Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]16.04.22 15:34

Pokój dzienny

Niezbyt duże pomieszczenie od samego początku pełne było bibelotów, figurek i kwiatów pozostawionych przez zbiega. Elvira pozbyła się niemal wszystkich, pozostawiając salon względnie schludnym. Na jednej ścianie znajduje się kominek, lecz niewystarczająco szeroki, aby dało się podłączyć go do sieci Fiuu, na co właścicielka wcale nie narzeka. Odrapane meble nie przeszkadzają jej, bo z własnej kieszeni zorganizowała kilka wygodnych, białych foteli i jedną kanapę. To tutaj przyjmuje gości, jeżeli już jakichś zaprasza.
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis

[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame


Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.07.22 19:37




Aromat kawy

Po zakończeniu zabawy w pokoju dla gości, do saloniku trafiły metalowe imbryki z czarną oraz zbożową kawą - bogaty wybór alkoholi pozostawiając na piętrze. Nowy zestaw filiżanek lśnił czystością na stoliczkach okrytych granatowymi obrusami. W tle sączyła się łagodna muzyka, w uchylonych oknach dzwoniły dzwonki, wygodnie obite materiałem fotele sprzyjały prowadzeniu trzeźwych rozmów. Rozłożona na najmniejszym ze stolików karta z podręcznika wróżbiarskiego, którą Elvira wydobyła z jednej książek pozostawionych w domu przez alchemika, zachęca do zabawy w interpretowanie kawowych fusów.

Wróżby z fusów
Opcjonalne wykonanie rzutu kością k8
1. Ptak - Spotka cię szczęśliwy przypadek
2. Klucz - Uda ci się rozwikłać problem, który dręczył cię od dłuższego czasu
3. Księżyc - Zaskoczy cię nieoczekiwany romans
4. Fasola - W niedługim czasie znacznie zubożejesz
5. Ponurak - Czyha na ciebie niebezpieczeństwo
6. Wazon - Ktoś w twoim otoczeniu potrzebuje twojej pomocy
7. Lampa - Marnujesz czas na sprawy niemające wartości
8. Obrączka - Niebawem wyjdziesz za mąż

[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]15.08.22 14:21
--> stąd

Sama nie była w najodpowiedniejszym stanie, miała jednak wciąż dość rozumu, by zmartwić się obrazem, jaki prezentowała sobą Maria. Zadanie było proste, jego wynik jednak i tak nie zaskakiwał - Maria była najmłodsza i miała też pewnie na koncie najmniej doświadczeń z czarowaniem pod presją inną niż egzamin. Myśl o tym, że najmłodsza kuzynka mogłaby się rozkleić z powodu przegranej w towarzystwie tylu przyjaciółek Elviry była nieznośna, więc zapobiegawczo trzymała się blisko dziewczyny, splatając razem ich ramiona jak wtedy, w rezerwacie. Najchętniej by nią potrząsnęła i kazała wziąć się w garść, ale w takim towarzystwie i po wypiciu tak silnego trunku, zapewne jeszcze bardziej by ją to rozchwiało.
- Bardzo dobrze sobie poradziłaś - powtórzyła więc znowu, trochę monotonnie, a potem z uśmiechem alkoholowego upojenia zwróciła się do Tatiany. - Och, mieszkasz w kamienicy obok? Nigdy nie spotkałam cię u niego na klatce - spytała lekkim tonem, nieumyślnie sugerując, że bywała u niego często; dawniej, gdy jeszcze nie pojawiła się Belvina Blythe, tak to właśnie wyglądało. - Zgodzić się muszę, że to sympatyczny mężczyzna. Zwykliśmy być przyjaciółmi - skonstatowała tajemniczo, nie rozwijając jeszcze wypowiedzi o to, jak ich relacje wyglądały obecnie. - Odetto? - spytała rozbawiona, gdy druga kuzynka wyciągnęła do niej dłoń.
W ten sposób wkrótce miała na ramionach zarówno Marię jak i Odettę, równie pijane i niepewne, choć przecież wcale nie wypiły aż tak dużo; przynajmniej w oczach Elviry.
Sama czuła już zwodniczą płynność ruchów, które w istocie były chwiejne i niezgrabne, uśmiech nie spełzał z jej twarzy, wydawała się też wyjątkowo przyjazna. Och, jakże dawno nie miała okazji poczuć tego rozkosznego smaku swobody!
- Chyba przyda wam się odrobina przerwy, moje drogie - zwróciła się do swoich kuzynek, drepcząc w miejscu z niecierpliwości. - Masz rację, Odetto, miałam do ciebie sprawę. Może przejdziemy na chwilę do salonu na parterze? Zrobimy sobie przerwę, wszystkim nam to wyjdzie na dobre. Wieczór wszak młody! - Pociągnęła kobiety w kierunku drzwi, posyłając Cassandrze zagadkowo olśniewający uśmiech przez ramię. - Zajmę się nią. - wypowiedziała samymi ustami, a potem ochronnie podtrzymała Marię. - Mario, chodź z nami. Zaraz poczujesz się lepiej i opowiesz Odettcie wszystko o tym całym quidditchu. No, no, dość. - Klepnęła dziewczynę po ręce, którą ta się wachlowała. - Na dole będzie chłodniej.
Kierując kobiety na dół i słuchając ich radosnej paplaniny, musiała uważać, by żadna nie zsunęła się groźnie ze stopni drewnianych schodów. Z uwagi jednak na to, że sama zeskakiwała z nich z lekkomyślną pewnością, wszystkie poślizgnęły się na ostatnich trzech stopniach i gdyby nie mocne chwyty, jakimi się nawzajem podpierały, pewnie nie złapałaby już równowagi. Elvira zachichotała z nerwową ulgą, zaczęła do niej bowiem powoli docierać powaga sytuacji. Było jeszcze zbyt wcześnie na takie zachowanie. Sama miała przecież nie pozwalać sobie na  alkohol! Musiała pomóc kuzynkom, bo choć o Marię martwiła się mniej, nie mogła pozwolić, by Odetta źle wspominała spotkanie w jej domu.
- Poczekajcie proszę, za moment coś przyniosę - powiedziała, gdy już usadziła kobiety na fotelach.
Potem na krótką chwilę zamknęła się w kuchni, by oprzeć głowę o zimną szybę i głęboko odetchnąć. Kontrolowane oddychanie niewiele pomogło na chyboczącą lekkość, czuła się jednak bardziej zdeterminowana, gdy wracała do swoich gości z imbrykiem gorącej kawy i dwoma prezentami - jednym przygotowanym zawczasu, zamkniętym w drewnianej szkatule przewiązanej fioletową aksamitną wstążką, drugi trzymany w ręce, zapowiedziany pod wpływem impulsu.
- Odetto, chciałam porozmawiać z tobą w mniejszym gronie, by raz jeszcze złożyć ci serdeczne życzenia z okazji urodzin i wręczyć prezent - Pochyliła się, by ucałować pobladłą kuzynkę. Wcześniej planowała, że będą przy tym same, ale w tej chwili Maria nie wydawała się żadną przeszkodą. - Uprzedzę pytania; to specjalna mieszanka ziół, zwana potocznie Kadzidłem Krwi Wili. Oczyszcza i wygładza skórę, odmładza, podkreśla wszystkie aspekty naturalnej urody, którą natura obdarzyła cię w... dużej ilości - zaplątała się nieco z powodu tych długich, kwietnych słów, więc szybko skończyła przemowę i zwróciła się do Marii. - Marysiu, drobiazg dla ciebie. Pamiętaj, w moim sercu zawsze masz pierwsze miejsce - paplała od rzeczy, składając przed dziewczęciem dwie karty z Czekoladowych Żab, w tym swoją najcenniejszą, błękitną kartę Laverne de Montmorency. Druga przedstawiała Celestynę Warbeck i w przeciwieństwie do pierwszej, stanowiącej prawdziwy dar serca, była dodatkiem wynikłym z tego, że Elvira chciała pozbyć się karty z półkrwi zdrajczynią. Nieistotne. - Teraz napijcie się kawy i pooddychajcie świeżym powietrzem, dobrze wam to zrobi. - Otworzyła jedno ze skrzydeł okna na oścież, również rozkoszując się powiewem wiosennego wieczoru. - Jak wam zostaną fusy, będziemy mogły sobie nawet powróżyć. - Odwróciła się i skrzyżowała ramiona na piersi. - Mam nadzieję, że nie czujecie się bardzo źle? Mam co prawda pod ręką eliksiry medyczne, ale musiałabym poprosić Cassandrę o asystę, nie czuję się w tej chwili właściwie do obliczania dawek. Zielona Wróżka to istotnie mocny alkohol, ale działa szybko i krótko, wkrótce powinnyście poczuć się lepiej. - Posłała Marii dłuższe spojrzenie, zastanawiając się, czy powinna trzymać tę młódkę z dala od kieliszków na resztę wieczoru.

Wręczam Odettcie jedno Kadzidło Krew Wili, a Marii kartę Laverne i Celestyny ze swojej kolekcji


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]23.08.22 0:56
Jej żołądek sprawiał, że czuła się nieco ciężko, zupełnie tak, jakby fakt połączenia alkoholu i pustego żołądka ciągnął ją bardziej ku ziemi. Miałaby ochotę ułożyć się wygodnie, dać się otulić jedwabnej pościeli – miała nadzieję, że Elvira takowe posiada, bo w końcu czym był dom bez jedwabnej pościeli?! – i po prostu przysnąć na chwilę, mimo to bardzo ostrożnie starając się przejść do innej części domu, oddalonej nieco od miejsca, w którym się znajdowały, ale na pewno cichszej i, co bez wątpienia było dla każdej obecnej tutaj kobiety, zdecydowanie bardziej pustej. Co było sporym zawodem, bo przecież najważniejsze chyba było to, aby każdy mógł usłyszeć historię najważniejszych graczy Quidditcha, a przecież Maria mogła opowiedzieć o tym w każdej chwili.
Znaczy chyba, bo sama młoda Multon wyglądała dość niemrawo w tej chwili i Odetta zastanawiała się, czy jak się położą, to czy mogą obok siebie i czy mogłaby rozczesać włosy Marysi, bo były takie jasne, że się mieniły niemal jak złoto. Z włosów wil robiło się przecież tkaniny na suknie, które olśniewały, dlatego z włosów Marysi musiały być najbardziej olśniewające…nawet jeżeli Marysia nie była całkowie wilą. Ani nawet trochę. Ale z takimi włosami to by mogła. Gdy tylko mogła, wyciągnęła dłoń aby ostrożnie rozczesywać dłonią włosy Marii, nie dbając zbytnio o to, czy właśnie psuje jej fryzurę. Przecież jak je rozczesze, to ułoży je na nowo tak jak były, prawda? A nawet lepiej!
Dopiero obietnica prezentu ze strony Elviry zwróciła jej uwagę na tyle, aby odkleić się od swojej pracownicy i spoglądając na przedmiot, zamrugała parokrotnie, dopiero po chwili przejmując kadzidło i ostrożnie je dotykając. Przytknęła je najpierw do nosa, aby móc ostrożnie wdychać jego zapach, zaraz potem zaś do policzka, tak aby wyczuć ostrożnie jego fakturę. Wydawało się, że chłodny przedmiot przyjemnie działa na rozpaloną skórę, zaraz też więc przytuliła ostrożnie Elvirę, delikatnie klepiąc ją po ramieniu.
- Niezwykle hojny dar. Jeżeli to twojej produkcji, to pouczyć mnie musisz zdecydowanie abym też takie cuda robić. – Dla siebie oczywiście, tak jak eliksiry, ale w końcu nie było wstydu aby się takowego nauczyć. – Marysiu, pójdziesz ze mną na spacer, tak na chwilę? – Znów wyciągnęła dłoń, aby ostrożnie przesunąć nią przez jasne włosy, na nowo pogrążając się w niezwykle odprężającym rytuale. – Powiesz mi co tam ostatnio u Przebiśniega?


Someone holds me safe and warm
Horses prance through a silver storm,
Figures dancing gracefully across my memory
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.08.22 13:12
Nie wiedziała, w którym momencie została poderwana do wstania, ale wiedziała, że klepnięcie w dłoń nie było ani trochę przyjemne. Zmarszczyła delikatnie brwi, usta układając w podkówkę, ale nie syknęła, ani nie wypuściła z ust żadnego innego dźwięku, który mógłby sugerować jej niezadowolenie. Gdzieś, jakby przez mgłę, pamiętała przecież, że była w towarzystwie, ale damy w towarzystwie czasem miewały ze sobą wszelkiego rodzaju ozdobne wachlarze, którymi ratowały się w chwilach duchoty, więc wachlowanie chyba nie było złamaniem etykiety...? Zresztą, chwilę później stało się zdecydowanie za dużo, by myśli, wciąż jeszcze opóźnione, zajęły się tym, czemu Elvira postanowiła w taki sposób zwrócić jej uwagę.
Po pierwsze — dłonie Odetty poczęły rozplątywać jeden z jej warkoczyków, chcąc tym samym przeczesać jasne pukle. Dlaczego? To dobre pytanie, jednak kolejne, na które Maria nie znała, bo nie mogła znać, odpowiedzi. Przyglądała się tylko, delikatnie nieobecnym spojrzeniem temu, co robiła dama ani śmiąc zwrócić jej uwagę. Przecież to była d a m a, a damy — w opinii Marii — mogły robić, co im się żywnie podobało, nawet jeżeli nie miały żadnego usprawiedliwienia.
Po drugie — musiała się najwyraźniej zagapić na delikatnie niecierpliwe ręce Odetty, gdyż prowadzona przez Elvirę zgubiła rytm na ostatnich trzech schodkach. Na całe szczęście była odrobinę zwinniejsza od przeciętnego czarodzieja, dlatego nawet w obliczu spowolnionych alkoholem reakcji, udało jej się ustać na nogach, choć odrobinę niepewnie. Tym samym niepewnym spojrzeniem powiodła po twarzy kuzynki, jakby szukając odpowiedzi na pytanie co tu właściwie miało miejsce. Zdawało się, że była gotowa w każdej sekundzie otworzyć usta i zadać je wreszcie, ale za każdym razem porzucała ten zamiar, uznając, że chyba lepiej było nie wiedzieć.
Usadzona na fotelu zainteresowała się natomiast kartką z opisem wróżb z fusów kawy. Powoli przesunęła kartkę pod nos Odetty, aby i ona mogła to dojrzeć.
— Tu są wróżby z fusów kawy — oznajmiła ściszonym głosem, bardzo powoli chwytając za uchwyt imbryka z czarną kawą, nalewając ją sobie do filiżanki. To właśnie na wróżbie skupiona była, gdy Elvira do nich powróciła i gdy wręczała damie jej prezent. Uwaga młodej czarownicy powróciła do kuzynki dopiero wtedy, gdy usłyszała swe imię.
Uzdrowicielka miała więc okazję obserwować, jak szarozielone oczy jej małej kuzynki skupiły się tylko na niej, w wyrazie czegoś, czemu najbliżej było do uwielbienia. Wyciągnęła powoli obie dłonie, wnętrzem do góry, odbierając tym samym dwie naprawdę cenne karty z czekoladowych żab.
— Dziękuję... — szepnęła wzruszona, przytykając obie karty do swego serca, podobna do dziecka, które tuliło ulubioną zabawkę. Z dziewczętami pokroju Marii było przecież o tyle łatwiej, że bardzo prosto było sprostać, a nawet przewyższyć ich wymagania. Młodsza z panien Multon była w dodatku grzeczną dziewczyną, słuchającą się porad starszych, dlatego nie trzeba było jej nakłaniać do wypicia kawy. Skrzywiła się po pierwszym, dużym łyku, ciałem przeszedł dreszcz, ale wydawało się, że wszystko było w zupełnym porządku. Duchoty powoli odchodziły, nawet pomimo tego, że właśnie piła ciepły napój. — Nie potrzeba eliksirów... — zastrzegła, wreszcie wpadając w odpowiedni przedział czasowy reakcji, ale nie było też sensu dzielić skóry na niedźwiedziu — to tylko jednorazowy przypadek, wspomagany chyba dostającą się do organizmu kofeiną. Albo pomoże, albo doprowadzi do wymiotów, co przecież też doprowadzi do polepszenia jej stanu... — Tylko... Trochę mi gorąco... — dodała po chwili, ledwie rejestrując dłoń Odetty ponownie przystępującą do rozplątywania warkoczy. Ten lewy był już w połowie rozpuszczony. — Jak Przebiśniegowi w letnie dni, ale on wtedy lubi się chować w cień, w głębię lasu, a tutaj lasu brak, tylko rzeka... — ciągnęła dalej, tonem podszytym melancholią. Zaraz jednak przeniosła spojrzenie na damę, posyłając jej coś na kształt uspokajającego uśmiechu. — Ale teraz nie jest za ciepło i bardzo mu to odpowiada, milady... Widziałam go przedwczoraj, gdy brykał jak ledwie źrebię... A w tym roku już będzie siedmiolatkiem...

| i rzucę sobie na wróżbę


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.08.22 13:12
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością


'k8' : 7
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój dzienny [odnośnik]06.09.22 23:01
Dziwnie obserwowało się swoje dwie tak różne, a jednak tak zbliżone w swojej naiwności kuzynki w stanie alkoholowego upojenia. Odetta wydawała się przyjemniejsza w obyciu, gdy odzywała się rzadziej i niższym, mniej szczebioczącym głosem, Maria za to zdaniem Elviry powinna na dziś zrezygnować już z trunków procentowych. Jej histeryczny charakter tylko się pogłębił, do tego była zielonkawa i spocona. A może to światło w ten sposób akcentowało jej bladą karnację? Elvira nie mogła być pewna swoich spostrzeżeń. Wiedziała, że też jest pijana, w końcu nie byłby to pierwszy raz. Może nieco trudniej było odzyskać nad sobą kontrolę, gdy minęło tyle czasu od ostatniego incydentu, ale choć nie mogła zaprzeczać swojemu upojeniu, była też w stanie zrozumieć co za nim szło.
Rzadko wszak piła aż tak dużo, by zupełnie stracić nad sobą kontrolę. Kiedy zrobiła to ostatni raz... ach, ale kto by o tym teraz myślał!
Wracając do saloniku odczuła zaskoczenie na widok Odetty przeczesującej palcami włosy Marii, nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, co najwyżej pogłębionym uśmiechem. Najczęściej uśmiechała się właśnie wtedy, gdy się napiła, a dziś naprawdę czuła, że znalazła się w dobrym towarzystwie. Kiedy ostatnio piła w ten sposób, w nastroju zaufania i pogody, a nie dla otępienia lub odegnania złości? Nawet i przed cholernym Sabatem?
- Nie jestem pewna, czy to się używa w ten sposób - powiedziała cicho, gdy Odetta zaczęła muskać zioła palcami i przykładać je sobie do skóry. Łagodnie schwyciła ją za nadgarstek i splotła ich palce. - Musisz je odpalić w domu w czasie porannej toalety, żeby dym przesiąkł cię całą. Zapytaj o więcej Cassandrę, jeśli masz chęć, ona się zajmuje ziołami. - Spojrzała z przyjemnością na cichszą i nieco rozczochraną Marię. - Zaplączemy ci nowe warkoczyki, co? - zapytała retorycznie, bo już usiadła po drugiej jej stronie, tak by mogła dobrać się do jej włosów tam, gdzie nie dosięgała ich Odetta. W ten sposób mogły czesać ją we dwie, choć Elvirze podświadomie wydawało się to głupie. Rozsądnie próbowała sobie jeszcze tłumaczyć, że przecież nie pozwoli Marii chodzić rozczochranej przed Primrose, Cassandrą... Odettą, która sama ją do tego stanu doprowadziła. Lady Parkinson mogła sobie jednak pozwalać na więcej niż młodziutka półkrwi gąska. - Spacer jest dobrym pomysłem - wyznała w końcu. Obie kobiety, i Elvira chyba również, wciąż były zarumienione, a nic tak nie otrzeźwiało jak chłodne powietrze i chłodna woda. Tego jednak kobietom nie zamierzała sugerować; przed rokiem w tym samym stanie bez wstydu wchodziłaby do sadzawek, obecnie za to doświadczała tych samych dylematów co one. Nie chciała zniszczyć fryzury i makijażu, nad którymi tak się natrudziła. To było tak cholernie frustrujące! - Ale wypijmy najpierw tę kawę. Chcę zobaczyć wróżby. Wierzycie we wróżby? - spytała bez zastanowienia, swojej kawy pozbywając się w zaledwie kilku łykach. Fusy podchodziły jej do gardła, ale to nic; lubiła swoją kawę ciemną, mocną, bez krztyny cukru. Tylko taka pomagała jej skupić się w pracy. - Chciałabym zobaczyć jednorożca - wyznała, właściwie kłamiąc, bo czuła, że powinna coś powiedzieć. Wciąż też prześladowało ją wspomnienie przerażonych, rżących koni w rezerwacie. Widać wszystko co czyste stroniło od takich wiedźm jak ona. - Ale nie sądzę, by jednorożce chciały widzieć mnie. A co my tu mamy... - Przechyliła się nad ramieniem Marii, by zajrzeć do jej filiżanki.
Wysunęła też swoją by porównać fusy z kartą, nie znała się bowiem na wróżbiarstwie ani odrobinę i początkiem miała problem by jakkolwiek zdefiniować kształt na dnie filiżanki.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]06.09.22 23:01
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


'k8' : 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój dzienny [odnośnik]23.01.24 20:37
18.08

I'm looking for a place to start
And everything feels so different now


Choć dopiero co opuściła szpitalne łóżko na prowizorycznym pododdziale oparzeń, z całą pewnością nie zamierzała odpoczywać. Nie dlatego, że była do tego niezdolna; od ostatniej szczerej rozmowy z Primrose starała się unikać usilnego pracoholizmu w chwilach, gdy nie miał on większych podstaw. Przed trzynastym sierpnia zdarzało jej się już nawet poleżeć w łóżku więcej niż cztery godziny - nazywała to sukcesem kontroli nad uznawaniem własnych słabych i czysto cielesnych potrzeb. Tym razem jednak - jak bywało i miało bywać jeszcze wielokrotnie - naprawdę nie miała na odpoczynek czasu. Pięć dni w Mungu było wystarczającą stagnacją, należała się tam za wsze wieki i prawdopodobnie nie będzie tego potrzebować w najbliższych dniach. A nawet jeśli będzie - nie miała do tego chęci. Nie gdy do zrobienia pozostawało tak wiele. Niektóre sprawy nie cierpiały zwłoki.
Przede wszystkim od wejścia musiała rzucić się w wir porządków; teleportowała się nieopodal Evesham z sercem w gardle, zatrwożona myślą, że straciła dom, na który nie dalej jak pół roku wcześniej wydawała niemal wszystkiego swoje oszczędności. Szczęśliwie, wciąż stał cały, choć uchylone w letnim skwarze okna wpuściły do środka całą masę czarnego pyłu, który według jej wiedzy obmył również całe pobliskie miasteczko i zatruł rzekę Avon. Wciąż jednak, porównując się do innych mieszkańców Worcestershire była skłonna przyznać, że bałagan jest najmniejszym problemem. Uprzątnęła wszystko sprawnie, miała wszak różdżkę; zaledwie kilka miejsc wymagało użycia miski z gorącą wodą i środków czyszczących, bo czarne smugi stały się już zbyt utwardzone, zbyt mocno wsiąknęły w drewno lub zwyczajnie obawiała się używać zaklęć, by nie uszkodzić delikatnych elementów swoich uzdrowicielskich przyrządów, tak naiwnie pozostawionych na biurku w gabinecie. W procesie wielkich porządków zdążyła natknąć się na kilka kawałków dziwnego, szkarłatnego metalu - nie zamierzała ich dotykać, wychodząc z założenia, że i tak zaprasza tu Drew, ale gdy jeden z nich skrył się pod warstwą pyłu przypadkiem zmoczyła go wodą i z zaskoczeniem graniczącym z lękiem obserwowała jak metal rozpływa się w ciecz jednoznacznie przypominającą krew.
Ciesz ta jednak dała się już domyć, więc pozbyła się jej całkiem, nie chcąc pozostawiać w domu choćby śladu deszczu meteorów. Pojedynczy, błyszczący odłamek znaleziony pod kanapą przezornie schowała do szkatuły. Gdy była w pełni usatysfakcjonowana stanem swojego salonu odważyła się poinformować Drew listownie, że może ją odwiedzić, jeżeli chce; a był to późny wieczór.
Wciąż jeszcze przyglądała się krytycznie zakamarkom podłogi i wgłębieniom w rysach tapet, kiedy zabezpieczenia nałożone na teren posesji poinformowały ją o pojawieniu się obcej osoby. Z trudem podniosła się z fotela, do którego przysunęła sobie taboret, by wyłożyć na nim nogi; sprzątanie wyczerpało ją fizycznie, wciąż cierpiała, gdy chodziła zbyt długo, i nawet starannie wiązane opatrunki nasączone wywarami przygotowanymi w Mungu nie kryły całkowicie jej upokarzającego kuśtykania. Ta niedogodność miała być tymczasowa, zaledwie do czasu aż przeszczepiona skóra przyjmie się całkowicie, a blizny utrwalą na tyle, by można było walczyć z nimi kosmetycznie - ale jak każda słabość przepełniała ją frustracją. Oparzenia na jej rękach i twarzy zniknęły przez te pięć dni całkowicie, nie pozostawiając żadnych odbarwień - przynajmniej za to mogła podziękować uzdrowicielom - a że obandażowane nogi chowała teraz pod grubymi pończochami i rozkloszowaną spódnicą sięgającą kostek, właściwie nie wyglądała jak kobieta ranna, która w ostatnim czasie cokolwiek wycierpiała.
To jest, nie wyglądałaby gdyby była w stanie normalnie chodzić. I gdyby nie utrata jej pięknych włosów.
Z podcięciem ich do akceptowalnie równego poziomu poradziła sobie jeszcze w szpitalu i teraz dość zgrabnie okalały jej żuchwę; gdy namęczyła się ze szczotką do włosów, była nawet w stanie nieco je podkręcić. Wiedziała, że jest nadal tak ładna jak z warkoczem, ale paliła ją świadomość tego, że to nie była jej świadoma decyzja.
Nieistotne.
Otworzyła Drew drzwi po nieco dłuższej chwili, której potrzebowała, żeby powoli dotrzeć do drzwi; stawiała ostrożne, wyważone i powolne kroki, bo tylko wtedy nie było widać na pierwszy rzut oka, że wciąż kuleje.
- Dobrze cię widzieć, Drew - powiedziała od razu, a potem uśmiechnęła się ze zmęczeniem i opuściła wzrok.
Po prawie całym tygodniu zastanawiania się ile ofiar śmiertelnych zgarnęły meteory (Cornelius rozrysował przed nią zupełnie niezachęcającą wizję sytuacji w kraju) miała olbrzymią ochotę złapać Macnaira za rękę i po prostu go dotknąć. Mając jednak na uwadze niezręczność zachowała dystans wpuszczając go do środka.
I, Merlinie, przecież on nigdy tu nie był, w jej domu, który posiadała od kwietnia. Gościła tu nawet jego kobietę, ale nie jego samego, bo większą część tego roku spędzili permanentnie skłóceni. Głównie z jej winy, lecz tę myśl starała się dziś wyprzeć. Zamiast tego zastanawiała się co pomyśli o jej skromnej, ale niemałej przestrzeni, własnym gabinecie, którego się dorobiła. Prosektorium, o którym mógł nawet nie wiedzieć, i które nieszczególnie chciała mu pokazywać.
- Masz ochotę na kawę albo herbatę? - spytała, zapraszając go więc do salonu i w swoim mozolnym kroku pozostając nieco w tyle; nie dając poznać wyrazem twarzy, że nie robi tego specjalnie. - Mam nadzieję, że nie jesteś głodny, bo nie gotuję, jeżeli nie muszę. - Odgarnęła z twarzy krótki kosmyk włosów.
I pewnie poza wiecznym zapachem lawendy i zmęczeniem na szarej twarzy zupełnie nie przypominała tej Elviry, którą znał - nie, gdy była tak ostrożna, wyciszona i okutana w perłowy sweter i szorstką spódnicę. Ale wszyscy zmieniali się z czasem, a ona nie wylizała jeszcze ran, które otrzymała trzynastego sierpnia i wcześniej.
- Opowiedz mi o Suffolk - poprosiła, bo nie chciała wracać już do przeszłości, ani ich wspólnej, ani jej własnej. Przyszłość malowała się bowiem w aż nazbyt krwistych barwach.


you cannot burn away what has always been
aflame


Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 19.11.24 12:28, w całości zmieniany 2 razy
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]15.02.24 15:48
Nie zapomniałem o naszym ostatnim, nieszczęsnym spotkaniu oraz wydarzeniach, jakie wtem miały miejsce. Mogłem zastanawiać się nad powodami jej zachowania, doszukiwać się jakiejkolwiek logiki i zgodnie ze złożoną obietnicą dopiąć swego, spełnić wolę mieszkańców Suffolk. Dorwać ją, aby publicznie odpowiedziała za swe winy, jednak trzynasty sierpnia zdusił tę chęć, skutecznie odsunął na dalszy plan. Szukała usprawiedliwienia w pradawnej magii, to właśnie w niej dopatrywała się przewinień i choć liczyłbym, że w ciszy własnego domostwa, spokoju zapewnionego przez cztery, tak dobrze znane jej ściany, spojrzy w głąb siebie, przemyśli i wyciągnie słuszne wnioski, nie łudziłem się. Już dawno przestałem wierzyć, że potrafiła się zmienić. Być może niektórzy nabrali się na ładne odzienie, słodki uśmiech i kulturalne słowo – była to przykrywka. Fałszywe opakowanie tego, co zależało jej ukryć przed światem, choć tak naprawdę bardziej to świat pragnął dochować tajemnicy. Być może ograniczałem się w swych myślach, zawężałem grono osób, w których towarzystwie zwykła się obracać, jednakże nie znaliśmy się od wczoraj. Obserwowałem jej pierwsze kroki, dawałem wskazówki, wprowadziłem wprost w sidła przemocy, kałuż czerwonej posoki i wojennego bólu. Otworzyłem drzwi do potęgi, do chwały i możliwości, o których wielu mogło jedynie śnić wszak ja sam do otrzeźwiającego curcio pozostawiałem tę wizję w sferze fantazji. Abstrakcji, jakich unikałem, bo łudzenie się i oddawanie niemożliwym do osiągnięcia pragnieniom było bujdą, marnotrawstwem bezcennego czasu. Ceną za przebycie drogi była lojalność, bezwzględne, bezgraniczne oddanie sprawie i nierzadko godzące w indywidualizm posłuszeństwo. Pokłady szacunku, którego nie potrafiła w sobie odnaleźć. Być może się zachłysnęła, być może krótkowzroczność sprawiła, iż przestała dostrzegać granice. Trudno było znaleźć mi rozsądne wytłumaczenie, podobnie jak ciężko było mi pojąć, dlaczego wciąż wyciągała przeciw nam różdżkę zamiast schować ją za sobą.
Pamiętałem, że teleportowała się w trakcie pojedynku i doskonale zdawałem sobie sprawę czym to groziło. Nazwałbym ją tchórzem, lecz zbyt wiele razy wykazała się odwagą. Nie brakowało jej waleczności, szeroko rozumianej siły i umiejętności. Kolejny raz wykazała się niesubordynacją, co postanowiłem zachować dla siebie – zważywszy na obrażenia, jakie z pewnością były nauczką- jednakże zamierzałem o tym dziewczynie przypomnieć. Do czasu, kiedy na festiwalu uświadomiłem sobie jak wielkie szczęście miała i zdałem sprawę, że te naprawdę było wobec niej łaskawe. Los zdawał się igrać ze wszystkimi, ale nie z nią. Dlaczego?
Wieści Corneliusa miały to zmienić, udowodnić, że nikt nie mógł mieć dziewięciu żyć niczym cwany kuguchar, jednak i tym razem postawiła na swoim. Nie życzyłem jej śmierci, nie przyszło mi to nawet do głowy, lecz byłem pod wrażeniem sprzyjającej jej fortuny. Unikałem dopytywania o powagę ran – skoro tak szybko byli skorzy ją wypuścić, to stan musiał się ustabilizować. W końcu uzdrowiciele byli wówczas na wagę złota i nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby doświadczonym medykiem kosztem innego czarodzieja, jaki potrzebował pilnej pomocy.
List wyszedł spod mej dłoni dość spontanicznie. Nie spodziewałem się, że równie szybko przyjdzie nam się spotkać, jednakże było mi to na rękę - musiałem zakopać wojenny topór. Była mi potrzebna. Zapukałem donośnie do drzwi i już po chwili ujrzałem dziewczynę, która – o dziwo – na pierwszy rzut oka nie wyglądała na chorą. Dopiero, kiedy padły pierwsze słowa i wygięła wargi w nieznanym mi wcześniej uśmiechu, zrozumiałem że tym razem naprawdę przeszła trudną rekonwalescencję. Właściwie to nadal ją przechodziła. Pod odzieniem mogła ukryć rany, ale nie zmęczenie.
-Tym razem spadłaś na trzy łapy?- uniosłem kącik ust przekraczając progi jej domu. Rozejrzałem się z niemałą ciekawością, bowiem wcześniej nie przyszło mi gościć w jej nowych czterech ścianach. -Witaj Elviro- dodałem, po czym ruszyłem w kierunku salonu, gdzie rozsiadłem się na jednym z wygodnych foteli. -Herbaty?- zdziwiłem się. Od kiedy to piliśmy ziółka? -Nie masz czegoś mocniejszego?- nie musiałem przy niej nikogo udawać, a zatem kulturę zostawiłem za drzwiami.
-Lepiej opowiedz mi jak się trzymasz- pominąłem temat Suffolk. Jeszcze za wcześnie, aby opowiadać o nurtujących kwestiach i wszystkich nieszczęściach, jakie dopadły mieszkańców hrabstwa. -Czy mi się wydaje, czy ty- spojrzałem na nogi. Przemieszczała się bardzo wolno, za wolno jak na siebie. Może winą był brak sił?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Pokój dzienny [odnośnik]18.02.24 22:14
Zdawało się, że niezależnie od tego jak wiele czasu spędzą daleko od siebie, jak wiele dni upłynie jej bez dźwięku jego głosu i bez zastanawiania się nad tym co akurat robi (bo przestała sobie na to pozwalać już dobry czas temu), wciąż wystarczy, że spojrzy na nią tymi cholernymi piwnymi oczami w ten cholerny, cholerny sposób, który zwykł ją kiedyś hipnotyzować. Tylko spojrzy i natychmiast przejrzy jej blefy, wszystkie rzeczy, które choćby zamierzała przed nim ukryć. Mogła przesadzać, mogła nie doceniać faktu tego jak niezwykle wyraźne piętno odcisnął na jej ciele ostatni tydzień (niektórych rzeczy nie mógł zakryć ani makijaż, ani spódnica do ziemi, ani nawet maska beznamiętności), ale to nie zmieniało faktu, że osłabiał ją w sposób, który zwykle irytował ją i nęcił zarazem.
Dzisiaj przyjęła tę słabość, to poczucie emocjonalnej nagości, z akceptacją wystarczająco spokojną, by szybko spłynęło jej po karku, pozostawiając co najwyżej melancholijne rozbawienie. Naprawdę wiedział o niej dużo, czy tylko to sobie wmawiała? Merlinie, nawet tego nie potrafiła stwierdzić z całą pewnością.
- Na cztery. Z płonącego dołu wygrzebałam się na czworakach, dziękuję, że pytasz - odpowiedziała cicho, nadal uprzejmie, ale z tą nutą znajomej ironii, w której nie ostał się już jednak nawet cień pogardy. - Hmm, wiesz... - Musiała urwać, bo nie była w stanie dojść do salonu tak szybko jak on, nie dlatego, że był od niej wyższy; ani nawet dlatego, że wszedł do jej domu jak do siebie. Z każdym kolejnym drażliwym krokiem dochodziła do wniosku, że zaproszenie Drew od razu po wyjściu ze szpitala być może naprawdę było błędem. Tak bardzo ucieszyła się z powodu jego listu, tak euforycznie pozwoliła sobie na impulsywność, że teraz sprawiała wrażenie słabej. Nie mogła dopuścić, by wyszedł stąd z takim wrażeniem. Uzdrowiciele zapewniali ją, że zacznie chodzić normalnie już wkrótce. Hector obiecał się temu przyjrzeć. Wyrżnie ich wszystkich, z Valem włącznie, jeżeli ją okłamali. - Wiesz, właściwie to mam tylko gin i dobre wino. Czerwone. Co preferujesz? Gin jest wasz, Igor przyniósł go z miesiąc temu. Ja z zasady zrezygnowałam z picia... - ale z tobą mogłabym się napić lampki wina, miała na końcu języka, ale go przygryzła. Picie z Macnairem jeszcze nigdy nie przyniosło jej niczego dobrego. - Wypiję herbatę z miodem, ale ty się nie krępuj. - Opadła na swój fotel tak szybko jak tylko do niego dotarła i zdecydowała, że nie będzie się upierać jak jakiś mugol; nachodziła się dzisiaj sprzątając dość, by móc uznać, jak Primrose, że zasłużyła na odpoczynek. Butelki, kieliszki i imbryk przywołała więc na stół z pomocą Accio, tak samo jak swoją posrebrzaną papierośnicę z syczącym wężem.
Uniosła brew, kiedy Drew zamiast przejść prosto do rzeczy (tego by po nim oczekiwała, biorąc pod uwagę ich poprzednie spotkanie) spytał ją po prostu... jak się czuje. Na ustach zabłąkał jej się niewielki uśmiech, gdy wsunęła w nie papierosa i gestem gościnności rzuciła mu nad stołem papierośnicę, wierząc, że jest dość zręczny, by ją złapać. Przez moment czuła się prawie tak jakby nadal byli przyjaciółmi, ale mina jej zrzedła, kiedy zwrócił uwagę na jej oczywisty problem. Czego w ogóle oczekiwała? Że będzie ślepy?
- Cóż, ziemia eksplodowała mi pod nogami, potem zaczęłam płonąć... powiedziałabym, że biorąc pod uwagę całokształt, jest nawet nieźle - Wypuściła z ust nieco dymu i sięgnęła po filiżankę, kciuk dłoni trzymającej fajkę opierając na moment przy nasadzie nosa. - Cornel nie odbiegał dalece od prawdy, gdybym zemdlała z bólu, pewnie bym umarła... ale wiesz, to nie w moim stylu. - Wiedział, a ona starała się powstrzymać chłodny dreszcz próbujący wpełznąć jej na plecy na myśl o tym jak blisko śmierci się otarła. - Właściwie mogłam jeszcze zostać w Mungu, uzdrowiciel zaręczał, że stosując opatrunki i eliksiry, które mi dali, za tydzień nie będzie mnie już nic boleć przy chodzeniu, że będę biegać, itede itepe... ale skoro przeszłam przez wszystkie zabiegi i przeszczepy tam, opatrunki mogę zmieniać sobie sama. Będąc w domu przynajmniej jestem w stanie coś zaplanować, czymś się zająć. Mung jest tak przeciążony, że myślałam, że stracę tam rozum... - Kolejna chmurka dymu, mniejsza i chwilowe milczenie przesycone zadumą. - Nie zazdroszczę im. A ty? - zmieniła nagle temat. - Wyglądasz dobrze. Warownia ucierpiała? Irina, Igor? Reszta? Nie miałam jeszcze okazji przetrząsać nekrologów - miała nadzieję, że jej gorzki, czarny humor nie trafi na grunt świeżej żałoby.
Merlinie, oby nie.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]05.04.24 23:19
-Chyba jednak na trzy, skoro tak się wleczesz- rzuciłem obróciwszy się przez ramię, kiedy to znacznie zwiększyła się dzieląca nas odległość. Zwykle nie odstępowała mnie na krok, a dziś? Dziś zdawała się nie mieć na to siły, choć szczerze wątpiłem, aby winowajcą było głownie zmęczenie. Nie bez powodu znalazła się w Mungu, nie bez przyczyny Sallow założył jej śmierć i zdecydował się tę informację przekazać. Byłem przekonany, że na szlaku doznała poważnych obrażeń i choć czas rekonwalescencji nie był nader długi, to mógł wynikać jedynie ze stanu niezagrażającemu życiu i konieczności zwolnienia miejsca. Poszkodowanych było wielu, nie łudziłem się, że wszyscy trafili do szpitalnego łóżka bezpośrednio po katastrofie. Zmuszeni byli czekać nawet jeśli czasu nie pozostało im zbyt wiele.
-Co to znaczy z zasady? Zrezygnowałaś dla poprawy wizerunku?- zaśmiałem się pod nosem mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. Już wcześniej zaobserwowałem, że znacznie bardziej zaczęła przykładać wagę do własnej aparycji, ale coś mi podpowiadało, iż było to na pokaz niżeli faktyczna, wewnętrza zmiana. Było to w ogóle możliwe, żeby w tym wieku – oczywiście nie ubliżając – zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni? Wątpliwe, acz nie twierdziłem, że niemożliwe. Nigdy nie byłem do tego zmuszony i całe szczęście, bowiem nie przyniosłoby to żadnego efektu – było mi dobrze we własnej skórze i nawet teraz, gdy musiałem o wiele bardziej uważać, byłem po prostu sobą. -Przy mnie nie musisz udawać, choć nie ukrywam, że w towarzystwie zdecydowanie na plus- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Wielu uważało, że powinna nauczyć się dobrych manier, lecz ja wychodziłem z założenia, iż o wiele prościej i szybciej byłoby nauczyć ją trzymania języka za zębami oraz różdżki za pazuchą. Ładna kiecka nie mogła wykształcić w niej szacunku do Rycerzy, a przede wszystkim ich dowódców, a przecież rozchodziło się głównie o to. -Wino- przechyliłem głowę i pokręciłem nią w geście zaprzeczenia. -W takim razie niech będzie herbata- bo przecież nie poprosiłbym o gin, który wręczył jej Igor. Moment. Igor? -Czyli już się znacie- zaśmiałem się pod nosem i sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki po piersiówkę. Całe szczęście, że była pełna.
-Mogę wiedzieć skąd? Nie ukrywam, że jestem nieco zaskoczony- był młody, a zatem wątpiłem, by posłał jej list z informacją o swoim powrocie.
Powstrzymałem się przed komentarzem odnośnie sytuacji w Suffolk, choć nie było to łatwe – przyszedłem tu jednak w konkretnym celu i zamierzałem go osiągnąć. Absurdalna wymiana zdań oraz argumentów nie mogła w tym pomóc, a szczerze wątpiłem, iż pochyli głowę i przyzna się do błędu. Pominąłem też kwestię związaną z nowopoznaną, młodziutką blondynką, a mianowicie jej drogą kuzynką, bowiem przeczuwałem, że i ta nie uraczyła ją informacją o przypadkowym spotkaniu.
Złapałem papierośnicę i idąc za gospodynią sięgnąłem po jednego z papierosów, którego od razu odpaliłem pocierając palcami jego kraniec. Oparłem się wygodniej o oparcie fotela i wbiłem w nią spojrzenie wyraźnie dając znać, że oczekiwałem odpowiedzi. Zależało mi dowiedzieć się jak się czuła oraz ile czasu zajmie jej powrót do pełni sprawności – być może ta nie była potrzebna do uzdrowicielskiej misji, ale przecież nie mogłem tego wiedzieć. Była mi to sztuka zupełnie obca.
Ściągnąłem brwi słysząc o trawiących jej ciało płomieniach, ale nic nie mówiłem. Pozwoliłem na to dziewczynie sam jedynie zaciągając się nikotynowym dymem. Wolną dłonią przesunąłem wzdłuż brody i z cichym westchnięciem nachyliłem się, aby strzepać dym do popielnicy. -Nawet gdybym kiedykolwiek próbował cię zabić, to obawiam się, że z twoim szczęściem okaże się to niemożliwe- zaśmiałem się pod nosem powróciwszy do wcześniejszej pozycji. -Czyli to- wskazałem dłonią jej włosy -wymuszona zmiana? Do twarzy ci- nie sięgnąłem po kłamstwo. Naprawdę dobrze się prezentowała.
-Żyjemy- odparłem na pytanie o członków rodziny. Pokrętnie cieszyłem się, że Irina towarzyszyła mi tamtej nocy, bowiem gdyby plan nie doszedł do skutku z pewnością podążałaby tamtym szlakiem. -Warownia pozostała w jednym kawałku, lecz reszta- prychnąłem pod nosem i pokręciłem lekko głową. -Jest gorzej niż zakładałem. Potrzebuję twojej pomocy- dodałem nie chyląc się po półśrodki. Właściwie zwykliśmy mówić wszystko wprost, a zatem dlaczego dziś miało być inaczej? -Pozostaje pytanie czy zdrowie ci na to pozwoli- musiało, ale tego już nie powiedziałem głośno.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Pokój dzienny [odnośnik]11.04.24 21:21
Chęć wywrócenia oczami naszła ją nagle, ale naturalnie; pamięć mięśniowa sama zmuszała jej twarz do wyrazu wrogiego rozbawienia za każdym razem, gdy ktoś ocierał się zbyt blisko o jej słabości lub obawy. Powstrzymała ten odruch w ostatniej chwili przymknięciem powiek i westchnieniem. Wygładzenie zmarszczonych brwi i wściekle zaciśniętych zębów kosztowało ją więcej. Tak naprawdę wcale nie była na niego zła o to, że wytyka jej tymczasowe kalectwo. Była zła na własne ciało za to, że jest tak kruche. Na siebie za to, że nie potrafiła zmusić nerwów do ignorowania bólu. Że nie była niewzruszona i niepokonana.
Tyle że nikt nie był. Poza Czarnym Panem.
- Może i na trzy - przyznała w końcu cicho, siląc się na zrezygnowany uśmiech. Gdyby był bliżej pewnie dodałaby coś więcej, ale dotarła do salonu z opóźnieniem, a on zdążył rozłożyć się na jednym z foteli. Nawet w jej własnym cholernym salonie sprawiał wrażenie jakby był panem na włościach. Czy zawsze widziała go w ten sposób? Nie, kiedyś razem zachlewali się w trupa. - Ale lepsze to niż nic. Poradziłam sobie bez ręki, poradziłabym sobie też bez nogi - Choć zimny dreszcz przeszedł ją wzdłuż blizny na kręgosłupie na samą myśl o tym, że naprawdę mogła tak skończyć. Niewiele brakowało.
Pokręciła głową i zaśmiała się wraz z nim, kiedy wytknął jej zmianę wizerunku. Wyglądała dziś porządniej, bo nie chciała sprawiać wrażeni chorej, a ciężka spódnica skrywała opatrunki. Kiedyś biegała w spodniach i męskim płaszczu; i wytykano ją palcami. Teraz ubierała się w ten sposób tylko, gdy wyruszała w miejsca, w których spodziewała się walki. Bo nadal czuła się wówczas najswobodniej.
- Zrezygnowałam z alkoholu, żeby mieć większą kontrolę nad tym co robię. Już mi się nie podoba, kiedy coś mi ją odbiera - odparła, tylko połowicznie zgodnie z prawdą. Mimowolnie pomyślała też o Cieniach, o demonach, o ich wpływie na jej emocje i myśli. Zbyła jednak to niewygodne wspomnienie, od którego cierpła jej lewa ręka. - Wiem, że nie muszę. Ale nie udaję. - Ciche syknięcie papierosa odpalonego palcami było tego dowodem. Czarodziejskie fajki nie produkowały aż tyle dymu, a mgliste obłoczki wydostające się z jej ust szybko niknęły w ciepłym świetle zachodu wpadającym do salonu przez szparę w zasłonach. Atmosfera była niemal... ciepła. Rodzinna. - A więc herbata - Niedbałym ruchem różdżki zalała liście wrzątkiem i przelała napar do kubków, które przylewitowały do nich z kuchni. Spodziewała się, że nie będzie jej pił, więc nie była wybredna w wyborze smaku. Kolejne ciche parsknięcie rozbawienia wyrwało jej się, gdy zobaczyła w męskiej dłoni znajomą piersiówkę. Otóż to. - Mhm, znamy - Nie była zaskoczona, że zapytał o Igora, nie okazała też zażenowania. Ostatecznie, w jej spotkaniach z synem Iriny nie było niczego zdrożnego. - Sekcje zwłok zainteresowały go jeszcze kiedy bywałam częściej w domu pogrzebowym. Uczę go anatomii w wolnych chwilach. Przyda mu się to, jeśli nie w rodzinnym biznesie, to w walce. - Zawsze uważała, że znajomość ludzkiego ciała jest podstawą nie tylko medycyny, ale też skutecznego morderstwa.
Wszak niewielu czarodziejów posiadło moc rzucania zaklęć niewybaczalnych. Choć sama próbowała wielokrotnie wyrwać ze swojego serca dość nienawiści i mocy, by zabić Avadą Kedavrą łapane w ogrodzie zwierzęta, nie zdołała jeszcze zrobić nic więcej ponad ogłuszeniem ich. Frustrowało ją to. Z klątwą tortur nie miała przecież większego problemu; ale jej domeną był wszak ogień, paląca furia. Cruciatus wymagał zaledwie tego chaosu, który już w sobie nosiła, natomiast celowe i bezlitosne zabójstwo - bezdusznej, chłodnej i wyrachowanej precyzji.
Kiedyś jej się uda.
- Poza tym, lubię go - dodała spontanicznie, wyrywając się z mrocznych rozmyślań i wzruszając ramieniem. Papieros w jej dłoni nikł w oczach, choć paliła go powoli. - To ambitny chłopak. Liczę na to, że wkrótce zasili nasze szeregi - Była ciekawa co Drew może mieć do powiedzenia na ten temat; Igor nie wydawał się chętny, by się określać, choć nigdy też nie posądziłaby go o zdradę.
Słuchał jej uważnie, gdy mówiła; schlebiało jej to, ale również... peszyło. Patrzyła mu wprost w oczy tylko na początku, potem błądząc na dłoń przesuwającą się po twardej szczęce, na cienką strużkę dymu z papierosa. Zaśmiała się, gdy wspomniał o jej szczęściu, trochę bardziej nerwowo niż wcześniej. Nie dlatego, że naprawdę wierzyła w to, że mógłby ją zabić; miał na to już wiele okazji. Jej nerwowość miała proste, kobiece korzenie i stłamsiła ją tak szybko jak mogła, licząc, że nie jest zarumieniona. Nie powinna. Już nie.
- Masz trochę racji. Jestem zbyt uparta, by dać się schwytać śmierci. Może nawet nieśmiertelna - powiedziała żartobliwie, choć jakaś jej część przyczepiła się do tego słowa z zaborczą desperacją. Oddałaby wszystko, każdego przyjaciela, całą swoją rodzinę, całe złoto, nawet własną godność, byleby tylko nigdy nie umrzeć. Co za szkoda, że było to zupełnie nierealne. - Tak, włosy mi spłonęły. Szczęśliwie nie całkiem, bo nie da się magicznie odtworzyć tego co pochłonął ogień. Dziękuję... że to mówisz - Skomplementował ją, a ona znów nie wiedziała dlaczego to robi. Dlaczego jest tak nęcący jak zawsze na chwilę przed tym gdy ją od siebie odpychał. Nie mogła dać się na to znów nabrać. - Zaczynam się już przyzwyczajać. Kto wie, być może ta metamorfoza jest tym czego potrzebowałam - dodała bardziej wyważonym, chłodniejszym tonem i zgniotła resztki papierosa w srebrzystej popielniczce. W miarę niknięcia słońca za horyzontem w domu robiło się coraz ciemniej, więc wymamrotanym zaklęciem odpaliła świece na komodach i stole. - Belvina też? - dopytała, po chwili dopiero przypominając sobie, że ją pominęła, być może instynktownie. W jej głosie jednak nie dało się wyczytać żadnej negatywnej emocji.
Wyprostowała się, kiedy przyznał, że jej pomoc będzie konieczna. Wychyliła się nieco z fotela, opierając łokcie na kolanach, a potem zmarszczyła brwi z powagą. Przez dłuższą chwilę milczała.
- Zawsze masz moją pomoc, w każdym zakresie, który jest dla mnie możliwy - przyznała z przeciągłą ostrożnością. - Jestem do twojej dyspozycji. Jak mówiłam, uzdrowiciele zapewniali, że do tygodnia chodzenie przestanie sprawiać mi problem. Ale to bez znaczenia. Nie jestem niesprawna, po prostu mnie boli, ale ból jeszcze nigdy mnie nie zatrzymał. - Musiała się jednak zreflektować, dręczona fantomowym spojrzeniem Primrose. - Nie nadaję się... jeszcze... do walki. To kwestia czasu. Ale moja wiedza, moja biała magia, moja praca... oferuję wam wszystko - W ostatniej chwili powstrzymała się przed powiedzeniem, że oferuje to jemu.
Ostatecznie zupełnie nie chodziło o ich martwą przyjaźń, ale o przyszłość kraju. I na tym powinna się skupić.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]17.06.24 18:22
Zmierzyłem ją bezwstydnie wzrokiem i lekko przechyliłem głowę. Palcami wystukałem o podłokietnik tylko sobie znany rytm skupiając się wypowiedzianych przez nią słowach. Nie mogłem się z nimi nie zgodzić; była twardzielką i zapewne dopiero utrata głowy powstrzymałaby ją przed działaniem - z wiadomych przyczyn. -Zapewne i bez obu nóg byś sobie poradziła- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu, po czym wcisnąłem się nieco bardziej w oparcie wygodnego fotela.
-Zabrzmi to abstrakcyjnie, ale pić trzeba z głową. Mi ognista pomaga, wyostrza zmysły i poszerza pole widzenia na pewne działania oraz rozwiązania- odparłem pewnie się powtarzając, bowiem prawdopodobnie rozmawialiśmy już o tym wcześniej. Gdy okiennice zakrywane były kotarami wyłączałem zdrowy rozsądek i traktowałem alkohol, jako jednego z towarzyszy wieczoru, jednakże gdy szykowała się misja tudzież jakiekolwiek inne ważne spotkanie po prostu go dawkowałem. Znałem swoje możliwości oraz – zwykle – potencjalnych rozmówców, dlatego wiedziałem kiedy powiedzieć stop. Granica była niezwykle wąska i przekroczenie jej nigdy nie kończyło się dobrze, dlatego może i lepiej, że odpuściła stawiając na zdrowy rozsądek, a przede wszystkim trzeźwy osąd. Pozostawało pytanie czy przyniosło to oczekiwane efekty i rezultaty? -Nie namawiam- uniosłem dłonie w obronnym geście. Nie zamierzałem, pozostało mi uszanować jej decyzję. -I oczywiście nie zamierzam- krępować się rzecz jasna.
Z grzeczności ująłem w dłoń kubek z herbatą i mimowolnie zerknąłem do jego wnętrza. Pewnie nawet nie musiałem udawać, że nie zadowoliła mnie jego zawartość, ale żeby nie być nadto wymagającym gościem – w końcu nigdy takowy nie byłem – przechyliłem piersiówkę i wlałem nieco jej zawartości. -Perfekcyjna- odparłem upijając zawartości. Lepsza była bez dodatków ziół, ale cóż zrobić.
Zaciekawiła mnie kwestia jej znajomości z Igorem, dlatego z uwagą słuchałem kolejnych słów. Uczyła go anatomii? Ciekawe, nie sądziłem, że ta dziedzina leży w kręgu jego zainteresowań, aczkolwiek patrząc pod kątem prowadzonego przez Irinę biznesu, to nie było szczególnie zadziwiające. Chciał się przydać na coś matce? Nie widziałem go jako osoby, która przeprowadza sekcję, bo wydawało się to naprawdę trudną sztuką, choć z drugiej strony też nie miałem powodu, aby z góry go przekreślać. W końcu przyszło mi już słyszeć o nim wiele pochwał. -Lubisz- powtórzyłem po dziewczynie z kpiącym uśmieszkiem czającym się w kącikach ust. Właściwie od razu zakryłem go trzymanym w dłoni kubkiem, którego zawartości ponownie zasmakowałem. Z każdą chwilą mieszanka wydawała się coraz lepsza. -Jest to nieuniknione. Prędzej, niż później- skwitowałem kwestię jego dołączenia do zaszczytnego grona mającego prawo nazywać się Rycerzami Walpurgii. Liczyłem na jego umiejętności, zaangażowanie i waleczność. Podobnie jak Irina pokładałem w nim nadzieje, czego zapewne nawet nie był świadom, bowiem nie przyszło nam jeszcze dyskutować o tym otwarcie. Uzbroiłem się w cierpliwość; postawiłem na obserwację oraz analizę i dopiero po nich mogły nadejść kolejne kroki. Wszystko leżało w jego rękach – nie zamierzałem pchać go na siłę do przodu, ani uzmysławiać, kiedy powinien zwolnić. Sam musiał nabrać wprawy, zahartować umysł i ciało. Macnairowie nie trzymali nad żadną głową ochronnego parasolu.
Przechyliłem nieco głowę i uniosłem brew na to jakże odważne wyznanie, choć zdawałem sobie sprawę, iż jedynie żartowała. -Nieśmiertelność nie ma swej ceny, wielu jest gotów oddać za nią wszystko inne, więc unikałbym publicznych przechwałek- zaśmiałem się pod nosem, po czym nachyliłem, aby strzepać popiół do papierośnicy. -Jednak po starej znajomości możesz mi uchylić rąbka tajemnicy? Jak to osiągnęłaś Elviro?- brnąłem w ten absurd z naprawdę błahego powodu. Widziałem, że potrzebowała oddechu, pospolitej rozmowy o pogodzie i być może nieco pewności siebie, którą mogła – choć znając jej charakter niekoniecznie miało to miejsce – stracić pośród jęzorów ognia. Otarła się o śmierć, nie znałem czarodzieja, który przeszedłby obok własnego losu obojętnie.
-W takim razie znalazłaś już jeden dobry aspekt tamtej sytuacji, rozglądamy się za kolejnymi?- uniosłem kącik ust wcale nie oszukując w kwestii włosów. Przyzwyczajony byłem do zupełnie innej fryzury, ale w tej prezentowała się nieco dojrzalej i gdyby nie świadomość powodów, to pogratulowałbym jej tej decyzji. Kobiety miały na punkcie własnego wyglądu bzika, a zatem liczyłem, że komplement wpłynie pozytywnie na jej samopoczucie.
Belvina, no tak. Musiało paść to pytanie. -Pozostała u siebie- stwierdziłem sucho fakt. Nie rozmawialiśmy od pamiętnej wyprawy łódką i nie miałem pojęcia czy wyszła cało z ostatnich wydarzeń, jednak żadne alarmujące wieści nie doszły moich uszu. Wielu wciąż było przekonanych, że tworzymy parę, a zatem gdyby było coś nie tak, to z pewnością bym wiedział – a przynajmniej miałem taką nadzieję. Nie życzyłem jej źle, wręcz przeciwnie.
-Potrzebuję twojej różdżki do pomocy rannym, nie walki- odparłem, po czym upiłem ziół zmieszanych z trunkiem. -Jednak rozumiem konieczność rekonwalescencji, zadbaj wpierw o siebie- niewielu było uzdolnionych uzdrowicieli, dlatego nie mogliśmy ryzykować. -Musisz mi tylko obiecać, że postarasz się utrzymać swoje- ściągnąłem brwi starając się dobrać właściwie określenie -emocje na wodzy- sprecyzowałem.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Pokój dzienny [odnośnik]26.07.24 23:39
Ciche parsknięcie, wywrócenie oczami - wiele robiła, by sprawiać wrażenie sfrustrowanej, ale uśmiech ciągnący za kącik ust rozbijał to wrażenie w pył. Być może tak było nawet lepiej; może dawno już powinna przestać zasłaniać się złą miną i jadem, maskami, które przynosiły jej więcej szkody niż pożytku. Pewność, że może czuć rozbawienie - słodko-gorzkie, choćby ironiczne - nawet wówczas, gdy jej duma została dotknięta, nawet wtedy, gdy wciąż czuła żal... cóż, tego rodzaju stoicyzm był czymś czego pożądała od dawna, był wyzwalający. Nie była pewna, w którym dokładnie momencie zaczęła na powrót czuć się w towarzystwie Drew tak swobodnie jak to było na samym początku ich znajomości. Tak lekko, tak... właściwie. Może gdy zaakceptowała, że nigdy nie zamierzał jej kochać - i że to żałosne ścigać coś co z każdym krokiem coraz wyraźniej ulatnia się w dym.
- Gdybym wiedziała, że oferujesz terapię dla alkoholików, przyszłabym do ciebie już dawno - powiedziała cicho i tak, żartobliwie. Nie skomentowała poprzedniego pochlebstwa, bo było zbyt mrożące krew w żyłach, by chciała je sobie wyobrażać. - To nie ma znaczenia - przyznała jednak zaraz z westchnieniem i pokręciła głową. - Nie zamierzam na razie do tego wracać. To nie znaczy, że nie piję zupełnie nic, bywa, że sięgam po lampkę wina, ale tylko w specjalnych sytuacjach - Jeżeli była to sugestia, że jego wizyta w jej domu nie była specjalną okazją, to była ona nieświadoma; w jego przypadku chodziło o coś więcej. Nie chciała znów przypadkiem powiedzieć czegoś, czego mogłabym potem żałować.
Obserwowała przez zmrużone powieki jak przelewa zawartość piersiówki do parującego kubka herbaty, a potem spojrzała niechętnie na swój własny; palące mrowienie w klatce piersiowej jasno dawało znak, że sama uważała swoje ziółka za niezadowalające, ale z niebywałą dla siebie wstrzemięźliwością po prostu upiła łyk gorącego naparu i z przechyloną głową kontynuowała ich drobną wymianę zdań, która ewidentnie miała być zaledwie preludium do jakiegoś głębszego sedna.
- Lubię. Miewam znajomych. Miewam nawet przyjaciół. - Uniosła wyzywająco jedną brew, a jej błękitne tęczówki na krótką chwilę zasnuła cienka jak lód warstwa chłodu. - Nieuniknione. To ciekawe słowo. Sugeruje, że ty... lub może on wolelibyście inaczej - Drobny akcent na ostatnim słowie sugerował pytanie, ciekawość. Dotąd nie rozmawiali o tym z Igorem wprost, nie mogłaby ocenić, jakie są jego krótko i długoterminowe plany po tak prędko zakończonym zawieszeniu broni.
Rozmowa o nieśmiertelności, choć narosła z pragnień, do których nie śmiała przyznawać się nawet przed lustrem, by nie dawać sobie fałszywej nadziei, dość szybko nabrała sarkastycznego brzmienia; jak większość ich rozmów, taką w końcu mieli naturę. Zamiast jednak kontynuować docinki, zaledwie odchyliła głowę i przesunęła starannie przyciętymi paznokciami po ustach. Zwykle piłowała je ostrzej, ale pielęgniarki w Mungu zepsuły jej to zanim zdążyła odzyskać przytomność.
- Czy nieśmiertelny człowiek musi obawiać się publiki? - przygryzła wargę w zastanowieniu, ledwie powstrzymując się przed przygryzieniem też własnego paznokcia; wyzbyła się wszak tych nieeleganckich tików. - Po starej znajomości powiem ci, że gdybym w istocie znała ten sekret - a może tak jest, kto wie? - nie zdradziłabym go nikomu, nawet tobie. Po co miałabym ryzykować wykreowanie potężnego wroga? Nieśmiertelny czarodziej prędzej czy później przejmie władzę nad światem, to prawdopodobieństwo. Wszyscy jego wrogowie, wszyscy jego przeciwnicy wymrą. Władza absolutna smakuje każdemu i nie da się jej podzielić. - Wzruszyła ramieniem, spoważniała. - Nie aspiruję do władzy absolutnej - dodała ciszej, bo co innego byłoby zdradą. Byłoby... cóż, byłoby niemożliwe. - Przynajmniej nie za waszego życia - dodała jednak z pokrętnym uśmieszkiem, próbując oddać tematowi nieco frywolniejszego tonu, bo od tego wszak zaczęli i na tym powinni skończyć.
Uśmiechnęła się, opuściła sugestywnie wzrok i nawinęła na palec lok krótkich włosów, złotobiały w gasnącym słońcu. Potrafiła pomyśleć o przynajmniej jednym naprawdę pozytywnym aspekcie tej obrzydliwej sytuacji; choćby to, że napisał do niej, gdy leżała w szpitalu, że chciał jej dać szansę i wybaczyć - tak w każdym razie interpretowała jego dzisiejsze zachowanie. Ale nie zamierzała już wypowiadać takich myśli głośno.
Jej rysy wyostrzyły się jednak, a spojrzenie stwardniało na jego, obiektywnie obojętną, reakcję na fakt, że Belvina za nim nie poszła. Czyżby kłopoty w raju? Zadałaby to pytanie wprost, gdyby była pijana, a tak uniosła tylko filiżankę do ust i zamyśliła się. Czy coś ich poróżniło? Czy Belvina okazała się nie dość dobra dla namiestnika Suffolk, a może to namiestnik Suffolk nie traktował jej tak jak zdawała to sobie wyobrażać? Nie mogła odmówić sobie na wpół skrytego uśmieszku podłej satysfakcji. Przecież domyślała się, że kobiet, które będą w stanie nadążyć za kimś takim jak Drew jest niewiele. I choć sama była taką kobietą, wiedziała już, że Macnair jej nie chciał.
Milczała jednak, być może więc uzna temat za skończony. Mogła zaspokoić swoją ciekawość w inny sposób, później.
- W pomocy rannym jestem najlepsza - przyznała, po części nieskromnie, a po części wręcz przeciwnie; musiała przy tym zaakceptować fakt, że choć zaciekle studiowała mroczne sztuki, nie była tak biegła w walce jak śmierciożercy czy ich najbliżsi towarzysze. Pomijając nawet niekorzystny stan zdrowia. - Pojawię się w Suffolk tak szybko jak tylko będę mogła - odpuściła kłócenie się o to, że czas na rekonwalescencję nie jest jej potrzebny; wiedziała, że i tak opuści dom i łóżko już za kilka dni, w innym wypadku postrada zmysły.
I choć zacisnęła zęby słysząc ostatnie zdanie, choć miała chęć uciec wzrokiem, utrzymała jego spojrzenie z wysoko uniesioną brodą.
- Wiem. Nikogo nie skrzywdzę niesprowokowana. Obiecuję.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach