sama zdecydowała się wycofać do własnego domu, do samotności i milczenia. Teraz, gdy przestała walczyć i zabiegać o czyjąkolwiek uwagę, zmęczona dramatycznymi konfliktami - z Drew, z Cassandrą, nawet z Ramseyem, choć w jego chłodnych oczach doszukiwała się co najwyżej cynicznego spokoju i kpiny. I to właśnie teraz odświeżała niespodziewanie dawne znajomości, przyjmowała zaproszenia i oferty współpracy. Los jednak bywał przewrotny.
Magiczne arboretum w Shropshire wybrała sama, ponieważ było jednym z punktów na mapie czarodziejskich placówek Wysp Brytyjskich, których odwiedzić jeszcze nie miała okazji. Nadrabiała te braki, śledząc je na mapie punktów teleportacyjnych i korzystając z faktu, że były właściwe do rozmowy z młodymi szlachciankami. Wystarczająco ładne, by nie naruszyć ich dumy i poczucia smaku. Wystarczająco dyskretne, by mogła znaleźć w nich prywatny kąt i ciszę. Bo przecież nie mogłaby zaciągnąć Imogen Travers do lasu. Jeszcze gotowa pomyśleć, że chce zrobić jej krzywdę.
Może nawet wyglądała groźnie. Wysoka, w swoich długich spódnicach o ciemnych barwach, białawych włosach spływających spod kapelusza, ze spochmurniałą twarzą, z której wyzierało wieczne zmęczenie. Założyła nawet rękawiczki, choć głównie przez fakt, że prawa ręka wciąż okresowo promieniowała bólem i materiał lepiej skrywał jej drżenie.
Zjawiła się nieco przed czasem, jak to miała w zwyczaju. Weszła główną bramą arboretum, niepewna i zaintrygowana. Imogen musiała być obecnie wciąż niezwykle młodą dziewczyną, ale nie umiała przypomnieć sobie jej wieku. Po prawdzie, z ledwością też pamiętała jej twarz i obawiała się, że może nie rozpoznać jej, gdy się do niej zbliży. Przede wszystkim natomiast zastanawiał ją jej obecny stan psychiczny. Czy zdołała się pozbierać, tak jak jej tego życzyła? Na to wskazywać mógł list, ale pergamin przyjmował wszystko. Dziewczyna wydawała się też wciąż odczuwać wobec niej wdzięczność - łechtało jej to, ale poza zagraniem na nosie mężczyznom, którzy chcieliby zniszczyć małolacie życie swoimi idiotycznymi standardami, nie sądziła, by uczyniła cokolwiek wyjątkowego. Skłamanie w opisie badania w jej konkretnym przypadku było przejawem zwyczajnej przyzwoitości.
Ale może, istotnie, była to rzecz wyjątkowa. Wszak Elvira zwykle nie przejawiała jej wcale. Nie żeby Imogen mogła o tym wiedzieć.
Przeszła już większą część pierwszej alei, gdy zbliżyła się do niej młoda czarownica. Było w jej twarzy coś niejako znajomego, a sam fakt jej obecności i uważnego spojrzenia już z odległości kilkunastu kroków uznała za wystarczającą wskazówkę. Zmusiła usta do niewielkiego uśmiechu.
- Witam, lady Travers. Muszę przyznać, wiek obdarował lady pięknem i gracją godnymi pozazdroszczenia. - Trudno byłoby tego nie zauważyć, nie zawiesić na dłużej wzroku. Dziewczyna, choć młoda i nie w jej guście, miała w sobie coś urokliwego i odurzającego, co dotąd kojarzyła wyłącznie z Evandrą. Czy mogła mieć w sobie krew wili? Nie pamiętała, ostatnim razem skupiała się głównie na tym co ma między nogami, a tam każda kobieta wyglądała z grubsza tak samo. - To przyjemność znów lady zobaczyć... w dobrych okolicznościach - dodała uprzejmie, choć czuła się raczej nieswojo niż pogodnie. Ostatnim razem badała tę dziewczynę po gwałcie. O czym miała z nią teraz rozmawiać, żeby jej nie urazić?
Cóż, dobrym początkiem był wspólnie rozpoczęty spacer.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Magiczne arboretum [odnośnik]04.08.23 20:27
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 5
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne arboretum Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Magiczne arboretum
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach