Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Przestronne pomieszczenie, które przez długie lata utrzymywane było w miarę w eleganckim porządku – wszystkie sprzęty noszą ślady zużycia, ale wciąż są zadbane, pochowane w dębowych szafkach z klamkami z mosiądzu. Centrum kuchni stanowi zlew oraz piekarnik z ciężkiego żeliwa. Pod sufitem Yvette rozwiesiła nieco ziół do ususzenia, co nadaje nie tylko klimatu, ale również przyczynia się do przyjemnego zapachu po całym pomieszczeniu i okolicach. Z kuchni można przejść do małej spiżarki, gdzie racjonowane są produkty, a po środku pomieszczenia znaleźć można drewniany, szeroki stół, przy którym może usiąść parę osób.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaprosiła Kennetha, chociaż jakaś jej część podpowiadała jej, że będzie to raczej solidne ugryzienie w tyłek niż jakakolwiek pomoc. Jakkolwiek by na to nie patrzyła, wiedziała że Fernsby nie działa wielką miłością do wielkich idei – tak jak ona – więc mimo faktów ich przeszłości, tej dawnej i tej nieco bliższej, musiała pamiętać, że zasada ograniczonego zaufania powinna być jednak stosowana zdecydowanie w jego towarzystwie. Może dlatego upewniła się, że pułapki zostały założone i jeżeli Kenneth spróbuje czegoś nieodpowiedniego…cóż, może będzie mogła zobaczyć, jak wygląda zastosowanie niektórych zabezpieczeń w rzeczywistości.
Wiedziała, że trafi, bo wierzyła, że był mądrzejszy niż po sobie pokazywał, dlatego ostrożnie zaczęła przygotowania, spoglądając jeszcze na wszystkie instrukcje które pozostawiła jej Yvette. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale w końcu uparła się, aby jednak nauczyć się gotować, bo to znacząco pozwoliłoby jej odciążyć przyjaciółkę. I dawać sobie radę w bardziej problematycznych sytuacjach. Z pieczołowicie poświęconym skupieniem spoglądała więc na ziemniaki, które właśnie obierała, a mimo to, jej myśli wciąż uciekały gdzieś daleko.
Ostatnie wydarzenia nakręcały się w jej głowie, urastając do rangi ciężarów, które ciągnęły ją na dno. Tysiące dementorów, zmaltretowane kobiety upchnięte po ładowni jak towar, a potem kobieta, którą ledwie dało się jakkolwiek rozpoznać. To wszystko było obrzydliwe, jej bezsilność w tym wszystkim najbardziej. Irytowało ją to, jak jątrząca się rana która nie dawała o sobie zapomnieć, sprawiało, że w nocy miała ochotę wstać i rzucać przedmiotami o ścianę. Jakby to jakkolwiek miało pomóc. Nie pomogłoby, ale przynajmniej dawałoby upust jej złości. Musiała jednak wybierać jezioro – wodę, otaczającą zewsząd dom. Dającą spokój, nawet jeżeli tylko pozorny i tylko na chwilę.
Poczuła nagły ból w dłoni – spoglądając na nią dostrzegła czerwoną smugę, z której powoli, lecz co raz bardziej spływała krew, skapując na drewnianą podłogę. Trzymany w dłoni ziemniak wpadł z pluskiem do wody, a sama Thalia poderwała się ze swojego miejsca; upadający trzask taboretu sprawił, że kot podskoczył, spoglądając na kobietę z nieukrywaną irytacją, kiedy ona zamachnęła się, rzucając nożem w kierunku zlewu. Ten wpadł, odbijając się od ścianek i lądując hałaśliwie.
- KURWA! – Ze złości zamachnęła się, uderzając zranioną dłonią o drewniane drzwiczki szafki. Zabolało jeszcze bardziej, dlatego złapała się za dłoń, pochylając się i sycząc cicho, próbując opanować przejmujący ból. – Zabije mnie… - mruknęła do siebie, wyobrażając sobie minę Yvette gdy ta zobaczy krew w kuchni. Chyba ją udusi. Albo uderzy patelnią.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czytając list od Wellers uznał, że wypiła za dużo albo nawdychała się jakiś oparów. Nie sądził, że go zaprosi. Patrzył na napisane litery i śmiał się do własnych myśli. Oczywiście, że takiej okazji nie przepuści! Do stu beczek, musiał się dowiedzieć co w głowie tej kobiety siedziało. Poszedł do spiżarni aby zabrać z niej butelkę portera oraz gęś i pikle. Nie było tego wiele, ale Wellers nie sprecyzowała czego dokładnie potrzebuje.
Zapraszała, nie miał zamiaru odmawiać.
Znając już położenie domu nie było problem trafić na miejsce. Niósł zarzucony worek marynarski przez plecy a w nim fanty do kuchni, gdzie Wellers chciała wyczarować coś dla dzieciaków. Landrynki niestety się skończyły i nie miał więcej zapasów.
Niespiesznym krokiem, pogwizdując pod nosem podszedł do drzwi i już miał pukać kiedy usłyszał soczyste kurwa i chyba dźwięk upuszczanego przedmiotu. Wparował do środka bez pytania, aby zobaczyć jak Thalia uderza ręką w drzwiczki i trzyma zakrwawioną dłoń. Odłożył worek na ziemię.
-Patrząc na to, jesteś bliska sama siebie zabić, Wellers. - Skomentował podchodząc do kobiety po drodze zgarniając ścierkę i przykładając do jej dłoni. -A teraz do zimnej wody. - Zalecił puszczając wodę z kranu i wskazując jej aby jak najszybciej ranną dłoń wsadziła pod zimny strumień. -Ty umiesz gotować? - Zapytał jeszcze z cichą kpiną w głosie zmieszaną z jawnym rozbawieniem. Dostrzegł otwarty przepis, który sugerował, że tak było, ale kto wie? On sam wielkim kucharzem nie był, ale nie umierał z głodu w swoim domu więc coś tam potrafił upichcić. Nie było to jedzenie, które nazwać można było wybitnym, ale nie najgorsze również. Nikt się nim do tej pory nie otruł.
Kiedy największe krwawienie ustąpiło spojrzał na ranę.
-Będziesz żyć. Macie tu jakieś opatrunki? - Zapytał jeszcze bo na magii leczniczej zupełnie się nie znał i wolał jednak nie testować na Wellers swojego szczęścia. Znając je, wyleczyłby wszystkie jej bolączki lub spowodował śmierć. Trzeciej opcji nie przewidywał.
Za to całkiem nieźle radził sobie z tradycyjnymi opatrunkami i tutaj mógł pomóc.
Zapraszała, nie miał zamiaru odmawiać.
Znając już położenie domu nie było problem trafić na miejsce. Niósł zarzucony worek marynarski przez plecy a w nim fanty do kuchni, gdzie Wellers chciała wyczarować coś dla dzieciaków. Landrynki niestety się skończyły i nie miał więcej zapasów.
Niespiesznym krokiem, pogwizdując pod nosem podszedł do drzwi i już miał pukać kiedy usłyszał soczyste kurwa i chyba dźwięk upuszczanego przedmiotu. Wparował do środka bez pytania, aby zobaczyć jak Thalia uderza ręką w drzwiczki i trzyma zakrwawioną dłoń. Odłożył worek na ziemię.
-Patrząc na to, jesteś bliska sama siebie zabić, Wellers. - Skomentował podchodząc do kobiety po drodze zgarniając ścierkę i przykładając do jej dłoni. -A teraz do zimnej wody. - Zalecił puszczając wodę z kranu i wskazując jej aby jak najszybciej ranną dłoń wsadziła pod zimny strumień. -Ty umiesz gotować? - Zapytał jeszcze z cichą kpiną w głosie zmieszaną z jawnym rozbawieniem. Dostrzegł otwarty przepis, który sugerował, że tak było, ale kto wie? On sam wielkim kucharzem nie był, ale nie umierał z głodu w swoim domu więc coś tam potrafił upichcić. Nie było to jedzenie, które nazwać można było wybitnym, ale nie najgorsze również. Nikt się nim do tej pory nie otruł.
Kiedy największe krwawienie ustąpiło spojrzał na ranę.
-Będziesz żyć. Macie tu jakieś opatrunki? - Zapytał jeszcze bo na magii leczniczej zupełnie się nie znał i wolał jednak nie testować na Wellers swojego szczęścia. Znając je, wyleczyłby wszystkie jej bolączki lub spowodował śmierć. Trzeciej opcji nie przewidywał.
Za to całkiem nieźle radził sobie z tradycyjnymi opatrunkami i tutaj mógł pomóc.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Oczywiście, że Fernsby musiał wejść w tym momencie, kiedy zupełnie sobie nie radziła. Miala w końcu szczerą nadzieję, że z jakiegoś powodu Fersby kiedyś wejdzie na jakąś śliską powierzchnię, przejedzie po niej i upadnie na twarz, rozbijając sobie nos. W sumie to bardziej życzyła sobie tego w chwilach, kiedy powodował u niej złość, zwłaszcza teraz, kiedy patrzył na nią z tym rozbawieniem, z tą wyższością, z tym cholernym uśmiechem, z pewnością siebie którą zawsze próbowała jakoś przebić, bo niezmiernie ją irytowała. Rzuciła jeszcze spojrzenie w stronę Pangura, jakby oczekiwała, że przynajmniej kot jakoś niemiło zachowa w stronę gościa, ale ten jedynie spojrzał leniwie na Kennetha, machając puchatym ogonem ze swojego miejsca i nie zamierzając ruszać się z miejsca, no chyba, że Fernsby pokusiłby go czymś ciekawym do jedzenia. Nazwałaby go zdrajcą, ale w sumie był po prostu kotem, nie było co się dziwić.
- W jakiś sposób byłoby to rozwiązanie na wiele moich problemów, na przykład takie z pyskatymi żeglarzami. Znasz może jakiegoś? – Uniosła lekko brwi, spoglądając na niego, przygryzając jednak wargę. Nie chciała pokazywać po sobie, że boli ją bardziej, niż po niej widać, ostrożnie jednak odchyliła się od blatu, siadając dłonią pod kran, kiedy puścił wodę, pozwalając sobie na wykręcenie głowy tak, aby jednak na niego zerkać.
- Tak? Nie? Powiedzmy, że zaczynam, ale nie wiem, czy słyszałeś, nie wypada kwestionować kobiety w kuchni kiedy pod ręką ma nóż. – Naprawdę, gdyby ustawić się lepiej, mogłaby go nawet kopnąć, dosięgnęłaby. – Jeżeli masz jakieś wątpliwości odnośnie tego, to nie musiałeś tu wcale przychodzić, wiesz o tym? – Zmarszczyła lekko brwi, ostatecznie ruchem głowy wskazując na szafkę, w której można było znaleźć jakieś opatrunki. A przynajmniej tak zakładała, bo jeżeli chodzi o kwestie uzdrowicielskie, wszystkim zajmowała się Yvette, nawet jeżeli chodziło o rodzaj zapasów. Thalia po prostu je ściągała.
- Zrób mi przysługę, otwórz szafkę bardzo szybko, może coś akurat spadnie ci na głowę. Przyniosłeś jakiś alkohol? – Cóż, to pytanie chyba nie było odnośnie odkażania rany, ale nie ukrywała, z chęcią by się czegoś napiła. Styczniowe postanowienie i tak trafił szlag.
- W jakiś sposób byłoby to rozwiązanie na wiele moich problemów, na przykład takie z pyskatymi żeglarzami. Znasz może jakiegoś? – Uniosła lekko brwi, spoglądając na niego, przygryzając jednak wargę. Nie chciała pokazywać po sobie, że boli ją bardziej, niż po niej widać, ostrożnie jednak odchyliła się od blatu, siadając dłonią pod kran, kiedy puścił wodę, pozwalając sobie na wykręcenie głowy tak, aby jednak na niego zerkać.
- Tak? Nie? Powiedzmy, że zaczynam, ale nie wiem, czy słyszałeś, nie wypada kwestionować kobiety w kuchni kiedy pod ręką ma nóż. – Naprawdę, gdyby ustawić się lepiej, mogłaby go nawet kopnąć, dosięgnęłaby. – Jeżeli masz jakieś wątpliwości odnośnie tego, to nie musiałeś tu wcale przychodzić, wiesz o tym? – Zmarszczyła lekko brwi, ostatecznie ruchem głowy wskazując na szafkę, w której można było znaleźć jakieś opatrunki. A przynajmniej tak zakładała, bo jeżeli chodzi o kwestie uzdrowicielskie, wszystkim zajmowała się Yvette, nawet jeżeli chodziło o rodzaj zapasów. Thalia po prostu je ściągała.
- Zrób mi przysługę, otwórz szafkę bardzo szybko, może coś akurat spadnie ci na głowę. Przyniosłeś jakiś alkohol? – Cóż, to pytanie chyba nie było odnośnie odkażania rany, ale nie ukrywała, z chęcią by się czegoś napiła. Styczniowe postanowienie i tak trafił szlag.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kompletnie nie świadom myśli Thali nie przejmował się jej burczeniem i spojrzeniami jakie mu rzucała. Bo to pierwszy raz? Jakby miał się przejmować to dawno by osiwiał, a za młody był na siwiznę. Próżność Kennetha czasami przybierała swego rodzaju kuriozalność.
-Ranisz moje serce, Wellers. - Spojrzał na nią z rozbawieniem, a w oczach pojawiła się iskra, która świadczyła o tym, że jawnie się z nią droczy. Patrzył jak mocno się skaleczyła, ale wychodziło na to, że nie było to jakiś poważny uraz. Parsknął śmiechem słysząc kolejną groźbę padającą z jej ust. -Patrząc jak się nim posługujesz bardziej martwię się o twoje życie. - Odsuwając się od blatu i potencjalnego ciosu zdrową kobiecą dłonią podszedł do szafki aby odnaleźć opatrunki. -Teraz pani sobie grzecznie usiądzie i opatrzymy ranę. - Spojrzał na nią wymownie ciemnymi oczami wskazując wolne miejsce, a na blacie stołu położył gaziki i bandaże. W pełni poważną miną zabrał się za działanie, a ruchy miał pewne i całkiem szybkie. Wiedział co robił bo opatrywał nie pierwszą ranę w swoim życiu. Życie na morzu nie rozpieszczało nikogo i żeglarze musieli radzić sobie w różnych, najczęściej ciężkich warunkach. Nie było czasami lekarza, sprawnego uzdrowiciela bo zmiotła go fala z pokładu i należało jakoś przetrwać aż dopłyną do najbliższego portu. Nie minęło parę chwil, a Thalia miała już zabandażowaną dłoń. Fernsby schował resztę opatrunków na im przeznaczone miejsce.
-W roku masz gęś, śliwki suszone i dwie butelki portera - Powiedział wskazując na swoje fanty. -Czyń z nimi honory Wellers, a ja przejmę nóż. - Oznajmił chwytając za narzędzie, którym przed chwilą kobieta zrobiła sobie krzywdę. Dokładnie je umył i opłukał nim zabrał się za dalsze obieranie ziemniaków. Nie był wielkim kucharzem, ale obierać bulwy potrafił więc znów nie zwracając uwagi na wszelkie pomrukiwania kobiety czynił swoją powinność. Zerknął na przepis, który był otwarty i skomentował od razu, bo przecież nie mógł się powstrzymać. -Ambitnie, Wellers. Chciałaś to zrobić sama? - Obrane ziemniaki lądowały w przeznaczonej do tego misce. -Mogłoby się to skończyć wysadzeniem domu w powietrze.
-Ranisz moje serce, Wellers. - Spojrzał na nią z rozbawieniem, a w oczach pojawiła się iskra, która świadczyła o tym, że jawnie się z nią droczy. Patrzył jak mocno się skaleczyła, ale wychodziło na to, że nie było to jakiś poważny uraz. Parsknął śmiechem słysząc kolejną groźbę padającą z jej ust. -Patrząc jak się nim posługujesz bardziej martwię się o twoje życie. - Odsuwając się od blatu i potencjalnego ciosu zdrową kobiecą dłonią podszedł do szafki aby odnaleźć opatrunki. -Teraz pani sobie grzecznie usiądzie i opatrzymy ranę. - Spojrzał na nią wymownie ciemnymi oczami wskazując wolne miejsce, a na blacie stołu położył gaziki i bandaże. W pełni poważną miną zabrał się za działanie, a ruchy miał pewne i całkiem szybkie. Wiedział co robił bo opatrywał nie pierwszą ranę w swoim życiu. Życie na morzu nie rozpieszczało nikogo i żeglarze musieli radzić sobie w różnych, najczęściej ciężkich warunkach. Nie było czasami lekarza, sprawnego uzdrowiciela bo zmiotła go fala z pokładu i należało jakoś przetrwać aż dopłyną do najbliższego portu. Nie minęło parę chwil, a Thalia miała już zabandażowaną dłoń. Fernsby schował resztę opatrunków na im przeznaczone miejsce.
-W roku masz gęś, śliwki suszone i dwie butelki portera - Powiedział wskazując na swoje fanty. -Czyń z nimi honory Wellers, a ja przejmę nóż. - Oznajmił chwytając za narzędzie, którym przed chwilą kobieta zrobiła sobie krzywdę. Dokładnie je umył i opłukał nim zabrał się za dalsze obieranie ziemniaków. Nie był wielkim kucharzem, ale obierać bulwy potrafił więc znów nie zwracając uwagi na wszelkie pomrukiwania kobiety czynił swoją powinność. Zerknął na przepis, który był otwarty i skomentował od razu, bo przecież nie mógł się powstrzymać. -Ambitnie, Wellers. Chciałaś to zrobić sama? - Obrane ziemniaki lądowały w przeznaczonej do tego misce. -Mogłoby się to skończyć wysadzeniem domu w powietrze.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Oczywiście, że zawsze chętnie burczała, zwłaszcza, że w wypadku Kennetha było coś w tym jego szelmowskim uśmiechu, tym bezczelnym spojrzeniu i w tym, jak wypowiadał dane słowa, że po prostu nie mogła opanować się w dogryzaniu mu na każdym kroku. Jak ta znajomość się jakkolwiek ciągnęła i jakim sposobem nie zjedli jeszcze siebie nawzajem (czy może Wellers nie pogryzła Kennetha) pozostawało dalej tajemnicą, przynajmniej z jej strony. Chyba w wielu wypadkach po prostu doceniała, że cokolwiek by nie myślał o niej – a nigdy go o to nie pytała – nie wydawał się, jak większość żeglarzy, mieć problemów z jej towarzystem, a to było całkiem dużo.
- Znowu? Jak to przeżyłeś ostatnim razem? Na pewno pocałowanie aby było lepiej coś nie wyszło. – Uniosła lekko brwi, jak raz nie dyskutując, kiedy wskazał głową na miejsce do siedzenia. Zakręcając kran, spojrzała jeszcze na ostatnie plamy wody znikające w odpływie, przypatrując się jak zabarwiona na czerwono ciecz odbija się ostrożnie na dnie zlewu. Dopiero kiedy usiadła na krześle, obejrzała się na niego, bez większych protestów wyciągając dłoń w jego kierunku. Parsknęła lekko, kiedy wspomniał o używaniu noża, jednocześnie opierając policzek na niezranionej dłoni.
- Naprawdę mam ci jednak pokazać, co umiem z nożem? Muszę przyznać, niby się po tobie tego nie spodziewałam, ale też absolutnie mnie to nie dziwi. – Przyglądała się temu, wcale nie zdziwiona, że umiał sobie dobrze poradzić z zajęciem się ranom. W końcu nie raz i nie dwa życie na morzu wymuszało zrobienie czegoś, czego w normalnych warunkach w ogóle by się tego nie spodziewali. Ale prawdą było to, że w wypadku tej akurat pracy, gdzie zabić mogły cię warunki pogodowe, bywały sytuacje, że życie stawało na głowie i nie akurat z winy sztormu. Gdyby nagle okazało się, że Fernsby potrafi żonglować płonącymi pomarańczami śpiewając miłosne ballady hiszpańskie, też by się nawet nie zdziwiła.
- Honory z alkoholem czy z jedzeniem? – Podniosła się ze swojego miejsca, sięgając po to, co przyniósł, wyciągając to ostrożnie z torby, przypatrując się temu jak zabrał się do pracy. Nie dziwiła się, ciekawie jednak było, że zrobił to tak chętnie. Uśmiechnęła się lekko, otwierając jednego portera i podstawiając butelkę w jego okolicę, tak aby mógł ją sięgnąć jeżeli chciał, samej zajmując się gęsią która czekała na luzowanie i wypadałoby ją czymś nafaszerować poza śliwkami.
- W takim razie przypomnij mi, abym następny raz gotując wpadła jednak do ciebie, wtedy ten wybuch jednak na coś się przyda. – Wywróciła jeszcze oczyma, ciesząc się, że w tym wypadku nie miała jednak noża. – Coś cię jednak przekonało do pomocy i podejrzewam, że to ani moja czarująca osobowość, ani twój ośli upór.
- Znowu? Jak to przeżyłeś ostatnim razem? Na pewno pocałowanie aby było lepiej coś nie wyszło. – Uniosła lekko brwi, jak raz nie dyskutując, kiedy wskazał głową na miejsce do siedzenia. Zakręcając kran, spojrzała jeszcze na ostatnie plamy wody znikające w odpływie, przypatrując się jak zabarwiona na czerwono ciecz odbija się ostrożnie na dnie zlewu. Dopiero kiedy usiadła na krześle, obejrzała się na niego, bez większych protestów wyciągając dłoń w jego kierunku. Parsknęła lekko, kiedy wspomniał o używaniu noża, jednocześnie opierając policzek na niezranionej dłoni.
- Naprawdę mam ci jednak pokazać, co umiem z nożem? Muszę przyznać, niby się po tobie tego nie spodziewałam, ale też absolutnie mnie to nie dziwi. – Przyglądała się temu, wcale nie zdziwiona, że umiał sobie dobrze poradzić z zajęciem się ranom. W końcu nie raz i nie dwa życie na morzu wymuszało zrobienie czegoś, czego w normalnych warunkach w ogóle by się tego nie spodziewali. Ale prawdą było to, że w wypadku tej akurat pracy, gdzie zabić mogły cię warunki pogodowe, bywały sytuacje, że życie stawało na głowie i nie akurat z winy sztormu. Gdyby nagle okazało się, że Fernsby potrafi żonglować płonącymi pomarańczami śpiewając miłosne ballady hiszpańskie, też by się nawet nie zdziwiła.
- Honory z alkoholem czy z jedzeniem? – Podniosła się ze swojego miejsca, sięgając po to, co przyniósł, wyciągając to ostrożnie z torby, przypatrując się temu jak zabrał się do pracy. Nie dziwiła się, ciekawie jednak było, że zrobił to tak chętnie. Uśmiechnęła się lekko, otwierając jednego portera i podstawiając butelkę w jego okolicę, tak aby mógł ją sięgnąć jeżeli chciał, samej zajmując się gęsią która czekała na luzowanie i wypadałoby ją czymś nafaszerować poza śliwkami.
- W takim razie przypomnij mi, abym następny raz gotując wpadła jednak do ciebie, wtedy ten wybuch jednak na coś się przyda. – Wywróciła jeszcze oczyma, ciesząc się, że w tym wypadku nie miała jednak noża. – Coś cię jednak przekonało do pomocy i podejrzewam, że to ani moja czarująca osobowość, ani twój ośli upór.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Jak ta znajomość w ogóle się utrzymała, tego nie wiedział. Zwyczajnie takich pytań nie zadawał i nie chciał znać na nie odpowiedzi. Burczenie Thalii było wpisane w jej osobę i zdążył się przyzwyczaić do tego, że ciągle go łajała, a on za każdym razem ją podpuszczał i zwykle mu się udawało.
-A widzisz, ten pocałunek trochę załatał rany, ale znów je zadajesz. Oj Wellers, jesteś marynarzem, wiesz jak to działa. - Pokręcił z dezaprobatą głową, że koledzy na statku jej nie nauczyli co znaczy złamane serce marynarskie i jak należy je łatać aby nie rozpadło się na części. -Okrutną jesteś kobietą, że tak traktujesz moje serce. - Choć na twarzy odmalowany był iście szczery ból to nuta w głosie zdradzała, że jawnie sobie z niej kpi i całkowicie nie żałuje ostatniego ich spotkania. Był szelmą i miał tego pełną świadomość, wykorzystując swój urok osobisty do własnych celów. Podniósł na nią ciemne oczy znad bandażowaniej ręki i uśmiechnął się jedynie kącikiem ust nie podejmując tego tematu. Każdy marynarz posiadał szereg umiejętności, o które nigdy nie zostałby podejrzany, bo niby dlaczego miał je mieć, gdzie się ich nauczyć? Podróżowanie statkiem uczyło wiele, zdobywali wiedzę od lokalnych plemion zamieszkujących liczne wyspy na Karaibach. Nie jeden raz wiedza tubylców okazała się niezbędna aby przetrwać. -Z alkoholem. Do jedzenia masz dwie lewe ręce. - Rzucił bez ogródek obierając dalej ziemniaki. Stos w misce całkiem szybko rósł. Pociągnął solidny łyk z butelki, którą postawiła niedaleko i powrócił do zaczętej wcześniej czynności. -Nie dość, że serce rani, to jeszcze dachu nad głową pozbawia. Nic dziwnego, że jeszcze nie masz żadnego gacha. - Odparł szczerze oburzony jej postawą i uchylił się gdyby miała zamiar właśnie wymierzyć mu solidny cios, bo wiedział, że kobieta potrafiła reagować dziką agresją gdy nadepnął jej na odcisk. -Ależ królowo mórz i oceanów, jakbym mógł odmówić twojej prośbie?- Zaśmiał się jawnie odpowiadając na jej pytanie i dorzucił kolejnego ziemniaka. Po chwili jednak spoważniał. -Nie wina tych dzieciaków, że trwa wojna… - Mruknął pod nosem i zaczął opłukiwać bulwy. -Sama wiesz czym się kierujesz aby im pomóc.
-A widzisz, ten pocałunek trochę załatał rany, ale znów je zadajesz. Oj Wellers, jesteś marynarzem, wiesz jak to działa. - Pokręcił z dezaprobatą głową, że koledzy na statku jej nie nauczyli co znaczy złamane serce marynarskie i jak należy je łatać aby nie rozpadło się na części. -Okrutną jesteś kobietą, że tak traktujesz moje serce. - Choć na twarzy odmalowany był iście szczery ból to nuta w głosie zdradzała, że jawnie sobie z niej kpi i całkowicie nie żałuje ostatniego ich spotkania. Był szelmą i miał tego pełną świadomość, wykorzystując swój urok osobisty do własnych celów. Podniósł na nią ciemne oczy znad bandażowaniej ręki i uśmiechnął się jedynie kącikiem ust nie podejmując tego tematu. Każdy marynarz posiadał szereg umiejętności, o które nigdy nie zostałby podejrzany, bo niby dlaczego miał je mieć, gdzie się ich nauczyć? Podróżowanie statkiem uczyło wiele, zdobywali wiedzę od lokalnych plemion zamieszkujących liczne wyspy na Karaibach. Nie jeden raz wiedza tubylców okazała się niezbędna aby przetrwać. -Z alkoholem. Do jedzenia masz dwie lewe ręce. - Rzucił bez ogródek obierając dalej ziemniaki. Stos w misce całkiem szybko rósł. Pociągnął solidny łyk z butelki, którą postawiła niedaleko i powrócił do zaczętej wcześniej czynności. -Nie dość, że serce rani, to jeszcze dachu nad głową pozbawia. Nic dziwnego, że jeszcze nie masz żadnego gacha. - Odparł szczerze oburzony jej postawą i uchylił się gdyby miała zamiar właśnie wymierzyć mu solidny cios, bo wiedział, że kobieta potrafiła reagować dziką agresją gdy nadepnął jej na odcisk. -Ależ królowo mórz i oceanów, jakbym mógł odmówić twojej prośbie?- Zaśmiał się jawnie odpowiadając na jej pytanie i dorzucił kolejnego ziemniaka. Po chwili jednak spoważniał. -Nie wina tych dzieciaków, że trwa wojna… - Mruknął pod nosem i zaczął opłukiwać bulwy. -Sama wiesz czym się kierujesz aby im pomóc.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie było trudno ją podpuścić, ale być może pozwalała sobie też na więcej ze względu właśnie na ich znajomość. Przed ludźmi, których kojarzyła bardziej, przy których pozwalała sobie na więcej, bo w końcu ją poznawali i wiedzieli, jaka jest naprawdę, jak zaczepny był jej charakter, jak często mówiła wprost i nie pozwalała sobie na większe pomyślenie zanim zrobiła coś w prostej chociaż konwersacji. Na całe szczęście, nie znali się z bardziej niebezpiecznych sytuacji, gdzie Wellers stanowiła niemal swoje przeciwieństwo – skupiona na celu, nie żartowała, decydując się szybko i decydując się na to, co normalnie nie pasowało do niej. Ale czasem trzeba było działać tak, jak płynął prąd.
- Niezwykle wrażliwe to twoje serduszko, no doprawdy, jak ty przetrwałeś te wszystkie lata naszej znajomości? Na ten moment powinno być już raczej w kawałkach i podeptane. – Wywróciła lekko oczyma, potrząsając głową kiedy rzucił ostatnie zdanie. – No wyobraź sobie, wiem i nie wiem, panie marynarzu. – Z jednej strony obserwowała zachowanie żeglarzy wszelkiego sortu, od najlepszych po najgorszych, wiedziała więc bardzo dobrze jak zachowują się gdy tylko znajdują się na lądzie i jak to zawsze działało. Ale nigdy nie była tego częścią, stając zawsze gdzieś obok tego wszystkiego. A od jej ostatniej jakiejkolwiek poważniejszej relacji minęło tyle lat, że nawet się nad tym nie zastanawiała.
- Może jak bardzo ładnie poprosisz i będziesz grzeczny, to potraktuję twoje serduszko łagodniej. – Pochyliła się w jego kierunku, tak jakby właśnie mówiła do jakiegoś noworodka albo słodkiego pieska, odchylając się jeszcze kiedy tylko potrząsnęła głową na ten jego ton. Przechodząc obok, stopą jeszcze zamachnęła się na jego kostkę, nie wiedząc, czy trafi, ale przynajmniej mogło to wytrącić go z równowagi. Może jeszcze sam odsuwając nogę uderzy się o krzesło albo coś podobnego. Marzyć zawsze było można.
- Dobrze, od dziś zatrudnię cię w takim razie jako mojego kucharza, zadowolony? – Nie zamierza jednak siedzieć bezczynnie, chociaż dla siebie również otworzyła butelkę, pociągając z niej parę łyków zanim nie zabrała się za luzowanie przyniesionej gęsi. Parę lat temu pewnie szło by to jej o wiele gorzej, ale teraz przy asyście ojca mogła nauczyć się wykonywać to sprawniej i lepiej. Teraz też starała się na spokojnie wyciągać kości, nie zwracając nawet uwagi na to, że powoli brudzi dłonie, w tym opatrunek, a przejęty zapachami Pangur postanowił zainteresować się całą działalnością, przysiadając przy zlewie i machając z zainteresowaniem ogonem.
- Naprawdę, tylko tyle? Myślałam, że to mój ryj z dwoma bliznami, próba sprania kogoś, gdy tylko odezwie się do mnie nieprzychylnie oraz fakt mojego zawodu, ale dobrze wiedzieć, że to jednak moje łamanie serc i piromańskie zapędy. – Przyłożyła teatralnym gestem dłoń do piersi, tak jakby zdecydowanie jej ulżyło, że nagle problemy były o wiele mniejsze w perspektywie do oczekiwań. Nie wydawała się jednak zła ani celować jakkolwiek w głowę Kennetha kolejnym ciosem albo naczyniem. Trochę by jej szkoda było talerzy, nawet przy Reparo.
- Oj, myślę, że jak już, to ty zdecydowanie byś odmówił, jeszcze pyskując mi po drodze. – Wywróciła lekko oczyma, czując, że zdecydowanie będzie musiała pilnować siebie aby go dziś nie udusić. – Wiem, czym się kieruję, ale że ty miałbyś głęboko gdzieś tam takie wrażliwe serce? – Przez chwilę się jeszcze droczyła, ale zaraz spoważniała. – Nie chcę, aby im się coś stało. Nie ich wina, że jest wojna, ale też nie ich wina, że żyją na ulicy bez rodziców.
- Niezwykle wrażliwe to twoje serduszko, no doprawdy, jak ty przetrwałeś te wszystkie lata naszej znajomości? Na ten moment powinno być już raczej w kawałkach i podeptane. – Wywróciła lekko oczyma, potrząsając głową kiedy rzucił ostatnie zdanie. – No wyobraź sobie, wiem i nie wiem, panie marynarzu. – Z jednej strony obserwowała zachowanie żeglarzy wszelkiego sortu, od najlepszych po najgorszych, wiedziała więc bardzo dobrze jak zachowują się gdy tylko znajdują się na lądzie i jak to zawsze działało. Ale nigdy nie była tego częścią, stając zawsze gdzieś obok tego wszystkiego. A od jej ostatniej jakiejkolwiek poważniejszej relacji minęło tyle lat, że nawet się nad tym nie zastanawiała.
- Może jak bardzo ładnie poprosisz i będziesz grzeczny, to potraktuję twoje serduszko łagodniej. – Pochyliła się w jego kierunku, tak jakby właśnie mówiła do jakiegoś noworodka albo słodkiego pieska, odchylając się jeszcze kiedy tylko potrząsnęła głową na ten jego ton. Przechodząc obok, stopą jeszcze zamachnęła się na jego kostkę, nie wiedząc, czy trafi, ale przynajmniej mogło to wytrącić go z równowagi. Może jeszcze sam odsuwając nogę uderzy się o krzesło albo coś podobnego. Marzyć zawsze było można.
- Dobrze, od dziś zatrudnię cię w takim razie jako mojego kucharza, zadowolony? – Nie zamierza jednak siedzieć bezczynnie, chociaż dla siebie również otworzyła butelkę, pociągając z niej parę łyków zanim nie zabrała się za luzowanie przyniesionej gęsi. Parę lat temu pewnie szło by to jej o wiele gorzej, ale teraz przy asyście ojca mogła nauczyć się wykonywać to sprawniej i lepiej. Teraz też starała się na spokojnie wyciągać kości, nie zwracając nawet uwagi na to, że powoli brudzi dłonie, w tym opatrunek, a przejęty zapachami Pangur postanowił zainteresować się całą działalnością, przysiadając przy zlewie i machając z zainteresowaniem ogonem.
- Naprawdę, tylko tyle? Myślałam, że to mój ryj z dwoma bliznami, próba sprania kogoś, gdy tylko odezwie się do mnie nieprzychylnie oraz fakt mojego zawodu, ale dobrze wiedzieć, że to jednak moje łamanie serc i piromańskie zapędy. – Przyłożyła teatralnym gestem dłoń do piersi, tak jakby zdecydowanie jej ulżyło, że nagle problemy były o wiele mniejsze w perspektywie do oczekiwań. Nie wydawała się jednak zła ani celować jakkolwiek w głowę Kennetha kolejnym ciosem albo naczyniem. Trochę by jej szkoda było talerzy, nawet przy Reparo.
- Oj, myślę, że jak już, to ty zdecydowanie byś odmówił, jeszcze pyskując mi po drodze. – Wywróciła lekko oczyma, czując, że zdecydowanie będzie musiała pilnować siebie aby go dziś nie udusić. – Wiem, czym się kieruję, ale że ty miałbyś głęboko gdzieś tam takie wrażliwe serce? – Przez chwilę się jeszcze droczyła, ale zaraz spoważniała. – Nie chcę, aby im się coś stało. Nie ich wina, że jest wojna, ale też nie ich wina, że żyją na ulicy bez rodziców.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dwie osobowości wychowane przez morze pełne przekory i zadziorności, plus do tego wybujałe ego i wybuchowość. To nie miało prawa funkcjonować, a jednak mimo wszelkim przeciwnością jakoś się dogadywali, choć Posejdon świadkiem, że nie raz brakowało aby doszło do burdy. Podpuszczał ją i robił to z czystą premedytacją wiedząc, że kobieta reaguje żywiołowo, co da mu niezły powód do śmiechu.
-Łatałem je intensywnie. - Odparł z teatralnym oburzeniem chcąc uskoczyć przed stopą Thalii, co mu się nie udało więc kopnęła go w kostkę. Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą w oczach. Opłukał ziemniaki pod wodą i następnie zerknął na przepis, którym kobieta się inspirowała bo połowy składników nie mieli. Takie parszywe czasy. Zabrał się za krojenie w talarki ziemniaków, które następnie miał ułożyć w brytfannie, oprószyć przyprawami zalać jakimś tłuszczem i wstawić do pieca. Nóż zalśnił w dłoni marynarza, który sprawnie zabrał się za ich krojenie. Zerknął na Wellers jak luzuje gęś z pełną przejęcia miną i całkowitym poświęceniem tej czynności. Zaśmiał się w głos kiedy znów postanowiła być opryskliwa. Jak zwykle jej nie wyszło.
-Oj, musisz lepiej udawać oburzenie Wellers. - Pokrojona pierwsza część ziemniaków wylądowała w brytfannie. -Twój ryj z bliznami, jak pięknie ujęłaś, jeżeli kogoś odstrasza, to gość nie jest wart zainteresowania. Nie widziałem, że gustujesz w lalusiach. - Zawsze sądził, że do kobiety pasują silni mężczyźni, tacy, którzy podejmą wyzwanie i nie przestraszą się tego kim jest Wellers, ale najwidoczniej się mylił. -A jednak. Me wrażliwe serce, tak stłamszone przez twoje okrucieństwo zlitowało się nad losem innych. - Prychnął pod nosem kiedy kolejna porcja znalazła się w brytfannie. Na chwilę przerwał pracę sięgając po butelkę z alkoholem, pociągnął parę solidnych łyków. Wojna im wszystkim uprzykrzała życie, on sam nie miał zamiaru opowiadać się po żadnej ze stron; może poza tymi, którzy chcieli tylko żyć a obrywali dwojako od obydwu stron. Jeżeli nie było się po jakieś to od razu zakładano, że jesteś po tej drugiej. Bardzo niebezpieczna sprawa, która mogła go kopnąć w zad i to ze zdwojoną siłą. Nie miał zamiaru mimo to się angażować.
-Lizzy miała matkę imieniem Debby. - Zaczął mówić Kenneth. -Ojciec zginął na morzu, zmiotła go fala. Matka zginęła w trakcie zamieszek. Trafiła do ludzi, którzy kazali jej godzinami skrobać podłogę. Uciekła. - Nóż sprawnie kończył krojenie ziemniaków gdy wrócił do tej czynności po chwili przerwy. -Andy, ma młodsze rodzeństwo. Wszystko co znajdzie znosi im do kryjówki. Są jak małe gryzonie chroniące się przed kotem.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Byli jak statek i morze – jedno wydawało się sprzeczne drugiemu, bo jedno było z wody, drugie z ziemi, a mimo to, istniały, współgrały i ludzie nie wyobrażali sobie, aby nie wyglądali już podobnie. Sytuacja mogła być podobna pomiędzy nimi, jeżeli mowa była o ich relacje, bo chociaż przypuszczała, że bardzo dobrze żyli by bez siebie w swoich życiach, to jednak musiała, że czasem brakowałoby jej wiecznie pakującego się w kłopoty, upartego jak osioł Kennetha. Nawet jeżeli większość czasu miała ochotę trzepnąć go w łeb.
- To po co ci jeszcze ja do tego łatania? Zawsze znajdziesz sobie jakąś możliwość. – Uśmiechnęła się lekko, pochylając się w kierunku Fernsby’ego, tak aby pochylić się i znaleźć się tuż obok niego, pochylając się tuż obok i znajdując swoją twarz tuż obok niego, z bezczelnym uśmiechem szturchając go jeszcze między żebrami zanim nie sięgnęła po miskę, przystawiając ją sobie blisko aby tam wyrzucić resztki z gęsi. Spoglądała jeszcze na Pangura, który widocznie przysiadł teraz przy ziemniakach, które układał Kenneth, pochylając się aby wyczuć coś ciekawego i być może ukraść ziemniaczka pokrytego tłuszczem, machając swoim kocim ogonem w rozważaniu pozytywów i negatywów.
Parsknęła na nowo, wywracając oczyma, ale mimo wszystko…zrobiło jej się miło w jakiś sposób. Skupiła się przez chwilę na gęsi, tak aby niekoniecznie widział jej twarz, uśmiechając się jednak do siebie.
- Ostrożnie Fersnby, jeszcze pomyślę, że miałeś komplement na myśli, że ci się podobam i że lubisz silne kobiety. – Potrząsnęła jeszcze burzą swoich rudych loków, zaraz też rzucając spojrzenie Kennethowi z uniesionymi kącikami ust. – Gdyby interesowali mnie lalusie, nie stałbyś w mojej kuchni, Fersnby. Chyba, że aż tak ci śpiesznie do wyjścia ze strachu. Jeszcze chwila, a mam wrażenie, że zaraz pożrę twoje serce w całości i nic z niego nie zostanie! – Czy przesadzała? Może. Ale skoro obydwoje lubili tak bardzo grać w grę drażnienia siebie nawzajem, czemu by miała jej nie ciągnąć.
Marszczyła brwi na jego kolejne słowa, starając się nie rzucać niczym, co miała pod ręką, zamiast tego wszystko wyrzucając do miski, łamiąc mniejsze i słabe kostki pod palcami. Złapała jeszcze butelkę, nie zwracając nawet uwagi na to, czy jej dłonie były pokryte podrobami czy nie, spoglądając jeszcze na Kennetha kiedy opowiadał o dzieciach. Bolało ją to bardziej niż mogła to okazać, bo krzywdę wyrządzoną jej samej mogła odpłacić, krzywdę wyrządzoną dzieciom, które nic nie zrobiły złego zrozumieć nigdy nie mogła.
- Znajdę im miejsce, gdzie będą bezpieczni.– Ta myśl pojawiła się w jej umyśle zanim mogła pozwolić sobie na dokładne jej przemyślenie. Ale wiedziała już, że nie odpuści, a skoro słowo się rzekło, na pewno będzie za nim podążać. – Znajdę budynek i miejsce, gdzie będą mogli być bezpieczni. I nikt nikogo nie zmusi do szorowania podłóg przez cały dzień.
- To po co ci jeszcze ja do tego łatania? Zawsze znajdziesz sobie jakąś możliwość. – Uśmiechnęła się lekko, pochylając się w kierunku Fernsby’ego, tak aby pochylić się i znaleźć się tuż obok niego, pochylając się tuż obok i znajdując swoją twarz tuż obok niego, z bezczelnym uśmiechem szturchając go jeszcze między żebrami zanim nie sięgnęła po miskę, przystawiając ją sobie blisko aby tam wyrzucić resztki z gęsi. Spoglądała jeszcze na Pangura, który widocznie przysiadł teraz przy ziemniakach, które układał Kenneth, pochylając się aby wyczuć coś ciekawego i być może ukraść ziemniaczka pokrytego tłuszczem, machając swoim kocim ogonem w rozważaniu pozytywów i negatywów.
Parsknęła na nowo, wywracając oczyma, ale mimo wszystko…zrobiło jej się miło w jakiś sposób. Skupiła się przez chwilę na gęsi, tak aby niekoniecznie widział jej twarz, uśmiechając się jednak do siebie.
- Ostrożnie Fersnby, jeszcze pomyślę, że miałeś komplement na myśli, że ci się podobam i że lubisz silne kobiety. – Potrząsnęła jeszcze burzą swoich rudych loków, zaraz też rzucając spojrzenie Kennethowi z uniesionymi kącikami ust. – Gdyby interesowali mnie lalusie, nie stałbyś w mojej kuchni, Fersnby. Chyba, że aż tak ci śpiesznie do wyjścia ze strachu. Jeszcze chwila, a mam wrażenie, że zaraz pożrę twoje serce w całości i nic z niego nie zostanie! – Czy przesadzała? Może. Ale skoro obydwoje lubili tak bardzo grać w grę drażnienia siebie nawzajem, czemu by miała jej nie ciągnąć.
Marszczyła brwi na jego kolejne słowa, starając się nie rzucać niczym, co miała pod ręką, zamiast tego wszystko wyrzucając do miski, łamiąc mniejsze i słabe kostki pod palcami. Złapała jeszcze butelkę, nie zwracając nawet uwagi na to, czy jej dłonie były pokryte podrobami czy nie, spoglądając jeszcze na Kennetha kiedy opowiadał o dzieciach. Bolało ją to bardziej niż mogła to okazać, bo krzywdę wyrządzoną jej samej mogła odpłacić, krzywdę wyrządzoną dzieciom, które nic nie zrobiły złego zrozumieć nigdy nie mogła.
- Znajdę im miejsce, gdzie będą bezpieczni.– Ta myśl pojawiła się w jej umyśle zanim mogła pozwolić sobie na dokładne jej przemyślenie. Ale wiedziała już, że nie odpuści, a skoro słowo się rzekło, na pewno będzie za nim podążać. – Znajdę budynek i miejsce, gdzie będą mogli być bezpieczni. I nikt nikogo nie zmusi do szorowania podłóg przez cały dzień.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Thalia niczym nagła fala pojawiała się w jego życiu. Opadała na pokład statku ścinając z nóg żeglarzy i znikała pozostawiając po sobie wspomnienie. Tak mniej więcej wyglądała ich, dość burzliwa, relacja. Mogli żyć bez siebie miesiącami, nie spotykając się na morskim szlaku, aż pewnego dnia praktycznie wpadali na siebie i nadrabiali stracony czas. Nie mogli by żyć zawsze ze sobą, ale obok siebie, to już inna kwestia.
-Zmuszać nie będę, acz zachęcać zawsze. - Wyszczerzył zęby w równie bezczelnym uśmiechu jakim i ona go obdarowała. Zaśmiał się gdy poczuł kobiecy łokieć między żebrami i pociągnął solidny łyk z butelki. Zerknął na kota i postanowił odsunąć na bezpieczną odległość pokrojone w plasterki ziemniaki. -Łapy przy sobie. - Rzucił w stronę futrzaka. -Wellers głodzisz go, że tak się patrzy? - Zerknął przez ramię na rudowłosą i zamknął piec, ale jeszcze pod nim nie rozpalał czekając aż ta skończy luzować kaczkę. Parsknięcie odebrał jako własny triumf, gdyby nie była zadowolona z jego słów zaraz by się odgryzła. Jeden - zero dla niego. Wygrywał w tej potyczce nawet jeżeli ona nie prowadziła swojego własnego rozliczenia w myślach.
Oparł się o blat stołu i spojrzał na nią uważnie przybierając poważny wyraz twarzy.
-A nawet jeśli? - Zapytał nagle krzyżując ramiona na torsie. -Co w tym złego, Wellers?
Drażnił się z nią, ale wiedział, że serce jego było bezpieczne w rękach tej szalonej kobiety. Mógł je powierzyć wiedząc, że nic mu się nie stanie. -To truchło coś i zrobiło, że tak się nad nim pastwisz? - Zagadnął widząc jak łamie kostki, jak szarpie skórę, jak wyciąga z pełną pasją podroby. Błysk rozbawienia rozjaśnił ciemne spojrzenie oczu kiedy odebrał od niej w końcu miskę. -Zajmij się śliwkami. - Odparł obawiając się, że zaraz drób wyląduje na ziemi w energicznych dłoniach czarownicy. -I daj kotu jeść, bo zaraz tu się zasuszy, tak mu ślina cieknie z mordy.
Z tymi słowami zabrał się za przyrządzanie mięsa, nie było tego dużo, ale na tyle aby uzyskać jakiś smak. Widział jak zmieniała się jej twarz, gdy mówiła o dzieciakach. Realna troska i zmartwienie odmalowało się w spojrzeniu, które potrafiło gromić jak również koić.
-Masz już coś na oku? - Łatwo było mówić o znalezieniu miejsca, ale obydwoje wiedzieli, że to za mało. Należało dostarczyć coś do przeżycia.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jeżeli ją można było porównać do morza, tak Kenneth przypominał bardziej statki, pojawiające się równie nagle co fale, niczym Latający Holender wyłaniający się z mgły, atakujący szybko i przepadający, zanim przeciwnik zdołał go pochwycić albo chociaż oddać atak. Było w Fernsbym na tyle bezczelności, że nawet nie musiał się starać – ale i bezczelność potrzebna była aby przetrwać jakoś w tym niepewnym świecie. I tak oto żyli, tak podobni do siebie, idealne połączenie a jednak w duecie który stanowił połączenie niemal wybuchowe. Ale nie narzekała, zdecydowanie nie. Tak często mogła odsunąć od siebie zmartwienia gdy tylko się kłócili, że ich przepychanki traktowała niemal jak codzienną zabawę. Być może niezdrową w dużych ilościach, ale pozostawiającą niedosyt.
- To może pozachęcałbyś jakoś…bardziej aktywnie? – Parsknęła lekko, wiedząc, że nie mogła powstrzymać się przed takim komentarzem. Bo czemu by miała, skoro i on się nie powstrzymywał. Wywróciła jeszcze lekko oczyma, mając ochotę szturchnąć go na wszelki wypadek drugi raz, zaraz jednak śmiejąc się kiedy Kenneth starł się z kotem. No, powiedzmy, starcie nie było jakoś bardzo bojowe.
- Oj, ty Fernsby zdecydowanie kota nie masz. Wyjadłyby wszystko na świecie, poszedł spać, a jakby wstał to by poszukał czegoś nowego. Jak myślisz, że one mają mały żołądek? – Uniosła brwi, uśmiechając się jeszcze kiedy podniosła kota. Ten od razu z niezadowoleniem podszedł do tematu, drąc się jakby świat się kończył, ale Thalia już nawet temu się nie poświęcała, zupełnie z tym zaznajomiona. Nie spodziewała się za to następnych słów, które padły w jej kierunku, odwracając się w stronę Kennetha. Ostrożnie podchodząc, stanęła wybitnie blisko, tak, że niemal mogła dotknąć swoim czołem jego własnym.
- Może więc powtórzę – możesz się zawsze postarać, Fernsby. – Kącik ust drgnął lekko kiedy odsunęła się, wracając do drobiu. – Dobra, taki mądry jesteś, ale sam z jedną sprawną ręką lepiej byś sobie nie poradził, prawda? – Uniosła lekko brwi, odsuwając się jednak i dając Kennethowi pole do popisu. Sięgając po kostki, odłożyła je gdzieś indziej, aby resztę podrobów podsunąć kotu który łapczywie zabrał się za jedzenie.
- Jeszcze nie… - spoważniała na temat miejsca dla dzieci. Nie była naiwna i wiedziała bardzo dobrze, że potrzeba będzie więcej dla nich niż czterech ścian, ale musiała zajmować się wszystkim po kolei. Nie mogła się rozdwoić choćby chciała. -…ale wiem, do kogo się o to zwrócić, przynajmniej na początek. A co, chciałbyś pomóc? – Uniosła lekko brwi, podsuwając śliwki pod wodę aby przynajmniej częściowo je opłukać.
- To może pozachęcałbyś jakoś…bardziej aktywnie? – Parsknęła lekko, wiedząc, że nie mogła powstrzymać się przed takim komentarzem. Bo czemu by miała, skoro i on się nie powstrzymywał. Wywróciła jeszcze lekko oczyma, mając ochotę szturchnąć go na wszelki wypadek drugi raz, zaraz jednak śmiejąc się kiedy Kenneth starł się z kotem. No, powiedzmy, starcie nie było jakoś bardzo bojowe.
- Oj, ty Fernsby zdecydowanie kota nie masz. Wyjadłyby wszystko na świecie, poszedł spać, a jakby wstał to by poszukał czegoś nowego. Jak myślisz, że one mają mały żołądek? – Uniosła brwi, uśmiechając się jeszcze kiedy podniosła kota. Ten od razu z niezadowoleniem podszedł do tematu, drąc się jakby świat się kończył, ale Thalia już nawet temu się nie poświęcała, zupełnie z tym zaznajomiona. Nie spodziewała się za to następnych słów, które padły w jej kierunku, odwracając się w stronę Kennetha. Ostrożnie podchodząc, stanęła wybitnie blisko, tak, że niemal mogła dotknąć swoim czołem jego własnym.
- Może więc powtórzę – możesz się zawsze postarać, Fernsby. – Kącik ust drgnął lekko kiedy odsunęła się, wracając do drobiu. – Dobra, taki mądry jesteś, ale sam z jedną sprawną ręką lepiej byś sobie nie poradził, prawda? – Uniosła lekko brwi, odsuwając się jednak i dając Kennethowi pole do popisu. Sięgając po kostki, odłożyła je gdzieś indziej, aby resztę podrobów podsunąć kotu który łapczywie zabrał się za jedzenie.
- Jeszcze nie… - spoważniała na temat miejsca dla dzieci. Nie była naiwna i wiedziała bardzo dobrze, że potrzeba będzie więcej dla nich niż czterech ścian, ale musiała zajmować się wszystkim po kolei. Nie mogła się rozdwoić choćby chciała. -…ale wiem, do kogo się o to zwrócić, przynajmniej na początek. A co, chciałbyś pomóc? – Uniosła lekko brwi, podsuwając śliwki pod wodę aby przynajmniej częściowo je opłukać.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odstawił prawie opróżnioną butelkę z cichym odgłosem na blacie stołu. Zerknął z iskrą w oku na Thalię wiedząc, że go podpuszcza i właśnie się z nim droczy. Jak morze, które rzuca statkiem na prawo i ledwo sprawdzając jego wytrzymałość, ale on doskonale wiedział jak utrzymać łajbę na powierzchni.
Patrzył jak zajmuje się futrzakiem, który ewidentnie nie chciał w ten sposób być traktowany bo zaczął się drzeć jak stare prześcieradło.
Czuł jej zapach i ciepło bijące od kobiecego ciała, gdy stanęła dosłownie parę milimetrów od niego. Na ustach pojawił się zaczepny uśmiech gdy szybko i sprawnie owinął ramiona wokół niej.
-Zawsze mogę. - Powiedział cicho, a ciepły oddech omiótł policzek Thali. Przepychanki na granicy zdrowego rozsądku, stąpanie po cienkim lodzie - tak można było nazwać ich relację, która nigdy nie została dookreślona. Coś ich do siebie przyciągało i jednocześnie im dłużej przebywali w swoim towarzystwie tym więcej czasu potrzebowali odpoczynku. Musnął ustami skórę na policzku i odsunął się puszczając ją na powrót.
-Wymówki Wellers. - Odparł jawnie z niej kpiąc gdy odbierał resztę kaczki, a ona dokarmiała kota. Nie wiele czasu potrzebował aby mięso odpowiednio przygotować. Nie zerkał już na przepis, dawno do niego odbiegli nie mając wszystkich wymaganych składników. Musieli improwizować. Jak na morzu kiedy nieokiełznana dzika natura stawiała swoje własne warunki i oczekiwała, że żeglarze się przystosują lub wylądują na dnie jako karma dla ryb.
-Mogę pomóc. - Odparł kiwając głową kiedy drób lądował w brytfannie do pieczenia. Opłukał dłonie i poczekał aż Thalia upora się ze śliwkami i dorzuci je do mięsa. -Znam parę osób, które mogą posiadać przedmioty, dojścia lub możliwości pomocy aby to miejsce jakoś przygotować.
Nie słynął z filantropii ani wielkiego serca, które pochyla się nad potrzebującymi, ale wojna to paskudna sprawa, a tym dzieciakom nikt nie pomoże. Żadna ze stron. W dupie mieli zwykłych ludzi, pławili się w swoich ideach, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Patrzył jak zajmuje się futrzakiem, który ewidentnie nie chciał w ten sposób być traktowany bo zaczął się drzeć jak stare prześcieradło.
Czuł jej zapach i ciepło bijące od kobiecego ciała, gdy stanęła dosłownie parę milimetrów od niego. Na ustach pojawił się zaczepny uśmiech gdy szybko i sprawnie owinął ramiona wokół niej.
-Zawsze mogę. - Powiedział cicho, a ciepły oddech omiótł policzek Thali. Przepychanki na granicy zdrowego rozsądku, stąpanie po cienkim lodzie - tak można było nazwać ich relację, która nigdy nie została dookreślona. Coś ich do siebie przyciągało i jednocześnie im dłużej przebywali w swoim towarzystwie tym więcej czasu potrzebowali odpoczynku. Musnął ustami skórę na policzku i odsunął się puszczając ją na powrót.
-Wymówki Wellers. - Odparł jawnie z niej kpiąc gdy odbierał resztę kaczki, a ona dokarmiała kota. Nie wiele czasu potrzebował aby mięso odpowiednio przygotować. Nie zerkał już na przepis, dawno do niego odbiegli nie mając wszystkich wymaganych składników. Musieli improwizować. Jak na morzu kiedy nieokiełznana dzika natura stawiała swoje własne warunki i oczekiwała, że żeglarze się przystosują lub wylądują na dnie jako karma dla ryb.
-Mogę pomóc. - Odparł kiwając głową kiedy drób lądował w brytfannie do pieczenia. Opłukał dłonie i poczekał aż Thalia upora się ze śliwkami i dorzuci je do mięsa. -Znam parę osób, które mogą posiadać przedmioty, dojścia lub możliwości pomocy aby to miejsce jakoś przygotować.
Nie słynął z filantropii ani wielkiego serca, które pochyla się nad potrzebującymi, ale wojna to paskudna sprawa, a tym dzieciakom nikt nie pomoże. Żadna ze stron. W dupie mieli zwykłych ludzi, pławili się w swoich ideach, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie uwierzyłaby mu, gdyby jej powiedział, że nie bawi się bardzo dobrze w takich sytuacjach. Błysk w oku, drganie brwi, lekkie drganie kącików ust – to wszystko podpowiadało jej jak dobrze Kenneth bawił się, drażniąc się z nią, testując jej cierpliwość czy wytrzymałość. Nie, żeby nie miała z tego takiej samej zabawy jak on, ot…czasem warto było testować różne granice wytrzymałości. Zwłaszcza kiedy myśleć można było o kolejnych sytuacjach w których na to można było wypróbować to wszystko na nowo.
- Możesz a chcesz, to dwie inne sprawy. – Uniosła brwi, spoglądając jak bliżej niej stanął, ramiona oplatając dookoła niej. Znajome uczucie, a jednak wciąż niejako obce, bo nigdy nie spędzali ze sobą czasu w podobny sposób. Odetchnęła nieco głębiej, kiedy jego usta musnęły skórę jej policzka, obracając się tak, na szybko, aby jeszcze jej usta musnęły te należące do niego, zanim odsunął się na dobre.
- Mogę przywiązać ci dłoń za plecami i wykażesz się tak wielce utalentowany panie Fernsby. – Ciche mruknięcie wydobyło się z jej ust kiedy odwróciła już bardziej w stronę Pangura, głaszcząc go ostrożnie i drapiąc za uchem kiedy kot skupił się na wyjadaniu resztek, najwidoczniej zachwycony dodatkowym jedzeniem. Przekręciła jeszcze głowę w stronę Fersnby’ego, zduszając w sobie jakąś ochotę aby rzucić w niego jakąś miską, ostatecznie jednak skupiła się już głównie na kolejnym temacie, kiedy sama powoli wykończyła swój alkohol.
- Jak będę wiedzieć więcej, od razu dam ci znać. Ale na pierwszy moment musze wiedzieć na kogo mogę dokładnie liczyć, a na kogo nie. Teraz powiedziałabym, że najważniejsze to zabezpieczenie miejsca, a potem…potem się jeszcze zobaczy. Musiałabym spisać podstawy tego, co przyda im się i tego, jak zabezpieczyć to miejsce. – Westchnęła cicho, pozwalając sobie przetarcie oczu. Temat wydawał się ją irytować i męczyć już na wstępie, ale to nie przez dzieci, ale raczej przez to, że sama czuła jak niewiele ma czasu. Musiała jeszcze po prostu ogarnąć siebie aby działać lepiej.
- Co planujesz teraz, Fernsby? Jakiej pannie kradniesz serce, jakie morze chcesz teraz usidlić? – Spojrzała na niego, ciekawa, czy zdradzi jej jakiś rąbek tajemnicy. Podejrzewała, że jak zawsze odpowie ciętą ripostą ale cóż, kto pyta może błądzić nieco mniej.
- Możesz a chcesz, to dwie inne sprawy. – Uniosła brwi, spoglądając jak bliżej niej stanął, ramiona oplatając dookoła niej. Znajome uczucie, a jednak wciąż niejako obce, bo nigdy nie spędzali ze sobą czasu w podobny sposób. Odetchnęła nieco głębiej, kiedy jego usta musnęły skórę jej policzka, obracając się tak, na szybko, aby jeszcze jej usta musnęły te należące do niego, zanim odsunął się na dobre.
- Mogę przywiązać ci dłoń za plecami i wykażesz się tak wielce utalentowany panie Fernsby. – Ciche mruknięcie wydobyło się z jej ust kiedy odwróciła już bardziej w stronę Pangura, głaszcząc go ostrożnie i drapiąc za uchem kiedy kot skupił się na wyjadaniu resztek, najwidoczniej zachwycony dodatkowym jedzeniem. Przekręciła jeszcze głowę w stronę Fersnby’ego, zduszając w sobie jakąś ochotę aby rzucić w niego jakąś miską, ostatecznie jednak skupiła się już głównie na kolejnym temacie, kiedy sama powoli wykończyła swój alkohol.
- Jak będę wiedzieć więcej, od razu dam ci znać. Ale na pierwszy moment musze wiedzieć na kogo mogę dokładnie liczyć, a na kogo nie. Teraz powiedziałabym, że najważniejsze to zabezpieczenie miejsca, a potem…potem się jeszcze zobaczy. Musiałabym spisać podstawy tego, co przyda im się i tego, jak zabezpieczyć to miejsce. – Westchnęła cicho, pozwalając sobie przetarcie oczu. Temat wydawał się ją irytować i męczyć już na wstępie, ale to nie przez dzieci, ale raczej przez to, że sama czuła jak niewiele ma czasu. Musiała jeszcze po prostu ogarnąć siebie aby działać lepiej.
- Co planujesz teraz, Fernsby? Jakiej pannie kradniesz serce, jakie morze chcesz teraz usidlić? – Spojrzała na niego, ciekawa, czy zdradzi jej jakiś rąbek tajemnicy. Podejrzewała, że jak zawsze odpowie ciętą ripostą ale cóż, kto pyta może błądzić nieco mniej.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mięso szybko znalazło się w piecu gdzie teraz miało dojść i upiec się na rumiany kolor. Praca została zakończona, tak samo jak alkohol w butelkach, który to teraz płynął przyjemnie wraz z krwią po całym ciele.
Zaśmiał się w głos rozkładając szeroko ramiona na boki z bezczelnym uśmiechem i niebezpiecznym błyskiem w oku.
-Oto jestem Wellers, możesz wiązać. - Postąpił krok do przodu sprawdzając jak bardzo chętna jest w realizacji swoich gróźb i czy jedynie będzie czekać aż on pochwyci ster w swoje dłonie czy może sama sięgnie po to co chce i wejdzie na kapitański mostek?
Muśnięcie ustami było zachętą, przynętą rzuconą mu niczym rekinowi, który miał pochwycić swoją ofiarę, tyle że Wellers nią nie była. Gotów był uchylić się przed lecącą w jego stronę miską, ale ostatecznie czarownica uznała, że szkoda na niego marnować cennych naczyń, za co był w sumie wdzięczny.
Oparł się o blat stołu słuchając uważnie jej słów. Nie drgnął kiedy dzieliła się komu ufać a komu nie. On sam był dość ostrożny starając się nie angażować, a jedynie korzystać z życia i zwyczajnie przetrwać w trakcie konfliktu, w który nie chciał się angażować.
-Tym razem wolę przystań. - Odparł podchodząc powoli do niej i sięgnął po pustą butelkę jaką trzymała w dłoni. Odstawiła ją na bok za jej plecami kobiety po czym ponownie objął Wellers w pasie przyciągając do siebie. Nie zadawał pytań. -Zwiń na chwilę żagle. - Powiedział pochylając się nad nią by bez wahania złożyć na jej ustach długi pocałunek. Najwyżej oberwie siarczyście w twarz, zostanie wygnany z portu, ale ryzyko było tego warte. Zamknął czarownicę w swoich objęciach, a walczył z rzeczoną pokusą już od dłuższego czasu. Drażniła się z nim, krążyła wokół niczym niespokojny drapieżnik, podsuwała przynętę, musiała się liczyć z tym, że Kenneth w końcu ją pochwyci, ponieważ nie zwykł zbyt długo się zastanawiać, a życie nauczyło go, że należy czerpać z niego pełnymi garściami. Spojrzał na nią z cwanym uśmiechem gdy przerwał pocałunek. -Dasz się na chwilę usidlić?
|zt x 2
Zaśmiał się w głos rozkładając szeroko ramiona na boki z bezczelnym uśmiechem i niebezpiecznym błyskiem w oku.
-Oto jestem Wellers, możesz wiązać. - Postąpił krok do przodu sprawdzając jak bardzo chętna jest w realizacji swoich gróźb i czy jedynie będzie czekać aż on pochwyci ster w swoje dłonie czy może sama sięgnie po to co chce i wejdzie na kapitański mostek?
Muśnięcie ustami było zachętą, przynętą rzuconą mu niczym rekinowi, który miał pochwycić swoją ofiarę, tyle że Wellers nią nie była. Gotów był uchylić się przed lecącą w jego stronę miską, ale ostatecznie czarownica uznała, że szkoda na niego marnować cennych naczyń, za co był w sumie wdzięczny.
Oparł się o blat stołu słuchając uważnie jej słów. Nie drgnął kiedy dzieliła się komu ufać a komu nie. On sam był dość ostrożny starając się nie angażować, a jedynie korzystać z życia i zwyczajnie przetrwać w trakcie konfliktu, w który nie chciał się angażować.
-Tym razem wolę przystań. - Odparł podchodząc powoli do niej i sięgnął po pustą butelkę jaką trzymała w dłoni. Odstawiła ją na bok za jej plecami kobiety po czym ponownie objął Wellers w pasie przyciągając do siebie. Nie zadawał pytań. -Zwiń na chwilę żagle. - Powiedział pochylając się nad nią by bez wahania złożyć na jej ustach długi pocałunek. Najwyżej oberwie siarczyście w twarz, zostanie wygnany z portu, ale ryzyko było tego warte. Zamknął czarownicę w swoich objęciach, a walczył z rzeczoną pokusą już od dłuższego czasu. Drażniła się z nim, krążyła wokół niczym niespokojny drapieżnik, podsuwała przynętę, musiała się liczyć z tym, że Kenneth w końcu ją pochwyci, ponieważ nie zwykł zbyt długo się zastanawiać, a życie nauczyło go, że należy czerpać z niego pełnymi garściami. Spojrzał na nią z cwanym uśmiechem gdy przerwał pocałunek. -Dasz się na chwilę usidlić?
|zt x 2
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź