Kuchnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Przestronne pomieszczenie, które przez długie lata utrzymywane było w miarę w eleganckim porządku – wszystkie sprzęty noszą ślady zużycia, ale wciąż są zadbane, pochowane w dębowych szafkach z klamkami z mosiądzu. Centrum kuchni stanowi zlew oraz piekarnik z ciężkiego żeliwa. Pod sufitem Yvette rozwiesiła nieco ziół do ususzenia, co nadaje nie tylko klimatu, ale również przyczynia się do przyjemnego zapachu po całym pomieszczeniu i okolicach. Z kuchni można przejść do małej spiżarki, gdzie racjonowane są produkty, a po środku pomieszczenia znaleźć można drewniany, szeroki stół, przy którym może usiąść parę osób.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
|4 lipca
Było za cicho. Thalii nie było w domu, ale o dziwo zostawiła jej wiadomość, gdzie się wybiera i ile jej nie będzie. A od pojawienia się komety nawet ptaki nie chciały śpiewać, tak jakby natura w końcu też musiała się zbuntować. Podobne dziwne rzeczy działy się z kotem Thalii, czy jej kurami, które ewidentnie były niespokojne. Musiała zabić tą ciszę, bo prócz odgłosu ostrza na łodydze ziela słyszała wyłącznie dzwonienie w uszach.
Nucone szanty miały całkiem inny wydźwięk niż te śpiewane. Zapewne dlatego, że to w gruncie rzeczy słowa, a nie melodia, były winne ich bezwstydnej naturze, od której czasem i najtwardszym czerwieniały uszy. Prócz wypraw morskich i wieczorków spędzanych w Parszywym pasowały też nadzwyczajnie dobrze do zbierania ziół. Kończyła właśnie "Cumy rzuć" odrywając wzrok od swej pracy jakby przeczuła zbliżającego się gościa. Znajoma sylwetka była jeszcze daleko więc niespiesząc się związała zebrane zioła w kolejny bukiet wsadzając go razem z nożem do koszyka. Wstała otrzepując pobrudzone ziemią dłonie w fartuch. Zabrała wiklinowy koszyk z ziemi, omijając grządki i z szerokim uśmiechem wychodząc naprzeciw gościa.
- Jesteś. - Thalia jak to Thalia niewiele zdradziła jej na temat mężczyzny, ale to i krótkie spotkanie z nim było wystarczające dla niej, aby zwróciła się do niego o pomoc. Poza tym był sympatyczny, a nawet zabawny jak na Anglika. A i miała pretekst. Rudowłosa słusznie obawiała się, że jeśli Baudelaire będzie mieć okazję, to zacznie wypytywać. Pierścionka na palcu Floreana ostatnim razem nie widziała, był u nich w domu, więc sprawa była co najmniej podejrzana.
- Dziękuję, że się zgodziłeś. Sama bym zwariowała w tej kuchni. - Gotowanie okazało się być czymś co sprawiało jej niezwykłą przyjemność. Daleko jej było do szefa kuchni, ale dobrze pamięta swoje nieudolne początki. Dziś jednak w kuchni spędziłaby sama cały dzień przygotowując jedzenie dla tylu osób. Dlatego tym bardziej była wdzięczna za pomoc. - Jak się czujesz? Odkąd pojawiła się kometa mnóstwo ludzi choruje. - Zapytała zmartwiona prowadząc mężczyznę w stronę domu. Wyglądał dobrze. Skóra miała swój koloryt, oczy nie były podkrążone, czy zaczerwienione. Był szczupły, może nieco bardziej niż powinien, ale nie był wychudzony.
Zaprosiła go do środka zawieszając na haczyku przy drzwiach brudny fartuch i prowadząc go prosto do kuchni. Odłożyła koszyk na stole, decydując się, że jego zawartością zajmie się później i od razu umyła ręce. - Rozgość się. Napijesz się czegoś? Zaparzę nam ziół. Może liście czarnej porzeczki na wzmocnienie? - Nie czekając na odpowiedź wstawiła czajnik z wodą i wyjęła filiżanki, do których wsypała wysuszone i pokruszone zioła. - Jak widzisz mamy sporo ziemniaków, ale też i kości na bulion. Coś powinno z tego być. - Oparła się plecami o blat przelotnie wskazując na worki ułożone przy drzwiach, które leżały tu już od rana w pogotowiu. - Naprawdę chcesz wsadzić gwóźdź do garnka? - Zapytała zakłopotana niechętnie się przyznając, że nie do końca zrozumiała o co chodziło mu w liście. Bo był to w końcu żart, prawda?
Było za cicho. Thalii nie było w domu, ale o dziwo zostawiła jej wiadomość, gdzie się wybiera i ile jej nie będzie. A od pojawienia się komety nawet ptaki nie chciały śpiewać, tak jakby natura w końcu też musiała się zbuntować. Podobne dziwne rzeczy działy się z kotem Thalii, czy jej kurami, które ewidentnie były niespokojne. Musiała zabić tą ciszę, bo prócz odgłosu ostrza na łodydze ziela słyszała wyłącznie dzwonienie w uszach.
Nucone szanty miały całkiem inny wydźwięk niż te śpiewane. Zapewne dlatego, że to w gruncie rzeczy słowa, a nie melodia, były winne ich bezwstydnej naturze, od której czasem i najtwardszym czerwieniały uszy. Prócz wypraw morskich i wieczorków spędzanych w Parszywym pasowały też nadzwyczajnie dobrze do zbierania ziół. Kończyła właśnie "Cumy rzuć" odrywając wzrok od swej pracy jakby przeczuła zbliżającego się gościa. Znajoma sylwetka była jeszcze daleko więc niespiesząc się związała zebrane zioła w kolejny bukiet wsadzając go razem z nożem do koszyka. Wstała otrzepując pobrudzone ziemią dłonie w fartuch. Zabrała wiklinowy koszyk z ziemi, omijając grządki i z szerokim uśmiechem wychodząc naprzeciw gościa.
- Jesteś. - Thalia jak to Thalia niewiele zdradziła jej na temat mężczyzny, ale to i krótkie spotkanie z nim było wystarczające dla niej, aby zwróciła się do niego o pomoc. Poza tym był sympatyczny, a nawet zabawny jak na Anglika. A i miała pretekst. Rudowłosa słusznie obawiała się, że jeśli Baudelaire będzie mieć okazję, to zacznie wypytywać. Pierścionka na palcu Floreana ostatnim razem nie widziała, był u nich w domu, więc sprawa była co najmniej podejrzana.
- Dziękuję, że się zgodziłeś. Sama bym zwariowała w tej kuchni. - Gotowanie okazało się być czymś co sprawiało jej niezwykłą przyjemność. Daleko jej było do szefa kuchni, ale dobrze pamięta swoje nieudolne początki. Dziś jednak w kuchni spędziłaby sama cały dzień przygotowując jedzenie dla tylu osób. Dlatego tym bardziej była wdzięczna za pomoc. - Jak się czujesz? Odkąd pojawiła się kometa mnóstwo ludzi choruje. - Zapytała zmartwiona prowadząc mężczyznę w stronę domu. Wyglądał dobrze. Skóra miała swój koloryt, oczy nie były podkrążone, czy zaczerwienione. Był szczupły, może nieco bardziej niż powinien, ale nie był wychudzony.
Zaprosiła go do środka zawieszając na haczyku przy drzwiach brudny fartuch i prowadząc go prosto do kuchni. Odłożyła koszyk na stole, decydując się, że jego zawartością zajmie się później i od razu umyła ręce. - Rozgość się. Napijesz się czegoś? Zaparzę nam ziół. Może liście czarnej porzeczki na wzmocnienie? - Nie czekając na odpowiedź wstawiła czajnik z wodą i wyjęła filiżanki, do których wsypała wysuszone i pokruszone zioła. - Jak widzisz mamy sporo ziemniaków, ale też i kości na bulion. Coś powinno z tego być. - Oparła się plecami o blat przelotnie wskazując na worki ułożone przy drzwiach, które leżały tu już od rana w pogotowiu. - Naprawdę chcesz wsadzić gwóźdź do garnka? - Zapytała zakłopotana niechętnie się przyznając, że nie do końca zrozumiała o co chodziło mu w liście. Bo był to w końcu żart, prawda?
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Minął już tydzień odkąd przeniosłem się do Londynu, a dalej traktowałem tę sytuację jak abstrakcyjny sen. Stare mieszkanie, choć obecnie znajdowało się w opłakanym stanie, było dla mnie wybawieniem. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że mieszkam w domu. Byłem wdzięczny Oazie za bezpieczeństwo, które mi zapewniła, ale nie wytrzymałbym kolejnych długich miesięcy w tej skromnej drewnianej chacie. Powrót do lodziarni też wywołał we mnie falę ekscytacji – wymagała poważnego remontu, ale podchodziłem do tego jak do misji, która nadawała mojemu życiu rytm. Wstawałem rano i zabierałem się za sprzątanie, malowanie, naprawianie mebli, ustawianie, przestawianie. Dawało mi to ogromną satysfakcję, nawet jeżeli męczyło mnie fizycznie. Nie oswoiłem się tylko z przestrzenią po drugiej stronie grubych ścian – z ulicą Pokątną, a tak naprawdę z całym Londynem. Nie mogłem się pozbyć lęku, że ktoś rozpozna moje kłamstwo i znowu znajdę się w niebezpieczeństwie. Zgaduję, że po prostu musiałem nauczyć się z tym żyć.
Chociaż odbudowa londyńskiego życia pochłaniała mnóstwo czasu, nie zamierzałem całkiem się wycofywać z pomocy potrzebującym, szczególnie, że do niedawna sam byłem jednym z nich. Przystałem na pomoc Yvette, ciesząc się na wizję odwiedzin w Syreniej Lagunie – powiedzmy, że to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Przybyłem na miejsce punktualnie, ale jak zwykle musiałem zapatrzeć się na piękne widoki wokół, dlatego do domu podszedłem nieco już spóźniony. – Jestem – zameldowałem się, posyłając Yvette przyjazny uśmiech na przywitanie. W mieszkaniu dalej leżały moje stare ubrania (a także multum innych rzeczy, o których zapomniałem przez tę nagłą ucieczkę), które wystarczyło tylko odświeżyć, dlatego tym razem mogłem przyjść bardziej jak ja, w kanarkowo żółtej koszuli.
– Nie ma sprawy, przynajmniej do czegoś się przydam – odparłem, idąc za nią do kuchni. Dobrze pamiętałem układ pomieszczenia, więc usiadłem przy stole niemalże jak u siebie. – Dobrze pamiętam, że jesteś uzdrowicielką? – Zaśmiałem się, kiedy zaproponowała herbatę na wzmocnienie. – Ale tak, bardzo chętnie, dzięki – dodałem, bo chyba nigdy nie piłem takiego naparu, a zawsze byłem otwarty na nowe smaki. Szczególnie teraz, kiedy znowu miałem miejsce do kulinarnych eksperymentów. – Ogólnie czuje się dobrze, ale wczoraj przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego. Po pierwsze, zagościł się u mnie duch, który zachowywał się prawie jak poltergeist, i nie mogłem sobie z nim poradzić. Po drugie, i to było jeszcze dziwniejsze, sczerniało mi całe mleko? Zamieniło się w taką paskudną maź, jakby ktoś rzucił na nie klątwę. Może zabrzmię jak szalony, ale mam wrażenie, że to też przez tę kometę – opowiedziałem pokrótce swoją przygodę z wczorajszego dnia, wystukując palcami na blacie bliżej nieokreślony rytm.
– O, świetnie. Ja dorwałem dzisiaj na rynku korzeń pietruszki i trochę rzepy – odparłem, wyciągając z kieszeni małe woreczki, które szybko odczarowałem do naturalnych rozmiarów. Nie było mnie stać na nic bardziej wykwintnego, ale uznałem, że to też się przyda – nada zupie smak.
– Słucham? – Zmieszałem się na chwilę, dopóki nie przypomniałem sobie treści własnego listu. Zaśmiałem się głośno. – Nie, skądże! To tylko taka... metafora. Kucharska anegdotka. Zupa na gwoździu to taka zupa z niczego i z wszystkiego, wrzucasz co akurat masz w kuchni – wyjaśniłem. – A Thalia jest może? – Dopytałem jeszcze, bo skoro już dotarłem do Walii, żal było tego nie wykorzystać.
Korzeń pietruszki, rzepa (1 kg)
Chociaż odbudowa londyńskiego życia pochłaniała mnóstwo czasu, nie zamierzałem całkiem się wycofywać z pomocy potrzebującym, szczególnie, że do niedawna sam byłem jednym z nich. Przystałem na pomoc Yvette, ciesząc się na wizję odwiedzin w Syreniej Lagunie – powiedzmy, że to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Przybyłem na miejsce punktualnie, ale jak zwykle musiałem zapatrzeć się na piękne widoki wokół, dlatego do domu podszedłem nieco już spóźniony. – Jestem – zameldowałem się, posyłając Yvette przyjazny uśmiech na przywitanie. W mieszkaniu dalej leżały moje stare ubrania (a także multum innych rzeczy, o których zapomniałem przez tę nagłą ucieczkę), które wystarczyło tylko odświeżyć, dlatego tym razem mogłem przyjść bardziej jak ja, w kanarkowo żółtej koszuli.
– Nie ma sprawy, przynajmniej do czegoś się przydam – odparłem, idąc za nią do kuchni. Dobrze pamiętałem układ pomieszczenia, więc usiadłem przy stole niemalże jak u siebie. – Dobrze pamiętam, że jesteś uzdrowicielką? – Zaśmiałem się, kiedy zaproponowała herbatę na wzmocnienie. – Ale tak, bardzo chętnie, dzięki – dodałem, bo chyba nigdy nie piłem takiego naparu, a zawsze byłem otwarty na nowe smaki. Szczególnie teraz, kiedy znowu miałem miejsce do kulinarnych eksperymentów. – Ogólnie czuje się dobrze, ale wczoraj przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego. Po pierwsze, zagościł się u mnie duch, który zachowywał się prawie jak poltergeist, i nie mogłem sobie z nim poradzić. Po drugie, i to było jeszcze dziwniejsze, sczerniało mi całe mleko? Zamieniło się w taką paskudną maź, jakby ktoś rzucił na nie klątwę. Może zabrzmię jak szalony, ale mam wrażenie, że to też przez tę kometę – opowiedziałem pokrótce swoją przygodę z wczorajszego dnia, wystukując palcami na blacie bliżej nieokreślony rytm.
– O, świetnie. Ja dorwałem dzisiaj na rynku korzeń pietruszki i trochę rzepy – odparłem, wyciągając z kieszeni małe woreczki, które szybko odczarowałem do naturalnych rozmiarów. Nie było mnie stać na nic bardziej wykwintnego, ale uznałem, że to też się przyda – nada zupie smak.
– Słucham? – Zmieszałem się na chwilę, dopóki nie przypomniałem sobie treści własnego listu. Zaśmiałem się głośno. – Nie, skądże! To tylko taka... metafora. Kucharska anegdotka. Zupa na gwoździu to taka zupa z niczego i z wszystkiego, wrzucasz co akurat masz w kuchni – wyjaśniłem. – A Thalia jest może? – Dopytałem jeszcze, bo skoro już dotarłem do Walii, żal było tego nie wykorzystać.
Korzeń pietruszki, rzepa (1 kg)
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie byłam pewna czy wypada mi nawet prosić cię o pomoc, ale cieszę się, że to zrobiłam. - Przyznała uśmiechając się za ramię. W końcu się nie znali. Florean był przyjacielem Thalii, a nie jej, więc nie była pewna czy powinna była w ogóle do niego pisać. Jego odpowiedź jednak szybko rozwiała jej wcześniejsze wątpliwości. - Zgadza się. - Odpowiedziała zadowolona, że zapamiętał, ale też odkrywając ze wstydem, że sama nie miała pojęcia czym się zajmował. - Więc jeśli będziesz kiedykolwiek potrzebować pomocy to adres już znasz. - Zaoferowała, bo i od takich propozycji nie stroniła, a jeśli wolał mógł uznać to jako przysługę zwrotną za dzisiejszy dzień. Nie kłamała mówiąc, że zwariowałaby w tej kuchni. Najpewniej sama na siebie musiałaby rzucić Paxo. Lubiła gotować, ale spędzenie całego dnia przy garach było ponad jej siły.
Słysząc kolejne słowa Floreana spojrzała zdziwiona w jego kierunku. - Duch? Jak go przegoniłeś? - Znowu nasunęło jej się pytanie czy nic mu nie dolega. Skoro zachowywał się prawie jak poltergeist to mogła się domyśleć, że nie był zbyt przyjazny, a same duchy, wbrew pozorom, nie były wcale bezbronne. Szkoda, że nie było tu Thalii. Ona wiedziała na pewno więcej na ten temat. - U nas skisła woda. Zwierzęta też się dziwnie zachowują. - Biały Niszczyciel chowa się po kątach, nawet kury wydają się być płochliwe. - Ta jest zdatna do picia. - Dodała odnośnie wody stawiając obie filiżanki, z zalanymi już ziołami, na stole. Można powiedzieć, że miały szczęście jeśli chodziło o to dziwne działanie komety. Wciąż nie miała pojęcia od czego to zależało, ale osób, którymi się zajmowała od kiedy pojawiła się na niebie była już spora gromada. Przeważnie były to niegroźne objawy, ale na tyle niepokojące, że nie można było ich bagatelizować.
- Dziękuję, ale nie musiałeś. - Nie spodziewała się, że cokolwiek przyniesie. W żadnym wypadku tego nie oczekiwała, nie bez powodu nie wspominała nawet o tym w liście. Teraz to na pewno będzie musiała mu się odwdzięczyć. Zawstydziła się jeszcze bardziej kiedy okazało się jak głupie pytanie zadała. I jak bardzo go to rozbawiło Skąd miała jednak wiedzieć?! - Och, wybacz. Myślałam, że to może być jakiś zwyczaj. - Anglicy mieli mnóstwo idiotycznych wymysłów jak ten, więc nie powinno nikogo dziwić, że byłaby w stanie w to uwierzyć. A zapytać musiała... nie podałaby komuś zupy z gwoździem by mieć go później na sumieniu.
- Nie ma jej i szczerze mówiąc nie mam pojęcia kiedy wróci, ale na pewno z nowymi siniakami do wyleczenia. - Nawet nie kryła, że nieszczególnie była fanką takiego układu. Thalia znikała, a później nagle pojawiała się z nowymi problemami, bądź ranami po starciu z tymi problemami. Martwiła się o nią. Potrafiła być rozważna, ale jeśli chodziło o jej własne zdrowie i życie czasami podejmowała takie decyzje jakby w ogóle jej nie zależało.
- Znacie się z Hogwartu, prawda? Do jakiego domu należałeś? - O Hogwarcie wiedziała tyle ile się dowiedziała od innych. Wystarczająco by Beauxbatons uważać za lepszy wybór. Nieważny niech będzie subiektywny, sentymentalny osąd. Thalia niewiele mówiła o szkolnych latach, o w ogóle dziecięcych latach. Z tego też powodu nie wiedziała nic o jej przyjaźniach z tamtego okresu. - To jak? Działamy?
Słysząc kolejne słowa Floreana spojrzała zdziwiona w jego kierunku. - Duch? Jak go przegoniłeś? - Znowu nasunęło jej się pytanie czy nic mu nie dolega. Skoro zachowywał się prawie jak poltergeist to mogła się domyśleć, że nie był zbyt przyjazny, a same duchy, wbrew pozorom, nie były wcale bezbronne. Szkoda, że nie było tu Thalii. Ona wiedziała na pewno więcej na ten temat. - U nas skisła woda. Zwierzęta też się dziwnie zachowują. - Biały Niszczyciel chowa się po kątach, nawet kury wydają się być płochliwe. - Ta jest zdatna do picia. - Dodała odnośnie wody stawiając obie filiżanki, z zalanymi już ziołami, na stole. Można powiedzieć, że miały szczęście jeśli chodziło o to dziwne działanie komety. Wciąż nie miała pojęcia od czego to zależało, ale osób, którymi się zajmowała od kiedy pojawiła się na niebie była już spora gromada. Przeważnie były to niegroźne objawy, ale na tyle niepokojące, że nie można było ich bagatelizować.
- Dziękuję, ale nie musiałeś. - Nie spodziewała się, że cokolwiek przyniesie. W żadnym wypadku tego nie oczekiwała, nie bez powodu nie wspominała nawet o tym w liście. Teraz to na pewno będzie musiała mu się odwdzięczyć. Zawstydziła się jeszcze bardziej kiedy okazało się jak głupie pytanie zadała. I jak bardzo go to rozbawiło Skąd miała jednak wiedzieć?! - Och, wybacz. Myślałam, że to może być jakiś zwyczaj. - Anglicy mieli mnóstwo idiotycznych wymysłów jak ten, więc nie powinno nikogo dziwić, że byłaby w stanie w to uwierzyć. A zapytać musiała... nie podałaby komuś zupy z gwoździem by mieć go później na sumieniu.
- Nie ma jej i szczerze mówiąc nie mam pojęcia kiedy wróci, ale na pewno z nowymi siniakami do wyleczenia. - Nawet nie kryła, że nieszczególnie była fanką takiego układu. Thalia znikała, a później nagle pojawiała się z nowymi problemami, bądź ranami po starciu z tymi problemami. Martwiła się o nią. Potrafiła być rozważna, ale jeśli chodziło o jej własne zdrowie i życie czasami podejmowała takie decyzje jakby w ogóle jej nie zależało.
- Znacie się z Hogwartu, prawda? Do jakiego domu należałeś? - O Hogwarcie wiedziała tyle ile się dowiedziała od innych. Wystarczająco by Beauxbatons uważać za lepszy wybór. Nieważny niech będzie subiektywny, sentymentalny osąd. Thalia niewiele mówiła o szkolnych latach, o w ogóle dziecięcych latach. Z tego też powodu nie wiedziała nic o jej przyjaźniach z tamtego okresu. - To jak? Działamy?
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Yvette nawet nie wiedziała jaką wyświadczyła mi przysługę, prosząc mnie o pomoc. Od zawsze miałem tendencję do tego, żeby za dużo myśleć. Podświadomie oddawałem się wtedy w wir nauki, pracy czy spotkań z ludźmi. Po wybuchu wojny zacząłem mieć z tym jeszcze większy problem, dlatego starałem się ciągle coś robić, byle tylko uniknąć stania w miejscu. Teraz było łatwiej, kiedy remontowałem lodziarnię, ale i tak dobrze było zmienić otoczenie.
– Staram się unikać takich problemów, ale będę pamiętać – uśmiechnąłem się, dobrze wiedząc, że choroba nie wybiera. Przeszedł mnie dreszcz, jakby organizm sam przypomniał sobie ostatni problem z magicznym świerzbem, ale była to dolegliwość, którą wolałem się nie chwalić.
– Nie było łatwo! Ten trafił się wyjątkowo zajadły, ale ostatecznie udało się go jakoś zagadać. Pracowałem kiedyś z duchami, więc... – wzruszyłem ramionami. Nie dane mi było awansować na stanowisko specjalisty, bo moja kariera w Ministerstwie zakończyła się stosunkowo szybko i niespodziewanie, ale tak wiele o nich przeczytałem i tak często wystawiałem się na ich obecność, że chyba mogę się nazwać udanym samoukiem.
–Dziękuję – powiedziałem, przysuwając kubek bliżej siebie. Oplotłem go dłońmi, nie zważając na wysoką temperaturę. – Mój pies też jest niespokojny. Jakby gdzieś na horyzoncie zbliżała się burza, ale nigdy nie nadchodziła. Dziwnie uczucie – martwiłem się, że kometa zwiastuje nadejście czegoś tak niebezpiecznego jak zeszłoroczne anomalie, ale próbowałem sobie wmawiać, że przecież w ogóle nie znam się na astronomii, a takie gadanie to mogły być tylko domysłami.
– Zwyczaj jedzenia gwoździ? Nie jesteśmy takimi barbarzyńcami – zaśmiałem się, pochylając się nad kubkiem z ziołami. Od razu poczułem ich aromatyczny zapach, który przywodził na myśl dom. Często piłem takie napary jako dziecko. – Nie wychowałaś się w Anglii, prawda? – Pytanie było ryzykowne, bo nie byłem tego pewny – wydawało mi się jednak, że Thalia kiedyś o tym wspominała. Pytania Yvette i jej lekki akcent potwierdzały moje przypuszczenia, ale być może nie miałem racji. Wtedy wyjdę na ignoranta.
– Brzmi jak Thalia – westchnąłem zadumany. Miałem mieszane uczucia co do jej stylu życia. Z jednej strony martwiłem się o jej zdrowie, ale z drugiej wiedziałem, jak morze jest dla niej ważne. To jakby odebrać część jej osobowości, a przecież to jedna z gorszych rzeczy, jaką można zrobić drugiemu człowiekowi. – Dokładnie tak, chodziliśmy razem do szkoły – przytaknąłem. Od tamtego czasu minęło tak wiele lat, że czasem odnosiłem wrażenie, jakby tamte dzieci były kimś zupełnie innym.
– Działamy – zgodziłem się, od razu wstając od stołu. Potrzebowałem tego impulsu, bo w przeciwnym wypadku siedziałbym tak i ględził do wieczora. Już kiedyś tutaj gotowałem, dlatego bez pytania otworzyłem szafkę, w której ostatnio widziałem naczynia – tym razem też znalazłem tam wielki gar, który postawiłem na kuchence. – Tu są wszystkie składniki, tak? – Upewniłem się, wskazując dłonią na mięso i warzywa. – Możesz usiąść i dotrzymać mi towarzystwa – zaproponowałem, rzucając jej rozbawione spojrzenie, samemu nalewając wodę do gara. – Ewentualnie możesz obrać ziemniaki – dodałem po chwili, podwijając rękawy lnianej koszuli. – A wracając do tematu, chodziłem do Hufflepuffu – dodałem, przepłukując porcję mięsa, po czym wyjąłem z szuflady największy nóż, jaki mogłem tam znaleźć, żeby poporcjować je na mniejsze kawałki. – gdzie sami prawi mieszkają i Hogwartu są chwałą – wyrecytowałem szkolny wierszyk, który dawno temu wrył mi się w pamięć i nigdy nie chciał jej opuścić.
– Staram się unikać takich problemów, ale będę pamiętać – uśmiechnąłem się, dobrze wiedząc, że choroba nie wybiera. Przeszedł mnie dreszcz, jakby organizm sam przypomniał sobie ostatni problem z magicznym świerzbem, ale była to dolegliwość, którą wolałem się nie chwalić.
– Nie było łatwo! Ten trafił się wyjątkowo zajadły, ale ostatecznie udało się go jakoś zagadać. Pracowałem kiedyś z duchami, więc... – wzruszyłem ramionami. Nie dane mi było awansować na stanowisko specjalisty, bo moja kariera w Ministerstwie zakończyła się stosunkowo szybko i niespodziewanie, ale tak wiele o nich przeczytałem i tak często wystawiałem się na ich obecność, że chyba mogę się nazwać udanym samoukiem.
–Dziękuję – powiedziałem, przysuwając kubek bliżej siebie. Oplotłem go dłońmi, nie zważając na wysoką temperaturę. – Mój pies też jest niespokojny. Jakby gdzieś na horyzoncie zbliżała się burza, ale nigdy nie nadchodziła. Dziwnie uczucie – martwiłem się, że kometa zwiastuje nadejście czegoś tak niebezpiecznego jak zeszłoroczne anomalie, ale próbowałem sobie wmawiać, że przecież w ogóle nie znam się na astronomii, a takie gadanie to mogły być tylko domysłami.
– Zwyczaj jedzenia gwoździ? Nie jesteśmy takimi barbarzyńcami – zaśmiałem się, pochylając się nad kubkiem z ziołami. Od razu poczułem ich aromatyczny zapach, który przywodził na myśl dom. Często piłem takie napary jako dziecko. – Nie wychowałaś się w Anglii, prawda? – Pytanie było ryzykowne, bo nie byłem tego pewny – wydawało mi się jednak, że Thalia kiedyś o tym wspominała. Pytania Yvette i jej lekki akcent potwierdzały moje przypuszczenia, ale być może nie miałem racji. Wtedy wyjdę na ignoranta.
– Brzmi jak Thalia – westchnąłem zadumany. Miałem mieszane uczucia co do jej stylu życia. Z jednej strony martwiłem się o jej zdrowie, ale z drugiej wiedziałem, jak morze jest dla niej ważne. To jakby odebrać część jej osobowości, a przecież to jedna z gorszych rzeczy, jaką można zrobić drugiemu człowiekowi. – Dokładnie tak, chodziliśmy razem do szkoły – przytaknąłem. Od tamtego czasu minęło tak wiele lat, że czasem odnosiłem wrażenie, jakby tamte dzieci były kimś zupełnie innym.
– Działamy – zgodziłem się, od razu wstając od stołu. Potrzebowałem tego impulsu, bo w przeciwnym wypadku siedziałbym tak i ględził do wieczora. Już kiedyś tutaj gotowałem, dlatego bez pytania otworzyłem szafkę, w której ostatnio widziałem naczynia – tym razem też znalazłem tam wielki gar, który postawiłem na kuchence. – Tu są wszystkie składniki, tak? – Upewniłem się, wskazując dłonią na mięso i warzywa. – Możesz usiąść i dotrzymać mi towarzystwa – zaproponowałem, rzucając jej rozbawione spojrzenie, samemu nalewając wodę do gara. – Ewentualnie możesz obrać ziemniaki – dodałem po chwili, podwijając rękawy lnianej koszuli. – A wracając do tematu, chodziłem do Hufflepuffu – dodałem, przepłukując porcję mięsa, po czym wyjąłem z szuflady największy nóż, jaki mogłem tam znaleźć, żeby poporcjować je na mniejsze kawałki. – gdzie sami prawi mieszkają i Hogwartu są chwałą – wyrecytowałem szkolny wierszyk, który dawno temu wrył mi się w pamięć i nigdy nie chciał jej opuścić.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I ona miała tendencje do "nadmiernego myślenia". Zmartwienia, czy własne demony gdzieś zawsze czaiły się z tyłu głowy, więc najłatwiej i najskuteczniej było po prostu zaprzątnąć ją czymś innym. Była pracoholiczką nie bez powodu. - Bardzo dobrze. - I że będzie unikać problemów i że będzie pamiętać. - Pracowałeś? Na czym to polegało? - Zapytała zaciekawiona, jakoś kompletnie tego się nie spodziewając. Nie była typem osoby, która ocenia po wyglądzie, ale raczej obrazowała sobie w takiej pracy kogoś bardziej ponurego. - Raczej nikt nie będzie spokojny dopóki to coś nie zniknie z nieba. - Ludzie naprawdę mieli dostatecznie dużo trosk. Nie potrzebowali jeszcze komety, która nie miała nic wspólnego ze spełniającą życzenia gwiazdką z nieba. - To jak cisza przed burzą. Kolejną. - Dodała zmartwiona nie chcąc nawet myśleć o tym co znów może się stać.
- Polemizowałabym. - Odparła żartobliwie kryjąc uśmiech za filiżanką. Oczywiście tylko się przekomarzała, choć kto jak kto, ale barbarzyńskich Anglików naoglądała się w porcie pod dostatkiem. - Nie. Jestem Francuską. Przeprowadziłam się do Anglii dopiero jakiś czas po ukończeniu kursu na uzdrowiciela. - Na pewno brzmiało to lepiej niż "po śmierci męża", czy "po tym jak teściowie zniszczyli mi życie". Była dumna z korzeni, choć w pełni pogodzona, że raczej nigdy nie wróci do ojczyzny. Teraz tu był jej dom.
Zawtórowała mu swoim własnym westchnieniem, które było wystarczająco dosadne w sprawie Thalii. Była dorosła, a takie życie jej odpowiadało. Yvette nie musiała się zgadzać z wybranym przez nią stylem życia, ani go pochwalać. Rudowłosa znała jej zdanie. Wybór należał do niej. Jeśli ją to uszczęśliwiało, to niczego więcej nie mogła jej życzyć. - Bardzo się zmieniła? - Poznała Thalię już jako dorosłą kobietę. Cóż, będąc skrupulatną, to poznała ją jako dorosłego mężczyznę. Wiedziała o niej na pewno więcej niż większość, ale o swoim dzieciństwie nieszczególnie chciała rozmawiać.
Nie powstrzymując się zaśmiania się w głos widząc jego natychmiastową reakcję na jej słowa. Sama wstała podążając jego śladem, ale zanim zdążyła cokolwiek mu podać, on już sam się rozgościł ze swobodą przetrząsając szafki i szuflady. Przekrzywiła głowę kładąc dłonie na biodrach, choć policzki zaczynały ją już boleć od przyklejonego chyba dziś już na stałe uśmiechu. Przyglądała mu się tak przez chwilę, po czym w końcu podeszła bliżej, gdy padło skierowane do niej pytanie. Nie przeszkadzało jej to. Nie dopóki nie narobi jej bałaganu jak Thalia. Był to jednak miły widok - ktoś poza nią krzątający się po kuchni. - Tak. Nic wykwintnego z tego może nie wyjdzie, ale każdy się naje. - To i tak więcej niż myślała, że uda jej się zdobyć. Z ziemniakami poratował ją Castor, teraz jeszcze Florean również sam się zaoferował ze swoimi warzywami.
Spojrzała na niego zdzwiona będąc przekonaną, że ich wspólne gotowanie nie będzie polegać na tym, że ona będzie tylko siedzieć i się mu przyglądać. Na pewno nie. Nie była kuchmistrzynią, ale chciała pomóc jak tylko mogła. Otworzyła tą samą szufladę co wcześniej mężczyzna i wyjęła z niej najmniejszy nożyk. - Pomogę i dotrzymam towarzystwa. - Oznajmiła z uśmiechem zabierając ze sobą jeszcze garczek z wodą, który postawiła na stole. Krzesło ustawiła blisko worka z ziemniakami, by było jej łatwiej do niego sięgać i wzięła się za obieranie.
- Wszyscy uczniowie Hufflepuffu gdy chodzili do szkoły byli prawi, lojalni, pracowici? Tiara potrafi tak trafnie przydzielić osobę do danego domu? - Nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiała, ale nieszczególnie wierzyła, że na tylu uczniów żaden Gryfon nie był tchórzem, czy Krukon idiotą. - Pytam, bo w Beauxbatons nie mamy podziału na domy, są grupy, ale uczniowie nie są do nich przydzielani. Chodzi w tym też o umiejętności, a nie o cechy charakteru. - Wyjaśniła od razu nie chcąc żeby źle zrozumiał jej słowa. Wiedziała bardzo dobrze sama po sobie jak mocno przywiązanym można się stać do szkoły i grupy, do której się przynależy. To ona jest wtedy tą najdoskonalszą, bez wad i nie daj Merlinowi, by ktoś powiedział inaczej. A może to po prostu przypadłość Francuzów, że zawsze chcą być we wszystkim najlepsi? Na pewno nie.
- Polemizowałabym. - Odparła żartobliwie kryjąc uśmiech za filiżanką. Oczywiście tylko się przekomarzała, choć kto jak kto, ale barbarzyńskich Anglików naoglądała się w porcie pod dostatkiem. - Nie. Jestem Francuską. Przeprowadziłam się do Anglii dopiero jakiś czas po ukończeniu kursu na uzdrowiciela. - Na pewno brzmiało to lepiej niż "po śmierci męża", czy "po tym jak teściowie zniszczyli mi życie". Była dumna z korzeni, choć w pełni pogodzona, że raczej nigdy nie wróci do ojczyzny. Teraz tu był jej dom.
Zawtórowała mu swoim własnym westchnieniem, które było wystarczająco dosadne w sprawie Thalii. Była dorosła, a takie życie jej odpowiadało. Yvette nie musiała się zgadzać z wybranym przez nią stylem życia, ani go pochwalać. Rudowłosa znała jej zdanie. Wybór należał do niej. Jeśli ją to uszczęśliwiało, to niczego więcej nie mogła jej życzyć. - Bardzo się zmieniła? - Poznała Thalię już jako dorosłą kobietę. Cóż, będąc skrupulatną, to poznała ją jako dorosłego mężczyznę. Wiedziała o niej na pewno więcej niż większość, ale o swoim dzieciństwie nieszczególnie chciała rozmawiać.
Nie powstrzymując się zaśmiania się w głos widząc jego natychmiastową reakcję na jej słowa. Sama wstała podążając jego śladem, ale zanim zdążyła cokolwiek mu podać, on już sam się rozgościł ze swobodą przetrząsając szafki i szuflady. Przekrzywiła głowę kładąc dłonie na biodrach, choć policzki zaczynały ją już boleć od przyklejonego chyba dziś już na stałe uśmiechu. Przyglądała mu się tak przez chwilę, po czym w końcu podeszła bliżej, gdy padło skierowane do niej pytanie. Nie przeszkadzało jej to. Nie dopóki nie narobi jej bałaganu jak Thalia. Był to jednak miły widok - ktoś poza nią krzątający się po kuchni. - Tak. Nic wykwintnego z tego może nie wyjdzie, ale każdy się naje. - To i tak więcej niż myślała, że uda jej się zdobyć. Z ziemniakami poratował ją Castor, teraz jeszcze Florean również sam się zaoferował ze swoimi warzywami.
Spojrzała na niego zdzwiona będąc przekonaną, że ich wspólne gotowanie nie będzie polegać na tym, że ona będzie tylko siedzieć i się mu przyglądać. Na pewno nie. Nie była kuchmistrzynią, ale chciała pomóc jak tylko mogła. Otworzyła tą samą szufladę co wcześniej mężczyzna i wyjęła z niej najmniejszy nożyk. - Pomogę i dotrzymam towarzystwa. - Oznajmiła z uśmiechem zabierając ze sobą jeszcze garczek z wodą, który postawiła na stole. Krzesło ustawiła blisko worka z ziemniakami, by było jej łatwiej do niego sięgać i wzięła się za obieranie.
- Wszyscy uczniowie Hufflepuffu gdy chodzili do szkoły byli prawi, lojalni, pracowici? Tiara potrafi tak trafnie przydzielić osobę do danego domu? - Nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiała, ale nieszczególnie wierzyła, że na tylu uczniów żaden Gryfon nie był tchórzem, czy Krukon idiotą. - Pytam, bo w Beauxbatons nie mamy podziału na domy, są grupy, ale uczniowie nie są do nich przydzielani. Chodzi w tym też o umiejętności, a nie o cechy charakteru. - Wyjaśniła od razu nie chcąc żeby źle zrozumiał jej słowa. Wiedziała bardzo dobrze sama po sobie jak mocno przywiązanym można się stać do szkoły i grupy, do której się przynależy. To ona jest wtedy tą najdoskonalszą, bez wad i nie daj Merlinowi, by ktoś powiedział inaczej. A może to po prostu przypadłość Francuzów, że zawsze chcą być we wszystkim najlepsi? Na pewno nie.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnąłem się pod nosem na jej pytanie. Zauważyłem, że ludzie często interesowali się moim poprzednim zawodem. Na słowo duchy zawsze pojawiało się zainteresowanie na ich twarzy, a ja z chęcią odpowiadałem na wszelkie wątpliwości, samemu uważając tamten etap mojego życia za dość ciekawy. – Po szkole pracowałem w Wydziale Duchów. Planowałem zrobić karierę w Ministerstwie. Zajmowałem się wszystkim po trochu, głównie przyjmowałem zgłoszenia i przerzucałem papierki – wyjaśniłem pokrótce, nalewając wodę do przygotowanego gara. Żałowałem, że nie mamy soli. Już zaczynałem zapominać co to znaczy jeść dobrze przyprawione jedzenie. – Czasem jeździłem na akcje, gdzie miałem już bezpośredni kontakt z duchami. Przeprowadzaliśmy pertraktacje, żeby zmieniły miejsce pobytu, bywaliśmy mediatorami w konfliktach pomiędzy duchem a człowiekiem, i inne takie – odparłem, ściągając z rączki piekarnika kolorową ścierkę, którą przerzuciłem sobie przez ramię. – A ty? Od razu zaczęłaś od uzdrowicielstwa? – Odbiłem piłeczkę, wracając do obrabiania mięsa. Pokrojone wyglądało lepiej; nie było go tak mało jak mi się wcześniej wydawało.
– I jak ci się tutaj podoba? Pomijając fakt, że aktualnie napadamy siebie nawzajem... – westchnąłem, wrzucając mięso do wody. Chociaż z tego co słyszałem, Francja popierała rządy Cronusa Malfoya, więc być może wcale nie było tam lepiej niż u nas. – Może jednak jest w nas coś z barbarzyńców – dodałem ciszej, bardziej do siebie, mieszając drewnianą łyżką gotującą się wodę. Zerknąłem na wysłużony zegarek na nadgarstku. Mięso musiało się porządnie zagotować zanim wrzucimy tam cokolwiek innego. Oparłem się tyłem o szafkę – mieliśmy jeszcze sporo czasu. – Hmm – zastanowiłem się, krzyżując dłonie na piersi. Czy się zmieniła? I tak i nie, ale nie wiedziałem czy potrafię to logicznie wyjaśnić. – Trochę tak, oczywiście. Wszyscy się zmieniliśmy od czasów szkoły. Ale zawsze była taka... energiczna, jeśli o to pytasz – już nie chciałem mówić, że narwana, choć to też miało swój urok. Często przypominała wzburzone morze, być może dlatego tak ciągnęło ją do morskich przygód.
– Nic wykwintnego? Proszę cię. Wszystko co wychodzi z tych rąk jest kulinarnym dziełem sztuki – żachnąłem się, zaglądając do siatki, w której przyniosłem warzywa. Żałowałem, że nie mamy chociażby cebuli, którą po opaleniu nad piecykiem można by wrzucić do gara – nadawała zupie niepowtarzalny aromat. Musiałem jednak się zadowolić rzepą. Gotowanie w czasie niedoboru żywności wymagało wchodzenia na oddzielny poziom kreatywności.
– Raczej tak. Nie wiem jak działa Tiara Przydziału, ale zawsze zdaje się mieć rację – przyznałem, siadając przy stole naprzeciwko Yvette. Najwidoczniej lepiej potrafiła czytać ludzi niż my sami. – Naprawdę? I jakie to są grupy? Wy sami się do nich zgłaszaliście? – Zapytałem ze szczerym zainteresowaniem, bo jeszcze nie miałem okazji porozmawiać z absolwentką innej szkoły niż Hogwart, a przecież magiczny świat nie kończył się na Wyspach, o czym wielu z nas często zapominało. A potem znowu wstałem, bo ciężko mi było bezczynnie siedzieć w miejscu. Wyjąłem z szuflady nożyk i też zabrałem się za obieranie ziemniaków. Naprawdę cieszyłem się, że w dzisiejszym daniu nie było nic z ryby – po miesiącach życia w Oazie już nie mogłem na nie patrzeć. – Przytulnie tu macie – stwierdziłem, spoglądając na wiszące nad nami zioła. I ponownie poczułem ulgę, że opuściłem już Oazę, że znowu mam swoje miejsce na własność, które może stać się równie miłe i moje.
– I jak ci się tutaj podoba? Pomijając fakt, że aktualnie napadamy siebie nawzajem... – westchnąłem, wrzucając mięso do wody. Chociaż z tego co słyszałem, Francja popierała rządy Cronusa Malfoya, więc być może wcale nie było tam lepiej niż u nas. – Może jednak jest w nas coś z barbarzyńców – dodałem ciszej, bardziej do siebie, mieszając drewnianą łyżką gotującą się wodę. Zerknąłem na wysłużony zegarek na nadgarstku. Mięso musiało się porządnie zagotować zanim wrzucimy tam cokolwiek innego. Oparłem się tyłem o szafkę – mieliśmy jeszcze sporo czasu. – Hmm – zastanowiłem się, krzyżując dłonie na piersi. Czy się zmieniła? I tak i nie, ale nie wiedziałem czy potrafię to logicznie wyjaśnić. – Trochę tak, oczywiście. Wszyscy się zmieniliśmy od czasów szkoły. Ale zawsze była taka... energiczna, jeśli o to pytasz – już nie chciałem mówić, że narwana, choć to też miało swój urok. Często przypominała wzburzone morze, być może dlatego tak ciągnęło ją do morskich przygód.
– Nic wykwintnego? Proszę cię. Wszystko co wychodzi z tych rąk jest kulinarnym dziełem sztuki – żachnąłem się, zaglądając do siatki, w której przyniosłem warzywa. Żałowałem, że nie mamy chociażby cebuli, którą po opaleniu nad piecykiem można by wrzucić do gara – nadawała zupie niepowtarzalny aromat. Musiałem jednak się zadowolić rzepą. Gotowanie w czasie niedoboru żywności wymagało wchodzenia na oddzielny poziom kreatywności.
– Raczej tak. Nie wiem jak działa Tiara Przydziału, ale zawsze zdaje się mieć rację – przyznałem, siadając przy stole naprzeciwko Yvette. Najwidoczniej lepiej potrafiła czytać ludzi niż my sami. – Naprawdę? I jakie to są grupy? Wy sami się do nich zgłaszaliście? – Zapytałem ze szczerym zainteresowaniem, bo jeszcze nie miałem okazji porozmawiać z absolwentką innej szkoły niż Hogwart, a przecież magiczny świat nie kończył się na Wyspach, o czym wielu z nas często zapominało. A potem znowu wstałem, bo ciężko mi było bezczynnie siedzieć w miejscu. Wyjąłem z szuflady nożyk i też zabrałem się za obieranie ziemniaków. Naprawdę cieszyłem się, że w dzisiejszym daniu nie było nic z ryby – po miesiącach życia w Oazie już nie mogłem na nie patrzeć. – Przytulnie tu macie – stwierdziłem, spoglądając na wiszące nad nami zioła. I ponownie poczułem ulgę, że opuściłem już Oazę, że znowu mam swoje miejsce na własność, które może stać się równie miłe i moje.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź