Pokój dzienny
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój dzienny
Niezbyt duże pomieszczenie od samego początku pełne było bibelotów, figurek i kwiatów pozostawionych przez zbiega. Elvira pozbyła się niemal wszystkich, pozostawiając salon względnie schludnym. Na jednej ścianie znajduje się kominek, lecz niewystarczająco szeroki, aby dało się podłączyć go do sieci Fiuu, na co właścicielka wcale nie narzeka. Odrapane meble nie przeszkadzają jej, bo z własnej kieszeni zorganizowała kilka wygodnych, białych foteli i jedną kanapę. To tutaj przyjmuje gości, jeżeli już jakichś zaprasza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-Fakt, że jako jedna z nielicznych wyprowadziłaś mnie z równowagi nie oznacza, że drzwi mojego domu są dla ciebie zamknięte- odparłem unosząc wymownie brew. Mieliśmy za sobą pewne niesnaski, napsuła mi krwi i zapewne ja sam nadepnąłem jej na odcisk, jednakże szanowałem ją i gdyby tylko potrzebowała pomocy, to zapewne mogłaby na nią liczyć. Cechowałem się wyjątkowo mocno ograniczonym zaufaniem do ludzi, jednakże ona znajdowała się po tej dobrej stronie barykady pomimo swych wybryków. Wierzyłem, że była oddana sprawie, a przede wszystkim mi, jako człowiekowi nie dowódcy, którego rozkazu nie mogłaby znieważyć. Niejednokrotnie to udowodniła, czasem nawet odnosiłem wrażenie, iż w pewien pokręcony sposób podążała za mną i była wdzięczna za drogę, jaką przed nią otworzyłem. -W takim razie uznajmy to za okazję. Nie nazwę tego pojednaniem, bo tak powinno nazywać się co drugie nasze spotkanie, ale może- oparłem palec o brodę i zastanowiłem się przez moment. -Opijmy twoje trzecie życie- zmarszczyłem brwi. -Trzecie prawda?- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu, po czym ponownie upiłem ziół z dodatkiem ognistej. -Będzie to nasza mała tajemnica- nachyliłem się nad stołem i rozejrzałem na boki. -Nikomu nie powiem- szepnąłem, a następnie wyprostowałem i ułożyłem prawą rękę w okolicy serca w jednoznacznym geście.
-Miewasz przyjaciół? Interesujące. Zawsze zastanawiałem się kim oni tak naprawdę są. Powiernikami, którym powierza się sekrety, by potem słyszeć plotki w innym towarzystwie? Ludźmi od częstych spotkań? Drinka? Nasuwa mi się zatem pytanie, w jakich kategoriach postrzegasz mnie- uniosłem na nią wzrok, a wraz z nim kącik ust. Nie drwiłem, byłem ciekaw jakie miała kryteria, jak to rozróżniała. Sam używałem tego słowa względem dwóch, może trzech osób, aczkolwiek dyktowane było to tym, że pomiędzy znajomym, a wspomnianym przyjacielem nie było nic więcej. Bliski kolega? Brzmiało to abstrakcyjnie.
-Pokładam w nim nadzieję, podobnie jak pokładałem w tobie- odparłem bez ogródek. W rodzinnym domostwie otaczali go ludzie ze sprecyzowanymi poglądami, gotowi do walki i poświęcenia oraz cechujący się bezwzględną lojalnością wobec sprawy, a zatem nie wyobrażałem sobie, aby wybrał inną drogę. Ponadto wierzyłem, że już dawno Irina zaszczepiła w nim naszą wizję świata, podobnie jak niechęć do niemagicznych i tych, co z nimi się spoufalali. Szczerze wątpiłem, aby pozwoliła jedynemu synowi na złamanie tej niepisanej zasady.
-Raczej bym się tym nie chwalił- odparłem. Nawet nie musiałem zastanawiać się nad argumentacją, bowiem ta nasunęła się właściwie od razu – logiczna i niepozostawiająca złudzeń. -Wiesz ilu próbowałoby odebrać ci tę moc? Ilu nie zastanawiałoby się nad konsekwencjami, a przede wszystkim samą Tobą? Określiliby sobie cel, a do niego droga bywa kręta i to właśnie ta trudność pozbawia kręgosłupa moralnego. Nie chciałbym utkwić w takiej pętli fizycznego bólu, a finalnie ucieczki. Nieśmiertelność czyni potężnym, ale nie zmienia możliwości naszej różdżki, więc nawet jeśli każdego wroga chciałabyś pokonać, to w końcu uderzysz w mur. Znajdzie się ktoś silniejszy. Dzięki licznym pojedynkom nabierzesz doświadczenia, ale wtem już będziesz stąpać po zgliszczach. Nie będziesz miała znajomych, ani miewać przyjaciół- chyba, że zmusiłabyś innych do lojalności, zaraziła ich swoją potęgą i wizją nowego, lepszego świata. To było jednak niemożliwe – to mógł uczynić tylko jeden czarodziej, któremu żadne z nas nie dorastało do pięt; nawet będąc nieśmiertelnym.
-Czyli sekretu wejścia w posiadanie tak ogromnej mocy byś nie zdradziła, ale o samej umiejętności trąbiła na prawo i lewo?- zaśmiałem się pod nosem i nie odrywając od niej zainteresowanego spojrzenia, upiłem trunku. Odstawiwszy szkło na podłokietnik fotela zamyśliłem się na moment. [i]Władza absolutna.
-Chciałabyś ją mieć?- uniosłem pytająco brew unikając nadinterpretacji. Była to swobodna wymiana zdań, a nie plany dezercji w celu utworzenia nowego frontu. -Muszę cię zasmucić- rzuciłem właściwie od razu. -Nigdzie się nie wybieram- dodałem wyginając wargi w ironicznym wyrazie. W perspektywie obecnej sytuacji niczego nie można było być pewnym, aczkolwiek otrzymałem narzędzia, dzięki którym nie będzie łatwo się mnie pozbyć. O tym jednak nie chciałem głośno mówić.
Cisza zwiastowała tylko jedno – obserwację. Przyglądałem się jej twarzy wyłapując wycofanie, zamyślenie, poważne spojrzenie, a także perfidny uśmieszek, gdy przyszło jej usłyszeć rewelacje odnośnie Belviny. Wcale nie zaskoczyła mnie ta reakcja; kto jak kto, ale Elvira z pewnością nie kibicowała naszej znajomości. -Cóż za zgrabne przemilczenie tematu- nie żebym zapragnął szczerej rozmowy, po prostu nie mogłem się powstrzymać przed komentarzem.
-Jak będziesz w stanie- poprawiłem ją i przechyliłem głowę nieznacznie w bok mierząc ją czujnym wzrokiem od stóp do głów. -Kolejny trup nam niepotrzebny, a w końcu muszą ci się skończyć te zapasowe życia- posłałem jej szelmowski uśmiech. -Sprowokowana też nie- dodałem do jej obietnicy.
-Miewasz przyjaciół? Interesujące. Zawsze zastanawiałem się kim oni tak naprawdę są. Powiernikami, którym powierza się sekrety, by potem słyszeć plotki w innym towarzystwie? Ludźmi od częstych spotkań? Drinka? Nasuwa mi się zatem pytanie, w jakich kategoriach postrzegasz mnie- uniosłem na nią wzrok, a wraz z nim kącik ust. Nie drwiłem, byłem ciekaw jakie miała kryteria, jak to rozróżniała. Sam używałem tego słowa względem dwóch, może trzech osób, aczkolwiek dyktowane było to tym, że pomiędzy znajomym, a wspomnianym przyjacielem nie było nic więcej. Bliski kolega? Brzmiało to abstrakcyjnie.
-Pokładam w nim nadzieję, podobnie jak pokładałem w tobie- odparłem bez ogródek. W rodzinnym domostwie otaczali go ludzie ze sprecyzowanymi poglądami, gotowi do walki i poświęcenia oraz cechujący się bezwzględną lojalnością wobec sprawy, a zatem nie wyobrażałem sobie, aby wybrał inną drogę. Ponadto wierzyłem, że już dawno Irina zaszczepiła w nim naszą wizję świata, podobnie jak niechęć do niemagicznych i tych, co z nimi się spoufalali. Szczerze wątpiłem, aby pozwoliła jedynemu synowi na złamanie tej niepisanej zasady.
-Raczej bym się tym nie chwalił- odparłem. Nawet nie musiałem zastanawiać się nad argumentacją, bowiem ta nasunęła się właściwie od razu – logiczna i niepozostawiająca złudzeń. -Wiesz ilu próbowałoby odebrać ci tę moc? Ilu nie zastanawiałoby się nad konsekwencjami, a przede wszystkim samą Tobą? Określiliby sobie cel, a do niego droga bywa kręta i to właśnie ta trudność pozbawia kręgosłupa moralnego. Nie chciałbym utkwić w takiej pętli fizycznego bólu, a finalnie ucieczki. Nieśmiertelność czyni potężnym, ale nie zmienia możliwości naszej różdżki, więc nawet jeśli każdego wroga chciałabyś pokonać, to w końcu uderzysz w mur. Znajdzie się ktoś silniejszy. Dzięki licznym pojedynkom nabierzesz doświadczenia, ale wtem już będziesz stąpać po zgliszczach. Nie będziesz miała znajomych, ani miewać przyjaciół- chyba, że zmusiłabyś innych do lojalności, zaraziła ich swoją potęgą i wizją nowego, lepszego świata. To było jednak niemożliwe – to mógł uczynić tylko jeden czarodziej, któremu żadne z nas nie dorastało do pięt; nawet będąc nieśmiertelnym.
-Czyli sekretu wejścia w posiadanie tak ogromnej mocy byś nie zdradziła, ale o samej umiejętności trąbiła na prawo i lewo?- zaśmiałem się pod nosem i nie odrywając od niej zainteresowanego spojrzenia, upiłem trunku. Odstawiwszy szkło na podłokietnik fotela zamyśliłem się na moment. [i]Władza absolutna.
-Chciałabyś ją mieć?- uniosłem pytająco brew unikając nadinterpretacji. Była to swobodna wymiana zdań, a nie plany dezercji w celu utworzenia nowego frontu. -Muszę cię zasmucić- rzuciłem właściwie od razu. -Nigdzie się nie wybieram- dodałem wyginając wargi w ironicznym wyrazie. W perspektywie obecnej sytuacji niczego nie można było być pewnym, aczkolwiek otrzymałem narzędzia, dzięki którym nie będzie łatwo się mnie pozbyć. O tym jednak nie chciałem głośno mówić.
Cisza zwiastowała tylko jedno – obserwację. Przyglądałem się jej twarzy wyłapując wycofanie, zamyślenie, poważne spojrzenie, a także perfidny uśmieszek, gdy przyszło jej usłyszeć rewelacje odnośnie Belviny. Wcale nie zaskoczyła mnie ta reakcja; kto jak kto, ale Elvira z pewnością nie kibicowała naszej znajomości. -Cóż za zgrabne przemilczenie tematu- nie żebym zapragnął szczerej rozmowy, po prostu nie mogłem się powstrzymać przed komentarzem.
-Jak będziesz w stanie- poprawiłem ją i przechyliłem głowę nieznacznie w bok mierząc ją czujnym wzrokiem od stóp do głów. -Kolejny trup nam niepotrzebny, a w końcu muszą ci się skończyć te zapasowe życia- posłałem jej szelmowski uśmiech. -Sprowokowana też nie- dodałem do jej obietnicy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wyprowadziła go z równowagi? Miała ochotę zaśmiać się pod nosem; może nawet coś z tego rozbawienia wyrwało się z jej ust z kolejnym oddechem. Mało powiedziane. Nie miała pewności, czy dziwaczny, mroczny, przerażający stan, w jakim znalazł się wtedy na tamtym jarmarku był jej winą, ale wcale by jej to nie zaskoczyło. Nie byłby to wszak pierwszy raz, gdy go takim widziała. Za pierwszym butnie i arogancko rzuciła mu się naprzeciw, bo ubzdurała sobie, że zrobi na nim wrażenie, jeżeli nie będzie się go obawiać. Skończyła z bliznami, oczywiście. Ale może to w nim lubiła najbardziej. To, że w ich relacji, przynajmniej z jej strony, strach, respekt i pożądanie tworzyły tak wybuchową mieszankę.
- To brzmi prawie jak komplement - Uniosła kącik ust. - Ale oczywiście, jestem wdzięczna. Nigdy nie chciałam... nie miałam intencji rujnować naszej przyjaźni - Nawet jeśli przez zdecydowaną większość czasu to nie przyjaźni od niego oczekiwała. Teraz nie była pewna, czy mogła go nazwać nawet tak; dlatego z ostrożną uwagą obserwowała go ponad krawędzią swojej filiżanki, by dostrzec, czy taka sugestia go oburzy. Rozbawi.
Sugestia, że mogliby być jeszcze kiedyś przyjaciółmi.
Choć w zwykłych okolicznościach nie cierpiała omawiać tych wszystkich sytuacji, w których niewiele dzieliło ją od śmierci, teraz zaśmiała się znów. To dziwne, nie zwykła śmiać się tak często w przeciągu jednej godziny.
- Opijmy więc. Moja mięta i twoje whisky razem prawie tworzą drinka - Wywróciła oczami. - Być może trzecie. Być może czwarte. Zależy co rozumieć przez odrodzenie. Tak czy owak, zdaje mi się, że jeszcze wiele żyć przede mną. Jak sam to zauważyłeś, złego zło nie weźmie. - I z jakąż satysfakcją to mówiła! Nosiła własny mrok jak trofeum, jak tarczę i broń jednocześnie; moralność w powszechnym tego słowa znaczeniu dawno ją opuściła.
- Niektórych nazywam przyjaciółmi, bo szczerze ich lubię. - Tak było z Cillianem, z Wren. - Innych dlatego, że przynosi mi to korzyść. Niektórzy ludzie są nieznośni, ale lepiej nazywać ich przyjaciółmi niż wrogami. Ty... - Udała, że się zastanawia, choć nie miała nad czym. - Plasujesz się gdzieś pomiędzy. Czasem cię lubię, czasem bywasz nieznośny i muszę sobie przypominać, że gdyby nie ty, nigdy nie znalazłabym się tam gdzie jestem. Jestem ci wdzięczna. Zdaje się, że wiesz o mnie wyjątkowo dużo, może nawet zbyt dużo - I wszystko przez te ich feralne popijawy. - Koniec końców jednak, nie wyobrażam sobie, byś miał zniknąć z mojego życia. Czy będziesz tylko dowódcą, za którym będę podążać, czy tym mężczyzną, przez którego pierwszy raz w życiu napiłam się Ognistej i przepadłam... - Bo to przecież on, ta jego przeklęta piersiówka i jej własna duma urażona sugestią, że może być w czymś od niego gorsza; choćby było to i picie. - Po prostu bądź. Nie muszę cię nazywać przyjacielem, jeżeli cię to uwiera - Uznała wreszcie, machając lekceważąco dłonią i licząc na to, że nie dostrzeże, jak bardzo ważna tak naprawdę była dla niej jego odpowiedź. Wypowiedziane na głos słowa, że jest dla niego kimś ważnym, nawet jeżeli nie miało to nic wspólnego z miłością.
Skinęła głową, nie mając nic więcej do dodania w kwestii Igora. Pochłonęły ja zresztą hipotetyczne rozważania o nieśmiertelności, tak jakby kiedykolwiek mogła mieć okazję, by prawdziwie omawiać ten temat. W wolnym czasie pochłaniała wiele woluminów traktujących o najbardziej nawet plugawych rodzajach magii, ale jeżeli nawet natknęła się na coś, co brzmiało obiecująco, szybko weryfikowała te informacje z niekrytym zawodem. Z niektórymi siłami być może naprawdę nie dało się zwyciężyć. Ona, w każdym razie, nie znała sposobu.
- Nie wątpię, że masz rację. Być może przyznawanie ci się do tego było jednak złym pomysłem - Westchnęła cierpiętniczo, choć usta drżały jej od tłumionego uśmiechu. - Może teraz obierzesz mnie sobie za cel? I cóż wtedy pocznę? Będę musiała ukryć się przynajmniej na kilka lat. Nadal mnie przewyższasz, choć nie sądzę, by miało być tak zawsze. W końcu przyjdzie taki dzień, w którym uczeń przerośnie mistrza - W jej połyskujących oczach nie kryła się jednak nuta prawdziwego wyzwania. Nie chciała mu go rzucać, ale żartowanie i nawiązywanie do tego, że to on wprowadził ją w czarną magię sprawiało jej przyjemność. Oczywiście, chciałaby go kiedyś przerosnąć, choćby i po to, by udowodnić, że może, ale nie było to jej największą ambicję. Nie pragnęła tego obsesyjnie. Wystarczyłoby jej być mu równą; powitać nowy świat ramię w ramię z mężczyzną, którego uznawała za wzór. Między sobą mogli jednak tak dywagować. Prawdziwego Mistrza, Pana, nie dało się przerosnąć i żadne z nich nie byłoby tak głupie, by choć próbować.
Uniosła brew, gdy wytknął jej przemilczenie tematu. Nieprzyjemny uśmieszek na jej ustach stał się nawet jeszcze bardziej koci i figlarny. Doprawdy?
- Chcesz o tym rozmawiać? Jeżeli pragniesz ramienia, w które mógłbyś się wypłakać, obawiam się, że moje się nie nada - Przechyliła głowę. Oczywiście, że była ciekawa. Nie naciskała na niego z szacunku, ale jeżeli się prosił...
Przytaknęła, już poważniej, przystając na jego oczekiwania względem Suffolk. Nie mogłaby jednak nie dopytać:
- Ale bronić się mogę? Moja obrona bywa czasem... brutalna, to fakt. Ale źle reaguję na ataki.
- To brzmi prawie jak komplement - Uniosła kącik ust. - Ale oczywiście, jestem wdzięczna. Nigdy nie chciałam... nie miałam intencji rujnować naszej przyjaźni - Nawet jeśli przez zdecydowaną większość czasu to nie przyjaźni od niego oczekiwała. Teraz nie była pewna, czy mogła go nazwać nawet tak; dlatego z ostrożną uwagą obserwowała go ponad krawędzią swojej filiżanki, by dostrzec, czy taka sugestia go oburzy. Rozbawi.
Sugestia, że mogliby być jeszcze kiedyś przyjaciółmi.
Choć w zwykłych okolicznościach nie cierpiała omawiać tych wszystkich sytuacji, w których niewiele dzieliło ją od śmierci, teraz zaśmiała się znów. To dziwne, nie zwykła śmiać się tak często w przeciągu jednej godziny.
- Opijmy więc. Moja mięta i twoje whisky razem prawie tworzą drinka - Wywróciła oczami. - Być może trzecie. Być może czwarte. Zależy co rozumieć przez odrodzenie. Tak czy owak, zdaje mi się, że jeszcze wiele żyć przede mną. Jak sam to zauważyłeś, złego zło nie weźmie. - I z jakąż satysfakcją to mówiła! Nosiła własny mrok jak trofeum, jak tarczę i broń jednocześnie; moralność w powszechnym tego słowa znaczeniu dawno ją opuściła.
- Niektórych nazywam przyjaciółmi, bo szczerze ich lubię. - Tak było z Cillianem, z Wren. - Innych dlatego, że przynosi mi to korzyść. Niektórzy ludzie są nieznośni, ale lepiej nazywać ich przyjaciółmi niż wrogami. Ty... - Udała, że się zastanawia, choć nie miała nad czym. - Plasujesz się gdzieś pomiędzy. Czasem cię lubię, czasem bywasz nieznośny i muszę sobie przypominać, że gdyby nie ty, nigdy nie znalazłabym się tam gdzie jestem. Jestem ci wdzięczna. Zdaje się, że wiesz o mnie wyjątkowo dużo, może nawet zbyt dużo - I wszystko przez te ich feralne popijawy. - Koniec końców jednak, nie wyobrażam sobie, byś miał zniknąć z mojego życia. Czy będziesz tylko dowódcą, za którym będę podążać, czy tym mężczyzną, przez którego pierwszy raz w życiu napiłam się Ognistej i przepadłam... - Bo to przecież on, ta jego przeklęta piersiówka i jej własna duma urażona sugestią, że może być w czymś od niego gorsza; choćby było to i picie. - Po prostu bądź. Nie muszę cię nazywać przyjacielem, jeżeli cię to uwiera - Uznała wreszcie, machając lekceważąco dłonią i licząc na to, że nie dostrzeże, jak bardzo ważna tak naprawdę była dla niej jego odpowiedź. Wypowiedziane na głos słowa, że jest dla niego kimś ważnym, nawet jeżeli nie miało to nic wspólnego z miłością.
Skinęła głową, nie mając nic więcej do dodania w kwestii Igora. Pochłonęły ja zresztą hipotetyczne rozważania o nieśmiertelności, tak jakby kiedykolwiek mogła mieć okazję, by prawdziwie omawiać ten temat. W wolnym czasie pochłaniała wiele woluminów traktujących o najbardziej nawet plugawych rodzajach magii, ale jeżeli nawet natknęła się na coś, co brzmiało obiecująco, szybko weryfikowała te informacje z niekrytym zawodem. Z niektórymi siłami być może naprawdę nie dało się zwyciężyć. Ona, w każdym razie, nie znała sposobu.
- Nie wątpię, że masz rację. Być może przyznawanie ci się do tego było jednak złym pomysłem - Westchnęła cierpiętniczo, choć usta drżały jej od tłumionego uśmiechu. - Może teraz obierzesz mnie sobie za cel? I cóż wtedy pocznę? Będę musiała ukryć się przynajmniej na kilka lat. Nadal mnie przewyższasz, choć nie sądzę, by miało być tak zawsze. W końcu przyjdzie taki dzień, w którym uczeń przerośnie mistrza - W jej połyskujących oczach nie kryła się jednak nuta prawdziwego wyzwania. Nie chciała mu go rzucać, ale żartowanie i nawiązywanie do tego, że to on wprowadził ją w czarną magię sprawiało jej przyjemność. Oczywiście, chciałaby go kiedyś przerosnąć, choćby i po to, by udowodnić, że może, ale nie było to jej największą ambicję. Nie pragnęła tego obsesyjnie. Wystarczyłoby jej być mu równą; powitać nowy świat ramię w ramię z mężczyzną, którego uznawała za wzór. Między sobą mogli jednak tak dywagować. Prawdziwego Mistrza, Pana, nie dało się przerosnąć i żadne z nich nie byłoby tak głupie, by choć próbować.
Uniosła brew, gdy wytknął jej przemilczenie tematu. Nieprzyjemny uśmieszek na jej ustach stał się nawet jeszcze bardziej koci i figlarny. Doprawdy?
- Chcesz o tym rozmawiać? Jeżeli pragniesz ramienia, w które mógłbyś się wypłakać, obawiam się, że moje się nie nada - Przechyliła głowę. Oczywiście, że była ciekawa. Nie naciskała na niego z szacunku, ale jeżeli się prosił...
Przytaknęła, już poważniej, przystając na jego oczekiwania względem Suffolk. Nie mogłaby jednak nie dopytać:
- Ale bronić się mogę? Moja obrona bywa czasem... brutalna, to fakt. Ale źle reaguję na ataki.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź