Prosektorium
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis
Prosektorium
To właśnie dla piwnicy domu w okolicy Evesham Elvira zdecydowała się na akurat ten zakup. Alchemik zorganizował pojedyncze podziemne pomieszczenie w swoją pracownię wytwórczą, Elvira natomiast wykorzystała część pozostawionych po nim rzeczy, dodała kilka własnych i przekształciła dawne laboratorium w swoje małe prosektorium domowe, leżące co prawda odlegle od jej miejsca pracy, ale umożliwiające mniej zacne eksperymenty, rozwijanie pasji, a także - jeżeli zajdzie konieczność - badanie zwłok w pełnej dyskrecji za pieniądze.
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
I've told lies that never came true
And I have stolen and so have you
And I have stolen and so have you
Nawiązanie współpracy z Corneliusem Sallowem było z jej strony ryzykowną, ale intratną decyzją. Jeśli chciała kontynuować i rozpowszechniać swoje prywatne badania, potrzebowała inwestora i kogoś, kto byłby w stanie zrozumieć ich znaczenie, a potem we właściwy sposób je wypromować. Sama nie miała pojęcia o regułach rządzących prasą i społecznym zainteresowaniem, do tego większość swoich finansów poświęciła na dom i utworzenie prywatnego gabinetu, i od tamtej pory balansowała na krawędzi zubożenia. Wiedziała, że prędzej czy później zarówno prywatna praktyka jak i udostępnianie swoich umiejętności w zakresie sekcji oraz preparacji zwłok zwrócą jej wszystko dwu- lub trzykrotnie, ale to była przyszłość. A ona musiała działać teraz, odczuwając z każdym rokiem piętno upływającego czasu.
Niezdrowe zainteresowanie dziećmi było na to najlepszym dowodem. Kształtowanie wrażliwej moralności i zdobywanie zaufania Marii również przynosiły jej zatrważającą ilość satysfakcji.
Dziś jednak nie zamierzała skupiać się na tym; była przygotowana, by punktualnie przyjąć Corneliusa we własnych progach. Ubrana w prostą, lnianą szatę obszytą pasami złotogłowiu, z długim medalionem spoczywającym między piersiami trójkątnego dekoltu, zjawiła się w drzwiach z wyuczonym, choć niezbyt czarującym uśmiechem. Jej długi warkocz sięgał już pasa i spoczywał na ramieniu, powieki tknęła czernidłem.
- Witaj, Corneliusie. Czy twój cień będzie nam towarzyszył? Obawiam się, że nie przygotowałam takiego poczęstunku. - Grała swoją rolę gospodyni i zmusiła matkę do odesłania jej domowego soku dyniowego z dyń, które zdobyła, ale do podania miała tylko trochę pomarańczy, suszonych owoców i herbatniki. Nie byli tu jeść, poza tym kawę i tak mogła parzyć wyłącznie na parterze podczas rozmów; żadne jedzenie lub napój nie miały prawa bytu w jej prosektorium, zachowywała tam bowiem pedantyczny porządek. - Przydały się - odpowiedziała zwięźle i machnięciem dłoni zaprosiła ich do środka. W saloniku były dzbanki, talerzyki, kawa, wygodne poduszki na fotelach, wszystko co trzeba. Patrząc na swobodę z jaką poruszała biodrami i obojętne spojrzenia ledwie zawieszane na towarzyszących jej mężczyznach, można by pomyśleć, że nigdy nie miała tego bufona w ustach. Gra pozorów, jak mawiano, choć najchętniej by o tym wszystkim zapomniała. O miękkich dłoniach Sallowa, niedoświadczonych jakąkolwiek pracą, maślanych oczach i własnych głupich chichotach. Przeklęte skrzaty. - Prosektorium znajduje się w piwnicy, w miejscu dawnej pracowni alchemicznej. Jest w pełni oprzyrządowane i gotowe do pracy, ciała zostały zakonserwowane do dłuższych badań. Poczęstujcie się teraz, jeśli macie ochotę, gdyż nie pozwalam wnosić tam niczego poza różdżkami.
Zauważyła, że Sallow zawsze patrzył na jej włosy, ramiona, dłonie, czasem usta, ale nigdy prosto w oczy. Było to zabawne, ale też nieco upokarzające. Chyba powinna być zadowolona z obecności cienia, inaczej rzecz miałaby się jeszcze bardziej krępująco; a nie miała cierpliwości do wyjaśniania takich spraw w cztery oczy. Co się stało, to się nie odstanie, tyle. Przynajmniej nie była już wówczas dziewicą, bo nie zniosłaby, gdyby rozdziewiczył ją cholerny Cornelius Sallow.
- Oczywiście. Podstawowy schemat anatomiczny pozostaje ten sam, lecz daje się poznać wyraźną wątłość mugolskich tkanek w porównaniu z naszymi. Naszym dodatkowym zabezpieczeniem witalnym jest magia, wspomaga ona regenerację i utrzymanie zdrowia w sposób dla nich niemożliwy. Mugolskie organy starzeją i psują się szybciej, rzadziej ulegają samoistnej odnowie. Ma to też wpływ choćby na wydajność serca i całego układu krążenia. Nasza krew, bez wątpienia, jest silniejsza, lepiej utlenowana, sercu łatwiej kompensować krwotoki. Mowa o zdrowych czarodziejach, rzecz jasna - Uniosła lekko dłoń, zbywając na razie problem genetycznych przekleństw i chorób. Odstępstwa potwierdzały regułę. - A to zaledwie początek tych ciekawych odkryć, które domagają się starannych badań. Nie sądzisz, Corneliusie? - Pierwszy dziś przeszedł na "ty", więc się nie krępowała, siadając ze skrzyżowanymi nogami i zakrytymi kostkami, jak dama, bezwstydnie jednak bawiąc się łańcuszkiem swojego długiego medalionu, ślicznie kontrastującego z bladą skórą.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-Elviro. - odkłonił się w odpowiedzi na powitanie, a zapytany o Dirka - po prostu skinął głową. Nie był tutaj z wizytą czysto towarzyską, by musiał tłumaczyć się z obecności swojego ochroniarza, poza tym Dirk znał maniery na tyle, by w sytuacjach oficjalnych i na bankietach również stać się cieniem. -Tak. - nie chciał wyjaśniać, że Worcestershire nie wydaje mu się na tyle stabilne, by ktoś równie rozpoznawalny jak on podróżował tutaj samotnie, nie miał ani czasu ani cierpliwości do miejscowych potyczek. -To pasjonat pojedynków, znajomość mugolskiej anatomii przyda mu się na polu bitwy. - wyjaśnił za to obecność ochroniarza w jej domu, w jej prosektorium. Może mógłby poczekać na parterze, ale obydwoje przyszli się tutaj czegoś dowiedzieć. Poza tym Dirk, figura niemalże ojcowska, był już przy Corneliusie w różnych trudnych chwilach. Pierwsza lekcja legilimencji, pogrzeb brata, wojenne walki, pierwszy wykład nad mugolskim trupem. Sallow nie zniósłby, gdyby w obecności Elviry zrobiło mu się upokarzająco niedobrze, milcząca obecność Dirka doda mu nieco motywacji do zachowania zimnej krwi.
Poza tym, był jeszcze jeden powód, dla którego nie chciał zostać z panną Multon sam na sam. Przez przeklęte skrzaty po prostu nie wypadało. Valerie nie wiedziała o ich przygodzie, a on wciąż chciał ukarać winowajcę karą śmierci (nie wolno tak igrać z życiem czarodziejów!), ale gdyby prawda miała kiedyś wyjść na jaw - nie chciał dawać żonie powodów do niepokoju. Co się stało, to się nie odstanie, ale na trzeźwo ich relacja miała być w pełni profesjonalna.
-Nie przejmuj się, proszę. Dziękuję za gest, ale jedliśmy obiad w Ministerstwie - nie mam zresztą apetytu. - wytłumaczył, obrzucając poczęstunek spojrzeniem pełnym uznania dla jej starań, ale obojętnym. Wyobrażał sobie, jak sok dyniowy lub herbatniki mogłyby mu podejść do gardła podczas pracy w prosektorium i wolał tego uniknąć. Gardło miał ściśnięte, nie przełknie ani kęsa. Zawsze łatwo było go obrzydzić, decyzja na zobaczenia trupów dla dobra artykułu trochę go kosztowała.
-Chyba, że Dirk może się poczęstować? - upewnił się, widząc po minie ochroniarza, że ten nie podziela jego obaw. Zawsze miał mocny żołądek, a w pracy w policji obył się z trupami.
-Pracowni alchemicznej? Zajmujesz się również eliksirami? - zagaił, nie wiedząc ani kiedy ani od kogo Elvira kupiła ten dom. Znał ją jako uzdrowicielkę, ale był ciekaw jej innych talentów. Walka w terenie, uzdrawianie, anatomia, co jeszcze?
-Jestem gotowy. - odłożył na stół dokumenty rejestracji różdżki, a Dirk opróżnił kieszenie z jakiś drobiazgów. Odczekał, by ochroniarz ewentualnie poczęstował się herbatnikiem (Doga czekał na pozwolenie gospodyni), a samemu stanął niedaleko schodów, zastanawiając się, czy powinien usiąść. Nie, chyba nie było sensu. Nie przyszedł tu dla teorii, o tej mógł rozprawiać we własnym, wygodnym gabinecie. Chciał zobaczyć, zwizualizować sobie artykuł, który napisze.
Wyjął notes i pióro (po namyśle, powinien zaopatrzyć się w samopiszące), notując słowa Elviry, układ krążenia... Starała się mówić zrozumiale, bez żargonu, na szczęście, ale i tak wychwytywał braki we własnej wiedzy, powinien chyba nadrobić część zaległości.
-Pozwolisz, że spiszę twoje spostrzeżenia - bo tak, to wszystko domaga się starannych badań. - potwierdził z uśmiechem. -A pierwszym krokiem będzie publikacja wstępnych wniosków - jeszcze nie w "Horyzontach", ale w "Walczącym Magu." - nie miał w piśmie naukowym takich wpływów, jak w propagandowym. -Planuję napisać poradnik samoobrony przed mugolami, twoje spostrzeżenia znacząco mi w tym pomogą. A artykuł, części o anatomii i chorobach i ranach, odesłałbym Tobie do przejrzenia, o ile znajdziesz czas. - uśmiechnął się, choć bardziej proponował, niż pytał. Sprawa była wszak wagi państwowej.
-Czy jakieś... części ich ciał krwawią bardziej niż inne, jakieś rany lub czary pozwalają unieszkodliwić natychmiastowo? Nie mówię o sobie ani o tobie, znamy zaawansowane zaklęcia, jesteśmy wprawieni w walce - ale wyobraź sobie przeciętnego czarodzieja, napadniętego przez niemagicznych. Ich jest dwóch, on jeden, ale ma po swojej stronie magię - i wiedzę. Co powinien wiedzieć? Pokażesz mi na przykładzie jednego z ciał?
Poza tym, był jeszcze jeden powód, dla którego nie chciał zostać z panną Multon sam na sam. Przez przeklęte skrzaty po prostu nie wypadało. Valerie nie wiedziała o ich przygodzie, a on wciąż chciał ukarać winowajcę karą śmierci (nie wolno tak igrać z życiem czarodziejów!), ale gdyby prawda miała kiedyś wyjść na jaw - nie chciał dawać żonie powodów do niepokoju. Co się stało, to się nie odstanie, ale na trzeźwo ich relacja miała być w pełni profesjonalna.
-Nie przejmuj się, proszę. Dziękuję za gest, ale jedliśmy obiad w Ministerstwie - nie mam zresztą apetytu. - wytłumaczył, obrzucając poczęstunek spojrzeniem pełnym uznania dla jej starań, ale obojętnym. Wyobrażał sobie, jak sok dyniowy lub herbatniki mogłyby mu podejść do gardła podczas pracy w prosektorium i wolał tego uniknąć. Gardło miał ściśnięte, nie przełknie ani kęsa. Zawsze łatwo było go obrzydzić, decyzja na zobaczenia trupów dla dobra artykułu trochę go kosztowała.
-Chyba, że Dirk może się poczęstować? - upewnił się, widząc po minie ochroniarza, że ten nie podziela jego obaw. Zawsze miał mocny żołądek, a w pracy w policji obył się z trupami.
-Pracowni alchemicznej? Zajmujesz się również eliksirami? - zagaił, nie wiedząc ani kiedy ani od kogo Elvira kupiła ten dom. Znał ją jako uzdrowicielkę, ale był ciekaw jej innych talentów. Walka w terenie, uzdrawianie, anatomia, co jeszcze?
-Jestem gotowy. - odłożył na stół dokumenty rejestracji różdżki, a Dirk opróżnił kieszenie z jakiś drobiazgów. Odczekał, by ochroniarz ewentualnie poczęstował się herbatnikiem (Doga czekał na pozwolenie gospodyni), a samemu stanął niedaleko schodów, zastanawiając się, czy powinien usiąść. Nie, chyba nie było sensu. Nie przyszedł tu dla teorii, o tej mógł rozprawiać we własnym, wygodnym gabinecie. Chciał zobaczyć, zwizualizować sobie artykuł, który napisze.
Wyjął notes i pióro (po namyśle, powinien zaopatrzyć się w samopiszące), notując słowa Elviry, układ krążenia... Starała się mówić zrozumiale, bez żargonu, na szczęście, ale i tak wychwytywał braki we własnej wiedzy, powinien chyba nadrobić część zaległości.
-Pozwolisz, że spiszę twoje spostrzeżenia - bo tak, to wszystko domaga się starannych badań. - potwierdził z uśmiechem. -A pierwszym krokiem będzie publikacja wstępnych wniosków - jeszcze nie w "Horyzontach", ale w "Walczącym Magu." - nie miał w piśmie naukowym takich wpływów, jak w propagandowym. -Planuję napisać poradnik samoobrony przed mugolami, twoje spostrzeżenia znacząco mi w tym pomogą. A artykuł, części o anatomii i chorobach i ranach, odesłałbym Tobie do przejrzenia, o ile znajdziesz czas. - uśmiechnął się, choć bardziej proponował, niż pytał. Sprawa była wszak wagi państwowej.
-Czy jakieś... części ich ciał krwawią bardziej niż inne, jakieś rany lub czary pozwalają unieszkodliwić natychmiastowo? Nie mówię o sobie ani o tobie, znamy zaawansowane zaklęcia, jesteśmy wprawieni w walce - ale wyobraź sobie przeciętnego czarodzieja, napadniętego przez niemagicznych. Ich jest dwóch, on jeden, ale ma po swojej stronie magię - i wiedzę. Co powinien wiedzieć? Pokażesz mi na przykładzie jednego z ciał?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie odpowiadała jej obecność dodatkowego człowieka. Nie tylko dlatego, że Cornelius zapomniał wspomnieć o tym w swoim liście, ale i z powodu faktu, że był to czarodziej kompletnie jej obcy, a choć przyszedł na plecach Sallowa, traktowała własny dom jak sanktuarium z dokładnie planowaną listą gości. Czym innym był pacjent przyjmowany w gabinecie, a czym innym zaproszenie nieznajomego do prosektorium. Prywatna pracownia była najlepszym co posiadała, a wciąż miała wątpliwości, czy sam Cornelius nie okaże się zbyt słaby, aby sprostać zadaniu, które sobie obrał.
- Jeśli tak twierdzisz - zgodziła się jednak z braku innego wyboru, wpatrując się w ochroniarza długo i wymownie, oceniając i ostrzegając, nim lekko przesunęła językiem po zębach. Niechże będzie.
Po cichu jednak zastanawiała się, czy Cornelius jest aż tak zdesperowany, by nie przebywać w jej towarzystwie sam. Obawiał się, że nie zdoła zachować kontroli nad sobą? Absurdalna arogancja - gdyby choć spróbował dotknąć ją tak jak dotykał, odczułby na własnej skórze sprawność z jaką ćwiartowała ciała.
Skinęła głową, zbywając poczęstunek i decydując się przejść do sedna. Chciała tylko zachować sztuczną, wydumaną grzeczność, ale na rękę było jej, by załatwić sprawę szybko, sprawnie i możliwie obojętnie. Kwestia poczęstunku dla ochroniarza nijak jej nie interesowała, więc machnęła ręką, dając mężczyznom dowolność w obrębie salonu. W prosektorium nie będą mogli liczyć na to samo.
- Nie zajmuję. - zdementowała. - Natomiast dom, który nabyłam, należał uprzednio do zamożnego alchemika. Nieszczęśliwie, przyszło mu sprzedać go w pośpiechu, gdyż spieszyło mu się do wyjazdu. Miałam przyjemność nabyć go w okazyjnej cenie. - Nie musiała dodawać rzeczy niewypowiedzianych. Mieszkanie po szlamie nie było powodem do chluby, ale przynajmniej wiedziała, że dom trafił w lepsze dłonie i że uczyni z niego prawdziwą siedzibę wiedźmy.
Już uczyniła.
Zerknęła kątem oka na wykładane na stół dokumenty i uśmiechnęła się pokątnie.
- Mam się spodziewać niespodziewanej kontroli? - spytała lekko w tonie żartu. Nie miała w rodowodzie żadnych szarych plam i jej różdżka od samego początku znajdowała się w rejestrze, tak pierwsza jak i druga. Obserwowała leniwie pióro skrzypiące po pergaminie, a potem gestem zaprosiła mężczyzn do udania się za nią. Prosektorium znajdowało się pod poziomem gruntu, odpowiednio chłodne i suche po nałożeniu zaklęć. Po zejściu wąskimi schodami momentalnie odczuli spadek temperatury. W przedsionku poinformowała ich o tym, że mają narzucić na siebie jeden z białych fartuchów wiszących na wieszaku. Nie próbowała nawet oferować im rękawiczek, bo spodziewała się, że będą co najwyżej obserwowali z daleka. Niemniej jednak ubranie wymagało ochrony, a jej fartuchy były zawsze czyste, sztywne i pachnące formaliną. - Najpierw wnioski potem badania? W dawnych czasach zwano to hipotezą - rzuciła zaczepnie, ale lekki uśmiech nie schodził z jej ust. Nie spodziewała się innych wyników tych badań; zbyt wiele ciał już otworzyła i zbyt wiele śmierci widziała, by w siebie zwątpić. Nigdy też przesadnie nie trzymała się twardych regulaminów. - Znajdę. - Zawsze znajdywała czas na obowiązki względem Czarnego Pana. Tym bardziej, gdy w grę wchodziła jej ekspertyza.
Wewnątrz właściwego prosektorium nad kamiennymi stołami paliły się świece w ochronnych kulach. Długie, głębokie zlewy, metalowe szafy i blaty pełne narzędzi oraz segmentów, na których preparowała pojedyncze narządy, były w tym momencie wyszorowane na błysk, tylko czekały na to, by je splamić. Aktualnie miała tutaj dwa ciała, okryte cieniutką jak pajęcza nić powłoką zaklęć zapobiegających przedwczesnemu rozkładowi.
- Fabian Spencer, półkrwi czarodziej w wieku nieco ponad sześćdziesięciu lat, powodem śmierci było samobójstwo. Przedawkował eliksiry nasenne. Dla kontekstu, jego córka i żona zginęły w walkach na pograniczu Somerset, a firma tekstylna zbankrutowała po zamknięciu eksportu. - Oparła palce wciąż gołej dłoni na pomarszczonym czole zmęczonego życiem człowieka. Jego wargi były sine, oczy otwarte w połowie, choć pod powiekami wyzierały wyłącznie białka. Woskowata skóra poznaczona fioletowymi plamami zdawała się spływać z kości, lecz był to efekt generalnego wyniszczenia, nie procesów gnilnych. - A ten tu to mugol. Jeden z tych, których dostałam - skinęła lekko głową w kierunku Dirka. - Wstępne badanie ujawniło uraz czaszkowy z obrzękiem mózgu. Ma też kilka złamań i podbiegnięcia krwawe w miejscach, które sugerują upadek z wysokości. Jeszcze nie obejrzałam kręgosłupa. - Nie rozwlekała się, nie wchodziła w szczegóły życia tego mugola, o którym nic nie wiedziała i zupełnie jej to nie obchodziło. To, czego potrzebowała, wyczyta z ciała. Ono nie miało przed nią tajemnic. - Odpowiadając na twoje pytania, Corneliusie; zabić człowieka jest banalnie prosto. - Tak mugola jak i czarodzieja, ale tego nie dodała. - Podejdź bliżej, a pokażę ci, jak zginął ten i dlaczego czarodziej by to przetrwał. - Z lekkim uśmiechem wsunęła na dłonie czarne rękawiczki i uchwyciła srebrny, ostry skalpel.
- Jeśli tak twierdzisz - zgodziła się jednak z braku innego wyboru, wpatrując się w ochroniarza długo i wymownie, oceniając i ostrzegając, nim lekko przesunęła językiem po zębach. Niechże będzie.
Po cichu jednak zastanawiała się, czy Cornelius jest aż tak zdesperowany, by nie przebywać w jej towarzystwie sam. Obawiał się, że nie zdoła zachować kontroli nad sobą? Absurdalna arogancja - gdyby choć spróbował dotknąć ją tak jak dotykał, odczułby na własnej skórze sprawność z jaką ćwiartowała ciała.
Skinęła głową, zbywając poczęstunek i decydując się przejść do sedna. Chciała tylko zachować sztuczną, wydumaną grzeczność, ale na rękę było jej, by załatwić sprawę szybko, sprawnie i możliwie obojętnie. Kwestia poczęstunku dla ochroniarza nijak jej nie interesowała, więc machnęła ręką, dając mężczyznom dowolność w obrębie salonu. W prosektorium nie będą mogli liczyć na to samo.
- Nie zajmuję. - zdementowała. - Natomiast dom, który nabyłam, należał uprzednio do zamożnego alchemika. Nieszczęśliwie, przyszło mu sprzedać go w pośpiechu, gdyż spieszyło mu się do wyjazdu. Miałam przyjemność nabyć go w okazyjnej cenie. - Nie musiała dodawać rzeczy niewypowiedzianych. Mieszkanie po szlamie nie było powodem do chluby, ale przynajmniej wiedziała, że dom trafił w lepsze dłonie i że uczyni z niego prawdziwą siedzibę wiedźmy.
Już uczyniła.
Zerknęła kątem oka na wykładane na stół dokumenty i uśmiechnęła się pokątnie.
- Mam się spodziewać niespodziewanej kontroli? - spytała lekko w tonie żartu. Nie miała w rodowodzie żadnych szarych plam i jej różdżka od samego początku znajdowała się w rejestrze, tak pierwsza jak i druga. Obserwowała leniwie pióro skrzypiące po pergaminie, a potem gestem zaprosiła mężczyzn do udania się za nią. Prosektorium znajdowało się pod poziomem gruntu, odpowiednio chłodne i suche po nałożeniu zaklęć. Po zejściu wąskimi schodami momentalnie odczuli spadek temperatury. W przedsionku poinformowała ich o tym, że mają narzucić na siebie jeden z białych fartuchów wiszących na wieszaku. Nie próbowała nawet oferować im rękawiczek, bo spodziewała się, że będą co najwyżej obserwowali z daleka. Niemniej jednak ubranie wymagało ochrony, a jej fartuchy były zawsze czyste, sztywne i pachnące formaliną. - Najpierw wnioski potem badania? W dawnych czasach zwano to hipotezą - rzuciła zaczepnie, ale lekki uśmiech nie schodził z jej ust. Nie spodziewała się innych wyników tych badań; zbyt wiele ciał już otworzyła i zbyt wiele śmierci widziała, by w siebie zwątpić. Nigdy też przesadnie nie trzymała się twardych regulaminów. - Znajdę. - Zawsze znajdywała czas na obowiązki względem Czarnego Pana. Tym bardziej, gdy w grę wchodziła jej ekspertyza.
Wewnątrz właściwego prosektorium nad kamiennymi stołami paliły się świece w ochronnych kulach. Długie, głębokie zlewy, metalowe szafy i blaty pełne narzędzi oraz segmentów, na których preparowała pojedyncze narządy, były w tym momencie wyszorowane na błysk, tylko czekały na to, by je splamić. Aktualnie miała tutaj dwa ciała, okryte cieniutką jak pajęcza nić powłoką zaklęć zapobiegających przedwczesnemu rozkładowi.
- Fabian Spencer, półkrwi czarodziej w wieku nieco ponad sześćdziesięciu lat, powodem śmierci było samobójstwo. Przedawkował eliksiry nasenne. Dla kontekstu, jego córka i żona zginęły w walkach na pograniczu Somerset, a firma tekstylna zbankrutowała po zamknięciu eksportu. - Oparła palce wciąż gołej dłoni na pomarszczonym czole zmęczonego życiem człowieka. Jego wargi były sine, oczy otwarte w połowie, choć pod powiekami wyzierały wyłącznie białka. Woskowata skóra poznaczona fioletowymi plamami zdawała się spływać z kości, lecz był to efekt generalnego wyniszczenia, nie procesów gnilnych. - A ten tu to mugol. Jeden z tych, których dostałam - skinęła lekko głową w kierunku Dirka. - Wstępne badanie ujawniło uraz czaszkowy z obrzękiem mózgu. Ma też kilka złamań i podbiegnięcia krwawe w miejscach, które sugerują upadek z wysokości. Jeszcze nie obejrzałam kręgosłupa. - Nie rozwlekała się, nie wchodziła w szczegóły życia tego mugola, o którym nic nie wiedziała i zupełnie jej to nie obchodziło. To, czego potrzebowała, wyczyta z ciała. Ono nie miało przed nią tajemnic. - Odpowiadając na twoje pytania, Corneliusie; zabić człowieka jest banalnie prosto. - Tak mugola jak i czarodzieja, ale tego nie dodała. - Podejdź bliżej, a pokażę ci, jak zginął ten i dlaczego czarodziej by to przetrwał. - Z lekkim uśmiechem wsunęła na dłonie czarne rękawiczki i uchwyciła srebrny, ostry skalpel.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Skinął krótko głową, a choć czasami czuł emocje innych na własnej skórze, to bez posiłkowania się magią leglimencji zwyczajnie przeoczył irytację Elviry. Dirk był jego cieniem od kwietniowej uroczystości odznaczenia bohaterów wojennych - a choć Cornelius spodziewał się ujrzeć na scenie Multon, to w zaaferowaniu zapomniał, że od marca nie widywali się osobiście, nie w tych samych kręgach. Pomimo własnego gapiostwa, uznawał, że poruszanie się z ochroniarzem po hrabstwach innych niż County of London jest oczywiste. W przeciwieństwie do Elviry nie znał terenów Parkinsonów na tyle dobrze, by nie przejąć się pogłoskami o plotkach sianych przez rebeliantów, a ziemie znajdowały się (jak na jego gust) stanowczo za blisko Półwyspu Kornwalijskiego. I nie tylko Półwyspu. Do dziś nie zapomniał upokorzenia, jakie przeżył w gęsiej skórze w Derbyshire.
-Gratuluję okazji. - uśmiechnął się uprzejmie, nie dając po sobie poznać, że słowa Elviry wzbudziły w nim lekką zazdrość. A zatem dlatego te okolice? Czy alchemik uciekał, bo sam był brudnej krwi, czy może był porządnym czarodziejem, lękającym się bliskości wojny? -Znałaś poprzedniego właściciela? - zapytał dla podtrzymania konwersacji. Z niezadowoleniem musiał przyznać, że kupił własny dom o pięć lat za wcześnie, gdy ceny były wysokie, a zamożni mugole wykupywali lepsze domy w Chelsea. Gdyby sprzedał go - albo kupił coś innego - po Bezksiężycowej Nocy...
Obecny kryzys nie polepszał też perspektyw na remont i przejęcie Sallow Coppice w Shropshire. Tamta ziemia należała do przodków Corneliusa od wieków, nikt jej nie opuści, nie będzie żadnych okazji.
Może Multon, z tą ręką do interesów, była jeszcze sprytniejsza niż podejrzewał.
-Ależ skąd. Jesteś jedną z nas. - sojuszniczką Rycerzy Walpurgii, żadne kontrole jej nie dotyczyły. Odwzajemnił uśmiech. -Teraz zwiemy to postępem nauki. - wzruszył ramionami. -Skostniałym naukowcom, którzy robili karierę kilka dekad lub lat temu, może się wydawać, że będziemy... wpływać na naukę. Sama widziałaś, jak zadzierali nosy na sympozjum Vane'a, jak chełpili się czymś, co nazywają neutralnością, pozorami obiektywizmu. Prawda jest taka, że promugolskie lobby i osobowości pokroju Longbottoma - byłego Ministra, zdrajcy. -Od lat hamowały rozwój nauki, nie dopuszczały w zamknięte kręgi ludzi odważnych, nie pozwalały myślom wznosić się wyżej, formułować śmiałych wniosk... hipotez. - utkwił spojrzenie w Elvirze. Wydawała się kobietą czynu, niekoniecznie nauki, ale nie mógł odmówić jej ambicji. Odwagi. -Ustanowili własny dyskurs, własne dekorum, do którego nie dopuszczają ludzi równie powściągliwych jak oni sami. Nie dyskutują z nikim, kogo uznają za gorszego.
Dirk, pasjonat numerologii, zdawał się słuchać teraz Corneliusa wyjątkowo uważnie.
-Nie łudzę się nawet, że Horyzonty Magii będą gotowe, by opublikować Twoje badania, nie od razu. Ale gdy zaczniemy mówić o nich głośno i jeśli będziesz mieć czas lub chęć zebrać więcej dowodów - uczynimy pierwsze kroki, by otworzyć te drzwi. - tak, jak zrobił to Mulciber ze swoimi badaniami. Musiał prowadzić je od dawna, ale pierwsze koty za płoty. Cornelius zdawał się święcie wierzyć w to, co mówi - kariera polityczna odciągnęła go od naukowego świata, w którym nie zawarł jeszcze stosownych znajomości, ale nasłuchał się o nim wiele od Solasa. O hermetyczności, skostniałości, czymś, co samemu brał za tchórzostwo. Zakochał się w legilimencji właśnie dlatego, że chciał przekraczać granice - magii, wiedzy, ciekawości.
Gdy przeszli do prosektorium, posłusznie nałożył fartuch. Dirk był przyzwyczajony do trupów, sam Cornelius czuł się nieco niepewnie - ale starał się zachować twarz, wytrzymać. Mdły odór był wstrętny, ale przełknął ślinę, jestem panem mojego żołądka. Utrzymał pokerową minę, choć przez pierwsze kilka minut słuchał Elviry z pewną ulgą, że nie musi się odzywać.
-Zatem Fabien Spencer jest jedną z ofiar rebelii. - zauważył cicho, spoglądając na trupa alchemika z mieszaniną szacunku i litości. Był dumnym człowiekiem, gdyby stracił pozycję i rodzinę też wolałby umrzeć na własnych warunkach niż żyć w nędzy.
-Skąd... - masz ciało mugola? Nie, nie powinien pytać. Przełknął ślinę, z trudem. -Wiesz, jak i gdzie zabił mugola? - zapytał i prędko usłyszał obietnicę. Zaraz się dowie, zobaczy. Przysunął się bliżej, by mieć dobry widok na ciało. Był blady, ale słuchał dalej.
-Pokaż mi wszystkie swoje wnioski.
-Gratuluję okazji. - uśmiechnął się uprzejmie, nie dając po sobie poznać, że słowa Elviry wzbudziły w nim lekką zazdrość. A zatem dlatego te okolice? Czy alchemik uciekał, bo sam był brudnej krwi, czy może był porządnym czarodziejem, lękającym się bliskości wojny? -Znałaś poprzedniego właściciela? - zapytał dla podtrzymania konwersacji. Z niezadowoleniem musiał przyznać, że kupił własny dom o pięć lat za wcześnie, gdy ceny były wysokie, a zamożni mugole wykupywali lepsze domy w Chelsea. Gdyby sprzedał go - albo kupił coś innego - po Bezksiężycowej Nocy...
Obecny kryzys nie polepszał też perspektyw na remont i przejęcie Sallow Coppice w Shropshire. Tamta ziemia należała do przodków Corneliusa od wieków, nikt jej nie opuści, nie będzie żadnych okazji.
Może Multon, z tą ręką do interesów, była jeszcze sprytniejsza niż podejrzewał.
-Ależ skąd. Jesteś jedną z nas. - sojuszniczką Rycerzy Walpurgii, żadne kontrole jej nie dotyczyły. Odwzajemnił uśmiech. -Teraz zwiemy to postępem nauki. - wzruszył ramionami. -Skostniałym naukowcom, którzy robili karierę kilka dekad lub lat temu, może się wydawać, że będziemy... wpływać na naukę. Sama widziałaś, jak zadzierali nosy na sympozjum Vane'a, jak chełpili się czymś, co nazywają neutralnością, pozorami obiektywizmu. Prawda jest taka, że promugolskie lobby i osobowości pokroju Longbottoma - byłego Ministra, zdrajcy. -Od lat hamowały rozwój nauki, nie dopuszczały w zamknięte kręgi ludzi odważnych, nie pozwalały myślom wznosić się wyżej, formułować śmiałych wniosk... hipotez. - utkwił spojrzenie w Elvirze. Wydawała się kobietą czynu, niekoniecznie nauki, ale nie mógł odmówić jej ambicji. Odwagi. -Ustanowili własny dyskurs, własne dekorum, do którego nie dopuszczają ludzi równie powściągliwych jak oni sami. Nie dyskutują z nikim, kogo uznają za gorszego.
Dirk, pasjonat numerologii, zdawał się słuchać teraz Corneliusa wyjątkowo uważnie.
-Nie łudzę się nawet, że Horyzonty Magii będą gotowe, by opublikować Twoje badania, nie od razu. Ale gdy zaczniemy mówić o nich głośno i jeśli będziesz mieć czas lub chęć zebrać więcej dowodów - uczynimy pierwsze kroki, by otworzyć te drzwi. - tak, jak zrobił to Mulciber ze swoimi badaniami. Musiał prowadzić je od dawna, ale pierwsze koty za płoty. Cornelius zdawał się święcie wierzyć w to, co mówi - kariera polityczna odciągnęła go od naukowego świata, w którym nie zawarł jeszcze stosownych znajomości, ale nasłuchał się o nim wiele od Solasa. O hermetyczności, skostniałości, czymś, co samemu brał za tchórzostwo. Zakochał się w legilimencji właśnie dlatego, że chciał przekraczać granice - magii, wiedzy, ciekawości.
Gdy przeszli do prosektorium, posłusznie nałożył fartuch. Dirk był przyzwyczajony do trupów, sam Cornelius czuł się nieco niepewnie - ale starał się zachować twarz, wytrzymać. Mdły odór był wstrętny, ale przełknął ślinę, jestem panem mojego żołądka. Utrzymał pokerową minę, choć przez pierwsze kilka minut słuchał Elviry z pewną ulgą, że nie musi się odzywać.
-Zatem Fabien Spencer jest jedną z ofiar rebelii. - zauważył cicho, spoglądając na trupa alchemika z mieszaniną szacunku i litości. Był dumnym człowiekiem, gdyby stracił pozycję i rodzinę też wolałby umrzeć na własnych warunkach niż żyć w nędzy.
-Skąd... - masz ciało mugola? Nie, nie powinien pytać. Przełknął ślinę, z trudem. -Wiesz, jak i gdzie zabił mugola? - zapytał i prędko usłyszał obietnicę. Zaraz się dowie, zobaczy. Przysunął się bliżej, by mieć dobry widok na ciało. Był blady, ale słuchał dalej.
-Pokaż mi wszystkie swoje wnioski.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodobała jej się sugestia, że mogłaby pozostawać w jakichkolwiek relacjach z poprzednim właścicielem domu, co zasugerował Corneliusowi przemykający przez jej twarz cień, echo pogardy. Pokręciła powoli głową i wbiła w mężczyznę znużone, zimne spojrzenie, dając mu nacieszyć się barwą własnego głosu w długiej tyradzie na temat stronnictw naukowych i hipotez. Był to świat, do którego sama częściowo należała, w którym chciała zabłysnąć, a przynajmniej było tak kilka lat wcześniej, gdy wciąż ścigała się z pozostałymi uzdrowicielami na szczyt. Teraz jej cele były wznioślejsze, bardziej bezwzględne, czuła, że przekroczyła pewne granice, które dla innych pozostawały zamknięte. Niemniej jednak obdarzyła Corneliusa drobnym uśmiechem aprobaty, bo chociaż w tej jednej rzeczy mogła go zrozumieć i polubić.
Oboje szanowali wiedzę, postęp i swój wkład w niego. Nie nasycali się, dopóki nie mieli informacji na wyciągnięcie ręki - i dopóki nie mieli okazji skrzętnie jej wykorzystać.
- Jestem - przytaknęła cicho, błądząc myślami wokół swoich odległych orderów i spotkań, podczas których siadywała ramię w ramię z Rosierami, Shafiqami i Blackami. Szybko jednak odzyskała rezon. - Pamiętam to sympozjum. Oczywiście masz rację, Corneliusie. Nie ma wątpliwości, że zmiana na lepsze zaczyna się wraz z nami. - Myśl o publikacji w Horyzontach Magii była miła; z pewnością byłaby w stanie przedstawić światu coś bardziej przydatnego niż przewrotny i pełen manipulacji artykuł Mulcibera. Jak jednak Sallow dobrze się domyślał, była raczej człowiekiem czynu i w tym momencie bardziej interesowała ją praca w prosektorium, ciało pod nożem i tkanki w formalinie.
W swojej pracowni czuła się bardziej pewnie niż gdziekolwiek indziej co dało się dostrzec w jej postawie, oczach, które zrobiły się szersze, energicznych, zdecydowanych ruchach pozbawionych krzty wahania.
- Owszem. Pośrednią ofiarą fali nieszczęść, jakie spłynęły na nas od czasu powstania Longbottoma - przyznała miękko, a potem rzuciła Sallowowi dziwne spojrzenie. Naprawdę chciał o to pytać? - Mugoli zapewnił mi twój ochroniarz - Użyłaby innego słowa, ale skoro już go tu wpuściła, nie zamierzała go obrażać. - Aczkolwiek nie jest oczywistością, że został zamordowany. Śmierć przez zderzenie z ziemią może być również nieszczęśliwym wypadkiem. Zazwyczaj nim jest. - Uśmiechnęła się złośliwie i pokrętnie, a potem dłońmi w zgrabnych rękawiczkach chwyciła błyszczące ostrze.
Pierwsze cięcie wykonała na skalpie, przy podstawie czaszki, gładko poruszając nadgarstkiem, by utworzyć równe półkole. Odpreparowała od szarobiałych kości tkankę podskórną i czepiec ścięgnisty, odsłoniła śliskie, kręte naczynka zaopatrujące kość w krew. Podcięty skalp wywróciła swoim zwyczajem na drugą stronę i rzuciła go na twarz trupa, dając tym samym piękny obraz purpurowych krwiaków na spodniej części miękkich tkanek oraz skorupowatych pęknięć na czaszce.
- Spójrz tutaj. Kawałki czaszki w miejscu złamań unoszą się nieco nad płaszczyznę - Nacisnęła je, sprężynowały. - To mózg, który w stanie obrzęku szukał sobie więcej przestrzeni. W sytuacji zwiększonego ciśnienia w czaszce taka okoliczność błyskawicznie może doprowadzić do śmiertelnego wklinowania mózgu. Zwłaszcza w części zwanej pniem, która może wgłobić się do otworu potylicznego. U czarodziejów też się to zdarza, ale bardzo rzadko. Mamy w mózgu więcej naczyń i sprawniejszy system cyrkulacji płynu mózgowo-rdzeniowego. Co więcej, znane są przypadki, w czasie których czarodziejom z obrzękiem mózgu rosła głowa. To magia szukała rozpaczliwie rozwiązania dla zagrożenia życia, doprowadzając do samoistnej transmutacji i zapewniając tym samym więcej miejsca mózgowi... przez co zapobiegała wklinowaniu - Zastanowiła się chwilę, a potem sięgnęła po dłuższe, masywniejsze narzędzie, którego używała do otwierania czaszki. - Chcesz zobaczyć ten mózg?
Oboje szanowali wiedzę, postęp i swój wkład w niego. Nie nasycali się, dopóki nie mieli informacji na wyciągnięcie ręki - i dopóki nie mieli okazji skrzętnie jej wykorzystać.
- Jestem - przytaknęła cicho, błądząc myślami wokół swoich odległych orderów i spotkań, podczas których siadywała ramię w ramię z Rosierami, Shafiqami i Blackami. Szybko jednak odzyskała rezon. - Pamiętam to sympozjum. Oczywiście masz rację, Corneliusie. Nie ma wątpliwości, że zmiana na lepsze zaczyna się wraz z nami. - Myśl o publikacji w Horyzontach Magii była miła; z pewnością byłaby w stanie przedstawić światu coś bardziej przydatnego niż przewrotny i pełen manipulacji artykuł Mulcibera. Jak jednak Sallow dobrze się domyślał, była raczej człowiekiem czynu i w tym momencie bardziej interesowała ją praca w prosektorium, ciało pod nożem i tkanki w formalinie.
W swojej pracowni czuła się bardziej pewnie niż gdziekolwiek indziej co dało się dostrzec w jej postawie, oczach, które zrobiły się szersze, energicznych, zdecydowanych ruchach pozbawionych krzty wahania.
- Owszem. Pośrednią ofiarą fali nieszczęść, jakie spłynęły na nas od czasu powstania Longbottoma - przyznała miękko, a potem rzuciła Sallowowi dziwne spojrzenie. Naprawdę chciał o to pytać? - Mugoli zapewnił mi twój ochroniarz - Użyłaby innego słowa, ale skoro już go tu wpuściła, nie zamierzała go obrażać. - Aczkolwiek nie jest oczywistością, że został zamordowany. Śmierć przez zderzenie z ziemią może być również nieszczęśliwym wypadkiem. Zazwyczaj nim jest. - Uśmiechnęła się złośliwie i pokrętnie, a potem dłońmi w zgrabnych rękawiczkach chwyciła błyszczące ostrze.
Pierwsze cięcie wykonała na skalpie, przy podstawie czaszki, gładko poruszając nadgarstkiem, by utworzyć równe półkole. Odpreparowała od szarobiałych kości tkankę podskórną i czepiec ścięgnisty, odsłoniła śliskie, kręte naczynka zaopatrujące kość w krew. Podcięty skalp wywróciła swoim zwyczajem na drugą stronę i rzuciła go na twarz trupa, dając tym samym piękny obraz purpurowych krwiaków na spodniej części miękkich tkanek oraz skorupowatych pęknięć na czaszce.
- Spójrz tutaj. Kawałki czaszki w miejscu złamań unoszą się nieco nad płaszczyznę - Nacisnęła je, sprężynowały. - To mózg, który w stanie obrzęku szukał sobie więcej przestrzeni. W sytuacji zwiększonego ciśnienia w czaszce taka okoliczność błyskawicznie może doprowadzić do śmiertelnego wklinowania mózgu. Zwłaszcza w części zwanej pniem, która może wgłobić się do otworu potylicznego. U czarodziejów też się to zdarza, ale bardzo rzadko. Mamy w mózgu więcej naczyń i sprawniejszy system cyrkulacji płynu mózgowo-rdzeniowego. Co więcej, znane są przypadki, w czasie których czarodziejom z obrzękiem mózgu rosła głowa. To magia szukała rozpaczliwie rozwiązania dla zagrożenia życia, doprowadzając do samoistnej transmutacji i zapewniając tym samym więcej miejsca mózgowi... przez co zapobiegała wklinowaniu - Zastanowiła się chwilę, a potem sięgnęła po dłuższe, masywniejsze narzędzie, którego używała do otwierania czaszki. - Chcesz zobaczyć ten mózg?
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zauważył na jej twarzy odpowiedź, niesmak bez słów, sugestię, by nie pytał o alchemika. Kobiety - pomyślał, choć jego samego było urazić jeszcze łatwiej.
-Wyślę ci do przejrzenia notatki, które uwzględnię w artykule dla Maga, mam kontrolę nad tym jakie wnioski tam opublikują. Przedstawię cię jako eksperta, rzecz jasna. - jego nazwisko będzie tubą propagandową, jej - naukowymi wnioskami. -Mam wrażenie, że naukowcy są bardziej skostniali niż nasi obywatele - szersza publika podłapywała nowe idee prędzej, gdy ludzie pokroju Vane'a trzymali się kurczowo skostniałej zachowawczości -ale w kolejnych miesiącach możemy popracować nad tym, by twoje badania pojawiły się w Horyzontach. - zaproponował rzeczowo, ani razu nie pytając jej, czy ma jakieś badania warte pokazania. Cenił jej wiedzę, ambicję i kreatywność, nie wątpił, że w kilka miesięcy znajdzie coś na udowodnienie ideowych tez. Obchodził go wynik, a nie dowody - dopóki przekonają naukowe środowisko.
Dirk nawet nie drgnął, gdy odniesiono się do niego w rozmowie - a Cornelius rzucił mu przelotne spojrzenie. Kazał mu pomóc Elvirze, ale nie pytał.
Czasem nie chciał wiedzieć. Mimowolnie wyobraził sobie, jak Dirk spycha tego mugola z wysokości, albo zderza go ze ścianą, ale...
...potem skupił się na jej pracy. Czuł obrzydzenie, rzecz jasna, ale kwestią zarówno ambicji jak i ciekawości było nieodrywanie wzroku od autopsji. Zdołał już zapanować nad odruchem wymiotnym, choć pewnie nie zje obiadu, a krukońskie wścibstwo nie pozwalało mu odpuścić.
Zwłaszcza, że nie bebrali się w żadnych ohydnych bebechach. Multon postanowiła mu pokazać najciekawszy organ, mózg.
Wdzierał się do ludzkich głów za pomocą magii, poznawał najintymniejsze myśli i emocje, ale nigdy nie widział jak wygląda czaszka wewnątrz.
Jeśli Elvira podniosła wzrok, mogła dostrzec, że wyraźnie się ożywił. Zielone spojrzenie błądziło po rozcinanej czaszce. Zastanawiał się, w jaki sposób przenika ją jego magia.
-Co to znaczy, wklinowania? - jaki pień, w co on się wbijał, jak to zabijało człowieka? Nie znał się na anatomii na tyle, by zrozumieć, ale starał się nadążać za jej ogólnym tokiem rozumowania.
-Czyli nasze ciało potrafi nas ochronić samodzielnie, za pomocą magii - czy to częste przypadki czy raczej anomalie? - odniósł się do przypadków samoistnej transmutacji głowy. -Jak najszybciej zabić mugola? - wszystko wskazywało na to, że uraz głowy wykończył tego całkiem szybko, ale skoro ich ciała były wrażliwsze niż czarodziejów to... może Elvira miała konkretne, niezawodne sposoby?
-Oczywiście, że chcę. - odpowiedział natychmiast. -Zawsze zastanawiało mnie, czemu - poza naturalną odpornością magiczną - czarodzieje są odporniejsi na legilimencję od mugoli. Czy to ma coś wspólnego z anatomią mózgu?
-Wyślę ci do przejrzenia notatki, które uwzględnię w artykule dla Maga, mam kontrolę nad tym jakie wnioski tam opublikują. Przedstawię cię jako eksperta, rzecz jasna. - jego nazwisko będzie tubą propagandową, jej - naukowymi wnioskami. -Mam wrażenie, że naukowcy są bardziej skostniali niż nasi obywatele - szersza publika podłapywała nowe idee prędzej, gdy ludzie pokroju Vane'a trzymali się kurczowo skostniałej zachowawczości -ale w kolejnych miesiącach możemy popracować nad tym, by twoje badania pojawiły się w Horyzontach. - zaproponował rzeczowo, ani razu nie pytając jej, czy ma jakieś badania warte pokazania. Cenił jej wiedzę, ambicję i kreatywność, nie wątpił, że w kilka miesięcy znajdzie coś na udowodnienie ideowych tez. Obchodził go wynik, a nie dowody - dopóki przekonają naukowe środowisko.
Dirk nawet nie drgnął, gdy odniesiono się do niego w rozmowie - a Cornelius rzucił mu przelotne spojrzenie. Kazał mu pomóc Elvirze, ale nie pytał.
Czasem nie chciał wiedzieć. Mimowolnie wyobraził sobie, jak Dirk spycha tego mugola z wysokości, albo zderza go ze ścianą, ale...
...potem skupił się na jej pracy. Czuł obrzydzenie, rzecz jasna, ale kwestią zarówno ambicji jak i ciekawości było nieodrywanie wzroku od autopsji. Zdołał już zapanować nad odruchem wymiotnym, choć pewnie nie zje obiadu, a krukońskie wścibstwo nie pozwalało mu odpuścić.
Zwłaszcza, że nie bebrali się w żadnych ohydnych bebechach. Multon postanowiła mu pokazać najciekawszy organ, mózg.
Wdzierał się do ludzkich głów za pomocą magii, poznawał najintymniejsze myśli i emocje, ale nigdy nie widział jak wygląda czaszka wewnątrz.
Jeśli Elvira podniosła wzrok, mogła dostrzec, że wyraźnie się ożywił. Zielone spojrzenie błądziło po rozcinanej czaszce. Zastanawiał się, w jaki sposób przenika ją jego magia.
-Co to znaczy, wklinowania? - jaki pień, w co on się wbijał, jak to zabijało człowieka? Nie znał się na anatomii na tyle, by zrozumieć, ale starał się nadążać za jej ogólnym tokiem rozumowania.
-Czyli nasze ciało potrafi nas ochronić samodzielnie, za pomocą magii - czy to częste przypadki czy raczej anomalie? - odniósł się do przypadków samoistnej transmutacji głowy. -Jak najszybciej zabić mugola? - wszystko wskazywało na to, że uraz głowy wykończył tego całkiem szybko, ale skoro ich ciała były wrażliwsze niż czarodziejów to... może Elvira miała konkretne, niezawodne sposoby?
-Oczywiście, że chcę. - odpowiedział natychmiast. -Zawsze zastanawiało mnie, czemu - poza naturalną odpornością magiczną - czarodzieje są odporniejsi na legilimencję od mugoli. Czy to ma coś wspólnego z anatomią mózgu?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć rzadko miała możliwość naprawdę porozmawiać z Corneliusem Sallowem, wiedziała, że ten lubił dyskryminować kobiety i traktować je protekcjonalnie. Wystarczyło czasem popatrzeć na niego z boku, wysłuchać wystąpień. Albo, co zaraz przywołało na jej usta tajemniczy, złośliwy uśmieszek - spojrzeć na jego żonę. Całe szczęście, nie byli przyjaciółmi i nie musiała cierpieć konieczności spędzania z nim wieczorów. Pewnie zresztą nie spędzał wieczorów z kobietami, nie był jak Drew, jak Cillian, nawet cholerny Ramsey. Miał swoje sztywne zasady i jeszcze sztywniejszy kij w dupie.
- Przedstawisz mnie jako eksperta? Mam nadzieję, że to nie sugestia, że nim nie jestem - Uśmiechnęła się pokrętnie i uniosła brew, przykładając dłoń do piersi w fałszywym wyrazie urazy. Cornelius nie byłby w stanie jej obrazić, choćby próbował, ale było coś zabawnego w wyciąganiu na wierzch tych nieświadomych wstawek, jakie jego męski umysł umieszczał w konwersacji. Nie powinien był jej tego mówić w twarz. Nie był wystarczająco uprzejmy. - Hmm. - Nie chciała rozmawiać na temat tego, kto jest bardziej skostniały, ale skinęła z zadowoleniem głową, gdy usłyszała, że jej nazwisko może pojawić się w Horyzontach. Obok nazwiska Mulcibera. Zasługiwała na to, by pod jej imieniem wreszcie znalazło się coś chwalebnego. Już raz odebrano jej przywilej odebrania publicznych nagród, nie zamierzała na to więcej pozwolić. - To rozsądny pomysł. - skwitowała jednak tylko. Jeśli Cornelius oczekiwał podziękowań, nie dostanie ich. Nie widziała w nim swojej nadziei, potrzebował jej dokładnie tak samo jak ona jego.
W prosektorium była spokojniejsza, bardziej skupiona i dumna.
- Porównamy mózg czarodzieja i mugola - zapowiedziała, a potem pospieszyła z wyjaśnieniami. Czasem zapominała, że nie wszyscy byli na tym samym poziomie wiedzy co ona. Była ekspertem w tajemnicach ludzkiego ciała, ale sama często musiała dopytywać w innych dziedzinach, więc nie była złośliwa, nie było takiej potrzeby. - Wklinowanie oznacza stan, w którym szybko narastające ciśnienie w czaszce doprowadza do tego, że mózg przestaje się w niej mieścić i wklinowuje się do najbliższych możliwych otworów. Czasem jest to rysa złamania czaszki, ale najczęściej największy otwór na spodzie, przez który wychodzi rdzeń kręgowy i nerwy. Część, która się wklinowuje, to zwykle pień, co jest śmiertelne, bo to właśnie on odpowiada za oddychanie i krążenie krwi w ustroju. - Po chwili zastanowienia, dodała ciekawostkę: - Jama czaszki jest zamknięta, a płyn mózgowo-rdzeniowy, mózg i płynąca przez mózg krew pozostają w równowadze ciśnień, dlatego wzrost jednego czynnika będzie wpływał na wszystkie pozostałe. To tak zwana reguła Monkelly'ego*, dziewiętnastowiecznego uzdrowiciela. - Zastanowiła się nad kolejnym pytaniem, sięgając już w międzyczasie po narzędzia, które umożliwią otwarcie czaszki. To było toporne, brudne zadanie, ale wolała w tym celu używać wzmocnionych zaklęciami pił, gdyż różdżka nie była wystarczająco precyzyjna. - Ciężko powiedzieć, brakuje badań na ten temat. Słyszałam jednak o przypadku transmutowanej głowy oraz o przynajmniej pięciu, gdy wokół zatkanych zatorami naczyń krwionośnych błyskawicznie formowały się nowe, by zapewnić krążenie oboczne. U mugoli też się to zdarza, ale zbyt wolno i mozolnie, by uratować im życie. - Uśmiechnęła się z satysfakcją, a potem oparła ostrze okrągłej piły na najcieńszej części kości skroniowej... zatrzymała się jednak zaraz i rzuciła Corneliusowi przeciągłe spojrzenie. - Avadą, jak wszystkich, Corneliusie. Na czym dokładnie ci zależy? - Nie wypowiedziała całej inkantacji klątwy zabijającej, bo to przynosiło nieszczęście, ale zupełnie nie rozumiała dlaczego Corneliusowi tak zależy na mordowaniu. Czyniło go to bardziej interesującym niż chciałaby przyznać. - A jeśli zarzucimy potężne zaklęcia, zapewne dźgnięciem ostrym narzędziem między trzecim, czwartym lub piątym żebrem po lewej stronie. Uszkodzenie serca lub dużych naczyń wywołuje błyskawiczny, zagrażający życiu krwotok. Można też spróbować z oczodołem lub skronią, ale to da się przeżyć, choć zwykle nie dochodzi się z powrotem do zdrowia. - Lekko wzruszyła ramieniem. Znała całe mnóstwo sposobów na morderstwo, ale nie widziała różnicy w mordowaniu mugoli i czarodziejów. Miała jednak dość taktu, by o tym nie wspomnieć.
Kiedy wreszcie zaczęła piłować sklepienie czaszki, towarzyszył temu nieprzyjemny, zgrzytliwy dźwięk oraz mdły zapach. Zajęło jej to chwilę, ale magiczne narzędzie nie wymagało dużego nakładu siły, więc nie potrzebowała też pomocy. Zależało jej na tym, by wykonać to samodzielnie i dokładnie, nie uszkadzając zbyt wrażliwego organu.
Pod kopułą kości mózg był schowany wewnątrz torebek z opon mózgowo-rdzeniowych, szarawych i pokrytych całą masą wijących się, krętych naczyń, obecnie sinych i bordowych. W kilku miejscach, tam, gdzie doszło do złamań, zebrały się lepkie, połyskujące skrzepy krwi. Cały mózg był masywny i obrzęknięty, ale wiedziała, że gdyby rozcięła opony, rozlałby się w jej dłoniach jak galareta.
- Bardzo wrażliwy organ, nie będzie zachowywał stałej konsystencji, jeśli dotknie się go nieostrożnie. Wymaga delikatności - wymruczała, bardziej do siebie niż do nich, a potem skupiła się znów na Sallowie. Na krótką chwilę prawie o nim zapomniała. - Mózg i umysł to nie to samo. Gdy włamujesz się do czyichś wspomnień, nie uszkadzasz jego mózgu, lecz psychikę. Wątpię, by doszukano się różnic anatomicznych w tej konkretnej kwestii. Mugole są psychicznie słabsi, to bez wątpienia. A choć wszystkie nasze wspomnienia kryją się tutaj, nie da się ich zobaczyć ani wyciąć. Nie mają materialnej formy - odpowiedziała powoli, zaintrygowana jego ciekawością. - Zajmujesz się magią umysłu? - spytała nagle. To byłaby wielce przydatna wiadomość.
*przeinaczona doktryna Monro-Kelliego, bo Monro i Kellie nie byli czarodziejami
- Przedstawisz mnie jako eksperta? Mam nadzieję, że to nie sugestia, że nim nie jestem - Uśmiechnęła się pokrętnie i uniosła brew, przykładając dłoń do piersi w fałszywym wyrazie urazy. Cornelius nie byłby w stanie jej obrazić, choćby próbował, ale było coś zabawnego w wyciąganiu na wierzch tych nieświadomych wstawek, jakie jego męski umysł umieszczał w konwersacji. Nie powinien był jej tego mówić w twarz. Nie był wystarczająco uprzejmy. - Hmm. - Nie chciała rozmawiać na temat tego, kto jest bardziej skostniały, ale skinęła z zadowoleniem głową, gdy usłyszała, że jej nazwisko może pojawić się w Horyzontach. Obok nazwiska Mulcibera. Zasługiwała na to, by pod jej imieniem wreszcie znalazło się coś chwalebnego. Już raz odebrano jej przywilej odebrania publicznych nagród, nie zamierzała na to więcej pozwolić. - To rozsądny pomysł. - skwitowała jednak tylko. Jeśli Cornelius oczekiwał podziękowań, nie dostanie ich. Nie widziała w nim swojej nadziei, potrzebował jej dokładnie tak samo jak ona jego.
W prosektorium była spokojniejsza, bardziej skupiona i dumna.
- Porównamy mózg czarodzieja i mugola - zapowiedziała, a potem pospieszyła z wyjaśnieniami. Czasem zapominała, że nie wszyscy byli na tym samym poziomie wiedzy co ona. Była ekspertem w tajemnicach ludzkiego ciała, ale sama często musiała dopytywać w innych dziedzinach, więc nie była złośliwa, nie było takiej potrzeby. - Wklinowanie oznacza stan, w którym szybko narastające ciśnienie w czaszce doprowadza do tego, że mózg przestaje się w niej mieścić i wklinowuje się do najbliższych możliwych otworów. Czasem jest to rysa złamania czaszki, ale najczęściej największy otwór na spodzie, przez który wychodzi rdzeń kręgowy i nerwy. Część, która się wklinowuje, to zwykle pień, co jest śmiertelne, bo to właśnie on odpowiada za oddychanie i krążenie krwi w ustroju. - Po chwili zastanowienia, dodała ciekawostkę: - Jama czaszki jest zamknięta, a płyn mózgowo-rdzeniowy, mózg i płynąca przez mózg krew pozostają w równowadze ciśnień, dlatego wzrost jednego czynnika będzie wpływał na wszystkie pozostałe. To tak zwana reguła Monkelly'ego*, dziewiętnastowiecznego uzdrowiciela. - Zastanowiła się nad kolejnym pytaniem, sięgając już w międzyczasie po narzędzia, które umożliwią otwarcie czaszki. To było toporne, brudne zadanie, ale wolała w tym celu używać wzmocnionych zaklęciami pił, gdyż różdżka nie była wystarczająco precyzyjna. - Ciężko powiedzieć, brakuje badań na ten temat. Słyszałam jednak o przypadku transmutowanej głowy oraz o przynajmniej pięciu, gdy wokół zatkanych zatorami naczyń krwionośnych błyskawicznie formowały się nowe, by zapewnić krążenie oboczne. U mugoli też się to zdarza, ale zbyt wolno i mozolnie, by uratować im życie. - Uśmiechnęła się z satysfakcją, a potem oparła ostrze okrągłej piły na najcieńszej części kości skroniowej... zatrzymała się jednak zaraz i rzuciła Corneliusowi przeciągłe spojrzenie. - Avadą, jak wszystkich, Corneliusie. Na czym dokładnie ci zależy? - Nie wypowiedziała całej inkantacji klątwy zabijającej, bo to przynosiło nieszczęście, ale zupełnie nie rozumiała dlaczego Corneliusowi tak zależy na mordowaniu. Czyniło go to bardziej interesującym niż chciałaby przyznać. - A jeśli zarzucimy potężne zaklęcia, zapewne dźgnięciem ostrym narzędziem między trzecim, czwartym lub piątym żebrem po lewej stronie. Uszkodzenie serca lub dużych naczyń wywołuje błyskawiczny, zagrażający życiu krwotok. Można też spróbować z oczodołem lub skronią, ale to da się przeżyć, choć zwykle nie dochodzi się z powrotem do zdrowia. - Lekko wzruszyła ramieniem. Znała całe mnóstwo sposobów na morderstwo, ale nie widziała różnicy w mordowaniu mugoli i czarodziejów. Miała jednak dość taktu, by o tym nie wspomnieć.
Kiedy wreszcie zaczęła piłować sklepienie czaszki, towarzyszył temu nieprzyjemny, zgrzytliwy dźwięk oraz mdły zapach. Zajęło jej to chwilę, ale magiczne narzędzie nie wymagało dużego nakładu siły, więc nie potrzebowała też pomocy. Zależało jej na tym, by wykonać to samodzielnie i dokładnie, nie uszkadzając zbyt wrażliwego organu.
Pod kopułą kości mózg był schowany wewnątrz torebek z opon mózgowo-rdzeniowych, szarawych i pokrytych całą masą wijących się, krętych naczyń, obecnie sinych i bordowych. W kilku miejscach, tam, gdzie doszło do złamań, zebrały się lepkie, połyskujące skrzepy krwi. Cały mózg był masywny i obrzęknięty, ale wiedziała, że gdyby rozcięła opony, rozlałby się w jej dłoniach jak galareta.
- Bardzo wrażliwy organ, nie będzie zachowywał stałej konsystencji, jeśli dotknie się go nieostrożnie. Wymaga delikatności - wymruczała, bardziej do siebie niż do nich, a potem skupiła się znów na Sallowie. Na krótką chwilę prawie o nim zapomniała. - Mózg i umysł to nie to samo. Gdy włamujesz się do czyichś wspomnień, nie uszkadzasz jego mózgu, lecz psychikę. Wątpię, by doszukano się różnic anatomicznych w tej konkretnej kwestii. Mugole są psychicznie słabsi, to bez wątpienia. A choć wszystkie nasze wspomnienia kryją się tutaj, nie da się ich zobaczyć ani wyciąć. Nie mają materialnej formy - odpowiedziała powoli, zaintrygowana jego ciekawością. - Zajmujesz się magią umysłu? - spytała nagle. To byłaby wielce przydatna wiadomość.
*przeinaczona doktryna Monro-Kelliego, bo Monro i Kellie nie byli czarodziejami
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-A kim jesteś dla skostniałej naukowej elity? - nie dał się ani sprowokować ani zawstydzić, uśmiechając się do Elviry łagodnie. Odbił pałeczkę, zadał jej pytanie retoryczne. Czy była już dla nich ekspertem, nieznana do tej pory anatom? Ostatnio wpuścili do swojego grona Jaydena Vane, charyzmatycznego profesora z Hogwartu - ale ona nie była profesorem, była kobietą. Nie martwił się tym jednak przesadnie. W odróżnieniu od astronomii, badania Elviry były faktycznie przydatne, a poza tym Multon była związana z Rycerzami Walpurgii. Pragnął ją wypromować, jeśli to promowałoby ich idee. Wiedział, że w środowisku naukowym sam nie ma jeszcze odpowiedniej siły przebicia, ale wyczuł, że "Horyzonty" zmiękły nieco po zdelegalizowaniu "Proroka", a kontrolowany przez Ministerstwo "Walczący Mag" będzie doskonałą okazją by po raz pierwszy przedstawić Elvirę szerszej publiczności.
Pomimo obrzydliwego zapachu, zielone oczy rozbłysły z żywym zainteresowaniem gdy Elvira obiecała, że porównają mózg czarodzieja i mugola.
-Zatem słucham. To fascynujące, jak będą się różnić. - czy będą się różnić? Do mugolskich głów włamywało się łatwiej, ale wspomnienia i uczucia niemagicznych i czarodziejów smakowały podobnie. Słuchał Elviry uważnie. -Dlaczego brakuje badań? - dopytał, zastanawiając się, czy nikt nie uznał tematu za dostatecznie interesujący, czy może na drodze do rozwoju nauki stały jakieś kwestie praktyczne lub moralne.
Uniósł lekko brwi, gdy opowiedziała o Avadzie. Powstrzymał się przed wzniesieniem oczu do góry.
-Zbieram informacje dla artykułu dla ogółu obywateli, nie dla naszych sojuszników. - przypomniał Elvirze. -Sformułuję zatem pytanie inaczej: jak najprościej mógłby zabić mugola przeciętny absolwent Hogwartu? Nie Durmstrangu, nie czarnoksiężnik, nie auror, nikt z naszych służb. Mugole mają coraz mniej do stracenia, coraz śmielej atakują naszych. Każdy powinien wiedzieć jak się bronić, a ich słabsza anatomia daje nam przewagę. - wytłumaczył.
Elvira dopowiedziała o ostrym przedmiocie, ale to Corneliusa nie satysfakcjonowało.
-To użyteczne, ale nożami dźgają się mugole. Czyli powiedziałabyś, że w te miejsca trzeba celować Lamino? A jeśli to zaklęcie leży poza czyimiś możliwościami? Jaki prosty urok może pomóc? - dociekał. Potem zamilkł (wreszcie), bo choć mózg wydawał się obrzydliwy, to słowa Elviry były fascynujące.
-Mówisz o uszkodzeniu mózgu, nie psychiki, ale po włamaniu do wspomnień wszyscy przeżywają fizyczny ból, a niektórzy mogą nawet umrzeć. - przypomniał.
Pytanie o magię umysłu odrobinę go zaskoczyło, mówił już o tym na spotkaniu Rycerzy. Może była wtedy skupiona na innych tematach, sporo się wtedy działo. Uśmiechnął się lisio, przechylił lekko głowę. Dla sojuszników Rycerzy jego talent nie musiał być sekretem, ale miał zbyt dobry humor, by mowić wprost: -Interesuję się nią. Od dawna. - uśmiech stał się promienny.
Pomimo obrzydliwego zapachu, zielone oczy rozbłysły z żywym zainteresowaniem gdy Elvira obiecała, że porównają mózg czarodzieja i mugola.
-Zatem słucham. To fascynujące, jak będą się różnić. - czy będą się różnić? Do mugolskich głów włamywało się łatwiej, ale wspomnienia i uczucia niemagicznych i czarodziejów smakowały podobnie. Słuchał Elviry uważnie. -Dlaczego brakuje badań? - dopytał, zastanawiając się, czy nikt nie uznał tematu za dostatecznie interesujący, czy może na drodze do rozwoju nauki stały jakieś kwestie praktyczne lub moralne.
Uniósł lekko brwi, gdy opowiedziała o Avadzie. Powstrzymał się przed wzniesieniem oczu do góry.
-Zbieram informacje dla artykułu dla ogółu obywateli, nie dla naszych sojuszników. - przypomniał Elvirze. -Sformułuję zatem pytanie inaczej: jak najprościej mógłby zabić mugola przeciętny absolwent Hogwartu? Nie Durmstrangu, nie czarnoksiężnik, nie auror, nikt z naszych służb. Mugole mają coraz mniej do stracenia, coraz śmielej atakują naszych. Każdy powinien wiedzieć jak się bronić, a ich słabsza anatomia daje nam przewagę. - wytłumaczył.
Elvira dopowiedziała o ostrym przedmiocie, ale to Corneliusa nie satysfakcjonowało.
-To użyteczne, ale nożami dźgają się mugole. Czyli powiedziałabyś, że w te miejsca trzeba celować Lamino? A jeśli to zaklęcie leży poza czyimiś możliwościami? Jaki prosty urok może pomóc? - dociekał. Potem zamilkł (wreszcie), bo choć mózg wydawał się obrzydliwy, to słowa Elviry były fascynujące.
-Mówisz o uszkodzeniu mózgu, nie psychiki, ale po włamaniu do wspomnień wszyscy przeżywają fizyczny ból, a niektórzy mogą nawet umrzeć. - przypomniał.
Pytanie o magię umysłu odrobinę go zaskoczyło, mówił już o tym na spotkaniu Rycerzy. Może była wtedy skupiona na innych tematach, sporo się wtedy działo. Uśmiechnął się lisio, przechylił lekko głowę. Dla sojuszników Rycerzy jego talent nie musiał być sekretem, ale miał zbyt dobry humor, by mowić wprost: -Interesuję się nią. Od dawna. - uśmiech stał się promienny.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewypowiedziane argumenty Corneliusa były trafne, jakkolwiek nie chciała ich przyjąć jej przerośnięta i trudna do poskromienia duma. Niewielki uśmieszek, który posłała mu w odpowiedzi na pytanie miał w sobie coś z kociej kobiecości, którą dopiero od niedawna zaczęła naprawdę rozwijać. Dotknęłaby go ręką przelotnie, gdyby nie był to gest tak jawnie nieprofesjonalny. Zamiast tego ostała się na obrzuceniu go przeciągłym spojrzeniem spod opuszczonych powiek, leniwie w prowokujący i tajemniczy sposób.
- W istocie. Moje umiejętności zbyt długo pozostawały w cieniu. Jak olbrzymim szczęściem jest dla mnie twoje wsparcie. Nie wyobrażam sobie, bym mogła sobie poradzić bez niego - skłamała lekko, ale zgrabnie, nie dając mu powodów do tego, by z niej dalej kpić.
W prosektorium więcej miała okazji do tego, by zakpić z niego, ale nie wykorzystała ani jednej, udając, że nie dostrzega lekkiego zmarszczenia grzbietu nosa i ostrożności, z jaką zbliżał się do jej cennych ciał i preparatów. Wcale nie uważała, by zapach tutaj szczególnie raził we wrażliwy węch, ale, należało przyznać, była do niego przyzwyczajona. Krajobraz bitwy śmierdział znacznie gorzej, gdy z powłok brzusznych wylewały się wciąż świeże wnętrzności, ale o tym Sallow nie mógł mieć pojęcia. To nie były jego miejsca, jego pola do popisu. Wykorzystywali go w inni sposób.
- Bo nikt się ich jeszcze nie podjął. W moim zawodzie prześcigamy się raczej w diagnozowaniu i nazywaniu nowych stanów chorobowych oraz wynajdywaniu medykamentów i sposobów terapii chorób gnębiących znaczną część społeczeństwa. Jest nas zbyt mało i nie otrzymujemy dość dofinansowań, by tracić złoto na rzadkie przypadki, odstępstwa od reguły i tajemnice wrodzonego przystosowania - mówiła powoli i z zastanowieniem, sama dumając nad tą przykrą prawidłowością. Z większością badań była obeznana, zwłaszcza tymi z ostatnich lat, które śledziła na bieżąco. Wiedziała też, że otrzymanie wsparcia jest trudne; zwłaszcza, gdy jest się kobietą, a temat nie jest chodliwy. - Były już jednak jedne dofinansowania na badania na temat możliwości połączenia medycyny mugolskiej i magicznej, wierz mi - prychnęła z pogardą zanim na powrót zabrała się za pracę.
Niektóre pytania Corneliusa były zaskakujące i, przynajmniej jej zdaniem, biorące się znikąd, minęła więc pewna chwila, zanim w pełni pojęła, czego od niej oczekuje. Gdy to się stało, zaśmiała się krótko, zanim spojrzała na niego może odrobinę cieplej niż dotąd. Miał rację. Ale Merlinie broń, żeby po raz drugi dzisiaj przeszło jej to przez gardło.
- Noże mogą być też zaklęte, zatrute. Niekoniecznie drogimi eliksirami, na ciała mugoli toksycznie działają już środki, które u czarodzieja wywołają co najwyżej podrażnienie, biegunkę lub gorączkę. Jad bahanki, choćby, ale też śluz toksyczka. W kwestii ingrediencji nie jestem znawcą, to temat dla alchemika, ale miewałam pacjentów poparzonych przez tego jadowitego ślimaka i znam opis przypadku z artykułu sprzed sześciu lat o mugolu, którego powierzchowny kontakt z tym stworzeniem doprowadził do szoku toksycznego i śmierci. - Wzruszyła ramieniem. - Tak naprawdę mugola może powstrzymać nawet Wingardium Leviosa. Nie będzie w stanie się przed nim obronić ani przełamać czaru, zostanie zatrzymany w miejscu. Można go wtedy podpalić Incendio, którego nie ugasi. Wyobrażasz sobie, że ktoś powstrzymuje tak czarodzieja? - Sama myśl była śmieszna. - Rzucone na mugola Slugulus Erecto sprawi natomiast, że prawie na pewno się udusi. - Czarodzieje wiedzieli jak zareagować na to niegroźne zaklęcie, jak się zachować, dla mugoli byłaby to trauma. - Warto też zachęcić ludzi do otaczania swoich posiadłości Repello Mugoletum. Kiedyś było to objęte przepisami, by tych miejsc nie było zbyt wiele, zwłaszcza na terenach zamieszkanych przez mugoli. Teraz... - urwała, nic nie dodała, skupiając się na szczególnie trudnym fragmencie czaszki w okolicach kości skalistej. Temat podjęła znowu po poradzeniu sobie z przeszkodą. - Legilimencja niekoniecznie wywołuje ból stricte fizyczny, choć ofiara będzie to tak odczuwać. Duży stresor psychiczny, jakim jest wtargnięcie do czyjegoś umysłu wywołuje wyrzucenie znacznej ilości małych molekuł do krwioobiegu. Te molekuły są niewidoczne dla oka, ale podnoszą ciśnienie, przyspieszają akcję serca, czasem powodują skurcz naczyń. U osób podatnych, chorowitych, mogą doprowadzić do zatoru i zgonu, fakt. Ale bezpośrednią przyczyną nie będzie legilimencja, tylko strach, olbrzymi stres i szok.
Zainteresowanie Corneliusa legilimencją było widoczne jak na dłoni, ale ledwie przypominała sobie jego postać z ostatnich spotkań organizacji. Być może ignorowała go świadomie, nie chcąc wspominać ich wspólnej nocy, a może zwyczajnie nie przykuł jej uwagi jako podstarzały biurokrata. Niemniej jednak zrobiłoby na niej wrażenie, gdyby okazał się prawdziwym legilimentą.
- Warte zapamiętania. - powiedziała więc cicho.
Był to jednak temat na inny dzień. Przed nimi wciąż pozostawały całe godziny pracy.
/zt x2
- W istocie. Moje umiejętności zbyt długo pozostawały w cieniu. Jak olbrzymim szczęściem jest dla mnie twoje wsparcie. Nie wyobrażam sobie, bym mogła sobie poradzić bez niego - skłamała lekko, ale zgrabnie, nie dając mu powodów do tego, by z niej dalej kpić.
W prosektorium więcej miała okazji do tego, by zakpić z niego, ale nie wykorzystała ani jednej, udając, że nie dostrzega lekkiego zmarszczenia grzbietu nosa i ostrożności, z jaką zbliżał się do jej cennych ciał i preparatów. Wcale nie uważała, by zapach tutaj szczególnie raził we wrażliwy węch, ale, należało przyznać, była do niego przyzwyczajona. Krajobraz bitwy śmierdział znacznie gorzej, gdy z powłok brzusznych wylewały się wciąż świeże wnętrzności, ale o tym Sallow nie mógł mieć pojęcia. To nie były jego miejsca, jego pola do popisu. Wykorzystywali go w inni sposób.
- Bo nikt się ich jeszcze nie podjął. W moim zawodzie prześcigamy się raczej w diagnozowaniu i nazywaniu nowych stanów chorobowych oraz wynajdywaniu medykamentów i sposobów terapii chorób gnębiących znaczną część społeczeństwa. Jest nas zbyt mało i nie otrzymujemy dość dofinansowań, by tracić złoto na rzadkie przypadki, odstępstwa od reguły i tajemnice wrodzonego przystosowania - mówiła powoli i z zastanowieniem, sama dumając nad tą przykrą prawidłowością. Z większością badań była obeznana, zwłaszcza tymi z ostatnich lat, które śledziła na bieżąco. Wiedziała też, że otrzymanie wsparcia jest trudne; zwłaszcza, gdy jest się kobietą, a temat nie jest chodliwy. - Były już jednak jedne dofinansowania na badania na temat możliwości połączenia medycyny mugolskiej i magicznej, wierz mi - prychnęła z pogardą zanim na powrót zabrała się za pracę.
Niektóre pytania Corneliusa były zaskakujące i, przynajmniej jej zdaniem, biorące się znikąd, minęła więc pewna chwila, zanim w pełni pojęła, czego od niej oczekuje. Gdy to się stało, zaśmiała się krótko, zanim spojrzała na niego może odrobinę cieplej niż dotąd. Miał rację. Ale Merlinie broń, żeby po raz drugi dzisiaj przeszło jej to przez gardło.
- Noże mogą być też zaklęte, zatrute. Niekoniecznie drogimi eliksirami, na ciała mugoli toksycznie działają już środki, które u czarodzieja wywołają co najwyżej podrażnienie, biegunkę lub gorączkę. Jad bahanki, choćby, ale też śluz toksyczka. W kwestii ingrediencji nie jestem znawcą, to temat dla alchemika, ale miewałam pacjentów poparzonych przez tego jadowitego ślimaka i znam opis przypadku z artykułu sprzed sześciu lat o mugolu, którego powierzchowny kontakt z tym stworzeniem doprowadził do szoku toksycznego i śmierci. - Wzruszyła ramieniem. - Tak naprawdę mugola może powstrzymać nawet Wingardium Leviosa. Nie będzie w stanie się przed nim obronić ani przełamać czaru, zostanie zatrzymany w miejscu. Można go wtedy podpalić Incendio, którego nie ugasi. Wyobrażasz sobie, że ktoś powstrzymuje tak czarodzieja? - Sama myśl była śmieszna. - Rzucone na mugola Slugulus Erecto sprawi natomiast, że prawie na pewno się udusi. - Czarodzieje wiedzieli jak zareagować na to niegroźne zaklęcie, jak się zachować, dla mugoli byłaby to trauma. - Warto też zachęcić ludzi do otaczania swoich posiadłości Repello Mugoletum. Kiedyś było to objęte przepisami, by tych miejsc nie było zbyt wiele, zwłaszcza na terenach zamieszkanych przez mugoli. Teraz... - urwała, nic nie dodała, skupiając się na szczególnie trudnym fragmencie czaszki w okolicach kości skalistej. Temat podjęła znowu po poradzeniu sobie z przeszkodą. - Legilimencja niekoniecznie wywołuje ból stricte fizyczny, choć ofiara będzie to tak odczuwać. Duży stresor psychiczny, jakim jest wtargnięcie do czyjegoś umysłu wywołuje wyrzucenie znacznej ilości małych molekuł do krwioobiegu. Te molekuły są niewidoczne dla oka, ale podnoszą ciśnienie, przyspieszają akcję serca, czasem powodują skurcz naczyń. U osób podatnych, chorowitych, mogą doprowadzić do zatoru i zgonu, fakt. Ale bezpośrednią przyczyną nie będzie legilimencja, tylko strach, olbrzymi stres i szok.
Zainteresowanie Corneliusa legilimencją było widoczne jak na dłoni, ale ledwie przypominała sobie jego postać z ostatnich spotkań organizacji. Być może ignorowała go świadomie, nie chcąc wspominać ich wspólnej nocy, a może zwyczajnie nie przykuł jej uwagi jako podstarzały biurokrata. Niemniej jednak zrobiłoby na niej wrażenie, gdyby okazał się prawdziwym legilimentą.
- Warte zapamiętania. - powiedziała więc cicho.
Był to jednak temat na inny dzień. Przed nimi wciąż pozostawały całe godziny pracy.
/zt x2
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| 22 lipca
Śmierć czyhała na każdym kroku. Zrozumiał to dopiero tutaj, w ogarniętym wojną w słusznej sprawie Londynie, w mrocznym lochu matczynego interesu, w zaułkach Nokturnu, gdzie stada nieżywych łypały na niego przerażającym obliczem. Przyzwyczaił się do szlochu rodzin, zimna kostnicy, wielości nagrobnych płyt, bo te majaczyły w tle monotonnej codzienności. Na początku dopadało go jeszcze obrzydzenie, czasem nawet nienormalne uczucie litości; te zniknęły jednak za maską profesjonalnej obojętności, która beznamiętnie składała towarzystwu kondolencje. Oglądanie nagich, niekiedy wyniszczonych życiem, albo poturbowanych nieszczęściem zwłok na pozór nie ruszało go wcale, bo krew zdążyła już zastygnąć, a mięśnie bezwładnie zwiotczeć. Szybko jednak przekonał się o wartości martwych: dla nauki, społeczeństwa, podziemnych robaków, a przede wszystkim jego inspirujących klątw. Stąd dziwacznie pociągające miało być uważne śledzenie skrawków gnijącego ciała, wdychanie trupiego fetoru, wreszcie ― dumne nazywanie misternych skruszałych części ludzkiego mięsa, łamliwych kości, paskudnie miękkich tkanek. Sam bynajmniej nie pojmował tej sztuki, ale znajome mu było nazwisko specjalistki. Uprzejmie zgodziła się pogrzebać w umarlaku na jego oczach, przy byle pogawędce i filiżance pysznej kawusi. Żądny wiedzy gotów był odwiedzać najcudaczniejsze zakamarki angielskich okolic. Nie zamierzał odpuszczać i tym razem, zwłaszcza że szczęśliwie dostąpił zaszczytu doglądania prawdziwego autorytetu przy pracy. To truchło miało być inne od całej reszty, czekających cierpliwie na pochówek, albo rozkładających się z wolna w parszywym rowie; ta ofiara miała być świadectwem pasjonującego odkrycia. W to chciał przynajmniej wierzyć. Widok wymuskanych babć w atłasie bogatych materiałów trumien nie satysfakcjonował tak samo. Inaczej pachniało mu tutejsze, ukryte w przydomowej piwnicy, prosektorium; inną ekscytacją jawiły się ciemność i chłód tutejszej pracowni, gdzie zaprosiła go po kilku niespecjalnie przejmujących rozmówkach. Jedna kurtuazyjnie, acz szczerze, zachwalała dom nad urokliwą rzeką, druga wspominała o letniej duchocie niemożliwej do wytrzymania. Na wejściu podarował jej też smukłą butelkę ginu, bo w gości zawsze przychodziło się z prezentem. Szczególnie, gdy w powietrzu wisiało brzemię wyświadczanej usługi. Kto wie, może nadchodzące badania podsumują właśnie kieliszeczkiem tego specjału. Kto wie, może to formalne spotkanie miało być zapowiedzią czegoś większego.
― Kogo konserwujesz dziś tam na dole? ― dopytał bezpośrednio, bez manieryczności, już jakiś czas temu przeszli wszakże na ty. Spojrzał na nią porozumiewawczo i doprecyzował po chwili: ― Czarodzieja? Charłaka? Mugola? ― Te dwa ostatnie wycedził z nienaturalnym akcentem. Nie tym norweskim, czy bułgarskim, raczej w wyrazie machinalnej pogardy, której nie musiał przed nią ukrywać. Jej też zależało chyba na oczyszczeniu kraju z plugawców? Na pewno. Zaraz już podążał w ślad za wysoką staturą kobiety, podziwiając blond kosmyki włosów i surowość pokonywanych stopni.
Śmierć czyhała na każdym kroku. Zrozumiał to dopiero tutaj, w ogarniętym wojną w słusznej sprawie Londynie, w mrocznym lochu matczynego interesu, w zaułkach Nokturnu, gdzie stada nieżywych łypały na niego przerażającym obliczem. Przyzwyczaił się do szlochu rodzin, zimna kostnicy, wielości nagrobnych płyt, bo te majaczyły w tle monotonnej codzienności. Na początku dopadało go jeszcze obrzydzenie, czasem nawet nienormalne uczucie litości; te zniknęły jednak za maską profesjonalnej obojętności, która beznamiętnie składała towarzystwu kondolencje. Oglądanie nagich, niekiedy wyniszczonych życiem, albo poturbowanych nieszczęściem zwłok na pozór nie ruszało go wcale, bo krew zdążyła już zastygnąć, a mięśnie bezwładnie zwiotczeć. Szybko jednak przekonał się o wartości martwych: dla nauki, społeczeństwa, podziemnych robaków, a przede wszystkim jego inspirujących klątw. Stąd dziwacznie pociągające miało być uważne śledzenie skrawków gnijącego ciała, wdychanie trupiego fetoru, wreszcie ― dumne nazywanie misternych skruszałych części ludzkiego mięsa, łamliwych kości, paskudnie miękkich tkanek. Sam bynajmniej nie pojmował tej sztuki, ale znajome mu było nazwisko specjalistki. Uprzejmie zgodziła się pogrzebać w umarlaku na jego oczach, przy byle pogawędce i filiżance pysznej kawusi. Żądny wiedzy gotów był odwiedzać najcudaczniejsze zakamarki angielskich okolic. Nie zamierzał odpuszczać i tym razem, zwłaszcza że szczęśliwie dostąpił zaszczytu doglądania prawdziwego autorytetu przy pracy. To truchło miało być inne od całej reszty, czekających cierpliwie na pochówek, albo rozkładających się z wolna w parszywym rowie; ta ofiara miała być świadectwem pasjonującego odkrycia. W to chciał przynajmniej wierzyć. Widok wymuskanych babć w atłasie bogatych materiałów trumien nie satysfakcjonował tak samo. Inaczej pachniało mu tutejsze, ukryte w przydomowej piwnicy, prosektorium; inną ekscytacją jawiły się ciemność i chłód tutejszej pracowni, gdzie zaprosiła go po kilku niespecjalnie przejmujących rozmówkach. Jedna kurtuazyjnie, acz szczerze, zachwalała dom nad urokliwą rzeką, druga wspominała o letniej duchocie niemożliwej do wytrzymania. Na wejściu podarował jej też smukłą butelkę ginu, bo w gości zawsze przychodziło się z prezentem. Szczególnie, gdy w powietrzu wisiało brzemię wyświadczanej usługi. Kto wie, może nadchodzące badania podsumują właśnie kieliszeczkiem tego specjału. Kto wie, może to formalne spotkanie miało być zapowiedzią czegoś większego.
― Kogo konserwujesz dziś tam na dole? ― dopytał bezpośrednio, bez manieryczności, już jakiś czas temu przeszli wszakże na ty. Spojrzał na nią porozumiewawczo i doprecyzował po chwili: ― Czarodzieja? Charłaka? Mugola? ― Te dwa ostatnie wycedził z nienaturalnym akcentem. Nie tym norweskim, czy bułgarskim, raczej w wyrazie machinalnej pogardy, której nie musiał przed nią ukrywać. Jej też zależało chyba na oczyszczeniu kraju z plugawców? Na pewno. Zaraz już podążał w ślad za wysoką staturą kobiety, podziwiając blond kosmyki włosów i surowość pokonywanych stopni.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
When your dreams all fail
And the ones we hail are the worst of all
And the blood's run stale
And the ones we hail are the worst of all
And the blood's run stale
Ciało, które tego ranka okrywała płótnem w prosektorium, było doskonale zachowanym truchłem starszego mężczyzny, który trafił tu dzięki nie w pełni świadomej uprzejmości jej stałego pacjenta z Evesham. Niejaki Gerhard MacMarthy był ojcem czarodzieja, którego w ostatnim miesiącu uratowała od nagłej śmierci sercowej z powodu pochłaniającej organy choroby. Niestety, choć znała rozwiązanie terapeutyczne na drzewienie, posiadała w magazynie właściwe lekarstwa, starość pozostawała problemem wymykającym się jakże szybko rozwijającej się współczesnej magmedycynie. Jacob MacMarthy zgodził się, aby odebrała ciało jego ojca i przygotowała je do pogrzebu. Zrobił to w dobrej wierze, w końcu kiedyś już uratowała mu życie. I choć nie miał nic przeciw temu, by wcześniej wykonała "parę drobnych badań", zapewne nie spodziewał się, że jej dzisiejszym planem było otworzenie starszego człowieka wzdłuż, by wykorzystać wciąż świeże organy do obiecanej młodemu przyjacielowi lekcji anatomii.
Choć przyjaciel było zapewne słowem nad wyrost - pod pewnymi względami wciąż postrzegała Igora w kategoriach dziecka, choć była od niego zaledwie siedem lat starsza. Była mu bliższa wiekiem niż jego matce Irinie, lecz to właśnie z Iriną łączyła ją większa więź, to z nią niegdyś pracowała, podejmowała się misji i wykrwawiała się na zimnej podłodze. Miała też wobec niej dług wdzięczności z czasów pracy w jej domu pogrzebowym, więc bez większego namysłu zgadzała się na każdą prośbę wystosowaną przez Igora.
Był może młody, ale bystry, pracowity i silny. Przyjemny dla oka. Zwłaszcza, gdy odnosiła wrażenie, że za każdym razem, gdy go widzi, jest nieco wyższy i dojrzalszy. Jak na kobietę Elvira była cholernie wysoka, więc nie górował nad nią tak, by wzbudzało to jej dyskomfort. Kiedy pracowali razem, a robili to nierzadko - wciąż pomagała Irinie przy sekcjach i ekshumacjach, gdy miała taką potrzebę - pochylali się nad krwią i śmiercią na niemal równym poziomie. Podobała jej się jego fascynacja i zaangażowanie, w jego wieku była dokładnie taka sama. Podczas zajęć z anatomii i patomorfologii w Świętym Mungu przyłapywała się na tym, że żałowała, iż nie ma tych ciał tylko dla siebie, by móc dotrzeć do każdej, najgłębszej ich tajemnicy. Podobny błysk miał w oczach Igor. Czasem, w grobowym chłodzie prosektorium, nabierała impulsywnej ochoty, by wsunąć dłoń w jego gęste, ciemne włosy i pociągnąć z całej siły, popchnąć go głębiej w ten obłęd, w który zapadał się każdy, kto na co dzień obcował ze śmiercią.
Och, ale nie zrobiła tego jeszcze nigdy, bo wbrew opiniom, potrafiła się kontrolować. Przez większość czasu.
Kiedy syn Iriny pojawił się na jej progu, powitała go już w roboczym stroju - w swoim charakterystycznym białym kitlu narzuconym na czarną, sięgającą kolan sukienkę. Prosektoryjny materiał był szorstki i sztywny, ale nie było jej szkoda go zniszczyć. A choć pod ciemnymi rajstopami łapała ją gęsia skórka, była przyzwyczajona do wiecznego zimna panującego w jej własnej piwnicy. Uśmiechała się pobłażliwie, kiedy zagadywał ją w wyuczony i kurtuazyjny sposób. Odpowiadała półsłówkami, ale nie była nieuprzejma. Miała świadomość, że cały ten wstęp to jedna wielka wysublimowana ironia. Przyjęła jednak butelkę ginu, muskając palcami jego palce i wspinając się lekko w pantoflach, by złożyć na jego policzku krótki pocałunek. Choćby dlatego, że mogła. To był jej dom, jej zasady. Odsuwając się, zostawiła za sobą słabą woń lawendy, na zawsze już chyba wplecioną w jej jasne, miękkie włosy.
- Starszy mężczyzna, śmierć naturalna w papierach, a co zabiło go bezpośrednio, tego dowiemy się wkrótce - odparła lekko, wręczając mu równie szorstki i ciężki kitel przed wejściem do prosektorium. Powinien go ubrać. Miała nadzieję, że nie będzie zawiedziony; zdecydowana większość ciał należała do ludzi po prostu starych. Mimo wojny, niedawno tak gwałtownej, wiek wciąż zabijał najskuteczniej. - Czarodziej, Igor. Chciałeś ćwiczyć anatomię człowieka. Co to by była za lekcja, gdybym dała ci do tego psa, kota albo mugola. - Uśmiechnęła się kątem ust, na swój podły i przewrotny sposób. - Nie zrozum mnie źle, miewam tu też mugoli. Nie są całkiem bezużyteczni. Ale dzisiaj zbadamy człowieka.
Co sugerowało konieczność zachowania pewnego szacunku. Rzadko była do tego zdolna, ale dziś nie pracowała sama. Poprawiła srebrną spinkę w jasnych włosach, krępującą je sztywno na karku. Butelkę ginu zostawiła na parterze. Do prosektorium nie wnosiła nawet wody. Tu się nie piło ani nie jadło. Jej dom, jej zasady.
- Dzisiaj ty bierzesz skalpel. Jak narobisz bałaganu, to go posprzątam, ale nie nauczysz się niczego, jeśli sam tego nie dotkniesz. - Lekko zmrużyła oczy. Uśmiech na jej ustach nie sięgał zmęczonych oczu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Te nabiegłe krwią gałki oczne, ten wyssany drastycznie szpik kostny, to liche włókno ludzkiego, niebijącego już serca ― cenne niczym tajemne, niezbadane artefakty, nad wyraz konieczne w całym misterium jego osobistych zainteresowań. Pożądliwie zerkał w ich stronę, szykując trupy w domu pogrzebowym do ostatniego wymarszu; zaledwie kawałek z tego ludzkiego świadectwa wystarczyć miał do całego tego teatralnego przedstawienia, niemo satysfakcjonującego duszę stosownie nakreśloną później runą. I tak przekląć mógł absolutnie wszystko ― zawładnąć czyimś umysłem, miejscem, albo z pozoru błahym i nieważnym przedmiotem. Właśnie to, ta czarnomagiczna siła, działała nań nienormalnie pociągająco, niemalże tak mocno jak zmysłowa kobieta, albo inna, odległa wizja triumfu. Drogą do tej potęgi miała być nauka, najwyższa wartość i najważniejsza cnota; nauka, prowadzona gdzieś w zaciszu domowego zakątka, chłodzie piwnicznego prosektorium, przestronności londyńskiej biblioteki. Aura zawadiaki, niesiona obrazem cwaniackiego uśmieszku i głosem ciętej riposty, pozornie zaprzeczała drzemiącej weń ambicji; ta konsekwentnie prowadziła go jednak naprzód, przypominając o sobie w chwilach dominacji zwierzęcych instynktów, bądź zgoła chłopięcych jeszcze skłonności do beztroski. Ciążąca na barkach presja nie pozwalała na wielość podobnych ekscesów, więc wolny czas spędzać miał właśnie w analogicznych do tej sytuacjach ― w otoczeniu zimna kostnicy i fetoru umarłych, w szorstkim, specjalistycznym kitlu, oddzielającym gustowną koszulę od nędznych pozostałości rozbieranego na kawałki dziadygi. W monotonii pracy nie mógł, tak po prostu, trochę dla zabawy i trochę w imię edukacji, zbezcześcić cienkim ostrzem domagającej się upiększającego makijażu zwłok losowej babci. Tutaj wolno mu było o wiele więcej, choć wszystko miało przecież toczyć się w ogólnie przyjętych zasadach szacunku. Doglądać go zresztą miała wyspecjalizowana w temacie Elvira, złączona z jego matką enigmatyczną więzią wspólnoty doświadczeń; gdzieś w powietrzu wisieć musiał również dług wdzięczności, albo inna motywacja, skoro jego prośbę potraktowała z należnym sprawie zaangażowaniem. Być może podobał jej się fakt, że z jednoznaczną dla niej zgodnością po prostu ciekaw był tych wnętrzności; być może całkiem przyjemnym było jeszcze podglądać dumnego, przystojnego młodzieńca przy pracy. Intencje nie miały w tym wszystkim tak dużego znaczenia, dla niego bardziej liczył się wszakże jej entuzjazm i wyjątkowo sprzyjająca rozwojowi gościna. Zmysły, już na samym początku, pobudziło przelotne muśnięcie męskiego policzka, intensywny zapach lawendy i ironiczne potraktowanie sprawy dręczącego umysł konwenansu. Maniery bywały nad wyraz dojmujące, zwłaszcza dla niego, spragnionego wyzwolonej szczerości; zdążył już jednak przywyknąć do angielskich zwyczajów tutejszych salonów, gdzie dla zagłuszenia prawdziwej myśli dywagowało się o szwarcu, mydle i powidle. Pewnie dlatego przerwał ciszę banalnym komplementem i nikogo nieobchodzącym komentarzem o pogodzie. Zdążył zapomnieć, że w pewnym towarzystwie nie wymagano dygania i półsłówek kurtuazji.
― Doskonale ― skwitował proste dywagacje o pochodzeniu i związanej z nią przydatności denatów. Ona znała się na tym najlepiej, więc zupełnie słusznie na pokaz wiedzy i umiejętności wybrała czarodzieja z krwi i kości. Podążył za nią zwartym krokiem, w ofiarowanym fartuchu, wprost do samego centrum podziemia powszechnej tu śmierci. Zgoła dziwacznym było spać pod jednym dachem z gronem rozkładających się powoli szczątek, ale nie śmiał oceniać jej fantazji. Sam miewał równie kontrowersyjne perwersje.
― Spodziewaj się, że będziesz musiała. Na co dzień mogę się o trupy zaledwie troszczyć, nie zachłannie je otwierać ― zapowiedział, zamaszystym ruchem ręki pozbywając się z ciała jasnego płótna. Zaraz przejął w dłoń narzędzie i wykonał inicjujące cięcie kołnierzowe, trochę pewnie niezgrabne i niepewne, będące jednak wstępem do otwarcia klatki piersiowej i jamy brzusznej. W międzyczasie zerknął na nią jeszcze sugestywnie, jakby żądny kompetentnego komentarza. Albo innej gadki, jeśli zwykła bajdurzyć o niczym nad łypiącymi złowieszczo flakami. Widok ten niespecjalnie go ruszył, więc odważnie ciął dalej, aż do chwili, gdy bezkarnie można już było odpreparować skórę i założyć jej płat na brodę zmarłego.
― Doskonale ― skwitował proste dywagacje o pochodzeniu i związanej z nią przydatności denatów. Ona znała się na tym najlepiej, więc zupełnie słusznie na pokaz wiedzy i umiejętności wybrała czarodzieja z krwi i kości. Podążył za nią zwartym krokiem, w ofiarowanym fartuchu, wprost do samego centrum podziemia powszechnej tu śmierci. Zgoła dziwacznym było spać pod jednym dachem z gronem rozkładających się powoli szczątek, ale nie śmiał oceniać jej fantazji. Sam miewał równie kontrowersyjne perwersje.
― Spodziewaj się, że będziesz musiała. Na co dzień mogę się o trupy zaledwie troszczyć, nie zachłannie je otwierać ― zapowiedział, zamaszystym ruchem ręki pozbywając się z ciała jasnego płótna. Zaraz przejął w dłoń narzędzie i wykonał inicjujące cięcie kołnierzowe, trochę pewnie niezgrabne i niepewne, będące jednak wstępem do otwarcia klatki piersiowej i jamy brzusznej. W międzyczasie zerknął na nią jeszcze sugestywnie, jakby żądny kompetentnego komentarza. Albo innej gadki, jeśli zwykła bajdurzyć o niczym nad łypiącymi złowieszczo flakami. Widok ten niespecjalnie go ruszył, więc odważnie ciął dalej, aż do chwili, gdy bezkarnie można już było odpreparować skórę i założyć jej płat na brodę zmarłego.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nieustający rozwój osobniczej potęgi miał dla Elviry podobnie wzniosłe znaczenie jak to, które mogło - choć wyłącznie w jej domniemaniach - kiełkować w umyśle tego młodego mężczyzny. Nie miała w życiu wielu innych celów niż ten, by wiedzieć i potrafić więcej. Najpierw było to uzdrawianie, pragnienie stania się czarownicą, której inni ludzie zawierzali swoje wszystko, kimś godnym i wystarczająco sprytnym, by rzucać wyzwanie śmierci. Śmierci, której sama - w perspektywie bezgranicznej nicości - tak zwykła się obawiać. I obawiała się nadal. W pracy uczyła się wyciągać innych za rękaw z krawędzi ciemności, a w domu ćwiczyła transmutację w nieco naiwnym marzeniu, że któregoś dnia, mimo tak niewielkiej ilości wolnego czasu, zdoła swobodnie zmieniać własną formę. Nigdy nie umiała zawierzyć, oddać się w pełni tylko jednej rzeczy, jednej dziedzinie. Tak myślała, dopóki w mrocznych dokach nie natknęła się na Drew Macnaira. Była wtedy najsłabsza, najgorsza, najbardziej żałosna w całej swej historii; bez pracy, bez pieniędzy, bez perspektyw. To przy nim odkryła kolejną, nową pasję. Zaledwie rok wystarczył, by wspięła się na poziom biegłości, choć przecież zaczynała o wiele później niż większość z nich. Widząc własne postępy, próbując nowych zaklęć, nowych wyzwań, raz za razem, upajała się świadomością, że jest potężna. A nawet - a to przecież ważniejsze - że może być bardziej potężna. Jeśli tylko tego zechce.
I wciąż była dość naiwna, dość zalękniona własną kruchością, by wmawiać sobie, że ma nieograniczoną ilość czasu.
Po prawdzie, nie miała większego pojęcia o tym, czego dokładnie mógł oczekiwać Igor - do czego się przyznawał, do czego nie - ale wiedziała co sama ma mu do zaoferowania. Cały nowy świat tego pradawnego systemu, który napędzał wszystko co znali. Anatomia, nauka o życiu, i czarna magia - ta o śmierci. Co za ironia, że zarówno Elvira jak i Igor byli obiema z nich tak samo oczarowani. Podobało jej się w nim to, że nie ukrywał własnego zaangażowania. Lubiła też, gdy jej słuchano, gdy szanowano jej wiedzę i doświadczenie. O tym że jego matka wyciągnęła ją z dołka, gdy nie miała żadnej pracy, wiedzieć już nie musiał. Tak samo jak i o tym, że był dzień, gdy obie prawie zginęły, wykrwawiając się ramię przy ramieniu. W prosektorium podobnym do tego, w bezpośrednim towarzystwie śmierci.
Kończąc szereg niepotrzebnych uprzejmości, odkładając alkohol na regał i racząc go usatysfakcjonowanym uśmiechem, mogła zaprowadzić chłopaka do swojego małego królestwa. Dla wielu ludzi nie było zrozumiałe, że chciała mieć je tak blisko, właściwie pod podłogą. Nie wiedzieli o tym, że sama już zabijała, że bardziej niż cudzych trupów bała się epizodycznego kłucia we własnej klatce piersiowej, że marzyła o tym, by zrobić coś takiego we własnej posiadłości już w czasach, gdy gnieździła się w pokoikach na Pokątnej, nie mając nawet miejsca na własny gabinet. Wytłumaczyłaby to Igorowi, gdyby zapytał. Ale młody mężczyzna nie był wścibski.
- Zachłannie? Nie jesteśmy zachłanni, Igor, jesteśmy ciekawi. I skrupulatni. Poproszono nas o znalezienie prawdy tam gdzie inni boją się zaglądać - skarciła go w żartobliwy i zupełnie pozbawiony pouczającego tonu sposób. Sama wsunęła na dłonie cienkie rękawiczki z czarnego materiału przypominającego satynę. Nie był rzecz jasna prawdziwą satyną. Nie miała tyle pieniędzy. - Widzisz te podłużne cienie? Ślady na ramionach
i nogach? Nie ma ich wiele, ale są już dostrzegalne. To smugi dyfuzyjne. Wczesne znamiona rozkładu. Rozpadająca się krew w naczyniach krwionośnych. Prawy dół biodrowy również zaczął przybierać zielonkawą barwę. Organy wewnętrzne gniją od tego miejsca. Mężczyzna był już martwy przynajmniej przez dobę zanim trafił do mnie. Po tym zakonserwowałam go przy pomocy Condione, to zatrzymało dalsze gnicie. Nie da się jednak magicznie cofnąć takiego rozkładu, można go jedynie zamaskować, o czym wiesz, pracowałeś przy pogrzebach. Niemniej jednak nie powinien śmierdzieć, zadbałam o to - Ją wonie typowe dla prosektorium i kostnicy dawno przestały drażnić, nie była jednak przekonana co do twardej miny jaką zwykł robić Igor, gdy sugerowała, że coś może go poruszyć. Skrzyżowała ręce na piersiach i pozwoliła mu działać, kiwając w milczeniu głową, gdy wykonał pierwsze cięcia jak trzeba. Wiedział już, że do jej domu nie przychodziło się nieprzygotowanym, znał podstawy wykonywania sekcji, być może poznał je już u Iriny. Niektórych rzeczy mógł się jednak dowiedzieć wyłącznie u niej. - Zbyt głęboko. Najpierw musisz odpreparować tkankę podskórną, dopiero potem powięź, mięśnie. Tłuszcz może się rozpadać, nie przejmuj się tym. Pokaż - Nachyliła się i nienatarczywie pokierowała jego dłoń na właściwy tor w kierunku spojenia łonowego, z ominięciem pępka. Szybko go puściła, dała mu to zrobić samodzielnie. Nie szło mu źle. - Dzisiejszą sekcję zrobimy in tabula. Samodzielnie odpreparujesz serce i płuca z klatki piersiowej. Najpierw przetniesz mięśnie, potem użyjesz piły do wyrycia dziury w mostku i żebrach. Moje narzędzia są drogie i dobre, wzmocnione przez zaklęcia, więc nie będzie to wymagać dużej ilości siły. Nie chcę jednak, żebyś używał różdżki. Brak precyzji przy zaklęciu bardzo łatwo uszkadza wszystko to co chcemy dokładnie obejrzeć; niektórych śladów pozostawionych przez taką magię nie da się już cofnąć ani naprawić. Otwarte narzędziami ciało łatwo jednak złożyć na nowo. - Zbliżyła się jeszcze, by widzieć dokładnie co robi Igor. W prosektorium zawsze mówiła nieco ciszej niż na powierzchni, niemniej jednak Igor mógł słyszeć ją wyraźnie, mógł czuć jej ciepły oddech na karku, jej szept na swojej odsłoniętej skórze. - Poczujesz jak łatwo pękną. Usłyszysz to. Gdyby był żywy, złamałbyś je tak samo łatwo. To starość. - Była wystarczająco blisko, zaraz przy nim, by móc sięgnąć dłonią do skalpela, gdyby się zawahał. - Otworzysz worek osierdziowy, będzie w nim więcej płynu niż zazwyczaj, to efekt rozkładu. Odetniesz po kolei każde więzadło, każde naczynie. Sięgniesz do środka i je wyciągniesz. Zobaczysz jak małe i wątłe jest w dłoni, ten owiany legendami organ, który trzyma nas przy życiu - Na jej usta wstąpił krzywy, prawie podły uśmiech. - Potem je otworzysz. I zobaczymy w jakim jest stanie. Wnętrze komór i przedsionków, stan zastawek, wiele nam o nim powiedzą. - Jej dłoń oparła się na jego łokciu, ale nie zmusiła go do żadnego ruchu. - Chcesz rękawiczki? Czy wolisz to zrobić gołymi rękami? - A potem, ciszej. - Potrafisz dotrzymać sekretu, Igor? - Wcale jej tak bardzo nie zależało na wiedzy, którą chciała mu przekazać, ale nic nie szkodziło wprawić go w złudne poczucie, że jest wyjątkowy.
I wciąż była dość naiwna, dość zalękniona własną kruchością, by wmawiać sobie, że ma nieograniczoną ilość czasu.
Po prawdzie, nie miała większego pojęcia o tym, czego dokładnie mógł oczekiwać Igor - do czego się przyznawał, do czego nie - ale wiedziała co sama ma mu do zaoferowania. Cały nowy świat tego pradawnego systemu, który napędzał wszystko co znali. Anatomia, nauka o życiu, i czarna magia - ta o śmierci. Co za ironia, że zarówno Elvira jak i Igor byli obiema z nich tak samo oczarowani. Podobało jej się w nim to, że nie ukrywał własnego zaangażowania. Lubiła też, gdy jej słuchano, gdy szanowano jej wiedzę i doświadczenie. O tym że jego matka wyciągnęła ją z dołka, gdy nie miała żadnej pracy, wiedzieć już nie musiał. Tak samo jak i o tym, że był dzień, gdy obie prawie zginęły, wykrwawiając się ramię przy ramieniu. W prosektorium podobnym do tego, w bezpośrednim towarzystwie śmierci.
Kończąc szereg niepotrzebnych uprzejmości, odkładając alkohol na regał i racząc go usatysfakcjonowanym uśmiechem, mogła zaprowadzić chłopaka do swojego małego królestwa. Dla wielu ludzi nie było zrozumiałe, że chciała mieć je tak blisko, właściwie pod podłogą. Nie wiedzieli o tym, że sama już zabijała, że bardziej niż cudzych trupów bała się epizodycznego kłucia we własnej klatce piersiowej, że marzyła o tym, by zrobić coś takiego we własnej posiadłości już w czasach, gdy gnieździła się w pokoikach na Pokątnej, nie mając nawet miejsca na własny gabinet. Wytłumaczyłaby to Igorowi, gdyby zapytał. Ale młody mężczyzna nie był wścibski.
- Zachłannie? Nie jesteśmy zachłanni, Igor, jesteśmy ciekawi. I skrupulatni. Poproszono nas o znalezienie prawdy tam gdzie inni boją się zaglądać - skarciła go w żartobliwy i zupełnie pozbawiony pouczającego tonu sposób. Sama wsunęła na dłonie cienkie rękawiczki z czarnego materiału przypominającego satynę. Nie był rzecz jasna prawdziwą satyną. Nie miała tyle pieniędzy. - Widzisz te podłużne cienie? Ślady na ramionach
i nogach? Nie ma ich wiele, ale są już dostrzegalne. To smugi dyfuzyjne. Wczesne znamiona rozkładu. Rozpadająca się krew w naczyniach krwionośnych. Prawy dół biodrowy również zaczął przybierać zielonkawą barwę. Organy wewnętrzne gniją od tego miejsca. Mężczyzna był już martwy przynajmniej przez dobę zanim trafił do mnie. Po tym zakonserwowałam go przy pomocy Condione, to zatrzymało dalsze gnicie. Nie da się jednak magicznie cofnąć takiego rozkładu, można go jedynie zamaskować, o czym wiesz, pracowałeś przy pogrzebach. Niemniej jednak nie powinien śmierdzieć, zadbałam o to - Ją wonie typowe dla prosektorium i kostnicy dawno przestały drażnić, nie była jednak przekonana co do twardej miny jaką zwykł robić Igor, gdy sugerowała, że coś może go poruszyć. Skrzyżowała ręce na piersiach i pozwoliła mu działać, kiwając w milczeniu głową, gdy wykonał pierwsze cięcia jak trzeba. Wiedział już, że do jej domu nie przychodziło się nieprzygotowanym, znał podstawy wykonywania sekcji, być może poznał je już u Iriny. Niektórych rzeczy mógł się jednak dowiedzieć wyłącznie u niej. - Zbyt głęboko. Najpierw musisz odpreparować tkankę podskórną, dopiero potem powięź, mięśnie. Tłuszcz może się rozpadać, nie przejmuj się tym. Pokaż - Nachyliła się i nienatarczywie pokierowała jego dłoń na właściwy tor w kierunku spojenia łonowego, z ominięciem pępka. Szybko go puściła, dała mu to zrobić samodzielnie. Nie szło mu źle. - Dzisiejszą sekcję zrobimy in tabula. Samodzielnie odpreparujesz serce i płuca z klatki piersiowej. Najpierw przetniesz mięśnie, potem użyjesz piły do wyrycia dziury w mostku i żebrach. Moje narzędzia są drogie i dobre, wzmocnione przez zaklęcia, więc nie będzie to wymagać dużej ilości siły. Nie chcę jednak, żebyś używał różdżki. Brak precyzji przy zaklęciu bardzo łatwo uszkadza wszystko to co chcemy dokładnie obejrzeć; niektórych śladów pozostawionych przez taką magię nie da się już cofnąć ani naprawić. Otwarte narzędziami ciało łatwo jednak złożyć na nowo. - Zbliżyła się jeszcze, by widzieć dokładnie co robi Igor. W prosektorium zawsze mówiła nieco ciszej niż na powierzchni, niemniej jednak Igor mógł słyszeć ją wyraźnie, mógł czuć jej ciepły oddech na karku, jej szept na swojej odsłoniętej skórze. - Poczujesz jak łatwo pękną. Usłyszysz to. Gdyby był żywy, złamałbyś je tak samo łatwo. To starość. - Była wystarczająco blisko, zaraz przy nim, by móc sięgnąć dłonią do skalpela, gdyby się zawahał. - Otworzysz worek osierdziowy, będzie w nim więcej płynu niż zazwyczaj, to efekt rozkładu. Odetniesz po kolei każde więzadło, każde naczynie. Sięgniesz do środka i je wyciągniesz. Zobaczysz jak małe i wątłe jest w dłoni, ten owiany legendami organ, który trzyma nas przy życiu - Na jej usta wstąpił krzywy, prawie podły uśmiech. - Potem je otworzysz. I zobaczymy w jakim jest stanie. Wnętrze komór i przedsionków, stan zastawek, wiele nam o nim powiedzą. - Jej dłoń oparła się na jego łokciu, ale nie zmusiła go do żadnego ruchu. - Chcesz rękawiczki? Czy wolisz to zrobić gołymi rękami? - A potem, ciszej. - Potrafisz dotrzymać sekretu, Igor? - Wcale jej tak bardzo nie zależało na wiedzy, którą chciała mu przekazać, ale nic nie szkodziło wprawić go w złudne poczucie, że jest wyjątkowy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Snuć mógł zaledwie domysły, co kierowało nią w podjęciu się odpowiedzialności łaskawego nauczenia go zaglądania w bebechy trupków; mógł zaledwie ufać intuicji, pokładając szczerą wiarę w to, że czyniła to z dobroci serca, albo niespełnionego względem matki długu. Tak też zastały w oczach kobiety entuzjazm tłumaczył zaledwie misją oddania nauce, największej potędze, którą dzierżyć można było w rękach; tak też napotkaną na drodze ustaleń bojowość uzasadniał wybitną pasją orbitującą wokół mocy anatomii, odkrywaną przez nią w toku lat zdobywania w tej materii niewątpliwej biegłości. Jemu przyświecały przecież podobne pobudki, jemu towarzyszyły przecież analogiczne racje. W skrytej na dalekiej północy szkole, pośród jej zimnych murów powlekanych dyscypliną, manifestowano ciągle nie tylko harmonię fachu, lecz także rutynowość w pogoni za mistrzostwem. I tak, wiedziony wiarą w drzemiący weń potencjał, z wolna pojmował wartość tamtych stwierdzeń; i tak, odnajdujący się stopniowo na obcym, angielskim lądzie, poczynał rozumieć istotę zaradności. Nigdy nie wiadomo, która dziedzina okaże się niegdyś przydatna; nigdy nie wiadomo, ile z dzisiejszej lekcji wchłonie i ostatecznie uzna za funkcjonalne. Ale nie tylko o pożyteczność rozchodzić się mogło w całym misterium odkrywania ludzkich wnętrz. Spoglądający w swej codzienności na oblicze dogorywających trupków, nie miał dotąd okazji zasmakować dziwacznej perwersji prześwietlania połaci samego epicentrum istnienia; skórowane w głuszy zimnej Skandynawii zające nosiły się wszakże inną hierarchią egzystowania. Pozbawione mowy, decyzyjności, wolnej woli nijak przypominały wielkość i ewolucyjne skomplikowanie człowieka; również i jego dorodność ostatecznie znaczyła niewiele, gdy śmierć zaglądała w oczy, ale nie taką narracją podążały jego myśli. Bynajmniej też i nie taką interpretację należało przyjmować, gdy rozstrzygano o jej uprzejmości. Nawet blade przypuszczenie nie zdradzało wiążącej jej z kuzynem relacji; nawet miałkie podejrzenie, że złączone wspólnym krzepnięciem w jedności posoki jej i rodzicielki, nie wykiełkowało w młodzieńczym umyśle. To pierwsze, słabość względem mężczyzny, ukierunkowana banalnością jakiegoś ckliwego uczucia, brzmiała dlań żałosnym scenariuszem. Szczęśliwie nie musiał tego jednak jakkolwiek opiniować, szczęśliwie nie musiał powstrzymywać przed nią dyskretnego uśmiechu drwiny. I tak plotło się ich spotkanie wyłącznie miałką formalnością; tak dłużyła się ta chwila nienormalnej ekstazy, gdy oboje pochylali się nad dawno już ostygłym ciałem.
― Ciekawość uznaję za pewną formę zachłanności ― skwitował tamto żartobliwe skarcenie, bowiem to właśnie poryw zaintrygowania nazwać było można pierwszym krokiem w stronę piekła. Gdyby nie prosta zaduma, nie poznałby nigdy ciążącego na nim wyroku; gdyby nie fatalna chęć interwencji, nigdy nie zapukałby do drzwi podającej się za łączniczkę z bogami volvy. Tak zasypiał i budził się teraz z dojmującym brzemieniem przeznaczonej mu zdrady; tak wyczekiwał teraz dowolnego przejawu własnego sprzeniewierzenia, dowolnej herezji, na próżno szukając w zwierciadle niewidocznej blizny. Swoiste jarzmo grzechu wyrosnąć mogło na jego drodze w niezależnym odeń kształcie, krzywdząc przyszłą żonę, krzywdząc rodzinę, albo najlepszego przyjaciela. Sama świadomość wycieńczała wszelaką beztroskę; samo oczekiwanie maltretowało go w ponurej codzienności, kąsając powoli tępą dolegliwością. Zaraz porzucił już czczą gadkę na rzecz wyczekiwanej sekcji, zaraz już spieszył się do dumnego krojenia, z przyjemnością czując chłód metalowego skalpela na skórze, z przyjemnością też wykonując inicjacyjne cięcie. Teoretycznych podstaw naczytać się mógł wśród bibliotecznych woluminów, warsztat był jednak innym odłamem zgłębiania rzeczonej sztuki. Należało więc bez zbędnej ostentacji rozdzielić naskórek, należało zatem uczynić to z jawnym rozmysłem ruchów. Jak w obcowaniu z niewiastą, chciałoby się dodać; miast tego postępował w zgodzie z jej nakazem, w milczeniu pochłaniając uwagi, w ciszy napawając się inauguracyjnym debiutem.
― Zrobię to bez rękawiczek ― postanowił od razu, sięgnąwszy skalpelem dalej, głębiej, druzgocąc mięśniowe tkanki, rozrywając kruszącą się warstwę tłuszczu. Coś osobliwe zwyrodniałego było w niemej chęci dotknięcia wszystkiego, coś wynaturzenie dzikiego było w badaniu faktur wyzierających spod skóry organów, ale zapewne wcale jej to nie dziwiło. Dawniej musiała być taka sama, dawniej musiała z podobną dewiacją zanurzać łapki we krwi; fascynacją, i niczym więcej, próbował argumentować dziś osobiste wybory. Ale najpewniej majaczył w tym wszystkim również obraz niejednoznacznie chorej niemoralności, pozbawionej empatii i człowieczeństwa; najpewniej zamierzchle już sczezł w przybranej masce wyrachowania, z jakąś bezecną satysfakcją czyniąc pokłony agonalnej zagładzie.
― Chyba potrafię ― odparł bez przesadnego przejęcia, choć rozum po części popadł już w wścibską manierę. Nie zwykł zapamiętywać plotek, tym bardziej nie należał do tych, którzy by je rozsiewali; fikuśną okoliczność wybrała sobie do rozmówek o kontrowersjach, ale może wcale nie o nich zamierzała dywagować?
O czym pragniesz mi opowiedzieć, Elviro?
― Ciekawość uznaję za pewną formę zachłanności ― skwitował tamto żartobliwe skarcenie, bowiem to właśnie poryw zaintrygowania nazwać było można pierwszym krokiem w stronę piekła. Gdyby nie prosta zaduma, nie poznałby nigdy ciążącego na nim wyroku; gdyby nie fatalna chęć interwencji, nigdy nie zapukałby do drzwi podającej się za łączniczkę z bogami volvy. Tak zasypiał i budził się teraz z dojmującym brzemieniem przeznaczonej mu zdrady; tak wyczekiwał teraz dowolnego przejawu własnego sprzeniewierzenia, dowolnej herezji, na próżno szukając w zwierciadle niewidocznej blizny. Swoiste jarzmo grzechu wyrosnąć mogło na jego drodze w niezależnym odeń kształcie, krzywdząc przyszłą żonę, krzywdząc rodzinę, albo najlepszego przyjaciela. Sama świadomość wycieńczała wszelaką beztroskę; samo oczekiwanie maltretowało go w ponurej codzienności, kąsając powoli tępą dolegliwością. Zaraz porzucił już czczą gadkę na rzecz wyczekiwanej sekcji, zaraz już spieszył się do dumnego krojenia, z przyjemnością czując chłód metalowego skalpela na skórze, z przyjemnością też wykonując inicjacyjne cięcie. Teoretycznych podstaw naczytać się mógł wśród bibliotecznych woluminów, warsztat był jednak innym odłamem zgłębiania rzeczonej sztuki. Należało więc bez zbędnej ostentacji rozdzielić naskórek, należało zatem uczynić to z jawnym rozmysłem ruchów. Jak w obcowaniu z niewiastą, chciałoby się dodać; miast tego postępował w zgodzie z jej nakazem, w milczeniu pochłaniając uwagi, w ciszy napawając się inauguracyjnym debiutem.
― Zrobię to bez rękawiczek ― postanowił od razu, sięgnąwszy skalpelem dalej, głębiej, druzgocąc mięśniowe tkanki, rozrywając kruszącą się warstwę tłuszczu. Coś osobliwe zwyrodniałego było w niemej chęci dotknięcia wszystkiego, coś wynaturzenie dzikiego było w badaniu faktur wyzierających spod skóry organów, ale zapewne wcale jej to nie dziwiło. Dawniej musiała być taka sama, dawniej musiała z podobną dewiacją zanurzać łapki we krwi; fascynacją, i niczym więcej, próbował argumentować dziś osobiste wybory. Ale najpewniej majaczył w tym wszystkim również obraz niejednoznacznie chorej niemoralności, pozbawionej empatii i człowieczeństwa; najpewniej zamierzchle już sczezł w przybranej masce wyrachowania, z jakąś bezecną satysfakcją czyniąc pokłony agonalnej zagładzie.
― Chyba potrafię ― odparł bez przesadnego przejęcia, choć rozum po części popadł już w wścibską manierę. Nie zwykł zapamiętywać plotek, tym bardziej nie należał do tych, którzy by je rozsiewali; fikuśną okoliczność wybrała sobie do rozmówek o kontrowersjach, ale może wcale nie o nich zamierzała dywagować?
O czym pragniesz mi opowiedzieć, Elviro?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wbrew pozorom dość dobrze radziła sobie z ukrywaniem aspektów życia, które szczerze chciała pozostawać w cieniu. Niemal nikt nie wiedział o jej niedawnej bolesnej miłości do Drew, o tych momentach, w których była rozbita, złamana lub przerażona. Właściwie wszelkie jej potknięcia wynikały z takiego czy innego rodzaju roztrzęsienia, upojenia, dezorganizacji myślowej spowodowanej przez alkohol, narkotyki lub silne cierpienie i rany. Pechem pozostawało, że to one miały zwykle wielkie konsekwencje. Od kiedy jednak zrezygnowała z picia bez umiaru, wycofała się na prowincję i skupiła na pracy, zdarzało jej się żałować swoich decyzji rzadziej. Teraz niemal zawsze była to kwestia takiego czy innego... niedopasowania? Zapewne. Żywi ludzi ją nużyli, po całym dniu latania po hrabstwach spokój zapewniała jej tylko grobowa cisza prosektorium. W procesie powolnej akceptacji dochodziło do niej, że samotność była jej wyraźnie przeznaczona, i tylko czasem powodowało to w niej jeszcze nagłe i niespodziewane wybuchy frustracji. Żalu.
W towarzystwie Igora wyjątkowo łatwo przychodziło jej za to zachowywanie kontroli, nad sobą i nad kierunkiem, w którym podążali. Może dlatego, że był młodszy (choć przecież wcale nie dużo), a może dlatego, że nie wiązały się z nim żadne trudne wspomnienia. Ich relacja od początku, od miesięcy, opierała się na jasno wytyczonych zasadach, w których ona była mentorką, on - uczniem. Nigdy nie przyniósł jej powodów do niezadowolenia, choć manierę miał ironiczną i nieco podłą. Była taka sama w jego wieku. Po części nadal. Lubiła w nim to, choć w niegroźny, niemal troskliwy sposób. Towarzyszył jej czasem już w Londynie i w miarę jak obserwowała jego rozwój w dziedzinach, które go interesowały, czuła dumę. Dumę, ale i specyficzny rodzaj pożądania, jaki czuła wyłącznie na widok krwi na dłoniach, na skórach przystojnych mężczyzn i wyjątkowych kobiet.
Wiedziała już od dawna, że przemoc budzi w niej emocje seksualne i grzeszne, ale radziła sobie z tym dobrze i nigdy nie złamała dzielącej ich ściany. Był jej uczniem, synem jej dobrej towarzyszki. Każdy zakazany owoc nęcił, ale naprawdę chciała nauczyć go jak najwięcej, by przejął kiedyś tę fascynację i być może jej dawną rolę w kostnicach Londynu. Anatomia była nauką świętą i nie zamierzała kalać jej swoimi popędami.
Niemniej jednak wciąż zaczepiała go czasem, kusiła. Robiła to ze złośliwości, bo lubiła patrzeć jak reaguje; choćby starał się udawać, że nie reaguje wcale.
- Co też nie powiesz... może kiedyś znajdziemy czas na przeprowadzenie filozoficznej debaty. Jestem przekonana, że usłyszałabym od ciebie jeszcze niejedną fascynującą tezę. - mruknęła, marszcząc brwi i oceniając wzrokiem szybko pole, w jakim zamierzali operować. Przez moment była skupiona tylko i wyłącznie na ciele i na tajemnicach, które skrywało. Uśmiechnęła się kątem ust, gdy zobaczyła, że Igor bierze się za pracę bez rękawiczek. Też tak kiedyś robiła, zanim odechciało jej się szorowania skóry do czerwoności po każdej sekcji. W resztkach ciepła martwego ciała było jednak coś wyjątkowego, niewątpliwie. - Od razu powinna ci się rzucić w oczy sarkopenia. Mięśnie są wątłe, cienkie, ich masa musiała zmniejszać się od dawna. To normalne u starszych osób. Gdy będziesz kroił ludzi młodszych albo z tajemniczymi okolicznościami śmierci, zawsze oglądaj tkankę podskórną od drugiej strony i przyglądaj się mięśniom. Czasem siniaki niewidoczne na skórze zostawiają krwawe wybroczyny dobrze dostrzegalne w środku. To czarne plamy skrzepłej krwi, ciągnące się gluty. Nie pomyl ich czasem z zielonkawymi nićmi przeplatającymi wrzeciona mięśniowe. Czasem potrafią być równie ciemne, ale warto pobrać z nich próbkę, bo to zwykle skrofungulus. Grzybica mięśni. Pamiętasz dlaczego jest śmiertelna? - Dopytała, opierając jedną dłoń na zimnej krawędzi kamiennego, prosektoryjnego stołu. Spojrzenie, które mu posłała było wyzywające, ale też cierpliwie. Miała nadzieję, że zwykł słuchać jej dobrze. Chyba pamiętał jak szybko traciła tę cierpliwość w obliczu ignorancji.
Kiedy już udało mu się odpreparować mostek z żebrami i wyłonić matowy worek osierdziowy spomiędzy płuc i siatek tkanki łącznej, Elvira obeszła go z drugiej strony, żeby lepiej się przyjrzeć. Przesunęła przy tym palce lekko po jego plecach i przedramieniu, od łokcia do nadgarstka.
- Hmm. Uważaj, tnąc worek osierdziowy, żebyś przypadkiem nie drasnął mięśnia. Tnij płytko, lepiej robić to dłużej niż mniej starannie. Widzisz? Już na pierwszy rzut oka widać zmianę barwy. Jest ciemny, musi być w nim zakrzepła krew. A tak być nie powinno. Nie w takiej ilości. Pobierzemy sobie próbkę tej krwi i płynu, jeśli coś zostało. Jeszcze zanim odpreparujesz serce. - Pochyliła się nad stołem z widocznym zastanowieniem, ale po chwili ciszy uniosła wzrok, zauważając, że i Igor, na chwilę, przerwał pracę. Zdążyła się od niego odsunąć, sięgając po szklane fiolki, więc teraz, patrząc mu wprost w oczy z drugiej strony prosektoryjnego stołu, mogła posłać mu drapieżny uśmiech ponad otwartą klatką piersiową starego czarodzieja.
- Chyba? Chyba mnie nie zadowala. Właściwie jednak jest to ciekawostka. Nie powszechnie znana, ale i nie do końca sekretna. Myślę, że czas, w którym mógłbyś mi zaszkodzić tą wiedzą dawno już minął. I myślę, że kogo jak kogo, ale ciebie zainteresują moje doświadczenia. Żeby je docenić potrzeba... otwartego umysłu - zniżyła głos do szeptu. - Otwartego umysłu, pasji i sprytu, który ty posiadasz. - Pochyliła głowę, by dłonią w smukłych rękawiczkach pomóc usunąć z drogi lewe płuco, odpreparować jego wnękę i naczynia dawno już nie broczące krwią. Dała mu jeszcze chwilę potrwać w niecierpliwości. - Dość dawno temu, w przeszłości nieokreślonej, prowadziłam podobne zajęcia z anatomii dla ludzi, którzy chcieli mi za nie zapłacić. Ich oferta była jednak specyficzna, nęcąca i bardzo ułatwiła mi pracę. - Przygryzła wargę. - No więc, skoro mówiliśmy o ciekawości, moim najciekawszym zawodowym doświadczeniem było aranżowanie i przeprowadzanie wiwisekcji. Niektóry motłoch nadaje się tylko do tego; żeby ich otworzyć i wykorzystać wciąż żywe organy. Bo dobry uzdrowiciel powinien znać przede wszystkim fizjologię żywych ludzi. Właściwie przeprowadzone wiwisekcje mogą trwać długo. Potrafię utrzymywać ich przy życiu długo. Są rzadkie. Ale bardzo cenne. Nigdzie indziej nie zobaczysz pracy serca tak wyraźnie, mechanizmów arytmii, które możesz sam wywołać. To źródło wiedzy i, dla niektórych, zemsty. Dla mnie akurat miały ścisłą wartość akademicką - Metodycznie odcinała węzły chłonne śródpiersia, wprawnymi i wyuczonymi ruchami. Nie wspomniała, że zjawa człowieka, którego w długich męczarniach zakatowała na śmierć prześladowała ją za sprawą demonów z jaskiń jeszcze wiele miesięcy później.
To była ta informacja, którą zwykła zachowywać dla siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
W towarzystwie Igora wyjątkowo łatwo przychodziło jej za to zachowywanie kontroli, nad sobą i nad kierunkiem, w którym podążali. Może dlatego, że był młodszy (choć przecież wcale nie dużo), a może dlatego, że nie wiązały się z nim żadne trudne wspomnienia. Ich relacja od początku, od miesięcy, opierała się na jasno wytyczonych zasadach, w których ona była mentorką, on - uczniem. Nigdy nie przyniósł jej powodów do niezadowolenia, choć manierę miał ironiczną i nieco podłą. Była taka sama w jego wieku. Po części nadal. Lubiła w nim to, choć w niegroźny, niemal troskliwy sposób. Towarzyszył jej czasem już w Londynie i w miarę jak obserwowała jego rozwój w dziedzinach, które go interesowały, czuła dumę. Dumę, ale i specyficzny rodzaj pożądania, jaki czuła wyłącznie na widok krwi na dłoniach, na skórach przystojnych mężczyzn i wyjątkowych kobiet.
Wiedziała już od dawna, że przemoc budzi w niej emocje seksualne i grzeszne, ale radziła sobie z tym dobrze i nigdy nie złamała dzielącej ich ściany. Był jej uczniem, synem jej dobrej towarzyszki. Każdy zakazany owoc nęcił, ale naprawdę chciała nauczyć go jak najwięcej, by przejął kiedyś tę fascynację i być może jej dawną rolę w kostnicach Londynu. Anatomia była nauką świętą i nie zamierzała kalać jej swoimi popędami.
Niemniej jednak wciąż zaczepiała go czasem, kusiła. Robiła to ze złośliwości, bo lubiła patrzeć jak reaguje; choćby starał się udawać, że nie reaguje wcale.
- Co też nie powiesz... może kiedyś znajdziemy czas na przeprowadzenie filozoficznej debaty. Jestem przekonana, że usłyszałabym od ciebie jeszcze niejedną fascynującą tezę. - mruknęła, marszcząc brwi i oceniając wzrokiem szybko pole, w jakim zamierzali operować. Przez moment była skupiona tylko i wyłącznie na ciele i na tajemnicach, które skrywało. Uśmiechnęła się kątem ust, gdy zobaczyła, że Igor bierze się za pracę bez rękawiczek. Też tak kiedyś robiła, zanim odechciało jej się szorowania skóry do czerwoności po każdej sekcji. W resztkach ciepła martwego ciała było jednak coś wyjątkowego, niewątpliwie. - Od razu powinna ci się rzucić w oczy sarkopenia. Mięśnie są wątłe, cienkie, ich masa musiała zmniejszać się od dawna. To normalne u starszych osób. Gdy będziesz kroił ludzi młodszych albo z tajemniczymi okolicznościami śmierci, zawsze oglądaj tkankę podskórną od drugiej strony i przyglądaj się mięśniom. Czasem siniaki niewidoczne na skórze zostawiają krwawe wybroczyny dobrze dostrzegalne w środku. To czarne plamy skrzepłej krwi, ciągnące się gluty. Nie pomyl ich czasem z zielonkawymi nićmi przeplatającymi wrzeciona mięśniowe. Czasem potrafią być równie ciemne, ale warto pobrać z nich próbkę, bo to zwykle skrofungulus. Grzybica mięśni. Pamiętasz dlaczego jest śmiertelna? - Dopytała, opierając jedną dłoń na zimnej krawędzi kamiennego, prosektoryjnego stołu. Spojrzenie, które mu posłała było wyzywające, ale też cierpliwie. Miała nadzieję, że zwykł słuchać jej dobrze. Chyba pamiętał jak szybko traciła tę cierpliwość w obliczu ignorancji.
Kiedy już udało mu się odpreparować mostek z żebrami i wyłonić matowy worek osierdziowy spomiędzy płuc i siatek tkanki łącznej, Elvira obeszła go z drugiej strony, żeby lepiej się przyjrzeć. Przesunęła przy tym palce lekko po jego plecach i przedramieniu, od łokcia do nadgarstka.
- Hmm. Uważaj, tnąc worek osierdziowy, żebyś przypadkiem nie drasnął mięśnia. Tnij płytko, lepiej robić to dłużej niż mniej starannie. Widzisz? Już na pierwszy rzut oka widać zmianę barwy. Jest ciemny, musi być w nim zakrzepła krew. A tak być nie powinno. Nie w takiej ilości. Pobierzemy sobie próbkę tej krwi i płynu, jeśli coś zostało. Jeszcze zanim odpreparujesz serce. - Pochyliła się nad stołem z widocznym zastanowieniem, ale po chwili ciszy uniosła wzrok, zauważając, że i Igor, na chwilę, przerwał pracę. Zdążyła się od niego odsunąć, sięgając po szklane fiolki, więc teraz, patrząc mu wprost w oczy z drugiej strony prosektoryjnego stołu, mogła posłać mu drapieżny uśmiech ponad otwartą klatką piersiową starego czarodzieja.
- Chyba? Chyba mnie nie zadowala. Właściwie jednak jest to ciekawostka. Nie powszechnie znana, ale i nie do końca sekretna. Myślę, że czas, w którym mógłbyś mi zaszkodzić tą wiedzą dawno już minął. I myślę, że kogo jak kogo, ale ciebie zainteresują moje doświadczenia. Żeby je docenić potrzeba... otwartego umysłu - zniżyła głos do szeptu. - Otwartego umysłu, pasji i sprytu, który ty posiadasz. - Pochyliła głowę, by dłonią w smukłych rękawiczkach pomóc usunąć z drogi lewe płuco, odpreparować jego wnękę i naczynia dawno już nie broczące krwią. Dała mu jeszcze chwilę potrwać w niecierpliwości. - Dość dawno temu, w przeszłości nieokreślonej, prowadziłam podobne zajęcia z anatomii dla ludzi, którzy chcieli mi za nie zapłacić. Ich oferta była jednak specyficzna, nęcąca i bardzo ułatwiła mi pracę. - Przygryzła wargę. - No więc, skoro mówiliśmy o ciekawości, moim najciekawszym zawodowym doświadczeniem było aranżowanie i przeprowadzanie wiwisekcji. Niektóry motłoch nadaje się tylko do tego; żeby ich otworzyć i wykorzystać wciąż żywe organy. Bo dobry uzdrowiciel powinien znać przede wszystkim fizjologię żywych ludzi. Właściwie przeprowadzone wiwisekcje mogą trwać długo. Potrafię utrzymywać ich przy życiu długo. Są rzadkie. Ale bardzo cenne. Nigdzie indziej nie zobaczysz pracy serca tak wyraźnie, mechanizmów arytmii, które możesz sam wywołać. To źródło wiedzy i, dla niektórych, zemsty. Dla mnie akurat miały ścisłą wartość akademicką - Metodycznie odcinała węzły chłonne śródpiersia, wprawnymi i wyuczonymi ruchami. Nie wspomniała, że zjawa człowieka, którego w długich męczarniach zakatowała na śmierć prześladowała ją za sprawą demonów z jaskiń jeszcze wiele miesięcy później.
To była ta informacja, którą zwykła zachowywać dla siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Prosektorium
Szybka odpowiedź