Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy
Skrzydło zachodnie
Jak wiele było podobnych w Anglii? Nie mógł pomóc każdej sierocie, przecież o tym wiedział. A jednak jakiś żal się w nim obudził - czy w kobiecie u jego boku również? Pamiętał w końcu życzenie, które zapisała na pergaminie. Dbała bardziej o swoje dobro niż swoich dzieci? Byłoby to całkiem naturalnym, w końcu to ona była matką.
Zaraz jednak dostrzegł, że coś nie było w porządku. Poczuł olej lniany, poczuł gumę arabską, te zapachy go nie uderzyły w poprzednich iluzjach tak jak zrobiły to teraz. W końcu poczuł również terpentynę, choć nie tak silną jakby już stojącą przez długi czas otwartą na stoliku. Może zapach gdzieś zanikł? Może wymieszał się z zapachem świeżo wyłożonej na palecie farby?
Może to były pociągnięcia farby? Wydawało mu się, że ta została dużo grubiej nałożona, tworząc teksturę. Pamiętał, kiedy czekali tygodniami na wyschnięcie jednego z obrazu, właśnie przez nieodpowiednie nałożenie farby - tekstura i wypukłości, dopasowanie barw i nawet smugi sugerujące kierunek pędzla. Rozpoznałby wszędzie obrazy, zaraz zaczynając odszukiwać w pamięci czy kiedykolwiek pomógł jej sprzedać obraz tutaj. W końcu na terenie Anglii wspierał jej wystawy, wspierał jej niewielkie grono klientów, ale nie mógł przypomnieć sobie czy kiedykolwiek dotarły one do pałacu zimowego.
Zaraz jednak znieruchomiał, słysząc jej delikatny głos angielskim z domieszką obcego akcentu. Nie była to kobieta, z którą...
Wbił w nią spojrzenie. We Freyę znajdującą się tuż przed nim, nie żywą, a jakby nie malowaną. Była czymś pomiędzy? Była tutaj bardziej żywa niż kiedy nawiedzała jako duch - a jednak jeszcze bardziej odrealniona niż to mogło być. Było w niej coś... coś...
Innego. Wydawała się być inna niż była za życia, choć jej dotyk był identyczny do tego, czego pamiętał - zaraz objął ją i bez zawahania odwzajemnił ten słodki pocałunek. Uśmiechnął się, spoglądając w jej jasne oczy. Była piękna, była jego pierwszą muzą, kiedy odkrywał dopiero świat sztuki - zakochiwał się w nim i w niej, obserwując jej poczynania i pociągnięcia pędzlem. Obserwował jak odkrywała piękno w Londynie, na jego ulicach. Tam, gdzie on nie spoglądał - gdzie nawet nie przyszło mu do głowy, aby spojrzeć. Zawsze spoglądała na świat w tak zupełnie inny sposób, jednocześnie tak fascynujący. Była obca i tak znajoma ponownie, ale nie była idealna. Pamiętał przecież, dlaczego wtedy musiał podjąć właściwą decyzję - dlaczego musiał to zrobić.
A jednak tu i teraz w jego ramionach była zupełnie inna niż chciał. Wszystko zdawało się być jednocześnie tak kusząco - mógłby tutaj zostać, przy niej już na zawsze. Wiedział, że żyła - że mogło to być możliwe, aby ją ożywić wewnątrz obrazu. Wiedział? Nie chciał przyjąć innej wieści - że mógłby nie móc jej wskrzesić w obrazie tak innym od rzeczywistości.
- Zostanę - powiedział gładko, nawet nie wiedząc, że ponownie skłamał. Przesunął wzrokiem po kwiatach i wzgórzach, po chmurach w kolorach lilii i błękitów, po trawie która posiadała zbyt wiele karminy w sobie i po drzewach zmieszanych z ultramaryną i ochrą. Te barwy były tak bardzo jej, że trudno było uznać to za przypadek. A jednak te płomienie nie pasowały - nigdy nie używała tych odcieni do malowania Pokątnej. Uwielbiała tę ulicę - ale nadawała jej inne odcienie. Dodałaby quinacridonu z odrobinę ultramaryny, dopełniłaby to kadmową czerwienią, aby nadać ciężkości w odpowiednim momencie. Domieszałaby kadmu do ultramaryny, aby odpowiednio dodać cienia - biel, ale i błękit cerulean, wszystko zdawałoby się początkowo nie pasować do siebie, jednak...
- Namaluj - poprosił zaraz z uśmiechem. - Jezioro Røssvatnet, o którym mi opowiadałaś... - poprosił, układając dłonie na jej pasie i stanowczo odsuwając.
Było to realne, piękne i kuszące - ale było cudzą iluzją. Kto mógłby wiedzieć o tym poza nim? Czy był to jakiś nieśmieszny żart? Czy to był sposób, w jaki juz pośmiertnie chciała z niego zadrwić? Nie mogło jej tutaj być, w pałacu zimowym. A może? Może nie była tak niewinna jak mogło się czasem zdawać - może utkała fragmenty siebie w swoich obrazach, choć nigdy nie podejrzewałby jej o podobne umiejętności. Mogłaby to stworzyć? Byłaby w stanie..?
Nie mógł pozwolić sobie na zatracenie się w cudzej iluzji. To było niebezpieczne, zbyt niebezpieczne. Nie miał nad tym kontroli. Mieli rozwiązać cudze problemy w tych obrazach - naprawić dziwny bieg.
Co jeśli byli obserwowani w nieśmiesznym żarcie? Co jeśli ktoś wiedział o jej pochodzeniu? Czy to był test..? Powinien pozwolić jej spłonąć w tym miejscu, a może ugasić pożar na zewnątrz?
Londyn stał w płomieniach. Była to iluzja, z którą powinien sobie poradzić...
Zacisnął dłoń na swojej różdżce, a kiedy tylko Freya odwróciła się, aby rozpocząć pracę nad tym, czego sobie zażyczył, zawahał się jeszcze przez moment. Czy podobna iluzja była w zasięgu jego dłoni? Jego umiejętności? Mógłby tutaj pozostać lub zdobyć ten obraz. Mógłby zatracić się tutaj, nie spoglądając na nic dookoła.
A jednak dźwięk krzyków i ognia był coraz bardziej przytłaczający to, co działo się tutaj. Zaczynała nucić, zawsze lubiła nucić, kiedy oddawała się malowaniu.
Jeszcze przez moment spoglądał na to jak była idealna. Dlaczego nie mogła być taka wtedy? Zanim to wszystko się zaczęło - była zbudowana na kłamstwach. Ona, ich relacja. Czuł jak budziła się w nim frustracja. Ktoś szydził z jego umiejętności stworzenia obrazu, w którym ona mogłaby ożyć? A może z niej? Z nich? Może z jej obrazów - a może z faktu, że kiedyś ją kochał?
- Tutaj, za oknem - nakazał wręcz, odsuwając się od niej. Te płomienie... - Pozbądź się tych płomieni, wiem, że potrafisz. Potrafisz, prawda? - dodał zaraz, nachylając się do szyi swojej żony. Do jej wyobrażenia? Czy to była kolejna zabawa iluzji? Wiedział, że była tylko iluzją, nawet jeśli aż nadto prawdziwą...
Ucałował jej kark.
- Nie tak malowałaś Pokątną... - szepnął jej do ucha, odsuwając się i ruszając do stolika przy sztaludze, na które znajdywała się paleta i pędzle. Zaraz je złapał, przynosząc do kobiety. Ona była o wiele zdolniejszą malarką, uwielbiał podziwiać ją przy pracy...
To była słabość. Wiedział o tym, ale im bardziej był przekonany, że ta iluzja była próbą wyśmiania go, tym bardziej się irytował. Ona nie była jego. Freya, którą tutaj widział była idealna, ale nie była jego. To nie on stworzył ten obraz, nie on ożywił w nim iluzję. Nie należała do niego, była obca - była cudzym wyobrażeniem.
Po tym ruszył po stołek dla niej, stawiając go przy oknie. Posadził ją na nim, pozwalając by nabrała na pierwszy pędzel odrobiny farby - zmieszanego z kadmowej czerwieni i błękitu pruskiego fioletu, który zaraz zaczął pojawiać się na płomieniach buchających za oknem, jakby wszystko gasząc. Ułożył dłoń na jej ramieniu, obserwując powoli jej pociągnięcia pędzlem - to jak farba przykrywała warstwy, jakby zmuszając ogień do poddania. Nie musiał tutaj nic robić, poza cieszeniem się tym widokiem. Choć im dłużej się nim cieszył, tym bardziej czuł złość, że ta iluzja nie była jego.
Zacisnął mocniej palce na jej ramieniu, drugą ręką sięgając do różdżki i jednym ruchem gasząc to co płonęło, nie chcąc musieć dłużej znosić jej obecności. Czuł frustrację. Im dłużej ją obserwował, tym bardziej tęsknił za tym, co nie było fizyczne i realne - co miał tutaj i teraz, ale nie potrafił się tym cieszyć. To nie było tym, czego chciał. To, gdzie znajdywał się teraz było zwykłym szyderstwem.
- Deirdre? - zapytał, przypominając sobie dopiero po chwili, że nie pojawił się w tej iluzji w towarzystwie Freyi, a właśnie madame Mericourt. Czy potrzebowała jego pomocy w iluzji, w której się znaleźli?
| 65 i rzucam na kolejny obraz
Never see the truth, that final breakthrough
'k10' : 10
“Panny z Awinionu” były jej obce, Evandra zupełnie nie potrafiła dopasować nazwy do obrazu, jednak w przypadku Wenus skojarzenie przyszło natychmiast. Do podobnych porównań zdążyła przywyknąć, choćby obserwując własne odbicie w lustrze, tyle że nie codziennie taki komentarz słyszała z ust mieszkańców obrazów.
- W Londynie - odparła wymijająco lordowi Rosier, do niewygodnych szczegółów nie chcąc się mimo wszystko przyznawać. A może powinna była wspomnieć o Francji lub Austrii? Londyn był miejscem łatwym do przeszukania, liczących się miejsc grających podobną muzykę nie było wiele, tylko czy Tristan zadałby sobie trud, by takie informacje sprawdzać? Jak prędko wywnioskuje, że pamiętna potańcówka miała miejsce w przeddzień zleconej przez Czarnego Pana misji, kiedy to prastare demony wniknęły do dusz podejmujących się zadania śmiałków. Przeddzień nieuchronnie ściągającej na ród Lestrange tragedii, zdrady Francisa.
- Doprawdy? - Jasne brwi kobiety powędrowały ku górze, dziwiąc się że Tristan miał okazję nie tylko bywać w Piórku Feniksa, ale i na tyle uznał je za warte uwagi, by o nim wspomnieć. Nie był to pierwszy raz, gdy słyszała nazwę powstałego w Londynie klubu, lecz serce zabiło jej szybciej na samą myśl, iż udać się tam mogą razem. - Wobec tego postanowione.
Zgadzała się z przeświadczeniem o pustce rzemiosła opartego na odtwórstwie. Tylko finezja uratować ich mogła od nudy, uśmiech gościł wciąż na twarzy Evandry, mogąc wreszcie poczuć się jak na weselnej zabawie - beztrosko. Rzucone zaklęcie naciągać zaczęło rzeczywistość, nadając otoczeniu kształtów bliższych ich gustom, znajomym i bezpiecznym. Czy tak naprawdę było lepiej?, zakiełkowało zwątpienie, kiedy w głosie bohaterki obrazu pojawiła się niepewność. Rezygnowała z siebie, dostosowała do świata, tylko czy rzeczywiście przynieść jej to miało upragnione szczęście?
W wybrzmiewających dźwiękach spokojnego jazzu przeszli do następnego obrazu, a zastany widok, mimo namacalnej okrutnej realności, wywołał w Evandrze zdumienie, ale i rozbawienie.
- Specjalnie go wybrałeś - powiedziała z udawanym wyrzutem, unosząc brwi ze wzrokiem utkwionym w twarzy Tristana. Jak bardzo irracjonalnie nie brzmiało to oskarżenie, tak nie można było odmówić ciekawego zbiegu okoliczności. Nie dalej jak przy pierwszym obrazie mówili o konieczności podejmowania pewnych działań, zachowaniu równowagi, czerpaniu przyjemności z zadawania cierpienia. - Dziś, po latach od wydarzenia, choć uważamy się za godnych oceniania upadku Asyrii, nadal nie możemy mieć pewności czy nazwać je dobrym czy też złym... - mruknęła cicho wśród wrzasków zrozpaczonych kobiet, czując jak mimowolnie zaciska wszystkie mięśnie i wstrzymuje oddech. Niewątpliwie uznawać je można za wywołujące smutek i poczucie niesprawiedliwości, jak daleko posunęłaby się magiczna cywilizacja, gdyby wzniesione na wyżyny semickie państwo kontynuowało swój rozwój, stając się z czasem czarodziejską enklawą antycznego świata? Czy mugole zostaliby wyparci już wieki temu, pozwalając czarodziejom nadać rzeczywistości prawdziwie godnego kształtu?
Przestąpiła wolno kilka kroków, skupiając się na sylwetce króla. To on jako postać obdarzona mocą i przepełniona szaleństwem najmocniej przyciągała spojrzenie Evandry. Ogarniał go prawdziwy obłęd, tańczące w oczach ogniki ślepe były na wykrzywione w cierpieniu twarze niewolnic, czerpiąc przyjemność z rozpaczliwego lamentu. Nim dotarła do Sardanapala do jej stóp padła jedna z kobiet. Półwila spojrzała nań łagodnie, napotykając błagalny wzrok. Padające z ust niewolnicy słowa nic Evandrze nie mówiły, a mimo to uniosła dłoń do twarzy niewolnicy, przesuwając po jej policzku z nieodgadnionym spojrzeniem. Czerń tych oczu przepełniona była łzami, kobieta miała zginąć, już za moment stracić swój żywot, stając się jedną z ofiar klątwy.
- Obłęd mogący rzucić całe cywilizacje na kolana - westchnęła do lamentującej, ignorując fakt, że ta jej nie zrozumie. Półwili kciuk przesunął się na spierzchniętą wargę rozchylonych w panice i żalu ust. Kobieta była piękna, nawet z przecinającymi twarz zmarszczkami i wymalowanym nań strachem. Lady Rosier odsunęła palce i ściągnęła lekko brwi, dziwiąc się własnym odczuciom - kołaczącemu sercu i nieskrępowanej fascynacji, jakże trudnej do zinterpretowania. Przerwij to, usłyszała głos we własnej głowie, ale żadna myśl nie uściśliła czy chodzi o rzeź, czy też cierpienie kobiety.
- Pewnie oczekują, że to zakończymy. - Po raz pierwszy podczas dzisiejszej zabawy pomyślała nad panującymi w grze zasadami. O klątwach wiedziała niemal tyle, co nic. Miała przyjaciół, którzy parali się tą dziedziną, tworząc amulety i kreśląc skomplikowane runy, tyle że sama tą niewątpliwie starą dziedziną nigdy się nie interesowała. Historię czarodziejskiego świata znała jednak dobrze, wystarczyło ponownie unieść wzrok na króla, by przypomnieć sobie o zaklętej tiarze. Nie czekając na zdanie Tristana pokonała ostatnią odległość dzielącą ją od Sardanapala. Otwartą, nieobleczoną w rękawiczki ze skóry widłowęża dłonią, sięgnęła w stronę tiary - szczęśliwie, że bezskutecznie.
| (nie)zręczne ręce
and i'll show you
hands ready to
bleed
Spojrzał na Evandrę, gdy wymijająco wspomniała o Londynie, mówiąc o potańcówce miała roziskrzone oczy i świetny nastrój, czemu zniknął tak prędko? - Przed wojną? - dopytał, wiedziałby przecież, gdyby udała się na podobną zabawę po ślubie, nie naraziłaby na szwank ani swojej, ani jego reputacji, lecz czy wcześniej miejsca tego typu nie były mocniej niż dziś skażone mugolską zwyczajnością? Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy przytaknął jej słowom i przeciągnął spojrzeniem po jej profilu z zagadkowym zaciekawieniem. Nie peszył jej taniec Salome, nie było powodów, by sądzić, że występy w Piórku nie trafią w jej gusta, lecz mimo to nie był pewien, czy spodziewała się, co ujrzy na scenie. Ciekaw był jej reakcji.
Gdy przekroczyli kolejną ramę, kącik jego ust znów powędrował w górę, a zadarta broda pozwoliła dokładnie przyjrzeć się obrazowi. Nie spodziewał się zaznać tutaj takiej ekstrawagancji, jednak z płótna na płótno widoki wydawały się coraz to ciekawsze. Jego wzrok powoli błądził po ciałach nagich kobiet, ich ustach złożonych w błagalnych wyrazach, zaduch odurzał, orientalne olejki niosły wspomnienia luksusowego zamtuzu, ostatecznie spojrzał na samego Sardanapala: kimże był, że zasługiwał na to wszystko? Czy rzeczywiście umysł miał tak bystry, że do jego upadku mogła doprowadzić dopiero podstępem rzucona klątwa? Otoczony płaczem oddanych konkubin rozpaczliwie błagających o litość przypominał półboga w istocie władnego stworzyć królestwo, które przetrwa tysiąclecia.
- Być może - Nie wzbraniał się przed zarzutem, choć oboje wiedzieli, że nie był prawdziwy, Evandra ruszyła przodem, on za nią, gdy u jej stóp padła jedna z kobiet - nie zareagował, zamiast tego odchodząc na bok, nieśpiesznym krokiem, by uważniej przyjrzeć się jej reakcjom: zafascynowanemu spojrzeniu, które zdawało się nie dostrzegać w tej chwili nic prócz niewolnicy, a w końcu dotykowi dłoni Evandry, subtelnie odnajdującymi usta kobiety. I on zamarł: tracąc nagle zainteresowanie otaczającym go, choć kuszącym krajobrazem. Scena hipnotyzowała. Wybrzmiewała znaczeniem, które wydawałoby się całkowicie irracjonalne, gdyby napotkał się na nie jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Mówiła o obłędzie, obłędzie, który przejawiał siłę. Sam nie wypowiedział ani słowa, jakby obawiał się, że te przerwą ciąg zdarzeń, lecz wtedy wyrwała się w przód, nie oglądając się nawet na przygotowane rękawice. Nie zawahał się, runął za nią w kilka susów.
- Stój! - zawołał za nią, zamierzając pochwycić jej dłoń nim zetknie się z tiarą; spostrzegł rękawice, czy iluzja mogła jej zagrozić, gdy sięgała po przeklęty przedmiot nieosłoniętą skórą? Była delikatniejsza od innych, dziś już nie tylko za sprawą serpentyny. Nie mogła się bezmyślnie narażać. - Rozum straciłaś? Chcesz pójść w jego ślady? - Zamierzał stanąć za nią, objąć ją tak, by unieruchomić ramiona, a palcami odnaleźć przeguby jej dłoni i mocno zacisnąć na nich własne, zatrzymując je przy ciele. Z pewnością gwałtowniej i silniej, niż musiał, czy kierowało nim coś oprócz troski? Mogła poczuć szybciej bijące serce. Usiłował odciągnąć ją od władcy, szepcząc nad jej ramieniem:
- Mówią, że nawet podmuch skrzydeł motyla może wywołać nawałnicę. Czy gdyby semicka potęga przetrwała tamten okres, czy gdyby istniała do dzisiaj, czy wtedy zjednoczony i silny Bliski Wschód zostałby kiedykolwiek podbity? Czy Saint-Jean-d’Acre pozostałoby do dziś pod panowaniem ludu, który przetrwał? - Tak w nim, jak w Evandrze, płynęła królewska krew francuskich władców. Czy dotarliby tu kiedykolwiek, gdyby dziedzictwo Sardanapala okazało się tak silne, jak sugerowała ta historia? To bogactwa tej ziemi zbudowały dzisiejszą Francję. Babilon, Persja, kolejne cywilizacje upadały, lecz to właśnie Królestwo Jerozolimy nadało znaczenia Francji. Czy byliby w stanie przeciwstawić się temu, co pozostawiłby po sobie zwycięski Sardanapal? Być może, a być może nie, osłabienie znaczenia Francji już u początków jej istnienia byłoby na rękę większości angielskim rodom, ale nie im. - Czasem trzeba ściąć wielkie drzewo, by nie rzucało cienia na młodsze, które może wyrosnąć silniejsze - stwierdził, przetrwanie Sardanapala mogło oznaczać, w bardzo dalekiej perspektywie, całkowitą zmianę ich dzisiejszej pozycji. Triumf czarodziejów nad mugolami wydawał się całkowicie pozbawiony znaczenia, gdyby czerwona róża nigdy nie zakwitła. Dzisiejsza Syria wyrwała się pod francuskiego panowania ledwie kilka lat temu, lecz nie doszłoby do tego, gdyby i Francją rządzili czarodzieje. Zmiany toczyły się powoli, ale były nieuchronne.
Odnalazł wzrokiem czarownicę, którą dotykała Evandra. Czy byli w stanie osłonić choćby ją? Nawet ona jedna mogła stanowić pocieszenie semickiego władcy. - Niekiedy droga ku wielkości prowadzi przez poświęcenie - zakończył, wciąż szeptem, nie odejmując wzroku od tragicznego krajobrazu. Nie znał się na klątwach, choćby chciał - nie dało się już nic zrobić. Niekiedy błędy historii były konieczne. Niekiedy pożądanie pozwalało utracić więcej, niż było to warte. Niekiedy cierpienie przynosiło przyjemność, przeniósł wzrok na szalonego władcę. Jednak był szaleńcem. I poniósł tego konsekwencje. Czy był słaby?
nie-zręczne ręce na 51 , próbuję złapać wandę, nie czapkę
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 19.06.22 1:19, w całości zmieniany 1 raz
'k10' : 9
Nie krzyknął nawet, właściwie – miał ochotę po prostu upaść, zwinąć się i prosić ich wszystkich o krótkie potwierdzenie. Że wszystko jest w porządku, że nie znajdują się w Berlinie, że nie znajdują się we Wiedniu, nie w Leningradzie, nie w żadnej z wiosek pod Hamburgiem. Septimus widział zbyt wiele czarnej magii i jeżeli ta nie uciekała z jego albo sojuszniczych do jego dłoni, mógł niekiedy dać ponieść się przykremu wspomnieniu.
Do nowej wizji wkroczył wręcz rozrywany – między strachem, wizją możliwie nadchodzącego wybuchu, który pochłonie Amelię i pozbawi go jej bliskości na zawsze, a przytłaczającym pragnieniem otwarcia zaciśniętych do tej pory z powiek, które nie chciały współpracować, byle tylko zobaczyć to, co pachnieć musiało młodością. Vanity odsunął się kilka kroków do tyłu, ignorując zupełnie słowa ze złością wypuszczane z ust Eberhart – właściwie, gdyby za chwilę zapytano go czy wybranka jego serca powiedziała cokolwiek, nie mógłby odpowiedzieć z cała pewnością.
Septimus znał melodię aż za dobrze, znał też doskonale operę, do której nawiązywały zdarzenia na obrazie. Zauważyć to mógł jednak dopiero, gdy urok wili zmusił go do otwarcia oczu. Nie mógł opierać się już dłużej – wizja związana z wojną i chwilowe otumanienie uczyniły go przeraźliwie słabym, a nim dotrze do niego na powrót, że wszystko to jest jedynie paskudną, bawiącą się nim iluzją… Minie jeszcze trochę czasu.
Nie wiedział czy wila ta miała twarz Amelii czy może nauczycielki-wiolonczelistki z lat dziecięcych. Cios smyczkiem prosto w głowę, potem w plecy. Drewnianą częścią, w końcu chciała dać mu nauczkę. Septimus wyglądał obecnie jak roztrzęsiony idiota, który ledwo stojąc na nogach, zdobywa się na odwagę do stawiania pojedynczych kroków ku pięknej kobiecie. Chociaż wiedział gdzie się znajdują i wiedział doskonale jak im pomóc, nie miał nawet zamiaru chwytać za przewróconą w kącie wiolonczelę. Nie odczuwał jednak zazdrości o to, jak wiele uwagi Tannhäuser otrzymywał – w głębi serca czuł nawet, że układ taki odpowiadałby mu. Poczucie się jak pies, bycie wiecznie tym drugim, pełzanie pod nogami dawnej nauczycielki, póki ta nie uzna, że upokorzenia jego odkupiły już wszystkie winy, jakie poniósł w ich dawno oddalonej w czasie znajomości.
- Zmieniłem się, jestem lepszy, znam swoje miejsce… – powiedział do wili, ale na niewiele to się zdało – Amelia bowiem jak zwykle wzięła sprawy w swoje ręce. Dziewczyna nie będzie przypominała wiolonczelistki tak bardzo, jak wcześniej, a jedyne co zostanie w nim to ciągłe poruszenie silnymi emocjami – zarówno tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi.
'k10' : 1
Dobrze, że drugi z mężczyzn zdawał się być znacznie bardziej otwarty na nowe znajomości. Czyżby jemu piękno kobiet nie zasłaniało oczu? Wysłuchawszy żartu zaśmiałem się tylko i wyłącznie z grzeczności, po czym pokiwałem głową fałszywie próbując złapać oddech. -Czuję się zobowiązany przypomnieć sobie inny dowcip, ale z pewnością nie będzie tak dobry jak ten- dodałem mając na końcu języka same sprośne żarty, jakie dalekie były od właściwych w podobnym towarzystwie. Dobrze, że szybko chwycił piersiówkę i tym samym płynnie mogliśmy zmienić temat. Jego pełen satysfakcji wzrok będący znakiem wyraźnego zachwytu trunkiem, jaki notabene nie był z najwyższej półki, sprawił że usta mimowolnie wygięły mi się w uśmiechu. Do czasu.
Nim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć obraz zaczął się rozmywać, a moje nozdrza wypełniać zapachem ognistej, składowej mej amortencji. Cóż u licha miało właśnie miejsce? Nie mogłem w pełni się skupić, sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni i nie zastałem tam swej piersiówki. Czyżby magia mogła ją wciągnąć, pozostawić w nicości? Byłem gotów pozbawić Sallowa jego klejnotów jeszcze przed nocą poślubną, jeśli nie odzyskam jej po opuszczeniu zabawy.
-Das is gut, das is gut- warknąłem do siebie zerkając kątem oka na rozbawioną Blythe. No bardzo śmieszne. Byłem z nią naprawdę związany, gdyż jako jedyna „kobieta” czuwała przy mnie w każdej sytuacji, służyła swą zawartością i co najważniejsze nie ględziła nad uchem. -Nie mógł ciebie sobie przywłaszczyć?- rzuciłem wyginając wargi w kpiącym uśmiechu. -Das is gut, będziesz trup- dodałem machnąwszy ręką.
Nagle nie tylko silny zapach alkoholu zawrócił mi w głowie, ale i róż pnących się po ścianach jaskini, w której się znaleźliśmy. Nie zdążyłem spostrzec reakcji swej towarzyszki, albowiem nieopodal mnie wiła się w łożu piękna blondwłosa dziewczyna. Jej uroda, wdzięk i charyzma zdawały się przytłaczać, tłamsić i zamykać w garści niczym poddanego, jakim dla niej mogłem zostać. W pierwszej chwili ta myśl sprawiła, że zmrużyłem powieki, przesunąłem dłońmi wzdłuż skroni, lecz to było silniejsze, bezwzględniejsze, działające na umysł niczym najpotężniejsze zaklęcie. Śpiew płynący z jej ust wprawił me ciało w lekkie kołysanie; nie pragnąłem niczego innego jak chwycić jej dłoń i oddać się muzyce. Wiedziałem, że kolejne nuty są tylko i wyłącznie dla mnie, a tamten młodzieniec to tylko ofiara, krótkie pocieszenie. Przejściowy czas, zabawa w oczekiwaniu na prawdziwego rycerza.
-Ma miła, już jestem. On już nie jestem nam potrzebny- do licha, obok była Belvina. Wypiła za mało wina, żeby uszło mi to płazem. -Wiem co to znaczy czekać, choć nie umiem być cierpliwy, lecz bardzo doceniam, że ty byłaś. Wynagrodzę ci to- kontynuowałem podpisując sobie wyrok śmierci. Trucizna w ognitej, zmiana serca w nerkę? Dobrze, że chociaż tego nie mówiłem głośno, bo jeszcze by się zainspirowała. -Takie ofiary to marne pocieszenie, nie dadzą ci żadnej satysfakcji. Kiedyś myślałem, że zabójstwo własnych rodziców przyniesie mi ukojenie i nic takiego nie miało miejsca. Torturowałem ojca bardziej niżeli wyobrażałem to sobie przez wiele lat, a i tak nie przyniosło mi to niczego poza straconym czasem. Nie zapewniło oczekiwanej radości oglądanie go wijącego się na podłodze w najbardziej bolesnych, psychicznych spazmach, nie pomogło połamanie kości, pękniecie wątroby tudzież nawet pozostawienie konającego i opuszczenie mieszkania. Właściwie to ciekawe, czy w ogóle ktoś ich odnalazł- westchnąłem na samo wspomnienie. Nie zajmowało ono żadnego ważnego miejsca w mej pamięci, więc ciężko było mi o większe detale. Gdybym tylko myślał trzeźwo to ugryzłbym się w język, gdyż Belvina nie miała o tym zielonego pojęcia. Temat rodziny kończyłem nim tak naprawdę się rozpoczął.
-Puść go wolno, nie chcę marnować kolejnych chwil, a wadzi naszej prywatności. Śpiewaj, ale dla mnie, on nie może tego słyszeć, wzbudzi tą mą zazdrość. Gdyby takowa we mnie kwitnie robię się zły- dodałem nie spuszczając z niej wzroku.
|kilk, nie weszło, znów pajacuję
- Rzecz jasna we Francji.- odparła krótko, względem wykształcenia. Zawsze wiedziała, że lepiej było dla niej, że ukończyła Beauxbatons, a nie Hogwart. Lepiej odnajdywała się w murach Akadamii, niż najpewniej mogłaby w angielskiej szkole. Co prawda znała ją tylko z opowiadań braci i kuzynostwa, którzy pozostawali na wyspach w okresie nauki.
Zareagowała lekkim rozbawieniem na kolejne słowa, wzmiankę o nieznajomości Drew oraz propozycję zwiedzenia winnic. Nie zgadzała się z pierwszym, a wobec drugiego trochę żałowała, że jednak nie będzie mogła. Bądź co bądź, ambasador pozostawał postacią z obrazu. Bez zastanowienia pozostawiła za sobą specyficznego amanta, wybierając kolejną ramę, następną iluzję. Stratę, jaka dopadła Macnaira, zrozumiała chwilę później i nie kryła rozbawienia, kiedy jemu najwyraźniej nie było do śmiechu. Spoważniała na dźwięk kpiących słów i chociaż przeważnie, rozumiała jego ciężki humor oraz akceptowała docinki, nie pozostają mu dłużna, tak dziś i w tej chwili nie do końca trafiło to do niej. Cień grymasu pojawił się na ustach.- Powtórz to, jak stąd wyjdziemy.- odparła z lekko uniesioną brwią.
Obejrzała się przez ramię, kiedy dotarł do niej nagle nieprzyjemny zapach. Woń pleśni była okropna, a widok pajęczyn wokoło, sprawił, że mimowolnie wzdrygnęła się. Nie podobało jej się tutaj, co miało się zaraz pogłębić. Obserwowała przez krótki moment, jak rycerz pada ofiarą wili, a niedługo później dołącza do nieszczęśnika Macnair. Przewróciła oczami, słysząc słowa Drew.
- Eh, mężczyźni...- mruknęła pod nosem. Jeden odważnym Rycerzem, drugi szczycący się mrocznym znakiem Śmierciożerca, a obaj tam samo nieprzydatni, kiedy w zasięgu wzroku pojawiała się Ona. Rozejrzała się powoli, nie mając pojęcia, jak wpłynąć na iluzję, jak przerwać tę farsę. W dłoni nadal dzierżyła różdżkę z ohii, dlatego uniosła ją, postanawiając zaryzykować. Zawahała się jednak kiedy dotarło do niej, co mówi Drew. Słuchała każdego słowa, czując, jak po ciele rozlewa się chłód. Pewnych tematów nie poruszali, chyba dając sobie czas na trudniejsze rozmowy, ale dziś jedna kwestia stała się jawna. Nie spodziewała się tego. Milczała dłuższą chwilę, zanim skierowała różdżkę na wilę.- Jinx.- rzuciła, chcąc już się stąd wydostać, zmienić obraz na jakikolwiek inny. Teraz... natychmiast, a przy tym nie mogła zostawić tutaj Jego.
| brak biegłości, więc Jinx za 97
W nocy
Bez nikogo
'k10' : 5
Wila tańczyła pięknie, hipnotycznie, złote włosy wirowały, a jasne spojrzenie zatrzymywało się to na rycerzu, to na Septimusie, to na Edgarze. Każdy z nich mógłby przysiąc, że ponętna kobieta patrzy tylko na niego i to jemu prezentuje swe wdzięki - a Vanity i Burke poddali się temu uczuciu, nie próbując nawet przeciwstawić się urokowi wili. Być może emocje z poprzedniej iluzji zszargały ich nerwy, pozostawiając ich bezbronnymi wobec kobiecych wdzięków, a być może zabrakło im po prostu silnej woli. Edgarowi wila przypominała niewolnicę z poprzedniego obrazu, choć jej oczy nie wyglądały jak węgiel, a raczej jak błękitne niebo nad Saharą. Septimus był myślami gdzieś daleko, przeżywając zarówno wojenne koszmary, jak i pierwsze i obecne zauroczenie - nie zauważał jednak prawdziwej Amelii. Żaden z panów nie spytał, jak ma się Eberhart po niedawnym upokorzeniu, a jej rozgoryczenie było w pełni zrozumiałe.
Amelia przelała emocje na klawisze fortepianu. Melodia rozbrzmiała w jaskini groźnie, dramatycznie i drapieżnie. Patos oryginalnej kompozycji Septimusa splótł się z ponurym wykonaniem Amelii - a dźwięki takiej muzyki nie pasowały zupełnie do tańca wili. Zgubiła rytm wpół obrotu, spojrzenie umknęło nagle, a rycerz Tannhauser ocknął się pierwszy.
-Cna pani. - klęknął przed Amelią, kłaniając się jej nisko. -Uratowałaś nas wszystkich. Czy słyszeli panowie tą piękną pieśń? Skomponowała ją pani sama? - nieświadom, że to Septimus jest kompozytorem przypisał jego kompozycję Amelii, wpatrując się w kobietę zachwyconym wzrokiem. -Chciałbym pani ślubować… - rozpoczął, ale przed Amelią już rysowała się kolejna rama, a jaskinia nadal śmierdziała jak gówno chimery. Kobieta mogła wyminąć Tannhausera i od razu przejść do kolejnego obrazu albo jeszcze chwilę słuchać jego wywodu, w którym to jej obiecywał wierność i walkę o jej cześć i z którego nie wynikało nic więcej. Eberhart nadal nie ochłonęła, więc Tannhauser - nawet gdy mówił szczerze - wydawał się jej raczej gołosłowny, jak wszyscy mężczyźni. Septimusowi i Edgarowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za Amelią - urok wili minął, jaskinia wydawała się nieciekawa, a rycerz patrzył na nich dość chłodno.
Krajobraz, który rozpościerał się przed waszymi oczyma nie pachniał już ani jak zwierzęce odchody, ani jak woń pustyni lub starego drewna. Czuliście zapach obcy, gryzący, Amelii i Edgarowi jedynie mgliście kojarzący się ze spalinami mugolskich samochodów w przedwojennym Londynie - za to Septimusowi ohydna woń i widziany krajobraz mogły się skojarzyć z widzianą w Berlinie mugolską wojną. Mógł jednak pamiętać, głównie z listów od Kruegerów, że mugolska Europa podźwignęła się po wojnie, między innymi dzięki dobremu planowi ekonomicznemu. Pod waszymi nogami znajdował się dziwny rów (okop), a z niego dobiegało ciche, kobiece zawodzenie. Poza dwójką osób w rowie, wokół nie widzieliście ani flory ani fauny - pejzaż wydawał się iście apokaliptyczny, ale nie dla Edgara, który dzięki znajomości zarówno geomancji, jak i zarządzania oraz ekonomii, rozumiał, że może nie wszystko jest stracone. Również Amelia, dzięki podstawom geomancji, mogła wywnioskować, że chyba jeszcze jest jakaś nadzieja.
Witajcie w obrazie Śmierć i Dziewczyna.
- Spoiler:
1: Śmierć i dziewczyna Znajdujecie się na pustkowiu, na jałowej ziemi. Niebo jest ciemne, w powietrzu unosi się gęsty dym, wokół nie rosną żadne rośliny, ale widzicie kilka martwych drzew. W oddali widać też szkielet konia albo aetonana - z daleka nie możecie dostrzec, czy miał kiedyś skrzydła, a wichura chaotycznie rozsypała kości po okolicy. Coś całkowicie zniszczyło tutejszy krajobraz - nie rozumiecie co (obraz pochodzi z czasów mugolskiej wojny i przedstawia okopy oraz pogorzelisko, ale tego nie wiecie), ale iluzja silnie wpływa na Wasz nastrój i czujecie niewyobrażalny smutek. Obraz został namalowany i zaczarowany tak, byście nie myśleli o kontekście historycznym, ale o teraźniejszości. Nagle dosięgają Was obawy o Anglię. Choć nie wiecie, co dokładnie spowodowało zniszczenia w otaczającym Was terenie, to rozpoznajecie skutki mugolskiej działalności - pogorzelisko nie wygląda jak efekty znanych Wam zaklęć, za to kojarzy się z mugolskimi maszynami. Mimowolnie powracacie myślami do krajobrazów, które Wam kojarzą się z domem - myślicie o ogrodach, które mogą zostać spalone, o zwierzętach, które mogą wyginąć, a nawet o Pałacu Zimowym, który jest schronieniem dla niespotykanej gdzie indziej fauny. Co, jeśli czarodzieje nie wygrają tej wojny, a mugole zniszczą to w s z y s t k o ?
Pod waszymi stopami znajduje się rów - a z niego dobiega kobiecy szloch. Gdy spojrzycie pod nogi, zobaczycie w okopie dziewczynę, czarodziejkę, przeraźliwie chudą i wtuloną w młodzieńca o żółtawej cerze i pustych oczach. Wygląda, jakby był bardzo słaby ale jeszcze żyje - a dziewczyna wydaje się zdrowa, jedynie przerażona. Parę wyraźnie opuściła chęć do życia i dalszej walki. Jeśli spróbujecie z nimi porozmawiać, żołnierz będzie posępnie milczał, a kobieta wychlipie, że już nie ma o co walczyć, że widzicie krajobraz wokoło, że nie wyrosną już żadne plony i wszyscy umrzecie z głodu.
Zadanie: Musicie przemówić parze do rozsądku i pokazać im, że nadal jest nadzieja - inaczej zostaną w tym rowie na zawsze. Znajomość ekonomii (ST 60, brak modyfikatora za poziom 0, +20 za poziom I, +45 za poziom II [modyfikatory specjalne tylko na potrzebu zabawy]) pozwoli roztoczyć przed nimi obietnice zażegnania kryzysu gospodarczego - będziecie mogli opowiedzieć parze, że jeszcze da się wszystko odbudować, że rolnictwo podźwignie się pomimo zniszczeń, że czarodzieje muszą współpracować i nikogo nie dosięgnie wtedy głód. Znajomość geomancji (ST 70) pozwoli na zaczarowanie i zrewitalizowanie zniszczonego przez mugoli krajobrazu - dzięki udanemu rzutowi na tą biegłość, będziecie mogli zaczarować iluzję tak, by pejzaż wyglądał mniej posępnie i stał się bardziej sielski (rośliny powrócą do życia, może wokół pojawią się nawet jakieś zwierzęta albo strumienie) - tchnie to w parę młodych czarodziejów nową nadzieję i przypomni im, że walczą o lepszy i naturalny świat.
W razie sukcesu: Młody czarodziej i jego dziewczyna stają na równe nogi i chwytają za różdżki. Młodzieniec obiecuje Wam, że wróci na front, a czarodziejka - że przyłączy się do wysiłku odbudowy kraju. W Was samych wstępuje nadzieja - przypominacie sobie, że Anglia nie wygląda jeszcze tak strasznie jak iluzja i że dzięki motywacji młodych czarodziejów mugole nigdy nie doprowadzą Waszej ojczyzny do takiego stanu.
W razie porażki: Para pozostanie w rowie - na zawsze. Krajobraz nadal wygląda apokaliptycznie. Wyjątkowa zasada specjalna do tego obrazu: Jeśli przegraliście używając biegłości ekonomia, czujecie niemożliwą do zignorowania kompulsję by wspomóc jakoś głodujących obywateli w Anglii. Jedna osoba z Waszej drużyny powinna odpisać co najmniej 5 PM ze swojej skrytki bankowej i przesłać je do Ministerstwa Magii z dopiskiem “na głodne sieroty.” Zasada nie obowiązuje, jeśli użyliście biegłości geomancji.
Deirdre i Oyvind
Londyn płonął, ale Minister Magii lady doyenne Deirdre Rosier uznała, że zajmie się tym ktoś inny. Znała rytm kroków za drzwiami i drżała z niecierpliwości na myśl o rozkoszy, której odda się teraz, z nim, na tym biurku.
Był prawie taki jak w jej wspomnieniach i fantazjach - przystojny, zdecydowany i władczy, ale jakoś mniej władczy niż zwykle. Teraz Deirdre miała nieokreślone poczucie, że Tristan zrobi wszystko, co zechce - że to ona jest panią tej iluzji i tego świata, że nie usłyszy ani jednego przykrego słowa, że lord Rosier wreszcie spojrzy na nią z uwielbieniem i uczuciem na jakie zasługiwała. Czuła ukochany zapach smoczego popiołu i znajomy zapach… czegoś jeszcze, czegoś znajomego.
Nie wiedziała, ile chwil minęło - najpierw owładnęła nią przyjemność i namiętność, pocałunki wydające się być realnymi, tak jak realne wydawały się mahoniowe biurko i krwistoczerwone róże. A potem - gdy Tristan podniósł głowę i rozchylił usta, by wreszcie powiedzieć jej, że ją kocha (wargi rozchylały się już, mogła być pewna pierwszej sylaby) - jego spojrzenie pociemniało i stało się nieobecne.
Nie patrzył już na Deirdre, patrzył za okno.
Nieobecnie.
-Niedługo pożar dotrze do Kensington i Chelsea. - to były pierwsze i jedyne słowa, które wypowiedział, słowa niepasujące do romantycznej atmosfery. Tristan odsunął się od Deirdre i zbliżył do okna, by podnieść różdżkę i ugasić płomienie samemu.
Na jego szatę padło odbicie ognistej łuny, a na czarnym materiale coś zalśniło.
Deirdre mogła wyraźnie dostrzec długi, złoty włos - lśniący w blasku ognia tak pięknie i niecodziennie, że właścicielka tej fryzury musiała się cieszyć wyjątkową urodą półwili. Dopiero teraz mogła skojarzyć, czym był znajomy zapach, którym pachniała szata Tristana - tak znajomy, że w pierwszej chwili to przeoczyła.
Tristan pachniał jak Wenus - Wenus, które właśnie chronił od pożogi, którego bezpieczeństwo przedłożył ponad chwile rozkoszy ze swoją żoną. Dlaczego? Dla kogo? Znała swojego męża, nie oderwałby się od namiętności dla byle dziwki i byle burdelu, była tego pewna. Jeśli poświęcał komuś uwagę, to musiało być… coś poważnego.
Deirdre nie zdążyła się nad tym zastanowić - iluzja zaczęła rozwiewać się w kłębach dymu, Deirdre usłyszała głos Borgina wypowiadający jej imię i przypominający jej o rzeczywistości, a chwilę później stała już przed kolejną ramą, razem z Oyvindem. Wróciła do niej świadomość, że to wszystko było tylko iluzją - ale nadal czuła zarówno przyjemność z chwili zapomnienia, jak i żal towarzyszący jej zazdrosnym podejrzeniom, że nawet w marzeniach Tristan nigdy nie będzie do końca jej.
Zwłaszcza, że kolejny obraz nie dał jej zapomnieć o Tristanie…
Pomimo tęsknoty za żoną, piękna obrazu i możliwości ziszczenia własnych marzeń, Oyvind nadal myślał logicznie. Wierzył, że kiedyś zdoła ożywić idealną żonę wewnątrz idealną obrazu - i czuł, że w obecnej wersji coś wciąż było nie tak. Choćby odcienie kolorów, zbyt jaskrawe barwy, tematyka pożaru. Jak prawdziwy artysta, Oyvind zorientował się, że nie tkwi w swoim dziele, a w cudzym - dlatego też postanowił posłużyć się cudzymi rękami do naprawienia iluzji. Pomysłowo zasugerował żonie, by to ona skupiła się na tematyce wody i pomyślała o jeziorze, a potem - zamalowała pożar.
-Masz rację… - szepnęła. -Ten obraz mógłby być lepszy. - gdy Oyvind chwycił różdżkę, ona miała już w dłoni pędzel. Pracowała szybko, jej talent zadziałał nawet niż zaklęcie Borgina - ugasili pożar razem, on magią, a ona smugami farby. Pokątna znów wyglądała tak, jak powinna, a on mógł sobie przypomnieć, jak dobrą parę stanowili(by gdyby była szczera) przed laty.
-Mogliśmy być szczęśliwi… - szepnęła jeszcze smutno, wspinając się na palce, by złożyć na jego ustach ostatni pocałunek - ale nie zdążyła. Iluzja rozmyła się w smugach farby, a Oyvind znalazł się przed kolejnymi ramami, już razem z Deirdre. Mógł czuć satysfakcję z dobrze spełnionego obowiązku, ale przeczuwał też, że chyba nie skorzystał ze wszystkiego, co iluzja miała mu do zaoferowania - że miał przez chwilę szansę poczuć się jak w świecie idealnym, ale racjonalny umysł nie pozwolił mu cieszyć się tamtym momentem.
W kolejnej iluzji od razu poczuli zapach siarki i smoczego popiołu, Deirdre tak bardzo kojarzący się z Tristanem. A potem - zobaczyli przed sobą smoka, ogromnego, pięknego, wydającego się prawdziwym. Powinni poczuć zrozumiałą grozę na widok tak potężnego stworzenia, zwłaszcza, że żadne z nich nie znało się na tych istotach - podstawowa znajomość magicznych stworzeń i rozmowy z Tristanem co najwyżej uświadamiały Deirdre, jak niebezpiecznie jest być blisko smoka. Oyvind nie miał z kolei żadnego doświadczenia ze smokami. Zanim zaczęli bać się samego smoka, zobaczyli jednak coś jeszcze. Rycerz w mugolskiej zbroi zbliżał się w stronę smoka na galopującym koniu, z zaostrzoną piką - a stworzenie wydawało się nie reagować, jakby było… oszołomione?
Obok stała strojnie ubrana kobieta, ale wcale nie wydawała się księżniczką w opałach - podniosła różdżkę i skierowała ją na smoka. Dopiero teraz dostrzegliście, że jest spętany łańcuchem.
Czy to temu stworzeniu mieliście… pomóc?
Witajcie w obrazie Smok.
Deirdre, choć iluzja nie była obiecanym rajem i rozmyła się w fali gorzkich podejrzeń, zdążyłaś się przez chwilę zrelaksować - otrzymujesz +5 do kolejnego rzutu.
- Spoiler:
10: Smok W powietrzu czuć zapach siarki i żelaza. Znajdujecie się na otwartej przestrzeni, a nad waszymi głowami zbierają się ciemne chmury - nie zwracacie jednak uwagi na krajobraz, bo w pierwszej chwili wasz wzrok przykuwają lśniące łuski, dumnie naprężona szyja, wijący się w powietrzu ogon i ciężkie skrzydła.
Smok jest piękny - przez chwilę wpatrujecie się w niego jak zahipnotyzowani, ale nagle widzicie kątem oka złowieszczy błysk. To światło odbija się od zbroi mugolskiego rycerza, który nadciąga na koniu w Waszą stronę.
Orientujecie się, że smok jest spętany łańcuchem i uwięziony! Tuż obok niego stoi piękna księżniczka, ale wcale nie wydaje się przerażona - ani smokiem, ani nadciągającym rycerzem. Wręcz przeciwnie, spogląda na mężczyznę w lśniącej zbroi z mieszanką nadziei i pożądania, uśmiechając się okrutnie.
-Conjunctivitis! - syczy księżniczka, zwracając różdżkę na smoka i dociera do Was, że ta czarodziejka chce skrzywdzić to piękne, zniewolone stworzenie! Oszołomić je, by trafiło pod stal mugolskiego rycerza! Czy to tylko obraz, czy naprawdę jakiś smok zginął z powodu kaprysu jakiejś zdrajczyni? Nie macie czasu, by myśleć o historii - ogarnia Was przerażenie i czujecie, że nie możecie pozwolić na krzywdę smoka. Poprzez wieki mugole i zdrajcy wykorzenili czarodziejskie stworzenia ze świata, tak jak próbowali wykorzenić wszelkie przejawy magii. Dość! Nie macie zbyt wiele czasu, by pojedynkować z księżniczką i rycerzem - wiecie za to, że to smok poradzi sobie z nimi w sekundę, ale oszołomione stworzenie pozostaje na razie nieświadome niebezpieczeństwa…
Zadanie
Jeśli znacie się trochę na magicznych stworzeniach (ONMS, ST 85) możecie spróbować zwrócić uwagę smoka na niebezpieczeństwo - za chwilę otrząśnie się z Conjunctivitis, wystarczy umiejętnie nakierować jego uwagę na rycerza i mugol zostanie spalony żywcem. Musicie jednak uważać, zadanie jest ryzykowne - jeden nieostrożny ruch, a smok zwróci gniew w niewłaściwą stronę.
Możecie również spróbować zakraść się do groty i odpiąć łańcuch (skradanie, ST 60), którym jest spętany smok - to pozwoli mu odlecieć zanim rycerz go zaatakuje.
Jeśli działania księżniczki i rycerza wywołują w Was niepowstrzymany gniew, możecie zaatakować ich sami - ale macie bardzo niewiele czasu i musielibyście rzucić zaklęcie, przed którym nie będą w stanie się obronić (unikiem-rycerz lub tarczą-księżniczka). Uwolnienie smoka lub wykorzystanie jego siły wydaje się pewniejszą możliwością, ale organizatorzy docenią kreatywność.
W razie sukcesu: Zobaczycie, jak piękny smok odlatuje w stronę zachodzącego słońca.
W razie porażki: Iluzja rozmyje się w kłębach dymu.
Tristan i Evandra
Jedna z niewolnic rzuciła się na klęczki, błagając o litość w obcym języku - właściwie było jej obojętne kogo, choć instynktownie wybrałaby raczej bogato ubranego czarodzieja. Bliżej znajdowała się jednak złotowłosa dama. Niewolnica posłusznie zamarła, czując na policzku jej dotyk. Czarne oczy odnalazły spojrzenie półwili, po policzku spłynęła łza.
-Proszę… - Evandra nie rozumiała słów, ale ich znaczenie wydawało się jasne. Pełne usta drżały lekko, ale w czarnych jak węgiel źrenicach malowała się determinacja. -Zrobię wszystko… - czy niewolnica naprawdę to mówiła? Czy to do lady Rosier zaczęło docierać, że pod groźbą śmierci i bólu, w zamian za obietnicę pomocy, ludzie naprawdę zrobią i obiecają jej wszystko, z pozoru dobrowolnie?
Evandra odsunęła się jednak i ściągnęła brwi, a niewolnica znała podobny wyraz obojętności zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co oznacza. Jęknęła głucho i - teatralnym gestem, typowym dla starożytnych płaczek, a nie dla dam - rozdarła swoje szaty w wyrazie żałoby, tym razem szukając spojrzenia Tristana. Zanim suknia ukazała jednak nagość, w powietrzu śmignął zielony płomień - a kruczowłosa niewolnica padła na ziemię. Gdyby Evandra lub Tristan poświęcili jej uwagę, zobaczyliby jak z szeroko otwartych oczu ucieka ostatnia iskra życia - ale obydwoje odbiegli już do przodu. Evandra spróbowała sięgnąć po tiarę szalonego władcy, ale Tristan zdołał w porę ją zatrzymać. Evandra była zwinniejsza, ale on był silniejszy. Unieruchomił żonę, ale to od jej determinacji zależało, czy musiał ją mocniej przytrzymać. Stojąc na podeście, za Sardanapalem, mieli doskonały widok na dalszą część rzezi - półnagie ciała drżące w bólu (nie każde z rzucanych przez strażników zaklęć działało tak szybko i miłosiernie jak Avada) i w pośmiertnych konwulsjach; rdzawy zapach krwi; kobiecy płacz i jęki.
Iluzja nie znikała, jeszcze nie przez chwilę, tak jakby projektanci zabawy przewidzieli dany czas na reakcję uczestników. Tristan zdecydował się jednak nie reagować, rozumiejąc, że do przeszłości nie ma powrotu - cywilizacja Asyrii musiała zostać poświęcona, czarodziejska enklawa i potęga spopielone, w innym wypadku teraźniejszość nie miałaby miejsca dla… Tristana? Czy dla Czarnego Pana?
Za ścianami pałacu słychać było wojenne bębny - armia mugoli musiała się zbliżać.
Sardanapal drgnął i odwrócił się nagle, spoglądając wprost na Tristana. Jego spojrzenie nagle stało się trzeźwiejsze i trochę smutne. Zgodnie z legendami opamiętał się podobno tuż przed własnym samobójstwem, do którego pchnęła go już żałoba - nie klątwa.
-Drzewo niesmagane wiatrem nie wyrasta silne i zdrowe. - zwrócił się do niego, tak jakby słyszał jego wcześniejsze słowa. Choć wydawało się, że mówił w obcym języku, tym razem Tristan i Evandra doskonale go rozumieli. -Jako dziecko zabiłem lwa gołymi rękami i jadłem te same racje, co żołnierze mojego ojca - i to wciąż za mało. Przechytrzyli mnie, przegrałem. A ty - jesteś młodym i silnym drzewem, czy jedynie rzucasz cień na tych, którzy cię prześcigną? Na tych, których przez całe życie naprawdę smagał wiatr? - kąciki ust uniosły się lekko, ale nie było jasne, co iluzja ma na myśli. Projektanci nie wpisali w scenariusz Sardanapala tych słów, magia musiała reagować w odpowiedzi na… coś innego. Sardanapal zatrzymał na krótko wzrok na obrączce Evandry, ale podniósł spojrzenie zbyt prędko, by dostrzegła to sama zainteresowana.
-Jesteś najpiękniejsza z nich wszystkich. Może zabiłbym je dla ciebie. Ale już za późno - i tak nie żyją, a pałac płonie. - odezwał się charkliwie, a potem przyłożył własną różdżkę do swojej szyi. Zanim rzucił śmiercionośne zaklęcie, iluzja rozwiała się w oparach dymu, dochodzącego zza głównej bramy. W uszach jeszcze przez chwilę dźwięczał Wam szloch kobiet.
Znaleźliście się we wnętrzu innego pałacu - a raczej zamku. Grube, kamienne mury kojarzyły się z angielską albo szkocką architekturą, a stojąca tyłem do was kobieta nosiła średniowieczne szaty. Zwracała się do kogoś, kogo twarzy jeszcze nie widzieliście - chyba do mężczyzny.
-Byłam karmicielką i wiem, jak słodko jest kochać dziecię - byłabym mu jednak wyrwała pierś z ust nadstawionych gdybym zobowiązała się do tego czynu. - syczała szkockim akcentem, a każda sylaba ociekała jadem. -Co z tego, że las Birnan chodzi? Na pewno ci się przywidziało, powiedz żołnierzom, że to zwidy, a nie żadne czary i bądźże mężczyzną! - warknęła, wskazując ręką drzwi. Te zamknęły się prędko za rycerzem - jej mężem?
Kobieta odwróciła się w Waszą stronę, mierząc Was ciekawskim spojrzeniem i unosząc lekko brwi. Najwyraźniej wzięła Was za gości albo petentów, choć nie wydawała się specjalnie przejęta tym, że usłyszeliście jej małżeńską kłótnię.
-Przedstawcie swoją sprawę szybko, jesteśmy na wojnie. - wycedziła zamiast powitania lub przeprosin.
Dzięki znajomości literatury i historii magii mogliście się domyślić przed kim stoicie. Coś jednak było nie tak - gdy las Birnan podchodził pod bramy zamku mugola Macbetha, jego żona była już szalona i załamana, słynny cytat o karmieniu dzieci pochodził z wcześniejszego momentu jej historii. Teraz wciąż wydawała się władcza i pewna siebie - właśnie kazała mężowi nabrać odwagi w obliczu starcia z angielską armią wspieraną przez czarodziejów. To oni, nie Szkoci, powinni przecież zwyciężyć w nadchodzącym starciu…
Wiecie z literatury, że Macbeth nie utrzyma się bez jej pomocy - a choć królowa nadal trzyma się w pionie, to przecież szaleństwo wyciąga już po nią swe macki, przecież zmaga się z wyrzutami sumienia i lękami, których stara się do siebie nie dopuszczać. Gdyby tak odpowiednio podsycić te lęki, gdyby zagrać na jej wierze w przepowiednie… wystarczyłaby jedna iskra...
Witajcie w obrazie Szaleństwo Lady Macbeth
- Spoiler:
9: Szaleństwo Lady Macbeth Znajdujecie się na średniowiecznym dworze i stajecie oko w oko z wysoką, rudowłosą kobietą o zaciętym wyrazie twarzy. Nigdzie nie widzicie jej różdżki, a jej suknia różni się nieco od czarodziejskiej mody - to mugolka! Wiedza o literaturze pozwala Wam natychmiast skojarzyć historię tej kobiety oraz czarodziejską (nie mugolską!) wersję jej historii. Jeśli nie posiadacie tej biegłości, z wnętrza obrazu dobiega głos druida Sealha, który (pozostając niesłyszalny dla Lady Macbeth) streszcza Wam dzieje wojny między szkockimi mugolami i angielskimi czarodziejami. Sallowowie, wiernie służąc swoim angielskim panom, czynnie włączyli się w ten konflikt i do dziś lubią się chełpić własnym udziałem w pokonaniu Macbetha i jego żony. Malcolm Sallow, mistrz iluzji i przyjaciel Macduffa, nałożył czar na cały las Birnan i sprawił, że drzewa wyglądały jakby posuwały się w stronę zamku. Mugolskim żołnierzom wydawało się, że są atakowani przez drzewa (w rzeczywistości byli to skryci pod płaszczem niewidzialności czarodzieje), a Macbeth uwierzył, że (zgodnie z przepowiednią) las Birnan ruszył do walki i stracił wolę walki. Kluczową rolą w tym planie było jednak doprowadzenie Lady Macbeth do obłędu - w pełni sił, kobieta była bardziej nieustępliwa od swojego męża i z nią u boku mógłby odeprzeć atak czarodziejów. W historii na dwór Macbetha przeniknęła jasnowidzka, nieślubna córka jednego z Sallowów, udająca dwórkę. Miesiącami sączyła jad i złe wróżby do uszu lady Macbeth oraz wyczarowała iluzję krwi na jej dłoniach, stopniowo doprowadzając królową do szaleństwa i samobójstwa. Stojąca przed Wami Lady Macbeth wydaje się jednak być w pełni sił, a spojrzenie ma przytomne. Nigdzie nie widzicie jej służki, ale w oddali brzmią wojenne werble.
-Kim jesteście i po co przybyliście na audiencję? Nie mogę poświęcić Wam wiele czasu, mój mąż mnie potrzebuje. - pyta rzeczowo, a Wy rozumiecie dwie rzeczy. Po pierwsze, królowa nie zorientowała się, że jesteście intruzami i czarodziejami. Po drugie - to Wy musicie sprawić, by oszalała. I to bardzo szybko.
Zadanie: Musicie przerazić lady Macbeth na tyle, by doprowadzić ją do obłędu! Wiecie, że jest przesądna i możecie użyć biegłości wróżbiarstwa (ST 60) aby opowiedzieć jej złowieszcze wróżby. Możecie również po prostu skłamać (ST 80) i zmyślić dostatecznie przerażające wróżby. Posiadanie biegłości wiedzy o literaturze daje +5 do rzutu kością - dzięki znajomości Macbetha nie musicie czekać na wyjaśnienia Sealha i szybciej dociera do Was sens całej sceny.
Belvina i Drew
Drew, pozbawiony niosącej pocieszenie świadomości, że u boku ma nieodłączną piersiówkę, stał się łatwym celem dla uroku wili. Jej taniec mamił zmysły nawet lepiej niż alkohol, słodki uśmiech studził irytację na Sallowa i ambasadorów, zgrabne ciało wydawało się ponętniejsze od wdzięków jakiejkolwiek innej kobiety, a śpiew przyjemnie uspokajał. Melodyjna muzyka sprawiła, że nawet słowa o torturowaniu własnego ojca nie brzmiały wystarczająco groźnie - w odpowiedzi na to wyznanie, wila jedynie uśmiechnęła się łagodnie, tak jakby spodobały się jej słowa Drew i tak jakby jego gwałtowność wcale jej nie przeszkadzała. Poczuł, że ta kobieta doskonale go zrozumie - ba, że podoba się jej przemoc, że jej miłość mu wszystko wybaczy…
Belvina, odporna na wdzięk wili i dźwięki muzyki, mogła zaś doskonale zrozumieć wyznanie Drew. Jako uzdrowicielka widziała też, że jest chyba zbyt otumaniony, by zdawać sobie sprawę, o czym właśnie jej opowiedział. Znaczy - nie jej, a wili. To jej zdradził przecież swój sekret i to ona zbliżała się teraz do niego tanecznym krokiem.
-Faktycznie - jesteś od niego silniejszy. - przyznała śpiewnie wila, przechylając lekko głowę. Jasne oczy zabłysły drapieżnie. -On nie wytrzyma już długo, a ty… - uśmiechnęła się czarująco. -Zostań tu ze mną. Na zawsze. - zaproponowała, zarzucając mu ręce na szyję. Macnair poczuł oszałamiające szczęście - właśnie wygrał ze swoim rywalem! Wila będzie tańczyła dla niego, tylko dla niego. Zniknęła tęsknota za piersiówką, zniknęło pragnienie, a gdyby Drew został z wilą na dłużej nie czułby nawet głodu i senności. Choć piękna kobieta była jedynie iluzją, to zachowywała się tak, jak wila z legend o Tannhauserze - pragnęła uwięzić mężczyznę w swojej jaskini i zabawiać się z nim, dopóki nie umrze ze zmęczenia.
Nie przewidziała tylko, że Belvina dzielnie obroni swojego partnera. Blythe straciła zainteresowanie naprawą iluzji i losem Tannhausera, chciała jedynie uciec do innej iluzji i wydostać Drew spod wpływu wili. Być może zazdrość i determinacja dodały jej sił - choć nie była ekspertką z zakresu uroków, to rzuciła zaklęcie szybko i bezbłędnie. Promień Jinx pomknął w stronę wili z zawrotną prędkością, a ta - skupiona na Drew - nie zdążyła nawet podjąć próby obrony. Wila pisnęła cicho i upadła jak długa, u stóp Macnaira - jasne włosy opadły jej na czoło, śpiew ustał, urok minął. Leżąc na ziemi wydawała się szczuplejsza i wręcz śmieszna.
Tannhauser zamrugał.
-Co wy jej zrobiliście?! Skrzywdziliście ją? Co z ciebie za rycerz! Nie dość, że jej nie pomogeś, to pozwalasz, by kobieta walczyła za ciebie - wyzywam cię na pojedynek! - choć rycerz wyzwolił się spod wpływu wili, to chyba nadal ją kochał i wpatrywał się w Drew i Belvinę z niekrytym oburzeniem. Pod oczyma miał cienie, wydawał się zmęczony - zbyt słaby, by naprawdę skrzywdzić kogokolwiek z pary. Zresztą, nie sięgnął nawet po różdżkę - a po rękawicę, którą rzucił pod nogi Macnaira.
Mogliście dostrzec kolejną ramę i bez trudu wyminąć Tannhausera. Gdy odchodziliście, machnął na was ręką, by pomóc wili wstać - szeptał, żeby się nie martwiła, że zostanie z nią na zawsze…
Jeśli Belvina miała serdecznie dość skąpo ubranych kobiet, to źle trafiła - kolejny obraz był ich pełen. Tym razem nie wyglądały jednak ponętnie i żadna nie była blondynką, a Blythe mogła od razu dostrzec, że niektóre są śmiertelnie ranne. W powietrzu śmigały wiązki zaklęć, dźwięczały kobiece krzyki, brzmiał starożytny język. Podstawowa znajomość historii magii pozwoliła uzdrowicielce zrozumieć, że są w antycznym pałacu i przypomnieć sobie historię asyryjskiego władcy, Sardanapala - była wystarczająco drastyczna, by zapaść w pamięć. Drew również znał historię, której właśnie byli świadkami - a dodatkowo doskonale wiedział, że Sardanapal padł ofiarą Klątwy Opętania. Był też świadom, że w czasach starożytnych dopiero opracowano tą klątwę, że runy użyte do jej zapisu są prostsze niż obecnie i że dla równie doświadczonego łamacza klątw jak on będzie banalnie prosta do zdjęcia - nawet z odległości. Jeśli zaimponować Belvinie naprawą iluzji, mógł to zrobić bez najmniejszego trudu, nawet nie ruszając się z miejsca - wystarczyło podnieść różdżkę i przypomnieć sobie, na jakich runach opierała się klątwa.
Witajcie w obrazie Śmierć Sardanapala.
- Spoiler:
5: Śmierć Sardanapala Wokół jest gorąco, powietrze pachnie egzotycznymi olejkami, widzicie kamienne kolumny, marmurowe posadzki i orientalne dywany. Chociaż otoczenie jest piękne, to przed Wami rozgrywają się dantejskie sceny. Słyszycie szloch, płacz i błagania nagich kobiet, które bezradnie szarpią się z czarodziejami, którzy wyglądają jak pałacowi strażnicy. Gdzieś błyska zielony promień. Niektóre z kobiet padają do stóp mężczyzny siedzącego na ozdobnym, podwyższonym łożu - próbują go całować, prosić o litość, mówić coś o łączącej ich relacji. Nie znacie języka, jest starożytny, ale iluzja sprawia, że rozumiecie sens ich błagań i rozpoznajecie imię bezdusznego władcy. To Sardanapal, jeden z potężniejszych starożytnych czarodziejów, który doprowadził do rozkwitu cywilizacji Asyrii - i dbał jedynie o czarodziejów, czyniąc mugoli swoimi niewolnikami. Podobno rządził surowo, ale sprawiedliwie i być może pod jego rządami Asyria przetrwałaby jako czarodziejska enklawa antycznego świata, być może czarodzieje zawsze mieliby miejsce dla siebie. Teraz Sardanapal nie wygląda jednak ani na sprawiedliwego króla ani nawet na normalnego człowieka - wydaje się całkowicie głuchy na błagania otaczających go kobiet, a jego twarz stężała w dziwnym, obłędnym grymasie.
Jeśli posiadacie biegłość historii magii, możecie sami skojarzyć, jak skończyła się historia Sardanapala (jeśli nie posiadacie tej biegłości, załóżcie, że z wnętrza obrazu dobiega głos śledzącego wasze poczynania Sealha, który rzeczowo streszcza wam dzieje Sardanapala): niegdyś sprawiedliwy król w pewnym momencie oszalał i rozkazał zabić wszystkie swoje nałożnice i żony, nawet najukochańsze. Wrogowie wykorzystali moment obłędu i ruszyli na jego pałac, a gdy Sardanapal zrozumiał, co zrobił - i że jego stolica jest otoczona mugolskimi armiami - stracił siłę do walki i popełnił samobójstwo. Pałac w Niniwie spłonął, z królem w środku. Przyczyną tej tragedii była Klątwa Opętania, przekazana Sardanapalowi w przeklętej tiarze przez zdrajcę, czarodzieja półkrwi. Przed wiekami wiedza na temat run nie była tak zaawansowana, jak w 1958, więc przekleństwo nałożone na tiarę jest bardziej nieudolne niż klątwy, z którymi zetknęlibyście się teraz: wystarczy ukraść Saradnapalowi tiarę aby wyzwolił się spod działania klątwy, a biegły runista może zdjąć z tiary klątwę na odległość.
Zadanie: Sardanapal jest rozproszony rzezią pięknych kobiet i głosami we własnej głowie, a jego strażnicy są zajęci - bardzo prosto jest zakraść się do władcy od tyłu, ale strącenie tiary z jego głowy wymaga biegłości zręcznych rąk (ST 60). Klątwa i wszystkie czary są dla Was nieszkodliwe w iluzji, ale twórcy iluzji zadbali też o to, byście w zasięgu wzroku zobaczyli specjalne rękawice, dzięki którym możecie bezpiecznie dotknąć przeklętego przedmiotu. Alternatywnie, znajomość starożytnych run (ST 70) pozwala Wam zrozumieć Klątwę Opętania i wyciszyć ją na odległość - wystarczy skierować różdżkę na Sardanapala i skupić się na wiedzy o naturze przekleństwa (rzut na runy, nie na OPCM).
W przypadku sukcesu: Sardanapal momentalnie trzeźwieje i rozkazuje swoim żołnierzom oszczędzić życie niewolnic. Słyszycie, jak rzeczowo wydaje kolejne rozkazy wzmocnienia pałacu i jesteście przekonani, że Niniwa obroni się przed mugolskim najazdem.
W przypadku porażki: Iluzja rozmywa się wśród płaczu kobiet i zapachu dymu.
Punktacja za tą rundę
Amelia, Septimus i Edgar otrzymują jeden punkt za skuteczne ustabilizowanie iluzji.
Deirdre i Oyvind otrzymują pół punktu za ustabilizowanie części iluzji i pół punktu za kreatywne podejście do zadania przez Oyvinda i zamalowanie pożaru.
Tristan i Evandra nie otrzymują punktów z powodu nieustabilizowania iluzji.
Drew i Belvina nie ustabilizowali iluzji, ale Belvina otrzymuje pół punktu za odstraszenie wili od swojego partnera.
Punktacja po tej turze wygląda następująco
1. Drew i Belvina 3.5 punkta & Amelia, Septimus i Edgar 3.5 punkta
2. Tristan i Evandra 2 punkty & Deirdre i Oyvind 2 punkty
Zmagania są zażarte! Przed wami (w tej kolejce) przedostatnia iluzja - w tej turze znów rzućcie kością k10 na ostatnią iluzję! Jeśli wyrzucicie ten sam obraz co ostatnio, ponówcie rzut
Ciało arystokraty zniknęło z jej ramion, rozkosz zamieniła się w pustkę, a skwar namiętności okazał się tylko pożarem. Groźnym, odciągającym uwagę, raniącym, zarówno temperaturą, jak i dziwnym, złotym blaskiem rozsnutym bielą półwilego włosa zdobiącego szatę Tristana. Deirdre drgnęła gwałtownie, zalał ją chłód, nagły, niespodziewany, drżący. Wyciągnęła dłoń w stronę gaszącego ogień mężczyzny w tęsknym geście, lecz nie zdołała go pochwycić ani nic powiedzieć. Gabinet ministry magii wypełniły kłęby mgły, zniknęła w nich iluzja - a Mericourt znów znalazła się w rzeczywistości, obok przywołującego ją Borgina, przed sobą mając kolejny obraz.
Rumieniec nie zniknął od razu z twarzy, przyśpieszony przyjemnością oddech spowalniał stopniowo; zerknęła krótko, zdezorientowana, na Borgina, zastanawiając się, czy może domyślić się, czym skusiła ją iluzja. Zanim dopytałby o powód roziskrzonego spojrzenia i rozszerzonych źrenic, śmiało przekroczyła próg następnego obrazu.
- Dobrze się bawiłeś? - rzuciła tylko przez ramię, lekko, nonszalancko, nieco bagatelizując poprzednie doświadczenie. Chętniej skupiłaby się na wysłuchaniu, co w rajskim malowidle spotkało Borgina, ale nie zdążyła pociągnąć go za język, bowiem świat, w którym znaleźli się na powrót razem, od razu wymagał od czarownicy pełnego skupienia.
Przed nimi stał smok. Majestatyczny, piękny, żywcem wyjęty z rezerwatu z Kent. Mericourt zatrzymała się w miejscu, zachwycona i przerażona jednocześnie; miała wrażenie, że czas znów się zatrzymał, pozwalając w pełni docenić potęgę stworzenia. Ślepia rozgorzały gniewem, łuski odbijały promienie słońca, skrzydła wzbudzały drżenie powietrza a aura otaczająca bestię zapierała dech w piersiach. Z stanu bliskiego zaklęciu oszałamiającemu wyrwała Deirdre dopiero inkantacja i błysk zbroi; rozejrzała się dookoła, szybko wyłapując plugawe detale obrazu. Łańcuch unieruchamiający dzikie zwierzę, szlamiastego rycerza zmierzającego w jego stronę, a w końcu - czarownicę, która wcale nie próbowała uwolnić smoka z więzów, a zamierzała go zranić, trwale oślepiając. Stała po stronie mugola, pluła na czarodziejską faunę, bratała się z wrogiem; Mericourt zalała fala pogardy i gniewu, jeśli czegoś nienawidziła bardziej od szlamu, to właśnie zdrajców krwi, dopuszczających się tak potwornych zbrodni. Od razu ruszyła do przodu i podniosła różdżkę, celując nią w bok księżniczki, gwałtownie pozostawiając za sobą romantyczne rozmarzenie.
- Ty zdradziecka suko - wysyczała, nie panując nad wzmożonym przez iluzję gniewem. - Sectumsempra - kolejny syk złączył się z inkantacją, nie dbała o reakcję Borgina na użycie tak okrutnego zaklęcia, nie dbała o to, gdzie się znajduje, iluzja była tak rzeczywista, że wymagała realnego działania. Klątwa rozerwała bok szlamolubnej królewny, krew zalała suknię; zasługiwała na to, ba zasługiwała na znacznie więcej, lecz na razie musieli uratować smoka. Stworzenie niebezpieczne, mogące skrócić ich o głowę jednym ruchem pyska, czarownica poruszała się więc w względnie bezpiecznej odległości, z wściekłością kierując się ku szarżującemu rycerzowi. - Stój albo rozetnę ci gardło - krzyknęła, pełna gniewu i odrazy, unosząc różdżkę w kierunku mugola; nie bała się go, zmiecie go na pył, jeśli tylko spróbuje zaatakować kopią bestię. Bestię wymagającą uwolnienia, wierzyła, że tym zajmie się Borgin.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Chociaż słyszała słowa wzruszonego rycerza, nie zwróciła na niego wzroku, wciąż zbyt mocno owładnięta złością, żeby pozwolić sobie na kontynuację szarady czy przyjęcie komplementu. Dźwięki posępnej melodii wydobywającej się z fortepianu ustały, ona natomiast podniosła się z siedziska i obeszła je z drugiej strony, tak, by na wszelki wypadek oddzielało ją od mężczyzny.
Sardanapal wystarczył jej za dwóch, albo i trzech.
- Zupełnie sama - skłamała bez zawahania, tonem, który powinien kaleczyć jak rozbite na ziemi szkło. Co za ironia, że Septimus mógł kiedyś na podobne pytania odpowiadać w ten sam sposób, a te odpowiedzi identycznie rozmyłyby się z prawdą. W jej mniemaniu był artystycznym geniuszem, który nie musiał zniżać się do złodziejstwa; z kolei ona, rozgoryczona jego bezużytecznym, rozczarowującym towarzystwem podczas zabawy, nie mogła powstrzymać się przed uchybieniem mu w ten sposób. Ale to i tak nie było ważne, nie słuchał jej. Ani teraz, ani wcześniej - i była niebywale wdzięczna w duchu za to, że iluzja rozmyła się, a oni zostali pchnięci w ramiona kolejnej, zupełnie nowej.
Tylko że tam też coś było nie tak. Amelia nie była pewna czego spodziewała się po zabawie z wojną w tle, ale w jej mniemaniu zabawa powinna posiadać w sobie jakiekolwiek elementy z rozrywki, tymczasem to jedynie męczyło i poniżało. Spojrzenie błękitnych oczu przesunęło się po zniszczonym krajobrazie, jaki zastali w iluzji. Ziemia wydawała się chora i skażona, a pod ich stopami otwierała gardło i pokazywała parę postaci; wokół nich kłębił się dym, który wydawał się kąsać ją w oczy. Tak będzie kiedyś wyglądał ten kraj? Przytłoczony zniszczeniem, gdy fundament w postaci Ministerstwa podda się terrorystom i w końcu upadnie?
Amelia ze świstem nabrała powietrza, markotniejąc na tę myśl. Anglia nie była jej ojczyzną, nie tu przyszła na świat i nie tu się wychowała, ale stała się domem, w którym Eberhart pragnęła czuć się bezpiecznie, rozwijać, patrzeć również na rozkwit wszystkiego, co ją otacza - przede wszystkim nauki. Gdyby nie Zakon Feniksa, nie staliby dzisiaj przed podobnym zagrożeniem... To oni wyniszczali magiczną florę i faunę, spiskowali z niemagicznymi, żeby wykorzystywać ich technologię do siania zagłady wśród wielu zagrożonych gatunków, zupełnie jakby to było rozgrzewką przed wykorzystaniem tych oburzających wynalazków przeciw brytyjskim czarodziejom. Na co dzień robiła w pracy wszystko, żeby uchronić biedne zwierzęta przed niszczycielską toksyną buntowników, ale ile jeszcze tak dadzą radę? Ile w międzyczasie dokonają zniszczeń, ile nieodwracalnych szkód?
- Nie - sapnęła Amelia, nie zdając sobie sprawy, że to zrobiła. Na dłuższy moment utknęła w swoich przemyśleniach, w wizjach, które przyświecały jej gdy brała sobie na ramiona coraz więcej zadań i tonęła w ministerialnych obowiązkach; czarownica wsunęła dłoń w dyskretną kieszeń sukni i wyjęła z niej różdżkę. - Musimy to naprawić - oznajmiła trochę zbyt drżąco jak na siebie, ślepa na zawodzącą dziewczynę i przylegającą do niej sylwetkę, z rozbieganym wzrokiem taksując okoliczności obumarłej przyrody, a gdy dostrzegła w tle szkielet niewątpliwie należący do czterokopytnej istoty, z jej gardła wydobył się przeraźliwy jęk. - Musimy to naprawić, nic nie może tu zostać w ten sposób - powtórzyła. Chociaż zawsze radziła sobie z okropnymi widokami i własnymi emocjami, tym razem coś (czyżby wpływ iluzji nasączonej odpowiednią magią?) sprawiło, że zareagowała dużo silniej niż zwykle. Zamaszystym ruchem wyprostowała rękę i wskazała szpicem różdżki przed siebie, ale nie zamknęła oczu, nie skoncentrowała się dostatecznie, by przelać w magię swoje geomantyczne doświadczenie, nie odnalazła w pamięci stosownych praktyk, informacji, nauk. Zupełnie jakby cała wiedza w mgnieniu oka wyparowała z mózgu, pozostawiwszy na swoim miejscu... nic. Pustkę. Otchłań tak straszną, jak to, co widziała przed sobą. Dziki bez ani trochę nie rozgrzał się w jej dłoni, dygoczącej ze złości, przygnębienia i niedowierzania.
- Pomóżcie mi - zwróciła się do Septimusa i Edgara, mocno, z determinacją. Nie mogli teraz zawieść, nie w tak ważnym momencie; o dziwo Amelia z trudem przypominała sobie, że to tylko iluzja, takie to było rzeczywiste. - Niech to się zazieleni, powietrze oczyści. Niech spadnie deszcz. Tamto stworzenie, widzicie je? - wskazała na szkielet. - Niech pokryje je mięso i skóra, niech wstanie.
but no more mistakes like i made before.
would it be so hard to understand?
– Znowu jakaś tragedia – stwierdził niezadowolony, bo kiedy raz postanowił bawić się na weselu, to zafundowano mu jedynie wojnę, głód i biedę, a piękne wile i niewolnice rozpływały się w powietrzu po kilku minutach. Wyraźnie skwaszony rozglądał się po obumarłym krajobrazie, mimo wszystko nie mogąc pozbyć się wrażenia, że grozi im taka przyszłość: szara, biedna, pusta. – Czujecie to? Mugolskie powozy... – Gryzący zapach siłą przedzierał się głębiej przez nozdrza, jak siły Zakonu Feniksa, uparcie dążące do upadku magicznej społeczności. Czuł jak rośnie w nim złość, a także frustracja, że przez tak długi czas nie udało im się wybić wszystkich członków, którzy teraz pojawiają się co jakiś czas na powierzchni, jak szczur z kanałów. Dopiero prośba Amelii zwróciła jego uwagę na dwójkę umierających czarodziejów. Stanął obok niej, przyglądając im się przez chwilę. To tylko iluzja – wmawiał sobie uparcie, ale coraz trudniej było w to uwierzyć. Słyszał ich zdesperowane głosy, które przestały w cokolwiek wierzyć, i ciężko było ich nie zrozumieć. Spojrzał na szkielet zwierzęcia, na suchą ziemię, szare niebo. – Chcesz zazielenić trawę zaklęciem? To będzie tylko kolejna iluzja – odpowiedział Eberhart. Nie tracił jednak nadziei. Dobrze wiedział, że nawet z takiej sytuacji da się wyjść zwycięsko – nie z pomocą zaklęć, a dzięki zwykłej przedsiębiorczości; tak jak jego pradziad podczas ostatniej wojny, który nawet nadmiar martwych ciał potrafił wykorzystać do swoich interesów. – Trzeba wykorzystać to, co faktycznie tutaj jest – stwierdził, nie roztkliwiając się nad łkającą w rowie parą. – A jest wystarczająco. Każdy kryzys gospodarczy został w końcu zażegnany, tak będzie i tym razem. Nie jesteście jedynymi czarodziejami, którym udało się przeżyć. Wspólną pracą uda się wszystko odbudować. Skupiacie się tylko na tym, co widać na powierzchni – a z pewnością gdzieś pod waszymi stopami właśnie przepływają źródła wody. Ludzie są w stanie każde warunki ugiąć pod swoje potrzeby, zarówno na pustyniach, jak i na dalekiej północy. Rolnictwo się podźwignie, potem przemysł, małymi krokami dojdziecie do świetności. Tylko trzeba działać, pracować... Leżeniem i płaczem nic nie osiągniecie, nie możecie czekać aż ktoś zrobi to za was, to wy jesteście czynnikiem sprawczym i tylko od was zależy czy uda wam się podźwignąć. Wszystko da się do czegoś wykorzystać, nawet tamten szkielet. Jesteście czarodziejami, na brodę Merlina! – Powiedział uniesionym głosem, ale odniósł wrażenie, że zwykłe pocieszanie na niewiele się tutaj przyda. Nawet sucha ziemia mogła obfitować w plony, kilometr dalej mogła się ostać żyzna oaza, a jeszcze dalej wioska z resztą uratowanych czarodziejów. Tylko trzeba było zebrać w sobie wolę walki, podnieść się, sprawdzić i zawalczyć o własną przyszłość. Tak jak oni to w tej chwili robili, i tak jak będą robić, dopóki ten nieszczęsny Zakon Feniksa nie przestanie istnieć.
Ekonomia
kings and queens
Był zły, minimalnie. Tym bardziej, że Deirdre mogła dostrzec na jego twarzy tę złość przez moment, zanim znów ukrył ją pod delikatnym i tym razem dość chłodnym uśmiechem. Bardziej zezłościł się na brak pocałunku? A może na jej słowa? A może na wszystko po trochu? Sam już nie był do końca pewny. Ta iluzja pozostawiła w nim niesmak - jakiś gorzki, który trudno było przełknąć w jakikolwiek sposób i zapomnieć o nim. To wszystko było jakąś niepoważną drwiną.
- Oczywiście, jak twoja iluzja? - zapytał, nie mając ochoty skupiać się na tym, co właśnie sam widział. Na Freyi, na jej obrazie, z którym jak zwykle sobie poradziła - tym bardziej, że teraz przed sobą mieli zupełnie inne zadanie.
Wstrzymał powietrze w płucach na widok smoka. Nie przepadał za zwierzętami - tymi magicznymi, tymi zwykłymi, owadami, ale i... Czym właściwie były smoki? Wyrośniętymi latającymi jaszczurkami? Wolałby w życiu nie mieć z nimi niczego do czynienia, więc może i lepiej jeśli ten tutaj był wyłącznie iluzją? Bo był, prawda? Każdy obraz był tutaj wyłącznie iluzją, które jednak pozostawiały w sobie zbyt dużo goryczy. Więcej i więcej z każdym kolejnym.
Deirdre stanowczo szybciej zrozumiała sytuację w obrazie i kto był prawdziwą księżniczką w opałach przy obecnych stworzeniach.
Przesunął wzrokiem na wzburzoną kobietę u swojego boku, rozpoznając zaawansowane zaklęcie czarnomagiczne. Uśmiechnął się delikatnie, bo w końcu nie każdy oddawał się tej trudnej i z pewnością fascynującej sztuce czarnej magii. Tak wielu czarodziejów się jej bało i nie rozumiało, chociaż to może było nawet lepiej?
On sam wolał nie wtrącać się w podobne sytuacje. Atakować czarodziejów? Lub mugola na koniu? Jeszcze by go stratował...
Nie był pewny czy z tej odległości zdoła trafić w smoka, czy w łańcuch - jednak zadanie było nadwyraz proste. Jeśli łańcuch zostanie zmodyfikowany przy pomocy zaklęcia, stanie się za duży na smoka - a jeśli smok, to stworzenie je rozerwie i zdoła sobie poradzić z atakującymi go mugolem i szlamolubną.
- Engiorgio - zawołał, wykonując odpowiedni ruch różdżką. Wiedział, że transmitacja nie była prostą sztuką, ale cóż innego było lepszym zaklęciem w tym świecie iluzji, w którym przecież to oni byli władcami? Zerwanie magicznych wiązań i zastąpienie ich własnymi, transmutacja łańcucha w zbyt wielki aby spadł - widział to dokładnie w umyśle, które cząsteczki w jaki sposób mogłyby wzrosnąć, zupełnie tak jak przy rzucaniu innych zaklęć. Tym bardziej, że nie należało to do zaawansowanych sztuk w samej dziedzinie transmutacji.
- Smacznego - rzucił cicho, spoglądając z pewnego rodzaju wstrętem i lękiem w stronę smoka. Nie chciałby mieć nigdy do czynienia z nimi w prawdziwym życiu.
Never see the truth, that final breakthrough
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy