1958 | Rodzina Moore
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
I show not your face but your heart's desire
| stąd
Nie spodziewał się tego – znaczenie wypisanej w kalendarzu daty wyleciało mu z głowy, ginąc w natłoku innych myśli, istotniejszych rzeczy, którymi należało się zająć: o planach podróży na najbliższe dni, o konieczności kolejnej wizyty w Elkstone, o obozowisku pełnym ludzi potrzebujących ratunku, i o dachach w Oazie, wciąż wymagających uszczelnienia. Odwiedził ją z samego rana, żeby sprawdzić, co jeszcze potrzebowało najpilniejszych napraw; do domu miał wrócić właściwie na chwilę – żeby zabrać narzędzia i uprzedzić rodzinę, że wróci później, upewnić się, że któreś z jego rodzeństwa będzie miało możliwość dotrzymania towarzystwa Amelii – ale już od progu uderzyła go atmosfera dziwnego poruszenia, choć z drugiej strony – w domu prawie nigdy nie było cicho.
Odwiesił skórzaną torbę w przedpokoju, pozostawiając na wieszaku również lotnicze gogle, nie zdążył jednak zsunąć z ramion kurtki, bo w tym samym momencie w uchylonych drzwiach stanął Aidan – częściowo schowany za pokaźną stertą drewna, a częściowo świecący jak bombka na bożonarodzeniowej choince. – Aidan? – odezwał się, marszcząc brwi w wyrazie dezorientacji, nie do końca pewien, czy bardziej dziwił go migoczący w jasnych włosach brokat, czy może rzucone w przestrzeń słowo. – Niesp-p-podzianka? – powtórzył, w pierwszej chwili nie do końca wiedząc, co w obecności młodszego brata powinno być dla niego niespodziewane. – Co ci się st-t-tało, bawiłeś się z Amelią? – zapytał w końcu, wyciągając rękę, żeby strzepnąć z włosów Aidana część lśniącego pyłu.
A później wszystko stało się jasne.
Najpierw jego uwagę zwrócił krzyk córki, która – podskakując – przebiegła pomiędzy nogami najmłodszego z Moore’ów a futryną, wymijając go i wyciągając drobne rączki w jego stronę; złapał ją w pół kroku, podnosząc do góry, gdzieś wśród wesołych okrzyków wychwytując: wszystkiego najlepszego, tato! – Co… – wyrwało mu się, ale urwał, kiedy wszystkie elementy rozsypanej układanki wreszcie wskoczyły na swoje miejsce; poczuł, jak coś gorącego rozlewa się tuż za jego mostkiem, a gardło ściska niewidzialna dłoń wzruszenia; uśmiechnął się, patrząc na rozradowaną buzię córki, a później przenosząc wzrok na Aidana, ponad jego ramieniem zauważając też Volansa. – Nie m-m-musieliście – wydusił z trudem; odchrząknął, orientując się, że jego głos brzmiał dziwnie – zachrypnięty, jakby mokry. Dawniej, nim jeszcze umarła mama, takie gesty były wśród nich naturalne; wojna nauczyła go jednak doceniać je bardziej, zwłaszcza odkąd każde z nich musiało stawać na głowie, żeby zdobyć podstawowe produkty. Po części była to jego wina, twarz i nazwisko widniejące na liście gończym z pewnością nie pomagały w budowaniu zaufania. – W kieszeni? – powtórzył, opuszczając wzrok i dostrzegając zawinięty pakunek; sięgnął po niego, wyręczając w tym Aidana, który wciąż miał ręce zajęte drewnem. – P-p-pomogłabyś mi? – zapytał Amelki, wciąż przyciskając ją do siebie jednym ramieniem; przyglądał się, jak drobnymi palcami rozwiązuje wstążkę i odpakowuje talizman – od razu rozpoznając charakterystyczny kształt, okrągłą piłkę, parę skrzydeł. – Ja… – zaczął, ale słowa go zawiodły. – Dziękuję – powiedział więc po prostu, zakładając łańcuszek przez głowę; na krótko zaciskając palce na zniczu. Zamrugał szybko oczami; część brokatu musiała się do nich dostać, bo zapiekły go dziwnie. – Od w-w-was wszystkich? – powtórzył, rozglądając się. – Gdzie są Cillian i Aurelia? – zapytał, rozglądając się; nie zdając sobie jeszcze sprawy, że w domu znajdowało się więcej osób. – I zostaw już to d-d-drewno – mruknął do Aidana, uśmiechając się szeroko; musiał przecież go przytulić.
Nie spodziewał się tego – znaczenie wypisanej w kalendarzu daty wyleciało mu z głowy, ginąc w natłoku innych myśli, istotniejszych rzeczy, którymi należało się zająć: o planach podróży na najbliższe dni, o konieczności kolejnej wizyty w Elkstone, o obozowisku pełnym ludzi potrzebujących ratunku, i o dachach w Oazie, wciąż wymagających uszczelnienia. Odwiedził ją z samego rana, żeby sprawdzić, co jeszcze potrzebowało najpilniejszych napraw; do domu miał wrócić właściwie na chwilę – żeby zabrać narzędzia i uprzedzić rodzinę, że wróci później, upewnić się, że któreś z jego rodzeństwa będzie miało możliwość dotrzymania towarzystwa Amelii – ale już od progu uderzyła go atmosfera dziwnego poruszenia, choć z drugiej strony – w domu prawie nigdy nie było cicho.
Odwiesił skórzaną torbę w przedpokoju, pozostawiając na wieszaku również lotnicze gogle, nie zdążył jednak zsunąć z ramion kurtki, bo w tym samym momencie w uchylonych drzwiach stanął Aidan – częściowo schowany za pokaźną stertą drewna, a częściowo świecący jak bombka na bożonarodzeniowej choince. – Aidan? – odezwał się, marszcząc brwi w wyrazie dezorientacji, nie do końca pewien, czy bardziej dziwił go migoczący w jasnych włosach brokat, czy może rzucone w przestrzeń słowo. – Niesp-p-podzianka? – powtórzył, w pierwszej chwili nie do końca wiedząc, co w obecności młodszego brata powinno być dla niego niespodziewane. – Co ci się st-t-tało, bawiłeś się z Amelią? – zapytał w końcu, wyciągając rękę, żeby strzepnąć z włosów Aidana część lśniącego pyłu.
A później wszystko stało się jasne.
Najpierw jego uwagę zwrócił krzyk córki, która – podskakując – przebiegła pomiędzy nogami najmłodszego z Moore’ów a futryną, wymijając go i wyciągając drobne rączki w jego stronę; złapał ją w pół kroku, podnosząc do góry, gdzieś wśród wesołych okrzyków wychwytując: wszystkiego najlepszego, tato! – Co… – wyrwało mu się, ale urwał, kiedy wszystkie elementy rozsypanej układanki wreszcie wskoczyły na swoje miejsce; poczuł, jak coś gorącego rozlewa się tuż za jego mostkiem, a gardło ściska niewidzialna dłoń wzruszenia; uśmiechnął się, patrząc na rozradowaną buzię córki, a później przenosząc wzrok na Aidana, ponad jego ramieniem zauważając też Volansa. – Nie m-m-musieliście – wydusił z trudem; odchrząknął, orientując się, że jego głos brzmiał dziwnie – zachrypnięty, jakby mokry. Dawniej, nim jeszcze umarła mama, takie gesty były wśród nich naturalne; wojna nauczyła go jednak doceniać je bardziej, zwłaszcza odkąd każde z nich musiało stawać na głowie, żeby zdobyć podstawowe produkty. Po części była to jego wina, twarz i nazwisko widniejące na liście gończym z pewnością nie pomagały w budowaniu zaufania. – W kieszeni? – powtórzył, opuszczając wzrok i dostrzegając zawinięty pakunek; sięgnął po niego, wyręczając w tym Aidana, który wciąż miał ręce zajęte drewnem. – P-p-pomogłabyś mi? – zapytał Amelki, wciąż przyciskając ją do siebie jednym ramieniem; przyglądał się, jak drobnymi palcami rozwiązuje wstążkę i odpakowuje talizman – od razu rozpoznając charakterystyczny kształt, okrągłą piłkę, parę skrzydeł. – Ja… – zaczął, ale słowa go zawiodły. – Dziękuję – powiedział więc po prostu, zakładając łańcuszek przez głowę; na krótko zaciskając palce na zniczu. Zamrugał szybko oczami; część brokatu musiała się do nich dostać, bo zapiekły go dziwnie. – Od w-w-was wszystkich? – powtórzył, rozglądając się. – Gdzie są Cillian i Aurelia? – zapytał, rozglądając się; nie zdając sobie jeszcze sprawy, że w domu znajdowało się więcej osób. – I zostaw już to d-d-drewno – mruknął do Aidana, uśmiechając się szeroko; musiał przecież go przytulić.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ehhhh... a myślał, że zdążą wszystko ogarnąć. Może nawet się schować i na niego wyskoczyć? No ale mówiło się trudno. I tak się postarali. Dom pachniał pieczonymi ziemniaczkami, stół był nakryty, a wszędzie gdzie się dało wisiały papierowe girlandy. - Bawiłem się z Volansem, a raczej to on bawił się ze mną. - Wyjaśnił bratu zadzierając głowę do góry by móc go lepiej widzieć, bo trzymane przez niego drewno blokowało mu widoczność.- Musieliśmy. - Uśmiechnął się ciepło obserwując reakcję brata.- To nic wielkiego. - Bo zasługiwał na o wiele więcej. Uśmiech na twarzy Aidana tylko się poszerzył, gdy Amelka pomogła Billemu otworzyć pakunek, żołądek zaś na moment ścisnęły nerwy, bo naprawdę miał nadzieję, że mu się spodoba. Castor wykonał świetną robotę. Będzie musiał mu się jakoś za to odwdzięczyć. Wszystko było warte jednak radości Billego i jego bezpieczeństwa oczywiście, bo w jego utrzymaniu miał pomóc właśnie talizman. - W kuchni. Spodziewaliśmy się ciebie później. - Rzucił mu przepraszające spojrzenie, po czym odwrócił się do stojącego obok niego Volansa i zamiast po prostu odłożyć trzymane drewno na miejsce wcisnął mu je w dłonie.- Trzymaj. - A niech i on się trochę pomęczy. Uwalniając się od ciężaru znów stanął naprzeciw Billego, aby podejść bliżej i go uścisnąć. Mocno, długo, czule i brokatowo.- Wszystkiego najlepszego Billy. - Wyszczerzył się uwalniając go z uścisku z satysfakcją obserwując skrzące się teraz i na jego twarzy, włosach i ubraniu drobinki. - Mam też coś od siebie. - Dłonią sięgnął do drugiej tylnej kieszeni swoich spodni wyciągając z niej, na pewno nie pierwszej nowości, zegarek.- Taty. Był zepsuty. Miał go naprawić, ale nie mógł znaleźć na to chwili. Dłubałem, dłubałem i w końcu wydłubałem co tam z nim nie tak było. Pisał, że chciałby żebyś go nosił. - Wyjaśnił podając go bratu. Zasłużył na niego jak nikt inny.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aurelia w dniu dzisiejszym, od rana chodziła po kuchni przygotowując wszystko na czas, by zaskoczyć swojego brata. Jedną część prezentu musiała ukrywać bardzo dobrze, ale i sekretnie przed Billym, ale i Amelią, ta mała bestyjka wygadałaby od razu jej cały plan, dlatego też Aurelia niemal stawała na głowie opracowując swój plan. Musiała dostosować go do harmonogramu Billego, pracowała gdy wychodził, a kończyła gdy ten wchodził do domu, dodatkowo potrzebowała je chować po szafkach czy innych miejscach tak, by nikt przypadkowy tego nie odkrył. Materiały nie były problemem, wręcz przeciwnie, czasami wystarczyło wyjść i po prostu coś podnieść z ziemi, dopóki na ubraniach nie było dziury wielkości ludzkiej dłoni, to Aurelia była w stanie to naprawić, tak by nikt nie zauważył, że był tam jakikolwiek uszczerbek na ubraniu. Dlatego też konsekwentnie zbierała materiały na prezent dla brata przez bardzo długi okres czasu.
Aurelia postarała się o to, by wstać rano o sensownej godzinie, a następnie zacząć tam rządzić po swojemu. Dlatego też większość domowników mogła tam wyczuć dość znany zapach ciasta dyniowego. Dla większego bezpieczeństwa nałożyła na siebie swój własny tkany fartuszek kuchenny. Odkąd poznała tajniki krawiectwa, to bardzo często sama coś szyje, robi, ucząc się na swoich błędach oraz próbach, a te najczęściej przynoszą jej owoc przewyższające jej oczekiwania.
Kolejnym daniem przygotowanym przez ręce kobiety były ziemniaki, a jako dodatek był dorsz. Wszystkie te rzeczy były naszykowane i gotowe do podania, jedynie ciasto leżało z boku by mogło ostygnąć, lecz przez ten czas zapach zdążył roznieść się po całym mieszkaniu, a na to nie miała za wielkiego wpływu.
Wycierała ręce w recznik gdy do domu wpadł Billy, a chwilę później za nim Aidan z wielką ilością drewna. - Volly weź pomóż bratu, a ja przyniosę prezent dla Billego - Poprosiła starszego brata, a sama na chwilę zniknęła do swojego pokoju, by powrócić ze sporym pakunkiem, który był owinięty kawałkiem sznurka, pakunek był dość spory i ciężki zarazem. Aurelia odczekała na spokojnie moment w którym bracia tulili się, a następnie weszła w kolejkę podawania prezentów. Uśmiechnęła się dość niepewnie, nie wiedziała, czy bratu spodoba się prezent, a tyle miesięcy nad nim siedziała, aby wszystko pasowało jak ulał!
- Billy, wszystkiego najlepszego od siostry, mam nadzieję, że będą Ci pasowały. Możesz od razu otworzyć - Odrzekła wręczając bratu pakunek do ręki. Jak miała być szczera, to bała się bardziej tego, że mu się nie spodoba niż fakt, że będzie na nim źle leżało. Bo akurat wymiary braci znała aż za dobrze, gdy zaczęła naukę związaną z krawiectwem.
Gdy Billy rozerwie kawałek szarobrązowego papieru dostrzeże w środku: jedną parę czarnych eleganckich spodni. A do tego dwie koszule: jedną śnieżnobiałą, a drugą czarną jak węgiel, a na dodatek, na samym spodzie leżała marynarka, czarna. Nowiutka, zrobiona ręcznie przez rudowłosą. Aurelia była świadoma tego, że brat posiadał jedną w swoim asortymencie jednak miała już one swoje lata, a lata świetlności to ona miała już dawno za sobą, dlatego też tak ciężko było jej chować to wszystko w tajemnicy, by nikt z jej braci się nie wygadał. Oby to wszystko było warte świeczki!
Aurelia postarała się o to, by wstać rano o sensownej godzinie, a następnie zacząć tam rządzić po swojemu. Dlatego też większość domowników mogła tam wyczuć dość znany zapach ciasta dyniowego. Dla większego bezpieczeństwa nałożyła na siebie swój własny tkany fartuszek kuchenny. Odkąd poznała tajniki krawiectwa, to bardzo często sama coś szyje, robi, ucząc się na swoich błędach oraz próbach, a te najczęściej przynoszą jej owoc przewyższające jej oczekiwania.
Kolejnym daniem przygotowanym przez ręce kobiety były ziemniaki, a jako dodatek był dorsz. Wszystkie te rzeczy były naszykowane i gotowe do podania, jedynie ciasto leżało z boku by mogło ostygnąć, lecz przez ten czas zapach zdążył roznieść się po całym mieszkaniu, a na to nie miała za wielkiego wpływu.
Wycierała ręce w recznik gdy do domu wpadł Billy, a chwilę później za nim Aidan z wielką ilością drewna. - Volly weź pomóż bratu, a ja przyniosę prezent dla Billego - Poprosiła starszego brata, a sama na chwilę zniknęła do swojego pokoju, by powrócić ze sporym pakunkiem, który był owinięty kawałkiem sznurka, pakunek był dość spory i ciężki zarazem. Aurelia odczekała na spokojnie moment w którym bracia tulili się, a następnie weszła w kolejkę podawania prezentów. Uśmiechnęła się dość niepewnie, nie wiedziała, czy bratu spodoba się prezent, a tyle miesięcy nad nim siedziała, aby wszystko pasowało jak ulał!
- Billy, wszystkiego najlepszego od siostry, mam nadzieję, że będą Ci pasowały. Możesz od razu otworzyć - Odrzekła wręczając bratu pakunek do ręki. Jak miała być szczera, to bała się bardziej tego, że mu się nie spodoba niż fakt, że będzie na nim źle leżało. Bo akurat wymiary braci znała aż za dobrze, gdy zaczęła naukę związaną z krawiectwem.
Gdy Billy rozerwie kawałek szarobrązowego papieru dostrzeże w środku: jedną parę czarnych eleganckich spodni. A do tego dwie koszule: jedną śnieżnobiałą, a drugą czarną jak węgiel, a na dodatek, na samym spodzie leżała marynarka, czarna. Nowiutka, zrobiona ręcznie przez rudowłosą. Aurelia była świadoma tego, że brat posiadał jedną w swoim asortymencie jednak miała już one swoje lata, a lata świetlności to ona miała już dawno za sobą, dlatego też tak ciężko było jej chować to wszystko w tajemnicy, by nikt z jej braci się nie wygadał. Oby to wszystko było warte świeczki!
Mowa - #755353
Czuł się dziwacznie kiedy jak raz nie był przywieziony na miejsce przez Williama, ale bardzo dobrze rozumiał, że taka a nie inna sytuacja zmusiła ich do pewnej zmiany w organizacji. Ani trochę nie narzekał, zaciekawiony podejściem które miało rodzeństwo Williama. Gdyby nie Billy, jego życie na pewno byłoby o wiele trudniejsze i obecność jego tutaj mogła wydawać się zrozumiała, ale to w końcu jego rodzeństwo było z nim o wiele bardziej zżyte i zapewniało mu o wiele więcej. I cieszył się, że bardzo chcieli docenić swojego brata. Zasługiwał na to, zwłaszcza po tym wszystkim czego doświadczył i zwłaszcza po tym całym szaleństwie.
Zjawił się na miejscu, pomagając jeszcze Aurelii albo Aidanowi, zwłaszcza jeżeli potrzebowali zorganizować się na ostatnią chwilę. Kiedy Billy zjawił się na miejscu, uśmiechnął się, potrząsając lekko głową kiedy Volans zadecydował się jeszcze na obsypanie brata brokatem. Doprawdy, ile oni mieli lat?
Poczekał aż rodzeństwo Billa (i najsłodsza Amelka) zajmą się życzeniami zanim sam nie podszedł, przyciągając Williama do krótkiego uścisku, klepiąc go jeszcze po ramieniu. Wydawał się niemal jak zawsze – w biegu, ciągle coś robiąc, ciągle się czymś zajmując. Ale teraz właśnie spoglądał na niego, zaskoczonego, szczęśliwego, wzruszonego nawet.
- Wszystkiego najlepszego Billy. Mam coś dla Ciebie, trochę podpytałem naszą rodzinę co ty tam robisz w wolnym czasie, jak masz takowy i wiesz… - Wyciągnął z kurtki mały przedmiot, którym okazała się naszywka z napisem „Płazy z Oazy” i żabocikiem patrzącym wprost. – Piloci nosili naszywki podczas wojny wewnątrz kurtki. Nie wiem, gdzie i czy będziesz chciał tę nosić, ale pomyślałem, że ucieszy więcej niż jedną osobę.
Zjawił się na miejscu, pomagając jeszcze Aurelii albo Aidanowi, zwłaszcza jeżeli potrzebowali zorganizować się na ostatnią chwilę. Kiedy Billy zjawił się na miejscu, uśmiechnął się, potrząsając lekko głową kiedy Volans zadecydował się jeszcze na obsypanie brata brokatem. Doprawdy, ile oni mieli lat?
Poczekał aż rodzeństwo Billa (i najsłodsza Amelka) zajmą się życzeniami zanim sam nie podszedł, przyciągając Williama do krótkiego uścisku, klepiąc go jeszcze po ramieniu. Wydawał się niemal jak zawsze – w biegu, ciągle coś robiąc, ciągle się czymś zajmując. Ale teraz właśnie spoglądał na niego, zaskoczonego, szczęśliwego, wzruszonego nawet.
- Wszystkiego najlepszego Billy. Mam coś dla Ciebie, trochę podpytałem naszą rodzinę co ty tam robisz w wolnym czasie, jak masz takowy i wiesz… - Wyciągnął z kurtki mały przedmiot, którym okazała się naszywka z napisem „Płazy z Oazy” i żabocikiem patrzącym wprost. – Piloci nosili naszywki podczas wojny wewnątrz kurtki. Nie wiem, gdzie i czy będziesz chciał tę nosić, ale pomyślałem, że ucieszy więcej niż jedną osobę.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Już chciał coś odpowiedzieć na tę bezpośrednią groźbę ze strony blondyna, za którym wszedł do domu... gdy spostrzegł w środku Wiliama. Zamarł w pół kroku na widok solenizanta. Zdecydowanie on miał wrócić później. Zaczynał myśleć, że może powinien wybrać się razem z nim do Oazy i kupić im w ten sposób parę godzin czasu. Zachichotał słysząc to zapytanie o niespodziankę. Pozostałe pytania zadawane przez Billy'ego nawet nie sprzyjały utrzymywaniu pozorów powagi. Zmarszczył też brwi, gdy ten czarodziej psuł efekt tego zaklęcia. Nie miał mu tego za złe.
Unoszący się po całym domu aromatyczny zapach świeżo upieczonego ciasta dyniowego przywoływał wspomnienia z dzieciństwa. Walczył ze sobą, by nie próbować zakraść się do kuchni i nie podkraść choć kawałka. W dzieciństwie często to robili z Billym. Uśmiechnął się ciepło, gdy jako pierwsza nadbiegła Amelka z przygotowaną przez siebie laurką, wpadając w objęcia ojca. Także za sprawą Aidana, zdradzając przygotowaną przez nich niespodziankę. To były jedne z tych momentów, które zapamięta na zawsze. Byli tutaj, wszyscy razem.
— Od nas wszystkich — Zwrócił się do najwyraźniej wzruszonego Williama, obserwując z uzasadnionym podekscytowaniem i skrywanymi obawami to, jak odpakował razem z córką prezent od nich wszystkich. Miał nadzieję, że mu się spodoba. Talizman to był zawsze elegancki i praktyczny prezent. — I chcieliśmy — Dodał. To nie był żaden przymus. Wszystko było warte tej chwili. On bardzo chciał by William był bezpieczny. A widząc reakcję brata, za którą musiało odpowiadać wzruszenie, nie jakiś tam brokat, poczuł w sercu to przyjemne ciepło.
W tym momencie sam zamierzał wręczyć bratu prezent tylko od siebie. Nie spodziewał się, że Aidan zwyczajnie wciśnie mu to drewno w dłonie. Nie był na to przygotowany i dlatego utrzymanie tego stosiku drewna w pierwszej chwili nie było dla niego łatwe. Nieznacznie ograniczona sprawność lewej ręki dawała o sobie znać dobrze znanym mu drżeniem. Mocniej przycisnął do siebie to drewno, chcąc uniknąć sytuacji, w której ono wymyka mu się rąk i spada na jego stopy oraz podłogę. Spełnił jednak prośbę siostry, która chciała sama obdarować ich brata. Ostatecznie zaniósł to drewno do saloniku, poszedł po prezent i niezwłocznie wrócił do bliskich. Bardzo docenił to, że Aidan naprawił zegarek ich ojca i zgodnie z jego życzeniem wręczył go Billy'emu.
— Proszę, to dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba — Powiedział z serdecznym uśmiechem, gdy tylko nastała jego kolej na wręczenie bratu osobistego podarku. Wyciągnął ku niemu dłonie dzierżące owiniętą w szary papier, przewiązaną niebieską wstążką skórzaną teczkę (powiększoną).
Zawierała ona pergamin z wykonanym ołówkiem szkicem na podstawie starego rodzinnego zdjęcia. Ich rodzice byli obok siebie, uśmiechnięta mama siedziała w ogrodzie obok ucieszonego swojego męża, trzymając na kolanach roześmianą (jedyną) wnuczkę. Nieopodal nich również siedzieli Aidan, Steffen oraz Aurelia. William, Cillian oraz Richard stali swobodnie na drugim planie, uśmiechając się radośnie. Jako skromny autor tego dzieła siebie również umieścił na tym szkicu. Pomiędzy Billym a Cillianem, obejmując ich iście bratersko w ramionach.
— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Billy — Nie dał bratu nawet otworzyć pakunku, gdyż zamknął go w mocnym, długim i równie czułym uścisku. Na to przyjdzie jeszcze czas i to niebawem. Gdy tylko uwolni go z uścisku i pozwoli przyjąć mu prezent od Aurelii oraz Richarda. Poniekąd chciał opóźnić ten moment, przez irracjonalne przekonanie, że może się nie spodobać. Nie postrzegał tego szkicu jako zbyt udany. Wymagało to od niego dużo pracy. A najlepiej wychodziły mu szkice smoków.
Unoszący się po całym domu aromatyczny zapach świeżo upieczonego ciasta dyniowego przywoływał wspomnienia z dzieciństwa. Walczył ze sobą, by nie próbować zakraść się do kuchni i nie podkraść choć kawałka. W dzieciństwie często to robili z Billym. Uśmiechnął się ciepło, gdy jako pierwsza nadbiegła Amelka z przygotowaną przez siebie laurką, wpadając w objęcia ojca. Także za sprawą Aidana, zdradzając przygotowaną przez nich niespodziankę. To były jedne z tych momentów, które zapamięta na zawsze. Byli tutaj, wszyscy razem.
— Od nas wszystkich — Zwrócił się do najwyraźniej wzruszonego Williama, obserwując z uzasadnionym podekscytowaniem i skrywanymi obawami to, jak odpakował razem z córką prezent od nich wszystkich. Miał nadzieję, że mu się spodoba. Talizman to był zawsze elegancki i praktyczny prezent. — I chcieliśmy — Dodał. To nie był żaden przymus. Wszystko było warte tej chwili. On bardzo chciał by William był bezpieczny. A widząc reakcję brata, za którą musiało odpowiadać wzruszenie, nie jakiś tam brokat, poczuł w sercu to przyjemne ciepło.
W tym momencie sam zamierzał wręczyć bratu prezent tylko od siebie. Nie spodziewał się, że Aidan zwyczajnie wciśnie mu to drewno w dłonie. Nie był na to przygotowany i dlatego utrzymanie tego stosiku drewna w pierwszej chwili nie było dla niego łatwe. Nieznacznie ograniczona sprawność lewej ręki dawała o sobie znać dobrze znanym mu drżeniem. Mocniej przycisnął do siebie to drewno, chcąc uniknąć sytuacji, w której ono wymyka mu się rąk i spada na jego stopy oraz podłogę. Spełnił jednak prośbę siostry, która chciała sama obdarować ich brata. Ostatecznie zaniósł to drewno do saloniku, poszedł po prezent i niezwłocznie wrócił do bliskich. Bardzo docenił to, że Aidan naprawił zegarek ich ojca i zgodnie z jego życzeniem wręczył go Billy'emu.
— Proszę, to dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba — Powiedział z serdecznym uśmiechem, gdy tylko nastała jego kolej na wręczenie bratu osobistego podarku. Wyciągnął ku niemu dłonie dzierżące owiniętą w szary papier, przewiązaną niebieską wstążką skórzaną teczkę (powiększoną).
Zawierała ona pergamin z wykonanym ołówkiem szkicem na podstawie starego rodzinnego zdjęcia. Ich rodzice byli obok siebie, uśmiechnięta mama siedziała w ogrodzie obok ucieszonego swojego męża, trzymając na kolanach roześmianą (jedyną) wnuczkę. Nieopodal nich również siedzieli Aidan, Steffen oraz Aurelia. William, Cillian oraz Richard stali swobodnie na drugim planie, uśmiechając się radośnie. Jako skromny autor tego dzieła siebie również umieścił na tym szkicu. Pomiędzy Billym a Cillianem, obejmując ich iście bratersko w ramionach.
— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Billy — Nie dał bratu nawet otworzyć pakunku, gdyż zamknął go w mocnym, długim i równie czułym uścisku. Na to przyjdzie jeszcze czas i to niebawem. Gdy tylko uwolni go z uścisku i pozwoli przyjąć mu prezent od Aurelii oraz Richarda. Poniekąd chciał opóźnić ten moment, przez irracjonalne przekonanie, że może się nie spodobać. Nie postrzegał tego szkicu jako zbyt udany. Wymagało to od niego dużo pracy. A najlepiej wychodziły mu szkice smoków.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała czemu, w zasadzie, zgodziła się na przybycie. Nie, żeby towarzystwo było niemiłe, ale ona sama nie stanowiła obecnie niczego miłego, by być obok. Bała się, że jej smutek zepsuje wszystkim nastrój, a przecież nie taki wydźwięk miał mieć ten dzień. Owszem znała dobrze niemal wszystkich Moore’ów od lat. Cillian przez wiele lat był jej najlepszym przyjacielem — wzajemnie zbierali orzechy, by móc je uprażyć w Sproutowej kuchni. Billy nadal miał szczególne miejsce w jej sercu, po tym, jak przed laty, jeszcze w szkolnych murach stanął w jej obronie, gdy ktoś upokorzył jej zakochane gryfońskie serce. Aurelkę kojarzyła głównie z wymiany informacji medycznych — obie kobiety bowiem chciały nieść innym pomoc. Najsłabiej znała najmłodszego Aidana oraz ich kuzyna Richarda, ale wiedziała, że obaj z pewnością mają czyste serca i głowy pełne podobnych idei, jak ci, których znała bliżej. W ostatnim czasie zbliżyła się nieco do Volansa, ale czas na cokolwiek był wyjątkowo niesprzyjający. W zasadzie Aurora nie do końca wiedziała, jak się tu zjawiła. W cichym wytłumaczeniu tłumaczyła Volansowi, że złoży tylko życzenia dla Billy’ego i nie będzie zostawać dłużej. Śmierć jej mamy, ledwie przed dwoma dniami, i jej osobista tragedia sprzed miesiąca sprawiły, że była cieniem dawnej siebie.
Zostawiona sama sobie w jednej z wolnych (lub udostępnionych jej) sypialni, w pierwszych blaskach, urodzinowego poranka uszykowała się w skromną, acz zupełnie czarną sukienkę, włosy splotła w długi warkocz i zeszła na dół, by pomóc cokolwiek — zajęcie pomagało jej się skupić. W całej swojej apatii nie zwróciła uwagi na upływający czas — przecież dopiero zdało się, że wstało słońce, a tu już na dole wszyscy byli gotowi. Z pewnością, gdyby umiała wydobyć się ze swojej skorupy, poczułaby wstyd, że nie pomogła w tym wszystkim, ale teraz jedyne, na co miała siłę, to przybranie na twarz wyrazu spokoju — udawanie, że nie jest w rozpaczy, było szczytem jej nadwątlonych możliwości. Zaczekała, aż rodzeństwo wymieni się życzeniami, w międzyczasie skinąwszy głową, wszyscy, którzy akurat nie składali wyrazów pomyślności. Podeszła jednak wreszcie do Billa i z ciepłem, objęła go w przyjacielskim geście.
- Billy, zawsze byłeś mi drogi. Zawsze stawałeś w obronie tych, co sami nie potrafili o siebie zadbać. To niebywale szlachetne i wiem, że nigdy się nie zmienisz. Czasem jednak warto, abyś pamiętał również o sobie i pozwolił innych dbać o ciebie. Dlatego pośród życzeń zdrowia, pomyślności, przyjmij proszę, ten drobny podarunek ode mnie. - Powiedziała, krótko, raz jeszcze ściskając przyjaciela, a potem przekazując mu niewielki pakunek. W wolnej chwili, gdy rozwinie szary papier, owinięty jutowym sznurkiem z wetkniętą gałązką kwitnącej jabłoni znajdzie w środku książkę o Ricku Charliem oraz ciepłą czapkę z kożuszkiem w środku, której zapięcie umożliwiało to, że mogła być noszona nawet podczas lotu miotłą. Cofnęła się o krok, wiedząc, że jeszcze kilka chwil i będzie musiała wracać do domu. Ojciec nie powinien zostawać zbyt długo sam.
wręczam w prezencie - czapkę z kożuszkiem i książkę o Ricku Charliem.
Zostawiona sama sobie w jednej z wolnych (lub udostępnionych jej) sypialni, w pierwszych blaskach, urodzinowego poranka uszykowała się w skromną, acz zupełnie czarną sukienkę, włosy splotła w długi warkocz i zeszła na dół, by pomóc cokolwiek — zajęcie pomagało jej się skupić. W całej swojej apatii nie zwróciła uwagi na upływający czas — przecież dopiero zdało się, że wstało słońce, a tu już na dole wszyscy byli gotowi. Z pewnością, gdyby umiała wydobyć się ze swojej skorupy, poczułaby wstyd, że nie pomogła w tym wszystkim, ale teraz jedyne, na co miała siłę, to przybranie na twarz wyrazu spokoju — udawanie, że nie jest w rozpaczy, było szczytem jej nadwątlonych możliwości. Zaczekała, aż rodzeństwo wymieni się życzeniami, w międzyczasie skinąwszy głową, wszyscy, którzy akurat nie składali wyrazów pomyślności. Podeszła jednak wreszcie do Billa i z ciepłem, objęła go w przyjacielskim geście.
- Billy, zawsze byłeś mi drogi. Zawsze stawałeś w obronie tych, co sami nie potrafili o siebie zadbać. To niebywale szlachetne i wiem, że nigdy się nie zmienisz. Czasem jednak warto, abyś pamiętał również o sobie i pozwolił innych dbać o ciebie. Dlatego pośród życzeń zdrowia, pomyślności, przyjmij proszę, ten drobny podarunek ode mnie. - Powiedziała, krótko, raz jeszcze ściskając przyjaciela, a potem przekazując mu niewielki pakunek. W wolnej chwili, gdy rozwinie szary papier, owinięty jutowym sznurkiem z wetkniętą gałązką kwitnącej jabłoni znajdzie w środku książkę o Ricku Charliem oraz ciepłą czapkę z kożuszkiem w środku, której zapięcie umożliwiało to, że mogła być noszona nawet podczas lotu miotłą. Cofnęła się o krok, wiedząc, że jeszcze kilka chwil i będzie musiała wracać do domu. Ojciec nie powinien zostawać zbyt długo sam.
wręczam w prezencie - czapkę z kożuszkiem i książkę o Ricku Charliem.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chaos, który nagle zapanował w wąskim przedpokoju, trochę go przytłoczył - sprawiając, że przez moment nie miał pojęcia, w którą stronę powinien się obrócić, bo zewsząd otoczyły go znajome twarze: bliskie, wyciągające na powierzchnię mozaikę ciepłych wspomnień. Aidan, Volans, Aurelia, Richard, Aurora; naprawdę byli tu wszyscy, zebrali się dla niego? Zaśmiał się w reakcji na drewno bezceremonialnie wepchnięte w ręce najstarszego z braci, wykorzystując jednak ten moment na uściśnięcie tego najmłodszego - dopiero po fakcie przypominając sobie, że wciąż trzymał na rękach Amelkę. Piśnięcie pełne rozbawienia i udawanego oburzenia przywróciło go do rzeczywistości, cofnął się - wyciągając rękę, żeby klepnąć w ramię Aidana, jednocześnie wypuszczając wreszcie z objęć córkę. - Zawsze mogę wyjść i w-w-wrócić za trzy godziny - zaproponował, kompletnie nieświadomy brokatowych drobinek, którymi poczęstował go brat. Słowa podszyte były żartem, tak naprawdę nigdzie się nie wybierał - w jednej chwili zapominając o nie tak dawno snutych planach na popołudnie; tonąc w otaczającej go atmosferze, przepełnionej zapachem dyniowego ciasta i pieczonych ziemniaków. - P-p-pamiętam ten zegarek - powiedział cicho, bezwiednie wyciągając rękę po podarek, żeby obrócić go w palcach; znów czując tę samą zaciskającą się na przełyku dłoń. Zamrugał powiekami, przyglądając się odbijającym światło metalowym wskazówkom; tym samym, które odmierzały czas spędzony razem z ojcem w jego warsztacie, cichej samotni, w której obaj zamknęli się na wiele miesięcy po śmierci mamy. - Dziękuję - wydusił, raz jeszcze przyciągając Aidana do siebie, tuż ponad jego ramieniem dostrzegając Aurelię. Nie wahał się ani przez moment, zwyczajnie wyciągając rękę, żeby też ją do nich przyciągnąć; w ciasnej przestrzeni przedpokoju nie było to zbyt trudne. - Od jak dawna to p-p-planowaliście? - zapytał z rosnącym zdziwieniem, odbierając od siostry pakunek, wprawnym ruchem rozwiązując sznurek i zaglądając do środka - przejeżdżając palcami po zestawie ubrań, zbyt eleganckich i porządnych, by mógł sobie w normalnych okolicznościach na nie pozwolić. - Sama je uszyłaś? - zapytał, choć właściwie znał już odpowiedź; uśmiechnął się do Aurelii z wdzięcznością. - Są wsp-p-paniałe - powiedział szczerze - przymierzę je później, jak Aidan i Volans skończą już zasypywać się brokatem - dodał, odkładając pakunek ostrożnie na drewnianą szafkę, nie chcąc, by tkaniny się zniszczyły. Na ustach przelotnie zatańczył mu komentarz o nadziei na to, że któryś z braci wreszcie zaprosi go na ślub i będzie mógł się wystroić - ale jego spojrzenie zahaczyło o czerń sukienki Aurory, a niewypowiedziane słowa rozproszyły się na języku. Słyszał o jej mamie, tym bardziej doceniając, że znalazła chwilę, żeby do nich przyjechać. Uśmiechnął się do niej, wyłapując na moment jej spojrzenie, zanim przesłoniła ją barczysta sylwetka Richarda. - A niech mnie, nie mów mi tylko, że p-p-przypłynąłeś tu wpław - rzucił do kuzyna, zanim jeszcze zdążyłby po przyjacielsku go uścisnąć; pobieżnie zastanawiając się, kto tym razem odpowiadał za transport Richarda do Irlandii. Chciał o to zapytać, prawie odwrócił się, żeby poszukać odpowiedzi w otaczających ich twarzach, ale jego uwagę skutecznie skupiła naszywka; podniósł ją wyżej, przyglądając się najpierw żabocikowi, a później wyszytej nazwie drużyny. Otworzył usta, zaskoczony, przez chwilę szukając właściwych słów. - Op-p-powiedzieli ci o Płazach? Rany, Richard, jest fantastyczna. Dzieciaki będą zachwycone, jak ją im p-p-pokażę - powiedział, nie mogąc się doczekać, aż poprosi Aurelię o pomoc w przyszyciu jej do kurtki. - Volly, widziałeś? - zapytał, robiąc krok do tyłu, żeby odszukać najstarszego brata, który jakiś czas temu zniknął z drewnem. Dostrzegł go w samą porę, żeby wyciągnąć w jego stronę ramię i bez ostrzeżenia przyciągnąć go bliżej, przez cały czas nie potrafiąc przestać uśmiechać się szeroko. Brakowało mu właściwych zdań, żeby przekazać im wszystkim, jak wiele to dla niego znaczyło - nie tylko przygotowania, nie tylko prezenty - ale przede wszystkim fakt, że byli tu wszyscy.
Nie miał zamiaru pozwolić Volansowi na odwiedzenie go od otworzenia pakunku tu i teraz; ledwie wypuścił go z uścisku, otworzył teczkę, ostrożnie wysuwając z niej pergamin, żeby przyjrzeć się rysunkowi - po raz kolejny w krótkim odstępie czasu czując, jak dopada go wzruszenie. Zamrugał szybko powiekami, przesuwając wzrokiem po znajomej sylwetce ojca, stojącego zaraz obok mamy - trzymającej na kolanach wnuczkę, której nigdy nie było dane jej poznać. Dookoła widział też resztę, bohaterów sceny, która zapewne by się ziściła - gdyby nie przeszkodziła im wojna. - Dziękuję, Volly - powiedział, podnosząc spojrzenie na brata, a później powoli wsuwając rysunek z powrotem do teczki, bezpiecznie odkładając je na szafkę obok ubrań od Aurelii. - I Aurora - cieszę się, że tu z n-n-nami jesteś - przywitał się, również obejmując ją mocno, zupełnie jakby samym tym gestem mógł dodać jej otuchy; nie chciał rozdzierać świeżej rany, nie wspominał więc o jej mamie, zamiast tego posyłając jej ciepły uśmiech. Miał nadzieję, że jakoś się trzymała, choć już kilka dni temu wyglądała na zmęczoną. - Dziękuję - powiedział, biorąc od niej pakunek; nie musiała nic mu przynosić, doceniał jednak, że o nim pomyślała - tak samo, jak doceniał życzliwe słowa. - Będziesz się u nas czuła jak u siebie, p-p-prawda? - zagadnął, raz jeszcze spoglądając na brata, a później przenosząc spojrzenie na resztę rodziny. - No, ale nie stójmy tak w p-p-przejściu, mówcie, w czym jeszcze trzeba pomóc - rzucił, rozglądając się; skoro mieli razem jeść, a on przyszedł wcześniej, nie mógł przecież siedzieć bezczynnie.
Nie miał zamiaru pozwolić Volansowi na odwiedzenie go od otworzenia pakunku tu i teraz; ledwie wypuścił go z uścisku, otworzył teczkę, ostrożnie wysuwając z niej pergamin, żeby przyjrzeć się rysunkowi - po raz kolejny w krótkim odstępie czasu czując, jak dopada go wzruszenie. Zamrugał szybko powiekami, przesuwając wzrokiem po znajomej sylwetce ojca, stojącego zaraz obok mamy - trzymającej na kolanach wnuczkę, której nigdy nie było dane jej poznać. Dookoła widział też resztę, bohaterów sceny, która zapewne by się ziściła - gdyby nie przeszkodziła im wojna. - Dziękuję, Volly - powiedział, podnosząc spojrzenie na brata, a później powoli wsuwając rysunek z powrotem do teczki, bezpiecznie odkładając je na szafkę obok ubrań od Aurelii. - I Aurora - cieszę się, że tu z n-n-nami jesteś - przywitał się, również obejmując ją mocno, zupełnie jakby samym tym gestem mógł dodać jej otuchy; nie chciał rozdzierać świeżej rany, nie wspominał więc o jej mamie, zamiast tego posyłając jej ciepły uśmiech. Miał nadzieję, że jakoś się trzymała, choć już kilka dni temu wyglądała na zmęczoną. - Dziękuję - powiedział, biorąc od niej pakunek; nie musiała nic mu przynosić, doceniał jednak, że o nim pomyślała - tak samo, jak doceniał życzliwe słowa. - Będziesz się u nas czuła jak u siebie, p-p-prawda? - zagadnął, raz jeszcze spoglądając na brata, a później przenosząc spojrzenie na resztę rodziny. - No, ale nie stójmy tak w p-p-przejściu, mówcie, w czym jeszcze trzeba pomóc - rzucił, rozglądając się; skoro mieli razem jeść, a on przyszedł wcześniej, nie mógł przecież siedzieć bezczynnie.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ten dzień zapamięta na długo przez obecność wszystkich bliskich mu osób. Przy nich zapominał o wszystkich swoich troskach, na które nie było teraz miejsca.
— Ani nam się waż — Pogroził Williamowi z udawaną powagą. Teraz już go stąd nie wypuszczą do zakończenia tego przyjęcia urodzinowego. Billy zadał im też bardzo ważne pytanie. Spojrzał pytająco na obsypanego błyszczącymi drobinkami Aidana. — Jak długo to planowaliśmy? — Dopytał. Starał się im pomagać jak tylko mógł, biorąc pod uwagę fakt zamieszkiwania w innej części świata i stałą pracę.
— Widziałem ją na długo przed trafieniem w twoje ręce i wciąż uważam, że jest fantastyczna — Wypowiadając te słowa raz jeszcze pochwalił kuzyna za inwencję w kwestii wyboru prezentu dla Williama. Nie zaprotestował, gdy solenizant przyciągnął go bliżej. Jedynie ciepło się uśmiechał, ciesząc się z możliwości bycia wśród nich nie mniej od samego Williama. A gdy on wypuścił go z uścisku i wydobył z teczki ten pergamin, stanął przy nim spoglądając raz jeszcze na ten szkic. Naprawdę obawiał się, że nie spełni oczekiwań obdarowanego. Tego nawet nie ukrywał. — Zatem... podoba ci się? — Potrzebował usłyszeć takie zapewnienie, pokazując się tym razem od tej mniej pewnej, przebojowej strony.
To on był odpowiedzialny za zaproszenie tutaj Aurory. Może to nie był właściwy czas przez tragedię, która dotknęła jej rodzinę, ale też nie powinna zamykać się w murach Wrzosowiska. Chciał, by tutaj była, nawet jeśli na swoich warunkach. Zaakceptował ten fakt, że zdecydowała się tylko przybyć złożyć Billy'emu życzenia i wrócić do domu. Odprowadzi ją zaraz po tym. Bardzo miło było mu słuchać tej wymiany zdań i gestów między młodszym bratem a Aurorą. Billy mówił to, co sam czuł. W stu procentach. Niemniej to konkretne pytanie i uchwycone spojrzenie Williama sprawiło, że chrząknął z nagłym zmieszaniem i dotknął przelotnie swojego karku.
— Musisz pokroić tort — Zasugerował bratu po chwili milczenia wywołanego odczuwaną konsternacją. Zapewne tylko łudził się, że nikt tego nie zauważył.
— Ani nam się waż — Pogroził Williamowi z udawaną powagą. Teraz już go stąd nie wypuszczą do zakończenia tego przyjęcia urodzinowego. Billy zadał im też bardzo ważne pytanie. Spojrzał pytająco na obsypanego błyszczącymi drobinkami Aidana. — Jak długo to planowaliśmy? — Dopytał. Starał się im pomagać jak tylko mógł, biorąc pod uwagę fakt zamieszkiwania w innej części świata i stałą pracę.
— Widziałem ją na długo przed trafieniem w twoje ręce i wciąż uważam, że jest fantastyczna — Wypowiadając te słowa raz jeszcze pochwalił kuzyna za inwencję w kwestii wyboru prezentu dla Williama. Nie zaprotestował, gdy solenizant przyciągnął go bliżej. Jedynie ciepło się uśmiechał, ciesząc się z możliwości bycia wśród nich nie mniej od samego Williama. A gdy on wypuścił go z uścisku i wydobył z teczki ten pergamin, stanął przy nim spoglądając raz jeszcze na ten szkic. Naprawdę obawiał się, że nie spełni oczekiwań obdarowanego. Tego nawet nie ukrywał. — Zatem... podoba ci się? — Potrzebował usłyszeć takie zapewnienie, pokazując się tym razem od tej mniej pewnej, przebojowej strony.
To on był odpowiedzialny za zaproszenie tutaj Aurory. Może to nie był właściwy czas przez tragedię, która dotknęła jej rodzinę, ale też nie powinna zamykać się w murach Wrzosowiska. Chciał, by tutaj była, nawet jeśli na swoich warunkach. Zaakceptował ten fakt, że zdecydowała się tylko przybyć złożyć Billy'emu życzenia i wrócić do domu. Odprowadzi ją zaraz po tym. Bardzo miło było mu słuchać tej wymiany zdań i gestów między młodszym bratem a Aurorą. Billy mówił to, co sam czuł. W stu procentach. Niemniej to konkretne pytanie i uchwycone spojrzenie Williama sprawiło, że chrząknął z nagłym zmieszaniem i dotknął przelotnie swojego karku.
— Musisz pokroić tort — Zasugerował bratu po chwili milczenia wywołanego odczuwaną konsternacją. Zapewne tylko łudził się, że nikt tego nie zauważył.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wystarczająco wcześniej to organizowaliśmy, abym miała czas żeby ci to wszystko uszyć - mówię uśmiechając się od ucha do ucha. Szycie to było jedną z najbardziej wyczerpujących zajęć i najdłuższych, by Billy nie zorientował się co planuje, a zrobienie dań, było akurat jednym z najmniej wyczerpujących zajęć. I najkrócej jej to zajęło.
- Mądrze, szkoda by było, je teraz ubrudzić brokatem - zachichotała się cicho pod nosem. Po czym odsunęła się na bok, by dać reszcie miejsca na złożenie życzeń. Widząc, że obok stał Richard, odczekała chwilę po czym "porwała go" biorąc go za rękę i pociągając go bardziej w stronę kuchni. W międzyczasie widząc Aurorę, przywitała się z nią ściskając ją mocno.
- Cieszę się, że Cię widzę! Zostaniesz, chociaż na ciasto? Czuj się tu mile widziana - odrzekła niemal matczynym tonem do Aurory mając nadzieję, że zostanie na dłużej. Tak naprawdę miała nadzieję, że zostanie na całą imprezę, ale widząc jej czarną sukienkę domyślała się, iż stało się coś niefajnego, ale nie znała kompletnie szczegółów. A to nie był dobry moment pytać, co się tam stało, wolała to zostawić dla siebie. Dlatego też przytuliła kuzyna na powitanie, nie miała okazji, dopóki nie składała życzeń swojemu bratu.
- Richard, jesteś chętny mi pomóc? Mam ciasto dyniowe, powkładamy tam parę świeczek i ciasto urodzinowe gotowe! - odrzekła szczęśliwa! A następnie podeszła do ciasta dyniowego, który już jakiś czas stał i stygł, wzięła kilka świeczek urodzinowych i zapaliła je za pomocą zapałek, oraz ukroiła wstępnie kilka kawałków ciasta, by reszta rodziny mogła się nim poczęstować.
- Położysz talerzyki i łyżeczki kuzynie? Pomoc mi się trochę przyda - zapytała mężczyznę, a sama ciasto ułożyła na stole, w razie co miała też obiad gotowy, więc jedzenia starczy dla każdego.
- Mądrze, szkoda by było, je teraz ubrudzić brokatem - zachichotała się cicho pod nosem. Po czym odsunęła się na bok, by dać reszcie miejsca na złożenie życzeń. Widząc, że obok stał Richard, odczekała chwilę po czym "porwała go" biorąc go za rękę i pociągając go bardziej w stronę kuchni. W międzyczasie widząc Aurorę, przywitała się z nią ściskając ją mocno.
- Cieszę się, że Cię widzę! Zostaniesz, chociaż na ciasto? Czuj się tu mile widziana - odrzekła niemal matczynym tonem do Aurory mając nadzieję, że zostanie na dłużej. Tak naprawdę miała nadzieję, że zostanie na całą imprezę, ale widząc jej czarną sukienkę domyślała się, iż stało się coś niefajnego, ale nie znała kompletnie szczegółów. A to nie był dobry moment pytać, co się tam stało, wolała to zostawić dla siebie. Dlatego też przytuliła kuzyna na powitanie, nie miała okazji, dopóki nie składała życzeń swojemu bratu.
- Richard, jesteś chętny mi pomóc? Mam ciasto dyniowe, powkładamy tam parę świeczek i ciasto urodzinowe gotowe! - odrzekła szczęśliwa! A następnie podeszła do ciasta dyniowego, który już jakiś czas stał i stygł, wzięła kilka świeczek urodzinowych i zapaliła je za pomocą zapałek, oraz ukroiła wstępnie kilka kawałków ciasta, by reszta rodziny mogła się nim poczęstować.
- Położysz talerzyki i łyżeczki kuzynie? Pomoc mi się trochę przyda - zapytała mężczyznę, a sama ciasto ułożyła na stole, w razie co miała też obiad gotowy, więc jedzenia starczy dla każdego.
Mowa - #755353
- Patrząc na to, jak niektórzy w tej rodzinie poza tobą latają na miotle, to kajakiem albo wpław byłoby bezpieczniej. – Uniósł lekko brwi, nie mogąc jednak zaraz powstrzymać lekkiego uśmiechu kiedy spojrzeniem uciekł na resztę rodzeństwa Williama. Przygarnął jeszcze Aidana, zamykając go w uścisku i mierzwiąc mu lekko włosy, rozsypując brokat po okolicy jeszcze bardziej.
- Mam nadzieję, wypada abyś jednak pochwalił się jaką masz zdolną ciocię! – Nawet nie chciał brać jakiejś chwały za to, co było zrobione, bo chciał dać znać że i reszta rodziny Richarda pamięta o tym, i że ma nadzieje, że Billy będzie bezpieczny i będzie miał dobre urodziny.
- Już pędzę pomóc, Aurelio! – Przeszedł w jej kierunku, nie chcąc zostawiać jej samej z noszeniem, przyciągając do siebie talerzyki, i trzymając je tak, aby łatwiej było nałożyć kiedy będą się częstować. – Jak u ciebie, Aurelio? Nie męczą cię za bardzo? Jak będziesz w Dolinie to musisz wpaść do mnie w odwiedziny, Precel bardzo mocno tęskni za tobą.
- Mam nadzieję, wypada abyś jednak pochwalił się jaką masz zdolną ciocię! – Nawet nie chciał brać jakiejś chwały za to, co było zrobione, bo chciał dać znać że i reszta rodziny Richarda pamięta o tym, i że ma nadzieje, że Billy będzie bezpieczny i będzie miał dobre urodziny.
- Już pędzę pomóc, Aurelio! – Przeszedł w jej kierunku, nie chcąc zostawiać jej samej z noszeniem, przyciągając do siebie talerzyki, i trzymając je tak, aby łatwiej było nałożyć kiedy będą się częstować. – Jak u ciebie, Aurelio? Nie męczą cię za bardzo? Jak będziesz w Dolinie to musisz wpaść do mnie w odwiedziny, Precel bardzo mocno tęskni za tobą.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Zacisnął mocno ramiona wokół brata i bratanicy z premedytacją próbując strząsnąć na dwójkę jak największą ilość brokatu, którym został obsypany. Zaśmiał się słysząc pisk sprzeciwu dziewczynki podobnie jak Billy stawiając krok w tył by moc wypuścić ją z uścisku. Spojrzał na brata jak na głupka dobrze wiedząc jednak, że ten żartuje. No i trzech godzin aż nie potrzebowali! Wystarczyłaby godzinka... Szeroki uśmiech zamienił się w nieco bardziej stonowany, pełen melancholii, gdy obserwował Billego oglądającego zegarek papy. Gdy znów został do niego przyciągnięty w uścisku poklepał go kilka razy po plecach nie mówiąc już nic. Wiedział jak wiele taka mała rzecz dla nich znaczyła. - Nie powiem, ale z Amelką już dawno rozrysowaliśmy plan działania. - Bardzo profesjonalny plan dokładnie pokolorowany kredkami. Amelka była chyba tego samego zdania sądząc po energicznymi kiwaniu głową. - To Volans! - Obruszył się na oskarżenia Billego, który chyba nie zrozumiał, że w tym wszystkim to Aidan był ofiarą. - Dobrze latam... - Wyburczał pod nosem, ale zaraz później posłał kuzynowi uśmiech. - Przyjdzie jeszcze Steff, ale trochę się spóźni.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wtulona w ramiona Billa wiedziała, czy raczej domyślała się, co właściwie przekazują sobie w emocjach — nie wszystko musiało zostać wyrażone wprost, bo czasem słowa nie dotarłyby tak celnie, jak gesty. Niemniej jednak pozbawiona ochrony przyjacielskich ramion poczuła się nieco skrępowana. Miała w swojej naturze wrodzoną nieśmiałość, która kryła się pod dozą jakiegoś okazjonalnie objawiającego się instynktu, by bronić bliskich sobie ludzi. Tak jak teraz jednak pozostawała zupełnie bezbronna i wiedziała, że w takim stanie nie jest najlepszym towarzystwem. Pełna, szczęśliwa i świętująca rodzina Moore’ów nie była miejscem, gdzie powinna dzisiaj przebywać, ale jednocześnie doceniała fakt, że została zaproszona. Poczuła się, jakby należała gdzieś, a w takim momencie było to szczególnie ważne. Na moment nie musiała być tą, która trzyma wszystko w pionie, a mogła cieszyć się czyimś szczęściem.
- Zawsze się z wami tak czuje. - Odparła i zauważyła, że obok pojawiła się Aurelia, która wprost emanowała takim dobrym, matczynym ciepłem. Coś, co dziś mogło Aurorze jedynie złamać serce. - Dziękuję Aurelko, ale wole nie jeść nic słodkiego przed teleportacją. Nie przepadam za tą formą transportu. - Powiedziała wymijająco, ale i przepraszająco. Prawda jednak była taka, że nie chciała swoim usposobieniem dobijać innych członków rodziny Moore. Najważniejsze, że udało jej się złożyć życzenia Billy’emu i wręczyć mu prezent. Nadal pamiętała to, co zrobił dla niej te wszystkie lata temu. Pożegnała się dyskretnie, nim nałożono tort na jej talerzyk i chciała wycofać się z pomieszczenia, życząc wszystkim jeszcze szampańskiej zabawy.
- Zawsze się z wami tak czuje. - Odparła i zauważyła, że obok pojawiła się Aurelia, która wprost emanowała takim dobrym, matczynym ciepłem. Coś, co dziś mogło Aurorze jedynie złamać serce. - Dziękuję Aurelko, ale wole nie jeść nic słodkiego przed teleportacją. Nie przepadam za tą formą transportu. - Powiedziała wymijająco, ale i przepraszająco. Prawda jednak była taka, że nie chciała swoim usposobieniem dobijać innych członków rodziny Moore. Najważniejsze, że udało jej się złożyć życzenia Billy’emu i wręczyć mu prezent. Nadal pamiętała to, co zrobił dla niej te wszystkie lata temu. Pożegnała się dyskretnie, nim nałożono tort na jej talerzyk i chciała wycofać się z pomieszczenia, życząc wszystkim jeszcze szampańskiej zabawy.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciąż trudno mu było ukryć zaciskające się na gardle wzruszenie, gdy myślał o tym, ile czasu wszyscy dla niego poświęcili: naprawienie starego zegarka ojca, uszycie zestawu ubrań, stworzenie zaprojektowanej specjalnie naszywki, narysowanie rodzinnego portretu – wszystko to, nie wyłączając podarowania mu lotniczej czapki, wymagało zatrzymania się, przemyślenia, pracy; w świecie, w którym codziennie dotykała ich wojna, i w którym każde z nich zmagało się z własnymi zmartwieniami, nie było to wcale proste. Uśmiechnął się, na chwilę jeszcze zaciskając bezwiednie palce na zawieszonym na szyi talizmanie, małym złotym zniczu – a później ponownie przenosząc spojrzenie na rysunek najstarszego z braci. Słysząc przepełnione niepewnością pytanie miał ochotę zażartować, widział jednak, że było szczere – dlatego wyciągnął rękę, żeby raz jeszcze ciepło poklepać Volansa po ramieniu. – Oczywiście, że mi się p-po-podoba, jest wspaniały – powiedział; już miał dla rysunku przygotowane miejsce – oprawiony, miał odnaleźć się idealnie na sypialnianej komodzie, pośród innych bliskich sercu pamiątek.
– Amelka o wszystkim w-w-wiedziała? – zapytał, udając zaskoczenie, spoglądając to na córkę, to na Aidana; komentarz Richarda go rozbawił, roześmiał się beztrosko – zaraz potem poważniejąc. – Nie wiem, o czym mówisz, każdy Moore świetnie lata na m-m-miotle – powiedział, jednym okiem mrugając w stronę najmłodszego brata, który słusznie wyraził swoje oburzenie. Świadomość, że popełnił gafę, dotarła do niego po paru sekundach. – Z ciebie też całkiem znośny p-p-pasażer – dodał, szturchając Richarda w przyjacielskim geście; brak magicznych umiejętności nigdy nie sprawiał, że traktował go inaczej, choć kiedy był młodszy i całe jego życie kręciło się wokół Quidditcha, milcząco mu współczuł – nie potrafiąc wyobrazić sobie, jakby to było, nie móc samemu dosiąść miotły. Latanie było dla niego wolnością, potrzebował go tak samo, jak potrzebował powietrza – i to jedno wciąż się nie zmieniło, mimo że mijające lata nauczyły go pokory.
Wspomnienie o kuzynie ponownie zwróciło jego uwagę w stronę Aidana. – Steff? To może p-p-poczekamy na niego? – zapytał, Aurelia i Richard już znikali jednak w drzwiach kuchni; ruszył za nimi, czy może raczej: za Amelką, która popędziła pomóc we wbijaniu świeczek. – P-p-pomożesz mi je zdmuchnąć? – zapytał; słodko-korzenny zapach dyniowego ciasta sprawił, że do ust napłynęła mu ślina, ale słysząc słowa Aurory, odwrócił się od razu, odszukując ją spojrzeniem. Nie chciała zostać? Zatrzymał zmartwiony wzrok na jej twarzy; poniekąd ją rozumiał – chociaż minęło tyle lat, nigdy nie zapomniał tego strasznego uczucia utraty. On również chciał wtedy przede wszystkim uciec, w jakimś absurdalnym i niezrozumiałym odruchu odcinając się od ludzi, którym na nim zależało – ale z perspektywy czasu wiedział też już, że samotność wcale nie pomagała uporać się z bólem. – Na p-p-pewno nie chcesz zostać? – zapytał, robiąc krok w jej stronę. – Nie musisz się teleportować, możesz wrócić jutro razem z Richardem, p-po-pomożemy ci dostać się do Doliny. Przygotujemy ci miejsce w p-po-pokoju gościnnym albo – zerknął pytająco w stronę siostry – może dostawimy łóżko w pokoju Aurelii? – zaproponował. To nie byłby problem, mieszkając w Oazie dzielili między siebie znacznie mniejszą przestrzeń.
Kiedy Aurora ruszyła do wyjścia, rzucił porozumiewawcze spojrzenie Volansowi; jeśli ktoś mógł namówić ją, żeby została, to był to właśnie starszy brat.
– Amelka o wszystkim w-w-wiedziała? – zapytał, udając zaskoczenie, spoglądając to na córkę, to na Aidana; komentarz Richarda go rozbawił, roześmiał się beztrosko – zaraz potem poważniejąc. – Nie wiem, o czym mówisz, każdy Moore świetnie lata na m-m-miotle – powiedział, jednym okiem mrugając w stronę najmłodszego brata, który słusznie wyraził swoje oburzenie. Świadomość, że popełnił gafę, dotarła do niego po paru sekundach. – Z ciebie też całkiem znośny p-p-pasażer – dodał, szturchając Richarda w przyjacielskim geście; brak magicznych umiejętności nigdy nie sprawiał, że traktował go inaczej, choć kiedy był młodszy i całe jego życie kręciło się wokół Quidditcha, milcząco mu współczuł – nie potrafiąc wyobrazić sobie, jakby to było, nie móc samemu dosiąść miotły. Latanie było dla niego wolnością, potrzebował go tak samo, jak potrzebował powietrza – i to jedno wciąż się nie zmieniło, mimo że mijające lata nauczyły go pokory.
Wspomnienie o kuzynie ponownie zwróciło jego uwagę w stronę Aidana. – Steff? To może p-p-poczekamy na niego? – zapytał, Aurelia i Richard już znikali jednak w drzwiach kuchni; ruszył za nimi, czy może raczej: za Amelką, która popędziła pomóc we wbijaniu świeczek. – P-p-pomożesz mi je zdmuchnąć? – zapytał; słodko-korzenny zapach dyniowego ciasta sprawił, że do ust napłynęła mu ślina, ale słysząc słowa Aurory, odwrócił się od razu, odszukując ją spojrzeniem. Nie chciała zostać? Zatrzymał zmartwiony wzrok na jej twarzy; poniekąd ją rozumiał – chociaż minęło tyle lat, nigdy nie zapomniał tego strasznego uczucia utraty. On również chciał wtedy przede wszystkim uciec, w jakimś absurdalnym i niezrozumiałym odruchu odcinając się od ludzi, którym na nim zależało – ale z perspektywy czasu wiedział też już, że samotność wcale nie pomagała uporać się z bólem. – Na p-p-pewno nie chcesz zostać? – zapytał, robiąc krok w jej stronę. – Nie musisz się teleportować, możesz wrócić jutro razem z Richardem, p-po-pomożemy ci dostać się do Doliny. Przygotujemy ci miejsce w p-po-pokoju gościnnym albo – zerknął pytająco w stronę siostry – może dostawimy łóżko w pokoju Aurelii? – zaproponował. To nie byłby problem, mieszkając w Oazie dzielili między siebie znacznie mniejszą przestrzeń.
Kiedy Aurora ruszyła do wyjścia, rzucił porozumiewawcze spojrzenie Volansowi; jeśli ktoś mógł namówić ją, żeby została, to był to właśnie starszy brat.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Włożył w to dużo serca i pracy. To uniemożliwiało mu przyjęcie tego za pewnik, że jego młodszemu bratu bezsprzecznie podoba się ten podarek. To ciepłe klepnięcie go w ramię i to zapewnienie wystarczyło, by poczuł się pewniej. — To chciałem usłyszeć. I bardzo mnie to cieszy — Na słowa brata odpowiedział z dobrze słyszalną ulgą w głosie i wyraźnym zadowoleniem. O to, że ten portret trafi w odpowiednie miejsce pozostawał spokojny.
— A jakże. A myślisz, że kto nam pomagał najbardziej? — Wtrącił swoje trzy knuty, jeśli chodzi o zaangażowanie córki Williama w to całe przedsięwzięcie. Amelka była skarbem całej rodziny. Słowa Richarda również skomentował dźwięcznym śmiechem. — Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Richard mówił o mnie. Też dobrze latam, jednak nie przepadam za powolnym lotem. Z nami nie grozi tobie zsunięcie się z miotły — Zwrócił się do nich jako czarodziej lubujący się w lataniu na miotle z zawrotną prędkością, gdy tylko to było możliwe. Wydawało mu się, że właśnie pływanie kajakiem albo wpław było mniej bezpieczne od latania na miotle. Było też o wiele bardziej powolne. Bycie czarodziejem zmieniało postrzeganie wielu rzeczy. Nie czyniło go to lepszym od kuzyna, któremu mogli pokazywać piękno magii i świata czarodziejów przez kontakt z tymi dwoma rzeczami.
— Zostawimy dla niego kawałek tortu — Zapewnił solenizanta, podążając za nimi wszystkimi. A przynajmniej miał taką nadzieję. Wszyscy uwielbiali dyniowe ciasto. W najgorszym razie zostaną tylko okruszki dla jego szczurzych przyjaciół.
— Miło, że tak twierdzisz — Zwrócił się do Aurory z ciepłym uśmiechem. Zależało mu na tym, by wśród nich czuła się tak swobodnie jak to możliwe. — Możemy zapakować to ciasto dla ciebie na drogę. Prawda, siostro? — Dodał spoglądając to na Aurorę, to na Aurelię. Wydawało mu się to doskonałym kompromisem. Nie wypada wypuścić gościa z pustymi rękoma.
Uszanowanie woli Aurory co do opuszczenia ich nie oznaczało, że tego chciał. Wolał, aby została tu z nimi. Była wśród przyjaciół. W kwestii gościnności Billy stanął na wysokości zadania, ale tacy właśnie byli. Na jego miejscu postąpiłby tak samo. Teraz to była gra warta świeczki. Nawet jak z góry wydawała się to przegrana sprawa. Uchwycił spojrzenie młodszego brata i skinął mu głową. Podążył za uzdrowicielką, wyciągając ku niej prawą dłoń i chwycił ją za rękę zanim wyszła z tego domu.
— Już uciekasz? Pozwól się odprowadzić — Zdobył się na pozornie niefrasobliwe pytanie, mające odrobinę rozładować sytuację. Miało to też służyć ukryciu odczuwanego przez niego zmieszania, wynikającego ze wszystkich wewnętrznych rozterek. Bo tak naprawdę nie było istotne to, czego chciał on. Istotne było to, czego chciała Aurora. A on powinien postąpić słusznie. W dalszym ciągu.
— Naprawdę chciałbym, żebyś została. Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść na moment. Mogę się na chwilę przenieść się z tobą, jeśli tego potrzebujesz. Upewniłbym się, że dotarłaś bezpiecznie — Powiedział ściszonym głosem do Aurory, z którą naprawdę lubił spędzać czas. Teraz ona go potrzebowała. Mogła na niego liczyć, także w tym trudnym okresie swojego życia. Jako kolejna ważna dla niego osoba w jakimś stopniu powinna być tutaj, razem z najbliższymi mu ludźmi. Nieważne na ile. Naciskać na nią nie zamierzał. Zobaczą się niebawem.
— A jakże. A myślisz, że kto nam pomagał najbardziej? — Wtrącił swoje trzy knuty, jeśli chodzi o zaangażowanie córki Williama w to całe przedsięwzięcie. Amelka była skarbem całej rodziny. Słowa Richarda również skomentował dźwięcznym śmiechem. — Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Richard mówił o mnie. Też dobrze latam, jednak nie przepadam za powolnym lotem. Z nami nie grozi tobie zsunięcie się z miotły — Zwrócił się do nich jako czarodziej lubujący się w lataniu na miotle z zawrotną prędkością, gdy tylko to było możliwe. Wydawało mu się, że właśnie pływanie kajakiem albo wpław było mniej bezpieczne od latania na miotle. Było też o wiele bardziej powolne. Bycie czarodziejem zmieniało postrzeganie wielu rzeczy. Nie czyniło go to lepszym od kuzyna, któremu mogli pokazywać piękno magii i świata czarodziejów przez kontakt z tymi dwoma rzeczami.
— Zostawimy dla niego kawałek tortu — Zapewnił solenizanta, podążając za nimi wszystkimi. A przynajmniej miał taką nadzieję. Wszyscy uwielbiali dyniowe ciasto. W najgorszym razie zostaną tylko okruszki dla jego szczurzych przyjaciół.
— Miło, że tak twierdzisz — Zwrócił się do Aurory z ciepłym uśmiechem. Zależało mu na tym, by wśród nich czuła się tak swobodnie jak to możliwe. — Możemy zapakować to ciasto dla ciebie na drogę. Prawda, siostro? — Dodał spoglądając to na Aurorę, to na Aurelię. Wydawało mu się to doskonałym kompromisem. Nie wypada wypuścić gościa z pustymi rękoma.
Uszanowanie woli Aurory co do opuszczenia ich nie oznaczało, że tego chciał. Wolał, aby została tu z nimi. Była wśród przyjaciół. W kwestii gościnności Billy stanął na wysokości zadania, ale tacy właśnie byli. Na jego miejscu postąpiłby tak samo. Teraz to była gra warta świeczki. Nawet jak z góry wydawała się to przegrana sprawa. Uchwycił spojrzenie młodszego brata i skinął mu głową. Podążył za uzdrowicielką, wyciągając ku niej prawą dłoń i chwycił ją za rękę zanim wyszła z tego domu.
— Już uciekasz? Pozwól się odprowadzić — Zdobył się na pozornie niefrasobliwe pytanie, mające odrobinę rozładować sytuację. Miało to też służyć ukryciu odczuwanego przez niego zmieszania, wynikającego ze wszystkich wewnętrznych rozterek. Bo tak naprawdę nie było istotne to, czego chciał on. Istotne było to, czego chciała Aurora. A on powinien postąpić słusznie. W dalszym ciągu.
— Naprawdę chciałbym, żebyś została. Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść na moment. Mogę się na chwilę przenieść się z tobą, jeśli tego potrzebujesz. Upewniłbym się, że dotarłaś bezpiecznie — Powiedział ściszonym głosem do Aurory, z którą naprawdę lubił spędzać czas. Teraz ona go potrzebowała. Mogła na niego liczyć, także w tym trudnym okresie swojego życia. Jako kolejna ważna dla niego osoba w jakimś stopniu powinna być tutaj, razem z najbliższymi mu ludźmi. Nieważne na ile. Naciskać na nią nie zamierzał. Zobaczą się niebawem.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
1958 | Rodzina Moore
Szybka odpowiedź