Gabinet
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet
Gabinet Manannana znajduje się po zachodnio-północnej stronie zamku, w bezpośrednim sąsiedztwie jego prywatnych komnat – do których można dostać się przechodząc krótkim korytarzem ukrytym za portretem przedstawiającym Cliodnę. Pomieszczenie jest jasne i wygodne; całą jedną ścianę zajmuje rząd okien wychodzących na otwarte morze, z których śledzić można przypływające i znikające za horyzontem okręty. Wnętrze pozbawione jest zbędnych ozdób, na kamiennych ścianach wiszą głównie oprawione w drewniane ramy mapy oraz pamiątki przywiezione z podróży; w centralnym punkcie gabinetu, nad kominkiem, znajduje się rycina przedstawiająca legendarny, zaginiony dziś okręt Sguaba Tuinne; rysunek jest ruchomy, porusza się na falach, a żagle łopoczą na niewidzialnym wietrze. Wokół paleniska rozstawione są obite skórą kanapy przykryte futrzanymi narzutami. Sporych rozmiarów mahoniowe biurko ustawione jest w rogu, a jego blat na ogół przykryty jest mapami, żeglarskimi instrumentami i listami; w gabinecie nie brakuje regałów z książkami traktującymi o historii magii, kulturze i języku trytonów, znaleźć tam też można starsze pergaminy i podróżnicze dzienniki.
Buta i upór szły w parze z dorastaniem w środowisku, które nie pozwalało na słabości. Gdy za każdym razem żegnasz się, jakbyście się mieli nigdy nie zobaczyć; gdy witasz ze świadomością, że macie dla siebie tylko chwilę - gdy doświadczasz tego z każdą ważną dla siebie osobą, poza matką, którą potrzebujesz podświadomie chronić - musisz nauczyć się cierpliwości do własnych emocji, utrzymywania ich na szorstkiej wodzy, która nie pozwala na słabość.
Antidotum, czy raczej etapem przejściowym przed prawdziwą, dojrzałą dorosłością, był moment sarkazmu i pragmatyzmu; złośliwości i pesymizmu, który pozwalał nie pokazywać światu tego, jak bardzo jej zależy.
- No tak, spróbowałbyś mieć więcej... - skwitowała, by po sekundzie unieść się lekko na fotelu z wypisanym na twarzy wachlarzem zaskoczenia, oburzenia i pretensji. - Nie przesadzajmy. Ja mam jeszcze jakieś szanse na znośny ożenek. - Ciocia Arabella natomiast idealnie wpasowywała się w swoje małżeństwo, które nader głośno komentowała - podobno od najmłodszych lat ledwie łyk wina rozwiązywał niechlubny monolog obelg w stronę bogu ducha winnego męża. Matka mówiła, że są siebie warci, a Imogen wierzyła w absolutnie wszystkie matczyne wyroki.
- Za mała siła obrotowa, a rządcy nie chcieli, jak to stwierdzili, dopłacać do kolejnych pracowników, ale mieliśmy to w umowie, więc nie mogli się kłócić. - Wzruszenie ramionami wskazywało na absolutny spokój, szczególnie, że finalny towar zgadzał się w stu procentach z tym, co miało dotrzeć. Była ostrożna i wyjątkowo nieufna, więc pytanie o szczegóły było dla niej zrozumiałe, a nawet wymagane, niczym odhaczone na liście obowiązkowych podpunktów. Lubiła usystematyzowanie, ład i prostotę obsługi, dzięki której ciężko było się potknąć na etapie samego zarządzania. To niekiedy różniło ją od ojca, dającego się podnieść złości, ale przybliżało do przygotowanej na każdą ewentualność matki.
Delikatny uśmiech, krótkie skinięcie - zbyt dobrze znała swoją wartość, wypracowaną latami walki o przetrwanie, by odmawiać słowom brata. Pomyślała o wszystkim, każdym kamieniu nad jakim mógłby się zatrzymać, aby oczyścić tor i prowadzić go w ramach swoich możliwości szybko, pewnie i bezpiecznie. Prosta droga po zwycięstwo, do którego nieustannie dążyli każdym szczeblu, a właściwie do celu, na który on miał wejść. Tło, wsparcie, podszepty na ramieniem, jej samej zdecydowanie starczały.
- Myślę, że tak, bo byłby to pierwszy punkt pomocy, więc musi być w strategicznym miejscu. - Plan rósł w siłę, wspierany przez matkę, kalkulację i powoli zdobywane kontakty. Głos brata był hamulcem, miejscem kontroli idei i hamulcem rozsądku, jeśli pomysł przekraczałby rozsądne normy ofiarności. Wiedziała, że będzie ją wspierał także w postaci odmawiania - nie pozwoliłby jej na błąd tak, jak za każdym razem łapał potykające się ciało, gdy goniła go po pokrytych wilgocią kafelkach korytarzy.
- Widziałabym to jako jednorazową pomoc, może zaoferowanie krótkiej nauki, wsparcie mocnych cech, by później pchnąć taką osobę do pracy, którą zapewnimy. - Uśmiechnęła się na moment, kryjąc wewnątrz spokojnej reakcji zastrzyk euforii na żywe zainteresowanie brata. Nigdy nie sądziła, że byłoby inaczej, a jednak za każdym razem cieszyło to tak samo. - Wiele z tych kobiet ma podstawową wiedzę o pomocy rannym, przecież muszą sobie z tym radzić samodzielnie. Myślałam więc, by to połączyć i w ramach przeszkolenia z naszej strony, poszukać im pracy wśród uzdrowicieli i w Mungu. Uzupełniłoby to luki kadrowe, bo przecież takie też są, gdy wojna niesie żniwo... a te kobiety miałyby bezpieczną pracę. - Punkt po punkcie, gdzieś w szufladzie jej toaletki znajdowały się zapisane stronice planów i wizji, które mogłaby wprowadzić - jak połączyć i zawiązać to wszystko, aby miało ręce i nogi. Chciała utworzyć z tego samonapędzający się organizm, aby nie obciążać swojej rodziny jeszcze większym nakładem pracy.
- Rozmawiałam z nią o tym i zgodziła mi się pomóc, jeśli nie będziesz widział przeciwskazań. Wiesz przecież, jak bardzo liczy się z Twoim zdaniem. - Swojego najstarszego, najmądrzejszego syna. Nic dziwnego, że młodziutka lady Travers była tak wpatrzona w swojego brata, jeśli od dziecka karmiono ją dumą i zachwytem matki, dla której syn był idealną kopią jej z dodatkiem tych lepszych cech ojca. W zasadzie, ich matka widziała w każdym ze swoich dzieci kopię siebie, co tylko mocniej wskazywało, że butę odziedziczyli nawet bardziej po eterycznej lady niż nieustępliwym lordzie. To też absolutnie tłumaczyło zaplanowany mariaż ich rodziców - z humorzastą, samolubną i przekonaną o własnej nieomylności panienką, wytrzymać mógł tylko mężczyzna, który miał gdzie uciec i jak przemilczeć.
Manannan zaś, ich idealny pierworodny, budował ich potęgę na scenie wojennej i politycznej, co tylko podbudowywało matczyną dumę. Od pewnego czasu udawało się to też Imogen, choć jej pole bitwy roztaczało się bardziej wewnątrz jej głowy, niż na naturalnym gruncie salonów.
- Potrzebuję opinii, chociażby, czy powinnam ufać na tym gruncie Lordowi Shafiqowi i się z nim skontaktować, aby poznać perspektywę ze strony potencjalnych pracodawców? Brakuje mi statystyk. - Doskonale wiedzieli, że to pierwszy podpunkt tego, co mógł jej zaoferować. Potrzebowała utworzyć plan, swoją własną strategię działania, aby następnie móc realnie planować koszty, zalecenia i przeciwskazania. Kontakt z medykami był więc konieczny.
Antidotum, czy raczej etapem przejściowym przed prawdziwą, dojrzałą dorosłością, był moment sarkazmu i pragmatyzmu; złośliwości i pesymizmu, który pozwalał nie pokazywać światu tego, jak bardzo jej zależy.
- No tak, spróbowałbyś mieć więcej... - skwitowała, by po sekundzie unieść się lekko na fotelu z wypisanym na twarzy wachlarzem zaskoczenia, oburzenia i pretensji. - Nie przesadzajmy. Ja mam jeszcze jakieś szanse na znośny ożenek. - Ciocia Arabella natomiast idealnie wpasowywała się w swoje małżeństwo, które nader głośno komentowała - podobno od najmłodszych lat ledwie łyk wina rozwiązywał niechlubny monolog obelg w stronę bogu ducha winnego męża. Matka mówiła, że są siebie warci, a Imogen wierzyła w absolutnie wszystkie matczyne wyroki.
- Za mała siła obrotowa, a rządcy nie chcieli, jak to stwierdzili, dopłacać do kolejnych pracowników, ale mieliśmy to w umowie, więc nie mogli się kłócić. - Wzruszenie ramionami wskazywało na absolutny spokój, szczególnie, że finalny towar zgadzał się w stu procentach z tym, co miało dotrzeć. Była ostrożna i wyjątkowo nieufna, więc pytanie o szczegóły było dla niej zrozumiałe, a nawet wymagane, niczym odhaczone na liście obowiązkowych podpunktów. Lubiła usystematyzowanie, ład i prostotę obsługi, dzięki której ciężko było się potknąć na etapie samego zarządzania. To niekiedy różniło ją od ojca, dającego się podnieść złości, ale przybliżało do przygotowanej na każdą ewentualność matki.
Delikatny uśmiech, krótkie skinięcie - zbyt dobrze znała swoją wartość, wypracowaną latami walki o przetrwanie, by odmawiać słowom brata. Pomyślała o wszystkim, każdym kamieniu nad jakim mógłby się zatrzymać, aby oczyścić tor i prowadzić go w ramach swoich możliwości szybko, pewnie i bezpiecznie. Prosta droga po zwycięstwo, do którego nieustannie dążyli każdym szczeblu, a właściwie do celu, na który on miał wejść. Tło, wsparcie, podszepty na ramieniem, jej samej zdecydowanie starczały.
- Myślę, że tak, bo byłby to pierwszy punkt pomocy, więc musi być w strategicznym miejscu. - Plan rósł w siłę, wspierany przez matkę, kalkulację i powoli zdobywane kontakty. Głos brata był hamulcem, miejscem kontroli idei i hamulcem rozsądku, jeśli pomysł przekraczałby rozsądne normy ofiarności. Wiedziała, że będzie ją wspierał także w postaci odmawiania - nie pozwoliłby jej na błąd tak, jak za każdym razem łapał potykające się ciało, gdy goniła go po pokrytych wilgocią kafelkach korytarzy.
- Widziałabym to jako jednorazową pomoc, może zaoferowanie krótkiej nauki, wsparcie mocnych cech, by później pchnąć taką osobę do pracy, którą zapewnimy. - Uśmiechnęła się na moment, kryjąc wewnątrz spokojnej reakcji zastrzyk euforii na żywe zainteresowanie brata. Nigdy nie sądziła, że byłoby inaczej, a jednak za każdym razem cieszyło to tak samo. - Wiele z tych kobiet ma podstawową wiedzę o pomocy rannym, przecież muszą sobie z tym radzić samodzielnie. Myślałam więc, by to połączyć i w ramach przeszkolenia z naszej strony, poszukać im pracy wśród uzdrowicieli i w Mungu. Uzupełniłoby to luki kadrowe, bo przecież takie też są, gdy wojna niesie żniwo... a te kobiety miałyby bezpieczną pracę. - Punkt po punkcie, gdzieś w szufladzie jej toaletki znajdowały się zapisane stronice planów i wizji, które mogłaby wprowadzić - jak połączyć i zawiązać to wszystko, aby miało ręce i nogi. Chciała utworzyć z tego samonapędzający się organizm, aby nie obciążać swojej rodziny jeszcze większym nakładem pracy.
- Rozmawiałam z nią o tym i zgodziła mi się pomóc, jeśli nie będziesz widział przeciwskazań. Wiesz przecież, jak bardzo liczy się z Twoim zdaniem. - Swojego najstarszego, najmądrzejszego syna. Nic dziwnego, że młodziutka lady Travers była tak wpatrzona w swojego brata, jeśli od dziecka karmiono ją dumą i zachwytem matki, dla której syn był idealną kopią jej z dodatkiem tych lepszych cech ojca. W zasadzie, ich matka widziała w każdym ze swoich dzieci kopię siebie, co tylko mocniej wskazywało, że butę odziedziczyli nawet bardziej po eterycznej lady niż nieustępliwym lordzie. To też absolutnie tłumaczyło zaplanowany mariaż ich rodziców - z humorzastą, samolubną i przekonaną o własnej nieomylności panienką, wytrzymać mógł tylko mężczyzna, który miał gdzie uciec i jak przemilczeć.
Manannan zaś, ich idealny pierworodny, budował ich potęgę na scenie wojennej i politycznej, co tylko podbudowywało matczyną dumę. Od pewnego czasu udawało się to też Imogen, choć jej pole bitwy roztaczało się bardziej wewnątrz jej głowy, niż na naturalnym gruncie salonów.
- Potrzebuję opinii, chociażby, czy powinnam ufać na tym gruncie Lordowi Shafiqowi i się z nim skontaktować, aby poznać perspektywę ze strony potencjalnych pracodawców? Brakuje mi statystyk. - Doskonale wiedzieli, że to pierwszy podpunkt tego, co mógł jej zaoferować. Potrzebowała utworzyć plan, swoją własną strategię działania, aby następnie móc realnie planować koszty, zalecenia i przeciwskazania. Kontakt z medykami był więc konieczny.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
– Tylko na znośny? – zapytał, unosząc wyżej brew; bez powagi dźwięczącej pomiędzy głoskami, ale z zainteresowaniem świadczącym o tym, że pytanie mogło należeć do tych retorycznych, choć wcale nie musiało. Lubił przekomarzać się z nią w ten sposób, nawet jeśli dopiero teraz uświadamiał sobie, że przez ostatnie miesiące mu tego brakowało; listy nie były w stanie zastąpić rozmów, bez względu na to, jak długie by nie były.
Przysunął do siebie przyniesione przez Imogen dokumenty, unosząc w górę parę pierwszych stron, żeby odszukać wspomniany raport, odruchowo chcąc rzucić na niego okiem, choć nie zagłębiał się w staranne wyliczenia ani sprawozdania, woląc usłyszeć to wszystko z ust siostry. – Przypomnieliśmy im, że umów z nami się dotrzymuje? – podjął, odnotowując w myślach, by zagadnąć Bena o to, jak dokładnie przebiegły rozmowy z rządcami, którzy próbowali ich oszukać. Nie miał zamiaru dłużej drążyć tego tematu z Imogen, z jej streszczenia wynikało, że transport – ostatecznie – zakończył się sukcesem, ale na wszelkie zgrzyty – choćby najlżejsze i najcichsze – pozostawał wyczulony, zdając sobie sprawę, że nie mogli pozwolić sobie teraz na okazanie choćby grama słabości. Nie, kiedy dawni sojusznicy wciąż spoglądali na nich z niepewnością, pamiętając szalone decyzje podjęte przez Naupliusa.
Kiwnął głową w odpowiedzi na słowa Imogen, póki co wstrzymując się od wyrażenia opinii, chociaż miała rację: Cromer, ze względu na bliskość dobrze prosperującego portu, wydawało mu się dobrym miejscem na przeprowadzenie podobnego przedsięwzięcia; może nie samo centrum miasteczka, z natury ruchliwego i głośnego, ale znalezienie odpowiedniego lokum gdzieś na jego obrzeżach nie powinno być problemem. Słuchając uważnie, nachylił się do przodu, brodę opierając na złączonych czubkach palców. – Szpital Świętego Munga ma chyba dosyć wysokie wymagania jeśli chodzi o przyjęcia na staż – zauważył po chwili zastanowienia, choć w jego głosie słychać było niepewność. Nie znał aktualnej sytuacji w placówce, nigdy zbytnio się nią zresztą nie interesował – czy brakowało im uzdrowicieli na tyle mocno, by przyjmowali czarownice mające za sobą tylko pobieżne przeszkolenie? – Może mogliby pomagać tutaj, w Norfolku? Słyszałem, że w innych częściach kraju powstają już polowe szpitale – zasugerował. Odsyłając kobiety do pracy w Londynie nie zyskiwali niczego, ale gdyby przysłużyły się poprawieniu sytuacji na ich terenach, część środków przeznaczonych na ich edukację mogłaby się zwrócić. Tocząca się od miesięcy wojna sprawiała, że uzdrowicieli potrzebowali nie tylko ci, którzy walczyli w pierwszych szeregach; w morskich potyczkach ranni zostawali marynarze, a braki w dostawach żywności i leczniczych eliksirów sprawiały, że ludzie chorowali częściej.
Warunek postawiony przez matkę go zaskoczył, opuścił dłonie, prostując się nieco, a kąciki ust drgnęły mu w górę, w uśmiechu częściowo rozbawionym, a częściowo zadowolonym. – Naprawdę tak powiedziała? – rzucił, choć nie spodziewał się, by Imogen z niego drwiła. Wciąż: nie potrafił tak do końca ukryć zdziwienia. Matka nie potrzebowała jego zgody ani aprobaty, ostateczne słowo i tak miało należeć do wuja. – Liczy się z nim, kiedy wie, jak będzie brzmiało – zaoponował, unosząc znacząco brwi. W jego słowach nie było jednak powagi, bardziej żartował niż pozwalał sobie na przytyk, bo chociaż matce nie brakowało odziedziczonego po wilich przodkiniach temperamentu i jeśli chciała, potrafiła postawić na swoim, to wiedział, że nigdy otwarcie nie wystąpiłaby przeciwko niemu. – Wesprę was jak tylko będę mógł – dodał po chwili, poważniej, kiwając łagodnie głową; nie znał się na magicznej medycynie, a skomplikowane wyliczenia dotyczące zysków i strat zawsze zlecał komuś innemu, ale jako kapitan Szalonej Selmy przez ostatnie lata wyrobił sobie sporo kontaktów, w Anglii i poza nią.
Czy jego siostra również?
– Lord Shafiq? – powtórzył, przekręcając lekko głowę. – Jesteście w kontakcie? – zapytał. Nie znał Zachary’ego zbyt dobrze, ale nie miał powodów, by mu nie ufać; wprost przeciwnie – wiedział, że od dłuższego czasu służył w szeregach Rycerzy Walpurgii, był wiernym sługą Czarnego Pana – a stanowisko ordynatora z pewnością dawało mu możliwość swobodnego dysponowania personelem. Pozostawała kwestia tego, co mogliby zaoferować mu w zamian, jego czas był cenny – podobnie jak szpitalne zasoby. – Jest godny zaufania – potwierdził, wiedział o jego zasługach i zdobytych odznaczeniach. – Z tego, co wiem, jest też bardzo zajętym czarodziejem, ale jeżeli zgodziłby się pomóc, to ta pomoc z pewnością byłaby nieoceniona. Chcesz, żebym do niego napisał? – zaoferował, zatrzymując pytające spojrzenie na twarzy Imogen.
Pięknej, poważnej, spokojnej; odchylił się w fotelu, opierając się wygodniej o skórzane oparcie, przez parę chwil milcząc – znów tknięty tym dziwnym, trudnym do uchwycenia wrażeniem, które ogarnęło go, gdy po raz pierwszy uchwycił spojrzeniem siostrzaną sylwetkę wsuwającą się po cichu do gabinetu. Mimo że czas ich rozłąki mierzyć trzeba było bardziej w miesiącach niż w latach, to nie mógł odpędzić od siebie przekonania, że coś się zmieniło, odkąd pożegnał się z nią przed swoją ostatnią podróżą; że w smukłą postać wstąpiła jakaś siła i determinacja, której nie było tam poprzednio. Otworzył usta, gotów wypowiedzieć kształtujące się na wargach słowa, ale ostatecznie zdusił je, nim zdążyłyby przyoblec się w dźwięki – zamiast tego uśmiechając się po prostu, w sposób zarezerwowany wyłącznie dla młodszej siostry.
Przysunął do siebie przyniesione przez Imogen dokumenty, unosząc w górę parę pierwszych stron, żeby odszukać wspomniany raport, odruchowo chcąc rzucić na niego okiem, choć nie zagłębiał się w staranne wyliczenia ani sprawozdania, woląc usłyszeć to wszystko z ust siostry. – Przypomnieliśmy im, że umów z nami się dotrzymuje? – podjął, odnotowując w myślach, by zagadnąć Bena o to, jak dokładnie przebiegły rozmowy z rządcami, którzy próbowali ich oszukać. Nie miał zamiaru dłużej drążyć tego tematu z Imogen, z jej streszczenia wynikało, że transport – ostatecznie – zakończył się sukcesem, ale na wszelkie zgrzyty – choćby najlżejsze i najcichsze – pozostawał wyczulony, zdając sobie sprawę, że nie mogli pozwolić sobie teraz na okazanie choćby grama słabości. Nie, kiedy dawni sojusznicy wciąż spoglądali na nich z niepewnością, pamiętając szalone decyzje podjęte przez Naupliusa.
Kiwnął głową w odpowiedzi na słowa Imogen, póki co wstrzymując się od wyrażenia opinii, chociaż miała rację: Cromer, ze względu na bliskość dobrze prosperującego portu, wydawało mu się dobrym miejscem na przeprowadzenie podobnego przedsięwzięcia; może nie samo centrum miasteczka, z natury ruchliwego i głośnego, ale znalezienie odpowiedniego lokum gdzieś na jego obrzeżach nie powinno być problemem. Słuchając uważnie, nachylił się do przodu, brodę opierając na złączonych czubkach palców. – Szpital Świętego Munga ma chyba dosyć wysokie wymagania jeśli chodzi o przyjęcia na staż – zauważył po chwili zastanowienia, choć w jego głosie słychać było niepewność. Nie znał aktualnej sytuacji w placówce, nigdy zbytnio się nią zresztą nie interesował – czy brakowało im uzdrowicieli na tyle mocno, by przyjmowali czarownice mające za sobą tylko pobieżne przeszkolenie? – Może mogliby pomagać tutaj, w Norfolku? Słyszałem, że w innych częściach kraju powstają już polowe szpitale – zasugerował. Odsyłając kobiety do pracy w Londynie nie zyskiwali niczego, ale gdyby przysłużyły się poprawieniu sytuacji na ich terenach, część środków przeznaczonych na ich edukację mogłaby się zwrócić. Tocząca się od miesięcy wojna sprawiała, że uzdrowicieli potrzebowali nie tylko ci, którzy walczyli w pierwszych szeregach; w morskich potyczkach ranni zostawali marynarze, a braki w dostawach żywności i leczniczych eliksirów sprawiały, że ludzie chorowali częściej.
Warunek postawiony przez matkę go zaskoczył, opuścił dłonie, prostując się nieco, a kąciki ust drgnęły mu w górę, w uśmiechu częściowo rozbawionym, a częściowo zadowolonym. – Naprawdę tak powiedziała? – rzucił, choć nie spodziewał się, by Imogen z niego drwiła. Wciąż: nie potrafił tak do końca ukryć zdziwienia. Matka nie potrzebowała jego zgody ani aprobaty, ostateczne słowo i tak miało należeć do wuja. – Liczy się z nim, kiedy wie, jak będzie brzmiało – zaoponował, unosząc znacząco brwi. W jego słowach nie było jednak powagi, bardziej żartował niż pozwalał sobie na przytyk, bo chociaż matce nie brakowało odziedziczonego po wilich przodkiniach temperamentu i jeśli chciała, potrafiła postawić na swoim, to wiedział, że nigdy otwarcie nie wystąpiłaby przeciwko niemu. – Wesprę was jak tylko będę mógł – dodał po chwili, poważniej, kiwając łagodnie głową; nie znał się na magicznej medycynie, a skomplikowane wyliczenia dotyczące zysków i strat zawsze zlecał komuś innemu, ale jako kapitan Szalonej Selmy przez ostatnie lata wyrobił sobie sporo kontaktów, w Anglii i poza nią.
Czy jego siostra również?
– Lord Shafiq? – powtórzył, przekręcając lekko głowę. – Jesteście w kontakcie? – zapytał. Nie znał Zachary’ego zbyt dobrze, ale nie miał powodów, by mu nie ufać; wprost przeciwnie – wiedział, że od dłuższego czasu służył w szeregach Rycerzy Walpurgii, był wiernym sługą Czarnego Pana – a stanowisko ordynatora z pewnością dawało mu możliwość swobodnego dysponowania personelem. Pozostawała kwestia tego, co mogliby zaoferować mu w zamian, jego czas był cenny – podobnie jak szpitalne zasoby. – Jest godny zaufania – potwierdził, wiedział o jego zasługach i zdobytych odznaczeniach. – Z tego, co wiem, jest też bardzo zajętym czarodziejem, ale jeżeli zgodziłby się pomóc, to ta pomoc z pewnością byłaby nieoceniona. Chcesz, żebym do niego napisał? – zaoferował, zatrzymując pytające spojrzenie na twarzy Imogen.
Pięknej, poważnej, spokojnej; odchylił się w fotelu, opierając się wygodniej o skórzane oparcie, przez parę chwil milcząc – znów tknięty tym dziwnym, trudnym do uchwycenia wrażeniem, które ogarnęło go, gdy po raz pierwszy uchwycił spojrzeniem siostrzaną sylwetkę wsuwającą się po cichu do gabinetu. Mimo że czas ich rozłąki mierzyć trzeba było bardziej w miesiącach niż w latach, to nie mógł odpędzić od siebie przekonania, że coś się zmieniło, odkąd pożegnał się z nią przed swoją ostatnią podróżą; że w smukłą postać wstąpiła jakaś siła i determinacja, której nie było tam poprzednio. Otworzył usta, gotów wypowiedzieć kształtujące się na wargach słowa, ale ostatecznie zdusił je, nim zdążyłyby przyoblec się w dźwięki – zamiast tego uśmiechając się po prostu, w sposób zarezerwowany wyłącznie dla młodszej siostry.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Niezmiennie była dumna z niego; przez wszystkie te lata myśl o tym kim był, jakim był, sprawiała, że na dziewczęcych ustach pojawiał się uśmiech. Dawał jej wsparcie; nie stanowił ani kata, ani wyroczni, pozwalając badać świat na jej własny sposób, jednocześnie pilnując by niebezpieczeństwo nie dobrało się do jasnowłosej głowy w żaden możliwy sposób, trzymając przy tym granicę swobody na błędy.
Było tak w każdym przypadku. Prawie.
- Nie sprzedamy mnie tanio... Ale za zgryzliwą żonę nie każdy ofiaruje klejnoty. - Przy nim mogła pozwolić sobie na liczbę mnogą, w pełni świadoma, że odbierze jej słowa prawidłowo. Znał ją, pewnie słuchał niektórych słów niczym zaciętej audycji radiowej. Od lat ta sama gadka. Sarkazm skrywał rozbawienie, ostre słowa podkreślały - sprzedamy, bo była w pełni świadoma, że podejmie i ona odpowiedzialność świadomie i pewnie, w pełni zauważalnych wad i zalet. Nie liczyła na przebłysk słońca pośród zbierającej się burzy, nie oczekiwała oazy pośród pustyni - większość nie miała wyboru, sam Manannan go nie miał, nawet, jeśli Melisandre wyglądała na wyjątkowo dobrą kandydatkę.Nikt nie miał pewności, czy będzie równie dobra dla niego. I czasami, w rozmowach pośród opustoszałych z jego obecności murów, wydawało się, że tylko Imogen patrzyła na niego jako człowieka z emocjami - nie dziedzica, lorda, ciało do machinalnego wykonywania powierzonych celów. Po prostu, u schyłku dnia, robiła wszystko by nadać człowieczeństwo nieświadomie dla wybranych na zamiar umysłów.
- Boleśnie, ale nie znam szczegółów. Chłopcy się tym zajęli. - Wygięła usta w lekkim uśmiechu, okraszonym nutą dumy. Czasami - w przypływie odwagi - zgrywanie szarej eminencji owijającej innych wokół palca jej się podobało, szczególnie, gdy leżała w tym przyszłość rodziny, której strzegła niczym własnej głowy. Nie po to walczyli - oni, jako gałąź słusznych w imię wychowania i wartości - by teraz zaprzepaścić jakąkolwiek szansę. Nie było miejsca na powtórkę, nigdy więcej nie mieli pozostawać w cieniu poglądów popadających w zaprzepaszczenie tradycji. Teraz był tutaj Mannannan, wuj Koronos. Topór został zażegnany krwawym podarunkiem śmierci, dajcie morsie siły, oby i ta była łaskawa.
- Wszędzie przydadzą się ręce do brudu, niczym mięso na polu bitwy. Choć... masz rację, może to zbyt dalekie założenia. - Wsłuchując się w kolejne słowa znajdowała przystań od szalejących wizji. Rozchwiana ambicjami i werwą potrzebowała tej dłoni na ramieniu, przetrzymania w wichrach godnych tym z północy. - Będę celować w Norfolk, tego jestem pewna. Głównie osady nadmorskie. - Połączenie zarobku i potrzeb. Prężniejsze fragmenty Norfolku, w którym im głębiej, tym spokojniej - ale i biedniej. Handel kwitł, niczym sinice w ustałych zatokach, mimo wojny - zmieniło się tylko zapotrzebowanie na towary.
Przytaknęła na kolejne słowa - nie powiedziała jednak nic, bo też nie potrzebowały tego jego słowa i rysująca się na jej twarzy reakcja. Rozbawienie i szczera akceptacja faktu, który plusował w ogólnym rozrachunku, bo nie było na świecie bardziej zmyślnej czarownicy niż Eurydice. To, że łączyła piękno, urok i inteligencję nie było jednak najgorsze - ona doskonale wiedziała, że je łączy. A osoba świadoma swojego intelektu bywa nieznośna, pomijając już przeplatane z córką kaprysy. Jednak, mimo przemijających z latami trudów i habituacji na nie, kochała ich najmocniej i ze wzajemnością, z siłą tak mocną, którą można obdażyć kobietę, która nie tylko dała życie, ale wykreowała je usłane ciepłem, bezpieczeństwem i rozsądkiem. Rozsądkiem, który oddał ciężar decyzji na pierworodnego, a Imogen obarczył obowiązkiem, który mógł dotyczyć tylko kobiet i to tylko takich, jak one.
- Dziękuję. - Obdarzyła brata delikantym uśmiechem i skinięciem głowy. W zielonych oczach zatańczyły lekkie błyski rozczulenia, nie dała im się jednak, kontynuując rozmowe w tonie, w jakim zaczęli. Jak dwójka dorosłych ludzi, którymi przecież byli, mimo tego, co niekiedy objawiało się w troskliwych, braterskich spojrzeniach i namalowanych w nich obawach.
- Nie, został mi polecony przez lady Burke, chociaż słyszałam też wiele z innych źródeł, toteż myślę, że okazanie szacunku dla jego wiedzy i pozycji może być intratne. - Nawet, jeśli czuła, że brzemię wyjścia poza strefę komfortu osiadało na drobnych ramionach. Zgrywała silniejszą niż była, nawet w słowach, które przybyły chwilę później. Umysł wył ostrzegawczo, czasami łatwiej jest uzyskać coś pięknej kobiecie. Palce zacisnęły się na moment na materiale sukni, by w niewypowiedzianym poddaniu własnym myślom, nie pozostawić brata bez odpowiedzi.
- Nie trzeba. Niech widzi kto za tym stoi. Pozostaniemy autentyczni i zaufani. Jeśli to zaakceptuje, może tylko zyskać; jeśli odrzuci moją rolę... - urwała, opierając się pewniej o miękki materiał bydęcej skóry. Prawa brew podążyła do góry, ton subtelnie zniżył się do pewnego, głębszego, wypełnionego niezrozumiałym przesytem matczynych szeptów. - to w najdelikatniejszym przypadku... spójrz na mnie, będzie żałował.
Było tak w każdym przypadku. Prawie.
- Nie sprzedamy mnie tanio... Ale za zgryzliwą żonę nie każdy ofiaruje klejnoty. - Przy nim mogła pozwolić sobie na liczbę mnogą, w pełni świadoma, że odbierze jej słowa prawidłowo. Znał ją, pewnie słuchał niektórych słów niczym zaciętej audycji radiowej. Od lat ta sama gadka. Sarkazm skrywał rozbawienie, ostre słowa podkreślały - sprzedamy, bo była w pełni świadoma, że podejmie i ona odpowiedzialność świadomie i pewnie, w pełni zauważalnych wad i zalet. Nie liczyła na przebłysk słońca pośród zbierającej się burzy, nie oczekiwała oazy pośród pustyni - większość nie miała wyboru, sam Manannan go nie miał, nawet, jeśli Melisandre wyglądała na wyjątkowo dobrą kandydatkę.Nikt nie miał pewności, czy będzie równie dobra dla niego. I czasami, w rozmowach pośród opustoszałych z jego obecności murów, wydawało się, że tylko Imogen patrzyła na niego jako człowieka z emocjami - nie dziedzica, lorda, ciało do machinalnego wykonywania powierzonych celów. Po prostu, u schyłku dnia, robiła wszystko by nadać człowieczeństwo nieświadomie dla wybranych na zamiar umysłów.
- Boleśnie, ale nie znam szczegółów. Chłopcy się tym zajęli. - Wygięła usta w lekkim uśmiechu, okraszonym nutą dumy. Czasami - w przypływie odwagi - zgrywanie szarej eminencji owijającej innych wokół palca jej się podobało, szczególnie, gdy leżała w tym przyszłość rodziny, której strzegła niczym własnej głowy. Nie po to walczyli - oni, jako gałąź słusznych w imię wychowania i wartości - by teraz zaprzepaścić jakąkolwiek szansę. Nie było miejsca na powtórkę, nigdy więcej nie mieli pozostawać w cieniu poglądów popadających w zaprzepaszczenie tradycji. Teraz był tutaj Mannannan, wuj Koronos. Topór został zażegnany krwawym podarunkiem śmierci, dajcie morsie siły, oby i ta była łaskawa.
- Wszędzie przydadzą się ręce do brudu, niczym mięso na polu bitwy. Choć... masz rację, może to zbyt dalekie założenia. - Wsłuchując się w kolejne słowa znajdowała przystań od szalejących wizji. Rozchwiana ambicjami i werwą potrzebowała tej dłoni na ramieniu, przetrzymania w wichrach godnych tym z północy. - Będę celować w Norfolk, tego jestem pewna. Głównie osady nadmorskie. - Połączenie zarobku i potrzeb. Prężniejsze fragmenty Norfolku, w którym im głębiej, tym spokojniej - ale i biedniej. Handel kwitł, niczym sinice w ustałych zatokach, mimo wojny - zmieniło się tylko zapotrzebowanie na towary.
Przytaknęła na kolejne słowa - nie powiedziała jednak nic, bo też nie potrzebowały tego jego słowa i rysująca się na jej twarzy reakcja. Rozbawienie i szczera akceptacja faktu, który plusował w ogólnym rozrachunku, bo nie było na świecie bardziej zmyślnej czarownicy niż Eurydice. To, że łączyła piękno, urok i inteligencję nie było jednak najgorsze - ona doskonale wiedziała, że je łączy. A osoba świadoma swojego intelektu bywa nieznośna, pomijając już przeplatane z córką kaprysy. Jednak, mimo przemijających z latami trudów i habituacji na nie, kochała ich najmocniej i ze wzajemnością, z siłą tak mocną, którą można obdażyć kobietę, która nie tylko dała życie, ale wykreowała je usłane ciepłem, bezpieczeństwem i rozsądkiem. Rozsądkiem, który oddał ciężar decyzji na pierworodnego, a Imogen obarczył obowiązkiem, który mógł dotyczyć tylko kobiet i to tylko takich, jak one.
- Dziękuję. - Obdarzyła brata delikantym uśmiechem i skinięciem głowy. W zielonych oczach zatańczyły lekkie błyski rozczulenia, nie dała im się jednak, kontynuując rozmowe w tonie, w jakim zaczęli. Jak dwójka dorosłych ludzi, którymi przecież byli, mimo tego, co niekiedy objawiało się w troskliwych, braterskich spojrzeniach i namalowanych w nich obawach.
- Nie, został mi polecony przez lady Burke, chociaż słyszałam też wiele z innych źródeł, toteż myślę, że okazanie szacunku dla jego wiedzy i pozycji może być intratne. - Nawet, jeśli czuła, że brzemię wyjścia poza strefę komfortu osiadało na drobnych ramionach. Zgrywała silniejszą niż była, nawet w słowach, które przybyły chwilę później. Umysł wył ostrzegawczo, czasami łatwiej jest uzyskać coś pięknej kobiecie. Palce zacisnęły się na moment na materiale sukni, by w niewypowiedzianym poddaniu własnym myślom, nie pozostawić brata bez odpowiedzi.
- Nie trzeba. Niech widzi kto za tym stoi. Pozostaniemy autentyczni i zaufani. Jeśli to zaakceptuje, może tylko zyskać; jeśli odrzuci moją rolę... - urwała, opierając się pewniej o miękki materiał bydęcej skóry. Prawa brew podążyła do góry, ton subtelnie zniżył się do pewnego, głębszego, wypełnionego niezrozumiałym przesytem matczynych szeptów. - to w najdelikatniejszym przypadku... spójrz na mnie, będzie żałował.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Gabinet
Szybka odpowiedź