Ogród Zimowy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród zimowy
Niewielkie pomieszczenie, ale bardzo romantycznie usytuowane: przy zachodach słońca, rozpływa się po spejclanie przygotowanych szybach feeria pięknych kolorów. Podczas burzy widok także zapiera dech w piersi, bowiem błyskawice śpiewają barwami.
Jak na ogród przystało, całe pomieszczenie wypełnione jest roślinnością. Są to okazy, które nie mogą być uprawiane na zewnątrz, ale też bluszcz, który pokrywa większą część posadzki. Sadzawka ograniczona jest chodniczkiem i wyspą. Na jej samym środku stoi stolik i pięć krzesełek ustawionych wokół. Ulubione miejsce kolejnych pań domu.
Jak na ogród przystało, całe pomieszczenie wypełnione jest roślinnością. Są to okazy, które nie mogą być uprawiane na zewnątrz, ale też bluszcz, który pokrywa większą część posadzki. Sadzawka ograniczona jest chodniczkiem i wyspą. Na jej samym środku stoi stolik i pięć krzesełek ustawionych wokół. Ulubione miejsce kolejnych pań domu.
Ostatnio zmieniony przez Deimos Carrow dnia 06.09.15 16:43, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Deimos Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Spojrzałam przerażona na Alberta, który śmiał drgnąć, by mi odebrać moją własność. Jeszcze czego! Różdżka była moim nierozłączonym druhem od wielu już lat i nie rozstawałam się z nią nawet w trakcie zażywania kąpieli. Żaden Deimos Carrow ani jego skrzat mi jej nie odbierze! Nie od tak! Bez walki!
– Stój! – warknęłam stanowczo. Cynka rzadko używała tę swą, delikatnie określając oczywiście, niezadowoloną pozę. Miałam tego świadomość. Nie ogarnęła mnie jeszcze największa furia, gdyż nie trudno było zauważyć, że z Carrowem naprawdę było coś nie tak, zaś sługa był niczemu winien, wykonywał rozkazy.
– Chyba sobie ze mnie żarty robisz... – zasugerowałam temu szlacheckiemu chłopczykowi, wnosząc na niego wzrok oburzony wzrok. – Drgnij jeszcze raz, Alfredzie, a zrobię z twojego pana galaretkę – pogroziłam, celując w sam środek nosa Mojego Ślizgona. Najwyraźniej zapomniał, kim jestem i co potrafię zrobić, by pozostać przy swoim zdaniu.
– Albert...? Fae Feli! (mam nadzieję, że się uda, bo to takie śmieszne:P) – krzyknęłam, bo najwyraźniej nie brano sobie gróźb Cynthii Vanity do serca. Nie byłam znowu taką niewinną owieczką, zaś nauczyciel zaklęć nie skarżył się na mnie, wręcz mnie chwalił przed innymi. Carrow powinien coś o tym wiedzieć...
– Jeśli czujesz się AŻ TAK źle psychicznie, że potrzebujesz mojego towarzystwa za wszelką cenę, mogłeś to powiedzieć wprost, a nie zaś uciekać się do przemocy. To uczucie jest jak najbardziej normalne.. Potrzeba towarzystwa, nie zaś przemoc – odparłam nieco spokojniejszym, delikatnym nawet, głosem, choć niemal widoczna gołym okiem była w nim nutka pretensji. – Czy ja ci robię krzywdę faktem, że chcę również dobrze dla innych czarodziejów? Zazdrosny jesteś? Jeszcze mi powiedz, że specjalnie kazałeś się zranić skrzatowi, by mnie tu ściągnąć i zatrzymać... Nie, lepiej tego nie mów, bo nie ręczę za siebie – stwierdziłam, nie opuszczając swej prawej ręki. Nie chciałam żyć tygodnia bez różdżki. Ani mi się śniło, a mniemałam, że Deimos był do tego zdolny. Do odebrania mi mojej różdżki, oczywiście.
Poprawiłam się na krześle, nie spuszczając z niego wzroku i różdżki, by po drobnej chwilce ponownie się odezwać:
– Widać, że się źle czujesz, ale wytrąciłeś mnie na chwilkę z równowagi – przyznałam, mimo że nie trudno było zauważyć. – Wezmę tygodniowy urlop i spróbuję zrealizować tę twoją wymyślną listę moich obowiązków, jeśli zniżysz się do poziomu prostego czarodzieja i poprosisz mnie o to, nie zaś wymusisz... Chyba że wolisz pojedynek. Czarodziej przeciwko czarodziejowi, zgodnie ze wszelkimi zasadami, jak na szanowane persony przystało – oznajmiłam. Powinien się cieszyć. Dałam mu wybór. Mogłam wstać od stołu i zniknąć w mgnieniu oka, realizując przysługujący każdej kobiecie foch permanentny.
– Stój! – warknęłam stanowczo. Cynka rzadko używała tę swą, delikatnie określając oczywiście, niezadowoloną pozę. Miałam tego świadomość. Nie ogarnęła mnie jeszcze największa furia, gdyż nie trudno było zauważyć, że z Carrowem naprawdę było coś nie tak, zaś sługa był niczemu winien, wykonywał rozkazy.
– Chyba sobie ze mnie żarty robisz... – zasugerowałam temu szlacheckiemu chłopczykowi, wnosząc na niego wzrok oburzony wzrok. – Drgnij jeszcze raz, Alfredzie, a zrobię z twojego pana galaretkę – pogroziłam, celując w sam środek nosa Mojego Ślizgona. Najwyraźniej zapomniał, kim jestem i co potrafię zrobić, by pozostać przy swoim zdaniu.
– Albert...? Fae Feli! (mam nadzieję, że się uda, bo to takie śmieszne:P) – krzyknęłam, bo najwyraźniej nie brano sobie gróźb Cynthii Vanity do serca. Nie byłam znowu taką niewinną owieczką, zaś nauczyciel zaklęć nie skarżył się na mnie, wręcz mnie chwalił przed innymi. Carrow powinien coś o tym wiedzieć...
– Jeśli czujesz się AŻ TAK źle psychicznie, że potrzebujesz mojego towarzystwa za wszelką cenę, mogłeś to powiedzieć wprost, a nie zaś uciekać się do przemocy. To uczucie jest jak najbardziej normalne.. Potrzeba towarzystwa, nie zaś przemoc – odparłam nieco spokojniejszym, delikatnym nawet, głosem, choć niemal widoczna gołym okiem była w nim nutka pretensji. – Czy ja ci robię krzywdę faktem, że chcę również dobrze dla innych czarodziejów? Zazdrosny jesteś? Jeszcze mi powiedz, że specjalnie kazałeś się zranić skrzatowi, by mnie tu ściągnąć i zatrzymać... Nie, lepiej tego nie mów, bo nie ręczę za siebie – stwierdziłam, nie opuszczając swej prawej ręki. Nie chciałam żyć tygodnia bez różdżki. Ani mi się śniło, a mniemałam, że Deimos był do tego zdolny. Do odebrania mi mojej różdżki, oczywiście.
Poprawiłam się na krześle, nie spuszczając z niego wzroku i różdżki, by po drobnej chwilce ponownie się odezwać:
– Widać, że się źle czujesz, ale wytrąciłeś mnie na chwilkę z równowagi – przyznałam, mimo że nie trudno było zauważyć. – Wezmę tygodniowy urlop i spróbuję zrealizować tę twoją wymyślną listę moich obowiązków, jeśli zniżysz się do poziomu prostego czarodzieja i poprosisz mnie o to, nie zaś wymusisz... Chyba że wolisz pojedynek. Czarodziej przeciwko czarodziejowi, zgodnie ze wszelkimi zasadami, jak na szanowane persony przystało – oznajmiłam. Powinien się cieszyć. Dałam mu wybór. Mogłam wstać od stołu i zniknąć w mgnieniu oka, realizując przysługujący każdej kobiecie foch permanentny.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
- CYNTHIA - zagrzmiałem czując jak trafia we mnie jej zaklęcie. Nie zamieniło mnie ono wbrew prośbom wszystkim na niebie i ziemi w galaretkę, siedziałem wciąż w fotelu, tyle że cały obsypany srebrnym pyłem. Kicham pod nosem, a brokat spada na zupę, którą niedawno podano. - Albercie, trzymaj mnie - denerwuję się, a Albert zamiast atakować Cynkę rusza do mnie, za co odtrącam przegłupie stworzenie - Och, nie dosłownie - bo żal mi tego głupca. Obie dłonie kładę na oczach i wycieram się z brokatu. Piorunuję dopiero wtedy ją wzrokiem i mówię:- Chyba żartujesz - bo sądze, że żartuje, kiedy chce mnie zmusić do proszenia jej, by została. Cóż, na pewno nie po tym, jak mnie obraziła i brokatem obsypała. Urażone ślizgońskie ego i jej krukonicza poza, pięknej i władczej. Zaraz zerwał się z siedzenia i podchodzi by i ją poderwać do pozycji stojącej.
Przecież tego chciałem, chciałem, żeby została. Nie mogłem się w takiej sytuacji dalej na nią gniewać. Znałem ją już tyle lat i dobrze wiedziałem, że najlepszym sposobem na przekonanie było zachowanie dżentelmeńskie i uprzejme. Należało się zgodziś, skruszonym być i poprosić ją tak jak trzeba. Ale Cynthia nie chciała mnie przecież słuchać, kiedy byłem dla niej miły i skruszony, myślała, że jestem chory. Dlatego jedynym wyjściem było wstrząśnięcie nią tak, by zrozumiała, z kim ma do czynienia.
Podrywam ją do pozycji stojącej i połowa brokatu z włosów spada mi na jej ubranie. - Jeżeli chcesz odejść to idź, tylko jak wyjdziesz to już nie wracaj. Jak cię prosiłem, to mówiłaś, że nie masz ochoty, jak cię zmuszam, to mówisz, że nie nie masz czasu. - Puszczam jej ramię, odtrącam i rzucam jej niezadowolone: - Chodzi ci o to co masz dostać w zamian, tak? - przypominam wszak i sobie i jej, że nasza relacja ma charakter czysto interesowny. Ona robi dla mnie coś za coś, ja dla niej robię bo ona mi zrobiła. Nie praktykowaliśmy tego od dawna, czy o to jej chodzi? - No to co chcesz w zamian, Cynko moja - mała jej głupia głowa w moich rękach, trzasnąłbym ją najchętniej o stół, ale chyba zbyt bardzo cenię Cynkę, by dać jej mej miłości wyraz w ten sposób.
Przecież tego chciałem, chciałem, żeby została. Nie mogłem się w takiej sytuacji dalej na nią gniewać. Znałem ją już tyle lat i dobrze wiedziałem, że najlepszym sposobem na przekonanie było zachowanie dżentelmeńskie i uprzejme. Należało się zgodziś, skruszonym być i poprosić ją tak jak trzeba. Ale Cynthia nie chciała mnie przecież słuchać, kiedy byłem dla niej miły i skruszony, myślała, że jestem chory. Dlatego jedynym wyjściem było wstrząśnięcie nią tak, by zrozumiała, z kim ma do czynienia.
Podrywam ją do pozycji stojącej i połowa brokatu z włosów spada mi na jej ubranie. - Jeżeli chcesz odejść to idź, tylko jak wyjdziesz to już nie wracaj. Jak cię prosiłem, to mówiłaś, że nie masz ochoty, jak cię zmuszam, to mówisz, że nie nie masz czasu. - Puszczam jej ramię, odtrącam i rzucam jej niezadowolone: - Chodzi ci o to co masz dostać w zamian, tak? - przypominam wszak i sobie i jej, że nasza relacja ma charakter czysto interesowny. Ona robi dla mnie coś za coś, ja dla niej robię bo ona mi zrobiła. Nie praktykowaliśmy tego od dawna, czy o to jej chodzi? - No to co chcesz w zamian, Cynko moja - mała jej głupia głowa w moich rękach, trzasnąłbym ją najchętniej o stół, ale chyba zbyt bardzo cenię Cynkę, by dać jej mej miłości wyraz w ten sposób.
|postanowiłam stąpać po cienkim lodzie. XD
Zachowałam twarz godną pokera, gdy z rozbawienia miałam ochotę śmiać się w niebogłosy. Deimos uroczo wyglądał z tą swoją wściekłą miną obsypany błyszczącym się w świetle świec brokatem. Z drugiej zaś strony wcale nie było mi do śmiechu, gdyż wiedziałam, że przegięłam, że mam prawo w tej chwili spodziewać się wszystkiego po Moim Ślizgonie. Miałam świadomość tego, na jakie kanalie potrafią wyrosnąć ci ze Slytherinu, a zwłaszcza ci szlachetni ze Slytherinu.
Sporo więc mnie kosztowała ta moja pokerowa twarz, podczas której nie mogłam mu pokazać, że zdjął mnie jakikolwiek strach, że jego gwałtowność... Musiałam się przyznać przed samą sobą, że serce zabiło mi mocniej, gdy poczułam szarpnięcie zmuszające mnie do powstania.
– Carrow... – Chciałam powiedzieć, głos jednak uwiązł mi w gardle. Unosiłam dumnie podbródek, by w tej chwili wydać się wyższą i wartą bardziej niż zapewne było faktycznie. O władzy nie miałam nawet co wspominać... On tu miał pieniądze i tytuł. Zapewne również wpływowych przyjaciół.
Zacisnęłam dłonie w pięści, bo przecież, mimo całej tej zaistniałej sytuacji i wszelkich realnych faktów, nie zamierzałam się skulić i poddać.
– Próśb nie wyraża się poprzez groźby, Carrow. Ponadto wtedy nie miałam pojęcia, dlaczego chcesz mnie tu tak usilnie zatrzymać – zauważam chłodno, co jest dla mnie rzeczą niesamowicie trudną. Całą sobą pragnęłam go przytulić i powiedzieć, że cokolwiek go męczyło i wyprowadzało z równowagi minie, a po tym wszystko będzie dobrze.
Byłam nawet skora to uczynić, gdyż nie mogłabym długo utrzymywać swej pokerowej twarzy, jednakże zabolały mnie jego kolejne słowa. Praktycznie raniły moje dobre intencje i dawały dowód na to, że Deimos mnie nie znał, mimo dosyć sporej znajomości, i na dodatek uważał, że non stop była interesowna ze mnie osoba... Nie dotrzymam ci towarzystwa w trudnych chwilach, jeśli mi nie zapłacisz? Naprawdę miał mnie za tak podłą?
Teraz to dopiero ze sobą walczyłam. Dobroduszna Cynka pragnęła opuścić pazury i go w końcu przytulić, zaś ta druga – urażona Cynthia – chciała za wszelką cenę zranić go dogłębnie aż w końcu zrobiłby coś, czego żałowałby do końca życia. Ja również żałowałabym swych słów do końca życia, prawda? Nie mogłabym być dla niego złą Cynthią, prawda? Jakoś nie potrafiłam nawet sobie tego wyobrazić.
Ostatecznie przytuliłam się do Carrowa (najprawdopodobniej po raz pierwszy w życiu), obejmując jego szyję ramionami i głaszcząc po plecach, jak gdybyśmy byli... Raczej nie istniała żadna relacja z Deimosem, która pozwalałaby na tak zuchwałe gesty. Lubiłam najwyraźniej stąpać po cienkim lodzie. Uśmiechnęłam się cwanie, co oczywiście chwilowo nie było dla niego widoczne i szepnęłam mu wprost do ucha:
– Jeszcze raz mnie zapytaj, co chcę w zamian za bezinteresowną pomoc, a już nigdy więcej nie odezwiesz się ani słowem. Obiecam to ja tobie. O szarlotce cynkowej też mógłbyś w takim przypadku zapomnieć – zakończyłam, wzdychając. – Powiesz mi w końcu, co cię tak wyprowadziło z równowagi? I czy w końcu nauczę cię prosić? – zapytałam już bardziej delikatnie.
Zachowałam twarz godną pokera, gdy z rozbawienia miałam ochotę śmiać się w niebogłosy. Deimos uroczo wyglądał z tą swoją wściekłą miną obsypany błyszczącym się w świetle świec brokatem. Z drugiej zaś strony wcale nie było mi do śmiechu, gdyż wiedziałam, że przegięłam, że mam prawo w tej chwili spodziewać się wszystkiego po Moim Ślizgonie. Miałam świadomość tego, na jakie kanalie potrafią wyrosnąć ci ze Slytherinu, a zwłaszcza ci szlachetni ze Slytherinu.
Sporo więc mnie kosztowała ta moja pokerowa twarz, podczas której nie mogłam mu pokazać, że zdjął mnie jakikolwiek strach, że jego gwałtowność... Musiałam się przyznać przed samą sobą, że serce zabiło mi mocniej, gdy poczułam szarpnięcie zmuszające mnie do powstania.
– Carrow... – Chciałam powiedzieć, głos jednak uwiązł mi w gardle. Unosiłam dumnie podbródek, by w tej chwili wydać się wyższą i wartą bardziej niż zapewne było faktycznie. O władzy nie miałam nawet co wspominać... On tu miał pieniądze i tytuł. Zapewne również wpływowych przyjaciół.
Zacisnęłam dłonie w pięści, bo przecież, mimo całej tej zaistniałej sytuacji i wszelkich realnych faktów, nie zamierzałam się skulić i poddać.
– Próśb nie wyraża się poprzez groźby, Carrow. Ponadto wtedy nie miałam pojęcia, dlaczego chcesz mnie tu tak usilnie zatrzymać – zauważam chłodno, co jest dla mnie rzeczą niesamowicie trudną. Całą sobą pragnęłam go przytulić i powiedzieć, że cokolwiek go męczyło i wyprowadzało z równowagi minie, a po tym wszystko będzie dobrze.
Byłam nawet skora to uczynić, gdyż nie mogłabym długo utrzymywać swej pokerowej twarzy, jednakże zabolały mnie jego kolejne słowa. Praktycznie raniły moje dobre intencje i dawały dowód na to, że Deimos mnie nie znał, mimo dosyć sporej znajomości, i na dodatek uważał, że non stop była interesowna ze mnie osoba... Nie dotrzymam ci towarzystwa w trudnych chwilach, jeśli mi nie zapłacisz? Naprawdę miał mnie za tak podłą?
Teraz to dopiero ze sobą walczyłam. Dobroduszna Cynka pragnęła opuścić pazury i go w końcu przytulić, zaś ta druga – urażona Cynthia – chciała za wszelką cenę zranić go dogłębnie aż w końcu zrobiłby coś, czego żałowałby do końca życia. Ja również żałowałabym swych słów do końca życia, prawda? Nie mogłabym być dla niego złą Cynthią, prawda? Jakoś nie potrafiłam nawet sobie tego wyobrazić.
Ostatecznie przytuliłam się do Carrowa (najprawdopodobniej po raz pierwszy w życiu), obejmując jego szyję ramionami i głaszcząc po plecach, jak gdybyśmy byli... Raczej nie istniała żadna relacja z Deimosem, która pozwalałaby na tak zuchwałe gesty. Lubiłam najwyraźniej stąpać po cienkim lodzie. Uśmiechnęłam się cwanie, co oczywiście chwilowo nie było dla niego widoczne i szepnęłam mu wprost do ucha:
– Jeszcze raz mnie zapytaj, co chcę w zamian za bezinteresowną pomoc, a już nigdy więcej nie odezwiesz się ani słowem. Obiecam to ja tobie. O szarlotce cynkowej też mógłbyś w takim przypadku zapomnieć – zakończyłam, wzdychając. – Powiesz mi w końcu, co cię tak wyprowadziło z równowagi? I czy w końcu nauczę cię prosić? – zapytałam już bardziej delikatnie.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sądziłem, że czeka mnie coś niemiłego. Policzek, piekący od jej dłoni. Albo wydrapane oczy, które zostaną na paznokciach mej osobistej Medyczki. Albo przynajmniej krzyk, wrzask nie do zniesienia, który mi w uszach będzie dzwonił długo po tym, jak Cynthia trzaśnie drzwiami. Lecz żadna z tego rzecz mnie nie spotkała, bo zamiast tego dostałem nagrodę. Jej ciepłe od dobra ciało oparte na moim, jej dłonie niczym pasy bezpieczeństwa oplatają mnie całego. I już nie jestem w stanie odrzucić myśli, że wybłaganie jej pozostania, wcale nie mogłoby być takie złe. Mógłbym mieć takich przyjemnych niespodzianej o tuzin więcej. A jednak odrzucam tę myśl, bo za nią idzie kolejna, która podpowiada mi, że nie - Cynthia się nademną lituje, bo widzi, że jestem rozdarty wewnętrznie. Ja sam nie wiem o tym, że jestem, lecz kobiety wiedzą więcej i na pewno ona wie czym jest ta moja gorycz, która mnie męczy od dwóch i pół miesięcy - kiedy nawałnicą przeszła po mnie wiadomość o potrzebie zmian niesienia w moim życiu. O zerwaniu znajomości, które budowałem od młodości, o nowych kontaktach z nienawidzonymi rodami. Czy nestor był świadom, że podając mi na tacy jedną z nich wcale nie stworzy nam możliwości do zagrzebania wcześniejszej wrogości - był świadom tego w stu procentach jestem dziś tego pewien. Zastanawiam się więc, czymże sobie zasłużyłem. Może dowiedział się o tym, że nie jestem tak bystry jak mój starszy brat. Może chciał ukarać mnie za problemy w szkole i przynoszenie wstydu rodowi, który robiłem prowadzając się przez wiele lat z Milburgą z Lovegoodów, czy też spędzając czas z Cynthią półkrwi. Skąd jednak miał o tym pojęcie? Nie dojdę teraz. Wszystkie nieprzyjemności, które mnie spotkały, teraz to wszystko już nie miało takiej siły, miało jednak niesamowity ciężar. Czuję go, kiedy Cynthia wtula się we mnie, a ja podnieść ręki nie mogę, by odwzajemnić tę niecodzienną pieszczotę.
Ciepły oddech drażni uszy, które od słów nieco poczerwieniały. Jeżeli Cynthia jest jedyną dobrą osobą, która zdarzyła mi się w życiu, to jej pozbyć się nie mogę. Jedną ręką udaje się objąć całą ją i bezwiednie kiwam głową, która dalej twarzą przy jej twarzy stoi. Opiera się, opiera sie o jej i przez jedną długą chwilę, prawie zapomniałem kim jest osoba, którą zdarzyło mi się tak blisko siebie przyprowadzić pierwszy raz w życiu. Mógłbym częściej, lecz pół centymetra w lewo więcej i zniszczyłbym wszystko.
- Cynthia, przejdźmy do innego pokoju - mówię cicho i nim odgadną jej usta drogę w miejsce z którego wyszły słowa, odsuwam się i przeprowadzam ją do miejsca w którym nie mam na sobie całej masy brokatów.
Zasiadamy w fotelach, ona na kanapie, ja w fotelu, ale przychylam się do niej i patrząc w oczy, które przy blond fryzurze i różowiejących policzkach, staram się dojrzeć odpowiedzi.
- Pamiętasz Milburgę? - pytam, chociaż to głupie, bo pamiętasz na pewno ją, z którą dzieliłem czas wtedy, kiedy nie chciałem go dzielić z Tobą. Kiedy nie poszliśmy na bal razem, to tylko wtedy, kiedy zasłaniałem się Milburgą-Ślizgonką. Czy miałyście przyjemność spotkać się twarzą w twarz? A może nie wierzysz dalej, że ona istnieje?
Ciepły oddech drażni uszy, które od słów nieco poczerwieniały. Jeżeli Cynthia jest jedyną dobrą osobą, która zdarzyła mi się w życiu, to jej pozbyć się nie mogę. Jedną ręką udaje się objąć całą ją i bezwiednie kiwam głową, która dalej twarzą przy jej twarzy stoi. Opiera się, opiera sie o jej i przez jedną długą chwilę, prawie zapomniałem kim jest osoba, którą zdarzyło mi się tak blisko siebie przyprowadzić pierwszy raz w życiu. Mógłbym częściej, lecz pół centymetra w lewo więcej i zniszczyłbym wszystko.
- Cynthia, przejdźmy do innego pokoju - mówię cicho i nim odgadną jej usta drogę w miejsce z którego wyszły słowa, odsuwam się i przeprowadzam ją do miejsca w którym nie mam na sobie całej masy brokatów.
Zasiadamy w fotelach, ona na kanapie, ja w fotelu, ale przychylam się do niej i patrząc w oczy, które przy blond fryzurze i różowiejących policzkach, staram się dojrzeć odpowiedzi.
- Pamiętasz Milburgę? - pytam, chociaż to głupie, bo pamiętasz na pewno ją, z którą dzieliłem czas wtedy, kiedy nie chciałem go dzielić z Tobą. Kiedy nie poszliśmy na bal razem, to tylko wtedy, kiedy zasłaniałem się Milburgą-Ślizgonką. Czy miałyście przyjemność spotkać się twarzą w twarz? A może nie wierzysz dalej, że ona istnieje?
[zt]
Parę dni urlopu było dla mnie jak błogosławieństwo. Potrzebowałam odpoczynku, bo ostatnimi czasy, zbyt dużo czasu spędzałam w pracy. Nie żebym tego nie uwielbiała, ale jeżeli spędzasz tak dużo czasu z chorymi psychicznie czarodziejami, w końcu i Tobie się do udziela. Marzyła mi się wycieczka za miasto, jakiś mały domek na wsi, usytuowany w samym środku lasu. Albo biały parterowiec przy plaży, z wielkimi oknami w sypialni, przez które mogłabym patrzeć z poziomu łózka na wschód czy zachód słońca. Ale gdybym wybrała się teraz na małe wakacje, rodzice by mi tego nie darowali. I tak ostatnimi czasy rzadko bywałam w domu, argumentując to swoją ciężką pracą. Matce się to nie podobało, bo przecież kobieta z dobrego domu nie powinna pracować. Ale przyzwyczaiła się do tego, że wychowała (a właściwie zleciła innym wychowanie) pracoholiczkę. Z chęcią odwiedziłabym Szkocję, bo bardzo tęskniłam za ojcem. On jako jedyny stał za mną murem i był ciepłym człowiekiem - był dobry, przynajmniej dla mnie. W dzieciństwie dawał mi dużo miłości, potrafił czasami odstawić na bok swoje obowiązki by poświęcić odrobinę czasu na zabawy ze mną, czy kształtowanie mojej osobowości.
W każdym razie mając do wyboru mini wakacje poza miastem, albo powrót do domu, wybrałam opcję trzecią. Postanowiłam w końcu odwiedzić mojego kuzyna Deimosa. Zapraszał mnie do siebie już jakiś czas temu, na weselu chyba, nie pamiętam. W każdym razie spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyłam w bardzo krótką podróż!
Wybrałam najszybszą opcję "transportu" i teleportowałam się do jego posiadłości. Drzwi otworzyła mi służba i gdy tylko dowiedziała się, że jestem kuzynką właściciela tych włości, od razu zaprowadzili mnie do ogrodu, oferując kawę, herbatę, ciasteczka, a może coś innego do skonsumowania.
- Nie trzeba, dziękuję. - odpowiedziałam dosyć uprzejmie i odprowadziłam ich wzrokiem, czekając, aż przywołają mojego kuzyna. Wykorzystałam tę chwilę samotności na zwiedzanie ogrodu. Było tu tak pięknie i romantycznie. Z niewiadomej przyczyny pomyślałam o Aleksandrze. Ostatnio nadzwyczajnie często zaprzątał moje myśli, ale znikał z nich równie szybko, jak się pojawiał. Zawsze w takich sytuacjach wyciągałam zdjęcie mojego narzeczonego, które dostałam pewnego dnia od matki wraz z długim listem POCHWALNYM, jaki to on nie jest piękny, cudowny, mądry i bogaty i jaka to partia, no idealna dla Ciebie! Nie wiem dlaczego zachowałam to zdjęcie, dlaczego w ogóle miałam je przy sobie. Ale pomagało mi zapomnieć chociaż na chwilę o Aleksandrze. Chyba sama siebie próbowałam czasami oszukać. Schowałam zdjęcie mojego przyszłego męża do wewnętrznej kieszeni marynarki i dalej napawałam się widokiem, jaki mnie otaczał.
W każdym razie mając do wyboru mini wakacje poza miastem, albo powrót do domu, wybrałam opcję trzecią. Postanowiłam w końcu odwiedzić mojego kuzyna Deimosa. Zapraszał mnie do siebie już jakiś czas temu, na weselu chyba, nie pamiętam. W każdym razie spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyłam w bardzo krótką podróż!
Wybrałam najszybszą opcję "transportu" i teleportowałam się do jego posiadłości. Drzwi otworzyła mi służba i gdy tylko dowiedziała się, że jestem kuzynką właściciela tych włości, od razu zaprowadzili mnie do ogrodu, oferując kawę, herbatę, ciasteczka, a może coś innego do skonsumowania.
- Nie trzeba, dziękuję. - odpowiedziałam dosyć uprzejmie i odprowadziłam ich wzrokiem, czekając, aż przywołają mojego kuzyna. Wykorzystałam tę chwilę samotności na zwiedzanie ogrodu. Było tu tak pięknie i romantycznie. Z niewiadomej przyczyny pomyślałam o Aleksandrze. Ostatnio nadzwyczajnie często zaprzątał moje myśli, ale znikał z nich równie szybko, jak się pojawiał. Zawsze w takich sytuacjach wyciągałam zdjęcie mojego narzeczonego, które dostałam pewnego dnia od matki wraz z długim listem POCHWALNYM, jaki to on nie jest piękny, cudowny, mądry i bogaty i jaka to partia, no idealna dla Ciebie! Nie wiem dlaczego zachowałam to zdjęcie, dlaczego w ogóle miałam je przy sobie. Ale pomagało mi zapomnieć chociaż na chwilę o Aleksandrze. Chyba sama siebie próbowałam czasami oszukać. Schowałam zdjęcie mojego przyszłego męża do wewnętrznej kieszeni marynarki i dalej napawałam się widokiem, jaki mnie otaczał.
Gość
Gość
Sparaliżowało mnie. Alfred powiedział, że cały pobladłem i czy ma zrobić mi drinka. Przystałem na tę propozycję w milczeniu, co wydawało się być najnaturalniejszą reakcją, odkąd mało z nim rozmawiam, bo czyta w moich myślach, albo w mojej twarzy. W tym samym czasie, kiedy on robił mi picie, ja zastanawiałem się o u licha robi tu L e v i n e. Alfred zasugerował mi, że to młoda panna, jednak to jeszcze bardziej mnie zdziwiło. Nie dostałem żadnego listu informującego o przybyciu kuzynostwa. Więc to musiała być poważna sprawa. Nie podobało mi się to. Jeżeli mamy gościa - to jest, mamy go ja i Megara, a jej znów nie ma w domu, to gość zaraz się zoriętuje że moje dwumiesięczne zgoła małżeństwo kuleje. Dlatego zaraz musiałem wymyślić wymówkę, gdzie podziała sie moja żona. Wypiłem duszkiem przygotowanego drinka i zapinam piękny szlafrok jedwabny i schodzę na dół do ogrodu zimowego w którym czeka już moja kuzynka.
- Ogród znów odżył - mówię w zadumie, przekraczając próg szklarni, która ma charakter raczej salonowy. Przepysznie jest tu siedzieć, kiedy za oknem zawierucha i śnieg i błoto. To jedno z moich ulubionych miejsc. Czemu ogród odżył? Na pewno nie dzieki Megarze, która nie pilnuje niczego w domu. Zwracam się do kuzynki, ale dopiero po chwili idę w jej stronę. Może chciałem dać jej czas na pogodzenie się z tym, że to ja ją witam. Pewnie liczyła na mą żonę.
- Panno Levine - udaje mi się (dzięki drinkowi) nadać swojej twarzy dość pogodny wyraz, co powinno przerażać, Alfred pewnie już mdleje bo boi się, że znów cały ogród będzie w krwi. No, sprzątał (skrzaty sprzątały) dość długo ostatnim razem, a i tak przez tydzień unosił sie żelazny zapach. - Nie dotarła do mnie żadna sowa, proszę wybacz, nie wiedziałem, że przyjeżdżasz. Jak podróż?
Przedłużyć jak się da, najlepiej przedłużyć powitania jeszcze na trzy godziny, niech się dopiero za tyle zoriętuje, że nie ma Megary. A nóz, ma żona wróci przed upłynięciem tego czasu. Podchodzę trochę bliżej i przyglądam się zieleni, która przykuła uwagę drogiej Bridget.
- Jak zdrowie rodziców, czy coś się stało?
Może umarli i nie wiedzą komu przekazać majątek? Oczy mi się lekko zaświeciły, kiedy pomyślałem o nowej rezydencji. Może zostawiłbym ją Bridget, ale miałaby wtedy wobec mnie dług. Czy to nie pociągająca wizja?
- Ogród znów odżył - mówię w zadumie, przekraczając próg szklarni, która ma charakter raczej salonowy. Przepysznie jest tu siedzieć, kiedy za oknem zawierucha i śnieg i błoto. To jedno z moich ulubionych miejsc. Czemu ogród odżył? Na pewno nie dzieki Megarze, która nie pilnuje niczego w domu. Zwracam się do kuzynki, ale dopiero po chwili idę w jej stronę. Może chciałem dać jej czas na pogodzenie się z tym, że to ja ją witam. Pewnie liczyła na mą żonę.
- Panno Levine - udaje mi się (dzięki drinkowi) nadać swojej twarzy dość pogodny wyraz, co powinno przerażać, Alfred pewnie już mdleje bo boi się, że znów cały ogród będzie w krwi. No, sprzątał (skrzaty sprzątały) dość długo ostatnim razem, a i tak przez tydzień unosił sie żelazny zapach. - Nie dotarła do mnie żadna sowa, proszę wybacz, nie wiedziałem, że przyjeżdżasz. Jak podróż?
Przedłużyć jak się da, najlepiej przedłużyć powitania jeszcze na trzy godziny, niech się dopiero za tyle zoriętuje, że nie ma Megary. A nóz, ma żona wróci przed upłynięciem tego czasu. Podchodzę trochę bliżej i przyglądam się zieleni, która przykuła uwagę drogiej Bridget.
- Jak zdrowie rodziców, czy coś się stało?
Może umarli i nie wiedzą komu przekazać majątek? Oczy mi się lekko zaświeciły, kiedy pomyślałem o nowej rezydencji. Może zostawiłbym ją Bridget, ale miałaby wtedy wobec mnie dług. Czy to nie pociągająca wizja?
Ślub miał odbyć się dopiero za rok. Ale już teraz zaczęłam zastanawiać się, jak będzie wyglądał. Zapewne odbędzie się w ogrodach naszej posiadłości, chociaż nie pogardziłabym, gdyby został zorganizowany w takim miejscu jak to. Było idealne na to, aby powiedzieć sobie magiczne "tak", chociaż w moim przypadku będzie to bardziej narzucone "tak", niż podyktowane z miłości. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak to jest kochać drugą osobę. Od zawsze wiadome było, że męża wybiorą mi rodzice i będę musiała go pokochać, albo przynajmniej udawać, że go kocham. Dopóki nie znalazłam jakichś śmiesznych romansideł w naszej domowej bibliotece - które chyba celowo zostały ukryte w takich miejscach, gdzie nikt nie miał prawa ich odnaleźć - nie wiedziałam nawet, że istnieje coś takiego jak miłość. W sensie miłość tego rodzaju, a nie miłość, którą darzył mnie ojciec, którą ja darzyłam ojca. Matkę też kochałam, na swój sposób, ale była to raczej miłość jednostronna. Oczywiście, gdy byłam mała, matka miała czasami takie typowe "matczyne" zapędy, ale zawsze starała się uchodzić za tą surową.
Czasami czytałam te romanse, bardziej z ciekawości niż z tego powodu, że mi się podobały. Były denne, ale dzięki nim dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego spojrzenia. Miłość do mężczyzny, nie dyktowana żadnymi więzami rodzinnymi, tylko do totalnie obcego człowieka. Miłość, która jest tak bardzo ślepa, szalona, czasami też pełna cierpienia, smutku i bólu. Dobrze, może i tak jest, ale na pewno nie w naszym świecie. Współczułam bohaterkom tym książek, ale wiedziałam, że mnie nigdy taka miłość nie spotka. I przyznam szczerze, że gdy pojechałam do szkoły, zaczęłam marzyć o takiej miłości. Szczególnie, kiedy uwierzyłam, że taka miłość jednak może istnieć! Bo przecież Connor się zakochał, prawda? Może ja też się kiedyś zakocham?
I się zakochałam. Niespodziewanie. Nie planowałam tego. NAPRAWDĘ! W pewnym sensie byłam wierna ideom moich rodziców. A przynajmniej w kwestii małżeństwa i zakładania rodziny.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego kuzyna - i bardzo dobrze, bo myślami znów wracałam do przeszłości, do Aleksandra. Dlaczego ostatnio tak często go wspominam? Minęło już przecież 10 lat!
Zwróciłam się w stronę Deimosa, patrząc, jak spokojnym krokiem podąża w moją stronę. Prezentował się tak jak zwykle - dostojnie. Jego twarz nie była tak bardzo surowa, jak zwykle, gdy go widywałam na jakichś rodzinnych imprezach. Sowa? Czy powinnam się zapowiadać?
- Przepraszam, że nie dałam znać. Wszystko wyszło spontanicznie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Wzięłam urlop, muszę trochę odpocząć, a z tego co pamiętam, na ślubie zapraszałeś mnie do siebie. Więc postanowiłam skorzystać z tego zaproszenia. - uśmiechnęłam się lekko, delikatnie przeczesując szczupłymi palcami swoje blond włosy.
- Podróż? Szybko i przyjemnie. A u rodziców wszystko dobrze... - przerwałam, by po chwili dodać nieco ciszej: ... chyba.
Czasami czytałam te romanse, bardziej z ciekawości niż z tego powodu, że mi się podobały. Były denne, ale dzięki nim dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego spojrzenia. Miłość do mężczyzny, nie dyktowana żadnymi więzami rodzinnymi, tylko do totalnie obcego człowieka. Miłość, która jest tak bardzo ślepa, szalona, czasami też pełna cierpienia, smutku i bólu. Dobrze, może i tak jest, ale na pewno nie w naszym świecie. Współczułam bohaterkom tym książek, ale wiedziałam, że mnie nigdy taka miłość nie spotka. I przyznam szczerze, że gdy pojechałam do szkoły, zaczęłam marzyć o takiej miłości. Szczególnie, kiedy uwierzyłam, że taka miłość jednak może istnieć! Bo przecież Connor się zakochał, prawda? Może ja też się kiedyś zakocham?
I się zakochałam. Niespodziewanie. Nie planowałam tego. NAPRAWDĘ! W pewnym sensie byłam wierna ideom moich rodziców. A przynajmniej w kwestii małżeństwa i zakładania rodziny.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego kuzyna - i bardzo dobrze, bo myślami znów wracałam do przeszłości, do Aleksandra. Dlaczego ostatnio tak często go wspominam? Minęło już przecież 10 lat!
Zwróciłam się w stronę Deimosa, patrząc, jak spokojnym krokiem podąża w moją stronę. Prezentował się tak jak zwykle - dostojnie. Jego twarz nie była tak bardzo surowa, jak zwykle, gdy go widywałam na jakichś rodzinnych imprezach. Sowa? Czy powinnam się zapowiadać?
- Przepraszam, że nie dałam znać. Wszystko wyszło spontanicznie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Wzięłam urlop, muszę trochę odpocząć, a z tego co pamiętam, na ślubie zapraszałeś mnie do siebie. Więc postanowiłam skorzystać z tego zaproszenia. - uśmiechnęłam się lekko, delikatnie przeczesując szczupłymi palcami swoje blond włosy.
- Podróż? Szybko i przyjemnie. A u rodziców wszystko dobrze... - przerwałam, by po chwili dodać nieco ciszej: ... chyba.
Gość
Gość
- Czyli rozumiem, że to była spontaniczna decyzja - z niebywałą lekkością udaje mi się jakoś przetrzymać na ustach uśmiech. A niechby diabli wzieli wszystkie obiecanki cacanki, które pod wpływem alkoholu czasami mi sie zdarzy powiedzieć.
Och, doprawdy, kogo ja oszukuje. To piękne stworzenie, które jest moją kuzynką, powinno się było wcześniej dużo pojawić w moim życiu. Miałbym łatwiej, gdybym pod ręką miał właśnie ją. Wydawała się nawet trochę podobna do Megary - z tą różnica, że Megarze nigdy by do głowy nie przyszło odwiedzanie mnie podczas urlopu. Czego więc chciała Bridget? - Oczywiście razem z małżonką bardzo cieszymy się z Twojej wizyty - refleksem wykazuje się dość ślimacznym, kiedy dopiero po chwili ciszy dodaję te słowa. Obserwuję pannę Levine dokładnie. - Długo się u nas zatrzymasz? Alfredzie, przygotuj panience fioletowy pokój gościnny- mówię, a Alfred znika, kręcąc głową, bo nie mamy żadnego fioletowego pokoiku gościnnego. Jest tylko błękitny z niezapominajkami w skrzydle Pani oraz różowy w skrzydle gościnnym. Jest to już jednak jego zmartwienie, mnie zaś pozostaje rozprawianie z gościem. Dlatego daję jej możliwość wypowiedzenia kilku zdań, nim mi pęknie głowa z tej uprzejmości: - Jeżeli dobrze pamiętam pracujesz - nie, nie pamiętam ani trochę, ale skoro mówi urlop, to chyba chodzi jej o urlop od pracy? Zresztą to kolejna absurdalnie kończąca wić rodowa Carrowów. Daliśmy im możliwość opiekowania się pięknymi końmi, ci zaś zamiast wychować Bridget i Connora na odpowiedzialnych ludzi, najpierw pozwolili jej pracować, a później musieli wydziedziczyć nieposłusznego syna. Ja się pytam co z końmi.
Och, doprawdy, kogo ja oszukuje. To piękne stworzenie, które jest moją kuzynką, powinno się było wcześniej dużo pojawić w moim życiu. Miałbym łatwiej, gdybym pod ręką miał właśnie ją. Wydawała się nawet trochę podobna do Megary - z tą różnica, że Megarze nigdy by do głowy nie przyszło odwiedzanie mnie podczas urlopu. Czego więc chciała Bridget? - Oczywiście razem z małżonką bardzo cieszymy się z Twojej wizyty - refleksem wykazuje się dość ślimacznym, kiedy dopiero po chwili ciszy dodaję te słowa. Obserwuję pannę Levine dokładnie. - Długo się u nas zatrzymasz? Alfredzie, przygotuj panience fioletowy pokój gościnny- mówię, a Alfred znika, kręcąc głową, bo nie mamy żadnego fioletowego pokoiku gościnnego. Jest tylko błękitny z niezapominajkami w skrzydle Pani oraz różowy w skrzydle gościnnym. Jest to już jednak jego zmartwienie, mnie zaś pozostaje rozprawianie z gościem. Dlatego daję jej możliwość wypowiedzenia kilku zdań, nim mi pęknie głowa z tej uprzejmości: - Jeżeli dobrze pamiętam pracujesz - nie, nie pamiętam ani trochę, ale skoro mówi urlop, to chyba chodzi jej o urlop od pracy? Zresztą to kolejna absurdalnie kończąca wić rodowa Carrowów. Daliśmy im możliwość opiekowania się pięknymi końmi, ci zaś zamiast wychować Bridget i Connora na odpowiedzialnych ludzi, najpierw pozwolili jej pracować, a później musieli wydziedziczyć nieposłusznego syna. Ja się pytam co z końmi.
- Spontaniczna, niespontaniczna, postanowiłam skorzystać z Twojego zaproszenia. - odpowiedziałam odprowadzając mężczyznę, którego mój kuzyn nazwał Alfredem, do wyjścia. Przez chwilę jeszcze wpatrywałam się w drzwi, zanim z zamyślenia wyrwał mnie głos Deimosa. Zaczęłam zastanawiać się, gdzie w ogóle podziała się jego żona. Byłam pewna, że przywitają mnie oboje, albo że zrobi to ona sama, a nie Deimos. Dawno jej nie widziałam, dawno z nią nie rozmawiałam, a przyznam szczerze, że potrzebowałabym takiego wieczoru typowo babskiego, najlepiej jeszcze z winem i dobrymi przekąskami!
- Tak, w świętym Mungu. Na oddziale magipsychiatrycznym. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Interesująca praca, ale trzeba bardzo uważać na własne zdrowie psychiczne. Jest dosyć zabawnie. - tak, psychologia jest bardzo pasjonująca, szczególnie dla tych, którzy dzięki swojemu statusu majątkowemu, nie muszą nic innego robić, jak tylko leżeć i pachnieć. Lepsza ta praca, niż nic! A co z końmi? Deimos wcale nie musi się nimi martwić, bo życie zawodowe ani trochę nie koliduje z biznesem rodzinnym. W przeciwieństwie do Connora, nie mam zamiaru uciekać i zostać wydziedziczona, a wszystkie najważniejsze fakty dotyczące owego biznesu mam w małym paluszku! Ojciec odkąd pamiętam starał się przekazywać mi całą swoją wiedzę, bowiem widział we mnie potencjał i był pewny, że to ja - nie mój brat - przejmę wszystkie interesy, wraz ze swoim przyszłym mężem oczywiście. I miał rację, przecież kiedyś przejdę na emeryturę i będę miała bardzo dużo wolnego czasu.
- A gdzie Megara? - zapytałam po chwili, unosząc jedną brew do góry.
- Tak, w świętym Mungu. Na oddziale magipsychiatrycznym. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Interesująca praca, ale trzeba bardzo uważać na własne zdrowie psychiczne. Jest dosyć zabawnie. - tak, psychologia jest bardzo pasjonująca, szczególnie dla tych, którzy dzięki swojemu statusu majątkowemu, nie muszą nic innego robić, jak tylko leżeć i pachnieć. Lepsza ta praca, niż nic! A co z końmi? Deimos wcale nie musi się nimi martwić, bo życie zawodowe ani trochę nie koliduje z biznesem rodzinnym. W przeciwieństwie do Connora, nie mam zamiaru uciekać i zostać wydziedziczona, a wszystkie najważniejsze fakty dotyczące owego biznesu mam w małym paluszku! Ojciec odkąd pamiętam starał się przekazywać mi całą swoją wiedzę, bowiem widział we mnie potencjał i był pewny, że to ja - nie mój brat - przejmę wszystkie interesy, wraz ze swoim przyszłym mężem oczywiście. I miał rację, przecież kiedyś przejdę na emeryturę i będę miała bardzo dużo wolnego czasu.
- A gdzie Megara? - zapytałam po chwili, unosząc jedną brew do góry.
Gość
Gość
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Ogród Zimowy
Szybka odpowiedź