Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Magiczne arboretum
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Magiczne arboretum
Jeszcze do niedawna zaklęciami chroniony przed mugolskim okiem ogród stał się w pełni jawny wraz z obraniem antymugolskiej polityki przez Ministerstwo Magii. Brukowana ścieżka prowadzi do zdobnej, eleganckiej bramy, która samoistnie otwiera się przed zwiedzającym, zapraszając do środka przez ciasną alejkę stłoczonych drzew; wysokie, o zakrzywionych koronach tworzących swego rodzaju baldachim, przez dobrych kilkanaście metrów przysłaniają splendor flory czekającej za tym dystansem. Tam - rozpościera się główny plac kolistego rozwidlenia, z fontanną w centrum, ukształtowaną na wzór greckich muz odpoczywających nad sadzawką; każdy kierunek prowadzi do innej części arboretum przedstawiającej różne roślinności, o której można dowiedzieć się więcej dzięki tabliczkom ulokowanym po drodze, na ich powierzchni bowiem pojawia się zmienna treść, uzależniona od gatunku, którego nazwę wypowie się na głos.
k1: Trafiasz do malowniczej alejki pełnej różnokolorowych kwiatów, które przy każdym powiewie wiatru zdają się szeptać cichą melodię. Nie jesteś w stanie rozróżnić jej słów, nigdy nie słyszałeś tego języka, ale dźwięk wzbudza w tobie niepohamowaną nostalgię.
k2: W tej egzotycznej części ogrodu odnajdziesz rośliny sprowadzone z dalekich stron. Są obce dla Wielkiej Brytanii, widzieć mógł je co najwyżej podróżnik, nie zaś zwykły czarodziej, który nigdy nie zapuścił się poza granice kraju. Niektóre z nich są niebezpieczne, nie jesteś w stanie ich dotknąć, bo odgradza je od dłoni niewidzialna bariera, choć zdają się cię uwodzić, zachęcać, jak morskie syreny wodzące marynarza na pokuszenie.
k3: Po obu stronach szerokiej ścieżki widzisz czarno-białą roślinność. Została zmodyfikowana magicznie, by stracić wszelką soczystą barwę, na jej miejscu pozostawiając monochromatyczną gamę tint, które mogą wprowadzić w zachwyt - albo niepokój.
k4: Dominują tutaj wszelkiego rodzaju krzewy ułożone w fantazyjne wzory, które możesz obserwować z wzniesienia umocowanego na antycznych kolumnach; na jego górę dostaniesz się pociągnięciem magii, gdy tylko staniesz na odpowiednio zaznaczonym miejscu. Jeśli wcześniej miałeś do czynienia ze starożytnymi runami, rozpoznajesz we wzorze jedną z nich, zdającą się być wróżbą na twoją najbliższą przyszłość.
k5: Wydaje ci się, że wkroczyłeś do gęstego lasu skąpanego w krystalicznym poczuciu ciszy. Niezależnie od pory dnia przez korony drzew przelewa się iluzja ciepłych promieni słonecznych, natomiast za kilkadziesiąt kroków odnajdziesz niedużą polanę z przygotowanym kocem, gdzie możesz odpocząć. Jeśli się na to zdecydujesz i spędzisz tu trochę czasu, dostrzeżesz, że liście po kilkunastu minutach zaczną zmieniać kolory zależnie od twoich emocji.
k6: Masz szczęście, trafiasz do najtrudniejszej do odnalezienia części arboretum. Drzewa i krzewy, podobno pochodzące z ogrodów samego mitycznego Amora, wydzielają tutaj wątły, ale wyczuwalny zapach twojej amortencji. Pod jednym z najwyższych, najstarszych drzew odnajdujesz altankę z zadziwiająco miękkimi ławami, choć na pierwszy rzut oka te wydawały się marmurowe - ale gdy na nich usiądziesz, masz wrażenie, że odpoczywasz na wysokiej jakości poduszce.
k1: Trafiasz do malowniczej alejki pełnej różnokolorowych kwiatów, które przy każdym powiewie wiatru zdają się szeptać cichą melodię. Nie jesteś w stanie rozróżnić jej słów, nigdy nie słyszałeś tego języka, ale dźwięk wzbudza w tobie niepohamowaną nostalgię.
k2: W tej egzotycznej części ogrodu odnajdziesz rośliny sprowadzone z dalekich stron. Są obce dla Wielkiej Brytanii, widzieć mógł je co najwyżej podróżnik, nie zaś zwykły czarodziej, który nigdy nie zapuścił się poza granice kraju. Niektóre z nich są niebezpieczne, nie jesteś w stanie ich dotknąć, bo odgradza je od dłoni niewidzialna bariera, choć zdają się cię uwodzić, zachęcać, jak morskie syreny wodzące marynarza na pokuszenie.
k3: Po obu stronach szerokiej ścieżki widzisz czarno-białą roślinność. Została zmodyfikowana magicznie, by stracić wszelką soczystą barwę, na jej miejscu pozostawiając monochromatyczną gamę tint, które mogą wprowadzić w zachwyt - albo niepokój.
k4: Dominują tutaj wszelkiego rodzaju krzewy ułożone w fantazyjne wzory, które możesz obserwować z wzniesienia umocowanego na antycznych kolumnach; na jego górę dostaniesz się pociągnięciem magii, gdy tylko staniesz na odpowiednio zaznaczonym miejscu. Jeśli wcześniej miałeś do czynienia ze starożytnymi runami, rozpoznajesz we wzorze jedną z nich, zdającą się być wróżbą na twoją najbliższą przyszłość.
k5: Wydaje ci się, że wkroczyłeś do gęstego lasu skąpanego w krystalicznym poczuciu ciszy. Niezależnie od pory dnia przez korony drzew przelewa się iluzja ciepłych promieni słonecznych, natomiast za kilkadziesiąt kroków odnajdziesz niedużą polanę z przygotowanym kocem, gdzie możesz odpocząć. Jeśli się na to zdecydujesz i spędzisz tu trochę czasu, dostrzeżesz, że liście po kilkunastu minutach zaczną zmieniać kolory zależnie od twoich emocji.
k6: Masz szczęście, trafiasz do najtrudniejszej do odnalezienia części arboretum. Drzewa i krzewy, podobno pochodzące z ogrodów samego mitycznego Amora, wydzielają tutaj wątły, ale wyczuwalny zapach twojej amortencji. Pod jednym z najwyższych, najstarszych drzew odnajdujesz altankę z zadziwiająco miękkimi ławami, choć na pierwszy rzut oka te wydawały się marmurowe - ale gdy na nich usiądziesz, masz wrażenie, że odpoczywasz na wysokiej jakości poduszce.
Lokacja zawiera kości.
Długo zbierała się na skreślenie listu, który miał nieść idącą wiekopomnie prośbę. Wbrew pozorom i wszelkim znakom na niebie i ziemi, wybór panny Multon był dla niej wprost naturalnym dyktandem wszelkich składniowych. Znała ją, kojarzyła niestosowność sytuacji, w jakiej się znalazły, a to niosło za sobą upragnione przez Imogen traktowanie. Normalność. Nie chciała taryfy ulgowej, nie potrzebowała tego, gdy u schyłku dnia doświadczyła brutalności życia i Elvira - o czym Imogen była przekonana - doskonale o tym pamiętała. Decyzja o arboretum była jednak pewnym zluzowaniem kajdan, zaś fakt, że u jego bram zaufana służka pozostawiła je same, świadczyło o najwyższym wprost szacunku, który Imogen w pewności i walce o taką możliwość, ofiarowała pannie Multon. W istocie rzadko kiedy bywała sama, argument uzdrowiciela niósł się jednak bezpiecznie w murach Cobernic. W końcu były kobietami.
— Panno Multon, dziękuję za spotkanie. — Odziana w bliźniaczo ciemne kolory, bowiem głęboki burgund, niosła na głowie mały, delikatny kapelusz w odcieniu beżu, ozdobiony lekką wstążką o odcieniu podobnym do sukni. Brak biżuterii kontrastował na ukazanej szyi, bowiem długie włosy splotła w luźny kok, spływający po łabędziej szyi. Uśmiechnęła się, szczerze i otwarcie, wyciągając do kobiety dłoń w geście równego sobie przywitania. Nie oczekiwała od niej dygania, nie liczyły się w jej nazwisku tak bardzo konwenanse, jak istota samego spotkania i relacji.
— Schlebiają mi panny słowa, choć liczę, że nasze spotkanie przyniesie również inne spostrzeżenia. — Niski, dojrzalszy głos niósł za sobą pewność i swojego rodzaju łagodność; dobry humor przyprawiony gotowością do działania, którą zawahały kolejne słowa blondynki. Usta zbiły się w cienką linię, na moment powodując na twarzy wyraz zmieszania. Nie trzymała go jednak dłużej, pozwalając brwiom zmarszczyć się w swojego rodzaju zastanowieniu. Spoglądała na twarz kobiety otwarcie, opuściła ramiona nieznacznie w złączeniu łopatek, jak gdyby zsuwała z ramion niepotrzebny płaszcz stresu i wspomnień.
— Nic, nigdy nie będzie gorsze... Ustalmy więc jedną zasadę. — Zaczęła, po słowach Elviry, pozwalając sobie na pierwsze kroki spaceru. Nie chciała wyjść na opryskliwą, wręcz przeciwnie - konkretną. — Proszę nie patrzeć na mnie inaczej przez pryzmat tego wydarzenia. Obie wiemy, co się stało, nikt więcej wiedzieć nie będzie, a ja muszę żyć normalnie. Tak, jak teraz. — Lekka gestykulacja rąk skończyła sią na spleceniu ze sobą palców, Nie potrzebowała troski, nie potrzebowała, by spoglądano na nią inaczej tylko dlatego, że jakiś zwyrodnialec ją skrzywdził. Była nadal sobą, z krwi i kości, niosąc plany, marzenia, cele i uczucia. Była kobietą myślącą, której przeżycia nie stanowiły głównej cechy charakteru. O ile krzywda odbiła się na młodym charakterze, dając mu solidną dozę powściągliwości i chłodu, to nadal nie była cechą samą w sobie, która miała stać na piedestale zachowań innych - była człowiekiem, jak człowiek, a nie chodząca porażka pragnęła też być traktowana. Nie mniej doceniała słowa Elviry, którą niezmiennie obdarzała łagodnym, zgubionym uśmiechem. Jej podejście tego dnia - wsparcie, delikatność i słowa, które wpoiły w dziewczęcym umyśle nadzieję - były nieocenione, tak samo jak ogromny profesjonalizm i to, że ta informacja pozostała w jej myślach, nie będąc kartą wyniesioną poza gabinet magimedyka. Miała pozostać jej wdzięczną, nie bacząc na wszelkie niesnaski, jakie mogłyby dojść do pólwilich uszu - wszakże miała własny mózg i sama analizowała sytuację. Parła, póki prądy sprzyjały, a święto miłości wydawało się dla niej korzystne, niosąc nie tylko wspomnienie chwil wzbudzających przyśpieszone bicie serca, co również przepowiednie niosące informacje o nowym początku. W nim właśnie miała brać udział panna Multon.
— Zdaję sobie sprawę, jak uzdrowiciele są zajęci, doceniam poświęcony mi dziś czas. — Zaczęła, przełykając gorzkie korelacje wypowiedzianych słów. Przyjrzała się kobiecie, wyższej i starszej, nie czując jednak nic na kształt umniejszenia. Rozmawiały, jak równa z równą, takie w tej chwili były. — Nie mniej, jeśli miałaby panna chwilę czasu w trakcie tygodnia, to mam pewną propozycję.
— Panno Multon, dziękuję za spotkanie. — Odziana w bliźniaczo ciemne kolory, bowiem głęboki burgund, niosła na głowie mały, delikatny kapelusz w odcieniu beżu, ozdobiony lekką wstążką o odcieniu podobnym do sukni. Brak biżuterii kontrastował na ukazanej szyi, bowiem długie włosy splotła w luźny kok, spływający po łabędziej szyi. Uśmiechnęła się, szczerze i otwarcie, wyciągając do kobiety dłoń w geście równego sobie przywitania. Nie oczekiwała od niej dygania, nie liczyły się w jej nazwisku tak bardzo konwenanse, jak istota samego spotkania i relacji.
— Schlebiają mi panny słowa, choć liczę, że nasze spotkanie przyniesie również inne spostrzeżenia. — Niski, dojrzalszy głos niósł za sobą pewność i swojego rodzaju łagodność; dobry humor przyprawiony gotowością do działania, którą zawahały kolejne słowa blondynki. Usta zbiły się w cienką linię, na moment powodując na twarzy wyraz zmieszania. Nie trzymała go jednak dłużej, pozwalając brwiom zmarszczyć się w swojego rodzaju zastanowieniu. Spoglądała na twarz kobiety otwarcie, opuściła ramiona nieznacznie w złączeniu łopatek, jak gdyby zsuwała z ramion niepotrzebny płaszcz stresu i wspomnień.
— Nic, nigdy nie będzie gorsze... Ustalmy więc jedną zasadę. — Zaczęła, po słowach Elviry, pozwalając sobie na pierwsze kroki spaceru. Nie chciała wyjść na opryskliwą, wręcz przeciwnie - konkretną. — Proszę nie patrzeć na mnie inaczej przez pryzmat tego wydarzenia. Obie wiemy, co się stało, nikt więcej wiedzieć nie będzie, a ja muszę żyć normalnie. Tak, jak teraz. — Lekka gestykulacja rąk skończyła sią na spleceniu ze sobą palców, Nie potrzebowała troski, nie potrzebowała, by spoglądano na nią inaczej tylko dlatego, że jakiś zwyrodnialec ją skrzywdził. Była nadal sobą, z krwi i kości, niosąc plany, marzenia, cele i uczucia. Była kobietą myślącą, której przeżycia nie stanowiły głównej cechy charakteru. O ile krzywda odbiła się na młodym charakterze, dając mu solidną dozę powściągliwości i chłodu, to nadal nie była cechą samą w sobie, która miała stać na piedestale zachowań innych - była człowiekiem, jak człowiek, a nie chodząca porażka pragnęła też być traktowana. Nie mniej doceniała słowa Elviry, którą niezmiennie obdarzała łagodnym, zgubionym uśmiechem. Jej podejście tego dnia - wsparcie, delikatność i słowa, które wpoiły w dziewczęcym umyśle nadzieję - były nieocenione, tak samo jak ogromny profesjonalizm i to, że ta informacja pozostała w jej myślach, nie będąc kartą wyniesioną poza gabinet magimedyka. Miała pozostać jej wdzięczną, nie bacząc na wszelkie niesnaski, jakie mogłyby dojść do pólwilich uszu - wszakże miała własny mózg i sama analizowała sytuację. Parła, póki prądy sprzyjały, a święto miłości wydawało się dla niej korzystne, niosąc nie tylko wspomnienie chwil wzbudzających przyśpieszone bicie serca, co również przepowiednie niosące informacje o nowym początku. W nim właśnie miała brać udział panna Multon.
— Zdaję sobie sprawę, jak uzdrowiciele są zajęci, doceniam poświęcony mi dziś czas. — Zaczęła, przełykając gorzkie korelacje wypowiedzianych słów. Przyjrzała się kobiecie, wyższej i starszej, nie czując jednak nic na kształt umniejszenia. Rozmawiały, jak równa z równą, takie w tej chwili były. — Nie mniej, jeśli miałaby panna chwilę czasu w trakcie tygodnia, to mam pewną propozycję.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Były dni, gdy dla przymilenia się szlacheckim dumom dygała przed lordami i lady tak jak tego nauczyła się jeszcze w Boreham, przy irytującej Wendelinie Selwyn. Nigdy nie zaczęła robić tego w pełni zgrabnie, zawsze towarzyszyło jej przy tym drżące kolano albo krzywa kostka. Dorosłego człowieka ciężej było nauczyć mdłych sztuczek, a Elvira nigdy nie odznaczała się wdziękiem w powszechnym tego słowa znaczeniu. Niektórzy by może nawet powiedzieli, że w żadnym.
Minęły już jednak dni, gdy starała się w ten sposób gonić za słońcem. Teraz skupiała się przede wszystkim na sobie, na tym co miała do zaoferowania i tym, z czego nigdy więcej nie zamierzała dać się obdzierać. Była dumną kobietą, od zawsze. Dumną, zawistną i zadufaną w sobie, ale znacznie więcej powagi przydawały jej obojętność i spokój niż zapalczywe próby okazywania wyższości. Rozumiała to już, choć - rzecz jasna - mogło być za późno.
Schwyciła wyciągniętą rękę młodej, pięknej dziewczyny, z wyuczoną wprawą maskując dyskomfort, jaki sprawiało jej bycie ściskaną za prawą dłoń. Zdążyła oswoić się z bólem, wiedziała jak panować nad twarzą. Uśmiech na jej ustach, choć nieco zmęczony, nie przygasł.
- Również na to liczę - Piękno, nawet tak wyraziste i czarujące, zawsze było tylko powłoką, pod którą można było skrywać pusty łeb i naturę zdrajcy. Po Imogen nie spodziewała się jednak żadnej z tych rzeczy. Dobrze było usłyszeć ją po latach dojrzalszą, nieroztrzęsioną. W zaciśnięciu ust i grymasie brwi wciąż dało się dojrzeć pewne oznaki niepewności, ale szybko odzyskiwała rezon i jasno wyrażała swoje stanowisko. Wiele kobiet bez traumatycznych doświadczeń nie potrafiłoby bądź nie chciałoby się na to zdobyć. Elvira dostrzegła to i doceniła. - Oczywiście, że patrzę na lady inaczej - skontrowała, unosząc jedną brew, podejmując spacer, podczas którego zaoferowała Imogen ramię, w sposób nieomalże przyjacielski, który do tej pory rezerwowała głównie dla Marii. - Każde doświadczenie, okoliczności, w których spotykamy drugiego człowieka, budują nam o nim obraz. Mogą zawyżać albo zaniżać nasze oczekiwania. Przekonywałam się o tym na własnej skórze wielokrotnie i boleśnie. Posiadam własne demony, doświadczałam przemocy, choć innego rodzaju. Bywałam już kaleką, wariatką i... - urwała, zmarszczyła brwi. Potem uśmiechnęła się na powrót, z pogodą ducha, która nie przystawała jej słowom i mogła zdawać się niepokojąca. - Nikt nie jest od tego wolny. Choć zgodnie z obietnicą nigdy nie poruszałam tematu młodej lady Travers, choć owa dziewczynka zaczęła już zacierać się w mej pamięci, dziś, mimowolnie, przyszłam tu z pewnymi oczekiwaniami. Były one niskie. Spodziewałam się spłoszonej i wstydliwej młódki w towarzystwie służby lub skrzatki. Młódka ta zrobiłaby na mnie wrażenie, gdyby potrafiła spojrzeć mi w oczy i powiedzieć od razu, dlaczego napisała do mnie list. - Przechyliła głowę. - To może być krzywdzące, ale niech sobie lady wyobrazi o ile przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania, gdy zamiast młódki, zobaczyłam kobietę, dojrzałą, pewną siebie i elokwentną. - Obnażyła białe zęby w uśmiechu. - Jeśli bała się lady, że będę traktować lady jak ofiarę, to już wyprowadzam z błędu. Mówię dokładnie to co sądzę, nawet jeśli to niewygodne. Może mieć lady nieco zakrzywione wspomnienia o mojej delikatności, wbrew pozorom jestem dość oschła. Nie uważam przeszłości za coś, nad czym należy się użalać. Ale nie mam też złudzeń. Nasz spacer może zaprowadzić nas na więcej ciekawych ścieżek, a w chwili obecnej zaręczam, że patrząc na lady nie widzę już przestraszonej dziewczyny, tylko czarownicę, która wie po co tutaj przyszła. I ja również chętnie się tego dowiem. - Nie wiedziała, czy jej słowa nie okażą się dla niej zbyt przytłaczające, czy w ogóle zrozumie przekaz, jaki w nich zawarła. Nie była dobrym mówcą, miała tendencję do zrażania do siebie ludzi wtedy, gdy oczekiwali od niej szczerości.
Niemniej jednak jak do tej pory jej przeczucie podpowiadało jej, że kierują się we właściwą stronę. Dokładniej, w głąb ciszy i spokoju, w jakie obfitowała najbardziej leśna część arboretum. Promienie słońca padały między liśćmi, rysując na kamykach ażurowe kształty. Dotarły do polany, na której nie dało się dostrzec żywej duszy. W polu widzenia znalazł się za to koc, ale nie ruszyła do niego pierwsza, dając Imogen możliwość wyboru.
- Nauczyłam się dzielić czas rozsądnie. Brak rodziny to ułatwia - Uśmiechnęła się kątem ust, tak jakby to przypomnienie jej pożałowania godnego statusu miało w jakiś sposób rozwiać ewentualny niepokój lady. - Och, jestem zaintrygowana. I, jeśli o mnie chodzi, może lady zwracać się do mnie po prostu Elvira. - Przechodzenie na ty z przedstawicielką arystokracji było już kwestią bardziej kontrowersyjną, więc nie próbowała niczego narzucać.
Minęły już jednak dni, gdy starała się w ten sposób gonić za słońcem. Teraz skupiała się przede wszystkim na sobie, na tym co miała do zaoferowania i tym, z czego nigdy więcej nie zamierzała dać się obdzierać. Była dumną kobietą, od zawsze. Dumną, zawistną i zadufaną w sobie, ale znacznie więcej powagi przydawały jej obojętność i spokój niż zapalczywe próby okazywania wyższości. Rozumiała to już, choć - rzecz jasna - mogło być za późno.
Schwyciła wyciągniętą rękę młodej, pięknej dziewczyny, z wyuczoną wprawą maskując dyskomfort, jaki sprawiało jej bycie ściskaną za prawą dłoń. Zdążyła oswoić się z bólem, wiedziała jak panować nad twarzą. Uśmiech na jej ustach, choć nieco zmęczony, nie przygasł.
- Również na to liczę - Piękno, nawet tak wyraziste i czarujące, zawsze było tylko powłoką, pod którą można było skrywać pusty łeb i naturę zdrajcy. Po Imogen nie spodziewała się jednak żadnej z tych rzeczy. Dobrze było usłyszeć ją po latach dojrzalszą, nieroztrzęsioną. W zaciśnięciu ust i grymasie brwi wciąż dało się dojrzeć pewne oznaki niepewności, ale szybko odzyskiwała rezon i jasno wyrażała swoje stanowisko. Wiele kobiet bez traumatycznych doświadczeń nie potrafiłoby bądź nie chciałoby się na to zdobyć. Elvira dostrzegła to i doceniła. - Oczywiście, że patrzę na lady inaczej - skontrowała, unosząc jedną brew, podejmując spacer, podczas którego zaoferowała Imogen ramię, w sposób nieomalże przyjacielski, który do tej pory rezerwowała głównie dla Marii. - Każde doświadczenie, okoliczności, w których spotykamy drugiego człowieka, budują nam o nim obraz. Mogą zawyżać albo zaniżać nasze oczekiwania. Przekonywałam się o tym na własnej skórze wielokrotnie i boleśnie. Posiadam własne demony, doświadczałam przemocy, choć innego rodzaju. Bywałam już kaleką, wariatką i... - urwała, zmarszczyła brwi. Potem uśmiechnęła się na powrót, z pogodą ducha, która nie przystawała jej słowom i mogła zdawać się niepokojąca. - Nikt nie jest od tego wolny. Choć zgodnie z obietnicą nigdy nie poruszałam tematu młodej lady Travers, choć owa dziewczynka zaczęła już zacierać się w mej pamięci, dziś, mimowolnie, przyszłam tu z pewnymi oczekiwaniami. Były one niskie. Spodziewałam się spłoszonej i wstydliwej młódki w towarzystwie służby lub skrzatki. Młódka ta zrobiłaby na mnie wrażenie, gdyby potrafiła spojrzeć mi w oczy i powiedzieć od razu, dlaczego napisała do mnie list. - Przechyliła głowę. - To może być krzywdzące, ale niech sobie lady wyobrazi o ile przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania, gdy zamiast młódki, zobaczyłam kobietę, dojrzałą, pewną siebie i elokwentną. - Obnażyła białe zęby w uśmiechu. - Jeśli bała się lady, że będę traktować lady jak ofiarę, to już wyprowadzam z błędu. Mówię dokładnie to co sądzę, nawet jeśli to niewygodne. Może mieć lady nieco zakrzywione wspomnienia o mojej delikatności, wbrew pozorom jestem dość oschła. Nie uważam przeszłości za coś, nad czym należy się użalać. Ale nie mam też złudzeń. Nasz spacer może zaprowadzić nas na więcej ciekawych ścieżek, a w chwili obecnej zaręczam, że patrząc na lady nie widzę już przestraszonej dziewczyny, tylko czarownicę, która wie po co tutaj przyszła. I ja również chętnie się tego dowiem. - Nie wiedziała, czy jej słowa nie okażą się dla niej zbyt przytłaczające, czy w ogóle zrozumie przekaz, jaki w nich zawarła. Nie była dobrym mówcą, miała tendencję do zrażania do siebie ludzi wtedy, gdy oczekiwali od niej szczerości.
Niemniej jednak jak do tej pory jej przeczucie podpowiadało jej, że kierują się we właściwą stronę. Dokładniej, w głąb ciszy i spokoju, w jakie obfitowała najbardziej leśna część arboretum. Promienie słońca padały między liśćmi, rysując na kamykach ażurowe kształty. Dotarły do polany, na której nie dało się dostrzec żywej duszy. W polu widzenia znalazł się za to koc, ale nie ruszyła do niego pierwsza, dając Imogen możliwość wyboru.
- Nauczyłam się dzielić czas rozsądnie. Brak rodziny to ułatwia - Uśmiechnęła się kątem ust, tak jakby to przypomnienie jej pożałowania godnego statusu miało w jakiś sposób rozwiać ewentualny niepokój lady. - Och, jestem zaintrygowana. I, jeśli o mnie chodzi, może lady zwracać się do mnie po prostu Elvira. - Przechodzenie na ty z przedstawicielką arystokracji było już kwestią bardziej kontrowersyjną, więc nie próbowała niczego narzucać.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie dało się ukryć, że twarz Imogen rozświetliło coś na kształt zdziwienia, gdy słowa podjęte przez Elvirę nabierały eskalacji... dumy? Zadowolenia? Zaskoczenia? Nie potrafiła obrać tego w słowa, nie była jednak też skłonna zarumienić się niewieścio i spuścić głowę, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi doprowadziły ją do momentu, w którym była teraz. Odbyta przed ledwie tygodniem rozmowa z babcią dalej majaczyła w tle wypowiadanych głosek. Miała być krakenem, nie mogła być tchórzem - a to, do czego dopuścił się zwyrodniały umysł, nie było dziełem tylko i wyłącznie jej uroku; jakże dotkliwie przekonała ją o tym doświadczona półwila, wskazując na inny prowokator takiej sytuacji, który żadna kobieta nie powinna brać jako współwinnego. To wspomniane przez dawną lady Yaxley piękno, generowało problemy nie tylko jej, ale każdej kobiecie, której szpetność można było określić na znikomą - analizując to wszystko, mężczyźni wydawali się skrajnie prymitywni, ale nie do takich wniosków chciała dochodzić i nie po to, by uniżać drugiej płci, zaprosiła Elvirę na rozmowę. Nie były mężczyznami, nie potrzebowały pokazywać słabości drugiej strony, by same siebie dowartościować. To słowa - o jej sile, której wielokrotnie sobie odmawiała - panny Multon były kolejnym motywatorem; prowokatorem przekonania, że wszystkie przebolałe czyny doprowadziły do upatrzonego sedna.
— Schlebiają mi te słowa... doprawdy. — Patrzyła przed siebie, próbując złapać namysł w dobieranych głosach. Dopiero opierając się o ramię Elviry, w tym geście przyjaznego wsparcia, spojrzała na nią na dłużej, obdarzając łagodnym uśmiechem. Te pochwały rozlewały słodki, niczym miód, żar po półwili, na wpół skamieniałym sercu. Potok słów wywołał po stronie lady Travers długą ciszę; nie przerywała, natomiast odbierała i analizowała każde zdanie, kiwając zdawkowo głową w geście zrozumienia, podziękowania i akceptacji.
— W takim razie pann... Elviro. Zwracaj się do mnie po imieniu, acz, rzecz jasna, tylko gdy jesteśmy same. Nie chcę niepotrzebnych konsekwencji z powodu braku tytulatury. — Poszerzyła na moment uśmiech, biorąc tu bardziej pod uwagę dobro samej Multon, niżeli jej - to ona mogłaby być źle odebrana - niczym wspomniana wariatka - uniżając statusowi damy. Po minucie przerwy, kontynuowała, zbierając całą wypowiedź towarzyszki w zbiór tego, co wyciągnęła i co powiedzieć jej planowała, tworząc wysublimowane połączenie ledwie widocznego uśmiechu i niskiego, stonowanego głosu w eterycznej poświacie.
— Ventis secundis, tene cursum... to te właśnie wiatry sprawiły, że dotrwałam do brzegu. Trzymałam kurs, jak każda kobieta bliska oddanym morzu mężczyznom. Jak się domyślasz, ci wielokrotnie nie wracają. — Zatrzymała na moment słowa, pozwalając pannie Multon na przeanalizowanie ich, aby ponownie kontynuować, powoli - ramię w ramię - zbliżając się we właściwym kierunku. — Doceniam twoją szczerość i dążenie do sedna... tylko opatrzony głęboko cel, jest w stanie uczynić z ofiary godnego drapieżnika. — Mówiła o sobie, ale mówiła też o nich - o kobietach, o starych pannach, wywłokach, córkach zubożałych rolników, żonach rozpustnych mężów, wdowach po zaginionych. — Chciałabym, abyś... za opłatą, rzecz jasna, wspomogła mnie w dwóch kwestiach. Pierwszą jest drobna pomoc z łaciną. Władam pięcioma językami, mniej lub bardziej zaawansowanie, ale to łaciny potrzebuję do zgłębienia samej genezy językoznawstwa. — Pierwsza propozycja była banalna, prosta do zrealizowania w przypadku kobiety, która przecież niosła w sobie umiejętności lingwistyczne. To w drugiej prośbie krył się haczyk.
— Nie znam też kobiety, która lepiej niż ty, Elviro, pasowałaby mi do archetypu osoby, która mogłaby mnie pokierować w drugiej kwestii... chciałabym wiedzieć, jak mam pomagać kobietom w tej trudnej, wojennej sytuacji. Cromer kwitnie i kwitnąć będzie - bo wszakże taki los ciągnie się za marynarskimi śladami - w kobiety samotne, owdowiałe i opiekujące się samotnie domostwem. I swoistym zaszczytem, bowiem pokazuje to jak wiele osiągnęłaś sama... wydajesz mi się odpowiednią, by ze strony uzdrowicielskiej, ale także ludzkiej, wskazać ścieżkę pomocy. Podstawy takiej awaryjnej pomocy; jak pomóc, gdy mają małe dzieci, jak podejść do tematu krzywd, które z pewnością się im przytrafiają. — Liczyła, że te słowa nie urażą Multon. Wyłożyła otwarte karty, nie owijając w bawełnę oczekiwań, jakie postawiła przed Elvirą. Nie znała też innej kobiety, której mogłaby o to zapytać; wszakże to ona przyjęła jej krzywdę, to ona do teraz nie zdradziła sekretu, który zrujnowałby życie lady Travers. I nawet mówiąc o tym swoim szaleństwie, kalectwie, oschłości, wydawała się nieść jakąś niezrozumiałą dla Imogen wartość. Ponad nazwisko, plotki i opinie innych osób - Imogen oceniała sama, oceniała też pozytywnie, w swoim własnym chłodzie i zdystansowaniu odnajdując klucz do otwartej rozmowy z kobietą, której rys biograficzny, choć kontrowersyjny, wydawał się wyjątkowo pasujący do stawianych przez Travers wymagań. Usta Imosi ponownie więc objął uśmiech, a zadowolenie gościło głęboko na dnie umysłu, na zewnątrz pokazując ledwie szczątkowe emocje - takie jednak, które jej towarzyszka mogła odbrać, jako wyjątkowe.
— Schlebiają mi te słowa... doprawdy. — Patrzyła przed siebie, próbując złapać namysł w dobieranych głosach. Dopiero opierając się o ramię Elviry, w tym geście przyjaznego wsparcia, spojrzała na nią na dłużej, obdarzając łagodnym uśmiechem. Te pochwały rozlewały słodki, niczym miód, żar po półwili, na wpół skamieniałym sercu. Potok słów wywołał po stronie lady Travers długą ciszę; nie przerywała, natomiast odbierała i analizowała każde zdanie, kiwając zdawkowo głową w geście zrozumienia, podziękowania i akceptacji.
— W takim razie pann... Elviro. Zwracaj się do mnie po imieniu, acz, rzecz jasna, tylko gdy jesteśmy same. Nie chcę niepotrzebnych konsekwencji z powodu braku tytulatury. — Poszerzyła na moment uśmiech, biorąc tu bardziej pod uwagę dobro samej Multon, niżeli jej - to ona mogłaby być źle odebrana - niczym wspomniana wariatka - uniżając statusowi damy. Po minucie przerwy, kontynuowała, zbierając całą wypowiedź towarzyszki w zbiór tego, co wyciągnęła i co powiedzieć jej planowała, tworząc wysublimowane połączenie ledwie widocznego uśmiechu i niskiego, stonowanego głosu w eterycznej poświacie.
— Ventis secundis, tene cursum... to te właśnie wiatry sprawiły, że dotrwałam do brzegu. Trzymałam kurs, jak każda kobieta bliska oddanym morzu mężczyznom. Jak się domyślasz, ci wielokrotnie nie wracają. — Zatrzymała na moment słowa, pozwalając pannie Multon na przeanalizowanie ich, aby ponownie kontynuować, powoli - ramię w ramię - zbliżając się we właściwym kierunku. — Doceniam twoją szczerość i dążenie do sedna... tylko opatrzony głęboko cel, jest w stanie uczynić z ofiary godnego drapieżnika. — Mówiła o sobie, ale mówiła też o nich - o kobietach, o starych pannach, wywłokach, córkach zubożałych rolników, żonach rozpustnych mężów, wdowach po zaginionych. — Chciałabym, abyś... za opłatą, rzecz jasna, wspomogła mnie w dwóch kwestiach. Pierwszą jest drobna pomoc z łaciną. Władam pięcioma językami, mniej lub bardziej zaawansowanie, ale to łaciny potrzebuję do zgłębienia samej genezy językoznawstwa. — Pierwsza propozycja była banalna, prosta do zrealizowania w przypadku kobiety, która przecież niosła w sobie umiejętności lingwistyczne. To w drugiej prośbie krył się haczyk.
— Nie znam też kobiety, która lepiej niż ty, Elviro, pasowałaby mi do archetypu osoby, która mogłaby mnie pokierować w drugiej kwestii... chciałabym wiedzieć, jak mam pomagać kobietom w tej trudnej, wojennej sytuacji. Cromer kwitnie i kwitnąć będzie - bo wszakże taki los ciągnie się za marynarskimi śladami - w kobiety samotne, owdowiałe i opiekujące się samotnie domostwem. I swoistym zaszczytem, bowiem pokazuje to jak wiele osiągnęłaś sama... wydajesz mi się odpowiednią, by ze strony uzdrowicielskiej, ale także ludzkiej, wskazać ścieżkę pomocy. Podstawy takiej awaryjnej pomocy; jak pomóc, gdy mają małe dzieci, jak podejść do tematu krzywd, które z pewnością się im przytrafiają. — Liczyła, że te słowa nie urażą Multon. Wyłożyła otwarte karty, nie owijając w bawełnę oczekiwań, jakie postawiła przed Elvirą. Nie znała też innej kobiety, której mogłaby o to zapytać; wszakże to ona przyjęła jej krzywdę, to ona do teraz nie zdradziła sekretu, który zrujnowałby życie lady Travers. I nawet mówiąc o tym swoim szaleństwie, kalectwie, oschłości, wydawała się nieść jakąś niezrozumiałą dla Imogen wartość. Ponad nazwisko, plotki i opinie innych osób - Imogen oceniała sama, oceniała też pozytywnie, w swoim własnym chłodzie i zdystansowaniu odnajdując klucz do otwartej rozmowy z kobietą, której rys biograficzny, choć kontrowersyjny, wydawał się wyjątkowo pasujący do stawianych przez Travers wymagań. Usta Imosi ponownie więc objął uśmiech, a zadowolenie gościło głęboko na dnie umysłu, na zewnątrz pokazując ledwie szczątkowe emocje - takie jednak, które jej towarzyszka mogła odbrać, jako wyjątkowe.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Wielką przyjemność sprawiało jej, gdy była uważnie słuchana, niezależnie od tego, czy był to przejaw szlachetnej uprzejmości czy realnego zainteresowania. Nie przerywając ani nie okazując jawnie niezadowolenia Imogen zaplusowała u Elviry, choć uzdrowicielka nie zamierzała jej tego sugerować. Wystarczająco już połechtała dziś jej ego, w próbie tak podbudowania samooceny młodej czarownicy po przejściach jak i podlizania się dla własnych, egoistycznych celów. Wielu ludzi zarzucało jej nieumiejętność poruszania się w towarzystwie, ale konwersowanie z damami szło jej w ostatnim czasie nie najgorzej. Nie uraziła Evandry, nie uraziła Deirdre, nie uraziła nawet Primrose. Z upływem miesięcy ludzie w końcu zapomną o wyczynach, które popełniała pod zgubnym wpływem alkoholu. Z upływem miesięcy przestanie wreszcie tęsknić za czasami, gdy cztery szklanki Ognistej Whisky odzierały świat z wszelkich trosk. Wierzyła w to, tak jak wierzyła w to, że wróci jeszcze do łask w oczach Czarnego Pana.
Imogen przyjęła zaoferowane ramię - Elvira do samego końca nie miała pewności czy dziewczyna to uczyni - co sprawiło, że rozluźniła wreszcie własne napięte mięśnie, lekko wchodząc w rolę starszej i dojrzalszej towarzyszki. Nie łączyło ich nic poza złymi wspomnieniami, ale na tym też dało się budować; zwłaszcza, gdy Travers wyciągała do niej rękę sama.
- Oczywiście... Imogen. Nie chciałabym stać się przyczyną niezręczności - odpowiedziała uprzejmie, nie kryjąc się, gdy na dłużej zawieszała wzrok na dużych oczach i jasnej twarzy dziewczyny. Była oburzająco piękna jak na swój wiek, lecz w przeciwieństwie do ohydnych oprawców, dla Elviry był to widok wyłącznie miły, kojący, może nieco nęcący. Jeśli w jej naznaczonym już przez piętno wywłoki sercu zakwitły grzeszne obrazy, nie dała tego po sobie poznać. - Och, słyszałam tę sentencję. Mare est in te, czy nie tak? Tradycje i opowieści o waszym rodzie są wspaniałe, heroiczne. Czasem aż trudno w nie uwierzyć - Nie sugerowała niczego, okazywała jedynie zdrowy sceptycyzm wobec bohaterstwa.
Uniosła lekko brew, gdy Imogen nazwała swoją drogę ścieżką od ofiary do drapieżnika. Ten sposób na określenie własnej sytuacji zaintrygował Elvirę i rzucił zupełnie nowe światło na kierunek, w którym - metaforycznie i nie - zdawały się podążać.
- Więc uważasz się za drapieżnika? - spytała cicho, a jej usta wygięły się w uśmiechu nieco innym niż dotychczasowe, bardziej szczerym. Gęste korony drzew nad ich głowami zaczęły w miarę ich spaceru tracić letnio zieloną barwę na rzecz czegoś ciemniejszego. Zasłoniły słońce, rzucając cień na ich sylwetki, odbierając cząstkę dnia. Uniosła głowę, dostrzegając jak mienią się barwami; od głębokiego szmaragdu po granat i czerń. Nie mogła odmówić im jakiejś... ponurości. - Co do łaciny, nie mam żadnych wątpliwości. Znajdę dla ciebie czas tak szybko jak tylko będę mogła. Zawsze jestem chętna pomagać młodym, ambitnym czarownicom w edukowaniu się i spełnianiu swoich wyższych celów. Jeśli mogę spytać, ile języków już znasz? To fascynujące - W istocie nie interesowało jej to aż tak bardzo, ale wydawało się uprzejmą rzeczą okazać podziw. Nie mogła udawać, że biegłość w tylu językach nie sugeruje bystrego umysłu. Nie mogła tego dziewczynie odmówić.
Zatrzymała się na skraju polanki i obróciła przodem do Imogen dopiero, gdy ta zdecydowała się odsłonić przed nią drugą prośbę i - zdaje się - prawdziwy cel tego zaproszenia. Elvira w pierwszej chwili zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie pociemniało wraz z liśćmi klonu nad ich głowami; jej wyuczona ostrożność i nadwrażliwość na kpinę zmusiły ją do zastanowienia zanim przyznała przed samą sobą, że nie ma powodów sądzić, że Imogen z niej żartuje. Dopiero gdy po namyśle i dłuższej chwili milczenia nie odnalazła w jej słowach żadnego haczyka, zdołała zebrać się na odpowiedź. W pamięci rozbijały jej się echem słowa Primrose.
Musiała się uspokoić.
- Ja... to duży zaszczyt i... zaskoczenie - Nie szło jej najlepiej zachowanie pozy eleganckiej kobiety, więc zarzuciła ją na moment, opuszczając spięte ramiona. - Jestem dumna z tego do czego doszłam sama. Ale bardzo rzadko to słyszę. Nie mogę... nie powinnam stawać się w chwili obecnej twarzą żadnych spotkań i organizacji społecznych, jeśli o to pytasz. Nie pomogę ci w tym. - Złamałaby w ten sposób zakaz, który wciąż nie został zdjęty. Nawet gdyby jej angaż nie budził już tak dużych kontrowersji, nie chciała ryzykować wychylaniem się nim nie zostaną jej zwrócone przywileje, które sama sobie odebrała. - Sprawa, której chcesz się podjąć jest jednak bardzo ważna i sama, osobiście, bardzo to doceniam. Jeśli zechcesz ich wysłuchać, mogę zaproponować kilka rozwiązań. W dziedzinie medycyny, gdyż słaba ze mnie altruistka. - Znalazła im ławeczkę, na której mogły przysiąść; liście powoli zaczęły odzyskiwać swój szmaragdowy kolor. Dopasowały się odcieniem do kamienia, który nosiła na szyi. - Przede wszystkim należałoby pomyśleć o solidarnych gabinetach i domach bezpieczeństwa. Uzdrowicielek jest mało w stosunku do uzdrowicieli, ale są też znachorki, zielarki i akuszerki. W swoich małych społecznościach czarownice muszą mieć wsparcie w sobie nawzajem. Czuć, że są sobie przyjaciółkami - powiedziała, mówiąc coraz ciszej i z coraz wyraźniejszymi przejawami zmęczenia. Po tych słowach odwróciła głowę i przez dłuższą chwilę wpatrywała się ślepo w prześwity między drzewami. Słowa smakowały na jej języku jak popiół i miała wrażenie, że zaraz się nimi udławi.
Ale przecież miała rację.
Imogen przyjęła zaoferowane ramię - Elvira do samego końca nie miała pewności czy dziewczyna to uczyni - co sprawiło, że rozluźniła wreszcie własne napięte mięśnie, lekko wchodząc w rolę starszej i dojrzalszej towarzyszki. Nie łączyło ich nic poza złymi wspomnieniami, ale na tym też dało się budować; zwłaszcza, gdy Travers wyciągała do niej rękę sama.
- Oczywiście... Imogen. Nie chciałabym stać się przyczyną niezręczności - odpowiedziała uprzejmie, nie kryjąc się, gdy na dłużej zawieszała wzrok na dużych oczach i jasnej twarzy dziewczyny. Była oburzająco piękna jak na swój wiek, lecz w przeciwieństwie do ohydnych oprawców, dla Elviry był to widok wyłącznie miły, kojący, może nieco nęcący. Jeśli w jej naznaczonym już przez piętno wywłoki sercu zakwitły grzeszne obrazy, nie dała tego po sobie poznać. - Och, słyszałam tę sentencję. Mare est in te, czy nie tak? Tradycje i opowieści o waszym rodzie są wspaniałe, heroiczne. Czasem aż trudno w nie uwierzyć - Nie sugerowała niczego, okazywała jedynie zdrowy sceptycyzm wobec bohaterstwa.
Uniosła lekko brew, gdy Imogen nazwała swoją drogę ścieżką od ofiary do drapieżnika. Ten sposób na określenie własnej sytuacji zaintrygował Elvirę i rzucił zupełnie nowe światło na kierunek, w którym - metaforycznie i nie - zdawały się podążać.
- Więc uważasz się za drapieżnika? - spytała cicho, a jej usta wygięły się w uśmiechu nieco innym niż dotychczasowe, bardziej szczerym. Gęste korony drzew nad ich głowami zaczęły w miarę ich spaceru tracić letnio zieloną barwę na rzecz czegoś ciemniejszego. Zasłoniły słońce, rzucając cień na ich sylwetki, odbierając cząstkę dnia. Uniosła głowę, dostrzegając jak mienią się barwami; od głębokiego szmaragdu po granat i czerń. Nie mogła odmówić im jakiejś... ponurości. - Co do łaciny, nie mam żadnych wątpliwości. Znajdę dla ciebie czas tak szybko jak tylko będę mogła. Zawsze jestem chętna pomagać młodym, ambitnym czarownicom w edukowaniu się i spełnianiu swoich wyższych celów. Jeśli mogę spytać, ile języków już znasz? To fascynujące - W istocie nie interesowało jej to aż tak bardzo, ale wydawało się uprzejmą rzeczą okazać podziw. Nie mogła udawać, że biegłość w tylu językach nie sugeruje bystrego umysłu. Nie mogła tego dziewczynie odmówić.
Zatrzymała się na skraju polanki i obróciła przodem do Imogen dopiero, gdy ta zdecydowała się odsłonić przed nią drugą prośbę i - zdaje się - prawdziwy cel tego zaproszenia. Elvira w pierwszej chwili zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie pociemniało wraz z liśćmi klonu nad ich głowami; jej wyuczona ostrożność i nadwrażliwość na kpinę zmusiły ją do zastanowienia zanim przyznała przed samą sobą, że nie ma powodów sądzić, że Imogen z niej żartuje. Dopiero gdy po namyśle i dłuższej chwili milczenia nie odnalazła w jej słowach żadnego haczyka, zdołała zebrać się na odpowiedź. W pamięci rozbijały jej się echem słowa Primrose.
Musiała się uspokoić.
- Ja... to duży zaszczyt i... zaskoczenie - Nie szło jej najlepiej zachowanie pozy eleganckiej kobiety, więc zarzuciła ją na moment, opuszczając spięte ramiona. - Jestem dumna z tego do czego doszłam sama. Ale bardzo rzadko to słyszę. Nie mogę... nie powinnam stawać się w chwili obecnej twarzą żadnych spotkań i organizacji społecznych, jeśli o to pytasz. Nie pomogę ci w tym. - Złamałaby w ten sposób zakaz, który wciąż nie został zdjęty. Nawet gdyby jej angaż nie budził już tak dużych kontrowersji, nie chciała ryzykować wychylaniem się nim nie zostaną jej zwrócone przywileje, które sama sobie odebrała. - Sprawa, której chcesz się podjąć jest jednak bardzo ważna i sama, osobiście, bardzo to doceniam. Jeśli zechcesz ich wysłuchać, mogę zaproponować kilka rozwiązań. W dziedzinie medycyny, gdyż słaba ze mnie altruistka. - Znalazła im ławeczkę, na której mogły przysiąść; liście powoli zaczęły odzyskiwać swój szmaragdowy kolor. Dopasowały się odcieniem do kamienia, który nosiła na szyi. - Przede wszystkim należałoby pomyśleć o solidarnych gabinetach i domach bezpieczeństwa. Uzdrowicielek jest mało w stosunku do uzdrowicieli, ale są też znachorki, zielarki i akuszerki. W swoich małych społecznościach czarownice muszą mieć wsparcie w sobie nawzajem. Czuć, że są sobie przyjaciółkami - powiedziała, mówiąc coraz ciszej i z coraz wyraźniejszymi przejawami zmęczenia. Po tych słowach odwróciła głowę i przez dłuższą chwilę wpatrywała się ślepo w prześwity między drzewami. Słowa smakowały na jej języku jak popiół i miała wrażenie, że zaraz się nimi udławi.
Ale przecież miała rację.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czy była drapieżnikiem? Prawdopodobnie. Ale czy z wyboru? W swoim własnym mniemaniu Imogen była daleka ostrości konturów, wybielała swoje postępowanie, określała się mianem ofiary, którą w całym zestawieniu w istocie była, ale także w ramach urodzenia i niesionych cech półwilej krwi, była drapieżnikiem. Naturalnie, mimo stłumienia traumą, obok bycia człowiekiem była potomkinią istot magicznych, złowrogich i wygłodniałych niesionego cierpienia, a duma przerastała wprost drobne ciało. Nie zgadzała się tym, swoiście okłamywała sama siebie — podsumowywała swój żywot to bycia skrzywdzoną dziewczyną, czy jednak z delikatnej skóry nie wyrywała się huldra złożona ze ściekających, okrutnych ambicji?
— Jeśli nie stanę się drapieżnikiem, to dalej będę ofiarą. Nie sądzisz, że takie decyzje powinno się podjąć odpowiednio szybko? — Wiedziała, że Elvira szybko zrozumie aluzję, którą szybko skwitowała ledwie cieniem uśmiechu. Słowa kobiety nie potęgowały w niej dumy; nie odbierała zdolności lingwistycznych jako coś wybitnego, bo i w istocie nie była geniuszem. Owszem, była kobietą dość zmyślną, momentami przejawiała większą wiedzę i kalkulację niż inni, ale kiedy indziej zatracała się w swojej prostackiej dumie i traciła na tym. Znajomość języków była znalezionym weń talentem, który całe szczęście — mając dostęp do edukacji, tutorów i czasu — mogła poszerzać.
— Znam rosyjski i norweski, stale uczę się niemieckiego i znam absolutne podstawy arabskiego, choć ten nie skradł na stałe moich chęci. Wolę skupić się na językach... przydatnych rodzinie. — Myślała o powrocie do francuskiego, gdy już zeszła z wojennej ścieżki z personą matki. Może włoski, może hiszpański, wszakże dużo handlowali z Europą Południową. Nie był to jednak temat na teraz, bowiem Elvira wyraziła chęci nauczania łaciny.
— Bardzo mnie to cieszy. Nie powinnyśmy umniejszać możliwościom kobiet. — Ale nie powinni też tracić podziału i ról, które obejmowały obie strony. Rolą kobiet w mniemaniu Imogen dalej było bycie godną żoną i matką, dopełnianie ogniska domowego i wspieranie męża, który jednak winien był swojej kobiecie szacunek i możliwości rozwoju. Tylko przy obopólnym spełnieniu rodziny miały możliwość osiągnąć szczyt, spełnienie kobiet nie leżało natomiast w ledwie egzystowaniu — ile mogły wnieść swoimi zdolnościami, swoimi możliwościami, wiedzą i gorliwą walką? Niebotycznie wiele, wojna i rewolucje właśnie to ukazywały, ale — och, wracając do punktu wyjścia — bez roli matki nie byłoby dalszego świata, a rola ta była trudna, żmudna i ujmująca na czasie na tyle, by niekiedy kobiety musiały rezygnować z zawodów. Wtedy to mężczyźni powinni je wspierać, nie jedynie finansowo, co szacunkiem i wsparciem — słabi mężczyźni mieli jedynie portfele.
Ona, jako półwila, sprowadzana była do roli ozdoby. Przez wiele lat odbierała to jako słabość, nadal ujmowało to jej możliwościom, ale teraz odnalazła w tym punkt zaczepienia; a może to była ta potęga? Nie spodziewasz się po ozdobie ataku, wiedzy, rozumu a więc kiedy już go ukarze, efekt zaskoczenia potrafiłby zmieść z planszy najsilniejszego hetmana.
— Myślałam o pomocy ze strony wiejskich zielarek czy akuszerek, muszą mieć o tyle niesamowitą wiedzę, że doszły do tego... rozumiesz, moja droga, również absolutnie same. Nie umniejszam wiedzy uzdrowicieli, ale kobiety ze wsi bardziej uwierzą metodom bliskim naturze, czyż nie? Ufają temu, co znajome. — Zaczęła, odpowiadając na słowa Elviry. Widziała to, co kobieta osiągnęła i podziwiała to, jak cały zawód uzdrowiciela. Zarówno jej rozmowa z lordem Shafiqiem, jak i Elvirą nacechowana była ogromnym szacunkiem do poświęcanego przez nich czasu. Wiedza, sprawczość, odpowiedzialność — wszystko to, co było dalekie roli damy, lady w pojęciu bycia córką, nie żoną.
— Jak myślisz, co jest najczęstszym powodem komplikacji podczas ciąży, porodu? Nie wiem, jak to wygląda, ale straciłam kilka kuzynek i ciotek w trakcie połogu, nie były one chore, a jednak... — Była żywo zaciekawiona tym tematem, a odpowiedź mogła pozwolić jej na dostosowanie miejsca, które mogłoby zaradzić komplikacjom. Ją uzdrowiciele widywali głównie w kontrolowanych, zamkowych warunkach — a jednak i w bezpiecznych murach zamków bywały wydarzenia tragiczne, rozlegające się krzykiem pośród ścian.
— Obawiam się o sytuację kobiet, które... są w ciąży po napaści. Jak zapewnić im bezpieczeństwo, jednocześnie nie nadając łatki niegodnic? Panno Multon, Elviro, nie owijajmy w bawełnę... w naszym świecie nie ma miejsca na nieczystość. — Mężczyźni je hańbili, raz po raz, obie strony dopuszczały się tak niegodnych czynów. W naiwnym mniemaniu Imogen taki grzech był możliwy dla kobiet, które mogły bardziej o sobie stanowić, ale nie dla kobiet z absolutnych prowincji. Rozmawiała kiedyś ze swoją służką, która przybliżyła jej realia wsi. Ponoć to, jeśli ufać jej słowom, świat arystokratów i wieśniaków spłycał się i ujednolicał, gdy mowa o czystości kobiet. Na wsiach próżno szukać zrozumienia dla kobiecego cierpienia, podobnie jak w niezrozumiałej kulturze czystości sfer wyższych.
— Jeśli nie stanę się drapieżnikiem, to dalej będę ofiarą. Nie sądzisz, że takie decyzje powinno się podjąć odpowiednio szybko? — Wiedziała, że Elvira szybko zrozumie aluzję, którą szybko skwitowała ledwie cieniem uśmiechu. Słowa kobiety nie potęgowały w niej dumy; nie odbierała zdolności lingwistycznych jako coś wybitnego, bo i w istocie nie była geniuszem. Owszem, była kobietą dość zmyślną, momentami przejawiała większą wiedzę i kalkulację niż inni, ale kiedy indziej zatracała się w swojej prostackiej dumie i traciła na tym. Znajomość języków była znalezionym weń talentem, który całe szczęście — mając dostęp do edukacji, tutorów i czasu — mogła poszerzać.
— Znam rosyjski i norweski, stale uczę się niemieckiego i znam absolutne podstawy arabskiego, choć ten nie skradł na stałe moich chęci. Wolę skupić się na językach... przydatnych rodzinie. — Myślała o powrocie do francuskiego, gdy już zeszła z wojennej ścieżki z personą matki. Może włoski, może hiszpański, wszakże dużo handlowali z Europą Południową. Nie był to jednak temat na teraz, bowiem Elvira wyraziła chęci nauczania łaciny.
— Bardzo mnie to cieszy. Nie powinnyśmy umniejszać możliwościom kobiet. — Ale nie powinni też tracić podziału i ról, które obejmowały obie strony. Rolą kobiet w mniemaniu Imogen dalej było bycie godną żoną i matką, dopełnianie ogniska domowego i wspieranie męża, który jednak winien był swojej kobiecie szacunek i możliwości rozwoju. Tylko przy obopólnym spełnieniu rodziny miały możliwość osiągnąć szczyt, spełnienie kobiet nie leżało natomiast w ledwie egzystowaniu — ile mogły wnieść swoimi zdolnościami, swoimi możliwościami, wiedzą i gorliwą walką? Niebotycznie wiele, wojna i rewolucje właśnie to ukazywały, ale — och, wracając do punktu wyjścia — bez roli matki nie byłoby dalszego świata, a rola ta była trudna, żmudna i ujmująca na czasie na tyle, by niekiedy kobiety musiały rezygnować z zawodów. Wtedy to mężczyźni powinni je wspierać, nie jedynie finansowo, co szacunkiem i wsparciem — słabi mężczyźni mieli jedynie portfele.
Ona, jako półwila, sprowadzana była do roli ozdoby. Przez wiele lat odbierała to jako słabość, nadal ujmowało to jej możliwościom, ale teraz odnalazła w tym punkt zaczepienia; a może to była ta potęga? Nie spodziewasz się po ozdobie ataku, wiedzy, rozumu a więc kiedy już go ukarze, efekt zaskoczenia potrafiłby zmieść z planszy najsilniejszego hetmana.
— Myślałam o pomocy ze strony wiejskich zielarek czy akuszerek, muszą mieć o tyle niesamowitą wiedzę, że doszły do tego... rozumiesz, moja droga, również absolutnie same. Nie umniejszam wiedzy uzdrowicieli, ale kobiety ze wsi bardziej uwierzą metodom bliskim naturze, czyż nie? Ufają temu, co znajome. — Zaczęła, odpowiadając na słowa Elviry. Widziała to, co kobieta osiągnęła i podziwiała to, jak cały zawód uzdrowiciela. Zarówno jej rozmowa z lordem Shafiqiem, jak i Elvirą nacechowana była ogromnym szacunkiem do poświęcanego przez nich czasu. Wiedza, sprawczość, odpowiedzialność — wszystko to, co było dalekie roli damy, lady w pojęciu bycia córką, nie żoną.
— Jak myślisz, co jest najczęstszym powodem komplikacji podczas ciąży, porodu? Nie wiem, jak to wygląda, ale straciłam kilka kuzynek i ciotek w trakcie połogu, nie były one chore, a jednak... — Była żywo zaciekawiona tym tematem, a odpowiedź mogła pozwolić jej na dostosowanie miejsca, które mogłoby zaradzić komplikacjom. Ją uzdrowiciele widywali głównie w kontrolowanych, zamkowych warunkach — a jednak i w bezpiecznych murach zamków bywały wydarzenia tragiczne, rozlegające się krzykiem pośród ścian.
— Obawiam się o sytuację kobiet, które... są w ciąży po napaści. Jak zapewnić im bezpieczeństwo, jednocześnie nie nadając łatki niegodnic? Panno Multon, Elviro, nie owijajmy w bawełnę... w naszym świecie nie ma miejsca na nieczystość. — Mężczyźni je hańbili, raz po raz, obie strony dopuszczały się tak niegodnych czynów. W naiwnym mniemaniu Imogen taki grzech był możliwy dla kobiet, które mogły bardziej o sobie stanowić, ale nie dla kobiet z absolutnych prowincji. Rozmawiała kiedyś ze swoją służką, która przybliżyła jej realia wsi. Ponoć to, jeśli ufać jej słowom, świat arystokratów i wieśniaków spłycał się i ujednolicał, gdy mowa o czystości kobiet. Na wsiach próżno szukać zrozumienia dla kobiecego cierpienia, podobnie jak w niezrozumiałej kulturze czystości sfer wyższych.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Nie postrzegała nigdy półwil ani ćwierćwil przez pryzmat ich pochodzenia - interesującego, rzecz jasna, bo sugerującego, że gdzieś w ich długich rodowodach musiało dojść do aktów niemal bestialskich. Znała ich możliwości, ich czar, ich nadludzką urodę i cwane gierki. Zapewne nie w takim stopniu jak chciałaby sądzić, ale nie była ani ślepa ani durna. Nie przeszło jej jednak przez myśl, że z uwagi na domieszkę krwi kreatur półwile mogą być też niebezpieczne i w głębi ducha szarpane zaborczymi instynktami. Nigdy nie widziała prawdziwej wili, co najwyżej o nich czytała. Nie mogła mieć pojęcia.
Gdyby wiedziała z pewnością by ją to zafascynowało.
- Najszybciej jak to tylko możliwe - potwierdziła cicho wniosek Imogen, choć uśmiech na jej wąskich ustach przygasł w mgle zamyślenia. Sama nie raz słyszała w ostatnich tygodniach, że jest ofiarą. Że sama się w te szaty przyodziewa. Od Mulcibera, od Primrose, od Valerie. Wydawało jej się, że nawet od Drew, choć nie mogła sobie w pełni przypomnieć ich ostatniej rozmowy. Ostrzał cudzego politowania palił ją do żywego, więc mogła go wyolbrzymiać. Nie potrafiła wyszarpnąć się z tych łatek, choć przecież ona też od zawsze chciała być drapieżnikiem. Czy naprawdę robiła na ludziach odmienne wrażenie? Czy źle rozumiała samą siebie czy może to oni nie potrafili zrozumieć jej? Cierpkie pytania bez odpowiedzi zostawiły ją milczącą na dłuższą chwilę, jej spojrzenie na przemian traciło i zyskiwało na ostrości, jakby sama ze sobą walczyła.
Ale później, gdy z westchnieniem spojrzała na Imogen, na powrót zmusiła ciało do posłuszeństwa, jak lalkarz szarpiący za sznurki; i znów była tylko życzliwą starszą panną, która chciała zaoferować młodej lady towarzystwo i oparcie.
- Rosyjski... znam zaledwie parę słów - rzuciła drogą anegdoty; ale to co wiedziała o tym języku nie było warte przytoczenia. Dość powiedzieć, że niegdyś zwykła więcej czasu spędzać z Tatianą Dolohov. - Rozumiem dlaczego norweski i rosyjski. Niemiecki również jest istotny w Europie... ale arabski? - spytała ze szczerym zaciekawieniem, bo nie spodziewała się usłyszeć o nim w tym układzie. Łacina była tymczasem językiem klasycznym, przydatnym przy badaniu literatury i korzeni europejskiej magii; nikt już niemal nie posługiwał się nim w mowie, ale nadal korzystano z niego przy tworzeniu nowych zaklęć na starych fundamentach. Neutralnie skinęła głową na słowa o nie umniejszaniu możliwościom kobiet. W ostatnim czasie odbyła zaskakująco wiele spotkań, podczas których prowadziła odświeżające dyskusje na temat przyszłości oraz perspektyw ich płci, ale nie czuła się jeszcze na tyle swobodnie w towarzystwie Imogen, by pozwalać sobie na równie lekki strumień myśli. I tak obdarowała ją już częściowym kredytem zaufania; bo była dziewczęciem okrutnie i niesprawiedliwie doświadczonym przez los, bo to ona wyciągnęła do niej rękę pierwsza i wyszła z inicjatywą. Była młodziutka, ale mogła jeszcze okazać się bardzo inteligentna.
Sama Elvira godziła się już świadomie z pewnymi aspektami ich przyrodzonych ról, których nie dało się przeskoczyć. Perspektywa małżeństwa (choć odległa) nie jawiła jej się już jako uwięzienie, może przestała taka być już za czasów Drew. Ale na macierzyństwo nie była gotowa. Wątpiła czy kiedykolwiek będzie.
A jednak to macierzyństwo znalazło się w centrum ich dalszej dyskusji; ważny, ale trudny temat, który sprawił, że Elvira zbladła nieco i przygryzła wargę, przypominając sobie mimowolnie te wszystkie porody szpitalne - dramatyczne, krwawe, z niemałą statystyką zgonów.
Bo żadna zdrowa kobieta nie zgodziłaby się przecież rodzić w szpitalu. Nie, szczęśliwe matki wiły swoje dzieci w domu, pod opieką doświadczonej i znajomej położnej. Do szpitala trafiały tylko te, które z takiej czy innej przyczyny trzeba było ratować.
- Zdecydowana większość matek chce, żeby ich dzieci przyszły na świat w domu - potwierdziła miękko. - Ja się tak urodziłam i podejrzewam, że moja matka również... w Broadway Tower - Tym razem, wyjątkowo, była na tyle zamyślona, na tyle skupiona na posępnym szeleście ciemnych liści nad ich głowami, że komentarz o rodowodzie matki opuścił jej usta bez zastanowienia, bez ani cienia narcystycznej dumy czy zawistnej goryczy. Był po prostu faktem. - W takim wypadku najlepszą opieką jest dla nich opieka starszych, doświadczonych akuszerek, które widziały w swoim życiu wiele porodów i wiedzą jak zajmować się położnicą także po nim. To kluczowy okres, jak zauważyłaś w jego czasie dochodzi do wielu powikłań. Ale każda kobieta powinna mieć też dostęp do uzdrowicielki, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Bo czasem nie wszystko idzie tak jak natura to sobie ułożyła i wtedy potrzebna jest szybka i zdecydowana pomoc magomedyka, nie tylko akuszerki. W sytuacjach, gdy przyjmowanie życia zamienia się w jego ratowanie. - Przysiadła na ławce i spojrzała na Imogen poważniej, szukając jej młodych, pełnych zapału oczu. - Sama widziałam może z dwa fizjologiczne porody, bo nie szkoliłam się na akuszerkę. Większość sytuacji, do których mnie wzywano kończyła się zgonem matki albo dziecka. Czasem obojga. Bo uzdrowicielki są wzywane zbyt późno. Albo dostępny jest tylko uzdrowiciel i kobiety, zwłaszcza ubogie, proste, naiwne... zwlekają z jego wezwaniem ze wstydu. - Przesunęła kciukiem zimnego palca po własnej wardze. - Na początku dawałam się w to angażować. Ale dość szybko zajęłam się ściśle chorobami układowymi i wyszłam z wprawy. - Bo czy jest zresztą bardziej upokarzająca okoliczność śmierci niż z rozłożonymi nogami, krwią wsiąkającą w prześcieradło, z truchłem dziecka owiniętym w pępowinę wciąż tkwiącym w kanale rodnym? Na samą myśl robiło jej się niedobrze. - Kobiety w ciąży, nawet te rodzące pod opieką zielarek, czy mądrych przyjaciółek... powinny być choć raz przez te dziewięć miesięcy zbadane przez uzdrowicielkę. Żeby wynajdywać wśród nich te, u których ryzyko komplikacji jest bardzo wysokie - powiedziała z zastanowieniem, choć z pewnością nie chciałaby sama stać się uzdrowicielką, która się tym zajmuje. Kiedy Imogen wspomniała o swoich kuzynkach i ciotkach zawahała się, a potem lekko położyła dłoń na dłoni drobniejszej dziewczyny, w jedynym geście współczucia, na który umiałaby się zdobyć. - Nie jestem specjalistką od porodów, ale ze swojej perspektywy znam przypadki dużych krwotoków w połogu, gdy część łożyska zostaje wewnątrz macicy. Czasami dziecko obraca się nie tak jak trzeba, może do tego dojść nawet
i w czasie samego porodu, bo dziecko przejawia w ten sposób pierwsze, najpierwotniejsze podrygi magii - Wydawało jej się, że jej własna matka mogła doświadczyć czegoś takiego; poród Miriam był podobno długi i trudny. Elvira mogła w ten sposób wcześnie okazać matce złośliwość. Z drugiej jednak strony, sama Miriam nie należała wówczas do najmłodszych. - Myślę, że dużo zależy od kondycji matki, jej wcześniejszego zdrowia, ale też od tego czy samo dziecko czuło się w jej ciele bezpieczne. - Uśmiechnęła się kątem ust, niemal cierpko. To często słyszała od doświadczonych matek na oddziale, ale dotąd nie uznawała za warte wspomnienia. - Pilnować trzeba też czystości. Niewłaściwa higiena po porodzie może łatwo poskutkować zakażeniem u osłabionej kobiety.
Próbowała sobie przypomnieć co jeszcze zdawało się mieć znaczenie w tych kilku podręcznikach, które czytała z przymusu na samym początku swojej uzdrowicielskiej drogi; ale potem jej uwagę przykuło kolejne pytanie. Pytanie, które dla Imogen musiało być bardzo osobiste.
- Masz na myśli Rutę? - upewniła się. Były same, towarzyszyły im tylko gwizdy ptaków i szelesty wiatru. Nikt ich nie podsłuchiwał, w tym aspekcie krążenie wokół tematu zdawało się Elvirze płonne. - W Mungu była nielegalna, jak zresztą w większości lecznic w tym kraju, ale znałam przynajmniej dwa miejsca w Londynie, w których kobieta mogła ją dostać. Czasami dyskretnie podsuwałam adresy pacjentkom, jeśli widziałam, że są zdesperowane. Nie tylko ja, inni uzdrowiciele też. Zdaje mi się, że wszyscy w głębi ducha zakładali, że te kobiety powinny mieć tą możliwość. Bo skandal i ciężar idący za nieślubnym dzieciakiem jest gorszy od teraźniejszego bólu. - Zastanawiała się, czy wspomnieć, że lata temu myślała o tym jak przygotować właśnie ją (taką młodą i kruchą) do cierpień z tym związanych, ale szczęśliwie nie było takiej potrzeby. Zdecydowała się tymczasowo to przemilczeć. - Ale to nie jest takie proste. Kobiety piją Rutę w samotności, w samotności krwawią... i bardzo je to osłabia. Pracowałam w Mungu tylko parę lat, ale widziałam zgony siedmiu dziewcząt, u których krwotok ewidentnie spowodowała Ruta. Bo albo wypiły ją za późno albo zbyt dużo albo były na nią zbyt słabe... Najmłodsza miała szesnaście lat. To nie jest... - Zacisnęła pięści, nagle zła, choć właściwie nie wiedziała dlaczego jest zła. Nigdy nie było jej szkoda martwych pacjentów, nie miała na to czasu, dlaczego więc te konkretne historie; położnic, matek, niedoszłych matek tak ją teraz zirytowały? No tak. Bo były niesprawiedliwe. Gdyby była mniej hipokrytką przyznałaby może, że żadna śmierć taka nie jest, ale lubiła spoglądać na świat wyłącznie przez pryzmat własnych doświadczeń i obaw. - To nie jest złoty środek. Jest paskudny. Owszem, pomaga gdy trzeba. Może działać bez zarzutu. Ale jeśli dziewczyna nie wie z czym ma do czynienia ani jak go stosować może zrobić sobie krzywdę. A przecież mało która prosi inną kobietę, żeby została i jej dopilnowała. Kupują Rutę pod kontuarem i nikomu o tym nie mówią, bo się wstydzą. - Skrzyżowała ramiona na piersi, marszcząc brwi. - Też bym się wstydziła - dodała znacznie ciszej.
Gdyby wiedziała z pewnością by ją to zafascynowało.
- Najszybciej jak to tylko możliwe - potwierdziła cicho wniosek Imogen, choć uśmiech na jej wąskich ustach przygasł w mgle zamyślenia. Sama nie raz słyszała w ostatnich tygodniach, że jest ofiarą. Że sama się w te szaty przyodziewa. Od Mulcibera, od Primrose, od Valerie. Wydawało jej się, że nawet od Drew, choć nie mogła sobie w pełni przypomnieć ich ostatniej rozmowy. Ostrzał cudzego politowania palił ją do żywego, więc mogła go wyolbrzymiać. Nie potrafiła wyszarpnąć się z tych łatek, choć przecież ona też od zawsze chciała być drapieżnikiem. Czy naprawdę robiła na ludziach odmienne wrażenie? Czy źle rozumiała samą siebie czy może to oni nie potrafili zrozumieć jej? Cierpkie pytania bez odpowiedzi zostawiły ją milczącą na dłuższą chwilę, jej spojrzenie na przemian traciło i zyskiwało na ostrości, jakby sama ze sobą walczyła.
Ale później, gdy z westchnieniem spojrzała na Imogen, na powrót zmusiła ciało do posłuszeństwa, jak lalkarz szarpiący za sznurki; i znów była tylko życzliwą starszą panną, która chciała zaoferować młodej lady towarzystwo i oparcie.
- Rosyjski... znam zaledwie parę słów - rzuciła drogą anegdoty; ale to co wiedziała o tym języku nie było warte przytoczenia. Dość powiedzieć, że niegdyś zwykła więcej czasu spędzać z Tatianą Dolohov. - Rozumiem dlaczego norweski i rosyjski. Niemiecki również jest istotny w Europie... ale arabski? - spytała ze szczerym zaciekawieniem, bo nie spodziewała się usłyszeć o nim w tym układzie. Łacina była tymczasem językiem klasycznym, przydatnym przy badaniu literatury i korzeni europejskiej magii; nikt już niemal nie posługiwał się nim w mowie, ale nadal korzystano z niego przy tworzeniu nowych zaklęć na starych fundamentach. Neutralnie skinęła głową na słowa o nie umniejszaniu możliwościom kobiet. W ostatnim czasie odbyła zaskakująco wiele spotkań, podczas których prowadziła odświeżające dyskusje na temat przyszłości oraz perspektyw ich płci, ale nie czuła się jeszcze na tyle swobodnie w towarzystwie Imogen, by pozwalać sobie na równie lekki strumień myśli. I tak obdarowała ją już częściowym kredytem zaufania; bo była dziewczęciem okrutnie i niesprawiedliwie doświadczonym przez los, bo to ona wyciągnęła do niej rękę pierwsza i wyszła z inicjatywą. Była młodziutka, ale mogła jeszcze okazać się bardzo inteligentna.
Sama Elvira godziła się już świadomie z pewnymi aspektami ich przyrodzonych ról, których nie dało się przeskoczyć. Perspektywa małżeństwa (choć odległa) nie jawiła jej się już jako uwięzienie, może przestała taka być już za czasów Drew. Ale na macierzyństwo nie była gotowa. Wątpiła czy kiedykolwiek będzie.
A jednak to macierzyństwo znalazło się w centrum ich dalszej dyskusji; ważny, ale trudny temat, który sprawił, że Elvira zbladła nieco i przygryzła wargę, przypominając sobie mimowolnie te wszystkie porody szpitalne - dramatyczne, krwawe, z niemałą statystyką zgonów.
Bo żadna zdrowa kobieta nie zgodziłaby się przecież rodzić w szpitalu. Nie, szczęśliwe matki wiły swoje dzieci w domu, pod opieką doświadczonej i znajomej położnej. Do szpitala trafiały tylko te, które z takiej czy innej przyczyny trzeba było ratować.
- Zdecydowana większość matek chce, żeby ich dzieci przyszły na świat w domu - potwierdziła miękko. - Ja się tak urodziłam i podejrzewam, że moja matka również... w Broadway Tower - Tym razem, wyjątkowo, była na tyle zamyślona, na tyle skupiona na posępnym szeleście ciemnych liści nad ich głowami, że komentarz o rodowodzie matki opuścił jej usta bez zastanowienia, bez ani cienia narcystycznej dumy czy zawistnej goryczy. Był po prostu faktem. - W takim wypadku najlepszą opieką jest dla nich opieka starszych, doświadczonych akuszerek, które widziały w swoim życiu wiele porodów i wiedzą jak zajmować się położnicą także po nim. To kluczowy okres, jak zauważyłaś w jego czasie dochodzi do wielu powikłań. Ale każda kobieta powinna mieć też dostęp do uzdrowicielki, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Bo czasem nie wszystko idzie tak jak natura to sobie ułożyła i wtedy potrzebna jest szybka i zdecydowana pomoc magomedyka, nie tylko akuszerki. W sytuacjach, gdy przyjmowanie życia zamienia się w jego ratowanie. - Przysiadła na ławce i spojrzała na Imogen poważniej, szukając jej młodych, pełnych zapału oczu. - Sama widziałam może z dwa fizjologiczne porody, bo nie szkoliłam się na akuszerkę. Większość sytuacji, do których mnie wzywano kończyła się zgonem matki albo dziecka. Czasem obojga. Bo uzdrowicielki są wzywane zbyt późno. Albo dostępny jest tylko uzdrowiciel i kobiety, zwłaszcza ubogie, proste, naiwne... zwlekają z jego wezwaniem ze wstydu. - Przesunęła kciukiem zimnego palca po własnej wardze. - Na początku dawałam się w to angażować. Ale dość szybko zajęłam się ściśle chorobami układowymi i wyszłam z wprawy. - Bo czy jest zresztą bardziej upokarzająca okoliczność śmierci niż z rozłożonymi nogami, krwią wsiąkającą w prześcieradło, z truchłem dziecka owiniętym w pępowinę wciąż tkwiącym w kanale rodnym? Na samą myśl robiło jej się niedobrze. - Kobiety w ciąży, nawet te rodzące pod opieką zielarek, czy mądrych przyjaciółek... powinny być choć raz przez te dziewięć miesięcy zbadane przez uzdrowicielkę. Żeby wynajdywać wśród nich te, u których ryzyko komplikacji jest bardzo wysokie - powiedziała z zastanowieniem, choć z pewnością nie chciałaby sama stać się uzdrowicielką, która się tym zajmuje. Kiedy Imogen wspomniała o swoich kuzynkach i ciotkach zawahała się, a potem lekko położyła dłoń na dłoni drobniejszej dziewczyny, w jedynym geście współczucia, na który umiałaby się zdobyć. - Nie jestem specjalistką od porodów, ale ze swojej perspektywy znam przypadki dużych krwotoków w połogu, gdy część łożyska zostaje wewnątrz macicy. Czasami dziecko obraca się nie tak jak trzeba, może do tego dojść nawet
i w czasie samego porodu, bo dziecko przejawia w ten sposób pierwsze, najpierwotniejsze podrygi magii - Wydawało jej się, że jej własna matka mogła doświadczyć czegoś takiego; poród Miriam był podobno długi i trudny. Elvira mogła w ten sposób wcześnie okazać matce złośliwość. Z drugiej jednak strony, sama Miriam nie należała wówczas do najmłodszych. - Myślę, że dużo zależy od kondycji matki, jej wcześniejszego zdrowia, ale też od tego czy samo dziecko czuło się w jej ciele bezpieczne. - Uśmiechnęła się kątem ust, niemal cierpko. To często słyszała od doświadczonych matek na oddziale, ale dotąd nie uznawała za warte wspomnienia. - Pilnować trzeba też czystości. Niewłaściwa higiena po porodzie może łatwo poskutkować zakażeniem u osłabionej kobiety.
Próbowała sobie przypomnieć co jeszcze zdawało się mieć znaczenie w tych kilku podręcznikach, które czytała z przymusu na samym początku swojej uzdrowicielskiej drogi; ale potem jej uwagę przykuło kolejne pytanie. Pytanie, które dla Imogen musiało być bardzo osobiste.
- Masz na myśli Rutę? - upewniła się. Były same, towarzyszyły im tylko gwizdy ptaków i szelesty wiatru. Nikt ich nie podsłuchiwał, w tym aspekcie krążenie wokół tematu zdawało się Elvirze płonne. - W Mungu była nielegalna, jak zresztą w większości lecznic w tym kraju, ale znałam przynajmniej dwa miejsca w Londynie, w których kobieta mogła ją dostać. Czasami dyskretnie podsuwałam adresy pacjentkom, jeśli widziałam, że są zdesperowane. Nie tylko ja, inni uzdrowiciele też. Zdaje mi się, że wszyscy w głębi ducha zakładali, że te kobiety powinny mieć tą możliwość. Bo skandal i ciężar idący za nieślubnym dzieciakiem jest gorszy od teraźniejszego bólu. - Zastanawiała się, czy wspomnieć, że lata temu myślała o tym jak przygotować właśnie ją (taką młodą i kruchą) do cierpień z tym związanych, ale szczęśliwie nie było takiej potrzeby. Zdecydowała się tymczasowo to przemilczeć. - Ale to nie jest takie proste. Kobiety piją Rutę w samotności, w samotności krwawią... i bardzo je to osłabia. Pracowałam w Mungu tylko parę lat, ale widziałam zgony siedmiu dziewcząt, u których krwotok ewidentnie spowodowała Ruta. Bo albo wypiły ją za późno albo zbyt dużo albo były na nią zbyt słabe... Najmłodsza miała szesnaście lat. To nie jest... - Zacisnęła pięści, nagle zła, choć właściwie nie wiedziała dlaczego jest zła. Nigdy nie było jej szkoda martwych pacjentów, nie miała na to czasu, dlaczego więc te konkretne historie; położnic, matek, niedoszłych matek tak ją teraz zirytowały? No tak. Bo były niesprawiedliwe. Gdyby była mniej hipokrytką przyznałaby może, że żadna śmierć taka nie jest, ale lubiła spoglądać na świat wyłącznie przez pryzmat własnych doświadczeń i obaw. - To nie jest złoty środek. Jest paskudny. Owszem, pomaga gdy trzeba. Może działać bez zarzutu. Ale jeśli dziewczyna nie wie z czym ma do czynienia ani jak go stosować może zrobić sobie krzywdę. A przecież mało która prosi inną kobietę, żeby została i jej dopilnowała. Kupują Rutę pod kontuarem i nikomu o tym nie mówią, bo się wstydzą. - Skrzyżowała ramiona na piersi, marszcząc brwi. - Też bym się wstydziła - dodała znacznie ciszej.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 2 • 1, 2
Magiczne arboretum
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire