Ławka w ogrodzie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienna ławka (znajdująca się tutaj już, gdy Hector kupił dom) w ogrodzie, z widokiem na ganek i pracownię Hecora. Wiosną wokół rosną raczej dzikie kwiaty, których widok właściciel domu wita z uśmiechem.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)
Ławka w ogrodzie
Kamienna ławka (znajdująca się tutaj już, gdy Hector kupił dom) w ogrodzie, z widokiem na ganek i pracownię Hecora. Wiosną wokół rosną raczej dzikie kwiaty, których widok właściciel domu wita z uśmiechem.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 05.03.23 4:06, w całości zmieniany 2 razy
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
16.08?
Ułożył Orestesa spać wcześniej niż zwykle, przed zachodem słońca, nie zważając na marudzenia chłopca. Na szczęście albo nieszczęście, syn był na tyle niewyspany po nocy w katakumbach, że nie protestował zbyt żarliwie—a czytany na dobranoc mit o sądzie Parysa nad złotym jabłkiem skutecznie go uśpił. Hector celowo dobrał opowieść, wiedząc, że syn woli mity pełne akcji i potworów, będąc zbyt młodym by pojąć dylemat młodzieńca otoczonego trzema pięknymi boginiami. Pożegnał śpiącego chłopca uśmiechem pełnym ulgi, bo nie chciał, by syn znów widział pojawiające się w ich ogrodzie duchy. Hector dwukrotnie próbował już sprzątać osiadający pod frontowymi drzwiami pył po rozbitym fragmencie komety, dwukrotnie widział jak Orestes z trudem odrywa wzrok od błyszczących fragmentów spadającej gwiazdy (dlatego dopilnował, by dziś usnął przed zmrokiem), samemu w dziwny sposób lgnął do hipnotyzujących odłamków. Co gorsza, w ciągu ostatnich dwóch nocy przed domem gromadziły się duchy, jak przyciągnięte pozostałościami spadającej gwiazdy. Sprzątał niestrudzenie, jeden z większych znalezionych odłamków podniósł i przeniósł do pracowni—świadom jego wartości w alchemicznych zastosowaniach—ale to nic nie dawało. Dopóki wiatr i czas nie posprzątają tutaj za niego, mógł żyć z gwiezdnym pyłem pod progiem, zdawał się rozpraszać Orestesa, ale nie szkodzić—a po zmroku nie przyjmował już pacjentów, którym mogłoby to przeszkadzać—ale nie mógł żyć z duchami pod własnym domem. Nie, po prostu nie. Nie, gdy miał pod opieką straumatyzowane kometą dziecko, nie gdy podświadomie obawiał się ujrzeć wśród nich twarzy żony albo ojca; nie gdy z płonna nadzieją wypatrywał sylwetki matki. Nie ujrzał nikogo z rodziny, na szczęście, ale nie wytłumaczy Orestesowi obecności starszego sąsiada, który zmarł kilka miesięcy temu; ani młodej kobiety, która zginęła w Noc Tysiąca Gwiazd.
Gdy zapadł zmrok, czekał już przy furtce, poważny i wyraźnie zmęczony. Próbował odpoczywać, ale lecząc sąsiadów wyczerpał całą energię magiczną i efekty przemagicznienia wciąż nie minęły do końca; obecność gwiezdnego pyłu zdawała się wręcz go drażnić. Jeśli wpatrywał się w niego za długo, przed oczyma migały mu iskry, a w skroniach czuł napięcie przedwczorajszego dnia—uparcie spoglądał więc na drogę do domu i drgnął lekko, gdy rozległ się trzask teleportacji.
Powitał Wilhelma uprzejmym i nieco oficjalnym uśmiechem, ale w jasnych oczach lśniła szczera ulga—że widzi go całego i zdrowego, że był w stanie przybyć tak szybko.
-Dziękuję, nie wiem ile nocy bym to wytrzymał. Spójrz tam, ale nie patrz na drzwi za długo, ten gwiezdny pył... przyciąga wzrok jak magnes, jak hipnotyzerzy na swoich sesjach. - skrzywił się lekko, uważał hipnozę (podobnie jak amputację kończyn, zbyt tanie eliksiry, w r ó ż e n i e znudzonym żonom, terapie kadzidłami, oraz elektrowstrząsy) za hochsztaplerstwo (ale hochsztaplerstwem nie były meridiany, medytacja, ani nowatorskie metody leczenia charłactwa terapią behawioralną), ale nie znalazł odpowiedniejszego synonimu. -W tej okolicy nigdy nie było duchów, zmarli z Rhyl udawali się na drugą stronę albo trzymali na cmentarzu lub nawiedzali własnych krewnych. - wyjaśnił zniżonym głosem. -A teraz... sam zobaczysz, niedługo będzie ich więcej. - jako pierwsza pojawiła się tu dziewczyna, która zginęła przed dwoma dniami; ale w ogrodzie migotała już sylwetka ducha staruszka. -Próbowałem sprzątać i nic, tego pyłu nie da się pozbyć. Może zniknie z czasem, ale jak można im zaradzić, trwale? Nie próbowałem rozmawiać z duchami - bezpieczniej zdawało się je ignorować -...nie wiedziałem, co powiedzieć. - dodał ciszej, zakłopotany. Szczególnie w obliczu konfrontacji z dziewczyną, którą widział żywą jeszcze przed tygodniem.
Ułożył Orestesa spać wcześniej niż zwykle, przed zachodem słońca, nie zważając na marudzenia chłopca. Na szczęście albo nieszczęście, syn był na tyle niewyspany po nocy w katakumbach, że nie protestował zbyt żarliwie—a czytany na dobranoc mit o sądzie Parysa nad złotym jabłkiem skutecznie go uśpił. Hector celowo dobrał opowieść, wiedząc, że syn woli mity pełne akcji i potworów, będąc zbyt młodym by pojąć dylemat młodzieńca otoczonego trzema pięknymi boginiami. Pożegnał śpiącego chłopca uśmiechem pełnym ulgi, bo nie chciał, by syn znów widział pojawiające się w ich ogrodzie duchy. Hector dwukrotnie próbował już sprzątać osiadający pod frontowymi drzwiami pył po rozbitym fragmencie komety, dwukrotnie widział jak Orestes z trudem odrywa wzrok od błyszczących fragmentów spadającej gwiazdy (dlatego dopilnował, by dziś usnął przed zmrokiem), samemu w dziwny sposób lgnął do hipnotyzujących odłamków. Co gorsza, w ciągu ostatnich dwóch nocy przed domem gromadziły się duchy, jak przyciągnięte pozostałościami spadającej gwiazdy. Sprzątał niestrudzenie, jeden z większych znalezionych odłamków podniósł i przeniósł do pracowni—świadom jego wartości w alchemicznych zastosowaniach—ale to nic nie dawało. Dopóki wiatr i czas nie posprzątają tutaj za niego, mógł żyć z gwiezdnym pyłem pod progiem, zdawał się rozpraszać Orestesa, ale nie szkodzić—a po zmroku nie przyjmował już pacjentów, którym mogłoby to przeszkadzać—ale nie mógł żyć z duchami pod własnym domem. Nie, po prostu nie. Nie, gdy miał pod opieką straumatyzowane kometą dziecko, nie gdy podświadomie obawiał się ujrzeć wśród nich twarzy żony albo ojca; nie gdy z płonna nadzieją wypatrywał sylwetki matki. Nie ujrzał nikogo z rodziny, na szczęście, ale nie wytłumaczy Orestesowi obecności starszego sąsiada, który zmarł kilka miesięcy temu; ani młodej kobiety, która zginęła w Noc Tysiąca Gwiazd.
Gdy zapadł zmrok, czekał już przy furtce, poważny i wyraźnie zmęczony. Próbował odpoczywać, ale lecząc sąsiadów wyczerpał całą energię magiczną i efekty przemagicznienia wciąż nie minęły do końca; obecność gwiezdnego pyłu zdawała się wręcz go drażnić. Jeśli wpatrywał się w niego za długo, przed oczyma migały mu iskry, a w skroniach czuł napięcie przedwczorajszego dnia—uparcie spoglądał więc na drogę do domu i drgnął lekko, gdy rozległ się trzask teleportacji.
Powitał Wilhelma uprzejmym i nieco oficjalnym uśmiechem, ale w jasnych oczach lśniła szczera ulga—że widzi go całego i zdrowego, że był w stanie przybyć tak szybko.
-Dziękuję, nie wiem ile nocy bym to wytrzymał. Spójrz tam, ale nie patrz na drzwi za długo, ten gwiezdny pył... przyciąga wzrok jak magnes, jak hipnotyzerzy na swoich sesjach. - skrzywił się lekko, uważał hipnozę (podobnie jak amputację kończyn, zbyt tanie eliksiry, w r ó ż e n i e znudzonym żonom, terapie kadzidłami, oraz elektrowstrząsy) za hochsztaplerstwo (ale hochsztaplerstwem nie były meridiany, medytacja, ani nowatorskie metody leczenia charłactwa terapią behawioralną), ale nie znalazł odpowiedniejszego synonimu. -W tej okolicy nigdy nie było duchów, zmarli z Rhyl udawali się na drugą stronę albo trzymali na cmentarzu lub nawiedzali własnych krewnych. - wyjaśnił zniżonym głosem. -A teraz... sam zobaczysz, niedługo będzie ich więcej. - jako pierwsza pojawiła się tu dziewczyna, która zginęła przed dwoma dniami; ale w ogrodzie migotała już sylwetka ducha staruszka. -Próbowałem sprzątać i nic, tego pyłu nie da się pozbyć. Może zniknie z czasem, ale jak można im zaradzić, trwale? Nie próbowałem rozmawiać z duchami - bezpieczniej zdawało się je ignorować -...nie wiedziałem, co powiedzieć. - dodał ciszej, zakłopotany. Szczególnie w obliczu konfrontacji z dziewczyną, którą widział żywą jeszcze przed tygodniem.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ławka w ogrodzie
Szybka odpowiedź