Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire
Sierociniec im. Phoebe Black
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sierociniec im. Phoebe Black
Sierociniec im. Phoebe Black znajduje się w wiktoriańskiej posiadłości Bletchley Park, która podczas II Wojny Światowej służyła za siedzibę kryptologów, pracujących między innymi nad złamaniem szyfru niemieckiej Enigmy. Po wojnie należała do brytyjskiego rządu aż do samej Bezksiężycowej Nocy.
Budynek został podzielony na dwa skrzydła - dla chłopców oraz dziewczynek, w których to na piętrze znajdują się 3-osobowe sypialnie dzieci. Sale lekcyjne, stołówka oraz aula, będąca kiedyś salą balową, zajmują parter. Do dyspozycji dzieci jest też obszerna biblioteka, świetlica, boisko oraz ogród z jeziorem gdzie na samym środku umieszczona została prosta i zgrabna fontanna. Na tyłach posiadłości znajdują się domki dla służby, a w odległej części parku - drewniane baraki, będące pozostałościami po działalności kryptologów i służące obecnie za składziki na różne niepotrzebne rzeczy oraz rupiecie, które pozostały po mugolach.
Wychowanków sierocińca można poznać po mundurkach w rodowych kolorach rodu Black - czarnej szacie, białej koszuli, szaro-niebieskich spodniach dla chłopców oraz spódnicach dla dziewczynek. Służba ubrana jest klasycznie - na czarno i biało.
Według zasad, do sierocińca mogą trafić jedynie dzieci półkrwi oraz krwi czystej, a adoptować je mogą wyłącznie osoby o dobrej reputacji i zarejestrowanej różdżce. Mówi się też, że, podobno, w sierocińcu nie są stosowane żadne kary cielesne.
Patronką ośrodka jest czarownica z rodu Black, żyjąca na przełomie XVIII i XIX wieku. Nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, ale w rodzinie słynęła za tą ciotkę, do której lgnęły wszystkie pociechy. Całe swoje życie poświęciła na działania charytatywne, wspierające najsłabszych członków magicznej społeczności i wydając na nich niebotyczne sumy.
Budynek został podzielony na dwa skrzydła - dla chłopców oraz dziewczynek, w których to na piętrze znajdują się 3-osobowe sypialnie dzieci. Sale lekcyjne, stołówka oraz aula, będąca kiedyś salą balową, zajmują parter. Do dyspozycji dzieci jest też obszerna biblioteka, świetlica, boisko oraz ogród z jeziorem gdzie na samym środku umieszczona została prosta i zgrabna fontanna. Na tyłach posiadłości znajdują się domki dla służby, a w odległej części parku - drewniane baraki, będące pozostałościami po działalności kryptologów i służące obecnie za składziki na różne niepotrzebne rzeczy oraz rupiecie, które pozostały po mugolach.
Wychowanków sierocińca można poznać po mundurkach w rodowych kolorach rodu Black - czarnej szacie, białej koszuli, szaro-niebieskich spodniach dla chłopców oraz spódnicach dla dziewczynek. Służba ubrana jest klasycznie - na czarno i biało.
Według zasad, do sierocińca mogą trafić jedynie dzieci półkrwi oraz krwi czystej, a adoptować je mogą wyłącznie osoby o dobrej reputacji i zarejestrowanej różdżce. Mówi się też, że, podobno, w sierocińcu nie są stosowane żadne kary cielesne.
Patronką ośrodka jest czarownica z rodu Black, żyjąca na przełomie XVIII i XIX wieku. Nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, ale w rodzinie słynęła za tą ciotkę, do której lgnęły wszystkie pociechy. Całe swoje życie poświęciła na działania charytatywne, wspierające najsłabszych członków magicznej społeczności i wydając na nich niebotyczne sumy.
|12.04.1958
Wieczór w sierocińcu był spokojny. Dzieci skończyły już zajęcia i korzystały z czasu wolnego, jaki został im przed kolacją; z bawialni i niektórych sypialni słychać było ich głosy. Pewnie, gdyby nie deszcz, poszłyby bawić się do parku albo spędziłyby czas na boisku, lecz przez ostatni dni pogoda nie rozpieszczała mieszkańców wysp. Dzieciom może i nie przeszkadzał deszcz, ale ich opiekunowie byli co do tego zupełnie innego zdania.
Rigel w tym czasie spędzał wieczór w swoim gabinecie, jaki urządził w ścianach sierocińca, by zawsze być w pobliżu i doglądać, jak się sprawy mają na miejscu. Pracy było bardzo dużo - zaczynając od przyziemnych tematów gospodarczych, na samopoczuciu poszczególnych podopiecznych kończąc. Owszem, lord Black miał od tego ludzi, niestety w swoim życiu kierował się nadmiernym perfekcjonizmem. Była też jeszcze inna rzecz - chciał mieć pewność, że sierotom, pochodzącym z różnych zakątków kraju i różnych środowisk, niczego nie brakuje i że tu w Bletchley Park będą mogły wyleczyć swoje rany. A tych było naprawdę wiele. Czarodziej uznał, że specjalnie uczuli opiekunów oraz pracowników sierocińca, by ci zgłaszali mu wszelkie niepokojące sygnały, jakie uda im się zaobserwować i właśnie dzięki temu Rigel poznał historię dziewięcioletniego Maurice’a, mieszkańca Ascot w hrabstwie Berkshire. Według tego, co udało się dowiedzieć, jego rodzice zginęli w wyniku napadu na ich dom, który po wszystkim został spalony. Chłopiec cudem przeżył - musiał wydostać się z domu, zanim zawalił się płonący dach, oraz gdzieś się ukryć i to na tyle dobrze, że napastnicy nie byli w stanie go znaleźć. Był jeszcze jeden drobny szczegół, który mocno niepokoił lorda Blacka. Otóż według słów Maurice’a te wszystkie nieszczęścia sprowadzili na jego rodzinę “panowie z Ministerstwa”. Niestety, to nie wróżyło niczego dobrego. Czyżby jacyś bandyci podszywali się pod stróżów prawa? Albo może chłopak zmyśla? Należało przyjrzeć się temu bliżej. Możliwe, że sprawa była poważniejsza, niż wszystkim mogłoby się wydawać. Potrzebował pomocy i świeżego spojrzenia na sprawę… oraz tego, kto zna się na czarnej magii.
Mężczyzna westchnął i ukrył twarz w dłoniach, opierając łokcie o blat biurka, czując, jak czarne myśli zaczynają go przytłaczać. Jednak kiedy usłyszał kroki, podniósł głowę, udając, że wszystko jest w porządku.
-Primrose! Wejdź, proszę. Chcesz się czegoś napić? Pogoda nie rozpieszcza... Niestety. - Podniósł się z fotela i uśmiechnął się do przyjaciółki, kiedy ta weszła do gabinetu. - Wiem, że mój ostatni list był dość lakoniczny. Po prostu uznałem, że najlepiej będzie, jeśli wszystko ci opowiem oraz porozmawiamy z tym biednym chłopcem.
Zmarszczył lekko czoło.
-Nadal próbuję połączyć fakty i zrozumieć sytuację… Powiedz, proszę, słyszałaś może o podobnych zdarzeniach? Czy ktoś się podszywał pod służby? Albo, co gorsza, w wyraźny sposób nadużywał uprawnień?
Wieczór w sierocińcu był spokojny. Dzieci skończyły już zajęcia i korzystały z czasu wolnego, jaki został im przed kolacją; z bawialni i niektórych sypialni słychać było ich głosy. Pewnie, gdyby nie deszcz, poszłyby bawić się do parku albo spędziłyby czas na boisku, lecz przez ostatni dni pogoda nie rozpieszczała mieszkańców wysp. Dzieciom może i nie przeszkadzał deszcz, ale ich opiekunowie byli co do tego zupełnie innego zdania.
Rigel w tym czasie spędzał wieczór w swoim gabinecie, jaki urządził w ścianach sierocińca, by zawsze być w pobliżu i doglądać, jak się sprawy mają na miejscu. Pracy było bardzo dużo - zaczynając od przyziemnych tematów gospodarczych, na samopoczuciu poszczególnych podopiecznych kończąc. Owszem, lord Black miał od tego ludzi, niestety w swoim życiu kierował się nadmiernym perfekcjonizmem. Była też jeszcze inna rzecz - chciał mieć pewność, że sierotom, pochodzącym z różnych zakątków kraju i różnych środowisk, niczego nie brakuje i że tu w Bletchley Park będą mogły wyleczyć swoje rany. A tych było naprawdę wiele. Czarodziej uznał, że specjalnie uczuli opiekunów oraz pracowników sierocińca, by ci zgłaszali mu wszelkie niepokojące sygnały, jakie uda im się zaobserwować i właśnie dzięki temu Rigel poznał historię dziewięcioletniego Maurice’a, mieszkańca Ascot w hrabstwie Berkshire. Według tego, co udało się dowiedzieć, jego rodzice zginęli w wyniku napadu na ich dom, który po wszystkim został spalony. Chłopiec cudem przeżył - musiał wydostać się z domu, zanim zawalił się płonący dach, oraz gdzieś się ukryć i to na tyle dobrze, że napastnicy nie byli w stanie go znaleźć. Był jeszcze jeden drobny szczegół, który mocno niepokoił lorda Blacka. Otóż według słów Maurice’a te wszystkie nieszczęścia sprowadzili na jego rodzinę “panowie z Ministerstwa”. Niestety, to nie wróżyło niczego dobrego. Czyżby jacyś bandyci podszywali się pod stróżów prawa? Albo może chłopak zmyśla? Należało przyjrzeć się temu bliżej. Możliwe, że sprawa była poważniejsza, niż wszystkim mogłoby się wydawać. Potrzebował pomocy i świeżego spojrzenia na sprawę… oraz tego, kto zna się na czarnej magii.
Mężczyzna westchnął i ukrył twarz w dłoniach, opierając łokcie o blat biurka, czując, jak czarne myśli zaczynają go przytłaczać. Jednak kiedy usłyszał kroki, podniósł głowę, udając, że wszystko jest w porządku.
-Primrose! Wejdź, proszę. Chcesz się czegoś napić? Pogoda nie rozpieszcza... Niestety. - Podniósł się z fotela i uśmiechnął się do przyjaciółki, kiedy ta weszła do gabinetu. - Wiem, że mój ostatni list był dość lakoniczny. Po prostu uznałem, że najlepiej będzie, jeśli wszystko ci opowiem oraz porozmawiamy z tym biednym chłopcem.
Zmarszczył lekko czoło.
-Nadal próbuję połączyć fakty i zrozumieć sytuację… Powiedz, proszę, słyszałaś może o podobnych zdarzeniach? Czy ktoś się podszywał pod służby? Albo, co gorsza, w wyraźny sposób nadużywał uprawnień?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Sierociniec, prowadzony przez Rigela -sama myśl sprawiała, że delikatnie się uśmiechała do samej siebie. Przyjaciel należał do osób troskliwych, odważnych i lekko zagubionych w tym przedziwnym świecie. Szukał swojego miejsca, jednocześnie chciał spełnił oczekiwania i wymagania jakie stawiała przed nim rodzina oraz socjeta. Nim odpisała wiedziała, że mu pomoże, a przynajmniej postara się wesprzeć jak tylko potrafi. Mogła zawsze na niego liczyć więc on również mógł zgłosić się do niej po wsparcie.
Ubrana w czarną pelerynę pojawiła się w progach sierocińca. Pogoda nie rozpieszczała trzymając wszystkich w murach budynku. Do jej uszu docierały piski oraz dziecięce śmiechy. Ciekawa przedsięwzięcia przyjaciela, prowadzona przez korytarze zerkała ukradkiem na boki. Miejsce wydawało się idealnie przygotowane do swojej funkcji i nie czuła w powietrzu śladów strachu i przerażenia jakie zwykle miewały takie miejsca. Obydwie z Rigelem nie zgadzali się na surowe warunki dla dzieci, które zostały porzucone przez własne rodziny lub te zginęły w wyniku tragicznych sytuacji. Podobnie jak się miało z rzeczonym chłopcem, o którym lord Black wspominał w swoim liście.
Trafiła pod drzwi do gabinetu fundatora placówki i uśmiechnęła się delikatnie na jego widok. Ciemne chmurny zmartwień kotłowały się nad jego głową. Równie dobrze mógł mieć na czole wypisane “Pomocy”.
-Rigelu, dobrze cię widzieć. - Powiedziała na powitanie zdejmując pelerynę. -Chętnie przyjmę filiżankę herbaty na rozgrzanie. - Odpowiedziała z wdzięcznością zaproponowanego napitku. -Masz ręce pełne roboty. - Zauważyła kiedy rozglądała się po jego gabinecie. Następnie przysiadła na wolnym miejscu, rozsiadając się swobodnie i wygodnie. W obecności przyjaciela nie musiała trzymać się sztywnych standardów, nie musiała pilnować swoich gestów czy słów. -Opowiedz coś więcej o całej sytuacji nim wezwiemy biednego chłopca na spytki. - Spoważniała momentalnie, ponieważ opis zdarzenia mocno ją zaniepokoił. Nie tak powinna wyglądać czystka. Poza tym, z tego co rozumiała większość kraju była już wolna od mugoli. Pozostali rebelianci i czarodzieje, którzy ich wspierali. Czyżby tym kimś byli rodzice dziecka? -Nie słyszałam, aby Ministerstwo Magii wysyłało swoich ludzi, aby mordować innych [i]dla zasady[i]. Myślę, że pan Sallow, by osiwiał gdyby się dowiedział o takich działaniach. Jeżeli zaś ktoś podszywa się pod funkcjonariuszy Ministerstwa Magii i celowo sieje zamęt w społeczności magicznej, należy to natychmiast zgłosić. - Na razie mieli słowa jednego dziecka, których jeszcze nie usłyszała. Może będzie trzeba się temu przyjrzeć szerzej. -Proszę, wyprowadź mnie dokładnie w temat.
Ubrana w czarną pelerynę pojawiła się w progach sierocińca. Pogoda nie rozpieszczała trzymając wszystkich w murach budynku. Do jej uszu docierały piski oraz dziecięce śmiechy. Ciekawa przedsięwzięcia przyjaciela, prowadzona przez korytarze zerkała ukradkiem na boki. Miejsce wydawało się idealnie przygotowane do swojej funkcji i nie czuła w powietrzu śladów strachu i przerażenia jakie zwykle miewały takie miejsca. Obydwie z Rigelem nie zgadzali się na surowe warunki dla dzieci, które zostały porzucone przez własne rodziny lub te zginęły w wyniku tragicznych sytuacji. Podobnie jak się miało z rzeczonym chłopcem, o którym lord Black wspominał w swoim liście.
Trafiła pod drzwi do gabinetu fundatora placówki i uśmiechnęła się delikatnie na jego widok. Ciemne chmurny zmartwień kotłowały się nad jego głową. Równie dobrze mógł mieć na czole wypisane “Pomocy”.
-Rigelu, dobrze cię widzieć. - Powiedziała na powitanie zdejmując pelerynę. -Chętnie przyjmę filiżankę herbaty na rozgrzanie. - Odpowiedziała z wdzięcznością zaproponowanego napitku. -Masz ręce pełne roboty. - Zauważyła kiedy rozglądała się po jego gabinecie. Następnie przysiadła na wolnym miejscu, rozsiadając się swobodnie i wygodnie. W obecności przyjaciela nie musiała trzymać się sztywnych standardów, nie musiała pilnować swoich gestów czy słów. -Opowiedz coś więcej o całej sytuacji nim wezwiemy biednego chłopca na spytki. - Spoważniała momentalnie, ponieważ opis zdarzenia mocno ją zaniepokoił. Nie tak powinna wyglądać czystka. Poza tym, z tego co rozumiała większość kraju była już wolna od mugoli. Pozostali rebelianci i czarodzieje, którzy ich wspierali. Czyżby tym kimś byli rodzice dziecka? -Nie słyszałam, aby Ministerstwo Magii wysyłało swoich ludzi, aby mordować innych [i]dla zasady[i]. Myślę, że pan Sallow, by osiwiał gdyby się dowiedział o takich działaniach. Jeżeli zaś ktoś podszywa się pod funkcjonariuszy Ministerstwa Magii i celowo sieje zamęt w społeczności magicznej, należy to natychmiast zgłosić. - Na razie mieli słowa jednego dziecka, których jeszcze nie usłyszała. Może będzie trzeba się temu przyjrzeć szerzej. -Proszę, wyprowadź mnie dokładnie w temat.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-Doskonale. Marudku, zorganizuj lady Burke i mi coś ciepłego do picia - rozkazał lord Black, choć skrzata nigdzie nie było widać. Dało się jednak usłyszeć charakterystyczny trzask teleportacji, jak tylko czarodziej wypowiedział swoje życzenie.
-Proszę, Primrose, rozgość się. - Wskazał na drugi fotel, stojący po drugiej stronie biurka. - Niestety, nie udało mi się dokończyć urządzania tego miejsca, także wybacz te mało komfortowe warunki.
Nie czuł się dobrze z tym, że jego gabinet obecnie przypominał biuro radcy prawnego, z jednym biurkiem i dwoma fotelami - dla niego i “petenta”, jednak na razie to musiało wystarczyć. Rigel zupełnie nie miał głowy do zajmowania się wystrojem wnętrz, kiedy inne, o wiele bardziej znaczące tematy zaczynały się piętrzyć w zatrważającym tempie.
-Cóż… Na tym etapie nadal nie wiem o tej tragedii za wiele - odrzekł. - Podobno okolica jest terroryzowana przez grupę ludzi, twierdzących, że pracują dla Ministerstwa, jednak ich czyny oraz magia, jaka się prawdopodobnie posługują, jest dość podejrzana. Powiem ci szczerze, że trudno mi sobie wyobrazić, żeby w tamtej części hrabstwa działała jakaś szajka bandytów. Z drugiej strony, trwa wojna i może dochodzić do różnych… incydentów. Jest wiele złych osób, wykorzystujących niestabilne warunki w kraju do celów zarobkowych. I co by nie mówiło Ministerstwo - ono nie ma pełnej kontroli nad sytuacją. Nie oszukujmy się.
Gdyby wszystko było tak pięknie, to Rigel nie zostałby zaangażowany dwa dni wcześniej do badań nad narzędziem, pozwalającym w końcu to osiągnąć.
Przygryzł dolną wargę, myśląc nad jeszcze jedną kwestią, która mocno go niepokoiła.
-Z trzeciej strony przeszłość niejednokrotnie udowadniała, iż władza bardzo mocno uderzała ludziom do głowy, przez co uznawali, że stoją ponad prawem. A nawet, że wręcz nim są. - Podniósł wzrok na przyjaciółkę. - Miejmy jednak nadzieję, że to nie ten przypadek.
Rigel powoli pozbywał się złudzeń co do tego, jak zbudowany jest obecnie ich świat. Nowy ustrój, który wspaniała przyszłość, w której każdy czarodziej i każda czarownica nareszcie mogli żyć w szczęściu, prawdziwie wolni, w rzeczywistości był jedynie pięknym kłamstwem. Kłamstwem, które będzie trwać już na zawsze. Jednak lord Black dał sobie słowo, iż do samego końca będzie trzymać się własnych ideałów, zgodnych z jego sumieniem.
Przerywając ten dość trudny temat, pomieszczeniu zmaterializował się Marudek, trzymając w dłoniach srebrną tacę z zastawą, którą zaraz umieścił na biurku w taki sposób, by arystokraci, mogli łatwo po nią sięgnąć. Dało się zauważyć, że wymalowane na białej porcelanie drzewa, delikatnie się poruszały.
-Marudku, odnajdź, proszę, pannę Claremont i poproś, żeby przyprowadziła do nas chłopca. Ona wie, o kogo chodzi.
I ponownie skrzat bez słowa rozpłynął się w powietrzu.
-Nawet sobie nie wyobrażasz Prim, jak bardzo mnie to martwi. - Westchnął ciężko, sięgając po filiżankę. - I chyba przestaje rozumieć ten świat. Wszystko stanęło na głowie. Kiedy my najadamy się do syta, bawimy się na Sabatach i innych wydarzeniach społecznych, ludzie umierają, chorują, głodują… I mam wrażenie, że takich, jak my - którym jeszcze zależy, żeby podczas tej pożogi próbować budować cokolwiek - jest coraz mniej. Wszyscy stali się jakby... wyprani z emocji, jakiejkolwiek empatii. Słuchaj, nawet rodzina mojej matki nie zareagowała w żaden sposób, na to, że wymordowano centaury w Zakazanym Lesie. Chociaż… Na Merlina, w tej sieci niedopowiedzeń i manipulacji nie jestem nawet przekonany, że oni w ogóle o tym wiedzą. Tak jak ja nie wiem nawet, jak naprawdę zginął mój brat.
Ujął filiżankę w obie dłonie.
-Jestem taki zmęczony tym wszystkim, wiesz?
Na korytarzu rozległ się odgłos kroków, który z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy, po czym ktoś ostrożnie zapukał do drzwi, a następnie je uchylił. Schludnie ubrana wysoka kobieta w średnim wieku z włosami spiętymi w ciasny kok zajrzała do pomieszczenia. Jej jasne i ciepłe spojrzenie w ciekawy sposób kontrastowało z ostrymi rysami twarzy.
-Lordzie Black, lady Burke przyprowadziłam Maurice’a. - oznajmiła. Marudek najprawdopodobniej opowiedział jej, kogo obecnie gości jego pan.
-Doskonale, proszę, wejdźcie. - Rigel podniósł się ze swojego miejsca i ruchem różdżki przemieścił swój fotel w taki sposób, by ten znalazł się naprzeciw fotela Primrose.
Może to przynajmniej sprawi, że będzie tu przytulniej.
W tym czasie panna Claremont wprowadziła do gabinetu chłopca o rudych kręconych włosach, nad którymi ewidentnie ktoś próbował zapanować, by nadać dziecku bardziej “porządny” wygląd, jednak nie na wiele się to zdało, bo niesforne kosmyki miały własny plan na fryzurę.
-Dobry wieczór - przywitał się cicho, wbijając wzrok w podłogę. Ubrany w szaro-czarny mundurek w kolorach rodziny Black z drobnymi elementami zieleni, znanymi z herbów Flintów, chłopiec wydawał się bardzo mały.
-Lady Burke, to jest panna Dorothea Claremont - jedna z naszych wychowawczyń. Ma też wprost niesamowitą rękę do wszelkich zwierząt i roślin. - Czarodziej odpowiedział z uśmiechem, dopełniając wszelkich formalności, jakich wymagały dobre maniery. - Maurice, proszę, usiądź tutaj. Będzie ci wygodniej - zachęcił.
Chłopiec z pewną niechęcią wykonał polecenie i kiedy zajął miejsce, wręcz zapadając się w za dużym fotelu, w końcu podniósł głowę. Miał świeży opatrunek na prawym oku i liczne drobniejsze rany oraz siniaki na piegowatej twarzy.
-Proszę, Primrose, rozgość się. - Wskazał na drugi fotel, stojący po drugiej stronie biurka. - Niestety, nie udało mi się dokończyć urządzania tego miejsca, także wybacz te mało komfortowe warunki.
Nie czuł się dobrze z tym, że jego gabinet obecnie przypominał biuro radcy prawnego, z jednym biurkiem i dwoma fotelami - dla niego i “petenta”, jednak na razie to musiało wystarczyć. Rigel zupełnie nie miał głowy do zajmowania się wystrojem wnętrz, kiedy inne, o wiele bardziej znaczące tematy zaczynały się piętrzyć w zatrważającym tempie.
-Cóż… Na tym etapie nadal nie wiem o tej tragedii za wiele - odrzekł. - Podobno okolica jest terroryzowana przez grupę ludzi, twierdzących, że pracują dla Ministerstwa, jednak ich czyny oraz magia, jaka się prawdopodobnie posługują, jest dość podejrzana. Powiem ci szczerze, że trudno mi sobie wyobrazić, żeby w tamtej części hrabstwa działała jakaś szajka bandytów. Z drugiej strony, trwa wojna i może dochodzić do różnych… incydentów. Jest wiele złych osób, wykorzystujących niestabilne warunki w kraju do celów zarobkowych. I co by nie mówiło Ministerstwo - ono nie ma pełnej kontroli nad sytuacją. Nie oszukujmy się.
Gdyby wszystko było tak pięknie, to Rigel nie zostałby zaangażowany dwa dni wcześniej do badań nad narzędziem, pozwalającym w końcu to osiągnąć.
Przygryzł dolną wargę, myśląc nad jeszcze jedną kwestią, która mocno go niepokoiła.
-Z trzeciej strony przeszłość niejednokrotnie udowadniała, iż władza bardzo mocno uderzała ludziom do głowy, przez co uznawali, że stoją ponad prawem. A nawet, że wręcz nim są. - Podniósł wzrok na przyjaciółkę. - Miejmy jednak nadzieję, że to nie ten przypadek.
Rigel powoli pozbywał się złudzeń co do tego, jak zbudowany jest obecnie ich świat. Nowy ustrój, który wspaniała przyszłość, w której każdy czarodziej i każda czarownica nareszcie mogli żyć w szczęściu, prawdziwie wolni, w rzeczywistości był jedynie pięknym kłamstwem. Kłamstwem, które będzie trwać już na zawsze. Jednak lord Black dał sobie słowo, iż do samego końca będzie trzymać się własnych ideałów, zgodnych z jego sumieniem.
Przerywając ten dość trudny temat, pomieszczeniu zmaterializował się Marudek, trzymając w dłoniach srebrną tacę z zastawą, którą zaraz umieścił na biurku w taki sposób, by arystokraci, mogli łatwo po nią sięgnąć. Dało się zauważyć, że wymalowane na białej porcelanie drzewa, delikatnie się poruszały.
-Marudku, odnajdź, proszę, pannę Claremont i poproś, żeby przyprowadziła do nas chłopca. Ona wie, o kogo chodzi.
I ponownie skrzat bez słowa rozpłynął się w powietrzu.
-Nawet sobie nie wyobrażasz Prim, jak bardzo mnie to martwi. - Westchnął ciężko, sięgając po filiżankę. - I chyba przestaje rozumieć ten świat. Wszystko stanęło na głowie. Kiedy my najadamy się do syta, bawimy się na Sabatach i innych wydarzeniach społecznych, ludzie umierają, chorują, głodują… I mam wrażenie, że takich, jak my - którym jeszcze zależy, żeby podczas tej pożogi próbować budować cokolwiek - jest coraz mniej. Wszyscy stali się jakby... wyprani z emocji, jakiejkolwiek empatii. Słuchaj, nawet rodzina mojej matki nie zareagowała w żaden sposób, na to, że wymordowano centaury w Zakazanym Lesie. Chociaż… Na Merlina, w tej sieci niedopowiedzeń i manipulacji nie jestem nawet przekonany, że oni w ogóle o tym wiedzą. Tak jak ja nie wiem nawet, jak naprawdę zginął mój brat.
Ujął filiżankę w obie dłonie.
-Jestem taki zmęczony tym wszystkim, wiesz?
Na korytarzu rozległ się odgłos kroków, który z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy, po czym ktoś ostrożnie zapukał do drzwi, a następnie je uchylił. Schludnie ubrana wysoka kobieta w średnim wieku z włosami spiętymi w ciasny kok zajrzała do pomieszczenia. Jej jasne i ciepłe spojrzenie w ciekawy sposób kontrastowało z ostrymi rysami twarzy.
-Lordzie Black, lady Burke przyprowadziłam Maurice’a. - oznajmiła. Marudek najprawdopodobniej opowiedział jej, kogo obecnie gości jego pan.
-Doskonale, proszę, wejdźcie. - Rigel podniósł się ze swojego miejsca i ruchem różdżki przemieścił swój fotel w taki sposób, by ten znalazł się naprzeciw fotela Primrose.
Może to przynajmniej sprawi, że będzie tu przytulniej.
W tym czasie panna Claremont wprowadziła do gabinetu chłopca o rudych kręconych włosach, nad którymi ewidentnie ktoś próbował zapanować, by nadać dziecku bardziej “porządny” wygląd, jednak nie na wiele się to zdało, bo niesforne kosmyki miały własny plan na fryzurę.
-Dobry wieczór - przywitał się cicho, wbijając wzrok w podłogę. Ubrany w szaro-czarny mundurek w kolorach rodziny Black z drobnymi elementami zieleni, znanymi z herbów Flintów, chłopiec wydawał się bardzo mały.
-Lady Burke, to jest panna Dorothea Claremont - jedna z naszych wychowawczyń. Ma też wprost niesamowitą rękę do wszelkich zwierząt i roślin. - Czarodziej odpowiedział z uśmiechem, dopełniając wszelkich formalności, jakich wymagały dobre maniery. - Maurice, proszę, usiądź tutaj. Będzie ci wygodniej - zachęcił.
Chłopiec z pewną niechęcią wykonał polecenie i kiedy zajął miejsce, wręcz zapadając się w za dużym fotelu, w końcu podniósł głowę. Miał świeży opatrunek na prawym oku i liczne drobniejsze rany oraz siniaki na piegowatej twarzy.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
-Na dopieszczanie miejsca przyjdzie jeszcze czas. - Zapewniła przyjaciela zupełnie nie przejmując się stanem jego gabinetu. Nie zwróciła nawet na to zbytniej uwagi bardziej pochłonięta sprawą, którą miała się zająć. Słuchała uważnie relacji jaką jej zdawał, a z każdym zdaniem czuła rosnący niepokój. Jeżeli rzeczywiście, były to osoby, mające uprawnienia od Ministerstwa Magii to nie wróżyło niczego dobrego. To jedynie sprawiało, że terror rozgościł się na dobre i niezależnie jak będą media mówić o pokoju i dobrostanie oraz lepszej przyszłości, rzeczywistość pokaże, że władza kłamie, a jak władza kłamie - to bardzo szybko upada. Wystarczyło spojrzeć na historię, przeczytać o powstaniach i rewolucjach, które gwałtownie zmieniały stan rzeczy. -Istnieje parę opcji. - Odezwała się po chwili. -Jedna, że ktoś się podszywa pod Ministerstwo i czuje się bezkarny wiedząc, że nikt się na nich nie poskarży. To zaś powoduje złe opinie, co ostatecznie źle wpływa na nas, którzy jesteśmy z Ministerstwem w jakimś stopniu kojarzeni. - Zastukała palcami w podłokietnik. -Opcja druga, że to zwykła pomyłka, nie byli to ludzie z Ministerstwa, ktoś puścił plotkę, ktoś coś usłyszał, przekazał to dalej. - Wyciągnęła dłoń, na której odliczała wszystkie możliwości. -Opcja trzecia, najmniej optymistyczna w całym tym zamieszaniu. Ludzie, którzy są wysłannikami Ministerstwa nadużywają swojej władzy. Takie zachowanie trzeba od razu ukrócić. Nie o taką przyszłość walczymy.
Dawno przestała się łudzić, że to co pisali w Walczącym Magu pokrywało się z tym co działo w kraju. Nie musiała jechać daleko, to że w Durham dobrze się ludziom wiodło, nie było zasługą Ministerstwa, było zasługą rodu Burke, który robił wszystko, aby mieszkańcom żyło się lepiej, by mieli łatwiejszy dostęp do pożywienia, by mieli gdzie mieszkać i pracować. To oni pochylali się nad ich losem, to oni czuwali nad naprawami i tworzeniem nowych miejsc pracy. Nie mówiła tego na głos, ale uważała, że Ministerstwo powinno swoje siły skierować ku ekonomii, gospodarce, rozwojowi kraju, skoro tak ochoczo mówili, że wojna już się skończyła. Co było kłamstwem i obydwoje z Rigelem o tym doskonale wiedzieli.
Ujęła filiżankę ciesząc się jej zapachem i smakiem.
-Niestety, ale nie jest to wrażenie. - Zgadzała się z przyjacielem, że socjeta zapomniała po co istnieje, a każdą krytykę odbierała jako ignorancję i brak świadomości. Tylko sama arystokracja już nie wiedziała po co trwa. Wycierała usta frazesami i rzucała ochłapy na ziemię. -Jak to wymordowano centaury? - Zapytała gwałtownie zaskoczona tą wiadomością. -Ministerstwo zleciło takie działania?
Centaury były ważną częścią środowiska i ekosystemu Zakazanego Lasu, istotami, które o niego dbały i były strażnikami. Na usta cisnęło się pytanie, który idiota to zlecił. W Primrose aż się zagotowało od tej informacji. Wspomnienia starszego brata, sprawiło, że Primrose drgnęła. Znała odpowiedź na to pytanie, wiedziała jak Alphard zginął i nie mogła nic powiedzieć. Choć tak bardzo chciała ulżyć jego cierpieniu, móc powiedzieć wszystko, ale relację znała jedynie od Elviry, która snuła swoją historię w tak chaotyczny sposób, że ciężko było to powtórzyć. Zamiast tego umoczyła usta w napoju, aby ukryć swoje zakłopotanie. Od dalszej rozmowy na ten temat uratowało ją pojawienie się chłopca wraz z opiekunką. Wstała ze swojego miejsca, aby przywitać się z nowo przybyłymi.
-Miło mi panią poznać, panno Claremont. - Zwróciła się uprzejmie do kobiety. -Oraz ciebie Maurice. - W stronę chłopca posłała delikatny uśmiech, a następnie odsunęła się, aby mógł usiąść w fotelu. Kiedy już prawie zapadł się w nim kucnęła przed chłopcem. -Jak się czujesz, Maurice? - Zagadnęła chłopca starając się przybrać jak najmiększy ton głos, jak wtedy kiedy rozmawiała z bratankami lub dziećmi Xaviera. -Lord Black posiada bardzo ciekawe filiżanki. - Wskazała na malunki na nich, aby choć trochę zbudować w chłopcu cień zaufania do jej osoby.
Dawno przestała się łudzić, że to co pisali w Walczącym Magu pokrywało się z tym co działo w kraju. Nie musiała jechać daleko, to że w Durham dobrze się ludziom wiodło, nie było zasługą Ministerstwa, było zasługą rodu Burke, który robił wszystko, aby mieszkańcom żyło się lepiej, by mieli łatwiejszy dostęp do pożywienia, by mieli gdzie mieszkać i pracować. To oni pochylali się nad ich losem, to oni czuwali nad naprawami i tworzeniem nowych miejsc pracy. Nie mówiła tego na głos, ale uważała, że Ministerstwo powinno swoje siły skierować ku ekonomii, gospodarce, rozwojowi kraju, skoro tak ochoczo mówili, że wojna już się skończyła. Co było kłamstwem i obydwoje z Rigelem o tym doskonale wiedzieli.
Ujęła filiżankę ciesząc się jej zapachem i smakiem.
-Niestety, ale nie jest to wrażenie. - Zgadzała się z przyjacielem, że socjeta zapomniała po co istnieje, a każdą krytykę odbierała jako ignorancję i brak świadomości. Tylko sama arystokracja już nie wiedziała po co trwa. Wycierała usta frazesami i rzucała ochłapy na ziemię. -Jak to wymordowano centaury? - Zapytała gwałtownie zaskoczona tą wiadomością. -Ministerstwo zleciło takie działania?
Centaury były ważną częścią środowiska i ekosystemu Zakazanego Lasu, istotami, które o niego dbały i były strażnikami. Na usta cisnęło się pytanie, który idiota to zlecił. W Primrose aż się zagotowało od tej informacji. Wspomnienia starszego brata, sprawiło, że Primrose drgnęła. Znała odpowiedź na to pytanie, wiedziała jak Alphard zginął i nie mogła nic powiedzieć. Choć tak bardzo chciała ulżyć jego cierpieniu, móc powiedzieć wszystko, ale relację znała jedynie od Elviry, która snuła swoją historię w tak chaotyczny sposób, że ciężko było to powtórzyć. Zamiast tego umoczyła usta w napoju, aby ukryć swoje zakłopotanie. Od dalszej rozmowy na ten temat uratowało ją pojawienie się chłopca wraz z opiekunką. Wstała ze swojego miejsca, aby przywitać się z nowo przybyłymi.
-Miło mi panią poznać, panno Claremont. - Zwróciła się uprzejmie do kobiety. -Oraz ciebie Maurice. - W stronę chłopca posłała delikatny uśmiech, a następnie odsunęła się, aby mógł usiąść w fotelu. Kiedy już prawie zapadł się w nim kucnęła przed chłopcem. -Jak się czujesz, Maurice? - Zagadnęła chłopca starając się przybrać jak najmiększy ton głos, jak wtedy kiedy rozmawiała z bratankami lub dziećmi Xaviera. -Lord Black posiada bardzo ciekawe filiżanki. - Wskazała na malunki na nich, aby choć trochę zbudować w chłopcu cień zaufania do jej osoby.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-Właśnie. Nie o taką przyszłość walczymy. - Kiwnął głową, zgadzając się ze słowami Primrose. Tak naprawdę miał wrażenie, że każdy z nich wyobrażał sobie nowy Wspaniały Świat na swój sposób, a i wizje te powoli ulegały zmianie - w przypadku niektórych. Rigel na początku myślał, że zniknięcie mugoli z Londynu i zmiana w strukturach Ministerstwa sprawi, że wszystko nagle zacznie działać. Domyślał się, że kraj będzie musiał się zmierzyć z pewnymi niedogodnościami w gospodarce, jednak nie przewidział głodu i ogólnej klęski aż na tak wielką skalę. W swoim równaniu, nie wiedząc jaki wpływ mieli mugole i ludzie pochodzenia mugolskiego, kompletnie pominął ten element, przez co prognoza kompletnie minęła się z rzeczywistością. Dopiero teraz Black zobaczył, jak wiele jest jeszcze do naprawienia i nawet przestał się łudzić, iż zajmie to miesiące. O nie. Na to potrzeba lat spokoju oraz ciężkiej pracy. A na to pierwsze nie mieli nawet co liczyć.
I dlatego należało zmienić swoje postrzeganie przyszłości.
Była jeszcze jedna rzecz, o której chciał powiedzieć przyjaciółce, nie czuł jednak, że to właściwy moment. Otóż pojęcie, że uda się “oczyścić” społeczeństwo magiczne z mugolaków było z góry skazane na porażkę - naukowcy już wiele lat badają, jakim cudem w niemagicznych rodzinach pojawiały się dzieci obdarzone mocą i nadal nie doszli do konsensusu w tej sprawie. No, chyba że poplecznicy Voldemorta planują wybicie większości ludzi na Ziemi.
Na samą myśl Blackowi robiło się słabo.
-Pamiętasz, tę sytuację, kiedy ktoś podrzucił nam na próg “Proroka codziennego”? Aquila musiała ci też o tym wspominać - zaczął powoli, zaskoczony, że lady Burke nie wiedziała nic o tej sprawie. Był przekonany, że każdy bliżej wtajemniczony miał świadomość poczynań swojej organizacji. - Tam też była wzmianka o masowym morderstwie dokonanym na centaurach w Zakazanym Lesie. Nie uwierzyłem w to. Byłem przekonany, że to bzdury, dezinformacja. Jednak potem Ramsey Mulciber potwierdził mi, iż faktycznie do tego wydarzenia doszło. Mówił, że wszystko przez to, że centaury próbowały ochronić jakieś tajemnice Zakonu i zaatakowały pierwsze. Podobno zachowały się jak wytresowane…
Rigel zmarszczył brwi.
-Jest tylko jedna rzecz, Primrose. Jak sama dobrze wiesz, rodzina mojej matki jest z centaurami bardzo blisko. Mają umowę, która ciągnie się od pokoleń. Może i nie znam wszystkich tajników wiedzy, ale wiem jedno - centaury prawie w ogóle nie idą na układy. Są bardzo mądre, niesamowicie sprytne i nieustępliwe. Nienawidzą mugoli, którzy niszczą ich domy… a jednak zdecydowały się na taki krok. - Dało się wyczuć, że głos mężczyzny drżał od nadmiaru emocji. - One widzą prawdę w gwiazdach. Było więc coś, co zaważyło na ich decyzji. A Ministerstwo, zamiast sprowadzić kogoś z rodu Flint, by z nimi porozmawiał - urządzili rzeź wyjątkowych magicznych istot.
Black długo trawił tę wiadomość i o ile na początku wytłumaczenie, jakim został nakarmiony, trafiało do niego, to biegiem czasu coraz bardziej poddawał pod wątpliwość to, co naprawdę zaszło w Zakazanym Lesie. Centaury nie pomagały ludziom tak po prostu. Co zobaczyły w swoich wróżbach?
-Coś straszliwie mi tu nie pasuje. - Dziur w układance było tak dużo, że arystokrata zaczął wątpić we własny zdrowy rozsądek. Gubił się w tym wszystkim. Ta sieć wydawała się nie do rozplątania.
Ale była inna sieć i inna zagadka, którą może udałoby się rozgryźć.
Maurice był wyraźnie przestraszony. Przypominał małe zwierzątko - cały czas czujne i w każdej chwili gotowe do ucieczki.
-Dobrze, proszę Pani - odpowiedział bardzo cicho. - Tylko jeszcze trochę boli.
Z tymi słowami dotknął palcami opatrunku.
Rigel poczuł, jak żal ściska mu serce. Musiał się upewnić po raz kolejny, czy została zapewniona chłopcu jak najlepsza opieka medyczna.
-Ładne. - Maurice, lekko przekrzywiwszy głowę, zaczął wpatrywać się w ruchome drzewa na filiżance. Nadal wyglądał na spłoszonego, jednak widok magicznego naczynia sprawił, że na chwilę na jego twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. - Takie drzewo było w domu mojej babci i była tam huśtawka. Zrobiłem ją razem z wujkiem. I mogłem się huśtać wysoko-wysoko.
Mężczyzna miał wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie i nie do końca miał pomysł, jak przypadkiem nie przestraszyć dziecko swoimi pytaniami.
-Masz talent Maurice. - uśmiechnął się do malca szeroko. - Zrobienie czegoś takiego nie jest wcale takie łatwe, jak się wszystkim wydaje. Trzeba przecież wszystko odpowiednio wyliczyć, żeby nic się nie urwało i zachowywało równowagę podczas huśtania.
W odpowiedzi chłopiec chyba lekko się speszył, ale pochwała sprawiła, że zaczął się czuć odrobinę pewniej.
I dlatego należało zmienić swoje postrzeganie przyszłości.
Była jeszcze jedna rzecz, o której chciał powiedzieć przyjaciółce, nie czuł jednak, że to właściwy moment. Otóż pojęcie, że uda się “oczyścić” społeczeństwo magiczne z mugolaków było z góry skazane na porażkę - naukowcy już wiele lat badają, jakim cudem w niemagicznych rodzinach pojawiały się dzieci obdarzone mocą i nadal nie doszli do konsensusu w tej sprawie. No, chyba że poplecznicy Voldemorta planują wybicie większości ludzi na Ziemi.
Na samą myśl Blackowi robiło się słabo.
-Pamiętasz, tę sytuację, kiedy ktoś podrzucił nam na próg “Proroka codziennego”? Aquila musiała ci też o tym wspominać - zaczął powoli, zaskoczony, że lady Burke nie wiedziała nic o tej sprawie. Był przekonany, że każdy bliżej wtajemniczony miał świadomość poczynań swojej organizacji. - Tam też była wzmianka o masowym morderstwie dokonanym na centaurach w Zakazanym Lesie. Nie uwierzyłem w to. Byłem przekonany, że to bzdury, dezinformacja. Jednak potem Ramsey Mulciber potwierdził mi, iż faktycznie do tego wydarzenia doszło. Mówił, że wszystko przez to, że centaury próbowały ochronić jakieś tajemnice Zakonu i zaatakowały pierwsze. Podobno zachowały się jak wytresowane…
Rigel zmarszczył brwi.
-Jest tylko jedna rzecz, Primrose. Jak sama dobrze wiesz, rodzina mojej matki jest z centaurami bardzo blisko. Mają umowę, która ciągnie się od pokoleń. Może i nie znam wszystkich tajników wiedzy, ale wiem jedno - centaury prawie w ogóle nie idą na układy. Są bardzo mądre, niesamowicie sprytne i nieustępliwe. Nienawidzą mugoli, którzy niszczą ich domy… a jednak zdecydowały się na taki krok. - Dało się wyczuć, że głos mężczyzny drżał od nadmiaru emocji. - One widzą prawdę w gwiazdach. Było więc coś, co zaważyło na ich decyzji. A Ministerstwo, zamiast sprowadzić kogoś z rodu Flint, by z nimi porozmawiał - urządzili rzeź wyjątkowych magicznych istot.
Black długo trawił tę wiadomość i o ile na początku wytłumaczenie, jakim został nakarmiony, trafiało do niego, to biegiem czasu coraz bardziej poddawał pod wątpliwość to, co naprawdę zaszło w Zakazanym Lesie. Centaury nie pomagały ludziom tak po prostu. Co zobaczyły w swoich wróżbach?
-Coś straszliwie mi tu nie pasuje. - Dziur w układance było tak dużo, że arystokrata zaczął wątpić we własny zdrowy rozsądek. Gubił się w tym wszystkim. Ta sieć wydawała się nie do rozplątania.
Ale była inna sieć i inna zagadka, którą może udałoby się rozgryźć.
Maurice był wyraźnie przestraszony. Przypominał małe zwierzątko - cały czas czujne i w każdej chwili gotowe do ucieczki.
-Dobrze, proszę Pani - odpowiedział bardzo cicho. - Tylko jeszcze trochę boli.
Z tymi słowami dotknął palcami opatrunku.
Rigel poczuł, jak żal ściska mu serce. Musiał się upewnić po raz kolejny, czy została zapewniona chłopcu jak najlepsza opieka medyczna.
-Ładne. - Maurice, lekko przekrzywiwszy głowę, zaczął wpatrywać się w ruchome drzewa na filiżance. Nadal wyglądał na spłoszonego, jednak widok magicznego naczynia sprawił, że na chwilę na jego twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. - Takie drzewo było w domu mojej babci i była tam huśtawka. Zrobiłem ją razem z wujkiem. I mogłem się huśtać wysoko-wysoko.
Mężczyzna miał wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie i nie do końca miał pomysł, jak przypadkiem nie przestraszyć dziecko swoimi pytaniami.
-Masz talent Maurice. - uśmiechnął się do malca szeroko. - Zrobienie czegoś takiego nie jest wcale takie łatwe, jak się wszystkim wydaje. Trzeba przecież wszystko odpowiednio wyliczyć, żeby nic się nie urwało i zachowywało równowagę podczas huśtania.
W odpowiedzi chłopiec chyba lekko się speszył, ale pochwała sprawiła, że zaczął się czuć odrobinę pewniej.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Świat, w którym obecnie żyli wyglądał zupełnie inaczej niż do tej pory myśleli. Swoją przyszłość widziała całkowicie odmiennie, od tego co teraz robiła. Miała skupić się na pracy naukowej, miała badać artefakty, jeździć po świecie szukać ich i sprawdzać coraz to nowe. Badać je, aby ostatecznie napisać artykuł do Horyzontów, zaistnieć w świecie naukowym. Zamiast tego oddała się całkowicie działalnością społecznym, a badania zeszły na dalszy plan. Miała coraz mniej czasu na nie, a coraz więcej poświęcała go zdobywaniu wiedzy z zakresu ekonomii i gospodarki, aby choć ten ułamek kraju podnieść z kolan. Złość i rozgoryczenie skierowane ku Ministerstwu Magii rosło z każdym dniem. Interesowała ich jedynie propaganda i sianie kłamstw, mydlenie oczu ale nic nie zrobili dla kraju. Zrzucali to na ramiona zwykłych obywateli, na ramiona arystokracji. Korzystali z ich dobroczynności, zaangażowania i przypisywali sobie zasługi od czasu do czasu podarowując order. Ten sam, który Prim schowała do gabloty pomiędzy papiery. Był dla niej symbolem obłudy i kłamstwa. Podarowali jej go, bo należało wyróżnić więcej kobiet niż dwie wojowniczki, w tym jednej nie pozwolili nawet się pojawić. Co za ironia i jakaż wielka głupota. Chcieli zakuć Elvirę w kaganiec, pokazując jej jednocześnie, że mają ją za nic. Może i udała się ułożyć, nabrała ogłady, nabyła umiejętności, ale w jej oczach była nadal złość, nadal pragnęła wolności, którą jej teraz odbierali w najbardziej brutalny i okrutny sposób - przez inną kobietę.
-Wspominała, ale nie mówiła nic o tym artykule. - Odpowiedziała od razu słuchając z przejęciem Rigela. Nawet nie wiedział jak gładko operował słowem. Potrafił wyłożyć trzy insynuacje w jednym zdaniu i to w taki sposób, że nie oskarżał wprost, ale to mówił. Ministerstwo Magii mogło chcieć pozbyć się centaurów i wymyśliło historię, która usprawiedliwiała atak. Jeżeli tak było, jeżeli rzeczywiście Ministerstwo imało się takich ruchów, to co stało na przeszkodzie, aby atakować wioski? Sama myśl sprawiła, że po kręgosłupie przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. -Obawiam się, że będziemy jeszcze długo błądzić we mgle… - Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Rigel wrzucał na nią wiele informacji na raz, które powinna poukładać w głowie. Wszystkie je ułożyć i zastanowić się w jaki wzór tworzą, teraz dla niej jeszcze nie widoczny.
Spojrzała na opatrunek chłopca.
-Pewnie każdy dorosły ci mówi, że niedługo się wygoi. - Uśmiechała się ciepło i delikatnie cały czas do chłopca. Starała się mówić łagodnie i w miarę cicho, aby go nie spłoszyć. Filiżanki sprawiły, że na chwilę się rozluźnił. Chciała zbudować choć cienką nić porozumienia z dzieckiem. -U mnie w ogrodzie też mieliśmy huśtawkę, ale nigdy samej takiej nie zrobiłam. Masz ogromny talent. A co ty na to, że jak przyjdzie ładna pogoda pomóc lordowi Black stworzyć parę huśtawek przy budynku? - Zagadnęła jeszcze chłopca, po czym sięgnęła po filiżankę i napełniła ją herbatą. -Proszę, jest pyszna.
Zachęciła chłopca, aby ujął filiżankę. Nie wiedzieć czemu ciepły napój zawsze ułatwiał dalsze rozmowy. -Maurice, chcielibyśmy zadać ci parę pytań. Nie musisz na nie odpowiadać, powiedz tylko czy mogę je zadać?
Nie chciała go do niczego zmuszać. Ostatecznie, mogli skorzystać z myślodsiewni, jakąś znaleźć i wyciągnąć wspomnienia.
-Wspominała, ale nie mówiła nic o tym artykule. - Odpowiedziała od razu słuchając z przejęciem Rigela. Nawet nie wiedział jak gładko operował słowem. Potrafił wyłożyć trzy insynuacje w jednym zdaniu i to w taki sposób, że nie oskarżał wprost, ale to mówił. Ministerstwo Magii mogło chcieć pozbyć się centaurów i wymyśliło historię, która usprawiedliwiała atak. Jeżeli tak było, jeżeli rzeczywiście Ministerstwo imało się takich ruchów, to co stało na przeszkodzie, aby atakować wioski? Sama myśl sprawiła, że po kręgosłupie przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. -Obawiam się, że będziemy jeszcze długo błądzić we mgle… - Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Rigel wrzucał na nią wiele informacji na raz, które powinna poukładać w głowie. Wszystkie je ułożyć i zastanowić się w jaki wzór tworzą, teraz dla niej jeszcze nie widoczny.
Spojrzała na opatrunek chłopca.
-Pewnie każdy dorosły ci mówi, że niedługo się wygoi. - Uśmiechała się ciepło i delikatnie cały czas do chłopca. Starała się mówić łagodnie i w miarę cicho, aby go nie spłoszyć. Filiżanki sprawiły, że na chwilę się rozluźnił. Chciała zbudować choć cienką nić porozumienia z dzieckiem. -U mnie w ogrodzie też mieliśmy huśtawkę, ale nigdy samej takiej nie zrobiłam. Masz ogromny talent. A co ty na to, że jak przyjdzie ładna pogoda pomóc lordowi Black stworzyć parę huśtawek przy budynku? - Zagadnęła jeszcze chłopca, po czym sięgnęła po filiżankę i napełniła ją herbatą. -Proszę, jest pyszna.
Zachęciła chłopca, aby ujął filiżankę. Nie wiedzieć czemu ciepły napój zawsze ułatwiał dalsze rozmowy. -Maurice, chcielibyśmy zadać ci parę pytań. Nie musisz na nie odpowiadać, powiedz tylko czy mogę je zadać?
Nie chciała go do niczego zmuszać. Ostatecznie, mogli skorzystać z myślodsiewni, jakąś znaleźć i wyciągnąć wspomnienia.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pokiwał głową, zgadzając się ze słowami lady Burke. Każde z nich znało jakąś część historii - mały element układanki, jaki trudno było połączyć w większą całość. Możliwe, że sytuacja nigdy się nie zmieni, gdyż to nie oni byli panami sytuacji, chociaż wielu próbowało utwierdzić ich w przekonaniu, iż tak właśnie jest. Karmieni kłamstwami, mieli wykonywać powierzone zadania i odgrywać przypisane role… ale nic ponadto. W końcu w tym kraju tak naprawdę rządził tylko i wyłącznie jeden osobnik, i nie był to Minister Magii.
Świat stanął na głowie i rozgościł się w tej pozycji na dobre. Dziwki, rządzące Londynem. Ministerstwo, które, zamiast zapanować nad chaosem i zająć się dobrostanem obywateli, tylko udaje, że cokolwiek robi.
Na szczęście byli jeszcze oni - garstka ludzi, którym naprawdę zależało. Gotowi wypruć sobie ostatnie żyły, żeby pomóc potrzebującym. Nawet jeśli ci będą ich opluwać albo obrzucać jedzeniem, jak wydarzyło się to na akcji charytatywnej zimą.
Chłopiec ponownie potarł dłonią opatrunek.
-Maurice - odezwała się panna Claremont. - Nie trzyj ranki, bo będzie tylko jeszcze gorzej.
Widać, że wychowawczyni bardzo martwiła się o stan zdrowia swojego podopiecznego. Starała się cały czas być blisko niego, sprawdzać, czy wszystko w porządku, czym przypominała trochę wielką kwokę.
-Ale to bardzo swędzi - poskarżyło się dziecko. - Tak, proszę Pani. Wszyscy tak mówią, ale ja nie wiem.
Na te słowa Rigel miał już gotową odpowiedź.
-Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli coś swędzi, to znaczy, że zaczyna się goić.
Sam Rigel, kiedy był mały, bardzo nieszczęśliwie spadł z drzewa, kiedy spędzał czas w rodowej posiadłości Flintów. Wtedy został nasmarowany wszelkiego rodzaju śmierdzącymi eliksirami, po których swędziało go dosłownie całe ciało, ale po paru dniach wszystkie rany zaczęły ładnie się zabliźniać. Ale jak było w przypadku aż tak poważnego urazu, jakiego doznał miał Maurice? Black nie był medykiem, lecz bardzo chciał wierzyć, że zdrowie chłopca idzie ku lepszemu.
-Myśli Pani… że tak można? - malec uważnie spojrzał na Primrose, po czym, bardzo ostrożnie, przeniósł wzrok na Rigela, sprawdzając, jak ten zareaguje. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, po czym, jak i Primrose, kucnął koło chłopca, żeby nie górować nad nim.
-Myślę, że to nie będzie problemem. Przecież ogród jest dla was, a nie dla ozdoby. I myślę, że przydałoby mu się parę huśtawek oraz innych rzeczy, żeby przestał wyglądać tak… nudno. - Teren przy sierocińcu wymagał jeszcze wiele pracy. Arystokrata chciał, żeby powstało tu porządne boisko, szklarnie oraz teren, gdzie dzieci mógłby się swobodnie bawić, bez żadnych obaw.
-Dziękuję. - Maurice lekko skinął głową, a następnie przybliżył usta do filiżanki, by najpierw zamoczyć w niej język, sprawdzając, czy nie jest za gorąca, a później zrobić duży i głośny łyk. Nad tym elementem dobrych manier prawdopodobnie jeszcze nie pracował. Parę razy mlasnął, smakując napar, i dopiero jak skończył tę czynność, powoli odpowiedział. - Tak.
Black bał się tej chwili, ale w końcu po to chłopiec został tu sprowadzony. Musieli na chwilę ponownie rozdrapać jego rany, by dojść do sedna sprawy.
Świat stanął na głowie i rozgościł się w tej pozycji na dobre. Dziwki, rządzące Londynem. Ministerstwo, które, zamiast zapanować nad chaosem i zająć się dobrostanem obywateli, tylko udaje, że cokolwiek robi.
Na szczęście byli jeszcze oni - garstka ludzi, którym naprawdę zależało. Gotowi wypruć sobie ostatnie żyły, żeby pomóc potrzebującym. Nawet jeśli ci będą ich opluwać albo obrzucać jedzeniem, jak wydarzyło się to na akcji charytatywnej zimą.
Chłopiec ponownie potarł dłonią opatrunek.
-Maurice - odezwała się panna Claremont. - Nie trzyj ranki, bo będzie tylko jeszcze gorzej.
Widać, że wychowawczyni bardzo martwiła się o stan zdrowia swojego podopiecznego. Starała się cały czas być blisko niego, sprawdzać, czy wszystko w porządku, czym przypominała trochę wielką kwokę.
-Ale to bardzo swędzi - poskarżyło się dziecko. - Tak, proszę Pani. Wszyscy tak mówią, ale ja nie wiem.
Na te słowa Rigel miał już gotową odpowiedź.
-Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli coś swędzi, to znaczy, że zaczyna się goić.
Sam Rigel, kiedy był mały, bardzo nieszczęśliwie spadł z drzewa, kiedy spędzał czas w rodowej posiadłości Flintów. Wtedy został nasmarowany wszelkiego rodzaju śmierdzącymi eliksirami, po których swędziało go dosłownie całe ciało, ale po paru dniach wszystkie rany zaczęły ładnie się zabliźniać. Ale jak było w przypadku aż tak poważnego urazu, jakiego doznał miał Maurice? Black nie był medykiem, lecz bardzo chciał wierzyć, że zdrowie chłopca idzie ku lepszemu.
-Myśli Pani… że tak można? - malec uważnie spojrzał na Primrose, po czym, bardzo ostrożnie, przeniósł wzrok na Rigela, sprawdzając, jak ten zareaguje. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, po czym, jak i Primrose, kucnął koło chłopca, żeby nie górować nad nim.
-Myślę, że to nie będzie problemem. Przecież ogród jest dla was, a nie dla ozdoby. I myślę, że przydałoby mu się parę huśtawek oraz innych rzeczy, żeby przestał wyglądać tak… nudno. - Teren przy sierocińcu wymagał jeszcze wiele pracy. Arystokrata chciał, żeby powstało tu porządne boisko, szklarnie oraz teren, gdzie dzieci mógłby się swobodnie bawić, bez żadnych obaw.
-Dziękuję. - Maurice lekko skinął głową, a następnie przybliżył usta do filiżanki, by najpierw zamoczyć w niej język, sprawdzając, czy nie jest za gorąca, a później zrobić duży i głośny łyk. Nad tym elementem dobrych manier prawdopodobnie jeszcze nie pracował. Parę razy mlasnął, smakując napar, i dopiero jak skończył tę czynność, powoli odpowiedział. - Tak.
Black bał się tej chwili, ale w końcu po to chłopiec został tu sprowadzony. Musieli na chwilę ponownie rozdrapać jego rany, by dojść do sedna sprawy.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Momenty kiedy zastanawiała się czy to co robi ma w ogóle sens i odzwierciedlenie w świecie, przychodziły coraz częściej. Chwile zwątpienia w słuszność działania, bo jakże wszystko byłoby prostsze, gdyby całe dnie spędzała na dogadzaniu samej sobie. Wychowana w poczuciu odpowiedzialności za innych nie mogła ot tak spocząć na laurach. Nawet jeżeli miała się ubrudzić, zmęczyć czy zostać wyśmianą jak wtedy w Londynie, to się nie poddawała. Nie musiała zgadzać się z polityką Ministerstwa Magii, nie musiała przytakiwać ślepo temu co mówiono w mediach, ale posiadała pewną przyzwoitość i świadomość, że każde działanie wywołuje reakcję. Im więcej działań opresyjnych tym więcej buntów. Należało zwrócić się ku innym, niestety, mało kto widział w tym sens. Dlatego gdy Rigel oznajmił, że chce skupić się na pomocy dzieciom przytaknęła mu od razu i zapewniła o swojej pomocy. Tak jak teraz, kiedy kucała przed chłopcem z zabandażowaną dłonią, w której trzymał delikatną filiżankę, która tak bardzo nie pasowała do jego wystraszonych, dużych oczu.
Mieli rozdrapać mu rany, zmusić do mówienia o tym czego był świadkiem. Zauważyła, że ostatnio wiele takich rozmów odbywała, gdzie należało poruszyć tematy bolesne i bardzo nieprzyjemne. Usłyszawszy potwierdzenie ze strony chłopca kiwnęła nieznacznie głową, a potem spojrzała na jego opiekunkę, dając jej tym samym sygnał, aby była blisko. Jej obecność mogła wpłynąć pozytywnie na Maurice.
-Maurice… - zaczęła powoli nie wiedząc jak zapytać chłopca o to co się wydarzyło. Nie należała do bardzo delikatnych osób, raczej mówiła wprost to co myślała. -Lord Black robi wszystko, aby złapać ludzi, którzy wyrządzili tobie ból i krzywdę.- Uznała, że zacznie od tej strony. -Jednak, aby tego dokonać, potrzebuje twojej pomocy. Czy możesz nam opowiedzieć co się wtedy wydarzyło?
Pytanie padło i zawisło w pomieszczeniu. Nie wiedziała jak Maurice zareaguje, nie znała go. Obcując z dziećmi brata czy Xaviera wiedziała jakie są, znała je bardzo dobrze więc mogła przewidzieć ich zachowanie czy reakcję na daną sytuację. W przypadku podopiecznego Rigela nie miała takich możliwości. Należało liczyć się z tym, że zareaguje w każdy możliwy sposób. Nie wiedziała jakim dysponuje bagażem doświadczeń, czy im zaufa, czy będzie szukał porady u swojej opiekunki. Każda reakcje będzie dobra poza tą kiedy zamknie się w sobie i ta krucha nić porozumienia i zaufania zostanie zerwana, zbita niczym porcelanowa filiżanka, którą trzymał w dłoniach.
Mieli rozdrapać mu rany, zmusić do mówienia o tym czego był świadkiem. Zauważyła, że ostatnio wiele takich rozmów odbywała, gdzie należało poruszyć tematy bolesne i bardzo nieprzyjemne. Usłyszawszy potwierdzenie ze strony chłopca kiwnęła nieznacznie głową, a potem spojrzała na jego opiekunkę, dając jej tym samym sygnał, aby była blisko. Jej obecność mogła wpłynąć pozytywnie na Maurice.
-Maurice… - zaczęła powoli nie wiedząc jak zapytać chłopca o to co się wydarzyło. Nie należała do bardzo delikatnych osób, raczej mówiła wprost to co myślała. -Lord Black robi wszystko, aby złapać ludzi, którzy wyrządzili tobie ból i krzywdę.- Uznała, że zacznie od tej strony. -Jednak, aby tego dokonać, potrzebuje twojej pomocy. Czy możesz nam opowiedzieć co się wtedy wydarzyło?
Pytanie padło i zawisło w pomieszczeniu. Nie wiedziała jak Maurice zareaguje, nie znała go. Obcując z dziećmi brata czy Xaviera wiedziała jakie są, znała je bardzo dobrze więc mogła przewidzieć ich zachowanie czy reakcję na daną sytuację. W przypadku podopiecznego Rigela nie miała takich możliwości. Należało liczyć się z tym, że zareaguje w każdy możliwy sposób. Nie wiedziała jakim dysponuje bagażem doświadczeń, czy im zaufa, czy będzie szukał porady u swojej opiekunki. Każda reakcje będzie dobra poza tą kiedy zamknie się w sobie i ta krucha nić porozumienia i zaufania zostanie zerwana, zbita niczym porcelanowa filiżanka, którą trzymał w dłoniach.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Atmosfera w pokoju momentalnie się zmieniła, stając się ciężka niczym burzowa chmura bądź ołów. Wydawało się, że wszystko wokoło zastygło - nawet drobinki kurzu, które zamiast delikatnie opaść na drewnianą podłogę, znieruchomiały w przestrzeni. Samo powietrze też było inne. Gęste niczym miód albo bursztyn, w którym ugrzęźli wszyscy tu zgromadzeni, niczym owady, czekające, aż staną się reliktem dla przyszłych pokoleń.
Rigel poczuł narastający niepokój, świadom tego, że wszyscy utknęli tutaj - gdzieś pomiędzy jednym uderzeniem serca i drugim. Między sekundami, o których upływie obwieszczał wielki zegar z ciemnego drewna, stojący w kącie… a przynajmniej powinien o tym informować. Arystokrata dość szybko zrozumiał, co się dzieje. Była to dzika, nieprzewidywalne i wymykająca się ze wszelkich możliwych schematów dziecięca magia, a do tego bardzo potężna.
I wtedy chłopiec się odezwał, a wraz z dźwiękiem wypowiadanych słów, świat ponownie ruszył do przodu.
-Byłem w domu, a mama przygotowywała ciasto z jabłkami - mówił cicho, ale w bezruchu otaczającego świata, jego głos rozdzierający przeraźliwą ciszę, brzmiał donośnie, jak bicie dzwonków. - Jabłka się skończyły i mama powiedziała, żebym przyniósł więcej ze spiżarni.
Jego twarz wyraźnie pobladła, a ręce mocniej chwyciły filiżankę, jak gdyby był jedyny przedmiot na świecie, zdolny go ocalić.
-Kiedy chciałem wrócić, usłyszałem hałas. Ktoś krzyczał, mówił, żeby się słuchać, bo Ministerstwo ich przysyła… Ktoś się śmiał… Zdziwiłem się, bo nie zapraszaliśmy do domu gości. - Kiedy to mówił, nie patrzył na zebranych dorosłych, wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń. - Poszedłem sprawdzić, schowałem się i… i…
Powoli po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Niektóre z nich wpadały wprost do herbaty.
-Mama nie miała twarzy. Nie było skóry. I było tyle krwi. Ona krzyczała a on... On coś jej robił. Unosił różdżkę i coś trzeszczało, a ona bardziej krzyczała.
Coraz trudniej było mu mówić.
-Tato próbował pomóc, ale ten drugi go złapał… I związał łańcuchem, takim białym z-z gorąca… A później ten drugi coś zrobił… i wszystko wybuchło. Zapaliło się. A ja… A ja… - Maurice zaczął głośno płakać. - Ja nic nie zrobiłem. Schowałem się, żeby oni mnie nie znaleźli.
Rigel bardzo ostrożnie, bojąc się, żeby nie przestraszyć chłopca, pogłaskał go po ramieniu, nie wiedząc, co jeszcze mógłby robić w takiej sytuacji.
-Jesteś bardzo dzielny, że o tym mówisz - zwrócił się do chłopca łagodnie. - Czy mógłbyś spróbować opisać, jak wyglądali ci źli ludzie? Cokolwiek, co rzuciło ci się w oczy. To bardzo ważne, Maurice. Będziemy wiedzieć, kogo szukać.
Mężczyzna wiedział, że istnieje wiele sposobów na to, by zmienić wygląd, podszywając się pod kogoś innego, liczył jednak, że malec zobaczył coś, co pomoże im namierzyć sprawców tej makabrycznej zbrodni.
-Ja... Nie wiem… - chłopiec pociągnął nosem, ale zaraz po chwili kontynuował. - Jeden z nich był rudy i miał długie włosy. I wąsy. A t-ten drugi… chyba był łysy… I mówił tak… dziwnie. Zamiast Ministerstwo mówił “Ministełstwo”.
Panna Claremont spojrzała na Rigela znacząco, dając mu tym samym subtelnie znać, że chyba chłopiec ma już dość. Rzeczywiście, chwila spokoju, podczas której ten postarał się opisać napastników, trwała niezbyt długo i już po chwili malec znowu zaniósł się płaczem.
-Maurice, naprawdę jesteś bardzo dzielny. Niezwykle. Bardzo ci dziękuję.- następnie Black zwrócił się do opiekunki. - Proszę, niech Panna odprowadzi Maurice’a do jego pokoju. Niech odpocznie.
Kobieta dygnęła i pożegnała się z dwójką arystokratów, wyprowadzając zapłakanego chłopca na korytarz. Czarodziej był pewien, że kobieta zajmie się nim w odpowiedni sposób, dając smakołyk i czytając książkę do snu - dokładnie tak, jak zawsze robili w przypadkach wyjątkowo trudnych. A takich było tu niepokojąco dużo.
-I co o tym wszystkim myślisz? - zapytał Primrose, zajmując wolne miejsce w fotelu. Czuł się paskudnie. Jak coś takiego mogło się wydarzyć na jego ziemiach?
Rigel poczuł narastający niepokój, świadom tego, że wszyscy utknęli tutaj - gdzieś pomiędzy jednym uderzeniem serca i drugim. Między sekundami, o których upływie obwieszczał wielki zegar z ciemnego drewna, stojący w kącie… a przynajmniej powinien o tym informować. Arystokrata dość szybko zrozumiał, co się dzieje. Była to dzika, nieprzewidywalne i wymykająca się ze wszelkich możliwych schematów dziecięca magia, a do tego bardzo potężna.
I wtedy chłopiec się odezwał, a wraz z dźwiękiem wypowiadanych słów, świat ponownie ruszył do przodu.
-Byłem w domu, a mama przygotowywała ciasto z jabłkami - mówił cicho, ale w bezruchu otaczającego świata, jego głos rozdzierający przeraźliwą ciszę, brzmiał donośnie, jak bicie dzwonków. - Jabłka się skończyły i mama powiedziała, żebym przyniósł więcej ze spiżarni.
Jego twarz wyraźnie pobladła, a ręce mocniej chwyciły filiżankę, jak gdyby był jedyny przedmiot na świecie, zdolny go ocalić.
-Kiedy chciałem wrócić, usłyszałem hałas. Ktoś krzyczał, mówił, żeby się słuchać, bo Ministerstwo ich przysyła… Ktoś się śmiał… Zdziwiłem się, bo nie zapraszaliśmy do domu gości. - Kiedy to mówił, nie patrzył na zebranych dorosłych, wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń. - Poszedłem sprawdzić, schowałem się i… i…
Powoli po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Niektóre z nich wpadały wprost do herbaty.
-Mama nie miała twarzy. Nie było skóry. I było tyle krwi. Ona krzyczała a on... On coś jej robił. Unosił różdżkę i coś trzeszczało, a ona bardziej krzyczała.
Coraz trudniej było mu mówić.
-Tato próbował pomóc, ale ten drugi go złapał… I związał łańcuchem, takim białym z-z gorąca… A później ten drugi coś zrobił… i wszystko wybuchło. Zapaliło się. A ja… A ja… - Maurice zaczął głośno płakać. - Ja nic nie zrobiłem. Schowałem się, żeby oni mnie nie znaleźli.
Rigel bardzo ostrożnie, bojąc się, żeby nie przestraszyć chłopca, pogłaskał go po ramieniu, nie wiedząc, co jeszcze mógłby robić w takiej sytuacji.
-Jesteś bardzo dzielny, że o tym mówisz - zwrócił się do chłopca łagodnie. - Czy mógłbyś spróbować opisać, jak wyglądali ci źli ludzie? Cokolwiek, co rzuciło ci się w oczy. To bardzo ważne, Maurice. Będziemy wiedzieć, kogo szukać.
Mężczyzna wiedział, że istnieje wiele sposobów na to, by zmienić wygląd, podszywając się pod kogoś innego, liczył jednak, że malec zobaczył coś, co pomoże im namierzyć sprawców tej makabrycznej zbrodni.
-Ja... Nie wiem… - chłopiec pociągnął nosem, ale zaraz po chwili kontynuował. - Jeden z nich był rudy i miał długie włosy. I wąsy. A t-ten drugi… chyba był łysy… I mówił tak… dziwnie. Zamiast Ministerstwo mówił “Ministełstwo”.
Panna Claremont spojrzała na Rigela znacząco, dając mu tym samym subtelnie znać, że chyba chłopiec ma już dość. Rzeczywiście, chwila spokoju, podczas której ten postarał się opisać napastników, trwała niezbyt długo i już po chwili malec znowu zaniósł się płaczem.
-Maurice, naprawdę jesteś bardzo dzielny. Niezwykle. Bardzo ci dziękuję.- następnie Black zwrócił się do opiekunki. - Proszę, niech Panna odprowadzi Maurice’a do jego pokoju. Niech odpocznie.
Kobieta dygnęła i pożegnała się z dwójką arystokratów, wyprowadzając zapłakanego chłopca na korytarz. Czarodziej był pewien, że kobieta zajmie się nim w odpowiedni sposób, dając smakołyk i czytając książkę do snu - dokładnie tak, jak zawsze robili w przypadkach wyjątkowo trudnych. A takich było tu niepokojąco dużo.
-I co o tym wszystkim myślisz? - zapytał Primrose, zajmując wolne miejsce w fotelu. Czuł się paskudnie. Jak coś takiego mogło się wydarzyć na jego ziemiach?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Czas się zatrzymał, wraz z oddechem dziecka, które próbowało zrozumieć dlaczego dorośli pytają, chociaż to tak bardzo bolało. Czuła się jak zanurzona w gęstym syropie, ruchy miała spowolnione i ociężałe, a przecież nie wykonywała żadnych szybko i agresywnie, a mimo to, była uwięziona. Zrozumienie przyszło później, dziecięca magia, taka której nie potrafili jako dorośli pojąć, a przecież sami nią dysponowali nim trafili do Hogwartu. Gdy chłopiec mówił, wszystko wróciło do normy, czas znów płynął swobodnie, tak jak słowa dziecka. Opowieść, jakich słyszała wiele, bo otaczała ich zewsząd wojna. Jeszcze na początku poruszała ją każda taka historia, teraz zaczynały się zlewać w jedno. Nadal czuła bezsilny gniew, nadal wściekłość ją ogarniała na samą myśl o wojnie, ale już osłuchała się z okrucieństwem wojny. Uodparniała się na nią.
-Zrobiłeś wiele -zapewniła chłopca, choć wiedziała, że malec czuł się winny śmierci rodziców. Zadawał sobie codziennie pytanie :” co jeśli”. Jedno z najgorszych, bo drążyło w umyśle nieznośnie, pogłębiało poczucie winy, którego dziecko nie powinno w ogóle czuć. -Ocaliłeś swoje życie, które ci podarowali. - Marna pociecha kiedy chcesz, aby rodzice żyli i znów się uśmiechali. Nie potrafiła znaleźć innych słów. Pogłaskała chłopca po głowie w geście pocieszenia, na jaki mogła się w tej chwili porwać. Moment, w którym za opiekunką i jej podopiecznym zamknęły się drzwi, sprawił, że Primrose wypuściła powietrze z płuc.
-Na Salazara, Rigel… - Postąpiła parę kroków jak to zwykła czynić kiedy nad czymś mocno rozmyślała, ściągnęła brwi i westchnęła głośno. -To trzeba sprawdzić. Pracujesz w Ministerstwie Magii, nie możesz się wywiedzieć czy były jakieś bojówki wysyłane?
Pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy, to weryfikacja tych rewelacji z Ministerstwem. Jeżeli byli to ludzie od Malfoya, należało ukrócić natychmiast takie działania, które miały znamiona wykorzystania swojej pozycji. Jeżeli zaś była to grupa bandytów, podszywająca się pod ludzi Ministerstwa należało jak najszybciej rzeczoną szajkę wyłapać i przykładnie ukarać. -Na sam początek pociągnij za wszelkie sznurki jakie posiada twoja rodzina, dowiedz się, na tyle na ile możesz co się dzieje i kto za to odpowiada. Jeżeli zaś okaże się, że to zwykli bandyci należy popracować nad przepływem informacji i wysłać informację do mieszkańców, żeby stawiali czynny opór, a wszelkie zachowanie godzące w spokój ludzi będzie karane. - Nie mogli siedzieć z założonymi rękoma, a wojna i to w jakim stanie zostawiła kraj, sprawiła, że znajdowali się ludzie czerpiący korzyść z nieszczęścia innych. Przeciwstawnie się takim zachowaniom z pełną stanowczością, było ich obowiązkiem jako szlachty. -Czy to jeden przypadek? - Usiadła na wolnym fotelu, a widząc zatroskaną minę przyjaciela od razu polała mu herbaty do filiżanki, którą podsunęła prawie pod nos. Zapowiadało się, że będą musieli wysłać wiele sów z pytaniami. Zignorowanie takiego wydarzenia mogło przynieść przykre konsekwencje.
|zt x2
-Zrobiłeś wiele -zapewniła chłopca, choć wiedziała, że malec czuł się winny śmierci rodziców. Zadawał sobie codziennie pytanie :” co jeśli”. Jedno z najgorszych, bo drążyło w umyśle nieznośnie, pogłębiało poczucie winy, którego dziecko nie powinno w ogóle czuć. -Ocaliłeś swoje życie, które ci podarowali. - Marna pociecha kiedy chcesz, aby rodzice żyli i znów się uśmiechali. Nie potrafiła znaleźć innych słów. Pogłaskała chłopca po głowie w geście pocieszenia, na jaki mogła się w tej chwili porwać. Moment, w którym za opiekunką i jej podopiecznym zamknęły się drzwi, sprawił, że Primrose wypuściła powietrze z płuc.
-Na Salazara, Rigel… - Postąpiła parę kroków jak to zwykła czynić kiedy nad czymś mocno rozmyślała, ściągnęła brwi i westchnęła głośno. -To trzeba sprawdzić. Pracujesz w Ministerstwie Magii, nie możesz się wywiedzieć czy były jakieś bojówki wysyłane?
Pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy, to weryfikacja tych rewelacji z Ministerstwem. Jeżeli byli to ludzie od Malfoya, należało ukrócić natychmiast takie działania, które miały znamiona wykorzystania swojej pozycji. Jeżeli zaś była to grupa bandytów, podszywająca się pod ludzi Ministerstwa należało jak najszybciej rzeczoną szajkę wyłapać i przykładnie ukarać. -Na sam początek pociągnij za wszelkie sznurki jakie posiada twoja rodzina, dowiedz się, na tyle na ile możesz co się dzieje i kto za to odpowiada. Jeżeli zaś okaże się, że to zwykli bandyci należy popracować nad przepływem informacji i wysłać informację do mieszkańców, żeby stawiali czynny opór, a wszelkie zachowanie godzące w spokój ludzi będzie karane. - Nie mogli siedzieć z założonymi rękoma, a wojna i to w jakim stanie zostawiła kraj, sprawiła, że znajdowali się ludzie czerpiący korzyść z nieszczęścia innych. Przeciwstawnie się takim zachowaniom z pełną stanowczością, było ich obowiązkiem jako szlachty. -Czy to jeden przypadek? - Usiadła na wolnym fotelu, a widząc zatroskaną minę przyjaciela od razu polała mu herbaty do filiżanki, którą podsunęła prawie pod nos. Zapowiadało się, że będą musieli wysłać wiele sów z pytaniami. Zignorowanie takiego wydarzenia mogło przynieść przykre konsekwencje.
|zt x2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|10.07.1958
Rigel zmrużył oczy i odruchowo zasłonił je dłonią, czekając, by wzrok przyzwyczaił mu się do ostrego światła letniego popołudnia. Jeszcze chwilę temu mężczyzna siedział w biurze praktykantów, gdzie mimo magicznych iluzji w kształcie okien, w pomieszczeniu panował półmrok. Chociaż jak na warunki całego tonącego w mroku Departamentu Tajemnic było tu wręcz nieprzyzwoicie jasno.
-Czy wszystko w porządku, sir? Może podać wody? - zapytał z troską w głosie skrzat domowy Marudek, wlepiając w arystokratę wielkie wodniste ślepia i opuszczając ogromne uszy, niczym zbity pies. Przed chwilą przeteleportował swojego pana wprost na próg sierocińca, zgodnie ze wszelkimi wytycznymi. Wolał się upewnić, czy Rigel w międzyczasie przypadkiem nie zmienił zdania i czy sama teleportacja nie sprawiła mu dyskomfortu… Marudek w wielu aspektach był dokładnie taki sam, jak jego pan — martwił się za bardzo i myślał również za dużo.
-Nie potrzeba wody. Jest dobrze — odpowiedział arystokrata, by szybko uciąć temat pomocy i wszelakich prób wlewania w niego płynów. Czasem Marudek zachowywał się dokładnie tak, jak jego własna matka.
Black ruszył w stronę ogrodu na tyłach sierocińca, by w tak pięknych okolicznościach przyrody, usadowiwszy się na ławeczce, poczekać na swojego gościa. Niebo tego dnia było intensywnie błękitne, zdobione drobnymi strzępkami leniwie sunących po nim chmur, przypominających białe płatki, płatki płynące po wodzie. Delikatny wiatr poruszał soczystymi liśćmi drzew i przynosił ze sobą odurzające zapachy trawy, najróżniejszych ziół i kwiatów, a motyle i pszczoły, przypominające żywe klejnoty, szukały schronienia i pożywienia w kolorowych płatkach.
Dzieci lada chwila miały skończyć podwieczorek i wybiec na zewnątrz, by skorzystać jeszcze z letniego słońca. Rigel pamiętał, że dziś jeszcze u starszych dzieci miały się odbyć zajęcia z podstaw latania na miotłach. Nauczył się całego planu zajęć dla wszystkich grup na pamięć, czując, że potrzebuje tej wiedzy, by dobrze opiekować się całym przedsięwzięciem. Nadal miał obawy, że sierociniec, jego misja, czasem go przerasta. Leczenie ran dzieci, które czasem jeszcze pytają, kiedy rodzice po nich przyjdą, opieka nad tymi, którzy nie ufają już nikomu, dbanie o to, by każdy czuł się tu kochany — tego było bardzo dużo. Oczywiście, od tego była kadra nauczycielska — wychowawcy i cały personel. Jednak i ich należało doglądać. Na przykład czy któryś z nich w końcu się nie złamie i podczas pracy z wyjątkowo trudnym dzieckiem nie podniesie na niego ręki…
-Marudku — zwrócił się do skrzata. — Udaj się, proszę, przed główne wejście, powitaj lady Travers, jak tylko się pojawi, i przyprowadź ją do mnie.
Istota skłoniła się i rozpłynęła się w powietrzu z cichym trzaskiem.
Rigel zmrużył oczy i odruchowo zasłonił je dłonią, czekając, by wzrok przyzwyczaił mu się do ostrego światła letniego popołudnia. Jeszcze chwilę temu mężczyzna siedział w biurze praktykantów, gdzie mimo magicznych iluzji w kształcie okien, w pomieszczeniu panował półmrok. Chociaż jak na warunki całego tonącego w mroku Departamentu Tajemnic było tu wręcz nieprzyzwoicie jasno.
-Czy wszystko w porządku, sir? Może podać wody? - zapytał z troską w głosie skrzat domowy Marudek, wlepiając w arystokratę wielkie wodniste ślepia i opuszczając ogromne uszy, niczym zbity pies. Przed chwilą przeteleportował swojego pana wprost na próg sierocińca, zgodnie ze wszelkimi wytycznymi. Wolał się upewnić, czy Rigel w międzyczasie przypadkiem nie zmienił zdania i czy sama teleportacja nie sprawiła mu dyskomfortu… Marudek w wielu aspektach był dokładnie taki sam, jak jego pan — martwił się za bardzo i myślał również za dużo.
-Nie potrzeba wody. Jest dobrze — odpowiedział arystokrata, by szybko uciąć temat pomocy i wszelakich prób wlewania w niego płynów. Czasem Marudek zachowywał się dokładnie tak, jak jego własna matka.
Black ruszył w stronę ogrodu na tyłach sierocińca, by w tak pięknych okolicznościach przyrody, usadowiwszy się na ławeczce, poczekać na swojego gościa. Niebo tego dnia było intensywnie błękitne, zdobione drobnymi strzępkami leniwie sunących po nim chmur, przypominających białe płatki, płatki płynące po wodzie. Delikatny wiatr poruszał soczystymi liśćmi drzew i przynosił ze sobą odurzające zapachy trawy, najróżniejszych ziół i kwiatów, a motyle i pszczoły, przypominające żywe klejnoty, szukały schronienia i pożywienia w kolorowych płatkach.
Dzieci lada chwila miały skończyć podwieczorek i wybiec na zewnątrz, by skorzystać jeszcze z letniego słońca. Rigel pamiętał, że dziś jeszcze u starszych dzieci miały się odbyć zajęcia z podstaw latania na miotłach. Nauczył się całego planu zajęć dla wszystkich grup na pamięć, czując, że potrzebuje tej wiedzy, by dobrze opiekować się całym przedsięwzięciem. Nadal miał obawy, że sierociniec, jego misja, czasem go przerasta. Leczenie ran dzieci, które czasem jeszcze pytają, kiedy rodzice po nich przyjdą, opieka nad tymi, którzy nie ufają już nikomu, dbanie o to, by każdy czuł się tu kochany — tego było bardzo dużo. Oczywiście, od tego była kadra nauczycielska — wychowawcy i cały personel. Jednak i ich należało doglądać. Na przykład czy któryś z nich w końcu się nie złamie i podczas pracy z wyjątkowo trudnym dzieckiem nie podniesie na niego ręki…
-Marudku — zwrócił się do skrzata. — Udaj się, proszę, przed główne wejście, powitaj lady Travers, jak tylko się pojawi, i przyprowadź ją do mnie.
Istota skłoniła się i rozpłynęła się w powietrzu z cichym trzaskiem.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Bywały momenty, kiedy potrzebowała odnaleźć większy sens własnego działania a bierność, którą cechowała się rzesza arystokratek, nie pasuje do niej i wpojonej jej w wychowaniu woli walki. Potrzebowała czynów, cudzych i swoich własnych, aby tylko utrzymać się na powierzchni i przeć w bród, wbrew złym wodom zalewającym Anglię. Nie była głupia, choć niekiedy jej czyny naznaczało młodociane niedoświadczenie, widziała i analizowała, nie jedynie przyswajała - ta wyjątkowa, jak się okazuje z biegiem wieku - umiejętność pozwalała na znalezienie swojego centrum, najistotniejszego elementu skłaniającego do przyszłości. Dlatego ceniła możliwości, które ofiarował jej Rigel, pozwalając na skromną pomoc przy sierocińcu, raczej wsparcie samą sobą i niesionym dumne nazwiskiem, niżli prawdziwą pracę, która w swojej złożoności i oddaniu budziła podziw damy. Było coś pięknego i tragicznego jednocześnie w obserwowaniu znajdujących się tu dzieci, coś rozrywające serce, ale łatające ją także resztkami nadziei. Nic więc dziwnego, że pojawiła się w sierocińcu z energią, jaką zwykła kryć pod pazuchą chłodu. Choć kroczyła z maską obojętności, lodowatym spojrzeniem sięgającym każdego szczegółu, który wydawał się - jej zbyt surowym, nazbyt spostrzegawczym spojrzeniem i zdaniem - nieodpowiednio dobry dla będących tu dzieci, to w głębi serca tliła się radość i nadzieja, którą zwykła przelewać na drobne latorośle, cierpiące nazbyt za błędy dorosłych. Cierpiały tym bardziej, gdy restrykcje i podziały dopuszczały ujednolicone struktury, dzieciom - sama pamiętała to doskonale za młodu - ciężko wytłumaczyć wyższość krwi, łatwiej wpoić ją głuchym zapamiętywaniem, ale czy wtedy mówiono o klarownych poglądach, czy jedynie wyzbytej ambicji gadce? Tęskniły - za normalnością, domem, dziecięcymi znajomościami wyzbytymi systematyki, ale nie po to były na tym świecie by poddawać się mieszaniu, taki miał być odgórny cel sierocińca, czyż nie? Ochrona dobrej krwi, niekiedy bez powódek czysto ludzkich, tak chciano na to patrzeć politycznie. Wiedziała natomiast, że Rigel taki nie był a słodkie, kojące wprost przeczucie tym bardziej upewniło ją, gdy u boku Marudka przemierzała korytarze sierocińca, spoglądając na wyglądające zza framug drzwi dzieci. Tuż za nią podążała służąca, dwie inne oczekiwały momentu, w którym mogły podarować dzieciom ledwie krótki moment radości.
Nawet jeśli robiła to również dla dobra rodu, dla godnego wspomnienia w krótkich plotkach, to nie była bezduszną - chciała ich szczęścia, bezpieczeństwa, poczucia własnej wartości; pragnęła, by odnalazły bezpieczne ramiona w głębokim bólu po stracie najbliższych.
— Lordzie Black, Rigelu! — Przywitała się łagodnie na wejściu, gdy tylko drzwi gabinetu otworzyły się, a zielonemu spojrzeniu ukazała się doskonale znana sylwetka. Lekkie skinięcie ukazywało szacunek gospodarzowi, głos zdradzał jednak pozytywne emocje wypełniające kobiece ciało. Kobaltowa suknia podkreślała skromność kobiecej sylwetki, ciało nie okrywała wyjątkowa biżuteria, zaś włosy spięte w długi warkocz, wydawały się bliźniaczo podobne do tych, które winny nosić dziewczynki mieszkające w sierocińcu. Jedynym elementem był drobny naszyjnik z małą zawieszką w kształcie oplatającej łańcuszek swoimi mackami ośmiornicy, element przykuwający uwagę dzieci, a jednocześnie niosący wartość dodaną słów, które zwykła wpajać latoroślom spotykanym podczas takich wizyt.
— Miło cię znów widzieć. Jak wygląda plan na dzisiaj? — Przeszła dość szybko do rzeczy, obdarzając mężczyznę krótkim uśmiechem, delikatnym w ledwie uniesieniu kącików ust. Wiedział, że nie jest przyzwyczajona do czczych gadek.
Nawet jeśli robiła to również dla dobra rodu, dla godnego wspomnienia w krótkich plotkach, to nie była bezduszną - chciała ich szczęścia, bezpieczeństwa, poczucia własnej wartości; pragnęła, by odnalazły bezpieczne ramiona w głębokim bólu po stracie najbliższych.
— Lordzie Black, Rigelu! — Przywitała się łagodnie na wejściu, gdy tylko drzwi gabinetu otworzyły się, a zielonemu spojrzeniu ukazała się doskonale znana sylwetka. Lekkie skinięcie ukazywało szacunek gospodarzowi, głos zdradzał jednak pozytywne emocje wypełniające kobiece ciało. Kobaltowa suknia podkreślała skromność kobiecej sylwetki, ciało nie okrywała wyjątkowa biżuteria, zaś włosy spięte w długi warkocz, wydawały się bliźniaczo podobne do tych, które winny nosić dziewczynki mieszkające w sierocińcu. Jedynym elementem był drobny naszyjnik z małą zawieszką w kształcie oplatającej łańcuszek swoimi mackami ośmiornicy, element przykuwający uwagę dzieci, a jednocześnie niosący wartość dodaną słów, które zwykła wpajać latoroślom spotykanym podczas takich wizyt.
— Miło cię znów widzieć. Jak wygląda plan na dzisiaj? — Przeszła dość szybko do rzeczy, obdarzając mężczyznę krótkim uśmiechem, delikatnym w ledwie uniesieniu kącików ust. Wiedział, że nie jest przyzwyczajona do czczych gadek.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Rigel pozwolił sobie jeszcze chwilę spędzić na ławeczce, wsłuchując się w ciszę, przerywaną jedynie świergotem ptaków. Była to chwila odpoczynku, pauza, którą potrzebował zrobić, by z nowymi siłami zmierzyć się z resztą dnia. Przez ten szaleńczy pęd i ogrom obowiązków, jakie na siebie wziął, mocno zaniedbał medytację i ćwiczenia oddechowe, które wcześniej pomagały mu odzyskiwać równowagę między swoim ciałem, duszą i umysłem. Wiosną robił to specjalnie, bojąc się swoich myśli, ciężkich i potwornych, jak demony, wyciągnięte z kart książek, które zadawały milion niewygodnych pytań, kusiły, by sięgać po rzeczy straszne i niebezpieczne. Szepczące, że jest nikim. Mizerną, obrzydliwą istotą, niezasługującą na to, by stąpać po tym padole.
Teraz było odrobinę lepiej — szepty ucichły, zagłuszone przez zachłannego potwora, który w końcu uczył czarodzieja dbania o siebie i walki o to, co według niego, mu się należało. Był to dobry, ale niezmiernie wymagający nauczyciel, który w zamian pragną tylko i aż wolności… i krwi, a Black powoli oswajał się z myślą, że cena ta już nie wydawała mu się już zbyt wygórowana.
Mężczyzna powoli wstał z miejsca, przeciągnął się i powoli ruszył do gabinetu, by tam spotkać się z Imogen. Ona rozumiała, jak niezbędnym jest takie miejsce jak to — w którym najsłabsi mogliby spokojnie dorastać, czekając na lepsze domy. Mieć dach nad głową, jedzenie, bezpieczeństwo i wsparcie. Niestety, nie każdy ze szlacheckiego otoczenia myślał podobnie. Dla wielu podobny pomysł to marnotrawstwo pieniędzy, a już to, że dzieci wychowuje się, a nie zostawia samopas, dając im tylko niezbędne minimum, było ekstrawaganckim pomysłem. I jeszcze unikanie kar cielesnych! Black jednak niewzruszenie trzymał się swoich pomysłów, chcąc zapewnić tym dzieciom to, co miał sam, oraz to, czego sam zawsze pragnął.
-Dobry wieczór, Imogen! - Na jego twarzy zakwitł uśmiech, kiedy kobieta przekroczyła próg jego gabinetu. - Jak minęła ci podróż?
Podszedł do niej i ucałował dłoń, jak nakazywały dobre maniery. Dał również znak Marudkowi, by ten postawił na stół skrzacie wino i bakalie, oraz poprawił poduszkę na fotelu dla gości.
-W tej chwili dzieci spożywają posiłek, jednak kiedy tylko go skończą, udadzą się na zewnątrz. Starsze będą miały lekcję podstaw lotów na miotach, a młodsze — czas na zabawę. Myślę, że możemy spędzić z nimi wieczór, korzystając również z ostatnich promieni letniego słońca. Jestem pewien, że wiele maluchów z wielką chęcią posłucha pouczających historii.
Skinął na skrzata, by nalał wina do kieliszków z cienkiego i lekkiego szkła.
-Istnieje pewne przekonanie, że dzieci dobrze przyswajają wiedzę i są spokojniejsze, jeśli odizoluje się je od wszelkich bodźców z zewnątrz. - Upił łyk wina. - Nie jestem zwolennikiem tej szkoły. Lato jest po to, by z niego korzystać. Cieszyć się przyrodą i mieć tyle ruchu ile dusza zapragnie. To im pomaga, by mieć spokojny i twardy sen. Wiele dzieci tu obecnych bardzo tego potrzebuje.
Spojrzał uważnie na kobietę.
-Czy w takim razie snucie opowieści w parku również będzie ci odpowiadało, Pani? Postaram się zapewnić ci wszelkie wygody, o jakie tylko poprosisz.
Teraz było odrobinę lepiej — szepty ucichły, zagłuszone przez zachłannego potwora, który w końcu uczył czarodzieja dbania o siebie i walki o to, co według niego, mu się należało. Był to dobry, ale niezmiernie wymagający nauczyciel, który w zamian pragną tylko i aż wolności… i krwi, a Black powoli oswajał się z myślą, że cena ta już nie wydawała mu się już zbyt wygórowana.
Mężczyzna powoli wstał z miejsca, przeciągnął się i powoli ruszył do gabinetu, by tam spotkać się z Imogen. Ona rozumiała, jak niezbędnym jest takie miejsce jak to — w którym najsłabsi mogliby spokojnie dorastać, czekając na lepsze domy. Mieć dach nad głową, jedzenie, bezpieczeństwo i wsparcie. Niestety, nie każdy ze szlacheckiego otoczenia myślał podobnie. Dla wielu podobny pomysł to marnotrawstwo pieniędzy, a już to, że dzieci wychowuje się, a nie zostawia samopas, dając im tylko niezbędne minimum, było ekstrawaganckim pomysłem. I jeszcze unikanie kar cielesnych! Black jednak niewzruszenie trzymał się swoich pomysłów, chcąc zapewnić tym dzieciom to, co miał sam, oraz to, czego sam zawsze pragnął.
-Dobry wieczór, Imogen! - Na jego twarzy zakwitł uśmiech, kiedy kobieta przekroczyła próg jego gabinetu. - Jak minęła ci podróż?
Podszedł do niej i ucałował dłoń, jak nakazywały dobre maniery. Dał również znak Marudkowi, by ten postawił na stół skrzacie wino i bakalie, oraz poprawił poduszkę na fotelu dla gości.
-W tej chwili dzieci spożywają posiłek, jednak kiedy tylko go skończą, udadzą się na zewnątrz. Starsze będą miały lekcję podstaw lotów na miotach, a młodsze — czas na zabawę. Myślę, że możemy spędzić z nimi wieczór, korzystając również z ostatnich promieni letniego słońca. Jestem pewien, że wiele maluchów z wielką chęcią posłucha pouczających historii.
Skinął na skrzata, by nalał wina do kieliszków z cienkiego i lekkiego szkła.
-Istnieje pewne przekonanie, że dzieci dobrze przyswajają wiedzę i są spokojniejsze, jeśli odizoluje się je od wszelkich bodźców z zewnątrz. - Upił łyk wina. - Nie jestem zwolennikiem tej szkoły. Lato jest po to, by z niego korzystać. Cieszyć się przyrodą i mieć tyle ruchu ile dusza zapragnie. To im pomaga, by mieć spokojny i twardy sen. Wiele dzieci tu obecnych bardzo tego potrzebuje.
Spojrzał uważnie na kobietę.
-Czy w takim razie snucie opowieści w parku również będzie ci odpowiadało, Pani? Postaram się zapewnić ci wszelkie wygody, o jakie tylko poprosisz.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Och, doskonale to rozumiała — wychowywana ponoć w dziczy, niekonieczne skupiona na konwenansach, uczyła się przydatności i segregacji w wartości. Na pierwszym miejscu zawsze była rodzina, na kolejnych ona i niesione przez nią wartości — wśród nich prym niosła edukacja, która nie tylko była istotna wśród Traversów zajmujących się szeroko pojętym badaniem, ale także dla kobiet tej rodziny, które nie były umniejszane, a sztuka ekonomii, dyplomacji i zarządzania wpajana była im od najmłodszych lat. Jednocześnie nie miała najbrudniejszego serca, mimo poglądów i zwodniczym decyzjom wobec mężczyzn, jak przystało na kierowaną silnymi instynktami kobietę, rozwój młodzieży i dzieci był dla niej na swoistym piedestale. Doskonale wiedziała, ile otrzymała sama dzięki dostępowi do bogactwa; uchyłek tego postanowiła ofiarować dalej.
— Wyjątkowo łagodnie, dziękuję za troskę. — Delikatnie skinęła w ofiarowanym geście, zaraz potem zajmując razem z Rigelem miejsce przy stoliku. Upiła łyk wina, wsłuchując się w odpowiedź mężczyzny z subtelnym uśmiechem. Rozczulał ją ten temat, choć jednocześnie smakował dość gorzko. — Oczywiście, mam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z tą dziewczynką... — Tą, co do której domniemywali, że może mieć taką krew, jak ona. Jakież przekleństwo, szczególnie w miejscu, w którym ciężko o wyjątkowe bezpieczeństwo, bo to nie o czynniki z zewnątrz chodziło, a o samą resztę młodzieży, która mogłaby obrać ją za cel. Gorzki posmak przełknęła kolejnym łykiem wina, delikatnym skinięciem głowy zgadzając się z Rigelem.
— Zgadzam się, obawiam się, że dzieci odseparowane od zewnątrz, jako młodzi dorośli mogą się pogubić. Wszystko będzie nowe, nieznane, przerażające. — Przerwała na moment, a spojrzenie powędrowało jeszcze na krótki moment w stronę mężczyzny, przenikliwą zielenią obserwując zachodzące zmiany. — To miejsce nie tylko ma im dać ułamek dziecięcej radości, ale także podwaliny do dalszego, samotnego życia. Nie poradzą sobie, jeśli poza wewnętrzną hierarchią i nauką magii, nie będą miały kontaktu z resztą otoczenia. — Tego była pewna, bo takie podwaliny dawało także wychowanie pośród arystokracji. Merlinowi dziękować za to, że jej nie kazano siedzieć w miejscu i nie mieć ambicji; były jednak szlachcianki, które otoczono szklaną kulą nadmiernej opieki, robiąc z nie swoiste kaleki. Tu nie chodziło o bunt, a o rozwój — wysoko urodzone kobiety miały taki sam dostęp do edukacji, co mężczyźni, zahamować więc je mogli jedynie konwenansami oplecionymi wokół nadgarstków. Przykry widok, jakże powtarzalny, gdy po salonach kroczyły lalki na wzór rodowych cnót. Czy była jedną z nich? Nie chciała tak sądzić, a mimo to, na myśl przychodziła jej Prim i jej działanie. Była gdzieś po środku, jeszcze nieokreślonym słowami.
— Oczywiście, nie przejmuj się mną, Rigelu. Jestem tu z własnej, nieprzymuszonej woli i nie potrzebuję płaszczenia się nade mną, absolutnie starczy mi obecność dzieci i to, co mogę im uczynić.
— Wyjątkowo łagodnie, dziękuję za troskę. — Delikatnie skinęła w ofiarowanym geście, zaraz potem zajmując razem z Rigelem miejsce przy stoliku. Upiła łyk wina, wsłuchując się w odpowiedź mężczyzny z subtelnym uśmiechem. Rozczulał ją ten temat, choć jednocześnie smakował dość gorzko. — Oczywiście, mam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z tą dziewczynką... — Tą, co do której domniemywali, że może mieć taką krew, jak ona. Jakież przekleństwo, szczególnie w miejscu, w którym ciężko o wyjątkowe bezpieczeństwo, bo to nie o czynniki z zewnątrz chodziło, a o samą resztę młodzieży, która mogłaby obrać ją za cel. Gorzki posmak przełknęła kolejnym łykiem wina, delikatnym skinięciem głowy zgadzając się z Rigelem.
— Zgadzam się, obawiam się, że dzieci odseparowane od zewnątrz, jako młodzi dorośli mogą się pogubić. Wszystko będzie nowe, nieznane, przerażające. — Przerwała na moment, a spojrzenie powędrowało jeszcze na krótki moment w stronę mężczyzny, przenikliwą zielenią obserwując zachodzące zmiany. — To miejsce nie tylko ma im dać ułamek dziecięcej radości, ale także podwaliny do dalszego, samotnego życia. Nie poradzą sobie, jeśli poza wewnętrzną hierarchią i nauką magii, nie będą miały kontaktu z resztą otoczenia. — Tego była pewna, bo takie podwaliny dawało także wychowanie pośród arystokracji. Merlinowi dziękować za to, że jej nie kazano siedzieć w miejscu i nie mieć ambicji; były jednak szlachcianki, które otoczono szklaną kulą nadmiernej opieki, robiąc z nie swoiste kaleki. Tu nie chodziło o bunt, a o rozwój — wysoko urodzone kobiety miały taki sam dostęp do edukacji, co mężczyźni, zahamować więc je mogli jedynie konwenansami oplecionymi wokół nadgarstków. Przykry widok, jakże powtarzalny, gdy po salonach kroczyły lalki na wzór rodowych cnót. Czy była jedną z nich? Nie chciała tak sądzić, a mimo to, na myśl przychodziła jej Prim i jej działanie. Była gdzieś po środku, jeszcze nieokreślonym słowami.
— Oczywiście, nie przejmuj się mną, Rigelu. Jestem tu z własnej, nieprzymuszonej woli i nie potrzebuję płaszczenia się nade mną, absolutnie starczy mi obecność dzieci i to, co mogę im uczynić.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sierociniec im. Phoebe Black
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire