Salon II
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie znajdujące się zaraz za korytarzem – w sieni można zdjąć płaszcz i zostawić swoje buty, tak aby potem przejść do salonu. Piecyk umieszczony pod jedną ze ścian pozwala na utrzymanie ciepła w większości pomieszczeń w domu. Wygodne fotele i kanapa ozdobione zostały przez Yvette narzutkami i poduszkami, które Yvette przyozdobiła drobnymi haftami. Thalia za to zadbała o wystrój, umieszczając dużo muszelek w okolicy, a także dbając, aby w dało się w tym miejscu odnaleźć świeże kwiaty, oraz szczapy drewna do palenia w kominku.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Martwiła się i o nią. Słuch o Rain zaginął jak i o wielu innych. Ludzie przepadali z dnia na dzień. Bez śladu i bez słowa. Wychodzili z domów i często mieli już do nie wrócić. Tak po prostu. Cieszyła się, że nie była jedną z tych osób, ale czekała je rozmowa. Ta bardziej poważniejsza. Tak jak obiecała nie odpuści, nie ulegnie, będzie bardziej stanowcza, co jednak z Rain? Pomoże jej w tym, czy przeszkodzi? - Wystarczy bycie ostrożnym. - Wysłała jej lekki uśmiech chcąc, aby chociaż na chwilę przestała oglądać się za ramię. Przezorność nie zaszkodzi, oczywiście. Założenie, że są tu całkowicie bezpieczne też było idiotyczne, bo na ziemi takie miejsce po prostu nie istniało. Były tu jednak bezpieczne. Bezpieczniejsze niż gdziekolwiek indziej miałyby być. Celine również. Obie nie pozwolą by cokolwiek jej się tu stało.
Obserwowała blondynkę cały czas wciąż w odrealnionym strachu, że ta zaraz zniknie. Nie przeżyłaby tego. Nie drugi raz. Tak wiele nieszczęścia doświadczyła jeszcze przed tym co wydarzyło się w Parszywym, przed zamknięciem jej w Tower, a teraz? Jaką historię nosiła na swym ciele, w umyśle i w duszy? Czy rany te kiedykolwiek się zagoją? Czy istniało lekarstwo, które mogłoby jej pomóc? czy ona mogła? Ogarnęło ją zwątpienie. Obiecała sobie, że już jej nie zawiedzie, ale co jeśli nie będzie wiedziała jak tego nie zrobić? Jak jej pomóc? Będzie przy niej, postara się, zrobi wszystko, ale czy to wystarczy? Czy właśnie tego Celine potrzebowała? Właśnie jej? - Nie gryzie. - Uśmiechnęła się na czułe wyznanie dziewczyny. - Chyba że meble. - Westchnęła rozglądając się po pomieszczeniu, ale nie zauważając w zasięgu wzroku białej sierści. Pewnie gdzieś zaspał, albo ich usłyszał decydując jednak, że goście go nie obchodzą i wrócił do swych kocich spraw. Czasami ją irytował. Wchodził na blaty, sikał do butów, niszczył meble, ale za grzanie jej nóg nocami wybaczała mu wszystko.
Spojrzała na Marcela wsłuchując się w jego słowa, odpowiadając w końcu też na jego własne spojrzenie. Rozumiała. Pokiwała głową na ten znak z ulgą przyjmując do informacji, że ludzie, którzy chcieli ją skrzywdzić już o niej nie pamiętali. Nie wiedziała jak tego dokonał. Tego wszystkiego. Był sam? Ktoś mu pomógł? Nie było to teraz ważne. Może i wcale. Oboje byli cali. Celine była tu teraz z nimi. Uratowana. Zakuło ją w sercu na wieść, że został zdradzony. Przez bliskich przyjaciół... Jak wiele cierpienia jeszcze i on mógł znieść. - Tu dojdzie do siebie. - Zapewniła pewnym tonem, bo dołoży wszelkich starań, aby tak właśnie było.
Celine w podobie jej samej spoważniała. Widziała każdą emocje, która wypłynęła na jej twarz jak na dłoni. Była taka bezbronna, krucha, niepewna, że serce samo rozdzierało się na ten widok. Uniosła drugą dłoń, aby obiema móc ująć tą należącą do Celine. Uniosła ją składając na niej pocałunek. Oddanie. Tym właśnie był dla niej ten gest. Uchyliłaby jej teraz nieba jeśliby tylko mogła. Znów położyła ich dłonie na blacie stołu szukając spojrzeniem jasnych oczu. - Zostaniesz tu tak długo ile będziesz chciała. Nie będziesz zawadzać. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cieszę się, że tu jesteś. - Przekonywała mając nadzieję, że zrozumie, że naprawdę jest tu mile widziana, że nie potraktują jej jak tamci ludzie. - Najważniejsza jesteś teraz ty i to abyś wróciła do pełni zdrowia i sił, rozumiesz? - Nic się teraz nie liczyło. Tylko to. Tylko ona.
Puściła w końcu jej dłoń, aby mogła spokojnie zjeść samej chwytając za kubek, ale nie upijając z niego choćby łyka. Z rosnącą gulą w gardle słuchała słów Marcela. Kolejne wyznanie musiało nie być dla niego proste. Spojrzała na niego i jedyne co mogła ujrzeć to szczerą skruchę i żal. Był dobrym człowiekiem. Nie chciałby brać udziału w czymś takim. To Celine jako pierwsza zabrała głos, a ona nie śmiała jej przerwać. Odwróciła wzrok wbijając go w toczącą się w wychodzącą z kubka parę. To był ich moment. Osobisty, intymny, zupełnie jakby w pokoju byli sami, a rozmowa toczyła się tylko między ich dwójką. Nie patrzyła, ale słuchała. Jej twarz złagodniała, kąciki uniosły się w górę, a serce znów zakuło, tym razem jednak nie z bólu, czy z żalu. Gdy skończyli znów uniosła głowę odnajdując spojrzenie Marcela. Co mógł zobaczyć w tym należącym do niej? Nie gniewała się. Nie była obrzydzona, zirytowała, nie osądzała. Rozumiała. Znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a i tak zrobił to co należało. Jeśli cokolwiek miała czuć to wdzięczność i podziw. - Mam nadzieję, że zostaniesz? Musisz wypocząć. Mamy tylko jedną sypialnie gościnną, ale zaścielę ci kanapę.
Obserwowała blondynkę cały czas wciąż w odrealnionym strachu, że ta zaraz zniknie. Nie przeżyłaby tego. Nie drugi raz. Tak wiele nieszczęścia doświadczyła jeszcze przed tym co wydarzyło się w Parszywym, przed zamknięciem jej w Tower, a teraz? Jaką historię nosiła na swym ciele, w umyśle i w duszy? Czy rany te kiedykolwiek się zagoją? Czy istniało lekarstwo, które mogłoby jej pomóc? czy ona mogła? Ogarnęło ją zwątpienie. Obiecała sobie, że już jej nie zawiedzie, ale co jeśli nie będzie wiedziała jak tego nie zrobić? Jak jej pomóc? Będzie przy niej, postara się, zrobi wszystko, ale czy to wystarczy? Czy właśnie tego Celine potrzebowała? Właśnie jej? - Nie gryzie. - Uśmiechnęła się na czułe wyznanie dziewczyny. - Chyba że meble. - Westchnęła rozglądając się po pomieszczeniu, ale nie zauważając w zasięgu wzroku białej sierści. Pewnie gdzieś zaspał, albo ich usłyszał decydując jednak, że goście go nie obchodzą i wrócił do swych kocich spraw. Czasami ją irytował. Wchodził na blaty, sikał do butów, niszczył meble, ale za grzanie jej nóg nocami wybaczała mu wszystko.
Spojrzała na Marcela wsłuchując się w jego słowa, odpowiadając w końcu też na jego własne spojrzenie. Rozumiała. Pokiwała głową na ten znak z ulgą przyjmując do informacji, że ludzie, którzy chcieli ją skrzywdzić już o niej nie pamiętali. Nie wiedziała jak tego dokonał. Tego wszystkiego. Był sam? Ktoś mu pomógł? Nie było to teraz ważne. Może i wcale. Oboje byli cali. Celine była tu teraz z nimi. Uratowana. Zakuło ją w sercu na wieść, że został zdradzony. Przez bliskich przyjaciół... Jak wiele cierpienia jeszcze i on mógł znieść. - Tu dojdzie do siebie. - Zapewniła pewnym tonem, bo dołoży wszelkich starań, aby tak właśnie było.
Celine w podobie jej samej spoważniała. Widziała każdą emocje, która wypłynęła na jej twarz jak na dłoni. Była taka bezbronna, krucha, niepewna, że serce samo rozdzierało się na ten widok. Uniosła drugą dłoń, aby obiema móc ująć tą należącą do Celine. Uniosła ją składając na niej pocałunek. Oddanie. Tym właśnie był dla niej ten gest. Uchyliłaby jej teraz nieba jeśliby tylko mogła. Znów położyła ich dłonie na blacie stołu szukając spojrzeniem jasnych oczu. - Zostaniesz tu tak długo ile będziesz chciała. Nie będziesz zawadzać. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cieszę się, że tu jesteś. - Przekonywała mając nadzieję, że zrozumie, że naprawdę jest tu mile widziana, że nie potraktują jej jak tamci ludzie. - Najważniejsza jesteś teraz ty i to abyś wróciła do pełni zdrowia i sił, rozumiesz? - Nic się teraz nie liczyło. Tylko to. Tylko ona.
Puściła w końcu jej dłoń, aby mogła spokojnie zjeść samej chwytając za kubek, ale nie upijając z niego choćby łyka. Z rosnącą gulą w gardle słuchała słów Marcela. Kolejne wyznanie musiało nie być dla niego proste. Spojrzała na niego i jedyne co mogła ujrzeć to szczerą skruchę i żal. Był dobrym człowiekiem. Nie chciałby brać udziału w czymś takim. To Celine jako pierwsza zabrała głos, a ona nie śmiała jej przerwać. Odwróciła wzrok wbijając go w toczącą się w wychodzącą z kubka parę. To był ich moment. Osobisty, intymny, zupełnie jakby w pokoju byli sami, a rozmowa toczyła się tylko między ich dwójką. Nie patrzyła, ale słuchała. Jej twarz złagodniała, kąciki uniosły się w górę, a serce znów zakuło, tym razem jednak nie z bólu, czy z żalu. Gdy skończyli znów uniosła głowę odnajdując spojrzenie Marcela. Co mógł zobaczyć w tym należącym do niej? Nie gniewała się. Nie była obrzydzona, zirytowała, nie osądzała. Rozumiała. Znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a i tak zrobił to co należało. Jeśli cokolwiek miała czuć to wdzięczność i podziw. - Mam nadzieję, że zostaniesz? Musisz wypocząć. Mamy tylko jedną sypialnie gościnną, ale zaścielę ci kanapę.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby łudziła się, że jedynie Ministerstwo byłoby jej problemem, pewnie byłaby bardziej zrelaksowana, ale przemytnicy nie byli jedną wielką szczęśliwą rodziną, a ludzie nie wpadali do siebie na popołudniowe herbatki. Można było zadrzeć z niewłaściwą osobą i wtedy pojawiał się znacznie większy problem niż rząd, a świat pełen brutalności mało kiedy wybaczał. Starała się załatwiać wszystkie sprawy pod inną postacią i pod innymi danymi, tak aby nigdy nie naprowadzić nikogo w to miejsce, ale nikt nie był nienamierzalny. Tym bardziej musiała tego pilnować, jeżeli w tym miejscu mieli pojawiać się też Zakonnicy i ich przyjaciele, zwłaszcza że wielu osobom, z tego co kojarzyła, bardzo zależało na prywatności. Marcelowi, mieszkającemu w Londynie, podejrzewała, że również,
Rzuciła smutne i małooptymistyczne spojrzenie Yvette kiedy ta wyrażała nadzieję, że wystarczyło być ostrożnym, rozważając to w perspektywie wcześniejszego darcia się Marcela po okolicy. Rozmowa kręciła się jak Pangur za swoim ogonem i zrezygnowała z dalszej kontynuacji tego wątku, chociaż zatrzymała się jeszcze nad słowami Marcela, zwłaszcza pod koniec.
- Co oznacza, że ją „wystawili”? Jakieś szczegóły? Kto to był i czy wie o tym miejscu? – Jeżeli to był ktoś, kogo znała ona albo Yvette, dobrze byłoby uważać na jakieś poszczególne zaproszenia albo osoby wypytujące o ich ostatnich gości. Albo o ewentualne osoby kręcące się w pobliżu, nawet jeżeli Marcel zarzekał się, że nikt o tym miejscu ani o pobycie Celine nie wie. Skoro jego bliscy przyjaciele go zdradzali, to czym mieli mieć w czymkolwiek pewność w jego słowach? Czy wiedział w ogóle o czym mówi?
- Przy mnie nigdy nie gryzie. – Rzuciła rozbawione spojrzenie Yvette. Pangur wydawał się bardzo dobrze bawić, czasem zachowując się o wiele bardziej niegrzecznie przy Yv, jakby specjalnie próbował zgrywać niewiniątko kiedy Thalia na niego spoglądała, odpuszczając sobie jakiekolwiek pozory. Może po prostu był impem pod przebraniem i tylko czekał na okazję. Ale mimo wszystko obydwie go kochały, nie planując białego futrzaka jakkolwiek wymieniać. I najlepiej dać mu ładować się na kolana gdy tylko nachodziła go ochota na czułości.
Usiadła już, spokojniejsza że wszyscy mieli co do jedzenia i picia, owijając się ostrożnie narzuconym na siebie naprędce kocem i uważnie słuchała, co Marcel ma do powiedzenia na ten temat. Wypowiadał się bardzo ostrożnie, podejrzewała że nie chce mówić o szczegółach przy Celine. Rozumiała czemu, sprawa była bardziej skomplikowana, zwłaszcza jeżeli współpracować z tymi ludźmi miał z własnego wyboru. Wiedziała też, że nie wystarczy się popłakać Carringtonowi aby nagle się zaczął zachowywać, aczkolwiek dobrze byłoby porozmawiać nieco szerzej na ten temat – jeżeli to byli ci sami ludzie, których Thalia kojarzyła ze swojej własnej wyprawy, być może do tego całego przemytu kobiet było o wiele więcej problemu niż początkowo sądziła. Jeżeli mogła dostać jakieś szczegóły, mogło to być o wiele bardziej pomocne, ale też mogło się okazać o wiele bardziej niebezpieczne.
- Bez przesady, Marcel może zająć moje łóżko a ja się prześpię na kanapie. – Ciekawe, czy w ogóle w tym cyrku mógł doświadczyć nieco więcej wygód. Przyczepy nie były złe, ale nie był to luksus domu. – Tylko jeszcze może mi pomóc z przyniesieniem drewna do kominka, oczywiście po zjedzeniu. – Spojrzała jeszcze na Carringtona znacząco. Była pewna, że Yvette zajmie się Celine odpowiednio, a ona musiała jeszcze poruszyć ten temat handlarzy. Nie w szerokim gronie jednak, a jeszcze musiał skończyć swój posiłek, od czego zdecydowanie nie zamierzała go odciągać.
Rzuciła smutne i małooptymistyczne spojrzenie Yvette kiedy ta wyrażała nadzieję, że wystarczyło być ostrożnym, rozważając to w perspektywie wcześniejszego darcia się Marcela po okolicy. Rozmowa kręciła się jak Pangur za swoim ogonem i zrezygnowała z dalszej kontynuacji tego wątku, chociaż zatrzymała się jeszcze nad słowami Marcela, zwłaszcza pod koniec.
- Co oznacza, że ją „wystawili”? Jakieś szczegóły? Kto to był i czy wie o tym miejscu? – Jeżeli to był ktoś, kogo znała ona albo Yvette, dobrze byłoby uważać na jakieś poszczególne zaproszenia albo osoby wypytujące o ich ostatnich gości. Albo o ewentualne osoby kręcące się w pobliżu, nawet jeżeli Marcel zarzekał się, że nikt o tym miejscu ani o pobycie Celine nie wie. Skoro jego bliscy przyjaciele go zdradzali, to czym mieli mieć w czymkolwiek pewność w jego słowach? Czy wiedział w ogóle o czym mówi?
- Przy mnie nigdy nie gryzie. – Rzuciła rozbawione spojrzenie Yvette. Pangur wydawał się bardzo dobrze bawić, czasem zachowując się o wiele bardziej niegrzecznie przy Yv, jakby specjalnie próbował zgrywać niewiniątko kiedy Thalia na niego spoglądała, odpuszczając sobie jakiekolwiek pozory. Może po prostu był impem pod przebraniem i tylko czekał na okazję. Ale mimo wszystko obydwie go kochały, nie planując białego futrzaka jakkolwiek wymieniać. I najlepiej dać mu ładować się na kolana gdy tylko nachodziła go ochota na czułości.
Usiadła już, spokojniejsza że wszyscy mieli co do jedzenia i picia, owijając się ostrożnie narzuconym na siebie naprędce kocem i uważnie słuchała, co Marcel ma do powiedzenia na ten temat. Wypowiadał się bardzo ostrożnie, podejrzewała że nie chce mówić o szczegółach przy Celine. Rozumiała czemu, sprawa była bardziej skomplikowana, zwłaszcza jeżeli współpracować z tymi ludźmi miał z własnego wyboru. Wiedziała też, że nie wystarczy się popłakać Carringtonowi aby nagle się zaczął zachowywać, aczkolwiek dobrze byłoby porozmawiać nieco szerzej na ten temat – jeżeli to byli ci sami ludzie, których Thalia kojarzyła ze swojej własnej wyprawy, być może do tego całego przemytu kobiet było o wiele więcej problemu niż początkowo sądziła. Jeżeli mogła dostać jakieś szczegóły, mogło to być o wiele bardziej pomocne, ale też mogło się okazać o wiele bardziej niebezpieczne.
- Bez przesady, Marcel może zająć moje łóżko a ja się prześpię na kanapie. – Ciekawe, czy w ogóle w tym cyrku mógł doświadczyć nieco więcej wygód. Przyczepy nie były złe, ale nie był to luksus domu. – Tylko jeszcze może mi pomóc z przyniesieniem drewna do kominka, oczywiście po zjedzeniu. – Spojrzała jeszcze na Carringtona znacząco. Była pewna, że Yvette zajmie się Celine odpowiednio, a ona musiała jeszcze poruszyć ten temat handlarzy. Nie w szerokim gronie jednak, a jeszcze musiał skończyć swój posiłek, od czego zdecydowanie nie zamierzała go odciągać.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wodził wzrokiem po twarzy Yvette, potem Thalii, kiedy Celine obiecywała pomóc im w codziennych obowiązkach, nie było to żadnym zaskoczeniem, ale naprawdę bał się, że historia zatoczy koło, a tamte zdarzenia zostaną powtórzone. Doe go zawiedli, choć ufał im bezgranicznie. Yvette i Thalii nie znał nawet w połowie tak dobrze jak ich. Dostrzegał jednak więź łączącą panią Baudelaire z Celine, a ta więź wydawała się gwarantem jej bezpieczeństwa. Czy rzeczywiście nią była? Kiwnął głową, kiedy obiecała, że Celine dojdzie u niej do siebie. Thalię nie wiązało z Zakonem Feniksa więcej, niż Jamesa, czy mógł liczyć na jej dobre serce? Minione zdarzenie poważnie zachwiało jego zaufaniem, bo jeśli najbliżsi mu nie byli pewni, pewny nie mógł być nikt.
Czy on był? Nie, bynajmniej, gotów był pracować dla tych ludzi. Zabawa w podwójnego agenta mogła mu nawet nie wyjść, ale wcale nie musiała. To był czysty przypadek, że je odnalazł, szczęśliwe zrządzenie losu. Ale pojawił się tam w zgoła innym celu i gotów był spłacić swój dług: przed którym ocalił go cud.
Dosłownie.
Otworzył szerzej oczy, kiedy dostrzegł szkliste spojrzenie Celine. Zawiódł ją? Oczywiście, że tak, nic go nie usprawiedliwiało. Nie znał całej prawdy. Niewiele wiedział. Popełniał błędy. Opuścił spojrzenie, kiedy zakryła usta dłońmi, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. Pamiętał spojrzenie tamtego człowieka, kiedy patrzył na portret Sheili. Na kolejne przewracane między oślizgłymi palcami portrety pięknych dziewczyn. Przerażała go myśl, co by się z nią stało, gdyby pociąg sięgnął celu. Kiwnął głową, kiedy poprosiła, żeby więcej tak nie robił. Nie, nie chciał. Nie chciał mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Było mu wstyd, że wplątał się w to w ten sposób. Nie odsunął dłoni od jej dłoni, choć nie miał odwagi pochwycić jej własnej. Zgiął palce, splatając je razem z jej, odczytując ten gest jak gest przebaczenia. Nie odsunęła się od niego, nie przestraszył jej, nie wzgardziła nim. Nie znaczyło to wcale, że nie czuł się z tym źle - a jednak jej słowa niosły ulgę.
- Zawsze uważam - odpowiedział cichym szeptem, bo nie to było teraz istotne. A ona, jej świeże rany, i wszystko to, czemu nie zdążył zapobiec i do czego sam doprowadził. Słysząc głos Yvette, obawiał się unieść spojrzenie i ku niej - kochała Celine, czy osądzi go teraz? Nie było tego w jej oczach, ani osądu, ani obrzydzenia, ani niechęci, ani złości.
- Jeśli to nie problem - odpowiedział jej krótko na propozycję noclegu, niepewnie, była noc, a on przebył daleką drogę. Jeśli będzie musiał - wróci do siebie, ale wiele oddałby za możliwość odpoczynku. - Daj spokój - dodał zaraz, kiedy usłyszał słowa Thalii. Był tu jedynym mężczyzną, źle czułby się, zajmując jej łózko. - Kanapa mi wystarczy. Nie ja tu jestem w potrzebie - Celine potrzebowała opieki, nie on.
- No, jasne - odpowiedział Thalii zdawkowo. - Powiedziałem gościowi, który ją wydał, dokąd ją zabieram, żeby nie zapomniał wydać jej po raz drugi. Ty tak robisz? - Był zmęczony, wciąż nerwowy na samo wspomnienie zdrady - otwarta rana wciąż krwawiła. Czy Thalia brała go za idiotę? Nie opowiadał przecież nikomu o tym, gdzie mieszkała Yvette - po co miałby to robić? - a ona sama wspominała, że jest to miejsce trudne do odnalezienia. - To nie jest ważne - nie chciał rozmawiać o Doe'ach. Zawiedli go. Nie chciał o nich teraz pamiętać. - Nie jestem pewien, kim on jest, ani co zrobił. Jeśli ktoś będzie jej szukał u moich dawnych przyjaciół, to oni będą mieć kłopoty, nie wy - zakończył ze zdecydowaniem, kiedyś myślał, że wie, kim jest Thomas, dziś już wiedział, że nie wiedział o nim niczego. Usunięte wspomnienia nie mogły pozwolić pociągnąć za nią pościgu. Celine była już bezpieczna, a on nie chciał o rozdartych ranach rozmawiać z kimś, kto trzymał wobec niego niezrozumiały dystans.
- Pewnie, pomogę - odpowiedział bez zawahania, kiedy poprosiła o pomoc przy drewnie. Talerz pustoszał, wkrótce nie pozostała na nim ni kropla zakupy, otarł usta rękawem koszuli - powoli będą pewnie kłaść się do łóżek. - Trzeba zrobić coś jeszcze? - Przeniósł wzrok na Yvette, mieszkały tu we dwie, jako samotne kobiety. Jeśli tylko mógł się na coś przydać, mógł to zrobić. W podziękowaniu. Wdzięczności. - Mam rzeczy Celine - dodał, odchodząc od stołu; wrócił się do miotły, przy którym pozostała uwiązana jego sakwa. Zabrał ją, podchodząc do Yvette. - Dokąd to zanieść? - dopytał, gotów przenieść jej rzeczy w wyznaczone miejsce.
w worku, oprócz ubrań i drobiazgów, była piersiówka należąca do Celine.
Czy on był? Nie, bynajmniej, gotów był pracować dla tych ludzi. Zabawa w podwójnego agenta mogła mu nawet nie wyjść, ale wcale nie musiała. To był czysty przypadek, że je odnalazł, szczęśliwe zrządzenie losu. Ale pojawił się tam w zgoła innym celu i gotów był spłacić swój dług: przed którym ocalił go cud.
Dosłownie.
Otworzył szerzej oczy, kiedy dostrzegł szkliste spojrzenie Celine. Zawiódł ją? Oczywiście, że tak, nic go nie usprawiedliwiało. Nie znał całej prawdy. Niewiele wiedział. Popełniał błędy. Opuścił spojrzenie, kiedy zakryła usta dłońmi, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. Pamiętał spojrzenie tamtego człowieka, kiedy patrzył na portret Sheili. Na kolejne przewracane między oślizgłymi palcami portrety pięknych dziewczyn. Przerażała go myśl, co by się z nią stało, gdyby pociąg sięgnął celu. Kiwnął głową, kiedy poprosiła, żeby więcej tak nie robił. Nie, nie chciał. Nie chciał mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Było mu wstyd, że wplątał się w to w ten sposób. Nie odsunął dłoni od jej dłoni, choć nie miał odwagi pochwycić jej własnej. Zgiął palce, splatając je razem z jej, odczytując ten gest jak gest przebaczenia. Nie odsunęła się od niego, nie przestraszył jej, nie wzgardziła nim. Nie znaczyło to wcale, że nie czuł się z tym źle - a jednak jej słowa niosły ulgę.
- Zawsze uważam - odpowiedział cichym szeptem, bo nie to było teraz istotne. A ona, jej świeże rany, i wszystko to, czemu nie zdążył zapobiec i do czego sam doprowadził. Słysząc głos Yvette, obawiał się unieść spojrzenie i ku niej - kochała Celine, czy osądzi go teraz? Nie było tego w jej oczach, ani osądu, ani obrzydzenia, ani niechęci, ani złości.
- Jeśli to nie problem - odpowiedział jej krótko na propozycję noclegu, niepewnie, była noc, a on przebył daleką drogę. Jeśli będzie musiał - wróci do siebie, ale wiele oddałby za możliwość odpoczynku. - Daj spokój - dodał zaraz, kiedy usłyszał słowa Thalii. Był tu jedynym mężczyzną, źle czułby się, zajmując jej łózko. - Kanapa mi wystarczy. Nie ja tu jestem w potrzebie - Celine potrzebowała opieki, nie on.
- No, jasne - odpowiedział Thalii zdawkowo. - Powiedziałem gościowi, który ją wydał, dokąd ją zabieram, żeby nie zapomniał wydać jej po raz drugi. Ty tak robisz? - Był zmęczony, wciąż nerwowy na samo wspomnienie zdrady - otwarta rana wciąż krwawiła. Czy Thalia brała go za idiotę? Nie opowiadał przecież nikomu o tym, gdzie mieszkała Yvette - po co miałby to robić? - a ona sama wspominała, że jest to miejsce trudne do odnalezienia. - To nie jest ważne - nie chciał rozmawiać o Doe'ach. Zawiedli go. Nie chciał o nich teraz pamiętać. - Nie jestem pewien, kim on jest, ani co zrobił. Jeśli ktoś będzie jej szukał u moich dawnych przyjaciół, to oni będą mieć kłopoty, nie wy - zakończył ze zdecydowaniem, kiedyś myślał, że wie, kim jest Thomas, dziś już wiedział, że nie wiedział o nim niczego. Usunięte wspomnienia nie mogły pozwolić pociągnąć za nią pościgu. Celine była już bezpieczna, a on nie chciał o rozdartych ranach rozmawiać z kimś, kto trzymał wobec niego niezrozumiały dystans.
- Pewnie, pomogę - odpowiedział bez zawahania, kiedy poprosiła o pomoc przy drewnie. Talerz pustoszał, wkrótce nie pozostała na nim ni kropla zakupy, otarł usta rękawem koszuli - powoli będą pewnie kłaść się do łóżek. - Trzeba zrobić coś jeszcze? - Przeniósł wzrok na Yvette, mieszkały tu we dwie, jako samotne kobiety. Jeśli tylko mógł się na coś przydać, mógł to zrobić. W podziękowaniu. Wdzięczności. - Mam rzeczy Celine - dodał, odchodząc od stołu; wrócił się do miotły, przy którym pozostała uwiązana jego sakwa. Zabrał ją, podchodząc do Yvette. - Dokąd to zanieść? - dopytał, gotów przenieść jej rzeczy w wyznaczone miejsce.
w worku, oprócz ubrań i drobiazgów, była piersiówka należąca do Celine.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 13.07.22 18:49, w całości zmieniany 1 raz
Nawet jeśli Yvette kłamała, a mogła to robić, mogła zaszczepiać fałszywe przekonanie o swojej radości w nadziei, że prędzej czy później sama również w to uwierzy; nawet jeśli, Celine była jej za to ogromnie wdzięczna. Jej aksamitne zapewnienia tak bardzo pasowały do miękkiego spojrzenia i dłoni niechętnych do rozłąki z chudziutkimi palcami półwili, które wciąż miała z nią splecione, wyobrażając sobie, jak tworzą razem węzeł nie do rozdarcia. Nie do przecięcia.
Nie bez powodu spośród wszystkich emocji miłość smakowała najsłodziej, nawet ta przeżywająca bolesne rozłąki, ta, która łamała serca i budowała je od nowa w świeższej architekturze; one również zostaną zbudowane w ten sposób? Chociaż Celine nie wybiegała spojrzeniem dalej niż za następną godzinę, zlękniona, że za chwilę wpadnie tu ktoś, kto zawlecze ją z powrotem do Tower lub zabije na miejscu, skręcając kark, rachując kości i oddzierając skórę od mięsa, pozwoliła sobie sądzić, że ta króciutka godzina mogła być przyjemna. Że była tego warta - strachu przed tym co będzie dalej. Chwila z Yvette w zamian za resztę życia spędzoną za kratami, w kleszczach zimnego, wilgotnego kamienia i rozgorączkowanych dłoni. Zniosłaby wtedy ten los, mając w pamięci ostatnie pocałunki kropiące policzki i pożegnanie w uścisku niemal matczynych ramion, prawdziwe pożegnanie. Podziękowała jej teraz bez słowa, skinieniem, bladym uśmiechem, który zadrżał w kącikach ust. Baudelaire jeszcze nie wiedziała, że za jej kuzynką ciągnęły się pasma jakichś przedziwnych przygód, że przyciągała nieszczęścia jak magnes, jednocześnie obwiniając się o to, co spotkało Marcela; ale gdy się dowie, wtedy zmieni zdanie. Na pewno. Niestety.
Został zdradzony, czy zdradził również ją? Konszachtami ze skorumpowanymi ludźmi pełnych oślizgłego grzechu? Nie, na pewno nie. Ta myśl nawiedziła ją tylko w pierwszym odruchu, gdy wyjawił okoliczności swojej obecności w tamtym wagonie, jednak ten czar prysł, a może po prostu zdusiła w sobie wątpliwości. Nie mogłaby stracić do niego zaufania. Nie tylko dlatego, że naraził życie nie raz, a dwa (w każdej chwili mógł spaść z miotły podczas podróży i zrobić sobie krzywdę!), nie dlatego, że był jej przyjacielem - a dlatego, że w głębi duszy chyba go kochała. Od pierwszego dnia, gdy zobaczyła go na scenie, podbijającego powietrzną przestrzeń wypełniającą namiot cyrku; od chwili, gdy poznała jego piękno i smak jego bólu, tęsknoty; a potem stworzyła sobie jego wyobrażenie w areszcie i nie była już pewna, czy postrzegała żywego Marcela przez jego pryzmat. Ale to nie miało znaczenia. Wybaczyła mu dzisiaj; ostatni raz ścisnęła lekko jego dłoń i poprawiła się na krześle, wpatrzona w talerz niedojedzonej zupy. Ile jeszcze ciemnych tajemnic w sobie nosił? Do czego został zmuszony, a na co zdecydował się samodzielnie, będąc jednak przypartym do muru przez okoliczności? Chciałaby o to zapytać, ale nie teraz, nie tutaj. Nie byli sami. Nikt inny nie wiedział - chyba -, że poznał ciężar więziennych kajdan.
Uderzyło w nią zmęczenie - podróży, emocji, niepewności, trwającego przez kilka godzin lęku przed spotkaniem z ukochaną Yvette i możliwością zderzenia się z murem odmowy, która skazałaby ją na następną tułaczkę. Półwila przymknęła powieki i odetchnęła głęboko, walcząc z ciałem odmawiającym posłuszeństwa. Żołądek dalej przewracał się z góry na dół, a gula w gardle, stworzona chyba z żelaza, rozgościła się tam bez pytania o pozwolenie i ściskała struny głosowe.
- Mogłabym skorzystać z toalety? - zapytała z trudem po tym, jak gospodynie obiecały Marcelowi tak bardzo zasłużony nocleg; tylko bolała ją myśl, że chłopiec, nie, młody mężczyzna, przerzucający się z Thalią nerwowymi uwagami, będzie musiał jeszcze dźwigać drewno na opał, zamiast od razu wskoczyć pod koc. Ale potem pomyślała - że to może dobrze, kanapy zwykle znajdowały się w salonach, tam gdzie kominki, a to znaczyło, że wyśpi się przy jego życiodajnym cieple, przy płomieniach kołyszących ciało do odpoczynku. - Jeszcze raz dziękuję - dodała łamliwym szeptem, podnosząc się z krzesła; dziękowała im wszystkim i każdemu z osobna.
Sama zaszyła się w łazience na dłuższą chwilę; woda pociekła z kranu, zagłuszywszy ciche łkanie, które tym razem miało oczyścić ze skumulowanych myśli, uczuć, gdy znalazła się z dala od innych, od przyjaciół. Katharsis. Celine usiadła pod ścianą, podciągnęła kolana pod brodę i zamarła tak na kilka minut, w chaosie przeżyć, w obłędzie paniki sączącej się w dół policzków za pomocą transparentnych kryształków. Zaraz będzie lepiej, to zaraz zniknie, powtarzała w myślach, aż ciążące na niej smutki zatarły się w najświeższej pamięci, pozwoliwszy, by dygoczącymi dłońmi obmyła twarz, przeczesała palcami zmierzwione przy płaczu włosy i zakręciła wodę w kranie - i poszukała Yvette.
zt
Nie bez powodu spośród wszystkich emocji miłość smakowała najsłodziej, nawet ta przeżywająca bolesne rozłąki, ta, która łamała serca i budowała je od nowa w świeższej architekturze; one również zostaną zbudowane w ten sposób? Chociaż Celine nie wybiegała spojrzeniem dalej niż za następną godzinę, zlękniona, że za chwilę wpadnie tu ktoś, kto zawlecze ją z powrotem do Tower lub zabije na miejscu, skręcając kark, rachując kości i oddzierając skórę od mięsa, pozwoliła sobie sądzić, że ta króciutka godzina mogła być przyjemna. Że była tego warta - strachu przed tym co będzie dalej. Chwila z Yvette w zamian za resztę życia spędzoną za kratami, w kleszczach zimnego, wilgotnego kamienia i rozgorączkowanych dłoni. Zniosłaby wtedy ten los, mając w pamięci ostatnie pocałunki kropiące policzki i pożegnanie w uścisku niemal matczynych ramion, prawdziwe pożegnanie. Podziękowała jej teraz bez słowa, skinieniem, bladym uśmiechem, który zadrżał w kącikach ust. Baudelaire jeszcze nie wiedziała, że za jej kuzynką ciągnęły się pasma jakichś przedziwnych przygód, że przyciągała nieszczęścia jak magnes, jednocześnie obwiniając się o to, co spotkało Marcela; ale gdy się dowie, wtedy zmieni zdanie. Na pewno. Niestety.
Został zdradzony, czy zdradził również ją? Konszachtami ze skorumpowanymi ludźmi pełnych oślizgłego grzechu? Nie, na pewno nie. Ta myśl nawiedziła ją tylko w pierwszym odruchu, gdy wyjawił okoliczności swojej obecności w tamtym wagonie, jednak ten czar prysł, a może po prostu zdusiła w sobie wątpliwości. Nie mogłaby stracić do niego zaufania. Nie tylko dlatego, że naraził życie nie raz, a dwa (w każdej chwili mógł spaść z miotły podczas podróży i zrobić sobie krzywdę!), nie dlatego, że był jej przyjacielem - a dlatego, że w głębi duszy chyba go kochała. Od pierwszego dnia, gdy zobaczyła go na scenie, podbijającego powietrzną przestrzeń wypełniającą namiot cyrku; od chwili, gdy poznała jego piękno i smak jego bólu, tęsknoty; a potem stworzyła sobie jego wyobrażenie w areszcie i nie była już pewna, czy postrzegała żywego Marcela przez jego pryzmat. Ale to nie miało znaczenia. Wybaczyła mu dzisiaj; ostatni raz ścisnęła lekko jego dłoń i poprawiła się na krześle, wpatrzona w talerz niedojedzonej zupy. Ile jeszcze ciemnych tajemnic w sobie nosił? Do czego został zmuszony, a na co zdecydował się samodzielnie, będąc jednak przypartym do muru przez okoliczności? Chciałaby o to zapytać, ale nie teraz, nie tutaj. Nie byli sami. Nikt inny nie wiedział - chyba -, że poznał ciężar więziennych kajdan.
Uderzyło w nią zmęczenie - podróży, emocji, niepewności, trwającego przez kilka godzin lęku przed spotkaniem z ukochaną Yvette i możliwością zderzenia się z murem odmowy, która skazałaby ją na następną tułaczkę. Półwila przymknęła powieki i odetchnęła głęboko, walcząc z ciałem odmawiającym posłuszeństwa. Żołądek dalej przewracał się z góry na dół, a gula w gardle, stworzona chyba z żelaza, rozgościła się tam bez pytania o pozwolenie i ściskała struny głosowe.
- Mogłabym skorzystać z toalety? - zapytała z trudem po tym, jak gospodynie obiecały Marcelowi tak bardzo zasłużony nocleg; tylko bolała ją myśl, że chłopiec, nie, młody mężczyzna, przerzucający się z Thalią nerwowymi uwagami, będzie musiał jeszcze dźwigać drewno na opał, zamiast od razu wskoczyć pod koc. Ale potem pomyślała - że to może dobrze, kanapy zwykle znajdowały się w salonach, tam gdzie kominki, a to znaczyło, że wyśpi się przy jego życiodajnym cieple, przy płomieniach kołyszących ciało do odpoczynku. - Jeszcze raz dziękuję - dodała łamliwym szeptem, podnosząc się z krzesła; dziękowała im wszystkim i każdemu z osobna.
Sama zaszyła się w łazience na dłuższą chwilę; woda pociekła z kranu, zagłuszywszy ciche łkanie, które tym razem miało oczyścić ze skumulowanych myśli, uczuć, gdy znalazła się z dala od innych, od przyjaciół. Katharsis. Celine usiadła pod ścianą, podciągnęła kolana pod brodę i zamarła tak na kilka minut, w chaosie przeżyć, w obłędzie paniki sączącej się w dół policzków za pomocą transparentnych kryształków. Zaraz będzie lepiej, to zaraz zniknie, powtarzała w myślach, aż ciążące na niej smutki zatarły się w najświeższej pamięci, pozwoliwszy, by dygoczącymi dłońmi obmyła twarz, przeczesała palcami zmierzwione przy płaczu włosy i zakręciła wodę w kranie - i poszukała Yvette.
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Problem leżał w tym, że nikt nie był teraz bezpieczny gdziekolwiek by się nie udał, gdziekolwiek by się nie skrył. Mogli zmniejszyć ryzyko, być ostrożniejsi, ale lepiej niż inni wiedziała, że wszystkich i tak czekał ten sam koniec. Pozostało im tylko odciągać go w czasie. Jednym z powodów jej wyprowadzki z Londynu była właśnie kwestia bezpieczeństwa. Chroniła ją krew i nazwisko, ale na jak długo? Ile czasu by minęło zanim ktoś by ją sprzedał zarządcy portu? Zanim ktoś zainteresowałby się tym, że pomaga ludziom, którzy opuścili Tower? Co jeśli ktoś by ją rozpoznał? Dowiedział się jakich ma "przyjaciół"? Z drugiej strony mogła kompletnie nie przyciągnąć uwagi kogokolwiek. Kto w końcu dbał o uzdrowicielkę z parszywego, śmierdzącego portu? Nie miała jednak zamiaru czekać i sprawdzić co nadejdzie. Rozglądnęła się kolejno po twarzach wszystkich zgromadzonych przy stole z dziwnym ukłuciem w sercu zastanawiając się czy dane im będzie... wyrzuciła gorzką myśl z głowy nie śmiąc jej nawet dokończyć, nie chcąc nad tym się zastanawiać.
Mówiła prawdę. Poczuła ulgę, niewyobrażalną ulgę na wieść, że jej słodka Celine żyje, a teraz dodatkowo rozpierało ją szczere, czyste szczęście, na fakt że miała zostać tu z nią na dłużej. Oczy znów jej się zaszkliły, ale odgoniła łzy chcąc być silną za nie dwie nawet jeśli nie były one wyrazem smutku, a radości. To miał być jej dom, ona miała nim dla niej zostać - schronieniem, przystanią. Gdziekolwiek nie zdecyduje się kiedyś udać, Yvette miała nią dla niej pozostać. I ona nie wybiegała daleko w przyszłość, nie w tych czasach, a już na pewno nie w swoją. Celine było jej jednak łatwo jej sobie wyobrazić. Zdrowszą i silniejszą. Z rumianymi, pełnymi policzkami. Uśmiechniętą w tańcu. Szczęśliwą. Zbierającą kwiaty na łące, oddającą się rytmowi codziennych obowiązków, śpiewającą, zabawiającą dzieci. Nie wiedziała co ją spotkało, może miała nigdy się tego nie dowiedzieć, a swą wiedzę złożyć wyłącznie z domysłów, ale wierzyła, chciała wierzyć, że uda im się to przezwyciężyć. Razem. Że obie postarają się o taką przyszłość. Ciepłą, otuloną feerią barw, zapachem miodu dodawanego do herbaty i jaśminu rosnącego w ogrodzie.
- Żaden. - Odpowiedziała szczerze chcąc, aby porządnie odpoczął i nabrał sił. Ślepiec zauważyłby jak bardzo był zmęczony. Nie tylko fizycznie. Może przede wszystkim nie fizycznie. - Wystarczy miejsca dla wszystkich. - Dodała z uśmiechem na dalszą wymianę zdań chcąc załagodzić napiętą atmosferę. Choć tyle mogły dla niego zrobić. Zaoferować nocleg, ciepłe jedzenie i choć odrobinę troski. Nie chciała naciskać. Rozumiała, że nie chciał mówić o tym przy Celine, odniosła jednak wrażenie, że część rzeczy chciał zachować dla siebie. Otwierała już usta, aby zawetować propozycję Thalii z drewnem do kominka, ale szybko zrozumiała co naprawdę kobieta miała na myśli. Miała nadzieję, że gdy zostaną już sami, nie dojdzie między nimi do gorszego zgrzytu, niż ten który mogła zaobserwować do tej pory.
- Nie, dziękuję. - Nawet jeśli znalazłoby się dla niego coś do zrobienia, to absolutnie nie miała zamiaru go tym obciążać. Nie musiał im się odwdzięczać za cokolwiek. Nie zrobiły dla niego w końcu nic. Doceniła jednak pytanie i chęć pomocy. - Przygotuję ci posłanie i przyniosę ręczniki, gdybyś chciał się nieco odświeżyć. - Wstała razem z nim od stołu zasuwając za nimi krzesła. - Na górę, ale zaraz się tym zajmę. - Zapewniła go skoro i tak musiała samej iść na górę, aby pokazać Celine jej pokój. - Idźcie. Tylko proszę wracajcie szybko. - Rozumiała, że Thalia chciała z nim pomówić, ale Marcel musiał też odpocząć. Spojrzała na przyjaciółkę prosząco i wymownie, po czym całą swą uwagę przeniosła znów na Celine. - Oczywiście. Pokażę ci gdzie jest. - Zaoferowała uśmiechając się czule, starając się przekazać w spojrzeniu, że wcale nie musiała im dziękować. Za nic. Cieszyła się z tego, że tutaj była, że mogła się nią zająć. Była też wdzięczna Marcelowi za wszystko co dla niej zrobił, za to, że ją tu do niej przyprowadził. Gdy wszyscy zniknęli spoza jej pola widzenia ona korzystając z chwili zajęła się umyciem naczyń, zaścieleniu kanapy upewniając się, że ogień w kominku wypali się dopiero późnym rankiem, ulokowaniem drobnego kameleona na fikusie przy oknie w pokoju gościnnym i zaniesieniem tam rzeczy Celine, które pozostawiła nietknięte nie chcąc naruszać prywatności dziewczyny. Rozpakuje się sama jak już nieco odpocznie. Zadomowi... a przynajmniej na to liczyła, że poczuje się tu bezpieczna, szczęśliwa, kochana, tak jak na to w pełni zasługiwała.
| zt
Mówiła prawdę. Poczuła ulgę, niewyobrażalną ulgę na wieść, że jej słodka Celine żyje, a teraz dodatkowo rozpierało ją szczere, czyste szczęście, na fakt że miała zostać tu z nią na dłużej. Oczy znów jej się zaszkliły, ale odgoniła łzy chcąc być silną za nie dwie nawet jeśli nie były one wyrazem smutku, a radości. To miał być jej dom, ona miała nim dla niej zostać - schronieniem, przystanią. Gdziekolwiek nie zdecyduje się kiedyś udać, Yvette miała nią dla niej pozostać. I ona nie wybiegała daleko w przyszłość, nie w tych czasach, a już na pewno nie w swoją. Celine było jej jednak łatwo jej sobie wyobrazić. Zdrowszą i silniejszą. Z rumianymi, pełnymi policzkami. Uśmiechniętą w tańcu. Szczęśliwą. Zbierającą kwiaty na łące, oddającą się rytmowi codziennych obowiązków, śpiewającą, zabawiającą dzieci. Nie wiedziała co ją spotkało, może miała nigdy się tego nie dowiedzieć, a swą wiedzę złożyć wyłącznie z domysłów, ale wierzyła, chciała wierzyć, że uda im się to przezwyciężyć. Razem. Że obie postarają się o taką przyszłość. Ciepłą, otuloną feerią barw, zapachem miodu dodawanego do herbaty i jaśminu rosnącego w ogrodzie.
- Żaden. - Odpowiedziała szczerze chcąc, aby porządnie odpoczął i nabrał sił. Ślepiec zauważyłby jak bardzo był zmęczony. Nie tylko fizycznie. Może przede wszystkim nie fizycznie. - Wystarczy miejsca dla wszystkich. - Dodała z uśmiechem na dalszą wymianę zdań chcąc załagodzić napiętą atmosferę. Choć tyle mogły dla niego zrobić. Zaoferować nocleg, ciepłe jedzenie i choć odrobinę troski. Nie chciała naciskać. Rozumiała, że nie chciał mówić o tym przy Celine, odniosła jednak wrażenie, że część rzeczy chciał zachować dla siebie. Otwierała już usta, aby zawetować propozycję Thalii z drewnem do kominka, ale szybko zrozumiała co naprawdę kobieta miała na myśli. Miała nadzieję, że gdy zostaną już sami, nie dojdzie między nimi do gorszego zgrzytu, niż ten który mogła zaobserwować do tej pory.
- Nie, dziękuję. - Nawet jeśli znalazłoby się dla niego coś do zrobienia, to absolutnie nie miała zamiaru go tym obciążać. Nie musiał im się odwdzięczać za cokolwiek. Nie zrobiły dla niego w końcu nic. Doceniła jednak pytanie i chęć pomocy. - Przygotuję ci posłanie i przyniosę ręczniki, gdybyś chciał się nieco odświeżyć. - Wstała razem z nim od stołu zasuwając za nimi krzesła. - Na górę, ale zaraz się tym zajmę. - Zapewniła go skoro i tak musiała samej iść na górę, aby pokazać Celine jej pokój. - Idźcie. Tylko proszę wracajcie szybko. - Rozumiała, że Thalia chciała z nim pomówić, ale Marcel musiał też odpocząć. Spojrzała na przyjaciółkę prosząco i wymownie, po czym całą swą uwagę przeniosła znów na Celine. - Oczywiście. Pokażę ci gdzie jest. - Zaoferowała uśmiechając się czule, starając się przekazać w spojrzeniu, że wcale nie musiała im dziękować. Za nic. Cieszyła się z tego, że tutaj była, że mogła się nią zająć. Była też wdzięczna Marcelowi za wszystko co dla niej zrobił, za to, że ją tu do niej przyprowadził. Gdy wszyscy zniknęli spoza jej pola widzenia ona korzystając z chwili zajęła się umyciem naczyń, zaścieleniu kanapy upewniając się, że ogień w kominku wypali się dopiero późnym rankiem, ulokowaniem drobnego kameleona na fikusie przy oknie w pokoju gościnnym i zaniesieniem tam rzeczy Celine, które pozostawiła nietknięte nie chcąc naruszać prywatności dziewczyny. Rozpakuje się sama jak już nieco odpocznie. Zadomowi... a przynajmniej na to liczyła, że poczuje się tu bezpieczna, szczęśliwa, kochana, tak jak na to w pełni zasługiwała.
| zt
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chciała powiedzieć, że cierpliwie znosiła wszystko, ale wszyscy już chyba byli zmęczeni, chąc odpocząć. Każdy bronił tego, co uważał za słuszne – Celine Marcela, Marcel siebie i przyjaciół, Yvette wszystkich a Thalia bezpieczeństwa. Nikt chyba poza Yvette nie miał jednak cierpliwości do tego, aby wszyscy mogli rozmawiać bez rozdrażnienia – ale przynajmniej jedna osoba pilnowała aby znajdowało się tu ciepło ogniska domowego.
- Celine będzie mieć pokój, nie będziemy jej trzymać na kanapie. Dlatego oferuję ci abyś mógł się wyspać w łóżku. – Nie przeszkadzała jej kanapa, zwłaszcza po tylu latach spędzonych na statku, a jednocześnie nie zamierzała narzekać. Co miałaby zrobić, przerzucić go przez ramię i zanieść do pokoju? Jak chciał spędzić czas tutaj, nie przeszkadzała mu, chociaż każdy z domowników który nie mógł zamknąć drzwi musiał liczyć się też z ewentualnym towarzystwem Pangura, który na pewno wstanie jakoś w środku nocy aby pokręcić się po miejscu, ponarzekać komuś nad uchem że jego miska jest pusta albo ewentualnie spróbować pogryźć jakieś rzeczy ze skóry, które z jakiegoś powodu wydawały się ciekawe.
Zmarszczyła brwi, żałując, że jednak nie zapaliła drugiego papierosa. Nie chciała przeszkadzać młodym dymem, ale jednak zdecydowanie pomogłoby to uspokoić nerwy. Normalnie sprawy rozwiązywała za pomocą bójki, ale nie wypadało nagle bić się z Marcelem. Jeszcze sprałby ją nastolatek i chyba byłoby gorzej. Zresztą, nie chciała mimo wszystko iść w tym kierunku – dla Yvette głównie, dla Celiny trochę też. Dla Marcela zwłaszcza, ale on na pewno tego nie doceniał, uważając ją za…dobra, już nawet nie wiedziała za kogo.
- Jak już przestaniesz się obrażać to pomyśl, że nie tylko ty znasz swoich przyjaciół – a jeżeli któryś z nich nagle będzie potrzebował pomocy i pod tym pretekstem zjawi się tutaj, nie płacz z tego powodu. – W końcu ledwie wczoraj odwiedziła ich Eve Doe, więc kto wie, kiedy jeszcze któryś z przyjaciół wpadnie tutaj w odwiedziny. Jeżeli uważał, że Celine tutaj nikt nie znajdzie, czy będzie jej tu bronić czy już da sobie z tym spokój, skoro była tutaj?
- Spokojnie, nie będę nikogo przemęczać. – Cieszyła się, że Yvette zrozumiała, czemu chce zabrać Marcela na rozmowę. Na pewno nie zamierzała siedzieć w szopie dłużej, niż to konieczne, a sama też chciała pójść spać. – Zostaw wszystko, posprzątam jak przyjdę. – Wiedziała, że Yv chciała iść i zająć się Celine, mogła więc sama pozmywać. Za to podniosła się, na nowo łapiąc płaszcz i sięgając po klucz do domu.
- Szopa jest zaraz na tyłach…
zt wszyscy
- Celine będzie mieć pokój, nie będziemy jej trzymać na kanapie. Dlatego oferuję ci abyś mógł się wyspać w łóżku. – Nie przeszkadzała jej kanapa, zwłaszcza po tylu latach spędzonych na statku, a jednocześnie nie zamierzała narzekać. Co miałaby zrobić, przerzucić go przez ramię i zanieść do pokoju? Jak chciał spędzić czas tutaj, nie przeszkadzała mu, chociaż każdy z domowników który nie mógł zamknąć drzwi musiał liczyć się też z ewentualnym towarzystwem Pangura, który na pewno wstanie jakoś w środku nocy aby pokręcić się po miejscu, ponarzekać komuś nad uchem że jego miska jest pusta albo ewentualnie spróbować pogryźć jakieś rzeczy ze skóry, które z jakiegoś powodu wydawały się ciekawe.
Zmarszczyła brwi, żałując, że jednak nie zapaliła drugiego papierosa. Nie chciała przeszkadzać młodym dymem, ale jednak zdecydowanie pomogłoby to uspokoić nerwy. Normalnie sprawy rozwiązywała za pomocą bójki, ale nie wypadało nagle bić się z Marcelem. Jeszcze sprałby ją nastolatek i chyba byłoby gorzej. Zresztą, nie chciała mimo wszystko iść w tym kierunku – dla Yvette głównie, dla Celiny trochę też. Dla Marcela zwłaszcza, ale on na pewno tego nie doceniał, uważając ją za…dobra, już nawet nie wiedziała za kogo.
- Jak już przestaniesz się obrażać to pomyśl, że nie tylko ty znasz swoich przyjaciół – a jeżeli któryś z nich nagle będzie potrzebował pomocy i pod tym pretekstem zjawi się tutaj, nie płacz z tego powodu. – W końcu ledwie wczoraj odwiedziła ich Eve Doe, więc kto wie, kiedy jeszcze któryś z przyjaciół wpadnie tutaj w odwiedziny. Jeżeli uważał, że Celine tutaj nikt nie znajdzie, czy będzie jej tu bronić czy już da sobie z tym spokój, skoro była tutaj?
- Spokojnie, nie będę nikogo przemęczać. – Cieszyła się, że Yvette zrozumiała, czemu chce zabrać Marcela na rozmowę. Na pewno nie zamierzała siedzieć w szopie dłużej, niż to konieczne, a sama też chciała pójść spać. – Zostaw wszystko, posprzątam jak przyjdę. – Wiedziała, że Yv chciała iść i zająć się Celine, mogła więc sama pozmywać. Za to podniosła się, na nowo łapiąc płaszcz i sięgając po klucz do domu.
- Szopa jest zaraz na tyłach…
zt wszyscy
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kroki stawiała chwiejne – mimo prowizorycznego leczenia na polu bitwy, czuła się jakby wszystko płonęło w niej żywym ogniem, wymagając od niej brania dodatkowego powietrza do płuc, co ostatecznie dalej nie pomagało. Niczym w panice, jej serce biło nad wyraz szybko, nie dając rady się uspokoić ani nie dając jej też możliwości na chwilę odpoczynku, co w jakiś paradoksalny sposób było też błogosławieństwem – dzięki temu w końcu mogła dotrzeć do domu. W momencie, kiedy udało jej się wydostać z duszących oparów Doliny, poruszała się wraz z grupą jak najdalej od tego miejsca, kierując się położeniem nieba aby określić kierunek w stronę ziem Ollivanderów. Jednocześnie Lucinda która poszła wraz z nimi wybrała patronusa jako środek wiadomości, prosząc o wsparcie i transport, wyznaczając dla nich miejsce. Nie mogli wiedzieć, jak szybko dotrze pomoc, nie mogli się też z nią wyminąć, dlatego znajdując w miarę odludne miejsce, położone jednak tak, by do dróg nie było daleko.
Na szczęście ich męka ostatecznie się skończyła, gdy wozami nadjechali ludzie, którzy pomogli wszystkim przetransportować się na ziemie Ollivanderów, tak aby potem zapewnić im bezpieczeństwo. Thalia ruszała się razem z grupą, przynajmniej dopóki nie upewniła się, że każdy będzie zaopiekowany i każdy będzie miał kogoś do pomocy, aby ostatecznie samej udać się do domu. Czuła się źle, jakby ciemność oblepiała ją jeszcze, a nieświadoma była jeszcze że na szyi odbijał jej się ciemny ślad. Miała ochotę zwrócić zawartość żołądka – po teleportacji zresztą przystanęła pod drzewem, ale jedyne co z siebie mogła wydobyć to tylko chwilę krztuszenia się, wypluwając z siebie soki żołądkowe. Dopiero wtedy ostrożnie ruszyła się, powoli przechodząc przez pomost aby ostatecznie dojść do drzwi, opierając się o niej i czując, jak po otworzeniu kluczem ustępują pod jej ciężarem.
Wcale nie cicho wpadła do środka, potykając się jeszcze o ustawione w przedpokoju buty, nawet nie wiedząc jak bolesne to było dopóki tego nie zrobiła. Pangur uniósł łeb, wyraźnie niezadowolony z tego, że obudzono go w tak brutalny sposób, ale Thalia nie zwracała na niego uwagi, wciskając się na kanapę i przyciągając do siebie koc, w którym niemal chciała się schować, chociaż tkanina wydawała się nagle szorstka, a nie miała pod głową nawet poduszki, wciąż w płaszczu i butach które przesiąknięte były błotem i pewnie jej potem.
- Yvette… - jęknęła cicho, wiedząc kogo teraz potrzebowała, ale nawet nie wiedziała, czy ta śpi, nie chciała jej przerywać.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kwiecień okazał się być dla niej "mało pracowity". Starała się być jak najwięcej w domu ze względu na Celine. Musiała się nią zaopiekować tak jak należało. Tak jak powinna to zrobić już dawno temu. Większość dni spędzały więc razem krzątając się po domu i ogródku, czy spacerując. W końcu jednak będzie musiała wrócić do swego dawnego trybu pracy. Musiała zarabiać, pomagać też i innym. Jakoś to pogodzi. Jakoś musiała. Nie myślała o tym jednak na razie w pełni skupiając się na swej kuzynce i ciesząc się wspólnie spędzanym z nią czasem. Była wdzięczna Thalii. Za to, że wiedząc jak bardzo jej zależało, aby młodsza blondynka tu z nimi została, zgodziła się bez większego wahania. Yvette zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że nie mogło być to dla niej łatwe. Samo to, że dzieliła już z Baudelaire swoją bezpieczną przystań było pewnie wyzwaniem, a co dopiero z dodatkową, zupełnie obcą jej dziewczyną?
Czytała. Gównie to robiła długimi, samotnymi wieczorami chcąc odepchnąć napływ trapiących ja myśli. Aby móc to osiągnąć najłatwiej było jej po prostu skupić się na czymś innym. Niemal pieszczotliwie gładziła róg kartki wzrokiem podążając za literami tworzącymi słowa skrywające nieodkrytą przez nią wiedzę. A przynajmniej nie do końca. Dziś zdecydowała się sięgnąć po coś innego, a mianowicie po tomik o truciznach. Toksykologia nigdy nie była jej mocną stroną. Na kursie przyswoiła podstawy, później miała też kilka przypadków, którymi się zajmowała, ale wciąż czuła się niepewnie na tym gruncie. Kiedyś naiwnie, zbyt butnie, uważała, że posiądzie całą wiedzę na temat swojej profesji. Dopiero jednak zaczynając pracę uświadomiła sobie, że było to niemożliwe. Uzdrawianie było na tyle szeroką dziedziną, że jeden umysł nie byłby w stanie objąć ją rozumem. Na dodatek cały czas ewaluowała, a za nowymi odkryciami ciężko było nadążyć.
Uniosła wzrok od książki słysząc hałas na dole. Wpatrując się w przestrzeń uważnie nasłuchiwała odgłosów dobiegających z salonu. To nie Celine. Usłyszałaby jak wychodzi ze swojego pokoju. Thalia starałaby się jednak być cicho. Zwykle nawet nie zauważała, że wracała do domu. Wstała z łóżka zostawiając na nim książkę, a ze stolika nocnego zabierając różdżkę. Na wszelki wypadek. - Thalia? - Rzuciła w przestrzeń schodząc po schodach, szczelnie zawiązując szlafrok w pasie. Nigdzie nie paliło się światło. Salon spowity był w półmroku, więc potrzebowała chwili, aby zauważyć sylwetkę znajdującą się na kanapie. Słysząc znajomy głos z pomocą różdżki rozświetliła pomieszczenie odnajdując wzrokiem rude pukle. - Co się stało? - Zapytała zaalarmowana widząc stan przyjaciółki. Szybko podeszła bliżej szukając krwi, ran, siniaków, skaleczeń. Koc przeszkadzał więc ostrożnie go z niej zdjęła nie bacząc na słowa sprzeciwu. - Musimy to zdjąć. - Stwierdziła rzeczowym i spokojnym tonem widząc stan jej ubrania. Uklękła najpierw zajmując się butami, później pomagając przyjaciółce wyswobodzić się z płaszcza. - Jesteś ranna? - Od razu rzucił jej się w oczy ślad na jej szyi, nachylając się nad nią poczuła też dobrze jej znajomy smród wymiocin.
Czytała. Gównie to robiła długimi, samotnymi wieczorami chcąc odepchnąć napływ trapiących ja myśli. Aby móc to osiągnąć najłatwiej było jej po prostu skupić się na czymś innym. Niemal pieszczotliwie gładziła róg kartki wzrokiem podążając za literami tworzącymi słowa skrywające nieodkrytą przez nią wiedzę. A przynajmniej nie do końca. Dziś zdecydowała się sięgnąć po coś innego, a mianowicie po tomik o truciznach. Toksykologia nigdy nie była jej mocną stroną. Na kursie przyswoiła podstawy, później miała też kilka przypadków, którymi się zajmowała, ale wciąż czuła się niepewnie na tym gruncie. Kiedyś naiwnie, zbyt butnie, uważała, że posiądzie całą wiedzę na temat swojej profesji. Dopiero jednak zaczynając pracę uświadomiła sobie, że było to niemożliwe. Uzdrawianie było na tyle szeroką dziedziną, że jeden umysł nie byłby w stanie objąć ją rozumem. Na dodatek cały czas ewaluowała, a za nowymi odkryciami ciężko było nadążyć.
Uniosła wzrok od książki słysząc hałas na dole. Wpatrując się w przestrzeń uważnie nasłuchiwała odgłosów dobiegających z salonu. To nie Celine. Usłyszałaby jak wychodzi ze swojego pokoju. Thalia starałaby się jednak być cicho. Zwykle nawet nie zauważała, że wracała do domu. Wstała z łóżka zostawiając na nim książkę, a ze stolika nocnego zabierając różdżkę. Na wszelki wypadek. - Thalia? - Rzuciła w przestrzeń schodząc po schodach, szczelnie zawiązując szlafrok w pasie. Nigdzie nie paliło się światło. Salon spowity był w półmroku, więc potrzebowała chwili, aby zauważyć sylwetkę znajdującą się na kanapie. Słysząc znajomy głos z pomocą różdżki rozświetliła pomieszczenie odnajdując wzrokiem rude pukle. - Co się stało? - Zapytała zaalarmowana widząc stan przyjaciółki. Szybko podeszła bliżej szukając krwi, ran, siniaków, skaleczeń. Koc przeszkadzał więc ostrożnie go z niej zdjęła nie bacząc na słowa sprzeciwu. - Musimy to zdjąć. - Stwierdziła rzeczowym i spokojnym tonem widząc stan jej ubrania. Uklękła najpierw zajmując się butami, później pomagając przyjaciółce wyswobodzić się z płaszcza. - Jesteś ranna? - Od razu rzucił jej się w oczy ślad na jej szyi, nachylając się nad nią poczuła też dobrze jej znajomy smród wymiocin.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powierzchnia kanapy wydawała się drażnić wszystkie zmysły, tak jakby nawet obicie jej najdelikatniejszym jedwabiem w tym stanie czyniło ją drapiącą. Skupiała się zdecydowanie nie na tym, co było jej przeszkodą, nie wiedząc w sumie chyba czemu tak naprawdę powinna się na tym skupiać, przecież na pewno wystarczyło, że zaśnie i wszystko się ułoży. A jednocześnie wiedziała, że to nie takie proste, że dawny ból odrywał ją od tego, by mogła zamknąć oczy na dłużej, odpocząć, odetchnąć, rozlać się jak to bywało wcześniej i chociaż na chwilę zapomnieć, jak bardzo wszystko wydawało się rozrywać jej kolejne elementy życia. I świadomości, która to odsuwała się od przejmującego bólu, to znów zniżała się aby uderzyć w niego z pełnią siły.
Słyszała jakiś hałas, ale absolutnie nie skupiła się na nim, powieki niemal siłą ściskając tak, by były zamknięte, nie dając sobie szansy na rozejrzenie się po okolicy, po tym, czy coś nie zmieniło się w domowym otoczeniu, wyrywając się z tego dziwnego marazmu w który wpadła od moment kiedy weszła. Dopiero wtedy wszystko nabrało większej ostrości, dopiero wtedy mogła zrozumieć kto siedzi obok niej, dostrzegając jasne włosy, czując znajomy zapach i nie sprzeciwiając się wcale delikatnemu dotykowi, który jednak stanowczo stawiał się doprowadzić ją jakoś do stanu używalności. Chyba.
- Yv… - Podniosła się, ciężko, bo nawet nie umiała za bardzo utrzymać równowagi. Mimo to, dłonie błądziły aż nie znalazła porządniejszego oparcia, przenosząc się do siadu. Dopiero wtedy spojrzała na odrzucano na bok płaszcz, który znaczyła jeszcze krew, słabo przypominając sobie, że przecież pomogła usadzić Herberta na miotle.
- Ja…nie…- Pokręciła głową, ale było jej się trudno skupić. Musiała pochylić głowę, zęby zaciskając na odsłoniętej dłoni do momentu, gdy nie przebiła się przez skórę, na nowo czując smak krwi, ale przede wszystkim ból, który pozwolił ostrożnie wyrwać się z tego całego marazmu. Dopiero wtedy na nowo uniosła głowę, spoglądając na Yv już nieco przytomniej.
- Byliśmy w Sennej. Nie szło źle, przynajmniej dopóki nie pojawiły się dziwne cienie. A one rzuciły się na nas, niemal nas ubijając. Inni wyszli gorzej na tym, ale udało się uciec. Wszystkim. Przynajmniej na razie. Nie wiem, czy wrócą. – Odetchnęła głęboko, kręcąc głową na informacje o byciu rannym. – Nie na ciele, tylko… - nie wiedziała jak to ująć, urwała więc, lekko się chwiejąc.
Słyszała jakiś hałas, ale absolutnie nie skupiła się na nim, powieki niemal siłą ściskając tak, by były zamknięte, nie dając sobie szansy na rozejrzenie się po okolicy, po tym, czy coś nie zmieniło się w domowym otoczeniu, wyrywając się z tego dziwnego marazmu w który wpadła od moment kiedy weszła. Dopiero wtedy wszystko nabrało większej ostrości, dopiero wtedy mogła zrozumieć kto siedzi obok niej, dostrzegając jasne włosy, czując znajomy zapach i nie sprzeciwiając się wcale delikatnemu dotykowi, który jednak stanowczo stawiał się doprowadzić ją jakoś do stanu używalności. Chyba.
- Yv… - Podniosła się, ciężko, bo nawet nie umiała za bardzo utrzymać równowagi. Mimo to, dłonie błądziły aż nie znalazła porządniejszego oparcia, przenosząc się do siadu. Dopiero wtedy spojrzała na odrzucano na bok płaszcz, który znaczyła jeszcze krew, słabo przypominając sobie, że przecież pomogła usadzić Herberta na miotle.
- Ja…nie…- Pokręciła głową, ale było jej się trudno skupić. Musiała pochylić głowę, zęby zaciskając na odsłoniętej dłoni do momentu, gdy nie przebiła się przez skórę, na nowo czując smak krwi, ale przede wszystkim ból, który pozwolił ostrożnie wyrwać się z tego całego marazmu. Dopiero wtedy na nowo uniosła głowę, spoglądając na Yv już nieco przytomniej.
- Byliśmy w Sennej. Nie szło źle, przynajmniej dopóki nie pojawiły się dziwne cienie. A one rzuciły się na nas, niemal nas ubijając. Inni wyszli gorzej na tym, ale udało się uciec. Wszystkim. Przynajmniej na razie. Nie wiem, czy wrócą. – Odetchnęła głęboko, kręcąc głową na informacje o byciu rannym. – Nie na ciele, tylko… - nie wiedziała jak to ująć, urwała więc, lekko się chwiejąc.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pomagając jej zdjąć płaszcz oparła na sobie częściowo ciężar jej ciała widząc w jakim jest stanie. Wymęczona magicznie i psychicznie ledwo stała na nogach. Blada jak ściana oddychała płytko. Była otępiała i zmarznięta. Usilnie próbowała się skupić, ale przychodziło jej to z widocznym trudem. Jak udało jej się tu w ogóle dostać? Miała szczęście, że się nie rozczepiła.
Odłożywszy płaszcz obok dopiero wtedy zauważyła krew na swoich opuszkach palców. Od razu wzrok skierowała na Thalię nie zauważając jednak nigdzie na jej ubraniach śladów po krwi. Tylko płaszcz. Nie była jej? - Przestań. - Zarządziła wyrywając jej dłoń spomiędzy jej ust przerywając jej dalsze maltretowanie. Miała przyspieszony puls. Szybko zajęła się butami wsłuchując się z uwagą w słowa rudowłosej. - Cienie? To jakaś czarna magia? - Zapytała zaniepokojona próbując wyznać się z tego co mówiła jej przyjaciółka. Co dokładnie się stało? Z jaką magią miała do czynienia? Jakimi zaklęciami? Nie na ciele...
- Przez chwilę nic nie mów. - Pewnie ujęła różdżkę w dłoni kierując ją bezpośrednio do jej piersi. - Diagno Coro. - Dała sobie moment na przestudiowanie tego co właśnie słyszała. Próbowała wykryć cokolwiek niepokojącego, nie natrafiła jednak na nic prócz przyspieszonego bicia serca. - Połóż się. - Ujęła ją za ramiona ostrożnie pomagając jej położyć się na plecach. Następnie złapała ją za kostki unosząc jej nogi w górę, aby też ułożyć je na kanapie.
W tym czasie obserwowała szybko unoszącą się klatkę piersiową, niekontrolowane odruchy jej ciała, przebiegające przez nią dreszcze. Musiała ją uspokoić. Ściągnęła brwi kierując w nią na nowo różdżkę wypowiadając kolejną inkarnację od razu jednak wiedząc, ze niedostatecznie się na nim skupiła ewidentnie przejęta stanem przyjaciółki. - Paxo Horribilis.- Zła zacisnęła szczękę upewniając się, że tym razem wypowie inkarnacje pewnie, przelewając magię w każdy spięty mięsień, stłoczony nerw Thalii. Próbując uspokoić bicie jej serca, unormować ciśnienie. - Oddychaj. Powoli. Wdech przez nos, wydech przez usta. - Poinstruowała siadając obok niej dłonią odgarniając włosy z jej twarzy. Wciąż była zimna.
Obrażenia psychiczne: -10
Paxo Horribilis: 15+Lx2=15+28x2=15+56=71
Odłożywszy płaszcz obok dopiero wtedy zauważyła krew na swoich opuszkach palców. Od razu wzrok skierowała na Thalię nie zauważając jednak nigdzie na jej ubraniach śladów po krwi. Tylko płaszcz. Nie była jej? - Przestań. - Zarządziła wyrywając jej dłoń spomiędzy jej ust przerywając jej dalsze maltretowanie. Miała przyspieszony puls. Szybko zajęła się butami wsłuchując się z uwagą w słowa rudowłosej. - Cienie? To jakaś czarna magia? - Zapytała zaniepokojona próbując wyznać się z tego co mówiła jej przyjaciółka. Co dokładnie się stało? Z jaką magią miała do czynienia? Jakimi zaklęciami? Nie na ciele...
- Przez chwilę nic nie mów. - Pewnie ujęła różdżkę w dłoni kierując ją bezpośrednio do jej piersi. - Diagno Coro. - Dała sobie moment na przestudiowanie tego co właśnie słyszała. Próbowała wykryć cokolwiek niepokojącego, nie natrafiła jednak na nic prócz przyspieszonego bicia serca. - Połóż się. - Ujęła ją za ramiona ostrożnie pomagając jej położyć się na plecach. Następnie złapała ją za kostki unosząc jej nogi w górę, aby też ułożyć je na kanapie.
W tym czasie obserwowała szybko unoszącą się klatkę piersiową, niekontrolowane odruchy jej ciała, przebiegające przez nią dreszcze. Musiała ją uspokoić. Ściągnęła brwi kierując w nią na nowo różdżkę wypowiadając kolejną inkarnację od razu jednak wiedząc, ze niedostatecznie się na nim skupiła ewidentnie przejęta stanem przyjaciółki. - Paxo Horribilis.- Zła zacisnęła szczękę upewniając się, że tym razem wypowie inkarnacje pewnie, przelewając magię w każdy spięty mięsień, stłoczony nerw Thalii. Próbując uspokoić bicie jej serca, unormować ciśnienie. - Oddychaj. Powoli. Wdech przez nos, wydech przez usta. - Poinstruowała siadając obok niej dłonią odgarniając włosy z jej twarzy. Wciąż była zimna.
Obrażenia psychiczne: -10
Paxo Horribilis: 15+Lx2=15+28x2=15+56=71
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nienawidziła siebie w takim stanie, gdzie wydawało się, że umysł ciągnął za sobą ciało, pozwalając mu zatonąć bo nic innego już nie zostawało jak poddać się i nie ruszać się z miejsca. Miała wrażenie, że kolejne próby dołowały ją tylko i że dla własnego dobra powinna tę całą wojnę zostawić w spokoju, darować sobie walkę bo jej kolejne kroki miały zaprowadzić ją tylko w miejsce, z którego już nie mogła wrócić. Co gorsza, nie wiedziała, czy to myśli spowodowane dziwną magią czy jednak to, co przychodziło jej z takimi wydarzeniami gdzie jedynie udowadniała, że magicznie i życiowo jest niczym innym jak nieskończoną porażką.
Pisnęła, czy to z bólu przez to wyrwanie czy może z czegoś innego, nie miała jednak siły na to, aby siłować się z Yvette, pozwalając jej zrobić co tylko mogła i chciała. A teraz, kiedy kolejne sztuki odzieży lądowały na ziemi, spoglądała za nimi jakby były najbardziej fascynującymi rzeczami przez tę parę sekund. Dopiero po chwili, niczym wynurzając się z jeziora, znalazło się w jej głowie to, że Yvette pytała o cienie. Ale jak wytłumaczyć to, co widziała?
Pozwoliła sobie nic nie mówić, tak jak zaleciła jej Baudelaire, przyjmując nowe objęcia kanapy, spojrzenie mętnie wzbijając w sufit. Dopiero po zaklęciu spojrzała na nowo na uzdrowicielkę, biorąc parę oddechów aby zebrać rozsypane myśli – przypominało to jednak zgarnianie piasku gołymi dłońmi i próbowanie go utrzymać. Mimo to dotyk pomagał, a dzięki temu sama miała coś, co zakotwiczało ją w tym świecie. Sama wysunęła swoją dłoń w jej wolną, ściskając gdy tylko mogła.
- To były cienie, nie z ciała a takie…nie działała na nie normalna magia, a gdy atakowały, wydawały się z czarnej magii. Zmieniały formę. Jak je zobaczysz, uciekaj. – Jeżeli szóstka osób wydawała się nie mieć szans, w tym o wiele bardziej doświadczone osoby w boju, tym bardziej Yvette nie powinna stawiać im czoła.
Kiedy pierwsza inkantacja się nie powiodła, przymknęła oczy, jakby zestresowana, co dalej, ale gdy kolejny raz magia wydostała się z różdżki Yvette, poczuła ciepłe utulenie, pozwalające jej na rozluźnienie – jakby do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak mocno zaciska szczękę oraz pozostałe mięśnie. Niczym ciepły koc, magia otuliła ją, pozwalając na chwilowe rozproszenie wszystkich obaw i zapewnienie, że nieważne, co miało się stać, teraz była w bezpiecznym miejscu.
Zgodnie z zaleceniami Yvette, wciągała powietrze do płuc powoli, dając sobie chwilę nim nie odwróciła się w stronę przyjaciółki, głowę przesuwając na jej kolana i pozwalając, aby miękki materiał nocnej koszuli przytulił jej policzek.
- Dziękuję. – Na nowo ścisnęła jej dłoń, tym razem o wiele spokojniej niż robiła to wcześniej. – Przepraszam, że cię obudziłam.
Pisnęła, czy to z bólu przez to wyrwanie czy może z czegoś innego, nie miała jednak siły na to, aby siłować się z Yvette, pozwalając jej zrobić co tylko mogła i chciała. A teraz, kiedy kolejne sztuki odzieży lądowały na ziemi, spoglądała za nimi jakby były najbardziej fascynującymi rzeczami przez tę parę sekund. Dopiero po chwili, niczym wynurzając się z jeziora, znalazło się w jej głowie to, że Yvette pytała o cienie. Ale jak wytłumaczyć to, co widziała?
Pozwoliła sobie nic nie mówić, tak jak zaleciła jej Baudelaire, przyjmując nowe objęcia kanapy, spojrzenie mętnie wzbijając w sufit. Dopiero po zaklęciu spojrzała na nowo na uzdrowicielkę, biorąc parę oddechów aby zebrać rozsypane myśli – przypominało to jednak zgarnianie piasku gołymi dłońmi i próbowanie go utrzymać. Mimo to dotyk pomagał, a dzięki temu sama miała coś, co zakotwiczało ją w tym świecie. Sama wysunęła swoją dłoń w jej wolną, ściskając gdy tylko mogła.
- To były cienie, nie z ciała a takie…nie działała na nie normalna magia, a gdy atakowały, wydawały się z czarnej magii. Zmieniały formę. Jak je zobaczysz, uciekaj. – Jeżeli szóstka osób wydawała się nie mieć szans, w tym o wiele bardziej doświadczone osoby w boju, tym bardziej Yvette nie powinna stawiać im czoła.
Kiedy pierwsza inkantacja się nie powiodła, przymknęła oczy, jakby zestresowana, co dalej, ale gdy kolejny raz magia wydostała się z różdżki Yvette, poczuła ciepłe utulenie, pozwalające jej na rozluźnienie – jakby do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak mocno zaciska szczękę oraz pozostałe mięśnie. Niczym ciepły koc, magia otuliła ją, pozwalając na chwilowe rozproszenie wszystkich obaw i zapewnienie, że nieważne, co miało się stać, teraz była w bezpiecznym miejscu.
Zgodnie z zaleceniami Yvette, wciągała powietrze do płuc powoli, dając sobie chwilę nim nie odwróciła się w stronę przyjaciółki, głowę przesuwając na jej kolana i pozwalając, aby miękki materiał nocnej koszuli przytulił jej policzek.
- Dziękuję. – Na nowo ścisnęła jej dłoń, tym razem o wiele spokojniej niż robiła to wcześniej. – Przepraszam, że cię obudziłam.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nikt nie znosił dobrze bezsilności. Niemoc umysłu, czy ciała, ta zesłana przez los - każda tak samo okrutnie bezczelna. Thalia była silna. Najpewniej była najsilniejszą osobą jaką blondynka znała. Zobaczenie jej więc w takim stanie było bardziej niż niepokojące. Krew w jej żyłach zamieniła się w lód, a na karku poczuła zimny pot. Ich przyjaźń była jej droga, choć nie zawsze łatwa. Różniły się. W niektórych kwestiach jak ogień i woda. Bez względu na to jednak Thalia bliższa określeniu jej mianem "siostry", aniżeli Estelle, która zapewne już dawno przeklęła jej istnienie. Nie potrafiła sobie wyobrazić więc co by było, gdyby Thalia pewnego dnia po prostu nie wróciła, albo gdyby blondynka nie byłaby w stanie jej pomóc. Inaczej pracowało jej się z kimś obcym, a inaczej... Choć dłonie Yvette były pewne to czuła jak cała w środku drżała. Zepchnęła jednak kotłujące się w niej myśli i emocje na dalszy plan pieszczotliwe ocierając krople potu z bladego czoła przyjaciółki. - Shhhh... - Odpowiedziała na piśnięcie rudowłosej uspokajającym tonem. Dała jej mówić samej kontynuując badanie próbując wykryć jakąkolwiek nieprawidłowość w jej organizmie za pomocą Diagno haemo, a następnie rzucając Sango circum, by pobudzić krążenie krwi jej krwi by zwrócić jej ciepło i koloryt skóry. - Zapamiętam. Nie żebym miała zamiar ucinać sobie z nimi pogawędkę. - Odparła ironicznie zaraz gryząc się jednak w język. W końcu jej uwaga płynęła z czystej troski. Usiadła obok jej na kanapie pozwalając jej wygodnie ułożyć się na swych kolanach. Dłoń Yvette od razu wylądowała w rudych kosmykach przeczesując je palcami i gładząc kobietę po skroni. - Nie masz za co. Nie spałam. Co z głową? Boli? Mdli cię? - Dopytywała, bo choć Thalia wyglądała już lepiej, a Yvette nie zauważyła żadnych niepokojących objawów, tak nie miała zamiaru bagatelizować stanu w jakim znalazła przyjaciółkę. - Były same? Nikt ich nie przyzwał? Skąd się wzięły? - Nie chciała męczyć jej wypytywaniem, ale ciekawość nad nią zwyciężyła. - Uciekliście, czy udało wam się je pokonać? Co z resztą? Mają kogoś kto im pomoże? - A może tylko chwilowo unieszkodliwić? Co to było? Czy ktoś przed nimi już z tym czymś walczył? - Podam ci eliksir wzmacniający i zioła na uspokojenie. Fizycznie wygląda na to, że nic ci nie zrobiły, ale musisz odpocząć i nabrać sił. Zaraz wrócę. - Wstała unosząc rudowłosą głowę i kładąc ją delikatnie na podusze, samej kierując kroki do kuchni, gdzie wszystko przygotowała, po czym wróciła ponownie do salonu. - Chcę sprawdzić jeszcze jedną rzecz. - Przykucnęła obok sofy, aby chwycić dłoń kobiety i wbić w poduszkę jej wskazującego palca przyniesioną z kuchni igłę. Bez ostrzeżenia, czy wyjaśnień, tak aby jak najmniej to odczuła. - Wybacz. - Gdy na palcu pojawiła się krew skierowała w nią różdżkę. - Sango deprendo. - Nie zmieniła koloru. Dobrze. - Usiądź. Musisz się napić. - Sama wstała gotowa pomóc Thalii przepraszająco gładząc zraniony przez nią palec.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie lubiła, gdy inni nazywali ją silną, czując, że to słowo, którzy inni upatrują jako komplement, w jej umyśle barwiło się negatywnie – bo przecież sama nie wypracowała sobie siły. Nie była silna, męcząc się z przeciwnościami losu z pozycji kogoś o otwartym umyśle, a raczej prześlizgiwała się przez życie, starając się po prostu nie umrzeć. Nie miała komfortu zastanawiać się, co miało się dziać i co mogło się wydarzyć, po prostu skupiając się na tym, czy jej głowa uderzy o masz albo czy ziemia nie jest zbyt miękka przez co ześlizgnie się ze zbocza i zrobi sobie krzywdę. Ale żeby móc mówić, że przeżyła jakoś to życie, musiała coś robić. Kiedy była potrzebna pomoc, nie mogła po prostu stwierdzić, że to nie dla niej, chociaż robiła to na chwiejnie cudzych warunkach. Czy kiedykolwiek coś, co miała zrobić, było jakąś różnicą? Nie miała pojęcia, ale chciała zrobić coś, aby kolejne pokolenie nie musiało mówić, że jest „silne”.
Mimo to, przy Yvette wcale nie musiała być taka, jaka musiała być dla świata. Yvette oceniała wiele rzeczy, ale nigdy nie trzymała ją za kołnierz powstrzymując przed czymkolwiek. A nawet mimo ocen, nie widziała jej gorszej przez to wszystko. Chyba dlatego tak bardzo ją ciągnęło do towarzystwa kobiety – bo nawet fale musiały kiedyś dobić do brzegu, a obecność Yvette oznaczała jakiś bezpieczny port. Uśmiechnęła się nawet na tę odrobinę humoru, szukając jakiegoś komentarza odnośnie prób konwersacji z cieniami, ale umysł pozostawał pusty, jakby wymęczony całą adrenaliną która teraz zdawała się zniknąć. Przymknęła za to oczy, czując ciepłą dłoń pomiędzy kosmykami. Niektórzy kojarzyli to z domem, ale z braku doświadczenia, to uczucie zawsze było związane z osobą cierpliwej uzdrowicielki.
- Nie, już lepiej. – Nie było to kłamstwo dla zbycia sytuacji, rzeczywiście czuła się już znacznie lepiej kiedy świat przestał nabierać i tracić ostrości co chwila, a hałas w uszach wydawał się znacznie ucichnąć. Spróbowała jednak skupić się na wydarzeniach, nie chcąc pozostawiać Yvette bez odpowiedzi. Jeżeli była możliwość, że kiedyś je napotka, powinna wiedzieć z czym miała się mierzyć.
- Nie mam pojęcia. Pojawiły się niebawem po zaklęciu, ale nie czarnomagicznym. – Była pewna, że Volans takiego zaklęcia by nie rzucił. I na pewno nie tylko ona by na to zareagowała. – Nie dało się ich pokonać. Nawet przy dwóch to problem, nie są…stałe. – Nie wiedziała, czy mówi zrozumiale, ale ciężko było opisać niematerialność cienia…bo był cieniem. – Wszyscy mają odpowiednią ochronę. – Upewniła się co do tego, część po prostu uciekła, inni byli zabrani dla bezpieczeństwa. Na informację o bezpieczeństwie jedynie mruknęła cicho, przymykając oczy. Gotowa była przyjąć każde leki, zwłaszcza takie, które pomogłyby jej zasnąć. Nawet jeżeli sen był bardziej ułudą, potrzebowała go teraz bardziej niż w innych sytuacjach.
Poczuła ukłucie w palcu, ale jej usta wygięły się w nieco zmęczonym uśmiechu.
- Nie wiem, jak pozbieram się po tym ukłuciu. Toż to skandal! – Powrót humoru zdecydowanie był dobrym sygnałem, ale postarała się jak najwolniej podnieść, aby jej własne ramiona jej nie zawiodły, tak aby zaraz chwycić naczynie od Yvette.
- Powinnaś iść spać, nie będzie już źle.
Mimo to, przy Yvette wcale nie musiała być taka, jaka musiała być dla świata. Yvette oceniała wiele rzeczy, ale nigdy nie trzymała ją za kołnierz powstrzymując przed czymkolwiek. A nawet mimo ocen, nie widziała jej gorszej przez to wszystko. Chyba dlatego tak bardzo ją ciągnęło do towarzystwa kobiety – bo nawet fale musiały kiedyś dobić do brzegu, a obecność Yvette oznaczała jakiś bezpieczny port. Uśmiechnęła się nawet na tę odrobinę humoru, szukając jakiegoś komentarza odnośnie prób konwersacji z cieniami, ale umysł pozostawał pusty, jakby wymęczony całą adrenaliną która teraz zdawała się zniknąć. Przymknęła za to oczy, czując ciepłą dłoń pomiędzy kosmykami. Niektórzy kojarzyli to z domem, ale z braku doświadczenia, to uczucie zawsze było związane z osobą cierpliwej uzdrowicielki.
- Nie, już lepiej. – Nie było to kłamstwo dla zbycia sytuacji, rzeczywiście czuła się już znacznie lepiej kiedy świat przestał nabierać i tracić ostrości co chwila, a hałas w uszach wydawał się znacznie ucichnąć. Spróbowała jednak skupić się na wydarzeniach, nie chcąc pozostawiać Yvette bez odpowiedzi. Jeżeli była możliwość, że kiedyś je napotka, powinna wiedzieć z czym miała się mierzyć.
- Nie mam pojęcia. Pojawiły się niebawem po zaklęciu, ale nie czarnomagicznym. – Była pewna, że Volans takiego zaklęcia by nie rzucił. I na pewno nie tylko ona by na to zareagowała. – Nie dało się ich pokonać. Nawet przy dwóch to problem, nie są…stałe. – Nie wiedziała, czy mówi zrozumiale, ale ciężko było opisać niematerialność cienia…bo był cieniem. – Wszyscy mają odpowiednią ochronę. – Upewniła się co do tego, część po prostu uciekła, inni byli zabrani dla bezpieczeństwa. Na informację o bezpieczeństwie jedynie mruknęła cicho, przymykając oczy. Gotowa była przyjąć każde leki, zwłaszcza takie, które pomogłyby jej zasnąć. Nawet jeżeli sen był bardziej ułudą, potrzebowała go teraz bardziej niż w innych sytuacjach.
Poczuła ukłucie w palcu, ale jej usta wygięły się w nieco zmęczonym uśmiechu.
- Nie wiem, jak pozbieram się po tym ukłuciu. Toż to skandal! – Powrót humoru zdecydowanie był dobrym sygnałem, ale postarała się jak najwolniej podnieść, aby jej własne ramiona jej nie zawiodły, tak aby zaraz chwycić naczynie od Yvette.
- Powinnaś iść spać, nie będzie już źle.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zawsze patrzyła na Thalię i Vincenta z podziwem. Nawet z zazdrością. Czuła się czasem przy nich jak piąte koło u wozu, nie mając nic wspólnego z ich przygodami, podróżami, pełnego dreszczyku chwilami. Jeśli Thalia nie widziała siebie jako osoby silnej, to kim była w takim razie ona? Okazywała swe słabości na każdym kroku. Nie miała w sobie tyle wytrwałości, woli, hartu, by stawiać czoła trudnością. Uginała się pod ciężarem wielu z nich. Thalia i Vincent byli inni. Odważniejsi. Gotowi walczyć, potrafiący walczyć. Ale ile można było też tak żyć?
Z uwagą słuchała jej słuch o dziwnych cieniach, które zaatakowały ją i resztę jej współtowarzyszy. Gdyby to ona kiedykolwiek natrafiłaby na nie na swojej drodze to skończyłaby na pewno w o wiele gorszym stanie od tego Thalii. - Może masz ochotę poduczyć mnie zaklęć obronnych? - Zapytała ni to żartem, ni serio, bo faktycznie gdyby do czegokolwiek doszło, to co najwyżej mogłaby wsadzić komuś różdżkę w oko. Cienie jednak je miały? - Mam do kogoś napisać? Poinformować o tym co się stało? Że jesteś cała i bezpieczna? - Zapytała, choć zgadywała, że mogło to poczekać do jutra.
Przekręciła oczami słysząc słowa rudowłosej. Najwidoczniej nic jej już nie było skoro trzymał się jej humor. - Następnym razem postaram się by bolało bardziej. - Odpowiedziała z przekąsem, ostatecznie jednak posyłając jej krótki uśmiech. - Do dna. - Zarządziła cierpliwie czekając, aż kobieta wypije do końca zawartość kubka, aby zabrać go jej z dłoni i położyć na stoliku obok. - Dzięki zaklęciu powinnaś zasnąć bez problemu, nawet bez Słodkiego Snu. - Kiwnęła głową w stronę poduszki dając Thalii jasno do zrozumienia, że pora już spać. Gdy rudowłosa znów ułożyła się na kanapie, szczelnie, bo po samą szyję okryła ją kocem. - Przesuń się. - Powiedziała cicho samej wsuwając się pod materiał. Położyła się twarzą do Thalii szukając wygodnej pozycji na za małej kanapie. Zziębnięte do szpiku kości stopy same odnalazły nogi kobiety szukając utraconego ciepła. - Cuchniesz. - Wymamrotała unosząc dłoń, aby odgarnąć włosy z jej skroni, a następnie szybko schować je pod kocem czując jak i ona zdążyła się wychodzić. Mieli kwiecień, a czuła się jakby żyła na lodowcu, a nie w Wielkiej Brytanii.
Z uwagą słuchała jej słuch o dziwnych cieniach, które zaatakowały ją i resztę jej współtowarzyszy. Gdyby to ona kiedykolwiek natrafiłaby na nie na swojej drodze to skończyłaby na pewno w o wiele gorszym stanie od tego Thalii. - Może masz ochotę poduczyć mnie zaklęć obronnych? - Zapytała ni to żartem, ni serio, bo faktycznie gdyby do czegokolwiek doszło, to co najwyżej mogłaby wsadzić komuś różdżkę w oko. Cienie jednak je miały? - Mam do kogoś napisać? Poinformować o tym co się stało? Że jesteś cała i bezpieczna? - Zapytała, choć zgadywała, że mogło to poczekać do jutra.
Przekręciła oczami słysząc słowa rudowłosej. Najwidoczniej nic jej już nie było skoro trzymał się jej humor. - Następnym razem postaram się by bolało bardziej. - Odpowiedziała z przekąsem, ostatecznie jednak posyłając jej krótki uśmiech. - Do dna. - Zarządziła cierpliwie czekając, aż kobieta wypije do końca zawartość kubka, aby zabrać go jej z dłoni i położyć na stoliku obok. - Dzięki zaklęciu powinnaś zasnąć bez problemu, nawet bez Słodkiego Snu. - Kiwnęła głową w stronę poduszki dając Thalii jasno do zrozumienia, że pora już spać. Gdy rudowłosa znów ułożyła się na kanapie, szczelnie, bo po samą szyję okryła ją kocem. - Przesuń się. - Powiedziała cicho samej wsuwając się pod materiał. Położyła się twarzą do Thalii szukając wygodnej pozycji na za małej kanapie. Zziębnięte do szpiku kości stopy same odnalazły nogi kobiety szukając utraconego ciepła. - Cuchniesz. - Wymamrotała unosząc dłoń, aby odgarnąć włosy z jej skroni, a następnie szybko schować je pod kocem czując jak i ona zdążyła się wychodzić. Mieli kwiecień, a czuła się jakby żyła na lodowcu, a nie w Wielkiej Brytanii.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon II
Szybka odpowiedź