Kuchniojadalnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchniojadalnia
Kuchnia jest niewątpliwie najcieplejszym i chyba największym pomieszczeniem w całym Okruszku. Za ogrzanie odpowiada murowany, malowany na biało piec. Opalany jest drewnem, dzięki czemu Maria jest w stanie przygotować sobie ciepłe posiłki. Najbliższe otoczenie pieca wypełnione jest akcesoriami kucharskimi — wszelkiego rodzaju talerzami, sztućcami, miarkami, deskami. Stół, znajdujący się pod przeciwległej ścianie, przykryty jest zazwyczaj białą serwetą, ustawiono przy nim trzy drewniane krzesła.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przygotowanie szat dla samej siebie nie było olbrzymim problemem. Praktycznie — na etapie tworzenia projektu — przestawało być wymagające. Znała swoje wymiary, dlatego to właśnie na rozrysowaniu pierwszego projektu nowego kaftanu skupiła się pierwszego dnia prac. Gdy powróciła do domu, było już dość późno, lecz przy odrysowywaniu kolejnych fragmentów dłoń nawet jej nie zadrżała. Uważała, by nie naciskać ołówkiem na materiał zbyt mocno, skóra wsiąkiewki była delikatnym materiałem, należało więc obchodzić się z nim odpowiednio. Nim sen wyciągnął swe dłonie do panny Multon, udało jej się jeszcze zaznaczyć malutkimi igiełkami odpowiednie partie materiału, wzdłuż szwu, który miał pójść w dół rękawów.
Następnego dnia, na szczęście, nie musiała wybierać się do rezerwatu. Po strząśnięciu z siebie resztek snu przygotowała sobie zbożową kawę w wyszczerbionym kubku, jej ulubionym, który chwilowo położyła na krańcu blatu. Chwyciła stare, wysłużone, ale niezawodne nożyczki w dłonie, przystępując do wycinania materiału. Dzięki temu, że zbożowa kawa nie zawierała kofeiny, mogła dalej cieszyć się zupełną kontrolą nad precyzją swych ruchów. Zazwyczaj starała się zostawiać pole do błędu, lecz ze względu na delikatność tkaniny, musiała wziąć też pod uwagę możliwość poprawek na późniejszym etapie szycia. Zadowolona z wyniku, przeszła do zabezpieczenia krawędzi kaftanu, próbując dobrać do tego najciemniejszą z dostępnych jej czaroprzędy. Nawet ta, którą postrzegała jako po prostu czarną wydawała się być dziwnie wyblakła przy intensywności czerni skóry wsiąkiewki. Właściwości materiału były zachwycające, a to, jak łączyła się z czaroprzędzą... Magiczne krawiectwo było o wiele bardziej ekscytujące niż te standardowe.
Popołudnie spędziła na najtrudniejszym etapie szycia. Wiedza z zakresu numerologii pomagała przy łączeniu odpowiednich fragmentów skór wsiąkiewek, odpowiednia ilość ściegów przy łączeniu tułowia z rękawami stanowiła gwarancję, że pomimo delikatności i niewielkiej wytrzymałości materiału, będzie użyteczna. Nie zawsze zaleta szaty skupiała się bowiem w jej sile — Marii zależało na stworzeniu dla siebie przede wszystkim czegoś, co jeszcze bardziej pomoże w jej zamiarze zniknięcia, bezszelestnego poruszania. Nie dlatego, że mogła mieć coś na sumieniu. Uznała, że taka szata sprawdzi się szczególnie w pracy, gdy priorytetem okazywało się takie poruszanie, by nie przerazić jednorożców.
I o tyle, o ile przygotowanie projektu dla siebie nie było wyzwanie, o tyle realizacja stanowiła już zadanie, do którego nie można było podejść łatwo. Gdy poczuła, że zmęczenie znów ciąży jej na ramionach, ostrożnie złożyła materiały na krzesło, uraczyła się miską gorącej zupy szczawiowej, gotowa do powrotu do szycia dnia następnego.
Ze świeżym umysłem, powróciła do pracy następnego ranka. Na krześle ustawionym obok stołu, na którym pracowała, ułożyła jeszcze notatnik, w którym notowała odpowiednie obliczenia. To ich wyniki decydowały, ile rodzajów ściegów i w jakiej konfiguracji powinna wykorzystać, by wydobyć z materiału najwięcej potencjału magicznego. Była pewna, że te wyniki przydadzą się jej jeszcze później, na przykład gdy będzie musiała raz jeszcze zabrać się za stworzenie czegoś ze skóry wsiąkiewki.
Gdy kaftan wydawał się być już gotowy, pobiegła do przedsionka, sięgając po swoje ulubione buty — jedną z trzech par, którą miała na własność. Cechowały się grubą podeszwą, jednak materiał, z których zostały wykonane, czasami wydawał nieprzyjemne odgłosy w trakcie chodzenia po leśnej ściółce. Zdecydowała się więc podszyć je pozostałym po tworzeniu kaftanu materiałem. Opuszki palców poczęły pulsować i boleć nieco — nacisk, który musiała wytworzyć przy obróbce butów był przecież znacznie silniejszy niż ten potrzebny do przebicia igłą materiału kaftanu. Gdy kończyła pracę, miała jednakże nadzieję, że efekt był warty trudu.
| szyję kaftan i buty;
zużywam: skórę wsiąkiewki (3), czaroprzędzę (1)
ST: 120, krawiectwo poziom II, bonus do rzutu +70 (krawiectwo+czaroprzędza)
rzucam:
k100 na powodzenie szaty
4k10 do skradania
1k3 do zwinności
3k6 do efektów magii maskującej
z/t chyba, że k1
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k10' : 2, 10, 9, 9
--------------------------------
#3 'k3' : 2
--------------------------------
#4 'k6' : 4, 6, 2
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k10' : 2, 10, 9, 9
--------------------------------
#3 'k3' : 2
--------------------------------
#4 'k6' : 4, 6, 2
24 IV 1958
Nie spodziewała się, że spotkanie z okazji przeprowadzki kuzynki otworzy jej tyle drzwi. Na wieść o spotkaniu tak dużej ilości czarownic jednocześnie, czuła zaciskającą się w żołądku nerwowość. A jednak wieczór przeszedł bez zbędnych komplikacji, przynajmniej takich, które zapadłyby w pamięci Marii na dłużej. Było to spotkanie niezwykłe, to trzeba było oddać. Sama obecność dam sprawiała, że czuła się jeszcze mniej pewnie, ale wraz z upływem czasu czuła się znacznie lepiej, nawet pozwalając sobie na kilka malutkich wybuchów radości, jak przy okazji odgadnięcia jednej z odpowiedzi w trakcie zabawy. Najbardziej jednak zdziwiło ją zainteresowanie jej zdolnościami krawieckimi — szyła naprawdę dobrze, choć nie osiągnęła jeszcze mistrzostwa. A jednak zarówno pani Vablatsky, jak i kuzynka Elvira chciały spróbować zamówić u niej jakieś ubrania! Cóż za cudowna okazja!
Na całe szczęście przed opuszczeniem domu kuzynki udało jej się pożyczyć jeden z jej dotychczasowych płaszczy. Dzięki temu w momencie otrzymania listu wraz z rulonem smoczej skóry (poznała ją od razu, ciemnozielona barwa i charakterystyczna fraktura nie mogły oszukać wprawionej w magicznych skórach Marii), dokładnie wiedziała, jak powinna zabrać się za pracę. Zebrane wymiary Elviry stanowiły bazę pod wykrój. W porównaniu do tworzonego wcześniej kaftana ze skóry wsiąkiewki, ta smocza była znacznie bardziej wytrzymała. Dzięki temu mogła zająć się cięciem bez obawy o przypadkowe podarcie materiału. Rozpoczęła od najprostszej części, którą było wycięcie materiału, który tworzyć będzie fragment chroniący plecy kuzynki. Następnie zabrała się za poły, kołnierzyk oraz oba rękawy. W pełni skupienia zabrała się za zszywanie każdej z tych części, tym razem obliczając liczbę ściegów koniecznych do pełnego wyciągnięcia potencjału smoczej skóry na bieżąco, bez wcześniejszych notatek. Zdarzały się takie dni, jak na przykład ten, w którym wygrywała twórcza improwizacja. Gdy kaftan był już przyszykowany, sięgnęła jeszcze do pudełka z wszelkimi akcesoriami do szycia. Wybrała sześć dużych, pozłacanych guzików, które wszyła w krawędź lewej poły kaftanu, w prawej — na analogicznej wysokości — przygotowując obszyte ciemnozieloną nicią dziury konieczne do zapięcia. Kaftan mógł być oczywiście noszony rozpięty — lecz w sytuacjach nadzwyczajnych, albo po prostu przy chłodnej temperaturze, która jeszcze czasami dawała się we znaki — zapięcie było znacznie bardziej praktyczne.
Na sam koniec zdecydowała się założyć kaftan — na moment, tylko dla spróbowania. Na całe szczęście kaftan na niej sięgał ziemi, co oznaczało, że znaczna część ciała wyższej od niej Elviry powinna być przykryta materiałem. Po przekonaniu się, że wykonała swoją pracę najlepiej, jak tylko potrafiła, ściągnęła z siebie kaftan, kładąc go ostrożnie na stole. Powoli złożyła go w kostkę, którą z braku innego papieru do pakowania owinęła najnowszym wydaniem "Czarownicy". Związała pakunek wstążką w kolorze lawendy — po spotkaniu w domu Elviry wydawało jej się, że bardzo lubi tę roślinę, może lubiła też kolor? Następnie pobiegła prędko do sypialni, zabierając z niej pergamin i pióro. Po powrocie do kuchniojadalni zasiadła przy stole, kreśląc do Elviry krótki, choć treściwy list, w pierwszej kolejności przepraszając za to, że nie wysłała jej cennika. Przysługi darowane rodzinie były przecież dopuszczalne, nawet jeżeli miała być na nich stratna. Miała tylko nadzieję, że Elvira ucieszy się ze swego nowego kaftanu. Gdy skończyła pisać, gwizdaniem przywołała Gwiazdkę, darowując jej list oraz przywiązując pakunek do nóżki. Sowa była wyćwiczona w przewożeniu cięższych rzeczy, a do Worcestershire wcale nie było tak daleko, jak mogłoby się wydawać. Była pewna, że dotrze prędko i bez szkód dla zamówionego ubrania.
| wykonuję ciemnozielony kaftan z jednej skóry smoka.
1) k100 na wykonanie kaftanu (ST40; +60 z krawiectwa)
2) k20 — % redukcji obr. od ognia
3) k6 — + do żywotności
4) k100 — wytrzymałość szaty (100 + k100 + 60 z krawiectwa)
przekazuję szatę Elvirze, z/t, chyba że k1.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k20' : 20
--------------------------------
#3 'k6' : 4
--------------------------------
#4 'k100' : 18
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k20' : 20
--------------------------------
#3 'k6' : 4
--------------------------------
#4 'k100' : 18
1 — 12 V 1958
Od lat cieszyła się z listów wymienianych z Celine, lecz po ich ostatniej, podniebnej rozmowie, łapała się na tym, że wyglądała czasami z okien Okruszka, wyczekując aż przyleci doń Dandelion, z którą powoli zaczynała się zaprzyjaźniać. Nowa sówka Lovegood sprawowała się przecież naprawdę pięknie, dlatego za każdym razem mogła liczyć na pieszczotliwe podrapanie nad dzióbkiem, między piórkami. Tym razem jednak Dandelion poza listem pełnym czułości przyniósł ze sobą coś jeszcze. Kilka beli materiału, każdą równie cenną. Historia, która kryła się za nabyciem ich przez półwilę również była ciekawa, ale na nią odpisze Maria dopiero później, gdy przyjdzie jej już odpowiednio pakować przedmioty, o które prosiła ją przyjaciółka. Nie zamawiała, bowiem Maria nigdy nie byłaby zdolna wziąć od przyjaciółki pieniędzy za coś, co sprawiało jej przecież tyle radości, za coś, co sprawić mogło, że na twarzy pięknej baletnicy również pojawi się uśmiech.
Celine potrzebowała sukienki, a materiały, które podarowała w dłonie Marii, stanowiły idealną bazę na stworzenie czegoś naprawdę wyjątkowego. Do tej pory bowiem panna Multon szykowała raczej ubrania dla siebie, ewentualnie dla członków najbliższej rodziny; z racji tego przedkładała przede wszystkim praktyczność nad wygląd. Ostatnie otrzymane zamówienie — to od Elviry — w połączeniu z wcześniejszymi rozmowami o możliwości znalezienia kiedyś pracy w szwalniach Domu Mody Parkinson obudziły w niej jednak przekonanie, że będzie mogła sięgać po formy bardziej wymagające, bawić się krawiectwem, może kiedyś także wznieść je do formy sztuki? Celine zasługiwała przecież na sukienkę ze snów, najpiękniejszą z tych, które można było stworzyć.
Maria ostrożnie ułożyła bale materiału na drewnianym stole, przesuwając ostrożnie palcami po błękicie i srebrze. Przymknęła na moment oczy, a wyobraźnia zadziałała już sama; widziała Celine w nocnym Beauxbatons, Celine w pustej sali balowej, Celine wspiętą na puenty, ćwiczącą skomplikowany układ przed następnym występem. Widziała jej ruchy — skoordynowane, wymagające niezwykłej precyzji i siły woli, a jednak dla niewprawnego oka zupełnie swobodne, jakby od niechcenia. Wiedziała, że musi stworzyć dla swej przyjaciółki coś, co odpowiednio będzie komplementować wszystkie aspekty jej osobowości: delikatność, młodzieńczość, urok, czystość, a jednocześnie zabierze ludziom dech, wspomoże ją w tańcu, nie ograniczając zupełnie ruchów, tylko wybijając ich oryginalność na tle wszystkiego innego.
Rozpoczęła więc od wykroju, kierując się przede wszystkim swoją własną pamięcią. Celine była od niej niższa i drobniejsza, ostrożnie cięła więc materiał według wykroju mniejszego, niż zazwyczaj, mając nadzieję, że dzięki temu będzie pasował idealnie. Rozpoczęła od srebrzystej tkaniny z włókien włosów wili, bowiem to ona miała stanowić bazę, na której będzie później pracować. Suknia miała być długa, ale i zwiewna, dzięki czemu optycznie wydłuży sylwetkę baletnicy i doda jej wrażenia lekkości, eteryczności. Maria ułożyła wycięty materiał na stole, spinając go ostrożnie drobnymi igiełkami tak, by nadać mu odpowiedniego kształtu. Suknia miała mieć gorsetową górę, dlatego w następnym kroku dziewczyna wzmocniła ją fiszbinami tak, aby półwila mogła również liczyć na usztywnienie mięśni w trakcie tańca, które wspomagać miało utrzymanie odpowiedniej sylwetki w tańcu.
Następnie przysiadła do tkaniny z włókien włosów nimfy, tej równie błyszczącej, lecz błękitnej. Wplecenie tak rzadkiego materiału zajęło Marii sporo czasu, lecz chciała być pewna, że robiła to w zgodzie z obiema sztukami: krawiectwa, ale także i numerologii. Pragnęła bowiem, by tkaniny utrzymały swe magiczne właściwości, by wspierały nimi starania i marzenia Celine. Błyszczący błękit tkaniny z włókien włosów nimfy ozdobił więc gorsetową część sukni, tworząc delikatny haft, podobny do wzorów, które pokrywały skrzydła motyla. Wraz z magią tkaniny przelewała przecież w to swoje maleńkie dzieło sztuki także własną magię — płynącą nie tylko z trwałego skupienia, ale także najczystszej z miłości, którą darzyła swoją przyjaciółkę. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy Celine w tym stroju.
Podniosła się z miejsca, przenosząc swą uwagę w dół sukni. Układała marszczenia materiału w sposób, który doda uroku krojowi klasycznemu, wydłużając sylwetkę półwili. Srebrzysty materiał splatała z błękitnymi niciami tak, aby w trakcie trwania w bezruchu, nie były one widoczne, a ujawniały się dopiero wtedy, gdy Celine chciała jakiś ruch wykonać. Miało to stanowić swoisty element zaskoczenia, kolejną baśniową tajemnicę, którą będzie mogła poznawać Lovegood z każdym kolejnym krokiem w swej nowej własności.
Gdy sukienka była już gotowa, a przynajmniej gotowa była jej główna część, Maria zauważyła, że zostało jej jeszcze trochę materiału z tkaniny z włókien włosów nimfy. Błękitna, błyszcząca i delikatna tkanina nadawała się idealnie do stworzenia dopinanej do sukni peleryny. Maria odnalazła dwa srebrne, ozdobne guziki, które przyszyła do ramiączek sukni, które same w sobie stanowiły element ozdobny, ale także konieczny do odpowiedniego zamocowania odpinanej peleryny. Tę wycięła Maria tak długą, jak była nią sama sukienka i dla odmiany to w nią, znów skupiając się nie tylko na numerologicznych aspektach szycia, ale także tych estetycznych, wplotła pozostałe jej materiały z włókien włosów wili. Tym razem to srebrny wzór na błękitnym tle ozdabiał pelerynę, tworząc obraz kwietnej łąki, nad którą tańczyły motyle. Tworzenie tej kreacji zajęło jej dobre kilka dni, lecz gdy wszystko było gotowe, przypięła pelerynę guzikami do sukienki i odwiesiła ją na wieszak, chcąc przyjrzeć się w pełni swemu dziełu.
| wykonuję srebrno—błękitną suknię z odpinaną peleryną z tkaniny z włókien włosów wili i tkaniny z włókien włosów nimfy.
1) k100 na wykonanie sukni (ST85; +60 z krawiectwa)
2) +1k6 do tańca
3) +1k3 do kokieterii
4) -1k6 do odporności magicznej dla innych
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k6' : 4
--------------------------------
#3 'k3' : 3
--------------------------------
#4 'k6' : 6
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k6' : 4
--------------------------------
#3 'k3' : 3
--------------------------------
#4 'k6' : 6
Sukienka dla Celine prezentowała się naprawdę wyjątkowo, jednakże Maria miała dziś do dyspozycji jeszcze cztery rolki materiału. Celine pragnęła otrzymać jeszcze jeden woreczek ze skóry wsiąkiewki, nadesłała jej natomiast — zupełnie tak, jakby czytała jej w myślach, jedną skórę za dużo, do wykorzystania według własnego uznania. Od pierwszej nieudanej próby stworzenia sobie kaftanu ze skóry wsiąkiewki minęło już trochę czasu, w trakcie którego Maria uznała, że krój ten nie był chyba dla niej najwłaściwszy. Kwietniowe wydarzenia sprawiły, że coraz bardziej zwracała swą uwagę w kierunku peleryn; długich, niekrępujących ruchów i lekkich. Skóra wsiąkiewki nadawała się do ich stworzenia idealnie, będąc tkaniną delikatną, nienadającą się do ochrony przed obrażeniami, ale dając inny jej rodzaj — ochronę przed dojrzeniem. Miała Maria jeszcze trochę wolnego czasu, a skoro sukienka dla Celine wyszła jej tak pięknie, najlepszą dlań zapłatą będzie, gdy uda jej się wykorzystać podarowane przez przyjaciółkę materiały po to, by i sobie sprawić coś pożytecznego, coś, dzięki czemu dłużej będzie mogła zniknąć przed okiem złego.
Zależało jej na tym, by peleryna była długa — tak długa, by sięgała tylko milimetry nad powierzchnię butów, móc zapewnić całemu jej ciału przykrycie. Równie istotnym elementem miał być kaptur, którego nie miał wcześniej przygotowany kaftan. Przecież dopiero wtedy udałoby się jej schronić prawdziwie całą. Kaptur musiał być zatem głęboki, skrywać jej złote loki, a także na tyle wyprofilowany, by nie zsunąć się z głowy w nieodpowiednim momencie.
Ze względu na fakt, że skóra wsiąkiewki była materiałem bardzo delikatnym, Maria znaczyła sobie elementy do wycięcia drobnymi igiełkami, podobnie jak w przypadku szykowanej dla Celine sukienki. Gdy zakończyła ten proces, przeszła do cięcia, z uwzględnieniem kilku dodatkowych centymetrów po to, by końce materiału potraktować zakładką, w szczególności w miejscach, w których później wszyje guziki do zapięcia peleryny. Tak niepokaźny materiał musiał być traktowany ze zdwojoną uwagą młodej krawcowej, która przy pomocy magii liczb łączyła ze sobą poszczególne elementy tworzące szatę: część tułowia, dwa rękawy oraz kaptur. Cząstki magii unosiły się przez moment w powietrzu i pod wpływem magicznego rzemiosła łączyły się z tkaną przez dziewczynę peleryną, wnikając w zupełnie czarny, absorbujący cień materiał. Pozostawiwszy na moment szatę na stole, mogło się wydawać, że zamiast materiału, w blacie znajduje się po prostu intensywnie ciemna dziura, lecz było to wyłącznie mylne wrażenie, potwierdzające magiczne właściwości zdobytej przez nią tkaniny.
Maria cofnęła się na moment do swojego krawieckiego przybornika, wyciągając z niego sześć czarnych guzików. Te wszyła w wewnętrzną część peleryny tak, aby nie były one widoczne z zewnątrz. Miała ona nie zwracać na siebie uwagi w żadnym stopniu, a Maria obawiała się, że błyszczący lakier, którym zostały potraktowane, odbije blask jakiegoś zaklęcia, zdradzając jej pozycję. Tymczasem schowanie guziczków do środka dawało nie tylko spokój duszy i niewidoczność zapięcia, ale także sprawiały, że ciężej było pelerynę z Marii zrzucić.
Na sam koniec, po przymiarce i upewnieniu się, że peleryna na nią pasuje, a kaptur trzyma się na głowie naprawdę nieźle, Maria sięgnęła po swoje ulubione buty, by resztkami skór wsiąkiewek podszyć swoje ulubione buty — te, w których najczęściej wychodziła z domu, tak, aby faktycznie móc poruszać się jeszcze ciszej, jeszcze bardziej bezszelestnie.
Gdy i to udało się zrobić, odwiesiła swoją pelerynę na wieszak, obok sukienki Celine. Swojej peleryny nie mogła ozdobić żadnym haftem, chodziło przecież o to, by być niezauważoną. Za to Lovegood na pewno ucieszy się z olśniewającej kreacji. Takie już były — księżycem i ciemnym firmamentem nieba, na którego tle księżyc mógł świecić jeszcze mocniej.
Następnie zasiadła do ostatniej, krótkiej już robótki. Podręczna sakiewka ze skóry wsiąkiewki była idealnym sposobem na zapewnienie sobie prywatności, ponieważ otwierała się wyłącznie przed swoim właścicielem. Umocnienie w materiale tegoż właśnie przekonania — żeby nie dało dostępu do zawartości nikomu innemu niż temu, kto otrzymał sakiewkę w posiadanie — stało się główną misją przy tworzeniu tegoż specjalnego, ale naprawdę miłego przedmiotu. Okrągły wykrój przyszedł Marii z łatwością, podobnie jak zebranie materiału tak, by stworzyć z niego coś na wzór odwróconego lejka. Pasek ze skóry wsiąkiewki posłużył więc Marii za ściągacz, a gdy łączyła oba fragmenty materiałów, szeptała pod nosem numerologiczne kombinacje, ciągi liczb, które miały utrzymać właściwości materiału w efekcie końcowym, jak najdłużej. Ostatecznie, w wyniku starań przed Marią uformowała się intensywnie czarna sakiewka ze ściągnięciem na górze oraz dwoma frędzelkami, które Multon zaplotła w warkoczyki, dla zwiększenia ich trwałości.
| wykonuję czarną pelerynę i buty z trzech skór wsiąkiewek.
1) k100 na wykonanie (ST120; +60 z krawiectwa)
2) +4k10 do skradania
3) +1k3 do zwinności
4) +3k6 do efektów magii maskującej
a także sakiewkę z jednej skóry wsiąkiewki
5) k100 na wykonanie (ST40; +60 z krawiectwa)
Zależało jej na tym, by peleryna była długa — tak długa, by sięgała tylko milimetry nad powierzchnię butów, móc zapewnić całemu jej ciału przykrycie. Równie istotnym elementem miał być kaptur, którego nie miał wcześniej przygotowany kaftan. Przecież dopiero wtedy udałoby się jej schronić prawdziwie całą. Kaptur musiał być zatem głęboki, skrywać jej złote loki, a także na tyle wyprofilowany, by nie zsunąć się z głowy w nieodpowiednim momencie.
Ze względu na fakt, że skóra wsiąkiewki była materiałem bardzo delikatnym, Maria znaczyła sobie elementy do wycięcia drobnymi igiełkami, podobnie jak w przypadku szykowanej dla Celine sukienki. Gdy zakończyła ten proces, przeszła do cięcia, z uwzględnieniem kilku dodatkowych centymetrów po to, by końce materiału potraktować zakładką, w szczególności w miejscach, w których później wszyje guziki do zapięcia peleryny. Tak niepokaźny materiał musiał być traktowany ze zdwojoną uwagą młodej krawcowej, która przy pomocy magii liczb łączyła ze sobą poszczególne elementy tworzące szatę: część tułowia, dwa rękawy oraz kaptur. Cząstki magii unosiły się przez moment w powietrzu i pod wpływem magicznego rzemiosła łączyły się z tkaną przez dziewczynę peleryną, wnikając w zupełnie czarny, absorbujący cień materiał. Pozostawiwszy na moment szatę na stole, mogło się wydawać, że zamiast materiału, w blacie znajduje się po prostu intensywnie ciemna dziura, lecz było to wyłącznie mylne wrażenie, potwierdzające magiczne właściwości zdobytej przez nią tkaniny.
Maria cofnęła się na moment do swojego krawieckiego przybornika, wyciągając z niego sześć czarnych guzików. Te wszyła w wewnętrzną część peleryny tak, aby nie były one widoczne z zewnątrz. Miała ona nie zwracać na siebie uwagi w żadnym stopniu, a Maria obawiała się, że błyszczący lakier, którym zostały potraktowane, odbije blask jakiegoś zaklęcia, zdradzając jej pozycję. Tymczasem schowanie guziczków do środka dawało nie tylko spokój duszy i niewidoczność zapięcia, ale także sprawiały, że ciężej było pelerynę z Marii zrzucić.
Na sam koniec, po przymiarce i upewnieniu się, że peleryna na nią pasuje, a kaptur trzyma się na głowie naprawdę nieźle, Maria sięgnęła po swoje ulubione buty, by resztkami skór wsiąkiewek podszyć swoje ulubione buty — te, w których najczęściej wychodziła z domu, tak, aby faktycznie móc poruszać się jeszcze ciszej, jeszcze bardziej bezszelestnie.
Gdy i to udało się zrobić, odwiesiła swoją pelerynę na wieszak, obok sukienki Celine. Swojej peleryny nie mogła ozdobić żadnym haftem, chodziło przecież o to, by być niezauważoną. Za to Lovegood na pewno ucieszy się z olśniewającej kreacji. Takie już były — księżycem i ciemnym firmamentem nieba, na którego tle księżyc mógł świecić jeszcze mocniej.
Następnie zasiadła do ostatniej, krótkiej już robótki. Podręczna sakiewka ze skóry wsiąkiewki była idealnym sposobem na zapewnienie sobie prywatności, ponieważ otwierała się wyłącznie przed swoim właścicielem. Umocnienie w materiale tegoż właśnie przekonania — żeby nie dało dostępu do zawartości nikomu innemu niż temu, kto otrzymał sakiewkę w posiadanie — stało się główną misją przy tworzeniu tegoż specjalnego, ale naprawdę miłego przedmiotu. Okrągły wykrój przyszedł Marii z łatwością, podobnie jak zebranie materiału tak, by stworzyć z niego coś na wzór odwróconego lejka. Pasek ze skóry wsiąkiewki posłużył więc Marii za ściągacz, a gdy łączyła oba fragmenty materiałów, szeptała pod nosem numerologiczne kombinacje, ciągi liczb, które miały utrzymać właściwości materiału w efekcie końcowym, jak najdłużej. Ostatecznie, w wyniku starań przed Marią uformowała się intensywnie czarna sakiewka ze ściągnięciem na górze oraz dwoma frędzelkami, które Multon zaplotła w warkoczyki, dla zwiększenia ich trwałości.
| wykonuję czarną pelerynę i buty z trzech skór wsiąkiewek.
1) k100 na wykonanie (ST120; +60 z krawiectwa)
2) +4k10 do skradania
3) +1k3 do zwinności
4) +3k6 do efektów magii maskującej
a także sakiewkę z jednej skóry wsiąkiewki
5) k100 na wykonanie (ST40; +60 z krawiectwa)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k10' : 10, 5, 7, 5
--------------------------------
#3 'k3' : 1
--------------------------------
#4 'k6' : 1, 2, 4
--------------------------------
#5 'k100' : 65
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k10' : 10, 5, 7, 5
--------------------------------
#3 'k3' : 1
--------------------------------
#4 'k6' : 1, 2, 4
--------------------------------
#5 'k100' : 65
To było kilka naprawdę trudnych dni dla Marii, lecz nie zamieniłaby ich na inne. Podjęła ryzyko, chcąc rozwijać swoje umiejętności krawieckie i musiała przyznać, że naprawdę bardzo dobrze jej poszło. Sukienka dla Celine naprawdę olśniewała, peleryna, którą przyszykowała dla siebie, pasowała jak ulał, w dodatku sakiewka ze skóry wsiąkiewki prezentowała się naprawdę godnie — nawet z tymi warkoczykami ze ściągaczy. Miała nadzieję, że dwoje z przedmiotów, które trafią do Celine przypadną jej do gustu. Och, jak bardzo chciała zobaczyć przyjaciółkę strojną w suknię, która wyszła spod jej rąk! Może będzie miała na to okazję prędzej niż później?
Żeby tak się stało, musiała najpierw zadbać o to, by sukienka i sakiewka trafiły do przyjaciółki, nieważne gdzie się teraz znajdywała. Może dalej szukała swojego szczęścia i spokoju w Walii, a może już zakończyła przeprowadzkę do swego nowego brata? Maria miała nadzieję, że gdziekolwiek była — Gwiazdka będzie w stanie ją odnaleźć. Strach przed powracającą z nieotwartym listem sową, będącą wyraźnie równie zdezorientowaną brakiem adresatki listu, tak jak działo się to kilka miesięcy wcześniej, był w Marii silny, lecz nie mogła przecież tak po prostu zakładać najgorszego. Jej Celine, jej krucha, drobna, dobra Celine była przecież w dobrych rękach. A nawet, gdyby nagle zniknęła z powierzchni ziemi bez słowa, Maria obiecała jej, że nigdy jej nie zostawi. Pójdzie jej śladem, dotrze na sam kraniec ziemi, byleby ją odnaleźć. Bliźniacze dusze nie mogły przecież żyć długo bez siebie.
Maria posprzątała stół, na którym odbywało się szycie, zbierając resztki i ścinki; chyba bardziej z przyzwyczajenia niż dla konkretnego powodu. Może kiedyś te materiały przydadzą się jeszcze, jako maleńkie dodatki do kolejnych kreacji? A może rozpruje je zupełnie i zrobi z nich kiedyś śliczną wstążkę do włosów dla półwili? Tego jeszcze nie wiedziała, ale nie mogła znieść myśli, by wyrzucać nawet najmniejszy skrawek tak dobrego materiału.
Wreszcie zasiadła do stolika, wraz z pergaminem i piórem namoczonym w atramencie. List do przyjaciółki pisał się sam, zupełnie tak, jak zazwyczaj, ale naznaczony był ekscytacją i niepewnością — och, jak bardzo chciałaby wręczyć te rzeczy Celine osobiście, móc dojrzeć zachwyt rozkwitający na jej twarzy! Ale robiło się już późno, a następnego dnia miała zjawić się w rezerwacie skoro świt. Spakowała ostrożnie sukienkę oraz sakiewkę, po czym podarowała list Gwiazdce, obserwując, jak ta wylatuje z paczką na poszukiwania półwili.
| Przekazuję Celine sukienkę z tkaniny z włókien włosów wili i tkaniny z włókien włosów nimfy oraz sakiewkę ze skóry wsiąkiewki.
z/t[bylobrzydkobedzieladnie]
Żeby tak się stało, musiała najpierw zadbać o to, by sukienka i sakiewka trafiły do przyjaciółki, nieważne gdzie się teraz znajdywała. Może dalej szukała swojego szczęścia i spokoju w Walii, a może już zakończyła przeprowadzkę do swego nowego brata? Maria miała nadzieję, że gdziekolwiek była — Gwiazdka będzie w stanie ją odnaleźć. Strach przed powracającą z nieotwartym listem sową, będącą wyraźnie równie zdezorientowaną brakiem adresatki listu, tak jak działo się to kilka miesięcy wcześniej, był w Marii silny, lecz nie mogła przecież tak po prostu zakładać najgorszego. Jej Celine, jej krucha, drobna, dobra Celine była przecież w dobrych rękach. A nawet, gdyby nagle zniknęła z powierzchni ziemi bez słowa, Maria obiecała jej, że nigdy jej nie zostawi. Pójdzie jej śladem, dotrze na sam kraniec ziemi, byleby ją odnaleźć. Bliźniacze dusze nie mogły przecież żyć długo bez siebie.
Maria posprzątała stół, na którym odbywało się szycie, zbierając resztki i ścinki; chyba bardziej z przyzwyczajenia niż dla konkretnego powodu. Może kiedyś te materiały przydadzą się jeszcze, jako maleńkie dodatki do kolejnych kreacji? A może rozpruje je zupełnie i zrobi z nich kiedyś śliczną wstążkę do włosów dla półwili? Tego jeszcze nie wiedziała, ale nie mogła znieść myśli, by wyrzucać nawet najmniejszy skrawek tak dobrego materiału.
Wreszcie zasiadła do stolika, wraz z pergaminem i piórem namoczonym w atramencie. List do przyjaciółki pisał się sam, zupełnie tak, jak zazwyczaj, ale naznaczony był ekscytacją i niepewnością — och, jak bardzo chciałaby wręczyć te rzeczy Celine osobiście, móc dojrzeć zachwyt rozkwitający na jej twarzy! Ale robiło się już późno, a następnego dnia miała zjawić się w rezerwacie skoro świt. Spakowała ostrożnie sukienkę oraz sakiewkę, po czym podarowała list Gwiazdce, obserwując, jak ta wylatuje z paczką na poszukiwania półwili.
| Przekazuję Celine sukienkę z tkaniny z włókien włosów wili i tkaniny z włókien włosów nimfy oraz sakiewkę ze skóry wsiąkiewki.
z/t[bylobrzydkobedzieladnie]
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
30 V 1958
To cud sam w sobie, że udało jej się w ogóle gdzieś dostać futro demimoza. Po prawdzie nie stałoby się to w ogóle, gdyby nie roztrzepanie pani zajmującej się sprzedażą magicznych materiałów. Maria uśmiechała się pod nosem, wspominając scenę, którą zastała już niemal tydzień temu. Starsza pani nerwowo obchodziła swoje stoisko, a z każdym okrążeniem bledła coraz bardziej i wydawała się jeszcze bardziej przestraszona. Maria mogłaby nie zwrócić na nią uwagi, gdyby nie to, że samo stoisko znajdowało się bardzo blisko rogu hali targowej, a to właśnie przy granicach targowisk najbardziej lubiła spacerować. Im mniej ludzi, tym swobodniej się czuła, a i towary zdarzały się być tańsze, bo większość ludzi kierowała się do centrum, do najbardziej obleganych (a przez to w zbiorowej świadomości uznanych też za najlepszych) handlarzy. Starsza pani wreszcie zaczęła płakać, oznajmiając, że zgubiła gdzieś woreczek z wsiąkiewki, do którego odkładała cały dzisiejszy utarg i że jeżeli go nie znajdzie, mąż niewątpliwie ją zbije. W takiej sytuacji Maria nie mogła przecież odmówić, a po kilku minutach nerwowych poszukiwań stuknęła delikatnie nogą o coś, czego obok być nie powinno. Znajomy szczęk monet zaalarmował szukające, Maria zmarszczyła lekko nosek, po czym kucnęła niedaleko tegoż miejsca i po omacku odnalazła coś, co na pewno nie było tekstury podłogi. Chwyciła to w dwa palce, uniosła, przedstawiając światu ukrytą pod futrem demimoza sakiewkę.
W podzięce za uratowanie pełnego dnia utargu starsza pani podarowała Marii futro, nad którym opiekująca się jednorożcami i dorabiająca krawiectwem dziewczyna zamierzała dziś popracować.
Rozłożywszy materiał na kuchennym stole, przesunęła dłonią po miękkim, szarawym futrze. Nie wszystkie demimozy miały równy kolor futra — niektóre z nich cechowały się bielą, inne były lekko przybrudzone szarością, ale nie miało to ostatecznie wpływu na ich magiczną moc. Ta była zresztą szczególna, ponieważ gdy Maria uniosła lekko futro z blatu i włożyła pod nie dłoń, zrobiło się przezroczyste, lecz ukryło obecność dłoni Multon pod sobą. Gdy spoglądało się na tkaninę z góry, można było za to obserwować drewno kuchennego stołu.
Maria sięgnęła po swą ulubioną igłę, lecz nie przystąpiła od razu do zszywania fragmentów materiału. Najpierw wsunęła ją sobie między wargi, ostrą stroną na zewnątrz i chwyciła w zęby, tak samo jak jej ojciec chwytał kiedyś wykałaczkę. Podsunęła sobie krzesło do stołu i wspięła się na nie, opierając się kolanami na siedzeniu, zaś łokciami na stole. Tak przystąpiła do pracy, rozpoczynając od dokładnego zmierzenia futra i obliczenia, jak maksymalnie wysoki musiałby być człowiek, który mógłby jej z powodzeniem użyć. Numerologia pomagała w takich chwilach szczególnie, wystarczyło tylko kilka chwil, aby Maria stwierdziła z całą pewnością, że pomieści pod sobą nawet wysokiego mężczyznę.
Mogła zatem ze spokojnym sumieniem przejść do tworzenia zakładek. Musiały one zostać zrobione tak, aby jak najmniej rzucały się w oczy i jak najbardziej pasowały do nawet gładkich powierzchni. Magia futra demimoza i iluzje optyczne miały być głównym sprzymierzeńcem przy jej noszeniu, dlatego Maria musiała skupić się szczególnie, aby peleryna jak najbardziej zlewała się z otoczeniem, niezależnie od tego, jakie ono by nie było. Dopiero po tym zabiegu wysunęła ostrożnie igłę z ust, w pełnym skupieniu łącząc futro cząsteczkami magii, skupiając tę własną, krawiecką z tą, która płynęła niegdyś w żyłach magicznego stworzenia, a teraz pozostała w jego futrze. Ostrożnie ułożyła materiał ponownie na blacie, sięgając po szczotkę leżącą niedaleko. Musiała dokładnie wyczesać futro ze wszystkich pozostałości po wcześniejszej właścicielce, każdej cząsteczki brudu, która mogła zaplątać się pomiędzy włókna. Dopiero po tym mogła być pewna, że zrobiła wszystko, co w swojej mocy, aby spod jej ręki (spod ręki Marysi Multon!) wyszła pierwsza prawdziwa peleryna niewidka.
| wykonuję pelerynę z jednego futra demimoza
k100 na wykonanie (ST65; +60 z krawiectwa)
z/t chyba że k1
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
15 VI 1958
Dwie białe bale wełny dwurożca spoglądały na nią wyczekująco już od jakiegoś czasu. Dokładniej od połowy maja, gdy po tygodniach od niefortunnego treningu z Elvirą, w którego trakcie stała się dziwną formą hybrydy pomiędzy króliczkiem i gęsią, poszukiwała tego właśnie materiału, aby stworzyć sobie z niego szatę poniekąd wyjściową, ale zakładaną z przezorności wyłącznie na spotkania z Elvirą właśnie. Kuzynka chwaliła się swoimi umiejętnościami w zakresie transmutacji, podsuwając Marii szereg myśli o tym, do czego byłaby naprawdę zdolna, gdyby tylko się przyłożyła. W jakie jeszcze zwierzę mogłaby ją zmienić? W kaczkę? Nie, to za blisko gęsi. W trzmiela? Muchę? Papugę? Żabę? Na samą myśl o takiej możliwości Marię przechodził silny dreszcz, zaciskała mocno powieki i pragnęła obronić się przed taką możliwością na wszystkie sposoby, które były jej znane.
Krawiectwo przychodziło z pomocą zaskakująco często.
Rozłożyła sobie obie bale na stole, rozpoczynając od ułożenia i przymocowania na nich przygotowanych wcześniej wykrojów. Znów szyła dla siebie, także nie potrzebowała dodatkowego czasu, aby przygotować nowe proporcje szaty. Pragnęła jednak stworzyć dziś szatę bardziej elegancką od jej zwyczajnych strojów. Elvirze — z tego, co zdążyła zauważyć Maria — bardzo zależało na eleganckim prowadzeniu się, dlatego pojawiająca się w jej towarzystwie Maria powinna prezentować się tak, aby nie słuchać ciągłych narzekań kuzynki na to, że powinna zmienić strój. Wełna dwurożca była na całe szczęście uznawana za elegancką i schludną, a biel materiału dodatkowo podkreślał ten atut. Dziewczyna przypinała wykroje do materiału przy pomocy malutkich igiełek, a następnie poczęła wycinać odpowiednie części materiału.
Gdy miała już podstawowy wykrój, swego rodzaju fundament szaty, nawlekła nitkę na igłę i skupiła się, próbując przy pomocy numerologii obliczyć odpowiednią liczbę splotów oraz ściegów, która powinna połączyć fragmenty różnych skór tak, aby wzmocnić ich podstawowe właściwości. Po tym przystąpiła do zszycia zaszewek na tyle szaty, przy pomocy białej, niewyróżniającej się nitki. W następnej kolejności przyszyła rękawy — delikatnie rozszerzające się ku dołowi — do części bocznej szaty. Dzięki temu mogła zająć się szwem rękawów, mocnym i długim, jak mocny i stały w formie był dwurożec.
Miała ochotę spróbować czegoś nowego, wszak nie rozwija się wyłącznie ten, kto nic nie robił. Dlatego też, mając gotową górę szaty, postanowiła zrobić plisy w części dolnej. Zauważyła, że te dodawały jej figurze lekkości, cudownie poruszały się razem z nią i sprawiały wrażenie, że jest nieco wyższa (przy naturalnie wysokiej Elvirze chyba poczynała mieć drobne kompleksy). Dbała o to, by plisowany materiał był równo ułożony, a każda plisa zamknięta. Zależało jej na tym, aby plisy zamaskowały także jeden ze szwów, dodając kreacji specjalnego efektu, widocznego tylko dla wprawnych oczu krawcowych i krawców. Oczywiście plisy zostały także sfastygowane, co zapewniło ich odpowiednie układanie na sylwetce.
Kolejne obliczenia przyszły w momencie, w którym zszywała część górną szaty z dolną. Potrzebowała innej częstotliwości, której wynik schowa za drobną zakładką, ulokowaną na talii.
| wykonuję szatę z dwóch białych wełn dwurożca (ST80, +60 z krawiectwa)
1) k100 na wykonanie
2) 1k6+2 na podwyższenie ST zaklęć zamieniające czarodzieja w zwierzę
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k6' : 6
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k6' : 6
Miała jeszcze jedną rzecz do przygotowania, chociaż poprawne byłoby stwierdzenie, że były to jednak rzeczy dwie. Jednakże z racji tego, że z samego zamysłu miały być to rzeczy bliźniacze, praca nad nimi mogła trwać równolegle, a i efekty powinny być w obu przypadkach takie same. Zakupione w trakcie wizyty na targu w Dolinie Godryka materiały oraz ciche popiskiwania puszków pigmejskich — Łuny i Iskierki — skutecznie przypominały o tym, że powinna wziąć się do pracy.
Posiadała już stosowne wykroje fartuszków kuchennych. Te były przecież jednymi z najchętniej kupowanymi przez kobiety częściami ubioru. Szczególnie potrzebne w kuchni, przydawały się także poza nią, na przykład w ogrodzie. Te, które miały wyjść spod rąk Marii tego właśnie dnia, miały być jednak szczególne. Maria pragnęła bowiem uczynić z nich nie tylko coś praktycznego, ale przede wszystkim pięknego, spełniającego nową, dodatkową funkcję. Wszak ileż to gospodyń domowych posiadało niewyrośnięte do końca puszki pigmejskie, którymi miały się zająć?
Na całe szczęście szyła już wcześniej zarówno dla siebie, jak i dla przyjaciółki, w pamięci zachowując odpowiednie wymiary, którymi powinna operować. Pracę rozpoczęła od złożenia obu tkanin na pół — zarówno tej błękitnej w chmurki, jak i drugiej, zielonej w słoneczniki. W pierwszej kolejności z obu tkanin wycięła długie fragmenty, które posłużą jej za falbanki. Spięła szpilkami dwie części falbany, po czym zaczęła zszywać je ze sobą. Początkowo użyła do tego zwykłego szwu, później przechodząc w szew zygzakowy. Po tym obróciła materiał tak, aby znajdował się na prawej stronie i przeszyła go jeszcze raz. Następnie przyszła kolej na zgięcie dolnego fragmentu falbany. Został on ponownie zabezpieczony szpilkami, aby wspomóc Marię w jej zszywaniu. Odstawiła na moment falbany, przechodząc do wycinania spódnic fartuszków. Były one konieczne do ponownego zmierzenia falban i sprawdzenia, czy mają one odpowiednią długość. Po przefastrygowaniu materiału Maria ostrożnie, choć pewnie ściągnęła szew, co spowodowało zmarszczeniem się falbanki tak, jak sobie tego zażyczyła.
Po upewnieniu się, że falbany nie zgięły się w złą stronę, nożyczkami obcięła poszarpane nitki i szwem zygzakowym zabezpieczyła końcówki tkaniny. Spódnice fartuszków zostały przez nią zagięte w siedem kontrafałd (Maria wierzyła bowiem, że liczba siedem, zgodnie z podstawowymi prawidłami numerologii musiała nieść w sobie szczęście, tak dla noszących fartuszek dziewcząt, jak i dla ich podopiecznych). Ponownie przeszywała wzdłuż krawędzi spódnicy fartucha, jednocześnie wyciągając szpilki wbite przez nią poziomo. Te pionowe pozostać jeszcze miały na swoim miejscu, przynajmniej przez jakiś czas.
Po wycięciu fragmentu, który stanowić miał lamówkę, zagięła krańce do środka i przeszła do zaprasowywania tegoż fragmentu do uzyskania szerokiego pasma. Następnie wycięła fragment materiału, który stanowić miał górę fartucha i połączyła go szpilkami z wcześniej przygotowaną lamówką. Pozostało tylko powtórzyć ten proces, choć na mniejszą skalę — potrzebowała sporej kieszeni pośrodku górnej części fartucha, takiej, która pomieściłaby w środku puszki pigmejskie, a i ona musiała zostać obszyta lamówką. Szpilkami przypięła następnie kieszonkę do górnej części fartuszka, oraz tę górną do spódnicy z falbanami. Z jedną szpilką trzymaną między zębami, w pełni skupienia przeszyła wszystkie fragmenty wymienionych wcześniej materiałów.
Ostatnim krokiem było stworzenie paska, którym ściągać będą fartuszek do właściwego rozmiaru. Dwa wąskie fragmenty zostały przez nią ucięte tak, aby końce znajdowały się pod skosem. Materiał, który stworzył troczki, posłużył jeszcze Marii do przygotowania dwóch szlufek, które pomogą dodatkowo z odpowienim związaniem fartuszka.
Powstałe fartuszki różniły się od siebie tak bardzo, jak Celine różniła się od Marii. Jedno prezentowało niebo, słoneczne, letnie, z białymi obłokami chmur, drugie przypominało kwitnące pole słoneczników, czekających tylko i wyglądających za słońcem, które gładzić je miało w żółte płatki. Gdyby Maria miała wybierać, sama nazwałaby się stworzeniem powietrznym — wszak uwielbiała latanie, wśród niebios czuła się najlepiej na całym świecie. Celine zaś kojarzyła jej się z ziemią, ze sceną, na której tańczyła i czarowała swoich widzów. W puszkowo—fartuszkowej metaforze wymieniły się jednak miejscami, a może podarowały sobie przypadkiem tą część siebie, której najbardziej potrzebowała druga?
Maria założyła swój fartuszek od razu, wiążąc go mocno na plecach. Ostrożnie ujęła dwie maleńkie jeszcze kuleczki — Iskierka wysunęła języczek, by polizać ją po ręce, ale zaraz trafiła do kieszonki. Niedługo później ten sam los spotkał Łunę. Fartuszek Celiny został przez Marię starannie złożony i opakowany, a następnie zmniejszony zaklęciem.
— Reducio — nie było jednak tajemnicą, że z jakiegoś powodu transmutacja zupełnie nie chciała współpracować z Marią. Nie zdziwiło jej więc to, że za pierwszym machnięciem różdżki nic się nie stało. — Reducio — tym razem powtórzone zaklęcie przyniosło efekt, a paczka zmniejszyła się na tyle, że Marii pozostało tylko skreślić krótki list, a następnie podarować go wraz z paczką oczekującej jej Gwiazdce.
Gdy ta wzbiła się wreszcie do lotu, odprawiona została przez pozostałych mieszkańców Okruszka. Chociaż tylko dwoje z nich nie spało, Łuna odpłynęła w międzyczasie do krainy puszkowych snów.
| z/t
Posiadała już stosowne wykroje fartuszków kuchennych. Te były przecież jednymi z najchętniej kupowanymi przez kobiety częściami ubioru. Szczególnie potrzebne w kuchni, przydawały się także poza nią, na przykład w ogrodzie. Te, które miały wyjść spod rąk Marii tego właśnie dnia, miały być jednak szczególne. Maria pragnęła bowiem uczynić z nich nie tylko coś praktycznego, ale przede wszystkim pięknego, spełniającego nową, dodatkową funkcję. Wszak ileż to gospodyń domowych posiadało niewyrośnięte do końca puszki pigmejskie, którymi miały się zająć?
Na całe szczęście szyła już wcześniej zarówno dla siebie, jak i dla przyjaciółki, w pamięci zachowując odpowiednie wymiary, którymi powinna operować. Pracę rozpoczęła od złożenia obu tkanin na pół — zarówno tej błękitnej w chmurki, jak i drugiej, zielonej w słoneczniki. W pierwszej kolejności z obu tkanin wycięła długie fragmenty, które posłużą jej za falbanki. Spięła szpilkami dwie części falbany, po czym zaczęła zszywać je ze sobą. Początkowo użyła do tego zwykłego szwu, później przechodząc w szew zygzakowy. Po tym obróciła materiał tak, aby znajdował się na prawej stronie i przeszyła go jeszcze raz. Następnie przyszła kolej na zgięcie dolnego fragmentu falbany. Został on ponownie zabezpieczony szpilkami, aby wspomóc Marię w jej zszywaniu. Odstawiła na moment falbany, przechodząc do wycinania spódnic fartuszków. Były one konieczne do ponownego zmierzenia falban i sprawdzenia, czy mają one odpowiednią długość. Po przefastrygowaniu materiału Maria ostrożnie, choć pewnie ściągnęła szew, co spowodowało zmarszczeniem się falbanki tak, jak sobie tego zażyczyła.
Po upewnieniu się, że falbany nie zgięły się w złą stronę, nożyczkami obcięła poszarpane nitki i szwem zygzakowym zabezpieczyła końcówki tkaniny. Spódnice fartuszków zostały przez nią zagięte w siedem kontrafałd (Maria wierzyła bowiem, że liczba siedem, zgodnie z podstawowymi prawidłami numerologii musiała nieść w sobie szczęście, tak dla noszących fartuszek dziewcząt, jak i dla ich podopiecznych). Ponownie przeszywała wzdłuż krawędzi spódnicy fartucha, jednocześnie wyciągając szpilki wbite przez nią poziomo. Te pionowe pozostać jeszcze miały na swoim miejscu, przynajmniej przez jakiś czas.
Po wycięciu fragmentu, który stanowić miał lamówkę, zagięła krańce do środka i przeszła do zaprasowywania tegoż fragmentu do uzyskania szerokiego pasma. Następnie wycięła fragment materiału, który stanowić miał górę fartucha i połączyła go szpilkami z wcześniej przygotowaną lamówką. Pozostało tylko powtórzyć ten proces, choć na mniejszą skalę — potrzebowała sporej kieszeni pośrodku górnej części fartucha, takiej, która pomieściłaby w środku puszki pigmejskie, a i ona musiała zostać obszyta lamówką. Szpilkami przypięła następnie kieszonkę do górnej części fartuszka, oraz tę górną do spódnicy z falbanami. Z jedną szpilką trzymaną między zębami, w pełni skupienia przeszyła wszystkie fragmenty wymienionych wcześniej materiałów.
Ostatnim krokiem było stworzenie paska, którym ściągać będą fartuszek do właściwego rozmiaru. Dwa wąskie fragmenty zostały przez nią ucięte tak, aby końce znajdowały się pod skosem. Materiał, który stworzył troczki, posłużył jeszcze Marii do przygotowania dwóch szlufek, które pomogą dodatkowo z odpowienim związaniem fartuszka.
Powstałe fartuszki różniły się od siebie tak bardzo, jak Celine różniła się od Marii. Jedno prezentowało niebo, słoneczne, letnie, z białymi obłokami chmur, drugie przypominało kwitnące pole słoneczników, czekających tylko i wyglądających za słońcem, które gładzić je miało w żółte płatki. Gdyby Maria miała wybierać, sama nazwałaby się stworzeniem powietrznym — wszak uwielbiała latanie, wśród niebios czuła się najlepiej na całym świecie. Celine zaś kojarzyła jej się z ziemią, ze sceną, na której tańczyła i czarowała swoich widzów. W puszkowo—fartuszkowej metaforze wymieniły się jednak miejscami, a może podarowały sobie przypadkiem tą część siebie, której najbardziej potrzebowała druga?
Maria założyła swój fartuszek od razu, wiążąc go mocno na plecach. Ostrożnie ujęła dwie maleńkie jeszcze kuleczki — Iskierka wysunęła języczek, by polizać ją po ręce, ale zaraz trafiła do kieszonki. Niedługo później ten sam los spotkał Łunę. Fartuszek Celiny został przez Marię starannie złożony i opakowany, a następnie zmniejszony zaklęciem.
— Reducio — nie było jednak tajemnicą, że z jakiegoś powodu transmutacja zupełnie nie chciała współpracować z Marią. Nie zdziwiło jej więc to, że za pierwszym machnięciem różdżki nic się nie stało. — Reducio — tym razem powtórzone zaklęcie przyniosło efekt, a paczka zmniejszyła się na tyle, że Marii pozostało tylko skreślić krótki list, a następnie podarować go wraz z paczką oczekującej jej Gwiazdce.
Gdy ta wzbiła się wreszcie do lotu, odprawiona została przez pozostałych mieszkańców Okruszka. Chociaż tylko dwoje z nich nie spało, Łuna odpłynęła w międzyczasie do krainy puszkowych snów.
| z/t
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchniojadalnia
Szybka odpowiedź